Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2013, 17:53   #81
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Był przede wszystkim cholernie zmęczony. Cholernie wykończony. Pamiętał jeszcze, jak wyłożył si ę na glebę na dziedzińcu; potem już tylko jak przez mgłę: ktoś go gdzieś przewlókł, ktoś inny chyba obmył twarz. Gdzieś. Potem Sala główna, tak przynajmniej mówił sufit.

Rysiowa Morda zjawił się znienacka, jak cień, albo upierdliwy kolec, który wbił się w dupę i powodował zły nastrój.

-Gdzie i po coś żeś się szwendał poza zamkiem? - nachylił się nad Roddardem ze wstrętną miną.
- Tak bohatera witasz?! - kwaśno uśmiechnął się Roddard. Robił dobrą minę do złej gry – wolał powiedzieć o wszystkim Marbranowi i to w jakiś lepszych okolicznościach. Kiedy patrzył na Ulmera, chciało mu się rzygać.
- Bohatera? Znaczy co? Czaszka przez Mur przelazł i żeś go skubnął w słabiznę, jak zrywać kwiatki w świetle gwiazd żeś się wybrał? Znaczy, nie muszę już jechać szukać dziada w śniegu? Dzięki! Mój ty bohaterze!

- Nie będę tu gadał.- żachnął się Roddard, wkurzony kpinami Ulmera z rzeczy, które go przerastały. - Dziwne rzeczy się działy i nie chcę wścibskich uszu. Rozumiesz? - popatrzył Ulmerowi w oczy. Ulmer zaś oczami wymownie wywrócił.
- A jakże, rozumiem. No, chodźże już. Pogadamy na osobności.


- Niechże cię - westchnął Roddard, podnosząc się ciężko z posłania. Wciąż czuł się słabo. Oglądał się przez chwilę i gdy stwierdził, że może chodzić, wstał i klepnął Ulmera po ramieniu, wskazując mu kąt Sali. Powlókł się tam i oparł ciężko. o ścianę, patrząc badawczo na rozmówcę.

Nie wyjechałem bez powodu samemu konno za mur, nie mówiąc nic nikomu. - odezwał się po chwili poważnie Kruk. - Dostałem niepokojącą wiadomość, właściwie pewien ślad, który zrobił na zwiadowcach duże wrażenie. Był naprawdę ogromny, żadne znane nam zwierzę nie mogłoby zostawić takiego. Lubię mieć tropy na ciepło, więc wziąłem i pojechałem. I nie uwierzysz kurwa, co zastałem...

Ulmer wysłuchał całej fascynującej historii Roddarda z zainteresowaniem. Wyglądało na to, że nawet w nią uwierzył – Kruk obawiał się sytuacji, w której zostałby wzięty za wariata. Historia jednak miała w sobie za dużo szczegółów, niepokojących detali, które Roddard dokładnie przekazywał,a które zrobiły chyba na Mordzie spore wrażenie.

-Gdyby nie pożar, wziąłbym Półrękiego, paru ludzi i byśmy ich ścigali. Ale teraz to oni kurwa mogą być już nawet w Dorne. Będzie ciężko ich złapać, zwłaszcza że tutaj też jest robota... Co o tym myślisz?
- Myślę, żeś dobrze zrobił, żeś tyły podał. Choć teraz to faktycznie szukaj wiatru w polu. Ale coś tak wielkiego zostawia za sobą szeroki ślad. Może by posłać kilku chłopaków, z tych sprytniejszych, ha? O tych potworach to już wiemy. Erland Szepczący, Skag z poselstwa, przyznał się staremu, że słyszał tego zwierza po drodze do nas. Nazywają je na Skagos, wystaw sobie, jednorożcami. Alysa wyciągnęła nawet dziś z jakiegoś loszku czaszkę tego czegoś... no myślę, że żywego zwierza to bym nie chciał oglądać. Zwłaszcza w szarży... ale ten szybki jak wiatr łucznik mnie niepokoi. Roddard, wiesz, różne rzeczy gadają... weź mi tak powiedz - człek to był, czy nie człek? I co oni tam w ogóle z tym zwierzem robili?

- Kurwa, no może i byli. - mruknął Roddard. -Może byli ludźmi, było ich dużo i wszyscy wyglądali podobnie. Może strach mi zaćmił oczy. Byli cholernie zdyscyplinowani i nieźle strzelali, może nawet lepiej niż większość naszych dobrych zwiadowców.

Wiem, że czegoś bronili. Przywiązali coś do tych zwierząt, chyba coś, co zabrali z Dębowej Tarczy. Kawał muru tam był rozwalony... Masz zasrane pojęcie, po co targali by jakieś kamienie z ruin? Przecież tam nie było nic szczególnego...

Pierwszy Zwiadowca cmoknął z niesmakiem.
- Ogarnij się, braciaszku. Jeden dziki do drugiego podobny, i jeden Skag do drugiego - dla każdych oczu, ale dla naszych tak być nie może. Zwiadowcą jesteś, masz patrzeć i rozsądzać, czasem w jednej chwili. Głupio by było w taki czas wroga z druhem pomylić... Ciągle żeśmy z Moruad w pokoju, pamiętaj. A wśród Skagów mamy takich, co nam są przychylni. Dość o tem. Wystrachałeś się niewąsko i nie dziwota, sam bym gacie pełne miał. Joran już posłał tam kilku sprytnych chłopaków do ruin, może czego więcej dowiemy się. A lada dzień Stout ruszy, Skagów na kurhanie pilnować.

Ulmer milczał chwilę, międląc szczęką powietrze.
Zawszem jednym uchem te bujdy dzikich wpuszczał, a drugim wypuszczał, ale... ale weź mi tak powiedz, Roddard, nikomu nie powtórzę. Ci łucznicy... powiedziałbyś, że to byli Inni?

-Nawet mi to do łba by nie przyszło. Jakbym miał choćby cień podejrzenia, że to Inni, w życiu bym tam nie pojechał, na pewno nie sam i na pewno nie tak uzbrojony. Myślę... myślę, że to jednak musieli być ludzie.

-Skoro tak mówisz... Chodź, pójdziemy jeszcze do komnat Lorda Dowódcy. To jedyne miejsce w Zamku gdzie wisi czaszka tego zwierza. Pójdziemy tam, potwierdzisz Marbranowi, że widziałeś właśnie to; może być, że będziesz musiał napisać jakiś raport.

-Umiesz pisać, prawda?
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 21-03-2013, 12:09   #82
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Dick


Zaczęło się od strachu. Strach przypełznął nie wiadomo skąd i jaką drogą, kiedy na dobrą sprawę też nie wiadomo. Jednak jakoś przylazł, przesączył się przez drewniane ściany domostw i kamienne stropy jaskiń i rozparł się wszechwładnie w sercach. Było coś nowego i coś bardzo złego w nocnych szeptach wiatru tej jesieni. Coś, co kazało uciekać. I rzecz jasna, uciekać zaczęli.

- Rozłogi są opuszczone, zabrali zwierzęta i dobytek i odeszli - powiedział Dickowi stary igielnik Haken, co od lat wędrował od osady do osady, przed zimą zawsze ściągając w cień Muru. - Kto opuszcza taką sadybę, takie miejsce bezpieczne i ciepłe przed zimą, sam powiedz, Dick?
Dick nie powiedział wówczas nic, bo nie chciał rozdmuchiwać iskierek obawy w strach. Ale jeśli siedzący na Rozłogach Ylith Czerwonolicy opuścił wieloletnią siedzibę, o którą wcześniej walczył pół wiosny, bezpieczne schronienie w osłoniętym od zimowych wichrów jarze, znaczyć to mogło tylko jedno z dwóch. Miał coś lepszego na widoku. Albo pojawił się ktoś, kto nawet z tych zapętlonych wąwozów wyłuskałby go jak błotnego żółwia ze skorupy.

Milutek przyszedł z odległych gór dwa księżyce potem. Piechotą, wędrując tylko nocami i kryjąc się przed ludźmi, wycieńczony i głodny dotarł do Dickowej sadyby, pokazał się na chwilę, by znowu schować się w lesie. Podjął się tej wyprawy by przynieść swemu druhowi wieści.
- Zła ludzia, zła ludzia w górach – szeptał przyciskając wielkie pięści do osierścionych policzków. - Zła ludzia, czerwone zęby i twarde zęby.
- Ogień i stal? - zapytał go Dick i podsunął mu własny nóż. - Takie zęby?
- Oczy nie widziały – Milutek zakrył palcami powieki. - Uszy słyszały. Zła ludzia, z zębami. Przyszli – wybuchnął potokiem słów w dawnej mowie.
- Zabrali jaskinie matek? - próbował zrozumieć Dick. - Kto?
- Uszy słyszały. Zła ludzia.
- Imię jego? Czy uszy słyszały jego imię?
Milutek przycisnął pięści do boków głowy i zaczął się kołysać, zamknął też powieki. Jakby wierzył, że jeśli nie będzie nic słyszał czy widział, wszystko co złe zniknie.

Ciągnęli i inni, niektórzy w góry na północ, gdzie Raymund Tocząca się Czaszka założył obóz na Jeziorze Ponad Mgłami, wysoczyźnie co nawet w lecie była niedostępnym, wietrznym i nieprzyjaznym miejscem, ponoć pięknym w swojej grozie, ale Dick jakoś nigdy nie chciał go oglądać, i tym razem też nie miał ochoty. O tym, że Czaszka skrzykuje ludzi, dowiedział się od Hargi, wodza, który przyjął posłańców Raymunda, ugościł miodem i mięsiwem, wysłuchał, a odesłał z powrotem tylko jednego, z głowami reszty przytroczonymi do konia. Harga zaraz potem obrał kierunek przeciwny – zebrał swoich, ściągnął w pobliże Muru i dogadał się z wronami, stając się na zimę najbliższym Dicka sąsiadem.
- Mniejsze zło – powiedział Mocnemu, gdy w jego sadybie opijali owo świeże sąsiedztwo.
- Zło jest złem – fuknęła wtedy Ostra. - Wrona to zdradziecki ptak.
Harga uśmiechnął się z pobłażaniem różowymi dziąsłami starca, z których tu i ówdzie sterczały pniaki startych zębów.
- A jednak Czarny Pająk nie oczekuje, że będę targał ludzi na pustkowie, w mrozie i głodzie, i wykrwawiał ich w jego imię.
- Pająk to czarownik.
- A jednak zna swe miejsce. I nie każe nazywać się królem.
Znaczący w tym wszystkim był fakt, że posłańcy Raymunda dotarli do Hargi, do jego starego druha i ziomka Torgrima, do Morny, do Ylitha Czerwonolicego i dziesiątek innych... ale żaden jakoś nie zawitał w progi Dickowej sadyby. Podejrzewał już nawet, że powtórzyła się historia skagoskiego wędrowca. Że posłaniec owszem dotarł, ale miał pecha podejść pod bramę gdy Ostra miała swoje księżycowe dni, dostał w słabiznę strzałą z ostrokołu zanim zdążył się opowiedzieć i leży gdzieś w wykrocie w nieoznakowanym grobie, nic już nikomu nie powie. Nie zapytał jednak od razu, zbyt dobrze wiedział, kiedy nie jest dobry dzień za na zadawanie pytań temu żywemu płomieniowi, którego lata temu wyrwał morzu i który nosił dumnie miano jego żony. Potem zaś, gdy dni były lepsze, noce stały się koszmarem. Dickowy syn, który odziedziczył po matce trudny dar, krzyczał przez sen o drzewach, budził się zlany potem i w drgawkach.
- Mróz gryzie korzenie, ojcze – szeptał rozpalony gorączką. - Palce mrozu na ziemi. Palce mrozu na wodzie. Śnieg się skrzy.


