Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2012, 19:48   #1
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
[storytelling] Z chłopa król...

Nad Ogg słońce właśnie wschodziło. Minął już dziewiąty dzień, odkąd wieść o śmierci króla Galbenu obiegła świat. Wielu awanturników, rycerzy, banitów i rządnych złota maruderów przybywało do Galben, a większość z nich przechodziła właśnie przez Ogg, leżące w centralnej części Szwarcji.
Miasto swoje granice otwierało jednak dopiero po świcie, jeśli więc jakiś pechowiec dał się zamknąć w obrębie miejskich murów, nie miał wyboru i musiał spędzić tu noc - jeśli nie w jednej z karczm, to chociażby na gołej ziemi.
Słońce wynurzyło się już znad równin, gdy strażnicy na murach otrąbili wreszcie otwarcie bram. Do tego czasu wiele kramów i pubów przyjmowało już pierwszych gości, ale prawdziwy ruch zacznie się dopiero, gdy do miasta zjadą chłopi z okolicznych wiosek i żołnierze cieszący się chwilą przepustki. Wtedy zaś z miast na pewno wyjadą już zdążający do Galben podróżnicy...


Ziggrish Guile

Okutany w swoją szatę wędrowca Ziggrish siedział przed jednym z otwartych już pubów przy północnym murze i popijał chłodną wodę ze skórzanego bukłaka. Jak na razie podróżował sam. W mieście zastała go noc i chcąc, nie chcąc musiał gdzieś się zatrzymać. Na szczęście nocleg w Karczmie "U Chochlika" był na tyle tani, by nie uszczknąć zbyt wiele z jego skromnych zasobów gotówki. Droga do granic Galben powinna zająć mu kolejny dzień, następny zaś zajmie posuwanie się w głąb państwa.
Dla samotnego najemnika najgorszym co można spotkać na trakcie są bandyci, których wielu na pewno wychynęło na trakty korzystając z bezkrólewia.
W karczmie za plecami Ziggrisha dało się słyszeć głośne słowa i odgłosy przepychanki. Czyżby już teraz, o tak wczesnej porze, wybuchła karczemna awantura?

„Beczka” Ragrthron

Jak łatwo jest zdobywać przyjaciół, kiedy jest się rubasznym krasnoludem. 'Beczka' przekonał się o tym pijąc cały ostatni wieczór w doborowej kompanii. Kilku ludzi, orków i krasnoludów przywitało pośród siebie strudzonego wędrowca z otwartymi ramionami, stawiając wszakże warunek - nie skąpić opowieści i postawić kolegom, gdy przyjdzie odpowiednia chwila na kolej 'Beczki'. Krasnoludowi jednak przez cała noc udało się wymigiwać od tego przykrego obowiązku, a coraz bardziej pijana kompania fakt ten przeoczyła.
Teraz Ragrthron nie spał już, a siedział w jednej z centralnie położonych tawern Ogg. Zdaje się, że nazywała się "Pijany Czerwony Pies", ale w ciemności wieczoru krasnolud nie mógł być pewien co do tego.
Jak na razie jego kompania nie obudziła się z pijackiego snu, w którym pozostawali od kilku już godzin. Może dobrym pomysłem byłoby ulotnić się z miasta, zanim przypomną sobie o zaległym rachunku?

Kroq Gar

Kroq Gar wszedł do miasta z otwarciem bram, wraz z trzema swoimi strażnikami i wozem, na którym wieźli zapasy i inne potrzebne w podróży rzeczy. Ostatnią noc spędzili obozując na równinie, w drodze do Galben byli zaś już od kilku dni. Gwardziści stróżujący przy bramie dość nieufnie spojrzeli na czterech rosłych jaszczuroludzi - wszak nie byli oni zbyt powszechną rasą w tej części świata, nawet od kiedy zaczęli prowadzić swoje wyprawy badawcze.
Do Keltainen, stolicy Galben pozostało jeszcze jaszczurom ponad dwa dni drogi.
Gdy przechodzili przez miasto, tuż za rynkiem drogę zastąpiło im kilku mieszczan zbrojnych w prowizoryczną broń - piki, długie noże i tępe narzędzia rzemieślnicze.
- Wynoście się stąd, dzikie gady! Nie chcemy tu takich przybłęd jak wy!- Krzyknął ten, który najwyraźniej był przywódcą.

Varenius Ell

Pół-elf zanocował w jednej z usytuowanych na południowym-wschodzie tanich tawern. Od przynajmniej pięciu dni od i jego akolita przemieszczali się przez pustynię i trawiaste równiny Szwarcji, by dotrzeć do Ogg, skąd prosta już droga do Galben, gdzie już rozkładało się powoli truchło zmarłego monarchy.
Zeszłego wieczora uczeń czarnoksiężnika odprowadził swojego muła i kłusaka swojego mistrza do miejskich stajni, gdzie uiścił opłatę dwudziestu miedzianych pensów szwarcjańskich. Dziś zwierzęta mają zostać odebrane, w przeciwnym wypadku właściciel stajni zlicytuje je podróżnym, lub sprzeda do rzeźni. Dotarcie do stolicy Galben powinno zająć jeszcze dwa dni. Mniej, jeśli nie wynikną po drodze żadne niespodziewane trudności.

Dentern "Ringfeld" fon Gyinder var Quantin

Grupa Ringfelda, bo tak się przedstawił swoim towarzyszom, składała się z kilku poszukiwaczy przygód, którzy postanowili połączyć siły w drodze do Galben, a tam, jeśli los okaże się łaskawy, między sobą na drodze pertraktacji rozwiązać palący spór o władzę. Przez blisko tydzień, odkąd byli w drodze, często żartowali, sprzeczali się, lub też otwarcie kłócili o to, kto z nich powinien zostać królem. Dwóch łowczych z południowo-wschodnich głusz - zdaje się że elf i jego pół-elfi syn, kapłan Sidoriosa, człowiek-rycerz kryjący się za stalową zbroją, wojownik ork, nigdzie nie ruszający się bez wielkiego topora, oraz Ringfeld, który zgodził się dołączyć do tej grupy jako magiczne wsparcie. Nie zdradził jednak o sobie zbyt wiele faktów, ani nawet nie ujawnił zakresu swojej mocy. Jego towarzyszom nie udało się nawet wciągnąć go do wspólnych przepychanek żartami, chociaż nie raz i nie dwa próbowali. W końcu jednak dotarło do nich, że Ringfeld jest raczej cichym, izolującym się od innych osobnikiem, pomocnym jednak bardzo gdy wymaga tego sytuacja.
Teraz grupa najemników i poszukiwaczy przygód szykowała się do wymarszu z szynku "Obok Miecza" w zachodniej części miasta. Idąc pieszo cała grupą za kolejne dwa, trzy dni powinni ujrzeć Keltainen.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".

Ostatnio edytowane przez Fielus : 08-10-2012 o 13:12.
Fielus jest offline  
Stary 01-10-2012, 21:58   #2
 
