Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-10-2013, 21:34   #111
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Łowczyni trwała w cieniu i brudzie wąskiej miejskiej uliczki, milcząca i niewzruszona, choć serce rwało się jej z piersi. Ciche łzy spływały po umorusanych policzkach, żłobiąc lśniące ścieżki, a słabość ogarnęła członki i głowę.
Trzeba było wstać i iść, jak kazał Rolff. Trzeba było uciekać z tego przeklętego miejsca. Trzeba było wracać do lasu, w zapomnienie, w samotność i codzienny trud.
Cathil podparła się muru i podniosła na chwiejnych nogach. Podniosła zamglony wilgocią wzrok i zmarszczyła brew. Znajoma sylwetka majaczyła jej u wejścia do zaułka.
- Orin? - jej pytanie zabrzmiało żałośnie w pustce pomiędzy nimi.
Niziołek uśmiechnął się do łowczyni dając jej znak by do niego podeszła. Nie chciał rzucać się strażnikom w oczy bo jeśli Uisdean mówił prawdę, to jego też szukali.
- Udało się? - zapytał podekscytowanym głosem.
- Udało? - prychnęła, opierając się o brudną ścianę kamienicy. Przymknęła oczy i zwiesiła głowę - Nena z rąk jednego kata, trafiła do drugiego. Rolff to strażnik… uwolnił ją, ale nie może wypuścić. Zabrał ją spowrotem do więzienia.
- To znaczy… - bard się zająkał a mina mu wyraźnie stężała, załamał się - To znaczy, że wszystko stracone! Jak teraz możemy wyciągnąć Nenę z lochów? Sami. Bez żadnej pomocy. Niech to! - w przypływie złości niziołek kopnął w mur kamienicy. Mur okazał się bardzo twardy. Orin złapał się za stopę i podskoczył parę razy w miejscu póki ból nie ustąpił.
- Wiesz, byłem w świątyni… - rzekł zamyślony - I widziałem. Widziałem… coś… Wiedźmę. Tą z bagien… - przez głowę niziołka przewijały się obrazy z ostanich dni, wizyta w świątyni Tymory też odcisnęła nań swe piętno - Musimy działać sami. Z honorem. Z odwagą! - niemal zakrzyknął ostatnie słowo, zakasał rękawy i ruszył za strażnikami - Hej wy!
O mały włos, a jego nowoodkryty kręgosłup zaprowadziłby ich oboje na szafot. Cathil z rosnąca grozą słuchała religijnych peanów niziołka i nim jeszcze wybrzmiały złapała barda za fraki i zasłoniła usta dłonią. Cały wierzgający bagaż zaciągnęła wgłab alejki, ukrywając pod szerokim płaszczem.
Gdy była pewna, że nikt ich nie zauważył, przycisnęła Orina do muru i wściekla syknęła.
- Jeżeli chcesz iść na pewną śmierć, to beze mnie - potrząsnęła małym kompanem - Chcesz się wydać w ich ręce, idioto? Jedyne co tym zyskasz, to stryk. I jak pomożesz Nenie, dyndając obok niej, z gównem i uryną ściekającymi po nogach? Zaśpiewasz jej coś przez zaciśnięte gardło? - jej wściekły szept przerodził się w warknięcie. W końcu puściła niziołka i odsunęła się gwałtownie - Do czego ty się w ogóle nadajesz?

~"~

Lutnia... wchodziła do jaskini wilka po lutnię. Nie miała broni, nie miała towarzyszy, nie miała swoich liter i nie miała nadziei.
Ale broń mógł jej zastąpić chwycony w pięść kamień, towarzysze by ją spowolnili, litery miała w sercu, a z nadzieją i tak zawsze było jej krucho. Ważnym było by w takich sytuacjach być przygotowanym na wszystko. Poruszała się więc ostrożnie, jak cień wśród cieni i cicho, jak szczur wśród szczurów. Miała jeden cel, znaleźć lutnię, a może i resztę ekwipunku i jak najszybciej opuścić to miejsce. Szybko, cicho, bez chwili wahania.
A potem, Nena.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 21-10-2013 o 13:07.
F.leja jest offline  
Stary 20-10-2013, 21:34   #112
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Surowe oczy Wolnera... jego plujące jadem usta...Nawet nie słuchała tego co mówił. Dostrzegła w jego rozszerzonych źrenicach swoją przyszłość. Mała, żałosna figurka dyndająca samotnie na szafocie.

Już nic nie wydawało się ważne. Wszystko co działo się dookoła było tylko tłem, dla jej głębokiej, olbrzymiej rozpaczy.


Po odejściu kata Rolff zaklął coś pod nosem.

- A on to za kogo się kurwa uważa? - rzucił do swoich ludzi. - Chodź no.

Pchnął dziewczynę przed sobą może trochę mocniej niż powinien. Nena potknęła się i byłaby upadła gdyby jej nie przytrzymał. Weszli w mury lochów. Wszyscy pracownicy zbiegali się, żeby zobaczyć uciekinierkę. Przyglądali się jej z daleka a w oczach ich było widać zaciekawienie i po części strach. Czyżby bali się, że wiedźma obrzuci ich złym urokiem? W korytarzu pojawił się Kulawiec.

- O… Jesteście z powrotem - spojrzał druidce prosto w oczy. - Taka sztuczka udała się po raz pierwszy odkąd tutaj pracuję.

Nena spojrzała zrezygnowana na Kulawca. Chciało jej się płakać, przez własną głupotę, że dała namówić się wtedy na ucieczkę, przez przeklęty los, który ciągle wodził ją za nos i stawiał to coraz większe przeszkody na drodze.
Teraz już chyba odnalazła kres wędrówki. Nie taki, jakiego oczekiwała, ale najwyraźniej nie miała już kontroli nad własnym życiem.

Na przekór temu uczuciu odezwała się jednak:
- Żadna sztuczka… nie jestem kuglarką ani wiedźmą - z każdym słowem prostowała swoją postawę - żeby dla uciechy waszej czy innych sztuczki pokazywać. Jestem druidką. Zapamiętajcie człeku. Druidką. - Nena zdławiła w gardle wzruszenie.

Uśmiechnął się i zdawało jej się, że zobaczyła smutek w tym uśmiechu.

- Koniec dyskusji! - Rolff najwyraźniej nie był w humorze. Szarpnął oskarżoną raz jeszcze i pchnął do wnętrza budynku.
- Damski bokser - sapnęła druidka łapiąc równowagę - sama pójdę, pchać nie musicie. Poprawiła odzież, za szarpnął Rolff i ruszyła w kierunku, który jej wskazał.

Weszli w długi korytarz wzbudzając po drodze niemałe zainteresowanie, po czym doszli aż do celi, którą wcześniej zajmowała. Strażnik otworzył drzwi celi. Gdy Nena weszła do środka, zamknął je na klucz, który dostał wcześniej od Kulawca. Wyznaczył dwóch ludzi.

- Nie ruszacie się stąd na krok, choćby się któremu srać chciało. Jak mi dziewczyna zniknie, to nogi z dupy powyrywam. Ma tu się doczekać procesu - warknął. - Za trzy godziny was zmienią. - Dodał już łagodniej.

Spojrzał na więźniarkę przez pręty krat. Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz machnął tylko ręką i odszedł.

Nena znała norę, w której ją zamknęli, na pamięć. Potrafiłaby na ślepo wskazać każdą dziurę w ścianie, każde zagłębienie w posadzce. W kątach przybyło jedynie kilka pajęczyn i ... w jednym z zagłębień w ścianie dostrzegła młodego szczura. Wpatrywał się zaciekawiony w przybyłą, wcale nie przestraszony.
Nagle do głowy przyszedł jej pewien pomysł. Przecież w mieście i lochach musiało być sporo tych gryzoni. A gdyby tak....

Nena rozejrzała się dyskretnie. Strażnicy nie zwracali na nią uwagi. Odwróceni do niej plecami pogrążyli się w cichej rozmowie.

Druidka przywołała do siebie zwierzątko i długo do niego szeptała. Zadbała o to by zrozumiało o co prosiła.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 20-10-2013, 22:55   #113
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Nena! - krzyknęło coś w środku medyczki, a cała gama myśli i uczuć zawirowała w jej ciele, aby po chwili stworzyć czytelny obraz. Zrozumiała. Wydawało się jej, że rozumie.
Postronny, mniej uważny obserwator nie zauważył by niczego specjalnego - ot, dziewczyna odepchnięta przez strażnika, lekko wydawało by się oszołomiona po zderzeniu ze ścianą.
Kesa zamarła na kilka długich chwil, odprowadzając wzrokiem znikającą druidkę. Na twarzy dziewczyny był pustka, przykrywająca skutecznie galimatias rozgrywający się wewnątrz jej duszy i umysłu.
Jedynie palce zaciśnięte na krawędzi muru, kurczowo, spazmatycznie, paznokcie wbite w szorstką zaprawę, zbyt mocno, do bólu pozwalały się czegoś domyśleć. Ale równie dobrze mógł to być to prosty skurcz mięśni, spowodowany uderzeniem w ścianę budynku. Automatyczna reakcja organizmu chroniącego się przed upadkiem.
Kesa długo pracowała nad tym, żeby jej twarz była równie nieprzenikniona jak wieczorne niebo. Nie pozwalała, żeby emocje nią kierowały i nie pozwalała, żeby odbijały się na jej obliczu.

Stała tak, kompletnie nieruchoma, aż do momentu, kiedy ktoś nagłym szarpnięciem oderwał ją od ściany. Podniosła oczy i zobaczyła pochylonego nad nią kata.


Bernard rozprawiał, nakłaniając ją do pomocy. Był autentycznie poruszony, przejęty, bał się. Jak to możliwe? Czemu chciał uwolnić „wiedźmę” którą jeszcze tak niedawno przeklinał? Czemu wystepował przeciwko sobie, swojej profesji, czemu jednym ruchem chciał przekreślić tyle lat pracy.. służby? Nie rozumiała, a on nie chciał – nie potrafił? - jej tłumaczyć. Sam nie wiedział? Może cos zmąciło mu myśli, czasem po uderzeniu zostają ślady w umyśle, niewidoczne, niedostrzegalne w pierwszej chwili?
Ale jego emocje były autentyczne. Był wiarygodny. Wierzył w to, co mówił. Chciał ocalić Nenę i to wystarczało Kesie, żeby przystać na jego plan. Był.. śmiały, ale miał szansę się powieść. Mieli już odchodzić, kiedy ją zauważyła.


