Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-08-2013, 18:17   #101
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Był taki, jak opowiadali. Czerwona Żmija z Dorne. Skrzył się jak wypolerowana moneta. Gdy mówił, miało się wrażenie,że za chwilę wybuchnie śmiechem, gromkim i tubalnym, z żartu, który dostrzegał tylko on. Nie był już młodzieniaszkiem, ale wydawało się, że dla dornijskiego księcia czas się zatrzymał. W oczach nie było widać znużenia, ani światem, ani własną inteligencją, co zdarzało się jej widywać u Boltona. Nie, ten człowiek pożarłby świat, obtarł usta i poprosił o dokładkę. Twarz bez zmarszczek i bez wieku, hulaj dusza, lato będzie trwało wiecznie. Obok niego stała dziewczyna, będąca jego miniaturą w kobiecej wersji. I nikt poza tym.

Patrzcie, o patrzcie wszyscy, jak się nie boimy.

Smagła dłoń, która objęła rękę Yrsy, była silna i zbyt ciepła.
- Chcemy się widzieć z Thalee, córką Tuathy.
- I Lotharem Reyne'em – uzupełniła dziewczyna, a imię septona ciągnęło się z jej ust jak strużka miodu.

- Thalee nie zobaczy nigdy nikogo ani niczego. Ale możecie ją poznać, jeśli taka wasza wola – zgodziła się Yrsa. - Kot mówi z wodzami klanów i rycerstwem z Doliny. Walczyli ze sobą od wieków, teraz nie walczą między innymi dlatego, że Reyne siedzi między nimi. Wybaczcie, ale to zbyt ważne. Nawet wola córki księcia i samego księcia, nawet samego króla nie jest ponad tym. Muszą skończyć. Ale jesteście naszymi gośćmi.

Miedzianoskóra dziewczyna wyglądała na zawiedzioną. Toteż Yrsa tak poprowadziła ich marszrutą, by wyjść w pobliżu ogniska, wokół którego nad kapiącą tłuszczem sarnią półtuszką rozsiedli się do narad doliniarze i klanowcy. Uchyliła skóry rozwieszone między namiotami.
- Ten, który siedzi bokiem – wskazała Nymerii. - Niebieskie szaty i srebre futro. Ten, za którym dziewczyna trzyma braavoskie miecze.
- Jego kochanka? - rąbnęła Dornijka bez ogródek.
- Strażniczka. Jest dla nich bardzo dobry, ale ta serdeczność nie przekracza pewnych granic – zełgała gładko Yrsa o czymś, o czym nie miała pojęcia, i opuściła skórę.

- Stoicie pod chorągwiami Starka – rzucił Oberyn.
- Klany mają wobec króla dług honoru.
- I Reyne'a – wskazała Nym.
- Szanujemy Kota. Poza tym, on należy do nas.
- Kto wami dowodzi?
- Też się czasami zastanawiam – oznajmiła Yrsa poważnie. - Raczej nie pozna się tego po chorągwiach – wskazała na zatknięty nad namiotem Yezzara znak rodu Hoare. Nawet nie próbujcie zrozumieć. Ja nie rozumiem i nie chcę wiedzieć, czemu.
- Ci też żyją? - zachichotał Oberyn.
- Na chwilę ożyli. To dziwna historia. Zawiera w sobie lwy, wojowniczki przebrane za kurwy, klanowców przebranych za szlachtę i żywych przebranych za trupy. Prawdziwych trupów też ma w sobie całkiem sporo. I... jego też. Clegane'a – wskazała na wóz. - Tuatha była brzemienna, gdy klany wzięły jeńca. Jej wolą było, by krzywda innej matki została wreszcie pomszczona.
Żmija stał jak zahipnotyzowany. Ruszył w stronę wozu, powoli i bez słowa. Nie zatrzymywała go. To był niebezpieczny człowiek, zabranianie mu czegokolwiek było proszeniem się o cios. Tym bardziej, że czekał tak długo... Rzuciła tylko cicho strażniczkom, by miały oko na wóz, na wypadek gdyby Martellowi przyszło do głowy rozwiązać jeńca. Góra był otumaniony ziołami od wyruszenia z Harrenhal, a takie wielkie bydlę mogło się przecież uodpornić.

Yrsa ujęła Dornijkę pod ramię i wskazała najbliższe ognisko. Oberyn podszedł do wozu i zajrzał pod płótno. Potem obszedł wóz dookoła, zajrzał jeszcze raz i na jego twarzy wykwitł uśmiech. Góra musiał się zorientować, kto do niego przyszedł, bo zaczął się rzucać na wozie. Lady Nym obserwowała ojcowe poczynania, ale bardziej interesowała się nieobecnym Lotharem.
- Więc woli mężczyzn?
Yrsa całą uwagę poświęcała większej Żmiji pełzającej wokół wozu. Gestem wskazała strażniczce, by pilnowała uważniej coraz bardziej rozochoconego Martella, kiedy książęca córka zastrzeliła ją pytaniem. Doprawdy, wyśmienitym pytaniem. Yrsa wolno obróciła głowę w jej stronę. Obejrzała ją taksująco od stóp do głów. Na koniec uśmiechnęła się lekko.
- Kot jest septonem i moim przyjacielem. Jeśli chcesz wiedzieć, milady, czy, dla kogo i dlaczego zdejmuje te paradne łaszki i siedmioramienną gwiazdę... zapytaj go sama. Ode mnie się tego nie dowiesz.
Nym uśmiechnęła się krzywo.
- Nie dowiem się, czy nie wiesz?
Yrsa uśmiechnęła się, dla odmiany ciepło i miło. Dolała Dornijce wina do skórzanego kubka.
- Mam mu powiedzieć, że ten dylemat dręczy naszego miłego gościa?

Stara Żmija stała i patrzyła, tym swoim gadzim wzrokiem. Yrsa odpowiedziała nieruchomym spojrzeniem, nie zawierającym w sobie nic prócz powagi.

Nym zaśmiała się dźwięcznie.
- Sama mu powiem - wypiła wino - Poszukam u niego rozgrzeszenia.
- Mądra dziewczyna - Yrsa skinęła Dornijce głową z uznaniem. - Nic o nas bez nas.
Tym razem do śmiechu cþrki dołączył śmiech ojca, który zasiadł przy ogniu po drugiej stronie Yrsy. Wygarnął z ognia lekko tlący się patyk i zaczął nim rysować w piachu.
- Thalee to niemowlę, tak? - nie trudno było zgadnąć - Co więc może chcieć w zamian za ten cenny ładunek? - Dornijczyk wskazał wóz. Yrsa trawiła słowa.
- Sądzisz, mój panie - zapytała wolno - że przyjechałeś tu na handel?
Przechylił głowę, by spojrzeć na nią zza kurtyny czarnych włosów. W jego oczach było po równo kpiny i żałoby. Z czego? Za czym? Czy ktoś prócz niego znał odpowiedź?
- A na co tu przyjechałem? - zapytał, wbijając badyl w ziemię.

Yrsa zakręciła swoim kubkiem w palcach, dolała sobie wina i zamoczyła usta.
- Po sprawiedliwość, należną twej siostrze i jej dzieciom, jako jej brat masz po krwi prawo do pomsty. Tak mówi prawo klanów. Tego chciała Tuatha. Jej wola nie podlegała dyskusji, kiedy żyła, i nie będzie dyskutowana także i teraz, kiedy poszła do przodków. Nie będę się z tobą targować ponad jej ciałem i ponad ciałami twojej rodziny, jak tego chciał mój małżonek Namiestnik. Dorne zrobi tamto, albo nie zrobi tego... Prawda jest taka, że całe złoto Słonecznej Włóczni nie wystarczyło, by kupić to, co się należy waszemu rodowi. Prawda jest taka, że są rzeczy, których kupić się nie da, a sprzedawać nie powinno... zapytaj Reyne'a, na ile wycenia dzisiejszy poranek, gdy obudził się pod sztandarem swego rodu a tłum zaczął wrzeszczeć jego imię. Są rzeczy bezcenne. Tuatha to wiedziała i obdarowała taką rzeczą twój ród. Przyjmiesz dar, albo odejdziesz z niczym. Nie będziemy się tu przepychać jak kupczyki w porcie, zmarli patrzą. Jeśli zechcesz obdarować córkę kobiety, która chciała by krew twej siostry przestała wołać o pomstę, przyjmiemy każdy dar.

Oberyn Martell słuchał i obserwował zza czarnej grzywy, a Lady Nym odwróciła się na wiatr i milczała, udając, że to dym z ogniska rozmył jej spojrzenie.
Żmija nie próbował ukryć łez, które spływały po jego niezmiennie wykrzywionym w cynicznym uśmiechu obliczu.
- Ach - powiedział wreszcie serdecznie, przecierając policzki brudnymi dłońmi - Gdybym był młodszy ukradł bym cię i...
- Ojcze... - Nym jęknęła, zażenowana.
- Och, Pani wybaczy - poprawił się i z galanterią skłonił głowę - Gdybym był młodszy i córka nie patrzyłaby mi na ręce ukradłbym Panią i... - zawiesił głos i uśmiechnął zawadiacko - Poślubił. Tak to się u was robi, na Północy? Wykrada się sobie dziewczyny?

Yrsa zamrugała intensywnie. Przekręciła głowę i twardo udawała, że czerwone pąsy to nie rumieńce, tylko poblask od ogniska.
- Na Północy dalszej niż moja, tak. Mężczyźni zwykli tak robić. Jakbym była młodsza... - przymrużyła wolno jedno oko - powiedziałabym, że dlatego między innymi dziewczęta na mojej Północy mają noże i wiedzę, jak zrobić z nich użytek. A tak mogę powiedzieć... Małżeństwo? Naprawdę? Nic specjalnego. Z całego serca nie polecam ci, mój panie, tej instytucji - potarła policzek i sięgnęła znów po wino.
- A jednak z chęcią nałożyłbym te kajdany dla takiej kobiety - odparł z uśmiechem opróżniając swój kielich.

Nie masz bladego pojęcia, o czym mówisz.

- To bardzo piękne - ale ciągle kłamstwo - skinęła lekko głową. - Ty nigdy nie pojmiesz żony, panie... Jesteście naszymi gośćmi, tak długo, jak będziecie mieć wolę ku temu – zeszła gładko z tematu. - Gregor Clegane należy do ciebie, mój książę. Strażniczki przy wozie nie chronią jego... chronią ciebie przed nieszczęśliwym wypadkiem. Lord Asher Stone to nerwowy człowiek i niecierpliwie oczekuje na możliwość chwili rozmowy z tobą. Nie sądzę, by chciał słuchać jakichkolwiek moich wyjaśnień, gdyby coś złego cię spotkało w mojej obecności. Jeśli zamierzasz zabierać Clegane gdzieś dalej sugeruję znalezienie dobrego medyka. Tutaj nikt się nie pochylał nad jego zdrowiem, może nie przeżyć podróży.
- Dobra rada - zamilkł na chwilę. Wyglądał na spokojnego i zadowolonego. Zaschnięte szlaki łez na jego policzkach lśniły w świetle ogniska - Nic wam nie darujemy prócz naszej przyjaźni. Thalee, córka Tuathy i jej klany mają przyjaźń Martellów z Dorne. Jeżeli nas wezwiecie, odpowiemy.

- Przyjmujemy przyjaźń i wolę, która za nią idzie. I - pociągnęła nagle nosem - jesteśmy wdzięczni, prawda, Reyne? - zapytała, nie odwracając nawet głowy by sprawdzić, czy septon Eyrie faktycznie stoi za nią. Zza jej pleców dobiegło przeciągłe, kocie westchnienie.
- Kolejny cud... oczy ci wyrosły z tyłu głowy.
- Nieee - zachichotała. - Wyczuwam cię na milę. Wcieraj we włosy mniej ambry... albo nie podchodź z wiatrem. Tak w ogóle to wiesz, że ambra to rzygi wieloryba?
- A ty wiesz - wymruczał niezrażony septon - że ambra przywabia syreny? - rozsiadł się przy ogniu, obwinął nogi niebieską szatą i skinął Dornijczykom.
- A wiem. To prawda najprawdziwsza! Jak i to, że w zimnej wodzie mężczyznom się kurczy. Co z tego, że przywabisz, jak nie będziesz miał czego pokazać, hm? - zawiesiła dramatycznie głos i podniosła się ze swojego miejsca. - Idę pośpiewać dziecku. Potowarzyszysz mi, panie? - spytała Martella. Jakoś nabrała ochoty obejrzenia, jak Lothar będzie się wił.
- W Dorne woda jest gorąca - Lady Nym skorzystała z okazji i wtrąciła lubieżny uśmieszek - Jak i nasze syreny.
Jej ojciec zaśmiał się i kręcac głową wstał, by ruszyć za Yrsą.
- Tylko bez skandali - rzucił do pozostałej przy ogniu pary.
- Ojcze, ja jestem skandalem - odparła dziewczyna.
Żmija zmilczał ostatni komentarz i niemal zrównał się z Yrsą. Kroczył tuż za nią, jak cień, i wpadł jej na plecy, gdy zatrzymała się gwałtownie między namiotami. Odwróciła się, ujęła Dornijczyka za łokieć i pociągnęła lekko za rękaw, żeby się odsunął.

- Zasłaniasz mi, panie - splotła ramiona na piersi, przekrzywiła głowę i obserwowała, jak przy ognisku biedny Kot właśnie poznaje na własnej skórze, że wyrzeczenia są łatwe, dopóki nie pojawi się pokusa. - Oglądam sobie - wyjaśniła. - Początki tego skandalu, który byłeś łaskaw ulepić.
Przesunął się krok w bok i nachylił, by szepnąć Yrsie do ucha.
- Może mały zakład?
- Hm? A kogo obstawiasz?
- Ciebie - nachylił się jeszcze bliżej ucha Yrsy.

Bogowie byli złośliwi. Już drugi raz wrabiała z rozmysłem Reyne'a w bagno, by w krótkim czasie wdepnąć z rozmachem w podobne. Sądząc z tego, co widziała przy ognisku, septon radził sobie lepiej niż ona, albo przynajmniej przegrywał z wdziękiem. W każdym bądź razie śmiał się głośno i uroczo. Yrsa stała zażenowana, sztywna jak kołek i nie odrywała wzroku od odległych płomieni.
- Zatem przegrałeś, panie - oznajmiła w końcu i nawet się uśmiechnęła, sztucznie i wymuszenie - Nie zamierzam palcem kiwnąć w tej sprawie - wskazała ognisko.

Usłyszała ciche prychnięcie rozbawienia.
- Sądzę, że nie musisz niczym kiwać... koty - zawahał się i po chwili mówił dalej, tym swoim hipnotycznym szeptem. Stał tak blisko, że Yrsa czuła jak w jego zapachu mieszają się słońce, piasek i krew - Bo tak o nim mówisz? Kot? Koty są wybredne i wolą tych, którzy je karmią, od tych, którzy oferują puste pieszczoty.
Odchylił się, by spojrzeć jej w oczy.
- Ciekaw jestem jakim zwierzęciem ty jesteś - szaptał dalej - Liżesz, czy gryziesz?
- Ja? Skrytym - mruknęła niechętnie Yrsa, spojrzała w oczy węża i oparła dwa palce na jego piersi, żeby przestał się ku niej pochylać. - Powiedz mi, czy i czym karmiłeś Kota, a może poczuję chęć do zwierzeń.

Martell milczał przez chwilę.
- Rozmawialiśmy o naszych wspólnych nienawiściach - stwierdził w końcu. Yrsa uśmiechnęła się miękko.
- Brzmi jak: napijmy się wina, coś długo niosą to pieczyste... Ale koty mają to do siebie, że idą się nażreć przy wielu stołach, i nikt z karmiących jakoś nie wizga się z zazdrości - zamilkła i znów zaplotła ramiona na piersi.
Uśmiechnął się i odpowiedział identycznym gestem.
- Sugerujesz, że nie pogryziesz mnie jeżeli będę twojego Kota dokarmiał? - przechylił głowę na bok - Nie jestem pewien, czy będę w stanie się z tym pogodzić. Miałem ochotę na trochę podgryzania...