Ravenz86's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravenz86 nie jest za bardzo znany
Chłód wody pitej z bukłaka, którym się posługiwał od niepamiętnych czasów wyostrzyła zmysły i odgoniła tymczasowo zmęczenie drogą. Ziggrish zastanawiał się co winno być jego następnym krokiem, pewne jest że potrzebuje noclegu i więcej niż tylko odrobinę prywatności a której nie zazna jeśli tak po prostu zaśnie pod drzewem lub w sianie w stodole. Niestety mała grupka bandytów spowolniła jego drogę gdyż musiał ją po cichu wyminąć by nie wpaść w ich pułapkę, to nie oczekiwane wydarzenie doprowadziło że Ziggrish nie zdążył dotrzeć do Ogg przed zamknięciem bram. W wyniku czego podświadomie zaczął się rozglądać za jakimś domem, a najlepiej piwnicą w której cieniach mógłby się schować i zasnąć bez obawy odnalezienia. Niestety jego poszukiwania spełzły na niczym gdyż jedynymi budynkami były zapchane do granic możliwości to mniejsze to większe tawerny, po szybkiej rundce po tawernach i przysłuchiwaniu się rozmów wywnioskował że najtaniej będzie jeśli spędzi noc w pokoju Karczmy „U Chochlika” - gdzie udał się niezwłocznie. Zachowawszy maksimum ostrożności podczas zamykania drzwi dynamicznie się odwrócił w ich stronę tak by nikt z przebywających w środku nie zdążył zauważyć jego świecących oczu by nie sprowokować zbytniego zainteresowania jego postacią, wiedział że w ciasnym i dobrze oświetlonym pomieszczeniu miałby spore problemy w konflikcie z kimkolwiek. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do jasnego oświetlenia rozejrzał się po sali. Zdecydowaną większość stanowili ludzie ale łatwo można było napotkać na przedstawicieli krasnoludów którzy przeważnie siedzieli razem i opowiadali coś w ich języku lub siedzieli wymieszani z pospolitymi ludźmi zaciekawieni opowieściami brodatych pijaków. Znalazłoby się również kilku przedstawicieli przemądrzałych i groteskowych z jego punktu widzenia elfów czy tam pół elfów cieszących się zainteresowaniem dziewek karczmiennych. Po pobieżnym rozejrzeniu się po karczmie na wypadek gdyby musiał salwować się ucieczką stwierdził że ta niczym specjalnie się nie wyróżniała. Ot zwykła prostokątna zabudowa z dużym kominkiem który ewidentnie został spartolony gdyż był cały okopcony, ławy ze stołami przeważnie stały rozstawione w rzędach inne były przestawione przez przeróżne kompanije podróżników. Strop karczmy podparty był w sześciu punktach ociosanymi balami drewna na których wisiały przeróżne fanty które jednak nie zwróciły uwagi Ziggrisha jak ten pozłacany kielich stojący na honorowym miejscu tuż za gospodarzem karczmy. Szybka ocena pozwoliła stwierdzić że jest on dosyć cenny – na tyle by znaleźć się w jego plecaku. Ruszył w dosyć sztywnym kroku w przód by rozmówić się z karczmarzem. Samą rozmowę musi rozegrać na tyle by za bardzo nie zwrócić uwagi rozmówcy.
-Wi-Witaj ty panie-panie karczmarzu. Spa-spa-spać pokój ja-ja? Ile-ile kosztować? - gdyby karczmarz mógłby przedrzeć swym wzrokiem zacienioną twarz swego rozmówcy odgadłby że szczególnie z tego ostatniego zdania Ziggrish był zadowolony najbardziej – gdyż wydawało mu się najbardziej po „ludzku”
-Siedemdziesiąt pięć miedźiaków za noc, skąd przybywasz panie? - karczmarz pomimo prób Ziggrisha próbował dowiedzieć się czegoś więcej, widać coś musiało pójść nie tak jak w planie.
-Pustyń-pustyń rubieży-bieży z południowych-dniowych. Nie znać-znać język twój-uj dobrze-dobrze. Tak-Tak – Ziggrish wyjął dłoń w długiej czarnej skórzanej rękawicy, która nie wiadomo kiedy sięgnęła do kieszeni skrytej pod długim płaszczem. Na stole szybko znalazła się odpowiednia kwota, tym razem Ziggrish chyba zwiódł karczmarza i tak szybko jak pieniądze pojawiły się na stole tak szybko zniknęły u gospodarza.
-Jak pana godność? Pokój na poddaszu po lewej stronie – zadał ostatnie pytanie, dodając – oto klucz
-Al-Zagir, Dziękuję – Ziggrish te dwa słowa dopracował do perfekcji, chwycił klucze i ruszył czym prędzej do swojego pomieszczenia.

###

Wstał tuż przed wschodem słońca wyszedłszy na sienie na poddaszu poszedł do małej okrągłej okiennicy. Jego oczom ukazał się istny raj dla takiego rzezimieszka jak on. Ciasna brama w wejściu, tylko dwóch strażników wyglądających na zmęczonych i stojących od tak – nie zwrócili nawet uwagi na to że jakiś biegnący mężczyzna, w ucieczce przed prześladującymi go innymi facetami spod ciemnej gwiazdy, przewrócił kobietę trzymającą małe dziecko. Nic, zero reakcji. Ziggrish czuł już podświadomie kilka meszków ze złotem w swych zwinnych łapach. Tą myśl przerwał odgłos awantury dobiegający z dołu, przypomniawszy sobie pozłacany kielich który widział wczoraj wieczorem za karczmarzem zwęszył okazję.
Zaczął schodzić na dół w myślach przypominając sobie w których miejscach schody skrzypiały. Zszedł w ciszy na sam dół i już widział roztrzaskaną ławę, poobijanego mężczyznę i posiniaczonego krasnoluda który szykował się na elfa który prawdopodobnie towarzyszy leżącemu poobijanemu nieszczęśnikowi. Widok istnie przekomiczny – elf co chwila cofający się w tył i próbujący słownie przekonać krasnoluda że nie warto, karczmarz który przeszedł obok rozbitej ławki, jakby to była dla niego normalność, do mężczyzny i próbuje go ocucić.
„Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta, Tak-Tak” Ziggrish szybko i dosyć nerwowo zaczął się rozglądać dookoła czy nie ma tu kogoś innego, moment do kradzieży był idealny – właściciel zwrócony plecami do swojej lady – dwóch zwróconych bokiem do niego, a głowami ku sobie przeciwników. Po cichym podejściu za ladę schował się chwilkę tak by nikt nie mógł go zobaczyć a sam zaczął nasłuchiwać. Elf nadal błagał o darowanie – widać prawdą jest że dla nich tylko ich wygląd się liczy – krasnolud nadal mamroczący przekleństwa a karczmarz...

Podszedł do lady – serce Ziggrisha stanęło – chwile zdawały się trwać wiecznością. Już był przygotowany do ciosu, naprężył mięśnie nóg by szybko wskoczyć na ladę po czym jak najprędzej pobiec w stronę drzwi i zniknąć z oczu gdzieś w cieniu pobliskiego lasu. Jednak nic – nic się nie stało – widać karczmarz albo go zauważył i nie wie co ma zrobić albo wziął coś stojącego na ladzie i gdzieś poszedł – myśli zaczęły biec szybko – obrazy krążyć przed oczyma – co było na ladzie? Przewrócone i stojące kielichy, szklany kufel – butla z wodą? Tak butelka z wodą
-Napij się wody, Ej no nie mdlej! Co ty jesteś dziecko czy wojownik? - Ziggrish w potoku myśli nie usłyszał jak kroki karczmarza oddalają się. Teraz albo nigdy, szybkie niemal bezgłośne wychylenie się zza lady – być może by usłyszeli -lecz ci byli zajęci sobą – rozejrzenie się dookoła „Tak-Tak to jest moje. HAHAHA!”

I obiekt zainteresowania znajduje się za pazuchą w bezpiecznym miejscu – na pewno bezpieczniejszym niż ta karczma, równie cicho jak doszedł za ladę równie szybko znalazł się na schodach. Wrócił do postury człowieka i specjalnie w najgłośniejszym punkcie schodów mocno nacisnął stopą. Karczmarz się odwrócił
-Jak się spało Panie? - tak jakby nic się nie działo
-Dobrze-Dobrze. Do widzenia-widzenia – powiedział a gdy znalazł się tuz przed wyjściem dodał – pobij-bij krasnoludzie go-go-go – Ziggrish pomimo nienawiści tak do krasnoludów tak do elfów chętnie widział rozpaćkane ciała wysokich długouchich miłośników lasów.

Ruszył do wrót miasta – tam rozpoczął myśleć czy się dołączyć do kogoś w podroży do Galben czy iść samemu. Osób zwabionych wolą króla były całe masy – co prawda nie tyle ile w bezimiennych metropoliach w których się urodził ale i tak całkiem sporo – możliwości również było dużo. Postanowił poczekać i się rozejrzeć po przybywających czy ktoś nie wygląda na osobę z którą mógłby się wybrać na północ.
 
