Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-11-2012, 11:25   #31
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
ROOOooooooooo...ROOOooooooooo...

- Na Starych Bogów - powiedział głośno Szepczący i spojrzał w stronę z której trójkę Skagosów doszedł potężny ryk. Spojrzał na pozostałą dwójkę, która była równie zaskoczona co starzec. - Co robimy? - Erland pierwszy otrząsnął się z szoku - Tyrio, co robimy? - powtórzył - Tropimy jednorożca czy pędzimy na złamanie karku do Czarnego Zamku?

Hwarhen wziął ostrożny oddech, jakby świst powietrza mógł wskazać jednorożcowi miejsce, w którym stanęli i skłonić do wściekłej szarży.
- Mamy rozkazy - przypomniał.
- Prawda... źle, że nie mamy jak dać znać Moruad. Nie zaradzimy jednak wszystkiemu. - powiedział - Być może Czarny Pająk znajdzie metodę by ją ostrzec. - Starzec zamknął oczy i pozwolił sobie na chwilę wyciszenia.”Pytania, mnóstwo pytań bez odpowiedzi” pomyślał otwierając oczy. Widząc niezdecydowanie dziewczyny stwierdził - Tyrio spójrz proszę czy na skraju lasu nie ma śladów, które pomogłyby nam oszacować kto tędy przechodził. Hwarhenie czy pamiętasz jak długo ciągnie się linia drzew? Czy podchodzą pod strażnicę? Nie, nie zamierzam tropić jednorożca... ale być może ziemia pomoże nam zrozumieć co się dzieje - dodał, choć przez głowę przeszła mu myśl, że jest to kłamstwo i że w niczym im to nie pomoże. “Szukasz światła w cieniu starcze”.
- Las podchodzi pode sam Mur. Drzewa rosną i dzikie zwierzęta ucztują tam, gdzie onegnaj mieszkały wrony - rzekł Hwarhen ponuro. - Erlandzie... - dodał, gdy Tyria ze swym wilkiem u boku wypuściła się konno w kierunku, skąd dobiegł ich głos jednorożca. - Czy dopuszczasz myśl, że siostra ma wie? A wiedząc - nie powiedziała nam wszystkiego?
- Dopuszczam taką myśl - odpowiedział równie ponuro Erland - i jestem pewien, że wie więcej niż nam powiedziała. Jednocześnie nie sądzę jednak by wiedziała o jednorożcu czy by okłamała nas na Długim Kurhanie, jeżeli oto ci chodzi. Obawiam się Hwarhenie, że nie tylko Moruad postanowiła wykorzystać legendę Sahayeda Magnar i Errand Greystark.
- Co masz na myśli?
- Na Długim Kurhanie jest blisko 400 wojowników... jak sądzisz Hwarhenie kogo będą opłakiwać gdy dowiedzą się o śmierci bratanicy Moruad? Kto przy niej pozostanie? Klan Crowl? Stane’owie?
- Zostaną Rorkowie - stwierdził wojownik mocnym głosem. - Zbyt wiele im dała, a jeszcze więcej obiecała. Zostanie część naszych - na bogów, sam o to zadbam, pieścią wymuszę, jak trzeba będzie. I zostanie klan Harlene. I tyle.
- Rorkowie? - zdziwił się Erland. - Rorkowie będą pierwszymi którzy ją opuszczą. Opuszczą by móc się sprawdzić w tym co pokochali najbardziej, czyli w walce. Opuszczą bo zauważą, że Moruad nic im nie da. Opuszczą bo dostrzegą, że nie ma żadnej władzy, a jej obietnicy są warte tyle ile pierwszy jesienny śnieg. Poza tym nie wiesz, nikt z nas nie wie, czy wcześniej nasz Bóg nie obiecał im więcej niż ona. Endehar może i jest szalony, ale nie jest głupcem... gdyby był już dawno jego kości bielałby w Domu Żywego Bogu. - “Czego szczerze mu życzę” pomyślał Erland. - Tak naprawdę Moruad może być pewna tylko Crowlów, wątpię by ktokolwiek spośród naszego klanu ośmielił się jej przeciwstawić - “chyba, że będzie skończonym głupcem, nie rozumiejącym kogo Endehar obarczy winą za próbę sojuszu z zdradzieckimi Wronami” dokończył myśl w głowie Szepczący.
- Mylisz się Szepczący. Wielu pozostanie przy Moruad bo jest obietnicą innego życia - stwierdził Hwarhen bez przekonania.
- Modlę się do Starych Bogów żebyś miał rację - odpowiedział starzec. - Zobaczymy czy Tyria coś znalazła, a jeżeli nie to ruszajmy dalej - dodał, po czym skierował się w stronę lasu.Młodziutka Skagijka wróciła niebawem, i nie przyniosła dobrych wieści.
- Nie wchodziłam głęboko w las, bo nie wiem, kto to i ilu ich jest, a ja sama. Ale ślady znalazłam, na polanie niedaleko skraju puszczy. Były dwa, Erlandzie, i walczyły, a przynajmniej ślady wyglądały tak, jakby się starły. Świeże ślady. Z wczoraj albo przedwczoraj.
- Dwa albo trzy, bo samce walczą tylko o samice. Dobrze, że nie ruszyłaś dalej, nie ma sensu ryzykować. Skoro wiemy już, że w trójkę nic tu nie zdziałamy to ruszajmy czym prędzej na Czarny Zamek. Musimy nie tylko nadrobić cośmy stracili tutaj, ale i nasze spotkanie z Kamykiem... dziś czeka nas bezsenna noc. W drogę - powiedział Szepczący i spiął konia.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 17-11-2012 o 20:43. Powód: poprawianie końcówek - mniam.
woltron jest offline  
Stary 16-11-2012, 15:21   #32
 
McHeir's Avatar
 
Reputacja: 1 McHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwu
- Kiedyś – przemówił chrypliwym szeptem – zdejmiesz to z cycków, wilczyco. Nie będziesz nosić tego wiecznie. Kiedyś wrócimy na Skagos. Nie pluj na mój honor, bo kiedyś będzie twoim własnym. Ja o twój dbam. Uchybiłem ci w czymś, kiedykolwiek? Uderzyłem? Jedno złe słowo rzekłem? Przemyśl to sobie. To, jak i inne... możliwości.

Tyria przecząco pokiwała głową, ale tak, by pozostała dwójka tego nie widziała. Traf chciał, że jeden rzut oka na Hwarhena i dziewczyna przypomniała sobie te słowa rosłego Skagosa, w którego jeszcze niedawno rzucała dla zabawy błotem. „Inne możliwości” bardzo źle jej się kojarzyły. Przecież wystarczy, że Moruad rzeknie słowo, a Hwarhen dostanie to, czego szuka.
Przez pewien czas jechała w milczeniu, pogrążona we własnych myślach, gdy ciszę przeszył ryk… jednorożca.
Tyria nie dała jednoznacznej odpowiedzi Erlandowi, gdy ten zapytał o wyjście z sytuacji. Problem rozwiązał Hwarhen.
- Mamy rozkazy. – powiedział.
Więc Szepczący wysłał Skagijkę na zwiady. Tyria szczelniej opatuliła się futrem i spięła klacz. Dojechała na skraj lasu, zeskoczyła z konia i przyjrzała się rozkopanej ziemi. Kieł już wcześniej był na miejscu, węsząc trop.
Po chwili była już w drodze powrotnej do dwójki Skagosów, niosąc im wieści.
- Nie wchodziłam głęboko w las, bo nie wiem, kto to i ilu ich jest, a ja sama. Ale ślady znalazłam, na polanie niedaleko skraju puszczy. Były dwa, Erlandzie, i walczyły, a przynajmniej ślady wyglądały tak, jakby się starły. Świeże ślady. Z wczoraj albo przedwczoraj.
Erland zamyślił się.
- Dwa albo trzy, bo samce walczą tylko o samice. Dobrze, że nie ruszyłaś dalej, nie ma sensu ryzykować. Skoro wiemy już, że w trójkę nic tu nie zdziałamy to ruszajmy czym prędzej na Czarny Zamek. Musimy nie tylko nadrobić cośmy stracili tutaj, ale i nasze spotkanie z Kamykiem... dziś czeka nas bezsenna noc. W drogę - powiedział Szepczący i spiął konia.
Tyria westchnęła i poszła za przykładem Szepczącego, nie chcąc zamarudzić na drodze przed nastaniem zmierzchu. Klaczka, na której jechała dziewczyna, chwilę się ociągała i parskała zanim wykonała polecenie.
Dogoniła Skagosów i zagaiła rozmowę.
- Zanim dojedziemy na Czarny Zamek trzeba ustalić, co chcemy powiedzieć. – dotknęła klejnotu spoczywającego na piersi – I kto ma przewodzić.
Zawahała się.
- Oficjalnie przewodzić… - dodała i spuściła wzrok wpatrując się w kołczan przytwierdzony do siodła, który nagle wydał jej się bardzo interesujący.
 
__________________
Yup!
McHeir jest offline  
Stary 17-11-2012, 17:10   #33
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Joran Lannister


- To co tu jeszcze robisz? - wypluł z siebie Lord Dowódca. - Znajdź go. I wylej to cholerne wino, które piliście.

Coś w spokojnych, powolnych ruchach Marbrana kazało mu zadrżeć. Coś straszniejszego niż poprzedni gniew. Zimna, skuta lodem wściekłość, która nie wybucha w słowach, ale czai się latami i snuje sieci zemsty. Kimkolwiek był ten, kto dosypał Joranowi trucizny do wina, od tej pory nie powinien zmrużyć oka w spokojnym śnie. Otruł Marbranowi ludzi pod samym jego bokiem, a Pająk takich rzeczy nie puszczał mimo siebie.

Smagła ręka dowódcy sięgnęła do skrzyneczki, palce na chybił trafił znalazły buteleczkę z przyciemnianego szkła. Marbran uniósł ją do oka i przyjrzał się pod światło pochodni oleistej cieczy, pełznącej w szklanym wnętrzu wolno jak robak.

- Trucizna nie jest bronią dzikich – powtórzył. - Mówią, że jest bronią tchórzy. Przybyszy zza Morza. Dornijczyków. Trzecich i czwartych synów, daleko w kolejce do dziedziczenia. I... kobiet. To wszystko może być prawdą, albo i gówno prawdą. Możesz chodzić? Znajdź Qhorina. Ona zabije nas wszystkich, jeśli... - urwał i zacisnął szczęki - Znajdź go. I przyprowadź tutaj. Weź więcej ludzi, czas jest ważny. Ale jak zaczniesz słabnąć, masz nie zgrywać kurwa rycerzyka, tylko kłaść się do wyra, najlepiej pod okiem Wiotkiego.

Ręka dowódcy spoczęła na ramieniu Jorana i wypchnęła go w kierunku drzwi. Polecenie położenia się pod czułą opieką Wiotkiego było zaś silną motywacją. Joranowi obłożne choroby zdarzały się na Murze raz od wielkiego dzwonu, ale wspomnienie zagłaskiwania opieką i współczujących westchnień nieopuszczającego jego wezgłowia ni na chwilę błotniaka tkwiły mu w pamięci aż nader wyraźnie i śniły się po nocach jako koszmary, zwłaszcza czyszczenie ran, do którego błotniak zawsze zabierał się z werwą i wkładał w nie całe serce. Za każdym razem Joran zdrowiał nadludzkim wysiłkiem woli, aby móc się wyzwolić od empatycznie litościwej, obudzonej jego własnym cierpieniem i możliwością wyciągnięcia kopyt twarzy zastępcy.

Joran poczuł, że musi wyzdrowieć. Jeszcze nie zapomniał ostatniego razu, gdy cholerny Wiotki w przypływie braterskiej troski chciał go nakarmić i poparzył mu gębę rosołem. Teraz jednakże znalazł zastępcę, który zabawiał się w sali wieczernej popatrywaniem na grę w kości i żarciem orzechów i zagaił krótko o resztę swych ludzi.
- Kilku wróciło – błotniak plunął na posadzkę orzechowymi skorupami – grosza mało mieli. Reszta będzie nad ranem. Żeś nie mówił, że na baczność stać mamy z zaciśniętymi pośladami.
- Nie mówiłem – przyznał Joran, po czym wyłuszczył, kogo szukać, i że szukać należy szybko.
- Ach. Zwiał i chcesz go zawrócić, zanim stary się dowie? - wzruszył się szczerze niski zwiadowca.
- Co ty za bzdury opowiadasz?
- Tylko to, co wszyscy wiedzą, ale mało kto mówi na głos, ehe.
- Wiesz, że uciekł?
- Nic nie wiem, Joran. Nic a nic. Tylko tyle, że niewątpliwie na Skagos lepiej by mu było niż ze starym.
- Nic z tych rzeczy.
- Ehe. Dobrze, Joran. Jak mówisz, Joran. Jak sobie Joran chcesz. Idę po chłopaków. Złapiemy ten zamek za chabety, obrócimy do góry nogami i zobaczymy, co wypadnie – zaproponował Wiotki z entuzjazmem, zmiażdżył kolejną skorupę zębami, by za chwilę wyłuskać z paszczy leszczynowy orzech i podać go dowódcy na wyciągniętej dłoni. - A gdzie zacząć?

Mówią, przypomniał sobie Joran jak przez mgłę rozmowę z Królewskiej Przystani, że otruty człowiek jest jak zwierzę. Przestaje działać rozumowo i zdaje się na instynkt... ale ten instynkt jest różny u różnych ludzi. Jeden będzie ciągnął tam, gdzie spodziewa się znaleźć pomoc. Inny zaszyje się w miejscu, w którym nikt go nie znajdzie, zwinie się w pałąk i będzie próbował przeczekać własne cierpienie.


... aż odejdzie niepostrzeżenie, bez jednego jęku czy słowa skargi.

