Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-01-2014, 20:46   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Naith uśmiechnięty stojąc w drzwiach powozu spoglądał na przerażonego Hrabiego. W końcu ruszył się, podszedł do krańca drogi, wziął piach i zasypał krew w powozie, po czym znowu z niego wyszedł, wyrwał z ziemi duże kępy trawy i ruchami szorującymi wyrzucił nimi zeschniętą krew z piachem.
- Na siedzeniach niestety krew pozostanie, lecz już się nią nie wybrudzimy - rzucił uśmiechnięty Naith. – Ktoś chętny na kozioł?
- Wypadałoby oddać konia, tak że ja mogę - powiedziała Lia zsiadając z konia. Polubiła go, ale nieładnie kraść czyjegoś konia. Poklepała go po grzbiecie i wypuściła.
-No leć, mały. Leć.
-Niechże wam i tak będzie… ja biorę miejsce na podłodze, coby móc w razie czego migiem opór stawić. - powiedział krasnolud, ściągając z końskiego zadu związanego niczym wieprzek przed ubojem bandytę. Za stopę. Następnie zaś wepchnął owego nieszczęśnika na kufer nogami w przód i przywiązał do powozu tak, by jego głowa dyndała o półtora łokcia od ziemi.
- Ale jak to tak? - wystraszył się hrabia, widząc poczynania krasnoluda. - Nie można tego jegomościa usadzić… w środku…? - zapytał, blednąc.
-Spokojnie, hrabio. To stara krasnoludzka metoda przywracania omdlałym przytomności i trzeźwego umysłu. Wyjdzie mu to na dobre. - ukradkiem krzyżując palce za plecami odpowiedział krasnolud.
- To i ja na koźle miejsce zajmę - zaoferował się Roger, nie komentując krasnoludzkich metod leczenia. - No to jedziemy do Coinkin. Proszę zajmować miejsca - powiedział.
-No to postanowione! - rzucił przez ramię krasnolud, wsiadając do powozu i usadawiając się wygodnie na podłodze tak, by nie być widocznym z okien.
Roger poczekał, aż Lia zajmie miejsce woźnicy, a potem usiadł obok niej.
Dziewczyna zajęła swoje miejsce.
- Ruszajmy.
Błazen stał sobie spokojnie obok reszty drużyny, kiedy już tylko ubrał się w szlacheckie łaszki. Stał cicho, no bo po co miał się odzywać? Plan nie był jego, on tylko planował wziąć w nim udział. Postanowił dać możliwość planowania innym. On był raczej człowiekiem akcji, a przynajmniej wtedy, kiedy był w miarę przytomny na umyśle. Mimo to coś mu się nie zgadzało. Koń, przemknęło mu przez myśl. Miał chyba jechać na koniu… Cóż, o tym nie pomyślał wcześniej, toteż rozpoczął poszukiwania jakiejś wolnej, pozbawionej jeźdźca kobyły. Nie był co prawda zbyt dobrym jeźdźcem, ale spaść raczej nie spadnie. Chyba.

Tak więc pojechali, za cel obierając nadmorskie miasto na północy królestwa Minarii, Coinkin.
Szybko okazało się, że hrabia bynajmniej nie trzyma się siodła. Mimo jego rozpaczliwych prób, nie był w stanie wysiedzieć podczas stępa i spadł. Klaczka na której jechał zatrzymała się zdumiona i obróciła się, jakby chciała sprawdzić, czy rzeczywiście straciła ów chybotliwy balast z grzbietu. Tak więc chcąc, nie chcąc, Theodio musiał jechać w powozie.
Podróż zapowiadała się całkiem ciekawie... dopóki podczas pierwszego postoju nie stwierdzili, że ich „świadek”, który był „leczony sposobem krasnoludów” zszedł z tego świata. Musieli szybko pozbyć się ciała, zanim ktokolwiek z przejezdnych by się zorientował.
Za to w pierwszej napotkanej wiosce zdobyli w miarę możliwości zapasy, które regularnie uzupełniali. Przy okazji dowiedzieli się, co tak właściwie znajduje się w owym kufrze, który nosił wiele śladów po nieudanych próbach włamania. Theodio otworzył go kluczem, który nosił zawieszony na łańcuszku, na szyi i szybko wyciągnął mieszek pieniędzy, którymi zapłacili wieśniakom.

Po czterech dniach ich oczom ukazało się portowe Coinkin.
Przy „bramie” stało dwóch strażników, którzy przepuścili podróżnych bez słowa. W sumie nie wiadomo, po co tam stali, skoro żadnych murów, ani niczego podobnego miasto nie posiadało. Tylko dwa filary, o które opierali się zbrojni.

- Nieźle to wygląda - powiedział Roger do Lii. - Pewnie stoją tu tylko po to, żeby myto pobierać od tych, co drogą jadą. Każdy, kto jedzie czy stado prowadzi, musi przejść drogą. I pieniądze za nic lecą. Złodzieje i tyle - dodał.
-Wszędzie pełno złodziei, więc czemu nie tutaj? Ci przynajmniej działają “zgodnie z prawem” - odpowiedziała Lia ironicznie. Dlatego wolała poruszać się pieszo. Ale w końcu od czego mają hrabiego.
- Zatrzymaj się na moment - poprosił Roger.
Wychylił się i zajrzał do środka.
- Panie hrabio, wjeżdżamy oficjalnie? Przedstawić pana strażnikom? - spytał.
- Co? Strażnicy chcą mnie poznać? Znam kilku strażników! - ucieszył się Theodio.
Lia zatrzymała się tak jak prosił Roger. Dobrze było zapytać, ale hrabia jak zwykle nie wiedział co się dookoła dzieje.
-Na wszystkie bóstwa w jakie wierzysz albo i nie, nie rób tego! Wjedźmy oficjalnie, by nas władze nie ścigały, bo nie chcesz mieć do czynienia z ich ludźmi, ale jako hrabiego przedstaw błazna, w końcu on na hrabiego wygląda… Powiedz, że się w łeb rąbnął na przejażdżce, a my go na kurację do uzdrowiciela wieziem! - pospiesznie wyartykułował Furin do Rogera, zanim ten zdradził prawdziwego hrabiego. Przecież dla zamachowca to nie problem strażnika gdzie zwabić, gardło mu podciąć brzytwą po pradziadku i ubrać się w pancerz denata. A to pozwoliłoby zbliżyć się do dowolnego podróżnego na dowolnie krótki dystans… Na przykład taki wystarczający, by wbić sztylet w czyjeś serce.
Naith wyszedł powoli z powozu, aby strażnicy nie zlękli się nagłych ruchów chłopaka. Wyprostował swoje kości po długiej podróży, które zastrzykały mu niczym konary czterystoletniego drzewa na wietrze.
- Witajcie! Przedstawiamy wam hrabiego Theodia Radkrofta! - rozpoczął Naith, wyjmując z powozu łuk i kiwając dłonią zapraszającym gestem do podejścia błazna w stronę strażników.
Roger o mały włos złapałby się za głowę słysząc słowa Furina i widząc poczynania Naitha. Jak nic wylądują w lochu. Podmianka była dobra podczas podróży, ale nie tu, w Coinkin, gdzie z pewnością było kilka osób, które znały hrabiego.
Lia siedziała w napięciu na swoim miejscu.
