Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-02-2013, 02:26   #1
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
[The One Ring] Bractwo Smoczego Łba








Esgaroth było jak drewniana wyspa na jeziorze. Osadzone na wbitych głęboko w dno drewnianych palach, miasto północy było jednym z największych ludzkich osiedli w Dzikich Krajach. Jego położenie od wieków stało się jego błogosławieństwem i przekleństwem zarazem. W czasie napiętych stosunków między ludami Północy, umiejscowienie w strategicznym punkcie między Leśnym Królestwem Elfów, Dali a Samotną Górą miało swoje plusy i minusy. W czasie pokoju, który nastał po Bitwie Pięciu Armii, odbudowane Miasto na Jeziorze stało się centrum handlowym Północy. Wolne Miasto Esgaroth swoją niepodległość uzyskało setki lat temu, gdy Król Dali oddał władanie miastem na jeziorze w ręce Rady Starszych, która spośród swego zacnego grona obierała Pana Miasta na Jeziorze.

W 2946 roku prace nad obudową miasta dobiegły końca i Miasto na Jeziorze było trzy razy większe od zniszczonego atakiem Smauga poprzednika. Ruiny spalonego miast, a na południe od obecnej lokalizacji, wciąż sterczały zwęglonymi palami ponad wodą. Nieopodal miejsca gdzie na dnie leżały kości smoka pokonanego Czarną Strzałą Barda.

Esgaroth z lotu ptaka, swym kształtem przypominało podłużną skrzynię. Zaostrzoną palisadę z ociosanych drzew Mrocznej Puszczy i wystające pond nią drewniane dachy i wieże widać było gołym okiem z brzegu, jeśli nad wodą nie snuła się poranna lub wieczorna mgła, co często spływała wraz z zapachem zgnilizny, gnana zepsutym oddechem wiatru znad Długich Bagien. Rozlewiska przy rzece były nieustającym przypomnieniem wypaczenia, niegdyś pięknego, zielonego lasu i wylewających się z niego pozostałości zła. Cień zapuściło w nim swe korzenie bardzo głęboko przez korupcyjną obecność Nekromanty z Dol Guldur. Dzisiaj bagna prócz nieprzyjemnej obecności dostarczały również cennych ziół, których nie sposób znaleźć w innych rejonach Śródziemia. Niewielu co prawda znajduje się śmiałków, którzy decydowali się na ich zbiory, gdyż cuchnące rozlewiska to wciąż niedokładnie zbadane i oczyszczone z gnieżdżących się tam niebezpieczeństw treny, o których historie i legendy często bywają powtarzane przy ogniskach w pieśniach ludzi zamieszkujących te okolice. Wokół Długiego Jeziora rozsiane były pojedyncze, lub łączące się w małe, skupiające domostwa kilku rodzin wioseczki, które zajmowały się rybołówstwem, zielarstwem, dostarczaniem Esgaroth wszelakich materiałów z lasu oraz zarówno przewożeniem jak i opieką nad spływem towarów oraz pobieraniem opłat celnych. Handel rzeczny znowu rozkwitał po pokonaniu Smauga i kupcy ze wszystkich stron świata znowu przybywali z egzotycznymi towarami wschodu, ludzi z południa i odległych zakątków zachodniego wybrzeża Śródziemia.

Z lądu ku miastu wiódł wąski, drewniany most. Była to jedyna droga dostępna tym, którzy nie przybywali do Esgaroth barkami, tratwami, łodziami. Wielka, obwarowana brama strzegła wjazdu, obsadzona zbrojnymi z miejskiej straży, którzy trenowani byli na dobrych łuczników. Za nią kupcy i podróżni przejść musieli przez mytników opłacając należny podatek za wstęp do Miasta na Jeziorze. Stamtąd dalej stało otworem drewniane miasto, w którym próżno było szukać budynku z kamienia ani płonących bez nadzoru żagwi latarni czy też ognisk. Jakby nie było struktura zabudowy miasta jest wielce narażona na zagrożenie tego żywiołu, o czym przekonali się przed laty jego mieszkańcy. Ognisty oddech smoka zaognił pożar, który doszczętnie strawił poprzednie zabudowania Esgaroth w okamgnieniu nie zostawiając w swoim śladzie nic, prócz zwęglonych zgliszczy.

Miasto zbudowane na platformach z grubych desek i bali podzielone było na kilka dystryktów. Zabudowania w nich, tak jak w każdym innym mieście, posiadały między nimi ulice i uliczki, po którym spacerowali mieszkańcy, toczyły się wozy i tak dalej. Oprócz tego kilka wodnych kanałów umożliwiało przemieszczanie się między dzielnicami i po mieście za pomocą łodzi.

Nieodłącznym elementem krajobrazu Esgaroth był widok białych ptaków, które szybowały z piskliwym skrzekiem nad dachami jego mieszkańców. Owoce jeziora są jednym z głównych środków utrzymania i wyżywienia miasta, więc zapach ryb przyciągał ptaki, którym Miasto na Jeziorze stało się również domem. Prócz nich i ludzi, którzy od setek lat byli obywatelami, miasto po odbudowie stało się również siedzibą innych kultur.

Handel z Eflami z Mrocznej Puszczy i Krasnoludami z Ereboru sprawił, że obie rasy z polecenia swych królów i aprobatą Pana Esgaroth pomogły w odbudowie miasta a dzisiaj ich przedstawiciele dbający o interesy handlowe i polityczne ich ojczyzn, zamieszkiwali swoje dystrykty w mieście na jeziorze. Ludzie z Esgaroth stali się naturalnym pośrednikiem w handlu między krasnoludami i elfami. Wzajemna niechęć tych ras nie była jednak w stanie przezwyciężyć zapotrzebowania na ich produkty. Nikt nie mógł równać się ze wspaniałymi elfickimi wyrobami z drewna, tak samo jak niezastąpione były umiejętności krasnoludzkich kamieniarzy i jubilerów. Bez stali z kopalni Samotnej Góry wyśmienici kowale z Mrocznej Puszczy mieliby znacznie ograniczony dostęp do surowców.

Po zniszczeniu Dali, mieszkańcy Esgaroth przyjęli do siebie uchodźców z północy, którzy przez wiele lat nazywali Miasto na Jeziorze swym drugim domem. Po odbudowaniu stolicy regionu przez Barda, wielu z nich wraz z całymi rodzinami powróciło do Dali. Ci, którzy zostali stanowili mniejszość w Esgaroth, lecz lata wspólnej egzystencji niemal całkowicie zatarły różnice kulturowe pomiędzy mieszkańcami obu miast. Nigdy zresztą nie było tych różnic tak wiele.

Bardzi i Ludzie Jeziora byli potomkami tych samych, potężnych niegdyś mieszkańców Królestwa Północy. Dzisiaj różnice między nimi wynikały raczej ze specyficznego położenia tych obu osiedli ludzkich.
Lata niespokojnych czasów sprzyjały izolacji, która utrwaliła je jeszcze bardziej. O ile mieszkańcy Dale to wyniośli i dumni ludzie, bardzo przywiązani do tradycji i starych praw, w których dojrzeć można pozostałości po spuściźnie kultury starożytnych królów Północy, to Ludzie Jeziora byli bardziej otwarci na świat i wszystko nowe co nieśli ze sobą podróżni i kupcy ze wszystkich zakątków Śródziemia. Bardzi, jak i szlachta to wyniośli ludzie, którzy przede wszystkim cenili sobie odwagę, honor oraz przedsiębiorczość. Byli wspaniałymi rzemieślnikami oddając na praktyki do kopalń i kuźni krasnoludzkich swoich młodych mieszkańców w zamian za bycie oknem na świat khazadzkim wyrobom. Ich przywiązanie do przeszłości objawiało się w sposobie bycia, myślenia a nawet ubioru.

Natomiast mieszkańcy Esharoth jakże bardziej byli nowocześni i elastyczni w swym sposobie bycia. Cenili sobie otwartość i umiejętność adaptowania z innych kultur wszystkiego co dobre, piękne i pożyteczne. Objawiało się to nie tylko w ich strojach, gdzie można znaleźć bardziej wyszukane ozdoby niż u ich krewnych z Dale, lecz również w sposobie bycia, w którym dominowała serdeczność, mniejsza nieufność i ciekawość względem obcych, podróżnych z innych kultur, krain i ras. Z tego powodu otwarcia i mniejszej izolacji, w Esgaroth spotkać można było na ulicy i krasnoluda i elfa, szlachcica z Dale oraz kupca z dalekiego wschodu czy Gondoru a nawet Hobbita.

Podróżnicy szukający przygód, bogactwa i sławy z doliny Anduiny są również wcale rzadkim widokiem. Nawet Hobbici zza Mglistych Gór nie wzbudzali sensacji po tym jak Bilbo Baggins przyczynił się do pokonania Smauga. W jego ślady ruszyli inni zapaleni jego opowieściami o przygodach w Dzikich Krajach młodzi mieszkańcy Shire oraz Hobbici kupcy a wszyscy wiedzieli, że ich wyroby, zwłaszcza piwa i ziół do palenia oraz ceramiki to jedne z najbardziej pożądanych na rynku Śródziemia towary.

Wodny Rynek, czyli targ miejski w Esgaroth, nazwę swą zawdzięczał dostępowi do bazaru z lądu jak i wody. Stanowił centralną część Miasta na Jeziorze i był zdecydowanie największym rynkiem Północy.

Zbliżające się w listopadzie Zgromadzenie Pięciu Armii, które obyć się miało po raz pierwszy w Dali, jest również powodem dla którego wielu przychodzi z gościną w te strony. Będzie to czas targów, festynów i zabaw hucznie towarzyszącym obchodom pamiątki zwycięstwa Ludów Północy nad Wrogiem. Wiosną 2946 roku wielu delegatów swych klanów i rodów, którzy mają wziąć udział w obradach Zgromadzenia Pięciu Armii, jak również weterani oraz kupcy przyciągnięci obietnicą zysku, zanim dotrą do Dale, najpierw zatrzymają się w Esgaroth, które jest im po drodze i które też przyciągnie na szlaku kupujących ich towary.

