Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2012, 13:47   #21
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Skagos. I jak na samotnego wędrowca zdecydowanie za słabo obładowany. Spotkania ze skagijkami nijak się miały do spotkań ze skagosami. W czasie wojny na widok ludożerców sięgało się po to co kto miał ostre i szło jedni na drugich. Fortuna dyktowała co później. Enganowi z początku się wydawało, że nienawidzi Skagosów. Kilku bliskich mu ludzi porżnęli tak o, nawet nie po to by coś zwinąć. Dla sportu. Ale czas mijał i Kamyk siłą rzeczy doszedł do wniosku, że jednak nie ma w tym niczego osobistego. Nie ma co winić skagosów o to, że są skagosami. Ot ubijać wszystkich jacy się pojawią i będzie dobrze. No ale to było jak była wojna. Teraz był półręki sojusz i nic nie było proste.
W głowie rozbrzmiewały mu wałkowane polecenia starego. Nie prowokować. Nie atakować. Najlepiej w ogóle się do nich nie zbliżać. Tylko szkoda, że skagosom nikt tego nie wałkował. Sojusznicy w ich jebane rzyci... Krwiożercze skurwysyny i jak się właśnie okazało również złodzieje. Wojna była dobra. Nadal by była. Po chuj się tym w ogóle przejmował?
Skagos gdy mu się dobrze przyjrzał, był naprawdę wielki. I wcale pewny siebie, że tak swobodnie sobie z tym toporem tak blisko muru paradował.
Engan przyglądał mu się przez chwilę i stwierdził, że właściwie bardziej niż na tę przepalankę, którą tak towarzysko pomachał do niego, nosi go na coś innego. Aż mu kostki zbielały gdy ścisnął wodze uśmiechając się do swojego pomysłu.



Wrona popędził po chwili konia i podjechał do wielkiego ludożercy zatrzymując się dopiero bezpośrednio przed nim. Rozbuchane galopem konie przestępowały przez chwilę z nogi na nogę parskając pianą i parą z pyska. Znać było, że mimo wczesnej pory jeździec nie szczędził im łydek. Dojechawszy do Skagosa, spojrzał wpierw na dzierżony przez niego topór przynajmniej dwa razy większy od przytroczonej do siodła jeźdźca siekiery, a potem na bukłak przynajmniej cztery razy pojemniejszy od przewieszonej przez jego ramię manierki na rzemyku. Na tym drugim, choć jedna z jego dłoni spoczywała na wodzach, a druga na opartej o udo rękojeści miecza, na dłużej zawiesił spojrzenie.
- Drogę zgubiłeś Skagosie? - zagaił nader przyjacielsko po czym spojrzał na ruiny - Zgubiliście? Długi Kurhan jest kilka dobrych staj na wschód stąd.
- A dzięki za poradę... wrono - wojownik wyszczerzył zęby, bukłak wsadził pod ramię i krok postąpił do przodu, by pogładzić delikatnie chrapy Kamykowego konika czubkiem brudnego palucha. - Właśnie stamtąd droga wiedzie... tedy i wiem dokładnie, gdzie Długi Kurhan. Jam jest Hwarhen z klanu Crowl - uderzył się w szeroką pierś zwiniętą w kułak dłonią. - Wody aby nie trzeba tej szkapie biednej? A tobie czego zacniejszego?
- W stajni na Czarnym Zamku jest człek co choć stary i otłuszczony to by ci Hwarhenie niemały łomot urządził jakbyś mu zgrzanego konia zimną wodą napoił - odparł Engan bynajmniej nie zdejmując dłoni z jelca miecza - A ta droga właśnie na Czarny Zamek prowadzi.
- Willam? Znamy się i z Willamem - zaznaczył Skagos dumnie swoje obeznanie - na tyle, by wiedzieć, że niemały łomot by ci spuścił... za tego “otłuszczonego”. Hehe... he.. he...
Ściągnął wodze przestawiając tym samym wałaszka prawym bokiem do skagosa. Utrzymując go z dala od uzdy.
- Kamykiem mnie zwą. A jak masz co zacniejszego - rzekł wskazując głową na bukłak, a po jego twarzy zaczęło błąkać się coś na kształt uśmiech - To daj.

Tyria odetchnęła z ulgą. Założyła łuk na plecy i wsunęła strzałę do kołczanu. Upewniwszy się, że Serce Zimy wyeksponowane jest na jej piersi, podeszła bliżej do Hwarhena. Skoro Kamyk, bo tak się przedstawił podróżny, nie przejawiał złych zamiarów, Tyria nie widziała sensu w pozostawaniu w ukryciu.
Słyszała, jak Crowl podał swe imię. Naraz przypomniały jej się słowa Szepczącego. W jedności siła i głupotą byłoby wyłamać się z szeregu. Nawet jeśli duma nie pozwalała jej na wypowiedzenie nazwy własnego rodu to w tej sytuacji, a zapewne także w innych nadchodzących, owa duma musiała zostać schowana do butów. I to natychmiast.
Podeszła bliżej konia.
- Jestem Tyria z rodu Stane. Ja, Hwarhen i tamten oto święty człowiek - to powiedziawszy spojrzała na Szepczącego - zmierzamy na Czarny Zamek. Drogi nie zgubiliśmy, tutaj jedynie zatrzymaliśmy się na nocny odpoczynek. A zamarudziliśmy tu dostatecznie długo. Przyłącz się do nas, jeśli taka twa wola, wrono.
To mówiąc gestem zachęciła jeźdźca, by ten zeskoczył z konia. Ukradkiem spojrzała na Erlanda i w duchu miała nadzieję, że Szepczący nie ma nic przeciwko. Bo przecież dobre słowo za dobre, dobry gest za dobry gest. Stary i zacny zwyczaj Północy.
Hwarhen wyciągnął zębami korek z bukłaka, poruszył potężnymi ramionami, po czym podał go... Tyrii, zaś sam schował topór za plecami, udając, że wcale go tam nie ma.
Widząc to wrona zdjął dłoń z jelca miecza jakby nigdy jej na nim nie trzymał.
- Moja wola siedzi koło przypiecka, popija grogu, zajada pieczyste, nie ma dupy całej w pęcherzach od gnania na złamanie karku i... - odrzekł Engan do skagijki, która wyszła spośród drzew, ale nagle urwał dostrzegając zawieszony na jej piersi klejnot. Przez chwilę milczał z niezbyt mądrym i wyraźnie zagubionym wyrazem twarzy - Tyria? Stane?

Engan nigdy tego świecidełka na oczy nie widział, ale było tak paskudne, że nie mogło być niczym innym. Chyba nawet słyszał jak to coś się nazywa, ale to już akurat wyleciało mu z głowy. Natknął się więc, albo na morderców Moruad, albo na kogoś komu to paskudztwo dała dobrowolnie w jakimś celu. Tak czy inaczej ta trójka nie wali na Czarny Zamek sprzedawać sadło borsucze i paciorki, czy w przypadku tej rumianej młódki uszczęśliwić dupcią jakiegoś brata.

Tyria spojrzała na bukłak, który teraz trzymała, sama ciekawa zawartości, później na Serce Zimy i w końcu na Kamyka.
- Tyria. Stane. - odrzekła, unosząc brew do góry - A tyś myślał, że kto, Moruad Magnar?
Skagijka dotknęła klejnot i uśmiechnęła się.
- Teraz to ja przemawiam jedynie w jej imieniu. Nie widziałeś jej, bo ja Ciebie nie widziałam. Jestem prawie jak jej cień.
Przez dobrą chwilę wrona nie odpowiadał przyglądając się trójce skagosów. Jakoś tak jednak ta namiastka uśmiechu która gdzieś tam chwilę temu błąkała się po jego twarzy, znikł zostawiając miejsce zmęczeniu. Nie miał nic przeciw mocnym w gębie dziewuszkom. O swoje wszak trzeba walczyć i wygryzać innych bezlitośnie. Zaciekawiło go jednak, czy faktycznie była taka ważna na jaką się robiła, czy to tylko popisowa gatka smarkuli.
- Cień, co? No dobra, Tyrio Cieniu Moruad. Jak mamy dalej razem jechać to się pośpieszcie, bo dzień już nie młody, a dobrze by przed zmierzchem zobaczyć ruiny Dębowej Tarczy.
To powiedziawszy zsiadł z konia. Jakoś tak akurat, że odwróciwszy się stanął twarzą w twarz z Hwarhenem. Obrzucił rosłego skagosa wzrokiem dającym do zrozumienia, że rzadko miewał okazję dosłownie stanąć z kimś twarzą w twarz. Taaak... To może być dobre...
- Taki u Was wyspiarzy zwyczaj, że najpierw proponujecie, a potem nie dajecie? - wskazał na bukłak, a na jego gębie na nowo pojawił się ten sam zalążek uśmiechu - U nas na południu to ino baby tak robią...
- Ah, doprawdy? Masz. - to mówiąc Tyria podała Kamykowi bukłak - To chyba miód.
- Taki mamy na północy zwyczaj, że wpierw piją znaczniejsi, potem wojownicy, a na końcu nic nie warta reszta - poinformował go Hwarhen lodowato, po czym spojrzał pytająco na Tyrię.
Oooo braciaszku... Trza cię z tych postronków zerwać, bo to się nie godzi...
Bacznie obserwując wyraz twarzy to skagijki, to Hwarhena, Engan przyjął bukłak nader chętnie i trzymając go lewicą pociągnął z niego bardzo solidny łyk. Grdyka kilka razy poruszyła mu się z góry na dół nim w końcu odstawił go sobie od ust. Miast też się skrzywić po takim specyfiku, odetchnął z wyraźną ulgą.
- Uhhh... no to dobrze żeśmy na ziemiach straży gdzie jak się pije to na ogół się zwyczaje pierdoli. Bo tu chyba nam się coś kolejność trochę pomieniała... - powiedział spoglądając na bukłak jakby w refleksji nad tym co tak właściwie właśnie wypił. No miodem to tego się nazwać nie dało. Korą z brzozy waniało i nie wiele lepiej smakowało. Ale rozgrzewało jak trzeba - No ale pragnienia zwyczajem nie ugasisz, a gardziel to już mi od tej wody się chyba szronem pokryła.
Roześmiał się już tym razem zupełnie przyjacielsko i podał bukłak na powrót Hwarhenowi. Ten jednak nie przyjął go na co Kamyk wręczył trunek na powrót Tyrii.
- Ech wy Skagosi... to dlatego przez wieki nasi i wasi na ostre szli. Za bardzoście obrażalscy... Jak te baby iście...
- Ach tak?! - ryknął potężny wojownik.
Odrzucił topór, charchnął, popluł w dłonie i ruszył... Tyrii i Erlandowi zdawało się, że to jednorożec, zerwany z uwięzi i wściekły, rozpędził się, by stratować wszystko na swej drodze. Kamykowi zaś oczy zabłysły jakby kto mu złoto oferował i zdało mu się, że jako żywo stanął przed nim Septa i jego łagodne, wyważone podejście do zajeżdżania koni... Zdążył się cofnąć o krok i szarpnąć wodzami, by do podwójnego nazwania “babą” dołożyć Skagosowi jeszcze konieczność wymijania luzaka w drodze do upragnionej bitki. Hwarhen zaś zgiął się i zanurkował pod końskim brzuchem, by znaleźć się przy nim. Wytracił przy tym jednak niemało ze swego początkowego impetu i to, co miało być wyrżnięciem głową w Kamykowe trzewia, skończyło się mało gwałtownym zwarciem.
I to jednak wystarczyło by Engan sapnął ucapiony w pół przez Skagosa, którego łeb miast w słabiznę trafił między żebra, a ramię. Nim jednak Hwarhen zebrał siły do lepszego chwytu, na jego głowę w okolicę ucha spadła seria młotków mających na celu ogłuszenie rozjuszonego jednorożca i zniechęcenie od tak szybkiej próby powalenia. Jednocześnie Wrona zaparł się nogami i lewicą objął łeb Skagosa, by ten nie wyjechał mu z nim w brodę.
Hwarhen sapnął jak niedźwiedź. Miast szarpać się, krok postąpił do przodu, i kolejny... nogi Kamyka sunęły po błocie niczym płozy sań. Dobrych kilka chwil trwała ta próba sił, która mimo pozornego spokoju zużywała niemały pokłady sił obu przeciwników. Skagos zaś w pewnym momencie, albo poślizgnął się, albo rozmyślnie w dół się zgiął, nogę Kamykową łapiąc pod kolanem, stęknął i w górę ją poderwał. Nie byle jaki to był przeciwnik, i zdało się Kamykowi, że choć niż on wolniejszy, w sile dorównywał mu co najmniej. Potrącona w bitce klacz Kamykowa zaparskała i wyrwała do przodu, a za nią jak za panią matką podążył wałaszek.
Na grożący powaleniem chwyt pod kolanem Engan odpowiedział prędko. Zaprzestawszy pastwienia się nad głową skagosa, które co miało zdziałać to już i tak zdziałało, objął ją mocno zakleszczając swoim ramieniem i pochylając się z całej siły naparł w dół przygotowując się na upadek w jedną, lub drugą bańkę.

Tymczasem Tyria cmoknęła na Kła, by ten pilnował koni. Było już dostatecznie radośnie i Skagijka nie chciała jeszcze stracić do tego koni.
Pociągnęła łyk z gwinta, skrzywiła się i usiadła skrzyżnie na ziemi. Rozejrzała się wokoło: gdzieniegdzie pod murami zalegał brudny śnieg, a kotłujący się wojownicy narobili już błota na niegdyś ubitym podłożu.
Spojrzała na Engana. Szepczący tracił już chyba cierpliwość, tak jej się przynajmniej wydawało. Żeby urozmaicić sobie czas i zabawę, Tyria wzięła garść błota i wycelowała w głowy walczących. Zrobiła tak kilka razy.

A walczący w końcu runęli na ziemię, jak dwa drzewa konarami splecione. Coś chrupnęło, coś trzasnęło... i przez chwilę zdawać się mogło, że to karczycho Skagosa, bo ten sflaczał jakby i oklapł na błocku obok Engana. Okazało się jednakże, iż to szew puścił na rękawie Kamyka. Hwarhen wsadził swe wolne łapiszcze w powstałą dziurę i za kudełki pod pachą Kamyka potargał.
- Szybko się rozdziewasz, dzieweczko! - zarechotał radośnie i strzelił Enganowi z łokcia pod żebra.

