Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-05-2013, 21:50   #31
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Nena wyszarpnęła całowaną dłoń z rąk wieśniaka i zawstydzona zawołała:

- Przestańcie dobry człowieku, jam nie wielmoża, że do całowania po ręka wam schylać się trzeba. Co się stało, że tak rzewnie łkacie?

- Ano... - speszył się chłopina, odstąpił nieco lecz ciągle z głową pochyloną. - No bo wicie Maciuś zachorzał. Niby tego... Gorąc na niego przyszedł i tego... - zaczął płakać znowu i słowa uwiązły mu w gardle. Padł ponownie na kolana. - Z nikąd pomocy, toć on zemrze jeśli mu nie pomożecie pani! Na szyćkie świentości was prosza, pódźcież zobaczyć co z naszym urwisem, ino wartko, boć to może jego ostatnia godzina!

- To prowadźcie chłopie do Maciusia, zobaczę, może i pomóc mu zdołam - Nena po raz kolejny pożałowała, że nie ma z nimi Znachorki. - Cathil, rozejrzyjcie się we wsi, może zapasy wody i jedzenia uzupełnimy?
Ruszyli za chłopem, który pobiegł przodem. Co chwilę przystawał, sprawdzając czy podążają za nim.

Druidka ponownie odezwała się do wieśniaka:
- Kiedy chłopak zachorował?
- No, tego... będzie rano źle mu było...

Już zbliżając się do osady to poczuli. W powietrzu unosił się swąd spalenizny. Ciężki, nieprzyjemny zapach palonego mięsa. Zauważyli gęsty dym, unoszący się z pomiędzy chałup, nad ich dachami. Weszli w zabudowania. Wieś stanowiły niskie, przysadziste, drewniane domy, kryte strzechą, rozrzucone w nieładzie. Kolejna z chałup odkryła im niewielki plac, który był zapewne centrum wsi. Na placu rozpalony był dwumetrowy, drewniany stos. Scenka, która przed nim się rozgrywała spowodowała, że przestali iść za prowadzącym ich chłopem. Przystanęli i patrzyli.

Po placu, pozornie bez celu, biegało kilku ludzi. Nie to jednak było najdziwniejsze. Dwóch chłopów ciągnęło po ziemi w kierunku buchającego żaru, najwyraźniej martwe cielę. Jakaś kobiecina podeszła do ognia i wrzuciła do niego kilka nieżywych kurczaków.
Od stosu bił gorąc a do tego smród był nie do zniesienia.
Z otępienia wyrwał ich głos chłopa.

- Pódźcie... pódźcie prendko... nim bydzie za późno.

Po czym chłopina znikł we wnętrzu jednej z chałup.
Cathil zaczepiła jednego z krążących wieśniaków pytając o powód zamieszania.
Najwyraźniej we wsi panowała jakowaś choroba. Wszyscy wpadli na podobną myśl. Zaraza!
Orin wezwał do odwrotu, ale ona nie mogła złamać danego słowa.

- Na zarazę to i ja nic nie pomogę - Nena zakryła twarz chustą - Zaczekajcie chwilę, ja tylko szybko zerknę. Jeśli to zaraza to za chwilę wynosimy się stąd. Nie dotykajcie niczego i przesłońcie twarze, żeby nie wdychać morowego powietrza.

To powiedziawszy weszła do chaty chłopskiej uważając, żeby niczego nie dotykać. Skoro chłopak zachorował dziś rano, zaraza musiała zabijać bardzo szybko.
Niloufar piszczała ostrzegawczo chowając się głębiej w poły płaszcza druidki.

Izba, do której wkroczyła była bardzo skromna. Niewielkie okienka wpuszczały niezbyt dużo światła.
Chłopina, który wezwał ich na pomoc skierował się prosto do łoża, przy którym siedziała kobieta lamentująca i rwąca włosy z głowy. Nena zbliżyła się również.

- Gdzie on? - spytał chłop.

Wieśniaczka nie przestawała żałośnie zawodzić. Chłop zamachnął się i zanim Nena zdążyła zareagować wymierzył swojej kobiecie z otwartej dłoni siarczysty policzek.
Kobieta zamilkła zaskoczona i spojrzała, jakby dopiero pojmując kto przy niej stanął.

- Nie żyje nasz Maciuś. Wyzionął ducha! Zabrali go! Spalili!

Wypowiedziawszy tych kilka słów jęła ponownie zawodzić i płakać. Chłopina nawet nie próbował dalszej rozmowy. Cały oklapł, zwiesił ramiona i usiadł koło swojej kobiety.

Nena zmówiła krótką modlitwę za ducha chłopaka,który powrócił teraz do kręgu przyrody, potem zwróciła się do chłopa.

- Musicie spalić wszystkie rzeczy syna, które nosił, choć pewnie trudno wam będzie. I dobrze przewietrzyć chałupę, żeby powietrze morowe wypędzić. Ja już tu więcej nic nie pomogę. Przykro mi …

Żałowała, że nie mogła im lepiej pomóc, ale choroba musiała być bardzo podstępna. Za to przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Być może w aurze chorych zwierząt będzie mogła odczytać źródło zakażenia.
Opuściła więc chatę, opanowując chęć pocieszenia rodziców dziecka, które właśnie stracili. Bała się jednak zarazy.

Gdy próbowała odczytać aurę zwierząt wyczuła tylko ich strach i ból.
Przygnębiona dołączyła do swoich towarzyszy.
Orin od razu zagadał Nenę nie dając opowiedzieć co widziała. Tym razem sołtys prosił o pomoc. Jakiś chłop ledwie zipiał i tylko druidka mogła do niego zajrzeć.

- Mogę pomóc jedynie ziołami, łagodząc gorączkę, czy ból. Nie jestem znachorką.... niestety. Od kiedy ludzie i zwierzęta chorują dobry człowieku? Jak to się zaczęło?

Sołtys spojrzał na dziewczynę. Na jego twarzy widać było zniecierpliwienie. Strzyknął jeszcze raz śliną.

- Ze dwa dni temu się wszystko zaczęło. Wybaczcie pani, ale on... To wszystko postępuje tak szybko. Jeśli zaraz mu kto nie pomoże, to może się okazać, że jest za późno. Idźcie, później wszystko wam opowiem.
Nena wahała się chwilę, patrząc na swoich towarzyszy, potem westchnęła i niechętnie ruszyła we wskazanym kierunku.

Co działo się w jej duszy, tego nie wiedział nikt.
Cierpienie zwierząt i ich strach, które czuła były niemal tak dotkliwe jak jej własne.
Odchodząc powiedziała:

- Zobaczę jeszcze i tam. Chłopak już nie żył jak dotarłam, może teraz dowiem się co jest przyczyną tego pomoru.

Chata Skiby nie różniła się zbytnio od poprzedniej. Miała może trochę większe izby. Tylko jej zawartość wskazywała na to, że właściciel był trochę zamożniejszy. Zresztą druidka podeszła od razu do łoża.

Na łóżku leżał mężczyzna. Domyślać się należało, że to rzeczony Skiba. Prócz nich w chacie nie było nikogo. Mężczyzna był siny na twarzy. Na szyi miał bliznę. Nena podeszła bliżej i zaczęła się mu dokładniej przyglądać.

Szybko zorientowała się, że człowiek nie oddychał. Nie żył już od paru godzin. Nie znała się wiele na zarazach ale chłop nie miał żadnej ze znanych jej odznak zarazy. Żadnej wysypki, zmian na skórze, zapachu choroby.
Coś co na pierwszy rzut oka wydawało się blizną, po uważniejszych oględzinach okazało się siną pręgą, wybroczynami.
Jakby ktoś próbował go dusić. Morderstwo???