- Hm? - mruknęła Yrsa nieobecnie. Wyciągnęła rękę i zdjęła z książęcego rękawa źdźbło trawy. - Jesteś niebezpiecznym człowiekiem, mój panie. Kiedyś pragnęłam niebezpiecznych mężczyzn. Dopóki jeden nie sprzedał mnie za więcej władzy, a drugi próbował zrobić to samo, również za więcej władzy... więc uciekłam, i będę musiała uciekać pewnie całe życie. Mogę zgrywać potwora, ale w tej kwestii ze wszystkich zwierząt na świecie najbardziej przypominam jednak królika - wzruszyła ramionami. - Nie gryzę, tylko uciekam albo się chowam... Opowiadają cuda o tobie na Murze, wiesz o tym? Dornijczycy. Część z nich jest tam z twojego powodu. Nienawidzą cię, ale nie mogą przestać podziwiać i zazdrościć. Nasłuchałam się o tobie od dziecka. Jak mogłabym, zanim ucieknę, przepuścić okazję do sprawdzenia, czy pokażesz zęby? Gdy będę mieć siwe włosy i cycki jak puste worki będę to wspominać. Jeśli dożyję... nie, mój panie, nic nie sugeruję. Ty nie przyjechałeś na handel. Ja nie jestem na sprzedaż i Kot też nie, jak sądzę... on zawsze będzie swój własny. Chcę ci powiedzieć tylko to jedno - gdy zima się skończy, jeśli Mur nie padnie... Chętnych do karmienia Kota będzie tylu, że nawet książę Dorne może mieć problem z przepchnięciem się przez tłum. Wtedy może mu się przypomnieć, że był tylko trofeum jednej nocy, błyskotką, której się pożąda, by zaraz porzucić - wskazała na Lady Nym. - Wiesz, panie, on mi rzekł, że nie jest dumny, że nie może sobie pozwolić na taki luksus. Kłamał.

Spojrzenie Czerwonej Żmiji złagodniało.
- Martwisz się o niego, jak matka - zaśmiał się cicho - Nawet jeżeli ulegnie urokom mojej córki, nie zmieni to nic w naszych stosunkach. Nie muszę go karmić, już jest syty żądzą zemsty, tak jak i ja. Nasze ścieżki wiodą do tego samego celu. Chcemy upadku wielkiego Domu Lannisterów, wszystko inne musi zostać temu podporządkowane - wyciągnął rękę, by dotknąć włosów Yrsy, ale powstrzymał ją, nie będąc pewny czy nie zostanie odgryziona - A ja nie jestem potężny. Jestem tylko kłopotliwym bratem, wygnańcem, niewolnikiem przeszłości - zaśmiał się ze swych pompatycznych słów - Chyba dlatego mam tyle córek. Tylko przez ich oczy mogę ze spokojem spojrzeć w przyszłość...

Tak tak. Oczywiście. A ja jestem żoną królewskiego Namiestnika.

- Niebezpieczny, powiedziałam. Naprawdę niebezpieczny. Potęga to zabawka dla ambitnych chłopców, jak mój mąż. Tytuły. Ziemie. Trony. Złoto. Takie czy inne błyskotki uwieszone na szyi - machnęła lekceważąco ręką. - Jednego dnia są, innego odpadają jak liście z gałęzi, gdy przychodzą mrozy. Czas jest niezwykły, mój panie. Zima nie ma królów. Tylko ludzi, którzy potrafią podbić serca innych. Którzy mogą nie mieć nic, a jednak gdy wstają i idą, ciągną za sobą tysiące - wskazała septona przybrudzonym palcem. - Dlatego śmieszą mnie te południowe przepychanki. Jeśli doczekamy się wiosny, ich wynik stopnieje wraz ze śniegami, gdy zimowi wodzowie powrócą z Muru do swoich domów. Bo nie wrócą sami... Oczy twoich córek, mój książę, mogą się zrobić całkiem okrągłe - zachichotała i spoważniała nagle. - Tak przez ciekawość, gdy spijaliście sobie z Reyne'em jad zemsty z ust - odezwała się twardo i zimno - planowaliście jakieś "potem" dla Zachodu? Czy też chcecie tylko zaorać ziemię, obsiać solą i podlać krwią?
Ledwie krok ich dzielił i Oberyn Martell zmniejszył tą przestrzeń. Uderzył jak kobra, chwytając Yrsę za włosy i przyciągając do siebie, na odległość oddechu.
- W mowie - rzekł, jakby zdezorientowany wpatrując się to w jedno, to w drugie oko kobiety - Przypominasz...

Jęknęła głucho z przestrachu. W pierwszym odruchu szarpnęła głową w tył, zawisła na własnym warkoczu i uniosła rozczapierzoną dłoń, by wydrapać napastnikowi te gadzie ślepia. Zrezygnowała w tej samej chwili. Objęła go w pasie i przycisnęła gwałtownie do siebie, wcisnęła czoło w pachnący słońcem i krwią kaftan. I gdy się zachwiał, za jego plecami wyjęła z rękawa nóż i przystawiła ostrze do jaśniepańskiej nerki.

- Mówili, że jesteś szalony. Obawiam się, że ja także... ale nie jestem twoim wrogiem. Puszczaj. Bo zacznę krzyczeć i zabiję nas wszystkich.
Przez chwilę zdawało się, że sprawiła mu ogromną przykrość. Jego czarna grzywa opadłą na twarz i łaskotała Yrsę w czoło. W końcu się uśmiechnął i powoli zwolnił uścisk.
- Nie jesteś moim wrogiem - powiedział cicho - Wybacz, pani, twój ostry język obudził wspomnienia.
- Wybaczam - warknęła Yrsa i zacisnęła dłoń mocniej na skrawku kaftana. - Szarpanie mnie za kłaki. Przywykłam. Ale unikanie odpowiedzi jest niewybaczalne.
Ręce Dornijczyka zamarły po jej bokach, wyciągnięte, jak do miłosnego uścisku.
- Nie jestem politykiem - stwierdził, myślami błądząc wciąż gdzieś daleko, a oczyma po twarzy Yrsy - Ale Reyne jest. Jak i mój brat. W ich uczonych głowach wykluwa się nie jeden i nie dwa plany na przyszłość Zachodu.
Jego palce musnęły ramiona kobiety. Czuła, jak powoli zaciska wokół niej swoje sploty.
- Dobrze - odszeptała. - A teraz proszę, puść mnie, panie. To, co robisz, jest bardzo... khm, niezdrowe.
Zaśmiał się cicho.
- Niezdrowe? Chyba tylko na nerki - kiwnął głową w stronę trzymanego przez Yrsę noża i uśmiechnął się z przekąsem - Czymże jest jedna nerka w obliczu miłości?
- Nerki ma się dwie - przyznała Yrsa i przesunęła nóż wyżej, docisnęła lekko, żeby ostrze przebiło materie. - Ale serce raczej tylko jedno. Przynajmniej ja mam.
- Ach - opuścił ręce, przyjmując jej słowa z uśmiechem - Skoro tak, to muszę poczekać, aż się zwolni?
Cofnęła się o krok i zatknęła nóż za pasek.
- Jeśli się zwolni, ja nie będę miała już na co czekać - mruknęła. - Chodźmy zobaczyć Thalee.
Córka Tuathy leżała w kojcu, a Yezzar spał w kącie, pochrapując od czasu do czasu. Dziewczynka odwróciła głowę, gdy usłyszała jak wchodzą. Była zajęta szmacianą lalką, ale porzuciła ją i wyciągnęła ręce w stronę Yrsy. Rosła bardzo szybko. Już siadała. Jej oczy zagoiły się bez problemu, blizna traciła już czerwoną barwę. Jednak w przyćmionym świetle żarnika wciąż wyglądała strasznie. Żmija wydała ciche syknięcie. Nim Yrsa zdążyła zareagować, Oberyn wyminął ją i podszedł do dziecka. Już po chwili miał Thalee w ramionach.
- Witaj, moja pani.
Thalee wyglądała na zaskoczoną, ale w każdym razie nie wybuchła płaczem, ani śmiechem, tylko śliniła się w najlepsze, kiedy Dornijczyk bujał ją na kolanie i śpiewał dziwaczną piosenkę o dziewięciu krwawych pomarańczach. Owoce spadły z wozu i turlały się drogą, i każdą po kolei zabierał inny, ale zawsze wymyślny, tragiczny i bolesny kres. Yrsa siedziała obok Yezzara z rosnącą pewnością, że którąś z pomarańczek spotka niebawem coś niebywale perwersyjnego... Dornijski książę nie miał za grosz słuchu i głosu do śpiewania, ale ojcem chyba był dobrym. Córka Tuathy zaśliniła mu obydwa rękawy i zasnęła, nim uśmiercił bezlitośnie ostatnią pomarańczkę. Ułożył ją na skórach z delikatnością i wprawą zdradzającą lata praktyki i całkiem świeżą troskę. Yrsa przygryzła wargi i uśmiechnęła się smutno. Przywiązała się do Thalee. Codziennie musiała sobie powtarzać, że to nie jest jej własne dziecko, że kiedyś będzie musiała ją oddać. Zresztą... nic swojego nie wyniosła z tej wyprawy na południe.

Oprócz jego.
 
Asenat jest offline  
Stary 14-08-2013, 23:46   #102
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=uo_1xOoc6x4[/MEDIA]

Śmierć zawsze przychodzi nagle.

Nawet ta spodziewana i wyczekana zjawia się i odchodzi bez słowa, zamieniając żyjące ciało w pustą skorupę. W zgiełku i tumulcie bitwy nie widać jej i nie słychać: człowiek, z którym walczyłaś ramię w ramię znika gdzieś na jedno mrugnięcie powiek, i odnajdujesz go dopiero następnego poranka, kiedy ciury wciągają sztywne zwłoki na wóz. Czasem ją widzisz: widzisz śmierć jak nadchodzi w locie strzały, w jęku tarczy, w ostrzu miecza. Ale zwykle uderza, kiedy na nią nie spoglądasz, na skraju widzenia, na obrzeżu świadomości, na ułamku myśli. Znasz to uczucie, nagłą pustkę? Między uderzaniami topora rozglądasz się i widzisz: tu walczy Asgir, tam Wary, gdzieś mrugnęła czupryna Skulda. Przerzucasz w myślach tą wyliczankę, aż w końcu jest ta wyrwa, dziura, pustka: nie ma kolejnego imienia. Między dwoma uderzaniami serca zginął twój brat, twój druh, twój podwładny.

Za miękka jesteś. Kapitan powinien być jak skała - mówił Hurg, żelazny kapitan, jej mąż, morski diabeł, w którego żyłach płynęła, zamiast krwi, lodowata słona woda. Śmierć to nic osobistego. Musisz się tego nauczyć - mówił, wpatrując się w młodą Irgun swoimi ciemnymi oczami, zimnymi jak największe głębie morza.

I uczyła się. Nauczyła się, że po drugiej stronie dobytego ostrza jest tylko wróg, nie ma człowieka, więc zabijała łatwo. Nauczyła się, że śmierć innych nikogo nie obchodzi, więc paliła wioski i wieszała opornych.

Z czasem znalazła w tym nawet przyjemność.

Ale nie nauczyła się tej śmierci, która zabierała tych, którzy stali za nią, a nie przed nią. To moi chłopcy - mówiła. Moi. Nie chcę dzielić się nimi z Tobą, Utopiony. Są moi i ja ich zatrzymam, choć pewni chciałbyś mieć ich w swoim królestwie.

Milczący Magnus, jej dawny zastępca, stary marynarz z rozciętą paskudnie gębą; miał dwie córki, które korzystnie wyszły za mąż i wstydziły się starego ojca; zginął trafiony strzałą na swoim ostatnim rajdzie; Olvir, który zrzygał się na swojej pierwszej wyprawie, kiedy rozciął wroga i popłynęły flaki; dostał cepem w głowę gdzieś na wybrzeżu północy; Sibbi, ten bez małego palca, największy gwałciciel i okrutnik w załodze, na lądzie zahukany mąż i troskliwy ojciec; zmarł od zakażenia niegroźnej rany podczas tej wyprawy, zanim minęli południowy skraj Westros; Ospak, gładki, bystry i zręczny, zszywał całej załodze ubrania i cerował żagle; Mewa podejrzewała, że miał w Pyke kochanka; spłonął na Smoczej Skale pamiętnej nocy...

I byli inni, wielu innych, imiona, imiona i twarze. Musisz zapomnieć i płynąć dalej - mówił Hurg, kiedy ciała szły do wody przy krótkiej modlitwie, jak zwykle po rajdzie, a głos miał zmęczony i ochrypły od wydawania rozkazów.

Ale pamiętała. Znała każdego z nich, każdego, kto wszedł na pokład pod jej skrzydła. Ich historie i imiona, słabostki i tajemnice, ich lęki i zamartwienia. Była ich kapitanem. Musiała ich znać. Kochała każdego z nich tą ciepłą miłością matki, która zna i wybacza, choć czasem musi skarcić pociechę. I nigdy nie wybaczała śmierci, że zabrała kolejnego z jej chłopców. Chłopców szalonych, odważnych i dzikich, którymi ktoś musiał się opiekować...

Śmierć zawsze przychodzi nagle.

I tak było tym razem. Nie zauważyła kiedy umilkł ten radosny głos, tak samo głośny w bitwie, zabawie i miłości. Kiedy morze zrobiło kolejną wyrwę w jej życiu, zabierając część duszy Irgun jak fale zabierają kolejny kęs klifu. Opadła bitewna gorączka; kilka zapomnianych strzał stuknęło jeszcze o pokład; w gardłach załogi wzbierał zwycięski okrzyk tryumfu, a pot parował w chłodzie nocy.

Leżała trochę dalej od burty, jasne ciało bezwładnie rzucone na ciemne deski. Zmoczone rude włosy oblepiały policzek i kleiły się do pokładu jak bezsilne macki ośmiornicy. Twarz miał odwróconą; Mewa nie chciała wiedzieć jak umarła. Stała tak, odwrócona tyłem do załogi, ciemna plama w zmierzchu, żywe ciało zatrzymane nad martwym. Krew lepiła się do butów.

Zabawne - mówił Hurg, a jego dłonie zaciskały się jedna na drugiej aż do bieli kostek - że pamiętamy ich tacy, jakimi nigdy nie byli; piękniejszych, wspanialszych, lepszych...albo odwrotnie: bardziej okrutnych, albo paskudnych. Ale nie takimi jakimi są w chwili śmierci: rzeźnickie tusze, martwe mięcho, z którego wyłazi szpetota całego życia; krwiste worki, napchane flakami...A przecież kochaliśmy ich, nienawidziliśmy, walczyliśmy z nimi, albo za nich; koniec końców okazuje się, że poświęciliśmy swe życia na tańce ze ścierwem, którym zawsze tak naprawdę byli...

Mewa zamknęła oczy i odwróciła się. Nie, nie będzie patrzeć, kim piratka była naprawdę. Będzie pamiętać silną, piękną i żywą. Niech zasiądzie na honorowym miejscu w łodzi pełnej jej chłopców, która stale żeglowała we wspomnieniach i myślach Irgun. Niech będzie rudą, głośną i szaloną legendą mórz, a nie przedwcześnie podstarzałą, bezzębną i przeoraną życiem kobietą, która farbowała włosy i rozpaczliwie bała się samotności...

Gniew zatlił się w niej, ogrzewając ciało i czyszcząc umysł, ale nie poddała się jego furii. To było miłe uczucie, przywoływało wspomnienie pasji, jaką dawno utraciła, a może zabiła w sobie. Szalonej młodości, kiedy żyła z rajdu na rajd, tańcowała z toporem na stołach, wzlatywała ponad niebiosa na ptasich skrzydłach i kochała się z Hurgiem tak namiętnie, że trzeba było zamawiać nowe meble za każdym razem...Ale to było zbyt wiele śmierci temu. Zbyt wiele twarzy musiała zapamiętać, a z każdą z nich część jej ognia gasła, gasła i gasła, zostawiając tylko popiół i spalone szczątki.

- Stawiać żagle! - słowa były ostre, krótkie i szybkie - Cornelian idzie pod moim dowódctwem, Sven, bierzesz Śmigłego. Dajcie znak; kto chce, może się przyłączyć do polowania!

Popatrzyła dalej w morze, gdzie okręty Ducha nabierały pędu i gnały do przodu. Okręt leniwie robił zwrot; Mewa nie liczyła, że w ciemności i tak blisko brzegu uda jej się dopaść flotę Róż, ale pościg miał za zadanie umożliwić ucieczkę reszty armady. Zamierzała pogonić trochę stateczki, a potem, kiedy reszta okrętów będzie poza ich zasięgiem, zawrócić i dogonić flotę Ducha w miejscu lądowania. Ciekawe, ile statków pirat odłączy do pościgu...?

Spojrzała na krzątających się piratów. Poczuła się nieco obco; jej ludzie przenieśli się na drakkar, a ona została tu sama, z nową, liczną i nieznaną załogą. Teraz wszyscy, napędzani gniewem i adrenaliną, wykonywali polecenia bez szemrania; w końcu jednak wstanie świt, i trzeba będzie coś zrobić w kwestii dowództwa na statku...