Strażnicy jednak nie zareagowali w żaden szczególny sposób na słowa Naitha. Popatrzyli po sobie i widać było, że w ostatniej chwili powstrzymali się przed wzruszeniem ramionami. Zamiast tego stanęli jakoś tak prościej i pokiwali głowami.
- Witamy, witamy… - mruknął niemrawo jeden z nich, a powiedział to tonem wskazującym spożycie znacznej ilości mało szlachetnych trunków.
- Ruch coś niewielki - powiedział Roger, by jakoś rozmowę zacząć, a nie chcąc od gadki na temat ewentualnego myta rozpoczynać. - To zawsze tak o tej porze?
- Ano… - mruknął w odpowiedzi drugi strażnik.
- Zatem nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy wjechali, skoro tłoku nie ma - stwierdził Roger.
- A co my wam bronimy? - burknął strażnik, przewracając oczyma.
- Ano nie - całkiem ugodowym tonem powiedział Roger. - Jedźmy zatem - rzucił w stronę swoich.
Lia poczekała aż wszyscy będą w powozie i ruszyli przez bramy miasta.
Theodio uparł się, żeby od razu poszukać statku, który przewiózłby ich, razem z wozem i końmi na Wyspy Gryfów. Musieli więc zjechać do najniższej części miasta, do portu i udać się do zarządcy, który zajmował się dokumentacją…
Zbliżał się wieczór, kiedy znaleźli się w porcie. Dokoła kręciło się sporo drabów, którzy albo coś przenosili, albo stali, spoglądając na nich spode łba.
- Dokąd teraz? - Roger, jako że nie znał portu, zwrócił się do hrabiego, najpierw zastukawszy w drzwiczki powozu.
Theodio, którego ledwie powstrzymywano od wystawiania głowy przez okno (hrabia był bardzo ciekawy miasta), uchylił drzwiczki.
- Nie wiem. Jestem tu pierwszy raz. Ale musimy się dostać na Wyspy Gryfów - odpowiedział. - Myślałem, że wsiądziemy na jakiś statek, albo coś…
Naith przyglądał się szarym, brudnym uliczkom miasta i ludziom, którzy ubrani w brudne szmaty urabiali ręce po łokcie, aby zarobić marne grosze na chleb, a w przerwach pociągając z butelki wystających im zza pazuchy. Straży nie było widać.
Naith nie bywał zbyt często w innych miejscowościach, więc podzielał zainteresowanie hrabiego i samemu starał się uchwycić widok architektury.
- Proponuję może zatrzymać się w jakiejś karczmie by się pożywić, bośmy nie jedli niczego od dłuższego czasu
-Mądrze prawi... - mruknął pod nosem krasnolud.
- Wróćmy do bardziej kulturalnych dzielnic - zaproponował Roger.
- A statek? - zapytał Theodio.
- Statek nie zając, nie ucieknie - odparł Roger.
Wbrew swoim słowom zwrócił się do przechodzącego marynarza.
- Gdzie tu jest biuro zarządcy portu? - spytał.
Marynarz spojrzał z góry na Rogera i zerknął na powóz.
- Za drobną opłatą mogę was zaprowadzić - odparł.
- Tak, zaprowadź! - zawołał hrabia, wyskakując z powozu.
- Niech to szlag - mruknął Roger widząc, że hrabia przejawia niepokojącą samodzielność.
Zeskoczył z kozła i stanął obok hrabiego. Tymczasem marynarz spoglądał niezbyt przychylnie na tego dziwnego jegomościa w stroju trefnisia.
- Taa… - burknął.
Roger sięgnął po garść miedziaków.
- Prowadź więc - powiedział, wręczając przewodnikowi równowartość mniej więcej dwóch piw.
Mężczyzna cmoknął niezadowolony, jednak prędko przyjął pieniądze. Cofnęli się kawałek do wejścia do portu.
- To ten tu budynek - wskazał na jeden, przy łuku.
Za dużo się ten matros nie napracował, ale Roger dorzucił mu miedzi na kolejne piwo.
- Dziękujemy - powiedział.
Widząc, że brak jest sensu w dalszym pilnowaniu wnętrza powozu, gdy hrabia hasa sobie wesoło po porcie, Furin wyszedł z pojazdu poprawiwszy na sobie ułożenie broni - krótkie miecze na plecach poziomo po lewej i prawej do szybkiego użycia, Ostrze Zachodu w pochwie powieszone na pasie przez ramię i sztylety w rękawach, po czym stanął podążył za hrabią i Rogerem, rozglądając się uważnie. Wszak niebezpieczeństw w takich miejscach pod dostatkiem.
- Zapraszam do środka - powiedział Roger, gestem popierając słowa. - Wejdźmy w trójkę - zaproponował [/i]- a wy popilnujcie powozu, żebyśmy mieli czym wracać do portu.[/i]
- Dobry pomysł - rzekł Naith niezauważalne wypuszczając powietrze z ulgą, gdyż nie polubił klimatu portu, gdzie śmierdziało tranem i brudem. A on nie lubił tranu…
- Tylko streśćcie się
Podróżowali od dość długiego czasu także korzystając z okazji, że mieli chwilę wolną Lia wyciągnęła z plecaka coś do przekąszenia. Nie wiadomo czy czas ich zaraz nie zacznie gonić. Kiedy dokończyła jedzenie wygrzebała z dna plecaka grzebień i postanowiła zadbać o swój wygląd.Rozczesała długie włosy i ponownie związała je w warkocz, który w przeciwieństwie do tego po przejściach wyglądał o wiele lepiej.
Naith przyglądając się temu podrapał się po dłoni wyszedł z powozu na ulicę, zabierając ze sobą łuk. Stanął i oparł się wygodnie na uboczu, aby mieć na oku powóz i drzwi od zarządcy portu. Cały czas myślał nad tym, czy kiedyś w ogóle dojdą do celu, gdzie prowadzi ich ten mały śmierdzący już trochę potem hrabia.
- Uważaj, jak łazisz! - warknął na niego jeden z marynarzy, potrącając go niesioną skrzynią. Naith musiał zrobić szybko dwa kroki w tył, żeby się nie wywrócić i idealnie wdepnął w to, co wyszło spod końskiego ogona. - Idiota z łukiem.. - dodał na odchodnym uginający się pod ciężarem osiłek.
Naith zmierzył go wzrokiem i wyobraził sobie go ze strzałą w klatce piersiowej i sztyletem w gardle. Nic nie zrobił jednak. Znajdowali się na środku portu, w epicentrum największego ruchu. Jeśli chociażby naciągnął cięciwę, to wszyscy by już wiedzieli. Poza tym marynarz był od niego trzy razy większy… Odprowadził go wzrokiem aż znikł między ludźmi, i zapobiegawczo stanął bardziej z boku. Zaczął się rozglądać po okolicy. Naprzeciw plac, w powietrzu czuć było sól zmieszaną z odorem ryb i ogólnym brudem mieściny. Głodne koty buszowały po śmietnikach w poszukiwaniu szczurów lub śmieci. Statystyczni marynarze chodzący po ulicach byli szerokości trzech Naithów, a wysokości półtora. Czasem zdarzało się, że przeszła koło niego nieco ważniejsza postać, jakiś kapitan, czy oficer… Ubrani byli w elegantsze ubrania niż reszta, lecz na ich twarzach widać było takie samo zacięcie i ich postury nie ustępowały ich podwładnym.
