21-06-2014, 19:39 | #11 |
Reputacja: 1 | Spoglądając na twarz maga i mówiąc. "Masz swoją przynętę, Thaneekririście." Skłamała. Skłamała samej sobie. Niewątpliwie przy czarowniku czuła jakieś reakcje. Bynajmniej nie motylki w brzuchu czy chęć omdlenia w jego ramionach.Raczej przemożną ochotę starcia tego uśmieszku zadowolonego kota z jego oblicza. Tancrist był taki… pewny siebie.Taki pobłażliwy dla maluczkich ( do których i Eshte chyba zaliczał). Taki… trudno powiedzieć jaki. Ale było coś w nim co sprawiało, że nie mogła przejść obok niego obojętnie. Choć możliwe, że to był jedynie efekt tego, że czarownik przyparł ją swa argumentacją do muru. No i ... uwielbiała zniekształcać jego imię… Uwielbiała smak owych sylab na swym języku. Bo przecież szybko przestała czynić to z czystej złośliwości. Tancrist nie wydawał się bowiem przejmować tym, jak wymawia jego imię, czy innymi uszczypliwościami. Był ponad to... lub doskonale udawał obojętność. Więc… coś w nim było. Coś co nie było drżeniem serca elfki, ni drżącymi kolanami. Bo czy ten arogancki młodzik o aparycji skryby i dumie szlachcica mógłby w którejkolwiek wiejskiej gąsce wywoływać romantyczne uniesienia… lub chociaż uniesienie spódnicy? Eshtelëa wątpiła. Zresztą mag i u elfki nie wywoływał romantycznych uniesień, tylko… no, coś. Niezidentyfikowane wrażenie, które sprawiało że jego uszczypliwości i ironiczny uśmieszek miały znaczenie i wpływały na nią. Niewielki, co prawda? Wystarczyło by nie próbowała omotać niewątpliwie naiwnego towarzysza Tancrista słodkimi pochlebstwami, by wycisnąć z jego kieski parę monet. A może to efekt owych oczu? Ukryte za okrągłymi szkiełkami okularów nie wydawały się wyjątkowe. A jednak…. było w nich coś. Jakiś magiczny urok? Nie… Tylko się jej zdawało. Tancrist był tylko magiem którego przezwano Puchacz. Zapewne z powodu tych okularów. Nie był jednak młodym paniczykiem brzydzącym się zwyczajów pospólstwa . Bez większych opór ściągnął rękawiczkę odsłaniając niebiesko-fioletowe linie tatuażu zdobiącego wierzch jego dłoni. Barwy tatuażu nie były naturalne, a i przechodziły z jednego koloru w drugi. Eshte nie miała jednak czasu by się im przyglądać, bowiem czarownik splunął na swą dłoń i ścisnął jej dłoń… pieczętując układ. -A teraz szczegóły.- wskazał dłonią krzesło naprzeciw siebie. Wokół Tacrista nie było tłoczno. Siedział sam. Jego przyjaciel Zygryf siedział nieco dalej, obskakiwany przez kolejne wieśniacze córy, czasem odpędzane przez karczmarkę. W końcu urodzenie syna szlacheckiego… nawet bękarta, nobilituje, czyż nie? No i może i młody rycerz miał urodę panienki, to jednak nie wszystkie dziewczęta były tak wybredne jak Eshte. I pomijając nadskakujące mu młódki Zygryf również siedział sam. Więc albo Komturia Peruna była w Grauburgu bardzo mała, albo… błagania wieśniaków były niskim priorytetem skoro wysłano tu tylko jednego zakonnika i maga oraz zgraję najemników. Z owymi wojakami krasnolud należący do Eshte szybko się zaprzyjaźnił i obecnie ucztował razem z nimi. Była to zgraja dziesięciu doświadczonych zabijaków. Wyglądali na takich co potrafią zabijać i co najważniejsze… nie dać się zabić. Kwestia nie bez znaczenia w obecnej sytuacji. W końcu to na ich barki spadnie chronienie zgrabnych czterech liter elfki… ceniącej wielce swe bezpieczeństwo. No i Kranneg, ów namolny ze swą troskliwością krasnolud obiecał ją bronić. Dobrze go mieć w tej chwili pod ręką. Choć kilka godzin wcześniej był i prawdopodobnie kilka godzin później Kranneg znów stanie się brodatym wrzodem na zgrabnym tyłeczku Eshte, to póki co jego obecność dodawała animuszu kuglarce. Tup, tup… tanecznym krokiem przez las. Z koszyczkiem. Esthe znała taką historię o dziewuszce w czerwonym płaszczyku idącej przez las… do babci. Nie była ona jednak zbyt optymistycznie nastrajająca historia. Opowieść ta znana była kuglarce w obu wersjach, zarówno tej dla dzieci, gdzie dziewczę zapomniawszy o trzymaniu się drogi w pogoni za motylkiem udawała się w las i ginęła rozszarpana przez wilki. Jak i w tej którą to dorosłą dziewuszkę wkraczającą na tereny lasu naznaczone śladami po Dzikim Gonie, napadają wilkołaki, gwałcą, mordują i zjadają. Ot, przestroga… by słuchać matki i unikać mrocznych ostępów lasu. Co prawda w obu wersjach zło zostaje ukarane. Wilcy zostają wybici przez myśliwych, a wilkołaki przez Zakonników Peruna. Nie zmienia to jednak losu dziewczynki, która ginie kilka zdań wcześniej. Ech… teraz to Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré, była dziewczynką w czerwonym płaszczyku. I choć nie była bezbronna, to jednak zagrożenie, które ponoć na nią się zasadzało, nie było zwykłymi zwierzętami, ani nawet żołdakami… Było znacznie gorsze. Plan który został jej przedstawiony zdecydowanie lepiej prezentował się w ustach Thanekirista. “Będziemy mieli na ciebie”: mówił. “Będziesz cały czas obserwowana”: mówił. “Jesteś skarbem, którego będziemy pilnować”: mówił. “Nic się nie prześlizgnie bez naszej wiedzy do ciebie.” Jednak jak miała wierzyć temu śliskiemu czarownikowi, idąc sama przez las i wiedząc że jakieś straszliwe bestie chcą ją porwać do swego pana. Jak miała się czuć nie widząc dookoła nikogo i w razie kłopotów mogąc polegać tylko na sobie? Co prawda nie była bezbronna, ale też nigdy nie szkolono ją walce z bestiami. Było ciemno, było cicho i było chłodno. Wiatr poruszał od czasu do czasu koronami drzew. Księżyc skryty był za chmurami. A ona szła przez bezdroża i zastanawiała się czy te pięćset cesarskich jest tego warte. Czy może powinna się nieco potargować? Nagle… zatrzymała się. Szelest! Nie coś innego. Bieg. Łapy. Kilkanaście łap. Dźwięk łańcuchów. Psy. Duże psy.Trzy, cztery… więcej. Z osiem chyba. Zbliżają się. Nie oddychają… nie oddychają! Bestie wypadły nagle z zagajnika. Rosłe nieumarłe psy wielkości brytanów. Ich ciało było przegniłe. Ale bynajmniej nie czyniło to ich, słabymi. Z pomiędzy strzępów futra i gnijącego mięsa wyrastały dziwne kościane narośle na psich szkieletach. I były coraz bliżej Eshte. Świetlisty ptak … przefrunął tuż obok policzka elfki. Widmowa sowa stworzona z czystej energii cichym lotem zmierzała w kierunku najbliższego nieumarłego psa. Stwory zderzyły się ze sobą. I sowa eksplodowała magiczną energią rozrywając przy okazji owego psa na strzępy. -Nie wolno jej ruszyć. Ona jest pod moją protekcją. Po za tym, za ładną ma twarzyczkę by skończyć jako zasuszone truchło.- nieco ironiczny głos. Kilka metrów za Eshte stał czarownik i krasnolud i dwóch najemników Zakonu. Kranneg uzbrojony w topór ruszył do Eshte. Najemnicy nałożyli strzały na łuki. A czarownik… zapłonął. -Pozwól moja droga kuglarko, że pokażę ci co to znaczy, umieć korzystać z własnego potencjału.- uśmiechnął się drapieżnie Tancrist stojąc w owych płomieniach. Tyle że nie był to ogień, ani nawet iluzja. Tylko czysta i surowa energia magiczna. Jednym szybkim gestem sprawił, że trzy płomienie oderwały się od jego aury tworząc utworzone z energii sowy, podobne do tej która rozerwała nieumarłego brytana.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 24-06-2014 o 11:21. Powód: poprawki |
30-07-2014, 21:33 | #12 |
Reputacja: 1 | Elfka przybrana w czerwony kapturek, bądź dziewczątko w kapturku podające się za elfkę ( bo i czemu nie, przecież w przypowieści też mogłaby mieć spiczaste uszy ) stała w bezpiecznej odległości od całego zajścia i niewzruszona przyglądała się potyczce jej obrońców z bestiami. Bo i jakże inaczej miałaby na to zareagować? Strachem może? Rozrywającym uszy iście niewieścim piskiem przerażenia, oraz próbą ucieczki pomiędzy drzewa? Nie, nie. Tego nie było w umowie pomiędzy nią i czarownikiem. Żadnego dodatkowego odgrywania swej nieszczęsnej roli. Uniosła trzymany w ręce pleciony koszyczek, wszak artefakt równie bajkowy co i czerwony kapturek na jej głowie, i odsunęła białą chustę ukrywającą jego tajemniczą zawartość. Krągłe, lśniące, soczyste. Cudowne po prostu. Któż mógłby się oprzeć tak kuszącym darom natury? Na pewno nie kuglarce. Ogólnie miała problemy z opieraniem się czemukolwiek. Ale nawet taka laiczka jak Eshte zauważyła, że bynajmniej brytany nie zrezygnowały ze swego pierwotnego celu jakim była ona. Ich łby były zwrócone w jej kierunku. I jedynie od czasu do czasu zerkały na jej obrońców. Jednak nie było to coś, czym miałaby się jakoś wielce przejmować. W końcu i kowal, i mag obiecali pilnować jej bezpieczeństwa, a towarzyszące im pachołki Zakonu nie miały większego wyboru będąc pod rozkazem tego drugiego. Nie powinna nawet musieć ruszać palcem, ani nawet robić kroku w tył uciekając przed bestiami. Nie, nie. Oni się wszystkim zajmą, by kuglarce nawet jeden fiołkowy włosek nie spadł z głowy. Tak było wszak w ich niepisanej umowie, a oni wszyscy byli.. słownymi przedstawicielami swych ras, prawda? Długimi palcami zmacała dokładnie krągłe skarby trzymane w koszyczku, po czym po przeprowadzeniu tej dokładnej oceny ( i wyceny także ) chwyciła jeden z nich i wyciągnęła. Następnie wypucowała o swój kubraczek pod pelerynką ( co niekoniecznie równało się z wyczyszczeniem ), by w końcu móc zatopić zęby w czerwoniutkiej skórce i kwaśno-słodkim miąższu. Pochrupując sobie z zadowoleniem, przyglądała się rozwojowi sytuacji z łaskawym zainteresowaniem. Brytany przez moment wydawały się zaskoczone, albo… tak… pomyliła się. One nie były zaskoczone. Raczej wsłuchiwały się w rozkazy niewidzialnego władcy. To była jednak zaledwie sekunda i już po chwili bestie rozproszyły się by nie ułatwiać zadania czarownikowi. Mag zaś zamaszystym ruchem posłał kolejną wybuchową sowę w kierunku brytana. Lecz te nie były tak głupie, by dać się na to złapać… za to były dość zwinne, by uskoczyć przed skrzydlatym pociskiem. A i Tancrist nie mógł jednocześnie manewrować sową i unikać ataków, o czym… albo wiedziały brytany, albo wiedział ich stwórca. Bo jeden z nich doskoczył do maga zaraz po wysłaniu przez niego sowy. Przeskoczył nad machającym toporem krasnoludem i zaatakował. Tancrist porzucił kontrolę swą sowę, która z impetem uderzyła w ziemię wybuchając w miejscu, gdzie przed chwilą stał potwór. A brytan który zaatakowałzacisnął zęby na przedramieniu ręki, którą zasłonił się Tancrist. Mag zamiast użyć kolejnej sowy skupił swe płomienie, w ognisty konstrukt przypominający ostrze miecza, którego jelcem była jego dłoń. I nie przejmując się bólem miażdżonego przedramienia, wbił ostrze między żebra bestii. Bestii której Kranneg próbował odrąbać tylne nogi wraz miednicą. Elfka dostrzegła, że o ile z tym zwierzęciem jakoś sobie we dwóch dawali radę, to kilka innych jego pobratymców spoglądało jakoś tak łakomie w jej kierunku. I coś jej podpowiadało, może sposób w jaki tamten jeden rzucił się z zębami na czarownika, może jakiś osobisty instynkt przetrwania i umiejętność łączenia ze sobą faktów, że pragnienie kryjące się w pustych oczodołach nie było skupione na trzymanym przez nią jabłuszku. Wszakże żadna ze straszliwych bestii z legend, podań czy byle bajek, nie zyskała swej reputacji poprzez żywienie się zieleniną, prawda? Szczęśliwie, ona nie była samotnym dziewczątkiem w lesie i w przeciwieństwie do tamtej mogła liczyć na ratunek. Dlatego nie przejęła się zbytnio, kiedy kościste łapy ruszyły w jej stronę. Od niechcenia odrzuciła za siebie ogryzek i wyciągnęła sobie kolejny owoc z koszyczka. Polerując je wsłuchiwała się w świst strzał łuczników przecinających powietrze. Rzadko trafiały w cel. Brytany były bardzo zwinne i tylko trafienie w oczodół zabijało je na miejscu. Wgryzła się zębami w soczyście czerwoną skórkę, a jedna z wielu, wielu strzał trafiła akurat tak szczęśliwie i uśmierciła stwora na miejscu. Nie miała się czegoś obawiać, w najlepszym przypadku na każdym tuzin wystrzelonych strzał przynajmniej jedna trafi w cel. Tyle, że najemnicy nie byli aż tak oddani sprawie, jak gryziony przez brytana mag i krasnolud. Owszem, bezustannie ostrzeliwali pozostałe bestie zbliżające się do elfki, ale raczej nie kwapili się do osłaniania ofiary własną piersią. Oh, ale przecież jak nie oni, to Thanekryst zaraz rzuci się jej na ratunek – pocieszyła się w myślach, akurat memłając w ustach sporawy kawałek jabłka wydymający jej policzki. Zaraz pewno spopieli atakującego go zwierza, lub zamieni go w jaką przebrzydłą ropuchę, by móc się po raz kolejny spróbować popisać przed nią swym potencjałem. Niech się popisuje, oby tylko dotrzymał swojej części umowy. Tyle, że jakoś nie za bardzo mu szła ta walka z nieumarłym pieseczkiem próbującym mu odgryźć rękę. Nic to! - zadziwiająco pozytywne nastawienie oraz równie niespodziewana wiara w innych od razu odrzuciła od Eshte wszelkie wątpliwości. Oblizała końcem języka swe wargi umorusane słodkim sokiem, jednocześnie bez strachu obserwując jak odległość pomiędzy nią i jednym z brytanów dziwnie się zmniejsza. Wystarczyło tylko zaczekać. Jak nie czarownik, to Kranneg zaraz przydrepcze do niej w te pędy, aż kłęby kurzu będą się unosić spod jego krótkim nóżek. W końcu również wielce żarliwie obiecywał, że będzie ją chronił. Nie miała się czego obawiać. Synalek kowala może w trakcie ich pierwszego spotkania nie dawał po sobie tak tego poznać, ale teraz wyszła z niego gorliwość równie gorąca co rycerzy bez namysłu rzucających się na pomoc niewiastom. Może rzeczywiście miał przyszłość w Zakonie czy inszym bractwie zrzeszającym mężczyzn pozakuwanych w zbroje. To wszystko było pocieszające, nawet bardzo. Jabłka zaś osładzały jej oczekiwanie, pozwalały zająć czymś ręce i, no, usta także. Inaczej mogłaby zacząć pokrzykiwać na wszystkich by przestali się bawić z pieseczkami i po prostu je ubili. Na co właściwie czekają, przecież nie mogą być one wyzwaniem dla Wielkiego Pana Maga i jego Dzielnego Krasnoludzkiego Rycerza. Ale.. kiedy mogła już dostrzec głęboką pustkę oczodołów najbliższego z brytanów, oraz jego zęby szczerzące się w przerażających uśmiechu gołej czaszki, to wtedy właśnie pierwsze wątpliwości pojawiły się w jej głowie. I co najgorsze, zostały tam na dłużej. Tym razem nic nie zdołało ich wypchnąć. Jeśli była jednak zdana tylko na siebie? Czy te wszystkie słowa, zapewnienia, obietnice składane przed nią, przed świadkami, przed Bogami nawet, okazały się być tak naprawdę nic niewarte? Czyżby każdy jeden z obecnych tutaj mężczyzn postanowił zostawić elfkę na pożarcie tym bestiom? Być może taki był prawdziwy plan od samego początku – zdobyć jej zaufanie, by móc potem złożyć w ofierze tym pieseczkom. Jakżeż by to było cwane! Obrzydliwe! Paskudne! Odrażające! I zapewne zdołałoby w głowie Eshte zawitać o wiele więcej określeń na tę sytuację, z czego przynajmniej połowa byłaby mocno wulgarna, ale skok najbliższej kreatury w jej kierunku gwałtownie uciął tę litanię. Oczy rozszerzyły się w nagłym uderzeniu strachu o swe cenne życie, usta otworzyły szeroko, a połówka jabłka zastygła w połowie drogi do nich. A potem nagle.. owoc zaskwierczał cicho. Wzniosła się z niego niewielka strużka siwego dymu, aż w końcu zapłonęło żywym ogniem w dłoni elfki. Nikt się jednak nią nie interesował na tyle, by zwrócić uwagę na te cuda niewidy. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko w następnym momencie. Wręcz jednocześnie. Przebrzydła kreatura skoczyła do przodu, niechybnie mając nadzieję na poczucie w swej paszczy łatwą zdobycz jaką w jej oczach musiała być kuglarka. Ona sama także skoczyła, choć w przeciwnym kierunku, wykonując zgrabny unik, bo i nazbyt ceniła swe życia. Zaś pomiędzy nią i intruza spadło stojące w płomieniach jabłko, które rozprysło się po spotkaniu z ziemią wnosząc zadziwiającą ścianę dymu. Razem z nim w powietrzu rozniósł się jakże przyjemny zapach przywodzący na myśl sad w porze zbiorów, owoce i liście drzew zwilżone kroplami ciepłego deszczu. Samą szczęśliwość i sielankę, z której powrót do ciemnego lasu i nieumarłych zwierząt był wyjątkowo przygnębiający. -Kranneg! -wrzasnęła, gdy tylko jej stopy z powrotem dotknęły leśnej trawy. Rozejrzała się za krasnoludem, by móc się zorientować, czy pędzi jej już na ratunek, czy dalej walczy z zadem innego brytana, czy może wziął na siebie zbyt wiele i już gdzieś leżał martwy. Ale to był jej błąd. O ile zasłona dymna była niezgorszym pomysłem na tymczasowe ugaszenie palącego pragnienia mordu w brytanie. Jednakże jej gęstość i brak widoczności nawet dla niej samej, dawało zaledwie złudne poczucie bezpieczeństwa. Naiwne wręcz. W końcu to czego nie widziała, to nie istniało, prawda? Nieprawda. W chwili, gdy akurat patrzyła w innym kierunku, zza siwej ściany wynurzyło się psowate widmo i z wściekłością ponowiło swój skok. Eshte dostrzegła ruch kącikiem oka, może usłyszała gardłowe warknięcie z paszczy, i zdążyła zareagować. Uskoczyła w bok na tyle szybko, by móc uchronić swe kończyny przed pogryzieniem, ale ostre zęby zdołały zagłębić się w pelerynce, poszarpać ją bezlitośnie na ramieniu. Ona sama wprawdzie nie poczuła bólu, ale sytuacja i tak zdołała wyrwać z jej ust krzyk przerażenia. Wcale nie pomagał widok fragmentów czerwonego materiału zwisających pomiędzy zębami brytana. Bogata wyobraźnia sprawiała, że wręcz widziała w nich strużki swej krwi. -Thaneekryyyyst! - krzyknęła, tym razem zwracając się ku drugiemu z jej ospałych obrońców. Zrobiła to dość niechętnie, bo i na cóż mu było wiedzieć, że go akurat.. potrzebowała? Zapewne zacząłby się puszyć jak paw i już nigdy nie pozwoliłby jej zapomnieć o tym jak uratować jej życie, chędożony bohater jeden. Tyle, że obecnie nie miałaby nic przeciwko, gdyby popisałby się przed nią swoim potencjałem. Spalił bestię ogniem, postraszył sówką czy przemienił w słodkiego szczeniaczka. Cokolwiek, byle tylko tutaj przyszedł i wywiązał się ze swojej części umowy! Czuła się trochę jak jeden z tych mitycznych wojowników, którzy pojedynkowali się z rogatymi bestiami ku uciesze oglądających tłumów. W końcu miała nawet kapturek o czerwonej barwy. Idealny, gdyby z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zapragnęła jeszcze bardziej sprowokować brytana. Być może tamci wojownicy nie grzeszyli zbytnią inteligencją. Ale uniki jakie wykonywała, te piruety w miejscu, półobroty, odskoki, były zręczne i co rusz pozwalały jej się wręcz otrzeć niewiele o ugryzienie, podrapanie lub powalenie na ziemię. Nie była to ich jakaś mozaika, która bardziej przypominałaby układ taneczny niż upartą walkę o swe życie, a jedynie wykorzystywanie nauk nabytych na ulicach. Czasem instynktowne ruchy jej ciała były niespodziewane nawet dla niej samej, przyprawiając ją o potknięcia się i zawahania, nic z czym nie dałaby sobie rady jako akrobatka. Przy każdej okazji jaka się pojawiała, czy to moment przerwy w atakach stwora, czy to jego zbytnia bliskość i chęć odstraszenia od siebie, kuglarka tryskała iskrami ze swych palców prosto w no.. prosto w miejsce, gdzie w łysej czaszce niegdyś był nos, bądź oczy zwierzęcia. Dawało to jej nieocenione wręcz sekundy na złapanie równowagi, a osmalone ślady na kości podnosiły na duchu. -Wy tam! - warknęła do łuczników głosem, w którym strach mieszał się z jeszcze wyraźniejszym gniewem gotującym się pod tą niewinnie wyglądającą pelerynką. Poszukiwanie u nich pomocy było.. desperacją. Skoro wcześniej nie wykazywali się większą gorliwością w próbowaniu poratowania jej, to czemuż nagle mieli zmienić zdanie? Zdecydowanie bardziej cenili własne życie, niż jakiejś tam byle elfiej kuglarki. To nie tak, że mogła ich za to winić, bo sama zostawiłaby z tyłu każdego nich rzucając się do ucieczki, ale właśnie winiła. I wyklinałaby głośno, gdyby tylko nie musiała się skupiać na przetrwaniu. -Do jasnej dupy, może w końcu.... -jakiś nagły odgłos sprawił, że urwała w połowie tę uprzejmą, i zapewne wielce przekonującą prośbę. Odgłos był głośny, był za blisko, był.. złowieszczy. Zerknęła w bok w poszukiwaniu jego źródła tylko po to, by odnaleźć drugiego brytana, który zdołał zakraść się do niej w czasie psioczenia na łuczników. Kłapnięciem szczęki odwrócił jej uwagę od swego pobratymca, wyczekującego tylko na taki moment. Zdążyła tylko buchnąć płomieniami z otwartych dłoni, nim powaliło ją na ziemię kościste, zadziwiająco silne cielsko. Bojowy ryk świadczył, że Kranneg w końcu zauważył niebezpieczeństwo i zadziwiająco szybko gnał na swych krótkich nóżkach wymachując dziko toporem. Kojarzył się Eshte z jednym z tych osławionych dzikich berserkerów z Północy, o których krążyły różne legendy. Czarownik posłał zaś swe ptaszyska, by ugodzić nimi jednego z innych brytanów. Widać owe eksplodujące sowy mogły być obusiecznym orężem. Nieumarłe bestie próbujące dopaść dwóch łuczników drażniących ich swymi strzałami nie zauważyły, że ich wysłany na śmierć towarzysz nie zdołał poranić Tancrista. Może z tego powodu, że pod ubraniem czarownik miał ukryte srebrne karwasze z niebieskimi klejnotami pokrywającymi je. Tu poniekąd tkwiła jego potęga. Nie korzystał tylko z własnej mocy, ale i energii magicznej zaklętej w owych klejnotach. I powód dla którego tak szybko włączył się z powrotem do walki. Kły nieumarłej bestii nie przebiły się przez karwasz. I wyszedł on z walki cały i zdrów. Atak krasnoluda zaskoczył kolejnego brytana zachodzącego Eshte z boku. Jego topór powalił potwora, lecz Kranneg nie zatrzymywał się, bo jego celem był ten który elfkę napastował zębiskami. I to w sposób dość brutalny, odsłaniając nieco skóry kuglarki pazurami i kłami, którymi rozrywał jej strój w nieudanych próbach złapania zwinnej zdobyczy. Krasnolud może zwinny nie był, ale okazał się szybki nacierając na kreaturę niczym rozjuszony byk. Powalił nieumarłą bestię na ziemię i silnymi ciosami topora szybko i skutecznie odrąbał jej łeb, nie dając okazji do obrony. Niedobitki brytanów rzuciły się do ucieczki, a widząc to Tancrist skinął głową w stronę jednego z łuczników. Ten wybrał z kołczanu strzałę z kryształowym grotem. |
30-07-2014, 22:00 | #13 |
Reputacja: 1 | Kuglarka po tym wszystkim jakoś nie miała reakcji pasującej do damy, która właśnie została uratowana z opresji. Wcale nie odczuwała ochoty rzucenia się na szyję swoim wybawcom, co w przypadku krasnoluda i tak byłoby dość niewykonalne. Okazana przez nią wdzięczność była.. specyficzna. I głośna. -PSIAMAĆ! -wrzasnęła wściekle, a było to przekleństwo wielce pasujące do sytuacji i psowatych bestii ścielących się pomiędzy drzewami. Ale nie było czymś, co padłoby ze słodkich usteczek dziewczątka przybranego w czerwony kapturek, a przynajmniej nie tego z łagodniejszej wersji opowieści. Tyle, że jej śliczny kapturek był teraz zabrudzony i poszarpany miejscami przez kły bestii, więc zwisał dość żałośnie na jej ramionach. Przypominała bardziej jaką włóczęgę niż niewinną dziewczynkę zmierzającą przez las do swojej niewątpliwie uroczej babci. -Będziecie mnie obserwować, tak? Pilnować, tak? Nikomu i niczemu nie wolno mnie ruszyć, tak?! - wyrzucała z siebie pytania, których złości i retoryczność były skierowane do wszystkich zgromadzonych, ale w szczególności do Thankerhrista. Dumny był pewnie teraz z siebie, że tak mógł się popisać swoją mocą przed maluczkimi. Może i komuś tutaj zdołał zaimponować, ale na pewno nie elfce, której nie raczył nawet dotrzymać swojego słowa! Pleciony koszyczek, wszak artefakt równie ważny w opowiastce jak i kapturek, leżał przewrócony wśród mchu i trawy, a znajdujące się w nim wcześniej jabłka podkradzione okolicznym wieśniakom, rozsypały się u stóp Eshte. Podniosła jedno z ziemi, po czym nie bacząc na nic cisnęła nim mocno w stronę czworookiego mężczyzny, dodając głosem podniesionym w gniewie -W rzyci mam Twój potencjał! Czarownik zwinnie uchylił się przed tym atakiem, pozwalając by owoc go minął. Uśmiechnął się bezczelnie mówiąc.- Doprawdy? Jakoś nie zdajesz mi się poraniona czy nawet martwa. Poprawił okulary na nosie uśmiechając.- Wprost przeciwnie, można by odnieść że takie przygody dodają ci... wigoru? Może w nie rozrywce jest twoje przeznaczenie, a w wojaczce, co? Podniósł rzucony przez Eshte koszyk.- Ten dreszczyk płynącej żwawiej krwi może być uzależniający. Kranneg zaś miał minę ukaranego psiaka. I wydawało się, że rzeczywiście zachowanie kuglarki go zawstydziło. Żołdacy zaś wystrzelili niezwykłą strzałę, która rozświetliła niebo niebieskim blaskiem magicznej flary spadając w kierunku w którym brytany zaczęły uciekać. -Polowanie się zaczęło. Ruszajmy więc i zobaczmy dokąd doprowadzą nas przegonione przez nas psiska.- dodał Tancrist i skinął na swych najemników. Kranneg zaś dodał.- Mimo wszystko powinniśmy się trzymać tych typków Eshte, bo… diabli wiedzą czy tu się jeszcze nie kryją kolejne bestyje po krzakach. -Zgodziłam się na bycie przynętą, bo on - długi paluszek elfki wycelował oskarżycielsko w plecy nieśpiesznie oddalającego się czarownika, a wbiło się w nie także rozwścieczone spojrzenie fiołkowych oczu – obiecał mnie pilnować i dbać o moje bezpieczeństwo. Mam powierzyć moje życie komuś tak niesłownemu? Jakiś cień grymasu zdołał się wyraziście przebić przez już i tak pełną emocji twarzyczkę Eshte, gdy burknęła niechętnie -Wcale mi się nie widzi bycie pozostawioną w łapach tutejszego dziecioluba. -Jesteś cała i zdrowa… i w lepszej kondycji niż moja szata.- rzekł Tancrist unosząc ramię z odsłoniętym karwaszem, wokół którego zwisały smętnie resztki rękawa.-Więc… nie możesz zbytnio narzekać. Po czym ruszył przodem mówiąc.- Masz wybór moja droga… Bestie… przynajmniej te pokonane tutaj uciekają do swego leża. A ja zamierzam je ścigać. Możesz ruszyć ze mną i liczyć na moją ochronę. Lub tez pozostać tutaj, sama… i wracając do swego obozowiska mieć nadzieję, że żadna nieumarła bestia nie capnie cię do mego powrotu. A dwaj jego najemnicy ruszyli za nim. Dłoń elfki zacisnęła się w pięść, po czym dobiegł z niej cichy syk i ledwo widoczne strzępy jaśniutkiego dymu wyślizgnęły się pomiędzy palcami. Zęby zaś zazgrzytały w słabo ukrywanym gniewie i równie nieumiejętnie hamowanej chęci bliskiego przedstawienia czarownikowi właśnie owej piąsteczki. -To może na przyszłość nie obiecuj komuś ochrony, skoro sam nie potrafisz zadbać o swój tyłek! - odparła głośno jego plecom oraz omawianej przez nią ich dolnej części także. Nie oczekując odpowiedzi zerknęła gniewnie na Krannega, który tylko wzruszył bezczynnie ramionami i podreptał za Puchaczem niczym grzeczny, brodaty i dość niezgrabny pieseczek. Prychnęła splatając ręce na piersi i w dalszym ciągu stojąc w miejscu. Nie da się namówić na dalszą podróż w nieznane, nie mając pewności co do swego bezpieczeństwa. Niech sobie sami idą, zobaczą jak to im wyjdzie bez jej nieopisanej pomocy. A ona tutaj poczeka, aż wrócą w podskokach, błagając o jej wybaczenie. W końcu potrzebowali jej, tak? Spod opuszczonych w oburzeniu powiek pozerkiwała w kierunku grupki, która wbrew jej wyobrażeniom nadal się oddalała. Ale z pewnością, zrobią jeszcze kilka kroków i dotrze do nich popełnione pomyłka. Nie zostawią jej przecież tutaj samej, prawda? Poczuła dreszcz na swym ciele i wnoszące się na karku maleńkie włoski, gdy powiew wiatru złowieszczo poruszył koronami drzew. Sylwetki mężczyzn ( i krasnoluda ) stawały się coraz mniejsze, coraz słabiej widoczne. Nie to, żeby natura Eshte wymagała czyjegoś towarzystwa, wszak najczęściej podróżuje samotnie, ale zaczynała się czuć dość.. niepewnie. Objawiało się to w niespokojnym szuraniu butami o ziemię, zmarszczonych brwiach i rozbieganym spojrzeniu wypatrującym wszelkich zagrożeń. Nie pomagała myśl o brytanach, mogących się gdzieś czaić w gęstwinach. Czekać tylko aż zostanie tutaj porzucona. Jakiś byle szmer w pobliskich krzakach wyrwał z jej ust pisk przerażenia, tym bardziej podsyconego przez bujną wyobraźnię pracującą w najlepsze. Aż podskoczyła, po czym biegiem wystrzeliła w kierunku majaczącej daleko krępej postaci Krannega. *** Pościg z nieumarłymi brytanami prowadził głębiej w ostępy, co niezbyt radowało Eshte, tak jak i dwóch towarzyszących im łuczników. Niemniej Czarownik był nieubłagany i narzucał szybkie tempo. Zaś czułe ucho elfki próbowało wyłapać z nocnych odgłosów coś więcej niż dźwięki lasu i uciekającego brytana. Odgłos podkutych butów na przykład i pokrzykiwania byłyby miłą odmianą. Świadczącą o tym, że zbliża już się do nich Zygryf ze swymi ludźmi. Rycerz wydawał się bowiem bardziej wiarygodnym obrońcą niż arogancki mag czy krasnolud z wojenną gorączką. Bo że Kranneg wręcz rwał się do walki, to było widać. Jego oczy błyszczały się, oblicze wyrażało entuzjazm. Po pierwszych sukcesach rwał się do kolejnej walki. Zapewne zmieni zdanie, jak kolejny nieumarły kundel odgryzie mu nogę. Mag zaś niczym ogar skupiony był na swym celu i w ogóle nie zwracał uwagę na Eshte, którą miał przecież ochraniać i to mimo, jej znaczącego mamrotania! Obaj byli siebie wargi, krasnolud i czarownik. Tymczasem wśród ostępów leśnych pojawiła się coraz bardziej gęstniejąca mgła utrudniająca dostrzeżenie czegokolwiek i musieli się zdać w swym tropieniu na zaklęcia czarownika, a Zygryf i jego ludzie zapewne na magiczne strzały wystrzeliwane co jakiś czas w niebo przez łuczników Tancrista. W końcu przedarli się przez gąszcz i dotarli do... Otoczonego podejrzaną mgłą budynku, na w pół zburzonej wieży strażniczej porośniętej bluszczem. -Strażnica… myślałem że już całkiem rozpadła się ze starości.- zdziwił się krasnolud na jej widok. -Wiesz coś na ten temat? -zapytał Tancrist. - Kiedyś była to strażnicza wieża dawnego królestwa, która pilnowała jego granic i szlaku handlowego, ale… to było wieki temu, zanim powstało cesarstwo. Przez ten czas wiele się zmieniło. Szlak którego miała pilnować przestał istnieć, a i granice się zmieniły. Wieżę porzucono samą sobie jeszcze za czasów młodości mego dziadka, świeć Perunie nad jego duszą.- stwierdził Kranneg. -Ale może kryć w sobie złoto, prawda? Takie opuszczone zamki kryją…- zapytał z nadzieją jeden z najemników. -To tylko wieża strażnicza, jedynie co w sobie kryje to gniazda puszczyków i mysie nory. -zaśmiał się Kranneg. -I naszego winowajcę. Ta mgła to jego sprawka… nic dziwnego, że nie mogliśmy go znaleźć w tej błądziliśmy po tym lesie. Gdy nie nie nasz czworonożny przymusowy przewodnik...- zaśmiał się czarownik.- Nigdy byśmy nie znaleźli tego miejsca. Wskazał palcem na źródło blasku.- Musimy się tego pozbyć. Cokolwiek to jest, podtrzymuje opary, które zwodzą na manowce oddziały Zygryfa. Kuglarka w milczeniu przyglądała się tej budowli z szacunkiem należnym takiemu ostentacyjnemu legowiska wszelkiego zła, paskudztwa i wszystkiego z czym tylko ona nie chciałaby mieć do czynienia. I dlatego po raz kolejny została zmuszona przez swoich towarzyszy do opuszczenia szczęki w niemym zaskoczeniu. Zamierzali.. zamierzali tam wejść?! Wkroczyć w tę wielce nienaturalną mgłę, zgubić się wśród cieni i jeszcze może wejść na sam szczyt? Czy wszyscy tutaj oprócz niej byli szaleni?! Przecież to miejsce aż śmierdziało złem! Szybko wyciągnęła rękę w stronę Krannega, by zatrzymać go nim ten ruszy żwawo za pewnym siebie czarownikiem nie zważającym na życie swej trzódki. Z ich niewielkiej grupki to on właśnie powinien ją najlepiej zrozumieć. Nie kierowało przecież nim oddanie Zakonowi, mógłby w każdej chwili zawrócić i nikogo by to nie interesowało! Czyż nie chciał dotrzeć bezpiecznie do Grauburga? Pozostając z nim nieco w tyle, próbowała mu jakoś przemówić do krasnoludzkiego rozumku. Będzie lepiej jak tutaj zostaną. Na zewnątrz. Po co mają wchodzić w te ruiny? Nic tam nie ma ciekawego. Niech Thanekrist się zajmie tutejszym czarownikiem. Ich dwójce nic do tego. Powinni tutaj zaczekać. Ale.. on nie słuchał. Nie rozumiał głosu rozsądku jakim do niego przemawiała, gdy jego własny najwyraźniej milczał w najlepsze. Nie chciał w ogóle słyszeć o byciu wykluczonym z tak ekscytującej przygody, za jaką zapewne postrzegał całe to spotkanie z zakonnikami. Zresztą, przecież było ono z jego winy, gdyby nie musiała go zabierać z wioski, to nigdy by nie wpadła na pułapkę! Na jej własne, tak silne argumenty, odpowiadał przekonaniem, iż bezpieczniej będzie trzymać się reszty w razie ewentualnego ataku ze strony kolejnych bestii. W tym momencie Eshte wyklinała w myślach wszystko na czym ten świat stał, w tym też i ciężkie do podważenia słowa Krannega. Ba, nawet siebie samą, za wybranie szybszej drogi do Grauburga. I na cóż jej to, skoro zaraz tutaj zginie? Któż będzie zabawiał gości weselnych swymi cudownymi szczutkami? Któż zbierze te wszystkie monety rzucane do kapelusza? Kto nakarmi gołębie? Kto podrapie Małego Brid'a tam gdzie on najbardziej lubi? Pociągnęła smętnie nosem i powlokła się nieśpiesznie za synem kowala, pochylając głowę jak gdyby szła na ścięcie. |