...oraz pogrzebu.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 14-08-2013 o 23:58.
Autumm jest offline  
Stary 15-08-2013, 18:35   #103
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
Wieść przyszła nagle, jak wiatr po kilkudniowej flaucie.
- To były Różyczki. Dopadli Czerwoną Mariellę - poinformował Ducha przygnębionym głosem jeden z ludzi, który przybił do braavoskiej galery. Niewielka łódka opuściła Corneliana zaraz po bitwie, by przekazać informacje reszcie. - Żelaźni pomogą nam ją pomścić.

A więc decyzja zapadła - pomyślał Donnchad. Nie był zaskoczony, za krew trzeba zapłacić krwią.
- Straciliśmy już wystarczająco czasu, flota nie nadłoży kolejnego dnia. Przynajmniej nie cała. Poinformuj jej Szczęścia, jeśli się zgodzą mogą wam pomóc w łowach - kapitan był pewien, że się zgodzą. Ludzie kochali Mariellę, a teraz znienawidzą jej zabójców. - Łapcie wiatr w żagle, dopadnijcie wrogów i wracajcie na północ. Niech Irgun dowodzi atakiem - mężczyzna skinął głową i ruszył w stronę burty. - Przekaż Mewie, żeby się pospieszyła. Na północy czeka kolejna zabawa, a nikt na was nie będzie czekać.

Duch ze spokojem oglądał rozdzielającą się flotę. Osiem statków popłynęło z powrotem na południe. Siedem Szczęść i drakkar żelaznych.
- Płyniemy zgodnie z planem - Beendrod nie zauważył kiedy na galerze pojawił się pierwszy oficer. - Przed nami Widow's Watch, mocno wysunięty cypel. Popłyniemy nieco bardziej na wschód.
- Dobrze - piratom bardzo zależało na pozostaniu niezauważonym. - Ponownie sformułujcie szyk. I wyślij kogoś na nasze tyły. Nie chcę kolejnych niespodzianek.
- Jest jeszcze coś. Lodowy Kraken i kilku innych kapitanów chcą zawitać na lądzie. Przez tą ciszę wypili wszystko co mieli w ładowni. Na Morskim Potworze zginęła także dziewczyna zabrana ze Smoczej Skały.
- Zginęła?
- Tak - Echel zawahał się przez chwilę. - Z wycieńczenia. Winę ponosi podobno flauta i nie mająca nic do roboty załoga.
- Niech tylko spróbują się od nas oddalić. Przy odrobinie szczęścia spotkamy jakiegoś zbłąkanego kupca z pełną ładownią - Duch zastanawiał się jak to możliwe, że dotąd nie spotkali jeszcze nikogo. Koło Doliny przepływają zazwyczaj kupcy z Białego Portu kierujący się do stolicy albo Gulltown. Odkąd zdobyliśmy Smoczą Skałę do stolicy nie zawitał ani jeden kupiec. A Gulltown złupił Salladhor Saan na moją prośbę. To może być powód - Duch uśmiechnął się na tę myśl. - Jesteśmy niedaleko. Powiedz im, że mogą zacząć planować co zrobią, gdy już dopłyniemy.
 
Sir_Michal jest offline  
Stary 16-08-2013, 10:58   #104
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
post powstał przy nieocenionym udziale Mike'a :-P

- Rozmawialiśmy - rzuciła Yrsa zdawkowo Lady Nym na sugerujące pieprzne podejrzenia pytanie, cóż takiego porabiali tak długo z jej ojcem. Zgnębiła ją już duża Żmija, nie zamierzała pozwolić małej wleźć sobie na głowę.
- Taaak? A o czym?
- O pogodzie - rąbnęła Dornijce na odlew - i o zdrowiu.
Chyba zawiodła głęboko małą Żmijkę.
- E?
- Nadchodzi zima - oznajmiła Yrsa ze śmiertelną powagą. - Nerki trzeba lepiej chronić.
Oberyn zachichotał, Reyne parsknął perlistym śmiechem, nawet Cathill, zajęta wybijaniem szpuntu z beczki skrzywiła wargi z rozbawieniem. Spotkanie powoli zmierzało w stronę nieuchronnego końca wszystkich podobnych jemu spotkań - uczestników leżących bez ducha z przepicia samotnie lub w przeróżnych, na ogół przypadkowych konstelacjach. Oberyn polewał Yrsie obficie i często, i snuł nieprawdopobne opowieści z czasów swojej młodości, pełne chętnych kobiet, zazdrosnych mężów, wspinaczek po dzikim winie do sypialnianych okien i pojedynków.

Głowa bujała się jej na prawo i lewo, zrobiło jej się ciepło i naprawdę dobrze. Na chwilę uwierzyła w te wybuchy śmiechu, w te obietnicę wypisaną na smagłym obliczu dornijskiego księcia.

Lato może trwać wiecznie.

Gdy Ghzeb nachylił się do jej ucha, zdało jej się, że to żałobne krakanie dobiega z innego świata, że jej nie dotyczy, tylko jakiejś obcej kobiety, jakiejś idiotki, co się dała uplątać w małżeństwo z królewskim Namiestnikiem. Zaraz potem marzenia o wiecznym lecie ścięły dwie myśli.

Zabiłam go. Złożyłam ofiarę, Pan Plag wysłuchał modlitw i posłał swoje dzieci. Zabiłam męża.

Chwilę potem cała krew odpłynęła jej z twarzy. Inkwizycja mogła patrzeć przez palce na upiorne konie pod miastem, mogła brać je za coś na kształt strachów na wróble. Co zrobi, gdy się okazało, że te klanowe klątwy dzialają, że starzy bogowie nie umarli i odpowiadają na modlitwy?

- Napijmy się - zaproponowała Cathill. Yrsa zdążyła wytrzeźwieć, w mgnieniu oka całe wino wyparowało z jej krwi.
- Zamknij się - warknęła ostro. - Wszyscy pojedziemy do piekła na tych martwych koniach.
Reyne zamrugał intensywnie. Żmije patrzyły.
- Daliśmy Greyowi haka, na którym wszyscy troje się pomieścimy, jak zechce nas obwiesić - wybuchnęła Yrsa. - Kurwa, kurwa mać!

Zamilkła, bo przed oczami rozwijały się jej dalsze implikacje tego cudu, którego się nie spodziewała.

Roose się dowie. Roose mnie zabije. Mnie i wszystkich, którzy idą ze mną.

Północne klany szły na Przesmyk, blokowany przez ludzi Boltona. Jeśli Roose dogada się z Lannisterami szybciej niż oni zejdą z Doliny Arrynów, jej ziomkowie znajdą się w kleszczach.

Yrsa usiadła z rozmachem. Chwilę potem zerwała się na równe nogi, chciała biec, tylko sama za bardzo nie wiedziała gdzie i po co. Przycisnęła ręce do ust.

- Koniec imprezy - zarządził Reyne ostro, złapał ją za ramię i popchnął do namiotu. - Książę wybaczy.

- Gdzie jest Conner? - wydarła się Yrsa histerycznie na cały obóz. - Pojechał już? Cathill, zatrzymaj go!

- Cicho - syknął septon, opuścił połę namiotu i objął ją mocno. - Najpierw się uspokój. Idziemy razem, tak? Co się dzieje? I co robimy?

Gdy na złamanie karku pędziła do miasta, by sprawdzić, czy wieśc nie jest tylko plotką, gdy galopowała pod gnijącymi końskimi łbami zdała sobie sprawę, że nie powiedziała septonowi o jeszcze jednym Boltonie. O tym, o którym wszyscy jakoś łatwo zapominali...

Ramsay ubije Waldę.

***


Yrsa szła od drzwi do Greyowego biurka na sztywnych nogach i tak wolno, jakby wcale nie zamierzała dotrzeć do celu. Nie wyglądała dobrze... właściwie to wyglądała gorzej niż po tygodniowej, dobrowolnej głodówce w inkwizycyjnym pierdelku. Twarz miała bladą i podpuchnięte, przekrwione oczy. Usiadła ciężko na krześle i milczała. Nie poprosiła o wino jak to robiła zawsze.

- To prawda? - wypluła w końcu. - Nie żyje? To żadne boltonowskie fiki-miki?

- Chodzi o młodego Boltona? Tak. To prawda. Nie wygłądasz na zachwyconą. - odpał Grey, składając papiery zamykając je w szufladzie. Biurko posotało praktycznie puste, jesli nie liczyć piór i atramentu.
- No chyba, że balowałaś z radości całą noc, a to efekt dnia następnego.

W milczeniu obserwowała znikające w otchłaniach biurka papiery. Potem popatrzyła w okno. Potem w sufit. Bladła coraz bardziej.
- Zabiłam Boltonowi dziedzica – zaczęła niepewnie – Chyba. Znaczy, nie Domerica, znaczy, nie wiem... dziecko Waldy Frey.
Grey w milczeniu nalał cienkiego wina i postawił kubek koło Yrsy.
- Opowiedz mi o tym - powiedział ponownie siadając.

Wypiła do dna i zamilkła jak grób. Wytarła łzy rękawem i nadal milczała. Kiedy wreszcie odzyskała głos, dla równowagi straciła na powrót panowanie nad nerwami.

- Ramsay zatłucze Waldę razem ze szczeniakiem! - jęknęła rozdzierająco. - śmy się ugadali... że zginie Domeric i zginie Walda. Tak chciałam, zanim... Skąd miałam wiedzieć! - wydarła się wniebogłosy. - Myślałam, że Domeric posra się ze strachu po nogach, jak zobaczy te końskie truchła, że ludzie mu się zbieszą. Skąd miałam wiedzieć, że bogowie akurat zechcą posłuchać? Zabiłam dziecko - załamała ręce. - Zabiłam Roose'wi dwoje dzieci - wytrzeszczyła oczy i zaczęla monotonnie wyć. - Roose mnie zabije, Roose mnie zabije..

-Wiedziałaś o tym gdy zaczynałaś te grę. Co się stało, że zaczęłaś bać się śmierci?
- Bo niewiele miałam wówczas do stracenia - sarknęła. - Prócz życia.

Grey jak zwykle był spokojny.
- Wiedziałaś że zmarli chodzą po ulicach, a za murem Inni gromadzą siły. I parę innych zagadkowych wydarzeń. Skąd przypuszczenie, że trupy koni na kijach nie sprawią się tak jak powinny? Ze nie będą tylko wątpliwą ozdobą i żerowiskiem dla much?

- Może dlatego, że nie łączyły mi się te fakty w jedną całość - rozłożyła ręce. - Pan myśli, że to naprawdę podziałało? Zabiłam Boltona?
-Nie wykluczam, magia powróciła. Mogła zadziałać. A może to tylko zbieg okoliczności... Z drugiej strony Czerwona wiedźma, ponoć mogła zabijać na odległość, może koń na kiju też...
- Powinnam była stąd odejść - mruknęła drewnianym tonem. - Powinnam nigdy nie opuszczać domu.
- A co teraz masz do stracenia prócz życia?
Przygryzła wargi i zagapiła się w okno.
- Jeśli bękart wpadnie na genialny pomysł, że nie zamorduje Waldy, tylko ją uwięzi, Roose zacznie tańczyć jak mu ten szaleniec zagra.
- Po pierwsze co to będzie oznaczać dla korony, a po drugie, stary Bolton miałby się dać tak podejść, bez planu awaryjnego?
- Roose może stracić Freyów. To akurat dobre. Ale Ramsay odziedziczy Dreadfort, jako jedyny z krwią Boltonów w żyłach. A to jest perspektywa tak nieciekawa, że prędzej zmajstruję sobie bachora i wmówię całemu światu, że to potomek Domerika,niż do tego dopuszczę. Chyba że słodka Margeary mnie w tym wyręczy.
- Droga Yrso... czy pewnym jest, że Ramsay odziedziczy cokolwiek? Stary Bolton jeszcze nóg nie wyciągnął. A nawet jeśli wyciągnie wkrótce... masz stado koni na patykach. Sam jestem ciekaw, czy miały one wpływ na śmierć młodego Boltona.

- Ach, tak? - poinformowała się Yrsa zjadliwie. - Jeśli inkwizytor Grey jest ciekaw, niech inkwizytor Grey zarżnie szkapę sam i postawi upiora w swoim inkwizytorskim ogródku. Będzie, jak to mówią maesterzy: eksperimentum. Tylko konia żal. Bo łajno z tego wyjdzie - zakończyła zapalczywym i wielce pewnym siebie tonem.
- Łajno też jest pożyteczne, bez tego nic nie urośnie.
- Z tego łajna będzie tylko smród - wzruszyła ramionami.
- Cóż, znam wiele sposobów bez użycia konia, a efekt ten sam. Trup. Tyle, że tym razem, trzeba było przedrzeć się przez Nieskalanych. Do tego Boltona był paranoikiem. Niełatwa rzecz, ale ktoś tego dokonał. *
- Ehe - potwierdziła Yrsa i sięgnęła po cienkusza. - Nienawiść musi być prawdziwa. Krzywda musi się zadziać. Pan Plag jest bogiem zemsty, a nie ocalenia. Czy eksperymentów. Dlatego łajno z tego wyjdzie - podsumowała wywód.
- Och, bez obaw, krew Boltonów sprawia, że wielu ludzi ma do nich urazę, wystarczy ich zebrać i wskazać kierunek - odparł Grey. - Ale nie o tym chyba chciałaś rozmawiać Yrso. Cóz cie do mnie sprowadza?

- Nie chciałam? - zdziwiła się uprzejmie się Yrsa. - Może i nie... Co Roose na śmierć syna? I co na to konnica Doliny Arynnów, która poszła z nim tłuc Stannisa... i co ludzie Domerica w Dolinie?

- Nie lubisz niespodzianek, i chcesz wszytko wiedzieć przed czasem?
- Nie, nie lubię... wolę wiedzieć, na czym stoję. To zwiększa moje szanse na niedołączenie do bandy północnych śniegowych bałwanów, tak udatnie od pewnego czasu rozpieprzających wam wasz cieplusi świat za Przesmykiem, hm hm...
- Bez obaw, stary Bolton przyjął to nad wyraz spokojnie. Ale, czyżbyś sugerowała, że możesz wrócić pod jego skrzydła?

- Chcecie wiedzieć od razu? - Yrsa wytrzeszczyła ciemne oczy. - Jak to, panie Grey! Nie lubicie niespodzianek?
- Żarty, żartami, ale ujmijmy to tak. Jestem upoważniony do tego by siły wrogów nie otrzymały wzmocnień. Czy wystarczająco jasno się wyraziłem?
- A czy ja się wyraziłam wystarczająco jasno, gdy mówiłam, że może mi pan zaufać? Czy może powinnam wpadać częściej i powtarzać to co drugie zdanie, aż mi język skołowacieje? Czy wtedy pan Grey będzie łaskaw odpłacić zaufaniem za zaufanie i powydzielać mi kropelce tę cenną wiedzę, która dotyczy akurat kierunku, w jakim się wybieram? Głupio by mi było cokolwiek, tak zdeptać z nieświadomości dwudziestoma tysiącami zbrojnych jakiś misterny polityczny plan.
- By zadeptać moje plany trzeba czegoś więcej niż dwadzieścia tysięcy. A ludźmi Domerrica się nie przejmuj, wciąż musisz ich zabić by dolina była wolna. Więcej zaufania do mnie. Gdyby było coś co musisz wiedzieć powiedziałbym ci.
- Proszę mi nakapać więcej kropelek - poprosiła Yrsa z kamienną twarzą.
- W tej chwili nie ma takiej potrzeby. Ale mam radę... zacznij budować własną sieć informacji. Na to nigdy nie jest za wcześnie.

Yrsa wstała z rozmachem, oparła dłonie o biurko, nachyliła się ku Greyowi i wydała z siebie pogardliwe prychnięcie, by odwrócić się do drzwi i wymaszerować sztywno bez słowa.
Grey odprowadził ją wzrokiem, gdy drzwi się za nią zamknęły wyjął z szuflady papiery i kontynuował zapiski.

***

Nie skrzywił się. Nie wybuchnął pretensjami ani oburzeniem, choć miał do tego prawo. Twarz miał gładką i nieporuszoną, jak wtedy, gdy wstała z łoża, by zamierzyć się na niego jego własnym sztyletem.
- Nie powinienem tego mówić.
- Wiem. Ja nie powinnam pytać. I nie chciałam. Nie mam wyboru.
- Jest, jak jest - wzruszył lekko ramionami i zamilkł. Yrsa czekała, chociaż najbardziej chciała teraz zawisnąć mu ramionami na szyi. Chester potarł zaspane oczy kantem dłoni.
- Pracuję w stolicy - powiedział w końcu. - Generalnie to gówno wiem o tym, co poza murami.