Ravenz86 jest offline  
Stary 04-10-2012, 18:00   #3
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Niepozorna, przysadzista postać wędrowała w blasku wschodzącego słońca. Swoje ciężkie i niezgrabne kroki już od kilku dni kierowała w kierunku północnym. Promienie światła kładły swój odcisk na ognistorudej czuprynie krasnoluda, po czym odbijały się we wszystkie strony świata. Najwidoczniej musiała to być sprawka jakiegoś wosku, którego brodacz używał do pielęgnowania swojego owłosienia. Skórzany tobołek przyozdobiony licznymi łatami wesoło podskakiwał na końcu grubego kija w rytm nieharmonijnego marszu samotnego wędrowca. Strzępobrody sapał ciężko, podróż pieszo nie była mu w smak. Nie mogło być jednak mowy o wierzchowcu – pomijając cierpiący na anemię mieszek krasnoluda – miał przykre wspomnienia z dzieciństwa, w których konie w szczególności odegrały główną rolę. Mimo iż jego buty były w miarę znośnym stanie, zdążyły odcisnąć swoje piętno na nabrzmiałych już stopach krasnala. Bąble rudy grubas będzie leczył jeszcze przez najbliższe kilka dni. Dlatego też zły grymas gościł na jego twarzy już od początku podróży. Marzył i oddałby wiele za ciepły kącik, zimne piwo i udźca baraniego. Zmęczony, głodny i cierpiący na brak towarzystwa. Ale już niedługo. Gdzieś na horyzoncie zamajaczyła panorama miasta…


Było już dobrze po południu, nim Ragrthrone zdołał przedrzeć się przez niewielkie poszycie leśnie i stanąć pod bramą miasta. Panował tam niemały ruch. Wiele postaci nieustannie przemierzało to jedną to drugą stronę bramy. Więcej było jednak takich, którzy w pośpiechu opuszczali miasto, jakby czegoś się spodziewali. Czego, na to krasnolud nie mógł znaleźć odpowiedzi. Po kilku chwilach stania w kolejce składającej się z wszelakiej maści handlarzy, chłopów i szarlatanów doszedł do miejsca, w którym funkcję pełnił strażnik. Krasnal nie zwrócił zbytniej uwagi na jego ubiór i elementy opancerzenia a jedynie na starą, wyniszczoną twarz, która lustrowała wiele trosk. To musiał być człowiek znudzony życiem. Cały żywot w jednym miejscu, na jednym stanowisku. Chociaż, może przy butelczynie mocnego trunku zdołałby wyciągnąć z niego opowieści o tym, jak jako jeszcze młodzik miał marzenia zawojować świat. Takich było i jest na pęczki.

Strażnik nawet nie raczył zrewidować Ragrthrona (być może nie było to modne w tych stronach, albo po prostu człowiek zaniedbywał swoje obowiązki), rzucił jedynie leniwym spojrzeniem, które omiotło rudą łepetynę i wielki brzuch ‘Beczki’, po czym ledwie dostrzegalnie skinął doń głową. W taki oto sposób, Ragrthron znalazł się w Ogg. To był pierwszy przystanek w wędrówce krasnoluda. Nie znał obyczajów ani tutejszej kultury. O „świecie na północy” miewał okazję zasłuchiwać opowiastek jedynie od handlarzy, kiedy to jeszcze całkiem niedawno prowadził własną karczmę daleko na południu. Dialekt jakim posługiwali się mieszkańcy, do bólu przypominał ten używany w swoich stronach. Nie miał więc problemów z komunikacją. Teraz jednak postanowił rozejrzeć się po mieście, zaczerpnąć języka. Wszelako minęło kilka godzin, a nie dowiedział się niczego interesującego. Ludzie są dziś wyjątkowo zabiegani – burknął do siebie, kiedy kolejna osoba przeszła obok niego, nie zwracając uwagi na jego pytania. Zmęczony, usiadł nieopodal studni, skąd zaczerpnął orzeźwiający łyk wody. Pewna starsza pani okazała się na tyle miła, iż użyczyła swojego wiadra na chwilę. Przeźroczysta ciecz nie ugasiła jego pragnienia, miał ochotę na napój godzien każdego szanującego się krasnoluda. Dlatego też zaczął rozglądać się za knajpą, a tak się złożyło, że najbliższa leżała rzut kamieniem od studni – wszedł, nie zastanawiając się więcej.


Nie trwało to długo nim zdołał się zaaklimatyzować. Najpierw jednak zaczął od niewielkiego stolika w kącie knajpy. Zamówił jedynie małe piwo, uważając, aby doszczętnie nie opróżnić żałosnej sakiewki. Usiadł z wielką ulgą. Wieczór się zbliżał, poganiając przed sobą chłodniejszy wietrzyk. Służący zapalił więc w kominku. Ragrthron obserwował i oceniał. Znał się na biznesie karczmarza, gdyż sam piastował takie stanowisko przez kilka lat. Przyglądał się uważnie najdrobniejszym detalom gospody, weryfikował wystrój, naczynia, jadło i napitki oraz sprawy sanitarne. Na jedną chwilę poczuł ukłucie w sercu. Jakiś smutek na powrót wypłyną na powierzchnię, który prędko zatopił w piwie.
Grupka klientów powiększała się z każdym wpadającym przez dębowe drzwi podmuchem wieczornego powietrza. Karczma obsługiwała klientów z każdej rasy, co nieco go zaskoczyło – tam, na południu, widywał jedynie swoich rodaków oraz okazjonalnie ludzi. Nie miał jednak nic przeciwko, kiedy niski elf o szpetnej twarzy dosiadł się do ‘Beczki’. Mimo to coś od razu nie spodobało mu się w tym pomarszczonym wyrazie twarzy. Musiał to być typek spod ciemnej gwiazdy, a właśnie z takimi nie chciał mieć nic do czynienia.

- Zabieraj łapy, albo własnoręcznie ci je odrąbię! Już od początku elf próbował odwrócić uwagę rudego krasnoluda, stawiając mu tanie piwo. Gdyby tylko ten głupiec wiedział, jak uboga jest sakwa ‘Beczki’, zrezygnował by z przedsięwzięcia kradzieży jej. Stalowy zacisk spoczął na drobnym nadgarstku szpiczastouchego. Zaskoczony łotrzyk spróbował się wyrwać. Nie poskutkowało, więc zadziałał spontanicznie. Drugą ręką, którą wciąż miał wolną, dobył krótkiego sztyletu, przyciskając go do grdyki Ragrthrona. Reakcja krasnoluda była równie spontaniczna co elfa. Momentalnie puścił jego rękę, po czym otwartą dłonią zdzielił przez łeb napastnika. Dzięki swojej masie, impet uderzenia był tak wielki, że elf potoczył się dwa metry od strzępobrodego, po czym zatrzymał się na ścianie. Po chwilowym zamieszaniu wyniesiono ogłuszonego złodziejaszka za drzwi. Najwidoczniej była to osoba dobrze już znana w tych stronach, ponieważ barman chętnie postawił krasnoludowi następną kolejkę na koszt firmy. Poza tym, zyskał kilku przyjaciół.

Grupka stałych bywalców zaprosiła go do swojej obszernej ławy. Trzech ludzi, dwóch krasnoludów oraz ork (nigdy żadnego nie widział), wszyscy spragnieni piwa i zabawy. Przywitali go serdecznie, jakby najlepszego przyjaciela, gratulując mu przy tym imponującego ciosu. Instynkt Ragrthrona podpowiedział mu, że tej nocy ma okazję dobrze się zabawić, o ile będzie trzymał się tej wesołej kompani. ‘Beczka’ był w swoim żywiole. Uwielbiał siedzieć wśród przyjaznej gromadki, skorej do rozmów i żartów. Szybko przejął inicjatywę, zaczynając opowiadać o swoim rodzimym kraju, o którym tamtejsi zebrani najwidoczniej nie słyszeli. Towarzystwo rudego krasnoluda chyba przypadło im do gustu, gdyż zaraz jeden przez drugiego zaczęli stawiać mu trunki, byle by tylko nie przerywał swoich opowieści. ‘Beczka’ dowiedział się również wielu interesujących się rzeczy. Zdradził cel (a dokładnie tylko miejsce) swojej podróży, chcąc posłuchać o panującym w tych krainach zwyczajach, o stosunkach pomiędzy poszczególnymi państwami oraz zapamiętać miejsca, które warto odwiedzić. Wszystkie te informacje były bardzo przydatne, dające krasnalowi niejakie podstawy do zrozumienia i utożsamienia się z tym światem.

Salę przepełniały śmiechy i zapach alkoholu. Kilku nawet – w tym część kompani ‘Beczki’ – zaczęło tańczyć. Szybko mijały kolejne godziny, które ‘południowiec’ starał się jak najlepiej wykorzystać. Nie szczędził napitków towarzyszy, obawiał się jednak co też zrobi, kiedy to on będzie musiał postawić swoim kompanom. Ta możliwość coraz bardziej oddalała się od niewinnie wyglądającej sakiewki brodacza. Co słabsi poczęli zasypiać pod stołami i tarzać się w swoich wymiocinach. Nie sławna jeszcze w tych stronach głowa Ragrthrona oczywiście do takich się nie zaliczała. Pozostawiając jedyną przytomną osobą, rudy dobrał się do pozostałości butelek po swoich nowych przyjaciołach, po czym sam zrobił sobie krótką drzemkę.