- Offff... he he...
Engan pewnie by i parsknął śmiechem, ale cios, który sprawił, że aż się podniósł zginając się w pół, umożliwił mu tylko kilka radosnych i co tu dużo mówić pełnych satysfakcji sapnięć. Potem wrona nieco ciężko, ale wstał i podał Hwarhenowi rękę.
- W życium nie spotkał baby równie szpetnej i tęgiej co Ty Hwarhenie Crowl. Się ciesz, że u nas szewcy marni, bo byś się przekonał gdzie raki... - dokończenie przerwała mu gruda zimnego błota, która rozbiła się z tyłu na jego głowie - … zimują.
Crowl począł zbierać się z gleby, rękę Kamyka przyjmując, i w tym momencie kolejna pacyna błota rozprysnęła się na jego kudłatym łbie. Wytarł oczy z ziemi i wyszeptał cichutko, głosem, jakim się miłośnicom komplimenta prawi:
- Robi to, bo wie, że nic jej nie zrobimy. A nic to. Jak pójdzie z Pająkiem gadać, to dokończym, cośmy zaczęli.
- Ano mus nam - przyznał Kamyk.
Wstał i nagle oczy stanęły mu w słup. Kaszlnął krwią w kułak. Na ręce coś bielało.
- Zęba mi wytłukł, niecnota! - zdziwił się dogłębnie. - Tylko baba moja czwarta zęba mi wytłukła. Ty nie jesteś z dzikich, jako ona? - przyjrzał się Kamykowi uważniej. - Po prawdzie, to takiś samo urodny jak i ona była, niech bogowie ją usadzą za pełnym stołem w zaświatach. Masz na pamiątkę, wrono.
I Kamykowi zęba w prawicę wcisnął.
- Zęba mi wytłukł! Erland, widział ty?!



Nie mogło być lepiej. Żebra i klata parzyły go od uścisku niedźwiedzich łap Hwarhena, ale przecież tego chciał. Wyżyć się i poczuć, że żyje. A wyjście z tego z nie byle jakim trofeum było osłodą niezgorszą niż by było zaprzepaszczone ruchańsko.
No ale natura o swoje zawsze się upominała i jak było dobrze tak potem musiało być gorzej. Staremu Skagosowi co do tej pory milczał, zdało się chyba, że w swojej jaskini jest i jął wypytywać Engana o wieści jakie niesie. I wcale nie chciało do niego dotrzeć, że goniec nocnej straży nie musi się spowiadać pierwszemu przybłędzie na szlaku z tego jakie rozkazy wiezie. Być może to coś wspólnego miało z tym, że go świętym zwali. Pewnie takim wszyscy wszystko mówią. Engan jednak jako już rzekł wcześniej, większość zwyczajów, a już szczególnie skagoskich miał w dupie. No i z przyjemnej naparzanki zrobiła się dyplomacja wroniego trepa, za którego Kamyk bez wstydu się miał, ze skagoskim bufonem nadętym jak brzuch po fasoli. No nic dobrego z tego wyjść nie mogło i jedyny mądry wniosek jaki wówczas padł trzeba było oddać starcowi. Nie po drodze im było.

Spinając więc konie bez żalu cieszył się samotnością i zdobytym trofeum, które zważywszy na przeciwnika, cenił sobie zdecydowanie wyżej niż te kilka łyków skagoskiej berbeluchy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 28-10-2012, 23:01   #22
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Lannister podniósł się ze swojego stołka, tak jakby miał udać się do wyjścia. Podobnie do wszystkich innych, którzy w tym momencie zrezygnowani udawali się w stronę wyjścia. On sam miał jednak inny plan. Wiedział, że natura ludzka bywa przewrotna, a próby ugłaskania gniewu, często kończyły się niepowodzeniem, zwłaszcza gdy druga osoba takie próby, mogła uznać, za chęć manipulacji.

Jednakże sytuacja w tym momencie była beznadziejna. Joran uznał, że warto zaryzykować. Albo polegnie, albo odniesie sukces. Tak czy siak, było to lepsze niż pozostawanie biernym. Po pierwsze takie podejście nie leżało w jego naturze, a po drugie ... w jego mniemaniu było to coś co należało zrobić. Wszak, jeżeli nie możesz zrobić tego co mądre, zrób przynajmniej to co porządne.

- Nie - jego głos był zimny i twardy. Nie wydawał się zaproszeniem do dyskusji czy kłótni, był tylko stwierdzeniem faktów. A zwiadowca stał teraz gotów przyjąć na siebie całą furię gniewu dowódcy.

- Nie czas na zwady. Mamy problem i to duży problem, albo usiądziemy i spróbujemy go rozwiązać teraz, albo równie dobrze możemy pozarzynać siebie nawzajem i oszczędzić Skagosom kłopotów - Czarne Serce mówił coraz głośniej, jednakże cała jego postawa emanowała spokojem. Oświadczał im, że znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, tak jakby relacjonował przeczytaną książkę.

- Nie możemy zwlekać, w ostatecznym rozrachunku może liczyć się każda godzina ... oto zaczęła się Gra ... i nie ma znaczenia czy zostaliśmy w nią wciągnięci przez przypadek, celowo czy sami się na to naraziliśmy ... Nocna Straż stała się graczem ... -

- Jaka gra? - zapytał Fallon głuchym głosem, jednocześnie zafascynowany i chyba trochę przerażony występem Lannistera.

- Jedyna Gra jaka ma znaczenie - odpowiedział mu zwiadowca cały czas wpatrując się w Dornijczyka, jakby chciał wyczytać jego intencje z postawy jaką ten przybrał.

Marbran stał nieruchomo jak posąg. Na skroni pulsowała mu gniewem obrzmiała żyła.
- "Gra" - wycedził pogardliwie - Zdaje ci się, Lannister, że na dworze jesteś? Że się o dworskich klaskaczy w aksamitach kurwa ocierasz, a oni ci miód z dzióbka spijają? "Gra"? - powtórzył raz jeszcze. - Teraz? "Gra" zaczęła się pięć lat temu. Nadrabiaj ten dystans, bo przepadniesz. Nadrabiaj szybko. I po drugiej stronie drzwi. -

Cóż podobnej odpowiedzi można było się spodziewać. I nie było najmniejszego sensu kontynuować tej dyskusji. Lord Dowódca znalazł się w takim miejscu, w którym nie docierały do niego żadne logiczne argumenty. A furię najlepiej było chłodzić właśnie logiką i faktami. Dyskusja znalazła się jednak na poziomie emocji, a Joran nie miał zamiaru tego eskalować. Dlatego bez słowa obrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi.

Przed nim pomieszczenie opuścił Fallon, jednakże zwiadowca bez problemu zauważył, że drzwi pozostały uchylone, a gdy Pierwszy Budowniczy wyszedł na korytarz, od razu rzucił się w oczy stojący na schodach Qhorin. Oparty o ścianę, ze skrzyżowanymi rękami ... musiał słyszeć co zaszło, pewnie zresztą taka była jego intencja pozostawiania tych drzwi otwartych.

Gdy tylko znalazł się na korytatrzu, pierwszy odezwał się do niego Ulmer, szczerze gratulując mu chwilowego występu:

- Ty chłopie, to nie wiesz, kiedy ogon podwinąć dla wyższego dobra. Karczycho lannisterskie złotem usztywnione, co? -

- Ulmer, ludzie często twierdzą, że pragną prawdy, ale rzadko im smakuje, gdy już ją podadzą - odpowiedział Joran pierwszemu zwiadowcy

-Minie mu, prędzej czy później mu minie -

Paskudna, pocięta plamkami ospowych blizn morda Rysiowej Mordy przybrała wyraz fałszywie świątobliwy:
- Módlmy się - zaintonował śpiewnie, po czym klepnął Jorana w ramię. - No nic. Stało się, to się nie odstanie. Mam taką myśl... - zasępił się, ale myśli nie wyraził na głos, i poszedł sobie razem z nią po schodach.

Drugą osobą, która odezwała się do zwiadowcy był Maester Aemon. Przypomniał mu o liście, który otrzymali niedawno ze Wschodniej Strażnicy, dotyczącym szaleństwa pewnego konia. Czyż nie było dziwnym zbiegiem okoliczności, iż również Aidan popadł w szaleństwo. Te słowa sprawiły, że Lannister zasępił się na chwilę nim odpowiedział, szczerze i z wyczuwalną wdzięcznością.

-Ha ... nie wiem czy sam zwróciłbym na to uwagę przy tym wszystkim. To jest jedna z tych zagadek, na które trzeba będzie znaleźć odpowiedź -

- Obyśmy mieli jeszcze czas na nie wszystkie. - odpowiedział starzec nim zniknął w wyjściu z wieży.

W końcu Lannister pozostał sam na sam ze swoim przyjacielem.

- Jak się ma coś popsuć, to psuje się po całości. Czyż nie tak, Qhorinie ? - zapytał Lannister Półrękiego. - Porozmawiajmy, może przy winie aby zmyć choć trochę tej goryczy.

Potężny zwiadowca uśmiechnął się blado.
- To musiałoby być morze wina, Joranie. Mimo wszystko - spróbujmy. Przyjdę do ciebie za chwilę. -

Zwiadowca udał się do przydzielonej mu i jego ludziom komnaty. Wiedział, że w tym momencie będzie ona pusta, gdyż jego ludzie spuszczeni ze smyczy udali się zabić czas i zapomnieć o trudach służby. Po kilkunastu minutach zgodnie z obietnicą przyszedł Półręki.

- Zimnawo tu - skomentował Qhorin, siadając za ławą. - Mówiłeś Flintowi?
Wyciągnął to, co przyniósł pod pachą - małą, drewnianą skrzynkę.

- Skarby Alisadaira - powiedział, i otworzył wieczko. W środku leżał kosmyk jasnych włosów przewiązany wyblakłą, niebieską wstążką, damska koronkowa rękawiczka, kilka białych, okrągłych kamieni i drewniany rycerzyk, dziecięca zabawka o urwanej nóżce.

Lannister obserwował te rzeczy w ciszy. Każdy Brat z Nocnej Straży miał coś podobnego. Pamiątki z życia "w cywilu", z poprzedniej epoki. Oficer wiedział również, że wielu zwiadowców umieszczało w takich skrzyneczkach listy pożegnalna. Ta jednak nic takiego nie zawierała, być może było to prosić o zbyt wiele, aby znalazły się tam chociaż jakieś powody. Z drugiej strony również wiele to mówiło o tym samobójstwie. Ludzie zazwyczaj zostawiali jakieś listy, tłumacząc swój krok, szukając wybaczenia, albo chociaż żegnając się z najbliższymi. Jego brak mógł oznaczać, że samobójstwo było nagłym, zrealizowanym w okamgnieniu impulsem ... niezwykła sprawa.

- Nic, czego wcześniej tu nie było - Półręki przymknął skrzynkę. - Miałem nadzieję, że zostawił coś... coś, co tłumaczyłoby taki krok. -

Joran w milczeniu nalał Qhorinowi wina, nawet jeżeli ten nie miałby go wypić, to cóż. Był to pewien rytuał, który należało dopełnić. Sam łyknął napoju ze swojego kielicha. Śmierć podwładnego wydawała się wstrząsnąć Półrękim ... bardziej niż można było to sobie wyobrazić

- Opowiedz mi o nim - powiedział spokojnie do przyjaciela - Czasami po prostu rozmowa o tym, może pomóc -

To była opowieść jakich wiele. Jakaś dziewczyna i jakieś dziecko, jakieś marzenia i splot złego losu, i długa droga na północ. Joran słyszał takich historii setki. Zmieniały się tylko imiona dziewczyn i dzieci, nazwy miejsc i sposoby, w jakie splótł się zły los. Zwykłe życie zwykłego człowieka. Półręki popijał z kielicha, opowiadał na poły surowo, a na poły tęsknie, jakby temu Kwiatkowi zazdrościł.

Czarne Serce wysłuchał całej opowieści od czasu do czasu wtrącając słowo, jakby na potwierdzenie, że słucha, czy zadając pytanie, w miejscu, które wydało mu się ciekawsze. Pozwalał jednak Półrękiemu wygadać się. Gdy ten skończył Czarne Serce pociągnął łyk wina.

- Wydaje się, że ta śmierć wpłynęła na ciebie w szczególny sposób bracie. Widziałem jak traciłeś ludzi wcześniej, ale nigdy tak nie zareagowałeś ... dlaczego winisz siebie, za decyzję którą on podjął sam? -

- Może dlatego, że gdybym pamiętał o własnych ludziach, i zostawił sprawę Skagosow Marbranowi, nic by się nie stało? Flowers by żył... a Moruad byłaby tak samo niepokorna i samowolna jak jest? - patrzył Joranowi prosto w oczy, mówił pewnym, mocnym głosem kogoś, kto przemyślał głęboko sprawę. Co ciekawe, ostatnie określenia nie zabrzmiały jak obelgi.

Starszy zwiadowca upił kolejny łyk wina i odstawił kielich na stół, pomiędzy nim a Qhorinem. Zrobił to nie odrywając wzroku od drugiego zwiadowcy. Jego ruchy wydawały się flegmatyczne, tak naprawdę Lannister potrzebował chwili aby zastanowić się nad kolejnymi słowami.

Gdy odezwał się jego głos wydawał się spokojny, zadał jednak krótkie pytanie

-Dlaczego? Podejrzewasz dlaczego Flowers zrobił najdłuższy krok. Jesteśmy tu tylko my. Powiedz, a potem razem możemy zastanowić się co dalej ... -

- Słowa, bracie. Słowa, które mogą na chwilę odegnać zimno. Winniśmy wierzyć tylko w te, które każdy z nas wypowiedział przed ludźmi i bogami... jednak często to zbyt mało. Nie mamy rodzin, bo miłość to śmierć obowiązku... a jednak wielu nosi w sercach wspomnienie drogiej twarzy, bo łatwiej z tym wspomnieniem żyć - i lżej z nim umierać, gdy nadejdzie czas. Podejrzewam, dlaczego się zabił, tak... lecz czy pragnę potwierdzić podejrzenia? Czy pragnę, by inni zaczęli je podzielać? Nie, Joranie. Alisadair nie żyje. Jego warta się skończyła. Podążył za swą kobietą i dzieckiem. Cóż przyjdzie Straży z tego, że obrzucę jego pamięć łajnem, że nazwę po imieniu to, co uczynił? Lepiej, aby pamiętano jego odwagę i hart ducha, jakim wykazywał się przez lata - niż to, że w tej ostatniej chwili mu ich zbrakło. -

Przykrył okaleczoną dłonią kielich, kiedy Joran nachylił się z bukłakiem.
- Straż nie potrzebuje tchórzy i ludzi słabego serca. Straż ponad wszystko potrzebuje bohaterów, nawet martwych, bowiem i od nich idzie przykład. Straż potrzebuje bohaterów tak bardzo, że jeśli nie pojawią się sami, należy ich stworzyć. Dlatego zostawisz to, bracie. Naszej rozmowy nigdy nie było... Powiedz mi, co sądzisz teraz o Skagos? -

Teraz Joran wpatrywał się chwilę w Qhorina, jakby chcąc wyczytać w jego oczach i twarzy wszystko, czego ten nie chciał powiedzieć. W końcu jednak wzruszył ramionami, co mogło oznaczać wszystko, a mogło nie znaczyć nic.