Alysa Qorgyle


Tytus chciał zabrać pochodnię, ale powstrzymała go szybkim gestem. Tamci zapewne nieśli światło, światło miało ich zdradzić i mogło zdradzić także i ją. Znała te tunele, może nie tak dobrze jak bracia, ale dość, by szybkim, pewnym krokiem iść wśród ciemności, zdając się tylko na swą pamięć.

Prawdziwy pająk snuje sieci niezależnie od pory dnia czy nocy. Nie potrzebuje światła. I nie ustaje tylko dlatego, że nadeszły mrozy.

Tytus ledwie za nią nadążał. Jej stopy zostawiły ślady w płytkim śniegu, pośród odcisków szczurzych łapek, w miejscu, gdzie lata temu zawalił się dach. Chodziła tutaj razem z Willemem. O tu, mówił gładząc czule zmurszałe ściany, tutaj, siostrzyczko, spotyka się brak pomysłu, mizeria materiału oraz konieczność rozbudowy. Spotyka się wielokrotnie i nawarstwia jak słoje drzewa.

- Wracamy do Wieży Cieni? - korytarzem w jej stronę pomknęło echo. Przyspieszyła.
- A kto tam starego wie. Będzie nas tu trzymał, aż nam wszystko obwiędnie. Jak Oriemu... i...

Rosły, jasnowłosy brat o młodej jeszcze twarzy urwał, gdy Alysa stanęła u wylotu korytarza. Jego towarzysz o poznaczonej plamami paskudnych, szarawych liszajów gębie zaklnął szpetnie i zadrobił nogami, jakby zamierzał podać tyły. Alysa ruszyła. Liszajowaty zaklnął powtórnie, a blond młodzik ryknął, żeby nie.

Kiedy spróchniała belka trzasnęła pod jej stopami i w dół z łomotem posypały się wyzwolone z obróconej w piasek starej zaprawy kamienie posadzki, zrozumiała, co właściwie nie. Było już jednak za późno. Paznokciami drapała osypujące się kamienie przed sobą, a jej nogi majtały swobodnie w przeraźliwej pustce. Tytus krzyczał, żeby wstawała, że nie przyjdzie do niej, że podłoga nie utrzyma ich obojga. Liszajowaty klnął już teraz bez przerwy. Młodzik próbował iść w jej stronę, ale odskoczył zaraz pod ścianę i obdarzył ją na poły współczującym, na poły blagalnym spojrzeniem.

I to była ostatnia rzecz, jaką zobaczyła, zanim jej dłonie ześlizgnęły się z kamieni. Alysa pomknęła w mrok, i poczuła się zawiedziona. Po pierwsze tym, że mimo woli podążyła przykładem Flowersa. Ale także i tym, że ludzie spadający z wysoka widzą całe swoje życie, a ona pomyślała tylko: ciekawe, ile tu poziomów i ile przegniłych podłóg przebiję, zanim skręcę kark, oraz: pająki jednak mają dobrze z tymi nićmi z tyłka.

Chwilę potem Alysa Qorgyle bez oczekiwanego trzasku łamanego karku spotkała się z podłożem i straciła przytomność.

***


Coś. Coś, nie człowiek. Coś zgiętego wpół pośród poskręcanych gałęzi pokrytych porostami. Niepozornymi, choć wszechobecnymi wśród tej gęstwy, delikatnymi i kruchymi jak uśmiech niemowlęcia, lecz śmiertelnie trującymi. Coś patrzyło na nią.

Ona patrzyła na nich.

Stali obok siebie, niska kobieta w białych skórach i zakutany w czarny płaszcz strażnik. Przed Murem, lecz nie na jego szczycie, lecz u podstaw, gdzie lód wgryzał się w ziemię białymi palcami. Kurzawa szarpała ich włosami, przez pędzące tumany śniegu nie mogła dojrzeć ich twarzy. Obydwoje unieśli głowy i spojrzeli na siebie, i wtedy światło umarło. Nadeszła ciemność i mróz, przejmujący do szpiku kości i wysysający oddech z piersi. Na gładkim cięciu na gardle wrony rubinowy naszyjnik, krople krwi. Ze skór, w jakie odziana była kobieta, ciekły strugi wody. Pachniały morzem.

Pachniało morzem i czymś jeszcze. Wiatrem i piórami. Zarządca Kamyk obrócił od morza ku niej wyblakłe ze starości oczy. Uniósł wielkie dłonie do twarzy i przymrużył powieki, jakby chciał się uśmiechnąć. Otworzył usta, lecz zamiast słów popłynął z nich tylko gwizd, przeciągły i przenikliwy, jakby wiatr przeciskał się przez skalne szczeliny. Będzie dobrze.

Potężny Skagos o czerwonym piętnie odmrożenia na policzku i włosach splecionych w drobne warkoczyki siedział w kucki przy ognisku, nucił i piłował kawał kości pilnikiem, z którego jak krople krwi z rany ściekały płatki rdzy. Obok na kamieniu stały w rzędzie misterne, kościane figurki. Orzeł. Wydra. Szczenię. Pajęczyca na lodowej sieci. Mysz. Jednooki basior. Kruk. Kwiat. Czardrzewo. Rosomak.
- Dla mej córki – powiedział nagle barbarzyńca, jakby siedziała po drugiej stronie ogniska... siedziała. - Pokażę jej nas wszystkich, gdy będę jej opowiadał, czego dokonaliśmy.
- Musisz ją bardzo kochać.
- Każdy, moja słodka pajęczyco, nawet największy łajdak, nawet skończona łajza, ma kogoś, kogo kocha i boi się stracić.
- A to, co trzymasz w ręku?
Zacisnął szczelnie prawicę.
- Imię zdrajcy.

Góra poruszyła się i przysłoniła słońce. Ziemia drżała. Ten, który dosiadał góry i powodował nią wśród śniegów, uniósł rękę i zdjął hełm, na ramiona posypały się jasne włosy. Miał dzikie oczy i namiętne, skrzywione gniewnie usta. Wyciągnął do niej rękę, potrząsnął nią niecierpliwie, by wsiadała. We wnętrzu dłoni miał tatuaż, maleńki pająk na sieci zmarszczek.

Och. Jasnowłosa zdzira pośród plątaniny gałęzi, jej drżąca dłoń wsparta o nagrobek, włosy w nieładzie i twarz wymięta od żałoby.



Alysa, ona sama, w oknie zamku, który mógł być Piaskowcem, ale mógł być każdym innym.


Garbaty, pokręcony przez paralusz brat dłutem rył imię w płycie nagrobka. Alisadair Flowers, głosiły światu te znaki. Warta jego dobiegła końca. Qhorin stał nad mogiłą. Dyszał ciężko przez otwarte usta. Spojrzał na nią przekrwionymi oczami, a potem jak ścięte drzewo runął w otwarty grób.

***

Ocknęła się i od razu zaczęła się dusić. Było ciemno, ciemno jak podczas tej legendarnej Długiej Nocy. Nadal nic nie widziała, ale coś, coś drobnego i suchego, i wszechobecnego wciskało jej się w nos, usta i oczy. Alysa parskała i walczyła o każdy oddech, aż wreszcie udało się wypluć całe paskudztwo. Trociny. Albo próchno, być może. Poruszyła na próbę rękami i nogami. Oprócz bólu pozdzieranych do żywego mięsa przy walce o utrzymanie się na górze palców nie czuła niczego niepokojącego. Wyciągnęła ręce przed siebie jak ślepiec i powiodła wokół siebie. Jej dłoń natrafiła na coś porowatego i zimnego. Kamień. Zagłębienie i zagłębienie, i kolejne. Jakieś znaki. Wokół pachniało mdle starością, tym duszącym zaduchem pomieszczeń o wiecznie zamkniętych drzwiach.

- Alyyyyyyyyyysaaaaaaaaa! - dobiegł z góry głos Tytusa. Dzielnie sekundował mu jeden z braci, dopytując się natarczywie, czy lady Qorgyle żyje.

Roddard Worsworn


Qorgyle kiwał się na odchylonym w tył krześle, kręcił winem w kielichu, oglądał sobie krwawe bryłki soli i słuchał, jak Mort z oczami wbitymi w powałę wyduszał z siebie coś na kształt raportu. Lord dowódca wyglądał dziś zdaniem Roddarda na całkiem wyrozumiałego i cierpliwego, ale Mort i tak zwijał się i pocił jak mysz. Roddard westchnął przeciągle. Dzieciak bał się własnego dowódcy niemal tak samo, jak bał się dzikich.
- i.. i... i... - dukał Morta pod spokojnym spojrzeniem Marbrana. - I... jeszcze brat Gwiazdy mówił, że Raymund Tocząca się Czaszka żeni się z Moruad – wycisnął z pamięci kolejny szczegół, który Roddardowi zdążył z deczka umknąć, nie uważał go też za szczególnie istotny.
- To tylko plotki dzikiej – zaznaczył.
- Plotki nie biorą się z niczego, Roddardzie. - Dobrze, żeś to zapamiętał – zwrócił się do Morta, a chłopak wyglądał, jakby miał zejść z wrażenia.

- Dobrze, żeście wrócili. Jutro, najdalej pojutrze, Roddardzie, wyruszysz do Wschodniej Strażnicy. Tobie zostawiam decyzję, czy chcesz zabrać ze sobą swego wychowanka. Mort – zwrócił się do młodzieńca – zostaw nas.

Gdy tylko wyszedł, dowódca kazał mu usiąść, i włożył kielich w jego ręce. Słowo za słowem, płynęła opowieść o ostatnich wydarzeniach na wybrzeżu, zabitej córce magnara i groźbie wojny. Lord Qorgyle dolał mu wina.
- Wyruszysz razem z innymi braćmi, by dowiedzieć się, co się tam stało. Jednak będziesz miał też inne zadanie, i sam będziesz musiał ocenić, czy należy je wykonać, czy też nie. Pij, Roddardzie. Pij do dna.

Zaplótł razem smagłe dłonie i oparł je o stół.
- Gdybyś dostał rozkaz, że masz zabić dziewczynę, młodą, ładną i słodką, wykonałbyś go, czy nie?

Roddard poczuł, że zimne palce zaciskają mu się wokół serca. Za oknem raz za razem rozlegały się krzyki, w ciemności sunął jak ognisty wąż sznur pochodni niesionych przez poszukujących czegoś lub kogoś braci.

Willam Snow


I proszę bardzo – oto jasno się jak na dłoni rysuje, jak z babami postępować trzeba, z wyspiarkami zaś w szczególności. Solidnie, bo dwukrotnie przerżnięta i dodatkowo postraszona Pająkiem Erin nie tylko zgodziła się pogadać z Jakymem, ale poświadczyła zupełnie nieproszona, że Jakym mowę południowców kuma całkiem biegle oraz sama wyszła z propozycją, że dla Willama wypyta tego rannego Magnara, o co tam dokładnie z tym Hargą i Czaszką szło. Bo Willam takie dobre serce ma, a i inne przymioty męskie takoż uwagi i zapamiętania godne.

Obiecywała mu też to i owo, całkiem ciekawe, jakby jeszcze czasu starczyło po tych przesłuchaniach i obmierzłej polityce, i właśnie udało jej się całkiem boleśnie szczypnąć go w tyłek przez pięć warstw grubej czarnej wełny, gdy Laleczka, osobista pupilka Pierwszego Budowniczego, prychnęła niespokojnie i naparła grubym zadem na odrzwia boksu. Noc wierzgał i szalał po swojej przegrodzie, i ten niepokój zataczał coraz szersze kręgi. Jego wypieszczone konie panicznie się bały. Stały we własnej, ciepłej i bezpiecznej stajni i szalały z przerażenia.

Pogroził Nocy palcem, a Laleczkę klepnął w wielkie dupsko. Erin stała pośrodku stajni z sianem we włosach i szeroko otwartymi oczami.
- Ciiiiiiiii, słodziutkie – szeptał Willam, i prawie już ogarnął tę burzę niepokoju i strachu przed zagrożeniem, którego znikąd wypatrzeć się nie dało, kiedy brama otwarła się z kopa, do środka wskoczył dziarsko Ed Maruda, zamknął za sobą, założył jeden skobel, drugi skobel, i dopiero opadł na polepę. Po Erin prześlizgnął się wzrokiem, jakby nie istniała.

- Mamy wilka w zamku – wydyszał do Willama. - Roddard wrócił zza Muru i przepuścił wielkiego wilka do tunelu. Biega teraz gdzieś tu... pewnie wściekły!
- Roddard?
- Dziurawa jest tarcza ochraniająca krainę człowieka – skomentowała Erin jadowicie. - Dziś przepuści wilka, jutro bandę dzikich, a pojutrze...
- Dzisiaj przepuściła bandę Skagosów – odpalił Septa. - I jak dotąd nie narzekałaś. Wracaj do swoich, masz coś do zrobienia.
- A jakże. Muszę wmówić Tyrowi, jakie ma szczęście, że będzie ojcem mego dziecka – parsknęła i podeszła do odrzwi. - No co? Po takim rżnięciu mogę się chyba bachora spodziewać, czy nie bardzo? - Zdjęła jeden skobel, drugi skobel, otworzyła i wystawiła głowę na zewnątrz.
- Wilka ani widu ani słychu – zagaiła znacząco i wyszła.

Potem zaś dzień, który zaczął się fatalnie, ale zdążył się po drodze naprawić i zdawał się zmierzać ku ogólnemu „lepszemu”, znowu zaczął pędzić w dół w bliżej niezbadane otchłanie, z którymi Septa zapoznawać się nie miał ni zamiaru, ni ochoty. Raz, że dzięki drogiemu Roddardowi, który zasłużył sobie tym na osobiste kilka słów podzięki w cztery oczy, po zamku biegał drapieżnik, który z radością wbiłby zębiska w gardła jego wypieszczonych koników.

Był tu.