Naith spojrzał w stronę drzwi i odetchnął głęboko. ,,Niech już wracają” pomyślał czując się nieco nieswojo i podnosząc kijka leżącego nieopodal, który posłuży mu do wyczyszczenia buta z końskiego łajna. Spojrzał w stronę powozu, gdzie siedziała dalej Lia. Ciekawiła go ta osoba. Niestety nie miał do czynienia wiele z kobietami i wstydził się po prostu pogadać, a tym bardziej poprosić by wyszła z nim z powozu...
- Eeeey! Ja snam ten powós! - usłyszała nagle pozostała przy powozie trójka. - I to ublanie!
Z zaułka wytoczyła się piątka osiłków, odzianych w podniszczone zbroje, które nijak nie chciały ze sobą współgrać kolorystycznie. Ani chybił, najemnicy.
Szykują się kłopoty. Pomyślała Lia widząc pięciu dryblasów. Sprawdziła czy sztylet jest dobrze umocowany, zarzuciła kołczan ze strzałami na ramię i sięgnęła po łuk, by być przygotowana. Podniosła się i spojrzała na Naitha, który był nieco dalej.
- Taaa… poznaję te ciuchy… to ten cały pan, co to nas wystawił w teatrze! - przytaknął inny, wskazując na Iluriego, który dopiero co zsiadł z konia i prostował nogi po długiej jeździe. Trefniś słysząc te słowa i widząc wskazujący go paluch, zamarł.
Naith stojąc z boku obserwował w napięciu całe zdarzenie. Machnął rozpaczliwie ręką w stronę Lii, aby ta wymknęła się z powozu i gdzieś się schowała. Chłopak przygotował strzałę na wszelki wypadek bójki.
Nie patrzyli na nią, także spróbowała ujść niezauważona w stronę Naitha.
Naith postanowił, że pomoże Lii ujść z wozu, więc jako normalny przechodzeń podszedł do osiłków i zapytał: - Przepraszam mości Panowie, ale szukam jakiegoś sklepu z dobrymi, świeżymi owocami. Gdzie mogę takowy znaleść?
Jednak “panowie” byli nieco zbyt podchmieleni, żeby dało się z nimi porozmawiać. Jakkolwiek, o czymkolwiek.
- Ssss djogi, chamje - ryknął jeden z nich, zamachując się łapskiem i odtrącając Naitha tak, że biedak wpadł na innego podchmielonego jegomościa, który wyrżnał mu pięścią w zęby. Kiedy zwiadowca padł, grupa ruszyła w stronę powozu i trefnisia.
Tymczasem Lia zdołała wymknać się drzwiami z drugiej strony.
Widząc całą sytuację Lia schowała się za budynkiem, co jakiś czas wyglądając.To musiało boleć. Pomachała ręką w jego stronę, by przyszedł do niej.
Gdy otrzymał cios, chłopakowi zrobiło się czarno przed oczami. Jakiś przechodzeń dodatkowo go potrącił. Naith miał rozciętą wargę, z której obficie leciała krew. Przytknął chusteczkę do rany i podziękował przechodniowi, po czym szerokim łukiem, powoli obszedł osiłków i podszedł do Lii. Oparł się jakby nigdy nic o ścianę i sycząc z bólu próbował zatamować chociaż częściowo krwawienie. Uśmiechnął, bo jego plan się udał, a pajaca i tak jakoś nie lubił…
-W porządku? - zapytała Lia, kiedy Naith oparł się o ścianę. Podeszła do niego i nie pytając o pozwolenia zabrała się za opatrywanie swego towarzysza.
-Tak w ogóle to dzięki.- uśmiechnęła się do niego kontynuując.
Tymczasem sytuacja Iluriego nie była zbyt kolorowa. Błazen mężnie trzymał się roli, jednak grzeczne oddalanie (obowiązkowo rymowane), zostały wzięte za wyzwanie i nieszczęśnik został dosłownie przyparty do muru… no w sumie to do koła wozu. Konie zaczęły nerwowo parskać, a pozostali z grupy tego nie widzieli, ponieważ byli za załomem budynku. Znikąd pomocy.
Naith czując dotyk Lii na swojej twarzy wzdrygnął się, lecz mimo bólu poczuł też dziwną przyjemność, podobną do tej, kiedy całował się z pewną rekrutką w szkole zwiadowców schowani za schodami. Odrzucił jednak te myśli od siebie.
- Nie ma problemu - rzucił, jakby nie pierwszy raz wyswobodził kogoś z tarapatów. - Tylko piecze jak cholera - dodał po chwili nastawiając towarzyszce twarz do opatrzenia.
- Chyba jesteś wystarczająco dużym chłopcem i wytrzymasz?- zapytała uśmiechając się, po czym dokończyła szybko opatrywanie towarzysza. Nie chciała by ktoś ich zaskoczył. Np tamci, którzy zaatakowali błazna. Kiedy skończyła spojrzała na niego krytycznym wzrokiem i kiwnęła zadowolona głową.
-Gotowe.
W tym samym momencie usłyszeli krzyk Illuriego, który wzywał ich pomocy, przez co tylko ściągnął na nich uwagę drabów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 26-01-2014 o 20:49.
Kerm jest offline  
Stary 08-02-2014, 12:05   #12
 
sniadaniedolozk's Avatar
 
Reputacja: 1 sniadaniedolozk nie jest za bardzo znany
Theodio, Roger i Furin wdrapali się po wąskich schodach na półpiętro, gdzie młody hrabia zastukał w drzwi. Czekali chwilę, jednak nie było żadnej odpowiedzi, a mrok gęstniał...
Roger, nie czekajac dłużej na zaproszenie, nacisnął klamkę i pociągnął. Nie otwierając ich na oścież i nie przekraczając progu chciał zajrzeć do środka. Na dobrych chęciach się skończyło, ponieważ drzwi okazały się zamknięte.
- Pewnie już nie pracuje o tej porze - mruknął niechętnie Roger i dorzucił kilka niepochlebnych słów na temat urzędasów. - Chyba będziemy musieli znaleźć nocleg w mieści i przyjść tu rano - dodał.
Mimo tych słów walnął jeszcze z całych sił w drzwi, a potem przyłożył ucho do drzwi żeby się zorientować, czy ze środka nie słychać jednak jakichś dźwięków.
- Ooo… a nie możemy po prostu wsiąść na jakiś statek i popłynąć? - zapytał Theodio z zawodem, nie pozwalając się Rogerowi skupić.
Zamknij się, pomyślał Roger, lecz zamiast powiedzieć to hrabiemu prosto w oczy uśmiechnął się tylko ze średnią szczerością.
- Bo nie wiemy, na jaki - odparł. - A nuż trafimy na jakichś piratów czy też łowców niewolników. A w kapitanacie powinni wiedzieć wszystko o wszystkich.
Wyciągnął z plecaka wytrychy i, zasłaniając hrabiemu widok, zaczął manipulaować przy zamku. Trochę wprawy zawsze się przyda. Nagle poczuł delikatny przeskok i cichy szczęk zamka. Otwierał już nie raz, nie dwa, bardziej skomplikowane.
- O, jednak otwarte? - zdumiał się, po czym delikatnie uchylił drzwi.
- O nie… może ktoś się tam włamał? - zaniepokoił się hrabia, schodząc ze schodów. - Trzeba zawołać straż!
Kretyn, pomyślał, nie po raz pierwszy, Roger.
- Zejdźcie trochę nizej - powiedział. - I bądźcie cicho. Przez chwilę - dodał.