Nena obróciła się gwałtownie na słowa Łowczyni. Ta, stała cała spięta, jak wystraszona kocica gotowa zaatakować w każdej chwili.

- Spokojnie Cathil, jak uciekniemy cichaczem, to nas oskarżą i jeszcze Orina i naszego maga więzić będą. Zaraz się dowiem kto nas tak oszukać chciał.

Mówiąc to ruszyła do drzwi i na zewnątrz sołtysa za rękę na bok odciągając spytała gniewnie:

- Co tu się dzieje? Chcieliście nam morderstwo przypisać, czy jedynie zamaskować czyn haniebny? - zapytała mrużąc oczy - przecież to chłopisko od dobrych kilku godzin nie żyje!
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 15-05-2013 o 14:45.
Felidae jest offline  
Stary 15-05-2013, 00:05   #32
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Na podwórzu trwał rozgardiasz. Ciała martwych zwierząt sortu wszelakiego były wyciągane i wrzucane na stos płonący pośrodku. Orinowi ciarki przeszły po plecach, lecz starał się nie dać po sobie poznać jak bardzo jest przestraszony. W pewnym momencie dostrzegł przyglądającego się im mężczyznę, który po chwili podszedł do grupki i wprost zapytał:
- Coście za jedni? - nie wyglądał wrogo a pytanie nie było natarczywe, bardziej podejrzliwe - Jam jest Gerwazy Kleszcz, wójt Trzódki - dorzucił jeszcze po chwili.
- Witajcie panie Gerwazy - odezwał się niziołek zasłaniający ramieniem twarz a w szczególności nos - Zwą mnie Sorley, Orin Sorley. Z pewnością słyszeliście o mnie słowo lub dwa, bo nazwisko me dość znane jest w świecie - zełgał starając się wychwycić z wyrazu twarzy Kleszcza czy ten chwycił przynętę, po czym wskazał na resztę drużyny, która stała za nim - A to moja świta. Obdartusy trochę, przyznaję, ale umieją przetrwać w dziczy, a co ważniejsze - tu zniżył głos tak by inni wieśniacy go nie usłyszeli - wiedzą jak gardła podrzynać... Jesteśmy jednak spokojnymi wędrowcami - kontynuował już normalnym głosem - i nie sprawimy wam żadnego kłopotu. Chcieliśmy chwilę odpocząć i zaraz wyruszamy w dalszą drogę.
Gdy ledwo skończył przemowę Nena wyszła z chaty i dołącza do zespołu. Sołtys spojrzał na przychodzącą i podniósł brwi do góry w zdziwieniu.
- Sorley, powiadacie. Ano... Nie słyszałem, wybaczcie. Ale ja nie światowy, toć i nie dziwota - strzyknął śliną przez zęby - W ciężkiej chwili przybyliśta - kiwnął głową w kierunku buchającego żarem stosu - Jeśli o podrzynanie gardeł zaś idzie, to przydałoby się jeszcze paru świniom skrócić cierpienia ale z tem sami damy sobie rady. Tyle, że... - kopnął jakiś niewidoczny kamień. - Bardziej nam trza jakiego znachora, czarownika... Sami przecie widzicie co się dzieje. Wielu już pomarło ale... Skiba... znaczy się, taki jeden, leży i dycha jeszcze... My na czarach się nie znamy, do Denondowego Trudu po pomoc posłalim ale jeszcze nie przyjechali - spojrzał hardo na przybyszy - Jako zatem będzie. Pomożecie?
- Ano, pomożemy. Neno, zajrzyj proszę do tego Skiby. Cathil, byłabyś uprzejma jej towarzyszyć? - Orin starał się konsekwentnie grać swoją rolę i miał tylko nadzieję, że towarzysze nie poczytają tego za obrazę - Zobaczymy co da się zrobić sołtysie ale nic nie obiecuję. Może się okazać, że jedyną rzeczą jaką będziemy w stanie dokonać będzie uśmierzenie bólu lub skrócenie cierpień waszego rodaka - odparł wymijająco bo nie wiedział jeszcze czy Nena coś wskórała, ale zaraz kontynuował już bardziej ożywionym głosem - Aaaa, jeśli można spytać, gdzie leży Denondowy Trud panie Gerwazy? Daleko to? Kiedyście ludzi tam po pomoc posłali?
Orin znał tą nazwę ale nie wiedział, że Denondowy Trud leży akurat w tych stronach. Z wioski tej pochodził niezmiernie znany bard, dawno już nieżyjący Vern Złotousty, którego pieśni znane były niemalże na całym Świecie. Niziołek znał na pamięć piękną balladę jego autorstwa, O Calijahu Potężnym i Denondzie Wielkim. Stąd też usłyszawszy znajomą nazwę żywo zainteresował się tematem.
- Ot tam - machnął ręką Kleszcz zataczając szeroki łuk w kierunku szczytów górskich. - Dzień drogi. Posłalim wczoraj. - rzekł trochę rozczarowując Orina, któremu na usta cisnęły się dziesiątki pytań.
Dziewczyny zniknęły we wnętrzu chaty a oni stali na zewnątrz z Gerwazym. Ten włożył ręce niedbale w kieszenie spodni i strzykając raz za razem śliną jął gadać.
- Jeśli z Denondowego Trudu kogoś posłali, powinni z rana tutaj być. Co i tak będzie za późno. Dziwna ta zaraza. Bab nie tknęła. Ani starców. Jeno zwierzęta i mężczyzn. Kto pójdzie na wypas? Z czym?
Dopiero teraz dotarło do nich, że wśród osób biegających po placu brakowało mężczyzn w sile wieku. Było ich co prawda kilku, jednak większość stanowiły kobiety i starcy. Zauważyli też, że krzątanina na podwórzu zaczyna stopniowo maleć a ludziska widząc gromadę zebraną przed Skibową chatą zaczynają ich powoli otaczać, przysłuchując się Kleszczowej paplaninie.
- Niezły ananas z tego Skiby, co by nie powiedzieć - zaśmiał się. - No pies na baby. A powodzenie ma... haha... Mam nadzieję, że ta wasza... - kiwnął na chatę, w której zniknęła druidka - coś wymyśli... Szkoda byłoby chłopa... - zerknął na Orina i chociaż powiedział to jakby mimochodem niziołek odczytał w tym zdaniu ukrytą groźbę.
Bard zamilkł na chwilę. Zbyt długą chwilę. Nie rozumiał intencji Kleszcza a intuicja podpowiadała mu, że zaraz mogą wpaść w jakieś tarapaty. O ile już nie wpadli.
- Tak jak mówiłem – zaczął ostrożnie nadal zasłaniając nos rękawem – mimo że jesteśmy w drodze i czasu mamy niewiele, to postaramy się pomóc... - powiedział zaniepokojony starając się wychwycić spojrzenie Ellfara lub Bataara. Póki gawędzili mógł starać się kontrolować rozmowę ale w przypadku nagłego zagrożenia był w stanie liczyć tylko i wyłącznie na szybkość zwinnego elfa i ramię postawnego kapłana.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 15-05-2013, 22:25   #33
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Sołtys poczerwieniał na twarzy.

- Jak to nie żyje? - jego oburzenie było szczere, zdziwienie jak najbardziej autentyczne. - Zamordowany?!