Wypił kolejny łyk wina, zanim rozpoczął swoją tyradę

- Skagosi ... spędziłem z nimi kilka ostatnich dni i w tym czasie chyba dowiedziałem się o nich więcej, niż przez ostatnich kilka lat. Miałem okazję spotkać ich z bliska, miałem okazję z nimi walczyć, a to znaczy więcej niż setki godzin rozmów, niż tysiące słów - przerwał na chwilę kręcąc swoim kielichem i wpatrując się w powstały w nim wir. Po chwili podniósł swój wzrok na Półrękiego i kontynuował

- To ludzi jak my. Mają swoje wierzenie, przekonania i tradycje. Takie, których nie znamy, które uważamy za barbarzyńskie i one czynią ich strasznymi w naszych oczach. Bo największy strach budzi nieznane, a wyspiarze to reprezentują. Nie wiem czy tak wyglądało Westereos te tysiące lat temu, ale być może są jak nasi przodkowie -

Kolejna porcja wykładu została przerwana na zaczerpnięcie łyku napoju

- A jednak są do nas podobni pod wieloma względami. I myślę, że oni również boją się nas ... oto dlaczego powinniśmy nie dopuścić do wojny. Bo jeżeli do niej dojdzie poleje się wiele ludzkiej krwi. Nie wiem czy przetrwa to Nocna Straż ... ale również Skagosi na tym ucierpią, bo tym razem gdy potęga Północy ruszy, aby ich powstrzymać nie będzie litości. Bo strach i nieznane podsyca nienawiść. -

Przez chwilę Joran wpatrywał się w stronę okna prowadzącego na dziedziniec Czarnego Zamku.

- Magnar jest dla nich Bogiem ... co jest zabawne. Czy ty Qhorinie spotkałeś kiedyś ludzkiego boga? -

Zwiadowca zdziwiony pokręcił głową przecząco

-Ja tak ... znałem człowieka, który był bogiem - człowiekiem, we wszystkim oprócz tytułu. My nazywamy ich królami, książętami czy lordami, ale w gruncie rzeczy ... w gruncie rzeczy Qhorinie, nie różnią się od boskiego Magnara Skagosów ... oni również jednym słowem potrafią zniszczyć życie.

- To nie boskość. To władza, i jej zabawki, nieważne, jak ją nazwiesz. Straszne, lecz ludzkie. Życie.... życie jest czymś małym i nieważnym, dopóki nie naznaczy go cel. Któż może to wiedzieć lepiej niż zaprzysiężony brat Nocnej Straży. Joranie? Gdy rodzi się cel, życie, honor, wszystko, czym byłeś - przestaje się liczyć. Magnar nie jest władcą życia swych poddanych, jak południowe paniątka. Magnar ma ich serca. Od chwili, gdy się rodzą do tej, w której ostatnie tchnienie opuści ich serca - należą do niego. Gdy twoje życie należy do kogoś - zawsze możesz się zbuntować. Gdy ktoś dzierży twe serce - uwierz mi, myśl o buncie nie tknie nawet twych myśli. Nie znajdziesz w sobie siły, aby się sprzeciwić. Nie będziesz nawet chciał. Wyrwiesz sobie serce z własnej piersi i podasz mu na wyciągniętej dłoni, aby go ucieszyć...

-Joran odłożył kielich z winem gdy usłyszał słowa o miłości. Przez chwilę odbijały się echem w jego głowie. On ją kochał. Ta myśl pojawiła się nagle i niespodziewanie, lub być może gdzieś już wcześniej się tam znajdowała, wyrwana teraz na powierzchnię przez słowa, jakie padły w tej komnacie.

Zimne oczy Lannistera świdrowały przez chwilę młodszego zwiadowcę. Ktoś kiedyś powiedział, że przed grą nie można uciec. Były to chyba gorzkie słowa prawdy, nawet gdy człowiek znajdował się tak daleko dworów, jak to tylko możliwe.

Zwiadowca odetchnął jednak głęboko nim zaczął mówić.

- Mylisz się bracie. Nie ma wielkich różnic pomiędzy tymi południowymi paniątkami i Magnarami. Tylko bat jest inny. Jednakże myśl o buncie może urodzić się w takich samych umysłach i tu i tam ... ponieważ ludzie w swojej esencji pozostają tacy sami. Być może na południu, więcej osób myśli o buncie, ale to dlatego, że nasz sposób dzierżenia władzy sprzyja powstawaniu liczniejszym drobniejszym "Magnarom". -

- Być może. Być może. Jednak bunt tutaj musi mieć inne oblicze. Lord Qorgyle zdaje się tego nie pojmować. Być może nie pojmują tego nawet ci z nich, którzy śpiewają teraz zmarłym w bitwie bohaterom. A jednak, Joranie... tam na Długim Kurhanie dzieje się bunt. Pragnienie zmiany jest powolne i niewidoczne gołym okiem... a jednak się dzieje, z dala od oczu magnara ma szanse wybuchnąć. -

-Jednak podążając do najważniejszego, nim moje słowa cię znużą bracie, wiem o czym chciałeś zapytać. Czy Moruad jest szansą na powstrzymanie wojny? Bodajże jedyną jaką mamy, dlatego powinniśmy zrobić wszystko, aby to ona zwyciężyła w tej "grze o tron" ... dlatego zgadzam się z tym co powiedziałeś na spotkaniu u Marbrana ... cóż nam jednak teraz pozostało bracie?

Zwiadowca milczał, podważał paznokciem drzazgę na skrzynce, w której Alisadair Flowers zamknął swoją przeszłość.
- Mi? Tylko czekać. Marbran mnie nie słucha. A tobie? Jesteś szlachcicem, synem potężnego rodu... i nawet tutaj zawsze pozostaje ci więcej niż najbardziej nawet szanowanej wronie... bez nazwiska. Nie szukaj u mnie odpowiedzi. Moruad nie wystąpi zbrojnie przeciw Straży, nawet jeśli Endehar ruszy. To nie jest moja wiara, Joranie. Ja to wiem. W tej jednej kwestii mogę być pewien, bo w tym znam jej serce jak swoje własne. Może nam grozić i szantażować... i zapewne to zrobi. Ale nie ma w niej woli, by nas zniszczyć. Co się jednak stanie, gdy wieść o Enned się rozejdzie? Może być tak, że te wszystkie serca, które ukradła Endeharowi, wrócą do magnara... zbyt krótko je miała, ta władza nie zdążyła okrzepnąć. Tego się obawiam, Joranie. Nadeszły złe czasy, i winniśmy wesprzeć wszystkich sojuszników, którzy mogą ich nie przetrwać. -

Joran podniósł się ze swojego miejsca przechadzając się chwilę po pomieszczeniu.

- Miłość bracie jest uczuciem dzikim i nieokiełznanym. Nad wyraz niebezpiecznym. "Nie wezmę sobie żony, nie będę miał ziemi, ojca ani dzieci." ... czy zadałeś sobie kiedyś pytanie dlaczego? Bo miłość jest zabójcą. Zabija obowiązek, strach ... potrafi zabić nawet ciebie samego ... nie chcę roztrząsać czy rodzi się wtedy lepszy człowiek. To dysputy filozoficzne dla Septonów czy Maestrów a nie prostego brata z Nocnej Straży. -

Półręki zaśmiał się, krótkim, mocnym śmiechem. Ostry trzask, jak odgłos pękającej tafli lodu.
- Oto i sedno, Joranie. Na Żelaznych Wyspach mamy powiedzenie, że mężczyzna i kobieta nigdy nie kochają się dość mocno, by się zabić, gdy spotkali się po raz pierwszy.

Joran powoli pokiwał głową. Czyżby dlatego Qhorin tak cierpiał? Ta cała historia robiła się coraz bardziej niebezpieczna ... i dołująca.

- Zostawiam te dysputy filozoficzne. Kto by chciał słuchać żołnierza tonącego w takiej dyskusji? Wydaje mi się, Qhorine że zgadzamy się w pewnej ... powiedziałbym podstawowej rzeczy. Musimy zadbać o Moruad ... bo ona jest szansą na pokój, ale żeby ta nasza ... za przeproszeniem karta ... była opłacalna, to musimy zadbać o to, aby pozostał przy niej rząd dusz ... lub lepiej nawet powiększył się. Więc musimy zrobić wszystko żeby znaleźć odpowiedzialnych za ten mord i ukarać przykładnie winnych. Jednakże musimy poruszać się nad wyraz ostrożnie. Większość tych ludzi, nie będzie potrzebowała prawdy ...

Zwiadowca wyciągnął rękę, zawahał się, ale dolał sobie ponownie wina.
- Prawda również bywa zabójcą - skinął Lannisterowi głową. - Dobrze byłoby wiedzieć, co się zdarzyło tam, na wybrzeżu. Jednak teraz, na progu zimy... ważniejsze jest dla Straży, w którym kierunku pchnie Skagosów żądza zemsty. Jeszcze możemy decydować o tym kierunku. Tocząca się Czaszka - to może być dobry trop. Nienawidzi Skagosów niemal tak mocno, jak nienawidzi kobiet. Spadł nam jak z nieba, Joranie, jeśli sojusz Straży i Skagos ma się umocnić. Niczego nie potrzebujemy tak bardzo jak wspólnego wroga i bitwy ramię w ramię. Czegoś, co przyćmi i przykryje fakt, że wieki temu Errand pod Zimnym Domem... jednak Skagosów okrutnie zdradził... Większość nie będzie pytać o prawdę, masz rację. Moruad też zapewne nie zapyta. Ale musisz wiedzieć - nawet jeśli przyjmie nasze słowa, będzie sprawiać wrażenie, że pokochała je jak swoje własne i wykrzyczy je swoim ludziom, w imię wyższego dobra, w imię tego sojuszu, o który walczy pięć lat - wyczuje kłamstwo. Nigdy tego nie zapomni. Nigdy nie wybaczy. I kiedyś się zemści... nie na Straży. Na tym, z którego ust wyszło kłamstwo. Nie będzie miała ni krzty litości - zapatrzył się w lichy ogienek na kominku. - Upiłeś mnie, Lannister - zakończył bez związku. - Czas mi przetrzeźwieć, jutro pogrzeb Flowersa.

Wstał i ruszył do drzwi.
- Chciała mojej śmierci, kiedy się spotkaliśmy, wtedy, za granicą wiecznych śniegów - rzucił przez ramię. - Powinienem był ją wtedy zabić albo dać się zabić. To słowo "magnar" ma w sobie jakąś magię, Joranie. Potrafi zaślepić jak żadne inne. I nie znalazłem w sobie ni krzty litości. -

Drugi zwiadocwa pozwolił mu wyjść bez dalszych zbędnych słów. Ta rozmowa pozostawiła pewne dziwne, złe przeczucia. Wiedział, że był już wstawiony. Nie wypili wiele, ale z drugiej strony Qhorin nigdy nie pił, to łatwo mógł się schlać. I tak chyba stało się tym razem. Gdyby miał więcej czasu, może drążyłby jeszcze ten temat. Było to jednak to dobro, którego Lannisterowi znacząco brakowało. Tyle spraw, do zrobienie, a tak mało czasu na wykonanie tego.

Pamiętał jeszcze, że dostał rozkaz przekazania złych wieści dotyczących bramy Mourad. A dowódca chciał, żeby czymś osłodzić tą odmowę? Jednakże czym? W takim momencie chyba jedynie głowa winnego mogłaby być adekwatnym prezentem. Dyplomacja była jednak trudną sztuką i czasami wymagała pewnych "improwizacji". Wypił pozostałe mu w kielichu wino jednym haustem i wyszedł na zewnątrz, w chłodne jesienne powietrze.

Miał kilka miejsc do odwiedzenia. Po pierwsze biblioteka i stare zbiory straży. Może tam znajdzie się coś ciekawego i odpowiedniego. Kobieta czytała, nie wiedział czy to lubiła, ale jakaś odpowiednia historia, może okazać się interesująca. Oczywiście najlepiej gdyby była związana z Greystarkiem. Obawiał się jednak, że wszystkie podobne tomy zostały już przez nią przeglądnięte, i w tak krótkim czasie nie znajdzie nic ciekawego.

Cóż w takim wypadku będzie trzeba dać coś bardziej tradycyjnego. Kuźnia w Czarnym Zamku znajdowała się w dobrym stanie, a kilka słów, zmusi ich kowala do wytężonej pracy, aby przygotować dla wojowniczki godny oręż, który mógłby również symbolizować "przyjaźń" zawartą ze strażą. Motywy dotyczące Długiego Kurhanu, byłby również pewnym miłym akcentem. Miał nadzieję, że chociaż czasu mógł mieć niewiele zdoła to wszystko zrobić.

Liczył również na to, że Qorgylowi mini jednak ta złość i nie podejmie zbyt pochopnych decyzji. Zwłaszcza po dzisiejszej rozmowie ... Joran miał niemiłe wrażenie, że powinien spotkać się, z kilkoma dyskretnymi i dobrze poinformowanymi osobami, aby miały oko na Półrękiego ... i w razie czego poinformowały Lannistera ... i tylko i wyłącznie jego, o wszelkim podejrzanym zachowaniu. Czarne Serce obawiał się, że jego przyjaciel znajdował się w takim stanie, w którym mógł zacząć działać ... zdecydowanie ... być może zbyt zdecydowanie. W takiej chwili lepiej byłoby tego uniknąć ... nic dobrego by z tego nie wyszło ... jednakże, należało zachować ostrożność. Marbran już był podejrzliwy, a podejrzenia ... mogłyby jego pchnąć do ciężkich decyzji ... przez chwilę Lannister poczuł się, jakby lawirował na wściekłym koniu pomiędzy setką ostrzy ... a upadek mógł oznaczać tylko jedno ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 29-10-2012, 13:14   #23
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Joran Lannister


Spod stopy Jorana śmignął szczur. Drugi był odważniejszy, odskoczył tylko, stanął słupka i patrzył, przebierając w powietrzu łapkami. Może to Ruprecht? Joran nachylił się do gryzonia, jednak ten uciekł... nie, Mort zawsze wiązał swemu ulubieńcowi dzwoneczek na szyi, kiedy wracał na Mur, aby któryś z braci nie pomylił jego przyjaciela z jednym z rzeszy szkodników żerujących na zapasach Straży – i skórzanych obwolutach i pergaminach starych ksiąg. Roddard i Mort są za Murem, szukają grupy Benneta. Wrócą... jeśli będzie im dane wrócić.
- Nie bądź złamanym fiutem – głos Mance'a Raydera, zawsze głęboki i miękki jak zamsz, tym razem zabrzmiał zgrzytliwie. Gerold Smallwood odrzekł coś cicho.
- Po prostu mu to daj.
- Daj mu sam – tym razem Gerold mówił głośniej.
- To usłyszę, że nienawiść do Skagów z krwią matki wyssana plącze mi myśli... Czekaj! Tak właśnie jest! Ty mu daj.
- Nie... nic dobrego z tego nie przyjdzie.

Drzwi odskoczyły otworzone energicznym kopniakiem, i Joran stanął twarzą w twarz z dzikim.
- Podsłuchujemy pod drzwiami? - poinformował się Mance. - Tak to się robi w Królewskiej Przystani?
Wyminął go nie czekając na odpowiedź – i nagle zawrócił, wcisnął w dłoń Jorana skrawek pergaminu.
- A może i masz rację? Czas przestać się pieścić. Najwyższy.

Odszedł, nucąc pod nosem, echo niosło korytarzem słowa tęsknej pieśni, dziwnie zajadłym śpiewanej głosem.



Gerold za drzwiami szurał księgami i wzdychał. Pergamin w dłoni Jorana był brudny i wymiętoszony.

