Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-12-2012, 17:11   #1
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany
[Autorski] Brudy Słopieni



W mieście zdrady nigdy nie można być do końca pewnym, kto kogo naprawdę zdradził.


Noc była cicha. Stanowczo zbyt cicha. W mężczyznach siedzących naokoło niewielkiego ogniska budziła niezrozumiały niepokój. Każdy z nich przyzwyczajony był do nieustannego nasłuchiwania, a w tak głuchej ciszy nie usłyszeć szelestu niebezpieczeństwa było wszak niemal niemożliwością. Więc sam niepokój był o wiele bardziej niepokojący, niż okoliczności.

Mieli kaptury na głowach. Duże, czarne kaptury zasłaniające twarze. Znali się od lat, a nie byli pewni, czy rozpoznaliby się na ulicy, gdyby znaleźli się tam w zupełnie innych ubraniach z obnażonymi głowami. Ale taka dola wyjętych spod prawa. Nie można ufać nikomu.

Jeden z nich poruszył się nagle niespokojnie i zaczął rozglądać.

- Słyszeliście to? - spytał głosem, z którego przebijało czyste przerażenie.

- Uspokój się, Teresławie. Wydawało ci się tylko, że słyszysz coś niebezpiecznego. Widocznie jakiś zbłąkany podmuch wiatru musiał poruszyć gdzieś liście.

- Wsadź sobie swój śpiewny komentarz w elfią rzyć. Wiem, że coś słyszałem i nie próbuj mnie przekonywać, że nie.

- Elennor wyjaśnił tylko, że jesteś przewrażliwiony i twój umysł interpretuje każdy naturalny szelest jako potencjalne zagrożenie. Nie mówił, że nic nie słyszałeś.

Dwa spokojne głosy wpłynęły łagodząco na trzeciego mężczyznę. Musiał im przyznać rację. To nie mogło być nic groźnego, bo oni również by to wyczuli. Na pewno by wyczuli. Nie byli już przecież młodzi, a przeżycie w ich fachu i w tym państwie należało do sportów skrajnie ekstremalnych, wymagających zarówno niezwykłych umiejętności, jak i nieprawdopodobnie giętkiego kręgosłupa moralnego.

- No tak... Macie rację... Ale mógłbyś powiedzieć jeszcze raz, Drogodzieju, o co dokładnie chodzi z tą księgą?

- Ciszej, durniu! - syknął niezbyt głośno zapytany - Mówiłem, żebyście nie poruszali tego tematu poza miejscami, których jesteśmy pewni. To pradawny manuskrypt napisany przez największego złodzieja w historii Imperium, Lollitha Pięknookiego. Plotka krążąca wśród obecnie żyjącej elity łotrowskiej głosi, że opisuje techniki, które pozwalają włamać się wszędzie, przejść niezauważenie milimetry od wypatrującego cię wroga, oraz wmówić mędrcowi, że jest kawałkiem kija. Pojawiają się jednak głosy, że Lollith zawdzięczał swoje zdolności nie technikom, a paktowi z Czarnym Sprzątaczem. Według nich księga opisuje właśnie, jak pakt taki sporządzić. Jaka nie byłaby prawda, chcę zdobyć tą książkę. Dlatego idziemy do Słopień. Podobno tamtejsza gildia skrytobójców znajduje się w posiadaniu tomiszcza.

- Ze skrytobójcami lepiej nie zadzierać... Poza tym nie wiem, czy Słopienie to dobry pomysł...

- Nie bądź dziecinny. Skrytobójcy mają dość problemów z Włamywaczami i Ulicznikami. Poza tym słyszałem, że władza zaczyna tam działać coraz prężniej pod wodzą nowego komendanta, kupcy postanowili wziąć swoje sprawy w swoje ręce, a wyznawcy Czarnego Sprzątacza i Pana Świtu również próbują jak najwięcej skorzystać na trwających zamieszkach. Miasto jest pogrążone w chaosie. Nikt nie będzie podejrzewał, że to trzech przyjezdnych złodziei okradło najgroźniejszą gildię.

Nagle Drogodziej zamarł, gdy przy jego szyi znalazło się ni z tego, ni z owego ostrze noża.

- Dzięki za informację - powiedziała postać, która nie wiadomo skąd pojawiła się za jego plecami.

Łokieć przesunął się w prawo, a z tętnicy szyjnej trysnęła krew. Niemal w tej samej chwili z krzaków wyleciały dwie strzałki przebijając tchawice Teresława i Ellenora.




Gniewomir
Uliczka była ciemna, jak większość ulic w tym ponurym i nieprzyjaznym mieście. Gniewomirowi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Możliwe, że gildia z Tarania na widok miasta uzna, że nie warto się tu zapuszczać?

I może będzie miała rację… Miejsce, które tak wygląda, nie może być normalną siedzibą osadników. Wszystkie znaki na ziemi i na niebie sugerowały z bezbłędną precyzją, że Słopieniami trzęsą przynajmniej dwie zwalczające się gildie. Możliwe, że źle zrobił przybywając tutaj. Ale tu było dość blisko, a musiał jak najszybciej znaleźć jakiegoś alchemika.

Rozejrzał się nerwowo, po czym wyciągnął manierkę z sobie tylko znaną zawartością i łykną odrobinę płynu. Musiał go oszczędzać. Zostało najwyżej parę kropel, a alchemik mógł ich potrzebować do badań, jeśli nie znał mikstury.

Uspokojenie przyszło natychmiast. Wyprostował się i schował pojemnik.

- Cóż to za specyfik, przyjacielu? – usłyszał z ciemnego zaułka zachrypnięty głos. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że słowo „przyjacielu” zostało wymówione jak groźba. „Spróbuj tylko nim nie być!”

Z ciemności wyłonił się człowiek. Mężczyzna. Miał czarne, wysmarowane jakimś tłuszczem włosy sięgające z przodu nosa, a na twarzy czarne znaki i kilkutygodniowy brud. Widać było, że należy do osób, które wodę tolerują jedynie jako napój, a i to w ostateczności. Ubrany był w brązowy, skurzany, zniszczony i – jakże by inaczej – brudny płaszcz. Jedynie w kościstym ręku chorobliwie chuda i zgarbiona postać trzymała coś, co mogło świadczyć, że nie jest pierwszym lepszym bandytą ulicznym, czy żebrakiem, co i tak na jedno wychodziło. Gniewomir miał szczęście. Trafił na kogoś, kto miał kontakty z alchemią. Nieznajomy trzymał torbę, która śmierdziała wszelkimi możliwymi ziołami i nie tylko. Był to fetor przywodzący na myśl kilkudniową padlinę, której drugą świeżość ktoś postanowił zataić przyprawami.




Namir
Namir siedział w kącie z brodą opartą o niemałą klatę. Oczy miał zamknięte, ale uszy czujne. Przy panującym oświetleniu było to o wiele pewniejsze źródło informacji.

Czekał na spotkanie z sekretarzem gildii skrytobójców, od którego miał dostać namiary na kolejny cel. Sekretarz zawsze spotykał się z członkami gildii w takich pomieszczeniach ich dostojnej rezydencji. Chyba nikt jeszcze nie widział jego twarzy, podobnie jak twarzy mistrza gildii. Za to każdy doskonale znał dość dziwny głos kojarzący się z dzieckiem, które udaje dorosłego. I niemal każdy przy pierwszym spotkaniu przekonał się, że to krzywdzące porównanie, gdy po pierwszej uwadze czuł sztylet przyłożony do gardła, a drugi wbity w oparcie krzesła obok szyi.

Do jego uszu dotarł nagle szmer zza pleców. Szmer nabrał po chwili na sile i wykrystalizowały się z niego głosy. Nie był jednak w stanie rozróżnić słów. Domyślił się, że przy ziemi musi być jakaś szczelina wydrążona przez myszy, które czasem zdarzały się w budynku gildii. Niewiele myśląc wstał, odsunął krzesło i przyłożył ucho do dziury.

- …udało się wam ją zdobyć? – usłyszał niski głos, w którym brzmiał delikatny podziw.

- Nie było łatwo, wasza łaskawość. Kilka tygodni śledztwa, kilkadziesiąt dekapitacji, kilkanaście razy musieliśmy się posuwać do tortur i zakłóciliśmy spokój wszystkich zmarłych w sześciu nekropoliach. Straciliśmy czternastu naszych, ale zdobyliśmy księgę – odpowiedział cichy szept.

- Nic nie szkodzi. Zwerbujemy nowych. Czy wiesz, co da mi ta księga? Wiesz, jakie sekrety kryje manuskrypt Lolitha? Nie będzie skuteczniejszego zabójcy, niż ja.

Namir drgnął. Magiczna księga… Nienawidził magii. Trzeba zniszczyć tą księgę.

Nagle drzwi otworzyły się na oścież. Stała w nich postać w płaszczu. Sekretarz… Nie wszedł, jak miał to w zwyczaju. Światło padało prosto na Namira z uchem w rogu pomieszczenia.

- Co to ma znaczyć? – usłyszał zaskoczony głos. Sekretarz zapomniał nawet udawać swój zwykły ton. Po raz pierwszy w Namirze pojawiło się podejrzenie, że wcale nie brzmi jak dziecko, ale jak…

Kobieta.




Lucyan de Noctis
Ciemność. Słopienie były niezwykle ponure i złowrogie. Podobało mu się to. Doskonale pasowało do miasta, w którym władzę miał przejąć wampir.