Starucha. Pasowała do tego miejsca, Oczywiście, nie mogło być mowy o przypadku – specjalnie wybrała bramę, w której mroku skryli się z katem. Czy podążała za nią, czy za Bernardem? Nie zapytała, zapewniła kata, ze zna Irgę i odeszła.
Kat był czytelny, jego obecność nie męczyła medyczki. Starucha... zajmowała zbyt dużo przestrzeni. Kesa nie wiedziała, jak może to inaczej określić, zwykle nie brakowało jej słów, ale ta kobieta… Była tajemnicą. Kiedy pojawiała się ciemność stawała się ciemniejsza i zaczynało brakować powietrza. Zajmowała zbyt dużo przestrzeni. Budziła lęk. I szacunek. Intrygowała. Niepokoiła. Przerażała.


Medyczka przyśpieszyła, kierując się w stronę domu Von Szanta. Martha, jej mąż, nawet młoda Szantówna wylecieli jej z głowy, stając się mało znaczącymi plamkami na obrzeżach świadomości. Myśli Kesy krążyły wokół Neny. I tego, czego podjęła się zrobić.
Potrafiła zwolnic puls i oddech druidki na tyle, ze nawet uczony medyk stwierdzi śmierć. To było proste. Potrafiła też – co trudniejsze – wydobyć potem Nenę z letargu. Mogła użyć mikstur, mogła swoich umiejętności. Tak jak potrafiła zmusić krew, żeby przyspieszyła, albo popłynęła we wskazaną stronę, do świeżo połatanej tętnicy, tak samo potrafiła zagęścić ją i zatrzymać – spowolnić. To samo mogły zdziałać mikstury, ale do przygotowania potrzeba było czasu i precyzyjnie – bardzo precyzyjnie - dobranych składników. Przy aplikacji powinno uwzględnić się wagę pacjenta, czas ostatniego posiłku, ogólny stan i wiele innych czynników. Powinno się warzyć miksturę w obecności pacjenta, żeby móc na bieżąco modyfikować skład mieszanki, uwzględniając potrzeby i stan tego ostatniego … Tak powinno się to robić. Ale tutaj nie było takich możliwości, brakło też czasu Mogła zaryzykować i uwarzyć miksturę bardziej uniwersalną, ale ona .. działały często zbyt słabo, lub zbyt mocno.
Dlatego zdecydowała, ze użyje magii. To znaczyło, ze musiała teraz zadbać o naczynie i instrumenty. O siebie.

Weszła do kuchni domostwa Von Szanta i poprosiła o posiłek. Warzywa, ser, kasza. Nie była głodna, ale organizm potrzebował energii. Jadła niespieszenie, precyzyjnie przeżuwając każdy kęs. Po posiłku udała się do łaźni, gdzie spędziła trzy kwadranse na skomplikowanym rytuale ablucji. Na koniec wróciła do swojej komnaty i nakazała przydzielonej jej służącej nie zakłócać sobie spokoju bez wyraźnej potrzeby.
Zamknęła okiennice, oczyściła umysł i pogrążyła się w medytacji. Na koniec położyła się w łożu i natychmiast zasnęła – spokojnym, regenerującym ciało i umysł snem. Nie poruszały nią żadne wątpliwości, wiedziała, co chce zrobić.

I liczyła się z konsekwencjami.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 21-10-2013, 11:31   #114
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
- Ja… Nie wiem… - zszokowany reakcją towarzyszki bard osłupiał, jednak wyraźnie został wyrwany z szaleńczego uniesienia. - Oni… Oni wzięli nam wszystko… Moja lutnia… Proca… Eliksiry… Nie mamy nic… Nic prócz… - spojrzał w dół na swój ubiór przypominający w tamtym momencie najpodlejsze łachmany. Oczy się mu zaszkliły. - To miała być bezpieczna wędrówka, pełna przygód. Materiał na pieśni i wiersze. To… To wszystko nie tak… - Orin zamyślił się spoglądając smętnie w niebo. - Myślisz, że powinniśmy uciekać? Za miasto? Nie mogę oglądać jak Nena… Jak oni ją… - głos ugrzązł mu w gardle.
Zaczynał mieć tego dość. Czuł się bezradny, wręcz zdesperowany. Chciał pomóc przyjaciółce, uratować ją i oczyścić z zarzutów by sprawiedliwości stało się za dość. W takiej albo innej kolejności. Nie miał jednak żadnych wpływów w mieście, żadnych znajomości, żadnych punktów, o które mógłby się zaczepić. Mógł liczyć tylko i wyłącznie na siebie i Cathil, z czego on rzeczywiście nie nadawał się do niczego. Dlaczego w wiosce zginęli Bataar i Ellfar a nie on, niezdarny kurdupel. Gdyby oni tu byli tu zamiast Orina to z pewnością by coś wymyślili. Łowczyni patrzyła na załamanego małego człowieczka z rosnącą rozpaczą.
- Nie… nie wiem - odparła cicho. Zrobiła krok w jego stronę i opadła na kolana. - Jeżeli zostaniemy, to… Mam pewien pomysł, ale nie wiem co z tego będzie. Możemy spróbować… porozmawiać - słowo nabrało w jej ustach złowieszczego brzmienia. - Z katem. Może go przekonamy, że Nena jest niewinna.
Niziołek wytrzeszczył oczy na łowczynię. Widać było po nim, że jest przerażony.
- Z katem? Z katem! Haha! - roześmiał się jakby postradał zmysły - Skąd ci taki pomysł w ogóle do głowy przyszedł? Owszem, z katami się rozmawia ale zazwyczaj nie jest to przyjemnie spędzany czas - a po zastanowieniu dodał - Poza tym, nawet jeśli, to jak mamy go przekonać? Jak kogokolwiek przekonać? Nie mamy złota ani… - zawahał się myśląc o krągłych walorach łowczyni jednak nie powiedział niczego na głos a jedynie zbeształ się w myślach, że w ogóle o czymś takim pomyślał - Nic…
- Dobrze wiem, jak to jest z katami - mruknęła i łypnęła spode łba na Orina - Ale nie widzę innej drogi - przełknęła ślinę. - Pokażę ci ukryte przejście poza miasto. Jesteś bardem, opowiesz wszystkim jaką kupą śmierdzącego gówna jest to miasto.

- O nie, nie... - przerwał lecz zawahał się wyraźnie.
Po dziwnym grymasie na jego twarzy widać było, że wewnątrz siebie prowadzi bitwę. Nie na miecze a na emocje, nie z przeciwnikiem a z samym sobą. Dawno już nie spotkał ludzi, na których mógł tak bardzo polegać, jednak jak każdy dorosły niziołek zdawał sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji swoich czynów i niektórych zwyczajnie się bał.

Przeczytał gdzieś kiedyś, że strach tnie głębiej niż miecze. Zapamiętał sobie to zdanie bo zdawało się nieść ze sobą prawdziwą mądrość. Powtarzał je nieraz słowa straciły dla niego głębszy sens. Teraz znaczenie tej sentencji docierało do niego ze wzmocnioną siłą. Strach to najniebezpieczniejsza z broni – pomyślał – i jeśli działa na korzyść przeciwnika to...

Nagle coś w Orinie pękło, przełamało się wpół. Cathil dostrzegła to coś w jego twarzy i zielonych oczach, ale nie potrafiła tego nazwać. Trubadur wahał się jeszcze tylko przez moment bo w końcu, dosłownie w jednej chwili, poczuł, zrozumiał, uświadomił sobie, że gdyby teraz stchórzył to... to część jego by zwyczajnie umarła, zostawiając po sobie pustkę. Ta lepsza część. Nie mógł do tego dopuścić. Wyprężył się jak puszczona cięciwa łuku, chyba nigdy jeszcze nie był niczego tak pewien jak w tamtym momencie.
- Jeśli ktoś ma kogokolwiek przekonywać to będę to ja. Nie obraź się, ale po prostu nie umiesz gadać. Pójdziemy… Pójdziemy do niego razem. Najlepiej zanim zacznie przesłuchiwać Nenę. Utniemy sobie pogawędkę... Ale na naszych warunkach... Jeśli nadal taki jest plan... Później pójdziemy w świat i zaśpiewamy to i owo o Denondowym Trudzie ale zanim cokolwiek… - Orin ostrożnie wyjrzał zza rogu omiatając wzrokiem pustą ulicę i wejście do zakładu szewskiego gdzie jeszcze przed chwilą przetrzymywano Nenę - Co powiedział ci ten… hmm... Rolf, o! Zostawili cię w spokoju?
- Kazał mi opuścić miasto, dla dobra wszystkich… - Cathil przetarła zmęczoną twarz. - Dobrze, to chodźmy, musimy znaleźć kata i jego mieszkanie - wstała i spojrzała na niziołka, wspominając problemy jakie miał z prosta wspinaczką. - Najlepiej będzie jeżeli tropieniem zajmę się sama.

- Dobrze ale… - niziołek spojrzał na Cathil trochę zmieszany, było mu trochę głupio o to prosić ale musiał spróbować - Moja lutnia… Odebrali mi ją…
Łowczyni początkowo nie zrozumiała.
- Dobrze, dobrze… jakoś ją odzyskamy. Kto ci ją zabrał?

- Te zbiry. Co nas trzymały. Von Gass… - odparł niziołek wbijając wzrok w mrok wejścia do zakładu szewskiego.

- Cholera - Cathil syknęła. Widać było jak na dłoni, że nie uśmiechało jej się włażenie niedźwiedziowi do nory. Splunęła. - Dobra, cholera, czekaj tu… albo lepiej, idź za strażnikami i zobacz co zrobią z Neną, może upatrzysz kata. Jeżeli ci się uda, to - zawahała się. - Bardzo ostrożnie miej go na oku. Bardzo ostrożnie. Udawaj żebraka, nie rzucaj się w oczy… rozumiesz?
Rozumiał, co jak co ale udawanie wychodziło mu całkiem dobrze.
- Spotkamy się... - zawiesiła głos zastanawiając się nad wyraz poważnie gdzie mogliby się bezpiecznie spotkać i chyba uznała, że Dennondowy Trud ubogi jest obecnie w takie miejsca bo zaproponowała jakby zrezygnowana - Tam gdzie ostatnio się ukryliśmy. Pamiętasz?

- Tak. Tak pamiętam - niziołek przełknął ślinę. - Poradzisz sobie?
Łowczyni wzruszyła ramionami i wyjęła kartkę z literami zza pazuchy. Chwyciła kawałek węgla z rynsztoka i nabazgrala na odwrocie mapę. Bard niestety nie zdawał sobie sprawy z tego jak ważny jest dla Cathil ten kawałek papieru, w innym wypadku pewnością doceniłby poświęcenie towarzyszki.
- Jakby nie, to tak dojdziesz do tunelu, który cię wyprowadzi z miasta. Jest tam opuszczony dom, a w domu klapa, a pod klapą dziura w ziemi - wcisnęła papier w ręce barda. - Dobra… robota czeka.