Było jeszcze ciemno, kiedy się ocknął. Słudzy ochoczo poczęli robić porządki po krótkiej acz owocnej pijatyce. Kompania, z którą krasnolud spędził miło wieczór, spała jeszcze. Poczuł ulgę – teraz wystarczy zniknąć, nim sami zbudzą swoje zapijaczone mordy. Ragrthron nawet ich polubił, jednak w tej sytuacji nie miał czasu na zbieranie przyjaciół; ma swój cel i do niego dąży. Podszedł do lady i poprosił o dzbanek wody. Alkohol został z góry opłacony przez kolegów, więc nie musiał martwić się rachunkiem. Wdał się jeszcze w krótką pogawędkę z barmanem, nie szczędząc mu przy tym kilku rad w prowadzeniu karczmy, po czym się z nim pożegnał. Zadowolony z dzisiejszego utargu szynkarz podziękował Ragrthronowi za mądre słowa i życzył mu dobrej nocy. Będąc wciąż w dobrym humorze, grubas opuścił knajpę.

Chłodne sztyleciki wiatru przebiegły po kolistym ciele krasnoluda; dzięki procentom wlanym w swój organizm nie czuł ich ukłucia. Teraz musiał znaleźć miejsce, w którym doczeka wschodu słońca.

Upatrzył sobie kwaterę w nieużywanej stodole. W głowie przemyślał każdy szczegół czekającej go podróży. Musi zdobyć prowiant i jakiś transport. Jak miał tego dokonać bez pieniędzy?
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 04-10-2012, 20:47   #4
 
Sivilar's Avatar
 
Reputacja: 1 Sivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputację
Przeklęty chłody klimat tego kontynentu nie odpowiadał ciepłolubnemu jaszczuroczłekowi. Kroq Gar zbliżył się do ogniska, które rozpalili jego towarzysze. Tak, odrobina ciepła była tym, czego potrzebował. Gdy ogrzewał się, dotarła do niego woń pieczonego jelenia. Spojrzał znad ognia na Var’Kana. Przed wyruszeniem w podróż wielu wątpiło, czy zabranie łowcy o zielonej łusce jest dobrym pomysłem. Teraz widział bardzo wyraźnie, że nie mieli oni racji.
Chciał dać się porwać wspomnieniom ciepłych lasów swojego kraju, ale nie pozwoliły mu na to hałasy dobiegające z wozu. Spojrzał w tamto miejsce. Kroak i Nakai, wojownik i jego siostra, której rola w tej wyprawie nie była dla niego jasna, ale ponoć miała uczyć się fachu od brata, szukali czegoś na wozie, ale nie obchodziło go to. Jego wieczne zmęczenie zaczęło przybierać na sile. Wiedział, że musi mu ulec. Położył się na boku, blisko ogniska. Szybko znalazł się w objęciach Śniącego Prastarego.


***


Wczesnym rankiem stanęli pod bramami miasta. Dzień zapowiadał się bezchmurny i ciepły, co bardzo cieszyło Jaszczura. Równie dobrze na jego humor wpłynął fakt, że strażnicy właśnie otwierali bramy. Pierwszy, który spostrzegł przybyszy krzyknął do reszty coś, czego kupiec nie zrozumiał, ale to go nie dziwiło. Sprawnie posługiwał się ludzkim językiem, ale nadal istniały słowa, których nie rozumiał. Na szczęście było ich niewiele. Mężczyzna położył rękę na głowicy miecza i lekko niepewnym krokiem ruszył ku obcym. Kroq Gar gestem nakazał, aby jego eskorta została z tyłu przy wozie, a samemu ruszył ku człowiekowi. Za jego placami dało się słyszeć pomruki niezadowolenia. Nie zwracał na to uwagi. Kilka kroków dalej stanął na przeciw strażnika.
-Witaj... panie. Wasza godność, rasa, cel przybycia i przewidywany czas pobytu.
Rasa! Po wielu miesiącach pobytu na tym dziwnym lądzie nadal dziwiła go niedomyślność tej śmiesznej różowoskórej rasy. Ledwie zdusił w sobie chęć, aby wybuchnąć śmiechem.
-Witaj-bądź pozdrowiony, panie! Jestem-nazywam-zwę się Kroq Gar, Jaszczuroczłek. Przychodzę-przyjeżdżam-przybywam tu w drodze do miejscowości zwanej-nazywanej przez was Galben i chcę-zamierzam-będę tu tylko dziś.
Strażnik niepewnie zdjął dłoń z głowicy miecza. Rzucił okiem na towarzyszy kupca, którzy czekali przy wozie.
-A oni to?
-Moja eskorta. Zawsze są-żyją-znajdą się tacy, którzy zaatakują-napadną na podróżnych, nawet gdy przypominają-wyglądają-są podobni do mnie.
Człowiek skinieniem głowy przyznał rację przybyszowi. Ruchem ręki pozwolił na przejazd przez bramę.
-Życzę miłej podróży -dodał z lekkim uśmiechem.
-Żegnam-dziękuję-życzę dobrego dnia!


***


Wóz toczył się powoli przez miasto. Kupiec nie mógł pojąć jak te liche i szpetne jak noc budowle można nazwać architekturą. Wspomnienia wspaniałych, monumentalnych, pięknie wykończonych budowli z jego ojczystych ziem nie pozwalały mu nazwać tego czymś więcej niż lepiankami. Znów miał ochotę zanurzyć się we wspomnieniach, ale nie miał na to okazji. Drogę zastąpiło im kilka osób, jak sądził po ich wyglądzie, byli to mieszczanie. W rękach najrozmaitsze przedmioty.
-Wynoście się stąd, dzikie gady! Nie chcemy tu takich przybłęd jak wy! - Krzyknął ten, który najwyraźniej był przywódcą.
Zaciekawiony takim zachowaniem, lekko przechylił głowę w bok, przyglądając się im uważnie.
-Czemu się tak przyglądasz?! Coś do ciebie mówiłem!
Kroq Gar uśmiechnął się do siebie. Było coś zabawnego w ich zachowaniu, które mówiąc bardzo łagodnie, nie należało do najmądrzejszych. Postanowił delikatnie pokazać im ich błąd. Wyprostował się, napinając mięśnie i ruszył w ich stronę. Starając się ukazać jak najbardziej imponująco, nie zwalniał kroku. Wyraźnie zaskoczeni unieśli “broń”. Zatrzymał się o dwa kroki przed przywódcą, który miał teraz okazję udowodnić, że jednak ma trochę rozsądku. Drapiąc się po brodzie tak, aby jego pazury były dobrze widoczne, wyszczerzył kły w złośliwym uśmiechu.
-Widzę-myślę-sądzę, że byliście-będziecie-jesteście rozsądni i pozwolicie-zezwolicie wędrowcom na krótki pobyt w mieście, aby mogli-mieli okazję odpocząć-wypocząć przed dalszą podróżą. Oczywiście nikt wam nie przeszkadza-pozwala-zakazuje atakować-walczyć, ale raczej nie wyszlibyście-zostalibyście-bylibyście już w tak dobrym stanie jak teraz - uśmiech na jego twarzy stał się mniej przyjemny.
Większość chyba przyznała mu rację, bo dość szybko rozeszła się ze strachem w oczach, ale niektórzy dalej nie pozwalali przejść jaszczuroludziom. Przywódca mieszczan najwidoczniej postanowił nie marnować już więcej czasu na “przeklęte gady” i wziął szeroki zamach “bronią”. Ten moment odsłonięcia kosztował go wiele. Kroq Gar wykorzystał to, doskakując do przeciwnika. Jedno szybkie uderzenie głową. Jedna krótka chwila. Człowiek wylądował na ziemi, trzymając się za głowę. Nieliczni, którzy zostali przy pokonanym ruszyli, najwidoczniej, na pomoc, trzymając wysoko to co mieli w ręku. Jednak nawet oni odpuścili, gdy towarzysze kupca postanowili pomóc mu w “negocjacjach”. Wystarczył moment, żeby na “placu boju” zostali dzicy przybysze i ich “nowy przyjaciel”.
Kupiec postanowił nie dawać ludziom nowych powodów do nienawiści, to mogło zaszkodzić ewentualnym interesom. Ta myśl nie cieszyła. Nie zwlekając odciągnął leżącego na bok ulicy. Nie obyło się bez małych problemów. Człowiek rzucał się, klnąc na kupca, ale niewiele mu to dało.
Gdy było już po wszystkim, Jaszczuroczłek rozejrzał się po okolicy. Gawiedź, która miała przyjemność oglądać widowisko wyrażała mieszane uczucia. Jedni cofali się ostrożnie, aby nie podzielić losu “obrońcy ludzkości”, inni zaś mieli wymalowane na twarzach zadowolenie z, najwidoczniej, rzadkiego widowiska. A może to tylko złudzenie? To nie było istotne, mieli ważniejsze sprawy na głowie. Gestem i zniecierpliwionym sykiem nakazał dalszą podróż.
Tylko co zrobić dalej? Opuścić miasto jak najszybciej, żeby dotrzeć do celu? Kolejny sen pod gołym niebem nie należała do najmilszych z wizji spędzenia nocy. Ale zostanie w mieście na noc wiązało się z kosztami, a to też go nie cieszyło. Ciężka decyzja, którą trzeba było podjąć.
Po chwili zastanowienia wpadł na pomysł. Zatrzymają się gospodzie, która będzie najbliżej bramy, żeby wyruszyć jak najwcześniej. Teraz pozostawało tylko znaleźć odpowiedni przybytek. Czuł się zmęczony.
 