Furin skinął głową, po czym zszedł na półpiętro wraz z hrabią. Namacał pod dwa palce sztylet w prawym rękawie - na wszelki wypadek. Kurcze, lubił tego speca od zamków...
- Ale może jednak pójdziemy po straż? - zapytał niepewnie Theodio.
- [i]Jest tam kto? - spytał Roger, kierując te słowa w stronę widocznych na końcu korytarza przymkniętych drzwi. Nie odpowiedział mu żaden glos, jednak teraz lepiej słyszał owe dziwne dźwięki. Ktoś najwyraźniej miał gościa, najprawdopodobniej przeciwnej płci i bynajmniej nie rozmawiali o statkach (chociaż kto ich tam wie).
- Niech to szlag - mruknął Roger, po czym po cichu zamknął za sobą drzwi. I na klamkę, i na zamek. - Nie mamy tu nic do roboty. Chodźmy na dół - powiedział do stojącej na półpiętrze dwójki.
Po sekundzie doszedł do wniosku, ze w zasadzie mógł podsłuchać, o czym była rozmowa, ale na to było już za późno. W tym momencie usłyszeli krzyk Illuriego, który wołał o pomoc. Nie widzieli ani powozu, ani samego błazna, jednak nie zabrzmiało to zachęcająco.
- Co się tam dzieje? - zdumiał się Theodio, ruszając w tamtym kierunku.
- Zapewne jakieś kłopoty - stwierdził Roger, dobywając broni i wyprzedzając szlachetnie urodzonego pracodawcę.
Furin wiedział, że zdobyczna broń to syf ostatniego sortu - taką stal widywał raczej na łyżkach do obuwia, a nie na narzędziach mordu. Jednak sztylety przynajmniej nadawały się do rzucania. Wysunął jeden z rękawa i ujął za ostrze trzema palcami, drugą rękę zaś zajął miecz oburęczny - przyda się po pierwszym kontakcie. Krasnolud wyszedł z budynku wraz z Rogerem, jednak postanowił obejść go nieco po łuku, jako że nie chciał pchać się mu w linię strzału, a i dobrze by było oflankować potencjalnych przeciwników już na wstępie.
Kiedy Furin wraz z Rogerem (i Theodiem, który co chwila się potykał) wypadli zza rogu budynku, ich oczom ukazała się grupka pięciu barczystych marynarzy, który obijali biednego błazna w stroju hrabiego.
- Trzeba było nas nająć, zamiast podróżować samemu! – zawołał jeden z łotrów, wydawało się, że najmniej pijany ze wszystkich.
Furin rzucił sztyletem prosto pod lewą łopatkę owego najmniej pijanego łotra. A przyłożył się do tego rzutu, jako ta bestia ognista. Ostrze przecięło powietrze i wbiło się w zbira, jednak nieco niżej, niż planował krasnolud.
Roger nie przebierał w przeciwnikach i zaatakował najbliższego zbira. To, że akurat był obrócony do niego plecami w niczym mu nie przeszkadzało. Szybkie pchnięcie i szabla wyszła z drugiej strony nieszczęśnika, który zatoczył się do tyłu i padł, omal nie przygniatając Rogera, który nie zdążył wyciągnąć broni.
Słysząc krzyki Lia wybiegła zza budynku i rozejrzała się. Walka trwała. Łuk już miała przygotowany, tak że sięgnęła po strzałę i oddała szybki strzał w stronę najbliższego. Jednak kiedy kobieta wypuszczała strzałę, zbir stracił równowagę (może wiatr mocniej zawiał?) i strzała miast niego, omal nie trafiła Illuriego.
- Biją! - zajęczał jeden z mniej trzeźwych osobników, teatralnie padając na ziemię, kiedy strzała wbiła się u jego stóp. Ten, który trzymał błazna, rozejrzał się puścił obitego biedaka i ruszył w tylko sobie wiadomą stronę.
Widząc, że ostrze wbiło się ślicznie w nadnercze zbira, zabijając go dość powolną i bardzo bolesną śmiercią, krasnolud uśmiechnął się mrocznie i podszedł bliżej walczących. Nie był to co prawda rezultat na jaki liczył - fontanna malująca pancerze wszystkich dookoła jasną, tętniczą krwią, jednak liczył się efekt. Uniósł miecz nad głowę i z pozycji gardy jastrzębiej wyprowadził młynek. Na głowy dwóch kolejnych osiłków właśnie pocałowały bruk.
Nie przejmując się nieudanym strzałem Lia spróbowała ponownie. Którymś strzałem musiała wreszcie trafić, nie ważne jak wielkiego miałaby pecha.
Naith widząc, że Furin radzi sobie całkiem nieźle z siekaniem upitych idiotów, zaczął im powoli współczuć. Nie wiedzieli na co się porywają - pomyślał z uśmiechem. Wściekły krasnolud w ogniu walki. Naith nie wyjął nawet strzały, by pomóc reszcie. Zaczął obserwować tłum zbierający się wokół jatki i wszystkie przejścia, skąd może nadejść jakieś zagrożene. Zobaczył, że hrabia stoi blady niedaleko od reszty towarzystwa bez żadnej ochrony, więc Naith czym prędzej podbiegł do niego i pociągnął go za rękę do ukrycia skąd przyszedł.
Roger skopał zbira ze swojego ostrza, a potem rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnych przeciwników, kwalifikujących się do utrupienia,
-No, to został jeszcze jeden - mruknął do siebie Furin, pakując ostatniemu zbirowi cięcie przez ramię.
-Może to i fakt, że by źle nie było się gdzie zatrzymać, spocząć z jedną noc… od tego wywijania żelazem przez ostatnie dwa dni jadę jak rzyć hrabiowskiej kobyły… - Skonstatował krasnolud po tym, jak podniósł miecz nad głowę, by zadać cięcie, a jego nos znalazł się w zasięgu smrodka spod pachy.

Truposzczakom jednak smrodek krasnala zdawał się nie przeszkadzać, kiedy przeszukiwał trucheło dwóch kretynów, których zarżnął najpiew. Trzy pozostałe trupy pozostawił dla reszty, może komuś coś się przyda.
Roger, nie mając już kogo wysłać na tamten świat, spokojnie wytrał ostrze szabli w ubranie powalonego przez siebie zbira, a potem przeszukał mu kieszenie.
Naith stojąc z hrabią na bezpiecznej odległości spojrzał się na niego i rzekł:
- Widzisz mości hrabio? Jesteś z nami w pełni bezpieczny.- rzekł po czym nie puszczając chwytu z ramienia szlachcica, podbiegł do reszty drużyny.
- Słuchajcie. Dookoła nas jest duże zbiorowisko ludzi. Niebawem może pojawić się straż, więc bierzmy nogi za pas i to w trymiga!
W całym tym zamieszaniu niemal całkowicie zapomnieli o błąźnie, który z ledwością pozbierał się z ziemi. Po prawdzie pomoc nadeszła całkiem szybko, jednak kilka ciosów nieszczęśnik zarobił.
- Dziękuję za ratunek… piękna pani założy opatrunek? - zapytał Illuri Lii, trzymając się za krwawiący nos. Lia zrobiła już krok w stronę poszkodowanego, jednak zanim do niego dotarła, coś świstnęło w powietrzu. Błazen stęknął i padł na ziemię, a z jego piersi sterczały lotki strzały.