Niby powinien uciec – ale Willam czuł to, czuł to przez skórę jakimś wewnętrzym zmysłem, że bestia gdzieś tu jest, tylko się przyczaiła, bo się rejwach, że gwałtu rety zrobił.

A rejwach iście był taki, że Sepcie się zdało, że dzicy atakują, ino przez pokłady woskowiny w uszach rogów nie dosłyszał. Z óśm albo i więcej dziesiątków braci biegało szparko z pochodniami, pod przywództwem Jorana Lannistera zdaje się, który nie biegał bynajmniej. Obrał sobie jako stanowisko dowodzenia sąg drewna na dziedzińcu, stał tam bledziutki jak dziewicze półdupki, oparty oburącz o świerkowe szczapy, przyjmował raporty z poszukiwań i ogólnie wyglądał mniej więcej tak, jak Septa dzisiejszego poranka. Czyli jak kupa gówna za szopką. Przez chwilę Septa ośmielił się mieć nadzieję, że rejwach wszczęto z powodu czającego się gdzieś w ciemnościach na jego koniki wilka, ale gdzie tam. Ze strzępów rozmów wyrozumiał, że Joran zgubił Qhorina, i bardzo chciał go szybko odnaleźć.

Jakby to było jakieś dziwne, że jeden z braci znika sobie nagle na chwilę albo i dwie... Przecież wróci. Większość wraca., zżymał się Willam wędrując w górę po schodach do komnat dowódcy, który raczył się wreszcie wyspać czy co tam robił innego, co najlepiej wychodzi w pojedynkę i bez świadków, i otworzył drzwi.

A Marbran, ledwie Septa wtoczył się do środka, osadził go w miejscu rozkazem, że Septa nigdzie nie jedzie. A przynajmniej nie jedzie rano, nie samotnie, i nie w sprawie szalonego konia. Ponure przeczucie, związane z historią martwej Skagijki, którą chyłkiem przekazał mu Ulmer, oczywiście się sprawdziło. Septa miał jechać do Wschodniej Strażnicy w sprawie szalonego konia i szalonego Aidana. Potem zaś było tylko zabawniej.
- Strażnik mówił, że Skagosi przywiedli te konie dla ciebie – Marbran podkreślił ostatnie słowo – nie dla Straży. Moruad cię lubi. A może próbuje kupić. W każdym bądź razie, może nie będzie ci tak lekko kłamała jak Joranowi... Wiesz, że zażądała przebicia bramy pod Długim Kurhanem? Odmówię jej. Ale to bardzo interesujące żądanie, w świetle pogłosek, które Roddard przyniósł od Gwiazdy. Podobno Moruad wychodzi za mąż. Za Toczącą się Czaszkę... Raymund jako magnar Skagos, z wolnym dostępem do naszych zamków, nieoddzielony od nas Murem. Hm? Piękna sprawa. Mógłbyś ją o to zapytać, jak ją zobaczysz. Złożyć ode mnie serdeczne życzenia.

I kiedy Willamowi się zdawało, że zabawniej już doprawdy być nie może, lord dowódca dowalił mu jeszcze na odlew towarzystwem, w jakim Willam miał spędzić drogę.
- Roddard i Mort zapewne też. Joran, jak da radę. I moja córka. Potrzebujecie kogoś, kto potrafi wyczytać z martwego ciała prawdę o tym, co się wydarzyło. Najlepszy skoro tego nie zrobił do tej pory, to już mu się raczej nie uda.

Kruk milczek i jego szczurkowaty smarkaty totumfacki. Lannister, olaboga. I jeszcze Alysa, która nie dalej jak paręnaście godzin temu leczyć go próbowała jakimiś różowo sodomickimi napitkami. To będzie długa droga.

- Więc tymczasem, jeśli nie masz nic pilnego, znajdź moją córkę i przyprowadź ją do mnie.

Potem zaś opowieść Willama o incydencie związanym ze zwiadem Benneta i Skagosami rozjaśniła twarz dowódcy.
- Rewelacyjnie – zatarł ręce. - O to też zapytasz Moruad. I zaznaczysz, że w tej sytuacji muszę zwiększyć liczbę braci na Długim Kurhanie. Nie przyjmę odmowy. Oczekuję również, że Moruad opuści kurhan. Jako że jest naszym sojusznikiem i drogim gościem, sama może wybrać dzień, w którym to nastąpi... byle w ciągu najbliższych trzech tygodni. Tych Skagosów zatrzymamy... nie wszystkich, rzecz jasna. Tylko rannego jeńca. Rozumiem, że on potwierdził słowa dziewki?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 17-11-2012 o 23:11.
Asenat jest offline  
Stary 19-11-2012, 10:19   #34
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Engan


Zawsze, kiedy powracał do Czarnego Zamku, przypominał mu się sen, pierwszy, jaki śnił po tym, jak złożył przysięgę. W śnie wracał późną nocą z wyrębu, szedł na czele małej kawalkady z siekierą na ramieniu i radował się na myśl o ciepłym kominku, ciepłej strawie i kielichu czegoś, co go miło sponiewiera. W śnie Kamyk unosił głowę i uśmiech zamierał na jego ustach. Szczyt Muru był pusty i ciemny. Bracia opuścili warty i odeszli. Nikt nie strzegł królestwa człowieka, a z północy nadciągały czarne chmury i mróz wspinał się lodowymi palcami po ścianach opuszczonej twierdzy.

Zdarzało się to przecież wielokrotnie w przeszłości. Nuk, Skagos służący we Wschodniej Strażnicy mówił mu, że gdy babka kobiety, która go wychowywała była małą dziewczynką, w pogodną noc ze szczytu slagoskich Trzech Palców Niebios można było zobaczyć światła na Murze, które rozpalali wartownicy we Wschodniej Strażnicy oraz Pochodniach, gdzie utrzymywano jeszcze wtedy garnizon. Teraz jednak światła na Pochodniach zagasły, i nigdy już miały się nie rozpalić. Nie było komu przy nich czuwać.

W Czarnym Zamku paliły się jednak ognie. A gdzie ogień, tam nadzieja na ciepłą strawę, podsuszenie przepoconej i przemokniętej przyodziewy i może jakąś maść na zdarte do żywego mięsa półdupki. Kamyk westchnął z ukontentowania i popędził konie do ostatniego zrywu.
- Zaraz wam Septa wymości boksy świeżym sianem – obiecał gadzinom i ruszył do miejsca, które z braku lepszego określenia nazywał domem. Byłaż to twierdza w oczach Kamyka, który niejedno w życiu swym wszak widział, dziwaczna. Dziwaczna, cudaczna i brzydaczna ponad ludzkie rozumienie. Nie był to nawet zamek – nie miał w końcu chroniących go murów. Ten skrawek od południa, łączący kanciastą Wieżę Hardina z Bastionem Strażników powstał tylko dlatego, że któremuś z poprzednich Lordów Dowódców Lannister z Lwiej Skały po jakiejś wojence przysłał trzy setki jeńców, którzy nie pomieścili w jego własnych kamieniołomach, to i coś trzeba było im kazać robić. Brama południowa pełniła funkcje li tylko reprezentacyjne i symboliczne, bo nie estetyczne przeca. No dobra, zamykało się ją jeszcze jak wiatr zaczynał pizgać od południa, żeby śniegu nie nawiewało na dziedziniec i nie smyrało mrozem po nerkach ćwiczących tam rekrutów. Teraz nie wiało, więc otwarta była nie ścieżaj, zapraszająco i zachęcająco.

Septy nigdzie nie było widać, toteż jeden problem cudownie odsunął się w czasie. Przygada mu za stan tych chabet, to pewna, jednak przygada mu szczęśliwie później. Stajnia była zawarta na trzy spusty i to było dziwne i niecodzienne. Kamyk z sykiem zsunął się z kulbaki. Kilku braci wsiadających do windy pozdrowiło go uniesionymi dłońmi, zaskrzypiały kołowroty i klatka drgnęła, by podążyć wolno w górę.


- A kogóż to oczy me widzą? - zapytały radośnie ciemności nad sągiem drewna zwalonym pod stajnią. - Patrzaj Szczurek, Kamyk wrócił z wojaży!
Ciemności poruszyły się i okazały się Mancem Rayderem, siedziącym sobie wśród świerczyny obok smarkatego Morta, podopiecznego słynnego Worsworna.
- Jaaakoo żywooo -odparł młodziutki zwiadowca, przeciągając dziwnie słowa. - Ino niewyraźny jakiś taki. Może słabuje?

Zaraz też się okazało, czemu gada tak dziwnie. Dwaj zwiadowcy siedzieli sobie pospołu w mroku i raczyli się również pospołu podśmierdujacym ziołami proszkiem z sakiewki, wciągając go w nozdrza i wcierając w dziąsła. Obydwaj mieli już źrenice szerokie jak brama rzeczna w Królewskiej Przystani. Morta chyba wzięło słabiej, bo zeskoczył na ziemię, by się z Kamykiem przywitać. Mance zadeklamował mu tylko cokolwiek bełkotliwie początek pieśni o wracającym zza Muru zwiadowcy: „Przebyłem noc właśnie, i nikt mnie nie wita, nikt mnie nie pyta, jak mi się szło”. Potem zaś równie bełkotliwie przybliżyli mu ostatnie wydarzenia. A to, że stary poprztykał się z Lannisterem, a że jest sprawiedliwość, to Lannister od razu po tym czy też od tego się pochorował. Że Qhorina całą noc poprzednią szukali, bo wziął i przepadł. Że Kudły Kurwy przeszły i Alisadair Flowers skoczył z Muru. Że Bennet, Tomas i Andrew nie żyją, zamordowani przez Skagosów. Że się ruchawka jakaś wierutna za Murem kroi. I że wilk, co go Roddard przepuścił na południową stronę, zeszłej nocy ugryzł Krane'a w dupę, jak ten wyłaził z ustępu. Że Septa odkrył w sobie zmysł polityczny i ze Skagami, co konie mu przywiedli, w wielkiej komitywie jest. Takiej wielkiej, że jeden z nich już chce mu topór w czaszkę wbić, ponoć z jakiejś baby powodu. I że te Skagi od wczoraj chleją wino Nocnej Straży w Bastionie Strażników, na prawach miłych gości, a oni tu właśnie z polecenia Lannistera pilnują, żeby nie rozłazili się, jak wychodzą się wyszczać, ani nie gryźli wilczym przykładem po dupach wychodzących z miejsca odosobnienia braci.
- Roddard mówi... – zaznaczył Mort z przejęciem.
- Bogowie! - jęknął Mance z takim przejęciem, aż się spieprzył prawie ze stosu drewna na ziemię. - Jakież to miodopłynne strofy opuściły usta wszechwiedzącego Worsworna? Jak to uczcimy? - przytrzymał się gałęzi i puścił do Kamyka oko.
- Roddard mówi – niezrażony Mort zadarł nos ponad nieboskłon – że ten wilk to zły omen.
- Bogowie! - jęknął Mance ponownie i uniósł ręce w udawanej trwodze. - To czemu go wpuszczał? I co my teraz zrobimy?!

- Nie wiem, co wy zrobicie, ale ja muszę do starego – zaznaczył Kamyk. - Wprowadzicie moje koniki do stajni.
- Mort wprowadzi. Ja tu pilnuję – zadecydował Mance, i tak pilnował zajadle, aż się wyciągnął jak długi pośród świerkowych szczap, przymknął oczy i zaśpiewał rozedrganym głosem.


I jakoś tak nieproszone i zupełnie niepotrzebne wypłynęło mu wspomnienie tej Skagijki z Długiego Kurhanu, delikatnej twarzy, cichego głosu i miękkich ruchów. Ciekawe, czy sobie znalazła jakiegoś Skaga, tak jak mówiła.

Wartę u podnóża schodów wiodących do komnat Qorgyle'a pełnili ser Wynton Stout i Tristan Pryszcz.
- Stary gada z Ulmerem – powiedział mu siwiejący rycerz. - Zakazał puszczać – podał mu swój bukłak. - Idź odsapnij deczko, Kamyk, nietęgo wyglądasz. Przyślę kogoś po ciebie, jak skończą – zaproponował.
Kamyk pociągnął łyk wina i go wykrzywiło. Stout był swój gość, choć herbowy i pasowany, i choć przy ostatnich wyborach ledwie trzydziestu głosów mu zbrakło, a to on siedziałby w komnatach na górze, a nie schodów pilnował. Nie był to gość, co próbował podskoczyć wyżej własnej dupy... ale należał do tych, co to z lubością wyciskają cytrynę do wina, tworząc ledwie spożywalną breję. Kamyk podciągnął gacie na zmasakrowanym tyłku.
- Będę u Aemona.

***

- Czekaliśmy na ciebie. Dobry ser Bettley wspomniał w liście, że widziałeś dziewczynę – maester Aemon uniósł się zza stołu zasłanego pergaminami. - Nie szczędziłeś koni.
- Koni ani siebie – mruknął Kamyk, po czym opuścił gacie, by okazać staremu maesterowi problem. Aemon tylko syknął.
- Będę żył? - zainteresował się Engan.
- Będziesz. Ale co to za życie – westchnął starzec. - Pośpisz sobie parę dni na brzuchu. Znajdę zaraz jakąś maść. I pójdziemy do Marbrana.
- Stout przyśle, jak będzie wolny.

Parę chwil potem Kamyk stał z gaciami opuszczonymi na kostki, opierając się dłońmi o stół, i cierpliwie znosił zabiegi lecznicze. I wtedy jego uwagę przykuła płaskorzeźba na ścianie, widział ją po raz pierwszy, musiała być wcześniej czymś przysłonięta.