04-08-2014, 19:39 | #14 |
Reputacja: 1 | Mężczyźni. Przeklinała ich dumę, głupotę, ich… samczość. Bo tylko to ich męskość nakazywała im wchodzić w upiorną pułapkę. Bo czym innym była ta wieża otoczona mglistymi oparami i łypiąca czerwonym okiem niż przynętą dla pewnych siebie "bohaterów"? Ileż to razy czerwony blask rubinów i złoty blask sztabek przyciągał dzielnych herosów w objęcia śmierci? Ileż opowieści takich znała. Bo co jeśli zadufany w sobie Thanecrist się myli? Choć chętnie zobaczyłaby jego zaskoczoną minkę i upokorzenie to... akurat nie teraz. Wolałaby raczej, by dostrzegł w niej delikatną dziewoję o miłych oku wdziękach i niewinności którą chronić należy nawet za cenę własnego życia. Że też ich samcze instynkty akurat teraz nie dostrzegały w niej kruchej i delikatnej istotki?! Co prawda wcześniej nie dała okazji im poznać swej delikatnej natury, ale też wielokrotnie miała okazję się przekonać, że takie epatowanie kobiecością powoduje u mężczyzn wyciąganie błędnych wniosków, których prostować nie zamierzała. Niemniej teraz traktowali ją jak jedną ze swoich. Twardą najemniczkę, która sypie jedynie ze swoim mieczem… metaforycznie rzecz ujmując. I przez to Eshte nie budziła w nim szarmanckości, albo owa cecha była spychana przez inne uczucia napędzające jej “towarzyszy”. Cóż... dwóch najemników obecnie napędzała chciwość. Widziała to ich w oczach. Nawet jeśli nie wierzyli w ukryty skarb strażnicy, to na pewno wierzyli w skarby czarownika władającego nią teraz. Krasnolud rwał się zaś do bitki. Aż wręcz marzył o wbiciu topora w czyjeś ciało. Typowa cecha brodaczy, nieposkromiona niczym waleczność. No i sam Thanecrist… jedyny “rozsądny” tu osobnik wydawał się być przyciągany do tej wieży własną obsesją. Obłędem, którego nie potrafiła zidentyfikować, ale który widziała czasem w jego oczach ukrytych za szkłami okularów. A ona sama musiała z nimi wlec wprost w “oko cyklonu”. Ją pchała najgorsza z cech. Zależność. Bo i też była zależna od tej grupki pomyleńców. Oni stanowili jej obronę przed stworami kryjącymi się w mroku. I to ją irytowało i bolało zarazem. Przywykła do samotności i niezależności Eshtelëa nie czuła się dobrze zmuszona przez Fatum do polegania na innych, do zaufania w ich dobre intencje. Raz już została zraniona… bolało. Bolało bardzo. Tak mocno, że wybrała samotność i niezależność… ale złośliwe Fatum wepchnęło ją w ramiona Thanecrista… złośliwe Fatum i jej własna pazerność. I teraz nie miała wyboru. Musiała polegać na Krannegu, którego przez całą podróż traktowała jak brodaty balast. Musiała polegać na magu, który budził w niej mieszane uczucia. Musiała za nimi podążać wprost do bramy bestii… Musiała działać wbrew sobie. Nie lubiła tego. I musiała wejść w opary mgły, by nie zgubić swych ochroniarzy… z których przynajmniej Kranneg był solidnym wsparciem. A te mgliste oparu otuliły ją jak całun pogrze… Nie! Lepiej nie myśleć takich rzeczach. Ale co poradzić, gdy mleczne opary wiły się wokół niej jak żywa istota ? Gdy ukrywały kształty towarzyszy, a tworzyły własne omamy. Szkieletów wędrujących dookoła nich, białych kruków wielkości kuców, wilków… widm w białych szatach. Mgły otaczające Eshte i jej towarzyszów wydawały się żywe… albo były więzieniem dla dusz żywych kiedyś istot. Bo jak wytłumaczyć fakt, że całą grupkę otoczyły mgliste sylwetki kobiet w poszarpanych szatach, wskazujących na nich kościstymi palcami. A co gorsza... … zaczęły się odzywać. Najpierw ciche szepty i zawodzenia były niewyraźne. Ale z czasem ich dźwięk się potęgował. "Jesteś pierwsza… podążymy za tobą. Poddajcie się. Należycie do nas." Nie tylko Esthe je widziała, także i krasnolud zaciskał nerwowo dłonie na toporze przerażony niczym mały dzieciak. No bo co innego kościane psy, a co innego duchy z mgieł. "Dzielni" najemnicy Zakonu popuścili ze strachu w gacie. Nawet na Eshte ten widok zrobił wrażenie, bo instynktownie wtuliła się w ramię Thaneecrista. Ale przecież miała powód! Te wszystkie duchy były żeńskiej fizjonomii! Przyszły z pewnością właśnie po nią. U samego maga jednak jakoś te widma nie wywoływały strachu czy też innej gwałtownej reakcji. Tancrist flegmatycznym gestem dłoni poprawił gniewnie okulary na nosie i wykonał nią potem kilka gwałtownych gestów i mruknął.- Szczeniackie wygłupy. Machnął ręką krzycząc głośno.- Znikajcie. I o dziwo, znikły. Rozproszone ruchem dłoni, przepadły jak mgła z której były stworzone. A oczom całej grupki ukazały się solidne drzwi. Kiedy oni w ogóle doszli do tej wieży? Eshte wydawało się, że wędrowali kilka godzin. -To była tylko mieszanka iluzji, kreacji i auto-sugestii… To wasze lęki wykreowały te widma. Ot, zwykły blef mający odstraszyć tych co doszli za daleko.- mruknął przemądrzałym tonem mag wpatrując się pogardliwie w dwójkę wojaków i krasnoluda, którzy skarceni niczym mali chłopcy mruczeli. -No oczywiście… od razu wiedzieliśmy… kto się bał. Na szczęście skupiony na nich, dał Eshte okazję do dyplomatycznego odsunięcia się od jego ramienia. Elfka miała nadzieję, że jednak nie zauważył jak się do niego przytuliła przed chwilą. Była to chwila słabości, która nie powinna wszak mieć miejsca. I z pewnością wpływ tej mgły na jej umysł! To z wina tej mgły. -Kranneg wyważ drzwi.- zadecydował mag po chwili ich oględzin.- Nie ma na nich żadnych pułapek. I krasnolud po skinięciu głową, rozpędził się i natarł na masywne drzwi niczym szarżujący byk. U człowieka skończyłoby to się wybitym barkiem. Ale masywna struktura ciała krasnoludów, pozwalała na takie wyczyny. Drzwi wyglądały na bardziej solidne, niż były w rzeczywistości i padły po dwóch uderzeniach. A krasnolud wpadł przez wyważone drzwi do brudnego holu z którego schody prowadziły w górę i w dół. -Wy tu zostańcie, a ja pójdę na górę… by zlikwidować zaklęcie ukrywające wieżę przed Zygryfem. Bądźcie czujni.- rzekł Tancrist udając się na górę. Dzielna trójka wojowników, już nie tak chętna do eksploracji w milczeniu skinęła głowami. A Eshte stała przez chwilę z nimi wpatrując się w plecy idącego na górę Thaneekrista… jedynego potężnego maga w ich małej grupce. Jedyną osobę, która mogła sobie poradzić sama z czarami jakie mogły kryć się w tej wieży i widmami i duchami i… co ona tu jeszcze robiła?! Kuglarka pognała za czarownikiem kierując się własnym interesem i pragmatyzmem. Co prawda potrafiła skrzesać ładny płomień mogący sfajczyć krasnoludzką brodę, ale… czy eteryczne widma są łatwopalne? Albo jeśli uaktywni się kolejny czar mieszający w głowie intruzom? Wtedy Eshte wolałaby być w pobliżu aroganckiego maga, który radził sobie z takimi wrednymi sztuczkami. Dlatego też udała się za nim na górę, przeklinając w myślach sytuację która znów stawiała Eshte w roli dziewczęcia w opałach. Ostatnie wszak czego pragnęła, to mieć dług wdzięczności wobec Puchacza. Piętro rozświetlał silny czerwony blask, który… Po raz pierwszy zobaczyła, że czarownik ma problem. Jego inkantacje i machanie rękami trwały ponad dwie minuty, nim zdusił ów oślepiający czerwony blask. Widziała pot i autentyczne zmęczenie. Walka z owym zaklęciem wrogiego maga była wyczerpująca dla mężczyzny. Co bynajmniej nie napawało Eshte radością. Nie w tej chwili. Nie wtedy, gdy od samopoczucia Thaneekrista zależało jej bezpieczeństwo. W końcu jednak magia Tancrista von Taelgrima zatriumfowała i można było rozejrzeć się po komnacie, całkiem pustej nie licząc starego kufra i... … i kilku glifów na ścianie, których to blask mag stłamsił swoją mocą. Ale nie zniszczył. Dlatego też zabrał się do ich analizy i neutralizacji. Mamrotał przy tym kolejne formułki korzystając z mocy klejnotów w karwaszach, które gasły jeden po drugim. Eshte zaś wyciągnęła fajkę i nabiła tytoniem. Po tak stresującej podróży należało jej się parę uspokajających zaciągnięć dymkiem, prawda? Niestety Fatum było nieprzychylne elfce tej nocy. Ledwie bowiem zaciągnęła się dymkiem, usłyszała podejrzany szelest, potem kolejny. Wydawało jej się? Tancrist niczego nie zauważył. Z drugiej strony, skupiony na glifach mag nie zdawał się zwracać uwagi na nic. Znowu szelest. Cień! Coś małego prześlizgnęło się wzdłuż ściany. Wąż? Za szybkie na węża. Na zwykłego przynajmniej. Nagle błyskawicznie przypełznął do Esthe kryjąc się w cieniach. Otarł się o jej łydki. Elfka krzyknęła głośno, przerażona sytuacją. Zapalona fajka upadła. Coś owinęło się wokół niej. Lisi pyszczek, bursztynowe ślepia, długie wężowe ciało pokryte kolorowym futerkiem. Eshte odskoczyła od bestyjki, która właśnie zagarnęła dla siebie jej fajkę. Tancrist zaś spojrzał przez ramię, na ową kreaturę.- Nie panikuj. To tylko fajkowy lis. Nie zrobi ci krzywdy. Po prostu dla nich zapach palonego ziela fajkowego i tytoniu jest jak kocimiętka dla kotów. Pewnie się boi ciebie bardziej, niż ty jego.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 19-08-2014 o 11:08. Powód: poprawki |
08-09-2014, 06:23 | #15 |
Reputacja: 1 | Pierwszą reakcją kuglarki było jak najszczersze zaskoczenie. Oczywiście, wymieszane z odrobiną strachu. Wszak to stworzenie, mogło się okazać jaką krwiożerczą bestyją, rozkosznym i morderczym pieszczoszkiem bywającego tutaj maga. Zaś źródłem pragnienia ostrych zębów i zabójczych szponów mogła być ona sama, zamiast jej fajeczki. Drogocennej wprawdzie, ale nie bardziej niż własna skóra. Ale potem w krwi Eshte zawrzała złość. Odzywał się nałóg, domagał się on nakarmienia słodkim tchnieniem, jakiego tylko mogło jej dostarczyć spalane ziele. Potrzebowała się nieco uspokoić po dotychczasowych wrażeniach, a ten wąż.. ten lis.. to coś, zwyczajnie ukradło jej fajeczkę, a tym samym jedyny sposób na ukojenie jej nerwów! Okradło złodziejkę! To było nie do pomyślenia! Czyż Los nie mógłby się dzisiaj choć raz do niej uśmiechnąć? Odrobinkę? Na końcu każda z poprzednich emocji przestała być ważna, a po ciele elfki rozlała się leniwie ciepła fala przyjemności. Nie, nie takiego co to podobno w momencie swego szczytu pozwala dostrzec Bogów, ale i to obecne było równie miłe. Eshte bowiem skupiła swe spojrzenie na tym bezczelnym stworzonku i ten widok sprawił, iż wargi uformowały się jej w wesoły uśmiech. Niewiele też brakowało, a wydałaby z siebie także westchnienie podobnej natury. Przykucnęła tam gdzie stała i wspierając jedną dłoń na kolanach, drugą wyciągnęła ku zwierzątku. Poruszyła smukłymi palcami zachęcająco, a językiem cmoknęła kilka razy cicho. -Przeuroczy... - wymruczała, bardziej do siebie niż do gburowatego Thanekrista. Dla niego miała inne słowa w zanadrzu, wypowiedziane o wiele mniej przymilnym tonem. Zerknęła na niego, po czym na moment stając się bardziej podejrzliwą i niechętną, zapytała – To jakieś kolejne dziwactwo stworzone przez jednego z Twych przyjaciół magów? Nie widziałam takiego czegoś wcześniej.. -Widać nie zapuszczasz się w niebezpieczne rejony. Te stworki żyją czasem na obrzeżach druidzkich kręgów. Lubią zapach ofiary całopalnych.- wyjaśnił czarownik koncentrując się na… zmianie kształtu świecących run. Był to trudna i mozolna robota, sądząc po jego cierpliwych i powolnych ruchach dłoni. I niewielkich sukcesach.- Ale wywodzą się z ostępów naznaczonych Gonem. Nie są jednak niebezpieczne. I nie wyglądał na groźną bestię. Widząc brak oznak agresji, fajkowy lis uspokoił się i ostrożnie zbliżył do dłoni Esthe. Musnął jej palce ciepłym wilgotnym nosem, niuchając wyraźnie. -Pewnie pachniesz tytoniem. Może cię bierze za gadającą fajkę?- zażartował Tancrist. Miała coś burknąć, że ci starzy zboczeńcy kryjący się po lasach i tańcujący między kamieniami, niekoniecznie są dla niej wymarzonymi widzami, by miała się zmuszać do poszukiwania ich towarzystwa. Ale nie powiedziała tego. Miała też zapewne, jak to ona, skomentować warknięciem jego żarcik. Taki przezabawny, doprawdy. Ciekawe, czy czarownik kiedykolwiek został uderzony pięścią gadającej fajki. Ale.. i w tym temacie milczała, co niechybnie musiało świadczyć o zbliżającym się końcu świata. -Kto jest małym, ślicznym złodziejaszkiem? No kto? Tak, Ty jesteś. Ty, Ty, Ty – zaszczebiotała radośnie, jednocześnie koniuszkiem palca muskając nosek stworzonka. Chyba do żadnego mężczyzny nigdy nie mówiła tak mile, a już na pewno nie do tego, z którym się znajdowała obecnie w pomieszczeniu. Bo i cóż, dwunożne samce nie bywały tak czarujące -Chcesz więcej? Może nie mam akurat przy sobie prochów żadnej spalonej ofiary, ale.. Cofnęła rękę i sięgnęła pod poły czerwonej pelerynki. Pogmerała tam chwilę, czego owocem był wyciągnięty niewielkie woreczek. Wysypała zeń niewielką ilość ziela na drugą otwartą dłoń. Zasyczało cichutko, zaskwierczało i wraz z wąską, niewielką strużką dymu uniósł się w powietrze także aromatyczny zapach tytoniu. Podsunęła swe znalezisko ku lisiemu pyszczkowi, pytając -Wymiana? Lis zapiszczał wesoło i zaczął owijać się wpierw wokół dłoni, potem przedramienia elfki, nadstawiając swój pyszczek tuż nad smużkę dymu i mrucząc niczym kot, gdy rozkoszował się jej zapachem. -No to teraz masz darmozjada na utrzymaniu.