- Dobra - powtórzył jakby mechanicznie Orin - Robota, tak… To… Powodzenia… i… no… uważaj na siebie - odwrócił się i oddalił nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Zdecydowanym krokiem parł przed siebie - musiał dogonić znikających już pola widzenia strażników prowadzących Nenę. To było teraz jego zadanie, skupił się na nim jak tylko mógł starając się bronić przed uderzeniami strachu. Strażnicy. Nena. Kat. Cel. Cały świat.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 21-10-2013, 12:59   #115
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Kat myślał gorączkowo. Dowodów na niewinność Neny nie miał...jeszcze. Rozmowa z Gwizdą była kluczowa dla osądzenia sprawy, ale z drugiej strony wiedźma była tu teraz! Raz już zniknęła; teraz nie było pewności, że spłoszeni nagłym węszeniem wokół siebie spiskowcy nie zapragną uciszyć jej tym razem skuteczniej. Spojrzał wokół siebie i ze zdumieniem dojrzał białą suknię Kesy. Panienka medyczka zaiste miała dar wtryniania swojego ślicznego noska akurat tam, gdzie była akurat najmniej potrzebna. Ale...medyczka...medyczka...Bernardowi nagle desperacka myśl zaświtała w głowie, i uczepił się jej zaiste jak tonący ostatniej deski. Pot sperlił mu się na czole, kiedy przypomniał sobie, ile ryzykuje, ile ma do stracenia...Wziął głęboki oddech i skierował pewne kroki do dowódcy oddzialiku. Jak mu tam było? Ralf? Rand? Rolf!

- Strażniku - odezwał się twardo i z lekką nutą wyższości. “Żeby tylko nie zorientował się, jak jak sam się lękam...Kelemvorze, dodaj mi chłodu i spokoju Twoich poddanych…” - Zasługujecie na pochwałę za ujęcie groźnego zbiega. Napiszę o was słowo… - Lecz teraz nie ma się co cackać z parszywą magiczką. Związać, zakneblować, do ostatniej celi odstawić. I straż postawić! Ale nie przy drzwiach, bo kogo jeszcze opęta…A jak wierzgać będzie, to obić, byle duszy nie wytrząść! - spojrzał krzywo na dziewczynę, jakby zaraz miała rzucić mu się do gardła. “Wybacz mi” - szepnął w myślach - “Ale muszę, zrozum, że muszę, żeby wszystko naprostować” - Poślijcie kogo do rady w try miga. Papier na wyrok chcę mieć przed wieczorem, coby znów wam się w powietrzu nie rozpłynęła… - pozwolił sobie na złośliwy przytyk w kierunku straży - Będziesz wisieć, moja panno! - powiedział nieco zbyt głośno, a mury odbiły jego mocny głos - Potańcujesz nam na konopnym sznurze, oj potańcujesz...osobiście dopilnuję! O-SO-BI-ŚCIE! - podkreślił z mocą. “O bogowie, bogowie, modlę się do was, spójrzcie na mnie, i sprawcie, by moje słowa stały się prawdą. Błaga was stary grzesznik…nie pozwólcie, by moje ręce splamiła krew niewinnego” - gorączkowo powtarzał w myślach paniczną modlitwę, gdy jego usta pozostawały chłodne, okrutne i bezlitosne. I nie czekając na odpowiedź zaskoczonego strażnika, odwrócił się na pięcie i podszedł do Kesy.

- Co wy tu robicie?! - odezwał się groźnie, chwytając dziewczynę mocno za ramię - Wstęp do lochów zakazy! - miał nadzieję, że straż go słyszy; w końcu to na ich użytek grał tą scenkę rodem z kiepskiego dramatu.

Kesa odruchowo szarpnęła się, raz i drugi, próbując uwolnić z uścisku. Równie dobrze mogła się mocować z zamkniętymi, dębowymi drzwiami. Zanim sięgnęła do innych - skuteczniejszych - środków dotarły do niej kolejne słowa kata. Coś w nich było dziwnego, ton nie pasował… Potrząsnęła głowa, próbując odgonić obezwładniające ją oszołomienie i przywrócić jasność myślenia.

- Muszę was stąd zabrać… - Bernard pociągnął ją w kierunku bramy, ale nachylił się lekko i szepnął przez zaciśnięte do bólu szczęki i wyschnięte gardło - Cho..chodźcie ze mną...pom...po...pomocy waszej potrzebuję, trzeba kogo...ocalić - przełknął gwałtownie nabrzmiałą w ustach gulę śliny - Tylko nie przy...świadkach - wbił w Kesę niespokojne spojrzenie szarych oczu, w którym strach mieszał się z nadzieją i błaganiem o ratunek.

Skinęła głową, prawie niedostrzegalnie.

- Przecież mnie znacie! - zaprotestowała, też na użytek strażnika. - To jakaś pomyłka… - dodała, pozwalając się jednak prowadzić.

Gorączkowo zastanawiała się, jak pomóc Nenie, ile może powiedzieć katowi i przede wszystkim - czego ten może od niej chcieć.

Kiedy Bernard może zbyt pospiesznie odholował dziewczynę w łuk bramy, poza zasięg oczu i uszu przypadkowych gapiów, zbliżył swoją twarz do jej. Kesa widziała dziwnie zbladłe oblicze kata, na którym powoli kwitły małe kropelki potu. Nieświadomie zaciskał i luzował uścisk na jej ramieniu, a jego oczy strzelały niespokojnie na wszystkie strony. Zdenerwowanie i niepewność biły od niego wyraźnie; stanąwszy jednak w chłodzie cienia, mężczyzna począł się uspakajać. Kiedy w końcu puścił Kesę i odezwał się, w jego głosie słychać było więcej ponurej determinacji, niż załamania i lęku.

- Wysłuchajcie mnie - powiedział niegłośno - Musicie mi zaufać, panno Keso, tłumaczyć się potem będę, bo tak nas tu noc zastanie. Na ziołach się znacie i drakwijach wszelakich, prawda? - uczepił się tej myśli gorączkowo - Wiem, że są trucizny, co człowieka na podobieństwo sztywnego zewłoka czynią...ale tak, że nie umiera wszystek. Jeno w sen zimny zapada, i przebudzić go można z tego potem - Zniżył głos do szeptu - Umielibyście..umielibyście takie coś nagotować? Ingrediencje się znajdą...pomoc też jakowaś. Ale sprawa pilna...bardzo. Bo się jutro okazać może, że na szafocie bogom ducha winna zadynda niewiasta, a nie groźna wiedźma…- westchnął - W was jedyna nadzieja. I ufność moja, że zrozumiecie…i zechcecie pomóc - wyciągnął rękę i dotknął ramienia Kesy delikatnym gestem - Wybaczcie mi…
- Wiedźma? - zapytała, blednąc nagle, bo zrozumiała, wydawało się jej w każdym razie, że zrozumiała o kim kat mówi, i o co ją prosi. - Wiedźma? - Powtórzyła. - Ona... To pomyłka. Nie możecie. Chwali się wam, że cierpienia jej chcecie oszczędzić, ale ona.. Nie jest wiedźmą. - potrząsnęła głową i teraz ona złapała mężczyznę za rękaw - Odpuśćcie jej. - Poprosiła. - Ona niewinna.
- Nie, nie to, nie tak! - kat pokręcił głową, rozczarowany. Może z nerwów mówił zbyt chaotycznie, że nie został zrozumiany? Wciągnął Kesę jeszcze głębiej w bramę, tak, że prawie wyszli na zalany słońcem bruk ulicy. Zdawał się nie zwracać uwagi na czarno ubraną staruszkę, która opierała się z boku o mur - Za ucieczkę na pohańbienie ją dadzą...stryk znaczy. Modlę się do Kelemvora, żeby tak było… - westchnął i zrobił jakiś skomplikowany gest rękami - O, taki węzeł jest. Jak szubieniczy, jeno karku nie zrywa...Cmentarz jest poza miastem, wiem, gdzie skazańców chowają...Kiedyś ciała stamtąd brałem, grabarz mnie zna. Tedy… - przełknął ślinę - Śmierć się okpi. Uda, jak w jarmarcznej sztuce…Rozumiecie mnie? - spojrzał szybko na kobietę, szukając u niej potwierdzenia.

Kesa pokiwała głową, powoli. Rozumiała, co kat planuje zrobić. Nie rozumiała tylko

- Dlaczego? - zapytała, patrząc w twarz mężczyzny - Dlaczego działacie wbrew sobie? Wbrew waszej profesji? Chcecie zaprzepaścić wszystko dla Ne.. - zająknęła się. - Dla tej więźniarki? Znacie ją?
- Aaahhh.. - Bernard złapał się otwartą dłonią za twarz - Z fi-filozofi będziecie mnie tera pytać? - spytał zniecierpliwiony; nerwowość i lęk mężczyzny sublimowała się w powoli narastający gniew - Niewiasty...na bogów! - ni to westchnął, ni to jęknął - Nie znam. I wiem, co czynię, demencja jeszcze mi mózgu wszystek nie wyżarła, choć może i wyglądam - warknął - Spowiadać będę się potem, panienka pozwoli, bo zara przyjdzie nam nad trupem debatować…

Bał się; bał się się i maskował to gniewem, ale skądinąd słuszne pytanie medyczki znów obudziło w nim demony. Stary cynik złapał idealistę za gardło i nielicho przydusił. Tyle ryzykować...złamać te pisane i niepisane zasady...życie swoje też na szali położyć...przebiegł go nagły dreszcz, gdy uświadomił sobie nagle ogrom konsekwencji, które nań spadną, nawet jeśli plan by się powiódł. A jeśli nie? Wolał tego sobie nawet nie wyobrażać. "Chwila!" - krzyknął w myślach do swojej bardziej pragmatycznej strony, która tryumfalnie maszerowała do sumienia kata. "Niech jej słowa będą języczkiem u wagi. Odmówi - krew niewinnej niech na nią spadnie. Zrobiłeś wszakże, co mogłeś…"

Kesa rozpoznała strach. Przebijał się przez cała gamę uczuć miotających mężczyzną. Czysty, pierwotny, głęboki. Ale była też determinacja, chyba nawet mocniejsza niż strach. I był - oczywiście - gniew, ale on nie był istotny. Żaden mężczyzna nie przyzna się, ot tak, do strachu. zawsze zamaskuje go inną emocja. Złość i gniew były najbardziej powszechne, Kesa wiele razy widziała, jak złość - jak miękka kołderka - otulała strach, tkliwość, miłość, lub bezradność.