Mance,
wybacz zwłokę. Dużo tego, za dużo. Potwierdzam – Errand Greystark zmarł i został pochowany w Wieży Cieni. Przez 70 lat po jego śmierci brak wzmianki o przenosinach, dalej nie szukałem. Na cmentarzu grób opatrzony nazwiskiem Greystark. Brak imienia. Prawdopodobnie jednak jego. Trzymaj się własnej dupy.
Edgar Stone


Gerold niewiele mógł Joranowi pomóc. Zaznaczył, że księgami interesowała się już lady Qorgyle, i pokazał je wszystkie, wskazując nawet stronę, na której Moruad pozostawiła otwartą księgę. Joran przeczytał kilka wersji historii Erranda i Sahayedy, a skutek tego był taki, że łeb go rozbolał straszliwie. I przestał się dziwić, że Moruad w przerwach dla higieny umysłu podczytywała sprośne myrijskie opowiastki. Żadna z wersji sławetnej historii nie opisywała początku spotkania. A wszystkie kończyły się tak samo. I ze wszystkimi ponoć Moruad się zapoznała. Doskonały prezent, nie ma co.

- Coś mi się zdaje, że jednak złodziejstwo to jest coś, co się ma we krwi – mruknął Gerold, gdy Joran kiwał sennie głową nad przyciężkawymi strofami.
- Słucham? A czemu?
- Ukradła pergamin, cały zwój... albo nie ukradła, tylko położyła gdzieś i nie mogę go znaleźć. Opis remontu Leśnej Strażnicy. W sumie, nic ważnego. Niech jej będzie na zdrowie.

***


Wyciągnięty z ciepłego łóżka kowal Silas promieniał wręcz szczęściem z powierzonego zadania i kipiał energią, by zacząć je realizować.
- Wam zwiadowcom to się chyba zdaje, że ja z dupy sobie broń wyciągam, codziennie z rańca. Lannister sra złotem, a ja ostrym? Na jutro i sztyletu ci nie zrobię, choćby i prostego. A ty fidrygałki jakieś chcesz jeszcze, grawerunki zasrane. Nie da się!

Willam Snow


Głęboka zmara przecięła czoło Tyra z klanu Rork. Mogło to oznaczać, choć nie musiało wcale, że w głowie Skagosa odbywa się jakowyś proces myślowy.
- Napijmy się! - wojownik walnął Sepcie na odlew wynikami domniemanego procesu. Czyli raczej były to pozory. Tyr nie był głową tej grupy. Właściwie to Septa zaczynał podejrzewać, że Skagos głowę ma tylko po to, by miał na czym hełm nosić.
Erin była bardziej gadatliwa, ale po pierwsze przy każdej odpowiedzi spoglądała pytająco na Jakyma, jakby własnej głowy całkiem jak Tyr nie miała, a po drugie rozpuściła włosy i raz za razem przeciągała po nich dłonią takim gestem, że Sepcie miękły nogi, a dla równowagi twardniało co innego. Koniuszemu zaczęło zdawać się, że i on sam gdzieś w tej bieganinie zostawił własną łepetynę, by dać się rządzić rozkazom o wiele silniejszym i pierwotniejszym niż zimny głos swojego poczucia obowiązku.

A jednak, słowo po słowie, coś tam z Jakyma wyduszał. Wędrówka w poszukiwaniu koni była wierutnie długa i obfitowała w liczne przygody, a każdy jej opowiedziany etap Jakym Magnar kwitował toastem, jakby co najmniej Siedem Królestw podbił, a nie konie kupował.
- A te roślejsze? Ten gniady, zacny wielce, na przykład? - naciskał Septa, bo i jego coś cisło okrutnie i czuł, że długo to on sobie nie pogada.

Słuchaj. Szept nadszedł znikąd, cichy, a jednak donioślejszy niż otaczający go gwar. Słuchaj

Jakym i Erin wymienili spojrzenia. Poszeptywali w swoim języku i wreszcie dziewczyna odpowiedziała lekkim tonem:
- A w dziczy żeśmy te trzy znaleźli. Dziwne, co?

A dziwne. I nie była to najdziwniejsza rzecz.

Patrz. Szept nadszedł znikąd, cichy, a jednak donioślejszy niż otaczający go gwar. Patrz

Pod paznokciami Jakyma Magnara, który twierdził, że od dziecka handlował z dzikimi, a jednak nie znał ni słowa w ludzkiej mowie, odznaczały się czarne półksiężyce. Teraz, w ostrzejszym świetle, ta czerń pobłyskiwała raz za razem i zmieniała odcień. Zaschnięta krew. Jeden z wojowników powstał chybotliwie i ruszył, by dać wina leżącemu w kącie rannemu. Dobre buty miał. Nie powiązane rzemieniami skóry, jak inni. Dobre, wysokie buty do konnej jazdy, robota szewca, który wiedział, jak dratwą robić, bo mu to rózgą mistrz cechowy wytłumaczył.

Zapytał o rannego, a Erin i Jakym znów zaczęli szeptać po swojemu.
- W koperczaki uderzał do dzikiej - zrelacjonowała wreszcie Erin. - I mu odmówiła. Nie przyjął odmowy, to musiał włócznię przyjąć. Taki los, jak się kuśki długiej nie ma... albo się dobrym sercem przykrótkiej nie nadrabia!

Pochodnia na ścianie kopciła okrutnie. Wznoszono kolejne toasty i spotkanie toczyło się bezwładnie ku swemu przeznaczeniu – wszystkich uczestników leżących bezwładnie pod stołem. Miejmy nadzieję, że z przepicia. Ulmer zaniósł się charczącym kaszlem.

- Willam, chodź no, przyniesiemy czego więcej naszym miłym gościom. Piją jako smoki.

Coś był zbyt chętny, aby dzielić się swymi lekarstwami, i na schodach kuchennych okazało się, czemu. Za oknem Warkocz Kusicielki lśnił i drgał na niebie, rozwijając migotliwe sploty. Z daleka dobiegł jeden głos rogu, a potem cisza. Zwiadowcy powracali do domu.

- Jest taka kwestia – zagaił, przytrzymując się ramienia Septy – że jest problem.
- Słuchasz czasami sam siebie? Jest kwestia, że jest problem?
- Właśnie tak, jak powiedziałem – poświadczył Ulmer ze śmiertelną powagą. - Przyleciał kruk ze Wschodniej Strażnicy. Znaleźli ciało jedynej córki magnara, sprawionej jak prosię. I podobno to jeden z naszych zrobił. Będzie taka...
- Wojna będzie?
- Coś będzie, Willam, i nie będzie to przyjemne – zwiadowca urwał i nasłuchiwał przez chwilę, czy nikt nie szwenda się po schodach. - Słuchaj, oni twierdzą, że od trzech księżycy za Murem siedzieli, ale jacyś podejrzani są. Wpuściłeś ich, i w sumie może i dobrze. Wziąłbyś tę dziewkę na stronę, może się zrobi bardziej wylewna z dala od dowódcy. No wiesz... przyciśnij ją i zobacz, jakim głosem zapiszczy. To nie jest rozkaz – zaznaczył.
- Dobrze, że nie rozkaz. Bo rozkaz to możesz sobie w dupę wsadzić, Ulmer, ja Flintowi podlegam.
- Każdego dnia dziękuję za to bogom – parsknął Rysiowa Morda. - To co? Ja popilnuję towarzystwa, a ty przesłuchasz panienkę? Czy aby przypadkiem nie mają w planach, bo ja wiem, jakiegoś małego przelewu krwi?

- Wróciłeś! - wykrzyknęła Erin ekstatycznie, gdy tylko Willam postawił stopę za próg. - Będziemy rzucać toporami! Kto się uchyli, ten tchórz!
- A kto zbierze na klatę?
- Ten trup, rzecz jasna!

Patrz. Śmiała się, wczepiając się palcami w przód jego kaftana, radosna i młodzieńcza, jakby życie miało trwać wiecznie. Oddech miała przesycony zapachem wina. Patrzył i patrzył, i choć gdzieś na dnie jej ciemnych oczu znalazł żądzę, nie była to żądza krwi.

Joran Lannister


Twarz, której wspomnienie potrafi osłodzić trudy służby.
Sprawia, że łatwiej żyć i lżej umierać.


Dobre sobie. Joran potrząsnął głową. Gdy tylko przymykał oczy, widział twarz. Nie było słodkie oblicze jego żony bynajmniej, ani żadnej z kobiet, z którą zdarzyło mu się lec. Nie była to gęba żadnego z dawnych przyjaciół ani towarzyszy broni, ani żadnego z tych, których teraz nazywał braćmi. Nawet nie Żmiji czy Cedriki, którym przysięgał pokój.

Nie. Joran Lannister stał pod kuźnią Czarnego Zamku, na niebie lśniły sploty Warkocza Kusicielki, w głowach braci rodziło się szaleństwo, gdzieś daleko rodziła się wojna, a on zamykał oczy i widział twarz Tywina Lannistera, jego bezwzględnie zaciśnięte usta i zimne oczy. Jak złoto może być zimne?

Myśli mu się plątały, zwijały się i zaplatały na powrót niczym przeklęte światła na nocnym niebie. W ustach czuł gorycz, a w członkach jakąś okrutną słabość. Serce trzepotało mu jakby miało wyrwać się zaraz z piersi. Każdy oddech był bitwą.

Róg. Jeden. Cisza.

Joran patrzył na parę wydobywającą się z jego własnych ust. Czekał. Plątały mu się myśli, a gdy brat obsługujący kołowrót podnoszący kraty w tunelu okrzyknął w noc powracających zwiadowców, popluł w ręce i zabrał się do pracy, Joran postąpił krok i odkrył, że nogi również mu się plączą.

Roddard Worsworn


Gdyby nie to, że na niebie rozpaliły się migotliwe światła Warkocza Kusicielki, Roddard zapewne przegapiłby odchodzący w bok od głównej kolumny ślad. Ale niebo nagle rozbłysło, Mort jęknął zachwycony, że „piękne, kurwa”, a Roddard, znieczulony, bo zorientowany na cel bydlak, zamiast zachwycić się razem z nim, skorzystał z danego przez bogów światła, zeskoczył z konia i pochylił się do samej ziemi. Idąca z końmi czereda musiała zatrzymać się tu na chwilę, w miejscu, gdzie kończył się las. Ziemia była mocno zryta kopytami i zdeptana. Zsiedli z koni. Może się naradzić?

I wtedy zobaczył odrywający się od innych pojedynczy ślad. I choć spodziewał się znaleźć na końcu w krzakach niewiele więcej nad wysikany w skrawku śniegu żółtawy szlaczek, poszedł sprawdzić i tak. I zamiast żółtego śniegu znalazł wciśnięte w dziuplę w spróchniałym drzewie zawiniątko, uczynione z czarnego płaszcza. Na płaszczu widać było ślady starej krwi, a w środku ukryto dwa pasy i dwie pary butów. Roddard wraził rękę głębiej w dziuplę i wyciągnął topór, a zaraz potem miecz półtorak. Miecza nie kojarzył, ale toporem jeszcze niedawno wywijał Bennet.

Wilk wyszedł z wykrotu, kiedy Mort odjął róg od ust. Był już stary, jego sierść pokrywała siwizna, a prawy oczodół był pusty, zaciągnięty gładką, białawą błoną. Zatrząsł łbem i łowił nozdrzami ich zapach.
- Wściekły? - szepnął Mort.
Roddard pokręcił głową. Znał tego starego basiora z opowieści innych zwiadowców. Od lat kręcił się w pobliżu bramy, wiodącej pod Murem do Czarnego Zamku. Nie odchodził nigdy daleko, choć zwierzyny było to mało. Bracia nazywali go Szarym, a niektórzy, którzy wiedli ród z Północy, wierzyli, że może być posłańcem starych bóstw, i wykładali mu resztki mięsa, by mógł się pożywić. Roddard jednak nie miał nic, czym mógłby się podzielić.

Szedł za nimi, gdy jechali szerokim śladem wydeptanym przez konie. Trzymał się dobre dwadzieścia kroków za nimi, nigdy bliżej. Przystawał, gdy i oni przystawali.
- Boję się go! Zastrzel go! - jęknął Mort zamierającym szeptem.
Wilk uniósł łeb, jakby rozumiał ludzką mowę.

Z ciemności tunelu dobiegło obwołanie i Roddard wykrzyknął miano swoje i Morta. Targnął głową w tył. Wilk postępował ostrożnie pośród zrytej kopytami ziemi. Przystanął i wysunął język. Jadł śnieg.

- Roddard zabij go! - nalegał Mort. - Jest wściekły!

Krata drgnęła. Wilk napiął wszystkie mięśnie.

Engan


Ze wszystkich rozpadających się pomału, ale nieprzerwanie opuszczonych zamków Straży Engan darzył szczególną estymą Leśną Strażnicę. I piękno lasu porastającego ruiny nie miało tu nic do rzeczy. Las był las, a gdzie las, tam i drwale. Nie raz i nie dwa Engan spędzał tutaj miłe chwile, by za użyciem argumentu siekiery przekonać drzewa, by nie rosły w pobliżu Muru. Zaś po ciężkim dniu zawsze należała się nagroda – i kolejne ekipy drwali zostawiały na ogół ukryte w ruinach kordegardy małe co nieco.

Zmierzchało już, a Engan właśnie po małe co nieco sięgał, aby znieczulić się na popasie przed ostatnim etapem podróży. I była tam, mała, acz obiecująca baryłeczka, oraz, dzięki wam, bogowie nowi i starzy, i dzięki wam, przezorni bracia. Wysoko na półce tkwiło również upchnięte za workiem obroku pęto suszonej kiełbasy.

Pogryzał sobie ową kiełbasę i raczył się z baryłki. Ognia nie rozpalał, bo i po co. Konie obgryzały do spółki karłowaty jałowczyk, a Engan oglądał sobie swój nowy kamuszek. Ciekawa sprawa, te znaczki. Jeden raka przypomina. Czy na tej złotej zawieszce, co mu ją jakiś sukinsyn skroił, także rak nie był przedstawiony? Rozmyślał tak sobie nad rakami, które złe w sumie nie są, choć bogowie stworzyli całe rzesze zwierząt lepszych i ogólnie bardziej przydatnych, kiedy zza załomu wyszło kołyszącym się krokiem zwierzę o dyskusyjnej dla człowieka użyteczności.


Cóż bowiem człek uczynić może z borsukiem? Kołnierz na zimę co najwyżej, co też Kamyk borsukowi zaproponował. A ten, niecnota, prysnął w ruinki, nie chcąc być pomocnym ludzkości, reprezentowanej tu przez osobę Engana.

Skoczył za nim Kamyk, ze swym nowym kamuszkiem w dłoni. Skradał się za zwierzęcym tuptaniem od drzewa do drzewa , od jednego murku do drugiego, bo się już na ten kołnierz borsuczy zdążył napalić i gotów był go ze zwierza zębami zedrzeć. Idzie zima, mówią Starkowie. Ogacić się trza – mówi na to każdy, kto ma choć trochę umu we łbie.