Nawet w nowo odbudowanym Mieście na Jeziorze, z okazji piątej rocznicy śmierci smoka Smauga, jesienią, pierwszy raz w historii będzie miał miejsce festyn Dragontide. Ta uroczystość to trzydniowy karnawał, który rozpoczyna 1 listopada Dzień Czarnej Strzały. Pierwszy od wielu lat w tej części świata, turniej łuczniczy przyciągnął wielu łaknących renomy oraz złota śmiałków. Na dodatek miał to być pole popisu konkurujących ze sobą Gildii Łuczników z Esgaroth i Królewskich Łuczników z Dale. Wiosną tego roku zaś w mieście na jeziorze, organizowane były wewnętrzne eliminacje Gildii Łuczników Miasta na Jeziorze. Wyłonić one miały zwycięzców godnych reprezentowania gildii w jesiennym turnieju głównym.





 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 04-02-2013 o 02:57.
Campo Viejo jest offline  
Stary 04-02-2013, 02:56   #2
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Brann Skorlsunn i Eingulf Ogar przybył do Esgaroth tym samym szlakiem, który używała każda karawana z doliny Anduiny. Trakt wzdłuż zachodnich obrzeży Mroczej Puszczy przecinała Stara Droga Krasnoludzka, tam gdzie kończyły się granice Leśnych Ludzi a zaczynały Beorna. A potem jeszcze Brama Lasu ze ścieżką elfów odbiegała od traktu w Czarny Las. Jednak obie te drogi nie były często, jeśli w ogóle, póki co, uczęszczane. Nie licząc śmiałków i awanturników, elfów oraz mrocznych mieszkańców lasu. O ile przez serce lasu po starożytnym trakcie khazadów, który wiódł od Długich Bagien przez most na Anduinie ku Wysokiej Przełęczy w Górach Mglistych, nawet nie słyszał by choć jedna eskapada przecierająca szlaki zakończyła się pomyślnie, przez czyhające na podróżników w lesie mroczne przeszkody Cienia, to przez Królestwo Króla Elfów w Północnej Puszczy, nie każdy mógł ot tak sobie wędrować. Zgoda na to potrzebna była od mieszkańców tych teren terenów, czyli leśnych elfów, które strzegły każdej piędzi lasu w tamtym rejonie z zawziętą i niekiedy okrutną skutecznością.

Wędrówka zatem zeszła na okrążeniu lasu u stóp Gór Szarych i karawana zawitała do Dali kierując się ku Samotnej Górze i dalej do Miasta na Jeziorze. Brann i Eingulf przybyli do Esgaroth wczesną wiosną zostawiając część swych współplemieńców w Dali. Wśród nich został poznany podczas długiej podróży Igwar Pszczelarz, z którym spędzili wiele wspólnych wart oraz czasu przy obozowych ogniskach umilanym śpiewem Eingulfa. Obaj leśni ludzie odłączyli się od karawany kupca z Rohanu, kiedy z towarami szczęśliwie dotarł do Esgaroth. Wtedy oni, po spędzeniu w mieście kilku tygodni, postanowili wyruszyć z powrotem do Dale. Wziąć udział w Zgromadzeniu Pięciu Armii było ich wspólnym pragnieniem. Tam, wśród weteranów i innych, im podobnych aspirujących bohaterów, zamiar mieli poznać towarzyszy ich przyszłych podróży. Takich, którzy w sercach im podobne pragnienia nosili przemierzania niezbadanych i niebezpiecznych szlaków Północy.












Doderick Took wyruszył w świat w ślad za przykładem pewnej rodziny hobbitów z Shire, którzy postanowili w cieniu Mrocznej Puszcz otworzyć karczmę, biorąc podobno Bilbo Bagginsa na wspólnika. Nowy przybytek na ziemiach Beorningów w dolinie Anduiny, nosił nazwę "Wschodniej Karczmy". Jej nieformalnym podtytułem była zaś po prostu "Ostatniej Karczma". Wreszcie dłuższym, używanym żartobliwie przez jej właścicieli było: "Najbardziej Wysunięty na Wschód Przyczółek Shire". Wieść o Dinodasie "Dindy" Brandybucku, jego żonie oraz młodszym bracie, imienniku zresztą Tooka, dotarła do Dodericka kiedy już i tak postanowił przekroczyć Wysoką Przełęcz Gór Mglistych idąc w ślady Bilbo Bagginsa.

W karczmie, na często uczęszczanym szlaku wzdłuż zachodniego skraju Mrocznej Puszczy, Doderick skorzystał z gościny Brandybucków, dzieląc się wieściami z Shire i wyruszył później z właścicielem Ostatniej Karczmy do Esgaroth. Towarzyszł im w podróży Beorning Rathar z Gór Mglistych, małomówny w podróży jegomość, który dał sie poznać po sporych możliwościach żołądka, co nie umknęło uwadze kochających jedzenie hobbitów. Zmierzał on przy okazji do Dali, zapewniając im darmową ochronę w zamian za prowiant i obietnicę zniżek na piwo u Dinodasa w karczmie. W Esgaroth Dinodas miał zamiar zatrudnić ochroniarza z prawdziwego zdarzenia do służby we "Wschodniej Karczmie" oraz przy okazji reklamować pośród ludzi, a zwłaszcza przewodników karawan, kupców i podróżników, swoją nową gospodę.

Kiedy Dandy ruszył w drogę powrotną po załatwieniu wszystkich swoich spraw, Doderick został w Mieście na Jeziorze. Zaintrygowany nazwą zatrzymał się w pewnej, zdobywającej coraz większy rozgłos w mieście karczmie. Przez ciekawość i dociekliwość młodego hobbita wyszło szybko na jaw, że właściciel miał wątpliwe prawo do używania imienia sławetnego hobbita, bez pisemnej zgody tegoż sławnego imiennika. "U Bilba" głosił wielki napis, a nad drzwiami szmaciany hobbit dosiadał wielkiej beczki. Tawerna z prawdziwym Bilbem nie miała oczywiście zbyt wiele wspólnego, ale jej właściciel przysięgał, że gościł hobbita z czarodziejem po wielkiej bitwie. Doderick niewinnie wykorzystując strach karczmarza Omunda przed przysporzeniem mu kłopotów, skorzystał z wylewnej gościny właściciela zajazdu, który traktował i gościł za darmo Dodericka niczym samego Bagginsa, zatykając mu usta sutymi daniami, z których jego kuchnia słynęła wraz z importowanym z Shire piwem. Wyrzuty sumienia młodego Tooka dogoniły go jednak wraz z topnieniem śniegów. Zasiedziały i przytywszy kilka funtów hobbit, przypomniał sobie o prawdziwym celu jego podróży i z nastaniem wiosny spakował plecak, pożegnał się z wszystkimi mieszkańcami zajazdu, którzy jak i on zimowali w Esgaroth "U Bilba" i postanowił udać się do Dale; spędzić tam lato oraz wziąć udział w Zgromadzeniu Pięciu Armii, gdzie miał okazję tak jak Bilbo Baggins, poznać i zawiązać braterstwo dzielnych podróżników, z którymi mógłby przemierzać szlaki Północy, pełne niezbadanych miejsc i ukrytych, starożytnych skarbów. Czyż nie czekały one na takich śmiałków, o których miało jeszcze usłyszeć całe Śródziemie, jak on?










Dwalin syn Gunnara przybył do Esgaroth w celu nabycia bardzo starej krasnoludzkiej mapy, w której posiadaniu był tamtejszy handlarz mapami. Wieść ta bardzo ucieszyła krasnoluda i Dwalin nie zastanawiając się długo, po stopnieniu pierwszych śniegów czym prędzej ruszył do Miasta Na Jeziorze. W sklepiku starego kartografa dowiedział się, że niestety mapa już znalazła nowego właściciela. Starego Beorninga z Gór Szarych, który kilka dni wcześniej zakupił suto ją płacąc diamentami. Dwalin był towarzystwie Valbranda syn Branda. Uczony z Dale przybył do Esgaroth oferując swe towarzystwo i pomoc w ramach spłaty starego długu jaki zaciągnął u bogatego krasnoluda. Mrucząc pod nosem, lecz inaczej w duchu z tego nawet zadowolony, Dwalin przystał na propozycję człowieka, doceniając jego intelekt oraz honorowy styl bycia, świadczący jeśli nie o dobrym urodzeniu, to przynajmniej wychowaniu. Wszak każdy Bardling winien być honorowym rycerzem. Obaj wyruszyli tropem tajemniczej mapy, dowiedziawszy się, że stary człowiek w towarzystwie młodego wojownika dnia poprzedniego opuścił Miasto na Jeziorze. Zamierzali przeprawić się przez Długie Jezioro na północny jego brzeg. Beorningowie zdawali się kierować ku Dale lub Samotnej Górze, specjalnie nadkładając drogi uprzednio zahaczając o Esgaroth. Czyżby sama mapa była tym powodem dla tych ludzi z Gór Szarych?










Felien Ruinthar opuszczała Esgaroth zimując w tym mieście pierwszy raz w swoim, długim na ludzkie i krótkim na elfickie standardy, życiu.
Pobyt w Mieście na Jeziorze upływał jej na fascynacji innością ludzkiej kultury. A Esgaroth było niczym kolorowa mozaika, słoneczny witraż różnorakich kultur, nie tylko ludzkich lecz wszystkich ludów Północy. Felien zatrzymała się w elfim dystrykcie, który niczym enklawa rządził się swoimi prawami. Obecność jej ludu oraz architektura pięknie ozdobionych rzeźbami, wysmukłych, drewnianych zabudowań tej dzielnicy, oddzielonej od reszty miasta kanałami, sprawiała się czuła się mimo obcego jej otoczenia po części jak w domu. Z jednej strony było jej to na rękę, bo ułatwiało wiele, z drugiej wcale nie pomagało zapomnieć o bólu jaki nosiła w swym delikatnym sercu. Elfi dystrykt, który dbał o interesy wymiany handlowej między Leśnym Królestwem a innymi kulturami Północy, pełen był przyjemnych dźwięków lutni, śpiewu oraz kojących odgłosów stolarskich hebli i uderzeń młotów o elfickie dłuta.