Długowłosy brunet o nieskalanej, bladej cerze. Lucyan de Noctis uśmiechnął się ponuro patrząc na uliczki przez okno swojego wynajętego pokoju. Zadziwiające, jak zapaliły się oczy właściciela karczmy na widok złota i jak szybko zgasły, gdy spojrzał mu prosto w oczy. Mentalność tubylców dawała wiele możliwości bogatemu. Władza oparta na pieniądzach jest niezwykle krucha. Trzeba oprzeć ją na intrygach, przemocy, strachu i kłamstwach, które nigdy nie mogą wyjść na jaw.

Nagle zobaczył mężczyznę idącego uliczką. Z braku innego zajęcia zaczął mu się przyglądać. Osobnik przystanął w pewnym momencie i sprawdził gorączkowo, czy nikt go nie widzi. Nie mógł oczywiście zobaczyć Lucyana skrytego w mroku okna. Uspokojony wyciągnął jakąś manierkę i łyknął. Ku zaskoczeniu wampira natychmiast zaczął inaczej się zachowywać, rytm jego serca zwolnił, a zapach lekko się zmienił. De Noctis wyczuł spokój…

Ciekawe, co to był za eliksir…

- Cóż to za specyfik, przyjacielu? – dobiegł obserwatora głos z któregoś z zaułków. Po chwili na ulicy pokazał się człowiek w przetartym ubraniu z jakąś torbą. Lucyan dowiedział się już, dlaczego od dłuższego czasu jego nos drażnił zapach alchemii.

Tam na dole działo się coś ciekawego. Nadstawił uszu.




Izbylut
Co go podkusiło? Nie miał pojęcia. Działał wtedy instynktownie. Po raz kolejny patrzył na doskonale strzeżoną i usianą pułapkami rezydencję Konstraktina. Nie był w stanie się tam wedrzeć. Budynku i samego arystokraty broniło… coś. Był to niezwykle irytujący fakt.

Z wnętrza wyszło trzech mężczyzn. Konstraktin wyszedł przed drzwi, uścisnął im dłonie i wrócił do siebie. Przeklęty złodziej… Izbylut zdjął swoją kuszę z pleców i wpakował bełt w pierwszego z mężczyzn, gdy ten tylko wyszedł z terytorium rezydencji. Dwóch pozostałych zaczęło się rozglądać z przerażeniem w oczach. Izbylut szybko przeładował broń i zlikwidował drugiego. Ostatni obecny żywy członek kręgu historyków utworzonego przez mieszkającego tu drania rzucił się do ucieczki. Widać było, że nie ma pojęcia o broni. Biegł prosto na zabójcę towarzyszy.

Izbylut spokojnie zawiesił kuszę na plecach i wyciągnął swój krótki miecz. Gdy nadszedł odpowiedni moment, wbił broń w podbrzusze mężczyzny i patrząc mu w oczy pociągnął energicznie do góry.

Kolejny parszywy bogacz legł.

Zobaczył nagle, że z drugiego końca ulicy przygląda mu się strażnik, który odwraca się przez ramię i woła resztę oddziału. Zaklął cicho i rzucił się do ucieczki. Nie chciał niepotrzebnie walczyć z władzami. Tym bardziej, że i tak był już przez nie znany.

Postanowił ukryć się jak najszybciej i jak najbliżej. Miał szczęście. Zaraz za zakrętem zauważył uchylone okno jakiegoś domostwa. Szybko pchnął je, wskoczył do środka, zamknął i schował za parapetem. W samą porę, bo po chwili usłyszał krzyki przebiegających strażników. Oddychając ciężko, ale z ulgą, spojrzał przed siebie i zamarł. Jego wzrok padł na wartą chyba setki sztuk złota statuetkę stojącą w centrum pomieszczenia. Zmieściłaby się bez problemu do kieszeni, ale była bardzo misternie rzeźbiona. Nie myśląc wiele podszedł, wsadził ją do kieszeni i szybko wrócił do okna. Wyszedł tak, jak wszedł.

Skierował się do karczmy, jednej z często przez niego odwiedzanej. Po chwili jednak usłyszał za plecami wracające krzyki strażników. Nie miał szans wrócić do swojej kryjówki, byli zbyt blisko. Wyszarpnął więc miecz i przygotował się do ciosu, który zadał, gdy tylko zza węgła wychylił się pierwszy strażnik.

I znów rzucił się do ucieczki. Wiedział, że muszą się zająć rannym i nie będą mogli go ścigać. Po raz kolejny mu się udało.

W karczmie jak zwykle wynajął najtańszy pokój. Miał układ z właścicielem. Okradał gości tak, by go widzieli, po czym dzielił się z karczmarzem łupem. Tego dnia karczmarz był niezwykle przejęty. Szybko okazało się, że pokój z numerem szóstym został wynajęty przez bardzo bogatą osobistość.

Taaak… Teraz stał przed drzwiami pokoju i zastanawiał się, gdzie jest haczyk…




Malcolm O’Vicious
Wrota potężnego budynku otworzyły się, a mały człowieczek, który je przytrzymywał, wykonał ręką ruch zachęcający do wejścia. Malcolm O’Vicious patrząc prosto przed siebie wszedł do środka. Gildia Skrytobójców wydawała mu się dobrym miejscem dla kogoś takiego jak on. Śmierć towarzyszyła mu zawsze. Była jego jedyną prawdziwą przyjaciółką. W pewnym stopniu udało mu się ją nawet oswoić.

Taaak… Gildia skrytobójców powinna go przyjąć w swoje szeregi. Nie będą mieli nawet pojęcia, jak zdolną osobę przyjęli. Przecież każdy zabity to materiał na doskonałego niewolnika. Szkoda tylko, że nie udało mu się jeszcze opracować metody kontrolowania dwóch denatów na raz. Ale był już dość blisko. Brakowało mu tylko czasu, miejsca i trupów. Dlatego przyszedł zobaczyć się z tym Argusławem, jednym z wyższych urzędników gildii. A gdy będzie już potrafił prowadzić armię żywych trupów, nie tylko odbije rodzinną wyspę, ale też podbije cały świat!

Szkoda, że nie istniały proste metody, żeby wskrzeszać trupy. Zawsze to zielsko, farby, znaki na zwłokach… Wszystko kosztuje!

Otrząsnął się z tych myśli i poszedł we wskazanym kierunku długim i szerokim korytarzem o dość wysokim sklepieniu. Drugi mały człowieczek wskazał mu trzynaste drzwi na lewo.

- Pan Argusław już czeka – powiedział piskliwym głosikiem człowieczek.

Malcolm wszedł. Za stołem siedziała postać w kapturze. Wydawało się, że chyba patrzy spod niego na intruza. Co też okazało się być prawdą.

- Zasada pierwsza: zawsze noś kaptur skutecznie zasłaniający twarz, albo żadnego – przywitał go urzędnik.




Mścisław Włóczykij
Przyjrzał się swoim dłoniom. Już tyle lat żył na ziemi, a nadal były chwile, kiedy wydawało mu się, że nadal są silne i mogą wszystko. Kiedy życie weryfikowało to uczucie, dopadało go przygnębienie i uczucie bezsilności.

Stał przed żelazną bramą prowadzącą do Słopień. Przybył tu, by znaleźć pracę, zarobić na życie i w miarę możliwości jak najdotkliwiej zgnębić wyższe klasy społeczne, a wesprzeć niższe. Słyszał, że miasto jest podobno najbardziej zdemoralizowane w okolicy. Pragnął to zmienić. Chciał zaprowadzić tu ład i sprawiedliwość. Przydałby się w końcu w tym mieście ktoś o dobrym sercu. Miał tylko nadzieję, że życie tu nie zweryfikuje jego poglądów, czym straszył go jeden spotkany podróżny dzień drogi na południe stąd.

Podszedł do strażników z zamiarem dostania się za mury. Widział, że przyglądają mu się podejrzliwie ze względu na części ubioru, które bezsprzecznie dowodziły, że para się praktykami szamańskimi. Mścisław Włóczykij musiał się przygotować na skomplikowaną rozmowę…

- Czego tu? – jeden z dwóch strażników nie kazał mu długo czekać. Łypnął jeszcze oczyma, żeby zrobić groźniejsze wrażenie.
 

Ostatnio edytowane przez Grzymisław : 04-01-2013 o 23:22. Powód: brak kursywy
Grzymisław jest offline  
Stary 26-12-2012, 19:48   #2
 
Phobossus's Avatar
 
Reputacja: 1 Phobossus nie jest za bardzo znany
Malcolm ukrył irytację spowodowaną tonem pewnego siebie reprezentanta gildii. Miał to do siebie, że nie znosił, gdy patrzono na niego z góry lub nie okazywano należnego mu szacunku, ale wiedział, że aby osiągnąć zamierzony cel, będzie musiał przymykać oko na takie sytuacje. Przynajmniej na razie.

- A więc kaptur zasłaniający twarz do połowy stwarza większe ryzyko ujawnienia tożsamości niż całkowicie odkryta, dostępna dla wszystkich ciekawskich oczu głowa.

Od tej kąśliwej uwagi nie zdołał się powstrzymać. Wywołała ona jednak wyłącznie lodowate spojrzenie urzędnika.

- Dostępna głowa sprawia wrażenie normalnego zjadacza chleba. Jeśli filozoficzne wywody i impertynencja to wszystko, z czym dzisiaj przyszedłeś... - Argusław skinął głową, a zza drzwi wyłonił się zamaskowany zabójca. Charakterystyczne czarne kimono, bądź jakkolwiek tę część garderoby można nazwać, w ciemniejszych pomieszczeniach gwarantowało upragnioną przez każdego rzezimieszka iluzję niewidzialności.