Wśród gawiedzi zebranej wokół Skibowej chaty zaszemrało. Kilka osób z ostatnich szeregów odeszła pospiesznie, znikając w chatach i stodołach. Ktoś schylił się, podnosząc coś z ziemi. Za jego przykładem poszło kolejnych kilka osób. Bataar i Ellfar poruszyli się niespokojnie.

Gerwazy przepychając się między kobietami wpadł do chaty niczym burza i równie gwałtownie z niej wyskoczył.

- Uduszony! - wrzasnął w progu. - Zabili go!

Gdzieś z tyłu rozległ się wysoki, wibrujący kobiecy krzyk. Powietrze przeciął rzucony z tłumu kamień. Nena złapała się za głowę. Z rozciętej skroni płynęła krew. Spojrzała na zakrwawione palce, na wykrzywioną wściekłością twarz sołtysa, na niespokojny tłum. Zauważyła ludzi, którzy wybiegli z chat z widłami i siekierami w dłoniach.

Cathil nie analizowała długo całej sytuacji. Jej instynkt automatycznie zareagował na zagrożenie. Jak zwykle. Uderzenie z łokcia z półobrotu w szczękę, odrzuciło Kleszcza na ścianę. Z przegryzionej wargi poleciała czerwona posoka. Nim upadł, strzała opuszczała już cięciwę. Wzniesiona do rzucenia kamienia ręka opadła bezwładnie.

- W nogi! - krzyknęła.

Cathil, Decair oraz Sorley rzucili się między chałupy, nie czekając na dalszy rozwój wypadków. Przewaga ilościowa rozzłoszczonej tłuszczy była znaczna. Konfrontacja mogła wypaść na ich niekorzyść.

Biegli, nie oglądając się za siebie. nie zdając sobie w tej chwili sprawy, że zostawili za sobą Bataara i Ellfara.

Kolejne przeszkody wyłaniały im się zza zakrętów. Ucieczka. Chałupy przesuwały się w pędzie. Zagradzały drogę. Płot, ściana, płot. Dyszeli z wysiłku. Wielki czarny kot siedzący na płocie wytrzeszczał w uciekających swoje ślepia. Mahr prychnęła, płosząc sierściucha. W biegu, podniosła przydrożny kamień i rzuciła w jego kierunku. Mówią, że przynosi pech? Przesądy. Chyba...

,~*~’


W tym samym czasie, gdy w popłochu opuszczali pechową osadę...
Kupa chłopów idąca na kapłana i łucznika nie wyglądała na przyjaźnie nastawionych. O ich zamiarach świadczyły też widły, które trzymali w dłoniach i wykrzywione gniewiem twarze. Uciekliby pewnie w ślad za kobietami i bardem, lecz Bataar był w końcu wojownikiem. Kapłanem boginii wojny. A elf... No cóż. Chwila zawahania, rzucony kamień, potknięcie. Czy można to nazwać pechem? Po chwili kordon wieśniaków, bab i staruszków oraz nielicznych mężczyzn zamknął się wokół nich. Żeby uciec, trzeba biło się przez niego przedrzeć.

Bataar wzniósł modły do Anahit, złapał swój dwuręczny topór i ruszył do walki. Rozrąbał pierwszego. Odstąpili nieco. Ellfar naciągnął strzałę i posłał ją w tłum. Ciżba rzuciła się na niego, dźgając widłami, rzucając kamieniami. Bryznęła krew, ochlapując twarz walczących i wielkoluda. Wojownik oblizał wargi. Chłopi rzucili się na niego. Gdzieś spod nóg prysnął zagubiony czarny kot. Nim doszli, rozrąbał kolejnych dwóch. Widły ugodziły go w ramię. Roztrzaskał je i sieknął ich właściciela w czoło odłupiając płat czaszki. Mężczyzna zdążył krzyknąć, po czym upadł. Mózg wypłynął na ubitą drogę. Kolejne widły wbiły mu się w nogę. Upadł na kolana odgrażając się. Przeciwników było zbyt wielu. Kolejny trup i kolejne widły wbite w ciało. Krew ciekła z wielu ran. Słabł. Coraz trudniej było mu unieść dwuręczny topór, który stawał się coraz cięższy. Nadchodząca śmierć zalała mu oczy krwią.

,~*~’
Wybiegli na drogę biegnącą do osady. Drogę prowadzącą w kierunku Gór Dawnych Szlaków. Na środku leżał wzdęty, owrzodzony krowi trup. Kruk siedział na głowie ścierwa i dziobał pusty oczodół. Minęli go w pośpiechu.

Łowczyni, która opuściła ich na chwilę, by zobaczyć co stało się z kapłanem i łucznikiem, dołączyła do nich gdy osada już zniknęła im z oczu. Nie wspomniała o tym co widziała, o rozszarpanych ciałach, o jatce, która miała miejsce. Nie pytali. Szli pośpiesznie. W milczeniu. Długo po tym, gdy pola uprawne zniknęły i zastąpiły je łąki zauważyli dziecko podskakujące na drodze. Rudy, piegowaty chłopak, może pięcioletni podążał wzdłuż drogi śpiewając jakąś ludową piosenkę a fałszując przy tym okropnie. Zatrzymał się przed trójką podróżnych i spojrzał na nich łobuzersko. Decair tknięta dziwnym przeczuciem, drżącym głosem spytała:

- Jak masz na imię chłopcze?

- Jo? - przechylił głowę spoglądając koso - Jam jest Maciuś. Wiecie, Maciuś z Trzódki.

Jakby na potwierdzenie tych słów usłyszeli zaraz nawoływanie:

- Maciuś! Maciuś! Chodźże!

Kilkaset metrów dalej pasło się bydło. Chłopak podskoczył, okręcił się i pobiegł przez łąkę zostawiając oniemiałych na szlaku. Zastanawiali się przez chwilę czy za nim nie pobiec. Nie wyjaśnić. Lecz może to był inny Maciuś? Inny rudy chłopak? Nie mieli ochoty na kolejną konfrontację. Zbyt wiele dzisiaj już stracili.

Wkrótce, w niewielkim oddaleniu od szlaku, w zagajniku, postanowili rozbić obóz i spędzić noc. Nastroje były podłe, bo też podłe było to, co spotkało ich w ostatnim czasie. Musieli jednak nabrać sił i zastanowić się co począć dalej.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 20-05-2013, 21:03   #34
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Ballada autorstwa Gortara :)

Pojedyncze brzdęknięcia wydobywające się ze strojonej przez Orina lutni nieznacznie zakłócały panujący wokół szum, na który składał się szelest liści drzew i cichy szmer trawy. Lekko wilgotne polana w końcu zajęły się ogniem. Iskry zaczęły trzaskać wesoło pośród tańczących w ognisku płomieni odbijając się wyraźnie w zielonych tęczówkach barda. Jego spojrzenie jednak wesołe nie było. Myślał o tych, których zostawili za plecami. W zasadzie to wiedział, przeczuwał co ich spotkało ale nie dopuszczał do siebie tych myśli. Nie chciał także pytać o to rannej Neny czy Cathil, jakby w obawie, że usłyszy to czego słyszeć nie chciał. Łowczyni bardzo sprawnie poradziła sobie z Kleszczem i bez chwili wahania przeprowadziła barda i zalaną krwią druidkę w bezpieczne miejsce.

Ich jednak zostawiła – poddał demoniczny głos w jego głowie, jednak zaraz odpędził go od siebie. Żył. Nie był ranny. Wędrował dalej, chociaż już w nie tak licznym gronie jak wcześniej. Niziołek posmutniał jeszcze bardziej. Może to czas by się wycofać? Zawrócić jak to zrobiła Kesa i odejść w siną dal, do bezpiecznej karczmy czy miasta... Co tak naprawdę stało się w Trzódce? Nie rozmawiał jeszcze z dziewczynami na ten temat i nie wiedział do końca co takiego się wydarzyło.