Coraz częściej jednak, wieczorami, dziewczyna wymykała się z dzielnicy, w której każdy przybysz, po dopłynięciu do jej pomostów, musiał złożyć w rękach elfich strażników broń. Włóczyła się między drewnianymi domami obserwując ludzi, wtapiając się tłum pod narzuconym na głowę kapturem. Lubiła, jakże bardzo lubiła podglądać szczęście ludzkich rodzin, ukradkiem lecz mimochodem, przez zaparowane od ciepła domowego ogniska szyby. Niewiele dzieci było wśród jej ludu w tych czasach. Smutne to było, tragiczne nawet a domy mieszkańców Esgaroth rozbrzmiewały śmiechem pociech, radosnym śpiewem nadziei na lepsze czasy jakie niosła nie tylko wiosna i budząca się do życia przyroda, lecz żywe wspomnienie tragicznej przeszłości. Czy lepsze jutro, w przeciwieństwie do jej narodu, nie stawało się dzisiejszym dniem tych śmiertelnych ludzi północy? Potomków wielkich królów, o których nie zostały w ich pamięci nawet wspomnienia, prócz zakurzonych, nadgryzionych zębem czasu woluminów? Przekazywanych z pokolenia na pokolenie pieśni i kryjących mądrość wersetów starożytnych przysłów?













Pewnego pięknego wiosennego poranka dnia 21 kwietnia roku 2946 Trzyciej Ery Słońca, Felien Ruinthar córka Maenthira postanowiła opuścić Miasto na Jeziorze. Tak jak wielu innych podróżników, wykupiła miejsce u znanego w Esgaroth przewoźnika, pana Gundruta. Prom, bo tak dużą barkę o płaskim dnie nazwać się należało, operować miało jednak długimi tyczkami dwóch młodzieńców zatrudnionych u żeglarza Gundruta. Stosunkowo zamożny właściciel dwóch łodzi oraz barki miał szczęście podczas ataku Smauga na Esgaroth oraz Bitwy Pięciu Armii przebywać na dalekim rejsie Anduiną poza miastem. Kiedy więc powrócił po bitwie dysponował sprawnym statkiem oraz załogą wzbogacając się bardzo na transporcie oraz dostarczaniu żywności. Wszak wiele łodzi zostało podczas utraty danego miasta rozbitych lub przynajmniej mocno uszkodzonych. Osobiście do społu z synami operował swoje dwie wysmukłe łodzie żaglowe a nowy nabytek, prosty, powolny, płaskodenny prom do przeprawy ludzi, zwierząt oraz towarów, mogący pomieścić całą karawanę, spoczywał w rękach dwójki wesołych i zaradnych młodzieńców w jego służbie zatrudnionych.

Poranek był słoneczny, gdy grupa licznych podróżników wstąpiła na pokład "Kaczuszki". Prom był obszerny o sięgających pasa poręczach, o które pasażerowie mogli wesprzeć się podczas rejsu. Chroniły one również, niczym zagroda, nieprzywykłe do kołysania zwierzęta lub przed upadkiem do jeziora towarów lub kołowych wozów, gdyby wysoka fala miała zakołysać barką. "Kaczuszka" oferowała również kilka prostych ławek dla uczestników rejsu, które na skrajach, przy poręczy, nie zabierały wiele miejsca zostawiając środkową część promu pustą.

Tego kwietniowego dnia, gdy słońce przeglądało się błyszcząc w niewielkich falach Długiego Jeziora, nie licząc dwóch przewoźników, na pokładzie łodzi było dwóch leśnych ludzi - Brann i Eingulf, dwóch podróżujących razem uczonych - krasnolud Dwalin i Bardling Valbrand, pykający fajkę hobbit Doderick Took, piękna, ciemnowłosa elfa z Mroczenj Puszczy Felien oraz handlarka tkaninami Vetis, co na oko przekroczyć próg lat trzydziestu musiała, w towarzystwie mniej więcej dziesięcioletniego syna Javri.

Rejs z przystani Esgaroth miał zabrać wszystkich na północno-zachodni brzeg Długiego Jeziora, gdzie stał przybrzeżny zajazd ?Smoczy Łeb?, którego właściciel współpracował z Gundrutem z Esgaroth, czyniąc karczmę stacją promu. Przybytek nad jeziorem, na uboczu cywilizacji, pośród dzikich traw i pagórków w sąsiedztwie Mrocznej Puszczy, w promieniu wielu mil był jedynym ludzkim osiedlem na szlaku między Esgaroth a Dalą. Dzięki temu nie tylko była to przystań do rozładunku i załadunku towarów i zejścia na ląd lub wkroczeniem na pokład łodzi, lecz również noclegownią i małą oazą pośród stepów, gdzie można było odpocząć, odświeżyć się oraz najeść zanim dotrze się do jednego lub drugiego z miast, Samotnej Góry czy nawet podąży na zachód ku Leśnemu Królestwu Elfów.

Prom płynął leniwie odpychany od dna za pomocą długich tyczek, kijów, które dzierżyli pewnie Aldorad i Juti. Barka minęła sterczące jak połamane żebra z wody, kikuty osmolonych pni ? pozostałości po spalonym przed kilku laty Esgaroth. Ruiny dziwnie nie pasowały do sielskiego krajobrazu jeziora. Niebo było niebieskie, mewy skrzeczały wesoło, fale z łoskotem szmerały obijając się o drewnianą łódź a po wodzie niósł się śmiech wesołych przewoźników, pieśń Eingulfa oraz opowieści weteranów o Bitwie Pięciu Armii.

- A wiecie czemu Smaug tak łatwo dał się podejść i ubić Czarnej Strzale Króla Barda? - Aldorad uniósł brew nastawiając ucha z wesołym wyrazem twarzy.

- Bo na dnie zobaczył miedziaka, którego zgubił pan Gundrut! - dokończył jego kompan i obaj parsknęli wesołym śmiechem.

- Ale, ale! - podjął smocze żarty Juti. - To ponoć wcale nie Czarna Strzała ubiła Smuaga! - zrobił poważną minę.

- Jak to? - zaciekawił się mały Javri połykając haczyk młodzieńca.

- Smok przejrzał się w naszym jeziorze i w odbiciu zobaczył, że wykluł się gad z jaja jako smoczyca i swą płeć w ten sposób odkrywszy, ze wstydu zapadł się pod wodę i tam już został na zawsze. - pokiwał poważnie głową, co spowodowało wybuch śmiechu u matki chłopca.

- Nie słuchaj tych urwisów Javri. - powiedziała matka kładąc dłoń na ramieniu syna. - Smaug zginął od Czarnej Strzały Króla Barda. - przewoźnicy lekko ukłonili się oddając szacunek królowi Bardów za przedmiot żartów obierając inne cele.

Nawet majaczące w czystej wodzie na dnie kości Smauga, nad którymi przepłynęła łódź nie były w stanie zakłócić sielankowego nastroju słonecznego przedpołudnia.

- Opowiedzcież jeszcze o Bitwie Pięciu Armi rycerze. - Javri ciągnął nieśmiało za rękaw zakapturzoną Felien, której dostojna sylwetka, mimo próby wtopienia się w otoczenie emanowała dziwną aurą wzbudzającą podziw. - A wy też walczyliście pod Samotną Górą pany? - chłopiec dopytywał się z wypiekami na twarzy patrząc na elfkę i pozostałych podróżników.

To był dobry chłopak, któremu dorośli wojowie imponowali bardzo. Javri nie był natarczywy, wręcz przeciwnie. Prosił grzecznie, a kiedy starsi mówili o sprawach ważnych wspominając wielkie wydarzenia lub kiedy snuli o tym pieśni, on słuchał z otwarta buzią jak urzeczony, z boku, aby nie przeszkadzać nikomu.






 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 02-03-2013 o 20:46. Powód: historia Dwalina i Valbranda
Campo Viejo jest offline  
Stary 08-02-2013, 23:57   #3
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Ostatnie tygodnie minęły Eingulfowi w towarzystwie Branna, najpierw podczas prowadzenia karawany przez szlaki północy a potem w mieście na jeziorze. Ten ostatni czas czuł się jednak nieco jak w klatce, otaczajaca go woda i budynki na palach nie były dla niego. Nie był rybą, był leśno stepowym stworzeniem, które na jeziorze męczył głód polowania i pogoni. Potrzebował lasu, wolnej przestrzeni, prawie tak samo jak powietrza, czasem nawet zwykłej nieznanej jeszcze drogi. Przez jakiś czas tą tęsknotę mogła ululać do snu nowość Esgaroth, piękne kobiety i pyszne pszeniczne piwo, ale cieszył się z wyjazdu, bo ledwo był w stanie usiedzieć na miejscu. Branna mimo spędzonego razem czasu dopiero poznawał, zdawało się że nie dopuszczanie do siebie nikogo zbyt blisko było ogólną cechą Leśnych Ludzi, nie mogło to dziwić po dzieciństwie spędzonym na skrajach Mrocznej Puszczy. Podróż barką w piękny wiosenny dzień wydawał się niemalże jak obrazek z zupełnie innego świata.


Cieszył się na myśl o Zgromadzeniu, znajome i nowe twarze, stabilna ziemia pod nogami, jadło i muzyka, wszystko czego mu było trzeba żeby odpocząć od Esgaroth. Jedną dłoń wystawił za burtę i pozwalał zimnym kropelkom. Przysłuchiwał się żartom przewoźników i niecierpliwym pytaniom chłopca. Musiał działać, trzeba było chłopaka upewnić co do prawdziwej wersji historii zanim narobi sobie kłopotów, zadając pytania o prawdziwość historii Barda na festynie wśród podpitych wojów, nigdy nie było wiadomo co takiemu młodzikowi w głowie utknie.
- Nie, nie, gdzie ja bym się szlajał po tak niebezpiecznych miejscach jak bitwy, siedziałem tam gdzie bezpiecznie, na skraju Mrocznej Puszczy. – Błysnął zębami w uśmiechu do Branna, który prawdopodobnie znał ten stary dowcip Leśnych Ludzi. – Natomiast co do smoka, to ja słyszałem tą wersję tak od znajomego, który ponoć był tu na miejscu wtedy. – Eingulf przeczyścił gardło i zanucił pieśń tak, jak on ja pamiętał.