Odszedł dość daleko, a tuptanie ustało. Borsuk musiał wleźć w jaką dziurę. Pomału Engan rozstawał się w myślach ze swoim nowym, szykownym wdziankiem w paski, kiedy zza sąsiedniego załomu dobiegło chrobotanie kamieni.

Engan uśmiechnął się sam do siebie i poprawił ułożenie kamuszka. Podkradł się cicho, borsuk już pokazał, że przechera z niego i tak łatwo skóry nie sprzeda.

I niech to wszystkie snarki nasmarkają, a grumkiny nacharchają na przeklęty los!

Za załomem ni śladu borsuka nie było. Był za to dziki. Kudłaty był całkiem całkiem, i jakby Kamyk w ludzkich skórach gustował, mógłby sobie wykroić mimo wszystko coś na zimę. Kudłatość była tym lepiej widoczna, że dziki był całkiem nagi. Niski i krępy, iście zwierzę przypominał, choć nieporównywalnie był cichszy. Jego ubrania leżały na starym kamiennym korycie do pojenia koni, obok leżał łuk, kołczan i oparta o sosnę stała włócznia.

Dziki dobył sobie z załomu sporawe zawiniątko, z zawiniątka wyciągnął czarny kaftan i takiż płaszcz. I odziewać się począł.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 29-10-2012 o 13:30.
Asenat jest offline  
Stary 30-10-2012, 21:05   #24
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Tyria, obudź się! - Hwarhen szarpał jej ramię. - Wstawaj, no już!
- Co się... eh – wydłubywała się z warstw futer.
Nieprzytomnym jeszcze wzrokiem spojrzała na wojownika, a później instynktownie zerknęła na lewą dłoń, jeszcze będąc pod wrażeniem snu.
Żadnej blizny.
Ale piekło jak diabli. Albo przynajmniej to była jej wyobraźnia.
Krótka wymiana zdań z Crowlem i uświadomiła sobie, że warta jest nieobsadzona, bo to, co robił Szepczący bynajmniej nie równało się z czuwaniem na posterunku.
Jak gdyby zmarli byli ważniejsi od żywych, pomyślała z przekąsem.
Tyria dotknęła ręki Erlanda, gdy ten klęczał przy nagrobkach z wyrytymi runami.
- Trochę tu zamarudziliśmy, tak - powiedziała Skagijka w odpowiedzi na narzekania Hwarhena. - Zbierajmy się.

Erland podziękował przodkom za spotkanie z Skadną Przemawiającą do Drzew i za radę która mu udzieliła, gdy tak bardzo tego potrzebował - uspokoiło to nieco serce Crowla i dała mu nową energię do działań. Nie było jednak czasu na rozmyślanie nad tym co powiedziała wiedźma, bowiem do Sobolowego Dworu przybył nieproszony gość.

Szepczący przyjrzał się potężnemu mężczyźnie, który fizycznie nie ustępował Hwarhenowi. Nie ulegało też wątpliwości kim był nowo przybyły, do kogo przynależał. Olbrzym nie zauważył ani starszego Crowla, ani Tyri co dawało im dużą przewagę. - Czy jednak warto było ryzykować potyczkę? Nic nie zyskamy, a gdyby zranił albo co gorsza zabił Hwarhena to sytuacja z złej stałaby się beznadziejną - pomyślał. Nie zrobił jednak nic, poza spojrzeniem się na Tyrię. Spojrzeniem w którym było zawarte pytanie co mają robić.

Tyria dotknęła rękojeści miecza, który był przytwierdzony do pasa z lewej strony, po czym wyciągnęła strzałę z kołczanu i nałożyła na cięciwę łuku, nie napinając jej jednak. Tak na wszelki wypadek, bo w duszy życzyła sobie, by podróżny zechciał jednak skosztować trunku Hwarhena, a nie jego topora.

Zaraz wyciągnęła spod futra Serce Zimy i spojrzała na Erlanda. Miała nadzieję, że Szepczący również nie chce jatki w ruinach Sobolowego Dworu. W przeciwnym razie te nagrobki równie dobrze mogą należeć do nich. Dotknęła Serca Zimy i kiwnęła do niego głową. Zdecydowała. Niech się dzieje dyplomacja. A później, co bogowie ześlą.

Spojrzała na Kła, który bacznie obserwował całe zajście z ukrycia. Był gotowy.
Cała trójka, Erland, Tyria i jej wilk, czekali na obrót wydarzeń.

***

- Widział - odrzekł Szepczący - wy się bawicie, a ja znowu maść na rany będę musiał robić - dodał ze śmiechem.
Tyria zaśmiała się głośno. Przednia zabawa. Pod nosem, już powstrzymując czkawkę, szepnęła do siebie:
- Hwarhen Bez Żony, Hwarhen Bez Zębów...
I pociągnęła raz jeszcze z gwinta.

Engan na ten widok schował trofeum do kieszeni kurtki i ruszył ku dziewczynie i milczącemu jak dotąd starcowi, gdy nagle coś przykuło jego uwagę. Spojrzał jak piorunem rażony w stronę ruin i błyskawicznie pobiegł w tym kierunku dobywając miecza.

- Oż by cię psie nasienie... Moje konie kurwa!

Enganowe wierzchowce mimo iż posłuszne wilkowi, prowadziły z nim właśnie nader głośną wymianę uprzejmości...

Tyria błyskawicznie znalazła się przy Enganie, chwytając go za rękę, którą dobywał miecz.
- Schowaj... - warknęła ostrzegawczo - wilk jest mój. Gdyby nie Kieł to własny poobijany zadek niósłbyś na pieszo na sam Czarny Zamek.
To mówiąc zawołała wilka, który przysiadł obok niej.

Engan schował miecz, choć mocno się przy tym ociągał. Kieł widząc wroni brzeszczot odsłonił tylko nieznacznie rząd równych kłów.

- Wierna psina, nie ma co - rzekł z uznaniem na widok groźby w oczach basiora - Słyszałem, że wilka wyuczyć to nie lada sztuka. To pewnie z kolei twój cień, co skagijko?

- Owszem, mój. - potwierdziła.

- Powiedz Kamyku czemu tak gnasz na Czarny Zamek jakby sam Endehar Magnar wylądował we Wschodniej Strażnicy? - przerwał milczenie Erland.
- A bo my tu by sobie teraz tak gwarzyli gdyby wylądował? - zaśmiał się Engan - Gnam, bo taki rozkaz. A jak mawia Ser Bettly, prawdziwy człowiek z Nocnej Straży w dwa i pół dnia ten dystans pokonuje. Bez gnania nie da rady tego uczynić, panie święty skagos.
- Gdyby wylądował leżałbyś martwy we Wschodniej Strażnicy Wrono - stwierdził poważnie - a ja i moi towarzysze modlilibyśmy się by nasz Bóg był dla nas miłościwy. Poza tym oszczędź staremu człowiekowi kłamstw i półprawd. Nikt nie pędzi ze Wschodniej Strażnicy do Czarnego Zamku na złamanie karku, z krótkimi postojami, o ile nie wydarzyło się coś bardzo ważnego lub strasznego... lub jedno i drugie jednocześnie - Szepczący spojrzał wprost w oczy mężczyzny - tak jak i nikt nie wysyła swoich przybocznych na Czarny Zamek.
- Bijemy się znowu? - zagaił Hwarhen do Tyrii szeptem, cichym, a jednak doskonale słyszalnym. - Ma krzepę jak jednorożec.
Tyria zastanowiła się chwilkę.
- A chcesz? Jeśli tak to popieścisz go jeszcze raz jak będzie łgać. - odpowiedziała.

Engan zamrugał oczami poważniejąc nagle i patrząc to na spokojne i bystre oblicze zakapturzonego Skagosa to na smarkatą skagijkę.

- A jak się bez kłamstw i półprawd po waszemu mówi do świętego człeka “nie twój pomarszczony interes, starcze”?

Hwarhen przestał się uśmiechać, a Kieł w mig wyczuwając atmosferę zawarczał gniewnie.
- Chcesz mnie na spytki brać dzierlatko? Dwójkę z was spokojnie rozpłatam nim mnie położycie. Trzeciego wytropi patrol i wypatroszy jak pierwszego lepszego rezuna. A i tak się gówno dowiecie - powiedział bardzo powoli i poważnie - Czy może wolicie jechać ze mną na Czarny Zamek? Moje rozkazy, moja rzecz. Wasze poselstwo, czy z czym tam leziecie, wasza sprawa. Tylko droga jest wspólna. A i ta nią długo nie będzie bo jak Wasz święty zauważył długo popasać nie mogę, bo mi śpieszno nader.
- Jesteś głupcem Wrono, jeżeli sądzisz że ktokolwiek by po tobie zapłakał i ktokolwiek przejąłby się twoją śmiercią. Czarny Pająk ma obecnie większe kłopoty niż jeden głupi brat, który postanowił obrazić posłów Moruad Magnar. Jednocześnie twoja reakcja jest dla mnie wystarczającą odpowiedzią by domyślić się jakie wieści wieziesz na Czarny Zamek. Nie wątpię, że się tam spotkamy i wtedy wyśpiewasz nam wszystko co wiesz. I nie, nie jest nam po drodze Kamyku, twój wierzchowiec tylko by nas spowalniał, a jak sam rzekłeś dzień nie jest młody.
Przyprowadziwszy swoje konie, Engan na powrót wskoczył na wałaszka.
- Twoja wola, Skagu - rzekł po czym jeszcze spojrzał na Hwarhena szczerząc zęby - Liczę, że niebawem odbierzesz swoją zgubę wielkoludzie.
I tymi słowy żegnając się, popędził konie.
- Następnym razem gdy mnie tak nazwiesz zginiesz - odpowiedział cicho Szepczący.

Tyria pokręciła głową.
- No to w drodze na wronie gniazdo mamy trochę czasum by popracować nad dyplomacją.
- Może, a może nie ma na to miejsce. Ruszajmy w drogę - odpowiedział Szepczący ruszając w stronę wierzchowców.
Po tych słowach zaczęła przygotowywać się do drogi. Godzina późna, a droga daleka. Kilka minut później pędzili do Czarnego Zamku.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 31-10-2012, 11:37   #25
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tyria i Erland

Przytoczył się, ogromny jak góra i zwalisty, kiedy miała już zarzucić kulbakę na konia. W muśniętych siwizną włosach, pomiędzy drobnymi warkoczykami, zasychało błoto, na ustach ciągle miał krew po młócce ze spotkaną wroną, i co chwila krwią popluwał na ziemię. Wyrwał jej z rąk siodło, konie prychnęły, zaniepokojone gwałtownym ruchem. Kieł uniósł łeb. Przez kamienie przesączała się dziękczynna pieśń, Erland obierał rosnący na grobie Skadny krzew z białego puchu, który ubijał w niewielkim woreczku, do osobnego składając czerwone jagody. Wielce był z tego niespodziewanego daru zmarłej rad. Puch, uprzednio namoczony i przesuszony, sprawdzał się lepiej w zamykaniu głębokich ran niż pajęczyny, jagody zaś odpędzały ból... lub sprowadzały wieczny sen.

Oczy Hwarhena, gdy się do Tyrii odwrócił, były ślepiami drapieżnika sprężonego do skoku. Opuścił wzrok na klejnot na jej piersi, ale spojrzenie nie zmiękło mu ani na jotę.
- Kiedyś – przemówił chrypliwym szeptem – zdejmiesz to z cycków, wilczyco. Nie będziesz nosić tego wiecznie. Kiedyś wrócimy na Skagos. Nie pluj na mój honor, bo kiedyś będzie twoim własnym. Ja o twój dbam. Uchybiłem ci w czymś, kiedykolwiek? Uderzyłem? Jedno złe słowo rzekłem? Przemyśl to sobie. To, jak i inne... możliwości.

Erland powracający z cmentarzyka z darem Skadny wyłowił ostatnie zdania i uśmiechnął się krzywo w gęstwinach swojej brody. I pomyśleć, że sądził, że Hwarhen traktuje dzierlatkę jak powietrze... wielce niewygodny musiał mu być ten brzydki klejnot.

- Nie za młoda dla ciebie? - zagaił do wojownika, gdy ruszyli a Tyria wysforowała się naprzód.
- Gadasz iście jak siostra moja. Za młoda, tyś za stary, ojcem jej mógłbyś być – Hwahren zamrugał i całkiem udatnie przemówił naśladując manierę mowy Moruad, obojętność i spłaszczenie emocji.
- Ma rację. I nie da ci jej. Nie kiedy może zapłacić jej osobą za kolejne przymierze – wskazał Erland na tyle delikatnie, na ile mógł. Lepiej, by Hwarhen zapomniał o swych zapędach. To nie był dobry czas na to – choć z drugiej strony, czy kiedykolwiek jest na to dobry czas?
- Powiedz mi coś, Szepczący. Swoje lata już masz, służysz bogom, ale czy gdyby magnar wydał ci rozkaz – weź sobie tę a tę babę, to co byś zrobił?
- Zapewne zakupił ślubny naszyjnik dla przyszłej małżonki, opuścił zagajnik czardrzew i bogów, i zszedł na powrót żyć między ludźmi.
- A widzisz. Nie było rozkazu. Powiem ci coś o Moruad. Po pierwsze, więcej lat nie rządziła niż rządzi. Czasem mówi coś, chcąc cię sprowokować, abyś zrobił coś zupełnie odwrotnego. To raz. A po drugie... jeśli będę potrzebował porady w sprawach serca czy dupy, to prędzej zapytam o to własnego konia niż mej pięknej siostry. A po trzecie, z innej beczki. Chciałbym, abyście sobie ustalili, zanim dojedziemy do Pająka, kto u nas przy komendzie. Mi tam zajedno, kogo słuchać będę, bylem wiedział kogo. Teraz to zabawy były, a już się wszystko pogmatwało. Jak zrobi się naprawdę gorąco, a każde z was będzie ciągnąć w swoją stronę i co innego gadać, to powiadam ci Szepczący: zaprawdę wezmę i ubiję to z was, które będzie stało bliżej mnie. I problemy z komendą się skończą...

Urwał, bo Tyria jadąca przodem wpierw przystanęła, a potem zawróciła galopem.
- Wrony idą – powiedziała, gdy osadziła przy nich konia, choć przed nimi nie było nikogo. Zaśmiała się, gdy wysilali oczy i uniosła palec, wskazując szczyt Muru.
- Tam.

Jechali na wschód, pomału, pięciu jeźdźców, małe, czarne figurki. Jeden zatrzymał się, i choć nie widać było wyrazu jego twarzy, uniesiona ręka mogła być tylko gestem pozdrowienia sojuszników. Po chwili jeździec dołączył do reszty.
- Nie wiedziałem, że zwiady chodzą szczytem Muru – poinformował się Hwarhen.
- Zawsze chadzali – odparł Erland. - Pewnie Pająk zaniepokoił się tymi dzikimi, co przeskoczyli przez Mur przy Długim Kurhanie. Nawet by pasowało. Alraun Rork mówiła mi, że Joran Lannister pociągnął z jeńcami do Czarnego Zamku.