W milczeniu rozbili obóz i rozpalili ognisko. Orinowi kiszki grały już marsza, lecz postanowił, że zanim coś zje to zagra. Zagra im tę balladę. Balladę Verna Złotoustego, który pochodził ze wspomnianej przez Gerwazego Kleszcza wioski – z Denondowego Trudu. Gdy tylko nastroił instrument, odchrząknął głośniej sprawdzając czy skupił na sobie uwagę Neny i Cathil, po czym po prostu przemówił:
- Chciałbym wam coś zagrać. Utwór ten jest autorstwa Verna Złotoustego, niezmiernie znanego barda, którego pieśni znane były niemalże na całym świecie. Przypomniałem ją sobie gdy Gerwazy wspomniał o Denondowym Trudzie, do którego ponoć posłał o pomoc. Nie wiedziałem, że leży akurat w tej okolicy, ale to nieistotne.... - odchrząknął jeszcze raz jakby sprawdzając czy odpowiednio przygotował do występu swoje struny głosowe po czym przemówił z namaszczeniem - Ballada o Calijahu Potężnym i Denondzie Wielkim i zaśpiewał a brzmiało to mniej więcej tak...


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UUFberUa4V4[/MEDIA]



Tam w oddali gdzie słońce skrywa na noc swe oblicze,
W pobliżu gór wysokich gdzie orły mają swoje gniazda,
królowie wielcy i potężni mieli swe stanice,
tam to założyli swe warowne miasta.

Calijah Potężny silny niczym smok,
całe armie gromił ramion swoich mocą,
zdobyć on potrafił i najstromszy stok
niezależnie od tego czy dniem czy też nocą.

Denond Wielki najmędrszy był pośród monarchy,
przechytrzyłby nawet i demonów księcia,
wyprowadziłby w pole wszystkie jego czarty,
i dla ludzi dobre dawał im zajęcia.

Tak to oni byli,
Tak, królowie wspaniali,
Tak, to oni walczyli
Tak zło pokonali

Dwaj królowie potęgą samą w sobie byli,
a do tego narody swoje w dobrobycie,
w jeden naród ogromny wzajem połączyli,
Tak by każdy z poddanych wiódł dostatnie życie.

Aż pewnego razu wieść buchnęła taka
broń potężna nad wszystko została odkryta,
coś co mogłoby zmienić losy tego świata,
w zależności od tego jak będzie użyta.

Calijah z Denondem - splendor im zbyteczny,
zechcieli broń tę zdobyć by chronić świat cały,
by oręż w ich posiadaniu mógł już być bezpieczny,
aby się przyczynił do ich królestw chwały.

Tak to oni byli,
Tak, królowie wspaniali,
Tak, to oni walczyli
Tak zło pokonali

Zebrali więc armię - wojów nieulękłych,
wysłali na wyprawę by oręż zdobyli,
poprzez gór wierzchołki, przez jaskiń odmęty,
do celu obranego wojowie ruszyli.

Szli niezmordowanie królów swoich wzorem,
dla dobra swych rodaków, po ratunek świata,
by stanąć ostatecznie przed czeluści tworem,
by klęskę ich świat cały pamiętał przez lata.

Na nic zdały się zbroje, na nic wojów hardość,
broń ich pokonała, zniszczyła doszczętnie,
Tajny oręż ukazał zwykłych ludzi marność,
pogrzebał ich o wielkości i zwycięstwie brednie.

Tak to oni byli,
Tak, królowie wspaniali,
Tak, to oni walczyli
Tak zło pokonali

Denond i Calijah zaskoczeni wielce
poczęli wspólnie dumać nad losu odmianą
złość poczęła trawić każdego z nich serce
coś stanęło na drodze ich wspaniałym planom

Świadomość poczęła z wolna ich ogarniać,
że nie zdobędą broni dla ochrony świata.
Nadzieja jak światło zaczęła zanikać
broń ta w złych rękach zgubę zapowiada.

Decyzję zgodną więc podjęli społem,
która zaważyć nad wszystkimi miała
niebezpieczeństwu z podniesionym czołem
dwójka tych władców stawić czoła chciała.

Tak to oni byli,
Tak, królowie wspaniali,
Tak, to oni walczyli
Tak zło pokonali

Lata wiec całe sposobu szukali
w jaki by zniszczyć zagrożenie mogli
sprytu, siły i magii także używali
zagrożenie w końcu u korzeni zmogli.

Padła potęga oręża strasznego,
świat mógł odetchnąć spokojnie nareszcie
Władcy dokonali czynu królewskiego
na cześć obojga układano pieśnie.

Sławmy więc wszyscy ich potężne czyny,
które to nam ludziom w świecie zwyczajnym
nie pozwoliły poznać tej toksyny,
a cieszyć się życiem wciąż tak urodzajnym.

Niech ta opowieść wkoło się rozchodzi
by nie zginęła pamięć bohaterów
niech wzór ich odwagi życie wam osłodzi
gdy zasiądziecie do żyć swoich sterów.

Tak to oni byli,
Tak, królowie wspaniali,
Tak, to oni walczyli
Tak zło pokonali



Orin grał jeszcze chwilę po tym jak wybrzmiały ostatnie słowa ballady. Pojedyncze brzdęknięcia wydobywające się z lutni nieśmiało zakłócały wzbierający wokół nich szum, na który składał się szelest liści drzew i szmer trawy. Przepalone polana żarzyły się mocno, rozjaśniając coraz ciemniejszy zagajnik. Iskry trzaskały wesoło pośród tańczących w ognisku płomieni odbijając się wyraźnie w zielonych tęczówkach barda.

Nikt jednak nie był w stanie odgadnąć, jakie emocje kryły się za jego zamyślonym obliczem...
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 20-05-2013 o 21:12.
aveArivald jest offline  
Stary 22-05-2013, 11:40   #35
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cathil, zwykle ponura i podejrzliwa, tego dnia była wściekła jak osa. Zniknęła na długie godziny, sprawdzając, czy w pobliżu nie czai się jakieś niebezpieczeństwo. Przy okazji upolowała dwa bażanty, zebrała trochę leśnego zielska, dzikich marchwi, czosnku i innych skarbów. Znalazła nawet krzak dobrych jagód. Nie wiedziała jak się nazywają, ale były dobre dla ciała. Cathil zawsze czuła się po nich lepiej i lżej, jakby czyściej.

Przyniosła to wszystko do obozowiska i zajęła się jedzeniem. Gdy ptaki się piekły, Orin śpiewał. Gdy Orin skończył, ptaki były gotowe. Cathil nie podobała się piosenka, czuła że jest w niej coś więcej, ale nie do końca wiedziała co to może być. Nie była uczona, trudno jej było doszukać się znaczenia w skomplikowanych słowach i rymach.

Ostatnimi czasy jednak, chciała to naprawić. Chciała wiedzieć i umieć więcej. Świat był pełen tajemnic, a Łowczyni zdawało się, że im więcej się takich tajemnic poznało, tym łatwiej było przetrwać. Nena, Kesa, Orin, oni wiedzieli dużo. Oni nie wyglądali jakby żyli z dnia na dzień, wyglądali jakby poruszali się po świecie z większa pewnością.

Cathil też tak chciała. Wiedziała od czego musi zacząć. Po jedzeniu podeszła do Kurdupla, przykucnęła i spojrzała na niego spode łab.