- zażartował czarownik zmieniając swą kształt pierwszego znaku, który sczerniał tracąc swą moc. Po czym zabrał się za kolejnego.- Chyba cię polubił… Kto by pomyślał, że potrafisz być milutka dla kogoś. Choć o ile pamiętam, wręcz tuliłaś się do mnie kilka minut temu. Może masz więc i delikatne serduszko pod tym całym jadowitym języczkiem. Z niewątpliwą satysfakcją Tancrist wypomniał jej chwilę słabości wśród widm ukrytych we mgle. Elfka również wydała z siebie pisk, kiedy tylko poczuła na swej ręce ciałko stworzonka. Z początku było to może uczucie podobne owijającemu się wężowi, ale o wiele przyjemniejsze, skoro jadowite zęby i siłę mięśni zgniatających kości zastępowało mięciutkie futerko. Delikatnie pogłaskała liska po główce. Słowa mężczyzny zaś przyprawiły ją o cień rumieńców na policzkach, które szczęśliwie mogła zrzucić na ekscytację swym nowym pieszczoszkiem. -Głupoty gadasz -żachnęła się, wręcz obrażona jego insynuacjami -Czyżby jednak i na Wielkiego Thanekriiista miały wpływ tamte zjawy? Podsunęły Ci jakieś lubieżne myśli do głowy? A może zawsze tam były, i bliżej Ci do Ruchacza niż do Puchacza? Wolną dłonią sięgnęła po porzuconą na ziemi fajeczkę, a następnie zręcznie podniosła się z kucek. Otarła ją o swój kubraczek, by następnie wycelować w czarownika-I być może gdybyś był bardziej podobny mojemu nowemu przyjacielowi, to i na Ciebie jakaś kobieta spojrzałaby przychylniej. Bądź mężczyzna. Brzmisz jakby przydało Ci się nieco rozruszania pod tą sukienką. Wsadziła końcówkę fajki w swe usteczka, ukazując przy tym ząbeczki wyszczerzone w krnąbrnym uśmieszku. -Jeśli imputujesz jakieś podświadome żądze względem ciebie to…- zamyślił się Tancrist na moment milknąc.- To zapewne masz rację. Nie umknęła mi twa uroda. I nie jestem impotentem. Niemniej nie jestem jakimś zdesperowanym bardem, który robi słodkie oczka do cyców każdej dziewoi jakie spotyka na swej drodze. Uśmiechnął się skupiony na kolejnym znaku, którego kształt zmieniał się pod wpływem jego woli.- Jestem człekiem wykształconym i cywilizowanym. Panuję nad swoim umysłem, strachem i chuciami. To raczej ty powinnaś się martwić Eshte. A nuż nie jestem ci tak obojętny, jak ci się zdaje. A nuż poczniesz o mnie śnić sny pełne figlów wśród poduszek? Bądź co bądź, nie jesteś soplem lodu, tylko charakterną elfką. Lis owinął się wokół szyi kuglarki,niczym jakiś wąż dusiciel, ale nie było to niemiłe uczucie. Lisek był ciepły, a elfka nie czuła na gardle duszącego uścisku. Był jak futrzany szalik ocierający się pyszczkiem o jej policzek. I nawet naśladującym jej grymasy. -Z zasady nie pociągają mnie mężczyźni w kobiecych fatałaszkach. Mam obawy, że mogliby zacząć i moje podbierać – odparła mu kuglarka i od niechcenia machnęła w powietrzu ręką uwolnioną z przymilnych objęć liska. W międzyczasie pociągnęła głęboko z fajeczki, a kłębek siwego dymu o mocnym zapachu posłała w powietrze tuż przed lśniącym noskiem zwierzątka. Niech też trochę ma ten przyjemności. -Ugryziesz złego pana w szkiełkach, gdyby próbował coś mi zrobić, prawda? Tak, tak.. ugryziesz, zagryziesz – ponownie szczebiotała milutko, acz złowrogo jednocześnie, gdy tak przytulała policzek do miękkiego futerka. Spod półprzymkniętych powiek spojrzała najpierw na czarownika, potem na dziwaczne malunki będące źródłem jego tak wielkiej uwagi, a na końcu ponownie na niego -Długo jeszcze będziesz się tam zabawiał? Siedzimy tutaj już przynajmniej wieczność. -Mógłbym się pospieszyć, ale wtedy ryzykuję nagłe uwolnienie mocy którą kontrolują. A wątpię by ta eksplozja była ci miła. Nie chciałabyś tu zostać na wieczność w postaci krwawej plamy na ścianie, co? W dodatku będącej mieszaniną naszych ciał?- odparł ironicznie Tancrist i wzruszył ramionami.- Poza tym sobie nie pochlebiaj za bardzo. Jesteś ładniutka, ale daleko ci kurtyzan które zabawiają możnych. Pod tym względem także jesteś diamencikiem wymagającym oszlifowania. Spojrzał przez ramię na kuglarkę.- A czy ja wyglądam na jubilera? Więc nie licz na to, że rzucę się na ciebie jak jakiś oprych. Lis tymczasem mruczał niemal hipnotycznie jak domowy kocur, od czasu do czasu muskając policzek Eshte ciepłym językiem. Wydawało się, że już zaakceptował kuglarkę jako swoją panią. -Jak go nazwiesz?- zapytał Tancrist zmieniając drugi znak w czarny i pozbawiony mocy symbol. Jedynym na co kuglarka się pokusiła w komentarzu na wywód mężczyzny, to wystawienie języka jego plecom. Potem zamyśliła nad jego ostatnim pytaniem, bo przecież lisek, jako jej nowy towarzysz, potrzebował jakiegoś imienia. Odpowiedniego do jego natury, trochę figlarnego i przyjemnie układającego się w ustach. Przyglądała mu się tarmosząc sierść na jego drobnej główce. -Wyglądasz trochę jak.. -wymruczała po chwili bezgłośnego poruszania wargami w próbach odnalezienia odpowiedniego zlepku liter -Skel'kel. Zabawnie brzmi na języku, prawda? Zadowolona z siebie spacerowym, nieśpiesznym krokiem zaczęła obchodzić pomieszczenie i rozglądając się po nim z umiarkowaną, wręcz łaskawą ciekawością. W trakcie zaś przede wszystkim rozmyślała nad tym, iż do tego żywego, futrzanego kołnierza z lisa brakowało jej tylko jednej z tych wielkich sukien ze ściskającymi piersi gorsetami, a wyglądałaby jak najprawdziwsza, wypudrowana dama. Ciekawe co wtedy czarownik miałby do powiedzenia na temat jej nieoszlifowania! Nagle zatrzymała się w miejscu. Nie z powodu tych swoich myśli, bowiem mało ją interesowała opinia Tanekriista, ale przez widok cieszący jej oczy. Skrzynia. Odpowiednio duża, by pomieścić wiele świecidełek, czekających tylko na wymianę na monety. Stała tak niewinnie i bezbronnie, nie będąc niepokojoną przez nikogo. A skoro to Eshte ją zobaczyła jako pierwsza, to miała prawo do wszystkiego co kryło się w środku. Czyżby Fatum nareszcie postanowiło ją zacząć nagradzać zamiast ciągle rzucać przeszkody pod nogi? Czubkiem buta uderzyła lekko i ostrożnie w skrzynię. Zerknęła na swój szal o bursztynowych oczach, jak gdyby szukała u niego potwierdzenia, że też widzi to co ona i elfka nie ma tylko rozkosznych zwidów. -Ładnie… pasuje temu futrzakowi.- ocenił mag skoncentrowany na rozpraszaniu kolejnego symbolu. Nie zwrócił uwagi na skrzynię, która była jak najbardziej realna, ale też i solidna. I zamknięta. I cała dla Eshte. Nie miała przecież zamiaru powiadamiać Thanekriiista o jej istnieniu, bo jeszcze szczwany chciałby dla siebie całą zawartość. O nie, nie, nie. Niech on tam się dalej bawi ze swoimi malunkami, a ona tutaj nieco.. pogrzebie. Biodra elfki obejmował szeroki, przekrzywiony nonszalancko pas, który spełniał bardziej rolę osobistego tragarza niż fragmentu garderoby odpowiedzialnego za trzymanie ubrania na jej tyłeczku. Dyndała przywieszona u niego sakwa, a kilka pochewek mościło w sobie zaufane noże do rzucania. Płynnym ruchem wyciągnęła jeden z nich, po czym kucając przed skrzynią, ostrzem zaczęła gmerać w zamknięciu skrzyni. Zwykle życie nie dawało jej wielu możliwości do takiego przywłaszczania sobie cudzych rzeczy. Sama wolała proste grzebanie po wypchanych kieszeniach możnych, niż zakradanie się po nocy do czyjegoś domu. Stąd i brak odpowiednich narzędzi. Ale może zatem przy kolejnej wizycie w mieście, w jego co mroczniejszych uliczkach, powinna sobie sprawić elegancki zestaw wytrychów specjalnie na takie okazje? |
08-09-2014, 06:30 | #16 |
Reputacja: 1 | Wąskie sztylety niezbyt się nadawały w roli wytrychów, więc otwieranie zajęło Eshtelëi trochę czasu. Na szczęście zamek broniący dostępu do kuferka też nie był zbyt skomplikowany, toteż wysiłki elfki zostały nagrodzone zawartością kuferka. Czyli… damską garderobą: damską bielizną, damskimi sukniami, damskimi perfumami. To był niewątpliwie kuferek należący do kobiety. I to zamożnej szlachcianki. Materiały poszczególnych sukni były najwyższej jakości. Krój gustowny, choć niewątpliwie nosząca je osoba była nieco wyższa od kuglarki, a i biust miała nieco większy. Brakowało tu biżuterii. Za to ukryty i owinięty starannie aksamitem leżał w kuferku obraz. Portret pięknej rudowłosej kobiety szlacheckiego pochodzenia i niewątpliwie właścicielki kuferka. Komuś szczególnie zależało na tym portrecie, bo w przeciwieństwie do nieco wymiętych ubrań, został w kuferku ułożony z wyraźnym pietyzmem. Elfka pokręciła nosem przerzucając zdobne szmatki. Nie był to skarb jaki sobie zdążyła wymarzyć w trakcie otwierania skrzyni. Oczekiwała blasku klejnotów, istnej góry monet i może nawet zapasu ziela dla siebie oraz liska, a choć sam jeden element bielizny stąd zapewne kosztował więcej niż całe jej ubranie, to i tak czuła się mocno zawiedziona. Na cóż jej te fatałaszki? Dla siebie ich nie weźmie, każdy kupiec mogący jej zapłacić odpowiednio dużo byłby zbyt podejrzliwy, zaś każdy inny tylko wyśmiałby jej znalezisko! Ostatecznie mogłaby znaleźć jakichś dziwaków chętnych na kupno cudzej bielizny, bo takich nie brakowało. Przyglądając się portretowi rozchylała swe własne usteczka w mało udanej, zdecydowanie niezbyt pociągającej próbie naśladowania rudowłosej. Widać Eshte nigdy nie było dane zostać szlachcianką, o którą walczyliby artyści. Przechyliła obraz, co by biuściasta piękność patrzyła w stronę czarownika, i rzuciła kąśliwie -Pewnie tę tutaj laleczkę uznałbyś za istny brylant, nie? Nawet Ciebie zamieniłaby w barda o cielęcych oczach. -Chyba nie jesteś o nią zazdrosna, co?- zapytał wręcz czułem tonem głosu Tancirst z wyjątkowo ironicznym uśmiechem na obliczu.- Przecież wiesz, że tylko twe imię mam na mych ustach. Po czym spojrzał na obraz.- Musisz przyznać, że jest piękna i umie to piękno podkreślać. Acz… nie wątpię, że ty i byś się nadawała na obraz. Gdybyś została ubrana odpowiednio, lub nie ubierała się wcale. Teraz są bowiem w modzie są nagie akty oparte o mity dotyczące pierwszych cesarzy. Bardziej jako wymówka dla golizny na malunkach, niż trzymanie prawdy historycznej. No cóż…- pod wpływami maga trzeci z glifów sczerniał pozbawiony mocy.-... Mylisz się moja droga. Ja nie ulegam wpływów prostych pragnień. Choć nie zaprzeczam urodzie kobiety na obrazie, to ani ona… ani żadna inna nie zdoła mnie wziąć na swą smycz. Jestem ponad takie miłostki. -Słyszysz go, Skel'kel? - wymruczała Eshte do swojego pieszczocha grzejącego jej kark, szyję i ocierającego się przyjemnie o policzek. Dłuższy czas samotnych podróży sprawił, że miała w zwyczaju rozmawiać ze zwierzętami jak z ludźmi. I często okazywały się być lepszymi towarzyszami -Tak się wypiera, tak powtarza jak dalekie są mu całkiem ludzkie pragnienia, a gdyby mu pozwolić to nie przestawałby mówić o kobietach. I to z jaką pasją w głosie. A jej własny ton głosu pasował bardziej do jakiego myśliciela, czy innego badacza świata, który właśnie opisuje poznane gdzieś w głuszy stworzenie w jego naturalnym środowisku -Tak właśnie brzmi bard, lub inny artysta potrafiący docenić uroki cycków i innych krągłości. Lub, jak w tym przypadku, ktoś odczuwający wręcz niezdrowe napięcie w ciele. Pokiwała głową wszechwiedząco, nie zapominając oczywiście o złośliwym uśmieszku nawiedzającym elfie wargi. Jeszcze jeden raz pociągnęła z fajeczki, a następnie wyciągnęła ją ku liskowi, by mógł się wokół niej owinąć. Sama zaś zaczęła przerzucać fatałaszki, tym razem oceniając je pod kątem zabrania i przerobienia na swoje. Skel’kel o dziwo, przytaknął elfce znacząco jakby rozumiał jej słowa, a nawet się z nimi zgadzał. Zaś czarownik zaśmiał się kpiąco.- Nie przenoś swoich ukrytych pragnień na mnie, moja droga. To nie ja włóczę się sam po ostępach leśnych, to nie we mnie się wzbiera niezdrowe napięcie. Tylko w tobie… W Grauburgu są zamtuzy z ładnymi kurtyzanami. Gdy potrzebuję kobiety, to ją sobie wynajmuję. Tymczasem Skel’kel powęszył chwilę i zsunął się po ręce Eshte do kuferka. Zanurkował pomiędzy sukniami i… wynurzył się spośród fatałaszków trzymając w paszczy srebrne lusterko ozdobione z drugiej strony jedną perłą stanowiącą centrum srebrnego kwiatu. W pochwale podrapała go za uchem i przyjęła zdobne lusterko w celu poddania wycenie. Kwiatowy wzór był jak dla niej samej zbyt niewieści, ale mimo to nie mogła zaprzeczyć mu niezwykłej urody. Na pewno niejedna szlachcianka z chęcią wydałaby na nie fortunę, byle tylko mieć coś bardziej zachwycającego od reszty pałacowych pudernic. Korzystając z okazji przyjrzała się bacznie swojemu odbiciu. Makijaż nie ucierpiał po potyczce z bestiami w lesie, nawet misterny zawijas pod okiem się nie rozmazał. Barwne włosy tworzyły nieco artystyczny chaos na elfiej głowie, ale taka już była ich niesforna natura. -Ale nie jesteśmy w Grauburgu, Dorotko. Wątpię też, by Zakon przydzielił waszej wesołej grupce choćby jedną kurtyzanę. Białowłosy byłby niepocieszony.. - urwała, by zaraz w powietrzu uniosło się głośne westchnienie zrozumienia. Gdyby nie lusterko zajmujące jej dłonie, to przyklasnęłaby głośno swojej błyskotliwości – To dlatego tak bardzo naciskałeś bym wam pomogła tutaj! Chcesz już szybko wrócić do miasta. Tak bardzo ciśnie? -Może po prostu chciałem pobyć w twoim urokliwym towarzystwie, co? Może jutrzejszej nocy będziesz mnie gościła w swoim wozie?- rzekł ironicznie Tancrist, gdy pieszczony fajkowy lis mruczał niczym kot będąc drapanym za uchem.- Prawda jest jednak bardziej prozaiczna, niż twe fantazje na temat mojej chuci. Tu jest nudno. To zastraszona i zabita dechami wiocha w której jedyne co można robić, to pić do własnego odbicia w cynowym kuflu. Tak… nie mam zamiaru pozostawać tu dłużej niż to konieczne. I wątpię że ty byś chciała, więc… -spojrzał przez ramię dodając nieco złowieszczo.- … chcesz tego czy nie, drogę do Grauburga odbędziesz w moim towarzystwie. Z tego względu niestety, że stąd prowadzi do niego tylko jedna droga, którą oboje musimy przebyć. -Mam nadzieję, że Zakon chociaż wyposażył was we własny wóz lub konie, bo nie mam zamiaru przygarniać kolejnych włóczęg na moje koła – odparła mu ze wstrętem, jak gdyby samo takie podsunięcie wyobrażenia o współdzieleniu z nim jej malowanego domku wywoływało w niej prawie odruch wymiotny. Już wystarczyło, że miała krasnoluda na głowie, nie potrzebowała jeszcze przemądrzałego czarownika -Póki co wydajesz się tam wyśmienicie bawić. Najlepsza rozrywka w okolicy? Odłożyła lusterko obok siebie, a następnie prawie zanurkowała w kufrze, powracając do przeszukiwania jego zawartości. Wszystkie te suknie jednak były ciężkie jak dla niej, wyglądały też niezwykle niewygodne. Mogła się założyć o wiele cudzych pieniędzy, że ta damulka nie potrafiła chodzić o linie, a byle próba zrobienia szpagatu połamałoby jej wydelikacone nóżki. Do siedzenia na kanapach i zajadania się smakołykami były zapewne idealne. Dla kuglarki i akrobatki zaś zbędne w takiej postaci. Ale tutaj coś obciąć, z innej wziąć rękaw, kolejną skrócić drastycznie i dorzucić kolorowe pończochy, a nawet Eshte będzie mogła występować w najdroższych fatałaszkach. -Gryfa… jeśli już mamy chodzić w szczegóły, górskiego gryfa…- wyjaśnił mag mimochodem. Oczywiście nie umknęło Eshte uwagi, że skrzydlate wierzchowce były drogie zarówno w zakupie jak i w utrzymaniu. - Ale reszta zakonników i najemników ma konie, więc będę musiał dreptać razem z nimi. Po czym dodał z uśmiechem.