__________________
"Acta est fabula"
Sivilar jest offline  
Stary 05-10-2012, 10:42   #5
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Jak na ironie, osoby które od początku uważane były za brudnych, niegodnych zaufania zbirów którzy to dla pieniędzy są w stanie zabić własne matki, to jednak ta grupa z pewnością była inna. Kiedy ich spotkam, zrozumiał coś co winien wiedzieć od bardzo dawna. Nie powinno osądzać się każdego, trzeba także przełamać nienawiści, albowiem to właśnie Oni zabrali go ze sobą, właśnie wtedy kiedy skazany był na pustkę. Kiedy ruszył z nimi w drogę nie spoglądał za siebie... Droga była ciężka jednak nie mógł dać po sobie poznać zmęczenia, starał się jak tylko mógł by nie zawieść nowych kompanów, którzy wyglądali na wprawionych w bitce chłopów, niektórzy z nich nosili także niesamowite ciężary, jak chociażby Rycerz, zakuty w zbroję w której w stanie był podróżować po górzystych terenach. Dwa Elfy, a przynajmniej jeden i jego półkrwisty syn bardzo sprawnie poruszali się po wszelkich niedogodnych drogach, bardzo Ciekawiło go, dlaczego ma dziecko z ludzką kobietą. Jego ojciec opowiadał mu wiele o Elfach i zawsze zaznaczał że była to rasa niezwykle dumna. Jednak nie chciał o to zapytać, nie wiedział jak wówczas zareaguje a nie chciał wprowadzać takiego nastroju. Był jeszcze jeden. Wojownik ORK, budził w nim pewną odrazę, właściwie to się go brzydził, szczególnie kiedy ten spożywał posiłki ale z pewnością znał się na swym fachu i ciężko było mu odmówić siły dlatego też był doskonałym towarzyszem podróży, zapewne wielu jego przeciwników rezygnowało walki z nim, poprzez samo spojrzenie na niego, to była jedna z jego zalet. Jedyny który za bardzo go nie interesował był kapłan, nie przepadał za kapłanami, sam nie wyznawał religii uważał Ją za wymysły ludzi którzy potrzebowali czegoś, co nada sens im istnieniu. Bardziej zaś interesowała go kwestia, dlaczego podróżuje z nimi kapłan ? Czy Jemu także zależy na tej koronie ? Wydawało mu się to niezwykle dziwne jednak nigdy nie wyszło to poza jego myśl...


***********************************************


- Dwa dni ! Jak dobrze nam pójdzie, dojdziemy w ciągu dwóch dni ! Dro... -
- Trzy... Droga do Keltainen zajmie nam co najmniej trzy dni i to przy dużym szczęściu
. - Przerwał kapłanowi Elf. - Poza tym, słyszałem że na traktach jest pełno bandytów, wojska nie radzą sobie z pilnowaniem tych ziem... Dlatego podejrzewam że najlepszym wyjściem nie będzie się śpieszyć. A podróżować ostrożnie...
- Bandyci ?! Nędzne wyjęte z podprawa głupki ! Czarci syny padną pod moim toporem ! Ja obiecywać... Obiecać... Obiecuje ! Żaden z nich nie pokona dumnego Orka ! - Wykrzyczał plując się ork, z pewnością był to bardzo nieprzyjemny widok, jego czarne oczy które przypominały guziki niemalże błyszczały.
- Ojcze ! Być może nie powinniśmy podróżować głównymi drogami ? - zapytał pół-elf
- Nie... Nie znamy dokładnie tych terenów, poza tym nie wiemy co na nas czeka w tych lasach. Może coś gorszego aniżeli bandyci ? Może mości Rycerz ma jakiś pomysł ?
- Naszym... Celem, jest dostać się do Keltainen. To jaką drogą pójdziemy, pozostawię wam. Każda z nich niesie za sobą jakieś niebezpieczeństwo, teraz pozostaje kwestia które z nich jesteśmy w stanie pokonać. Najszybciej. Skoro jesteśmy tak niezdecydowani, może niech drogę obierze mości czarodziej ? - Można było odnieść wrażenie, że zdanie to powiedział z niezwykła ironią
- J...Ja ? - Ringfeld był wyraźnie zaskoczony. Tak naprawdę najchętniej najął by wóz albo konie, przerażała go perspektywa tak dalekiej podróży obawiał się o swoje ciało. Gdyż doskonale zdawał sobie sprawę z tego że już teraz jest w kiepskim stanie. - Trzymajmy się traktu... - Wreszcie po chwili wydusił z Siebie.
- Niechaj i tak będzie - Mrunął elf. - Zróbmy jakieś zapasy na podróż z pewnością ciężko będzie natrafić na jakąś przydrożną zagrodę - Dodał złośliwie - Spotkamy się tutaj za trzy godziny ! - Dokończył rycerz. Wtedy to każdy udał się w swoją stronę. Ork poszedł wraz z Zakutym w zbroję wojownikiem, kapłan udał się do najbliższej świątyni a Ojciec wraz z synem na bazar. Pozostał sam Ringfeld. Nie znał miasta, więc uznał że najlepszym wyjściem będzie rozejrzeć się.

Swoje pierwsze kroki skierował w stronę wielkiego budynku, który wydawał się być tutejszym ratuszem. Obrał go za punkt odniesienia/orientacyjnego z łatwością będzie go ujrzeć z większości miejsc miasta. W zachodnią stronę znajdował się bazar w którego stronę udały się elfy nie był szczególnie duży aczkolwiek z pewnością zawierał większość potrzebnych przedmiotów. Na wschód znajdował się budynek straży miejskiej tuż przy placu egzekucyjnym nie było to zbyt fascynujące miejsce, zważywszy jeszcze na fakt że właśnie wyprowadzano więźnia. Spora grupka ludzi w tym sporo dzieciaków również zaczęła przyglądać się egzekucji. On sam nie miał ochoty tego oglądać poza tym sam nie miał gdzie iść patrząc na fakt że niema za wielu monet, postanowił udać się z powrotem do bramy przed którą mieli się spotkać. Usiadł opierając się jednego z budynków tworzących fortyfikacje i tak... Zasnął
- Ringfeld ! Ringfeld ! Wstawaj leniu ! - Ujrzał twarz półelf, w okół niego stała już cała kompania - Masz szczęście ! Okradli by Cie gdyby nie nasz Ork !
- Co...CO się stało ? Po prostu... usiadłem

- Nie ma czasu na myślenie ! Musimy iść do tego ludzkiego osiedla ! Abym Ja został wódz ! - Wykrzyczał ork
- Ty ? Królem ! Prędzej nasze drogie Elfy dostąpią tej godności, aniżeli TY ! - odpowiedział złośliwie rycerz, nikt nie potraktował tego wrogo, zapewne takie zachowanie wśród nich z pewnością było normą.
- Niema czasu... Dobrze więc, ruszajmy - wreszcie odezwał się czarownik


*******************************************

Wraz z opuszczeniem szynku udali się przez zachodnią bramę w stronę miasta Keltainen. Postanowili tak jak wcześniej obmówili udać się główną trasą, mając nadzieje że skoro nie posiadają żadnych wozów uda im się minąć bandytów lub Ci nie okażą zainteresowania ich grupą. Droga była z pewnością prostsza aniżeli ta którą podróżowali by opuścić jego rodzinne księstwo. Drogi także był w lepszym stanie, zapewne poprzez częste używanie przez kupców. Pierwsze cztery godziny marszu poszły niezwykle szybko. Naturalnie były pełne śmiechów, żartów, podczas nich usłyszał wiele historii sam zaś nic nie mówił. Jednak jego towarzysze i tym razem nie postanowili mu popuścić i cały czas naciskali na niego. W niewygodnym odzieniu chłopak coraz szybciej się męczył, na dodatek słońce świeciło coraz wyżej a przed którym starał się chronić zasłaniając dłonią. Było źle, nie cierpiał ON podróży, tym bardziej tak długich...