- Bardzie - odchrząknęła, dziś mało mówiła, ochrypła trochę - Czytać jest trudno?

- Że co? Dlaczego...? - odpowiedział pytaniem na pytanie całkiem zdezorientowany - Ach, przepraszam, nie wiedziałem, znaczy się... Cóż, nie jest takie trudne jak się większości wydaje, a bywa bardzo przydatne. Przynajmniej ja tak uważam.

- Hn - Cathil milczała przez chwilę wpatrując się w płomienie - A każdy może się nauczyć?

- Jednym idzie to łatwiej a innym gorzej ale... Cóż, jeśli na prawdę chcesz coś osiągnąć, to jest to możliwe... - odparł niziołek a po chwili wahania dodał - Spójrz na mnie, mimo że nie nadaję się do wędrówki po dziczy i pustkowiach to jeszcze jakoś żyję nie? - uśmiechnął się nieznacznie - Bardzo się staram nie umierać i póki co nawet nieźle mi to wychodzi...

- Jesteś - Łowczyni spojrzała w górę, na gwiazdy, a potem na ziemię między stopami - Odważny - powiedziała wreszcie, odchrząknęła i kontynuowała lżejszym tonem - To jak się do tego zabrać?

- Ja... eee... - zająkał się wyraźnie speszony Orin - No cóż, nie jestem nauczycielem ani mistrzem, znaczy taką osobą co to w miastach uczy ale... Hmm... Najlepiej chyba zacząć od nauki alfabetu...

Poczuła się niepewnie. Nie wiedziała, czy nie uzna jej za wyjątkowo głupią. W końcu przyznała.

- W sensie, czego?

- Liter. Spójrz tu... - odparł szybko Orin jakby przejęty nowym zadaniem i wyjął swoje notatki. Po chwili zdążył mniej więcej zaprezentować łowczyni o co chodzi - Rozumiesz, pojedyncze dźwięki tworzą wyrazy i trzeba wiedzieć jakim znakiem zapisuje się każdy z tych dźwięków. Bez tego nie da się czytać ani pisać.

Cathil patrzyła i słuchała, powoli docierało do niej o co właściwie chodzi. Znaki. To były znaki, jak sznur ptaków, albo ślady zwierząt na piasku. Trzeba było tylko wiedzieć, co za nimi stoi. Pomyślała, że nauka liter może nie będzie taka trudna, jak się obawiała, ale szybko się zmęczyła. Nie była przyzwyczajona do takiego ćwiczenia pamięci.

- Możesz mi napisać litery, wszystkie, żebym mogła na nie patrzeć?

- Cóż... - niziołek wahał się chwilę nie będąc do końca pewnym - Myślę, że tak... Z tym że nie mam zbyt wiele papieru i trzeba uważać, żeby nie zawilgł bo atrament się rozplami... - Orin spisywał starannie wiele znaków na niewielkiej stronicy papieru dalej instruując Cathil. Gdy już skończył wręczył jej efekt swojej pracy tłumacząc, że wszystkiego naraz się nie nauczy i musi być cierpliwa.


- Nauka jednej litery dziennie powinna wystarczyć, już za parę dni będziesz mogła spróbować coś napisać. O, choćby tak! - niziołek wziął patyk i wykreślił nim w ziemi jakieś słowo - To twoje imię. Co prawda nie jestem pewien, ale chyba tak właśnie się je pisze. Znajdź te znaki na kartce i odszyfruj ich dźwięki. - niziołek wyglądał na zadowolonego z efektów swojej pracy.

Milczała, obawiała się, że język odmówi jej posłuszeństwa. Było coś dziwnego w tych kilku prostych znakach, które złożone razem tworzyły ją samą.

- Cathil - szepnęła.

Trzymała papier Orina, jakby to była jakaś święta relikwia, po kolei odnalazła litery. Sama też nie wiedziała czy tak pisze się jej imię, ale zdecydowała, że tak właśnie będzie je pisała. Przeciągnęła palcem po napisie, tak jak to przed chwilą zrobił Orin patykiem.

Nagle Orin zapytał:

- Co Cię łączy... znaczy się... łączyło z Ellfarem? Znaczy, bo wiesz - zakłopotał się troche, widać było, że nie wie co powiedzieć - Nie chcę żebyś mnie źle zrozumiała ale... widziałem was...

Wyrwana z zamyślenia, spojrzała na barda, mrugając raz po raz.

- Widziałeś? - nie rozumiała.

- Tak. Znaczy nie wiem, nie jestem pewien... Może to był tylko sen ale przecież... przecież wszyscy śniliśmy jedno i to samo... I to było takie prawdziwe... Widziałem was... Wtedy nad rzeką, w nocy...

- Ale co widziałeś? - wciąż nie rozumiała

- Cóż... w nocy obudził mnie pęcherz... wstałem coby go kulturalnie opróżnić kawałek od obozowiska i gdy już sznurowałem spodnie... - Orin zawahał się na chwilę - usłyszałem was... Wychyliłem się zza drzewa i zauważyłem ciebie i Ellfara. Staliście oddaleni od obozu, przysunięci do siebie i... - Orin urwał jakby poważnie rozważając czy kontynuować relację z wydarzeń tamtej nocy.

Słuchała z uwagą i konsternacją.

- I co?

Niziołek milczał jeszcze chwilę jakby przestraszony.

- Rozmawialiście o czymś pokazując na obozowisko - wyrzucił z siebie jednym tchem - Widziałem błysk metalu w dłoni elfa, może sztyletu, jednak Ty zaprzeczyłaś mu kręcąc stanowczo głową. Nie wiedziałem wtedy co o tym myśleć i szczerze powiedziawszy to... bałem się... - niziołek zarumienił się ale kontynuował - Wróciłem do ogniska i bałem się znasnąć lub budzić kogokolwiek ale... ale w końcu zmęcznie mnie zmogło...

Gdy niziołek opowiadał, Cathil starała się wyciągnąć coś sensownego z jego słów, ale nijak jej się to nie składało.

- Nic takiego się nie wydarzyło - powiedziała wreszcie, były rzeczy których mogła być pewna. Zawahała się. Potrząsnęła głową - Nic takiego nie pamiętam.

- Jesteś pewna?

Skineła głową z ponurą miną.

- Na tyle, na ile mogę być pewna po ostatnim - mruknęła z niechęcią.

Orin milczał dłuższą chwilę, jakby trawiąc umysłem to czego się dowiedział po czym rzekł:

- To jest bardzo dziwne... Jakby ktoś, lub coś... sam nie wiem... próbowało nas poróżnić i pozbyć się nas naszymi własnymi dłońmi...

To ją zdziwiło, ale szybko doszła do wniosku, że Kurdupel może mieć rację. Potarła nerwowo gardło, wciąż czuła na karku widmowe ostrze.

- Musimy szybko dotrzeć do tego maga. On coś będzie wiedział - wątpiła, ale lepsze to niż nic - Bo chyba wciąż taki jest plan?

- Chyba tak... Tak... - odparł niziołek - chociaż coraz częściej zastanawiam się, czy to jest w ogóle możliwe...

Cathil przełknęła ślinę, nagle zrobiło jej się sucho w ustach. Sięgnęła do gardła, jak to ostatnio miała w zwyczaju, ale zamiast pocierać zaczewienioną już skórę, położyła dłoń na piersi, gdzie pod grubą warstwą ciepłego materiału krył się jej nowy skarb. Litery napisane przez Orina dawały nadzieję.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 22-05-2013 o 19:20.
F.leja jest offline  
Stary 22-05-2013, 19:08   #36
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Przychylny los - to przeznaczenie, nieprzychylny - to pech. Tak mawiał zwykle jej ojciec.