Dzielny łucznik zwany Bardem
Stał na deskach z błyskiem hardem
W oczach szarych niczym stal
Gdy nadleciał łeb ognisty
Płomień z paszczy nienawistny
Stwora się nie imała stal
Bard za Czarną Strzałę chwyta
Przerwy w łuskach okiem szuka
Strzała leci
Smok na śmieci
Z ognia zrodzon w wodzie zgasł

Nie była to najlepsza z pieśni jakie znał czy słyszał, ale chodziło o przekaz, a ta akurat mogło zapaść chłopakowi w głowę.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 18-02-2013, 20:21   #4
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Wyruszając z domu rodzinnego Doderick nie miał jakiegoś określonego celu podróży. W jego sercu tliła się gorącym płomieniem, wielkie i wręcz dające się ogarnąć pragnienie przeżywania przygód. Przygód wielkich i oczywiście chwalebnych. Przygód, które rozsławią jego imię, jak i cały ród hobbitów.
Doderick chciał udowodnić, że hobbit podobnie, jak elf, krasnolud, czy człowiek też może być bohaterem eposów, wyśpiewywanych przez bardów.

Impulsem do podróży, po części tylko były przygody i czyny, jego kuzyna Bilbo Bagginsa. Doderick bowiem od najmłodszych lat marzył w wielkich odkryciach, przygodach i przeżyciach. Wyprawa jego kuzyna, była tylko sygnałem, że teraz czas na niego.

Pierwsze swe kroki Doderick skierował ku sławnemu miejscu, jakim była “Wschodnia Karczma” Wiele słyszał o tym miejscu i chciał osobiście poznać hobbicką rodzinę, która prowadziła ten, jakże szlachetny przybytek.

Rodzina Brandybucków okazała się niezwykle gościnna i sympatyczna. Took szybko zaprzyjaźnił się zarówno z głową rodziny, "Dindym”, jak i resztą domowników.
Jadło i trunki w karczmie były przednie i bardzo to uradowało przyszłego bohatera, że tak daleko od Shire, także można dobrze zjeść.

Gdy “Dindy” zaproponował mu wspólną podróż do Esgaroth, Doderick wyruszył z nim bez chwili wahania.


Dindy załatwił swoje sprawy Mieście na Jeziorze, a młody Took pozostał w nim. Był to wszak miasto legendarne i warto było się w nim choć trochę rozejrzeć.
Spodobało się ono hobbitowi tym bardziej, że na ulicach można było spotkać przedstawicieli różnych ludów. W mieście przebywali zarówno krasnoludzi, ludzie, jak i elfy. Wszystkim im Doderick przyglądał się z wielką ciekawością i zachwytem. Był oczarowany i bardzo podniecony. Dość szybko znalazł interesujące miejsce na nocleg. Co prawda, szybko okazało się, że tawerna “U Bilba” z prawdziwym Bagginsem nie miała oczywiście zbyt wiele wspólnego, ale jej właściciel przysięgał, że gościł hobbita z czarodziejem po wielkiej bitwie.
Doderick szybko wyczuł, że może dzięki coś ugrać na kłamstwie karczmarza. I faktycznie się udało. Gospodarz w obawie przed dekonspiracją, gościł Tooka za darmo, zatykając mu usta licznymi i jakże pysznymi potrawami.

Gdy hobbit poczuł pierwszy zew wiosny poczuł mocne wyrzuty sumienia. I nie chodziło wcale o to, że wykorzystał karczmarza. Czuł się winny przed samym sobą. Miał wszak szukać przygód i stać się rychło najsłyniejszym hobbitem na świecie.
Jak na razie udało mu się tylko przytyć kilka funtów i poznać kilku elfów. Nie były to na pewno wyczyny, które mogły sprawić, że nazwisko Doderick Took zagoszczą w annałach.

Wyruszył, więc lekko utyty Took do Dale, by tam spędzić tam lato oraz wziąć udział w Zgromadzeniu Pięciu Armii i rozpocząć w końcu swoją wielką przygodę.


Podróż na “Kaczuszce” była doprawdy niezwykle przyjemna i urocza. Doderick siedział sobie swobodnie na ławeczce i pykał fajkę, puszczając leniwie, co kilka chwil kółka z dymu.
Doderick przysłuchiwał się toczącej się właśnie obok rozmowie i szybko zdał sobie sprawę, że są to istot, takie jak on sam. Podróżnicy i poszukiwacze przygód.
Gdzieś w głębi serca hobbit poczuł, że czas się przedstawić światu i być może zyskać kompanów w wędrówce.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 20-02-2013, 16:53   #5
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
A droga wiedzie w przód i w przód,
Choć się zaczęła tuż za progiem -
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią - tak jak mogę...

Skorymi stopy za nią w ślad -
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł...
A potem dokąd? - rzec nie mogę.


Piosenka, którą usłyszał gdzieś, brzmiała mu w uszach szmerem strumieni, powiewem wiatru, śpiewem drozda. Jeszcze niedawno siedział w karczmie, jeszcze pił piwo, jeszcze … tak, rzeczywiście, jeszcze rozmawiał z krasnoludami z Ereboru, czego ojciec nie cierpiał. Tolerował ewentualnie, kiedy przynosiło to jakieś rezultaty finansowe. Tymczasem jednak była to po prostu miła dyskusja w karczmie. Nieokrzesanie krasnoludów, na które narzekał Gundrut, może rzeczywiście niekiedy się objawiało, ale nie wtedy, gdy wśród gości „U Bilba” był młody Gimli, syn słynnego Gloina, należący do ścisłej elity królestwa Erebor. Wtedy rozmawiali popijając piwo, wspominając dawne dzieje, śpiewając


Ponad gór omglony szczyt
Lećmy, zanim wstanie świt,
By jaskiniom, lochom, grotom.
Czarodziejskie wydrzeć złoto ...


Uwielbiał pieśni, szczególnie elfie, ale ta krasnoludzka bardzo także przypadła mu do gustu. Była jak góry, jak wędrówka, jak tęsknota. Wiedział, że po niej krasnoludy najczęściej przystępują do opowieści, która łączyła tragedię oraz zwycięstwo. Tak dla krasnoludów, jak miasta Esgaroth. Smok, wyprawa, złoto, orki, bitwa, straszliwa wreszcie wygrana. Bitwa zwycięska jednak, jest niemal tak straszna, jak przegrana. Płomień, zwęglone szczątki miasta, tylu ludzi, tylu krasnoludów, tylu elfów … Znał wszak wielu, którym się nie udało. Słyszał krzyki przerażonych dzieci, płacz rozpaczających kobiet, widział niekiedy brodate twarze wojowników szykujących się do odparcia gwałtownego ataku wargów, szturmujących chwiejące się pozycje. Był tam, jak wielu innych, choć miał zaledwie dwanaście lat.

Właściwie wkurzyło ojca te kilkanaście słów zamienionych z Gimlim. Siedział bowiem niedaleko z kuflem przed sobą wypełnionym dubeltowym piwem. Parę pytań o Erebor, parę odpowiedzi o odbudowującym się królestwie. Jakby samo to, że krasnoludom dobrze się wiedzie, zatruwało gundrutowe myśli.
- Idziemy, dosyć tego – rzucił do Sveina przysłuchującego się opowieściom oraz zagadującego co jakiś czas krasnale.
- Zaraz będę – odparł syn nie chcący dopuścić do kolejnej rodzinnej, niemiłej wymiany zdań.
- Teraz – powtórzył z naciskiem Gundrut.
- Ufff, dobrze, chodźmy teraz – mruknął młody mężczyzna płacąc oraz wychodząc. Jeszcze przed drzwiami powiedział do widzenia rozmówcom kłaniając się uprzejmie, co Gundrut skwitował krzywym spojrzeniem oraz ironicznym uśmieszkiem.
Jaką dobra chwile szli bez słowa praktycznie.
- Chciałeś tam zostać – ni to spytał, ni to stwierdził Gundrut.
- Nawet jeśli, co to ma do tego? – cierpliwość Sveina powoli zaczęła się wyczerpywać.
- Chciałeś, naprawdę, dokładnie identycznie jak twój brat. Gudmund także zawsze chciał, jakby to durne wysłuchiwanie obcych dziwaków kiedykolwiek przyniosło cokolwiek pożytecznego.
Svein raczej nie miał ochoty odpowiadać. Przygryzł język, jakby zapominając, że nic tak nie wkurza osoby zdenerwowanej, jak towarzystwo kogoś opanowanego.
- Co nie zgadzasz się z tym?
- Znam twoją opinię, ojcze – mruknął Svein – znasz także moją, pozwólmy każdemu zostać przy swoim.
- Od kiedy rozbiłeś łódź stałeś się pyskaty – mruknął Gundrut, wracając do swojej ulubionej gadki, od kiedy Svein powrócił z przejażdżki po Długim Jeziorze lekko uszkodzonym stateczkiem. Obwoził wtedy dwójkę pasażerów, którzy mieli ochotę zobaczyć resztki Smauga. Niestety, niezdarność czy nieuwaga spowodowały drobny, lecz teoretycznie mogący mieć katastrofalne dla pasażerów następstwa, wypadek. Wprawdzie ostatecznie nic złego się nie stało, ale Gundrut niezwykle dobitnie starał się Sveinowi to wydarzenie wypominać, zaś młodzian przewidywał, że ojciec będzie grał na tą paskudną nutę, dopóki nie znajdzie nic nowego. – Szkoda, ze nie jesteś jak Luden – dorzucił imię ulubionego synalka, mającego identyczne poglądy oraz podejście do obcych. Mówił zresztą wiele więcej … przybity Svein gryzł wargi, żeby nie odpowiedzieć jakąś wredną gadką, jednak właśnie pewnie ta rozmowa stanowiła decydujące ogniwo, że chce, że musi ruszyć gdzie na daleki szlak. Byle dalej, byle inaczej …

Działo się to całkiem niedawno, ot dzionków parę. Dlatego właśnie znalazł się na „Kaczuszce” szukając drużyny, która potrzebowałaby wojaka. Dlatego wiele rozmawiał z rozmaitymi podróżnikami, starając się zdobyć jakieś informacje dotyczące możliwości odbycia jakiejś ciekawej wyprawy.
 
Kelly jest offline  
Stary 24-02-2013, 19:40   #6
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Brann Skorlsunn leniwie przeciągnął się na drewnianej ławie. Jednej z wielu ław przymocowanych dla wygody podróżnych do pokładu barkasu szumnie zwanego przez właściciela "Kaczuszką". Łajba po prawdzie niewiele wspólnego miała z kaczkami na Długim Jeziorze, które swego czasu zdążyły się już opatrzyć młodemu myśliwemu.

- Nie ma stateczek ni dzioba, ni skrzydeł i wlecze się całkiem nie jak kaczuszka
- dumał sennie Brann. - Ot i fantazja słynna Bardingów.