- Proszę o wybaczenie. Przyszedłem zaoferować coś znacznie więcej - Malcolm skarcił się myślami, za utrudnianie własnej misji.

- Skończmy więc te nic nie wnoszące wywody i przejdźmy do konkretów - odrzekł urzędnik, i zdjąwszy z głowy kaptur ukazał swoją ponurą twarz. Nie wyglądał na złodzieja, ani tym bardziej na zabójcę. Siwe włosy i pomarszczona twarz to widok, na który Malcolm liczył, ale trzy godziny wcześniej w lokalnej bibliotece, która niestety z niewiadomych przyczyn była zamknięta. Było jednak w jego rysach coś, co jednoznacznie wskazywało, że kiedyś nie obcy był mu sztylet. Może zimna pewność siebie?

Urzędnik przybliżył do siebie jakąś kartkę i kontynuował.

- Biorąc pod uwagę, że tu już wszedłeś, mógłbym nie pytać z czyjej jesteś rekomendacji, ale zasady to zasady, a ja zasad przestrzegam. Bo kim byśmy byli, gdybyśmy ich nie mieli? Albo gdybyśmy je mieli, ale ich nie przestrzegali?

Malcolm uważał widok starca, pragnącego ukrócić pogaduszki i chwilę później podświadomie przeciągającego zbędne dialogi za dosyć komiczny.

- Kto więc się za tobą wstawił?

- W szeregach gildii znany jest jako Lepkoręki - spokojnie odpowiedział nekromanta. Argusław sięgnął po pióro i zapisał coś, co prawdopodobnie było usłyszanym właśnie pseudonimem członka gildii.

- Rozumiem więc, że jesteś zainteresowany służbą Skrytobójcom?

Urzędnik spojrzał prosto w oczy nekromancie, jak gdyby jego wzrok miał przekazać informacje istotniejsze od samej odpowiedzi.

- Nazwijmy to pracą, nie służbą. Mogę jedynie przypuszczać, że stanowiska pucybutów zostały już dawno wypełnione i bynajmniej nie z inicjatywy osób je zajmujących. Jestem zainteresowany członkostwem, nie usługiwaniem.

Jakkolwiek trudno było odpowiedzieć na to pytanie bez nutki oburzenia, Malcolm podołał zadaniu. Okazywanie zbyt wielkiej dumy i impulsywności skreśliłoby go natychmiast z listy potencjalnych kandydatów, a wpisało na listę potencjalnych zagrożeń dla struktury władzy.

- Ach, więc ledwo przekroczyłeś te progi a już chcesz sięgać wyżej - w tym momencie Malcolm zaniepokoił się, że jego słowa okazały się zbyt pewne, ale szybko okazało się, że ich dobór był właściwy
- Nasza rozmowa miała między innymi określić twoje poczucie przynależności w organizacji. Gdyby słowo "służba" nie zwróciło twojej uwagi, miałbym podstawy do uznania cię za pionka, a pionków w grze nigdy nam nie zabraknie - starzec szyderczo się uśmiechnął. Malcolm i tak wierzył, że to prawda tylko w połowie. Istotnie, testował go, ale w zakresie przejawiania cech przywódczych, które łatwo można zauważyć przy odpowiednim doborze słów.

- Nie potrzebujemy cię. Uki, wyprowadź go na zewnątrz.

Malcolm nie ukrył poważnego zdziwienia. Rozmowa nawet w najmniejszym stopniu nie zmierzała w kierunku niepowodzenia. Więc dlaczego? A może to kolejny test? Tylko co miał sprawdzić?

Skrytobójca stojący przy drzwiach zrobił krok w kierunku nekromanty. Trzeba było działać szybko, szybko powiedzieć coś, co odwróci przebieg spotkania o sto osiemdziesiąt stopni. Coś, co sprawi, że urzędnik gildii wypowie magiczne słowa "poczekaj .. niech mówi". To coś trzeba było wymyślić z miejsca, nie było czasu na rozważanie przypadków. Pierwszy pomysł, który przyjdzie do głowy.

- Jestem nekromantą.

Skrytobójca zatrzymał się. Argusław podniósł głowę znad kartki. Czyżby się udało? Malcolm z całego przepełnionego śmiercią serca w to wierzył.

- Więc czego u diaska szukałeś w gildii złodziei?! - ze zdenerwowaniem odparł starzec, a jego ton głosu z każdym słowem był mocniejszy. Zapadła cisza, cisza, której Malcolm celowo nie przerywał. Celowo lub po prostu z tymczasowego braku kolejnych pomysłów.

- Gildia Skrytobójców jest organizacją składającą się z łotrzyków, istot specjalizujących się w rabunku, zabijaniu i zatruwaniu, a wszystko to przeprowadzone przy najmniejszym możliwym hałasie! Krótko mówiąc, w ciszy! Pewnie w życiu się nie skradałeś! Jak ktoś stawiający zmarłych na nogi ma... - starzec przerwał, ale nie wyglądał dłużej na zirytowanego. Przeciwnie, w trakcie swojego wywodu uspokoił się, tak jakby przyszło mu coś do głowy. Malcolm nie czekał na analizę przyczynowo-skutkową, którą z pewnością właśnie przeprowadzał. Cokolwiek to był za pomysł, był on związany z nim i jego przynależnością do organizacji.

- Mogę wykonywać inne zadania, te, do których nadam się lepiej niż nie jeden sztyletownik. Te, które wymagają odrobiny mistycyzmu i ingerencji w świat nieżywych.

- Poczekaj tu. Muszę coś przemyśleć - stanowczo odparł Argusław. Nie podał powodu, ale Malcolm nie był na tyle głupi, by ryzykować swoją być może jedyną szansę przeniknięcia w szeregi Gildii Skrytobójców. Ukłonił się i poczekał, aż urzędnik założy czarny kaptur i wyjdzie. Zabójca jednak pozostał na swoim miejscu.
 

Ostatnio edytowane przez Phobossus : 26-12-2012 o 20:46.
Phobossus jest offline  
Stary 26-12-2012, 20:24   #3
 
GenTZ's Avatar
 
Reputacja: 1 GenTZ nie jest za bardzo znany
Stoję naprzeciwko drzwi nieruchomo, oddycham równo, cicho. Słucham jak w karczmie gra muzyka, klienci tańczą, piją piwo, o czymś gawędzą. Nie słyszę co się dzieje za drzwiami, zostawiłem tam przecież swoje notatki!

Od pierwszego dnia przybycia do Słopień uważnie obserwowałem wszystkie poczynania Konstraktina, notowałem każdy Jego krok, zdobyłem nawet plan Jego rezydencji, mam imiona wszystkich wiernych Mu sług. Notatki są na wagę złota, natomiast teraz są zamknięte w moim pokoju i jakiś intruz (najpewniej kolejny bogaty pionek w grze Konstraktina) może je znaleźć. Na szczęście są szczelnie schowane.

Wiedząc, iż nic tutaj nie usłyszę, postanawiam wyjść z karczmy. Schodzę schodami na pierwsze piętro i przemykając między tłumem bawiących się i pijanych osób wychodzę na zewnątrz. Zimny wiatr głaska moją pokrytą bliznami twarz.

Kieruję się wzdłuż szerokiej, brudnej ulicy łączącej karczmę z Rynkiem Głównym i skręcam gwałtownie w prawo. Teraz mam widok na okno do mojego pokoju, w środku komnaty panuje nieprzenikniona ciemność. Coś się nie zgadza. Czyżby ten bogacz już śpi? To znacznie ułatwi sprawę.

Mój humor się poprawia, złowrogo się uśmiecham, naciągam kaptur. Często właziłem do pokoju przez okno. Podchodzę do ściany i wślizguję się na górę. Okno jest już tuż przede mną. Uważnie nasłuchuję, słyszę tylko wiatr.

Za chwilę ujrzę intruza, a gdy zdobędę notatki pogadam należycie z karczmarzem, widocznie nasz układ się nie sprawdził. Napinam mięśnie i spoglądam ostrożnie przez okno.

 

Ostatnio edytowane przez GenTZ : 26-12-2012 o 20:37.
GenTZ jest offline  
Stary 27-12-2012, 20:35   #4
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany
Izbylut podciągnął się i ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczył zdziwioną, bladą twarz, ograniczoną z obu stron kruczoczarnymi włosami.

Lucyan de Noctis za nic nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie mu dane widzieć to, co właśnie zarejestrowały jego oczy. W oknie ni z tego ni z owego pojawiła się pomarszczona facjata jakiegoś starszego mężczyzny, od którego było jednak czuć siłę i determinację.

Gdy alchemik mówił, Gniewomir kątem oka zauważył, że z karczmy nieopodal wyszedł siwowłosy osobnik i wspiął się do jednego z okien. Nie miał pojęcia, dlaczego znieruchomiał tam na chwilę, ale w końcu wszedł do środka. Było to dość zastanawiające...
 

Ostatnio edytowane przez Grzymisław : 28-12-2012 o 13:10.
Grzymisław jest offline  
Stary 27-12-2012, 22:35   #5
 
Alejandro's Avatar
 
Reputacja: 1 Alejandro nie jest za bardzo znany
Skupienie Lucyana na alchemiku zostało przerwane, w oknie raptem pojawiła się twarz jakiegoś starego łajdaka. Wampir był bardzo spokojnym i opanowanym stworzeniem, jednak w stanie skupienia i podsłuchiwania było to tak nieoczekiwane, że omal nie dostał swego zatrutego sztyletu z rękawa.