-Paaaaaadniiiij! Kusznik! - Wydarł się Furin, dając susa za jakieś stojące nieopodal beczki i skrzynki z ładunkiem. Wychylił zza nich hełm na ostrzu miecza jednoręcznego, by dać strzelcowi fałszywy cel i ustalić, skąd bije.
- Kusznik, też coś - mruknął Roger, który potrafił odróżnić strzałę od bełtu. Co w sumie robiło niewielką różnicę - i od jednego, i od drugiego można było zginąć.
Równocześnie spróbował znaleźć schronienie i dla siebie, i dla hrabiego. Beczek co prawda starczyło tylko dla Furina, ale kareta był blisko i stanowiła dużo lepszą osłonę niż jakaś beczułka.
- Proszę się stąd nie ruszać - powiedział, gdy pudło karety znalazło się między nimi a strzelcem.
-[i] Cholera.[i/]- miała szczęście, że ona nie dostała. Szybko zareagowała i skoczyła wraz z Rogerem i hrabią za powóz, gdzie będą poza polem strzału. Kiedy byli już ukryci spojrzała na hrabiego, który sprawiał wrażenie małego, zagubionego dzieciaka, który nigdy nie wie co się dzieje.
-[i]W porządku?[i/] - zapytała Lia.
- Co się dzieje? - zapytał hrabia piszczącym głosem, usiłując wyjrzeć na ulicę.
- Co tu się dzieje?! - powtórzył głośno władczy, kobiecy głos.
- Napadli na nas! - odparł natychmiast i równie głośno Roger. - A teraz strzelają!
- Wyjdźcie natychmiast! - polecił głos.
- Żeby ustrzelili nam kolejnego cżłowieka?! - oburzył się Roger. - Chodź do nas to porozmawiamy.
Naith podążył za resztą za powóz i przygotował łuk do akcji. Postanowił dać innym ponegocjować, siedział cicho i wodził oczami, czy z jakiejś innej strony grozi im niebezpieczeństwo. Jednak jedynym, co dostrzegł, byli zbrojni w halabardy mężczyźni, którzy ich otoczyli.
- Jak… Jak ty śmiesz?! - zawołała oburzona kobieta. - Wychodź natychmiast, albo sprawię, że będziesz błagać, żebym pozwoliła ci stamtąd wypełznąć!! - zawołała rozjuszona.
- Co “Jak śmiesz?”! - warknął Roger, jednak spełnił żądanie niewiasty, okazując rozwagę w obliczu przeważajacych sił wroga. - Po drodze straciliśmy dwóch ludzi, a ledwo się tu zjawiliśmy, napadły na nas jakieś zbiry. Znowu ktoś chciał zabić hrabiego Theodia, tyle tylko, że się pomylił. Więc nie pytaj mnie, jak śmiem.
Lia wraz z hrabią nadal siedzieli za wozem.
- Jestem opiekunką tego miasta! Mam prawo pytać wszystkich o wszystko! - odparła kobieta. Była to wysoka niewiasta o wyspiarskiej urodzie. Odziana dość skąpo, a w ręku dzierżyła laskę, która bez dwóch zdań kojarzyła się z magami wyższego sortu.


Czarodziejka obejrzała krytycznie Rogera z góry na dół. Ten odpowiedział podobnym, choć mniej nachalnym spojrzeniem, oceniając zarówno walory fizyczne, jak i ewentualne zagrożenie mówiącej.
- A więc? I gdzie ci twoi strzelcy? - zapytała sarkastycznie. - Jak na razie to wy jesteście oskarżeni o zamordowanie kilku osób. Kapitanie! Ile ciał? - Władczy ton przywołał jednego z halabardników.
- Pięć ciał, pani - odparł pospiesznie mężczyzna.
- Pięć ciał… - powtórzyła, krzywiąc się. - A dopiero pochowaliśmy ofiary ostatniego ataku.
Tymczasem Roger miał sporo czasu, żeby się rozejrzeć i ocenić ich ewentualne szanse w starciu ze strażą. Ocenił je raz, drugi i trzeci, jednak cały czas wychodził mu jeden wynik: lepiej o tym nawet nie myśleć. Było ich co najmniej dwudziestu chłopa uzbrojonych w halabardy, krótkie miecze i bogowie raczą wiedzieć, w co jeszcze. No i oczywiście owa urocza niewiasta...
- Czy to pani Efeeren Geesdur?! - zawołał nieoczekiwanie Theodio, wyglądając zza woza. - Ach! Arcymistrzyni i opiekunka miasta! - Hrabia, zanim Lia zdołała go powstrzymać, ruszył spiesznym krokiem ku czarodziejce, jednak drogę zagrodziła mu halabarda, na którą omal się nie nadział (w sumie nadziałby się na nią, gdyby nie potknął się o wystający kawałek bruku i nie stracił równowagi, omal upadając kawałek wcześniej, przez co wpadł na Rogera, który go zatrzymał). - Jestem Theodio Radkroft! Mieliśmy niewątpliwą przyjemność się już poznać!
- Och… - mruknęła Efeeren.
Najwyraźniej arcymagini znała mości hrabiego i nie wyglądało na to, że była tą znajomością zachwycona.
-Wybacz, pani, obcym w tym mieście więc nie wiedziałem, z kim mam przyjemność. - Roger ukłonił się lekko i przerwał równocześnie powitania dwójki przedstawicieli wyższych sfer - Ktoś zastrzelił naszego towarzysza, co paradował w stroju hrabiego Theodia, dla bezpieczeństwa tego ostatniego, a strzały z nieba nie spadają. Ktoś musiał ją wystrzelić, wiec jacyś strzelcy byli.
Mógłby dorzucić jeszcze kilka słów na temat osób, które nie potrafiły zapewnić bezpieczeństwa spokojnym podróżnym, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od złośliwości.
-Ci zaś tutaj leżący najemnicy, napadli na nas, gdyż zdaje się, poczuli się urażeni odmową przyjęcia na służbę do jaśnie hrabiego. Rachunek zasię chcieli wyrównać żelazem, napadli więc na naszych towarzyszy, w tym na poległego naszego druha, któren w odzieniu hrabiego był jego ostateczną ochroną. Myśmy, we dwóch, Pani, z towarzyszem mym Rogerem, którego waćpani już zapoznać raczyła, ruszyli im w sukurs, by od zatraty ich dusze salwować, co było by się i powiodło, gdyby nie ów strzelec, co zdradziecko i z ukrycia raził, miejcie bogowie w opiece wieczny żar jego duszy, towarzysza naszego, Illuriego. - Opowiedział resztę historii krasnolud, wychodząc zza zasłony tak, jak nakazuje protokół - z odkrytą głową i wzrokiem spuszczonym pod stopy arcymistrzyni.

-Widzę, pani, żeście mnie nie poznali… Jam Furin, najmowaliście mnie, pani, do szkolenia straży i do zadań ochrony szlachetnych gości, jejmość opiekunko. Dawno to było, z piętnaście zim temu, lecz rozpoznaję, żeście się, pani, przez one lata ni o jotę nie zmienili, poza tym, że potęga wasza rozkwitła jako kwiaty skalne na graniach Khazad - Gathol, domu mych pradziadów, którzy jeszcze nie skalali swych rąk handlem. - Przedstawił się Furin, kłaniając się arcymistrzyni zgodnie z obyczajem, po czym uklęknął na jedno kolano na znak najwyższego szacunku dla zwierzchniczki lokalnych wojowników. A jeśli już o nich mowa - kilku nawet rozpoznał pod hełmami. Stara gwardia, sam szkolił tych ludzi. Nie było sensu próbować stawiać oporu. Zaś jak idzie o samą arcymistrzynię… Wolał nawet nie myśleć o niej, a jednak - mózg działa tak, że nie da się celowo o czymś nie myśleć, krasnolud więc lekko zaczerwienił się pod gąszczem brody. Miał nadzieję, że nikt z obecnych tego nie zauważył.