- Tak… widok twej nadąsanej minki wydaje mi się… a widok twych trwożliwych oczek, gdy wtulałaś się w me ramię z ufnością, wydał mi się zabawny. Więc… tak, odkąd tu się zjawiłaś bawię się wyśmienicie. Nie mógł. Po prostu nie mógł jej nie wypomnieć tej chwili słabości, gdy ona przetrząsała kuferek bez większych rezultatów. Wydawało się że obraz i lusterko było jedynymi skarbami wyróżniającymi się z tej sterty drogich fatałaszków. Szczęśliwie dla Eshte, poznała ona dokładnie znaczenie złotej myśli o niezaglądaniu darowanemu koniu w zęby. Nie tylko Mały Brid' nie pozwalał obejrzeć swych własnych, bez odgryzania ciekawskiemu wszystkich palców, ale życie włóczęgi nauczyło ją korzystać ze wszystkiego co tylko się nawinie. Owocem tego przekonania były jej kreacje - trochę niedokończone, mieszające ze sobą całe tęcze kolorów, wymyślne i zwracające na siebie uwagę, czasem z podoczepianymi piórami i mało skromnie odsłaniające smukłe ciało elfki; cały wystrój wnętrza wozu – porozwieszane szale, skotłowane koce składające się z pozszywanych ze sobą kawałków różnych materiałów, eleganckie ozdobniki godne pałaców stojące w sąsiedztwie poobijanych kociołków. Ah. Żołądek też musiała mieć mocny i wyjątkowo odporny, , skoro w tych ostatnich gotowała dla siebie cuda niewidy ze wszystkiego co się akurat nawinęło. Poczęstowany gość mógłby ją oskarżyć o próbę otrucia. Dlatego dla zaradnej kuglarki, nawet tak pozornie bezużyteczny skarb jak kobiece kreacje widujące najlepsze salony, mogły się dać przerobić na coś bardziej praktycznego. Ich właścicielka zapewne nie byłaby z tego powodu zbyt zadowolona, ale skoro zostawiła je tutaj, to raczej nie przywiązywała doń zbyt dużej wagi. Albo już nie żyła. Co nadal nie przeszkadzało Eshte przed przygarnięciem sobie zawartości kufra. Albo ona, albo jakiś czarownik hasający w sukienkach i najprawdopodobniej bez bielizny. Zdążyła stworzyć obok siebie niemałą górkę pełną falbaniastych i koronkowych marzeń niejednej wieśniaczki czy tam prostej mieszczki, gdy ostatni glif wypalił się pod wpływem zaklęć Tancrista i oboje mogli zejść w końcu do znudzonej trójki towarzyszących im strażników. Szczególnie Krannega wręcz rozsadzała energia. Krasnolud niecierpliwie chodził tam i z powrotem. I uśmiechnął na widok schodzącej pary. -Wreszcie!- rzekł radośnie krasnolud.- Możemy ruszać dalej! -Długo rzeżcie się migdalili na górze.- zaśmiał się jeden z łuczników. -Powinniśmy raczej poczekać na zygryfowych ludzi.- stwierdził po namyśle czarownik. -Eeee tam. Poradzimy sobie.- zaśmiał się krasnolud. A drugi z łuczników dodał.- Pomyślcie o skarbach. Elfka dopadła do pierwszego żartownisia z łukiem, na długo nim ten zdołał się rozmarzyć na słowa swego kompana. Z pewnością nie była jakimś wielkim postrachem. Drobna, niewysoka, a na dodatek targająca w rękach górę damskich fatałaszków. Tyle, że trochę tej niewinności teraz odbierały jej oczy o tęczówkach dosłownie płonących żywym ogniem. -Coś Ty powiedział? - usta układające się w ten syk ujawniły, że także ich wnętrze podobne było wrotom Piekła, lub gardzielom smoka przygotowującego się do splunięcia płomieniami w naiwnego poszukiwacza skarbów. Ona tak nie potrafiła, ale ten tutaj prosty samiec pewno nie potrafił odróżnić iluzji od prawdy. Również futrzany kołnierz zdobiący szyję Eshte poruszył się niby wąż i wpatrzył się w niego lśniącymi ślepiami. Po czym otworzył pyszczek pełen ostrych kiełków sycząc niczym prawdziwy gad. -Ska.. rbach… złocie… klej.. no.. tach… pani.- łucznik z trudem wydukał te słowa wpatrzony w Eshte. Wyraźnie drżał i z trudem utrzymywał się na nogach. -Oh? Doprawdy? - zdziwiła się sponad góry ubrań -A wydawało mi się, że słyszałam coś o migdaleniu się. Zbliżyła się do niego jeszcze na krok, dając tą niewypowiedzianą przyjemność przyjrzenia się dokładniej płomieniom liżącym jej gałki oczne. W środku, tym wyraźnie wypełnionym ogniem, Eshte sobie chichotała widząc strach w oczach mężczyzny. Na zewnątrz zaś w wypowiadanym pytaniu owionęła go gorącym powietrzem o mocnym zapachu siarki -Przesłyszałam się? -No… przesłyszałaś… się… skarby… złoto.. czarownicy je.. mają.- wydukał nerwowo strażnik, starając się jednocześnie odwrócić spojrzenie od oczu Eshte i mieć ją na oku. Oczywiście, niezbyt mu to wychodziło. -To błędny przesąd, Gdyby tutejszy rezydent dysponował bogactwem, to nie siedziałby w tej norze.- stwierdził autorytarnie Tancrist. -Ale chwała i przygoda. Mamy przewagę zaskoczenia. Nie wiadomo kiedy ten białowłosy przyjdzie.- Kranneg próbował przekonać czarownika, a co gorsza… chyba mu się udawało. Tancrist wyraźnie się wahał. -Oh. Mój błąd zatem – odparła elfka z niezachwianą beztroską. W jednej sekundzie ogień w jej oczach zastąpiły tęczówki o fiołkowej barwie, a płomienie w ustach zniknęły, jak przełknięte bez choćby mrugnięcie. Wyszczerzyła ząbki w czarującym uśmieszku, jak gdyby nic wielkiego się przed chwilą nie wydarzyło, po czym bez pytania obarczyła łucznika ciężarem niesionych damskich fatałaszków -Ty nieś. Silny jesteś. Nie czekając na odpowiedź obróciła się na pięcie, i tylko lisek jeszcze spoglądał na mężczyznę, prezentując mu szereg swych kiełków ostrych jak szpilki. -Wystarczy kolejnych kilka zjaw i zaraz zaczniecie myśleć o ucieczce zamiast o tych całych skarbach. Nie po to się męczyłam na górze, by teraz zignorować Zygryfa i jego ludzi – gniewnie splotła ręce na piersi i zerknęła na czarownika, zaś u niego zaskakująco poszukując poparcia – Prawda, Thanekryście? -Prawda mój ognisty kwiatuszku.- odpowiedział przesadnie czule Tancrist spoglądając na elfkę rozmarzonym spojrzeniem. Zapewne by podsycić wątpliwości najemników co do wydarzeń na górze. Potwierdzał to jego ironiczny uśmieszek, nieśmiało błąkający się po jego ustach. I znowu zapłonęła, choć tym razem same włosy zajęły się ogniem w gniewnej odpowiedzi na słowa czarownika. Zadziwiająco, nie było ich wiele. Już od samego początku był wobec niej bezczelny, ale widać ich rozmowa na szczycie schodów jeszcze bardziej go rozbestwiła. A przecież tylko odrobinkę się z nim drażniła! To nie tak, że przecież mówiła coś niezgodnego z prawdą! Jednak zadziwiająco szybko się uspokoiła, a jej ścinane tępymi nożycami włosy ponownie stały się całkiem niewinnymi kosmykami. Niech sobie Puchacz nie myśli, że z taką łatwością będzie ją wyprowadzał z równowagi. -My tutaj zostajemy – zadecydowała podrapując fajkowego liska po główce, na co odpowiedział z pełnym zadowolenia pomrukiem -Jedyna skrzynia jaką tutaj widziałam, zawierała tylko kobiece ciuszki. O ile żaden z panów nie gustuje w noszeniu gorsetów i pończoszek, to takie skarby będą raczej bezwartościowe. Dla podkreślenia swej decyzji, usiadła na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i ręce także zaraz zaplotła na piersiach. Spoglądała na wszystkich spojrzeniem stanowczym i wyzywającym jednocześnie, ani myśląc przesunąć się choćby o kawalątek nim nie zobaczy rycerzyków w lśniących zbrojach. Jeśli każdy z nich tutaj sądził, że ona pójdzie dalej z nimi ku nieznanemu niebezpieczeństwu po tym jak nie popisali się z brytanami, to grubo się mylili. Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré była teraz nie do ruszenia jak skała. Była uparta jak.. jak.. jak osioł. Właśnie tak. Jak osioł, którego można pchać z każdej strony, a ten nadal będzie tylko leniwie przeżuwał zielsko. Wyrzucając z siebie okazjonalnie, ale jakże głośno, zlepki fantazyjnych wyzwisk dla intruzów. |
11-09-2014, 18:50 | #17 |
Reputacja: 1 | Niecierpliwili się. Zwłaszcza krasnolud. Niecierpliwili się, wszak nie mogli tracić czasu. Niewątpliwie wrogi mag już wiedział o ich obecności, a oni tracili cenny czas. Widać było owo zniecierpliwienie na ich twarzach. Nawet flegmatyczny z pozoru Puchacz tracił powoli spokój. A ona siedziała: dumna i uparta. I z nowym pieszczochem owiniętym wokół swej szyi. Choć podejrzewała, że akurat jej zdanie nie miało tu znaczenia. Poszli by i bez niej pozostawiając ją na pastwę potworów czających się w zakamarkach. Postąpiliby tak… nierycersko. Ale też żaden z nich nie był rycerzem. Jeno Tancrist szlachcicem. Ale to nie ona była ich kotwicą, a fakt że Zygryf jeszcze nie nadchodził. Tam w piwnicach czarownik szykował na nich całą swą potęgę i nieumarłe sługi. Nie mogli pójść nieprzygotowani. Aż wreszcie przybył Zygryf ze swymi najemnikami. Ósemką ich. Resztę zostawił dla ochrony wieśniaków. Gdyby Eshte o tym wiedziała to… i tak poszła jako przynęta. Wszak obiecano jej sporą zapłatę za ryzykowanie swego życia. -Jaka jest sytuacja?- zapytał rycerz. -Usunąłem ułudy i sprawdziłem sytuację u góry… Nasz wróg siedzi pewnie w piwnicy i barykaduje się na ostatnią walkę. Może być ciężko…- zamyślił się Tancrist.- Ale o ile nie ukończył tego co planował, powinniśmy sobie poradzić. -Więc nie marnujmy więcej czasu.- rzekł Zygryf wyciągając miecz i ruszając przodem.- Za mną moi dzielni kamraci. Dzisiejszej nocy oczyścimy do miejsce z plugastwa. Chwała i bogactwo czekają! Ironiczny uśmieszek z jakim zerknął na Eshte Tancrist, mówił jej iż mag wątpi, by któregokolwiek z najemników właśnie chwała popychała do walki. Ale… mylił się. Elfka domyślała się, że właśnie chwała sprawiła że gruangalowy potomek tak się ekscytował tą sytuację. Chwała i zew bitwy… Kranneg zakosztował właśnie swej pierwszej potyczki i niewątpliwie chciał więcej. Eshte słyszała o takich zachowaniach u młodych krasnoludów, ba… nawet ludziom udzielała się gorączka bitwy. Po prostu niektórzy się urodzili, by walczyć. I Kranneg niewątpliwie się po to urodził. Albo po prostu musiał oberwać tak by zabolało, by gorączka bitewna przestała mu się udzielać. Nie miało to jednak takiego znaczenia dla elfki, jak fakt że jej ochroniarze… wszyscy ochroniarze zaczęli schodzić w dół do piwnic strażnicy. I Eshte znów stanęła przed dylematem. Zostać tu sama, czy podążać za drużyną, której niestety stała się członkiem? Co prawd,a póki co nie natrafiła na nic groźnego. Ale kto wie… czy ja zostanie tu sama, nie wyjdą jakieś potwory z cieni? Elfka nie miała zamiaru się przekonywać. Schody prowadziły stromo w dół i mogły kryć pułapki zastawione dla wścibskich gości. Na szczęście Eshtelëa szła na samym końcu, więc cokolwiek zaatakuje grupę lub wybuchnie… jej dosięgnąć nie powinno. Dla pewności trzymała się całkiem z tyłu i kilka kroków za resztą wojaków. Przyszła wszak “podziwiać” ich wyczyny. I liczyć na to, że potwory zetrą ironiczny uśmieszek z twarzy Tancrista. Dotarli do postawy schodów i ruszyli poprzez ciąg komnat. Jak się bowiem okazało strażnica była nieco bardziej rozbudowana w podziemiach. Tu mieściła się zbrojownia, kuchnia wraz ze studnią oraz magazyn. Obecnie puste i zaniedbane. Tu także była kapliczka z sarkofagami zasłużonych obrońców. I przed wrotami do niej prowadzącymi.. Eshte poczuła drobne iskierki przeskakujące po kosmykach jej włosów. Co prawda kuglarka była samoukiem nieobeznanym z prawidłami i teorią magii, to jednak zrozumiała co kryje się za tymi wrotami. Moc. Czysta i nie do końca ujarzmiona. Moc która nie była do końca kontrolowana. Tancrist też to poczuł i rzekł stanowczym głosem. -Czarownik właśnie planuje… pospieszmy się. Musimy zdążyć zanim skończy.- A Eshtelëa się z nim zgadzała. Ta ilość mocy ujarzmiona i skupiona mogła by być dewastująca. Najemnicy szybko wyważyli drzwi, do dużej sali z kolumnami. Nie było tu źródeł światła. Obecnie nie były potrzebne. Błyski przepływającej magii rozświetlały kaplicę w której to stały dwa rzędy kamiennych trumien przeznaczonych dla zasłużonych obrońców strażnicy. Pomiędzy nimi kryły się owe wilcze konstrukty, brytany które napadły Eshtelëę. A przed każdą z trumien stały dzieci, nie więcej niż dziesięć lat każde. Stały sztywno wpatrzone nieobecnym spojrzeniem w rówieśnika naprzeciw siebie. Z nich to przeskakiwały iskry na brytany lub płynęły ku ołtarzowi, na którym stała kryształowa trumna. Ołtarz z trumną był bowiem centrum wyładowań, których blask odbijał się w niej. W trumnie leżała ta sama kobieta, której portret kuglarka widziała na górze. Była jednak bardzo blada, niczym trup… choć jej skóra przypominała delikatną porcelanę poprzecinaną żyłkami. Jej usta były czerwone niczym krew, a włosy ściemniały do barwy hebanu. Wyglądała jakby spała, ale czy można spać w szczelnie zamkniętej trumnie. Wokół tej trumny stały dzieciaki, jednak tak bardzo zmizerowane że wyglądały niemal jak szkieleciki obleczone w ciało. Z całej siódemki wyssano już nie tylko magię, ale i siły życiowej sprawiając że postarzały się do postaci staruszków zyskując zmarszczki i długie brody… ale nic więcej. Siedem zmizerowanych staruszków, niczym siedem krasnoludów dookoła trumny. I on... Zakapturzony mężczyzna stojący wśród szalejącego wichru surowej mocy i nadający mu kierunki, głównie przesyłając go do brytanów i do kryształowej trumny w której znajdowała się kobieta. -Wynoście się!- krzyknął posyłając w kierunku intruzów zarówno falę energii, jak i brytany. Jego rykowi, odpowiedział ryk mocy Tancrista, który za pomocą zaklęć posłał w kierunku fali uderzeniowej dziesiątki ognistych węży utworzonych z jego własnej ognistej aury. Starciu dwóch magicznych sił towarzyszył olbrzymi huk, ale fala złowrogiego maga została powstrzymana. Zygryf wyciągając miecz poprowadził swych podwładnych do walki z brytanami i próbował się przebić do samego władcy tego miejsca. Zaś elfka przezornie schowała się za kolumną, tym bardziej że jej nowy zwierzak wtulił w jej szyję się popiskując cicho. Nie tylko on drżał, sama bliskość tak dużej ilości surowej mocy wprawiała Eshte w drżenie. To było niemal jak pożar… żywioł, nad którym stracono kontrolę potrafił być najgroźniejszy. Ale w tej chwili tym nikt się nie martwił. Zygryf, Kranneg i najemnicy starli się bezpośrednio z brytanami wykorzystując fakt, że brak miejsca dawał przewagę opancerzonym wojownikom nad zwinnymi nieumarłymi konstruktami. Coraz bardziej zmęczony Tancrist skupił się na ochronie. Kreowane z jego mistycznego ognia sowy, węże, nietoperze, orły… uderzały na zmianę we wrogiego czarownika, jak i fale surowej magii którą posyłał we wrogów. Zaś gospodarz tego miejsca nie miał problemu z mocą.. czerpał ją z dzieci, które kontrolował. Ale musiał podtrzymywać zarówno witalność kobiety w trumnie, jak i swe konstrukty i jeszcze atakować wrogów… o obronie własnego życia nie wspominając. I tracił powoli kontrolę nad magicznym chaosem. Iskry magicznej energii zaczęły przeskakiwać na oślep z jednego punktu na drugi. Aż w końcu energia skupiła się w miejscach najbardziej podatnych. Zwłokach.Tutejszy mag skupił się na reanimacji. Dlatego miał na swych usługach brytany. Nadał surowej magii formę ożywiającej energii. I ta energia sprawiła, że wieka komór grobowych przy kolumnie za którą ukrywała się Eshte zsunęły się. Ich lokatorzy powoli wstali i spojrzeli na kuglarkę. Światełka w ich oczach zapłonęły zimnym blaskiem. Kościste palce okryte zbutwiałymi rękawicami zacisnęły się na pordzewiałych mieczach. Szkielety zasilone reanimującą energią magiczną, szukały wroga… i znalazły go postaci w struchlałej na ten widok elfki. Eshte mogła wezwać pomocy, ale czy tym całym zamieszaniu ktoś usłyszy prośbę o pomoc?