- Pomogę - powiedziała krótko, dochodząc całkowicie do siebie. Znów kierowały nią racjonalność i pragmatyzm. - Wiem jak. Chodźmy, nie stójmy tak… - spojrzała w bok i wtedy jej oczy napotkały spojrzenie Staruchy, przyczajonej tam tuż obok, jak ciemniejsza plama mroku w nocnym lesie.
Dziewczyna nie zdziwiła się. Starucha....pasowała do tego miejscu.

- Krew zawołała i znalazłam ją - odezwała się Irga głosem szeleszczącym jak przepalone słońcem trawy na rozległym stepie. - Znalazłam dziewczynę o włosach jak kora dębu. Źródło. - Kościane, barbarzyńskie ozdoby podkreśliły grzechotem gest ręki, gdy okutą końcówką kostura wskazała ciemne wejście, w którym zniknęła druidka. - Muszę z nią porozmawiać, Keso z Imari, muszę się z nią spotkać. Muszę sprawić, by opuściła to miasto. Pomożesz mi, Brzozo? - Przeniosła spojrzenie czarnego oka na zaciętą, pobladłą z gniewu twarz kata. - A ty, Kamieniu? - zapytała powoli.

Kat na dźwięk słów odwrócił się gwałtownie w kierunku głosu, odruchowo kładąc dłoń na mieczu. Kiedy jednak spojrzał na zasuszoną babinkę, uspokoił się. Spojrzał z lekkim uśmiechem na medyczkę.

- Chyba zbłądziliście, babciu… - powiedział miękko, a stara tylko pokręciła głową, rzucając mu kose, trochę rozbawione spojrzenie - Zimne i mokre lochy to nie miejsce dla was…Pozwólcie, że was stąd zabiorę.
- Wygląd często może mylić… - mruknęła Kesa. Spojrzała na Irgę - Kat chce pomóc twojemu źródłu. Ja też. Nie możemy tu stać…
Bernard popatrywał z konfuzją to na Irgę, to na Kesę. Jednak to, że kobiety najwidoczniej się znały, przeważyło.
- Ano racja. Jeszcze kto nas przyuważy złym okiem… - zafrasował się - Bądźcie u von Szanta pod wieczór, panienko Keso. Poślę po was umyślnego, że niby zachorzałem znów na głowę…- klepnął się otwartą dłonią w potylicę - U mnie na kwaterze spokojnie pogwarzymy...Tylko - rzucił szybkie spojrzenie na staruszkę - Nikomu...wiecie...ani piśnięcia. Bo po takim czymś, na co się zamiarujemy, to stryk nam będzie wybawieniem, a nie męką…
- Dobrze… - Kesa zawahała się, ale dokończyła myśl. - Wiedzcie tylko, że nie potrzebuję medykamentów, żeby zrobić to, o czym mówiliście.
- Ano, ano - kat nerwowo pokiwał głową - list polecający wam napiszę...nie trapcie się – odetchnął z ulgą. Medyczka się zgodziła, to najważniejsze. W doborowej kompanii i do piekieł iść można, bo to i człowiekowi raźniej i pewniejszy się czuje - Za długo już tu sterczym - rozejrzał się nerwowo - jeszcze kto jakieś podejrzenie poweźmie. Idźcie swoją drogą, na wieczór się zobaczym.

- Dobrze, czekam na umyślnego od was - powiedziała Kesa i odeszła.
Starucha jednak została. Krucha, przygięta wiekiem, zadzierając głowę do kata jak stary, skrzypiący kościami kocur.
- Jak masz na imię, chłopcze? - spytała, przyglądając mu się uważnie.
- Bernard, proszę pani - odpowiedział kat niemal odruchowo. Dopiero po chwili zorientował się, co wypowiedziały jego usta. Uśmiechnął się lekko; ot, poczuł się nagle jak młody żak, co przywiodło na chwilę beztroskie wspomnienia. A przecież wiek zabrał przyprószył siwizną i jego włosy; w porównaniu z tryskającą młodzieńczą jędrnością Kesą, obydwoje byli zgrzybiałymi staruszkami u końca swych dni. Pochylił się nad Irgą i ujął ją delikatnie pod łokieć. - Chodźcie stąd, babciu. To nie dla was sprawy...Szkoda waszej uwagi - powiedział łagodnie. Nie lękał się staruszki, ale niezależnie od jej zapewne szczerych intencji, przez szacunek dla jej wieku nie chciał jej mieszać w tą ryzykowną kabałę.

Babina jednak cmoknęła z niezadowoleniem przywiędłymi ustami, łypnęła na niego martwym, przeciągniętym bielmem okiem. I skinęła na niego palcem, dając znak, żeby się nachylił, sięgnęła ciepłymi palcami do jego twarzy, a kata zakręciło w nosie od zapachu krwi i opatrunku, który nosiła na jednej z rąk.

- Posłuchaj, Bernardzie - powiedziała, matczynym gestem dotykając jego policzków, a w jej cichym głosie nie było nic ze starczego zdziecinnienia. - Posłuchaj, Kamieniu. Nazywam się Irga, jestem szeptunką i zapłaciłam krwią, żeby odnaleźć tą dziewczynę. Zaklinam pecha, sprowadzam szczęście i czytam linie losu. To mój fach. I jestem tam, gdzie powinnam być, bo potrzebujecie mojej pomocy, potrzebujecie szczęścia, by to się udało - mówiła z powagą, naciskiem. - A jeszcze bardziej potrzebuje go dziewczyna z lochów. Bo coś ją dotknęło, coś ją naznaczyło i sama sobie z tym nie poradzi. Rozumiesz, Kamieniu?

Na słowa staruchy Bernard momentalnie zesztywniał. Magia? A więc jednak…! Wątpliwości wróciły z nową siłą. Może właśnie popełniał największy błąd swojego życia? Spojrzenie na całą tą kabałę znów się zmieniło; w myślach kata odżył mętlik podejrzeń, domysłów, hipotez...Aż zakręciło mu się w głowie. Prawda jednak była taka, że i tak nie dojdzie prawdy bez przepytania tej nieszczęsnej więźniarki. Staruszka miała rację; choć nie rozumiał wiele z jej bełkotu o manipulacji losem, ostatnie słowa miały w sobie prawdę: Nena, zupełnie bez własnej woli, stała się centrum wydarzeń, wokół którego teraz krążyły po kolizyjnych orbitach życia, plany i interesy wielu, inaczej niezwiązanych z sobą ludzi.

- Aha - pokiwał głową, choć zakiełkowała w nim podejrzliwość i nieufność względem szeptunki - Jeśli możecie pomóc...zróbcie to. Zaiste, uśmiech losu byłby mile witany. Ale nie trzeba nam kogo bez potrzeby mieszać w te rzeczy…- pokręcił głową - Wiele na szali stawiamy...musim sami nieść ten trud...i konsekwencje. Takie czasy - pomyślał - że tak się wszystko kiełbasi, że to kat, co stać ma straży prawa, sam to prawo chce łamać. Ale tak zawsze jest, kiedy trzeba wybrać między prawem a sprawiedliwością…
Pogłaskała go po szorstkim policzku, odsuwając zaraz od jego twarzy pokrzywione wiekiem i ciężkie od żelaznych pierścieni palce.

- Pomogę. Ale muszę przy tym być - powiedziała twardo. - Muszę być przy niej. To nie kaprys starej kobiety, chłopcze - zastrzegła, nim zdążył odezwać się, zaprzeczyć jej ponownie. - Nici przeznaczenia, które widzę i to co dzięki temu wiem, nakładają na mnie powinności, Kamyku. Muszę naprawić to, co ktoś uczynił tej dziewczynie. I nie tylko jej - także Brzozie. Muszę, bo to moja rola i nikt inny nie wypełni jej za mnie. Nie odmawiaj mi… Nie utrudniaj mi tego - poprosiła.

Kat nie cofnął twarzy. Dotyk starej, pergaminowej dłoni budził w nim dawno zapomniane uczucia i wspomnienia: miłość, troska, cierpliwość...Powinności rodzica, które sam sobie odebrał, odtrącił an własne życzenie. Pokręcił głową, zrywając te lepkie, pajęcze nitki wspomnień.

- To...będzie trudne - westchnął - Obiecać wam mogę, że ją zobaczycie. Całą i zdrową...i bezpieczną, jak bogowie dadzą. Nie mniej, i nie więcej. - ujął dłoń babiny w swoje mocne ręce i lekko potrząsnął, jakby wymieniał z kimś uścisk - Nie zamartwiajcie się. Wszelkie rzeczy przekażę Kesie, ona wie, gdzie was najść…?

Irga potrząsnęła głową. Wyjęła spod ubrań pergamin.

- Dostałam to od człowieka, który poprosił mnie o pomoc - wskazała jedną z pobliskich kamienic.
– Poślę do was pod wieczór kogo, jako i do Kesy – obiecał kat – Bywajcie w zdrowiu.

***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GLK9V-Q8yVc[/MEDIA]

Kat pisał testament. Pióro skrzypiało, kiedy ostrożnie, by nie narobić kleksów, kreślił ozdobne zawijasy liter. Zaskakujące, jak całe swoje życie można zamknąć na arkuszu pergaminu, w kilkunastu słowach, dyspozycjach i mililitrach atramentu. Swój skromny dobytek i wszelkie ruchomości zapisał w całości kupcowi, u którego mieszkał; mieszkanie i cenne zbiory inkunabułów, a także część oszczędności ukochanej Amandzie; resztę zaś sprawiedliwe rozdzielił między swą dawno porzuconą rodzinę, miejski przytułek dla sierot i nielicznych przyjaciół, nie zapominając o Kulawcu, Krantzu i Angusie. Ogarnął go melancholijny nastrój; z perspektywy pióra jego życie zdawało się być smutnym ciągiem nieistotnych zdarzeń, a z rzeczy, które osiągnął i z których mógłby być dumny, największą wartość miała solidna dębowa szafa i garść srebrnych monet. Posypał dokument piaskiem i przyjrzał mu się uważnie, a potem nachylił nad nim płonąca świeczkę; płynny wosk zasyczał cicho, kiedy przykładał doń chłodny metal sygnetu z pieczęcią.