Pech… i Śmierć, do pary. Ich prześladowcy, od czasu kiedy wiedźma w jakiś sposób ich przeklęła czy naznaczyła.

Nie musiała pytać Cathil co stało się z Ellfarem i Batarem. Czuła śmierć w powietrzu i zawirowania aury, jakby przyroda buntowała się przeciwko nowej porcji krwi wlewanej w jej ziemiste ciało.

Siedząc na pniaku z podkurczonymi nogami i obejmując je obiema rękami, zapatrzona w ogień słuchała tęsknego śpiewu Barda. Ballada wzruszyła ją do łez.
A może po prostu zbyt wiele złego wydarzyło się w ostatnich dniach? Nena otarła ukradkiem płynące z jej oczu słone krople i dotknęła obolałej skroni. Już nie krwawiła, ale piekła trochę i swędziała.

Ta fala nienawiści płynąca z goniącego ich tłumu prawie odebrała jej oddech. Ale w jakiś przedziwny sposób uciekli.
Uciekli…. Przeznaczeniu? Czy Pechowi? A może tylko wydłużyli to, co nieuniknione?
Ostatni sen mocno wrył jej się w pamięć. Dwoje z nich już nie żyło. Kesa odeszła i dla nich w jakiś sposób także umarła. Zostali we trójkę z zadaniem, do którego to właśnie ona, Nena ich namówiła. Kiedy przyjdzie czas na resztę kompanów?

Czuła się winna śmierci przyjaciół. Może gdyby posłuchała Kudłatej zdołaliby oddalić się z wioski całą piątką? Zawsze wierzyła w sprawiedliwość i dobroć. Ale teraz zaczęła wątpić. Wątpić i przeklinać własną naiwność.

Łasiczka cicho popiskiwała pod kołnierzem płaszcza Neny. Zaprzeczała, szepcząc jej słowa otuchy.
Ale cóż o życiu i odpowiedzialności mogło wiedzieć takie małe zwierzątko?

Kiedy Cathil zbliżyła się do Niziołka i zagadnęła go o coś, druidka wycofała się, odchodząc w głąb lasu. Niloufar wyskoczyła na ziemię i pozostała w bezpiecznej odległości podążając za swoją opiekunką.
Nena nie czuła się na siłach by porozmawiać z towarzyszami. Ostatnie wydarzenia otworzyły w jej duszy ranę i Decair czuła żal. I złość do świata za to, że okazał się być inny niż ją uczono. Miała w głowie mętlik. Świat wokół niej wirował, a serce przepełnione wściekłością i pretensjami biło jak oszalałe.

Miała ochotę wykrzyczeć wszystko niewidzialnemu wrogowi w twarz i niszczyć to, co całe życie kochała!
Zanim szaleństwo zdążyło ogarnąć bez reszty jej umysł, resztkami rozsądku złapała się mocno za włosy u nasady głowy i najpierw cicho, a potem coraz głośniej zaczęła powtarzać słowa, które pojawiały się w jej sennych wizjach Kryształowego Miasta:

Ailim iath n-erend

Ermac muir motach

Motach sliab sreatach

Sreatach coill cotach

Cotach ab eascach

Easach loc lindmar

Lindmar tor tiopra

Tiopra tuath aenach

Aenach righ teamra

Teamair tor tuatach

Tuata mac milead

Mile long libearn!


Ostatnie słowa inkantacji zadźwięczały w ciszy lasu.

Najpierw poczuła chłód opasający ciasno jej głowę. A potem nagle w piersi pojawił się żar. Ucisk w głowie jakby zelżał, a z wnętrza jej ciała zaczęła formować się jasna kula światła.

Druidka wystraszyła się w pierwszej chwili, ale intuicyjnie czuła, że ta jasność przynosi jej ulgę. Z każdym, coraz wolniejszym i głębszym oddechem Neny świetlista kula powiększała się i powiększała, aż w końcu otoczyła całe jej ciało jak kokon. Pławiąc się w ciepłym świetle druidka czuła jak jej dusza oczyszcza się i uspokaja. Nie lękała się już, a ból i złość z powodu utraty przyjaciół stały się łagodniejsze. I dawały jej siłę.

Natura wokół pulsowała nowym życiem, wiatr łagodnie rozwiewał jej włosy.
Wszyscy zataczamy koło i powracamy tam, skąd się narodziliśmy Neno. W uszach Neny brzmiały słowa jej nauczyciela. Nie wolno się poddawać. Nawet jeśli życie nie jest tak kolorowe jak nam malowano.

Świetlna otoczka wokół druidki rozproszyła się, ale w jej duszy pozostała jej cząstka.

Tej nocy Nena stała się dorosła. I nie bała się już konfrontacji z przyjaciółmi.

I wiedziała, że dokończy rozpoczętą misję, choćby Pech i Śmierć ponownie stanęły jej na drodze.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 24-05-2013, 15:37   #37
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
W chwilach zagrożenia, w krytycznych sytuacjach, w momentach utraty bliskich, gdy wszystko się wali, gdy wszystko idzie źle, gdy każdy kolejny krok zdaje się być trudniejszy od poprzedniego większość się poddaje, popada w apatię i otępienie. Beznadziejność sytuacji sprawia, że tracą pewność siebie. Nierzadko stojąc pod ścianą odbierają sobie życie.

W ten sposób reagują przeciętni. Jedynie Ci nieliczni, wyjątkowi są w stanie przełknąć tą gorzką pigułkę jaką serwuje życie i wzmocnieni tym doświadczeniem kroczyć dalej z podniesioną głową. Czy jednak kolejny cios Śmierci, czy noga podstawiona przez Pech nie spowoduje, że się złamią?

,~*~’

- Eee... tego... widzicie... bo... - chłop stojący przed urzędniczym biurkiem wcale nie był już taki butny i pewny siebie jak chwilę wcześniej gdy wchodził do ratusza. Władza onieśmielała.

- No, wydukajcie to w końcu z siebie - zasuszony staruszek siedzący za zaplamionym inkaustem biurkiem oderwał na chwilę wzrok znad papierów zaścielających blat by spojrzeć na przestraszonego mężczyznę, mnącego w dłoniach słomiany kapelusz. Odłożył pióro, odchylił się do tyłu by oprzeć się o wysokie oparcie niezbyt wygodnego krzesła. - No dobrze. Może zacznijcie od początku. Skąd przybywacie?

- No tego... rano’m wyjechał. Wczora znaczy. No i tego no... - zgubił wątek.

- Jak się ta wasza wieś zwie? - urzędnik nie dawał za wygraną.

- No tego... Trzódka przecie. A no... właśnie. Trzódka - rozchmurzył się.

- Trzódka. Dobrze. No i po co ście do Denondowego Trudu przybyli?

- No tego zaraaaaza panie! Pooomór jaki! Toć wójt rzecze, co jo najbardziej wygadany, to co bych do wos tutaj sprawę wyłożył to przyślecie kogo, no tego... łuconego jakiego co to zarazę odczyni, bo nasza babka to już dawno rę...

- Zaraza powiadacie - przerwał chłopu, który pokonawszy pierwszy stres okazał się niezwykłym gadułą. - A no to powiedzcie mi jeszcze dobry człowieku jako ta wasza zaraza się objawia.

- Objawja? No tego... ten... - stropił się wyraźnie.