Zbliżała się zima, nie pierwsza w życiu Dicka za Murem. Już poprzednie stępiły sobie zęby na jego kościach, znał już ten mróz i znał strach, który przychodził ze śniegami. Tym razem jednak coś się zmieniło. Coś miało być inaczej. Dick, leżąc w nocy obok żony wsłuchiwał się w ryk wiatru za ścianami swego siedliska i trwożny szept syna rozmawiającego przez sen z drzewami zyskiwał pomału ponurą pewność, że to „inaczej” będzie znaczyło „gorzej”. I Moruad Magnar, wielki przyjaciel i wielki kłopot Nocnej Straży, miała w tym swój niemały udział.

Z początku, wstyd przyznać, ale traktował doniesienia o Skagach wędrujących poza Murem jako ciekawostkę, bo i nie wyglądało to wcale na początki czegoś groźnego Ot, patrzcie, tym to odwaliło, można obgadać nad rogiem miodu i pośmiać się. Gdy zaczęli ryć na Długim Kurhanie też się z początku nie przejmował... dopóki nie zaczęli sprawiać wrażenia, że się zbytnio rozgościli, aż do granic zadomowienia. Zaczął bowiem podejrzewać, że Pająkowi łatwo ich było wpuścić, a znacznie trudniej będzie skłonić do powrotu na wyspę. Istniała możliwość, że jak skubańcy przyleźli, tak już zostaną. Tak, wiele rzeczy mu umknęło, wyciągał je potem po kolei z pamięci i oglądał z każdej strony.

Trzy czy cztery lata temu, gdy zwierzył się niemożliwej Gwieździe nad miską soczewicy, że Ostra ubiła wędrownego Skagosa, i że martwi się, czy biedy z tego jakiej nie będzie, jasnowłosa dzika machnęła drewnianą łyżką i kazała mu wierzyć przeczuciu kobiety.
- Jam ich wpuściła, dwóch ich przyszło, Dick... i ledwiem spać mogła ze strachu. Na dzieci moje najmłodsze jako wilcy patrzyli, na Svena szczególnie – wskazała czarnowłosego chłopaczka śpiącego pod ławą na psie. - Jeden to na jakiegoś kapłana mi patrzył. Pytał się mnie, czy uważam, że Posłaniec to dobre imię...
- Co mu rzekłaś?
- Że Orzeszek ładniejsze. Dobrze Ostra zrobiła, jeszcze by wam pacholę jakie porwali, z tymi Skagami to nigdy nie wiadomo.

Zgodził się z nią, bo i nie zgodzić się niepodobna, a potem o sprawie zapomniał. Na pogłoski o tym, że Skagosi pod Długim Kurhanem po dzikiej stronie Muru się kręcą i zajęli siedliszcze zmarłej wieki temu leśnej wiedźmy Skadny też początkowo nieszczególnie zwrócił uwagę. To było wszak daleko, wieści nie były pewne, i rozdmuchiwały się z każdą milą i każdymi ustami, które je powtarzały. Ot, myślał sobie, przeleźli durnie przez Mur i na dziewki poszli, bo im się kopanie znudziło i chuć ich sparła.

Tak też rzekł myśliwemu, co mu przyszedł bobrze skórki shandlować, i opowiedział mu przy tym niesamowitą historię. Człek ten udał się do dawnego domu Skadny, by tam wśród drzew ubłagać o uzdrowienie swej chromej nogi. I zastał Skagosów, wieszających rzędem innych Skagosów na lipach przed świętym miejscem.
- Może i przeszli przez Mur, Dick. Może i przeszli – sarknął wtedy myśliwy. - Skagi twarde są. Ale jeszcze żem takiego twardego człeka nie widział, coby konia skłonił do pójścia po linie.
- Mieli konie?
- Aha. Konno przyjechali. I konno pojechali, z powrotem pode Mur. I znikli.
- A ślady?
- Chyba bym zdurniał, gdybym miał samojeden i pieszo bandę Skagów śledzić.
On także się bał. Wszyscy się bali.

***


Ostra nie była szczęśliwa, gdy wyruszał. Nazwanie jej wściekłą byłoby delikatne i wyrozumiałe. Przez całą noc na przemian krzyczała, że nigdzie nie pojedzie, i w ich barłogu przekonywała go już bez słów, za to zajadle, że powinien zostać. Gdy wreszcie rzekł jej, że jechać musi, pomówić z Torgrimem i namówić upartą Gwiazdę, by ściągnęła z dzieciakami do nich na zimę, bo robi się niebezpiecznie, uderzyła go z rozmachem w twarz i wybiegła w noc. Taka była, i takie miała sposoby na radzenie sobie ze strachem.

Dognała ich, gdy byli już w drodze. Wepchnęła mu w ręce zawiniątko ze sztyletem.
- Nawet spakować się w drogę nie umiesz – warknęła. Potem przywarła do niego gwałtownie i trzymała w ciasnych objęciach. Kiedy już myślał, że nigdy go nie wypuści, odskoczyła i poprawiła mu pięścią w drugi policzek, dla równowagi, aby miał gębę równo opuchniętą.
- Spróbuj tylko nie wrócić, to spalę wronom zamek.

***


Dziki leżał nieruchomo, z twarzą w butwiejących, pokrytych warstwą szronu liściach. Do pasa ciągle miał przytroczone dwa króliki, ręce zaciśnięte na korzeniu sosny.
- Lorn – rzucił Słoma znad trupa, gdy odwrócił go obliczem ku niebu. - To Lorn, trzeci brat Gwiazdowy. Niedawno padł, pewnie jeszcze tej nocy.
Dick zaklnął. Ślady wskazywały na liczny oddział. On miał siedmiu ludzi.
- Spieszyli się, Mocny. Szybko szli. Włócznię z dobrym grotem zostawili.

Alysa


Wytężała wszystkie siły fizyczne, by nadążyć za bratem Geroldem Smallwoodem, i całą swoją uwagę, by nadążyć za jego słowami. Brat bibliotekarz mówił tak samo szybko jak chodził. Przyszedł po nią o świcie, by zaprowadzić ją do ojca, i zanim jeszcze dotarli do schodów zdążył powiedzieć, że szuka ksiąg, które poleciła mu znaleźć, przeprosić, że jeszcze nie znalazł, zdać drobiazgową relację z kłótni, która wybuchła pomiędzy Hugonem Flintem a Erlandem ze Skagos oraz donieść, że to starzec obecnie paraduje z Sercem Zimy na piersi, bo mała Skagijka gdzieś zniknęła. Po czym zastrzelił ją rewelacją, że przy okazji poszukiwań w bibliotece natrafił na prastary, rozsypujący raport, w którym lord komendant Wschodniej Strażnicy zaordynował „posłać na wyspę dwa błyski”, w odpowiedzi otrzymując „jeden błysk”. Gerold powiązał to ze zwierciadłami, które Alysa wygrzebała w piwnicy wraz z Kamykiem, i właśnie barwnie rozwijał temat swych podejrzeń i wniosków, gdy dotarli pod wieżę Lorda Dowódcy, zastając tam Hwarhena i owego wielkiego Rorka z blizną na pół gęby.
Bez Żony przeciągnął dłonią po wygolonych gładko policzkach i wymruczał przywitanie, zaś olbrzym z rumorem padł przed Alysą na kolana, wzniósł ku niej błagalnie oczy.
- On chce iść do ciebie na służbę. Za swoje życie, i za łaskę dobrej śmierci dla chłopaka – oznajmił brat Moruad, nie wyglądał przy tym na szczególnie zachwyconego tą okolicznością.
Rork ujął w brudne palce kraj jej sukni. Dalej spoglądał z tępym uporem kogoś, kto zamierza błagać aż do skutku. Na szyi miał ozdobę, złoty okrąg, zakończony rozwartymi paszczami jakichś drapieżnych zwierząt.
- Ma na imię Urreg. Ale możesz mu mówić „Ostatek”, nie obrazi się. W końcu przeżył i nie był taki ostatni – ciągnął Hwarhen znużonym głosem.
- Odmów – doradził jej cicho Gerold. - Tu grząsko... on jest człowiekiem Moruad. Ona może uznać, że ukradłaś jej człowieka. Będzie draka...

Willam


Kiedy przyszedł Flint i kazał mu iść do starego, Willam stał w oborze, tymczasem pełniącej funkcję także i stajni. Stał w samych gaciach i płaszczu zarzuconym na gołą klatę. Był wkurwiony, i miał na szczęście w tym stanie wspólnika.
Tuż przed świtem Willam miał sen, który sprawił, że koniarz wystrzelił z łóżka jak z katapulty i pognał do koni, chwytając w przelocie płaszcz. Śniło mu się mianowicie, że poranne słoneczko skrzyło się cudnie na szczycie Muru, po błocku kicały sobie dwa otłuszczone na zimę zające, a nieco dalej na rączym koniku rączo pomykało sobie to dzikie ścierwo, któremu Kamyk do spółki z Alysą okazał dobre serduszko, Septę do tego samego namawiając.

Ogierka tego nie znał, ale jak tylko dopadł do obór, sprawa się zaraz wyjaśniła. Tytus Sans, krzywiąc swą śliczną twarz, chodził od boksu do boksu i od zagrody do zagrody.
- Gdzie jest, kurwa, mój koń? - zapytał Willama.

Kamyk


Kordiał, który zadała mu Alysa, okazał się mieć właściwości zbawienne. Kamyk porzygał się co prawda jeszcze dwa razy w nocy, ale wstał przed świtem bez uczucia, że kiszki zaraz wysnują mu się nosem. Zniknęła też ta uporczywa, żółta jak siki poświata i okolica zyskała swój normalny, Kamykowi znany i kochany przez wszystkich kolor przynależny tej porze roku... czyli barwę starej szmaty.
Engan pełen energii dokonał małego skoku na kuchnię jeszcze przed śniadaniem i kończył właśnie raczyć się łupami schowany w wykuszu okiennym, kiedy maester Aemon wygonił go stamtąd i kazał księgi uratowane z pożaru przenosić.

To i nosił, nosił, czasami nawet z zeschniętego błocka jakąś okładkę obtarł dla porządności, a co. Czyścił właśnie opasłe tomiszcze o mowie Pierwszych Ludzi, kiedy znaczenie słów wypisanych na kartach tuż przy jego ręce przedarło się do Kamykowej świadomości.
Moruad. Nocny motyl. Ćma
Runa obok była taka sama jak jedna z tych trzech wyrytych na kamuszku, który wędrował teraz sobie za pazuchą Henka na Długi Kurhan... a przynajmniej powinien to robić.
- Kamyk, stary wzywa – rzucił mu Mort spod drzwi.