W kominku wesoło buzował ogień, chciwie i bez skargi pożerając katowską przeszłość: niedokończone dzienniki, do pisania których zabierał się wielokrotnie i zawsze nie starczału mu chęci i woli, by regularnie zapełniać czyste kartki; dokumenty, pełne barokowych zdań i groźnie wyglądających, zamaszystych podpisów, których moc wyparowała z biegiem lat i zmianami na politycznej mapie miasta; listy od i do osób Bernardowi dalekich, bliższych i tych bliskich zupełnie; luźne notatki, mapy dawnych wypraw, niewprawne anatomiczne szkice, zapiski z egzekucji, luźne uwagi poczynione na marginesach innych papierów....trochę się tego nagromadziło przez lata. A teraz oddawał je we władzę płomieni, i niemal fizycznie czuł, jak z każdym kolejnym trzaskiem ognia znika i zapada w niepamięć część jego duszy.

Mieszkanie zostało starannie uprzątnięte; pod czujnym okiem Wolnera służba wydobywała z zabitych na głucho skrzyń wszystkie jego ubrania, bieliznę, zasłony, bibeloty...powódź przedmiotów, która zdawała się nie mieć końca. Teraz wszystko to spoczywało w dużym pokoju, starannie poskładane i dokładnie opisane: co, komu i jak się przynależy, zgodnie z ostatnią wolą Bernarda. Zatrzymał tylko kilka najniezbędniejszych rzeczy, spakowanych w znoszony, acz solidny plecak, koło którego stał podróżny, okuty kostur i przeciwdeszczowa kapota, gotowe do drogi, niemal jak to bywało za dawnych lat na szlaku.

Może to wszystko okaże się niepotrzebne – myślał kat, krążąc pośród pryzm swojego dobytku z należytą uwagą, aby czegoś nie potrącić czy nie podeptać - Może sprawa z wiedźmą pójdzie gładko, wszystek się ułoży i wrócę tu znów, na stare śmieci, by żyć dalej, jak żyłem. Był jednak człowiekiem starannym i zapobiegliwym, więc z ponurą determinacją przygotował siebie i swoje życie na najgorsze. Samej Śmierci się nie obawiał; raz, że widział ją w swoim życiu tak często, że niemal polubił tą jej chłodną, milczącą obecność za swymi plecami; dwa, wierzył...ba! wiedział, że w życiu starał się czynić dobro i postępować prawie. Na sądzie przed bogami stanie więc czysty i bez grzechu. Bardziej mierziła go myśl, że zostawi tu, na tym doczesnym padole tyle niedokończonych spraw, które może jeszcze zagmatwać przedwczesny jego zgon; i to głównie dlatego z taką pieczołowitością oddawał się tym „okołopogrzebowym” zajęciom.

Prócz testamentu spisał jeszcze kilka listów; w razie jego aresztowania mają być wysłane do rodziny i Amandy. Oprócz pożegnań i poleceń miał zamiar umieścić w nich kilka słów wyjaśnienia, co skłoniło go do postąpienia tak, a nie inaczej. Gdy jednak przyszło do przelania tych wszystkich sprzecznych myśli i emocji na papier, nie podołał. Pióro zupełnie nie chciało go słuchać, skreślił więc tylko jakieś suche truizmy, zupełnie nie oddające tego, co miotało się w jego duszy od czasu, kiedy pierwszy raz los skrzyżował jego ścieżki z tą nieszczęsną wiedźmą. Ostatni list napisał do von Szanta. Był pełen wątpliwości, czy to akurat on powinien być jego odbiorcą, jednak z braku lepszych kandydatów...Ze słów Kesy rajca zdawał się być dobrym człowiekiem, choć może zbyt fanatycznym idealistą; cóż w tej sprawie to akurat przemawiało na jego korzyść. W krótkich słowach spisał tam wszystkie swoje podejrzenia, obserwacje i dowody, jakie miał na niewinność Neny i prawdziwą przyczynę tej hecy, jak również zalecenia, co czynić dalej, by spisek mógł zostać wykryty. W przeciwieństwie do innych listów, które miały być wysłane lub otworzone dopiero po ewentualnym wyroku na kata, ten wysłał. Z zastrzeżeniem, że jeśli w ciągu tygodnia czasu nie zmieni zdania, dokument ma być niezwłocznie dostarczony do odbiorcy.

Kiedy już wszystko było gotowe i przygotowane, pozostało najgorsze: czekanie. Posłał umyślnych do Irgi i Kesy, solennie zastrzegając, że nie mają się nawet pokazywać na oczy bez dwóch kobiet. I teraz krążył po pokoju jak dzikie zwierze, zamknięte w klatce, sam na sam ze swoimi myślami, wśród pamiątek swego doczesnego trudu. Zaprawdę, oddałby wszystko to, co zalegało wokół niego za to, by był już dzień po planowanej egzekucji i wszystko się wyklarowało; czy w tą czy we watą, obojętnie. Byle uwolnić się od tej przedłużającej się męki oczekiwania na to co może-ale-nie-musi się zdarzyć! I, by uspokoić rozgorączkowany umysł, jak modlitwę powtarzał w myślach szczegóły planu, szukając w nim słabych punktów i nieustannie błagając o życzliwy uśmiech losu....

***




Cały koncept opierał się na założeniu, że Nena zostanie skazana na stryk, a wyrok wykonany szybko. Co miało spore szanse się powieść: wszak kara ta uznawana była za najbardziej hańbiąca, w sam raz dla zbiega z miejskich lochów; kat zaś będzie swoimi sposobami naciskał, by egzekucja przebiegła możliwie najprędzej. Oby obyło się bez większych tortur; miał jednak nadzieję, że spiskowcom albo nie będzie specjalnie zależało, by wiedźma była zbyt gadatliwa, lub też uda mu się wpłynąć na więźniarkę, by przyznała się do winy.

Przygotowanie „trucizny”, która miała uczynić z żywej martwą, zostawił na barkach Kesy. Prośba o wydanie odpowiednich składników i pomoc w tworzeni dekoktu była napisana i czekała razem z odłożoną gotówką; jakichkolwiek składników potrzebowała medyczna, w aptece na pewno się znajdą, szczególnie znając upodobanie małego pomocnika Amandy do niekoniecznie legalnej alkimi. Pozostawało dostarczenie leku więźniarce; mógł to zrobić kat, widząc się z wiedź gdzieś w locach; mogła to zrobić Kesa – wszak dbano o to, by skazani dożyli wykonania wyroku w miarę dobrym zdrowiu, więc medyczkę można było wezwać do celi pod jakimś pretekstem. I na koniec, kat mógł zasugerować Nenie, by przed śmiercią poradziła się kapłana – tu zaś do akcji miała wkroczyć miała Irga.

To była najryzykowniejsza część planu. Dalej wszystko układało się w logiczną i gładką całość: zanim środek zacznie działać, „wiedźma” zdąży zadyndać, a kat potrafił wiązać supły, które, choć wyglądały jakby wieszano kogoś naprawdę, nie czyniły skazanemu większej krzywdy niż nadwyrężony kark i paskudna pręga na szyi w najgorszym przypadku. Skazańców chowano szybko i bez rozgłosu; zapewne wóz do gnoju wywiezie zimne ciało dziewczyny za miasto, zostawiając je do dyspozycji grabarza. Bernard rzucił okiem na leżącą na stole płócienną torbę; znajdowało się tam kilka butelek wódki, kilka srebrników i list z wyszczególnionymi zwłokami, jakie grabarz ma mu naszykować – w tym i zlecenie na świeże ciało, odpowiadające możliwie najściślej opisowi czarownicy. Tajemnicą poliszynela było, że marnie opłacany z miejskiej kasy grabarz dorabia na boku, czy to chowając bez pytania różne bezimienne ofiary bandyckich porachunków, czy sprzedając ciała biedaków medykom, alchemikiem, anatomom albo różnej maści „kolekcjonerom” spod ciemnej gwiazdy. Kat kilka razy brał od niego zwłoki, by poćwiczyć na nich techniki cięcia, czy zbadać ułożenie mięśni szyi; z tym akurat nie powinno być problemów.

A potem…na tym właściwie plan się kończył. Owszem, wiedźma będzie wolna, ale co dalej? Trzeba będzie ją gdzieś zabrać, przesłuchać…może wyprawić w dalszą drogę. Tak szczegółowo nie planował; nie ma co spoglądać za daleko, skoro istniały spore szanse, że potknięcia mogą zdarzyć się wcześniej. Mimo wszystko, wszystkie te zagmatwane kombinacje i przygotowania budziły w Bernardzie dziwny dreszcz – ni to lęku, ni to podniecenia. Trudno orzec, czy był on przyjemny, czy może bardziej niemiły…

Zapatrzył się w przesypujący się powoli piasek klepsydry. Nie miał co robić, a czekanie zabijało go z minuty na minutę coraz mocniej. Oby Kesa i Irga wreszcie przyszły….!
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 21-10-2013 o 13:24.
Autumm jest offline  
Stary 23-10-2013, 21:06   #116
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
współredagowane z Gortarem


Cathil Mahr.

Uchyliła ostrożnie drzwi do pracowni szewskiej. Doszedł ją smród kleju i pochlipywania. Zerknęła jeszcze raz na ulicę. Dwóch zasmarkanych wyrostków taplało się w jednej z kałuż, jakiś zapijaczony amant tłukł kobietę po twarzy otwartą dłonią. Zwyczajny wieczór w dzielnicy biedoty. Nikt nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Weszła ostrożnie do środka. Zasuszony, przygarbiony staruszek ze szmatą w dłoni, na kolanach szorował lepką podłogę starając się usunąć z niej szarą substancję, która najwidoczniej wylała się z upaćkanego wiadra stojącego obok. Ślimtał przy tym wycierając zasmarkany nos w brudny rękaw i mamrotał coś pod nosem sam do siebie.

Dziewczyna weszła do środka i przymknęła za sobą drzwi. Odwrócił się. Zobaczywszy łowczynię zamarł.

- Czego tu szukasz? - zapiszczał nerwowo.

- Przyszłam po coś… - odpowiedziała zdawkowo.

- Oni tutaj przyjdą! - pisnął. - Zabiją ciebie i mnie! Odejdź!

Wahała się tylko chwilę. Po czym ignorując jęki i biadolenia starca otworzyła drzwi do piwnicy. Zatknięta w ścianie, paliła się ciągle jedna pochodnia sycząc cicho. Wyciągnęła ją z uchwytu i zeszła w dół. Schody były strome ale na szczęście krótkie. Na dole, w korytarzu było pusto. Na stole stały niedopite gliniane kubki i rozrzucone kości do gry. Pomieszczenie opuszczane w pośpiechu.

Drzwi do pomieszczenia obok były szeroko otwarte. W środku ciągle paliły się pochodnie zatknięte na tylnej ścianie. Między nimi zwisały luźno łańcuchy, którymi jeszcze nie tak dawno byli przypięci do ściany. Omiotła wzrokiem wnętrze. Nie wydawało się już teraz tak duże jak jeszcze tego ranka. Oczy dziewczyny zalśniły nowym blaskiem, gdy jej wzrok padł na zgromadzone w sali przedmioty.