- No, kto choruje, jak wygląda, co mu dolega.

- A... to. No to widzicie...

Rozmowa ta trwała jeszcze trochę w ten deseń nim cierpliwy urzędnik zdecydował w końcu chwycić ponownie za pióro i wystosować odpowiednie zarządzenie. Te powędrowało w ręce znudzonego chłopaka, który siedział na zydelku nieopodal. Chłopak jakby tylko czekał na okazję opuszczenia oficyny, bo wystrzelił tylko przez drzwi i tyle go widziano.

,~*~’

Poranek był rześki. Słońce przebijało się niemrawo przez opadające mgły. Ognisko wygasło przez noc i poranny chłód wżerał się w ciało.

Cathil wstała przed wszystkimi. Jedynie łasiczna Nilofaur szmychnęła w krzaki za śniadaniem. Dziewczyna rozruszała się. Zjadła stygnące kawałki mięsa. Rozejrzała się po okolicy. Gościniec, którym szli był pusty. Wyglądało na to, że nikt ich nie ścigał. Gdy wróciła niziołek i druidka byli już gotowi do drogi. Uprzątnęli po sobie i wyszli na trakt. Według informacji Kleszcza powinni dzisiaj dojść do Denondowego Trudu. Ruszyli we mgle, która powoli już rzedła.

Gdy słońce stało w zenicie a po porannych mgłach nie było już śladu zobaczyli nadjeżdżających z naprzeciwka konnych. Okolica była otwarta, byli widoczni jak na dłoni, więc nie było sensu ani specjalnych możliwości aby się schować. Kilkunastu konnych zbliżało się stempa wzbijając za sobą chmurę kurzu. Za nimi ciągnął się wóz. Łowczyni swoim zwyczajem ściągnęła łuk chcąc być przygotowana na ewentualną konfrontację. Nie założyła strzały. Sprawdziła tylko czy luźno siedzą w kołczanie. Czekali.

Na czele oddziału ubranego w jednakowe kolczugi, na które zarzucone były koszule z wyszytym herbem, zbrojnego w miecze i lekkie tarcze jechał mężczyzna. Jako jedyny miał na sobie metalowy napierśnik i otwarty hełm, z pod którego wylewały się jasne włosy. Jego oczy były zimne niczym stal, którą na sobie miał. Spojrzeli na niego przerażeni. Doskonale pamiętali tę twarz wykrzykującą rozkaz “Nie brać jeńców!”.

Łowczyni szybko obliczyła ich szanse. Mogłaby sięgnąć jednego, może dwóch, lecz nie dadzą rady oprzeć się reszcie. Nie z niziołkiem trubadurem i półelfką druidką. Sięgnęła do szyi.

Wszyscy myśleli podobnie: “czyżby los, któremu chcieli umknąć dopadł ich ponownie”?

Stalowooki oparł się na kulbace i wychylił lekko z siodła.

- Ktoście? Mówcie!

Niziołek przezwyciężył uścisk w gardle, wystąpił krok na przód i odchrząknąwszy rzekł.

- Zwą mnie Orin Sorley, bard. Musieliście słyszeć! A to moi towarzysze. Udajemy się do Denondowego Trudu, grodu w którym zasłynął Vern Złotousty, w pewnej tajnej misji, wybaczcie więc ale... Spieszy nam się.

Cathil spojrzała koso na niziołka, który znowu opowiadał bujdy. Zmyślona historia najwyraźniej nie podziałała na wyobraźnię zbrojnego, bo ten odrzekł jedynie:

- Skąd idziecie?

- Z południa i spieszy nam się bardzo bo...

Nie dane mu było dokończyć, bo krótkie

- Brać ją!

przerwało jego wypowiedź. Dwóch konnych spięło ostrogi. Wyskorzyli do przodu. Cathil nie wiedziała jak to się stało ale nim wyciągnęła strzałę poczuła na szyi chłód stali. Spojrzała w górę, wzdłuż ostrza miecza. Zimne niebieskie oczy były wyjątkowo wymowne. Odrzuciła łuk i strzałę i rozłożyła szeroko otwarte dłonie. Bard, któremu przyszło do głowy protestować został uciszony kopnięciem w twarz. Upadł na ziemię. Lutnia gdzieś wypadła w przydrożny rów.

- Nie! Zostawcie mnie! Dlaczego?!

Decair szarpała się, lecz żelazne uściski dwóch zbrojnych nie chciały się poluźnić. Klatka otworzyła się a ją wrzucono do środka jak szmacianą lalkę. Drzwi zamknęły się. Zadzwonił łańcuch. Zgrzytnął zamek kłódki. Woźnica cmoknął na konia. W powietrzu strzelił bat. Na koźle, obok woźnicy siedział czarny kotek i bawił się czerwoną włóczką.
Konni ruszyli za wozem.

Stalowooki dzierżąc obnażony miecz patrzył w oczy Cathil. W końcu odpechnął ją butem i ruszył kłusem za oddalającym się oddziałem.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 24-05-2013 o 15:39.
GreK jest offline  
Stary 28-05-2013, 20:20   #38
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cathil wstała i z ponurą determinacją otrzepała ubranie. Nie pierwszy raz, ktoś ją kopał. Od kopania cierpiała duma, ale Cathil nie stać było na takie luksusy. Podniosła łuk i sprawdzyła czy jest cały. Odnalazła w trawie strzałę i schowała do kołczanu. Będzie potrzebowała wszystkich jeżeli zamierza odbić Druidkę.
Przez chwilę obserwowała oddalające się sylwetki. Twarz mężczyzny wyryła się w jej świadomości. Spodziewała się, że prędzej niż później znów staną naprzeciw siebie, ale obiecała sobie, że tym razem to ona będzie dzierżyła w ręce jego życie. Skrzywiła się, obnażyła zęby jak dzikie zwierze. Myślała z wielką jasnością.
Nena była jej towarzyszką, porwaną spod nosa, niesprawiedliwie uwięzioną i okrutnie potraktowaną. Jednak nawet gdyby była morderczynią, zbrodniarką i najgorszego sortu wiedźmą, Cathil nie spoczęłaby, póki by jej nie uwolniła, albo sama zginęła. Bo Cathil chciała być lepszym człowiekiem, a lepsi ludzie mieli przyjaciół, a przyjaciół nie zostawiało się w biedzie. Poza tym Łowczyni pragnęła zobaczyć w chłodnych oczach wojownika ten sam strach, który zdołał zasiać w jej sercu. Sięgnęła do grdyki, ale widmowa rana już nie bolała. Była tylko cicha obietnica złożona Nenie. Związała włosy kawałkiem rzemienia.
- Ruszam za nimi - powiedziałą chłodnym, beznamiętnym głosem nie zważając, czy Niziołek jej słucha - Tylko byś mnie spowolnił. Zostawię ci ślady, ale podejrzewam, że zmierzają do najbliższego miasta.
Zrobiła pierwszy krok na przód, zawahała się jeszcze przez chwilę, ale nie było już odwrotu. Kolejny krok i zaczęła biec.