Erland


Flint wzniósł się na wyżyny dyplomacji dostępne dla górskich klanów i najzwyczajniej już się nie pojawił, nad ranem przysłał tylko kilku zarządców z wielkim garem kaszy.
- Wrony dziobią ziarenka – powiedział mu wtedy Hwarhen – jak to ptaszyska. Ale dla gości mogliby chociaż koziołka ubić.
Erland odparł mu wtedy, że owszem, mogliby, ale goście też mogliby nie dopatrywać się we wszystkim obrazy. Powiedział tak, choć sam od tej przywary wolny nie był i sam ją w sobie wielokroć przeklinał.
Czy ten rozejm może zaistnieć i przetrwać? Skoro tak niewielu szczerym sercem go pragnie i do niego dąży?. Tą myślą jednak się nie podzielił. Wybierał z miski ziarenka kaszy i starał się być dobrej myśli. Pomyślną wróżbą był Jakym, starzec wył przez pół nocy z bólu jak zwierzę, ale nad ranem zasnął spokojnie i nic nie wskazywało, by miał się niebawem udać do przodków.
Niedługo potem Lord Dowódca przysłał po niego, by omówić wyprawę nad morze. Szepczący opuścił przydzielone im komnaty, razem z Hwarhenem i nie wiedzieć dlaczego – rosłym Rorkiem, który skoczył ku drzwiom jak zaczęli wychodzi i zabrał się razem z nimi. Wojownicy poszli przodem, a sam Erland znalazł się w korytarzu sam, jeśli nie liczyć milczącego towarzystwa sinobladego na obliczu Qhorina Półrękiego, który miał mu robić za eskortę.
- Czy Mance przekazał ci moje słowa? - zapytał Erland, gdy cisza zaczęła się przeciągać.
- Mance mówi wiele rzeczy. Często od rzeczy.
Po czym zamknął usta tak gwałtownie, że Erland usłyszał zgrzyt zębów. Ciągle milczał, gdy podał mu okrągły przedmiot, małe puzderko z czardrzewa, z twarzą dziecka wyrzeźbioną na wieczku.
- Co mam z tym zrobić?
- Oddać jej.
- Co to?
Zwiadowca syknął przez zęby.
- Dowód moich błędów i zdrad. Tylko jej oddaj – przystanął nagle. - Dziś w południe idzie za Mur pierwsza grupa zwiadowców, którzy będą walczyć z ludźmi Raymunda – powiedział zmieniając nagle temat. Założył dłonie za plecy. Potem się uśmiechnął, z ulgą człowieka zrzucającego z barków wielkie brzemię.

Roddard


To niepojęte, jak co poniektórych nie tykał ani mróz, ani świadomość nadciągającej zimy, ani tragiczne wydarzenia, jakie były ich udziałem tej nocy. Cholerny Wiotki miał do tego o jeszcze jeden powód więcej, by siedzieć z ponurą miną – jego dowódca Joran po zamieszkach rozkazem starego znalazł się w pierdlu i nic nie zapowiadało, by miał stamtąd wyjść w najbliższym czasie... choć Fallona Farwynda grzmocącego w bitce braci na odlew sosnowym polanem Qorgyle kazał wypuścić o świcie, pewnie dlatego, że rąk brakowało do ogarnięcia tego burdelu.

Dlaczego więc błotniak promieniał wszystkimi odcieniami szczęśliwości, tego Roddard doprawdy zrozumieć nie mógł. Nie zrozumiał też połowy żarcików, jakie mu Wiotki serwował nad miską kaszy z rzepą, za bardzo też nie chciało mu się go słuchać.

Co do joty zrozumiał niestety wieści, które przynieśli nad ranem powracający z dalekiego zwiadu bracia. Według ich doniesień dziki wódz Harga, który całkiem niedawno przysięgał Straży rozejm, zarobił z krzaków strzałą pod obojczyk gdy polazł na niedźwiedzia polować, i w rezultacie padł trupem. Inny z wodzów, stary Torgrim, miał opuścić swą siedzibę i ruszyć w pogoń za nieznanymi okrutnikami, co w jednej z podległych mu wiosek wycięli wszystkich w pień, nie patrząc, czy starzec, kobieta, dziecko czy wojownik. Nie było żadnych wieści od Mocnego Dicka. To wszystko zaś oznaczało jedno: ktoś za Murem począł szarpać tych, którzy byli przyjaciółmi Straży, lub przynajmniej nie byli dla wron zaciętymi wrogami i nie walili do zwiadowców zatrutymi grotami jak tylko ci podjechali im w zasięg strzału.

Przypomniał mu się Wern, chyba Wern, pytający czy są bezpieczni, czy nie powinni zabrać Gwiazdy i dzieci i uciekać.
Przypomniało mu się też, co wtedy odpowiedział.

Nawet przejęte trajkotanie Morta, który odnalazł go by razem udali się do Lorda Dowódcy, nie było w stanie przepędzić tych ponurych myśli.

Uciekać z całą pewnością nikt stąd nie powinien. Póki ten teren jest pod ochroną Straży, żaden Skagos, który będzie miał złe zamiary, nie postawi tu stopy. Nie musicie się ich obawiać.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 23-03-2013 o 22:15.
Asenat jest offline  
Stary 24-03-2013, 22:42   #83
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
-Jedziemy- nie wiadomo ilu było napastników. Mocny chciał mieć możliwość zarówno doskoku do wroga jak i odskoku.- Zabierzcie go na koń.