Mógł sobie na takie płoche myśli i błogie lenistwo wreszcie pozwolić. Jak bowiem okiem sięgnąć wszędy otaczał go ogrom i bezmiar wielkiego jeziora. W oddali majaczyła Samotna Góra. Znikąd zagrożenia, czego nie można było powiedzieć o ostatnich tygodniach podróży wraz karawaną skrajem Mrocznej Puszczy, którą wraz z Eingulfem odbył młody Skorlsunn. Ciągła niepewność przed napaścią, noce na skraju przeklętego lasu, jak mamrotali niektórzy z kupców, czy długie warty w deszczu. Brrr.... straszna sprawa, ale na szczęście te chwile minęły.

Słońce przygrzewało, toteż tropiciel wstał i chwiejnym krokiem podszedł do balustrady, sprawnie wychylił za burtę i zwilżył dłoń w wodach jeziora, by ochłodzić nią spocone czoło. W tafli wody dostrzegł swą ogorzałą, pokrytą tygodniowym zarostem twarz. Zniszczoną przez wiatry i niepogodę, choć wciąż jeszcze młodą i krzepką.

Powiał lekki wiatr od strony pokładu. Myśliwy od razu poczuł w nozdrzach ostry zapach tytoniu. Ktoś z załogi lub pasażerów ćmił fajkę! Młody Brann nauczył się tej wymagającej sztuki stosunkowo niedawno od pewnego krasnoluda, ale upodobał sobie ten nałóg szczególnie.

- Może ma ktoś z szanownych podróżnych poczęstować fajkowym zielem? - zagaił wesoło.

Jakoś wcześniej nie miał ochoty do rozmów, ale teraz tęskno mu było do towarzystwa. A nic tak nie rozwiązuje wszak języków, jak pogawędka przy fajce. - Odwdzięczę się łykiem słodkiego miodu znad brzegów Anduiny.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 24-02-2013 o 20:14.
kymil jest offline  
Stary 26-02-2013, 02:58   #7
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Dzień mijał po dniu, a każdy oferował Felien Ruinthar nowe wejrzenie w życie ludzi. Specjalnie opuszczała elfi dystrykt Esgaroth i próbowała wmieszać się między nich obserwując życie różne od tego, do którego została przyzwyczajona, a jednocześnie na swój sposób interesujące. Budowało to pewien pogląd na rasę ludzi jako ogół. Oczywiście całkowite wmieszanie się było niemożliwe, jednak elfka dokładała starań, aby nie wyróżniać się zbytnio. W pewnym sensie przypominało to próbę ukrycia się podczas zwiadu, do czego przyzwyczaiły ją otrzymywane zadania i obowiązki. W tym wypadku jednak nie był to las, a i nie chciała całkowicie zniknąć lecz jedynie sprawić, aby uwaga nie była zwrócona na nią.
Ale przynajmniej to wszystko odciągało myśli.
Kiedy jednak powracała do elfiego dystryktu i zostawała sama za towarzysza obierała muzykę, wygrywaną na flecie, starając się oddać to, co nie zostało wypowiedziane.

***

Bystro spoglądać na świat jest pozytywna rzeczą, jednak nadzwyczaj trudna to sztuka, kiedy któryś tam dzień z rzędu rozpoczyna się słysząc wymówki. Owszem, rzeczywiście łódź została lekko uszkodzona, ale też naprawiona, zaś nikomu nic się nie stało. Jednak oczywiście ojciec miał swoja opinię, czerpiąc radość, że moze dogryźć nielubianemu synowi. Stąd Svein właśnie szedł z nosem spuszczonym na kwintę, jakby nie widząc wędrujących tłumów ludzi i nieludzi. omijał je raczej instynktownie, jak przystało na stałego mieszkańca Miasta na Jeziorze. Lecz do czasu …

Szedł oglądając własne buty oraz rozmyślając nad przyłączeniem się do jakiejś drużyny poszukiwaczy przygód, kiedy nagle jego czoło uderzyło w coś, znaczy, w kogoś. Nawet nie wiedział, któż to.
- Przepraszam bardzo pana, zamyśli … - podniósł czuprynę do góry. Podniósł i niemalże zamarł, gdyż to nie był ani pan, a nawet człowiek. Miał przed sobą nieznajomą elfkę. Jak wszystkie elfy była dziwnie piękna oraz dziwnie obca. - … znaczy panią … Naethen. Goheno nin - powtórzył przeprosiny po sindarińsku. Nie znał wprawdzie zbyt dobrze tego pięknego, śpiewnego języka, ale jako kupiec oraz miłośnik elfiej muzyki, potrafił się porozumieć na jakimś podstawowym poziomie. Wszak nie wiedział, czy owa nieznajoma zna westron, chociaż zdecydowanie wolałby mówić w swoim języku, jako ze po elficku, szybko brakowało mu słów, kiedy przychodziło do opisywania trudniejszych pojęć. - Svein i eneth nin - przedstawił się mając nadzieję, że nie ma mu tego pacnięcia głową za złe.
- Uuma dela. - odpowiedziała elfka przyglądając się młodzieńcowi - Felien i eneth nin. Rozważania w niczym ci nie pomogą, jeżeli zamkniesz oczy na świat młody Sveinie.
- Wiem, wiem - mruknął niespecjalnie umiejąc coś rozsądnego odrzec. Bowiem miał swoje problemy, jednak nie mógł nie zauważyć niezwykłego wdzięku elfiej dziewczyny - można bowiem kogoś trafić własnym nosem - przyznał. - Jeszcze raz przepraszam cię, pani Felien. Po prostu zastanawiałem się nad tym, co powinienem robić. I chyba wiem, będę rozglądał się za grupą poszukiwaczy przygód. Odmiana stanowcza to coś, co jest mi bardzo potrzebne.
Felien uniosła brew.
- Poszukiwaczy przygód? Sądzisz, że właśnie taka odmiana jest ci potrzebna? Z dala od rodziny, z dala od przyjaciół? - zaryzykowała pytanie.
- Zdecydowanie tak - potwierdził mocno, co dawało dosyć mocna podstawę do przypuszczeń, jakie posiada relacje rodzinne. - Poradzą sobie, natomiast przyjaciół nie mam tutaj. Jeden, starszy brat, zaginął kiedyś, zaś drugi przeniósł się do stolicy, do Dali. Zresztą lubię szlak, choć nigdzie, oprócz okolicznych ziem, nie byłem. no, nie licząc spływów rzeką, te rzeczywiście bywały nawet odległe. A dlaczegóż, pani, pytasz? - zainteresował się nieco zdziwiony.
- Widzę żeś młody. - stwierdziła - A decyzja, którą podjąłeś jest poważna. To nie jest jedynie radość podróży. Podróż ściąga niebezpieczeństwa. - zawahała się - Jednak skoro wybrałeś musisz zdawać sobie z tego sprawę oraz być przygotowany... i entuzjazm wszystkiego nie rozwiąże. - dodała z nutką... smutku?
- Miałem ledwie 12 lat, pani, kiedy byłem w Bitwie 5iu Armii. Pewnie, niewiele zdziałałem, jako taki dzieciak z łukiem, którego nie mieli czasu już odesłać na tyły, który zaś strzelał, ile sił, pewnie nawet kogoś trafiając. Od długich 10iu lat zaś wałęsam się po okolicach, bliższych oraz dalszych, najpierw przy bracie, potem innych. Wiem nieco więc o podróży, ale przyznaje, że wolę wyruszać pełen entuzjazmu, niżeli spuszczając nos na kwintę. Nie planuję także ruszać sam. Może znajdę jeszcze paru takich, którzy myślą podobnie. Wspólnie droga, nawet trudna, staje się jednak chociaż trochę łatwiejsza.
Felien uśmiechnęła się.
- W takim razie jedynie życzyć dobrych kompanów, na których zawsze można polegać. Zaufanie bywa bezcenne w podróży. - powiedziała i dodała jeszcze - Zanosi się na to, że ja też będę miała swoją podróż do odbycia. Oby twoja droga spełniła oczekiwania, jakie wobec niej posiadasz.
- Może wobec tego spotkamy się gdzieś na szlaku. Harthon gerithach raid gelin a melthin. Garo lend vaer - uśmiechnął się do elfki.
Felien odwzajemniła uśmiech.
- Suil vain, Svein. Harthon gerithach lend vaer. - po tych słowach skinęła głową swojemu rozmówcy i dalej ruszyła swoją drogą.

***

Felien powiedziała prawdę Sveinowi o oczekującej ją podróży. Już od pewnego czasu nosiła się z zamiarem odbycia podróży do Dali, jednak dopiero teraz postanowiła ten zamiar zrealizować. Pewien już czas była w Esgaroth, a i chciała nie tylko zobaczyć owo ludzkie miasto, ale także wziąć udział w obchodach Zgromadzenia Pięciu Armii, które miało odbyć się z końcem lata. Teraz znajdowała się na "Kaczuszce", ochrzczonym tak promie, na którym miejsce wykupiło także kilka innych osób, a na którym znajdował się także poznany kilka dni wcześniej Svein. Felien spod kaptura przyglądała się obecnym i przysłuchiwała się snutym opowieściom weteranów o Bitwie Pięciu Armii, które to opowieści wyraźnie fascynowały małego Javriego. Uśmiechnęła się nieznacznie, kiedy chłopiec nieśmiało pociągnął ją za rękaw. Delikatnie pogłaskała dziecko po głowie. Brała udział we wspomnianej Bitwie, jednak w pewnym stopniu nie było jej miłe dziecięce zafascynowanie wojną, nawet jeżeli wynikało z niewinnej ciekawości. Wojna i śmierć nie powinny być przyciągane do dzieci, chociaż nie miała złudzeń; był to niemożliwy do spełnienia zamysł.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 26-02-2013 o 03:11.
Zell jest offline  
Stary 26-02-2013, 22:47   #8
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Valbrand spędził lata od czasu Bitwy Pięciu Armii w Dali, zamieszkując rezydencję Greyeagle.
Nie mógł prosić o dużo więcej od życia, żył godnie, miał żonę i córeczkę, które znaczyły dla niego cały świat. Nie widział się robiący nic innego niż przebywanie z nimi.
Świat najwyraźniej miał inne plany, kiedy przeszłość Valbranda postanowiła go dogonić.
Dwalin syn Ginnara, było imieniem, które prawie zapomniał, w drugą stronę niestety to nie zadziałało tak dobrze. Krasnolud pożyczył kilka lat temu człowiekowi dość przyzwoitą sumkę i teraz przybył po zwrot. Na szczęście dla sakwy Bardlinga, była alternatywa do pieniędzy.
Krasnolud wyruszył w poszukiwaniu mapy i najpewniej podążaniu jej szlakiem, był wstanie zapomnieć o długu jeżeli człowiek z nim wyruszy. Po długiej i nie do końca szczęśliwej rozmowie Valbranda z rodziną, dwójka wyruszyła.
***
Pierwszy postój, Esgaroth.
Valbrand nie lubił wracać do tego miejsca, za dużo wspomnień dobrych i złych. Wciąż potrafił śnić o ogniu i krzykach. Starał sobie wmawiać, że to przeszłość i ma inne rzeczy, które powinny zaprzątać jego głowę.
Zakup mapy okazał się fiaskiem, a Valbrand już zastanawiał się, u kogo zaciągnąć nowy dług, aby spłacić ten stary. Szczęście jednak im sprzyjało i natrafili na trop mapy, który prowadził ich z powrotem do Dali.
Miał nadzieję, że uda mu się zobaczyć jeszcze raz córeczkę i żonę, nim ruszą dalej.
***
Droga z powrotem do miasta doprowadziła ich do „Kaczuszki”, łódź pamiętał jeszcze z młodości, był w szoku, że przetrwała tak długo, chociaż może po prostu właściciel nazwał nową łódź tak samo. Przyglądał się pozostałym pasażerom, zastanawiało go trochę jakie historie zaprowadziły ich na tą łódź.
 