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 03-01-2017 o 17:36. |
03-11-2014, 06:35 | #18 |
Reputacja: 1 | Shh... Elfka próbowała cicho uspokoić liska, sama wystawiając fiołkowowłosą głowę zza kolumny. Odrobinę tylko, by choćby jednym okiem, by choćby zaledwie jego kątem móc zerknąć na walkę rozświetlająca komnatę blaskami zaklęć i głośnymi trzaskami broni. Ale stworzonko nie odpuszczało. Poczuła jak jego zwinne, miękkie ciałko okręca się naokoło jej szyi. Wykonał kilka takich takich niespokojnych okrążeń, popiskując przy tym jednocześnie, aż w końcu drżący schował pyszczek pomiędzy jej roztrzepanymi kosmykami. -Wiem, wiem.. - wprawdzie nadal nie odrywała spojrzenia od czarownika i otaczających go postaci jej obrońców, ale palcami jednej dłoni postarała się jak najbardziej pocieszająco podrapać zwierzątko po główce. Dobrze czuła jak po jej własnym ciele przechodziły dreszcze z każdym wybuchem magii rozchodzącym się w powietrzu, więc mogła tylko sobie wyobrażać jaki musiał to być koszmar na jawie dla Skel'kela. Trząsł się cały, a chociaż teraz nie mogła tego wyczuć to była pewna, że jego maleńkie serduszko musiało prawie wyskakiwać z drobnego ciałka. Biedactwo nie rozumiało, że póki oboje byli z tyłu i nie zwracali na siebie uwagi, to nic nie powinno im grozić. Taki był plan działania kuglarki. Chować się tutaj w kącie, być niewidzialną dla czarownika i czekać, aż reszta jej towarzyszy wykona całą brudną robotę. Brzmiało wystarczająco prosto i łatwo. Wystarczyło zaledwie siedzieć cich... -AHH! - nagle krzyk wyrwał się z krtani Eshte. Nieco zbyt głośny i zbyt rozdzierający jak na źródło tego niewielkiego cierpienia, ale sytuacja sprawiała, że nawet byle skurcz w łydce w pierwszym momencie zdawałby się śmiertelną raną. Zmysły żartowały sobie z napiętych do granic możliwości nerwów. Straszliwy ból, będący tak naprawdę nieco mocniejszym ukłuciem, pochodził z jednego z palców, którymi co dopiero głaskała liska. Widok kropelki krwi oraz śladu po ostrych jak igły zębach sprawił, że odruchowo wpakowała go sobie w usteczka. Drugą dłonią chwyciła mocno za kark swego małego zdrajcę, który unoszony tak gwałtownym ruchem wydał z siebie donośniejszy pisk. -Czo Ty wyprawasz! -szczerze chciała na niego nawrzeszczeć za to gryzienie ręki, która wprawdzie jeszcze go nie karmiła, ale miała taki zamiar po wspólnym powrocie do wozu. Jedynym na co sobie pozwoliła w takiej sytuacji, to głośniejszy szept wypowiadany prosto w maleńki pyszczek -Uszpokój sze, bo ten padalecz nasz zszobaczy! Chczesz tego? Chczesz? Zadając pytania, na które mało kto oczekiwałby odpowiedzi od małego futrzaka, elfka odwróciła się plecami do kolumny. Następnie wyciągnęła palec z ust i uwolnioną dłonią uniosła liskowi głowę, by móc spojrzeć stanowczo w jego bursztynowe oczy. A nie było to najłatwiejsze. Miała wrażenie, że teraz zaczął jeszcze bardziej się wić i piszczeć. Może poczucie winy tak bardzo go dotknęło? I bardzo dobrze, niech się uczy. Jeśli ma zamiar sypiać w jej domku na kołach, to musi to być pierwsze i jednocześnie ostatnie takie ugryzienie! Już otwierała usta, co by jeszcze mu trochę nagadać, ale jakiś.. nagły powiew chłody skutecznie jej je zamknął. Nie było to jak zimowy wiatr, choć równie lodowate. Nie rozwiewało włosów, nie szarpało ubraniem, nie rumieniło policzków chłodem. Zamiast tego zmrażało duszę, zaciskało się swą lodowatą ręką na gardle. Obleciał ją strach, którego źródła początkowo nie potrafiła zlokalizować. Dopiero jakiś odgłos przebijający się ponad walczącymi za jej plecami, przypominający zgrzytanie o siebie kości, zmusił do odwrócenia głowy w jego kierunku. Zamarła, a trzymany za kark Skel'kel nagle zwiotczał na moment, jak gdyby odetchnął z ulgą. Może.. może swym nagłym aktem zdrady wobec elfki chciał tylko zwrócić jej uwagę na to, co czaiło się tuż za jej plecami? To by wiele wyjaśniało.. Otwartymi szeroko oczami wpatrywała się teraz nieruchomo w parkę kościstych umarlaków o oczach płonących błękitnymi płomieniami. Prawie jak jej własne, gdy chciała nastraszyć nieco jednego z łuczników zakonnych. Ale te tutaj nie wyglądały na iluzję. A ona niekoniecznie miała ochotę sprawdzać. Ostrza trzymane przez obu z nich skutecznie odpędzały od niej ten pomysł. Nie musiała nawet zerkać za siebie by wiedzieć, że nie mogła liczyć na niczyją pomoc. Nie mogła wcześniej przy brytanach, tym bardziej nie mogła teraz. Unoszące się w powietrzu odgłosy walki świadczyły o tym, że była dość dramatyczna i raz jeszcze nie było nikogo, kto mógłby stanąć w obronie jej kruchego życia. Mogła polegać tylko na sobie. A skoro tak, to czemuż nie miałaby zatem zwiększyć swej szansy na przeżycie? Więcej niż jedna Eshte to sama radość dla reszty świata, czyż nie? Powoli, nie chcąc przed szkieletami wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, pogładziła liska po główce i ułożyła go z powrotem naokoło swej szyi. Potem skupiła się. Nie na otoczeniu, nawet nie na tym zbliżającym się ku niej zagrożeniu. Koncentrowała się teraz na swym wnętrzu i na obrazie powstającym w jej wyobraźni. Poruszyło to magię płynącą w jej krwi, która trzaskając iskrami ruszyła w kierunku dłoni, aż zaświerzbiła w ich koniuszkach. Jedno mrugnięcie oczu Eshte, a z tej magii powstały dwie postacie – równie fiołkowowłose i w obszarpanych ubraniach co ona sama. Idealne iluzje, idealne odbicia lustrzane powtarzające jej gesty i mimikę. Ale.. czyżby te umarlaki miały więcej rozumu w swych czaszkach niż większość mieszkańców miast i wiosek, w których bywała ze swoimi występami? Nawet nie zwróciły swych ognistych oczodołów ku iluzjom, nieprzerwanie idąc w kierunku jej, tej prawdziwej. Ich dziwaczna zdolność patrzenia przez jej sztuczki stała się tym prawdziwsza, gdy musiała błyskawicznie umknąć przed ostrzem jednego z nich, które świsnęło zdecydowanie zbyt blisko jej twarzy. A potem kolejne, i jeszcze raz. Miała zbyt mało miejsca na wykonywanie swych akrobatycznych uników, a iluzje w dalszym ciągu nie przyciągały uwagi szkieletów. Rozpaczliwa sytuacja wymagała tak samo rozpaczliwych kroków. Będąc prawie przypartą do kolumny, która co dopiero stanowiła dla niej tak dobrą kryjówkę przed zaangażowaniem w walkę, kuglarka uniosła rękę i pstryknęła palcami. Z hukiem dwie dodatkowe elfki wybuchły przemieniając się w gęsty, ciemny dym, który powinien stanowić dla Eshte wspaniały sposób do ukrycia się przed nimi. Ale i tym razem się pomyliła. Tak samo jak pośród iluzji, tak samo i pośród niego jaki potrafiły ją odnaleźć te kreatury. W momencie, gdy przestała widzieć dla siebie jakąkolwiek nadzieję na ratunek, jeden z mężczyzn w końcu spostrzegł w jakim była niebezpieczeństwie. W innej sytuacji narzekałaby głośno pod nosem, że tym spostrzegawczym okazał się być Ruchacz, ale obecnie nie miała wyboru. Wykonał w jej kierunku gest ręką, co przypłacił odwróceniem swej uwagi od wrogiego czarownika i zostanie uderzonym jedną z jego fal magii. Z uformowanego na szybko kręgu przywołań wynurzyła się bestia stworzona z jej własnego dymu oraz surowej mocy, której nikt nie kontrolował, a która błądziła po sali pośród wybuchów i walczących postaci. Rzuciła na jednego ze szkieletów, pazurami rozrywając nie tylko ciało, ale także energię ożywiającą tę chodzącą kupę kości. Pantera odciągnęła uwagę jednego szkieletu od elfki, ale drugi nadal próbował jej zrobić krzywdę. Nie uciekała w żadnym konkretnym kierunku, ani do Krannega, ani do Zygryfa, a szczególności nie do Thanekresta. Biegła przed siebie, jak najdalej od idącej jej śladem kreatury. I to było najważniejsze. Nie krzyczała w przerażeniu próbując zwrócić uwagę któregoś z mężczyzn na swoją niedolę, a lekkie buty bezgłośnie i z lekkością dotykały podłoża. Ale prawda była taka, że nawet gdyby wrzeszczała wniebogłosy i stukała jakimiś nienaturalnie wysokimi obcasami podbitymi metalem, to i tak żaden z nich nawet by nie zerknął w jej stronę. Widziała, że reszta jej radosnej drużyny miała własne dramaty na głowie. Głównymi ich przyczynami był ten wrogi mag, który przez cały ten czas stał w jednym miejscu. Niewzruszony, pomimo dwóch strzał prężących się dumnie z jego klatki piersiowych. Najemnikom musiało dopisać krótkotrwałe szczęście, nim postanowili porzucić swój cel na rzecz obrony własnego życia przed przyzwanymi brytanami. Po tym jak sama musiała walczyć o własne w lesie, już nie spodziewała się niczego honorowego po tych pachołkach zakonu. Gorzej, że białowłosy rycerzyk i krasnolud także byli nazbyt zajęci tymi bestiami, by móc chociaż spróbować tknąć czarownika. Nie wiedziała w jaki sposób on nadal tak pewnie trzymał się na nogach i nawet nie krwawił z odniesionych ran. Musiała być jakaś magia, bo i cóż innego. Nie była to żadna ze sztuczek jej znanych, ale wystarczył jej sam widok tego.. tego.. tego ołtarzyka by poznać przebrzydłość i mroczność jego mocy. Tą samą, której używał do miotania falą energii niszczącej wszelkie wystrzeliwane w niego strzały i dającą zajęcie Thanekrystowi próbującemu blokować ją za pomocą swoich konstruktów magicznych. Każdy jeden z nich był zbyt zajęty, by poczuć się do odpowiedzialności za najważniejszą osobę w okolicy. Ją. Sama uciekając co i rusz zerkała za siebie, by nie tylko ocenić odległość pomiędzy sobą i szkieletem, która jakimś cudem wcale się nie zwiększała, ale także by móc z dłoni wystrzelić w niego ognistymi językami. Tak po prawdzie, to równie dużo osiągnęłaby nie robiąc tego, bowiem kreatura nic sobie nie robiła z iskier uderzających w jej twa.. czaszkę i dalej parła przed siebie z zadziwiającą szybkością jak na umarlaka. Czy ta ponura, pozbawiona kolorów komnata stanie się jej grobem? Zawsze sądziła, że dojdzie do tego w bardziej spektakularny sposób. Spłonie niczym barwna ćma za bardzo zwabiona pokusą ognia. Piękna i zwinna, zastygła w niezwykłej pozie ku ciągłej uciesze oglądającej ją tłuszczy. Nie, nie. Oglądającego ją tłumu złożonego z przedstawicieli samej najwyższej klasy – upudrowanych, wielkich dam w gorsetach i sztucznych pieprzykach przyklejanych do twarzy, oraz ich partnerów w wyperfumowanych perukach, o butach lśniących niczym lustra, w których mogłaby się przeglądać ze swego podwyższenia. Wszak przed swą śmiercią byłaby już znana na całym świecie jako najcudowniejsza z kuglarek, najbardziej zapierająca dech w piersiach swymi sztuczkami i akrobacjami, o którą będzie walczyć szlachta, by tylko zaszczyciła swoją osobą ich bale. A może jakaś para królewska zatrudni ją na stałe w swym zamku, gdzie będzie miała dla siebie luksusowe komnaty i służbę na każde swoje skinienie paluszkiem? Nie podjęła jeszcze decyzji co do tej części swego wyobrażenia. Okrzyk strachu i zachwytu zastygnie na ustach zebranych, podejrzewających ją o kolejną ze swoich niesamowitych iluzji, zarówno cieszących oczy i przyprawiających serce o szybsze bicie. A po kilku policzkach spłyną łzy, gdy do umysłów rozleniwionych najlepszymi alkoholami dotrze świadomość tragedii. Ostatni taniec z ogniem Eshtelëi Meryel Nellithiel del Taltauré, Mistrzyni Iluzji i Królowej Trzymania w Napięciu. Może umieszczą jej prochy w jakiejś bogato zdobionej urnie, którą wystawią na pokaz rozpaczających tłumów. Może postawią pomnik ku pamięci tych wszystkich lat, jakie spędziła na zabawianiu ludzi swoją sztuką kuglarską. Może jej przydługim imieniem nazwą jeden z tych cyrkowych amfiteatrów, o których czasem plotki słyszała z innych krajów. Może... To były bardzo skromne marzenia dotyczące własnej śmierci elfki, ale jakże o wiele lepsze od zostania pochowaną i zapomnianą w tym ponurym miejscu. Na dodatek czarownik mógłby ją wykorzystać jako jedno z tych chodzących szkieletów. Nie wspominając już nawet o tym, w jakim nieciekawym towarzystwie musiałaby spędzić pośmiertną wieczność. Jak na zawołanie, Los postanowił jej rzucić pod nogi przeszkodę w postaci jednego z najemników. Nie dosłownie, lecz gdyby nie zdążyła w porę zareagować, to wpadłaby na niego i przewróciła się, dając umarlakowi możliwość do łatwego zatopienia ostrza w jej ciałku. Szczęśliwie przed pozornie nieuchronnym zderzeniem zdołała uchwycić mężczyznę za ramiona i okręcić się z nim w zręcznym piruecie, po którym zostawiła go w miejscu, w którym sama co dopiero stała. Ta nagła zmiana miejsc najwyraźniej była zbyt dużym wyzwaniem dla szkieleta, skupił się on bowiem na biednym i przerażonym najemniku zostawiając Eshte samą sobie. Ale nie dane jej było się nacieszyć tą chwilą wolności i wytchnienia. Okazały się być one zbyt krótkie, że nawet nie zdołała głębiej odetchnąć po swej szaleńczej uciecze, choć dla jej ciała nastał moment niechcianego odpoczynku. Nieopacznie w swym biegu musiała wkroczyć w obszar zasięgu fal przywoływanych przez czarownika. Szczęśliwie dla niej, były to zaledwie resztki z tej rozproszonej mocy i jedyne co ją uderzyło to.. zimno. Przejmujące, nienaturalne zimno bez fizycznej postaci, a mimo to obejmujące ją całą swymi lodowatymi ramionami. Poczuła się, jak gdyby stała całkiem naga pośrodku ciemnej, zimowej nocy nie znającej ani promieni słońca, ani rozkosznego ciepła ognia. Dziwiła ją, iż jeszcze nie pokryła się szronem, z jej ubrania i włosów nie zaczęły zwisać sople, a jej skóra nie przybrała upiornej błękitnawej barwy wymrożenia. Skel'kel owinął się ciaśniej wokół jej szyi, jak przyjemnie ciepły szal, którego właśnie teraz potrzebowała. Tyle, że nie czuła, by ją ogrzewał swym futerkiem. Nadal drżała i nie miała nad tym żadnej kontroli. Złożone dłonie uniosła do swych ust i chuchnęła w nie gorącym jeszcze oddechem, by chociaż trochę spróbować zagrzać wychłodzone dłonie. I to nie zdołało roztopić lodu skuwającego jej duszę. Potarła zatem nimi o siebie, i niczym iskry pomiędzy dwoma kamieniami, tak samo spomiędzy smukłych palców buchnął ogień. Niewielki, ale w tym ciemnym miejscu pozbawionym słońca, był on dla niej uzewnętrznieniem największej nadziei. Szczękająca zębami i czule tuląca do siebie kulkę ognia, jak gdyby to było małe dziecko lub, co bardziej w jej przypadku prawdopodobne, mieszek gruby od monet, rozejrzała się po otaczającej ją scenie bitwy. Nareszcie mogła wrócić do bycia w swej ulubionej roli w takich sytuacjach. Roli widza. Spojrzała akurat w momencie, gdy dobiegł jej uszu istny bojowy okrzyk dobiegający z któregoś z męskich gardeł. Po bliższym przyjrzeniu się jego źródłu okazało się, że to białowłosa panienka ubrana jak rycerz rzuciła się dzielnie na ołtarz. Musiał odnaleźć jakieś otwarcie zarówno w obronie czarownika, jak i w atakach przypuszczanych przez jego wierne bestie. Rozpędzony wpadł na mężczyznę, który nie mógł się równać z siłą wytrenowanych latami mięśni skrytymi pod lśniącą zbroją, po czym szybkim ruchem pchnął go mieczem prosto w serce. Ten bohaterski czyn najwyraźniej nie tylko zakończył życie wrogiego maga, ale także przerwał jego rytuał. Jego magia przestała iskrzyć w powietrzu, a dotąd podtrzymywane przez nią dzieci zemdlały. Ze słów Thanekrysta dowiedziała się, że tych brodatych już nie dało się uratować, tak samo śpiącej królewny leżącej w swej trumnie. Dla Eshte jednak co innego teraz było ważne. Podeszła do sponiewieranego czarownika, sama jeszcze będąc mocno rozdygotaną, co wcale nie przeszkodziło jej w dziarskim wyciągnięciu ku niemu ręki. Wyczekującej, domagającej się poczucia ciężaru woreczka z monetami w dłoni. |