Chwile później byli już bardzo blisko Gwiazdowej siedziby. Z krzaków wyskoczył nagle umorusany bachor płci nieznanej, lat około sześciu, ciągnąc za sobą bachora płci chyba żeńskiej, bo z warkoczykiem, lat około 2. Dick stwierdził, że zapewne Gwiazdowe dziatki, zeskoczył do nich z konia. One poznały gębę co nie raz u nich bywała i choć trzęsąc się zatrzymały, ucieczki z miejsca nie próbując. Starszy smarkacz okazał się chłopcem.
-Co się dzieje u was niedobrego chłopcze-zapytał Dick bezpośrednio, szkoda czasu było na podchody. Dzikie dzieci zaś to nie mazgaje zza muru, więc liczył na spójną odpowiedź.
-Uciekli my, tak jak mama kazała. Mamy tu taką ziemiankę ze schowaną spyżą. W razie ataku, jak ostrokół przejdą matula kazała uciekać, chować się w las i potem do ziemianki, pilnując młodszych. To siostrę prowadzę.
-Kto napadł i ilu chłopcze.
-Skagi. Ilu? Więcej sporo więcej jak rozprostował palce obu dłoni.
-To może znaczyć dwudziestu albo i stu. Skup się chłopcze.
Chłopiec wbił wzrok w ziemię.
-Nie wiem do tylu liczyć potrafię.-odparł mocno zakłopotany smark. Po chwili jednak chcąc najwyraźniej być użytecznym dodał.
-Przedarli się do środka siedliszcza. Jedni rozmawiali z Kernem przez bramę, a inni w tym czasie wspięli się na ostrokół zabili Kerna, Werna i Carmichaela. Tylem widział zanim złapałem siostrę i do wykopu, się przeczołgaliśmy i mama słabuje i leży z małymi.-malec mówił coraz szybciej.
Słabuje znaczy się niedawno urodziła, zawyrokował Dick. Chorej Gwiazdy nigdy nie widział, ciężarną zaś niemal zawsze.
Tymczasem od siedziby słychać było krzyki i zapach dymu. Chwilę potem ich oczom ukazał widok siedliszcza. Przed nim stało stado koni, nieliczne tylko z nich uwiązane co Mocnemu od razu nasunęło pewien pomysł. Brama otwarta, jeden z budynków w środku się palił. Słychać było że owe krzyki to Gwiazdowe, krzyki bachorów było równie intensywne. Wszystko jednak przysłaniał ostrokół.
-Brama otwarta, uderzajmy Mocny. Zaskoczymy ich, Gwiazdę uratujemy.-Skała rwał się do boju. Był największym i najsilniejszym wojownikiem z wiosek Dicka. W barach od Mocnego większy ze dwa razy, siłą przewyższał go trzykrotnie, zapałem do walki zaś obsadzić by można zamek południowych rycerzy. Problem był z nim taki, że wyrywny był. Doświadczony sprawny, lojalny jak rodzony syn. Chwytał jednak za stal za szybko, walki wygrywa się natomiast głową.
-Skała morda, liczyć umiesz ich tam ponad dwudziestu będzie. Samych koni dwadzieścia dwie sztuki a jak ktoś przycinał piechotą? Może ich i ubijemy nie mówię nie. Zaskoczenie pełen pęd przez bramę, łuki potem młyniec tylko ilu nas zginie?
-Pozwolimy im...
Dick walnął przez łeb stojącego obok Skałę otwartą ręką.
-Zamknij się czasu szkoda, ja się matce Młodego nie będę z śmierci chłopaka tłumaczył. Nawet jakby bardowie po obu stronach muru mieli ją śpiewać sto lat.
Ten argument Skała zrozumiał. Młody był jedynym synem Grubej. Świetny myśliwy i łucznik. Celniejszy nawet od Słomy, a ponoć strzały błyskawicznie i celnie wypuścić potrafi jak mało kto! Problem był taki, że wypuszczał je na razie do drzew i jeleni, jego wojenne podchody ograniczały się do polowania na niedźwiedzia. Człowieka w życiu nie ubił, niby to nic ale Mocny nie jednego widział co na sucho był ktoś, a w praktyce dupa. Dodatkowo był jedynakiem, samej Grubej Berty. Nikt nie był od niej bardziej zrzędliwy we wszystkich wioskach Dicka, nikt bardziej nie kochał swego syna i prawie nikt nie miał tak wielkiej maczugi nad kominkiem jak ona... Używać potrafiła, nie jeden się przekonał. Po śmierci męża potrafiła o siebie zadbać.
-Wicher, najlepiej jeździsz. Idę do tunelu ze Słomą, zobaczymy co się tam da pomóc. Odciążysz nas przegoń te koniki od ostrokołu, ci co powiązali ruszą w pościg. Reszta się na nich zasadzi między drzewami. Wystrzelacie ich i do wioski wtedy. Podzielimy ich i po kolei.
Mocny zarządził i w te pędy rzucił się w stronę tunelu, według wskazówek smarkacza. Przyznać musiał, że zbójcy znaczy bracia Gwiaździni dobrze sobie to wykombinowali. No ale jak się żyje z napadów od dwudziestu jak nie więcej lat... Tunel po tej stronie był za linią drzew, przysłonięty pniakiem z korzeniami i zamaskowany gałęziami. Czołgali się dobre pięćdziesiąt metrów, ciasno jednak starali się śpieszyć. Wylot w siedlisku był w kącie chlewika na środku przywitał ich trup jednego ze starszych synów Gwiazdy. Martwy między świniami z podciętym gardłem nie stanowił dobrego widoku na początek. Za drzwiami nie było lepiej, tym razem sztywny brat gospodyni. Dick usłyszał krzyki, mowa Pierwszych Ludzi. Nastroje zrobiły się jeszcze bardziej nerwowe, więc chyba Wiatrowi się udało. Gwiazda stała przed główną chałupą w rozchełstanych na piersi skórach. Właściwie nie stała, tylko wisiała w ramionach dwóch przytrzymujących ją brodatych Skagosów. Obok stoi jeszcze trzech, jeden trzymał za nogę zanoszącego się płaczem noworodka. Drugi gapił się na cycki. A trzeci był chyba przywódcą tej bandy - wysoki, czarnowłosy, przeraźliwie chudy, a z jego twarzą było coś nie tak - jakieś takie wały nad brwiami, fałdy nad powiekami. Ten wrzeszczał na kobietę. Ta z kolei krzyczała na dzieci. Tym pochowanych zakazywała wychodzić. Innym uciekać dalej. Krzyczała właściwie bez przerwy. Mocny szybko zaczął liczyć wojowników. Wyszło mu pięciu przy gospodyni i dwa razy tyle biegało po obejściu. Było spore ryzyko, że jak się wychylą to Skagi ich utłuką. Duża przewaga szacował szanse gdy naprzeciwko, za sągiem drewna, Dick wypatrzył ruch. Pełznie tam powoli na czworaka dziewczynka, z 8-9 letnia. Miała krótki łuk i kołczan oraz zdecydowanie i upór wymalowane na twarzy. Mocny zawsze miał miękkie serce do takich spraw, to i jeszcze kilkanaście podobnych przyczyn, będących wszędzie w okolicy przesądziło.
Wskazał Słomie dwójkę wychodzącą z obory od nich zaczną. Nikt nie zauważy, no nie zauważy przez pierwsze kilka sekund potem i tak Dick sprowadzi tu piekło, jakiego nie powstydziliby się zarówno starzy jak i nowi bogowie. Legnie w nim albo nie to już była odrębna sprawa. Celowali już do dwójki Skagosów z obory. Gdy Dick dostrzegł, że mała ich widzi.. Macha ręką. Pokazuje na migi, że będzie walić do tych przy Gwieździe... Poszło niemal jednocześnie. Strzała Słomy weszła pierwszemu tuż pod obojczykiem. Strzała Dicka drugiemu w serducho. Obora czysta obaj padli sztywni. Dziewczynka celnie wywaliła jednemu z tych, co trzymali Gwiazdę w bebechy. Wódz Skagów się odwrócił. Gwiazda częściowo uwolniona rzuca się na drugiego, który ją trzymał, metodą "pazurami w oczy, kolanem w przyrodzenie". Mocny dostrzegł że ten który trzymał noworodka podnosi nóż i odruchowo zmienił cel na niego. Zza obory dobiegają odgłosy walki.. Przywódca biegł już na nich z toporem. Świst powietrza, strzała Słomy w bok wodza ten się jednak nie przejmuje i biegnie, choć normalny by padł. Strzała Dicka obrywa Skagos trzymający dziecko. Pada na ziemię odepchnięta przez tego, z którym się szarpała Gwiazda. Skagos biegnie za wodzem, razem z jeszcze jednym. Dziewczynka wybiega z ukrycia i pod ścianą pędzi w stronę matki. Dick zawsze był nienaturalnie szybki, zdążył wypuścić kolejny strzał. Skagos z obstawy, pada z przebitym gardłem. Mocny rzuca się na wodza, odrzuca łuk i dobywa krótkiego miecza wraz ze sztyletem. Tamten podnosi broń jednego z martwych podkomendnych i wywija dwoma brońmi wściekłe młynki. Szybkie i chaotyczne, zmuszają Dicka do cofnięcia się. Rzadko w swoim, życiu miał zasłony nie do przejścia, ta jednak taką było. Nie miał też czasu, w każdej chwili zjawią się następni i będzie po nim. Słoma ustrzelił trzeciego metr od siebie. Trup wpadł na niego z impetem, kładąc na ziemię. Gwiazda krzyczała na dzieci by biegły do chlewika. Mocny tymczasem postanowił zaryzykować, cisnął sztyletem ten wbił się w pierś berserkera. Ten jednak dalej stał, Mocny w końcu zrozumiał. To bydle nie czuło bólu i było nadnaturalnie wytrzymałe. Pewno coś brał albo czary jakie, dlatego gębę miał wykrzywioną. Tamten uderzył, Dick wykonał dwa szybkie uniki. Kolejne cięcie szło na nogi. Mocny postanowił przeskoczyć za niego, nad toporem niczym szczupak. W powietrzu wbijając się na wyżyny swoich umiejętności, musiał sparować krótkim mieczem cios drugiego topora. Wódz w sobie sobie tylko znany sposób, prawie nadążył za sekwencją Dicka. Dobrze, że prawie inaczej Dicków byłoby już dwóch, patrząc po sile uderzenia. Miecz wypadł mu z ręki a cios ze zmienionym kierunkiem poszedł od połowy klatki piersiowej do pasa boleśnie po Mocnego boku. Krew siknęła na szczęście rana nie była bardzo głęboka, mięśni nie sięgnął. Dick był natomiast już za nim, podnosił się z przewrotu, miał już sztylet w drugim ręku. Wodza spowolniła jeszcze strzała małej wbita w plecy. Mocny był tam gdzie chciał, może bydlak nie czuje bólu ale bez ścięgna w nodze... Szybkie cięcie wódz opadł na kolano Dick odskoczył do tyłu, przed kolejnym ciosem. Słoma wpakował bydlęciu kolejną strzałę a tamten przerzucił ciężar na zdrową nogę i szykował się do wstania. Mocny wpakował mu rzucony sztylet między oczy. Zachwiał się upadł na dupę, błędnym wzrokiem jeszcze szukał topora który wypadł mu z ręki. Po kolejne chwili, żelaza w ręku Dicka rozłupało mu czaszkę. Omiótł sytuację wzrokiem, Słoma zapierdolił kolejnego Skagosa. Dwóch innych trzymał przygwożdżonych przy stodole. Nie mogli się wychylić. Dzieciaki wbiegały do tunelu. Gwiazda i mała klapneły przy Słomie. Młoda wspomogła go trafiając zachodzącego ich od tyłu Skagosa. Mocny pobiegł za stodołę. Tam znalazł Skaga, ktoś go poszczuł psem od frontu, drugi osobnik znacznie mniejszy od Skaga wpakował mu w tym czasie widły w plecy. Facet stał martwy opierając się o nie....
Galop konia, Dick wypada z powrotem do pozostałych. Skądś się znalazł Gwiazdowy brat, zabił jakiegoś Skagosa od tyłu. Już biegł w stronę siostry i Słomy. Jeździec okazał się Skagiem, który postanowił ocalić skórę z tego chaosu. Wypadł przez bramę nikt nie zdołał go trafić. Zza kolejnego budynku wyszedł drugi brat Gwiazdy, Ert był ranny
-Doher nie żyje ale zaskoczyliśmy jeszcze trzech.Gwiazdowi bracia znali się na wojennym rzemiośle. Dick rozglądał się po zabudowaniach, szybka i brutalna walka dobiegła końca. Choć starcia z ich wodzem nie zapomni nigdy, był zadowolony. Pozostali Skagosi w liczbie trzech uciekli. Za chwilę dojechali ludzie Dicka z zasadzki. Mieli jeńca. Nastrój zepsuła Gwiazda osuwając się ledwo przytomna na ziemię. Dostała w bójce w bebechy. Dick wiedział, że czeka ją śmierć. Najwyżej dwa dni i co on pocznie z tym noworodkiem?! Nawet największa rzeź, nie przeraziła go bowiem tak jak wizja opieki nad malcem. Potrzebującym mleka matki i bogowie wiedzą czego jeszcze. Przecież nie powie mu, przepraszam mały mama zaraz zesztywnieje żarcia nie ma. Na śmierć go też nie da, kurwa mać co robić. Wziął głęboki wdech, potem jeszcze drugi i trzeci. To na końcu, teraz ważniejsze.

Jego ludzie wynosili już dobytek z palącej się lekko chałupy. Mocny zszywał ranę Gwiazdy, inni opatrywali braci, liczyli zabitych i dzieci jakie ściągały ze wszystkich stron.
Gdy skończył podszedł do niego Lis, stary tropiciel i zbójnik. Zaczął raportować. Z siedmiu braci Gwiazdy przeżyło dwóch, obydwaj ranni choć lekko. Z dwunastki dzieci, ósemka była z nimi, trójka nie żyła a jedno zaginęło mały Sven. Zdobyli konie po Skagosach oraz Świnie, kury i króliki, cztery kozy z hodowli Gwiazdy. Dobytku też było niemało sporo z łupów jakie nagrabili Gwiazda z braćmi, i były tam cenne rzeczy.
Przy Skagosach, ciekawa sprawa, oprócz spodziewanych rzeczy niezłej broni i błyskotek, znaleźliście sporo czerwonej skagoskiej soli. Za dużo jak na własny użytek. Musi, że na handel mieli. Sporo żarcia, obfita spiżarnia Gwiazdy i zapasy Skagosów na wiele dni. Mocny zapytał również Gwiazdy, po co tak właściwie Skagosi urządzili tę awanturę.
-Dziecka chciał, Mocny. Svena. Jego szukali. Mówił, że czarnowłosy... moje dzieci wszystkie jasne poza nim jednym. Krzyczał, żebym kazała mu wyjść, bo zabije Niedźwiadka - przytuliła noworodka. - Dick ja umrę. Obiecaj mi, że nie zostawisz moich dzieci samych w lesie.
-Spokojnie trafią pod dobrą opiekę. Ostra lubi dzieci, między tobą a mną nigdy złej krwi nie było. Pomoc wymienialiśmy czasami mimo tego, że z was zbójcy. Porozmawiaj jednak z braćmi, dzieci potrzebują wujków ja ludzi. Tylko jeśli jednak złożą mi przysięgi na twoją pamięć, żadnej samowoli. Dobrze u nas wszyscy twoi mieć będą.
Rozmowę przerwał wrzask jeńca, zgodnie z poleceniem Łaskotek rozpoczął przesłuchanie. Był delikatny jak na siebie, wojownik połamał jedynie kilka palcy i żebro. Skagos wiedząc, że ma więcej do stracenia w tej zabawie zaczął śpiewać. Pochodził z klanu Harlene, grupa składała się jednak w większości z Magnarów. Wódz nazywał się Moerl z klanu Magnar, zwany Warkotem. Byli za Murem z rozkazu magnara Endehara, oby żył wiecznie, przypłynęli razem z człowiekiem który nazywa się Grigg Cierń. To imię Dick kojarzył, choć go nigdy nie widział. Prawa ręka magnara, wywiadowca, negocjator, i ponoć także cichy morderca. Kupowali przychylność dzikich za sól. Grigg jechał pertraktować z Raymundem Toczącą się Czaszką, kazał im znaleźć 5-letniego na oko chłopca z czarnymi włosami i przyprowadzić. No i jednemu się przypomniało, że jak parę lat temu z polecenia Moruad towarzyszył za Murem w podróży jednemu z wielkich skagoskich kapłanów, to tu był taki chłopiec w odpowiednim wieku... no to przyszli i chcieli zabrać...