***

Cathill historię już znała, toteż tylko kiwała głową przy niektórych co ciekawszych momentach. Conner wyglądał, jakby rozważał, czy jechać ustrzelić Boltona z krzaków w słabiznę już teraz, czy dopiero po śniadaniu. Reyne skubał wargi.
- No i tyle - podsumowała swoje krótkie, acz intensywne małżeństwo. - Obawiam się, że teraz Roose wróci na Północ. Jeśli nie przepchniemy północnych klanów przez Przesmyk, zanim dogada się z lwami i przemaszeruje ten kawał drogi... to ich weźmie w kleszcze, zmiażdzy albo znowu podporządkuje sobie. Dlatego, Conner, musisz dogadać się z błotniakami. Na wypadek, gdybyśmy my nie zdążyli zejść z gór. Następnie... Doliniarze w Eyrie dostali sraczki i bardzo chcą przytulić się do Roose'a. On na razie nie odpowiada na listy... I lepiej żeby nie odpowiedział. Cathill, zaraz poślesz najszybszych jedźców. Niech powiedzą klanom, na razie, że płacę srebrem za każdego kruka z listem, jakiego doliniarzom zestrzelą i mi przyniosą... i złotem za każdego posłańca. Ja ruszam z samego rana, z klanami. Reyne, ty idziesz z rycerstwem. Spotkamy się u podnóża gór. Cathill, weźmiesz pół setki z klanów. Pogadamy z doliniarzami, żeby wystawili liczny oddział,pod Corbrayem czy kim tam innym. Zostawię wam Bryndena, ustalicie, gdzie w tej chwili jest twój ojciec i jego ziomkowie. Jeśli gdzieś blisko, zgarniesz i ich. I zasadzicie się na konnicę doliniarzy, która poszła na Stannisa z Domerikiem. Plączą się gdzieś tutaj i trzeba ich przejąć, by nam nie wjechali w plecy. Dowodzi nimi ser Morton Waynwood, jego matka opowiedziała się za Boltonem i teraz jest jedną z tych, co rządzą w Dolinie. Zorientujecie się, co i jak. I zmieciecie ich, jeśli będzie trzeba. Waynwooda chcę żywcem.
- A skąd my to wiemy, skoro Grey ci nic nie chciał powiedzieć? - wskazał Reyne.
- Użebrałam od kochanka - warknęła.

Conner wybuchnął śmiechem.
- Oto i masz - nachylił się do Cathill - Prawdziwą kobietę z klanów, córkę zimy. Nadchodzą mrozy, świat płonie, a ta nie przegapi żadnej okazji, żeby się puścić...
- Czemu oczy moje jeszcze cię widzą? - burknęła Yrsa.

***

- Jest w Dorne grób, a w nim kości.
- Pustynia kryje wiele tajemnic.
Żmija, jak to żmija, nie mrugał niemal wcale. Słuchał i przekrzywiał tylko głowę, to na prawo, to na lewo. Wyszczerzył zęby, gdy wreszcie wyłuszczyła prośbę.
- A jeśli grób jest pusty? Lub jeśli leży w nim coś, czego nie można pokazać zasmuconym rodzinom?
- To pokaż im coś, co ich oczy mogą zobaczyć. Po tylu latach... kości to kości. A nawet jeśli ktoś nie doliczy się zębów w czaszce... Ty jesteś Oberyn Nymeros Martell, Czerwona Żmija z Dorne. Czy jakikolwiek człowiek śmiałby zarzucić ci, że łżesz?

***

Nachyliła się w siodle i dotknęła czołem czoła septona.
- Nie daj się zabić.
- Ja mam dziewieć żyć. Martw się o siebie - żachnął się teatralnie. Za plecami Yrsy sunęli klanowi jeźdzcy na maleńkich konikach.
- Jadę jeszcze do miasta.
- A na diabła?
- Obiecałam, że nie odjadę bez pożegnania.
- Zawsze dotrzymujesz słowa?
- Nie. Tylko jak mi się chce, Reyne. Tylko jak mi się chce.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 16-08-2013 o 11:37.
Asenat jest offline  
Stary 24-08-2013, 18:32   #105
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Czarne okręty róż były małe i szybkie, ale nie dośc szybkie, nie dość dobrze obsadzone, nie dość doświadczonymi żeglarzami. Dwa, które od razu zareagowały na zmianę pogody, zdołały zdystansować pogoń i uciec. Pozostałe musiały stawić czoła Szczęściom.
Siedem statków, które tworzyły małą flotę Marielli było zbudowanych do pościgów na pełnych żaglach i gwałtownych ataków. Dwa kolejne drakkary padły ich ofiarą roztrzaskując się na dziobach pięknych okrętów i idąc na dno w żałosnych szczątkach.
- Mariella nie lubiła taranowania statków - stwierdził czarnoskóry pirat zwany Osreckiem - Mówiła, że tylko skończone kurwy walczą w ten sposób.
Teraz jej już wszystko jedno - zdawał się nie mówić mężczyzna, gdy Cornelian zostawiał za sobą szczątki czarnej łupiny i trupy marynarzy.
Powietrze roiło się od płonących strzał, oświetlających przerażenia na twarzach wrogów. Mewa nie miała tu wiele do gadania. Przez chwilę zdawało się, że marynarze wypełniają jej polecenia, ale szybko zorientowała się, że mężczyźni sami dobrze wiedzieli co mają robić. Szło się zastanowić ile w sławie Czerwonej Marielli było jej własnych zasług.
- Panowie - Irgun usłyszała głos z prawej burty. Jeden z łuczników wyszedł przed szereg i zaczął mówić z ponurym uśmiechem na twarzy - Dobrze nam się razem pływało, ale bez Marielli nie ma tu nic, co by mi rekompensowało patrzenie dzień w dzień na wasze parszywe gęby. Najpewniej nie ja jeden pójdę w swoją stronę… to będzie więc nasza ostatnia wspólna rzeź - mężczyzna sięgnął pasa i wyłuskał zza niego proste, jednoręczne ostrze westeroskiej roboty. Uniósł miecz w górę, a w jego lśniącej powierzchni odbiło się morze, ogień i gwiazdy - Uczyńmy ją dobrą opowieścią!
Pokład Corneliana, a może i sama tafla wody zadrżały od dzikiego okrzyku, który wydarł się z gardeł piratów. Ich wycie przywodziło na myśl sforę wygłodniałych wyglodniałych wilków. Ludzie Marielli pragnęłi krwi.
I otrzymali ją. Gdy przyszedł koniec, a noc była już czarna jak smoła, krew spływała po burtach Corneliana gęstymi czarnymi smugami. Wielu marynarzy Róż zaciągnięto na pokład statku Marielli i wypatroszono żywcem by odmalować jego pokład świeżą czerwienią.
Pogoń zakończyła się sukcesem, Mariella została pomszczona, a jej ciało przygotowywano właśnie do pochówku na morzu. Cornelian wracał na kurs, niedługo miał dołączyć do floty Ducha i odnaleźć Śmigłego. Do zmęczonej Irgun podszedł ów łucznik, który wcześniej zaprezentował swój talent oratorski. Miał krew na twarzy, trudno było stwierdzić czyją.
- Szukam nowego pracodawcy - oznajmił - Słyszę, że przelewacie dużo krwi.


Wiatr sprzyjał, ale im dalej na północ posuwała się flota tym niebo zdawało się ciemniejsze i bardziej złowrogie. Zdawało się, że w chłodnym powietrzu unosi się śmierć. Nastroje na pokładzie były ponure. Tylko okazyjne rajdy na wybrzeże i oczekiwanie na wielkią bitwę na Płaczącej Wodzie trzymały ludzi Ducha w ryzach.
Wreszcie dotarli na miejsce. Zwiadowcy, wysłani na ląd przynieśli wieści - zamek wydawał się słabo obsadzony, ale niełatwy do zdobycia.
- Parszywe miejsce, śmierdzi trupem - stwierdził Dorth - Czarny dym unosi się tam cały czas, jakby ciągle coś piekli.
Jego towarzysz, Thul skinął głową, potwierdzając słowa mężczyzny.
- Do tego bramy są zamknięte na cztery spusty - skrzywił się - Wpuszcili tylko kilka mocno obsadzonych strażą wozów z jedzeniem.
- Nie wiemy co tam było - zaprotestował Dorth - Klatki były zasłonięte.
- Słyszeliśmy, jak mówili że wiozą żarcie - Thul wzruszył ramionami.
Duch spodziewał się, że Dredfort może być zamknięty. Zwożenie zapasów pożywienia na zimę, którą dało się tu już wyczuć w kościach także go nie zdziwiło. Może ten dym? Nie był w stanie wytłumaczyć sobie skąd się brał.
Nie było jednak powodu by odwoływać atak. Statki popłynęły wgłąb lądu. Noc ukryłą ich ruchy. Gdy nadszedł świt, słońce przywitał ryk Maegora i trzaskające bramy Dreadfort.
Zdobycie zewnętrzynych murów trwało zaledwie kilka minut. Na dziedzińcu opór był znikomy. Grupa kilkudziesięciu strażników nie była w większości przygotowana na zmasowany atak. Padli szybko. Część się poddała, nieskutecznie, piraci byli spragnieni krwi. Jednak to jeszcze nie był koniec. Pozostał zamek, w którym ukrywała się większość mieszkańców Dreadfort, w tym rodzina Roose’a Boltona i oddział rycerzy zaprzysiężonych Lordowi. Wydawało się, że gdy tylko usłyszano, że zamek jest atakowany, wszyscy którzy zdołali, zabarykadowali się wewnątrz grubych murów twierdzy.
- Kapitanie - jeden z zakrwawionych piratów przybiegł by zdać raport. To był Dorth - Te klatki, które widzieliśmy są pełne ludzi, a w… - przełknął ślinę. Dopiero teraz Duch dostrzegł, jak blady był mężczyzna - A pod murami, w odpadach są kości. Ludzkie kości. Setki czaszek…


Śmigły musiał ominąć Siostry, wpłynąć głęboko w zatokę, zostać przeciągnięty przez przewężenie, aż do Zatoki Blazewater, a właściwie bezimiennej rzeki wżynającej się w ląd od strony zatoki.
A wszystko to pod nosem ciężko obsadzonej wojskami Boltonów starożytną twierdzą Moat Caili. Zwiadowcy, których Mewa wysłała na ląd malowali niezbyt przyjazny obrazek.

U bram Królewskiej Przystani


Ostro zakończony obcas uroczego, haftowanego srebrem bucika, zatopił się w martwym ciele i wwiercił głęboko pod łopatkę trupa, dobywając z niego obrzydliwy, śliski dzwięk przebijanej skóry.
- Jeszcze jeden!? Niedługo zaczną mnie posądzać o czary!
- Raczej o bycie ofiarą klątwy… albo bożej kary - opatulona zielonymi tiulami starucha wzruszyła ramionami.
- Już mnie nazywają - frustracja odebrała dziewczynie pamięć.
- Trującą piczą - podpowiedziała starucha.
- To niedorzeczne! - impet kopnięcia wystarczył, by bezwładne ciało przetoczyło się na bok i padło spowrotem na brzuch.
- Obawiam się, że kolejne zamążpójście może być obecnie poza twoim zasięgiem - mruknęła starucha, kierując rozmową w ważnym dla siebie kierunku - Mam nadzieję, że ten się przynajmniej spisał? Korzonki w Dredfort byłyby pożądane.
- Zrównam to gówno z ziemią - wrzasnęła Margeary wbijając obcas raz po raz w blade plecy martwego, bezimiennego rycerza - Przez tego tyrana miałam same problemy. Zmiażdżę Boltonów i naszczam na ich szczątki!
- Słownictwo, moja droga - Ollena, jej babka, uśmiechała się złośliwie - No nic, co się stało, to się nie odstanie. Musimy wyciągnąć z tej sytuacji co się da… Jako wdowa po Namiestniku, będziesz prowadzić rozmowy w imieniu naszego domu.
Margeary pochyliła głowę i spojrzała na babkę zza zasłony ciemnych włosów.
- A co na to tato? - zapytała z rozbawieniem.
- Jak zwykle nie ma nic do gadania - zaśmiała się Królowa Cierni.
Margeary spojrzała po raz ostatni na towarzysza ostatnich dni. Trucizna, była tego pewna. Z uśmiechem zwróciła się do towarzyszących jej sług i machnęła ręką, odganiając obraz ścierwa, którym stał się kochanek.
- Zabierzcie to i spalcie - zamiast drżeć z niepokoju o własne życie, uśmiechała się szeroko. To była jej pora by lśnić.

[MEDIA]http://media.tumblr.com/tumblr_m85x05wNF31rtcalr.gif[/MEDIA]

Spotkanie miało się odbyć na zielonej polanie nieopodal Królewskiej Bramy. Sługi wysłano wieczorem, by przygotowały odpowiednie miejsce do przeprowadzenia negocjacji. Nie co dzień uzgadniano pokój w Westeros. Gdy Josef przybył na miejsce, jego oczom ukazał się piękny, zielono-złoty namiot z otwartymi ścianami. Po środku znajdował się stów nakryty, jak do wykwintnego śniadania. Grey dawno nie jadł tak wymyślnie, ani tak obficie. Samym dżemem, możnaby karmić rodzinę z Zapchlonego Zadka przez tydzień.
Za stołem siedziała Margery Tyrell. Usługiwała jej kobieta w średnim wieku, która mogłaby ujść za zwykłą wieśniaczkę, jednak Inkwizytor dobrze zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia z Ylarą Bones, której zdolności owiane były złą sławą.
Szybko został dostrzeżony i obdarzony promiennym uśmiechem.
- Witaj, szanowny Inkwizytorze - Margeary wstała i skłoniła się z szacunkiem, a następnie wskazała wolne krzesło - Oczekiwałam Pana. Pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że to spotkanie okaże się bardziej owocne niż ten żenujący czas, gdy byłam gościem w pańskich celach.




Coś ją podkusiło. Może rosnąca frustracja zmusiła jado poszukiwania okazji do wyładowania gniewu? Może to przez Chestera. Grunt, że wzięła udziała w rajdzie. Decyzję podjęła szybko i bez zastanowienia. Konnica piechotą nie chodzi. Może w górach się nie przyda, ale po drodze czeka ich jeszcze sporo płaskiego i upierdliwego terenu, na którym nagła szarża może uratować bitwę.
- Ruszyli się, chcą nas obejśc bokiem - zziajana Cathil przekazała swe odkrycie. W kilka minut później jechali, jak te debile, jak prawdziwe pospolite ruszenie. Każdy na pierwszym lepszym koniku, z tym co akurat pod ręką w postaci broni. Czasem parami. Szybko, cicho, nagle, jak lawina.

Waynwood przeżył. Uratował go fakt, że za jego plecami krył się drugi młodzieniec. Strzała przeszyła jego serce i zatrzymała się dopiero na wewenętrznej ścianie napierśnika. Wszyscy zgodzili się, że miał okrutnego pecha. Rzadko się widzi tak niefartowny strzał pomiędzy spojenia zbroi.
Harry Hardyng był martwy. Młody Waynwood dostał się do niewoli. Cathil dobrze pamiętała słowa Yrsy, zmęczyła wojownika i zamiast rozłupać mu czaszkę, użyła styliska topora, by posłać go twarzą w piach. Zawinęła mężczyznę jak baleron i zaciągnęła do obozu, do yrsowego ognia.
- Hn, całkiem wyględny - stwierdziła, podciągając jego twarz do światła - I silny - dodała, badając jego ramiona i pierś. Pozbywała się powoli kolejnych elementów jego uzbrojenia, nic sobie nie robiąc z protestów dobywających się spod knebla. W końcu miał na sobie tylko spodnie i koszulę, a jego wzrok zdradzał przerażenie. A może tylko dezorientację? W oczach Cathil widać było tylko odbity żar.

Harenhall zostało zdobyte niemal mimochodem. Przynajmniej tak mogła wywnioskować z opowieści Trzech Wodzów. Klanowcy przeszli przez równiny, jak zaraza, plądrując i niszcząc wszystko co warte było splądrowania lub zniszczenia. Harrenhall nie zostało uznane za warte wzięcia, więc je po prostu spalono, wyżynając załogę w pień.
Armia dzikich straciłą w tym starciu wielu swoich, ale ostatecznie podupadła twierdza nie miała szansy w starciu z barbarzyńską hordą, która bynajmniej nie grałą według powszechnie przyjętych zasad prowadzenia wojny.
Gdy Yrsa po raz pierwszy po tak długiej rozłące zobaczyła zgraję klanowców pod wodzą trzech wielkich mężów, prawie ich nie poznała. Niemal każdy miał pożądną zbroję, a przynajmniej jej kwałek utknięty gdzieś pomiędzy futrami. Dobra broń transportowana była na wozach, a zdobyczne skarby lśniły w ostrym słońcu poranka, niczym smoczy trybut.
- Witaj, przyjaciółko - Shlan rozwarł potężne ramiona i obdarował ją szczerbatym uśmiechem. Zarobił kolejną bliznę. Ta była jeszcze czerwona i wyglądała jakby niemal rozpołowiła mu twarz, pozbawiając przy okazji większej części uzębienia z prawej strony i powodując lekkie seplenienie - Klany są ci wdzięczne.
Jego towarzysze przytakneli, a Shlan machnął łapą, szerokim gestem ogarniając swoją hordę - Bierz co chcesz. Wszystko zawdzięczamy tobie!
W tłumie ozwały się najpierw nieśmiałe, później rosnące do rozmiarów huraganu, okrzyki - Yrsa! Yrsa! Yrsa! Morrigan!