03-11-2014, 06:40 | #19 |
Reputacja: 1 | Eshtelëa musiała przyznać, nawet przed samą krytyczną sobą, że Los całkiem przymilnie się do niej uśmiechał tego dnia. Było to niespodziewane, a przez to wyjątkowo podejrzane. Zatem była także dobrze przekonana o tym, że prędzej czy później odczuje na sobie boleśnie jego kolejny kaprys. Pogoda była ładna. Siedząc na przodzie swego malowanego wozu i kierując nieśpiesznie kroczącym przed siebie Bridem, czuła na swej skórze przyjemne ciepło słońca płynące z błękitnego nieba. Nie wiedziała, czy było to po prostu dla niej naturalne, czy może to jakaś pozostałość po jej długouchych przodkach lubujących się w pląsaniu pomiędzy drzewami, ale kuglarce zwykle usta same cieszyły się będąc na tak czarującym łonie natury. Zwykle. Dzisiejszego dnia jakoś ani słońce, ani śpiew ptaków, ani szum liści drzew nie potrafił przegnać chmur markotności z jej twarzy. Co zatem sprawiało, że teraz jej wargi wykrzywiały się w grymasie, a fiołkowe oczy strzelały piorunami spod kapelusza? Czy głód doskwierał elfce, czy nadmiar wypitych trunków dawał się we znaki? Czy nastał ten okrutny czas w miesiącu, gdy najchętniej tylko leżałaby zwinięta na swym łóżku i wyła z bólu? Czy może już tylko ćmy lub pająki mieszkały w jej pustych mieszkach? Ostatnia możliwość, pomimo dokładnej jej znajomości przez lata, była teraz ostatnim ze zmartwień Eshte. Wprawdzie swą rączkę po pieniądze wyciągała jeszcze wczoraj w krypcie, pośród nieruchomych już szkieletów i dzieci pozbawionych życia przez czarownika, lecz dostała je od Thanekrysta dopiero po powrocie do wioski. Cały woreczek rozkosznie ciężki od wypełniających go antycznych, cesarskich monet. Być może nie były one szczytem sztuki odlewniczej, a choć nieskrawane, to były jednak dość poszczerbione. Ale nie mogła narzekać. Nie odmówiłaby przecież przyjęcia nawet najbrzydszych monet, jeśli tylko miałyby wysoką wartość. A te cesarskie monety były cenioną walutę, miały solidną miarę srebra w sobie i były wszędzie uznawane. Każda prowincja, każde księstwo, każde hrabstwo, każdy grajdołek uznawał je, mimo że samo cesarstwo nie istniało już od wieków. Żaden kupiec nie będzie nawet próbował spojrzeć na nią krzywo, żaden karczmarz nie odmówi jej jadła w swojej eleganckiej tawernie, gdy tylko błyśnie im nimi przed oczami. Pięćset srebrnych monet. Całkiem niezła fortunka, ale przecież zasłużyła na każdą z nich, narażając swe ubranie, narażając swe życie... i narażając swą cnotę w objęciach Ruchacza. Bo przecież to nie było tak, że ona nadała mu ten przydomek. A jeśli nawet, to nie bez powodu. Trochę jej nastrój psuło niewyspanie, które odbijało się co jakiś czas na jej ustach układających się w szerokie ziewnięcie. I ani myślała go nawet ukrywać. Jej sen ostatniej nocy był niespokojny, nasączony odbijającymi się na nim wydarzeniami w lesie i mało gościnnej wieży. Nawiedzające ją koszmary były różne, a to wilkołacze szkielety próbujące ją porwać, a to znowu Ruchacz ratujący ją na swym gryfie i zabierający do swego zamku na spełnienie jego lubieżnych zamiarów. Sama nie wiedziała, które z nich było gorszą perspektywą – nieumarłe wilkołaki wyciągające po nią swe zakrwawione szpony, czy namiętny czarownik. Noc przynajmniej obdarowała ją łaską nieświadomości, bowiem żaden z tych snów, a w szczególności ten o możliwym wyuzdanym zakończeniu, nie trwał wystarczająco długo, by miała się zbudzić spocona i krzycząca. Z jakże różnych powodów, z których wolałaby rozszarpywanie żywcem przez trupie bestie. Nie mogła także rano sobie pozwolić na wylegiwanie się pośród koców w jej wozie. Oczy wprawdzie się zamykały na jeszcze kilka chwil, nadal zmęczone ciało odmawiało posłuszeństwa, ale ona musiała wstać. Dalsza podróż ją wyczekiwała. Ku jej niezadowoleniu, Kranneg nadal był obecny tuż obok. Mimo że mógł wrócić do miasta z Zygryfem i jego najemnikami, to uparł się by towarzyszyć Eshte i dotrzymać słowa danego ojcu. Próbowała, zachęcała, nawet groziła, ale nic nie mogło zmienić jego zdania. Krasnoludy bywały nieustępliwie, niczym omszałe kamienie. Ale nie to było najgorsze. Nie brak snu, ani obecność synalka kowala siedzącego z nią na wozie. Nie, nie. Główny niewygodny aspekt tej podróży znajdował się tam, gdzie co i rusz umykało naburmuszone spojrzenie kuglarki. Z nieznanego jej powodu, Zygryf i Thenaakryst wracali z nimi. Nie było jej to po myśli, chciała bowiem tylko czmychnąć jak najdalej od tego zboczeńca w sukience, a przymus znoszenia jego towarzystwa było wszak tego przeciwieństwem! Szczęśliwie dla niej i dla jego buźki także, nie próbował już sprawiać jej przyjemności swoimi wywodami o miastowych kurtyzanach czy niezwykłej cudowności kobiecych aktów utrwalonych na płótnach. Ani razu też nie próbował się zakraść do wnętrza jej wozu, gdy sama była w środku. Nie, Ruchacz zadziwiająco nie narzucał jej się ze sobą. Rzeczywiście podróżował na gryfie. Ale nie na pięknej i szlachetnej odmianie tej bestii, jakiej zwykli dosiadać szlachetnie urodzeni. Jego wierzchowiec były masywną górską kreaturą, która zjadała konie podróżnych.. wraz z podróżnymi. Jednym z tych wyjątkowo agresywnych gryfów jakie żyły w niedostępnych górach i były hodowane w dużych, kamiennych twierdzach przez krasnoludy i gnomy. Nie miał w sobie ni grama gracji i uroku. Ale trzeba było przyznać, że zabawnie wyglądał dość mizerny z postury czarownik na grzbiecie bestii godnej barbarzyńcy z północnych krain. Nie zdziwiłoby jej, gdyby coś sobie nim rekompensował. Grymas na jej ustach przemienił się powoli w uśmiech, który ani nie był ładny, ani tym bardziej czarujący. Bardziej pasujące mu było określenie podejrzany, przewrotny i niewróżący niczego dobrego. Pasował idealnie do złowieszczej myśli jaka zawitała w jej głowie. Bo czyż nie byłoby zabawnie.. spłoszyć tę bestię, sprawić by przesadnie pewny siebie mag spadł z hukiem na ziemię i poobijał swój delikatny tyłek? To było kuszące. Może ten jego gryf był bardziej podatny na sztuczki niż te wczorajsze szkielety i nieumarłe brytany. Może wystarczyłoby mu strzelić iskrami po pysku, lub podpalić pióra w skrzydłach, by z dzikim piskiem pognał przed siebie nie zważając na swego jeźdźca. Może.. Tak, pokusa była niezwykła, ale niezbyt długo. Gryfy górskie bywały wyjątkowo agresywne, a ona sama pamiętała w jaki szał wpadła leśna mantikora, którą jej dawni towarzysze próbowali ogniem odstraszyć. Z wozów przez pół dnia trzeba było potem wyjmować długie na 30 cm kolce. A i parę koni dobić. Nie mogła sobie pozwolić, by i to zwierzę popadło w podobny szał. Nie chciała ani nowego wozu, ani tym bardziej stracić swego wiernego Brid'a. Westchnęła ciężko, na co śpiący na jej ramionach Skel'kel zareagował sennym mruknięciem niezadowolenia i zwinięciem się w jeszcze ciaśniejszy kłębek. Chociaż wcześniej podekscytowany wyrwaniem się z mrocznych ruin biegał po wnętrzu jej wozu i nawet skakał sobie po grzbiecie konia pomimo jego prychnięć, to teraz nawet i jego dotknęło znużenie monotonią podróży. Cóż, bez szalejącego gryfa mogącego jej dostarczyć ryzykownej rozrywki, także Eshte musiała jakoś przetrwać tę podróż w letargu skrzypiących kół, stukotu kopyt i opowiastek Krannega. Powtarzała sobie niczym mantrę, iż było to lepsze niż wysłuchiwanie historyjek Thanekrysta. *** Płonie ognisko w lesie, Wiatr smętną piosnkę niesie, Przy ogniu zaś drużyna gawędę rozpoczyna. Bój, znój, czuwaj, gryź,żuj,czuwaj, Rozlega się dokoła. Bój, znój, czuwaj,gryź, żuj,czuwaj, Tak sierżant nasz zawoła. Rozłożyli się tuż obok szlaku, na niedużej polanie z wypalonymi kręgami na ogniska, każdy obłożony otoczakami. Nie byli pierwszymi którzy tu obozowali i zapewne nie byli ostatnimi. Z jednej strony było zakole małej rzeczki, z drugiej droga którą przemierzali i ściana lasu. Idealne miejsce. I do wody i do opału było blisko. Wojacy dzielnie rozbili obozowisko i zaczęli szykować posiłek, podczas gdy Zygryf zajął się swoim śnieżnobiałym rumakiem wartym tyle co cały dobytek elfki wraz z nią samą. A jej nowy lisi przyjaciel zajął się podkradaniem mięsa z sakw żołnierzy i przynoszeniem ich do wozu kuglarki. Może i Skel'kel uwielbiał wdychać dym, ale żywił się mięsem. Na szczęście był na tyle sprytny, by nie dobierać się do gołębi. Czarownik zaś wybrał się na przelot swym gryfem i wrócił z upolowanym przez tą bestię z jeleniem. Zwierzę było mocno poszarpane, ale jego udziec na rożnie pachniał smakowicie. Tym bardziej, że polewany był piwem podczas pieczenie, a i samego piwa także polewali obficie do kufli. Toteż po chwili pieczeniu mięsa towarzyszyła pijacka żołnierska piosenka. Przestańcie się już bawić I czas swój marnotrawić. Niech każdy z was się szczerze, Do walki się zabierze. Bój, znój, czuwaj,gryź,żuj,czuwaj, Rozlega się dokoła. Bój, znój, czuwaj, gryź,żuj,czuwaj, Tak sierżant nasz zawoła. Głębokie to to nie było. Ani melodyjne przy tylu fałszujących gębach, ani literacko głębokie. Widać że bard, który to pisał talentu do rymów nie miał za wiele. Ale trzeba było przyznać, chwytliwe jak cholera. Wchodziło do głowy i nie dało się z niej wypędzić. Eshte była jedyną kobietą wśród tej bandy mężczyzn, ale surowe spojrzenie Zygryfa trzymało najemników na wodzy… no i zimne spojrzenie Puchacza, które mówiło wszystkim że Eshte jest jego kobietą. I ostry topór Krannega także. To studziło ich samcze zapały. Ale jej nie krępowało czysto męskie towarzystwo. Nie zwracała zbytniej uwagi na jakieś ich spojrzenia mogące wędrować po jej zwinnym ciałku, bo i nigdy nie poznała poczucia wstydu. Pewnie dlatego potrafiła chodzić pomiędzy nimi w swoich powycinanych dla wygody ubraniach, odsłaniających więcej ramion, nóg, a czasem też i brzucha, niż jakieś ciężkie suknie wielkich dam. Bo czy w takich mogłaby zręcznie skakać, wyginać się stawać na rękach? No właśnie, nie mogłaby. A jeśli mężczyźni znajdywali w tym powód do podniety, to mieli jakiś problem, ot co. Kranneg siedzący teraz blisko kuglarki wydawał się czymś zamyślony. Jakby coś go gryzło. Okazało się że ciekawość. -Jak to jest… czarować?- wypalił w końcu, wprawiając ją w zdumienie. Bo i jak miałaby mu to wytłumaczyć ? Jego rasa nie miała więzi z magią, była naturalnie odporna na magiczne uroki i klątwy ale nie potrafiła czarować z natury. Musiała używać paktów z bytami spoza tego świata, by móc używać magii. Ale przecież to było zastępstwo. Owszem pozwalało zmieniać rzeczywistość, ale nie było czarowaniem per se. Jak wytłumaczyć krasnoludowi, co to znaczy czarować? Równie dobrze mogła by opowiedzieć rybie o lataniu. -Co? -odparła tępawo elfka. Była dość mocno rozkojarzona, bowiem ten gwar, to drewno strzelające w ogniskach i przyśpiewki sprawiały, że czuła przyjemne podekscytowana. Dla odmiany, bo całym dniu sennej jazdy wozem. Dopiero co przecież beztrosko chodziła po całym obozowisku. To sobie podtańcowywała, to dołączała swój głosik do wspólnego zaśpiewu, to żartowała z najemnikami lub pomagała im wzniecić płomienie, zwykle nie będąc o to nawet proszoną. Wprawdzie preferowała podróż w pojedynkę, lecz takie zgromadzenia radosnych ludzi budziły w niej wspomnienia czasów, gdy każdego dnia otaczała się niezwykle niefrasobliwym towarzystwem. |
03-11-2014, 06:49 | #20 |
Reputacja: 1 | Wprawdzie udało jej się w końcu usiąść, lecz ciągle się kręciła i rozglądała naokoło błyszczącymi oczami. -Czarować? -powtórzyła i rzeczywiście zdołała się zamyślić nad odpowiedzią. To było dla niej naturalne jak oddychanie, chodzenie czy mówienie, ale taka odpowiedź pewnie nie zaspokoiłaby ciekawości krasnoluda. I jakimi słowami mogła mu określić to uczucie towarzyszące jej przy tworzeniu kolejnych iluzji i wzniecaniu ognia? To było zwyczajnie niemożliwe -A jak to jest wykuwać coś ze stali i ognia? Przekuwasz swoją siłę i wizję na coś namacalnego, prawda? Chyba podobnie jest z moją magią. Wyobrażam sobie co chcę stworzyć, a jej iskry zaczynają skakać w mojej krwi i potem BUM! Podkreśliła ostatnie słowo krzyknięciem oraz gwałtownym podniesieniem rąk. Płomienie ogniska przy którym siedzieli, wzniosły się wysoko ku ciemnemu niebu, strzelając feerią kolorowych niby świetlików. Eshte odchyliła głowę obserwując ich lot ponad swoją i krasnoluda głową. Zachichotała rubasznie. Cóż, najemnicy szczerze i chętnie dzielili się swoim piwem, a ona nie potrafiła odmawiać darmowym trunkom i jadłu. -Ale nie wszystko co widzisz to magia – mruknęła uśmiechając się do niego spod lekko przekrzywionego kapelusza -W końcu jestem kuglarką. -Aaaaa….- stwierdził krasnolud na ten widok i próbował zrozumieć to co mu Eshte wytłumaczyła. Nie było to łatwe, gdyż wypity trunek mącił mu nieco pod czupryną. Na jego czole pojawiły się widoczne rysy, świadczące o tym, że myśli intesywnie… i z trudem trzyma się wątku.- Noooo... kowalstwo wymaga krzepy… i cierpliwości, jak ci ten paniczyk krzyczy nad uchem, że mu miecz za krótki wykuwasz, albo za krzywy. Jakby cokoliwiek wiedział o mieczach. Niestety Kranneg poległ w tej materii, całkowicie zbaczając z wątku magii. -Ale przynajmniej żaden z tych paniczyków nie próbuje Cię przypalić na stosie po dobrze wykonanej pracy, nie? -zapytała, ale tak właściwie to dobrze znała odpowiedź. Któż tam by chciał poprowadzić na stos krasnoluda, te brodate karły były witane z otwartymi ramionami w wioskach i miastach. Nie to co elfy, oj nie. Wystarczy trochę opowieści o wysysaniu przez nie krwi i rzucaniu uroków, a ludzie już chwytają za widły i pochodnie. -Zamiast zajmować się prawdziwie krwiożerczymi bestiami, złodziejami i mordercami, oni sobie upatrują na ofiarę elfkę. Za kilka niewinnych błysków, iluzji i spiczaste uszy! -gwałtownym ruchem podniosła stojący tuż obok niej kufel z piwem, aż się ulało odrobinę z tego jakże cennego, złocistego płynu. Odrobinę ją to zasmuciło, ale nie tak bardzo by miała powstrzymać się przed pociągnięciem głębokiego łyku, a potem warknięciem -Chędożonymi w ich rzyć niewdzięcznikami, oto kim są. -Przeklęte kapilisty… ot co…- dołączył do niej w świętym oburzeniu krasnolud.- Obdzierają ze skóry naliczając sobie marże, a potem szukając wad w gotowym mieczu. Jakby się w ogóle na tym znali! Gatunkiści przeklęci, elf palą, krasnoludów oszukać próbują… zaraza jedna z tych mieszczan. Kranneg dzielił ze swym ojcem jedną ważną cechę. Był świetnym kompanem do kielicha. A że wszyscy świętowali pokonanie złego czarownika, to piwa akurat nie brakowało. Zygryf wyraźnie popuścił dyscyplinę swym kompanom i tylko Tancrist zachowywał umiar w piciu. -Właśnie tak! - zawtórowała mu głośno, unosząc przy tym wysoko swój kufel. Psioczenie na ludzi oraz głośne domaganie się równych praw dla wszystkich ras ( dla elfów przede wszystkim ) były jednymi z co bardziej lubianych tematów przez Eshte, w szczególnie po napiciu się czegoś mocniejszego. Najczęściej opowiadała o tym każdemu jednemu biedakowi jaki tylko się napatoczył, ale miło było wyjątkowo mieć partnera rozumiejącego tę niesprawiedliwość świata. -Myślą, że jak się pomnożyli jak króliki, to teraz mogą udawać wielkich jaśnie panów przed nami! Że nam łaskę robią, pozwalając żyć i pracować na swoich ziemiach – gdyby zamiast ogniska obecny przy tej rozmowie był stół, to teraz elfka uderzyłaby w niego piąsteczką. Jednak zaraz podniesiony w wzburzeniu głos zniżyła do konspiracyjnego szeptu -A ja to sobie myślę, że równie dobrze my moglibyśmy zacząć ich palić i wyzywać od najgorszych. Bo może ja czuję się obrażona, gdy widzę zwykłe uszy lub twarzyczki gładkie jak pupcia niemowlęcia? Może słyszałam jakąś straszliwą opowieść o jakimś człowieku i teraz nie mogę spać po nocach? -Może… a ja słyszałem o tym tam.