Śmiechy i dobry humor nagle ucichły. Kiedy to czarownik upadł na kolana a z jego ust zaczęła wypływać krew. Wszyscy zbliżyli się do niego, elf pomógł mu wstać, wtedy to ujrzeli że krew cieknie również z nosa a jego twarz była jeszcze bladsza niż zazwyczaj. Kiedy kapłan spojrzał mu w oczy nie ujrzał już błękitnych oczu, ale czerwone. Niezwykle go to zainteresowało i miał zamiar zadać już pytanie. Jednak czarownik wiedział że już długo nie utrzyma tego stanu, musiał zrobić coś złego uwolnił jedną rękę i chwycił z twarz kapłana, tylko na chwilę po czym go odepchnął. On osłabiony szybko upadł na ziemie
- CO się tutaj dzieje ! - wykrzyczał rycerz
- Dobra ! Dobra ! Opowiem wam... Już lepiej, puśćcie mnie...
Wtedy też zebrali się do wokół Ringfeld podnosząc przy tym kapłana, który był lekko oszołomiony. Wszyscy spostrzegli że czarodziej wygląda już znacznie lepiej, czego nie można powiedzieć o kapłanie.
- Ja... Jestem śmiertelnie chory... Nie wiem... Ile czasu mi pozostało, podróż do Keltainen może być moją jedyną szansą... Tyle musicie wiedzieć, przepraszam was za zamieszanie, jak i nie obawiajcie się... Nie jest to zaraźliwe... Nie wiem...Czym to jest. - Powiedział wyraźnie zmęczony oraz strasznie zmieszany...
 

Ostatnio edytowane przez Cao Cao : 05-10-2012 o 10:50.
Cao Cao jest offline  
Stary 06-10-2012, 00:19   #6
 
endnadus's Avatar
 
Reputacja: 1 endnadus nie jest za bardzo znany
Varenius Ell


Pustynia ciągła się bez końca dla akolity. Bezkresne morze złotego piasku, błękitne niebo oraz upalne słońce wydawały się trwać bez końca. Później gdy gorące piaski ustąpiły miejsca zielonym trawom przyszedł czas na ulgę. Zielone równiny przywitały dwójkę wędrowców rześkim, chłodnym deszczem. Chłopiec chcąc przynieść ulgę zmęczonym nogą zdjął buty. Szedł boso, wsłuchany w mowę traw. Bezkresne równiny, zalane niezliczoną gamą barw zieleni przypominały mu dom. Jego dawny dom. Czasy kiedy on i jego rodzina żyli w dostatku. Na łąkach takich jak ta pasał kiedyś z bratem bydło - Jeśli odzyskam wolność... kiedyś tu zamieszkam... jeśli kiedykolwiek będę wolnym - pomyślał Geret.
Jednak jak to w życiu bywa wszystko ma kiedyś swój kres. Niczym jak po dotknięciu czarodziejską różdżką a raczej różdżką wiedźmy wszystko przeminęło. Matka zachorowała, by zdobyć pieniądze na leki, cały dobytek sprzedano. Cała rodzina zamieszkała w najbliższym mieście w slumsach. Potem było już tylko gorzej, stan zdrowia matki coraz bardziej się pogarszał, co za tym idzie wydatki na medykamenty wzrosły. Po wydaniu niemalże wszystkich oszczędności stało się to czego się spodziewano - matka umarła. Ojciec każdego dnia próbował bez skutku topić swoje smutki w karczmach. Geret i jego brat musieli radzić sobie jakoś razem. No i radzili sobie jak mogli: drobne kradzieże, pobicia, zatargi z prawem - tak wyglądał świat Gereta dopóki nie spotkał swojego obecnego pana - Vareniusa. Cóż to był za dzień kiedy spotkał go po raz pierwszy, nawet niebo zdawało się krzyczeć...
Młodszy brat leżał skulony w kącie. Przed nim wypięty w triumfalnej pozie, na tle szaro-czarnego nieba stał barczysty wysoki chłopak, niego załamujący głos sugerował, że stawał się mężczyzną.
- no i co gniocie, gdzie jest kurwo moja kasa! - zasyczał przez zęby, po każdym słowie pauzując kopnięciem w bezbronnego już oponenta. Nagle z za rogu, niczym niesiony na skrzydłach adrenaliny wyskoczył Geret.
- zostaw cholero mojego braaaaa... - nim zdążył dokończyć jego pięść dosięgnęła oprawcę. Dryblas zupełnie nie przygotowany na cios stracił równowagę. Jego głowa gruchnęła z impetem o ścianę. Uderzenie było tak nieferalne, że niemalże natychmiast uszło z niego życie. Nieopodal, w tym samym momencie, ubrany w długi czarny płaszcz półelf o posępnej twarzy wzdrygnął się. Jego ruchy nabrały krzepy. Niesiony niczym pies myśliwski tropem, zmierzał w jedynie jemu znanym kierunku.
- nic ci nie jest braciszku? Wstawaj szybko strażnicy już tu idą, jak zobaczą co zrobiłem to nas obydwojga powieszą. Wiesz, że nie mamy tu żadnych praw - brat Gereta nie odpowiadał, był w szoku.
Słychać było już kroki ale ku nim zbliżała się tylko jedna osoba. Półelf o kobiecych rysach twarzy przykucnął obok chłopców. Jego płaszcz rozłożył się kręgiem na bruku, oczy cały czas utkwione miał w zwłokach. Z ucha denata zaczęła wypływać leniwie bardzo jasna krew:
- widzę, że zbliża się wasza śmierć... czuję strażników którzy ją niosą, z każdym krokiem są coraz bliżej, z każdym krokiem Ona jest coraz bliżej... - jego marsowa twarz zdawała się nie pokazywać niczego poza mrokiem - Wybierz młodzieńcze, chcesz pociągnąć brata wraz ze sobą ku otchłani czy jednak stać cię na altruizm? Czy poświęcisz się by ratować swoich bliskich?
- Tak! z-z-zrobię co zechcesz panie! t-t-t... t-t-tylko ocal mojego b-b-brata! - wybełkotał
- Przekłuj tym sztyletem swój palec, zanim twoja krew dotknie mojej dłoni przysięgnij na głos, że będziesz mi służyć.
Chłopiec zrobił tak jak mu kazano. Nie wiedział, że zakłada swoisty pakt, geas któego zerwanie grozi śmiercią w bólu i cierpieniu... Chwilę później zobaczył jak denat wstaje z martwych. Jego ciało, na pierwszy rzut oka wydawało by się, że normalne miało w sobie coś tajemniczego, coś złego. Oczy... tak, oczy wyglądały jak zamglone, jak u martwego. Geret osłupiał, nie potrafił wydać z siebie żadnego dźwięku.
Gdy na miejsce przybyli strażnicy, nie mieli żadnych powodów do wymierzenia sprawiedliwości - nikogo nie zabito, nikt na nikogo się nie skarżył. Odeszli. Odszedł też Geret ze swoim mrocznym panem. Obiecał bratu, że kiedyś po niego wróci.