Ogromny orzeł sunął nad morzem, ściskając w pazurach skałę, a na turniach urwiska poniżej maleńka przy nim ludzka figurka unosiła ramię w geście pożegnania. Engan i Achli, który był jego zmiennoskórym, czy nie tak mówiła Foczka? Ale dziewczyna na Długim Kurhanie podała mu imię zmiennoskórego jako własne. Kamyk przyjrzał się bliżej obrazowi na ścianie. Średnio się w sztuce wyznawał, jednak doświadczenie życiowe mu mówiło, że jeśli coś ma warkocze, to można jeszcze mieć wątpliwości co do płci posiadacza, ale cycki na ogół miewają tylko kobiety.
- Skończyłem – oznajmił Aemon i wręczył Kamykowi małe puzderko. - Smaruj się w miarę często. I przyjdź, jak będziesz potrzebował czegoś na ból.
- Dziękuję – odparł Engan i wtedy go podkusiło. - Takie imię, maester: Achli...
- Stare imię w mowie Pierwszych Ludzi – stary skinął głową.
- Ale baby czy chłopa?

Maester zaś, jak to maester, na wszystko miał księgę, woniejącą kurzem i obryzioną przez myszy. Po chwili Engan siedział krawędzią pośladka na krześle, a Aemon wodził palcem po spisie. Na ile Kamyk widział do góry nogami, niektóre imiona bezimienny maester wieki temu opatrzył nawet runami Pierwszych Ludzi.

- Achli znaczy tyle, co szron – odczytał mu Aemon. - To imię żony pierwszego magnara Skagos, ale nadaje się je zarówno kobietom, jak i mężczyznom.

Runa obok była delikatna i rozgałęziona, iście przypominała kwiaty, jakie szron tworzy na bezlistnych gałęziach.

Tyria i Erland



Czarny Zamek otwierał przed nimi paszczę bramy. Było ciemno, zaczynało być zimno, było późno i powinni już naprawdę wjechać do środka. Ten stan trwał od dłuższego czasu, i nie zmienił się ani o jotę od czasu, kiedy Hwarhen oznajmił jej to po raz pierwszy.

- Powinniśmy już wjechać, a nie stać pod bramą jak dziady proszalne – oznajmił wojownik po raz kolejny, przechylił się w siodle i wysmarkał przez palce. Erland tkwił w siodle jak posąg i wodził oczami po szczycie Muru, po wyszczerbionych blankach wież, jakby mógł wypatrzeć tam przyczynę.

- Chodź! - powiedziała Tyria również po raz kolejny i wreszcie zeskoczyła z siodła. Kieł dygotał. Nawet kiedy złapała go garścią za luźną skórę na karku i próbowała pociągnąć do siedziby wron, nie posłuchał. Zaparł się wszystkimi łapami i zaczął skomleć jękliwie. Wreszcie wywrócił się na bok, odsłaniając gardło i patrzył na nią z błaganiem w mądrych ślepiach.

- Wyczuł niebezpieczeństwo? - rzucił w powietrze Erland.


Tyria pokręciła głową. Coś wyczuł na pewno, ale czy to zagrożenie dotyczyło ich wszystkich? Jej czujny, mądry i odważny przyjaciel zachowywał się jak szczeniak.
- Wydaje mi się – powiedziała wolno – że wyczuł. Kogoś starszego i silniejszego. Kogoś, kto oznaczył tu ziemię jako własną. On się boi, że będzie musiał walczyć, a walczyć nie chce, bo przegra.
- Kogoś? - zapytał czujnie Hwarhen i opuścił prawicę na toporzysko.
- No kogoś. Wilka jakiegoś innego – uściśliła.
- Wilka? W zamku? - zdziwił się Erland, a Hwarhen parsknął chichotem.
- Mówisz o gadzinie jak o człowieku?
- Wilki są jak ludzie – odgryzła mu się.
- Dobrze – wciął się Erland. - Tyrio, czas na nas. Zrób coś ze swym... druhem.

***


Jeśli oczekiwali fanfar i uroczystych powitań, nic takiego ich nie spotkało. Dziedziniec był pusty, ciemny i cichy, jeśli nie liczyć szmerku szeptanej i z letka bełkotliwej rozmowy, dobiegającej gdzieś spomiędzy pachnącego igliwiem sągu drewna.

- ... z babami trzeba delikatnie, z dzikimi zwłaszcza. Weźmie ci taka nóż wrazi, zanim się obejrzysz. Po pierwsze to nie leź od razu z łapami, tylko wybadaj grunt.
- Jak kijem na bagnie.
- Jako żywo, tylko nie dźgaj za głęboko tym kijaszkiem, bo urazić możesz. Barłożenie się to nie są sprawy głębokie, a przynajmniej nie winny. Dla twego własnego dobra. Jak zaczniesz grzebać w toni, to nie wiadomo co na wierzch wypłynie i kłopot goto...

Koń Erlanda zaparskał do wtóru podśmiewywaniom Hwarhena i szepty się urwały. Przez chwilę sąg drewna promieniował ciszą, by po chwili zaszeptać: „ty, idź, nie, ty idź”. Zza belek wynurzuła się jasna czupryna i schowała się zaraz z powrotem.
- Moruad Magnar...
- Ech, cholera.

Zza stosu drew wynurzył się czarno odziany młodzieniec o lśniących, brązowych włosach. Szedł chybotliwie i niepewnie. Prawą rękę opuścił na rękojeść miecza, a lewą niczym tarczę trzymał przed sobą lutnię. Zza jego pleców wyglądał przestraszony jasnowłosy chłopaczyna, wychodzony jak ofiara głodu. W jego kapturze coś się zakotłowało i Tyria dostrzegła błysk małych, czerwonych ślepek.

- No jaka Moruad? - jęknął zbolałym szeptem ten z lutnią do swego towarzysza. - Porąbało was wszystkich. Jedni wszędzie ją widzą, a inni... - pojął, że się zagalopował, urwał i wziął głęboki oddech.
- Witamy w Czarnym Zamku naszych drogich sojuszników – rozłożył ramiona w przesadzonym mocno geście otwartości. - Których odwagę, honor i lojalność sławią pieśni, a których zaszczyt mamy bronić, idąc podle słów naszej świętej przysięgi. Między innymi. - dowalił głośno, a do swego brata rzucił szeptem. - Leć po Marbrana. Albo Ulmera.
Odwrócił się ponownie do trójki Skagosów.
- Witamy, witamy... chlebem i solą, eeee... tylko się skończyły akuratnie i nie mam na podorędziu – wybrnął dzielnie. - Jam jest Mance Rayder, z łaski starych bogów zwiadowca Nocnej Straży. Mój... - rzucił za siebie okiem, gdzie jego brat nadal stał jak wmurowany – mój towarzysz ma na imię Mort i idzie właśnie po kogoś ze starszyzny – dodał z naciskiem. - Jakie są wasze miana, zacni druhowie ze Skagos, i co was do nas sprowadza?

Zamarkował wobec Tyrii coś w rodzaju półukłonu, a gdy się podnosił, puścił do niej filuterne oko i uśmiechnął się może nie serdecznie, ale ujmująco. Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, drzwi w sąsiednim bastionie uchyliły się ze skrzypnięciem, a osoba, która w nich stanęła, zapiszczała radośnie i cienko.

Erin Crowl rzuciła się szczupakiem do stóp Erlanda, który zdążył już zejść z konia. Objęła go ciasno pod kolana, roześmiana i szczęśliwa.
- Czcigodny wujaszku! Toż bym się tu smoka spodziewała, a nie ciebie! Pobłogosławisz swoją Erin?
Dłoń Erlanda machinalnie spoczęła na ciemnych włosach kuzynki. Zawsze skłaniała do śmiechu, wiecznie szczęśliwe dziecko wiosny.
- Byłam grzeczna – zapewniła tak gorąco, że aż nie uwierzył. Ta trzpiotka zawsze miała głowę pełną psot i figli.
Jakym Magnar stał w drzwiach bastionu i skinął mu poważnie głową.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 19-11-2012 o 11:29.
Asenat jest offline  
Stary 27-11-2012, 22:40   #35
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Willam wpatrywał się w Starego i sam dziwił się sobie, że tak to wszystko spokojnie znosił. Chyba chwile ze Skagijką wprawiły go w lepszy nastrój… nastrój, który zazdrośni bracia za wszelką cenę starali się mu pogorszyć. Najpierw Kruk a teraz Pająk. – Kupić nie kupić. W zadku mam jej motywy… pięć dziesiątek wierzchowców to pięć dziesiątek braci w siodłach. Jak z tym ci tak źle to możemy je oddać. Uśmiechnął się do Marbran’a bo nie lubił takich insynuacji… tym bardziej, że kto jak kto ale Stary wiedział co zaszło kilka lat temu z tą Skagijską szychą.

- Straż nie jest dumna. Bierzemy, co dają, niezależnie od tego, kto daje. Skoro i ty dumą się nie unosisz, Willam, to konie zostają - odparł poważnie Marbran. - Czasami jednak dobrze wiedzieć, co stoi za hojnością.

– Jak na mój gust to jej tunel to nie moja sprawa… jak chce rozmawiać o jego drożności to Półręki będzie bardziej odpowiedni.

- Ekhm... Nie. Ja go na kurhan nie puszczę.

Wyłożył Lordowi Dowódcy jak to widzi. A widział to w ciemnych kolorach bo jak taki złotousty Lannister słabo sobie z nią radzi to co dopiero taki bękart z północy jak on. Jednak jak taki był rozkaz to cóż z tym zrobić. – Potrzebuję instrukcji. Jak mam się dowiedzieć, spróbuję… ale muszę wiedzieć co. Jak mam coś jej zaoferować, spróbuję ale muszę wiedzieć czym mogę jej oczy mydlić… no albo czy tylko grać na zwłokę. Wszystko da się zrobić, no ale pamiętaj ja tutaj jestem od koni. Zgodził się z opinią na temat wykorzystania rabunkowego wybryku Skagosów. Jednak nie był taki skory do odpowiadania na krotochwilę na temat rozmawiania z rannym. Dla niego doba też miała tyle samo godzin co dla innych… a przecież musiał jeszcze napocić się żeby wydobyć te informację z Erin. A jakby na to nie patrzeć miała je schowane głęboko.

- Na razie, Willamie, mamy w garści plotkę. Plotkę, która jeśli okaże się prawdą, zmusi nas do szybkiego działania. Moruad nie może poślubić Czaszki. Ze wszystkich sojuszy, które mogłaby zawrzeć, ten jest dla Straży najgorszy i nie możemy do niego dopuścić. Jeśli okaże się to prawdą, Willamie, Tocząca się Czaszka będzie musiał zginąć, albo i on, i Moruad... Chciałem posłać na Raymunda Jorana, ale zmieniłem zdanie. Na dzikich pójdzie Ulmer. A ty, Joran i inni dowiecie się na kurhanie... komu Moruad zamierza wydzierżawić swój tunel. Jeśli obróciła się przeciwko nam, będziecie musieli rozwiązać problem, i to po cichu, aby nikt nas z tym nie połączył. Niezależnie zaś od wszystkiego, musicie dowiedzieć się, co stało się na wybrzeżu. I niezależnie od wszystkiego, Straż musi zostać wyplątana z zabójstwa córki magnara. Albo to, albo czarny kozioł ofiarny, jak sugerował Półręki. Co możesz jej obiecać? - Lord Dowódca zaplótł dłonie razem. - Nie wiem, Snow. Nie wiem, czego ona pragnie, ale czegoś przecież musi. Jeśli małżeństwa obłożonego splendorem, obiecaj jej takowe. Do wszystkich diabłów, sam pojadę do Boltona albo Starków i będę za swata robił, jeśli łyknie taką propozycję. Ziemi na stałym lądzie? Obiecaj i to. Nie ubędzie nam, gdy wykroimy jej kawałek. I ostatnia rzecz, jeśli już nic nie pomoże. Dobrze się składa, że ci Skagosi tu trafili, akurat jak ktoś zechciał bawić się w truciciela, będzie miała wieści z innej ręki niż nasza. Półrękiego znajdziemy i miejmy nadzieję, że wyżyje. Tym razem. Ale kto wie, kto wie, czy taka sytuacja się nie powtórzy, i tym razem ze skutkiem śmiertelnym?

Potem jeszcze Willam pozwolił sobie na komentarz co do dość egzotycznego składu wyprawy… a właściwie pytania. – Kto przy komendzie?

- To nie jest zwiad ani wojna, jeszcze, Snow. Sprawisz się, a wojny nie będzie - odpalił Qorgyle, a Willam dostał najgorszych przeczuć. - Ty.

Skinął głową na potwierdzenie tego, że zrozumiał. Próżno w tym było szukać entuzjazmu… no ale bez wątpienia Staremu latało to koło dupy…

***

Jak się okazało Erin musiała dość bezpośrednio poinformować Tyra o jego rzekomym ojcostwie… bo się chłopisko z leksza zapiekliło. Tak z leksza, że gdyby nie reakcja postawionych przez Jorana strażników to skończyłoby się w najlepszym wypadku mordobiciem. Dlatego też Septa jednemu z nich polecił przekazać informację, że biorą rannego do maestra bo byłoby niedobrze gdyby mu się coś stało… a kto jak kto ale Aemon znał się na ranach. Mieli też przekazać tej skagoskiej rozpustnicy, żeby była przy tym obecna jakby trzeba coś tłumaczyć.
Spotkali się parę kwadransów później. Odizolowanie rannego było konieczne żeby go przesłuchać. Odizolowanie Erin też było przydatne. Jednak póki co miała zrobić co obiecała… przepytać go na okoliczność spotkania zwiadu Benneta i Toczącej się Czaszki no i czy aby Moraud o tym nie wiedziała… Wszystko byłoby dobrze gdyby ta dzierlatka co chwila nie czyniła mu jakiś dwuznacznych aluzji z których maester w trymiga połapał się co między nimi zaszło… albo za chwil parę zajdzie. No ale… póki co słuchał śpiewu ich ptaszyny… a raczej charkotu.