Seachmall jest offline  
Stary 26-02-2013, 23:00   #9
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Dwalin był w wieku najbardziej nadającym się na dalekie wędrówki. Cel ogólny miał jasno określony, ale gorzej było z wyznaczeniem sobie celu szczegółowego. Szczęściem dowiedział się o tej starej mapie i już wiedział co ma robić. Tak więc najpierw postanowił mapę kupić. Oczywiście wiązało się to z wyjazdem do Esgaroth, ale nie był to przecież żaden problem. Gdy okazało się, że mapy nie ma już w mieście i że jej właścicielem jest teraz jakiś tajemniczy Beoring, jedyną słuszną decyzję jaką krasnolud mógł podjąć w tej sytuacji, było podążenie jej śladem. Problemem do rozwiązania była kompania, a raczej brak. Towarzyszył mu co prawda Valbrad z Dali, ale dwóch to było o wiele za mało na podróże po niebezpiecznych szlakach Śródziemia. Gdy los pokierował ich na prom dumnie nazwany "Kaczuszką", Dwalin bacznie obserwował współpasażerów, próbując ocenić czy któryś z nich nie nadaje się czasem do wspólnej kompanii.

Gdy Eingulf skończył śpiewać o Bardzie i jego strzale, rozejrzał się po reszcie obecnych na łodzi.
- Równie dobrze mogę wyjąć piszczałki, kto chętny na tany na wodzie? Czy komu w duszy co gra, mówcie, może i to zagram. - Wyszczerzył się w uśmiechu Leśny Człowiek.
Brann wsłuchiwał się w pieśń towarzysza. Gdy ten skończył odparł.
- Na razie może wystarczy, Ogarze. Rad bym posłuchać wieści z dalekich krain. Najlepiej tych prawdziwych. Ktoś wie co się dzieje na Południu lub Północy? Gdzie teraz zbierają się armie, czy jest złoto w Górach Szarych?
Dwalin zignorował pytanie malca, natomiast chętnie skomentował ciekawość “leśnego człowieka” - Śpieszno ci zostać bohaterem, czy może chcesz się szybko wzbogacić?
W odpowiedzi Brann błysnął w nieznacznym uśmiechu. Przez chwilę lustrował spokojne wody Długiego Jeziora. Dopiero wtedy odparł.
- Mistrzu krasnoludzie. Ani to, ani to. Prawda jak zwykle tkwi pośrodku. Chcę zarobić, ale nie chcę zaraz potem zginąć. Nie pójdę tam, gdzie bieda aż piszczy. A pytam Was, bo nigdy nie widziałem biednego krasnoluda...
- Toć w dobrym kierunku zmierzasz. W Dali potrzeba rąk do pracy, a tamtejsi rzemieślnicy płacą godziwie, szczególnie tym którzy roboty się nie boją - krasnolud odpowiedział z przekąsem, mrużąc przy tym oko i bacznie obserwując Branna. Wyczuł że ten człeczyna, raczej nie zechce osiedlić się w mieście na dłużej.
Nie zbyt fortunny początek znajomości z człowiekiem z południa, przerwało wystąpienie najprawdziwszego niziołka.

Hobbit wstał z ławeczki i ukłonił się wszystkim z przesadną wręcz grzecznością i kurtuazją.
- Witajcie zacni podróżnicy, jam jest Doderick Took. Hobbit, jak widać. - uśmiechnął się wesoło puszczając kolejne dymne kółko - Słyszę, że o przygodach jakiś tutaj rozmawiać, wszak wiadomo, że jak skarby, bogactwa, toć i przygody. Nieprawdaż? Tak się właśnie składa, że macie przed sobą wielkiego poszukiwacza przygód i odkrywcę. Co prawda jeszcze żadna wielka przygoda mnie nie spotkała, ale to tylko kwestia czasu uwierzcie mi. Nie minie rok, dwa, jak o Dodericku będzie głośno, oj naprawdę głośno.
Po tym jak się przedstawił, hobbit usiadł ponownie na ławeczce i zapytał:
- To powiedzcie mi moi mili. Dale, to chyba dobre miejsce na rozpoczęcie wielkiej, epickiej przygody, prawda?
- W Dali może cię spotkać wszystko, mości hobbicie, także przygoda lub początek wielkiej wyprawy - uprzejmie odezwał się młody mężczyzna, który stał na boku dotychczas, przysłuchując się wyłącznie rozmowie - to miasto króla, ale nie tylko. Także dróg, które prowadzą do Ereboru oraz znacznie dalej. Przynajmniej tak mawiał mój brat, że chociaż się niewiarygodne wydaje, ta scieżka, która zaczyna się pod mostem miejskim … dokładnie ta sama, prowadzi daleko, daleko, aż do twojego kraju na zachód. Jeśli jednak pójdziemy nieco inną drogą, skierujemy się na południe, wzdłuż nurtu Wielkiej Rzeki Anduiny. Nie wątpię, że identyczne jest w królewskim mieście. Pozwólcie państwo, że się przedstawię, Svein do usług, pochodzę stąd, z pięknego Esgaroth - skłonił się wszystkim. - Zaś co do przygody, rozumiem cię, sam zresztą także poszukuję solidnego towarzystwa na szlak.
Hobbit ucieszył się na te słowa.
- Dobrą zatem decyzję podjąłem, by udać się do tego miasta. A na tym całym zgromadzenie, to pewnie wiele znacznych osób przybędzie. Będzie szansa, by się światu pokazać. A ty czcigodny Sveinie, masz jakieś plany, czy podobnie, jak ja zdajesz się na los i idziesz tam, gdzie cię nogi poniosą?
- Właściwie nie jestem pewny, panie Tooku - przyznał nieco zakłopotany Svein. - Jednak jeśli poczuł pan zew dalekich szlaków, to muszę powiedzieć, że chyba podobnie ze mną … Wreszcie kiedyś trzeba. Aaa, prawda, czy przybywa pan z samego Shire, czy ma pan może jakieś informacje o zacnym Bilbo Bagginsie? Jak pan zdołał zauważyć, pański rodak cieszy się tutaj niekłamanym szacunkiem.

Słysząc pytanie na temat Bilbo Bagginsa, Doderick wyprostował się i przyjął o wiele odpowiedniejszą pozą do kulturalnej rozmowy. Hobbit przyłożył fajeczkę do ust i mocno się zaciągnął. Wpuścił długi snop dymu, który po kilku sekundach zaczął się wić niczym żywy wąż.
Następnie Took wypiął pierś i rzekł:
- Bilbo Baggins to mój kuzyn. - tutaj zrobił teatralną pauzę i obserwował słuchaczy - Daleki, co prawda, ale kuzyn. Ja mieszkam w Pilckaton nad jeziorem Evendim. To niewielka, ale niezwykle urocza miejscowość, pełna życzliwych i niezwykle czcigodnych obywateli. Pech w tym, że większość z nich, to straszni nudziarze. Siedzą w tych swoich norkach, pichcą pyszne dania i palą fajkowe ziele. Żadnego z nich nie ciągnie na szlaki, ani do jakichkolwiek przygód. Przegonienie zająca z kapusty, to dla nich już wyczyn niemalże epicki. A nasz kuzyn, czcigodny Bilbo, pokazał przecież, że także hobbit może być bohaterem. I ja zamierzam iść w jego ślady. Pragnę dowieść, że hobbici to nie tylko nudziarze, wyśmienici kucharze, żarłoki i lenie, ale także odkrywcy, poszukiwacze przygód i bohaterowie. Musisz wiedzieć, drogi Svein, że choć wyglądam niepozornie, to mam wiele talentów. - zakończył z dumą w głosie hobbit.
- Ano, że wzrost nie zawsze wyznacza progi dzielności udowodnił nie tylko Bilbo - przyznal Svein - ale chociażby krasnoludy. Niby niższe nieco od ludzi, ale pewnie niewielu jest takich, którzy odważyliby się krzywo spojrzeć na mieszkańca Ereboru. Choć pewnie po prawdzie dlatego, że szerokość krasnoluda w barach jest niewiele mniejsza niż wzrost, zaś siła godna pozazdroszczenia. Ale ale, cieszy mnie, że panu Bagginsowi się wiedzie. Natomiast co do talentów, cóż, jestem, albo lepiej, próbuję być wojownikiem i wierzę, że taki ktoś, kto umie utrzymać miecz, może się także przydać w jakiejś drużynie. Jakbyś słyszał, cny panie o jakiejś grupie potrzebującej silnej ręki, będę wdzięczny za danie znać. Chyba, ze no … chyba, że razem możemy coś spróbować. Czy można wiedzieć, jakież talenty pan sobą reprezentuje?
- Ekhem, przepraszam że się wtrącam - przerwał im konwersację niski głos Dwalina - ale rozmawialiście tak głośno, że nie sposób było zignorować tego co mówiliście. Tak się dziwnie składa że ja Dwalin syn Ginnara - tu ukłonił się nisko - i mój znajomy Valdbrand z Dali szukamy uczciwych towarzyszy podróży. Nie mamy w zasadzie określonego jeszcze konkretnego celu, choć obecnie podążamy śladem pewnej starej mapy. Wiadomo że podróże choć łatwiejsze niż dawniej, do prostych nie należą, więc im nas więcej tym lepiej.
- Mości Dwalinie, panie Valdbrandzie, co do tego nie mam wątpliwości, że kilka mocnych ramion oraz bystrych umysłów lepiej sobie poradzi, niżeli samotnik, czy nawet para. Osobiście radbym niezwykle ze wspólnej przygody. Ponieważ zaś celu jakowegoś nie mam, może być mapa. Wszak opowieści mówią, że to mapa wskazała zacnej kompanii drogi do Ereboru - Svein popatrzył na krasnoluda, gdyż chociaż rzeczywiście takich opowieści krążyło sporo, jednak nie wiadomo było, które są tymi prawdziwymi. - Mości Took szedł wprawdzie do stolicy, szukać przygody, ale skoro przygoda sama znalazła go na Długim Jeziorze, to czemu by nie spróbować … - przerwał na moment. Wprawdzie nakłaniać go nie chciał, ale rzeczywiście ucieszyłby się, gdyby hobbit także przyjął propozycje krasnoluda. - Może zresztą jeszcze znajdzie się ktoś jeszcze.
- Ależ pan Took wcale nie musi zbaczać z drogi. Mapę miałem zakupić u kupca w Esgaroth, ale niestety sprzedał ją wcześniej jakiemuś beoringowi, który z tego co się dowiedziałem zmierza właśnie do Dali.