~"~

Wóz, teraz w środku kawalkady, spowalniał cały pochód, więc bez trudu ich dogoniła. Zresztą byli widoczni z daleka, z powodu chmury kurzu, który wzbijali. Trzymała się za nimi w bezpiecznej odległości, sama niewiele widząc co dzieje się w kolumnie. Jasnym było, że wiozą Nenę do Denondowego Trudu. Było też oczywiste, że o ile nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, nie ma szans by podejść niezauważona do wojskowych. Uparcie podążała za nimi, jeżeli nadażyła sięokazja, podchodizła bliżej, obserwowała, liczyła wojowników, ich wyposażenie, zapamiętywała twarze. Wiele uwagi poświęciła dowódcy, aż w końcu znała najdrobniejszy niuans jego sylwetki, sposób w jaki się porusza i każdą rysę a pancerzu. Cathil stałą się drapieżnikiem, cierpliwie przyczajonym i cicho zdeterminowanym, aż do odpowiedniego momentu.
Na sercu niosła palący promień nadziei, który przypominał jej, że powinna działać w sposób bardziej cywilizowany, ale to nie była pora na idealistyczne marzenia. To był czas łowów. Cathil była spokojna, wiedziała że na końcu tej misji czeka ją ofiara krwi.

[MEDIA]http://24.media.tumblr.com/tumblr_mc3kg6V0JC1rh6xo6o1_r2_500.gif[/MEDIA]
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 31-05-2013, 00:28   #39
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Brać ją…

Słowa zbrojnego wciąż jeszcze brzmiały w jej uszach. Dopóki nie szarpnęli jej za ramiona była pewna, że chcą pochwycić Cathil.

Siedziała przez dłuższą chwilę w szoku, nie do końca rozumiejąc co właśnie się stało. Dopiero po tym jak konni ruszyli, a ona poczuła na skórze pręty klatki dotarło do niej, że została uwięziona.

- Hej ! - krzyknęła do jednego z ludzi ją eskortujących - hej! Co to ma znaczyć? Dokąd mnie zabieracie i jakim prawem??

- Z zarządzenia grododzierżcy - odrzekł jeden z wojaków, o twarzy oszpeconej bliznami po ospie

- Cisza! - warknął stalowooki spinając konia i podjeżdżając do klatki - Nie rozmawiamy z zatrzymaną!

- To jakiś niesmaczny żart mości panie. Nawet mnie nie znacie. - Nena nie miała pojęcia o czym mówił stalowooki, ale bała się. Jeśli ten napad miał związek z tym co wydarzyło się w Trzódce to miała wielkie kłopoty. - Za co niby zostałam zatrzymana? - dopytywała swojego oprawcy.

- Zarzuty zostaną przedstawione w odpowiednim czasie - odpowiedział. - Nam kazano cię pojmać i dostarczyć żywą lub martwą.

- To takie u was prawo? Skąd niby wiecie, że pojmaliście właściwą osobę? Poznalibyście po martwym wyrazie mojej twarzy, jeśli broniłabym swojej wolności? - Nena była oburzona. Pomimo strachu przed stalowookim i jego bandą nie zamierzała siedzieć cicho.

- Twój opis był w miarę dokładny. Radzę dobrze, zostawić sobie energię na pobyt w lochach. Długi pobyt - przez surową twarz przebiegł nikły uśmiech. - Lochy Denondowego Trudu potrafią wysysać życie.

Spiął konia ostrogami, rzucając jeszcze za siebie:

- Nie rozmawiać z nią!

- Barbarzyńcy! - Nena rzuciła za odjeżdżającym w przypływie frustracji.
Przygryzła dolną wargę rozglądając się szybko po okolicy. Może istniała jakaś szansa ucieczki?

Jechali jednak przez łąki, w otwartym terenie, a jedynymi wzniesieniami były malutkie pagórki. Dopiero na horyzoncie malowały się zarysy gór.

Marne szanse. Nawet gdyby przy pomocy magii udałoby jej się oswobodzić, to i tak pieszo nie zdołałaby umknąć jeźdźcom. A jak już słyszała od stalowookiego było im obojętne czy dowiozą ją żywą czy martwą.
Sapnęła więc głośno ze złości i wypatrywała w oddali miasta.

Zastanawiała się tylko czy któryś z kompanów odważy się pospieszyć jej na ratunek. Nie robiła sobie jednak wielkich nadziei.

Czuła jedynie jak Niloufar przez cały czas podąża jej tropem. Więź z łasiczką dodawała jej otuchy…
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 01-06-2013, 01:34   #40
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Niziołek pamiętał jedynie zbliżający się do jego twarzy ciężki bucior zbrojnego. Wyleciał w powietrze jak wystrzelony z procy i z całym impetem uderzył o nawierzchnię traktu. Bogowie jednak byli na tyle łaskawi dla młodego barda, że w momencie otrzymania kopniaka na chwilę stracił przytomność i nie poczuł już zderzenia z ziemią. Przynajmniej dopóki nie przeszło mu chwilowe zamroczenie.

Pierwszym, czego był świadom zaraz po odzyskaniu władzy nad umysłem, był niemożliwy do opisania ból promieniujący na całą czaszkę i gryzący pył wżerający się pod powieki. Załzawiony i obolały podparł się na ramionach i potrząsnął niemrawo głową. Splunął pod siebie z przerażeniem zauważając w ślinie krew. Zęby miał chyba wszystkie. Wszystko wskazywało na to, że przy kopniaku przygryzł sobie język. Usiadł w końcu i zauważył Cathil a dalej na drodze oddalający się powoli tuman kurzu.
- Niedoczekanie… - splunął ponownie, tym razem na bok, po czym dał upust nagłemu przypływowi gniewu, którego nie mógł opanować - Nikt nie będzie mną tak poniewierać! Chędożone w żyć stado baranów! Jeszcze tego pożałują, kozojeby, woły obesrane!
- Ruszam za nimi - powiedziała łowczyni chłodnym, beznamiętnym głosem - Tylko byś mnie spowolnił. Zostawię ci ślady, ale podejrzewam, że zmierzają do najbliższego miasta.
- Zaraz, moment! – oprzytomniał Orin, lecz Cathil już ruszyła, zupełnie jakby go w ogóle nie usłyszała – Ale o co… Gdzie jest Nena?! – rzucił jeszcze za oddalającą się towarzyszką, orientując się w jednej chwili, że przecież wie. Przecież dobrze słyszał słowa stalowookiego… „Brać ją!”
Świat ponownie zawirował mu przed oczami. Ten gość, przecież to niemożliwe! Nie znał go ale z pewnością widział tego barbarzyńcę w tym cholernym śnie! Pamiętał, że wtedy umarł, lecz teraz udało się mu ujść z życiem. Co to miało w ogóle znaczyć?! Czyżby los po raz kolejny rzucał niziołkowi wyzwanie?
- Ej! Ej, poczekaj no! – zawołał za oddalającą się Cathil lecz szybko zorientował się, że czegoś mu brakuje – O nie, moja lutnia! – przerażony bard krzyknął rozpaczliwie do siebie i dał nura w przydrożny rów znikając w nim na chwilę.
Gdy tylko odnalazł swoją zgubę wylazł z powrotem na drogę. Instrumentowi na szczęście nic się nie przytrafiło, czego jednak nie można było rzec o właścicielu. Orin spojrzał w kierunku niknącego już w oddali tumanu kurzu, lecz nie dostrzegł na jego tle znajomej sylwetki łowczyni. Rozpłynęła się jak w porannej mgle. Nie miał wyboru. Nena była jedyną poznaną ostatnio osobą, której powierzyłby własne życie. Bez druidki dalsza wędrówka nie miała dla niego najmniejszego sensu i nawet najniklejszych szans na powodzenie. W dodatku ta Cathil...

Nagle przypomniał sobie, co widział zeszłej nocy i dreszcz przeszedł mu po plecach. Tak czy inaczej postanowił, że nie zostawi przyjaciółki w potrzebie, odnajdzie ją i pomoże zwrócić jej wolność.

Tylko… Jak?
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172