Jednak szybkość wampirskiego umysłu pozwoliła mu się opanować. I w dodatek okno bylo zamknięte, a w pokoju panował tak piękny mrok.

- Coś Ty za jeden!? - zapytał wampir, starając się skryć ostrożność za oburzeniem, a sztylet w rękawie...

-Więcej niż kilka zdań nie wymieniam z pionkami Konstraktina, szkoda, że po moich słowach oni padają trupem - powiedział ze śmiertelnym spokojem starzec, na jego plecach widniała naładowana kusza.

- Nie znam żadnej osoby o takim imieniu i nikomu nie służę, prócz siebie samego - zimno odparł Lucyan - Masz coś jeszcze do powiedzenia przed tym jak oddalisz się od mego okna? - Lucyan wiedział, że ludzkie oko nie zauważy sztyletu w rękawie, ponadto przy oknie w ciemności leżał zatruty wampirski miecz...

-Nie wiem ile zapłaciłeś żeby się tutaj dostać, potrzebuję jednak jedną rzecz, która się znajduje tutaj - odparł cicho starzec - jeżeli naprawdę nikomu nie służysz nie będziesz ją potrzebował - Izbylut stanowczo spojrzał prosto w oczy wampira, nie uląkł, lecz był gotowy do najgorszego.

- Pieniądze to najlepszy klucz do odkrycia każdych drzwi - odpowiedział Lucyan - nie potrzebuję tu żadnej konkretnej rzeczy, nawet nie znam swych konkretnych celi, więc co chciałeś znalezć w tym pokoju? - dodał, zaciekawiły do słowa starca. Starał się zaglądnąć nieśmiertelnym okiem prosto mu w duszę.

-Jest pod łóżkiem, to notatki, oddaj mi je a będziesz mógł zostawić sobie ten pokój na zawsze - poprosił Izbylut.

- Sprawdzę - odpowiedział spokojnie Lucyan.

Wampir cicho wziął miecz i oddalił się w głąb pokoju, gdzie starzec go nie mógł dostrzec. Rzeczywiście, pod łóżkiem coś znalazł. Dostał, były to jakieś napisy, prędkim wampirskim wzrokiem zdążył przeczytać kilka zdań i imion...

Na pierwszej stronie Lucyan najpewniej przeczytał słowa: "skarbiec rodzinny".
Tymczasem Izbylut cichcem wkroczył do komnaty przez okno i szybko wyciągnął kuszę, następnie wycelował w miejsce nad łóżkiem gdzie za chwilę powinna była wyleźć głowa wampira.

Lucyan usłyszał jak ktoś wkroczył do pokoju od strony okna. Miecz miał w przygotowaniu.
- Jeżeli naprawdę chcesz odejść spokojnie wraz ze swymi notatkami, to zrzuć broń na podłogę i pozwól mi spokojnie pokazać się.

-Nie umkniesz stąd sługo mojego nieprzyjaciela - odparł gniewnie Izbylut - potrzebujesz dostarczyć te notatki do swego Pana, a nawet jeśli mu nie służysz to z pewnością wykorzystasz je do swych celów. Nie będę się z Tobą bawił, uratuję Ci życie jeżeli mi je po prostu oddasz - Izbylut tajemniczo się uśmiechnął.

-Właśnie chciałem oddać, ale ociążyłeś całą sytuację - odpowiedział spokojnie wampir - jeżeli masz mnie za sługę swojego nieprzyjaciela, to skąd mam wiedzieć, że mnie nie zabijesz? - dodał. Wampir mógł poruszać się o wiele szybciej w pełnym mroku, lecz miał inne plany, stary drań z kuszą mógł być pożyteczny.

Izbylut był rozsądny, wyczuwał straszliwe niebezpieczeństwo od chwili gdy spojrzał Lucyanowi w jego groźne ślepia. Opuścił kuszę i zbliżył się powoli plecami do okna, następnie rzekł - możesz wyjść, może Ci i uwierzę jeśli oddasz mi teraz te notatki.

Lucyan, mocno ściskajac miecz, wylazł spod łóżka. Dostał notatki i zbliżył się do starca.
- Mam na imię Lucyan, nie służę nikomu, oraz nie szukam bogactwa w tym miejscu. Słyszałem imię Konstraktina, lecz nie wszyscy arystokraci są między sobą powiązani. Zabierz swe notatki i idź w pokoju. Nie szukaj cieni śmierci tam, gdzie nie jest Ci sądzona.

Powolnym ruchem Izbylut wziął notatki - mam nadzieję, że nasze drogi więcej nigdy się nie skrzyżują - odparł, następnie wylazł przez okno i skoczył na ziemię...
 
Załączone Grafiki
File Type: jpg 938898_20080606_screen003.jpg (20.2 KB, 4 wyświetleń)
lastinn player

Ostatnio edytowane przez Alejandro : 05-01-2013 o 00:18.
Alejandro jest offline  
Stary 28-12-2012, 22:59   #6
 
Reodulf's Avatar
 
Reputacja: 1 Reodulf nie jest za bardzo znany
Włóczykij uważnie obejrzał strażników spod kaptura swoimi tajemniczo błyszczącymi oczyma. W myślach poprosił duchów aby pomogli mu dogadać się ze strażnikami i pod płaszczem zwinnie nakreślił kilka znaków powtarzając w myślach formułki.

Strażnicy wyraźnie zaczęli się niecierpliwić. Najwyraźniej nie byli zbyt podatni na wpływy duchów. Widocznie ich moc zależała od wrażliwości i zdolności emocjonalnych “ofiar”.

- Nie chcesz z nami gadać? Może chciałbyś trafić przed majestat komendanta, co? - zagroził ten, który wcześniej zadał pytanie.

- Dobry wieczór panowie strażnicy, zowię się Mścisław Włóczykij, zwyczajny podróżny w poszukiwaniu noclegu i jadła, po ciężkiej i uciążliwej drodze.

Strażnicy spojrzeli po sobie wymieniając bezlitosne i lekko rozbawione spojrzania. Jeśli wędrownik mówił prawdę, czekało go w mieście wielkie zaskoczenie i doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Postanowili bez słowa, że zabawią się obserwując, jak szybko ktoś wpakuje mężczyźnie sztylet między łopatki.

- A więc dobrze, zwyczajny podróżny. Możesz iść poszukiwać noclegu i jadła. Tylko uważaj na sztylety. Lubią niespodziewanie pojawiać się w plecach.

Zrobili Mścisławowi przejście i otworzyli bramę. Przed Włóczykijem pojawiła się mroczna uliczka prowadząca do zupełnie obcego mu i niebezpiecznego miasta. W oddali dojrzał stojącego na środku uliczki mężczyznę w kapturze i podchodzącego do niego dziwaka z torbą.

Mijając strażników cynicznie usmiechnął się i zimnym szeptem rzekł. -Dzięki za radę.
Przechodząc przez bramę, zwinnym ruchem wziął swoją dwóręczną dzidę tak by schować jej ostrze od wszelkiego światła. Na sekundę przymknął oczy spoglądając na mroczne, dyszące złem, śmiercią i strachem miasto. Cicho krocząc, schował się w najmniej żucającej się w oczy części uliczki, tak by go nie zauważono ale aby mógł obserwować te dwie osoby. Spod kaptura śledził za ich działaniami i próbował usłyszeć o czym mówią.
 

Ostatnio edytowane przez Reodulf : 29-12-2012 o 18:42. Powód: błąd
Reodulf jest offline  
Stary 03-01-2013, 14:37   #7
 
artix's Avatar
 
Reputacja: 1 artix nie jest za bardzo znany
Namir poczuł się jak dziecko przyłapane na złym uczynku. To uczucie, w połączeniu z szokiem, jakiego doznał na widok sposobu, w jaki sekretarz się pojawił (a może pojawiła?), spowodowało że początkowo nie był w stanie wydusić ani słowa. Po kilku sekundach dotarło do niego, że jeśli się przekonująco nie wytłumaczy, czekają go spore kłopoty. Nie brał pod uwagę możliwości powiedzenia sekretarzowi prawdy o księdze. Choć dla Namira twarz sekretarza pozostawała tajemnicą, to znał on go dość dobrze. Na tyle dobrze, żeby domyślić się, że sekretarz będzie chciał odzyskać księgę. Nie, do tego nie mógł dopuścić. To jest magiczna księga, a magia jest niczym rak mutujący zdrowe komórki świata i rozprzestrzeniający się tym sprawniej, im dłużej to robi.

Jak do tej pory Namir był jednym z najskuteczniejszych zabójców w gildii. Za sprawą tej przeklętej księgi ktoś mógł zająć jego miejsce, a nawet doprowadzić do upadku gildii. „Tak być nie może” - pomyślał Namir - „Księga musi zostać zniszczona”.

-Co to ma znaczyć? – powtórzył pytanie sekretarz. Tym razem już tak, jak zwykle, choć dalej czuć było w głosie oburzenie.

-Wydawało mi się że słyszałem jakieś głosy zza ściany - odparł trochę zmieszany Namir, namyślając się, w jakim kierunku poprowadzić tą rozmowę.

- Kiedy zabójca zaczyna słyszeć głosy, nie świadczy to dobrze o jego nerwach. A to z kolei nie świadczy dobrze o jego dalszej przydatności.

W wypowiedzi sekretarza czuć było jawną groźbę.

Namir poczuł, że krew w jego żyłach zaczyna się gotować. Miał wielką ochotę wyciągnąć swój topór i uderzyć w sekretarza, jednak zdrowy rozsądek kazał mu się powstrzymać

-Moje nerwy są w doskonałym stanie, a moja przydatność nadal jest na dużo wyższym poziomie niż większości członków gildii.