Dick miał jeszcze parę pytań, mały Sven mimo poszukiwań się nie znalazł. Całość łupów spakowano, poległych spalono. Przyszło myśleć gdzie teraz, się udać. Dom, Harga a może Torrgrim. Przyjaciół należało ostrzec. Postanowił wysłać Wichra do Ostrej. Kazał by mniejsze osady do większych się przeniosły, ostrokoły wzmocnić obsadzać podwójnie dzień i noc. Skagosów co się pokażą ostrzelać bez pytania. Czekać na dalsze wieści, on się naradzi z pozostałymi wodzami. Jak dobrze pójdzie na Skagów wrony napuści, a jak pójdzie jeszcze lepiej coś od nich ugra na tej awanturze, jak i zawsze do tej pory. Konie mu dał dwa i nakazał bocznymi ścieżkami jechać. Tak Skagosów nie trafisz, polować nie chodzą a między wioskami będą szli przetartymi szlakami. Słomę, Lisa i Młodego jako najbieglejszych tropicieli wyśle w stronę rozdrobnionych grupek Hargi i do niego samego. Skagów unikać, chyba że połączycie cię z wojownikami Hargi. Macie powiedzieć co Gwiazdowe domostwo spotkało, zaproponować przeniesienie się do naszych wiosek. Grupą raźniej i bezpieczniej a umocnienia i sieć pułapek wokół jego siedzib były powszechnie znane. Mocny dbał o bezpieczeństwo jak mało kto. Sam pójdzie z resztą do Torgrimma byli jak bracia od lat. Staruszek miał znacznie więcej wiosek i ludzi od Dicka. Jeśli Raymund i Cierń razem spiskują, awantura się pognębi. Będą potrzebne wszystkie siły.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 24-03-2013 o 23:00.
Icarius jest offline  
Stary 25-03-2013, 10:12   #84
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa i Willam


Przez krótką chwilę, gdy drzwi do komnaty Lorda Dowódcy się otworzyły, Willam pomyślał sobie: on wie. Znał tę minę starego – zawsze jak przychodziło do wyciągania brudów, Qorgyle'owi zmarszczki rozlewały się na całą twarz, obejmując także smagłą, pobliźnioną czaszkę. Wie o Henku, wcale nie będziemy mówić o tym, co się stało nad morzem, tylko o tym, co wczorajszej nocy wydarzyło się w drewutni. Przemawiała za tym obecność również i Kamyka, a także Roddarda... Stary najpierw ich przemagluje jak ślubne prześcieradło, potem postraszy Krukiem. Alysie powie co najwyżej, no no, żeby mi to było przedostatni raz. A Septa z Kamykiem pójdą do lodowych cel, albo za Mur, jak to już się im zdarzyło.

Ale strażnik poprosił tylko jego i Alysę, i przytrzymał za kaptur Morta, który próbował zapuścić żurawia do środka i choć okiem rzucić na ten słynny już w całym zamku czerep. Po ich stronie stołu stały już dwa pełne kielichy. Może więc nie wie? Skoro ich za stołem sadza i winem poi.

- Po pierwsze – głos Lorda Dowódcy był cichy, ale mimo wszystko zdradzał jakieś poddenerwowanie, zgrzytały w nim nieprzyjemnie ostre nuty. - Po pierwsze, przepraszam cię, Willamie, żem nie był z tobą do końca szczery.

Wino poszło Sepcie nie tam, gdzie trzeba. Koniarz zaniósł się kaszlem i poczerwieniał z braku powietrza jak dobrze wypieczony rak. Alysa machinalnie wyciągnęła rękę i huknęła go płaską dłonią między łopatki. Pomogło... tylko Lord Dowódca nadal był pomarszczony jak zimujące w spiżarni jabłko.

- Pytałeś, co możemy dać Skagijce w imię negocjacji. Rzekłem, że nie wiem, i w tym ci skłamałem. Wiem, sam tę potrzebę stworzyłem... - urwał, pociągnął łyk wina i skrzywił się z niesmakiem. - Nie oczekuję, że zrozumiecie powody decyzji, jaką podjąłem pięć lat temu. Sądzę, że raczej będziecie mną gardzić... Mimo wszystko, nadal uważam, że uczyniliśmy wówczas to, co było dla Straży najlepsze. Stworzyliśmy alternatywę dla Endehara, stworzyliśmy przyszłą magnar wyspy – tworząc jednocześnie dla niej smycz i kaganiec, aby nigdy nie wystąpiła przeciw Straży.

- Szantaż – odezwała się nagle Alysa – to chwiejny sposób budowania lojalności. Zwłaszcza gdy szantażujesz kogoś potężnego. Zbyt urosła. I już się was nie boi.
- Być może nigdy się nie bała – wzruszył ramionami. - Ale tu nie o odwagę chodzi. Żadna kobieta nie wystąpi przeciwko własnej krwi. Żadna nie skaże na śmierć jedynego dziecka.

Nie patrzył im w oczy. Patrzył w puste oczodoły zawieszonej na ścianie czaszki skagoskiej bestii.
- Tak, szantażuję ją. Od lat. Mamię obietnicami, że jeśli zrobi to czy tamto, oddam jej syna. I robiła dotąd to, co jej przykazałem. Problem w tym, że to wszystko blaga. My tego dziecka nie mamy.
- Czy ja dobrze zrozumiałam? - zapytała nagle Alysa. - Ulepiłeś z tej dziewczyny przywódcę, strasząc że zabijesz jej dziecko, po czym to dziecko... zgubiłeś?
- Nie – pokręcił głową, nadal starannie unikając spojrzenia córki. - Nigdy tego dziecka nie mieliśmy. Zmarło przy porodzie. Moruad była nieprzytomna. Qhorin okłamał ją, że oddał niemowlę dzikim na przechowanie, chciał jej oszczędzić bólu, była bliska śmierci – wzruszył delikatnie ramionami. - Może i było coś szlachetnego w tym kłamstwie. Może i w moich było coś szlachetnego, choć nie zapiszą mi tego złotą czcionką w annałach mego przywództwa. Nie dbam o to, zrobiłem to dla Straży. Wiem, że postąpiłem słusznie. Zyskaliśmy szansę na pokój ze Skagos. Jesteśmy już blisko celu. Gdy Moruad zostanie magnarem i przysięgnie Murowi pokój, oddam jej dziecko. Lord Stark na moją prośbę znalazł sierotę w odpowiednim wieku, chowa chłopaka w Winterfell. Lojalność Moruad zawsze będzie chwiejna, zgodzę się. Ale lojalność tego chłopca, chowanego przez Lorda Północy – już nie.

Qorgyle urwał, zaplótł dłonie na piersi.
- Nie zyskałem w twoich oczach, córko, tym czynem. Niemniej jest to coś, co musicie wiedzieć, kiedy pojedziecie ratować ten sojusz. To jedyny argument, którego ona jeszcze słucha. Druga sprawa... - potarł szybko czoło. - Mam zaufanego człowieka blisko Endehara. Jeśli będziecie potrzebowali z nim kontaktu, zwróćcie się do Beetleya. Uprzedziłem go już, że możecie tego potrzebować. Kolejna sprawa... - wstał i podszedł do drzwi, wzywając Roddarda i Kamyka.

Alysa, Willam, Roddard i Engan


Śmierć. Dla tych, co nie idą z nami, śmierć.
Oczywiście, po cóż innego Lord Dowódca miałby posyłać nad morze milkliwego i niewprawnego w negocjacjach, za to niebywale szybkostrzelnego Kruka. To on miał wykonać wyrok na Moruad, jeśli okaże się, że Skagijka zwodzi Straż, jeśli zdradziła i nie będzie szans na wepchnięcie jej z powrotem na ścieżkę lojalności. On albo... ktoś jeszcze. Te słowa nie padły, ale Alysa dobrze wiedziała, że i w niej ojciec pokłada nadzieje, jeśli okaże się, że Moruad Magnar dla dobra Straży powinna udać się do przodków. Ona miałaby podać Skagijce truciznę, i patrzeć, jak ta podąży za swoim martwym dzieckiem.

- Są rzeczy, które musimy czynić – mówi Lord Qorgyle, głos ma ostry i nieubłagany, pełen wiary we własne słowa.

Jeśli Moruad dogadała się z Raymundem Toczącą się Czaszką, jeśli jej żądanie wykopania tunelu pod Długim Kurhanem tym sojuszem jest dyktowane, będzie musiała zginąć. W innym przypadku istnienie Straży będzie zagrożone.

- Czyńcie tak, by to zagrożenie oddalić. Tak w sprawie Enned, jak i we wszystkich innych, które dotyczą Skagosów.

Alysa, Willam, Roddard, Engan i Erland

Gdy dołączył do nich Szepczący, Lord Dowódca rozluźnił się już, jakby wyrzucił z siebie co trzeba i mu ulżyło. Zapewniał o swym pragnieniu dojścia do prawdy i odnalezienia mordercy. Obiecał, że jeśli takowy znajdzie się w szeregach Nocnej Straży, Moruad go dostanie... Zapewnił, że dołoży wszelkich starań. Okrągłe zdania wychodziły z jego ust i ulatywały, lekkie jak motyle i równie pozbawione znaczenia.
- Oczekuję, że ruszycie jak najszybciej. Willam Snow przyjął zaszczyt dowodzenia. Mam nadzieję, że niebawem otrzymam od was pomyślne wieści.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 25-03-2013 o 10:28.
Asenat jest offline  
Stary 05-04-2013, 17:52   #85
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Marbran, Alysa i Septa, komnata Lorda Dowódcy

Alysa zajęła miejsce przy oknie. Siedziała na kamiennym parapecie z jedną nogą zgięta, drugą wiszącą luźno w fałdach sukni. Poza dziesięciolatki, nie dorosłej kobiety. Okiennica skrzypiała, a kiedy przestawała, Alysa ponownie wprawiała ja w ruch. Udany podkład muzyczny do słów jej ojca. Kobieta starała się nie patrzeć na żadnego z mężczyzn. Rozumiała czyn ojca i ani trochę go nie potępiała. Wiedziała, że ojciec oczekuje potępienia, że Septa też sądzi, że Marbran właśnie wystawił miłość córki na jakąś próbę. Nie wyprowadzała ich z błędu. Podejrzewała, że to jej wina, coś z nią było nie tak, może powinna się częściej modlić, o swoje człowieczeństwo, o dar rozróżniania dobra od zła.

Gdyby to ją okłamano, że jej syn żyje. Fikcyjne życie to więcej niż jego brak. Fikcyjne życie to COŚ, w miejsce pustki, fałszywa nadzieja to jednak nadzieja. Ciekawe czy wychowanek Starków sądzi, że jest synem Moraud. Powinni mu to wmówić.

Nagły podmuch wiatru trzasnął okiennicą. Kobieta w końcu wstała i podeszła do rozmówców.
-Nie rozumiem. Po pierwsze dlaczego ratować? Ten sojusz jest równie potrzebny nam jak i popierającym Moraud Skaagosom. I jest dla obydwu stron korzystny. Kiedy to się zmieniło? Ona chce zostać magnarem,Ty mieć spokój i dobre układy ze Skagoos. Gdzie tu konflikt? Plotki o planowanym zamążpójściu starczają żebyś mówił, że sojusz wisi na włosku? Czy to nie za mało? I czy to kulturowo nie jest kompletnie bez sensu? Ona, córka magnara, kobieta mająca zostać magnarem, poślubi dzikiego? Poparcie ilu ludzi wtedy straci? To wygląda na zwykłą polityczną grę. Do tego wydaje mi się – przypomniała jej się rozmowa z Kamykiem o kamyku, tym, który dał Henkowi - że są szanse, że właśnie w niej ktoś bardzo na naszą korzyść namieszał. No, ale to inna historia, przypuszczenie jedynie.

Bo chyba nie stanowi prawdziwego problemu sprawa tej zamordowanej dziewczyny? Według relacji Engana, nic nie wskazuje na to żeby zrobił to ktoś ze straży. Zastanowiłabym się raczej czy nie poprosić Moraud o pomoc w tym śledztwie. Bo jeśli to nie ona zabiła te dziewczynę, a Qhorin twierdzi, że to mało możliwe, to zrobił to nasz wspólny wróg.