Orin Sorley.

Dogonił strażników za kolejnym rogiem. Zgarbił się, pochylił głowę i powłócząc nogą dreptał za strażnikami. Dla nieuważnego przechodnia mógł uchodzić za kalekiego żebraka. Gdyby jednak mu się ktoś przyjrzał zauważyłby, że na chromej nodze opierał ciężar ciała, że rozprostowuje co jakiś czas odruchowo plecy sprawdzając gdzie podąża grupa przed nim. Aktor był z niego kiepski.

Strażnicy doprowadzili Nenę do Warowni po czym zniknęli za murami wewnętrznymi. Bard podszedł do uchylonej bramy.

- Ej! A ty gdzie?

Mocne pchnięcie niziołka otwartą dłonią spowodowało, że ten prawie się przewrócił.

- Mam sprawę w ratuszu - wymyślił na poczekaniu.

- Ty? Spieprzaj stąd kurduplu!

- Kiedy muszę…

- Ty - drugi ze strażników trącił kolegę łokciem, przyglądając się Orinowi spod krzaczastych brwi - czy on ci kogoś nie przypomina?


Nena Deacair.


Nena próbowała przekazać zwierzątku jak najdokładniej swój plan. Jednakowoż kontakt ze stworzeniem mniej rozumnym jest bardzo trudny. Nie można mu powiedzieć wprost o co chodzi bo nie zrozumie przekazu. Cała sztuka polega na tym by przy pomocy prostych emocji przekazać mu o co chodzi. W zależności od gatunku zwierzęta różnie się do tego nadają. Na szczeście dla druidki szczury były całkiem inteligentne. Mijała minuta za minutą a szczur był pochłonięty przez to co kobieta chciała mu przekazać. Wydawał się zasłuchany w to co szeptała i to w jaki sposob to robiła. Po dość długim czasie zwierzątko pisnęło porozumiewawczo. Nena byla pewna że zrozumiało o co jej chodzi. Szczur kręcił się niecierpliwie chcąc już odejść. Pozwoliła mu na to licząc, zę będzie w stanie zrealizować jej zamierzenia.


Irga.


Krucza Panna straciła gdzieś swój wcześniejszy delikatny uśmiech. Znowu jest kąśliwa niczym żmija. Pluje jadem. Syczy. Irga jest cierpliwa, matczyną cierpliwością wysłuchuje tyrady. Część jej umysłu jednak jest gdzie indziej, ze Źródłem, z Kamykiem, nawet z dumną Brzozą.

Szeptunka instruuje milczącego Kruka. Tłumaczy mu konieczność podawania specyfiku, który przygotowała. Tłumaczy mu skąd złe samopoczucie jego córki. Tłumaczy ale też wymaga. Kruk nie mówi dużo. Milczy i słucha. Czoło ma ściągnięte troską.

Potem Irga udaje się do swojego pokoju. Z mokrej gliny lepi niewielki kształt, w który zaklina spokój i szczęście. Wszystkiego po trochu. Obwiązuje gliniany, mokry jeszcze przedmiot kolorową włóczką, kawałkami materiału. Chowa amulet do kieszeni akurat w momencie gdy ktoś po nią przychodzi.



Irga, Bernard Wolner, Kesa z Imarii.

Spotkanie było rzeczowe. Uzgodnili szczegółowy plan działania. Ponieważ zostały zaostrzony rygor odwiedzin w lochach, postanowili, że po zapadnięciu wyroku Bernard miał przyprowadzić skazaną na rynek, pod szafot. Tam Kesa będzie do niej dopuszczona, żeby sprawdziła stan dziewczyny przed egzekucją. Korzystając z okazji poda dziewczynie specyfik, który spowoduje spowolnienie akcji serca. Mistrz Dobry sprawdzi pętlę i zwiąże ją tak aby nie zrobiła jej krzywdy. W tym samym czasie, jeśli będzie to możliwe, dopuszczą do niej szeptunkę.

Wolner z obawą wziął w ręce podany przez staruchę, wilgotny jeszcze amulet. Obiecał go przekazać jeszcze tej nocy druidce.

Plan wydawał się prosty. Zdawali sobie jednak sprawę, że w wielu miejscach mogły się zdarzyć rzeczy nieprzewidziane. Tak wiele mogło się nie udać. Musieli poczekać co przyniesie im los.


Irga.


Irga wraca do kruczego gniazda późnym wieczorem, gdy na niebie pozostaje tylko blada łuna będąca świadectwem kończącego się dnia. Nie może jednak teraz udać się na spoczynek. Musi dokończyć jedną istotną sprawę. Czuje, że nadchodzi coś, niczym burzowe chmury ciągnące nad miasto. Czuje, że wkrótce będzie musiała opuścić miasto, że Źródło odegra jeszcze ważną rolę w jej życiu i że nastąpi to niebawem. Znowu wspina się po schodach, ponownie mija rzucane ukradkiem spojrzenia. Wchodzi do swego pokoju, sięga po naczynie z żarem, tuli je niemal czule, otula materiałem i wychodzi w noc.

Ulice Denondowego Trudu są prawie puste o tej porze. Ludzie chowają się w swych mieszkaniach, ryglują drzwi i okna. Widzi zabłąkany patrol straży. Mężczyznę przemykającego ukradkiem z nożem w ręce. Nie jest zainteresowany starą kobietą.

Wyjście z miasta staje się problemem przy bramie zewnętrznej. Jest zamknięta. Strażnicy jednak siedzą w swojej budce i grają w karty. Mają dobre chumory. Jeden z nich zgadza się uchylić drzwi, by stara, obłąkana kobieta mogła wyjść na zewnątrz.

Szeptunka opuszcza miasto. Drzwi zamykają się za nią ze zgrzytem. Przez chwilę stoi w ciemnościach owiewana wieczornym, chłodnym wiatrem. Trochę niżej widzi słaby blask ognisk dobiegający z biednych chat, które ciągle tam tkwią, chociaż w ciemnościach ich nie widzi. Idzie przed siebie, potykając się o niewidoczne, zdradliwe kamienie, tuląc naczynie z żarem. Gdy w końcu dociera do pierwszego szeregu walących się chat, witają ją wiejskie burki ujadając głośno. Ktoś wychodzi i przygląda się jej ciekawie. Idzie dalej, aż w końcu odnajduje dom, podobny do wszystkich innych choć taki inny. Puka trzy razy w przymknięte drzwi. Tutaj witają ją uśmiechem, kromką chleba i ciepłą miską zupy. Tutaj czuje się jak u siebie. Pod opieką tych ludzi może pozostawić naczynie z żarem. Jest zmęczona. Nie czuje się na siłach by wracać do Kruczego gniazda. Zresztą do świtu bramy będą zamknięte. Postanawia spędzić tu noc.



Bernard Wolner, Nena Deacair.

Służący obudził Bernarda w środku nocy. Pilne wezwanie do lochów jest czymś niezwykłym. Orben Fethil w kilku lakonicznych zdaniach prosi kata o natychmiastowe stawienie się w celu przesłuchania wiedźmy.

Sala była już przygotowana. Ogień w palenisku rozpalony. Wyrwany z łóżka Kranz nie był szczególnie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Owinął się w gruby koc nad swym biurkiem, witając Bernarda nawet nie starał się ukryć swojego niezadowolenia. Deacair przyprowadzono chwilę później.

Lista pytań, którą dostarczono katowi dotyczyła rzekomego napadu druidki na konwój na przeprawie promowej nad Grzmiącą Rzeką. Przesłuchanie szło sprawnie i bez potrzeby użycia narzędzi. Całe to oskarżenie nie trzymało się kupy. Świadek zrejterował a kat nie mógł wykorzystać zeznania, które od niego wyciągnął, ale w końcu nie taki był plan.

Spisano więc oświadczenie przesłuchiwanej, że nad żadną przeprawą promową nie była i odesłano ją do celi.

Przed odprowadzeniem Neny Wolner podszedł do niej wciskając jej w dłoń ciągle plastyczny jeszcze kawałek gliny - amulet szeptunki.



Orin Sorley, Cathil Mahr.


Cathil siedziała w kryjówce czekając na niziołka. Cieszył ją ten pierwszy od dawna sukces. Przed nią na ziemi spoczywał cały zagrabiony im uprzednio dobytek. Honorowe miejsce zajmował łuk, który nadal zwiększał poczucie bezpieczeństwa łowczyni.
Zerwała się na równe nogi słysząc hałas dobiegający od strony wejścia do kryjówki. Łuk, strzała, wycelować - to wszystko odbyło się automatycznie.
Szczęśliwie jej zszargane nerwy nie były zniszczone do reszty bo w przeciwnym razie kudłata głowa Orina, który był źródłem hałasów, zostałaby przyozdobiona wystającą z czaszki strzałą. Odetchnęła z ulgą opuszczając łuk. Bard był tak poruszony iż nie zwrócił nawet na to uwagi.
Nie dopuszczając towarzyszki do słowa niziołek opowiedział jak to szedł pod bramę wewnętrznego miasta za strażnikami ale stamtąd:
- ...musiałem uciekać, bo prawie mnie rozpoznali.

W odpowiedzi Cathil opowiedziała o swej wizycie w ich niedawnym więzieniu i wskazując na ziemię, o tym co odzyskała. Oczy barda zalśniły na chwilę gdy dojrzał swą lutnię. Podniósł ja czule z ziemi na chwilę odrywając się od kłopotów, które mieli obecnie. Te jednak powróciły i z Orina jakby powietrze uszło.

Ogarnęło ich zrezygnowanie. Usiedli i postanowili że zaczekają do rana w kryjówce i na spokojnie zdecydują co zrobić.



Kesa z Imarii.


Kesa wstała wypoczęta i zrelaksowana. Gdy zeszła na śniadanie do salonu zauważyła spore poruszenie wśród służby. Pokojówki były ożywione i dyskutowały o czymś z wypiekami na twarzy. Po przyjściu medyczki umilkły. Jednak ich podniecenie było wyczuwalne.

- Coś się stało? - spytała w końcu.

Popatrzyły po sobie.

- Ach… to pani nie wie? Dzisiaj będą wieszać wiedźmę!



Szczur.