Aemon opatrzył rany wojownika, choć Erin beztrosko mu wskazała, że nie warto, bo zaraz wspólnie z Willamem będą mu we flakach grzebać. Na chwilę porzuciła pastwienie się nad Willamem, by pozachwycać się jakąś płaskorzeźbą na ścianie nad biurkiem meastera, na której jakaś kura nauczyła się latać i sunęła ponad falami z czymś na kształt męskiej kuśki w pazurach, co wezwany do współpodziwiania Septa uznał ponuro za rodzaj przepowiedni swej własnej kondycji. Erin bowiem wyznała mu szeptem, że jakby go zawiało na kurhan, to ona tam ma kuzynkę, ładną bardzo. Więc w trójkę, Willam, Erin i owa ładna kuzynka, mogliby sobie pokazać kilka ciekawych rzeczy.

- Dobra, zaczynamy! - zakomenderowała w końcu, minęła Aemona, złapała za prześcieradło i zwaliła rannego na zasłaną sitowiem posadzkę. Bandaże zerwała mu z piersi jednym szarpnięciem i uraczyła wojownika przemową w skagoskim barbarzyńskim języku. Aemon popatrzył chwilę i uciekł na korytarz, a ranny milczał.
- Powiedziałam mu - przetłumaczyła Erin Sepcie - że masz dobre serce i chcesz go ocalić. Że Jakym i Moruad to go za te wrony ubite i oskubane zamęczą, a ty tylko obwiesisz. Ha, dobrze rzekłam, co?

Ranny wybuchnął słowotokiem, a z każdym słowem mina Erin rzedła coraz bardziej.

- O ja pierdziu - oznajmiła, gdy wojownik skończył, i uraczyła go jeszcze kopniakiem dla pewności, czy to aby na pewno koniec. - Ty to mnie chyba za głupią pizdę jednak masz, Willamie Snow - zacisnęła zęby. - Gadaj mi tu zaraz, o co chodzi, bo nici z kuzynki, a Tyrowi powiem, żeś mnie siłą wziął, choć broniłam się! On mówi, że wy wrony wiecie o tym całym do Hargi chodzeniu!

- Słuchaj mnie ty klaczko piękna... lubię tą twoją dzikość ale na sianie a nie w myśleniu. Powiedział lekko poirytowany Willam. - Nigdy mnie nie strasz i zrozum, że nie wiem coś usłyszała ale uwierz mi nie mam pojęcia o czym mówisz i dalej sądzę, że lepiej będzie dla nas abyśmy to załatwili tutaj i teraz miast czekać aż za sprawę wezmą się i Moraud i Pająk. Więc z łaski swojej powiedz mi co powiedział, co za wrony, i niech mówi nim to stanie wielkim murem między Skagosami z kurhanu i Nocną Strażą.

- I mam niby uwierzyć, że o niczym nie macie pojęcia? - Erin nabuzowała się jak kowalskie palenisko z miechów pociągnięte.

- Jeśli łżę to niech moja kuśka już nigdy nie zakosztuje żadnego łona! Podkreślił swoją szczerość doś poważnym argumentem.

Skagijka wytrzeszczyła oczy. Chyba chciała mu po gębie dać na zakończenie tych politycznych rozmów na szczycie, ale zamiast tego parsknęła krótkim śmieszkiem.
- No iście zgryz - wydusiła przez łzy rozbawienia - Ufać czy nie ufać słowom człeka, co ze mną osobiście słowo dane złamał. Dwa razy - podkreśliła ten jakże istotny dla sprawy fakt, ale spojrzenie jej zmiękło.

- Złamał dwa a i pewnie złamie trzeci i jak za poprzednimi razami żałować tego nie będziesz mogła… Odgryzł się Septa.

- Dobrze, Willamie, zostawmy to. Moruad ci zawierzyła, to i ja powinnam. Tak? - złapała go oburącz za brodę i wycisnęła na ustach siarczystego całusa na zgodę. - Ten tutaj gada, że popłynęli ze Skagos z polecenia magnara Endehara, oby żył wiecznie. Do Raymunda Toczącej się Czaszki szli, z ładunkiem soli. Na rozmowy i paktowanie. Przewodził im Grigg z klanu Magnar... nie znam gagatka, pierwsze słyszę. Ale, ale... słuchaj. Jako się po dzikiej stronie z łodzi wypakowali i obozem na noc rozłożyli, przyjechała konno wrona. Jedna. Ten tu z mordy go nie znał, ale on to ogólnie mało co zna i widział w życiu. Ale gada, że ta wrona ślicznego konia i piękny płaszcz miała. Lepsiejszy niż twój. Ta wrona z Griggiem pogadała i pojechała, a Grigg potem powiedział naszej ptaszynie, że pomysł mu strażnik ten podsunął. Aby Czaszkę zmiękczyć obietnicą obalenia Hargi na kolana. I jak z Czaszką gadki już szły potem, to Grigg z namiotu wylazł, skrzyknął naszą ptaszynę i jeszcze paru i kazał im jechać Hargę zastraszyć. I tyle. No wychodzi, żeście jednak o sprawie wiedzieli, hm?

- Wychodzi, że ktoś ze Straży wiedział i to taka wrona co sra do swojego gniazda… Septa nie znał się na płaszczach nawet tych drogich ale znał się na koniach szczególnie tych ze straży. Zacnych to większość potrafił wymienić z imienia… Ten jak się okazało był dość charakterystyczny – srokacz z chudymi nóżkami i małym łebkiem. Willam znał może cztery takie wierzchowce. Jeden w Wieży Cienia, jeden od Wyntona Stouta w tutejszej stajni a dwa pozostałe… od Bettley’a. Niestety ten cwaniak z opisu nie pasował ani do jednego ani do drugiego. Więc być może to ktoś z Wieży Cienia.

Jak dla koniuszego to sprawa pogaduszek z rannym była zakończona… a konsekwencją jej będzie kruk do zarządcy z Wieży Cienia z pytaniem kto dosiada tego srokacza, raport dla Lorda Dowódcy i … podziękowania dla Erin.

***

Willam ledwo co wyszedł ze stajni a zobaczył tego suczego chwosta jak gdzieś przemykał w stronę kwater. – Roddard ty kozojebie jeden! Krzyknął dając upust swojej złości. – Coś ci się we łbie pozamieniało i chyba zapomniałeś, że zwiadowca to nie rajfur a tunel pod murem to nie murwia picza, w którą się wpuszcza wszystkich mających ochotę w nią wleźć. Dzieliło ich co najmniej trzy dziesiątki metrów więc trochę braci słyszało tą mowę miłości jaką Septa obdarzył swojego Brata. – Jeżeli ten basior choćby powącha jednego z moich koni to zapewniam cię ty niedojdo, że na kolejny zwiad będziesz zaiwaniał na tych twoich chudych szkitkach!

***

Szlag go trafiał na samą myśl, że przez tyle godzin nikt nie dopadł tego basiora. Mało tego, że skurczybyk zaszył się na Czarnym Zamku miast pognać dalej na południe to jeszcze miał czelność chapsnąć w dupsko jakiegoś nieszczęśnika. Niby to tak go nie powinno obchodzić bo przecież w zamku było jeszcze bydło, trzoda i inne żyjące mięsko… no ale jakoś Willam nie mógł spokojnie iść spać wiedząc, że gdzieś tutaj czai się wilk. Drapieżnik, który chciałby skosztować jego koniki… a nawet jak nie chciał to sprawił że te szalały w stajni i będzie z tego jakieś nieszczęście.

Snow nie miał pojęcia skąd wiedział, że ten sierściuch nie pitną… ale czuł, że jest tutaj. Nie pozostawało nic innego jak się tym zająć samemu… No i rzecz jasna wykorzystać daną mu przez Lorda Dowódcę władzę i zaprzątnąć do tego paru chłopaków. Trochę zajęło mu nim znalazł Todd’a Łosia. Ale wiedział, że powinien zacząć od niego. W końcu tego śmierdziela Boltonowie mało co ze skóry nie obłupili za kłusowanie, a w Straży to już przy aprobacie wszystkich swój proceder uprawiał wiele lat. W ocenie Septy to Łoś się znał na polowaniu jak mało kto… a jak się znał za murem to i tutaj też powinien się znać. Wzięli jeszcze dwóch młodych i ruszyli na poszukiwania. Łoś miał psy co to niuchać zaczęły…

Żeby nie było mieli też pochodnie jakieś drągi, a Septa łaził z włócznią. Trochę się tak poszwendali po nocy. Ba nawet więcej niż trochę. Złazili ładny kawałek zamku… a właściwie tych mniej uczęszczanych jego kawałków. Pies to łapał trop to go gubił. Łoś też się raczej nie popisał. Niby raz czy dwa udowadniał że basior był w danym miejscu ale w końcu nie o to chodziło. W końcu po paru godzinach większość zaczęła się skupiać bardziej na marudzeniu niż na szukaniu. Właściwie Sepcie też nogi właziły w rzyć a harce z Erin za dnia sporo sił z niego wyssały. Pewnie też by się położył do wyra… ale ciągle czuł niepokój koni.

Usiadł w jednej z biesiadnych izb. Paru braci tam jeszcze było ale widać, że to już ostatki. Pochylił się nad grzańcem i gorącą, gulaszową polewką. Bardzo szybko się z nimi uporał i pozwolił sobie cieszyć się ciepłem rozpływającym się po jego ciele od brzucha. Wyłożył nogi na stołek. Tylko na chwile. Przymknął oczy… tylko na chwilę. Był zmęczony… oddech miał ciężki. Ale spokojny. Było tutaj ciepło… dużo zapachów jakich nie znał…. Wiele zwierzyny… i wielu dwunogich. Duże zamieszanie… obserwował. Widział jak ludzie od czasu do czasu przemykają obok sterczącego na środku polany drzewa… bez gałęzi i bez kory…

Septa się poderwał. Ucapił włócznię a przy wyjściu sięgnął po pochodnię. Tym razem ta pożywka dla moli mu nie zwieje. I pognał na złamanie karku na mniejszy dziedziniec, zwany tutaj pieszczotliwie Krowim Targiem, pomiędzy oborami a rzeźnią umiejscowiony, na którym od paru lat tkwił sobie suchciel obumarłego buka. Engan drzewu wprawdzie co i rusz popieszczenie siekierą obiecywał, ale jakoś nigdy nie zebrał się w sobie, i dobrze. Willam biegł, a obok posmaku ziół i cytryny po grzańcu rozlał mu się po mordzie trudny do pomylenia z czymkolwiek innym smak szpiku. Jak już wypadł przed obory i złapał oddech, mógłby przysiąc, że... ząb mu się w szczęce obluzował i zaraz wypadnie, zaraza na to wszystko.

Dwóch zarządców, Chudy Hyck i jakiś nowy rekrut trzymało twardo wartę przed zaryglowanymi wrotami obory.
- Kiś wilczur nam tu biega, Willam - szepnął Hyck przerażonym szeptem. - Trza kogoś wezwać!

Otom jest, cisnęło się na wargi Willama, i wtedy z ciemności rozległ się trzask miażdżonych gnatów, a szczęka Septy eksplodowała bólem. - Tam jest - wyszeptał świeżak, pokazując drżącą ręką w mrok.

I był tam. Stał przy stosie starych kości, pizgniętych malowniczo za rzeźnią. Przytrzymywał sobie pozieleniałego gnata jedną łapą i międlił zawzięcie zębiskami, starając się dotrzeć do szpiku. Uniósł łeb, gdy Willam się zbliżył.

Zwiadowcy mówili, że Szary może być posłańcem starych bogów. Jeśli była to prawda, bogowie nie mieli do powiedzenia nic szczególnie wesołego. Basior był stary. Nie był to smukły, zwinny cień, jakie Willam zwykł widywać. Był wielki i krępy, lecz o zapadłych bokach i kościstych nogach. Jego sierść tknęła siwizna, tak że zdawał się oprószony szronem. Jeden oczodół miał zasnuty białawą, gładką błoną, a gdy wypluł obrabianą kość i wyszczerzył się, Willam zobaczył, że zębów również nie ma w komplecie. Jednak te, które nadal tkwiły w wilczej szczęce, wyglądały na pierońsko ostre.

Wiedział, że jest wkurzony ich obecnością… ale nie dlatego, że się ich bał albo chciał ich zagryźć… o nie… był gotów walczyć o tego cholernego gnata. Willam wiedział to wszystko… Nie miał pojęcia skąd. Ale wiedział to wszystko!

***

Bawiła się włosami na jego klacie… i kiedy już prawie zasypiał po nocy wypełnionym wszelaką aktywnością nagle wyrwała mu jednego. Senność od razu przeszła. Plaśnięcie w brzuch też mu w tym dopomogło. Kiedy otworzył zdziwiony oczy Erin wpatrywała się w niego. Zdążyła już usiąść niechlujnie nakrywając się jakimś pledem… a może specjalnie pozwoliła spoglądać na Septę swoim ciężkim piersiom. – No miałeś mi powiedzieć ty niewdzięczniku co z tym basiorem?


- Zaczynam podejrzewać dziewko, że ty albo się gździsz albo paplasz! Poskarżył się Willam. – No jak to co? Ucapiliśmy go wedle starej obórki. Tam łapserdak obżerał się gnatami co to jeszcze pamiętają poprzedniego Lorda Dowódcę… No i zagoniliśmy go we trójkę do jednej obórki a jak się młody przywlókł z siecią to hyc w nią i do klatki. Szarpał się skurczybyk tak, że trochę nas napsował no ale w końcu dowlekliśmy go i teraz czeka tam i straszy rekrutów.

- Jak to nie zatłukliście go? Zapytała zdziwiona Skagijka.