- Kranneg wskazał paluchem Tancrista szepcząc konspiracyjnie.- Czy też o jego ojcu, wuju… jego przeklętej rodzinie. Straszne opowieści o tym rodzie. Takie po których włosy stają na głowie. -Czyżby bycie zboczeńcem było u niego rodzinne? To by wiele wyjaśniało.. -mruknęła elfka kwaśno, nawet nie nagradzając kręcącego się czarownika swym szanownym spojrzeniem. No, może zaledwie krótkim zerknięciem, które można było zrzucić na oczy rozbiegane od trunku płynącego w jej żyłach. -Żeby tylko… paktowanie z czartami, straszliwe uroki. Siedzą w ponurym zamczysku w górach plugawą magią się zajmując. Duchy przyzywają, żeby im służyły. Zresztą widziałaś tą jego skrzydlatą bestyję. Pewnikiem na mięsie demonów wyhodowaną.- szeptał cicho krasnolud potakując od czasu do czasu głową.-Taka to straszna rodzina, a pomyśl… jakich zbrodni trzeba się dopuścić, by być z takiej przeklętej rodziny wykluczonym? -Ja to im się wcale nie dziwię. Pewno przyzywał sobie demonice i zabawiał się z nimi na rodzinnych antykach. Nawet taka rodzina musiała mieć z tym problemy -prychnęła Eshte z taką pewnością, jak gdyby co najmniej sama przy tym była. Dotknęła wargami kufla i początkowo zdawało się, że upije zaledwie niewieści łyczek, krzywiąc się przy tym od piwnej goryczy. Ale nie. Ona bez mrugnięcia pociągnęła zeń głęboki, długi haust, który najwyraźniej zaowocował jakże błyskotliwą myślą. Oraz pianą na ustach -Ale równie dobrze mogę go zapytać, jeśli jesteś ciekaw. Posłała mu jeden ze swych rozbrajających, pijackich uśmiechów, najwyraźniej będąc niezwykle dumną z tego pomysłu. W końcu jeśli Kranneg się go wstydził, to elfka była bardziej niż chętna do zaoferowania swej pomocy. Dlatego powoli i na tyle zwinnie na ile pozwalała jej szumiąca głowa, zaczęła się podnosić sprzed ogniska, balansując przy tym kuflem w dłoni. -Ano.. jestem… tylko nie boisz się, że mu wpadłaś w oko?- zamruczał podejrzliwie Kranneg. -Jeszcze cię zauroczy i no… będziesz jego kochanicą. I tymi słowami wywołał u Eshte głośny, niekontrolowany wybuch śmiechu, który nieco wybijał się pośród śpiewów najemników. Szczególnie, że śmiała się długo i nieprzerwanie, aż w pewnym momencie rozbolał ją brzuch i musiała się zgiąć w pół, rozlewając naokoło trochę piwa ku swemu przyszłemu niezadowoleniu. Ale nawet to nie zdołało jej powstrzymać przed jeszcze kilkoma chwilami dzikiego rechotania. -Oh.. takiemu to.. żadna magia.. ani.. ani uroki nie pomogą – zdołała w końcu z siebie wykrztusić, jednocześnie ocierając palcem zagubioną łezkę z kącika oka. Kolejne głębsze odetchnięcie pozwoliło jej się uspokoić -Zresztą od tego mam Ciebie. Jak zacznie się narzucać na mój honor, to przecież pogonisz go toporkiem. Obiecałeś ojcu. -Oj prawda to…- zaśmiał się głośno Kranneg i podrapał po czuprynie.- Jakby się dobierał, to mnie zawołaj, machnę toporkiem i będzie po ptaku… ptakach… czy jakoś tak. Wykonał szeroki zamach ręką.- O tak zetnę. -Raczej po ptaszku. Maleńkim -zachichotała, widząc przesadzony gest Krannega -Tylko nie pij za dużo. Ktoś będzie musiał jutro prowadzić wóz. Na pożegnanie poklepała go czule po głowie i podjęła się swojej wędrówki nim zdążył zareagować sprzeciwem. Nogi, obie przybrane w kolorowe i zupełnie nie do pary pończoszki, prowadziły ją przez obozowisko krokiem chwiejnym. Ale przecież oprócz bycia kuglarką i elfką, była także akrobatką. Skoro nie straszne jej było chodzenie po linie, to kołysząca się ziemia tym bardziej. Ba, była przekonana, że spokojnie mogłaby iść przed siebie i jednocześnie balansować pełen kufel na głowie. Ostrożnie unosząc ręce chciała wprowadzić swój plan w życie, lecz dostrzeżone przy którymś z ognisk spojrzenie Zygryfa skutecznie opuściło je z powrotem. Wyszczerzyła się do niego w wesołym uśmiechu. Podtańcowując sobie i przyśpiewując, dostrzegła wreszcie czarownika nieopodal. Upiła kolejny łyk piwa mając nadzieję, że sprawi ono rozmowę z nim.. łatwiejszą. I podeszła do niego, nie bawiąc się w zbędne uprzejmości -Mój krasnolud chce wiedzieć, dlaczego nawet własna rodzina nie chce Cię znać. Zaskoczony jej słowami mag przez z chwilę przyglądał się z dołu na twarzyczkę elfki, nie mając zamiaru wstawać. W końcu jednak... -Jakież to subtelne…- odparł z ironią i jadowitym uśmieszkiem Tancrist i upiwszy nieco trunku dodał.- Pytać prost z mostu o sprawy wielce osobiste. Niemniej za takie sekrety się płaci, własnymi sekretami. Jesteś gotowa opowiedzieć o swoich grzeszkach niezwykła Eshtelëo Meryel Ne… coś tam, coś tam? Myliła się. Piwo wcale nie czyniło rozmowy z Ruchaczem znośniejszej, albo ona była jeszcze za mało pijana, albo on, choć ciężko w to uwierzyć, pijąc stawał się jeszcze gorszy do zniesienia. Oh, był istną duszą towarzystwa. Jedną dłoń wsparła o swe biodro, a drugą wyciągnęła nad siedzącego mężczyznę, wraz z trzymanym w niej kuflem. Przechyliła go lekko, pytając ze słodyczą spływającą wprost z jej usteczek -A Ty jesteś gotów zapaskudzić to swoje śliczne wdzianko? Nie był. Za to był nieco trzeźwiejszy. Nieco. Pochwycił za rękę elfki i pociągnął do tyłu… za siebie. Kropelki piwa spadły nieco na jego strój, ale trunek był za jego plecami. Jednakże czarownik nie przemyślał tego ruchu, a Eshte była zbyt pijana by zdołać zachować równowagę. I całym ciężarem naparła na niego, zmuszając go do odchylenia się do tyłu. I do ciągnięcia ją za sobą. I on też stracił równowagę. Opadł na plecy. Piwo z kufla rozchlapało się po części na jego twarzy, po części na trawie. A kuglarka wylądowała na nim, ustami przy jego ustach i ze spojrzeniem wprost wpatrzonym w jego oczy ukryte za okularami. Przytulona do niego, słyszała głośny rechot pijanych najemników i ich oklaski i gwizdy aplauzu. - No czarusiu, kuj żelazo póki gorące! - krzyczeli błędnie mniemając że Eshte rzuciła się na Tancrista chcąc go pocałować… i czynić pewnie jeszcze bardziej nieprzyzwoite i gorszące rzeczy. Zaś sam mag zmarszczył brwi i westchnął. - Nie bierz tego do siebie. To oczekiwania tłumów. I pocałował ją! Wykorzystując zaskoczenie sytuacją, przytknął swe wargi do jej ust w delikatnym pocałunku. Co tylko wywołało więcej aplauzu i okrzyki zachęty. Refleks Eshte był mocno stępiony, więc nawet na ten.. ten.. ten pocałunek zareagowała zbyt późno, by móc jeszcze w porę uciec przed zasmakowaniem w ustach czarownika. Szczęśliwie dla niej, smakowały one przede wszystkim piwem, zatem było to jak całowanie się z kuflem. Do czasu aż uzmysłowiła sobie, ze po drugiej stronie jej własnych warg była druga osoba. Mężczyzna, co samo w sobie nie było najgorsze, ale mężczyzna wywołujący w niej uczucia, którym bliżej było do uderzania pięścią i kopania, niż do takich pieszczot. I ten moment spotkania z rzeczywistością był łatwy to rozpoznania. Włosy kuglarki zapłonęły, jak gdyby zajęła się płomieniami z pobliskiego ogniska, a ona zerwała się szybko z tej pozycji. A raczej zerwałaby się, lecz w obecnym stanie mogła sobie tylko pozwolić na nieco chwiejne podniesienie się i dalsze siedzenie na czarowniku. -Tłumy się domagają? -wysyczała przez zaciśnięte w gniewie zęby -Tłumy się... domagają?! -zapytała głośniej, aż w końcu jej głos osiągnął intensywność krzyku -Już ja Ci pokażę, czego się tłumy domagają, Ty zboczeńcu! Z tymi słowami sięgnęła po jego kufel i trzymając go w obu dłoniach uniosła nad głowę przyciśniętego do ziemi Thanekryysta. Spragniona zemsty, obróciła go by wylać całą zawartość. Rechot przetoczył się po całym obozie, głośny i wesoły, nieco szyderczy. Niemniej szczery. Oblewany piwem czarownik, zachował się bardzo stoicko. Nic sobie nie robił, z tego że ona wylewała tani trunek wprost na jego twarz. Wydawało się, że nawet się takiej reakcji spodziewał… lub podobnej przynajmniej. -Zboczeńcu? To trochę niewłaściwie określenie. Bardziej by pasowało, pozbawiony gustu…- odparł Tancrist spokojnym tonem i delikatnie klepnął pośladek elfki.- No złaź ze mnie. Jeszcze pomyślą, że gustujesz w ujeżdżaniu kochanków. Poza tym… nie jestem z kamienia, a ty z bliska jesteś całkiem… milutka. Więc zakończmy to przedstawienie. -Sam zacząłeś, Ruchaczu – warknęła ze złością, którą on jeszcze bardziej podsycił tym swoim ruchem ręki. Ale oko za oko, ząb za ząb, tyłek za tyłek. Tyle, że akurat tego ostatniego należącego do czarownika nie miała pod ręką do podobnego klepnięcia... czego właściwie i tak nie chciałaby zrobić. Ale nie chcąc także mu pozwolić na takie beztroskie zachowanie względem siebie, zamachnęła się i otwartą dłonią uderzyła go w policzek, tak na odchodne. Potem zgramoliła się z niego na bok, gdzie nadal niezadowolona usiadła ze splecionymi nogami. Przypominała trochę krztuszącego się kota, a dodatkowo jeszcze próbowała rękawem zetrzeć ze swych ust wspomnienie pocałunku z czarownikiem -Chyba zwymiotuję.. -Tak to jest gdy nadużywa się alkoholu, lub pyta o sprawy… o których lepiej nie wiedzieć.- mruknął czarownik siadając na ziemi i przyglądając się elfce z uśmiechem na obliczu. Po czym wyciągnął z kieszeni chustę i zdjąwszy okulary zaczął wycierać soczewki.- Mam więc nadzieję, że twoja ciekawość została zaspokojona. -Mówiłam Krannegowi, że pewno rodzina Cię wydziedziczyła za jakieś wyuzdane zabawianie się z demonicami. Tylko potwierdziłeś moje podejrzenia.. - odparła dość obojętnym tonem, chociaż jak to zwykle w rozmowie z nim, były obecne także nutki niechęci. Zdołała jakimś cudem zatrzymać w sobie potrzebę zwrócenia całego dzisiejszego jadła, ale w dalszym ciągu czuła się brudna. Także i od porozlewanego piwa, pomimo bycia w mniej opłakanym stanie niż Thanekryst. -Jeśli cię satysfakcjonuje taka bajka, to … cieszy mnie to. - odparł ze ironicznym uśmieszkiem mag wstając. Podał dłoń elfce szarmanckim gestem.- I nie widzę powodu, by wyprowadzać cię z tego błędu. Eshte zapatrzyła się podejrzliwie na wyciągniętą ku sobie rękę czarownika. Oh, już ona znała takie sztuczki i nie miała zamiaru się dać naiwnie nabrać na ten nagły gest dobrego wychowania z jego strony. Zapewne tylko dotknęła by tej dłoni i zaraz zostałaby przyciągnięta do jego ciała, w kolejnej próbie wyuzdanego narzucenia się na jej cnotę. Zignorowała go zatem, i samodzielnie zaczęła się podnosić. Chwiejnie jej to szło i w pewnym momencie niewiele by brakowało, a wylądowałaby tyłkiem z powrotem na ziemi. Zamachała rękami w powietrzu próbując złapać równowagę, nawet nie myśląc o pochwyceniu się Thanekrysta dla bezpieczeństwa. -Wątpię, żeby prawda była warte ceny jaką sobie za nią wyśpiewasz -burknęła mu w odpowiedzi, gdy w końcu zdołała stanąć pewniej na nogach -Zresztą na co komu rodzina. Ja sobie radzę bez niej wspaniaaaaaaaale! Ostatnie słowo przemieniło się w jej ustach w wesoły okrzyk, przy którym uniosła ręce i wykonała dość chybotliwy piruet w miejscu. -Widzę właśnie… cudownie sobie radzisz. Tylko zazdrościć.- stwierdził sceptycznie Tancrist obsewrując jej wygibasy.- I pewnie nie chcesz pomocy z dojściem do swego domku na kółkach co? Doczołgasz się w końcu do niego ewentualnie? -Oczywiście, że się doczołgam – burknęła dumnie, nie rozumiejąc w ogóle powodu dla powstania tego jego niemądrego pytania -Ale na to jeszcze o wiele, o wiele za wcześnie. Najpierw muszę kuć żelazo póki gorące i ograć tych waszych.. waszych.. -zająknęła się rozkojarzona, aż w końcu z ciężkim westchnieniem odnalazło się także i zagubione słowo -.. ludzi. Łatwo będzie z tak pijanymi. Brzmiało to tak, jak gdyby w swym wielce misternym planie przetrzepania cudzych sakiewek, nie dostrzegała własnego upojenia. Ale nim ruszyła wprowadzać go w życie, nachyliła się jeszcze ku czarownikowi i dźgając go palcem w klatkę piersiową, syknęła z groźbą -A Ciebie nie chcę widzieć nigdzie w pobliżu mojego domku! -Sama też trzeźwa nie jesteś.- stwierdził czarownik i wzruszył ramionami wesoło.- A o mnie się nie martw. Gdy z ust zionie ci całym browarem to wielce tracisz na atrakcyjności. Boję się raczej, że sama zaplątasz się do mego namiotu. Masz jakieś dziwne ciągutki do obłapiania mnie. Najpierw przy wieży, teraz tu. Łobuzerski uśmiech towarzyszył temu przytykowi.- Wiesz… samotna kobieta długo w trasie, też ma swoje potrzeby. -To.. była.. Twoja.. wina! - każdemu cedzonemu wściekle słowu towarzyszyły dalsze dźgnięcia czarownika w tors. Może chciała pozostawić mu pod odzieniem drobne siniaki, może chciała zrobić dziurę w miękkim materiale, a może miała nadzieję przebić się także przez skórę, prosto do jego przegniłego wyuzdaniem serca. A może jej zachowanie było dyktowane wyłącznie wypitym tego wieczoru piwem, i nie należało się w nim doszukiwać większego sensu. -Ale Ty też nie martw się, nie musisz się bać o swój cenny wianuszek, Thanekryściku -jego imię, jak zwykle w zmienionej formie, tym razem wypowiedziała z niezwykłą pieszczotliwością i słodyczą. Aż do zemdlenia, któremu zawtórował także przeuroczy uśmieszek -Jeśli będę szukała mężczyzny, to Twój namiot będzie ostatnim miejscem gdzie zajrzę. -Ależ moja droga… mam taką nadzieję.- odpowiedział przesadnie dwornie Tancrist.- Acz obawiam się, że twe słowa rzadko pokrywają się z twymi czynami. -Kłócą się jak stare małżeństwo.- zażartował jeden z przysłuchujących się najemników, wywołując pijacki rechot reszty. Eshte już otwierała usteczka, by móc odpowiednio jadowicie nagadać temu zboczeńcowi, gdy w tempie ślimaka dotarło do niej znaczenie słów dobiegających z gwaru. Zęby zgrzytnęły o siebie gniewnie, a oczy dla odmiany błysnęły wściekłością skierowaną ku komuś innemu niż czarownik. Podskoczyła w miejscu odwracając się ku najbliższej grupce najemników i z dłońmi zaciśniętymi w pięści, zapytała głosem przesyconym pragnieniem skrzywdzenia kogoś – Który to powiedział? Chwiejnie doskoczyła do pierwszego z brzegu mężczyzny i chwytając go za poły ubrania, spytała ze złością prosto w twarz -Ty?! Nic zdążył zaprzeczyć lub potwierdzić jej przypuszczenia, kuglarka już dłońmi wyszarpywała kolejnego. Ty?! Ty?! A może Ty?! Ty?! Jej głosik roznosił się nieustanie ponad obozowym gwarem. Żaden z najemników nie był w stanie przed nią umknąć, każdy musiał zostać wyszarpany, zlustrowany wściekle lśniącymi oczami i otulony jej alkoholowym oddechem, gdy zadawała im to pytanie prosto w twarz. Nie pamiętała później, by odkryła do którego z nich należały tamte słowa. Najprawdopodobniej nie, bo i żaden z nich nie chodził z okiem podbitym jej piąsteczką. Najważniejsze było, iż w swym zaaferowaniu zupełnie zapomniała o pozostawionym samemu sobie Thanekryście. I ani myślała sobie o nim potem przypomnieć. |