Zważając na sytuację, która wynikła i fakt, że hrabia uciekł zza wozu, co nie było raczej zbytnio odpowiedzialne, Lia również wyszła z ukrycia. Nadal pozostawała milcząca,pozwalając mówić innym. Stanęła niedaleko Rogera, w zasadzie za nim. Łuk nadal trzymała w dłoni, by w razie czego mogła go użyć. Chociaż rozglądając się stwierdziła, że nie miałaby szansy. Zawsze była szansa, że kobieta chcąc się pozbyć hrabiego, któego ewidentnie widzieć nie chciałą, po prostu ich wypuści.
Naith widząc jak inni mężczyźni ni to z szacunku, ni to z chęci przeżycia, kłaniali się do ziemi przed przywódczynią, chłopak wyszedł zza wozu, skinął lekko lecz z szacunkiem głową w jej stronę i oparł się o powóz plecami. Zdjął strzałę z cięciwy. Uśmiechnął się do najbliższego halabardzisty i powiedział w stronę kobiety:
- Jestem Naith. Z wykształcenia po szkole zwiadowczej.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteście - odparła czarodziejka, niemal ciskając z oczu piorunami. - Zamordowaliście pięć osób! I odpowiecie przed sądem! Brać ich! - nakazała straży. - Zamknąć ich w celi… ale ją możecie zamknąć w osobnej… niech ich brudne łapska nie tykają niewinnych kobiet… - dodała, wskazując Lię. - Moja droga. Jestem pewna, że nie maczałaś palców w tej okropnej masakrze i z obiecuję, że dołożę starań, żeby oczyszczona cię z zarzutów i uwolniono.
Furin powoli zaczynał sobie przypominać, kim dokładnie jest owa Efeeren, a raczej, jaki jest jej stosunek do mężczyzn. Nienawidziła ich. Nienawidziła silnie i z ledwością akceptowała.
Lia była zaskoczona słowami opiekunki miasta. Miała tylko nadzieję, że jeśli ją przeszukają i odkryją zapas trucizn to kobieta nie zmieni zdania. A może ich nie odkryją?
-Dziękuję,pani. - powiedziała potulnie Lia nie stawiając oporu. Teraz to nie miało żadnego sensu. Zastanawiała się tylko dlaczego ta kobieta tak bardzo nienawidziła mężczyzn, co było widoczne z daleka. Teraz Lia miała dylemat, co robić? Mogła się od nich całkiem odwrócić, albo spróbować im pomóc. Musiała jeszcze dużo przemyśleć.
- Panie hrabio? - Jost zwrócił się do ich szanownego pracodawcy. Zanim sam podejmie odpowiednie kroki, warto by się dowiedzieć, jakież to zdanie na temat tej sytuacji ma Theodio.
Trzymając cały czas hrabiego i chroniąc go przed upadkiem na nierównym bruku cofnął się o krok.
- Szanowna Efeeren! My musimy ruszać dalej! My mamy misję do wypełnienia! - rzucił Theodio. - Naprawdę…
Czarodziejka jednak nie zareagowała na to, za to straż zabrała się za rozbrajanie drużyny. Lia nie była pewna, ale zdawało się jej, że właśnie ją przeszukali dwa razy dokładniej, niż pozostałych. Dziwne tylko, że nie znaleźli noża, za to nie zmarnowali okazji, żeby pomacać kobietę.
-Widzę, że dba Pani o to, by trzymać mnie z daleka od obskurnych łap mężczyzn, ale strażnicy chyba mają na to pozwolenie…. - mruknęła Lia patrząc morderczym wzrokiem na jednego ze strażników. Nie chciała sama wywoływać bójki.
Naith, nie wiedząc co począć, z głupią miną patrzył to na hrabiego, to na Lię, to na Czarodziejkę. Postanowił na razie się nie odzywać.
Tymczasem Efeeren, która jak na razie nie zwracała na Lię większej uwagi, podeszła do niej nerwowym krokiem. Wcześniej strażnicy zadbali, żeby miała ograniczone pole widzenia, jednak teraz, kiedy doskonale mogła ocenić sytuację, mężczyźi odsunęli się od Lii. Nie powstrzymało to jednak przed ostrym spojrzeniem i kilkoma iście wojskowymi słowami wymierzonymi w kapitana straży.
- Dobrze więc. Pójdziesz ze mną! - oznajmiła Lii, chwytając ją pod ramię. - Reszta do celi!
Lia ruszyła bez słowa.
- Chwila, chwila! - zawołał Theodio. - Ona pracuje dla mnie! Ma mnie ochraniać! A jak ma to robić, kiedy jej…
- Zamilcz - syknęła Efeeren.
Furin, dotychczas nieobszukiwany przez straż, skrzywił się, jakby niuchał świeże guano gryfa. Kto to widział, żeby jakiś podrzędny strażnik jemu, żołnierzowi z sześćdziesięcioletnią praktyką, miał broń odbierać. Staremu wojakowi płakać się zachciało. Zostało mu liczyć na honor strażników i ich zwierzchniczki - może na znak szacunku dla sedziwego (wedle ludzkiej miary) wieku pozwolą mu poddać się bez hańbiącego składania broni na ich ręce… W każdym cywilizowanym miejscu przecież wystarczyłoby jego słowo honoru.
- A! To mam może nie mówić o tym, że ktoś się włamał do zarządcy portu? Że drzwi były otwarte? - zapytał zdenerwowany hrabia. To był pierwszy raz, kiedy widzieli go zagniewanego. - Mogą to potwierdzić moi towarzysze! Ha! - dodał, spoglądając na Rogera.
Naith uderzł się otwartą dłonią w czoło. Otarł twarz w ręce i spojrzał ciężkim wzrokiem na hrabiego.
- No. Towarzyszu.- rzekł kpiąco do Rogera. - Potwierdzisz?
Roger nie odpowiedział. W końcu należy spełniać prośby pięknych kobiet. Szczególnie gdy mają w obstawie dwudziestu zbrojnych ludzi.
Czarodziejka chyba myślała inaczej, bo spojrzała wymownie na włamywacza.
- A więc? - zapytała podejrzliwie.
- Wiec mam mówić, czy nie? - spytał Roger. - Może się tak zdecydujesz?
- Typowy mężczyzna… - syknęła czarodziejka. - Nie posiadasz na tyle inteligencji, żeby wiedzieć, kiedy możesz mówić, a kiedy milczeć. I właśnie dlatego powinniście być trzymani, jak psy. Na uwięzi, albo w klatkach. Wtedy może byście nie sprawiali tylu problemów.
- Może wtedy rodzaj ludzki by wymarł - odparł Roger. Spojrzenie skierowane na czarodziejkę mówiło wyraźnie, że brak niektóych osób nie sprawiłby mu przykrości.
- Ach! I znowu! Tylko jedno wam w głowach!! - zawołała rozjuszona.
- Ależ skąd, nawet na myśl by mi nie przyszło - odparł, ciągle na nię patrząc, Roger.