Ruszyli. Zwiad idący szczytem Muru zniknął w oddali. Hwarhen zamilkł i tylko co jakiś czas popluwał krwią na ziemię i po raz kolejny wspominał Kamyka, co musi od olbrzymów ród swój wieść, inaczej być nie może, skoro mu zęba wytłukł. Zmierzchało już, ciemniało szybko, gdyż na niebie poczęły zbierać się kłęby ciężkich, ołowianych chmur, zwiastując rychły śnieg. Szła zima, Erland czuł to każdą ze swoich starych kości, aż do szpiku przejmował go chłód. Widać już było ścianę lasu, puszczę, która w okolicy Leśnej Strażnicy podeszła żarłocznie pod Mur, drzewa stały rosłe i milczące.

I wtedy odległy, przesączony przez puszczę i odbijający się po wielokroć od Muru, dobiegł ich odgłos, którego żadne z nich nie spodziewało się usłyszeć tak daleko od domu. Potężny, przejmujący, głęboki ryk.

ROOOooooooooo...

ROOOooooooooo...
 
Asenat jest offline  
Stary 08-11-2012, 23:16   #26
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Jakby mało tego było, że jego przyjaciele Skagosi przywieźli ze sobą sporo koników to jeszcze obdarowali go workami pełnymi niespodzianek… kosztowności i soli. Septa jak to na Czarnego Brata przystało wiedział że musi oddać to tam gdzie należy… jednak był też koniuszym i sól nadto przydatna była jego podopiecznym. Lizawki pozwalały uzupełniać im braki wynikające z ubogiej zimowej diety. Tym bardziej, że Flint czasem nie był w stanie pojąć tego że sól nie tylko w kuchni jest przydatna ale i wierzchowce jej potrzebują. A kosztowności. Zawsze się przydadzą. Tym bardziej, że Stary Pająk ostatnio wymaga od niego cudów – trochę nadplanowego złota nie zaszkodzi pomnażaniu inwentarza. Nawet jeżeli jego zdobycie pewnie okupione było wieloma łzami i krwią.

***

Ulmer wiedział jak popsuć mu humor. Rewelacje jakie miał dla niego mogły by go zwalić z nóg… jednak wypite wino trochę złagodziło grozę słów o mordzie i jego konsekwencji. Wcześniej czy później musiało się tak to skończyć. To sztuczne braterstwo między Ludożercami i Wronami. Żarło, żarło i zdechło… Przyjmując dzisiaj te „dary” miał pewność że przyjdzie Straży za to zapłacić. Kto wie, może za „dobre serce” czekała go zjebka od Starego. Niestety okazało się, że sytuacja znacznie bardziej się skomplikowała. Bo jedno relacje z tą sprytną lisicą Moraud, a zupełnie co innego ten wiecznie wnerwiony Endehar Magnar. Sprawiona jak prosiak Enned to był bardzo ciężkostrawny pasztet. Dla Straży, dla niego i być może dla dziewczyny Półrękiego. Jednak póki co Willam mógł o tym nie myśleć. Póki co wiedział, że jest sprawa na którą ma wpływ - zaginiony zwiad. Póki co musiał wycisnąć z tej małej Skagijki co się da bo chcąc nie chcąc zrobi się z tego kurweska awantura. A jako że nie tylko chciał coś z niej wyciskać tedy przystał na propozycję Ulmera.

***

Zabawa toporami jawiła się Willamowi cokolwiek poronionym pomysłem. Ani nie potrzebował imponować tej dzierlatce ani nie musiał zmagać się z tymi opojami. No bo po grzyba? Jak mają takie kaprysy to niech się zabijają. Przysunął się do dziewczyny tak blisko, że jej zapach intensywnie zaatakował mu nozdrza… ale przede wszystkim poczuł bijące od niej ciepło. – Nie lubię toporów. Teraz to zdecydowanie lepszy czas na inne rozrywki. Może nadziewanie na dzidę. Powiedział to zupełnie tak jakby proponował jej kolejny kielich wina… Skagijka jakby chciała od razu sprawdzić czy owa „dzida” jest warta zainteresowania. Przywarła do niego a jej ręka bezceremonialnie spoczęła na jego kroczu… chwilę powędrowała po znajdującej się tam wypukłości. Potem z jej gardła dobyło się mruczenie. – Chodź. Złapał ją za rękę i poprowadził do wyjścia.

Rozsądek podpowiadał mu, że potrzeba mu spokojnego miejsca… niekoniecznie chciał aby ktoś im przeszkadzał… ba, nawet nie wskazane byłby to. W końcu zamierzał z niej wyciskać to i owo. Stajnia była jego królestwem. A jako, że większość jego dworu miała teraz porozdzielane zadania przy nowych wierzchowcach to niepotrzebne oczy i uszy nie powinny się tam kręcić. I istotnie, pomocnicy krzątali się po zagrodzie gdzie teraz były oglądane nowe wierzchowce Straży. Szybko przemknęli wzdłuż boksów z których wyglądały zaciekawione końskie łby. Nieco zdziwione, że Septa nie poświęcił im należytej uwagi… Tylko Noc, kary ogier wyraził swoje niezadowolenie z tego faktu. Walnął kopytem w ściankę i prychnął tak że dziewka odruchowo odskoczyła zaniepokojona. Willam chcąc nie chcąc poklepał go po karku… jednak zamiast wdzięczności ten szturchnął go łbem… i dopiero kawałek słodkości go udobruchał. – Pilnuj stary draniu żeby nam nie przeszkadzano. Nieomalże szepnął mu do ucha.

- Tutaj. Wskazał Erin następny boks. Na wpółotwarte odrzwia pokazywały iż jest zamiast wierzchowca przeznaczony jest na siano.

- Co tutaj? Zapytała udając niewiniątko. I może by to zbiło z pantałyku Willama gdyby nie to że zaczęła rozsznurowywać supełki lnianej koszuli. Mężczyzna przylgnął do niej łapczywie szukając jej ust. Mało brakowało a nie zmieściliby się w drzwiach i rąbnęli by w bok. Po chwili kotłowali się już na sianie. Septa łapczywie obłapiał krągłości wyspiarki a ta walczyła z jego przyodziewkiem… gdy już jego męskość znalazła drogę do jej kobiecości przywarł do niej mocno próbując zaspokoić swoje żądze. Dawno nie miał kobiety…

***

Leżeli obok siebie ciężko dysząc. Może nie była to jakaś piękność to jednak zaoferowała Sepcie to czego oczekiwał. Sądząc po jej rytmicznie falujących piersiach i kropelkach potu na skórze chyba i ona nie mogła narzekać. Chociaż po prawdzie nie było to dla niego nadto istotne. Po chwili przeciągającej się ciszy zagadnął. - To jak to było z tymi zwiadowcami coście ich konie na powrót przywiedli?

- Przecież już ci mówiłam żeśmy je znaleźli w dziczy. Żadnych Wron nie było. Zaśpiewała starą śpiewkę.

Septa uniósł się na ramieniu i popatrzył jej w oczy bardzo uważnie. Z twarzy zniknął mu już lubieżny uśmiech. – Posłuchaj, pociurlaliśmy się więc skończ już pieprzyć. Póki co pytam ja… ale po mnie kto inny to może zrobić. Co ty myślisz, że zwiad za tamtymi nie poszedł? A co jak wróci z inną wersją? Co jak wezmę szewca i ten potwierdzi, że butki tego rannego zostały zrobione dla jednego z braci? Co jak Pająk każe przeszukać wasze graty i któryś z braci rozpozna jakąś rzecz należącą do zagonionych. Co jak Moraud Magnar dowie się, że zamiast obłupić Dzikich z wierzchowców usiekliście ludzi Straży i z głupoty odprowadziliście im konie? Erin… skończ pierdolić i powiedz mi prawdę!

Przez chwilę wisiała mu na twarzy ołowianym spojrzeniem, a potem szarpnięciem zrzuciła z siebie jego udo, wstała i sięgnęła po swoje giezło. Widok miał niezgorszy na wszystko, co warte było oglądania, a druga strona jego natury przekonywała go najęcie, że ciekawsze nad wszystko, co Erin ma do powiedzenia, jest ponowne obalenie jej w siano i przytknięcie twarzy do wilgotnych gąszczy między jej udami.
- Mówiłam Jakymowi, cobyśmy przyznali się, ale nie chciał. Mówił, że ino złe z tego wyjdzie. Umiesz dochować tajemnicy?

Willam skinął tylko głową na potwierdzenie.

- Naszliśmy ich, jako do Hargi ciągnęli. Dzikiego wodza. Jakym zaraz do wypitki ich wziął, bo krew jedna, Magnarowie... i tamci przyznali się, że trójkę wron sprawili i ograbili. Jakym wściekł się i tamtych zamęczył, co mieli przy sobie, tośmy wzięli. Konie też, kto by tam pomyślał, że się poznacie. Jakym zakazał gadać, bo zaraz byście krzyk podnieśli i na naszych na kurhanie pociągli. To grabież była, Willamie. Żadna tam nienawiść, i żadne tam politykowanie. Z chciwości twych braci ci Magnarowie ubili. A myśmy Magnarów po sprawiedliwości wyprawili na tamten świat. I tyla, co tu rozprawiać... lepiej milczeć, by krew nie wypłynęła między nami.

Cóż może i Septa nie wierzył, że da się odnaleźć żywych braci którzy poszli na zwiad ale mimo wszystko. Szkoda chłopów. - Eh tak czy siak będzie z tego gówno. Konie przyprowadziliści to i pytania się zaczną... a potem i insze dobro wypływać będzie. Powiedz że mi jeszcze Turkaweczko jedna a gdzieście ich skuwisynów znaleźli i czy wiecie co ci z ciałami naszych zrobili?

No i Turkaweczka jak to każda baba musiała zrobić po swojemu. I zrobiła Jakymowi wberw. Okazało się, że chłopaki ze zwiadu zginęły nieopodal Jeleniego Stoku. Prawie tydzień temu i pewnikiem ich szczątki jeszcze gdzieś tam się walają po okolicy… jeżeli wilcy ich nie zżarły do szczętu. Z tego co mówiła to poszukiwacze koni naszli tych Magnarów i jakoś tak wyszło od słowa do słowa, że tamci za bardzo chojraczyli. Dostali srogą lekcję pokory – Jakym zgotował im krwawą kaźń jakiej najgorszy rzeźnik by się nie powstydził. Tylko jeden się ostał przy życiu… ten ranny. Ranny w butach Benneta. Co ciekawe to ci mordercy jechali od Toczącej się Czaski i mieli nakłonić Hargi żeby się pochylił przed tym pierwszym kozojebcą… a ta informacja nie mogła pozostać tak samej sobie. Trzeba było się dowiedzieć więcej.

Septa długo myślał i nie odzywał się. Była to dla niego zagwozdka… Ocierało się to śmierdząco blisko polityki. Willam nie lubił polityki. Erin w tym czasie zdążyła się już oblec we wszystko co w takim pośpiechu kilkanaście minut temu zrzucili. – No i czego tak nic nie mówi jak jaki głupek? Rzuciła w jego stronę niczym kamieniem.

- A co tu gadać. Pogadaliśmy to teraz można popieprzyć. Septa wstał łapiąc jej rękę. – Chyba nie myślałaś, że skończyliśmy… Odwrócił ją twarzą do ścianki boksu. Bezceremonialnie wyłuskał jej zadek z hajdawerów i wszedł w nią nie czekając na zaproszenie… jednak mylił się sromotnie sądząc, że Skagijka pozwoli mu tak dokończyć zabawę. Już kilka chwil potem był pod nią i mógł się przekonać, że Erin była dość sprawnym jeźdźcem.


***

Kiedy wychodził ze stajni alkohol praktycznie wywietrzał już mi ze łba… a przynajmniej tak mu się zdawało. Ale przede wszystkim już nie myślał tyle o babskiej pipce i mógł jasno i spokojnie zastanowić się co teraz czynić. – Słuchaj mnie Erin bo tutaj bardzo ważne sprawy się ważą i nawet nie wiesz w jakiej dupie teraz jesteście. Posłuchaj co trzeba zrobić aby Pająk wam nie pourywał jajec a Moraud końmi nie darła.

- Pogadasz z Jakymem, a ja ze Starym. To, że od razu nie powiedzieliście to wezmę na siebie i powiem żem o wszystkim wiedział ale mu nie powtórzyłem… i jak co to mnie się dostanie. Potem raz jeszcze powtórzycie jak było i pewnikiem sprawcę się przesłucha. I rozejdzie się po kościach… tym bardziej, że Półręki jest na Czarnym Zamku.

Nie sądził żeby było tak różowo ale też liczył na zdrowy rozsądek wszystkich… w końcu ci Skagosi przywlekli tutaj watahę koni, utłukli morderców braci już nie wspominając o tym, że taki incydent mógłby być bardzo dobrze wykorzystany w rozmowach o problemie pewnej martwej Skagijki. Planował sprawdzić jak się trzyma Ulmer a potem walić prosto do Marbana i pogadać z nim nawet jakby ten siedział na nocniku.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 10-11-2012 o 18:55.
baltazar jest offline  
Stary 12-11-2012, 15:45   #27
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Od czasu posiłku z Lordem Dowódcą czuła w ustach gorzki smak. Było to bardzo nieprzyjemne, i drażniło ją tak silnie, że na jakiś czas zawładnęło jej wolą i czynami. Nie pomógł proszek, którym myła zęby, ani suszona mięta, którą woziła we własnych bagażach. Nie zadziałał łyk wódki, ani jej własnej, ani ulmerowej i w końcu stała pośrodku kuchni i wykłócała się z nieznanym jej z imienia kuchtą o nać pietruszki, warzywa, które rzadko rosło na północy i którego biedny bezzębny kłusownik z ziem Starków przypadkowo pełniący funkcję pomocnika kucharza nie miał szans ani znać, ani tym bardziej na jej żądanie odnaleźć.
Nazwała go pieprzonym niedomytym ignorantem, pastuchem głupszym od barana, skagooskim obiadem i innymi mniej miłymi imionami.

- No to udowodniłaś, że jesteś rozwydrzoną sekutnicą z Południa.
Tytus odezwał się, kiedy już opuścili kuchnię i oniemiałego brata. Wygłosił swoją uwagę stojąc już na schodach i patrząc na nią z półmetrową przewagą, i wyglądał jakby chciał Alysą potrzasnąć. Nie dostał w twarz tylko dlatego, że miała wrażenie, żeby oddał. Może nawet nie przeszkadzałoby to jej za bardzo. Chętnie wdałaby się w bójkę. Ale nie z Tytusem. Za długo go znała, za dobrze, zbyt wiele mogłoby to zmienić. Odwróciła się tyłem i prawie wbiegła do swojej komnaty. Trzasnęła drzwiami tak, że echo rozniosło się po całej wieży.

Tytan z Braavos. Zaniosła się gorzkim głośnym śmiechem. Wstrząsał jej piersią i nie mogła go powstrzymać aż w końcu zabrakło jej tchu. Tytan. Kolos. Olbrzym. Na Siedmiu. Ależ była głupia. Ma trzydzieści lat i przejechała przez pół świata, żeby szukać oparcia w ojcu. W starzejącym się, zgnuśniałym trucicielu.