- Mam w takim razie nadzieję, że znajdziesz lepsze wytłumaczenie pozycji, w której cię tu zastałem. Podsłuchałeś jakąś naradę, czy odbiór zlecenia? Konsekwencje będą o wiele mniejsze, jeśli się przyznasz.

-Nie strasz mnie. Nie możesz mnie wyrzucić z gildii niezależnie od tego, co teraz powiem. Jestem dla was zbyt cenny. Z resztą, i tak nie usłyszałem niczego, co mogłoby w jakimkolwiek stopniu zagrozić gildii. Właściwie to nie zrozumiałem niczego z podsłuchanej rozmowy.

- Więc może przytocz mi ją w całości? Może ja coś zrozumiem. I może nawet ci to wytłumaczę.


Namir przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. Wiedział jedno: nie może choćby wspomnieć sekretarzowi o księdze. W tym momencie podjął decyzję. Wyruszy na poszukiwanie księgi w celu jej zniszczenia. Teraz tylko miał problem, co odpowiedzieć natrętnemu sekretarzowi. Postanowił zaryzykować:

-Jacyś ludzie spiskowali przeciwko Tobie, mam wrażenie że czychają na Twe życie.

- Ciekawe... Zaczynasz się rehabilitować. A co dokładnie mówili? Pamiętasz może?


Tym razem głos stał się dla odmiany przesadnie słodki i schlebiający. Słodszy, niż miód. Namir wiedział jednak, że jedno nieopatrzne słowo i miód może skutecznie stanąć w gardle. Gra, której się podjął, była bardzo ryzykowna. Ale musiał ciągnąć ją dalej.

-Mówili coś o jakiejś czarnej magii, która ma na celu zgładzenie Twojej niezbędnej dla gildii osoby. Wiesz, że na magii się nie znam ani trochę.

Temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni, a w wypowiedzi sekretarza czuć było wręcz lód.

- Wiem. Mam dla ciebie kolejne zlecenie. Alchemik. Trzebiciech. Czarne, wysmarowane jakimś tłuszczem włosy sięgające z przodu do nosa. Na twarzy czarne znaki i brud, który najmniej wybrednych zniechęciłby do niego z całą pewnością. Nosi skórzany, przetarty płaszcz. W tej kopercie masz szczegóły.

Sekretarz wyciągnął w kierunku zabójcy kopertę. Jak zwykle.

-Ile wynosi zapłata? - spytał wojownik. Jak zwykle. Pomyślał, że dobrze się składa, bo może alchemik przed śmiercią powie mu coś na temat księgi Lollitha. W końcu tacy ludzie znają się na magii.

- Tradycyjna stawka. Pięćset sztuk złota. Komuś takiemu jak ty nie dawalibyśmy przecież byle jakiego zlecenia. Uprzedzam, że może być niebezpieczny, ale to też już chyba wiesz. Nie zawal tego. To zlecenie od gildii, a nie od klientów. Nie do odrzucenia.

-Jeśli mogę spytać: w czym alchemik wadzi gildii?
- wtrącił Namir. Ciekawość była jego słabą stroną.

- Powiedzmy, że wie o pewnym przedmiocie, który ostatnio udało się nam z wielkim trudem zdobyć. Nie chcemy, żeby ktoś inny dopadł go pierwszy i zdobył te informacje.

Namira wypełniła złość na siebie. Tyle wysiłku włożył w to, żeby ukryć informacje o księdze, a tu nagle okazało się że sekretarz dobrze o niej wiedział. Czuł też jednak satysfakcję, bowiem zdawał sobie sprawę, że udało mu się ukryć swoją wiedzę. Mogło mu się to przydać... Poza tym jego pomysł, żeby wypytać alchemika, okazał się trafiony.

Nie zadawał więcej pytań, zabrał kopertę i bez słowa wyszedł z budynku na mroczną ulicę... Gdy przechodził koło sekretarza, wydało mu się jeszcze po raz pierwszy, że może on mieć... hmm... kobiecą figurę...
 
artix jest offline  
Stary 04-01-2013, 19:23   #8
 
norbert108's Avatar
 
Reputacja: 1 norbert108 nie jest za bardzo znany
Mimo, że dziwny mężczyzna nie wyglądał groźnie, Gniewomir sięgnął po sztylet i przystawił alchemikowi do gardła. Podczas pracy dla Gildii z Tarania, wiele razy miał okazję przekonać się, że pozory mogą mylić. Szczególnie gdy w grę wchodzi magia.

- Czy każdą spotkaną na ulicy osobę pytasz o zawartość jej manierki?

Alchemik nie przejął się, ale podniósł ręce do góry na znak bezbronności.

- Powiedzmy, że interesuje mnie to zawodowo. Nie masz tam żadnego trunku, to pewne. Może... byłbym w stanie przygotować Ci następną dawkę za... pewną przysługę.

Łypnął na Gniewomira znacząco, sugerując, że żaden z nich nie ucierpi, a wręcz przeciwnie, jeśli tylko mężczyzna opuści sztylet i rozpocznie negocjacje.

-W takim razie, możemy pomóc sobie nawzajem - powiedział Gniewomir powoli opuszczając sztylet. Ciągle jednak podejrzliwie obserwował nieznajomego. -Jakiej przysługi potrzebujesz?

Alchemik uśmiechnął się lekko kątem ust, a jego zarośnięta kilkudniową szczeciną twarz wydała się jeszcze bardziej niegodna zaufania. W jego oczach błyszczało coś wrednego. Ale nie chodziło na pewno o podstęp, bo jednocześnie można było w nich o dziwo wyczytać absolutną szczerość...

- Ochrony. Pewnym ludziom bardzo zależy, żeby zobaczyć moje zwłoki leżące w jakimś ciemnym zaułku. Paradoksalnie tam jednak jestem najbezpieczniejszy. Potrzebuję kogoś, kto pilnowałby moich pleców przed ukradkowym pchnięciem między żebra. Służę w zamian całą swoją wiedzą alchemiczną.

Uniósł jedną brew pytająco.

Gniewomir musiał jak najszybciej zdobyć więcej mikstury. Nie miał wyboru i był zmuszony przystać na propozycję alchemika. Poza tym, był pierwszy raz w mieście i osoba znająca tutejsze realia mogła być bardzo pomocna.

-Najpierw muszę wiedzieć czy możesz mi się do czegoś przydać. Potrafisz przygotować kolejną dawkę tej mikstury? - zapytał Gniewomir wyciągając manierkę.

Dziwny mężczyzna wziął ostrożnie naczynie, odkręcił i powąchał. W jakiś sposób najwyraźniej udało mu się wyczuć zapach mikstury przez solidny wór woni wydostających się z jego torby, bo zmrużył oczy, zmarszczył nos i zamarł w zamyśleniu z ręką w powietrzu.

- Nie wiem... Podejrzewam, że tak, ale musiałbym się jej jednak dokładniej przyjrzeć. Nie znam tej mikstury, ale badania powinny mi dać obraz, jak została otrzymana. Sądzę, że nie masz chwilowo rozsądniejszego wyjścia. Nie wydaje mi się, żeby był w tym mieście jeszcze jakiś alchemik, który coś by dla ciebie zrobił. Wszystkich pozamykały w swoich podziemiach gildie i kościoły, a ponoć i straż ma jednego czy dwóch w swojej siedzibie. Dlatego poniekąd grozi mi śmierć. Nie zgodziłem się nikogo wesprzeć i teraz wszyscy na mnie polują. Ale nie zamierzam zmieniać zdania!

-W takim razie możesz do mnie dołączyć, będę ci zapewniać ochronę tak długo, jak twoje usługi będą mi niezbędne. Dobrze znasz to miasto? Przydałby mi się przewodnik.

- W zasadzie dobrze. Nawet bardzo. Muszę się dostać teraz do jakiegoś niezniszczonego laboratorium. Zdaje się, że jedno jest w okolicach głównej świątyni Pana Świtu, jeśli kapłani jeszcze jej nie zniszczyli...

Nagle z okna nad alchemikiem wyskoczył starszy mężczyzna, który tam się wcześniej wdrapał. Wydawało się, że niezwykle pilno mu iść jak najszybciej i jak najdalej stąd.

Gniewomira zastanowiło dziwne zachowanie mężczyzny. W swoim życiu widział już wielu złodziei włamujących się do domów, lecz ten zachowywał się jak gdyby ukradł coś na prawdę cennego.

-Hej, ty! Dokąd się tak spieszysz? - zawołał Gniewomir do dziwnej postaci.

Staruch nie zdążył rozpatrzyć uważnie kto do niego mówi, słowa mówiącego zostały zinterpretowane jako groźba, natomiast nieznajomiec został wyobrażony jako zwyczajny, uliczny opryszek. Izbylut często widywał ulicznych bandziorów i rozmowę prowadził z nimi krótką - jeden bełt w ścianę i rabuś ucieka jak piszcząca świnia. Niestety Izbylut miał dzisiaj gorszy humor. Staruch wyjął kuszę i wypuścił bełt celując w pierś nieznajomego. Następnie nie oglądając się wstecz pomknął w stronę płotu zamierzając przeskoczyć go i wpaść na sąsiednią ulicę.