-Ja tam myślę jeszcze o zakąsce, nie tylko o jednym… - mruknął Furin, głaszcząc swój rodowy toporek. Bo tak myślał o tej siekierce do rąbania chrustu.
- Oddawaj to… - warknął na krasnoluda jeden ze strażników, zabierając mu resztę broni.
Czarodziejka tymczasem piorunowała spojrzeniem Rogera.
- Przypominasz mi pewnych ignorantów, którzy niespełna miesiąc temu doprowadzili do śmierci mojego starego przyjaciela. I połowy miasta… Nienawidzę takich ludzi… zabrać ich w końcu do celi - nakazała.
-Mości strażniku, wstyd się przyznać, ale mam jeszcze chyba nóż na czarną godzinę schowany. Ino sam nie wyjmę, bo za głęboko, zajrzeć by kto musiał! - powiedział Furin
- Rozbieraj się - nakazał strażnik.
Furin z radością obnażył swe włochate, od tygodnia niemyte jestestwo. Wiatr hulał mu we włosach na klatce piersiowej, a piękny i zdrowy warkocz łonowy powisał radośnie przy prąciu, którym krasnal bujał na boki ruszając biodrami. Furin wypiął się rzycią do strażnika, co to mu broń zabrał i rzekł:

-Mości strażniku, zajrzyj no, może wyjmiecie, bo isto za głęboko ukryłem!
Lia odwróciła wzrok….
Naith mimowolnie się uśmiechnął, lecz też odwrócił wzrok, gdyż każdy wiedział, że krasnoludy mają włosy… wszędzie.
Roger, który stale wpatrywał się w czarodziejkę, czekał spokojnie na dalszy rozwój sytuacji.
Efeeren pobladła ze wściekłości. Podeszła dostojnym krokiem do strażników, którzy nie wiedzieli, co zrobić z Furinem i wyciągnęła zza pasa jednego z nich wojskowy nóż.
-Chce się mości opiekunka pobawić? Marzę wręcz o pani dłoniach, które czynią istne czary… - rzekł Furin
- Samosąd, jak widzę - powiedział Roger. - Piękne obyczaje tu panują.
- Wstrętny, śmierdzący, bezbożny… - warczała czarodziejka, podchodząc coraz bliżej nieświadomego zagrożenia krasnoluda. - Trzymajcie go - poleciła, a w jej oczach dało się zobaczyć postanowienie i istną furię.
Naith nie mogąc powstymać się od głupiego uśmieszku, postanowił coś powiedzieć.
- Ależ nasz towarzysz chciał tylko oddać swoją broń. Albo dwie…
- Tak… słyszałam, że nazywacie to coś dzidą… z przyjemnością ją zabiorę… - syknęła.
 
sniadaniedolozk jest offline  
Stary 08-04-2014, 12:44   #13
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lia nie wtrącała się w zaistniałą sytuację dla własnego dobra. Ale jednak to była zabawna sytuacja. A Furin nie przejmował się możliwością stracenia przyrodzenia. Chyba nie było mu potrzebne.
- Ale co się dzieje…? - zapytał zduszonym głosem wystraszony hrabia. On również został przeszukany, jednak żadnej broni mu nie odebrano, ponieważ… tak, właśnie. Ponieważ żadnej broni nie miał.
- Panie hrabio, mamy tu jawne zastraszanie szlachcica i jego ochrony w czasie trwania ważnej misji, przez jakąś funkcjonariuszkę - rzekł Naith. - Co w takim momencie należy zrobić?- Spojrzał chytrze na czarodziejkę.
- W tym mieście ja ustanawiam prawo… - wysyczała kobieta.
- To widać - mruknął Roger. - Zbiry napadają na przyjezdnych, a potem tych, co się bronią, wsadza się do lochu.
- Pani, starczy… - mruknął cicho, jakby niepewnie, kapitan straży.
- Zabrać mi ich sprzed oczu!! - wywarczała, ciskając nożem pod nogi Furina tak, że ten niemal otarł się o jego przyrodzenie, po czym wbił się między kostki w bruku.

Wkrótce drużyna (łącznie z Lią, o której rozjuszona magiczka zapomniała), trafiła do uroczej, zatęchłej celi. Pomieszczenie chyba nie bardzo było przystosowane do przetrzymywania jeńców. Niby wstawiono tutaj grube, wyglądające na naprędce zrobione kraty, jednak okienko na ulicę (przez które mogli obserwować buty przechodniów) zdawało się nie spełniać oczekiwań. Niby nikt nie mógł się przez nie wydostać, jednak można było podrzucić więźniom broń.
Wszyscy zostali przeszukani. Rogerowi zabrano oczywiście też wytrychy, a więc nie było mowy o wydostaniu się tym sposobem. Strażnicy zostawili ich w celi (Furina bez odzienia) i poszli.
Hrabia rozpaczał.
Furin po raz pierwszy od dawna płakał - zabrali mu wszystko, co miał przy sobie, czyli sprzęt wart kilka wiosek. Krasnolud cicho ocierał łzy brodą.
I że Lia musiała na niego w takim stanie patrzeć… Upewniła się, czy sztylet, który miała w bucie był na miejscu i zaczęła analizować jak możnaby się stąd wydostać. Już nie z takich miejsc się uciekało.
- Hej, chcecie nas zagłodzić!? - krzyknął Roger. - Strażnik! - zawołał.
- Zamknij ryj! - doleciała go odpowiedź.
- A co? Spać nie możesz?!
- Ścierwa musze pilnować, to i nie śpię - odwarknął strażnik.
- Skoro nie śpisz, to może przyjdziesz i pogadamy? - spytał Roger.
- Słyszę doskonale i stąd, psi synu.
- Te, dzicia, mamusia cię nie nauczyła, że nie wolno tak mówić do innych? - Roger ciągnął dialog.
- Nie pamiętam co twoja matka mówiła, jak ją chędożyłem.
- Takiemu lebiedze to by nawet nie stanął - odparł Roger. - Więc się nie wysilaj na dowcip, tylko lepiej o swoich licznych tatusiach opowiedz.
Nagle słyszycie kroki. Zrazu ciche, jednak po chwili coraz głośniejsze. Po kolejnej chwili mogliby przysiąc, że podłoga zaczyna się trząść. Nagle przed kratami ukazał się strażnik. Istny stolin. 7, 5 stopy wzrostu, wagi co najmniej 2 cetnary.
- Który mi tam pyskuje? - Zahuczał prawie spod wysokości sufitu.
- A co? Zaskoczony? - spytał Roger. - Do tej pory nikt słowa nie powiedział, czy też jesteśmy pierwszymi gośćmi tego lokalu?
- A ciebie za karę tu zesłali
- kontynuował, nie czekając na odpowiedź tamtego. - Chłop jak dąb i zamiast panny rwać w mieście czy przygód na świecie szukać, to w lochu tkwi? Za co cię tu ta wiedźma wsadziła? Żeś na nią z góry spojrzał?
- Okropny babsztyl - dodał Naith rozumiejąc chyba strategię towarzysza. - Mężczyzn nienawidzi… też mi! Bez nas ten świat na psy by upadł!