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 27-08-2013 o 11:11.
F.leja jest offline  
Stary 30-08-2013, 11:35   #106
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Nie martw się. Nie pozwolę - Rosa odpowiedziała w myślach, patrząc na nieznajomego - Kim jesteś?

Mężczyzna otworzył usta, ale zawahał się.

- Może… Gael… tak, może być Gael - skłonił się z uśmiechem.

- Pojmać go - Eagram Banefort rozkazał strażnikom, którzy wyglądali na nieco zdezorientowanych.

- Nie! On jest ze mną! - wypaliła Różyczka, po czym chcąc ratować sytuację dodała - Lordzie Eagramie, nasza rozmowa niestety będzie musiała poczekać. Wiem, że to niegrzeczne, ale muszę natychmiast porozmawiać z tym człowiekiem. - spojrzała na niego tymi swoimi pięknymi niby przestwór oceanów oczami - Proszę…


Eagram przechylił głowę na bok, nie mogąc się zdecydować. W końcu jednak uśmiechnął się po swojemu i nachylił, by wyszeptać Rosie do ucha słowa pełne jadu.

- Może być niebezpieczny - stwierdził - Jak sobie z nim poradzisz, jeżeli zechce cię zabić? Wygląda na silniejszego niż różowy prosiaczek - zaśmiał się radośnie i zwrócił do strażników na dole - Słyszeliście… Nasz nowy gość jest jej.

Banefort ruszył na dół.

- To ja biorę Jaimego - zaśmiał się ponownie.
- Nie jestem kawałem mięsa - krzyknął oburzony ciemnowłosy - Nie mam czasu na wasze zabawy!
- Wkroczyłeś do paszczy lwa, siedź cicho, jeśli chcesz wyjść żywy.


Rosa skierowała strumień w kierunku obcego, mając nadzieję, że ten znów go odczyta.
Delikatnie ujęła dłoń Eagrama, co miało wyrażać nieme “dziękuję”. Posłała mu delikatny uśmiech, po czym zwróciła się do obcego mężczyzny.

- Chodź za mną Gael, jeśli nie chcesz mieć do czynienia z tymi panami - jej wzrok prześlizgnął się po sylwetkach strażników. - Musisz mi coś wyjaśnić…

Mina mężczyzny wyrażała skrajne zniesmaczenie, ale w obliczu wielu naostrzonych przedmiotów i siły woli blond pannicy nie miał wielkiego wyboru. Przewrócił oczami i mruknął coś pod nosem.

Gdy dołączył do Rosy, okazało się, że jest jednym z najwyższych mężczyzn jakich widziała. W tej kwestii mógł chyba stanąć w szranki nawet z Górą Cleganem. Jednak brak mu było masy, postury i ciężaru wojownika.
Był wysoki, szczupły, miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe, ostry, jak szpada nos, bladą skórę i czarne, wijące się w lśniących splotach włosy. Jego odzienie było eleganckie i kosztowne. Gruby, podszyty brokatem płaszcz wart był pewnie konia z rzędem, a może i tyle co cały zaprzęg.

- No chodź, dziewczyno. Nie mam całego dnia na twoje zachcianki - wyminął ją bezceremonialnie i przystanął w pół kroku, tupiąc niecierpliwie - Prawo, lewo, środkiem?

Wskazała kierunek. Im bardziej oddalali się od strażników, tym bardziej wystraszone wydawały się oczy Różyczki. Wreszcie jednak przemogła się i odezwała. Starała się być swobodna, choć przychodziło jej to z trudem. Obcy budził w niej nie tylko ciekawość, ale i... fascynację.

- Ostrzegałeś mnie przed kobietą ze snów, prawda? Kim ona jest? Wydaje mi się, że tej nocy... nie tylko mnie męczyły koszmary.
- Oczywiście, że nie
- sarknął.

Rozejrzał się po mijanych alejkach i skręcił w jedną z nich. Zatrzymał się przy kupie szmat i kopnął ją od niechcenia. Z brudu i śmieci wyłoniła się twarz kobiety. Wydawało się, że nie była żebraczką, jej ubranie było nowe, choć brudne, a zmęczona twarzy była widocznie odżywiona.

- Ona… chce wejść - jęknęła kobieta, wyciągając rękę do Gaela - Ona chce wejść.

Ciemnowłosy odepchnął kobietę z obrzydzeniem nogą i wrócił do czekającej u wylotu alejki Rosy.

- Lepiej uważaj, żebyś tak nie skończyła.

Zachowanie mężczyzny wprawiło Różyczkę w osłupienie. Kolejny bezduszny arogant. Czy naprawdę tylko takich nosiła ta ziemia?

- Więc odpowiedz mi na pytanie. - rzekła z uporem, a jej policzki aż pokraśniały - Kim ona jest i... kim Ty jesteś?
“Jakim prawem sięgasz do moich myśli?”
- dodała w głowie.

Gael skrzywił się i skrzyżował ręce na piersi.

- Ona jest… istotą magiczną - mruknął - Ktoś ją zabił i jak ostatni idiota rozsypał prochy. Każdy kto miał z nimi kontakt został - zawahał się - Zarażony.
- To tylko część odpowiedzi.

Gael pociągnął nosem z niechęcią.

- Nieważne kim jestem. Nie zostanę tu długo. Chcę się tylko upewnić, że ta suka nie powróci.

W pierwszym odruchu miała się zbuntować, wykrzyczeć, by nie śmiał w ten sposób traktować szlachcianki. W ostatnim jednak czasie... jej życie przewróciło się do góry nogami. Mogła przełknąć swoją dumę w imię... w imię ważniejszych spraw.

- Ta kobieta... przeraża mnie. Co mogę zrobić, żeby jej nie wypuścić?

Gael westchnął i przeciągnął dłonią po twarzy.

- Musisz ćwiczyć wolę i nie dać się zwieść - westchnął i ruszył dalej, drogą którą obrała Rosa - Na razie jest rozgniewana, ale nie długo zacznie stosować podstępy, by wkraść się do twoich myśli. Będzie rosła w siłę z każdym umysłem, który powali, by wreszcie posiąść ciało - zatrzymał się i spojrzał na Rosę z dziwnym niepokojem - Obawiam się, że twoje znalazła wyjątkowo kuszącym.
- Nie można nic zrobić? Nie chcę tu siedzieć i czekać aż jakaś potwora przejmie moją wolę!
Gael zamilkł i przez chwilę wydawało się, że już nie odpowie.
- Jest sposób, ale równie okrutny, jeżeli nie gorszy - mruknął pod nosem, uciekając wzrokiem.
- Nie chcę być okrutna... - Rosa przystanęła zasępiona - Dopiero mam naście wiosen... jeszcze zdążę być okrutna, zdążę być podła... nie chcę tego już teraz. Zabiłam. Nie chciałam tego robić i nie chcę tego robić więcej. Musi być wyjście. Choćby była nim ucieczka.

Sama nie rozumiała czemu zwierza się temu człowiekowi. On po prostu był spoza jej świata. Znał drogi i rozwiązania, które dla niej nigdy nie byłyby dostępne chyba że... istniał sposób, aby doń dołączyć.
Pokręcił głową.

- Nie rozumiesz. Okrutne będzie to, co się z tobą stanie - wyjaśnił - Możesz opierać się Danice i wreszcie paść pod jej naporem, albo możesz stać się jedną z nas, taka jak ona by móc się przed nią obronić - wzruszył ramionami - Oba wyjścia znajduję równie nieprzyjemnymi.
- Jedną z was?
- zapytała z rosnącym podnieceniem.
Pokręcił głową i jeszcze raz spróbował ją odwieść od tego wyboru.

- Staniesz się taka jak ja, albo jak Danice. Gdy wszyscy twoi bliscy umrą, a ty nie postarzejesz się nawet o dzień, jedzenie zamieni się w popiół, a woda nie będzie gasić pragnienia, wszystko przestanie cię cieszyć - patrzył w jej błękitne oczy - A ty wciąż nie będziesz mogła umrzeć.
Nie spuściła wzroku. Czuła, że to ten czas i miejsce, kiedy stając na rozstaju dróg, wybiera tę właściwą. Jej serce już wiedziało dokąd zmierza. Tylko umysł atakowany był resztkami zdrowego rozsądku, które krzyczały "uciekaj".

- Chyba że znajdę cel. A jeśli nie jeden, to następny i następny. I sama go wybiorę. A teraz co mi zostało przeznaczone? Wyjść dobrze za mąż i urodzić mu śliczne, jasnowłose dzieci, które z czasem odejdą? Nikogo nie obchodzą moje pragnienia, więc nawet jeśli będę musiała okupić swoją wolność bólem, którego teraz nie pojmuję... Tak, chcę iść z tobą, Gael. Nigdy bowiem nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie otworzyła tej furtki tajemniczego ogrodu.

Mężczyzna nadął policzki i po chwili wypuścił z nich powietrze, jakby wyciskał przekuty pęcherz. Jęknął, zbolałym tonem.

- To będzie bardzo bolało. I ciebie, i mnie - uśmiechnął się krzywo - No dobrze, muszę zdobyć kilka przedmiotów, poczekaj na mnie… Może przy tej bramie, przy której się spotkaliśmy?
- Kiedy? I dlaczego... się zgadzasz?
- Dziewczyno, zdecyduj się
- skrzywił się Gael - Wrócę za jakąś godzinę.
- Jestem zdecydowana
– odpowiedziała plecom oddalającego się mężczyzny.

Patrzyła na jego sylwetkę, dopóki nie zniknął za rogiem. Co powinna zrobić? Jak wykorzystać ostatnia godzinę swojego życia? Miała spotkać się z wujem Alanem, ale… powinna się też spakować. Na dodatek opuszczenie tego miejsca wiązało się ze skreśleniem Emira. Teraz, gdy tak wiele się wydarzyło, wiedziała, że był on dla niej tylko odskocznią, miłym dodatkiem do nudnego, dworskiego życia. Nie zasłużył jednak na uwięzienie. Ktokolwiek odpowiadał za jego zniknięcie, powinien jednak stracić motywację, kiedy jej zabraknie.

Smutnym wzrokiem spojrzała na obrazy – te rozpoczęte i te już zakończone. Jeszcze tydzień temu rozstanie z nimi wydawałoby się niemożliwe, teraz jednak cała komnata przesiąkła aurą brutalności i śmierci. Rosa nie chciała zabierać z niej niczego, poza przedmiotami codziennego użytku. Do niedużej torby podróżnej, którą można było przerzucić przez ramię, wrzuciła suknię na zmianę – najbardziej odporną na gniecenie, dwa komplety bielizny, rękawiczki, szal, kilka owoców z misy, obszyty skórą cielęcą notatnik i rysiki, srebrną piersiówkę, sztylet (który kiedyś otrzymała w tajemnicy od wuja), mieszek z monetami oraz – jedyny przedmiot zbytku – mały flakonik perfum. Więcej nie mogła zabrać, żeby nie budzić podejrzeń służby, że wychodzi dalej niż na pobliski targ.

Teraz zostało najcięższe zadanie. Skreślenie dwóch jakże ważnych listów.

Cytat:
Drogi wuju!
Wybacz, że nie przybyłam na spotkanie. Ty powinieneś jednak zrozumieć, że są na tym świecie rzeczy, o których się filozofom nie śniło. Ja wpadłam na trop takiej rzeczy. Choć ledwo co się widzieliśmy, wydarzenia ostatniej nocy odcisnęły się na mnie piętnem. Nie chcę być już dłużej marionetką. Nie chcę żyć życiem, które ktoś dla mnie wybrał. Nawet jeśli kierował się dobrą wolą – jako w Twoim przypadku. Nigdy nie zapomnę Twej dobroci i jeśli kiedyś będzie dane nam się znów spotkać, obiecuję, że po stokroć Ci się odwdzięczę. Za to co dla mnie zrobiłeś i za to o co pragnę Cię prosić.
Chodzi o E. Różne do mnie wieści docierały na temat jego losu i wiary nie daje bynajmniej tym, które Ciebie dotyczą. Jednakoż pragnę prosić o Twoje wsparcie w uwolnieniu go. Moja historia z tym mężczyzna została zakończona, jeśli jednak to ja jestem powodem jego kłopotów, pragnę by one się skończyły. Błagam więc Ciebie – znajdź go i zwróć mu wolność. To dobry chłopak.
Z wyrazami szczerego przywiązania
Twoja Róża
Dziewczyna westchnęła. Zastanawiała się czy dobrze sformułowała myśli, jednak nie było teraz czasu na korekty. Postanowiła zawierzyć sercu – skoro ono tak podyktowało list - niechaj takim zostanie. Umoczywszy pióro w kałamarzu, przystąpiła do pisania lolejnego posłania.

Cytat:
Do Lorda Eagrama Baneforta:

Szanowny Panie!
Okazałeś mi serce cieplejsze, niżbym mogła przypuszczać. Choć zwą Cię bękartem, wielu mogłoby się od Ciebie uczyć czym jest honor i szacunek dla damy. Dziękuję Ci za to po stokroć i obiecuję, że choć teraz nie dane nam było dłużej porozmawiać, wrócimy kiedyś do przedmiotu naszej umowy. Jeśli tylko mogę prosić – nie szukaj mnie i pomóż mi nie być znalezioną. Jeżeli tylko bogowie pozwolą, sama wrócę. A wtedy będziesz mógł liczyć na przyjaźń prawdziwej lwicy, a nie tylko rozkosznego lwiątka.

Bądź zdrów, moje dobre myśli będą przy Tobie
Z wyrazami szacunku
R.
Dziewczyna wsadziła listy do zdobionej kopert, po czym zalakowała pieczęcią. Na wszelki wypadek, by uniknąć pytań, ukryła torbę i wezwała septę Yktarię.

- To są listy do lorda Alana i lorda Beneforta. Dotyczą tego… nocnego ekscesu, więc… bardzo zależy mi na dyskrecji. Proszę, dostarcz je osobiście. Nikomu poza tobą nie mogę ufać w tej sprawie.

Różyczka zrobiła bezradną minę, jakby zapominając o zdradzie opiekunki i wręczyła jej koperty.

Kiedy septa wyszła, pośpiesznie zjadła przyniesione wcześniej przez dziewczynę służącą drugie śniadanie. Wreszcie zabrawszy torbę oraz ciepły płaszcz z kapturem spojrzała po raz ostatni na swoją komnatę. To nie była już jej przystań. Nie czuła nawet żalu, że opuszcza to miejsce tylko… smutek. Westchnęła i ruszyła na umówione miejsce spotkania z Gaelem.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 30-08-2013 o 11:37.
Mira jest offline  
Stary 30-08-2013, 18:04   #107
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rosa czekała i czekała, minęła godzina, i kolejna chyliła się ku końcowi, a Gaela nie było. Powoli zaczynało do niej docierać, że z niej zadrwił. Przeszła już etap tłumaczenia jego nieobecności jakimś losowym zdarzeniem. Przypomniała sobie, jak dziwnie łątwo zgodził się spełnić jej prośbę i jak śpieszno mu było się z nią rozstać. Do oczu cisnęły się łzy.
Trwała jednak w miejscu, ukryta pomiędzy straganami, które o tej porze zaczynały już pustoszeć. Ze swej kryjówki miała świetny widok na całą bramę, nudzących się przed nią strażników i korzystających z niej szlachetnie urodzonych, błogo nieświadomych jej udręki. Nagle dostrzegła jakieś poruszenie i usłyszała głos lorda Eagrama.
- Rozdzielić się i szukać - Rosa przypomniała sobie dokładnie treść listu, który do niego wysłała. Wstyd ogarnął jej świadomość, wydawało jej się, że spłonie, jeżeli oko Baneforta spocznie na jej żałosnej postaci. Spróbowała wtopić się w brudną ścianę straganu. Kątem oka dostrzegła, że z zupełnie innej strony nadciągają kolejni, zdeterminowani wojownicy, z wujem Alanem na czele.
Sytuacja robiła się coraz bardziej beznadziejna. W końcu będzie musiała wyjść z ukrycia i stanąć przed nimi, w całym swoim wstydzie. Już widziała ich rozczarowane miny, słyszała jak ją besztają i czuła, jak zaciągają ją spowrotem do tego przesiąkniętego wonią krwi pokoju.
Czuła jak ciągną ją do tyłu?
- Już dobrze - syknął Gael, gdy próbowała się wyrwać - Już jestem.