Felien dłuższą chwilę przysłuchiwała się jedynie rozmowie. Zerknęła na hobbita, który poszukiwał przygody swojego życia, jak i na Sveina szukającego towarzystwa do podróży. Obaj wydawali się zdeterminowani, aby osiągnąć te cele.
- Przygoda przyciąga niebezpieczeństwo, więc dobrze, że przynajmniej podróż nie będzie samotna. - odezwała się elfka, po czym skłoniła głowę - Felien Ruinthar. Również kierowałam się do Dali, które to miejsce najwyraźniej jest celem dla kilku z nas.
Słysząc wzmiankę o mapie, Doderick aż się zakrztusił fajowym dymem. Podskoczył na ławeczce, której siedział i głośno odkaszlnął.
- Stara mapa...- zamyślił się na chwilę i mimo kaszlu, niemal instynktownie znowu pociągnął z fajeczki - To wspaniale. Możecie na mnie szlachetni panowie liczyć. I choć jak zauważył mości Svein, żem małego wzrostu, to odwagi i hartu ducha mi nie brakuje. I zapewniam was, że nie będę kłodą u nogi w waszej drużynie, a wręcz przeciwnie wesprę ją najlepiej jak umiem. A wiedzieć musicie, że tropić i śledzić potrafią, jak i niebezpieczeństwo z daleka wypatrzeć.
Svein spotkał już wcześniej Felien w sposób dosyć uderzeniowy, mianowicie trafiając nosem pomiędzy jej łopatki, kiedy pogrążony myślami przechodził ulicami Esgaroth. Wymienili kilka miłych zdań, ot tyle. Chociaż nie da się zaprzeczyć, że piękna oraz pełna niezwykłego wdzięku dziewczyna, niezwykle wyróżniała się spośród tłumu innych pasażerów. Teraz jak widać, Felien chciała się dołączyć do drużyny. Wspominała nawet o takiej możliwości podczas ich poprzedniego spotkania. Nie liczył jednak na tyle farta, że będzie chciała się przyłączyć do tej właśnie kompanii. Toteż deklaracja elfki niezwykle chłopaka uradowała. Obawiał się co najwyżej odzewu przedstawiciela krasnoludów, którzy reagowali dosyć różnie na przedstawicieli najstarszej rasy. On jednak nie miał jakichkolwiek obiekcji.
- Czyli drużyna się kształtuje - oznajmił radośnie słysząc deklarację elfki oraz hobbita.

Milczący do tej pory Brann, przysłuchiwał się rozmowie przymusowych towarzyszy podróży na barce. Wtem, ni stąd ni zowąd, instynktownie poczuł, że tu i teraz dzieje się coś niepowtarzalnego. Na dźwięk słowa “drużyna” przebiegł go dreszcz po karku.
- Panie krasnoludzie - zwrócił się do Dwalina. - Również żem ciekawy, tej mapy. Powiedzcie coś więcej, by przeprawę wodną umilić. Mogę pomóc, jeśli na końcu tułaczki jakaś przednia nagroda na nas czekać będzie. Nie dajcie się prosić.
- Ha, to czy będzie nagroda to zagwarantować nie mogę - dzięki leśnemu człowiekowi krasnolud nie zdążył skomentować, co myśli o elfach w drużynie - Stara to podobno jest mapa należąca do mego ludu. Tenże beoring suto za nią zapłacił, a więc sprawa może być zyskowna.
- Może zyski nie są najważniejsze przy wyprawie, ale niewątpliwie stanowią miły dodatek - przyznał Svein, jak przystało na potomka rodziny mieszczańskiej. Cóż jednak, wyjście cało oraz podróżowanie przy prawdziwie dobrych kompanach stawiał wyżej, niżeli pieniądze.
.
Valbrand na razie jedynie się przysłuchiwał rozmowie, pozwalając Dwalinowi zająć się rekrutacją towarzyszy. Spojrzał na ciekawskiego malca i uśmiechnął się spokojnie.
- Ano, wałczyłem w Bitwie Pięciu Armii. Zabiłem kilkanaście orków, widziałem wielkie Orły i ogromnego niedźwiedzia. Masz szczęście smyku, że król Bard, król lasu i krasnoludy zjednoczyły się przeciwko tym parszywym stworom.
Chłopcu zabłyszczały oczy.
- A ilu orków pokonałeś panie? - zapytał nie dając zamyślonej matce ulizywać i gładzić jego długich, jasnych loków, dyskretnie przesunąwszy się od niej bliżej Valbranda.
-Traci się rachubę po pierwszej dziesiątce. Utłukłem warga wraz z jeźdźcą, kilkunastu piechurów. W takiej bitwie nie liczysz ile zabiłeś mały, tylko błagasz los, aby kolejni nie zjawili się w twojej okolicy.
- Bitwa rzeczywiście była wielka - przyznał Svein a malec obrócił ku niemu zaciekawioną twarz. Syn Gundruta mając 12 lat po prostu uciekł do wojska z obozu uciekinierów Esgaroth. Tam trwała już niemal walka i zwyczajnie nikt nie miał możliwości go odesłać. Dlatego także wziął udział w walce, strzelając z niewielkiego łuku, który jednak mógł wystrzeliwać pociski raniące wrogów. Tym bardziej, że atakujące grupy goblinów, czy wargów stanowiły cały tłum. Nie trzeba było nawet specjalnie celować. Natomiast szczerze mówiąc, z samej bitwy zapamiętał przede wszystkim wielki hałas, huk niemal, okrzyki, potworny chaos oraz determinację ludzi, krasnoludów, elfów. Pamiętał widoki, które mogły przestraszyć wielu dorosłych, doświadczonych wojowników. Faktycznie, szczęście, że wszyscy się zjednoczyli. - Dobrze, że to już ileś lat minęło. Dobrze, że orki, czy wilki nie chadzają już takimi watahami, jak niegdyś bywało - faktycznie bowiem, podczas bitwy poginęła wielka ilość wrogów.
Hobbit słuchał uważnie słów wypowiadanych przez towarzyszące mu osoby. Wyglądało na to, że szybciej niż przypuszczał znalazł towarzyszy do wspólnego podróżowania.
- Wojna, to nie jest nic dobrego - rzekł filozoficznie Doderick - Fakt, że wsławić się na niej można, ale lepiej o niej czytać, czy też słuchać opowieści niż brać w niej udział. Rozsławić swoje imię można także nikogo nie zabijając i nie siejąc zniszczenia. I ja mam taki zamiar. A coś mi się zdaje, że w takim zacnym gronie na pewno przyjdzie to nam z łatwością. - uśmiechnął się na koniec i puścił kilka kółek z dymu, które zaczęły tańczyć wolno na wietrze.
- Zacny panie Tooku, może masz rację - powiedział wątpiąco Svein - ale opowieści mówią, że nawet mości Bilbo musiał od czasu do czasu używać miecza. Nie wiem wprawdzie, czy te opowieści o trollach, których ponoć ubił kilka tuzinów, oraz innych stworach są prawdziwe, ale całkiem możliwe, że my jednak będziemy musieli użyć oręża. Siać zniszczenia pewnie nikt rozsądny nie zamierza, ale jak wróg atakuje, ciężko bronić się wyłącznie słowem. No, ale faktycznie, może rzeczywiście akurat nam się uda jakoś ominąć niebezpieczeństwa. Natomiast co do bitwy - odwrócił się do chłopca, który zainteresował się jego słowami - była wielka oraz zażarta. Król Bard dowodził wtedy oddziałem z Esgaroth. Głównie łuczników. Salwy strzał raz za razem odpierały ataki goblinów oraz wargów. Ale wygraliśmy dlatego, że wszyscy włączyli się do boju. Gdyby zabrakło chociaż jednego krasnoluda, elfa, czy orła, wynik mógłby być inny. Dlatego warto cenić sobie dobrego sojusznika oraz przyjaciela. Właśnie bowiem to będzie świętowane przecież - wspomniał organizowane w Dali uroczystości rocznicowe oraz spojrzał na Valbranda z rzeczywistym podziwem. Svein stanowił kogoś podobnego do “syna pułku”, który starał się pomóc nieco ze swym łukiem, ale starsi od niego walczyli na pierwszej linii. Tam rzeczywiście było bardzo gorąco.
Eingulf podrapał się po głowie, słyszał sporo zachęcających słów, nawet jego znajomy z krawędzi puszczy się zadeklarował, na dobrą sprawę chwilowo nie kierował się w żadnym konkretnym kierunku poza Dalą.
- Też się z wami przejdę, w większej grupie zawsze raźniej, a jakby ktoś przypadkiem kości połamał, to go najwyżej poskładam. - Wyszczerzył się w uśmiechu Ogar.
Felien przysłuchiwała się zgromadzonym zastanawiając nad ich motywacjami. Najwyraźniej przynajmniej części spodobała im się wizja podążenia w poszukiwaniu mapy, zaś samą elfkę niezbyt ona interesowała, a jedynie wychodziło na to, że cała grupa podążałaby, jak i ona, do Dali.Tym niemniej interesujące było, jak zupełnie przypadkowa grupa wydaje się połączyć z powodu mapy, o której niewiele wiadomo. Dodatkowo możliwe było, iż przynajmniej szlak połączy elfa i krasnoluda, co na razie Felien wolała pominąć milczeniem. Co z tego wyniknie miało się dopiero okazać.
- Ktoś taki zawsze się przyda, mości panie - zadowolony Svein zwrócił się do Ogara - wprawdzie także potrafię co nieco ran zaleczyć, ale lepiej mieć kogoś bardziej obeznanego. Nie mniej, jakby trzeba było, chętnie pomogę. Czy bańki, czy pijawki, czy łapsko złożyć łubkami, dałoby się zrobić - przeciągnął się rozglądając po pozostałych. - Czyli jest nas tutaj już całkiem niezła gromada.
Widać było, że Esgarotczyk jest naprawdę uradowany. Dla niego mapa stanowiła raczej nie przygodę samą w sobie, ale pretekst do wspaniałej wyprawy. Któż bowiem wie, gdzie pokierują ich dalej kroki. Wszak ścieżki, czy to skierowane ku Dali, czy do Mrocznej Puszczy kręte są oraz prowadzą niekiedy dalekim szlakiem długiej, nieraz latami trwającej, niezwykłej wędrówki.