Po drugie, myślałam dotąd, że problem nie leży w tym, żeby sojusz trwał. Bo póki, co trwa i ma się nieźle. Tylko w tym, żeby Moraud wreszcie upomniała się o swoje i odeszła Straży spod Murów. Do czego więc mamy dążyć, jako poselstwo?

Alysa i Urrreg

Wydawało się, że Alysa nie usłyszała przestrogi bibliotekarza.
-Przetłumaczysz mu moje słowa Hwarhenn?- Skagoos kiwnął głową. Qorgylówna odwróciła się do Rorka.
- Zastanów się Urrreg. Nie możesz mi przysiąc, jeśli masz inne zobowiązania. A słyszę, że masz. Nie dasz rady być jednocześnie moim człowiekiem i człowiekiem Moraud. Co zrobisz, jeśli między nami zaistnieje konflikt? Nie odmawiam ci. Dla mnie to honor, że chcesz mi przysiąc. Ale musisz to przemyśleć. I być pewnym, że nie masz innych zobowiązań. Zapytaj Moraud. Z tego, co zrozumiałam, należy jej się udział w tej decyzji.

Dociekania naukowe

Geroldzie, spisałeś się znakomicie. Jako, że z polecenia ojca wyjeżdżam z poselstwem, mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Spróbujesz ustalić jak mogą działać takie zwierciadła? Z jakim obrządkiem są związane? Czy wśród braci jest poza tobą i Aemonem ktoś, kto odebrał solidne wykształcenie, zahaczył o Cytadelę? Może mógłby ci ktoś pomóc w tym wszystkim? Na dole pod zielarnią, tam gdzie wybiłam moim szlacheckim tyłkiem kilkupiętrową dziurę, są być może wskazówki do rozwiązania zagadki. Coś w rodzaju kamienia ofiarnego, ołtarza, takiego jak w niektórych tutejszych zatokach, gdzie Skagoosi składają ofiary.

Byłabym ci bardzo wdzięczna gdybyś spróbował zmierzyć się z tą łamigłówką. Być może to tylko nużące historyczne dociekania, ale… Jednego dnia zwiadowcy słyszą jednorożce, drugiego znajdujemy ich czaszki w podziemiach Muru. Osobiście sądzę, że na świecie jest zbyt wielu bogów, a za mało przypadków.

Pożegnanie

Poszła pożegnać przyjaciela. Wrażenie, że to ostatni raz, pojawiło się już, gdy zobaczyła go z daleka. Krzątał się wokół zgliszczy stajni. Pohukiwał na ludzi, tych z którymi miał ruszyć za Mur. Człek z gminu, Pierwszy Zwiadowca, Ulmer Rysiowa Morda nie zdziwił się za bardzo, gdy Lady Alysa Qorgyle wpadła mu w objęcia. Ale gdy nagle odchyliła głowę, a potem ją zbliżyła i jej wilgotne usta dotknęły jego ust, w długim, delikatnym, lecz ani trochę nie córczynym pocałunku, oniemiał całkowicie.

Gdyby choć trochę mniej wierzyła swoim przeczuciom, parsknęłaby śmiechem na widok tej zastygłej w bezbrzeżnym zdumieniu twarzy. Ale choć strach nie chciał minąć i tak musiała się uśmiechnąć.
- Nie daj się zabić, Ulmer. Proszę.
Jakby coś zrozumiał. Był dużo bystrzejszy niż udawał, zawsze łapał w lot nieoczywiste sprawy. Na brzydkiej twarzy starszego mężczyzny pojawił się uśmiech.
- Mam złe… -zaczęła mówić, gdy Ulmer jej przerwał.
- Nie trzeba… Przyszła Zima, kwiatuszku, musisz o siebie bardziej dbać. I ...dziękuję – uśmiechnął się szerzej - że zgodziłaś się jechać oczywiście, bo ten numer …– poruszył głową, jakby nie mógł się zdecydować czy nią kręcić czy potakiwać.
Rozległ się brzdęk upuszczonego żelastwa i Ulmer wrócił do pohukiwania. Brzmiały w nim nowe, radośniejsze tony.

Na koniach, po odprawie

Alysa siedziała na koniu. Ubrana w wygodną suknię podróżną, ze sztyletem na wierzchu, przy pasku. Jego ostrze zdążyła wyczyścić i na nowo pokryć cienką warstwą trucizny. Wcześniej zamierzała zabrać w prezencie dla Moraud miedziane zwierciadło, ale zmieniła zdanie i wzięła ze sobą tylko stary pergaminu, który znalazł brat bibliotekarz. Nowy prezent dla Moraud, zapakowany w grube płótno, przytroczyła do kulbaki, za swoimi plecami. Była to kolejna czaszka jednorożca. Wcześniej zapytała Hwarhena, czy nic w tym niecodziennym upominku, nie urazi jego mlecznej siostry, ani czy nie niesie on jakiejś niewidocznej dla Dornijki symboliki.

Po odprawie zeszła jej jeszcze godzina. Tak długo, bo przez kwadrans przekonywała rozeźlonego Tytusa, że ma odpuścić sprawę zaginionego konia i że pojedzie na luzaku, bo po to przecież mają trzeciego wierzchowca. A pół godziny poświęciła rozmowie. Opowiedziała Enganowi wszystkie Marbranowe rewelacje.
- Prawdę mówiąc nie chcę tego dźwigać w pojedynkę. Jest jeszcze Septa, ale ani on mi nie ufa, ani ja jemu. Więc jak będę miała potrzebę wściec się na ojca, pozostajesz mi tylko ty. Nie martw się, panuję nad sobą. Na razie… cóż…. Kiedy dowiedziałam się, że zabił swego ojca było trudniej. Poza tym zasługujesz na pełen ogląd sytuacji. Masz intuicję. Lepszą niż ja, tak sądzę.
- Myślałeś kiedyś o tym Engan? Te Skaagijki, które przypływają łodziami, one chcą mieć dzieci. Myślałeś o tym?, że je masz?
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 05-04-2013 o 23:05. Powód: zmiana planów na srodę ;]
Hellian jest offline  
Stary 05-04-2013, 19:59   #86
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Znajdował się w celi. W sumie mogło być gorzej i swoich oczu, mógł już nie otworzyć. Chociaż jego położenie było nie wesołe, a jak wynikało ze słów Fallona, w niedługim czasie mogło się jeszcze pogorszyć.

Był zły. Na siebie bo trzeba było jednak zabić przywódców i może reszta poczułaby strach. Na dowódcę bo zamknął ich w celi, na równi z tymi co zaczęli ten burdel. Na swoich ludzi, bo gdyby poszli jego śladem morze strażników rozbiłoby się o ich fale. W końcu był zły na samą Nocną Straż. Wiele się zmieniło od momentu, gdy on sam 15 lat temu składał swoją przysięgę.

Budowniczy, mówił o Kudłach. Wyciągają to co jest w człowieku. I chyba trafił w sedno, bo oto pewna rzecz zaczęła się klarować. Joran się mylił. Nie był inny od swojego kuzyna Tywina. Czyżby tutaj leżała ta tragedia? Przyjaźń i zdrada. Czy pokazał lepszą drogę? Czy tak się mu tylko zdawało?

Pokręcił głową, te myśli wcale a wcale mu się nie podobały. Zrobił to jednak co było konieczne. Ktoś musiał ... w końcu odezwał się zmęczonym i obolałym głosem

- Strach Fallonie, Strach - powiedział cicho Lannister, jego głos był słaby, jakiś obolały - Z tłumem nie ma dyskusji. Tłuszcza ma tylko instynkt ... mogłem zaryzykować, ale głosu rozsądku by nie posłuchali, czy zabicie Pastucha, coś by dało? Nie wiem .. zaryzykowałem ... -

Zwiadowca zamilkł zamykając sprawne oko. W celi i tak było ciemno. Czuł jednak, że te słowa jeszcze bardziej pobudziły zainteresowanie budowniczego. Czuł na sobie jego wzrok

-Kudły ... - uśmiechnął się, a raczej próbował, krzywiąc się z bólu

- Castemere - powiedział tak cicho, że nie wiedział czy ktokolwiek go słyszał. Musiał. Słowo, którego nie wypowiadał, historia nie opowiedziana

- Potem było to łatwiejsze ... jedna śmierć teraz ... wyższe dobro - sam wiedział, że mówi niezbyt składnie, jednakże historia ta nigdy nie chciała mu się dobrze układać.

-Fallonie, czy wszystko może sprowadzać się do jednego miejsca ? - zapytał nagle Joran wyraźnie

- Tak - potwierdził poważnie i ponuro były rozbójnik - Całe życie mam takie wrażenie! Zawsze i wszędzie , na końcu zawsze znajdę się w czarnej dupie! Takim czy innym lochu, jak wolisz... - Fallon wykonał grubym ramieniem zrezygnowany gest, co wyglądało całkiem jakby wieloryb machnął ogonem.

- Masz jakiś plan żeby nas stąd wyciągnąć, czy będziemy tu gnili aż do Dnia Imienia Króla Jegomości, jak stary ogłosi przebaczenie win wszelakich? -

Lannister zaczął się śmiać, krótko urwanie, gdy nagły ból mu w tym przeszkodził.

- Nie będziemy tutaj siedzieć długo. Rano, jeżeli wcześniej nas nie wezwie porozmawiam z Marbranem. No chyba, że wcześniej dla przykładu każe ściąć nam głowy mieczami - Czarne Serce wyraźnie był w podłym nastroju, jednakże jego słowa brzmiały spokojnie, jakby opowiadał o jakiś dawno minionym i niezbyt ciekawym balu.

-Spróbuj odpocząć, bo taki stan długo nie potrwa - dodał po chwili starszy zwiadowca samemu zamykając sprawne oko ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 05-04-2013, 23:43   #87
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Moruad... Magnar... Achli... a może nie Achli? Nieee... Achli był inny wzorek... Moruad Magnar. Tylko kto na bogów mógłby rozdawać obcym słowo honoru Magnarki z Długiego Kurhanu???

Gryzło. Nie jakoś bardzo. Ale wystarczająco by Zarządca Kamyk zapomniał na chwilę o sutym śniadaniu i już bez entuzjazmu przeżuwał skrawek czegoś co jakieś przynajmniej pięć lat temu było boczkiem wesoło hasającej po winterfellskim chlewiku świni. Bez większej nadziei obrócił jeszcze kilka kartek. Jakby runy Pierwszych Ludzi skoro i tak były już złośliwe, mogły wyjawić coś więcej... Może by i nawet mogły. Ale przecież nie takiemu trepowi jak on. Ledwo dukał. Obrazki umiał porównywać. Takie łamigłówki dla dzieci. Teraz jeszcze miał na sumieniu chodzący cień zdrady. Na złodzieju czapka gore. Na nim chyba słabo gorała. Ale być może wynikało to z enganowej niechęci do autorytetów. Z całym szacunkiem dla Starego. No i jakby tego było mało, były te runy Pierwszych Ludzi. Wpierw te na kamyczku oddanym Henkowi. A teraz te tu. Jakby wołające za nim pokutnym głosem “Czemuś nas psubracie oddał w łapska tego dzikusa?!!” No właśnie. Czemu? A tak. Ojciec, który dla synka idzie na pewną śmierć. Tylko kogo takie łzawe bardzie piesnki wzruszają za Murem? Ano Engana... Kamyk lubił bajki. Czasem miał wrażenie, że o jakąś się ociera. Dobrze było wtedy w takiej zaistnieć. Lub chociaż pomyśleć sobie, że się zaistniało. Pomogło się dobru zwyciężyć. I ładna bardka mogła taką zaśpiewać do końca.
Ale runy Pierwszych Ludzi były czym innym. Nie były bajką o jaką mógł się otrzeć. Te runy mu z uporem klanowca wmawiały, że on sam jest bohaterem bajki... Na wszystkich Bogów. On. Powinny dalekookiemu Qhorinowi. Stworzonemu do życia w Kurewskiej Przystani Lannisterowi. Alysie, której sama obecność na Czarnym Zamku była bajkowa. Nawet kurwa temu lubiącemu zwierzątka poczciwemu bękartowi Sepcie. Takie materiały. To nieeee. Jemu. Orłowi... Orłu z Morza. Pic na wodę i szachrajstwo.