Uczeń i jego pan zatrzymali się na noc w jednej z tanich tawern. W nocy przed zaśnięciem czarnoksiężnik zbudził Gereta
-wstań, weź szpadel - odezwał się tubalnym głosem. Obaj ruszyli przez miasto z ukrytym pod płaszczem szpadlem. Celem ich podróży był cmentarz. Po przejściu przez skrzypiącą furtkę czarnoksiężnik szedł niczym prowadzony przez czarcią melodię
- Kop tutaj - wskazał po krótkiej chwili kluczenia wśród nagrobków. Mogiła którą Geret miał wykopać była jeszcze świeża
- rób to najciszej jak potrafisz, mniemam, że nie chcesz by cię tu znaleziono - po czym zniknął w ciemności. Chłopiec przez cały czas kopał z zaciśniętymi aż do bólu zębami. Po pewnym czasie usłyszał głos
-jesteś już blisko, prawie ją słyszę - i w tym momencie szpadel uderzył w wieko trumny. Jego pan był już obok
- wyjdź z dołu, moja kolej - Varenius zręcznie otworzył wieko trumny. W środku leżała piękna ludzka kobieta. Czarnoksiężnik wyciągnął swój sztylet, przesuwając nim wolno po ciele denatki
- z zewnątrz byłaś tak piękna... a serce miałaś czarne niczym smoła - rozciął rozkładające się ciało, wyjmując z precyzją chirurga serce
-tak... będzie bardziej przydatne niż się spodziewałem.
Po powrocie do tawerny Geret całą noc nie mógł już zasnąć. Co chwilę budziły go koszmary. Z niewiadomych przyczyn jego mistrz także.
Na zajutrz uczeń odebrał wierzchowce i obydwoje ruszyli w dalszą podróż.
 

Ostatnio edytowane przez endnadus : 06-10-2012 o 17:09.
endnadus jest offline  
Stary 08-10-2012, 13:40   #7
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Ziggrish Guile
Ziggrish zatrzymał się przy brami, szukając kogoś, do kogo będzie mógł się przyłączyć w drodze do Galben. Przez bramę w jedną i w drugą stronę przechodził tłum podróżnych, jest więc w czym wybierać.
Jednak mimo tego, że Guile jest zaprawionym w swoi fachu najemnikiem, nikt z przechodzących wędrowców, poszukiwaczy przygód i zabijaków nie zaproponował mu dołączenia do kompanii. Jedna dziewczyna rzuciła mu nawet jakiegoś drobniaka, biorąc Ziggrisha za pospolitego żebraka.

„Beczka” Ragrthron
"Beczka" po udanej ucieczce od swojej niedawnej kompanii odespał nocną hulankę w stodole przylegającej do jednej z karczm przy północnym murze, dość blisko tamtejszej bramy. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł karmienia czegokolwiek sianem ze stodoły o tak wczesnych godzinach, nikt więc nie zakłócał spokoju krasnoludowi. Dopiero, gdy słońce było już nieco wyżej na niebie kilku służących wprowadziło do stodoły wóz jakichś podróżników.

Kroq Gar
Najbliżej północnej bramy była położona tawerna "Szczęście w nieszczęściu", do której przylegała stodoła również należąca do właściciela. Tam też służący wprowadzili wóz jaszczuroludzi, a ich samych poprowadzili do głównej sieni, gdzie właściciel - starszy elf o dość obfitej sylwetce - wyrecytował z pamięci stawki swojego przybytku, które o dziwo okazały się dość przystępne. Całą kompanię Kroq Gara odpoczynek w karczmie i dwa ciepłe posiłki wyniosą sto dwadzieścia miedzianych koron, a przechowywanie wozu w stodole karczmy kolejne 20 koron.

Varenius Ell
Varenius razem ze swoim uczniem postanowili wyruszyć wcześnie, od razu tego poranka. Bramę minęli zaraz po otworzeniu jej przez strażników i zanim słońce stanęło w zenicie minęli położone na równinach skrzyżowanie dróg. Drogi w Szwarcji były utrzymane w doskonałym stanie, wybrukowane płaskimi kamieniami rzecznymi i wolne od bandytów... przynajmniej na razie. Podróżnicy minęli las od wschodu, a także dwukrotnie rozstaja dróg - raz ze ścieżką prowadzącą do Fortu Centralnego, a raz ze ścieżką prowadzącą do Fortu Leśnego. Przed wieczorem zatrzymali się na popas na skraju lasku od północy zabezpieczającego Fort Centralny. Z tego miejsca już prosta droga wiedzie do granicy Szwarcji z Galben - powinni pokonać ją w kolejnym dniu.
Zanim jednak nekromanta i jego uczeń posnęli, wynikła pierwsza niespodziewana trudność - w głębi lasu dało się słyszeć najpierw trzaski łamanych gałęzi, potem zduszone, gardłowe nawoływania. Nie dalej jak godzinę później z lasu, skradając się nieudolnie w kierunku dogasającego ogniska podróżników, wyszła grupa kilku goblinów. Nie mogło być ich więcej niż pięć, więc jeśli to nie jest forpoczta jakiejś większej bojówki, to zapewne tylko miejscowi, wygłodniali bandyci.

Dentern "Ringfeld" fon Gyinder var Quantin

Kapłan Sidoriosa złapał się za główę i przez chwilę stał tylko z zamkniętymi oczami łapiąc oddech. Reszta drużyny jednak raczej tego nie zauważyła, koncentrując się na Ringfeldzie i jego marnym stanie zdrowia. Sytuacja ta, o której mówimy miała miejsce późnym popołudniem pomiędzy Fortami Centralnym i Leśnym. Zgodnie z decyzją Ringfelda drużyna posuwała się utartymi szlakami w kierunku granicy z Galben - nie była to może najszybsza droga, ale dużo bezpieczniejsza niż marsz po bezdrożach, lasach i równinach.
Rycerz poczuł się wyraźnie przywódcą grupy w tej chwili, zarządził bowiem postój, w czym gorąco poparł go pół-elf. Jego ojciec, oraz ork jednak oponowali. Decydujący głos kapłana przeważył szalę na korzyść popasu aż do następnego ranka. Do tego czasu Ringfeldowi i kapłanowi powinny wrócić siły, drużyna nie powinna też obawiać się napadu w tym miejscu - w zapadających ciemnościach wieczoru wyraźnie dostrzegali na wschodzi i zachodzie światła pochodni w fortach, na północy zaś jakiś blask ogniska - zdaje się że obóz innych, podobnych im podróżników.


_________________


Jeszcze INFO MG: Pojawiły się komentarze i materiały do sesji.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
Stary 14-10-2012, 18:12   #8
 
endnadus's Avatar
 
Reputacja: 1 endnadus nie jest za bardzo znany
Varenius Ell


Geret, uczeń czarnoksiężnika przyglądał się swojemu mistrzowi. Ten jadąc na równi ze swoim uczniem walczył ze snem. Widać było to, że nie chciał zasnąć jak gdyby groziło to śmiercią. Nekromanta opadł z sił, wyglądał nędznie. Geret zastanawiał się jak to możliwe, że ten półelf który z ledwością utrzymuje się w swoim siodle wzbudza w nim tyle lęku?
W końcu czarnoksiężnik wybrał miejsce na postój, na skraju lasku
gdzie rosła zielona bujna trawa. Geret ułożywszy się w najwygodniejszej pozycji na jaką pozwalały warunki polowe powoli odpływał w błogi, nieświadomy sen gdy nagle poczuł ciężki but na swoim brzuchu:
- wstawaj mamy towarzystwo - usłyszał szept swego mistrza którego oczy płonęły czerwienią.
Chłopiec chwycił lekką kuszę leżącą pod posłaniem. W tym samym momencie w ich kierunku wybiegła z krzykiem grupa goblinów. Trzy gobliny z lekkimi toporami w rękach pędziły w ich stronę. Gęsta ślina toczyła się z ich wrzeszczących ust. Varenius odskoczył w bok, by rozdzielić grupę napastników. Geret spanikował, wystrzelił z kuszy zbyt wcześnie. Jedynie ślepemu losowi mógł zawdzięczać, że bełt trafił prosto w oko pierwszego z goblinów - ten upadł jak długi, w ogóle się nie ruszał. Drugi podbiegł do czarnoksiężnika. Machnął na oślep toporem ale nie zdołał nim dosięgnąć swojego celu. Varenius podczas odskoku musnął palcem zielonoskórego oponenta skandując w tym czasie zaklęcie. Goblin rzucił swój topór i zaczął wrzeszczeć jak opętany, tarzał się na ziemi rwąc trawę. Widać było, że jego skóra coraz bardziej zaczęła się marszczyć, jak gdyby tracąc cały zapas wody. Po chwili zastygł w bez ruchu z niemym krzykiem na twarzy. Geret leżał na ziemi, próbując zrzucić z siebie ostatniego z napastników. Goblin już przystawiał do jego szyi swój topór. Jednak w ostatniej chwili zastygł w bezruchu jakby ukłuty niewyobrażalnym bólem. Goblin osunął się na ziemię. Tuż za nim stał jego mistrz, zachwiał się i także upadł. Widać był zbyt wycieńczonym, nie przygotowanym na taką walkę.
Zapadł zmierzch, trzeba było zaopiekować się czarnoksiężnikiem, sen mu na pewno dobrze zrobi - pomyślał - no i trzeba zakopać te wszystkie truchła żeby nie zwabiły tutaj wilków...
 