[MEDIA]http://www.filmbuffonline.com/FBOLNewsreel/wordpress/wp-content/uploads/2011/07/LeePace.jpg[/MEDIA]
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 27-09-2013 o 09:18.
F.leja jest offline  
Stary 03-09-2013, 15:24   #108
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Niektórych obietnic nie da się do trzymać. Własna wola się buntuje i rozpada w drobny mak. Yrsa obiecała sobie, że zachowa się godnie. Była córką swego ojca, była kobietą z klanów, a one nigdy się nie skarżą, kiedy muszą zostać same. Obiecała sobie, że zachowa się jak córka zimy, nie będzie ronić łez i błagać. A gdy powtórzyła jeszcze raz tę najważniejszą obietnicę i wcisnęła twarz w kolorową kurtę Chestera, coś w niej pękło i zaczęło łkać. Na tyle jeszcze panowała nad sobą, że nie błagała, by rzucił w diabły inkwizycyjne tajemnice i Święte Miasto i jechał z nią na Północ. Była pewna, że po takiej prośbie czy żądaniu nie miałaby do kogo i po co wracać. Szarpała go więc tylko za odzienie i szlochała gwałtownie.
- Nie zostawię cię, nie zostawię cię.

I zostawiła. Siłą wyplątał się jej z ramion i wepchał z powrotem na siodło. Zanim z rozmachem klepnął w koński zad, obiecał, że Yrsę znajdzie, i Yrsa bardzo chciała w to uwierzyć. Bo za bardzo nie miała wyboru.

Pokusa przyszła później. Gdy wracała do swoich, gdy obkręciła się w siodle i spojrzała na dymy tego przeklętego miasta, w którym musiała zostawić jedynego człowieka, który był dla niej dobry bez żadnej cholernej przyczyny. Spojrzała potem na sposobiącą się do wymarszu armię Doliny, setki łopoczących sztandarów, tysiące ludzi... Mogłabym zgnieść tę pluskwę. Teraz mogłabym krzyknąć i zrównać to miasto z ziemią, zanim ktokolwiek zorganizowałby odpór. Nie miałbyś czego chronić. Tak, władza upaja, kusi i deprawuje... Może i Domeric tak zaczynał, od myśli, że może i wolno mu wszystko. Mogłabym, mogłabym...

Gniewnym krzykiem popędziła konia. Och, gówno prawda. Nie mogłaby. Kot by się sprzeciwił, Tollet i Corbray zabraliby wojsko. Cathil w jednej chwili wyrwałaby jej władzę nad klanami. Yrsa ufała może zbyt wielu ludziom... Ale bardziej od tego, co mogliby zrobić z władzą, którą się z nimi podzieliła, bała się tego, co zrobi sama. Potrzebowała ich wszystkich, by złapali ją za rękę, gdy zacznie iść Domericową ścieżką. I by szli dalej, jeśli Yrsa położy gdzieś głowę.

Gdy wróciła do swoich, była już spokojna. Odchodzili, to było dobre. Frustrowało ją to miasto, gniazdo żmijowe, nie urodziła się do polityki. Urodziła się do walki i w niej zamierzała utopić resztki gniewu na to, że jej świat nie wyglądał do końca tak, jak pragnęła. Dlatego zamiast ruszyć w Góry Księżycowe, pognała na złamanie karku za Cathil i Corbrayem. Tu bitka była bliżej, a Yrsa Wull pragnęła krwi. Ktoś musiał zginąć, żeby Yrsa Wull poczuła się lepiej...

Zginął Harry Hardyng. Domericowa zabawka. Kiedy go przynieśli, odartego z broni, zbroi i przyodziewy, był jeszcze ciepły, krew sączyła się jeszcze z ran. Wyglądał na zaskoczonego tym, że umarł. I bardzo wyglądał na swój młody wiek. Chłopiec, któremu nigdy nie będzie dane stać się mężczyzną, bo Domeric Bolton postanowił ustawić jego życie podług swojej woli. Zarost ledwie mu się wysypał, puszyste, miękkie włoski na brzoskwiniowych policzkach. Miał zostać jej mężem, łeb miał pełen bzdur, jakich mu tam nakładł królewski Namiestnik, ale Yrsa jakoś nie potrafiła go nienawidzić. Była mu wręcz wdzięczna, za to, że wziął i umarł. Chciała mieć go w garści, ale Hardyng był zbyt problematyczny, mógł wiele namieszać. Lepiej, że został trupem.
- Niech was wszyscy diabli – mruknęła – Kto go rozebrał? Oczyście ciało. Wsadźcie do beczki i zalejcie grogiem. Znaleźć mi jego zbroję i pierścień. Będziemy musieli go publicznie pochować. Inaczej przez następne dziesięciolecie co i rusz ktoś będzie twierdził, że nazywa się Harold Hardyng.

Cathil miała własnego jeńca. Obdzierała go skrzętnie do półnaga, gdy Yrsa usiadła wreszcie przy swoim ognisku, by opatrzeć własne rany. Morton Waynwood patrzył gniewnie nad kneblem, gdy wojowniczka nim szarpała i obmacywała go po piersi.
- Całkiem wyględny – oznajmiła Yrsie. - I silny.
W oczach Cathil płonęły wszystkie miasta świata. Yrsa obejrzała sobie jeńca i pochyliła się na powrót nad brzydkim otarciem na swoim kolanie.
- Może i wyględny. Ale właśnie oglądałam Hardynga – oznajmiła wolno. - I straciłam apetyt.
Polała ranę winem z bukłaka. Utopiona w krwi doliniarzy własna strata zapadała się coraz głębiej i głębiej, aż wreszcie przestała łączyć się z gniewem na cały świat i stała się chowanym skrzętnie wspomnieniem czegoś, co jeszcze kiedyś wróci. O związanym doliniarzu zapomniała w tej samej chwili.

***

Droga do Doliny przez równiny, przez które przeszło już zbyt wiele armii, była dokładnie tak długa i męcząca w swej ślamazarności i upierdliwości jak Yrsa się spodziewała. Ludzie się martwili, ludziom się nudziło, więc swawolili, chłopi nie chcieli dawać spyży nawet za złoto i podnosili wrzask, gdy brano im ją siłą. Mimo wszystko, Yrsa była szczęśliwa. Do tego się urodziła, do walki, do dowodzenia, do pochodów... nie do gnuśnienia w mieście i lawirowania w sieci wpływów. Tu wszystko stawało się proste i piękne. Roose Bolton opuścił jej sny razem z niepokojem i strachem, jaki mu nieodłącznie towarzyszył, i poszedł straszyć gdzie indziej. I chociaż nigdy by się do tego na głos nie przyznała, do pełni szczęścia brakowało jej w tym pochodzie tylko Lothara Reyne'a, maszerującego dobre parę dni drogi przed nią... Tak mu kazała, to było właściwe, powinien być przy doliniarzach. Tyle że brakowało jej jego wymądrzania i uwag, lepionych ze starannie dobranych słów, żeby się nie dajcie bogowie, nie obraziła... ale i tak rzucanych z niedostępnych jej, dzikusce, wyżyn, na których polowały bestie zwane prawdziwymi politykami. Nie żeby zamierzała iść według Kocich porad. Septonowi mimo wszystko brakowało wyczucia, zbyt często się mylił. Ale brakowało jej jego upartego miauczenia. Słodkiego zapaszku ambry, którą wcierał sobie w łeb i różanej wody, w której zwykł maczać swoją wielkopańską dupę. I rozpanoszonej do granic tolerancji, ciepłej, kociej obecności.

***

Stała po kolana w wodzie i zapierała gwałtownie krwawe plamy na materii, kiedy zapachniało ambrą i różami, i kocią panoszącą się obecnością. Kot wybrał sobie kamień na brzegu strumienia i się na nim rozpanoszył.
- Co robisz?
- Swoje imię piorę – burknęła, wyprostowała się i odwróciła, rozwijając przed septonem sztandar rodu Boltonów. Z oskórowanego człowieka ciekła woda.
- Ach – miauknął krótko Reyne i oparł wskazujący palec na policzku. - A nie przyszło ci do głowy, że się nie spierze.
- Nie. Bo?
- Bo tam nic nie ma pod spodem? Bo jest prawdziwe?
- Pieprz się, Reyne – rozkazała i obróciła się plecami. Schyliła się i z furią plasnęła chorągwią w wodę.
- Pani każe. Pani ma. Kiedy i gdzie? - uściślił pogodnie septon i nie doczekał się odpowiedzi. - Kobiety... - westchnął przeciągle. - Nie powiesz im nic, to wpadają w gniew, że milczysz. Skłamiesz w dobrej wierze, to cię nazwą zdrajcą. Powiesz prawdę, to mają pretensje, że im się kształt świata nie podoba.
Yrsa obróciła się gwałtownie. Zamiast septona o kamień opierał się Najwyższy Inkwizytor, spowity w czerń, ze zniesmaczonym wyrazem twarzy majtał zawieszoną na łańcuchu czerwoną gwiazdą.
- Wszystkie jesteście takie same.
Jego ostre rysy pulsowały i zmieniały się. Gdy Yrsa wybiegła ze strumienia w rozbryzgach spienionej wody, przypominał zaciętego w swoich starkowskich postanowieniach Neda Starka. Przez moment usta zastygły w drwiącym uśmiechu dornijskiego księcia.
- W sumie, to dobrze. W każdej z was można znaleźć odbicie poprzedniej.
Smagła twarz przybladła i ścięła się siecią drobnych zmarszczek, usta zacisnęły się w wąską kreskę. Rysy kobiety były ostre, ciemne oczy bystre i po ptasiemu czujne. Pachniała wiatrem, morzem i piórami. Yrsa wyciągnęła rękę i ostrożnie, czubkiem palca, dotknęła jej piersi.

Dłoń zapadła się jej po nadgarstek w miękki puch, skryty pod czarnymi lotkami. Oczy istoty były maleńkie i czarne jak ziarnka pieprzu. Pod zakrzywionym dziobem rozwierała się jama ust, za którymi była tylko ciemność, ale ciało pod kruczymi piórami było bardzo ciepłe. Istota przekrzywiła głowę pod niemożliwym, ptasim kątem i przygarbiła się na kamieniu. Potem wyciągnęła zakończony pazurem palec i musnęła sztandar Boltonów. Zanim usta istoty rozciągnęły się w uśmiechu do granic swoich możliwości, materia w ręku Yrsy pokryła się krwią.

Nie tkanina, a strzęp zdartej z człowieka skóry.

Pan Plag, bóg wszystkich, którzy szukali sprawiedliwej pomsty, poderwał się z kamienia z szelestem kruczych piór. Sunął ku wyspie nad szerokimi wodami, już nie strumienia, a Oka Boga. W oddali twierdza Harrena pluła płomieniami z okien.

***

Twierdza Harrena pluła płomieniami z okien. Shlan wyglądał jak udzielny pan na włościach.

- Przyjaciółko… - Shlan uśmiechał się szczerbato i słodko jak miód, rozkładając szeroko ramiona. Powiodła wzrokiem po skrzących się w promieniach gasnącego słońca skarbach na pierwszym wozie, z którego barczysty wojownik zdarł okrywające ładunek płótna, gdy tylko spojrzała w jego stronę.
Uśmiech na twarzy Shlana gasł szybciej niż kończący się dzień, bo nazwana przyjaciółką Yrsa więcej uwagi niż skarbom poświęcała dymom dogasającego z wolna Harrenhal na horyzoncie i chorągwi z oskórowanym człowiekiem, zdartej z wieży twierdzy Harrena, a teraz leżącej w błocie przed nią.
- Przyjaciółko? - powtórzyła cicho i uderzyła konia piętami, kopyta klaczki sponiewierały sztandar Boltonów, a Yrsa zeskoczyła z siodło prosto na znak rodu Roose’a. Nie spuszczała oczu z najbardziej wyszczekanego z trójki wodzów. Shlan był wyższy od niej, i teraz było to widać jak na dłoni. Wyższy, silniejszy, lepiej uzbrojony i zapewne wprawniejszy w walce. Yrsa miała to w dupie. Gdyby przejmowała się takimi drobnostkami, skończyłaby już jak Domeric. Chroniona przez najlepszych wojowników świata, otoczona wielotysięczną armią i martwa, ubita przez coś, czego nikt nie rozumiał.
- Przyjaciółko? - powtórzyła raz jeszcze, i szła coraz szybciej. - Opuściłeś mnie, Shlan. I ty, Mahr. I ty, Haggot. Opuściliście mnie dla krwi i złota - dotarła do wojownika i z impetem wpadła mu w rozwarte ramiona, jedną ręką objęła w pasie, a drugą przycisnęła do siebie kudłaty, poszczerbiony łeb. - Na twoje szczęście - wysyczała mu w twarz, zacieśniając objęcia aż do bólu - wiem, że myśl o zdradzie nawet nie postała w waszych makówkach. Wy tylko poszliście za rozkazem króla, którego znak wam dałam, po złoto i łupy, żeby klanom głód w oczy zimą nie zajrzał. A potem zamierzaliście wrócić, nieprawdaż? Shlan, przyjacielu? Poznaję to po tym, żeście spalili twierdzę Harrena, gdzie umarła Tuatha, i wybili Boltonowych ludzi… Bardzo mi się to spodobało, Shlan, przyjacielu… Byłam na ciebie, wściekła, ale już nie jestem - rozluźniła objęcia i uśmiechnęła się, nie tak szczerbato jak Wielki Wódz, ale równie słodko. Powiodła spojrzeniem po łupach. - I biorę, co chcę. Wszystko. Ich - zatoczyła ramieniem nad tłumem klanowców, po czym po kolei wskazywała palcem na trzech wodzów. - I ciebie, Haggot, ciebie, Mahr, i ciebie, Shlan.

Klanowi wojownicy wybuchnęli jazgotem i wiwatami. Nowe imię przylgnęło do niej jak własna skóra. Jedno tylko nie dawało jej spokoju. Że widziała już, jak to się wydarzyło. Tyle że wydarzyło się Kotu. Rozejrzała się po tłumie, w nadziei, że septon stoi może gdzieś w ciżbie, przeczesuje ręką złote włosy i uśmiecha się do niej i do siebie, rad z własnej krotochwili. Nie było go i tknęła ją szalona myśl. Wszystko, co mu uczyniłam, wraca do mnie. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym więcej widziała świadczących za tym szczegółów. Ta myśl przypadła jej do gustu z jednego względu, a nie podobała z całej masy innych. Mimo wszystko, puściła do septona Ghzeba, z listem zawierającym najbardziej idiotyczne żądanie, jakie mogła wymyślić na poczekaniu.

***

Patrzyli. Cztery tysiące jej ziomków, wielu połączonych z nią więzami krwi. Dotarli na czas, tak jak przewidziała, ale nie wszyscy. Wielu z tych, których wyprawiła na południe z lordem Dreadfort, bo wyżej nad własny klan ceniła wówczas jego względy, poległo na ziemiach Lannisterów. Patrzyli i doliniarze i klanowcy. Yrsa miała to gdzieś, niech patrzą. Zbyt daleko zaszła, by przejmować się drobnostkami. Zeskoczyła z siodła.
- Co robisz? - mruknęła szeptem Cathil.
- To, co i tobie mówiłam. Kiedy rodzisz się w klanach, zawsze jest droga powrotu.

Hugo Wull, jej przybrany ojciec, szarpał siwe brodzisko. Kiedy on się tak postarzał? Przygarbił się jakby i skurczył, choć dłonie nadal miał wielkie jak bochny chleba i ramiona szerokie jak górska przełęcz. Yrsa przesunęła pas z mieczem i przyklękła na jedno kolano. Stary Ceber cmoknął przywiędniętymi ustami, nachylił się i gwałtownie poderwał ją z ziemi. Słowa, na które czekała nie padły, ale żebra zachrzęściły jej w mocarnym uścisku ojcowego brata.
- Będziesz musiała zapłacić, dziewczyno, za przelaną krew. To nie była nasza wojna.
- To nie była nasza wojna – powtórzyła Yrsa i uśmiechnęła się.

Stary Ceber i Stary Flint uśmiechać zaczęli się godzinę później, gdy Yrsa wyklarowała im sytuację w Dolinie.