Wsunął sobie resztę suszeniny do ust i zamknął kniżkę. To dopiero pierwszy kurs. A smutna prawda była taka, że maester Aemon doskonale wiedział, że dźwiganie ksiąg jest nie lada wyzwaniem. I ilekroć przychodziła konieczność zataszczenia gdzieś większej ilości jego drogocennych papierzysk, mędrzec rozglądał się po Zamku nie za swoim bibliotekarzem Geroldem, a właśnie za Kamykiem...

- Kamyk, stary wzywa – rzucił mu Mort spod drzwi.
Zarządca uśmiechnął się na tę radosną nowinę, a następnie zamaszyście wcisnął Mortowi naręcze maestrowych skarbów w otwarte ramiona. Przygniecionego nieco ciężarem chłopaka trzepnął w łopatki na zachętę.
- No to dyrdaj z tym do Aemona. Co by stary nie musiał czekać.

***

Odprawa była... krótka. I treściwa. I dla Kamyka mało zrozumiała. W śledztwie mógł pomóc tutaj. We wschodniej było kilku innych braci, którzy równie jak on dokonali krwawego odkrycia w nadmorskim jarze. W negocjacjach? On? Drwal i cieśla? Skagosów lubił bić, a Skagijki dymać... przynajmniej zwykle tak było. Więc może w zabójstwie? Przemykający niczym cień do namiotu Moruad Magnar... Nieee... Nie mógł tak o na tym poprzestać. Wyszedł z innymi. A potem wrócił pod pretekstem jakiejś sprawy od Aemona...
- Mój panie... - zaczął formalnym tonem - Tu by Joran bardziej pasował. Ktoś kto poza jajami ma też autorytet... i na odwrót - dodał po chwili by Lord Dowódca nie uznał, że właśnie obrażono jego córkę - Po co ja?
Marbran po odprawieniu swojego poselstwa zasiadł do pisania jakiegoś listu. I gdy Engan wrócił i wygłosił swoje pytanie nie dość, że nie podniósł głowy to nawet nie przestał pisać.
- Alysa ci ufa. Masz jej pilnować. Szczególnie wbrew jej woli jeśli zajdzie potrzeba. A prawie napewno zajdzie.
Zamoczył pióro w kałamarzu i pisał dalej. Nie wydawało się by miał coś jeszcze do powiedzenia jednemu ze swoich Zarządców. Engan więc przyjąwszy do wiadomości polecenie chcąc czy nie odwrócił się i złapał za klamkę...
- Engan... Znam twoją ścieżkę. W biurku trzymam patent bosmański. Z twoim imieniem.
Klamka zgrzytnęła dopiero po chwili.

***

Alysa... Marbran w spódnicy... Ulmer nawet nie wiedział jak bliski był prawdy...
- Tak patrząc... Straż sama od setek lat ukręca batog na swoje wymarznięte plecy. Jeśli z każdego barło...
Przerwał i skrzywił się. Alysa Qorgyle. A wciąż zachowywał się przy niej jakoś tak, że mu co i rusz było głupio i miał ochotę się już więcej nie odzywać. I zająć czymś przyjemniejszym.
- Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób - stwierdził po czym wzruszył po chwili ramionami. Bo co tu niby więcej mówić.
To był głupi temat.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-04-2013, 09:28   #88
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
***

-Dowód moich błędów i zdrad. Tylko jej oddaj – przystanął nagle. - Dziś w południe idzie za Mur pierwsza grupa zwiadowców, którzy będą walczyć z ludźmi Raymunda – powiedział zmieniając nagle temat. Założył dłonie za plecy. Potem się uśmiechnął, z ulgą człowieka zrzucającego z barków wielkie brzemię.

Erland przyglądał się zwiadowcy i przemianie jaka w nim nastąpiła. Przemianie, która przeraziła kapłana. „Co skrywałeś w swym sercu Qhorinie?” pomyślał Erland, ale nie powiedział nic, bo i cóż mógł powiedzieć temu dumnemu człowiekowi. Wypytywać o rzeczy o których ten nie chciał mówić? Współczuć mu?
- Pamiętajcie o Cierniu – odpowiedział na stwierdzenie Qhorina o zwiadowcach – znajdźcie go a dowiecie się co planuje mój bóg.
- Znajdę go. I zapytam. Zanim zabiję.
- Obyś miał rację... - skitował stwierdzenie zwiadowcy Erland.

Następnie Erland spojrzał na małe puzderko z czardrzewa, z twarzą dziecka. „Czyżbym był aż tak ślepy?” kapłan zamyślił się, przypominając sobie nieliczne wizyty Moruad w jego pustelni. Podróż na ląd ją odmieniła, ale Erland myślał, że powodem jest mężczyzna stojący u boku. Dopiero teraz zrozumiał, że był w błędzie. „Co by zrobiła matka dla swojego dziecka?” odpowiedź była oczywista.
- Każdy kogoś kocha – wyszeptał.

Zwiadowca pochylił głowę, poprzetykany pasmami siwizny ciężki warkocz zsunął mu się przez ramię.
- Każdy - poświadczył.
- Oddam jej osobiście ten przedmiot, choć nie z lekkim sercem. Powiedz Qhorinie czy ktoś jeszcze o tym wie? - kapłan uważnie przyglądał się zwiadowcy. Śledził każdy jego ruch. „Muszę wiedzieć, muszę wiedzieć co jej doradzić i jak opanować jej gniew”.
Czarny brat wyciągnął okaleczoną dłoń, przeciągnął palcami po rzeźbionej twarzy na wieczku.
- Kiedy mi mówiła: Mur musi być chroniony, kiedy powtarzała to tak często jak człek, któremu bogowie odjęli rozum, uwierzyłem. Tak długo, jak Mur stoi, jej syn jest bezpieczny. Jak i każde inne dziecko w królestwie. To prawda, ale tylko ją rozwścieczy. Powiedz jej to, co rzekłeś mi. Każdy kogoś kocha.
- Być może i prawdą jest to co mówisz. Za Murem są rzeczy dużo niebezpieczniejsze niż Dzicy,choć wielu nie chce o tym pamiętać... A jednak dziecko Moruad Magnar nie będzie bezpieczne tak długo jak jego matka nie zostanie nowym bogiem na Skagos. A nawet wtedy dla Straży będzie tylko i wyłącznie kartą przetargową.

***

Gdy dotarł na miejsce w sali już czekali: córka Lorda Dowódcy, Egan zwany Kamykiem, William Snow, którego Erland znał jedynie z widzenia, ale o którym dużo słyszał, nieznana Wrona o bystrych oczach i twarzy wskazującej, że nie jedną zimę spędził za Murem. Był też Qoryle, rozluźniony, podobny do Qhorina, który zrzucił wielkie brzemię. Były i puste kielichy wskazujące, że spotkanie trwało już jakiś czas i że podjęto jakieś decyzje. Decyzje które zapewne nie spodobałby się Szepczącemu.

Starzec ukłonił się i przywitał z wszystkimi. A potem słuchał słów tak pustych i bez znaczenia, że aż trudno było mu w to uwierzyć by mogli marnować tak czas. Ostatnie zdanie o wyborze Williama na dowódcę grupy podsumował tylko kiwnięciem głowy.

Poczekał aż wszyscy wyjdą, a w komnacie zostanie tylko Lord Dowódca.
-Zanim opuszczę Czarny Zamek chciałem prosić byś przyjął na służbę Jakyma Magnar. To krewniak Magnar i doświadczony wojownik, a mnie łatwiej będzie opowiadać mej pani o tym co zaszło na Czarnym Zamku wiedząc, że został przyjęty do Nocnej Straży. - Serce Zimy zdawało się pochłaniać światło ogniska, a w sali zapadła cisza.

***

- Wybierz nam szybkie i wytrzymałe konie - rozkazał Hwarhenowi Szepczący- jeżeli będziesz mieć problemy powiedz, że posłaniec Moruad nie będzie jeździć na byleczym. Jeżeli pomimo tych słów nadal nie zechcą wydać ci odpowiednich wierzchowców wróc do mnie. Będę u Jakyma. Magnarowi przyda się maść i garść rad.

Szepczący nie zdradził, że zamierza wraz z Hwarhenem powrócić do Moruad. "Musi znać prawdę" pomyślał wchodząc do komnaty w której spał Jakym. Chciał się pożegnać z starym wojownikiem i przekazać mu decyzję Lorda Dowódcy. Chciał też się dowiedzieć co zamierzają pozostali Skagosi z jego grupy.

Następnie Szepczący zamierzał się rozmówić z krewniakiem i zapytać się o jego ocenę całej sytuacji. "Ostrożność nie zaszkodzi" pomyślał, choć nie chciał mu mówić wszystkiego. Nurtowało go jednak pytanie co gotów byłby zrobić Hwarhen dla swojego jedynego dziecka...
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 07-04-2013 o 09:38. Powód: poprawki, dodanie ostatniego zdania
woltron jest offline  
Stary 07-04-2013, 19:51   #89
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Stajnia

Pytanie gościa Nocnej Straży i to w dodatku kiedy Tytus zapomniał o dornijskiej uprzejmości i zadał je w sposób zrozumiały dla kogoś tak nikczemnie urodzonego jak Snow, nie mogło pozostać bez odpowiedzi.. – Na twoim miejscu bym go w gaciach nie szukał! Dziki rozgrzał Septę od samego rana… teraz już wiedział, że to co kiedyś uznałby za sen było wilczym spojrzeniem odprowadzającym kumpla na koniu tego Dornijczyka. Do jasnej cholery czy straż już nie ma wart? Byle pchlarz włazi do Czarnego Zamku i bierze co chcę. I to dwukrotnie… a do tego ranny. Nocni Bracia istotnie się staczają…

- Dostaniesz innego wierzchowca… przykro mi. Jak się okazuje taka jest cena sentymentów wrony i miłosierdzia pustyni. Podlana moją głupotą.

Komnata Lorda Dowódcy, Wrony i Sikorka.

Septa początkowo przysłuchiwał się rozmowie Lorda Dowódcy z Alysą… Potem już chyba tylko ojca z córką. Oczywiście, że był zdziwiony… i tym że Stary nie poruszył sprawy Lannistera, dzikiego któemu pozwolili zwiać jak i dziecka… przypomniał sobie tamten wieczór kiedy to Półręki przywiózł Moraud… przyjrzał się wyciągniętym dłoniom jakby raz jeszcze widział na nich krew niedoszłej matki. Do dzisiaj jego dłonie były czyste ale Pająk zdecydował się je ubrudzić. Wybabrać je tamtą krwią.