endnadus jest offline  
Stary 18-10-2012, 10:23   #9
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Zimno... Przez pewien czas jego ciało przeszły silne dreszcze. On sam z pewnością po całym incydencie odczuł niesamowitą ulgę jednakże z pewnością podobnymi wrażeniami nie mógł podzielić się z nimi kapłan. Przez pewien czas drużyna rozmawiała o stanie zdrowia towarzysza, jednak starali się mówić cicho to jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje. Towarzysze postanowili przygotować jakiś prowiant on sam przez chwile postanowił się zdrzemnąć - Nie sądził by się gniewali na niego w takiej chwili.

Kiedy zamknął oczy niemal natychmiast przeniósł się do swojego domu. Górzyste tereny, których szczyty dostrzegał z własnego domostwa wzbudzały w nim bardzo pozytywne odczucia. Nawet widok twarzy których już teraz nie potrafił zidentyfikować jednak w jakiś sposób jego umysł starał się Je odtworzyć. Jednak mimo tych pozytywnych odczuć, czuł się wyjątkowo samotny, opuszczony. Były to jego prawdziwe odczucia, tęsknił za domem jednak wiedział że w nim znów stanie się samotny, co gorsza nie mógł tego sprawdzić, albowiem powrót w rodzinne strony mógł okazać się bardzo niebezpieczny. Aczkolwiek teraz, nie było czasu na takie myśli kiedy jego umysł odpoczywał nagle został przebudzony.

- Ringfeld ! Wstawaj chłopie ! Ktoś tutaj jest ! - kiedy otworzył oczy, ujrzał twarz półelfa
- K-kto ? Bandyci ? - Powiedział ospale
- Jeden czart wie ! Lepiej pójdźmy do nich nim rozpalimy nasze ogniska !
- Nim rozpalimy nasz ? Co do cholery ? Nie zrobiliście tego jeszcze ?
- Ten półgłówek ork ! Zgubił krzesiwo !
- Cholera z tym... Chodźmy w stronę ogniska...

Półelf podał rękę mężczyźnie. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, ujrzał już przygotowaną drużynę do ewentualnego starcia. Jedynie kapłan wyglądał bardzo słabo, nadal był blady i ledwo utrzymywał się na nogach

- Panowie... - Powiedział Ringfeld - Może to jednak podróżnicy ? Tak jak my. W końcu jesteśmy na szlaku, który jest stosunkowo bezpieczny, nie sądzę by bandyci rozbili obozowisko tak blisko tej drogi !
- Jeśli tak ?! TO może to być konkurencja ! Pozbędziemy się ich !? - niemal wykrzyczał ork, uciszany przez elfa. Wtedy też rycerz, który stał się przywódcą powiedział
- Wpierw chodźmy zobaczyć, któż to jest. Może jakieś damy w opałach...

Bez większych sprzeciwów, grupa udała się po cichu w stronę ogniska.
 
Cao Cao jest offline  
Stary 20-10-2012, 22:06   #10
 
Sivilar's Avatar
 
Reputacja: 1 Sivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputację
Wóz toczył się wolno po głównej ulicy miasta. Północna brama zdawała się rosnąć w oczach, a żadnej karczmy nie było widać. Kroq Gar zaczął się zastanawiać, czy jednak nie lepiej będzie ruszyć już dzisiaj. Var’Kan szturchnął kupca i wskazał pazurem na duży budynek. Gdy ten przyjrzał się uważniej, zauważył szyld z napisem “Szczęście w nieszczęściu”. Było w tym dużo racji, ale postanowił zachować tą myśl dla siebie. Ruchem głowy przyznał łowcy rację. Nie powinien być wybredny, a ta tawerna była spora. Dwa piętra, stodoła i prawdopodobnie piwnica. Tu na pewno znajdą pokój.

***

Służący zaprowadził wóz do stodoły, po czym zaprowadził jaszczuroludzi do właściciela, starszego elfa o bardzo słusznej posturze, który przebywał w głównej sieni. Ten zaś wyrecytował im ceny za wszystkie usługi i towary. Kroq Gara wyraźnie zaskoczyło, że ktoś może z taką pasją recytować takie informacje. Sądząc po minach innych, nie tylko jego. Gdy skończył, kupiec otrząsnął się, patrząc na elfa z szacunkiem.
-Dobrze, wykupimy-wynajmiemy-zapłacimy za dwa posiłki, nocleg i przechowanie wozu. Jeżeli właściwie policzyłem-dodałem-zsumowałem to będziemy-jesteśmy winni sto czterdzieści koron. -sięgnął po mieszek, z którego wyciągnął odpowiednią sumę. Tym razem nie zamierzał się targować. Na jedzeniu i wypoczynku nie wolno oszczędzać. Jeszcze ktoś poczuje się urażony i nafaszeruje czymś pieczeń, a w tych stronach niewielu przejęłoby się śmiercią kilku przerośniętych gadów.
-Miło ubijać interesy z kimś kto się na nich zna. - zauważając zadziwione spojrzenie jeszczuroczłeka, gdy ten dawał mu pieniądze, dodał - Nie umknął mi ten błysk w twoich oczach i grymas, gdy sięgałeś po złoto. Nie lubisz go wydawać, czyż nie mam racji?
-Najprawdziwsza prawda. - szepnął ktoś za placami Kroq Gara. To chyba była Nakai, ale kupiec nie był pewien.
-Teraz pozwólcie, że pokarze wam wasze pokoje.

***

Reszta dnia i noc upłynęły dość spokojnie. Gdyby nie mała bójka między dwójką krasnoludów, a kilkoma ludzkimi szczeniętami, które najwyraźniej pochodziły z bogatych rodów, to umarł by z nudów. Kiedy wszyscy jego towarzysze udali się na spoczynek, kupiec kończył swój posiłek, obserwując z zaciekawieniem innych klientów. Przy stoliku najbliżej otwartego okna siedziała grupa dobrze ubranych, młodych ludzi, którzy już mieli za sobą kilka kufli piwa. Pili, śmiali się i niewyraźnie bredzili o czymś, gdy jeden z nich zerwał się na równe nogi.
-Że ja thego, njiby nje zrobiję?!
W tym samym momencie wyciągnął swój miecz, a drugą ręką chwycił na kufel z piwem. Chwiejąc się podszedł do stolika, przy którym siedziały dwa krasnoludy i wylał całą zawartość kufla na jednego z nich.
-Wsdawaj, przeklęty karle! Obedne cji tą brodę i udowod...
Nie udało mu się dokończyć, bo oblany krasnolud zdzielił go z całej swej siły pięścią w twarz. Pijany głupiec upadł jak długi, a jego towarzysze postanowili go pomścić.
Cała walka nie trwała długo, ale zapewniła jaszczuroczłekowi trochę rozrywki i doświadczeń. Jednym z nich było to, że pod wpływem alkoholu i podczas bójki, nie należy stawać na kimś kto ma ogon, bo można stracić grunt pod nogami. Ale tą wiedzę postanowił zachować dla siebie. W końcu nikt nie musiał wiedzieć, że trochę pomógł brodatym wojownikom.

***

Z samego rana, gdy tylko otwarto bramy, kompania ruszyła w dalszą podróż. Pogoda nie była dobra i zanosiło się na deszcz. Ale to nie mogło pokrzyżować jego planów. Musiał jak najszybciej dotrzeć do stolicy, gdzie czekało go jego przeznaczenie.
 
__________________
"Acta est fabula"
Sivilar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172