***

Było ich trzech. Trzęsący się jak osika blondynek o zajęczej wardze i dwóch starszych, wędrownych rycerzy, wszyscy z obitymi gębami, wszyscy w uścisku klanowych wojowników.
- Chcieli uwolnić Waynwooda – warknęła Cathil wściekle, i poczęstowała najbliższego rycerza kułakiem w żołądek. - Ten mały to jego giermek. Opłacił tych dwóch – machnęła ręką. W oczach płonęły jej wszystkie miasta świata. Blondynek posikał się po nogach.
- Dlaczego? - wypluła Yrsa płasko w stronę dzieciaka.
- Przysięgałem mu... i... - zająknął się młody.
- I mi przysięgałeś, po bitwie – wskazała Yrsa i westchnęła w duchu. Kolejny dzieciak. Kolejny martwy, durny dzieciak miał dołączyć do Hardynga, którego tachali w taborach w beczce, zamarynowanego w grogu. Tyle że Yrsa nie chciała, żeby dołączył. Jak miała karać smarka za coś, co sama zrobiłaby na jego miejscu?
- Gdzie to złoto? - warknęła do Cathil. Chwilę potem przeliczyła zawartość sakiewek, by dowiedzieć się, że wolność Mortona Wanwooda wyceniono na dwadzieścia jeden złotych smoków. Wepchnęła sakiewkę w ręce dzieciaka.
- Jeśli twój pan ucieknie, jako krzywoprzysięzcy wyrwę ci język. Zejdź mi z oczu.

Rycerze odetchnęli z ulgą. Jeszcze nie wiedzieli, że Yrsa mało czego nienawidziła tak gorąco, jak ludzi łamiących dane słowo dla złota.
- Ja, Yrsa Bolton, lady Dreadfort, Morrigan, głos klanów, skazuję ciebie, Ianie Stone, i ciebie Breganie Stone, na śmierć.

***

Toczące się głowy bękarcich rycerzy, których ścięła, o tyle się przydały – poza bladym cieniem strachu, który padł na możliwych naśladowców – że Yrsie przypomniało się, iż wiedzie ważnego jeńca. Znalazła go w taborach. Wyciągnęła mu knebel, a na plecach czuła spojrzenie Cathil.
Morton Wanwood patrzył tylko gniewnie.
Wreszcie postanowił dać głos.
- Walczcie!
- Hmmm - zamyśliła się Yrsa, przełożyła knebel do lewej ręki i powiodła wzrokiem po sąsiednich ogniskach, przy których byli podkomendni Waynwooda walczyli z klanowym grogiem i klanowymi wojowniczkami, które jeno na piękne oczy owym grogiem dzielić się raczej nie były skłonne. - A z kim? - zapytała, wyciągając nóż zza cholewy. - I, co równie ważne, dla kogo i dlaczego?
- Zaatakowaliście nas! Tchórze! - wierci się i kręci i napina bicepsy, tricepsy i wszystkie inne psy - Pomszczę moich.
Przyglądała się szamoczącemu się w więzach rycerzowi z rosnącą sympatią. Zawsze miała do takich słabość. Taki waleczny, taki niezłomny i honorowy, taki uroczo zacięty.
- Słusznie - przyznała mu rację. - Swoich trzeba mścić. A zdrajców wyłuskiwać ze swoich szeregów i wieszać. Jesteś głodny, Mortonie Waynwood?
Szczęknął zębami i łypał na nią spode łba.
- Jestem - burknął, potwierdzając oczywistość.
Podniosła się, by przyklęknąć bliżej jeńca. Wsunęła ostrze między związane dłonie i jednym cięciem przerwała pęta. Wróciła na swoje miejsce po drugiej stronie ogniska. Zanim podała rycerzowi worek z chlebem i mięsem, okutała się szczelniej płaszczem.
- Zimno i do domu daleko - skwitowała. - A będzie jeszcze zimniej. - Zajęła na powrót swoje wygrzane miejsce na przykrytej pledem kulbace i zamilkła. Obserwowała doliniarza niemal nie mrugając, bez wrogości i bez słowa.
Mężczyzna bez słowa przyjął pokarm i nasycał nim swój niezmierzony głód. Gdy wreszcie zaspokoił jego pierwsze wezwanie, spojrzał na Yrsę i zadał pytanie.
- Co ze mna zrobicie?

Poprawiła fałdy płaszcza na swoich kolanach.
- Jesteś jeńcem wziętym w walce. To, jak będziesz traktowany w niewoli, zależy od ciebie. Między innymi od tego, czy będziesz odpowiadał na pytania. To, co się z tobą stanie potem... - zapatrzyła się w płomienie - obawiam się, że to już postanowione. Są rzeczy większe od nas. Przykro mi, rycerzu.

Prychnął w odpowiedzi.
- Czyli co? Śmierć? Jakaś pokazowa?

Obdarzyła szlachcica przeciągłym spojrzeniem, nadal bez wrogości.
- Jesteś jeńcem, a zostaniesz zakładnikiem lojalności swojej rodziny... jeśli będzie jeszcze komu przysięgać i dotrzymywać przysiąg. Ta wojna dla ciebie, Mortonie Waynwood, już się skończyła. Inni będą walczyć, zdobywać w polu zaszczyty i chwałę - punktowała twardo. - Ty doczekasz wiosny i pokoju za kratami w jakimś zameczku na uboczu, pod strażą. Kiedy wyjdziesz... będziesz nikim, bo zmieni się wszystko, bo świat nie będzie na ciebie łaskawie czekał i nie zatrzyma się w pędzie. Ale będziesz żywy. I w końcu, kiedyś, wolny.

- Hm - zamyślił się na chwilę - Zobaczymy.
Wrócił do napychania żołądka.

- Zobaczymy - poświadczyła. - Czy będzie jakakolwiek lojalność, którą będzie można kupić za twoje życie. I czy ktoś uwierzy w takie przysięgi... ja w kupioną lojalność nie wierzę. Przez ciekawość: co Domeric Bolton obiecał tobie i twojemu rodowi?

Spojrzał na nią zaskoczony.
- Obiecał? - zawahał się - Nie wiem, czy coś obiecał ponad dziedzica dla Eyre. Harry może był bękartem i do tego dupkiem, ale miał w sobie krew Arrynów... Gdyby Domeric go nie odnalazł walczylibyśmy miedzy sobą... A ja nie chciałem walczyć z innymi mieszkańcami Doliny - westchnął i przetarł brudną dłonią zmęczoną twarz - To mały region, mała społeczność - mówił coraz ciszej - Ale się popieprzyło...

Zacisnęła zęby i spojrzała mu w oczy przez ogień.
- Popieprzyło się - odezwała się bezbarwnym tonem po długim milczeniu - znacznie wcześniej niż w chwili, w której Harry Dziedzic zarobił strzałę. Zanim Domeric Bolton zwrócił oczy na Dolinę, mieliście dziedzica Eyre. Chłopca, i do tego chorowitego, ale z krwią Arrynów. I prawym pochodzeniem. Syna Jona Arryna. Nie musieliście walczyć między sobą.
Mężczyzna zmarszczył szlachetne brwi.
- Mówisz - zawahał się - Że Domeric Bolton odpowiada za śmierć Roberta?
- Mówię. Nie mam dowodów - wyjęła rękę spod płaszcza, by zamachać nią lekceważąco. - Ale i ich nie potrzebuję, żadnym sądem nie jestem. Dość mi tego, co aż w oczy kole, i tego, co mi Bolton rzekł mi własnymi ustami. Dzieciak Arryna był i może słabowity, ale umarł w wyjątkowo korzystnym dla Namiestnika momencie, kiedy Bolton miał już Hardynga w garści i wytresował go do posłuszeństwa wobec siebie. Nie wierzę w takie przypadki. I wiem, jaki był plan Boltona dla waszej Doliny. Wiem, bo miałam być tego planu ważną częścią. Gdybym się zgodziła - wzruszyła ramionami - pewnie Hardyng dzisiaj byłby żywy. Domeric rządziłby wami za jego pośrednictwem, bo jemu o władzę nad wami szło, a nie o to, żebyście nie skakali sobie do oczu. Jednak Spiżowy Yohn i Redfortowie i tak oglądaliby świt z podniebnych cel. A ty pewnie... nie siedziałbyś teraz w więzach i nie powarkiwał - spojrzała rycerzowi w oczy. - Tylko całowałbyś mnie po ręku. Kłaniał się do ziemi i mówił mi: moja pani Arryn, lady Eyre.
Zamilkł i milczał tak dość długo.
- Nie wiem co powiedzieć - mruknął w końcu i zamiast kontynuować rozmowę, położył się na boku, trochę krzywo, że względu na więzy i spróbował zasnąć.

Zamilkł i milczał tak dość długo.
- Nie wiem co powiedzieć - mruknął w końcu i zamiast kontynuować rozmowę, położył się na boku, trochę krzywo, że względu na więzy i spróbował zasnąć.

- Też nie wiedziałam - mruknęła Yrsa, bo i iście ją nieźle wówczas przytkało, podczas pamiętnej rozmowy z panem mężem. A efekty czuła po dziś dzień. - Jeszcze nie spłaciłam Cathil, wojowniczki, która cię pokonała, za ciebie. Poczekam z tym do jutra. Chcesz mieć więcej przywilejów w niewoli, mów z nią. Jeśli uzna cię za godnego zaufania... - wstała i przyklękła przy szlachcicu, a jej spojrzenie, choć nie wrogie, nie było też przyjazne. Mówiło jasno, że ona takiego zaufania nie ma, i że Morton Waynwood nie został po tej rozmowie wyłączony z kręgu zdrajców i potencjalnych morderców małego Roberta. - Masz czas do świtu. To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. A teraz twoje ręce - uniosła nowy sznur na pęta.

Cathil przy ognisku udawała żywotne zainteresowanie pieczonym dziczym zadem.
- Jest coś, co ja muszę teraz zrobić – oznajmiła wolno Yrsa, a wojowniczka zmarszczyła nieufnie twarz. - Jest i coś, co ty musisz zrobić...

***

Cytat:
Pani każe, pani ma. Mam nadzieję, że to coś ważnego. Dość już mam zadrapań. Reyne


Zamaszyste zawijasy liter pobłyskiwały dziwnie w świetle ogniska. Gdy Yrsa zdecydowała się polizać pergamin czubkiem języka, poczuła słodki smak krwi. Kotu zebrało się na teatralne gesty. Pokręciła głową, cisnęła list do ognia i zapatrzyła się we wnętrze własnej dłoni. Oprócz starych odcisków i całkiem świeżego brudu nie dopatrzyła się tam niczego niezwykłego. Może potrzebny jest czas. Odpowiednie okoliczności.

- Nie ma czegoś takiego – oznajmił Yezzar po chwili milczenia, gdy zapytała go, czy wierzy w przeznaczenie. Kaleka oparł sobie Thalee o piersi i poklepał dziewczynkę po plecach. - Przeznaczenie nie istnieje, Yssa. Morrigan. Wszyscy rodzimy się nadzy. Każdy ma w sobie i króla, i żebraka. Tchórza, i bohatera. Bogowie nie dają nikomu zapisanej księgi. Oni tylko każą lub nagradzają. Czasem pomogą. Czasem przeszkodzą. Są bogami.
- Yhym – Yrsa obejrzała sobie jeszcze raz wnętrze swej dłoni. Oglądała ją teraz często, i od tego ciągłego sprawdzania skóra na ręce zaczęła ją piec i swędzieć. - Ale, jakby zechcieli, mogliby spleść czyjeś losy? Aby ktoś nie mógł skrzywdzić tej drugiej osoby, bo inaczej sam przepadnie?
- Może i by mogli. Jakby zechcieli.
- Płynę na Wyspę Twarzy. A ty idziesz ze mną – poinformowała kalekę Yrsa.
- Tak właśnie czekałem. Aż skończysz przebierać nogami w miejscu i wyplujesz z siebie coś dziwnego.

Niebawem siedział na dziobie, przyciskając do piersi zawiniątko z Thalee, której nie zgodził się zostawić. Siedział dokładnie pośrodku łodzi i na każdą kroplę wody, która padała na jego odzienie patrzył jak obrażony do głębi. Yrsa wciągnęła żagiel.
- Czego my tam właściwie szukamy, Yssa?
- Powiem ci, jak znajdziemy...

Odpowiedzi
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 03-09-2013 o 15:27.
Asenat jest offline  
Stary 03-09-2013, 16:36   #109
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze



- Gotowali ludzi - wydedukował kapitan. - Sprowadzali ludzi, by ich jeść?

Pytanie było raczej stwierdzeniem. Duch starał się przeanalizować sytuację, po raz kolejny rzucił spojrzenie na ogromną twierdzę, dominującą nad całym krajobrazem. Grube kamienne ściany, z rzadka poprzeszywane wąskimi okiennicami. Całość broniły ciężkie dębowe drzwi o żelaznych okuciach. Jego ludzie krążyli po niedawnym polu bitwy, zbierając wszelkie kosztowności. Łucznicy powoli wspinali się na mury, skąd mieli strzelać do każdego obrońcy, który odważył się wychylić. Kilkunastu piratów siodłało konie znalezione w zamkowych stajniach. To zdaniem Echela było niezwykle ważne.

- Każdy mieszkaniec Westeros słyszał chyba o rozległych lochach pod Dreadfort. Jestem pewien, że znajduje się tam niejedno tajne wyjście z zamku. Znajdę ludzi, którzy mieli kiedyś do czynienia z końmi. Okrążą zamek w poszukiwaniu uciekinierów i niechcianych oczu.

Niewątpliwie pierwszy oficer miał rację, choć skuteczność tak improwizowanej kawalerii podlegała dyskusji. Donnchada pochłonęła jednak kwestia ludzkich czaszek i czarnego dymu. Zima jeszcze nie nadeszła. Nawet jeśli plony były w tym roku niezwykle słabe, żywność nie skończyłaby się tak szybko. Może jakaś zaraza?

- Znajdź kogoś kto przeżył atak - mruknął do Dortha. - Może być konający, chcę wiedzieć co się tu dzieje. Wypytaj go też o twierdzę, o jej słabe punkty. O inne wejście. Jeśli nie zechce się tym z tobą podzielić, cóż, spraw żeby cierpiał.

Chłopak skinął głową i oddalił się chwiejnym krokiem. Duch ruszył w poszukiwaniu pierwszego oficera. Zanim jednak znalazł Nyissa, jego drogę przeciął Bezuchy Hobb, najlepszy łucznik w całej flocie.

- Wysłałem chłopaków na mur - oznajmił. Duch przydzielił mu dowództwo nad łucznikami, którzy nie brali czynnego udziału w bitwie. Mieli inne, równie ważne rozkazy. - Widzę, że dłużej trwały przygotowania do bitwy niż sama walka.
- Wzięliśmy ich z zaskoczenia - wyjaśnił kapitan. W rzeczywistości Bezuchy Hobb nie miał tylko jednego ucha i połowy drugiego. Miewał problemy z rozmowami szeptem i często niedosłyszał. Nadrabiał to jednak niezwykle dobrym wzrokiem. - Ustrzeliliście wszystkie kruki?