Gniewomir stanął i zgiął się wpół. Bełt najwyraźniej przebił się przez jego zbroję, ale gruba skóra znacznie zwolniła jego pęd i nie zagłębił się zbytnio, czemu zabójca zawdzięczał życie. Po chwili dobiegł do niego alchemik i rozglądająć się naokoło położył mężczyznę na ziemi i ostrożnie zajął się pociskiem.
 
norbert108 jest offline  
Stary 05-01-2013, 00:48   #9
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany


Gniewomir
Gniewomir obudził się na bliżej niezidentyfikowanych szmatach, które śmierdziały szczurami, stęchlizną i obecnością brudnego człowieka przed kilkoma miesiącami. Wokół panował niemal całkowity mrok i tylko nad stołem zastawionym przeróżnymi naczyniami, których przez wzgląd na kształty normalny człowiek za nic by nie użył, paliła się leniwie dająca niezbyt wiele światła pochodnia. Jej obecności mógł się jednak tylko domyślać, bo przytwierdzona była do szerokiego słupa po przeciwnej stronie, niż leżący. Zza słupa widać było łokieć odziany w brązową, zniszczoną skórę.

Ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że w klatce piersiowej czuje niemiłosierny ból.

Powoli zaczął sobie przypominać, co zaszło. Tam, przy stole, alchemik bada ostatnią porcję jego mikstury. On sam zarobił bełtem w splot słoneczny. Odruchowo podniósł ręce i zbadał zranione miejsce. Było głównie posiniaczone, grot wbił się w ciało na najwyżej centymetr. Podziękował w myślach swojej zbroi. Dobra, krasnoludzka robota. Alchemik chyba posmarował czymś stłuczenie, bo miejsce wokół niego było dziwnie żółte i wydzielało niepokojąco ziołowy, niezwykle intensywny zapach.

Zdawał sobie sprawę, że już dawno minęło działanie eliksiru. Czuł niemal, jak drgają mu lekko palce. Ale może to z nerwów i z bólu? Może nie zbliża się jeszcze szał…

Nagle alchemik wydał okrzyk satysfakcji.

- Udało mi się! Mówiłem, że dam radę! Trzebiciech nigdy nie ponosi klęski!

Gniewomir uśmiechnął się pod nosem. Miał to, czego potrzebował. W samą porę. Wiedział już, że alchemik będzie mu niezbędny i rzeczywiście opłaci się go chronić.

Wtem drewniane, spróchniałe drzwi prowadzące do laboratorium otworzyły się z hukiem potraktowane z buta i do środka z napiętymi kuszami wbiegło dwunastu mężczyzn z symbolami Pana Świtu na płaszczach.

- Poddajcie się, niewierni! – wykrzyknął przysadzisty blondyn z dystynkcjami na ramionach. Gęsta broda przysłaniała większość jego twarzy.

Nie mieli wyjścia. Był nie tylko pozbawiony zbroi, ale też broni. Wszystko leżało co prawda obok, ale zanim by się ruszył, wyglądałby jak jeż. Alchemik podniósł ręce z niewinną miną. Zabójcy nie pozostało nic innego.




Namir
Kobieta… Czyżby naprawdę…? Tyle lat w gildii i nikt tego nie odkrył? Może warto było chwilowo pozostawić księgę i alchemika w spokoju, a spróbować odkryć, czy faktycznie sekretarz kryje jakąś tajemnicę…

Namir uśmiechnął się do siebie zmierzając w kierunku bramy w niezbyt wysokim murze wokół siedziby gildii. Gdyby udało mu się zdobyć haka na tak ważną w gildii osobistość, ścieżka do szybkiej kariery stanęłaby przed nim otworem.

Albo do grobu… Choć zdawał sobie sprawę, że on musiałby mieć wyjątkowego pecha, a jego potencjalny morderca wyjątkowe szczęście.

W bramie stała znajoma postać. Niezbyt przepadał za Lepkorękim, ale zgodnie z zasadami panującymi w gildii kiwali sobie lekko głowami, gdy mijali się na ulicy. Tym razem Lepkoręki nie kiwnął… Było to co najmniej dziwne. Drań zwykle bardzo pilnie przestrzegał wszystkich zasad i zwyczajów. Namir jednak poszedł dalej. Dokumenty w kopercie mówiły, że alchemik może plątać się w pobliżu świątyni Pana Świtu, tam więc skierował swoje kroki.

Na miejscu jednak stanął bezgranicznie zaskoczony widokiem, jaki zastał. Oddział wyznawców bożyszcza, którego wyznawcy głoszą święte hasła, a posłali na tamten świat znacznie więcej osób, niż wszystkie gildie razem wzięte, prowadził mężczyznę idealnie pasującego do opisu alchemika do swojej świątyni. Ale alchemik nie był sam. Razem z nim prowadzono człowieka, o którym papiery nawet nie wspominały…

Zaklął w duchu. Nie był w stanie odbić więźniów. Pytanie tylko, czy iść za nimi i czekać sprzyjającego momentu, żeby ich uwolnić i zyskać w ten sposób zaufanie, czy wrócić i zająć się śledzeniem sekretarza…



Lucyan de Noctis
Wampir pomstował w myślach na przeklętego starucha, przez którego nie usłyszał rozmowy na zewnątrz. Widział tylko, jak domniemany alchemik opatruje postrzelonego mężczyznę i gdzieś go odprowadza. Nie interesował się już tym, było to zbyt błache. Musiał przecież przeniknąć do szeregów gildii skrytobójców, lub przekupić – względnie zastraszyć, czy w jeszcze inny sposób zmanipulować – kogoś wysoko postawionego…

Poza tym to gdzieś w okolicach siedziby gildii wyczuwał zombie, które nie powstało w sposób naturalny… Był tam ktoś, kto potrafił je tworzyć na życzenie. Lucyan uśmiechnął się diabolicznie.

Układając w myślach pęczki alternatywnych planów wyszedł z pokoju, zamknął drzwi na klucz i skierował się do budynku, który uprzednio dokładnie obejrzał z zewnątrz.




Izbylut
Zaszył się w jakimś pustym budynku na obrzeżach miasta, którego mieszkańcy najwyraźniej zginęli dwa lata temu w czasie zarazy. Świadczył o tym dobrze znany Izbylutowi smród zapamiętany z okresu, gdy panował w całym mieście.

Miał nadzieję, że człowiek, którego poczęstował bełtem, albo zginął, albo nie zapamiętał jego twarzy. Nie chciał kolejnego wroga. Po prostu miał zły dzień.

Nie do końca jednak. Udało mu się przecież odzyskać dokumenty i w końcu znalazł sposobność, żeby wreszcie do nich zajrzeć.

Większość z nich była jednak mało użyteczna. Wszystko, co było tam zawarte, albo wiedział, albo nie miało żadnego znaczenia. Tylko jeden papier wydał mu się interesujący. Czegoś takiego nie podejrzewał. Konstraktin miał powiązania z ludźmi należącymi do gildii skrytobójców i kultystów Czarnego Sprzątacza, oraz zaciętych wrogów wśród włamywaczy… Czyżby maniak historyczny nie był jednak w zasadzie mało szkodliwym arystokratą, a naprawdę groźnym i wpływowym człowiekiem? Może to Sprzątacz, sama śmierć chroniła jego rezydencję przed wrogami!

Była to przerażająca wizja. Musiał, po prostu musiał nawiązać kontakt z jego wrogami wśród włamywaczy. Podobno ktoś z nich zawsze śledził rezydencję drania ukryty pod dachem dawnej świątyni jednego z pomniejszych bóstw, których wyznawców dawno wytępili czciciele Pana Świtu. Tam też się niezwłocznie udał.

Dokumenty podawały jednak tylko jedno imię.

Cierzpisława.




Malcolm O’Vicious, Lucyan de Noctis
Nekromanta przyglądał się zabójcy z braku lepszego zajęcia. Gildia posiadała na swych usługach zarówno sprawnych nożowników, jak i niezawodnych siepaczy. Ten jednak łączył zalety obu tych typów, o czym świadczyła muskularna postura i cisza, z jaką niespodziewanie się pojawił.

W końcu urzędnik wrócił.

- A więc dobrze. Powiedzmy, że zostałeś przyjęty. Za cztery godziny masz stawić się tutaj na rozmowę z kimś, kto lepiej będzie wiedział, jak z tobą gadać

Odwrócił głowę na znak, że Malcolm może wyjść. W końcu udało mu się osiągnąć cel, więc usatysfakcjonowany tym faktem zdołał powstrzymać słuszny gniew na urzędnika. Skinął tylko lekko głową i wyszedł przed budynek, gdzie czekał na niego szokujący widok. Przed ożywionym Lepkorękim stał przyglądając mu się bacznie młody, przerażająco blady mężczyzna. Nekromanta potrafił rozpoznać wampira. A wampiry potrafiły rozpoznać zombie… Na szczęście ten go jeszcze chyba nie zauważył…




Warcisław, Gniewomir
Kapłan przechadzał się po swojej komnacie. Wyczuwał, że w mieście działo się coś nietypowego. Najpierw pojawił się wampir, potem ktoś ożywił zwłoki, a na koniec jeszcze do miasta zawitała istota o niezwykle wysokim potencjale deistycznym… Musiał sprowadzić tu całą tróję! Cóż by to była za potęga, gdyby udało mu się nakłonić ich do współpracy!

I jeszcze ten alchemik… Wie o księdze. Bardzo dobrze, że arcykapłan zrzucił to właśnie na Warcisława… Trzeci alchemik również mógł się przydać, wysłał już po niego ludzi. Podobnie jak po istotę, która miała tak wiele wspólnego z bogami… Oczywiście to już bez wiedzy arcykapłana. Nie można zaprzątać jego zajętej głowy takimi błahostkami.