- Ano nie…

- A to czemu drapieżcę trzymasz. Dociekało dziewczę.
- Pomyślałem, że dam go w darze Tyrowi… Z dziką wilczycą mu nie wyszło to może basior go zadowoli. Tym bardziej, że ma mniej kudłów na nogach. Odwrócił się na bok chcąc odespać nocne łowy. Dostał kuksańca… jednak już po chwili poczuł jak ciepłe kobiece ciało przywiera do niego.

***

- Nie jest wściekły to i nie ma co ubijać. Futro też już raczej nie warte wyprawki a wiesz jak to z nim jest… niejeden zwiad pożegnał i niejeden powitał pod Murem. To trochę jak jeden z nas. I strach ubić czy jakiego nieszczęścia to nie przywlecze. Wiesz co mówią… że posłaniec Starych Bogów. Ulmer z niedowierzaniem słuchał Septy. – Jutro rano wyruszam. Pojedzie ze mną przez tunel i wypuścimy go na drugą stronę… coby tutaj nie broił. A teraz dam mu jakieś żarcie i nakryj klatkę z powrotem żeby nie szalał za bardzo.

- Oj robisz się Willamie miękki na stare lata. Za miękki. Zwiadowca Podsumował zachowanie kompana.

- Erin się nie skarżyła.

Septa przyglądał się wilkowi. Stał blisko i przyglądał się… zastanawiają się co takiemu staremu wyjadaczowi strzeliło do głowy aby pchać się między ludzi… Patrzył i nie rozumiał. Ale co tu rozumieć… robił się miękki. Rzucił mu krwisty kawał wieprzaka z solidnym przerostem tłuszczu. – Masz. Najedź się jutro wyruszamy za mur. Szary.

***

Dzień mijał na przygotowaniach do wyprawy… jakby na to nie patrzeć na piknik nie jechał. No i musiał mieć pewność czy Qorgyle zakonotował co mówił więzień, czy reszta dzielnej drużyny odpowiednio się wyrychtuje, czy stajnie będą odpowiednio zaopiekowane, czy wierzchowce na wyprawę są w odpowiedniej kondycji i czy ma ciepłe kalesony!
 
baltazar jest offline  
Stary 29-11-2012, 14:26   #36
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xnxtxPkAEMA[/MEDIA]

Po omacku przesunęła się pod ścianę. Jej ręce napotykały kształty i faktury, których nie umiały zidentyfikować. Zdjęła rękawiczki, ale to niewiele pomogło. Nagle wszystko wokół było kompletnie obce. Echo upadku nadal wracało w dźwiękach przebudzonych po latach przedmiotów. Szurały, drgały, brzęczały, jakby nadrabiały stracony czas. Wyobraźnia Dornijki nie radziła sobie z tym, co słyszała. Zresztą w tej samej chwili Alysę zaatakowało sto innych pytań. Kto zbudował Mur, kiedy? Ile to może mieć poziomów, czy spadła już na najniższy, po co jakąś budowlę aż tak zakorzeniać w głębi ziemi? No jasne, głównie po to, żeby wścibska jędza z południa złamała sobie kark, ale budowniczym musiało przyświecać i jakieś inne szaleństwo. Co wrony tu właściwie robią, poza skakaniem w przepaść, pieprzeniem dzikusek, odmrażaniem policzków i darciem się z góry z takim zaparciem jakby chodziło o poranne wypróżnienie? Czemu tu potrzebna jest Straż, nie lordowie strzegący swoich zamków? Czemu coś, co sprawdza się wszędzie, tu nie działa? Nagle niewielka armia wyrzutków na północy Westeros wydała jej się czymś nieskończenie dziwnym.

„ Są kobiety, których nie da się kochać”. Na Staruchę, ojcze, jaki ty jesteś głupi.

Płakała. Drugi raz w ciągu tego samego dnia. Może to jej nowy zwyczaj, nowe oblicze. Rozdarła na sobie najwygodniejszą suknię, na obu kolanach czuła ciepłą krew. Mogłaby tak zostać, poczekać aż Tytus zejdzie tu jakimś sposobem, a potem wyciągnie ją z tego dołu, weźmie na ręce, zaniesie do komnat, położy w łóżku, przykryje skórami.

Powinna tak zrobić. Uprościć wszystko. Tylko, że nie potrafiła. Była córką swego ojca. Była wredna, uparta i makabrycznie głupia. Więc krzyknęła, że jest cała, i że w ogóle jest dobrze. Tylko potrzebuje światła.

Wszystko przebiegało ślamazarnie wolno. Tytus notorycznie wyrażał swoje zdanie w nieodpowiednich momentach, jeszcze spowalniając działania, aż zrzucono jej pochodnię i mógł zobaczyć na własne oczy, jak groteskowo podskakuje i macha rękoma w geście mającym wyrażać pełną kontrolę, jeśli nie nad sytuacją, to przynajmniej własnym ciałem. Tak, wszystko jest wspaniale, rusz w końcu tyłek, tak jak cię ładnie prosiłam.

Chciała tylko żeby sprawdził czy to, co widziała we śnie ma jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości. Czy u Qhorina też wszystko wspaniale, czy pierwszy mruk Czarnej Straży nie spadł w grób Flowersa, nie zapadł się równie głęboko jak ona, nie nałykał ziemi nie przeznaczonej dla niego.
A Tytus nie powinien z nią dyskutować. Razem przejechali dystans z Królewskiego Grobu do Słonecznej Włóczni. Nikt lepiej niż on nie wiedział, że ma prawo się bać.

Ale na szczęście oprzytomniał i nie musiała o tym rozmawiać. Miała dość łez płynących samoistnie.

Wrażenia atakowały ją tak szybko, że nie nadążała za nimi. Pochodnia oświetliła stertę próchna, na którą szczęśliwie spadła. Dalej kamienny słup, jego nierówną powierzchnię badała w ciemnościach. Cały pokryty nieznanym jej runicznym pismem. Tuż obok rdzewiała sterta żelaza, w innych czasach będącego bronią, ale najlepsze wyłoniło się na końcu, krzyknęłaby ze strachu, gdyby nie były to tylko kości. Wielkie jak cholera, i kompletnie nieżywe. Czaszki potworów z rogami na nosach.
Chciała je policzyć, ale zgubiła się w tym zamiarze, zapatrzona w puste oczodoły olbrzymich stworzeń, obróconych w nicość. Nie znała ich nazwy. Jeśli były to smoki to bardzo dziwne. Choć o smokach też nie wiedziała zbyt wiele.
A na dokładkę zdeformowane kości ludzkie.
Dotarło do niej, że wrony chyba gadały o Qhorinie. Może, dlatego pojawił się w jej śnie. Oby dlatego.

***

W końcu wyszła na wpół wspinając się na wpół wciągnięta na linie, poziom wyżej. Z pomieszczenia, do którego spadła wychodziły jakieś drzwi, ale były zamurowane. Podziękowała za ratunek. A potem zapytała wybawicieli, dlaczego Flowers skoczył z Muru, i dlaczego uważają, że to przez to, co zrobił Qhorin.

***
Tytus przytaszczył ze sobą grabarza chyba po to, żeby się na kimś wyżywać. Niemniej dzięki temu z pierwszej ręki dostała wieści z cmentarza. Pogrzeb Flowersa odbędzie się dopiero jutro. Wykopana dziura jest pusta i czeka na tę smutną uroczystość. A obok jest świeży grób brata zmarłego ze starości. Błogosławione niech będą spokojne czasy.

Powiedziała Tytusowi, co widziała w swojej wizji. Fragment o Qhorinie. Odpowiedział nie, nim doszła do puenty. Obróciła się na pięcie i poszła na cmentarz. Sama da radę rozkopać świeży grób. Po drodze wymieniła jakieś uprzejmości z Joranem Lannisterem. On wyglądał na prawie otrutego, ona jakby dopiero wygrzebała się z wielkiej dziury. Oboje byli uprzejmi i nie poruszyli drażliwej kwestii niestosownego wyglądu.

***

Na cmentarzu łatwo było znaleźć łopatę. Póki było pusto, bo brata grabarza chyba z kolei zgarnął Joran, szybko, nie dyskutując z logiką swoich poczynać, Alysa zaczęła odsypywać pulchną ziemię. Tytus trzymał się kilka metrów z tyłu wypełniając ochroniarskie obowiązki, przekonany, że nie należy do nich uczestnictwo w tym szaleństwie. Ziemia była miękka, ale Dornijka nie przywykła do takiej pracy. Zdjęła płaszcz, potem pelerynę, niewiele brakowało żeby ściągnęła i suknię wierzchnią. Na Siedmiu, sama wiedziała, że to, co robi jest absurdalne, bo co chciała sprawdzić? Po co ktoś miałby zasypywać Qhorina w cudzym grobie? Ale brnęła w to do końca.

***

Zasnęła w butach i ubraniu. Przespała kilka godzin i obudziła się z przeświadczeniem, że spać nie powinna. Obmyła się naprędce i opuściła komnatę. Wyczerpany wydarzeniami Tytus zastygł po drugiej stronie drzwi, siedząc na ławie z głową opartą o ścianę. Nie obudziła go.

Kiedy wychodziła nie wiedziała jeszcze gdzie zmierza. Ale zaniosło ją w stronę komnat ojca. Wtedy natknęła się na Engana. Nie widziała Kamyka od ponad tygodnia, pamiętała, że pojechał do Wschodniej.
On też przyśnił jej się we śnie-wizji. Ktoś, komu mogła zaufać. Wyglądał na zmęczonego, ale jak zawsze uśmiechnął się na jej widok. Przepuścił ja na schodach, oboje zmierzali do Lorda Dowódcy. Alysa weszła kilka stopni i nagle odwróciła się do mężczyzny.
-Engan, miałbyś dla mnie trochę czasu? Po rozmowie z Marbranem? Chciałbym ojcu coś zanieść. Ale sama nie dam rady.
Wydawało jej się, że kiwnął głową.
-To może ty idź z nim pogadaj, bo to pewnie ważne, a ja tylko... - wzruszyła ramionami –sama nie wiem. Ja tu sobie na ciebie zaczekam. – Opadła na schody tam gdzie stała.
- Mam nadzieję, że nie będziecie zbyt długo gadać.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 29-11-2012, 15:19   #37
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Dopiąwszy portki przyglądał się oszronionej roślinie, którą jakiś maester z zamierzchłych czasów starannie wykaligrafował na pożółkłej już stronicy. Achli Magnar. Ale czemu? Jaki to miało sens, żeby zostawić to za sobą? Jeśli złodziejem była dziewczyna, to po co zostawiła wskazówkę? Pierwsza myśl wychowanka biedoty z podgrodzia, to by zakpić. Szlachta i wielcy lubili by chłopstwo dokładnie wiedziało kto z niego resztki grosza wyciska. Druga jednak już tak łatwo do żadnego konsensusu nie dochodziła. Dziewczyna, gdyby chciała mu dopiec, skrzyknęłaby kilku swoich zarośniętych ziomków i Engan miałby szczęście gdyby w ogóle dowlókł się na Zamek.
Odwrócił otoczaka na drugą stronę gdzie pozostawał drugi nierozpoznany jeszcze symbol. Ani motylek po prawicy kraba, ani to coś tutaj nie przypominało oszronionej rośliny z aemonowej księgi. Ale ta zapewne zawierała znacznie więcej symboli. Każdy miał swoje znaczenia. Za każdym coś się kryło. Właściwie wystarczyło tylko...

- Maester... A weź mi jeszcze rzeknij...

No i co go to chuj interesowało? Jakieś skagoskie dyrdymały o ptaszyskach... Nie wierzaj ty bajkom Engan. Tak mu Uhoris gadał gdy Kamyk ongiś pierwszy raz dzikich zobaczył i słuchał jakie to monstra z północnych mateczników nie zczezły pod masywnym buzdyganem wodza. Tu na północy taki zwyczaj, że nawet brudy dnia codziennego mają tendencję do obrastania w symbole. No i iście Engan nie wierzał. Ale go coś od tego gadania ostatnio kłulo gdzieś tam w środku i tak całkiem puścić w niepamięć nie dawało. Bo zawzięły się na niego. Legendy o Enganie Orle z Morza co góry przenosił, a snarki i grumkiny gromił jednym zaledwie pierdnięciem. Symbole wielkich rodów i honoru jakich dawno nie widziano w tych czasach bez honoru.

Ech... Engan chopie... Tyś się chyba tej wojny naprawdę wystrachał...

Czy się wystrachał czy nie, minę musiał mieć nietęgą, bo Aemon aż uniósł brew przyglądając się uważnie Kamykowi, który wszak znany był ze swego zainteresowania mową Pierwszych Ludzi i etymologią ich imion. Wroniec jednak koniec końców, machnął tylko po chwili ręką.
- Nie ważne zresztą. Nie masz maester nic przeciwko, że u ciebie poczekam? W Bastionie skagostwo chleje, a jak na kwaterę pójdę to mnie do rana nawet końmi z wyrka nie zwleką.
- Jak znajdziesz sobie jakiś kąt, to proszę bardzo. Choć nie obrażę się jeśli opowiesz mi coś widział zanim do Marbrana pójdziemy. Skoro i tak mamy czekać na Stouta.
Kamyk podniósł na niego zmęczone spojrzenie. Maestry. Najlepszy był nie lepszy. Każden musi wszystko wprzód wiedzieć. Z drugiej strony jednak jakby na to spojrzeć to jedni żyją po to żeby wiedzieć, a drudzy po to by zasuwać siekierą w nawiedzonym lesie.
- Masz maester coś mocniejszego? Bez cytryny najlepiej...