Wrócił do komnaty… głównie za sprawą imienia, które w ostatnich czasach wisiało niewypowiedziane w powietrzu. W rozmowach ze Skagosami i Dzikimi, w przesłuchaniach i poszukiwaniach zdrady. Bettley! Właściwie to Lord Dowódca nie dał mu okazji wypowiedzieć się o nieistniejącym dziecku… do komnaty weszły kolejne osoby…

Kamyk i Roddard. Jeden wyglądał jak psu z zadka wyciągnięty a drugi jakby chętnie się tam znalazł byleby nie stawać przed Lordem Dowódcą.

I znowu Stary go powalił informacją. Niby każdy to czuł pod skórą… ale Lord Dowódca przekuł to w słowa. Moraud będzie albo po stronie straży albo będzie martwa. Obraz jaki malował się przed nimi dalece już odbiegał od tego jakim miała ta wybrawa być na początku. Septa nie był starszym w Straży to i nie często zabierał głos. Dlatego z takim trudem i tym razem mu to przychodziło. Właściwie siedział tutaj i powinien był tylko przyjąć rozkaz do wiadomości i wyjść… ale był też Czarnym Bratem i wiedział, że Marbran Qorgyle miał łeb nie od parady i potrafił mielić wszystkie te informacje jakie do niego spływały… i wyciągać wnioski.

- Jest mały kłopot z Ser Oswynem Bettley. Zaczął niemrawo Willam. – Nie chcę rzucać oskarżeń i rzucać ich nie będę bo nie wiem ile w tym prawdy, a ile czyjejś gry. W każdym razie dotarły do mnie informacje o dziwnym zachowaniu Osy za Murem… Wskazujące, że jemu bardzo zależy na tym żeby sojusz Moraud z nami zerwać. I to niestety przyszło z dwóch źródeł. Pojmany Skagos co to ubił naszych… i dziki, który próbował ustrzelić na polecenie Toczącej się Czaski Lannistera.

Rzecz jasna podał też szczegóły tych spotkań rzekomego Bettley’a i co dokładnie słyszał… Nie przejmując się spojrzeniami Alysy i Kamyka. Przemilczał za to dokładne okoliczności spotkania z Henkiem… Początkowo. Potem stwierdził lakonicznie, że udało mu się go dopaść i docisnąć… nim jakimiś cholernymi sztuczkami nie wywinął mu się z łapsk i zwiał..

- Aha… nie wiem kto ostatniej doby pełnił warty ale dwukrotnie na teren Czarnego Zamku ktoś się zakradł. Raz tuż przed pożarem… a ponownie przed świtem. I zajumał konia ze stajni… Tytusowi. Nie wspominając już o pożarze.

Kiedy w komnacie pojawił się przedstawiciel Moraud… Septa przedstawił plan. Jako, że większość spraw była już przygotowana teraz tak naprawdę trzeba był dopakować sprzęt i wsadzić tyłki na siodła. Dwie godziny wszystkim powinny wystarczyć.

Konie czekały dla wszystkich, a i trzy dodatkowe luzaki były ochędożone w razie problemów. Czarni, skrzydlaci posłańcy siedzieli w klatkach. Żywność i inny moderunek czekał już tylko na okulbaczenie. Wszystko było gotowe… tylko tak cholernie się Sepcie nie chciało ruszać w drogę. Pakowanie się w taką kabałę. Też spotkała go nagroda za lata wiernej służby. Nie wychylał się, nie kozaczył… nie politykował, nie cisnął na piedestał dowodzenia… i został ni to śledczym, ni to posłem, ni to szantażystą ni to zabójcą… i wargiem.

Pomimo tego, że Mort miał długi język chciał go zabrać… bo co do jego oddania straży nie miał wątpliwości. Jednak Wiotki, przydupas Lannistera nie był mile widziany na tej wyprawie.

Alysa i Kamyk

Zatrzymał ją tuż za drzwiami komnaty Lorda Dowódcy i Kamyka też… Ściszonym głosem i z grymasem bólu na gębie powiedział im parę słów, z których nie mógł być zadowolony. – Ten pchlarz powiedział mi kilka rzeczy zanim się zjawiliście, rzekomo o mnie. Pewnie łgał taka jego dzika natura… ale jeżeli nie to dwie rzeczy by nie zaszkodziły. Pierwsza Alyso jeżeli masz jakieś zioła albo Aemon ma to może się tak zdarzyć, że lepiej by było aby sny nie były do mnie dopuszczone. Żebym mógł nie przespać nocy albo dwóch…

- No i ten cholerny wilk. Może się tak zdarzyć, że… zresztą sam nie wiem… w każdym bądź razie coś nas… a w cholerę z tym… Motał się koniuszy sam nie wiedząc co i jak powiedzieć. - Po prostu miejcie na niego baczenie. A jakby się zachowywał jakoś dziwnie, tym bardziej jak by mnie nie było w pobliżu to pamiętajcie, że jest mój. Ostatnie słowo podkreślił. „Mój” z całą pewnością nie mówił tego z dumą… raczej z brzemieniem… ale i z takim przekonaniem jakby święcie w to wierzył.

Stajnia

Hryn przyleciał do niego kiedy się kończył pakować… z bardzo radosną informacją. Wielki Skagos przebiera w koniach Straży jak na końskim bazarze w Królewskiej Przystani. Zasapany biegiem chłopak, a do tego jeszcze jąkała tylko spotęgował złość Septy. On nie lubił jak ktoś panoszył się w jego królestwie… bez jego zgody… a tym bardziej wiedzy.

Hwarhen Bez Żony okazał się tym świętokradcą… a właściwie Hwarhen Bez Brody jak go od wczorajszego pożaru nazywali Bracia. Widok Septy go ucieszył co najmniej jakby znalazł odpowiedniego człowieka do realizacji swoich planów.. O dziwo widok jednookiego basiora siadającego kilka metrów przed wrotami stajni już mniej. Zupełnie jakby przywołało jakieś przykre wspomnienie. Niemniej jednak szybko przeszedł do sformułowania swoich oczekiwań. - Potrzeba nam silnych i szybkich koni. Te dwa wyglądają na takie i się nadadzą dla nas. Wskazał istotnie właśnie takie konie. Bardzo zacne, w tym jedenego Pierwszego Zwiadowcy... a drugiego Czarnego Serca.

- Takie są. Idealne połączenie szybkości i wytrzymałości… ale one nie są przeznaczone pod Skagoskie dupy. Odpowiedział Septa. – Konie są Straży i to Straż nimi rozporządza… Straż w mojej osobie. Nie widzę powodu dla którego masz zmieniać konia, na którym tutaj przyjechałeś i tym bardziej po co ci dwa.

Wielkolud widać nie był nawykły do sprzeciwów i nawet z jego gardła wydobył się pomruk przypominający wilcze warczenie… ale chyba miał trochę więcej rozumu niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać bo nie rzucił się żeby wbić Willama w ziemię. – Erland rozkazał żeby przygotować nam wierzchowce. Stwierdził w końcu Skagos, myśląc że chyba sięgnął po ostateczny argument.

Willam pokiwał głową ze zrozumieniem i dobrodusznym uśmiechem. A potem wzruszył ramionami. – Cóż, Erland może sobie kazać. Ale którą kurę mu wytargać z jego kurnika i ugotować na rosół. A jak ja rozkazu nie dostanę od Lorda Dowódcy to koni nie dostaniecie. Te które macie wam wystarczą, a jak będziecie nas spowalniać to… przesiądziecie się na luzaki.
 
baltazar jest offline  
Stary 08-04-2013, 00:01   #90
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
- Możesz zabrać gryzonia. Nie możesz go wyciągać przy Lady Alysie. Nie możesz srać tuż przy obozie. Nie możesz samowolnie prowadzić zwiadów… Możesz…

Roddard starał się załapać wszystkie pytania, które wylatywały z ust Morta z nieprawdopodobną prędkością, zagłuszając nie tylko odgłosy otoczenia, ale też jego, Roddarda, własne myśli. To była ta chwila, gdy, choć Mort go irytował, wiedział, że musi wykazać się cierpliwością i rozwiać wątpliwości chłopaka. A te dotyczyły rzeczy całkiem sensownych, jak swobody na szlaku podróży, oraz kompletnie idiotycznych, jak pory karmienia szczura. Jednak jego obowiązkiem było wysłuchać i odpowiedzieć.

- To już ci powiedziałem, nie będę się powtarzał – zamruczał Roddard któryś raz z kolei, nawet nie będąc pewien, czy dobrze usłyszał pytanie. Podczas, gdy jego entuzjazm dla wyprawy, od początku raczej słaby, jeszcze przygasł po wydarzeniach ostatnich kilkunastu godzin, to zapał Morta wydawał się powiększać kilkukrotnie z każdym krokiem, jaki stawiali na drodze do komnat Lorda Dowódcy. Kruk nie pamiętał, czy on kiedykolwiek w podobny sposób na coś oczekiwał. Chyba tak, ale to było już dawno temu, w poprzednim życiu. Była taka chwila…

- Czyli zgadzasz się, tak? – z rozmyślań wyrwał go podniecony głos.

- Tak. Nie. Ech, powtórz powoli…

************************************************** *******

Wiedział, w chwili kiedy poproszono go do komnaty, na jakiej zasadzie znajdzie swoje miejsce na wyprawie. Lady Alysa i Willam, ale zwłaszcza Alysa, mieli wiedzieć więcej. On miał wiedzieć mniej. Ale był potrzebny. Oczywiście, nie było już tajemnicą, dlaczego.

- Gdybyś dostał rozkaz, że masz zabić dziewczynę, młodą, ładną i słodką, wykonałbyś go, czy nie?

Nic wtedy nie powiedział, bo nie musiał. Qorgyle doskonale znał odpowiedź; gdyby nie miał pewności co do Roddarda, Kruk nigdy nawet nie dowiedziałby się o wyprawie. To, że teraz rozmawiał z nimi osobno, wynikało tylko z tego, że Roddard nie musiał, nie chciał nawet wiedzieć nic więcej. Polityka nie interesowała go prawie w ogóle, przynajmniej dopóki nie zamieniała się w jatkę.

Jeśli Moruad dogadała się z Raymundem Toczącą się Czaszką, jeśli jej żądanie wykopania tunelu pod Długim Kurhanem tym sojuszem jest dyktowane, będzie musiała zginąć. W innym przypadku istnienie Straży będzie zagrożone.

Mimo nieprzywiązywania wagi do polityki, Roddard nie był głupi. Nie wierzył, że śmierć Moruad zmieniłaby cokolwiek na lepsze. Mogłaby uruchomić tylko lawinę zdarzeń, która ostatecznie doprowadziłaby do chaosu, w którym to Straż byłaby jednak dominującą siłą. Nie wierzył, że Lord Dowódca tego nie rozumie – na pewno wiedział o wiele więcej niż on i miał jeszcze jakieś karty w zanadrzu. Więc wolał posłusznie wykonywać rozkazy, cierpliwie i bez gadania. Z Alysą i Willamem czuł się zwolniony z obowiązku myślenia i podejmowania decyzji.

Jeśli będzie trzeba zabić Moruad, zrobi to.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172