Szczur był zdrowy, miał lśniące futro i długi czerwony ogon. Jego oczy błyszczały w ciemnościach gdy poprzedniego wieczoru, po zapadnięciu zmroku opuszczał lochy. Potężna, dwunożna istota weszła w jego umysł i przekonała go, żeby zrobić coś, czego sensu nie rozumiał. Właściwie nawet nie próbował zrozumieć. Wiedział, że tak trzeba. Był przepełniony koniecznością wypełnienia zadania. Czuł się z tym dobrze. Pierwszy raz doświadczył takiej silnej woli, która go, wolne stworzenie, zniewoliłą. Która obrała mu cel.

Wymknął się przez niewielkie okienko pod stropem i gdy wysunął swój pyszczek z otworu poczuł jak ostre szpony przeszywają jego ciało. Chwilę później kręgi szyjne trzasnęły pod zębami czarnego, spasionego kota, który zagryzł żyjątko… dla zabawy.




Bernard Wolner.


Noc była zdecydowanie za krótka i Bernard wstał z bólem głowy. Czuł się conajmniej dziwnie i nie mógł pozbierać myśli, których mętlik przyprawiał go o zawroty. Do tego doszły problemy z koncentracją. Wstał, dokonał ablucji. Zimna woda podziałała acz tylko częściowo, zmywając resztki snu z zaspanych oczu. Oporządził się, po czym udał do lochów.

- Ha! - Orben Fethil wyrzucił szeroko ramiona, które po chwili zamknął w przyjaznym uścisku. Jego pulchna twarz wyrażała zachwyt. - Doskonała robota Wolner! Powiedz, jak to zrobiłeś? Rozpalone cęgi? Wyrywanie paznokci?

Mistrz Dobry patrzył na niego nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.

- Zresztą, mniejsza z tym! - poklepał go po ramieniu prowadząc w stronę cienia. - Najważniejsze, że się przyznała a dzisiaj ją powieszą!

- Kto? - wydukał w końcu.

- No wiedźma! Wydusiłeś z niej przyznanie się do winy stary draniu! Jestem pewien, że mistrz Anzelm zafunduje nam doskonałe przedstawienie.

- Kto?

- Bernard, wszystko w porządku? Jesteś dzisiaj zmęczony. Zrób sobie wolne. Należy ci się!
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 29-10-2013 o 18:29. Powód: kwestia amuletu
GreK jest offline  
Stary 30-10-2013, 21:26   #117
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cathil nie mogła siedzieć na strychu i udawać, że zamieszanie w mieście jej nie dotyczy. Opuściła bezpieczne schronienie i kryjąc się pod kapturem ruszyła na rynek. Była to winna Nenie. Jeżeli druidka zginie, to Cathil nie odwróci wzroku. Będzie patrzyła do ostatniego tchu, a potem weźmie cały nagromadzony gniew i smutek i skieruje go przeciwko tym, którzy zawinili.
Tłum na rynku pochłonął ją jak najgęstszy las. Z początku bała się, że ktoś ją rozpozna, ale wszyscy z podnieceniem oczekiwali nadchodzącej rozrywki. Łowczyni przystanęła na chwilę i wbiła wzrok w wwożoną na rynek Nenę. Przełknęła ślinę. Jej ciało nie wiedziało czy uciekać, czy atakować, nie zdecydowała się więc na nic. I to wzbudziło w niej czerwoną wściekłość.
Nagle pośród gawiedzi dostrzegła znajomą, znienawidzoną gębę. Tak, to był dobry cel. Dobra ofiara, za grzechy tego miasta. Cathil zacisnęła dłoń na rękojeści scyzoryka i powoli, prześlizgując się pomiędzy gapiami, zaszła kata od tyłu. Stanąwszy tuż za nim pchnęła osobę stojącą tuż za sobą. Babiszcze odepchnęła. Cathil przeprosiła, ale już wpadła na kata, już go zaskoczyła, już miała swój kozik pod jego żebrami.
- Ani się rusz, suczy synu - syknęła - Zapłacisz mi za to co spotkało nas od ciebie i tobie podobnych.
Kat zesztywniał. Wiedźmi pomiot miał wspólników...którzy najwidoczniej usiłowali przeszkodzić w egzekucji! Tego się nie spodziewał...ale wiedział co robić. Wszak nie jeden wesołek czasem myślał, że może kata nastraszyć, czy obić jako zaduśćuczynienie za swoje rzekome cierpienia. A dotychczas z tych starć Bernard wychodził obronną ręką. Z miejsca, w którym stał, widział wyraźnie błysk słońca na wypolerowanych hełmach strażników, stojących przed pierwszym rzędem, i odgradzających tłum od szafotu. Zdążą dopaść łotrzyka, który mu groził.
- Straż! - krzyknął nad szemrzącym tłumem - Mam tu wiedźmiego kompana! Brać go! - i uderzył łokciem do tyłu, celując w stojącą za nim postać.
Cios nie doszedł celu tak precyzyjnie jak Bernard by sobie tego życzył. Łokieć ledwie musnął policzek nożowniczki. Pod wpływem krzyku kata jednak zrobiło się przy nim jakby luźniej. Ludzie rozstąpili się na tyle na ile pozwalał im panujący na placu ścisk. Mistrz Dobry stanął teraz twarzą do Cathil. Póki co żaden ze strażników nie zwrócił w ogólnym gwarze uwagi na krzyk Wolnera. Jednak szybko mogło się to zmienić. Nikt nie mógł też przewidzieć reakcji tłumu.
Cathil syknęła i zwinęła się do skoku, jak dzikie zwierze. Jednak nie była już tak pewna swego jak przed chwilą, czerwona wściekłość zamieniła się w żółty strach. Zamiast rzucić się na kata, wpadła między tłum.
Kat dobył miecza, ale widział już tylko plecy dziewczyny; tyle mu jednak wystarczyło, by ją poznać, i przypomnieć sobie, z kim miał doczynienia.
- To zbieg z lochów! - krzyknął do otaczających go ludzi - Nagroda dla każdego, kto ją odda w ręce sprawiedliwości!
Dziewczyna była dzika i zwinna niczym łasica i już po chwili zniknęła mu w tłumie, który ją pochłonął. Nie było sensu jej gonić z mieczem w dłoni.

Rzuciła się w tłum, rozpychając łokciami, przepychając między stojącymi ciasno ludźmi. Przez głowę łowczyni przewijają się wspomnienia. Obrazy z przepowiedni.
Zeskakujesz. Wóz z sianem. Biegniesz. Miasto. Nie lubisz miasta. Ludzie. Nie lubisz ludzi. Skąd tyle ludzi? A tak... Egzekucja. Dobrze. To dobrze. Biegasz po dachach. Znowu ten kot. Noga ześlizguje się z rozgrzanej dachówki. Człowiek, przecież ich nie lubisz, łapie Cię za rękę. Jego twarz. Oszpecona. Blizna przebiega przez jedno oko.
Po chwili zwolniła. Obejrzała się za siebie. Nikt jej nie gonił. Zatrzymała się i wcisnęła między gapiów. Spróbowała uspokoić oddech. Zwiesiła głowę i obserwowała otoczenie spod krawędzi kaptura. Nie rzucać się w oczy, najważniejsze w pracy Łowcy. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy czekali na wprowadzenie skazanej na podwyższenie. Ze swojej pozycji pośród innych mieszkańców Trudu nie widziała wiele. Spojrzała na kamieniczki stojące w pobliżu. Gołębie wypłoszone z placu przysiadły na lśniących w słońcu krwawą czerwienią dachach.
Łowczyni rozglądała się przez chwilę, analizując z pozoru pustym wzrokiem otoczenie rynku. W jej głowie już formułował się prosty plan, jedyny który miał w tej chwili sens. Naciągnęła kaptur głębiej na głowę, zgarbiła się i poczęła przeciskać w stronę upatrzonego dachu, który dla gawiedzi znajdował się idealnie pod słońce. Wystarczy, że przylgnie do komina i ostre promienie ukryją ją przed ciekawymi spojrzeniami. Przeszła obok fontanny, która stała na placu. Zeskoczyła z kamiennych schodków. Okrążyła wóz z sianem, który nie wiadomo dlaczego został na placu.
Gdy wreszcie udało jej się wydostać z rynku, biegiem otoczyła kamienicę i uważając by nie dać się zauważyć, wspięła się na sam szczyt. Dach był rozgrzany od słońca. Dachówki parzyły dłonie. Gołębie spłoszone jej obecnością zerwały się do lotu. W kilka minut była już w odpowiednim miejscu i obserwowała uważnie tłum wypełniający plac targowy i krzątające się w dole postaci. Był kat, który musiał zginąć. Był też ten drugi, którego spotkała w lochach. Ten też musiał zginąć. Może uda jej się oddać dwa strzały, ale może na egzekucji pojawi się ktoś, kto jeszcze bardziej musi zginąć? Kto to może być? Jakiś ważny człowiek, który jest za wszystko odpowiedzialny. Ktoś, kto rozkazywał katom i Stalowookiemu. Kto?

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 30-10-2013, 22:08   #118
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Zbliżając się do miejskiego placu Orin szybko dostrzegł gęste kłębowisko mas ludzkich. Ten widok sprawił, że coś w głębi jego umysłu się poruszyło. Coś go tknęło. Po chwili przypomniał sobie wiersz, który kiedyś gdzieś zasłyszał.

Na nagrzanym słońcem dachu
Cicho stąpa czarny kot
Z rynku słyszysz okrzyk strachu
To na szafot wstąpił kat

Ogarnął go nagły lęk jednak powstrzymał się przed cofnięciem. Była z nim Cathil. Wszystko zależało teraz od rozwoju sytuacji. Może istniała jeszcze jakaś szansa na uratowanie Neny?
- Chyba nie powinniśmy tu być. Co jeśli... - zaczął lecz gdy spojrzał w bok i do góry dostrzegł zaczerwienioną, obcą twarz.
Rozejrzał się. Łowczyni już przy nim nie było. Zgubiłem się! Zgubiłem Cathil! - pomyślał wpierw a strach niemal go sparaliżował. Upomniał się jednak w myślach, że to nie moment na wycofywanie się. Jeśli istniał jeszcze choćby cień szansy na uratowanie druidki a on, Orin, tchórząc zaprzepaściłby ją...

Nie chciał nawet o tym myśleć.

Ruszył przed siebie przeciskając się między ludźmi co nie było wcale łatwe zważywszy na jego posturę. Ze swojej perspektywy mógł jedynie oglądać pośladki mieszczan. Nie wiedział nawet gdzie jest szafot, miał jedynie nadzieję, że przemieszcza się w dobrym kierunku. A jak mnie rozpoznają? - przeszło mu przez myśl - zawisnę tam jeszcze dziś!