Przepłukawszy gardło ze stoutowego napitku, Engan zaczął opowiadać. Identycznie jak zamierzał to uczynić później przed starym. Identycznie pominął incydent z Achli Magnar i sprawę skradzionej przewieszki, którą Aidan upuścił na podwórzu Wschodniej. Nie pominął natomiast faktu brakującej łodzi choć wniosek starym dobrym zwyczajem pospolitych podkomendnych zostawił do wyciągnięcia maestrowi. Jeśli jednak myślał, że Aemon zakrzyknie w tym momencie “Ha! A więc ktoś nas celowo chce poróżnić z Moruad Magnar!” to się grubo pomylił. Maester tylko skinął głową i nie zadał ani jednego pytania dodatkowego. Natomiast z wyraźnym zainteresowaniem wysłuchał relacji o skagoskim poselstwie, które mogło już być w tej chwili u bram Czarnego Zamku.
- Jakie wrażenie na Tobie zrobili? - spytał w koncu podchodząc do okna swojej komnaty i wyglądając na dziedziniec.
Engan wzruszył ramionami
- Oni rzadko kiedy robią na mnie wrażenie.
- A jednak rad bym wiedzieć.
- Mierne -
odparł po chwili zastanowienia - Gdybyś mnie zapytał, czy idą paktować, czy wypowiedzieć nam wojnę, to bym ci nie umiał odpowiedzieć. Jakby niespecjalnie obchodziło skagoską magnarkę efekt tego ich poselstwa.
- Znaczni jacy?
- Osiłek do obstawy. Duży. Ha. Ode mnie większy.
- Hwarhen Bez Żony. Zaufany Moruad. Jej brat mleczny.
- Ano może. On i dwójka innych. Starzec, którego zwali Świętym i młódka z białym wilkiem. Tyria Ta nosiła na piersi... jak to zwał... Serce Zimy.

Aemon kiwnął głową po chwili. Raz, drugi, trzeci. Widać było, że myśli o czymś intensywnie i Engan nie miał zamiaru mu w tym przeszkadzać.
- Dobrze... - ozwał się w końcu maester - Jeśli Marbran nie zdążył jeszcze domówić się z Ulmerem to trudno. Idę do niego. Skagosi najpewniej będą u niego lada moment. Poczekaj tu jeszcze trochę Engan. Poślę po ciebie.

I po tych słowach zostawił Kamyka samego w swoim gabinecie.
Przez godzinę z okładem nikt po niego nie przychodził. Dola jak na warcie. W Nocnej Straży tak już jest, że człek całe życie tylko czeka. Ale kurważ mać można się trochę wpienić jak się dupsko wyobijało w kulbace byle prędzej wieści przekazać, a na miejscu słyszy się tylko “Czekaj. Poślemy po ciebie”. W końcu stwierdził, że idzie do tej wieży sprawdzić chociaż, czy już się towarzystwo nie rozeszło, bo jeśli tak to i on spać by szedł. I jak się okazało nie tylko jego tam teraz nogi poniosły. U wejścia do wieży zastał nikogo innego jak Alysę. Uśmiechnął się na jej widok. Że też Marbran nie bał się jej dawać tu tyle swobody pomiędzy odzianymi w czerń rabusiami i gwacicielami. Ulmer miał rację. Skagosi mają Moruad, a Straż ma Alysę. Na Zamku nic jej nie groziło. No chyba, że ona sama.

Swoją prośbą zaskoczyła go. Spojrzał na wijące się ku górze schody gdzie zważwyszy twardy głos Marbrana, któryu stamtąd dochodził trwały obrady. Po czym obejrzał się na nią.
- A wiesz? Akurat mam trochę czasu. Poślą po mnie jak będzie trzeba.

***

ROOOooooooooo...ROOOooooooooo...

Wzdrygnąwszy się na widok potwornej czaszki nie wiedzieć czemu przypomniał mu się ten donośny ryk, który przeszył głuszę gdy popasał w Leśnej.
- Co na bogów może mieć taki czerep??? - stęknął Engan unosząc imponującej wielkości kościec.
- Bez wątpienia snark - odparła poważnie Alysa - Albo grumkin.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 30-11-2012 o 11:50. Powód: bo motyl nie był rośliną;)
Marrrt jest offline  
Stary 01-12-2012, 07:45   #38
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
***

- Zanim dojedziemy na Czarny Zamek trzeba ustalić, co chcemy powiedzieć. – dotknęła klejnotu spoczywającego na piersi – I kto ma przewodzić.
Zawahała się.
- Oficjalnie przewodzić… - dodała i spuściła wzrok wpatrując się w kołczan przytwierdzony do siodła, który nagle wydał jej się bardzo interesujący.
- Tyrio – odpowiedział Erland, a jego głos był miękki i życzliwy – kamień który dostałaś jednoznacznie określa kto przewodzi naszej trójcy i nie zamierzam tego kwestionować. Musisz jednak zrozumieć, że samo jego posiadanie nie czyni z ciebie Moruad Magnar i że nie wystarczy byś nosiła go dumnie na piersi. Jesteś ustami, oczami Magnar, jej prawicą. Twoje słowo to jej słowo – pamiętaj o tym i zachowuj się w taki sposób by nikt nie miał co do tego wątpliwości. Czy jak polujesz też wahasz się by oddać strzał do zwierzyny? Jednak zawahałaś się gdy zdałem ci proste pytanie i zawahałaś się przed chwilą. Skoro nie wierzysz sama w siebie to dlaczego oczekujesz tego od innych? Pamiętaj tez, że na Czarnym Zamku chwila zawahania może kosztować cię znacznie więcej niż tyrada starca. Co zaś do twojego pierwszego pytania to według mnie powinniśmy powtórzyć dokładnie to co kazała nam przekazać Magnar. Niech się Czarny Pająk głowi jak rozwiązać problem.

Hwarhen postał chwilę, wodząc spojrzeniem od świętego męża do przybocznej Moruad. Wreszcie jego zeszpecone bezlitosną ręką mrozu oblicze przyjęło wyraz satysfakcji, że wszystko idzie ku dobremu. Wojownik potoczył się do koni i zostawił ich samych. Całe życie słuchając rozkazów, nie chciał być widocznie świadkiem narodzin decyzji, zwłaszcza że jak to poród, mogło to być wydarzenie bolesne i długotrwałe. Odszedł sobie więc szczęśliwy, że go to nie dotyczy, a efekty zostaną mu przekazane w kilku jędrnych słowach, których będzie mógł się potem trzymać.

Tyria westchnęła i spojrzała na Szepczącego... pogodnie.
- Owszem, - powiedziała - jestem uszami, oczami i ustami Magnar. Ale również chciałabym być nimi w praktyce... Ktoś przecież musi zająć się oficjalną stroną spotkania, a gdyby zaszła konieczność to zwierzęta, które są z pewnością na Czarnym Zamku mogą być przydatne.
Puściła oko do Erlanda.
- I wtedy to ty, Szepczący - kontynuowała, jej twarz spoważniała nieco - będziesz mi bardziej niż pomocny.
- Wedle twojego rozkazu - odpowiedział Szepczący, a ton jego głosu był jak najbardziej poważny.


***

Erin Crowl rzuciła się szczupakiem do stóp Erlanda, który zdążył już zejść z konia. Objęła go ciasno pod kolana, roześmiana i szczęśliwa.
- Czcigodny wujaszku! Toż bym się tu smoka spodziewała, a nie ciebie! Pobłogosławisz swoją Erin?
Dłoń Erlanda machinalnie spoczęła na ciemnych włosach kuzynki. Zawsze skłaniała do śmiechu, wiecznie szczęśliwe dziecko wiosny.
- Byłam grzeczna – zapewniła tak gorąco, że aż nie uwierzył. Ta trzpiotka zawsze miała głowę pełną psot i figli.
Jakym Magnar stał w drzwiach bastionu i skinął mu poważnie głową.
Erland również odpowiedział skinięciem głowy Magnarowi, a potem zwócił się do swojej bratanicy.
- Też się cieszę, że cię widzę Erin. Niech Starzy Bogowie mają cię w opiece lisico -uśmiechnął się starzec do bratanicy, targając jej włosy - Porozmawiamy później, opowiesz mi co tu robisz a w zamian zaśpiewam tobie i twoim towarzyszom - dodał szybko po skagijsku, po czym zwrócił się w stronę Mance Raydera.
Dziewczyna ucapiła jego rękę i we wnętrzu dłoni złożyła pocałunek, dowód raczej czułości niż szacunku, choć i ten do niego miała niewątpliwie. Wstała i przeszła do Jakyma, by wyszeptać mu kilka słów na ucho. Siwy Magnar nadal wisiał na Erlandzie i Tyrii ciężkim spojrzeniem.
- Jestem Erland z klanu Crowl, a moi towarzysze to Hwarhen wojownik z klanu Crowl i dostojna Tyria Grey, która nam przewodzi. Przybywamy w imieniu Moruad Magnar i wieziemy wiadomość dla Lorda Dowódcy.
- Erland Szepczący? - oczy dzikiego zalśniły czujnie, a on sam stanął jakby prościej i bardziej godnie. - Wielki zaszczyt zatem spotkał Czarny Zamek. W wolnej chwili po rozmowach z Lordem Qorgylem, którego, och, jestem tego pewien, ucieszy dogłębnie wasza miła wizyta... może znajdziesz czas, by polecić czarnych braci bogom? Słyszałem, że chętnie przychylają ucha twym szeptom.
- A jakże, przychylają... a potem swoje zrobią i tak - kostropaty głos Pierwszego Zwiadowcy Ulmera wdarł się w dworne występy dzikiego jak nóż. Rysiowa Morda stanął obok Raydera i obrzucił Skagosów badawczym spojrzeniem. Erland odwzajemnił się tym samym... a efekt nie przypadł mu do gustu. Ulmer był morderczo trzeźwy, a o ile Szepczący go znał, przestawał chlać tylko wtedy, gdy ruszał za Mur albo Straż miała kłopoty - co dla zwiadowcy oznaczało na ogół tę samą sytuację.
- Kopę lat, Erland - przywitał się sucho i bezradośnie. - Jużem myślał po prawdzie, że cię zżarło coś, współplemieniec na ten przykład. Hwarhen, Tyria, dziewczyno... toście się wkopali w gówno, znaczy dyplomację, co? Ano chodźcie. Lord Qorgyle już czeka.
- Nie, jeszcze nic mnie nie zżarło - odpowiedział Erland - choć kto wie... może nastąpi to na Czarnym Zamku, podobno bo waszym dziedzińcu biega wilk - była to delikatna złośliwość na uwagę Rysiowej Mordy.
- Nic z tych rzeczy nie przytrafi się naszym miłym gościom - Ulmer zerknął na milczącą Tyrię - chyba że sami będą chcieli, a wilk będzie dwunożny.

Tyria ruszyła pierwsza, ale przystanęła zaraz. Twarz miała bladą i niewyraźną i zdawała się nasłuchiwać.
- Co jest? - szepnął do niej Hwarhen.
Potrząsnęła głową. - Nie wiem. Ktoś woła. Ktoś zły i smutny.
- Zły?
- Zły. Gniewny.
- Ktoś?
- Ktoś - odparła i zamilkła na dobre, zatapiając się we własnych myślach, tylko jej ręce zaciskały się gorączkowo na klejnocie na jej piersi.

Erland machinalnie odpowiadał na pytania Ulmera o drogę, pogodę i zdrowie “naszej drogiej Moruad, oby bogowie dali jej szczęście”.
- Nie zostawimy broni pod drzwiami - wciął się Hwarhen niepytany.
- A czy ja nalegam na to? - skrzywił się zwiadowca. - Między nami sojusznikami?
- Ja zostawię broń Hwarhenie, a co ty zrobisz to twój wybór - odpowiedział Erland spokojnie, podając broń Wronie stojącej przy drzwiach.

Ulmer nie nalegał... Tylko ustawił uzbrojone warty tuż pod drzwiami do komnat Lorda Dowódcy, a sam wraz z dwoma strażnikami wpakował się wraz z nimi do środka. Qorgyle uniósł się na swoim miejscu, by ich powitać, i ruszył w ich stronę z pełnym kielichem w dłoni.
- Hwarhenie Crowl, Tyrio Grey, witamy ponownie w Czarnym Zamku. Erlandzie - skinął głową najstarszemu ze Skagosów. - Minęło wiele lat bez wieści o tobie.
- Ostatnie lata nie były dla mnie łaskawe lordzie Qorgyle - odpowiedział - choć zapewne łaskawsze niż burza która nadciąga - dodał. - Są jednak inne, ważniejsze sprawy niż opowieść o tym co się ze mną działo przez ostatnie lata. Tyrio?
Tyria Grey stała blada i nieruchoma jak kolumny, przy których klany ze Skagos składały ofiary morskiemu bóstwu. Usta miała suche i drżały jej dłonie. Nagle przycisnęła palce do skroni, potem do uszu, jakby w cichej komnacie Lorda Dowódcy huczał jakiś słyszany tylko przez nią hałas.
- Muszę wyjść! - krzyknęła nagle podniesionym głosem, szarpiąc łańcuch na którym wisiało Serce Zimy. - Muszę stąd wyjść!
Co też uczyniła - odwróciła się i wybiegła, nie zamykając nawet za sobą drzwi. Hwarhen syknął przez zęby. Przez głowę Erlanda przebiegło tysiąc sposobów, na jakie można było wytłumaczyć ten wybuch Lordowi Wronie. Że śmierć Enned wielce ją poruszyła. Że ma swoje dni miesięczne i słabuje. Że niewiasty tak mają ode zawsze, a rolą mężów jest pomijać to milczeniem. Wszystkie te wytłumaczenia były złe, bo obnażały i podkreślały ich słabość. I wtedy w przemyślenia Erlanda wciął się Hwarhen, wybuchając serdecznym i głośnym, zaraźliwym śmiechem.
- Znowuż pazury pokazała nasza wilczyca! Wybacz jej, Lordzie Qorgyle. Serce to nieokiełznane i dzikie, wyrywa się z dusznych komnat, nie zniesie zamknięcia. Jej otwartych przestrzeni trzeba, śladu, za którym pobiegnie i krwi przelanej na końcu drogi - zakończył znacząco. - Ona juże rwie się do pomsty, nie w smak jej rozmowy. Juści... pójdę, aby nie ugryzła w gniewie kogo podleci, wrony niewinnej jakiej. Erlandzie, reszta w twoich rękach - skinął głową kapłanowi i podążył za Tyrią.
“Dobra robota Hwarhenie” pomyślał kapłan, choć nie poprawiało to jego sytuacji. Spojrzał po strażnikach i Rysiej Mordzie, a potem na Czarnego Pająka.
- Myślę, że twoja ochrona nie będzie potrzebna... Są rzeczy o których lepiej mówić w wąskim gronie - zwrócił się do Qorgyle. Ten tylko skinął głową swoim ludziom by opuścili komnatę - zostali we trzech: Erland, Lord Dowódca i Rysia Morda.
- Oto słowa, która Moruad Magnar kazała ci przekazać - starzec przerwał ciszę, która narastała w pomieszczeniu. - Oczy Olrama z klanu Stane widziały zbyt dużo, a jego język za dużo mógł powiedzieć... dlatego oczy Olrama nie zobaczą już niczego, a jego język zamilkł na wieki. Swoim ludziom, ani memu bratu nie dam prawdy, która przyniesie nam wszystkim wojnę. Dla nich Lord Dowódca musi upleść taką prawdę, którą będzie im można bez strachu przekazać. I wy mu w tym pomożecie - skończył i czekał na reakcję Czarnego Pająka.