Uśmiechnął się do siebie szatańsko. Na szczęście nikt go tu nie mógł widzieć, bo gdyby się to zdarzyło, mogłyby się w nim zrodzić przeróżne podejrzenia…

Cztery lata w Słopieniach… Dość wysoko udało mu się zajść przez ten czas. I zyskiwał coraz większe wpływy. Za jakiś czas, może z pomocą nowo przybyłej trójki i alchemika, uda mu się zapewne zająć miejsce arcykapłana. Potraktuje go miłosiernie, sztyletem po gardle. Podaruje mu tortury, choć wszyscy bogowie świadkami, że niemal nikt tak na nie nie zasłużył.

Ludzie z alchemikiem powinni być już niedługo…

Rozległo się pukanie do drzwi. Przybrał najświątobliwszą minę, jaką udało mu się opracować przez lata, po czym rzucił krótkie:

- Wejść!

Po chwili oddział wprowadził więźniów i kapłan ujrzał znajomą twarz alchemika. Ten nie był jednak sam. Razem z nim przywleczono mężczyznę, którego zbroję i rzeczy niósł któryś z wiernych Warcisławowi rycerzy.

- Witaj, Trzebiciechu. Przyszedłeś w końcu, by opowiedzieć mi w końcu o księdze. Cóż się stało? Pan Świtu wylał na ciebie swoją łaskę? I kimże jest twój towarzysz?

Gniewomir przyglądał się spode łba kapłanowi. Miał on długie, czarne, proste włosy i szlachetne rysy, jak niewielu w tym mieście. Dokładnie wygolona twarz świadczyła o bezlitosnej precyzji we wszystkim, co robi. Zabójca czuł, że powoli coraz bardziej zbliża się szał. Był jednak jeszcze w stanie się powstrzymać. Może przez pół godziny? Może przez godzinę? Musiał wytargować od kapłana jak najlepsze warunki, ale też skazany był ostatecznie na jego łaskę i niełaskę. MUSIAŁ dostać swoją miksturę.

- Witaj, kapłanie – odpowiedział bez emocji i z pokerową miną alchemik, czym zaskoczył współwięźnia – Widocznie i na takich jak ja twój bóg zsyła oświecenie.

- Nie żartuj z kogoś, kto skinieniem palca może sprowadzić na ciebie boską zemstę. Mów o księdze.

Gniewomir musiał przerwać tą kłótnię. Nie miał na nią czasu.




Mścisław Włóczykij
Rozmowa, której był świadkiem, zakończyła się postrzeleniem jednego z jej uczestników przez starucha z kuszą, który natychmiast uciekł. Mścisław zmarszczył tylko nos ze wzgardą. Wszyscy trzej byli zdecydowanie wartymi siebie szumowinami godnymi jedynie śmierci. Nie chcąc mieć z nimi nic wspólnego skierował się w inną stronę.

Nagle otoczyła go grupa ciężko uzbrojonych mężczyzn w porządnych, skórzanych zbrojach i błękitnych płaszczach z na wpół wychylonym zza horyzontu słońcem. Około może pięćdziesięcioletni brunet wyglądający na dowódcę wystąpił i zabrał głos.

- Witaj, przybyszu! Nie widziałem cię tu wcześniej, a wiedz, że mam pamięć do twarzy. Jesteś nowy w mieście, a wszyscy nowi mają obowiązek stawienia się przed kapłanem Pana Świtu, przedstawicielem dobra, prawa, porządku i miłosierdzia w Słopieniach. Pójdziesz z nami dobrowolnie, jak inni, czy mamy cię zaprowadzić siłą, do czego jesteśmy upoważnieni?

Włóczykijowi wydało się, że nie mógł lepiej trafić! Jednak odrobinę niepokojące było to, że w głosie rycerza było coś, co budziło pewien brak ufności…




Izbylut
Bez problemu znalazł świątynię i dostał się do wnętrza. Że też sam wcześniej nie wpadł, że można się tu bezpiecznie ukryć! Wszedł po dość dobrze utrzymanej drabinie na dach, ale czekało go tam zaskoczenie. Młoda, piękna blondynka o figurze niczego sobie przykładała mu właśnie nóż do gardła.

Przełknął ślinę. Trudno powiedzieć, czy przez sztylet, czy przez widok, który rozpościerał się przed jego oczyma.

 

Ostatnio edytowane przez Grzymisław : 08-01-2013 o 21:42.
Grzymisław jest offline  
Stary 07-01-2013, 22:43   #10
 
GenTZ's Avatar
 
Reputacja: 1 GenTZ nie jest za bardzo znany
Izbylut przełknął ślinę. Kobieta z nożem stanowiła zagrożenie, natomiast dowolne zagrożenie powinno być błyskawicznie i skutecznie likwidowane. Starzec pięknie wiedział, iż znalazł się w fatalnej sytuacji - nawet lekkiego, nieświadomego drgnięcia ręką wystarczyłoby żeby wykrwawił na śmierć. Żarty są niepolecane, zresztą staruch nigdy nie żartował gdy ktoś próbował przeciąć mu krtań.

Dziadek uśmiechnął się nieznacznie i uważnie ocenił sytuację. Nóż był ostry, zrobiony z jakościowego metalu, oznaczało to jedno - gildia lub inna bogata organizacja, może arystokracja chociaż wyglądem źródło zagrożenia arystkokratkę nie przypominało. Działać trzeba było prędko, zagrożenie należało zdekoncentrować, następnie zadać cios - bolesny, głęboki i śmiertelny...

Izbylut
przypomniał sobie, że kusza jest dobrze schowana pod płaszczem na plecach, nóż natomiast był podpięty do pasa. Staruch znajdował się wysoko na dachu i w razie zwarcia najpewniej był w stanie zrzucić przeciwnika na brudne, śmierdzące gnojem i błotem ulice. Twarz starego wilka przebrała złowrogi, kamienny wyraz, spojrzał jej prosto w oczy, uważnie obserwował każde drgnięcie mięśnia na jej twarzy, czekał, aż coś odpowie.

Kobieta patrzyła na Izbyluta z nieodgadnionymi uczuciami, ale przebijała się przez nie wszystkie nienawiść i podejrzliwość.

- Więc Konstraktin w końcu nas wykrył... Tylko dlaczego wysłał nieudolnego starca, zamiast fachowego zabójcy? Gadaj, coś za jeden!

- Nie myślałem, że masz znajomych w gronie miłośników historii. Widocznie mamy wspólne upodobania.

Izbylut mocno zacisnął palce na rękojeści ostrego noża schowanego pod ciepłym, długim płaszczem oraz serdecznie się uśmiechnął udając przyjaciela.

Groźne ostrze nie zniknęło. Kobieta zmrużyła złowrogo oczy.

- Dziwnie się zachowujesz, dziadku... Słowo daję, że jeśli natychmiast nie zobaczę obu twoich rąk bez żadnej ukrytej broni, położonych na szczeblu drabiny, poderżnę ci gardło. Jeśli rzeczywiście również jesteś wrogiem tego sukinsyna, przyda nam się nawet twoja pomoc, ale jak mam ci do demona zaufać, skoro w samych twoich oczach jest fałszu tyle, co w całej naszej gildii?

Starzec puścił rękojeść ostrza i powoli ukazał grube, brudne palce. Nadal był w stanie błyskawicznie sięgnąć po broń.


Izbylut wiedział, że potrzebuje sprzymierzeńców. Wiedział też, iż każdy sojusznik zostanie śmiertelnym wrogiem gdy skarbiec zostanie otworzony. Postanowił więc sprawdzić czy bandytka wie coś o kluczu do skarbca szeregiem pytań.

- Nie myślałem, że tak mocno respektowana gildia nie potrafi sobie poradzić ze zwyczajnym historykiem. Ciekawie cóżeście mu uczynili?

- My? Widać nie wiesz, w co się mieszasz. On nie jest zwyczajnym historykiem. To przykrywka. I nie poluje na niego cała gildia... Powiedzmy, że to sprawa osobista. Obraza. Nie interesuje mnie, co zrobił tobie. Jeśli liczysz na bogactwa, w nas nie znajdziesz konkurencji. Zależy nam jedynie na ludziach i pewnych rzeczach, które nie mają żadnej wartości materialnej. A teraz odsunę się, a ty tu wejdziesz i spróbujesz mnie przekonać, że mogę ci zaufać.

Niemrawym krokiem Izbylut wdrapał się do środka, nadal nie spuszczał oczu z kobiety.

- Chcesz go zabić?

W oku kobiety pojawił się błysk.

- Dokładnie. I uwierz, że nie tylko to miasto powinno mi być za to wdzięczne.

- Nie uda Ci się wślizgnąć do jego dworu, mi się nie udało... Znam jednak niezawodny sposób jak go można wyciągnąć. Nie mogę Tobie jednak zaufać, lecz potrzebuję wsparcia.

Konstraktin potrzebował klucza żeby otworzyć drzwi do skarbca, ku wielkiemu szczęściu nie wiedział gdzie się znajduje. Arystokrata zaciekawił się z tego powodu starożytną historią, zamierzał poświęcić swe życie żeby zdobyć pewną rzecz... Rzecz która mogła odmienić wszystko.

Izbylut od niepamiętnych czasów myślał o tym żeby wywabić złodzieja do tajemnych drzwi, lecz wiedział, że nie potrafiłby sprostać w walce jego najemnikom. Potrzebował sprzymierzeńców, lecz wiedział, że byłby zmuszony ich zabić. Skarb, którego broniły olbrzymie, metalowe drzwi mógł być zbyt niebezpieczny w rękach obcej osoby. Należał tylko do niego i jego rodziny.