W trakcie samej rozmowy czuła się nieźle. Wszystkie rewelacje przyjęła spokojnie, co najwyżej była trochę… rozczarowana. Tylko tyle. Nie docierało do niej, co Marbran naprawdę mówi. Ale potem wyszła i nadal słyszała wszystkie słowa, a także to, co naprawdę się pod nimi kryło. Tu jest północ córko. Tu nie ma dróg. Więc się nie poruszam. Tu jest północ córko. Trzeba być wężem. Tu jest północ córko. I zima. Węże zimą śpią.

Jej Ojciec. Lord Dowódca Czarnej Straży. Człowiek strzegący granicy Królestwa.

Alysa stała pośrodku komnaty, nagle kompletnie zagubiona w jej przestrzeni. Oddychała ciężko jakby nie mogła złapać powietrza. Ostry ból przeszywał jej dłonie aż do nadgarstków, spojrzała na nie ze zdziwieniem i dopiero wtedy dostrzegła krew pod wbitymi w skórę paznokciami.

Tu jest północ córko. Oddaję całą inicjatywę Skaagosom i to nie moja wina. Bo tu jest północ.

Powoli podeszła do podróżnych worków i zaczęła je metodycznie pakować.
Kiedy po pół godzinie zapukał Tytus była gotowa do wyjazdu.

***

Nie pojechali. Znieśli juczne worki i wtedy zaskoczono ich widomością, że któryś Flowers skoczył z Muru. Nie chciała być równie słaba. Nie stchórzy, nie wyjedzie bez pożegnania. Tylko potrzebowała trochę czasu, żeby umieć się pożegnać ze swoim Tytanem.

***

Odłożyli zebrane zioła nim rozmowa ucichła. Starali się opuścić suszarnię cicho. Labirynt prowadzących na dół korytarzy nie był jej kompletnie nieznany. Zamierzała stanąć przed rozmawiającymi wronami. To nie była jej sprawa, ani potrzebna jej wiedza. Tylko, że to jej ojciec nie potrafił zadbać o bezpieczeństwo swoich ludzi. Dlatego postanowiła dowiedzieć się, czego nie mógł znieść nieszczęsny Flowers i co takiego zrobił jego dowódca.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 13-11-2012, 01:26   #28
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zimny wiatr w uszach szybko wywiał mu z głowy spotkanie ze Skagosami. Szli politykować więc nie byli jego zmartwieniem tylko starego. Dobrze, że był stary. Było na kogo te wszystkie zmartwienia zrzucać...
Bo Engan trochę myślał o Aidanie i tej młódce Enned. I o łodzi, której nie było. To się wszystko samo brało i plątało, a Kamyk... no cóż. Zaplątanych sytuacji nie lubił. Upraszczał je z lepszym, lub gorszym skutkiem. W tym przypadku był bardzo wdzięczny losowi, że nie musi tu niczego upraszczać i zostawi to staremu. Będzie wojna, to będzie pamiętał, żeby zatłuc tylu świętych skagosów ilu się da bo to każde obmierzłe nawet jak na tych ludożerców i gada jakby już zżarło z tuzin braci. A nie będzie... a jak nie będzie to zbieże młodych na wyrąb do leśnego, bo tym drzewskom tu jeszcze przed zimą należy się mała rąbanka...

***

Co tego brata tu przygnało, stwierdzić na pierwszy rzut oka nijak nie szło, ale pewnym było, że iście wybrał sobie dziwną i porę i miejsce na obmycie się. Bo z niczym innym nagi dzikus na śniegu Kamykowi się nie kojarzył. Co więcej, Engan spędzając kilka upojnych chwil z dzikuskami i z dzikimi, parę ich zwyczajów zdążył poznać. Jak choćby i ten, że lud ten bez skrępowania raczy się jałowcowym bimbrem w takich śmiesznych drewutniach, w których ino piec i siedziska, a jak już dobrze w czubie ma to wybiega na golasa na śnieg potarzać się w nim. I miecze i kądziele razem bez wyjątku, a nieraz i w połączeniu. Ot taki obyczaj, w którym raz dane było Kamykowi uczestniczyć. Aż mu się łezka w oku zaszkliła na wspomnienie. Wódz dzikich zaprosił kapitana Uhorisa na pertraktacje i nie godziło się wziąć więcej niż jednego towarzysza. Padło na Engana. Oj przaśne dupeczki miały siostrzenice tegoż wodza...
Toteż i teraz widok tego dzika jakoś bardzo mocno nie zaskoczył go. Nie do końca może tylko rozumiał po co mu te skórowe łachy co to na kamieniu leżały, ale po spotkaniu ze skagosami, którzy najwyraźniej szli nieść staremu dwa nagie miecze, czy jakąś inszą ich symboliczną bzdurę pogrożenia toporkiem, rad byłby spotkać właściwie chyba kogokolwiek. No a tu nie dość, że dziki to jeszcze w szeregach Straży.
- A kogóż to snarki i grumkiny przywiały! - zakrzyknął z uśmiechem wchodzący między ruiny. Miecz miał nadal przy pasie, ale bynajmniej nie wyglądał jakby chciał po niego sięgnąć. Ino kamień z runami w dłoni nadal trzymał, bo w pogoni za borsukiem nie było kiedy schować - Nowy, co? Na Zamek jedziesz braciaszku?

O, znać było od razu, że to nie szlachetka południowy, co na Murze czas spędza nad kielichem i pełną michą, zajmując się jakoby “pracą koncepcyjną”. Znać było od razu, że człek to czujny, o życie swe dbający samodzielnie i zwyczajny tego, że niejeden na nie dybie.
Gdy tylko Kamyk wynurzył się zza załomu, dziki obrócił się, porywając włócznię, i jednym ruchem skopał wciągnięte już do kolan czarne portki, by mu ruchów nie krępowały. Oczy miał przeraźliwie jasne w smagłej twarzy, bystre i mądre. Włócznie wycelowaną w pierś Kamyka opuścił zaraz.
- Na śmierć żeś mnie wystrachał... bracie. Prawiem posrał się po nogach, myślałżem, ani chybi olbrzym jaki przez Mur hycnął! - zaśmiał się, gromko i głęboko, i wsparł się na włóczni, drapiąc się jednocześnie bez żenady po gęstych kudłach na podbrzuszu. - Jam nie nowy, aleśmy się raczej nie uwidzieli - pamiętałbym cię, ha! - złapał w kudłach jakieś biedne stworzonko i z lubością na twarzy zgniótł je palcami. - Jestem Henk. Z Wieży Cieni, tymczasem, podobno. A jadę na Długi Kurhan, Skagów - splunął na ziemię - pilnować.

Engan zagwizdał z podziwem w odpowiedzi.
- To cię Henku przewiało przez cały ląd niemal, nie powiem - odparł - Kamyk jestem. I mówię ci bracie, porzuć swą misję i dyrdaj ze mną na Zamek. Skagi dziś jeszcze nasi szurzy, ale na dniach tu się może nowy Długi Kurhan ukopać - stwierdził nieco ciszej - Chodź za barbakan to chwilę pogadamy przy łyku samogonu. Ino portki wciągnij, bo cię z Muru ustrzeli kto jak zwierza jakiego.

Henk kiwnął głową i zabrawszy swój tobołek ruszył za Enganem ubierając się w międzyczasie. Po chwili byli już przy kamykowych konikach, które zastrzygły uszami na widok dzikiego. Chrapy obu aż się pchały do jego dłoni gdy wyciągnął ją do zwierząt.

- Tak w ogóle to Mallister cię tak urządził z tym pilnowaniem skagów, czyś staremu podpadł za co? Bo chyba za wzorowe odmrażanie dupy na Murze to by ci takiej fuchy nikt nie przydzielił. - powiedział podając dzikiemu kubek z samogonem z beczułki i uciachany kawałek kiełbasy.

Henk kiełbasę przyjął, a jakże, ale berbeluchy odmówił grzecznie, twierdząc, że cóż z tego, że serce rwie się, kiedy głowa słaba. Mięso dziamał dokładnie i śledził resztę pęta głodnym wzrokiem, znać, że nie jadł dawno, choć uprzejmy starał się być chyba, o więcej nie prosił. Wykrzywił się na pytanie o Mallistera, a przy “starym” rozejrzał się wokół, jakby Pająk we własnej osobie miał zaraz z chaszczy wyskoczyć i płazem miecza im po tyłkach przeciagnąć za to popasanie nad baryłką.
- Mallister by nie urządził, jakby Pająk urządził nie chciał. Gdzie mi tam na Czarny Zamek. Rozkazy są i dymaj, człecze, dupę odmrażaj, jagódki żryj a ognia nie pal, coby cię nie nakryli - westchnął rzewnie. - Wolnemu człowiekowi zawszeć pod górkę, od kiedy na Mur się pode górkę wespnie, tyla ci rzeknę, Kamyku. Ja to by pod Lannistera chciał. Jorana Lannistera. On dobry wódz i naszych rozumie - uderzył się pięścią w piersi. - A nie wiesz ty, gdzie Jorana zawiało? Na Długi Kurhan może? Bym z nim pogadał i zaraz bym go przekonał do siebie. Nie masz w dziczy lepszego ode mnie, no chyba że Worsworn albo Półręki... ale to tylko dlatego, że im pofarciło się, a mnie nie!

Engan ponieważ sam już pół pęta wcześniej opędzlował, bez żalu oddał resztę Henkowi widząc jego łase spojrzenie i wypił zawartość kubka już nie zagryzając.
- Joran, braciaszku. Ha! Joran to nasza żywa legenda. Wszystkich rozumie. I naszych i waszych i skagosów nawet. Pewno i septona rozumie, a kto wie, czy i nie rozumie samego Aerysa Targaryena. Ale wiesz co ci powiem o żywych legendach? Ano to, że nie ma w nich niczego legendarnego. Znałem kiedyś jednego takiego co to nawet gdy szczał to nic tylko mu posąg wystrugać - przed oczami stanął mu wielki wilk morski Roro Uhoris. Podrzucił w dłoni swój nowy kamyczek, którym bez przerwy się bawił i zamarkował rzut w ową marę - Ale jak się go lepiej poznało, to pod marmurową skórką wił się ten sam ludź co gdzie indziej. Te żywe legendy po prostu bardzo lubią swoją... żywolegendarność. Oj bardzo. I choć na Lannistera złego słowa jako rzeczesz powiedzieć się nie da, to wolę knującego starego i zalanego Ulmera. Jakoś tak swojskie z nich skurwysyny. A gdzie jest? Wiem, że kilka dni temu poszedł na... - zawahał się - no dogonić dzikich co to Mur przeszli przy Długim Kurhanie. Ale gdzie teraz jest to zabij ale nie wiem.

- Może i prawda - zadumał się Henk - ale zawszeć lepiej przyssać się do takiej legendy, życie godniejsze się robi, a i splendoru spływa ciurek, ha! - urwał, i wzrokiem wilczym wbił spojrzenie w kamuszek podskakujący w ręku Kamyka. Aże nachylił się, by łacniej obaczyć. Gębę rozwarł i zamknął zaraz, spojrzeniem niespokojnym rzucił na Kamykowe konie i na powrót na Kamyka, jakby go pierwszy raz w życiu obaczył, odetchnął głęboko i z ulgą jakby. - Chłopie, ale ty wielki jesteś! Co trzeba żreć, aby takim wielkim urosnąć? - zadziwił się z westchnieniem. - Aj, nie gadaj lepiej. Dla mnie i tak za późno, pokurczem jestem i pokurczem mnie spalą, jak czas przyjdzie. Czas na mnie. Jakieś Skagi czekają, abym ich z chaszczów popodglądał. Dzięki za żarło, radem, żem cię potkał! Obaczym się jeszcze, wywdzięczę ci się, jakem Henk!

- Czekaj, czekaj... coś tak się zerwał? Znaczy - zerknął na oglądany chwilę temu przez dzikiego kamulec - widziałeś już coś takiego kiedy? Albo takie bohemazy?
- Ano - przyznał Henk wolno - Raz. I okrutnie w mordę potem zebrałem, to mi się utrwaliło!

- To jest skagoskie słowo. Kogoś z klanu Magnar, jeśli dobrze uwidziałem tam raka. Kiś Magnar dał ci swoje słowo. Dopóki go nie oddasz, zabije każdego kto ci na odcisk choćby następi. W sumie zajedno, jaki Magnar. Cały klan hołubić cię będzie, a inne Magnarom nie podskoczą. Rzadka rzecz w tych czasach, he, bez honoru. Sądziłżem, że nie dają już tych kamulców.

Bo nie dają. Aż chciało się powiedzieć. Zabierają złoto i zostawiają słowo honoru. Iście rzadkość. Mruknął więc tylko coś Engan w odpowiedzi.
- Bywaj bracie - rzekł do niego spakowany już Henk.
- A bywaj, bywaj - odparł Kamyk - Se jajec nie odmroź na tych podchodach!

Zamiast jednak na oddalającego się dzikiego nadal patrzył na kamulec. Takim złym wzrokiem, który miał niby przeniknąć przez skałę mocą pytania “po chuj mi jesteś?!”. Kamykowa magia jednak na kamyk nie zadziałała.

Kilka chwil później zabunkrował na powrót beczułkę i wskoczył na koń w sam raz w momencie gdy w ciszę leśnej głuszy przeszył ryk. Tak silny i donośny jakiego Engan jeszcze w życiu nie słyszał. Wałaszek stanął dęba wyczekując na decyzję kobyłki. Utemperowana udami Kamyka, dała się jednak uspokoić.
I znów była cisza.
Z mieczem w dłoni Engan przez chwilę oglądał się po ruinach. To spoglądał na szczyt Muru. To niespokojnie w stronę świerkowych zarośli.

- Czasy bez honoru psia ich mać... - mruknął i popędził wierzchowce.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 14-11-2012, 12:52   #29
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Roddard wpatrywał się intensywnie w oczy wilkowi. Nie miał pojęcia, skąd ten osobnik się tu wziął - mógł odłączyć się od stada, może był chory i stado go odrzuciło, przegrał walkę o dominację z jakimś samcem? Musiał być głodny, tego Kruk był pewien.

Miał u pasa sztylet, który można było wyciągnąć błyskawicznie.Nie chciał robić zwierzęciu krzywdy; samotny wilk i tak zresztą długo nie pożyje. Dał lekko znak Mortowi, żeby się wstrzymał. Popatrzył zwierzęciu w oczy, jednocześnie wykonując krok do przodu. Miał nadzieję, że jeśli dotąd nie zaatakował, to już tego nie zrobi...

Warknął jednak ostrzegawczo, gdy Roddard postąpił krok w jego stronę, sierść na grzbiecie zjeżyła mu się jak szczota. Schował zęby i schylił łeb zaraz, gdy Kruk przestał iść. Wysunął język i postąpił krok w lewą stronę, przekrzywiając łeb, aby zwiększyć pole widzenia jedynego oka.