Nikt niestety nie wiedział jaką walkę młody bard toczy sam ze sobą, toteż nikt nie mógł pochwalić go za niesamowitą wręcz odwagę. On sam nie czuł się odważny. Czuł strach. Strach i przekonanie, że mimo wszystko robi dobrze, że nie powinien zostawiać przyjaciół w biedzie. Jednak wtedy młody bard nie wiedział jeszcze, że odwaga polega właśnie na przeciwstawianiu się strachu.

Wtem dojrzał pośród tłumu pomnik. I to nie byle jaki pomnik. Aż dziw, że nie zauważył go wcześniej. Rzeźba przedstawiająca Denonda Wielkiego i Calijaha Potężnego sterczała na środku placu wgryzając się bezceremonialnie w masę spoconych ciał. Osadzona była na cokole, który Orin uznał za niezbyt niski a wystarczająco wysoki by się na niego wdrapać.

Gdy już przedarł się do postumentu i z wielkim trudem nań przysiadł rozejrzał się wkoło. Ponad morzem głów dostrzegł szafot oraz wóz wtaczający się na plac z ulicy Powroźniczej. Twarze otaczających go mieszczan i znajdujących się dalej rosłych strażników zdawały się mu skrajnie groźne i wrogie. Panujący na placu ogólny gwar, urywki niespokojnych rozmów i niezrozumiałe podniecenie gawiedzi sprawiły że... że zrozumiał...
- Za późno... - szepnął do siebie dostrzegając drobną postać uwięzioną za kratkami na wozie.
Całe miasto... ci wszyscy ludzie byli przeciw nim, a nawet jeśli nie przeciw nim to w zupełności nie przejmowali się losem Neny. Ogarnęło go zrezygnowanie i odrętwienie. O ile jeszcze przed chwilą nawet mimo strachu był gotów się poświęcić dla sprawy, o tyle teraz nie widział w tym najmniejszego sensu i ani krzty szansy na ratunek. Może gdyby była z nim Cathil, wstrząsnęłaby młodzieńcem i przemówiła mu do rozumu? On jednak siedział nieruchomo, niczym murowany towarzysz Calijaha Potężnego i Denonda Wielkiego, których miał teraz w głębokim poważaniu.

Po raz kolejny przypomniał sobie dlaczego opuścił wygodne życie w mieście i wyruszył przed siebie - w nieznane.

Nie wiedząc czemu pomyślał o wędrownym czarodzieju, którego spotkał ongiś na szlaku. Gdyby tylko on był tym czarodziejem to właśnie teraz cisnąłby w tłum kulę ognia, spowodował trzęsienie ziemi lub ściągnął na plac burzę gradową. Albo uśpił tych wszystkich durniów i uciekł z przyjaciółkami. Nie było to jednak w jego mocy. Zresztą, nawet nie wiedział czy spotkany na trakcie jegomość potrafił czynić takie cuda. Pamiętał jednak tego starca bardzo dobrze, do dziś miał przy sobie jego podarunek - czarodziejskie pióro, jedyny dowód na to, że miał do czynienia z magiem. Pamiętał zaspy śniegu, zmrożone palce i męczący katar ale też ognisko i ciepły uśmiech starca. Grał wtedy jak zawsze, bez względu na warunki i sytuację, bez względu na wszystko, grał... już nawet nie pamiętał co dokładnie. Jednak zawsze, gdziekolwiek się znalazł to grał i śpiewał. To było jedyne co mógł... Jedyne co potrafił to właśnie...

Nagle Orin poczuł się jak w transie. Odgłosy otoczenia dobiegały do niego jakby z innego świata a umysł pracował na najwyższych obrotach. Strażnicy przestali być dlań zmartwieniem. Ujął w dłonie swoją ukochaną lutnię w tym samym momencie gdy toczący się leniwie wóz zatrzymał się i strażnicy wyprowadzili zeń skrępowaną Nenę.

Bard powoli odkopywał z pamięci linię melodyczną i złowieszczą treść ballady wróżącą Pech i podążającą zaraz za nim Śmierć.

Treść klątwy.
Fatum.
Przekleństwa.

Jego zemsty.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 30-10-2013 o 22:22.
aveArivald jest offline  
Stary 30-10-2013, 22:14   #119
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Kiedy wywlekli ją z celi jak owcę ciągniętą na rzeź, poczuła, że to już koniec. Twarze strażników wykrzywione w okrutnym uśmiechu mówiły dokładnie co ją czeka.

Zacisnęła w dłoni amulet, który kat wcisnął jej w dłoń w środku nocy i zaczęła się modlić. Niczego nie rozumiała. Przecież przesłuchanie nie było nawet takie straszne. Zeznania Neny nie obciążały jej.
Jakże była naiwna.

Szła na ugiętych kolanach umierając ze strachu. Wyobrażała sobie jak to jest kiedy pętla zaciska się na szyi. Czy będzie długo umierać? W gardle miała sucho, oddech ciężki i szybki.

Światło dzienne oślepiło druidkę kiedy wreszcie wyprowadzono ją z lochów. Nie spodziewała się takiego tłumu. Najwyraźniej jej egzekucja była niezłą gratką dla gapiów.
Tłum skandował w jej stronę:

WIEDŹMA!! Na szafot! Niech dynda! SUUUUUUUKA!!! Czarownica! Powiesić wiedźmę!!!

Kilka razy w stronę Neny poleciały zgniłe warzywa. Nie uchylała się. Chcieli ją upokorzyć? Cóż z tego? Za chwilę odbiorą jej życie, czym więc była ta chwila upodlenia?

Szczury nie przybyły. Młody pewnie nie do końca ją zrozumiał, albo zginął gdzieś po drodze. Nie było już ratunku.

Nena wpatrywała się w mijane twarze. Ile w nich było nienawiści, ile ohydnej ciekawości i nadziei na świetną zabawę…
Kto teraz zajmie się jej łasiczką? Czy Niloufar poradzi sobie sama? A co będzie z tatkiem? Czy ktoś mu powie? Czy wyczuje?



Szubienica przybliżała się z każdym krokiem Neny …
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 01-11-2013, 22:43   #120
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=E2IVCyFt2Os[/MEDIA]

Bernard nie czuł się najlepiej. Oszołomiony, rozbity, nie mógł zebrać myśli; miał wrażenie, że kroczy przez jakąś dziwną mgłę, która zaciemnia mu i gmatwa ostrość widzenia, myślenia i czucia.

Z rozmowy z Orbenem wyniósł dziwne wrażenie, jakby właśnie jemu, katu omówiono jego pracy, zabrano jego miejsce na świecie. Jakby coś mu ukradziono...trochę niepokojące uczucie.

Z drugiej strony, Fethil miał rację; Bernard ostatnio pracował i przejmował się zdecydowanie za dużo. To na pewno wszystko efekt przemęczenia i zmieniającej się pogody. I ta sprawa z wiedźmą...Tak, z każdą chwilą był pewniejszy, że to właśnie jej wpływowi zawdzięcza swój obecny, nieciekawy stan. Powoli docierało do niego, jaki był naiwny i łatwowierny. Słusznie nie ufał magii; do tej pory był przekonany jednak że wszyscy jej użytkownicy są tak samo szpetni na duszy, jak i na ciele. Nic więc dziwnego, że gdy zobaczył gładkie i młode oblicze Neny, dał się omamić i przekonać jej niecnym sztuczkom. Zadrżał na całym ciele; wiedźma na pewno musiała użyć czarów, by wpłynąć na jego umysł, grzebała mu w głowie plugawą magią! I tak mógł uważać się za szczęśliwca; działanie złych zaklęć zostało na szczęście przerwane przez dobrych ludzi, a przecież był gotów uwolnić poczwarę! Mogło go spotkać co gorszego; przecież zaklinaczka mogła pchnąć go do morderstwa, czy o śmierć przyprawić, uwięzić jego duszę...Włos jeżył się od okropieństw, jakie mogły być udziałem nieszczęsnego kata.

Ale oto świtała dla niego nadzieja. Egzekucja miała odbyć się niedługo; sam w niej nie weźmie udziału, co, choć napawało go smutkiem, dawało pewność, że Nena nie będzie już dla nikogo zagrożeniem i w ostatniej chwili nie wykpi się kostusze, manipulując umysłem kata. Czort jednak sam wie, co takie diable paskudztwo może mieć jeszcze nagotowane na zgubę i pomieszanie uczciwych ludzi...

Czuł ulgę, że zbliża się już ten moment...choć przecież niedawno sam czynił wszystko, by odwlec nieuchronne. Słowa wiedźmy jednak przeważyły; nadal czuł się zmęczony po tym, jak wezwano go w środku nocy na przesłuchanie, ale za to wyniósł z niego żelazną pewność, kto jest naprawdę winien. Ów tropiony przez kata "spisek" okazał się na szczęście czczym rojeniem zbyt podejrzliwego umysłu. Czerw korupcji i złodziejstwa nie kruszył fundamentów Dendonowego Trudu, jedyne zło przywlokła ze sobą jak zarazę wiedźma. Wystarczy się jej pozbyć i miasto, a także sam kat, znów odetchną świeżym, czystym powietrzem i powrócą do swoich uczciwych zajęć, nie niepokojeni i bezpieczni przed knowaniem ciemnych sił.

Odkaszlnął raz, drugi i trzeci, z trudem łapiąc oddech. Zmęczony organizm domagał się odpoczynku i troski, w końcu nie było się już młodzieniaszkiem. Postanowił jednak, że nie odpuści. Nie, po tym wszystkim, co wiedźma złego mu uczyniła, na własne oczy musi zobaczyć jej śmierć, by i ona dostrzegła w pełni porażkę jej niecnych planów. Będzie stał tam przed szafotem, i patrzył na każdy ruch, który będzie zbliżał podstępną Nenę do nieuchronnego końca. Będzie patrzył w jej oczy, które na pewno w końcu stracą ten niewinny wyraz, i ujawnią jej prawdziwe oblicze - złego, zepsutego potwora o czarnym sercu, pełnego jadu i nienawiści. I będzie patrzył jak z każdą chwilą życie będzie uciekało z jej kołyszącego się na sznurze ciała, aż ucieknie zupełnie i rozproszą się czarne chmury nad głową kata.

Będzie patrzył i będzie się radował. Będzie patrzył...z drugiej strony szafotu, uświadomił to sobie z niejakim zdumieniem. Jako widz, jedna z twarzy w nieprzebranej masie gawiedzi...a nie jako kat, z wysokości podwyższenia. Zasmucił się; jednak coś mu odebrano w ten sposób, jakąś cząstkę tego osobistego tryumfu na czarownicą. To będzie nowe, dziwne doświadczenie...

Ale czekał na nie z niecierpliwością.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172