Twarz kobiety wykrzywiła się.

- Nie chcesz mi ufać, a ja mam zaufać tobie i jeszcze ci pomóc? Dziadku, może za twojej młodości to działało. Teraz nikt nie jest tak naiwny. I nie powiedziałeś mi nic odkrywczego. Zgaduję, że nawet nie wiesz, dlaczego nie możemy tam wejść?

- Pokażę ci coś.

Izbylut wyciągnął swój dziennik. Szybko przemierzając strony otworzył go na stronie z mapą rezydencji Konstraktina.

- Naliczyłem dwadzieścia pięć możliwych wejść. Cztery są niedostępne nawet dla najlepszych wspinaczy. Dwa wejścia są pułapką, pięć szczelin w ścianach prowadzą prosto do ochroniarzy. Próba wejścia przez piwnicę skutkuje natychmiastową śmiercią z powodu trucizny. Siedem nieogrodzonych żelaznymi kratami okien są wejściem do szczelnie zamkniętych komnat. Tylko szaleniec spróbuje wdrapać się do środka wejściem głównym. Dwa wejścia ze strony ogródka są ciągle chronione najlepszymi zawodowcami. Wejścia przez jaskinie pod rezydencją zostały dotkliwie zniszczone po nieudanych próbach dostania się do środka widocznie przez twych ludzi. Widzisz dziewczyno, nie marnowałem czasu. Nie bawiłem się cały ten czas z wnuczkami jak zapewnie myślałaś.

- Gratuluję wspaniale wykonanej roboty - podsumowała sarkastycznie nieznajoma - Właściwie wszystkie wejścia, o których mówisz, to atrapa. Zostały umieszczone na planach rezydencji przez samego Konstraktina, który pilnuje uważnie, żeby sprawiać pozory ich istnienia. Przejścia przez jaskinię poza miastem istnieją rzeczywiście, ale nie zostały zniszczone podczas wdzierania się do środka. Próbowano stamtąd uciekać. I nie chcę nawet myśleć o tym, jak pokraczne stwory usiłowały tego dokonać... Jedyne wejście poza głównym jest ukryte. Znajduje się w gildii skrytobójców, ale tam również nie łatwo jest się dostać. I podejrzewam, że również może być chronione tą przeklętą barierą...

-Więc życzę powodzenia ze zmierzaniem się z tą barierą. Ze skrytobójcami też...

Izbylut zamknął notatki i odwrócił się w kierunku wyjścia.

Gdy staruszek tylko wykonał obrót, zobaczył dwa miecze skierowane w swoją pierś i dwóch mężczyzn w kapturach te miecze dzierżących.

- Jesteś głupcem. Nie wiem, czego chcesz, ani nawet nie chcę wiedzieć. Ale muszę przyznać, że znajdując wszystkie te wejścia atrapy wykazałeś upór, o który cię nie podejrzewałam. Tyle, że nie myślałeś chyba, że nie wezwałam pomocy, gdy usłyszałam hałas?

Izbylut tylko się uśmiechnął. Czarne ptaszysko przeleciało nagle nieopodal. To była okazja...

-Sprawdzimy czy się nadajecie...

Jednym gwałtownym susem starzec zedarł z siebie płaszcz i rzucił go w kierunku mieczników. Półobrót i kusza już była w dłoniach Izbyluta. Następnie rozległ się strzał.

Bełt pomknął w kierunku kobiety, która zdążyła jednak podstawić pod niego nóż. Pocisk odbił się wbijając się w ścianę, ale nóż wypadł jej z ręki. Czym prędzej wyszarpnęła rapier przytroczony do pasa i rzuciła się do starca wykonując zamach od dołu, prosto w okolice genitaliów... Wiedziała, jak unieruchomić i trwale uszkodzić faceta tak, żeby go nie zabić.

Tymczasem jej dwaj towarzysze zdążyli się wyplątać ze szmaty. Spod kapturów łypały złowrogie oczy.

Łuczysko kuszy Izbyluta posiadało niezbyt wąski otwór służący do rozbrajania napastników. Była to ostatnia nadzieja dziadka w przeważającej go liczebnością przeciwników walce. Celnym i szybko przemyślanym ruchem Izbylut spróbował skierować otwór łuczyska w kierunku lecącego na niego rapiera. Prawa noga starucha była gotowa wykonać zgrabny ruch żeby wytrącić kobietę z równowagi.

Napastniczka w ostatniej chwili zauważyła dziwny ruch przeciwnika i rezygnując z ataku wykonała przewrót przez ramię znajdując się po przeciwnej stronie dziadka. Miała przed sobą odsłonięty bok. Wykonała silne uderzenie tępą stroną broni.

- Uspokuj się, kretynie! Po co ci ta walka?! Aż tak chcesz umrzeć?

Izbylut syknął i zrobił jeden krok do tyłu.

- Teraz jestem przekonany, że poradzisz sobie. Jego najwierniejszy sługa - Gogoła, jest znacznie szybszy ode mnie.

Na twarzy starca dziewczyna ujrzała paskudną, długą bliznę.

Zanim rozwścieczeni mężczyźni zdążyli dobiec, kobieta podniosła uspokajająco dłoń. Dyszała jednak z powodu adrenaliny, a jej klatka piersiowa, której natura nie poskąpiła obfitości, falowała szybko. Izbylut poczuł, że mimo wieku nie jest jednak obojętny na kobiece wdzięki.

- Cieszę się, że zmądrzałeś. Jestem Cieżpisława. A to Erdymir i Altesław. Ufam, że nie będziesz już sprawiał problemów?

Utkwiła w nim badawcze, ale tym razem o wiele mniej wrogie spojrzenie.

Izbylut wyciągnął pergamin.

-Ten pergamin zawiera najdroższą dla Konstraktina informację - opis drogi do pewnych drzwi. Tylko ja wiem gdzie się one znajdują, ponieważ wiedza ta została przekazana dla mnie przez mego ojca. Otworzyć drzwi może tylko osoba znająca starożytny alfabet mojego rodu, czyli tylko ja i... Konstraktin też. Ten szaleniec zrobi wszystko żeby się tam dostać, możliwie sprzeda nawet cały swój majątek żeby wynająć perfekcyjnych zabójców oraz najemników. Konstraktin będzie musiał zbliżyć się do drzwi, tam na niego będzie czekała zasadzka, uważam, że będzie to najlepsza okazja go zgładzić. Ryzykowne podejście, ponieważ jeżeli uda mu się otworzyć drzwi...

Wyraz twarzy starca przybrał raptownie odcień przerażenia.

-Nieważne co się wydarzy wtedy! Oddaję Ci ten pergamin. Gdy go mu przekażesz rozpęta się burza.

Mina dziewczyny uspokajała się powoli, ale jednocześnie wydawała się w tej chwili poważnie zdziwiona.

- Czy ty nie wiesz w ogóle, kim naprawdę jest Konstraktin, czy tylko udajesz? Nie wiem, czy istnieje jakikolwiek niebezpieczny przedmiot, za który nie byłby gotowy oddać całego majątku. Ale o tym jednym akurat nie słyszałam, także już się spisałeś. Nie chcemy bogactw twojej rodziny, ani tym bardziej tego przedmiotu. Jesteśmy uczciwymi włamywaczami, nie podpisujemy paktów z Czarnym Sprzątaczem, ani nikim mu podobnym, czy demonem. I nie chcemy mieć z tym nic wspólnego. To... Ma szansę powodzenia. Ale śmierć tego drania nie otworzy dostępu do jego rezydencji, a na nim zależy nam równie mocno.

-Powiedz więc co mam czynić.

- Potrzebujemy ludzi, żeby dostać się do gildii skrytobójców, a następnie tunelami do rezydencji. Gdybyśmy wiedzieli, którędy biegną, przebilibyśmy się gdzieś pomiędzy nimi, ale niestety żaden plan podziemi miasta nie uwzględnia przejścia. Z tobą będzie nas już czworo, jeśli rzeczywiście można ci zaufać. Tyle wystarczy, żeby przeprowadzić włamanie dziś wieczorem. Niebanalne włamanie.

Na samą myśl oczy Cieżpisławy pojaśniały i zaczęły kipieć ekscytacją. Izbylut również aż kipiał z ekscytacji patrząc na jej imponującą figurę. Że też nie spotykał takich kobiet, gdy jeszcze zwracały na niego uwagę!

-Ten plan jest mniej ryzykowny... Lecz jeżeli nas złapią Konstraktin zrobi wszystko żeby wyciągnąć z nas informację o tych... Drzwiach. Zresztą chyba nie zamierzasz wymordować wszystkich w środku? Rezydencja jest zbyt dobrze chroniona.

- Uważasz, że jeśli nie jesteśmy skrytobójcami, nie damy rady wybić psów Konstraktina, zanim zdążą nas zauważyć? To, że zajmujemy się głównie włamaniami, nie znaczy, że nie potrafimy zatopić ostrza w gardle. I nie bój się, z nas o drzwiach nie wyciągną nic, nawet, jakby nas złapali, bo nie zamierzamy o nie pytać. Więc jak, pomożesz nam?

-Pomogę, lecz nie możecie pozwolić aby mnie złapali. Trup nie potrafi ujawniać tajemnic.

- Nie ma sprawy, jeśli tak ci na tym zależy, możemy obiecać ci, że w razie zbyt wielkiego zagrożenia nawet nie poczujesz, jak umierasz.
 

Ostatnio edytowane przez GenTZ : 26-02-2013 o 11:04.
GenTZ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172