- Usiądź Szepczący, proszę.
Głowa Olrama z klanu Stane leżała w worku obok stóp Erlanda, tam, gdzie Hwarhen ją pozostawił. W ciepłej komnacie zaczynała już promieniować trupią wonią.
- A więc już wie - twarz Pająka nie drgnęła nawet - a wiedząc, nie miota oskarżeń i nie idzie za świętym prawem pomsty, ale przysyła... was. Abyście pomogli. Powiedz mi Erlandzie, co... jeśli... - Lord Dowódca podkreślał każde słowo - okaże się, że to jednak jeden z nas zawinił? Czy twa pani chce, abym uwierzył, że zostawi krew swej krwi niepomszczoną? Że pozostanie głucha na krzyk z zaświatów, jakim niewątpliwie będzie wołać do niej ta nieszczęsna martwa dziewczyna? Ona? Skagijka?
Starzec odwinął głowę i podniósł ją na taką wysokość by Ulmer i Qorgyle widzieli ją dokładnie, bardzo dokładnie. Ulmer wytrzeszczył oczy. Lord Dowódca spoglądał na czerep chłodnym okiem kogoś, kto nie takie już rzeczy w życiu oglądał.
- Moja pani obiecała temu człowiekowi, że go ochroni, pomoże mu dotrzeć do jej brata i wynagrodzi go za trud. A jednak jego gnijąca głowa jest na Czarnym Zamku, zaś jego ciało zapewne zostało rozszarpane przez dzikie zwierzęta, gdzieś na pustkowiu pomiędzy Długim Kurhanem a Wschodnią Strażnicą. Nawet teraz słyszę lament przodków Olrama i ich straszliwe przekleństwa... - Szepczący przerwał na chwilę, nasłuchując czegoś w oddali.
- Poza tym czy gdyby chciała wojny, mając pół TYSIĄCA wojowników, nie ruszyłaby na Czarny Zamek lub Wschodnią Strażnicę? - kontynuował - Nie, Lordzie Dowódco, Moruad Magnar nie pragnie wojny. - Erland zawinął głowę w worek. - Jednak jeżeli nie znajdziemy innej prawdy niż ta którą znamy to może nie mieć wyboru. A wtedy nie pozostanie jej nic innego jak ukorzyć się przed swoim bratem i ruszyć wraz z nim w imię krwawej wróżdy. O ile jej brat nie zrobi z nią tego co z innymi swoimi krewnymi.

Lord Qorgyle dolał Skagosowi wina i sam się napił.
- Zatem, Erlandzie Szepczący, musimy zadbać, aby wybór miała. I aby prawda była odpowiednia. Rozumiem, że jesteś w stanie ogarnąć to porywcze dziewczę z blizną, aby nie narobiło kłopotów? - machnął ręką, gdy starzec otworzył usta. - To było retoryczne pytanie... Dołączycie do moich ludzi, którzy jutrzejszego ranka ruszą do Wschodniej Strażnicy, aby znaleźć mordercę Enned. Pojedziecie z nimi i będziecie mieć wpływ na kształt powstającej prawdy. Ale, Erlandzie, przekażesz swej pani ode mnie, że sprawiedliwości ode mnie może spodziewać się tylko tak długo, jak długo ja po niej mogę oczekiwać lojalności i wierności danemu słowu. Jeśli to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia, pozostaje mi życzyć ci dobrej nocy. Bądź naszym miłym gościem, choć przez krótki czas.
- Przekażę jej twe słowa, choć nie w formie w jakiej je wypowiedziałeś - odparł zimno Erland. - A by okazać, że możesz liczyć na lojalność Moruad wiedz, że dzień drogi stąd natknęliśmy się na ślady trzech skagijskich jednorożców. O ile mi wiadomo żaden z wojowników udających się na Długi Kurhan nie udał się nań na tym stworzeniu. A teraz wybacz mi, ale jestem zmęczony długą podróżą. - Starzec odstawił kielich, podniósł i ukłonił się, a potem wyszedł zostawiając Lorda Dowódcę i Rysiową Mordę samych.
“Nie pozostaje mi nic innego jak odnaleźć Tyrię i Hwarhena” pomyślał, zastanawiając się nad tym co wstąpiło w młodą kobietę. “A potem będę musiał porozmawiać z Erin i z meastrem, może on będzie łaskaw powiedzieć coś więcej”.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 03-12-2012, 15:32   #39
 
McHeir's Avatar
 
Reputacja: 1 McHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwu
- Tyrio – odpowiedział Erland, a jego głos był miękki i życzliwy – kamień który dostałaś jednoznacznie określa kto przewodzi naszej trójcy i nie zamierzam tego kwestionować. Musisz jednak zrozumieć, że samo jego posiadanie nie czyni z ciebie Moruad Magnar i że nie wystarczy byś nosiła go dumnie na piersi. Jesteś ustami, oczami Magnar, jej prawicą. Twoje słowo to jej słowo – pamiętaj o tym i zachowuj się w taki sposób by nikt nie miał co do tego wątpliwości. Czy jak polujesz też wahasz się by oddać strzał do zwierzyny? Jednak zawahałaś się gdy zdałem ci proste pytanie i zawahałaś się przed chwilą. Skoro nie wierzysz sama w siebie to dlaczego oczekujesz tego od innych? Pamiętaj tez, że na Czarnym Zamku chwila zawahania może kosztować cię znacznie więcej niż tyrada starca. Co zaś do twojego pierwszego pytania to według mnie powinniśmy powtórzyć dokładnie to co kazała nam przekazać Magnar. Niech się Czarny Pająk głowi jak rozwiązać problem.

***

W jej myślach echem odbijały się te słowa Szepczącego. Zatrzymawszy się na zewnątrz, przykucnęła obok Kła, którego zostawiła tam, gdzie mocno chciał zostać. Czuł w powietrzu silniejszego osobnika.
Nie lubiła zamkniętych przestrzeni, to fakt, ale też nigdy nie spodziewała się, że coś ją tak gwałtownie wygna z pomieszczeń Czarnego Zamku. Zerknęła na wewnętrzną stronę dłoni i przypomniała sobie o śnie, który miała w drodze na Zamek. Głaszcząc towarzysza po łbie spojrzała tęsknym wzrokiem na horyzont. Kieł zaskomlał i zaczął przebierać łapami. Z jednej strony czuł klatkę, a z drugiej wolność.

- Jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz… - szepnęła do wilka – trzeba służyć Moruad. Jeszcze trochę…

Wiedziała, że miała dowodzić w tej wyprawie, miała być zmysłami Magnar w tym miejscu. Czyżby poczucie winy? Zerknęła na klejnot, który smętnie zwisał z szyi.
Drapieżnik był w zamku. Ciekawiło ją i zarazem niepokoiło, jak wrony zareagują na kolejnego wilka w korytarzach, przechadzającego się posłusznie za Tyrią.

- Nie odprawię cię tak łatwo – uśmiechnęła się do Kła, który jakby zrozumiał jej intencję, bo spuścił wzrok i zaskomlał cicho – Tu każdy pokonuje swoje słabości, ty także.

Wstała i rozejrzała się dokoła. Stała w miejscu, w którym chwilę wcześniej witały skagoską drużynę wrony. Chciała bardzo uwolnić tego wilka, który zaplątał się w te nieżyczliwe strony. Ona, mająca poczucie wolności i szanująca je, w murach czuła się obco. Co dopiero czuło to biedne stworzenie.
A zadanie na pierwszy rzut oka wydawało się proste. Wystarczyło trochę… powęszyć i iść w kierunku przeciwnym do woli ucieczki od większego i groźniejszego osobnika. Albo po prostu iść tam, gdzie Kieł wcale nie miał ochoty podążyć.
Kątem oka spostrzegła Hwarhena, a ten minę miał nietęgą. Parę razy ratował ją z opresji i miała nadzieję, że i tym razem udało mu się jakoś wytłumaczyć jej irracjonalne zachowanie.

- Nie – pomyślała sobie – Wytłumaczyć wytłumaczył, ale swoje po głowie dostanę. W sumie słusznie.

Uśmiechnęła się blado i nerwowo poruszyła ramionami. Istotnie, nie czuła się najlepiej.
 
__________________
Yup!
McHeir jest offline  
Stary 03-12-2012, 23:45   #40
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Roddard spuścił wzrok i zacisnął pięść. Nie spodobał mu się ton Marbranda. Za dobrze znał jego i Straż, żeby nie wiedzieć, że w tej chwili oczekuje się od niego jasnych deklaracji, które mogą mieć potem przełożenie na konkretne czyny. Postanowił nie odpowiadać na zadane pytanie.

- Z kim? - rzucił krótko zamiast tego. - Z kim mam jechać?
- Willam Snow i Joran Lannister. A także moja córka - dodał po chwili milczenia Lord Qorgyle. - Prawdopodobnie jeszcze ktoś - nie zdecydowałem dotąd.

Roddard podniósł wzrok. Pierwszych dwoje rozumiał, zwłaszcza Lannister nadawał się do takiej misji. Ale córka? Alysa miała ich nadzorować, szpiegować, czy pilnować, żeby nie spierdolili?

Przez chwilę zastanawiał sie, potem zdał sobie sprawę, że Marbrand patrzy się na niego za długo. Postanowił zmienić temat.

- Nie bardzo interesuję się polityką, o co chodzi z tym całym małżeństwem Moruad i ... Czaszki? Czemu to takie ważne?

Dornijczyk zamrugał, a potem spojrzał na Worsworna jakby go pierwszy raz w życiu widział i westchnął jeno leciutko i z rezygnacją, choć wytłumaczył cierpliwie, wolno i spokojnie.

- Ponieważ, Roddardzie, małżeństwo nie jest tylko oznaką tego, że niebawem dwoje ludzi wyląduje we wspólnym łożu. To widomy znak zawieranych paktów, przypieczętowanie zawieranych sojuszy... w tym skagoskie obyczaje nie różnią się od naszych. Raymund Tocząca się Czaszka jest jednym z najbardziej zapamiętałych wrogów Straży i zagrożeniem dla królestwa. Już samo to, że Skagos idzie z naszym wrogiem pod jedną pierzynę jest niepokojące. Ale jest i jeszcze rzecz jedna. Niebezpieczny precedens, jaki stworzy to małżeństwo, jeśli dojdzie do skutku. Raymund jako małżonek Moruad Magnar stanie się poddanym królestwa, które ja i ty przysięgaliśmy bronić, także za cenę naszego życia. Nie miej złudzeń, że dziki zacznie się poczuwać do obowiązków, które się z tym wiążą. Za to na pewno zechce skorzystać z przywilejów. Roddardzie, jeśli Raymund poślubi Moruad i podjedzie nam pod bramę, żądając otwarcia, bo będzie chciał dołączyć do żony, postawi nas w sytuacji bez wyjścia. Albo go wpuścimy, bo to będzie jego święte prawo, a kobiety o pozycji Moruad nie można ignorować, wpuścimy go... by mordował, grabił, palił i gwałcił. Albo go nie wpuścimy i zacznie się wojna, w której szarpani będziemy z obu stron, a pomocy nie doczekamy się znikąd. Dlatego, Roddardzie, tak ważne jest, aby do tego małżeństwa nie dopuścić. Jeśli nie będzie innej możliwości - także za cenę śmierci Moruad. Jednak wtedy, Worsworn, nikt nie może połączyć tej śmierci ze Strażą. Dość, że wisi nad nami oskarżenie o zabójstwo córki magnara. Z tego też musimy się oczyścić, i to również będzie zadaniem grupy, do której dołączysz. Sam lub z Mortem, według swojego uważania.

Roddard wysłuchał tego wszystkiego z kamienną twarzą, choć w duszy czuł niepokój. Sprawa wyglądała poważnie, a oni mieli trochę związane ręce. Rzeczywiście, potrzebowali przede wszystkim cichości i dyskrecji. Przy takim tle wyprawy, córka samego Lorda Dowódcy wydawała się wręcz naturalną koniecznością.

- Twoja decyzja - oznajmił Marbran.

No mam nadzieję – pomyślał Roddard – chociaż tyle zostało mi do decydowania.

Ukłonił się w geście pożegnania i wyszedł, zdecydowany tego dnia porozmawiać jeszcze z dwoma osobami – Mortem i Joranem Lannisterem.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172