Dwalin uważnie przysłuchiwał się rozmowie, zwłaszcza gdy temat zszedł na Wielką Bitwę, ale już się nic nie odzywał, choć sam brał w niej udział. Wszystko okaże się na szlaku, co i ile, każdy z nich jest wart.
 
Komtur jest offline  
Stary 02-03-2013, 18:46   #10
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







Opowieści o Wielkiej Bitwie snuły się nad wodą spływając z ust weteranów, lecz o wiele bardziej krwawo jawiły się w niewypowiedzianych obrazach wspomnień. Śmierć tamtego jesiennego dnia kosiła swe żniwo nie wybierając między ludźmi, elfami, orkami i zwierzętami. Ziemia u stóp Samotnej Góry przyjęła tyle krwi! Dym i ogień. Ciemne od chmary nietoperzy niebo. Dziki zapach wilczej sierści. Okrzyki bitewne ludzi i elfów mieszane z gardłowym rykiem tysięcy orczych gardeł. Melodia rogów mieszała się z bębnami przy akompaniamencie dźwięków stali o stal. Brzęk zbroi, dudnienie tarcz, świst strzał. Przeciągły jęk, urwany krzyk, rzężenie i płacz umierających, krztuszących sie krwią. Echo bitewnej wrzawy jakby sennie wciąż trwało gdzieś w oddali, na tle samotnego szczytu Ereboru. Walczący zmagali się ze sobą jak niegdyś. W wielkim przymierzu. W wielkiej nienawiści. Góra wyrastała pośród równiny na północy. Samotna, potężna i niewzruszona. Taka sama jak wtedy.

Błękit nieba dotykał wodnego horyzontu z majaczącą sylwetką Samotnej Góry na północy, kiedy „Kaczuszka” wypłynęła w rejs z Esgaroth. Czerwona łuna zachodziła nad lasem, kiedy w oddali, u ujścia Celduiny, oczom podróżników ukazała się mała zatoczka na szuwarowym brzegu. Drewniane molo zawieszone kilka stóp nad falami było w kształcie podkowy, której ramiona pomostami wychodziły w głąb Długiego Jeziora, a grzbiet biegł wzdłuż zachodniej plaży. Adalroda i Juti przy pomocy Sveina sprawnie przycumowali prom do wystających znad tafli, wbitych w dno pali. Na wodzie, przywiązana do pomostu, kołysała się łódź wiosłowa oraz, podobnych „Kaczuszce” rozmiarom, prom.

Właściciel przybytku o imieniu Aesvi, wspólnik Gundruta Przewoźnika, używał podłużnej łupinki, mogącej pomieścić tuzin ludzi, do przeprawiania się na wschodni, oddalony o pięć mil, brzeg. Większa barka za zadanie miała kursować głównie ku Esgaroth, rzadziej w górę Celduiny ku Dali.

Kilkadziesiąt kroków od przystani, na niewielkim pagórku, stała przysadzista karczma „Smoczy Łeb”. Składały się na nią trzy, przytulone do siebie budynki. Główna izba o stromym spadzistym dachu, gdzie podróżni goście spali i jedli. Mniejszych rozmiarów stajnia dla koników i kuców oraz szopka, gdzie karczmarz trzymał kilka prosiaków i tuzin kur. Drewniana zagroda okalała obejście i sięgała nie wyżej pasa dorosłego człowieka. W sam raz tyle, by drób nie przeskoczył jej łatwo.

Karczma powstała po śmierci smoka Smauga. Korzystali z niej głównie podróżni w drodze do Esgaroth, Dale lub Samotnej Góry lub dalej na wschód ku Żelaznym Wzgórzom. Dzięki swemu położeniu oraz sprawnym środkom transportu, karczma zapewniała najwygodniejszy sposób przemierzania droga wodną, nie mając na dodatek w okolicy konkurencji. Kuchnia żony karczmarza słynęła z pysznych potraw drobiowych i jajecznicy na boczku. Miejsce przyciągało również kupców i myśliwych, którzy przy ciepłej strawie mogli wymieniać się towarami oraz informacjami. Ceny posiłków, noclegów i rejsów były przystępne a pogodny karczmarz Aesvi był znany z uczciwości i dobroci serca. Nie odmawiał tym, którym w życiu nie poszczęściło się przenocować w stajni. Nawet nakarmił nie upominając się o zapłatę.

Wysiadłym na molo pasażerom oraz przewoźnikom „Kaczuszki”, dosyć jednak szybko okazało się, że nie wszystko zdaje się być z tym miejscem w porządku. Cisza wisiała na szuwarami mącona jedynie szemraniem listowia, jakby nie przyjemnego szeptu, lecz to tylko wiatr je smyrał.

Doderick Took krocząc do brzegu zauważył ślady krwi na drewnianej kładce. Nie umknęło to też uwadze Eingulfa, który na dodatek, pochylając się ku wodzie dojrzał dryfujące pod pomostem, ludzkie ciało.

Czy to dlatego, że był niejednokrotnie w „Smoczym Łbie”, czy może raczej temu, że osobliwy szyld karczmy był jej nieodzownym znakiem, dość, że Svein od razu poznał, jeszcze z pomostu, że okrągła tarcza, z wymalowaną czarną farbą podobizną smoczej głowy, była nieobecna. Nad wejściem do przybytku, teraz zwisały tylko dwa łańcuchy, na których niegdyś jeziorna bryza, niczym na huśtawce, bujała zawieszony modny szyld zajazdu.

Felien Ruinthar, która w zamyśleniu na krew nie zwróciła uwagi, była już na piaszczystej plaży razem z krasnoludem Dwalinem, Bardyjczykiem Valbrandem oraz przedsiębiorczą Vetis z małym Javri. Z daleka zobaczyła pasącego się luzem za zagrodą kucyka, co skubał źdźbła trawy. Musiał uciec z zagrody.

Brann Skorlsunn właśnie schodził z promu jako ostatni nie licząc krzątających się na deskach barki młodych przewoźników, gdy zobaczył klęczącego na kolano i zaglądającego pod pomost Eingulfa. Stojąca w milczeniu karczma ciszę rozlewała na okolicę, bo tylko cichy plusk rozbijających się o drewniane pale fal, był jednym dźwiękiem jaki przywitał "Kaczuszkę". Nawet ptaki milczały jakby mimo tak młodej pory, jeszcze przed zachodem słońca, już poszły spać.










Shaveen od kilku dni wędrowała na wschód w kierunku Długiego Jeziora. Za plecami zostawiła Leśne Królestwo, które jako jedyne miejsce w całej Mrocznej Puszczy, wciąż przypominało Wielki Zielony Las. Na swej drodze nie spotkała nikogo, co wcale jej nie dziwiło. Wzdłuż zachodniego brzegu jeziora, co prawda ciągnął się szlak, to jednak większość kupców i podróżnych decydowała się wodnym szlakiem kierować sie ku Dali i Samotnej Górze. Dziewczyna zanim wsiądzie na prom, aby wybrać się w kilkunastomilowy rejs na południe, ku Esgaroth, miała nadzieję zasięgnąć nieco informacji o obecnej sytuacji w okolicy, wśród ludzi i krasnoludów. Stacja promu prócz drewnianej przystani miała również karczmę, której budowę kilka lat wcześniej obserwowała z oddali, gdy była na szlaku. Tym razem skorzystać mogła ze sposobności do usłyszenia nowin, a wszak ludzkie języki najłatwiej rozwiązują sobie piwem i miodem.

Kwietniowy dzień kończył się, gdy elfka natknęła się na niepokojące ślady. Po Bitwie Pięciu Armii nie było w okolicy wielu goblinów. A już tym bardziej blisko ludzkich osiedli. Północy Karczma jednak była na uboczu, jak samotne drzewo pośrodku polany lub pojedyncza wyspa na jeziornym basenie. Mimo, że stacja promu podróżnych gościła każdego dnia, to w razie napaści liczyć mogła tylko na siebie i przebywających w tym czasie podróżnych. A orczy trop wiódł z północy wprost ku ludzkim zabudowaniom. Koło tuzina orków i co najmniej cztery wargi!

Wstąpiła na wzgórze. W dole, na mniejszym pagórku, który samotnie wyrastał między skąpą roślinnością liściastych drzew i gęstymi szuwarami jeziora, stał „Smoczy łeb”. Właśnie prom dobił do brzegu przystani a ostatni podróżni schodzili z pokładu. Byli już na plaży. Niepokój wdarł się w serce elfiej dziewczyny, choć na zielonej łące, poza zagrodą, pasł się swobodnie i srokaty kucyk cierpliwie skubiąc trawę.
Miała złe przeczucia.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 03-03-2013 o 07:47.
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172