Nie na Roddarda patrzył. Na bramę, wlot tunelu, gardziel w głąb Muru, na której ze skrzypieniem szła w górę odgradzająca dzikość od praw człowieka krata.
- Ty nie możesz tam wejść. To nie twój świat. Zabiją cię, jeśli spróbujesz. Odejdź. - rzucił Roddard krótko, wciąż nie spuszczając oczu z wilka.

Zrobił kilka kroków w stronę bramy.
Wilczy łeb przesunął się w stronę Roddarda i przekrzywił. Jakby gadzina rozumiał w ludzkim języku. I jakby dopiero teraz raczył Kruka zauważyć. Wilk położył uszy po sobie, z gardzieli dobył się głuchy warkot.

I skoczył.

Łowca spiął całe ciało, czekając na ten jeden właściwy moment… Trwało to może sekundę, może półtorej. Tuż przed tym, jak wilk miał na niego skoczyć, Roddard odchylił się w bok, mając nadzieję na pozbawienie zwierzęcia równowagi. Zdeterminowany był zabić je dopiero wtedy, kiedy ono wyraźnie będzie chciało zabić jego…
.. a wilk uskoczył w bok, dwoma susami minął Roddarda i skoczył w czeluść tunelu. Mort krzyknął cienko.

Ale wilk chyba nigdy nie chciał Roddarda atakować. Zwiadowca był tylko chwilową przeszkodą na drodze do tunelu na drugą stronę. Bardzo możliwe, że wilk zgubi się w zabudowaniach zamku i ktoś go zabije.

Roddard nie tropił zwierzęcia. Wsunął sztylet z powrotem do pochwy, oglądając się za umykającym czworonogiem. Choć to nietypowe "najście" było złym omenem, miał teraz na głowie ważniejsze sprawy.
Skinął na Morta i uśmiechnął się lekko, pragnąc dodać mu otuchy.
- Nie przejmuj się tym wilkiem. Na Twoim miejscu myślałbym o grzanym winie, jakie wypijemy, gdy tylko zdamy raport.

Na słowa o raporcie Mort skrzywił się lekko. Nie był chyba pewien reakcji Lorda Dowódcy, a może nawet ciężko mu było wyobrazić siebie zdającego raport Lordowi. Tym niemniej Roddard chciał, by chłopak poszedł - takie sytuacje były codziennością w Straży i jego towarzysz musiał do nich przywyknąć.
Wyrzucając już całkowicie z pamięci dziwnego wilka, podążył przez bramę wejściową, witany po drodze nieco zdziwionymi spojrzeniami współbraci.

***

Oczywiście Marbrand nie byłby sobą, gdyby tak po prostu chciał wysłuchiwać niepokojąych raportów z ważnych misji, na które osobiście wysyłał najlepszych zwiadowców. Zamknął się w swojej wieży i kazał nie wpuszczać nikogo. Zbolała mina Morta wyraźnie mówiła, co chłopak miałby ochotę zrobić Lordowi i Półrękiemu, którego też nie było na miejscu. Znał jednak podejście do obowiązków Kruka, więc nic nie mówił.

Na dziedzińcu jego czujny wzrok wypatrzył Jorana Lannistera. Starszy nad zwiadowcami wydawał się idealną osobą do wysłuchania raportu, więc Roddard skinął na Morta i razem podeszli do mężczyzny. Obaj nie znali go za dobrze, więc Kruk postanowił ograniczyć raport do przekazania wszystkich absolutnie niezbędnych informacji, bez wdawania się w szczegóły.
- Joran Lannister? – zawołał Roddard, podchodząc do Starszego. Nie mogłem dobić się do Lorda Dowódcy, a Qhorina chyba gdzieś... wcięło. - Roddard z lekkim wydęciem warg zwrócił się do Jorana. - więc wyszło mi, że to Tobie powinienem zdać raport, z tego, co się dowiedziałem.

- Trochę tego było, więc będę wdzięczny, jeśli mnie wysłuchasz i z czystym sumieniem wtedy klapnę sobie na dupsku i zjem coś na ciepło. - w głosie Kruka dało się odczuć lekkie zniecierpliwienie. Wyglądał na nieco zirytowanego faktem, że nie chciano go wpuścić do Lorda Dowódcy i musiał zdawać swoje raporty Joranowi.
Joran powoli kiwnął głową, przyglądając się chwilę drugiemu zwiadowcy. Jego oczy lekko błyszczały, a sam rycerz wydawał się jakiś zmęczony i zdecydowanie nie swój. Odkaszlnął przed odpowiedzią, jakby dla złapania oddechu

- Nie jest dobrze Roddardzie ... - przerwał jakby zastanawiając się nad czymś. Po chwili kontynuował jakby pierwsze wypowiedziane słowa nie miały miejsce.

-Ale, mów co takiego wydarzyło się za Murem ...
- Nie przedłużając zbytnio - zaczął Roddard, jakby wdzięczny, że wreszcie znalazł słuchacza - ciała naszych braci znalazła Gwiazda, po czym urządziła im... godny pochówek. Zabili ich Skagosi, co do tego nie mam wątpliwości. Zdarto z nich pasami skórę, okaleczono okrutnie. - Roddard zamyślił się na chwilę.

- W miejscu, gdzie rozegrała się potyczka, znaleźliśmy coś jakby sól i dość dziwny sztylet. Później Ci go pokażę. Ślady tych kanibali zaprowadziły nas do drugiego miejsca bitwy, tym razem znacznie większej. Grupa, którą tropiliśmy, została wyrżnięta doszczętnie przez grupę o wiele liczniejszą, lepiej dowodzoną i zdyscyplinowaną. Prawie jak Straż. Tyle, że była z nimi kobieta. Z tego, co wskazywały ślady, ta grupa poszła prosto na Czarny Zamek. Teraz moje pytanie Joranie...
Czy w zamku jest obecnie Moruad Magnar?

Zwiadowca pokręcił głową przecząco.

-Nie ... ale jest inna grupa Skagosów. Urządzają sobie popijawę ... z tego co mówisz, to muszą być właśnie ci ... odwetowcy -

-Sól i sztylet ... - dodał po chwili zastanowienia się - Muszę go później zobaczyć ... gdy tylko będzie chwila, aby go dobrze przestudiować ...
Zatem to nie Moruad ‘pomściła’ Straż. Ciekawe. Chyba musiał nadrobić braki w orientacji politycznej, bo niewiele z tego rozumiał.

- Jest z nimi kobieta? - zagadnął Roddard - Mógłbym z nią porozmawiać.

-Jest – potwierdził Lannister ... nie wiem co planujesz ... ale lepiej być ostrożnym ... nie zrób niczego pochopnego ... myślę, że nikt nie powinien zwrócić większej uwagi, na pojawienie się kolejnego biesiadnika.
Starszy miał rację. Pijani Skagosi mogliby go źle odebrać, nawet, gdyby przyszedł „tylko” zadawać pytania. Zdecydowanie, wywiad mógł poczekać.
- Może rzeczywiście nie będę się tam pchał - zamyślił się znowu Roddard. Gdzie jest Qhorin?

Zwiadowca wzruszył ramionami.
-Nie wiem, nie widziałem go od jakiegoś czasu ... sam chętnie bym wiedział, gdzie się zaszył ... ale miał ciężki dzień ... pewnie nie ma ochoty nikogo widzieć i w jakimś stopniu mogę go zrozumieć.

- Masz jakieś życzenia? – spytał jeszcze Kruk - Jak nie, to ja idę odetchnąć. Nóż i próbkę tej dziwnej substancji na razie zatrzymam, oddam ją Marbrandowi albo Półrękiemu, jak raczą ruszyć tyłki.

-Lepiej oddaj ją Marbranowi - ostrzegł Joran - jest ostatnio nie w humorze, a wolałby to zobaczyć osobiście. Nie będę cię dłużej zatrzymywał. Na pewno chcesz odpocząć.

Tak, rzeczywiście Roddard marzył teraz tylko o ciepłym łózku i grzanym winie. Pozdrowił Jorana i odszedł w stronę koszar. Postanowił udać się do swojej komnaty i położyć się na godzinę lub dwie. Kazał Mortowi zrobić to samo; potem mieli spotkać się w głównej Sali.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 14-11-2012, 21:49   #30
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Kolejna rozmowa uświadomiła mu, że otchłań nad którą stali, stale się powiększa. Lawina, była już nie do zatrzymania. Był zły, w życiu znajdował się w wielu trudnych sytuacjach. A już dawno zgubił rachubę, z ilu opresji wyszedł. Teraz było jednak inaczej. To nie tylko jego życie było zagrożone, cała straż stanęła na krawędzi zniszczenia.

Czy inni tego nie widzieli? Czy inni tego nie rozumieli? Nie, to nie była to prawda. Niektórzy dostrzegli symptomy, może nie chcieli ich do siebie dopuścić, ale wiedzieli, że tam są.

Jego wzrok powędrował w niebo, gdzie nad ich głowami, znów wisiał Warkocz Kusicielki. Oczywiście, że tak musiało być, jeżeli coś miało się walić to wszystko na raz. Gry o tron ... od nich nie dało się uciec, ale w tą zostali wciągnięci, wbrew swej woli, przez gracza, który nie powinien posiadać takich umiejętności ... a jednak ich zaskoczył i teraz było już za późno, teraz musieli toczyć się z nurtem.

Cholerny Półręki! Joran miał teraz naprawdę wielką ochotę zdzielić go po pysku i chyba dobrze, że nie było go nigdzie w pobliżu. Dzisiaj on również próbował sobie z nim pogrywać. Niby niewinne słowa, prostego człowieka ... a jednak. Czy cały świat oszalał? Kiedyś wszystko wydawało się prostsze, gdy pierwszy raz przybył w to miejsce 15 lat temu. A jednak ludzie pozostawali tylko ludźmi, a słowa były tylko małym, przemijającym wiatrem.

Ruszył w stronę wieży Lorda Dowódcy, po drodze łapiąc ... a przynajmniej próbując tego dokonać, dowódcę tej zmiany warty. Czuł pewną słabość w członkach. Jedna niepokojąca myśl, zaczęła kołatać mu w głowie ... a obok niej pojawiała się złość.

- Skagosi pijący z Ulmerem mają być pilnowani ... dyskretnie. Wybierz czterech dobrych ludzi, którzy będą mieli oko na to co się tam dzieje. Mają być w pobliżu, ale nie rzucać się w oczy. W razie czego ... jesteś za nich osobiście odpowiedzialni, a jak spartolą to proste zadanie, to osobiście najpierw dobiorę się do ciebie - słowa Jorana były proste, przerywane co jakiś czas na zaczerpnięcie oddechu, ale mimo tego dało się w nich wyczuć pewność. Młodszy oficer tylko skinął głową, przyjmując rozkazy do wiadomości, a następnie zniknął w cieniu jednego z budynków, gdy Joran chwiejnym krokiem szedł w inną stronę.

Oczywiście przed samą wieżą, stało dwóch strażników. Zagrodzili mu drogę halabardami i co chwila powtarzali, że dowódca, nie pozwalał sobie przeszkadzać. Byli niczym wykuci w kamieniu, strażnicy Marbrana, na swojej ciepłej posadce. Nie ruszali zbyt często za mur, jedli dobrze i spali wygodnie. Nocna Straż, nie była tak do końca równa.

Jego wzrok w tym momencie, mógłby zginać stal. Żaden ze strażników, nie chciał spojrzeć mu w oczy. Unikali jego wzroku.

-Wpuścicie mnie i już. Nie mam zamiaru z wami o tym dyskutować ... -

-Mamy swoje rozkazy -

-W dupę sobie wsadź swoje rozkazy - wysyczał Lannister - Ja mam sprawę życia i śmierci i nie zatrzymacie mnie tu. Myślicie, że możecie mi odmówić, bo Lord Dowódca się za wami ujmie? Uwierzcie mi, że jeżeli mnie nie wpuścicie, to jutro rano, będziecie musieli składać raporty jucznym koniom -

Obaj strażnicy wydawali się jakby mniej pewny, ale kolejne uderzenie Jorana rozbroiło ich całkowicie.

-Powiecie, że wydałem wam rozkaz i groziłem ... nic wam się nie stanie -

Tym samym znalazł się w środku ciemnego, krętego korytarza. Po dłuższej chwili, dotarł na szczyt schodów. Zapukał głośno.

-Marbran to ja Joran ... musisz mnie wpuścić, musisz mi pomóc ... chyba ... chyba mnie otruto -

Drzwi otworzyły się powoli, ze skrzypieniem, a twarz dowódcy nadal wyrażała złość

-Módl się aby to była prawda Lannister, bo jeżeli nie to rychło się prawdą stać może -

Gdy tylko znalazł się w środku, rozpoczęło się badanie. Siedział rozebrany, gdy Marbran, osłuchiwał i ostukiwał go ze wszystkich stron. Zdawało mu się, że trwa to całą wieczność. W końcu jednak, na stół zostało położona dziwna skrzyneczka, z niej wyjęta jedna nieoznakowana buteleczka.

-To na przeczyszczenie. Wróć, gdy tylko pozbędziesz się tego świństwa z organizmu -

Trwało to zresztą chwilę. Taką jakiej zwiadowca chciałby zapomnieć. Złorzeczył, na czym świat stoi, przeklinał i groził każdemu, kto spróbował go otruć. Wiedział, że jeżeli go znajdzie ... cóż plotkarze będą mieli o czym opowiadać.

Gdy powrócił do gabinetu dowódcy, przekonał się, że tamten nadal był zły. Jednakże krótka rozmowa, przekonały go, że teraz jego zdenerwowanie, przeszło na tajemniczego napastnika. Po zaaplikowaniu odtrutki, Joran oparł się o ścianę.

-Czym mnie otruto? - zapytał cicho

- Moim zdaniem są tylko dwie opcje. Lodowe palce, które rosną jedynie za murem. Rzadka roślina, gdyż Dzicy niszczą ją gdy tylko napotkają. Wierzą, że powstaje w miejscach, w których na ziemię spadło nasienie Innych, tym samym ta roślina jest w ich oczach przeklęta. Sam widziałem ją zresztą tylko jeden raz w życiu. Druga możliwość to kwaśnik bagienny, rośnie na podmokłych terenach przesmyku i na południe od niego. W każdym razie, obie trucizny podaje się, z napojami ... i raczej z winem niż wodą -

-Kurwa - tym razem spokojny Joran dał upust emocji, wyrażonych w tym jednym prostym słowie. -Marbran, mówiłem ci już o tym, że chcą mnie zabić. Nie uważałem tego za jakieś wielkie zagrożenie ... ale ... coś jest nie tak. Septa powiedział, że ktoś przeciął popręg mojego konia, gdyby pękł, moja śmierć wyglądała by na wypadek ... a teraz sprawa z tym winem. Czy ta trucizna zaczyna działać szybko ... niedawno piłem wino .... z Qhorinem ... - słowa Lannistera robiły się coraz cichsze

-Wszystko to jest popieprzone. Nie wiem już sam, co mam o tym myśleć. Ktoś z nami pogrywa. Trucizna ... to nie jest styl walki dzikich ... - słowa Jorana zawisły w komnacie, gdy ten podnosił się ze swojego miejsca, z mocnym postanowieniem odnalezienia Qhorina ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172