Bezuchy skinął głową.
- Nie puścili wiele. Może czekają na noc. Podobno są i takie kruki, co latają nocą.
Dorth powrócił z dobrymi wiadomościami.
- Jest jeden, śpiewa jak z nut… - prychnął - Obiecałem mu, że go opatrzymy, ale dostał we flaki, zdechnie za parę dni.
- Bądźcie przygotowani - rozkazał Hobbowi, po czym zwrócił się w kierunku chłopaka. - Prowadź.
Mężczyzna był rycerzem jakiegoś nieznanego Donnchadowi domu. Nie był mocno pocharatany. Dostał tylko strzałę w bebechy i to niefortunnie. Smrodu nie można było pomylić z żadnym innym.
- Pomóżcie mi Panie, boli - wyciągnął zakrwawioną rękę do Ducha. Jego młoda twarz naznaczona dziobami po ospie wyrażała skrajne przerażenie - Każcie mnie opatrzyć. Powiem wszystko.
- Najpierw nam pomożesz - odparł, po czym zwrócił się do Dortha. - Przyprowadź Echela... I poszukaj bandaży - rzucił jakby od niechcenia. Chłopak oddalił się biegiem. - O co tu o chodzi - spytał rannego, omiatając spojrzeniem pole bitwy i dym wznoszący się nad fortecą.
- To - chłopak zakaszlał, a na jego usta wystąpiły krwawe kropelki - Ramsay… Ramsay i jego ludzie. Najpierw nie wiedzieliśmy co robią ze złapanymi. Kazali tylko zwozić ludzi ze wsi, które podobno pomagały buntownikom… Dopiero potem… Ja nie wiedziałem! Ja nie wiedziałem! Podawali ich na ucztach! Codziennie były uczty!
- W jakim celu?
- Uczty były… bez powodu… Ramsay karmił, grali minstrele, było wino...
- Ramsay jest w środku?
- Ta-ak.
To była dobra wiadomość. Jakub sądził, że Snow będzie siedział w Winterfell, trzymając pod kluczem rodzinę Starka. Z drugiej strony... Bękart mógł przywlec ich aż tutaj albo wpadł na jeszcze gorszy pomysł.
- Już więcej nikogo nie nakarmi - zawyrokował Duch. - Wiesz gdzie znajduje się rodzina Starka?
Chłopak pokręcił głową.
- Nie wiem… chyba ich tu nie przywieziono…
- To dobrze - mruknął Donnchad. Jest jakieś inne wejście do tego - kiwnął głową w kierunku fortecy - olbrzyma. Powiedz mi, a Dorth ładnie cię poskłada. Pewnie już tu idzie ze świeżymi bandażami.
- Tak… w lesie, przy strumieniu… Jest wejście do lochów.
- Dobrze się spisałeś - Duch rozejrzał się wokoło. Chłopak szedł ku nim z jakimś mężczyzną, byli jednak jeszcze dość daleko. - Jest szansa, żebym spotkał się z Ramsayem i zakończył całą tę farsę bez rozlewu krwi?
- On potrafi… potrafi być spolegliwy. Dobrze udaje…
- Ale jak mam się z nim spotkać? Myślisz, że… mógłbyś go do tego przekonać?
- Ja?! Bękarta?! - na twarzy młodzieńca ból walczył z przerażeniem - Nie każ mi…
- No ciebie mogliby tam wpuścić... - Duch miał chyba zamiar dodać coś jeszcze, ale przerwało mu pojawienie się chłopaka z pierwszym oficerem. - Dobrze się spisał, opatrz go Dorth - zostawił przestraszonego młodzieńca odchodząc na ubocze dziedzińca. - Powiedział wszystko. Jedli ludzi żywcem, ucztowali - przez twarz Echela przeszedł grymas zniesmaczenia, nie wyglądał jednak na przestraszonego. - W lesie przy strumieniu znajduje się tylne wyjście z zamku. Zbierz ludzi, znajdźcie je. Wyślij do mnie najlepszego konnego jakiego znajdziesz. Wkroczycie dopiero na jego znak. Najpierw spróbuję pogadać z Bękartem.
- Słyszałem, że nie można mu ufać. Ilu ludzi mam wziąć?
- Weź załogę Krakena - kapitan zamyślił się przez chwilę - I ludzi Łupieżcy. Masz jeszcze konnych, gdybyś zabrał więcej mogliby się domyślić. Zaczekaj. Zanim wyruszysz przygotuj jeszcze list. Zapraszamy dowódcę zamku do rozmów. Nie stanie mu się żadna krzywda. Obiecaj na honor Starka.


Donnchad zdążył okrążyć zamek, porozmawiać z rannymi i pogratulować dobrej walki swoim ludziom zanim Echel Nyiss odnalazł odpowiednie materiały i wręczył mu pismo. Zaskakująco mało rannych jak na tak dużą fortecę. Smoczą Skałę okupiliśmy jeszcze mniejszą ilością krwi - przypomniał sobie. - A tu czeka nas jeszcze zamek i jego załoga. Wspinał się po schodach na mur, gdy przez bramę przechodziło kilkunastu ludzi Hjernwona. Za nimi formowała się już kolejna grupa. Odnalazł Hobba kryjącego się w jednej z potężnych, kwadratowych wież.
- Przywiąż to do strzały - rozkazał i wskazał na niewielkie okno nad głównym wejściem. Łucznik zrozumiał go bezbłędnie. Po chwili strzała odbiła się z głuchym echem o kamienną ścianę wewnątrz pokoju. Duch uśmiechnął się obserwując wkraczających coraz głębiej w las piratów. - Mają godzinę.
 
Sir_Michal jest offline  
Stary 03-09-2013, 20:36   #110
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację



Mewa spojrzała na mężczyznę z łukiem. Zmierzyła go z góry na dół wzrokiem i otarła pot z czoła.

- Płacę tyle, ile zdołasz sobie zabrać - powiedziała - I płynę na Północ. Zabierasz się?

Skinął głową.

- Harbert Storm - wyciągnął do niej prawicę - Mariella cię lubiła.

Pokiwała głową. Wytarła dłoń w spodnie i ścisnęła rękę mężczyzny.

- Moi chłopcy wołają mnie Mewa…Tyle Mari z tego lubienia przyszło, że przynajmniej miał kto zapłacić za nią cenę krwi - rozejrzała się po pokładzie - A teraz wszystko pójdzie w zatracenie...jej flota, jej imię, jej plany…- rzuciła łucznikowi szybkie spojrzenie - Znasz swoich kamratów lepiej niż ja. Dadzą się przekonać do tej szalonej wyprawy, co Ruda ją zaczęła, czy na swoje pójdą…?

Myślał przez chwilę, wpatrując się błędnym wzrokiem w unoszące statek fale.

- Część z pewnością odejdzie…Bo nic już ich nie trzyma przy załodze, albo nie zniosą widoku Corneliana bez swojego kapitana…Część na pewno zostanie, dla złota, albo dlatego że nie mają ze sobą co lepszego zrobić…może nawet z sentymentu, czy dziwnie pojętej lojalności. Nie zgadniesz jednak ilu - Harbert odetchnął głęboko świeżym, chłodnym powietrzem.

- Teraz pewnie myślą. Zawsze możesz im pomóc podjąć odpowiednią decyzję. Wystarczy parę słów. Dobra okazja, pogrzeb.
- Tak zrobię - westchnęła, przytłoczona nagle ciężarem zobowiązań, który niespodziewane spadł na jej barki - Witaj na pokładzie. Obyśmy doczekali lepszych wiatrów...

***




Pogrzeb o poranku był piękny. Zmyto krew i rozbryźnięte flaki z pokładu, połatano co bardziej rzucające w oczy uszkodzenia. Morze było gładkie, w jasnym świetle dnia Szczęścia i mały drakkar kołysały się łagodnie w lekkiej bryzie. Mewy skrzeczały podekscytowane nad głową Irgun. Uniosła wzrok ku górze i uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając na wiszące nogami w dół zwłoki marynarzy Róż, bujające się nad pokładem Corneliana, będące teraz pokarmem dla morskiego ptactwa. Dusza Marielli mogła odejść w spokoju, przykładnie pomszczona.

Stali kręgiem wokół zawiniętego w całun i obciążonego ciała. Razem z rudą piratką na dno pójdzie jej ulubiona biżuteria i sławna broń; niech w podwodnym królestwie Utopionego ma wszystko, czego jej do szczęścia potrzeba. Mewa rozejrzała się wokół siebie: zakazane mordy, jedna w drugą, pozornie zobojętniałe i nieuważne. Ale wystarczająco znała morskich ludzi, by wiedzieć, że każdy z nich smakuje teraz na języku długo oczekiwany wiatr wolności; pozbawieni silnej ręki albo skoczą sobie do gardeł w walce o przywództwo, ale rozpierzchną się na cztery strony świata, gdzie każdy sam sobie będzie kapitanem.

Wzięła ze sobą tylko Storma, który trzymał się gdzieś z tyłu. Niepewny to był sojusznik, niewypróbowany i raczej przypadkowy, ale ktokolwiek inny mógłby urazić pirackich kapitanów. A choć Żelaźni byli na pewno lepszymi wojownikami niż bezładna zbieranina morskich bandytów, Irgun nie łudziła się, jaki byłby wynik, gdyby doszło do rozlewu krwi.

Powiał silniejszy wiatr, porywając ciemne włosy żelaznej i szarpiąc futrem kaptura. Trzeba niedługo płynąć…



- Nie znam waszych zwyczajów, morscy ludzie - zaczęła, a z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się coraz pewniejszy. Słowa same płynęły, coraz szybciej i szybciej - I nie zamierzam ich zmieniać. Pozwólcie jednak, że powiem kilka zdań. Mój lud wierzy w siłę słów i pieśni. Powiada się, że jeśli czyjeś imię żyje w opowieściach, to człowiek taki żyje wiecznie w podwodnym królestwie. Pamiętamy czyny szalone, odważne, wielkie...I imiona tych, którzy zasłużyli na wieczną chwałę, nawet jeśli ich kości dawno zgniły w morzu, a ich statki rozszarpał sztorm - powiodła wzrokiem po zebranych - Znałam kobietę, która była legendą tych mórz. Jej sława i groza, jaką wzbudzała we wrogach, wyprzedzały ją, gdziekolwiek by się nie udała. Z nie mniejszym lękiem wypowiadano imiona jej wiernych towarzyszy...Kiedy ją spotkałam...cóż, rzeczywistość była jeszcze wspanialsza niż legendy!

Uśmiechnęła się w duchu, mając nadzieję że nikt nie zauważy tej krótkiej pauzy. Zaiste, wspomnienie tej nocy kiedy w oparach alkoholu i lęku dwie samotne dusze na chwilę odnalazły ukojenie, spalając się w ogniu pożądania, samo w sobie byłoby tematem na pieśń. Podniosła głos.

- Czerwona Mariella zaczęła dobrą opowieść. Opowieść o tym, że wolni ludzie morza nie muszą obawiać się królów i książąt, wodzów i lordów! Że potrafią stawić czoła potężnym i zwyciężać! Że zjednoczeni są niepokonani, że nie dryfują, ale sami tworzą wiatr, na którym płyną!! - wskazała na ciało, leżące u jej stóp - I powiem wam, że ta opowieść nie kończy !! Trwa i dzieje się teraz, dalej na Północy. Jej wolą było tam płynąć, po chwałę, władzę i łupy… - wyszarpnęła sztylet i dźgnęła się w spód dłoni. Z rozpostartych nad trupem palców kapnęła krew, znacząc karminowymi plamkami biel całunu - I przysięgam, że dokończę jej opowieść! Wracam na Północ. Wracam, by zobaczyć jak powstają ludzie morza, nie lękający się niczego i nikogo! - strzepnęła rękę i potoczyła wzrokiem po piratach - Możecie do mnie dołączyć i dopisać swoje imiona do tej opowieści...albo odejść i zaginąć w mrokach niepamięci, pędząc nadal dawny żywot banitów i ściganych. Wasza wola. Zrywa się wiatr, który niesie zmianę...wybierzcie mądrze, czy płyniecie z nim, czy przeciw niemu…

Odpowiedziała jej cisza, przerwana kilkoma pomrukami. Piraci nie wykazali ani specjalnego entuzjazmu, ani wielkiej dezaprobaty dla jej słów. Było to zdecydowanie nieklimatyczne zakończenie wielkiej przemowy.

- Nie jest źle - mruknął jej do ucha Storm - Dałaś im do myślenia. Jutro dowiemy się jak sprawa wygląda. Dziś pora się upić na smutno.

Pochylił się i chwycił za nogi owiniętego w całun ciała. Z tłumu piratów wyłoniło się pięciu mężczyzn, których Irgun kojarzyła jako kapitanów pozostałych sześciu Szczęść. Sprawnie podnieśli ciało i rzucili za burtę. Błękit wody szybko zamknął się nad bielą całunu; po chwili morze wygładziło się i małe falki, jakby nic się nie wydarzyło, lizały łagodnie burty statku.

Irgun przyglądała się chwilę za długo pogrążającego się w odmętach ciała. Usta cicho szeptały starą żelazną modlitwę za zmarłych, a dłoń kapitan bezwiednie powędrowały pod płaszcz, zaciskając się na mały woreczku, który nosiła na szyi. To był jej podróżny talizman, wspomnienie domu i bliskich: mały mieszek, w którym spoczywały trzy starannie związane kosmyki włosów: dwa ciemnobrązowe – Bjorna i Brigit, jej dzieci. I jeden siwy, Hurga. Teraz dołączył do nich czwarty, rudy. Kolejne wspomnienie, które będzie nosić ze sobą, gdziekolwiek zawieje ją wiatr i które będzie niosło ukojenie podczas sztormowych nocy.

Miała czas do wieczora, zanim kapitanowie przetrawią jej słowa, przelicza zyski i straty, rozważą wszystkie za i przeciw. Pozostawało czekać, i idąc za radą łucznika, pożegnać Mariellę na swój sposób. Splunęła w wodę, w ślad za zwłokami. Ta wymuszona bezsilność drażniła ją; wolałaby po stokroć zerwać się na wietrze i pożeglować naprzód, w kierunku brzegu, by znów wpaść w rytm bitew, krwi i ognia; poczuć, że przynajmniej ona żyje, rozpalić w sobie ten żar, tym cenniejszy, im więcej ludzi wokół zamieniało się po kolei w zimne ciała.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ou_aTbmz7zY[/MEDIA]

Podeszła do burty, przy której bujała się mała szalupa, która miała odwieźć ją na Śmigłego. Kiwnęła na Storma, szczerząc zęby.

– Jeśli dotrzymasz nam tempa w picu, uznam że się naprawdę nadajesz do załogi, piracie – rzuciła za mężczyzną.

***


Więc pili. Pili za tych którzy polegli i za tych, co polegną. Pili za bohaterów i łotrów. Pili za pamięć o bliskich i za zapomnienie o zmarłych, by nie przychodzili nocą, nawiedzać żywych. Pili za przeszłość – z zadumą, nad tym, co było; za teraźniejszość – z radością, że przeżyli do dziś i za przyszłość – z nadzieją, by ich podroż nie skończyła się za szybko. Pili i rozmawiali, śmiali się, wyzywali, płakali i znów pili, dwadzieścia trzy dusze w małej łupinie na bezkresnym przestworze oceanu.

A potem rzygali, wypluwając z siebie lęki i strachy, demony i upiory, wątpliwości i wyrzuty sumienia. I pili dalej, do nieprzytomności, do zapomnienia, do bólu duszy, by poczuć, poczuć że żyją, że żyją tak naprawdę, tak mocno i tak prawdziwie, jak tylko mogą żyć ludzie, którzy od dawna wiedzą, że są martwi.

Bo tak naprawdę byli martwi; z dala od domu, niepewni jutra, rzuceni na pastwę nieznanych i groźnych sił szalejących nad światem; pchali się w paszczę niebezpieczeństwu nie dla tego, że byli straceńcami; robili to, bo po prostu nie mieli innego wyboru. Każdy z tych ludzi, podległych Mewie, może prócz naiwnej Diny i dopiero co zaokrętowanego Storma, wiedział, bo znał to z własnego doświadczenia, że na Pyke być może nie wróci już nigdy. I że tam, na skalistych spłachetkach, które zwali domem, pewnie dawno o nich zapomniano, zapisując Śmigłego na długą listę statków, które pożarło nienasycone morze.

A wieczorem Mewa wytoczyła się z prowizorycznego namiotu, rozbitego na pokładzie, który był jej kapitańska kajutą. Ledwo co widziała na przekrwione i napuchnięte oczy, z trzymanego w jednej ręce bukłaczka resztki wódki lały się na pokład krzywym strumieniem. Bose stopy ślizgały się na pokładzie, na węźlastych, odsłoniętych ramionach kobiety włoski stawały dęba od zbliżającego się nocnego chłodu. Podniosła do ust róg i zadęła z całych sił; nuta była mocna i silna.

- Rudaaaa dziwkoooo !!! - ryknęła gdzieś w ciemne morze, zataczając się i chwytając się masztu dla równowagi – Płyniemy cię *hep* pomścić, kurwaaaaa...!!!

Śmigły ostrożnie manewrował, łapiąc wiatr. Po chwili obrał kurs w kierunku Dreadfort. Irgun nie oglądała się za siebie; miała naprawdę głębko w rzyci to, ile statków z floty Szczęść za nią podąży. Czas do namysłu minął; za niedługo stojące na morzu statki staną się obiektem zainteresowania kolejnej flotylli Róż.

Drakkar płynął powoli; do rana duże pirackie galery zdołają go jeszcze dogonić. Potem kapitan zamierzała rozwinąć w pełni żagle i dołączyć jak najszybciej do floty Ducha.

Zwaliła się ciężko na pokład, opierając ramieniem o burtę; flaszka poleciała gdzieś w noc, turlając się po pokładzie. Mewa przewróciła się na plecy, wpatrując się szeroko rozwartymi oczami w księżyc. Wydawało jej się, że z nieba patrzy na nią twarz jakiejś nieznanej jej kobiety. Wyciągnęła ku niej zaciśniętą w pięść rękę w geście ni to groźby, ni to próby schwytania srebrnego krążka.

- Ccciebie...też...dorwę...Wszzsztkich...was...za. ..po...wieszę... - wybełkotała jeszcze, zanim zapadła w niespokojny, pijacki sen.

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 03-09-2013 o 23:54.
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172