- Lady Efeeren jest cudowną kobietą - odparł złośliwie strażnik. - Doskonale wie, że uwielbiam to miejsce, a w szczególności… jego gości… czy raczej to, co pozostaje, po przesłuchaniach. Zaczniemy już niebawem, a ty - wskazał paluchem Rogera - pierwszy wyśpiewasz wszystko, co wiesz…
- Obiecanki, cacanki - roześmiał się Roger. - Za cienki jesteś, jak dla mnie, więc weź stąd swoją eunuchowatą dupę, skoro nic mądrego nie potrafisz powiedzieć.
Rogerowi odpowiedział jednak jedynie złośliwy śmiech, kiedy strażnik wychodził.
Naith machnął do towarzyszów i powiedział cicho:
- Słuchajcie, musimy obmyślić plan ucieczki. Nie będziemy siedzieć tu do śmierci. Albo aż przyjdzie po nas ta jędza.
- Możemy wyjść drzwiami, oknem - powiedział Roger. - Dobry pas i można wygiąć każde żelazo. Wystarczy się przyłożyć.
Naith sięgnął pod koszulę i zdjął pasek. Był on jednak trochę cienki.
- Zdejmuj też swój, to będzie większa szansa.
- Co dwa, to nie jeden.
- Roger skinął głową i ściągnął swój pas. - Przydałoby się coś, co można by wykorzystać jako dźwignię.
- Ma ktoś coś takiego? Buta z twardą podeszwą? Kawałek żelastwa? - rzekł Naith, którego już trochę zaczęły irytować spadające z tyłka spodnie. Jednak mógł to przeboleć, gdyż kombinować uwielbiał, chociaż nie wtedy, kiedy groziła mu śmierć.
- Hrabio, co masz przydatnego przy sobie? Albo cokolwiek. - zapytała Lia, gdyż Hrabiego mogli nie przeszukiwać zbyt dokładnie wiedząc jaki jest. A mógł mieć coś co im by się przydało. Nawet jakąś pierdółkę, która mogła okazać się przydatna.
- Niestety. Pióro mi zabrali. Notes też - pożalił się Theodio, szukając po kieszeniach.
- A pasek hrabia szanowny ma? - spytał się Naith. - Przyda nam się.
- Ach, oczywiście! - Hrabia zaczął rozpinać pasek stroju trefnisia. Niestety zaskutkowało to tym, że za małe odzienie dziwnie zaczęło z niego spadać. - Oj…
Chłopak wziął od niego pasek, złączył ze swoim i podał Rogerowi. Jednak ów pasek, już w dotyku sprawiał wrażenie… innego. Cięższy, niż można było się spodziewać, chociaż był z delikatnego, na oko, materiału.
Złoto zaszyte w pasku? Zapas na czarną godzinę?
- Co jest ciekawego w tym pasku, panie hrabio? - spytał cicho Roger. - Ktoś coś tam zaszył? Można sprawdzić?
Piłka do metalu by się przydała, pomyślał, wyrzucając sobie brak rozsądku i nieodpowiednie przygotowanie do wyprawy.
- Nie wiem. Ale to coś cały czas mnie uwirało, odkąd kazaliście mi to założyć - pożalił się arystokrata.
Roger w tym momencie uświadomił sobie, że to wszak nie jest hrabiowski pasek. Ciekawe, co tam miał ich świętej pamięci towarzysz...
Klamrą własnego pasa spróbował rozerwać szwy. Po chwili mu się udało. W pasku znajdowało się kilka podłużnych przedmiotów, tak przyjemnie znajomych… i nóż. Ostry nóż do rzucania.
- Szkoda, ze nie mamy trochę srebra - powiedział. - Za garść monet jakiś ulicznik sprezentowaby nam łom, a może i jakiś nożyk na dodatek.
Naith pogrzebał trochę po kiesach, lecz żołnierze wszystko mu zabrali, co do centa.
- Cholerni żołdacy - wyszeptał do siebie chłopak.
- Dorabiają do marnego żołdu - mruknął Roger, oglądając znaleziska. - Co prawda nie jest to srebro, ale może się do czegoś przyda. Lio, nie masz czasem lusterka?
-Nie. Ale za to nikt nie zabrał mi sakiewki. - odpowiedziała wskazując na sakwę przy pasie.
- No to może cię podsadzimy, a ty oczarujesz blaskiem srebra jakiegoś przechodnia, który podrzuci nam kawał solidnej stali? - zaporopnował Roger. - Łom czy coś takiego.
- Skoro innej możliwości nie mamy… - wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę okna wyciągając przy okazji nieco monet.
Furin siedział i przyglądał się towarzyszom z miną szympansa po lobotomii. W końcu jednak przemógł się i rzekł:
-Wiecie… wszystko mi zabrali… Ale nie siłę. Jestem mocny jak tur - jak każdy z moich braci, zanim zatłuśli na galaretę. Jakby przydał się mocny chłop, ino rzeknijcie co… A jakby kto kawał żelaza znalazł dla mnie i pasujące gacie, dłużnikiem jego będę póki tchu w kosmatej piersi starczy.
- Te ze mnie spadają… - odparł hrabia, ściągając błazeńskie spodnie i podając Furinowi. Sam miał pod spodem jeszcze lniane gatki, więc nie świecił gołotyłkiem.
Lia stała już przy oknie w myślach dziekując hrabiemu, że podzielił się spodniami z krasnoludem. Oby pasowały!
- No dobra, kto mnie podsadzi do tego okna?
- Może ja, skoro to mój pomysł - powiedział Roger. - Nie ważysz, mam nadzieję, za dużo - powiedział z uśmiechem po czym stanął pod oknem.
- O to się nie martw. - odpowiedziała i podeszła do niego. - Więc jak?
- No to hop - powiedział Roger, podstawiajac splecione dłonie.
Nie była pewna czy Roger długo wytrzyma utrzymując jej ciężar na rękach,ale mimo to stanęła na jego splecionych dłoniach. Gdy dosięgnęła okienka złapała się “parapetu” i przystawiła głowę by rozejrzeć się czy idzie ktoś, kto byłby w stanie im pomóc.
Jednak przez dwia szczeble, jakby symbolicznie wstawione, nikogo nie widziała. Lia oceniła, że mogłaby spróbować się przez nie przecisnąć, jednak nie była pewna, czy dałaby radę. No i te kratki… Nikogo nie widziała, jednak słyszała rozmowę strażników.
Lia próbowała usłyszeć rozmowę, jednak nie miało to większego sensu. Jak zwykle: wino, dziwki i te sprawy. Lia zeszła na dół i spojrzałą na swych towarzyszy.
-Niestety. Tam stoją tylko strażnicy. A oni nam raczej nie pomogą. Inny plan?
- Można spróbować zmusić tego wielkiego do wejścia do celi, a potem go jakoś unieszkodliwić…- zaproponował Naith. - Udawać jakąś chorobę, albo co…
Roger otrzepał ręce.
- No cóż, szkoda - powiedział.
Podszedł do kraty i zaczął oglądać zamek.
Oczywiscie nikt się nie potrudził, by ułatwić biednym więźniom wyjście i zamek można było otworzyć tylko od strony korytarza. Co prawda można było przełożyć rękę i spróbować, jak dobre są wytrychy, ale zamek wyglądał na strasznie toporny. Może lepiej by było zostawić tę próbę na później, a teraz spróbować coś bardziej prymitywnego.
- No to zobaczmy, ile masz siły, Furinie.
-Się robi! - rzekł uportkowiony krasnolud, podchodząc do krat. Popatrzył, gdzie kończą się drzwi, gdzie znajduje się większa płaska powierzchnia z zamkiem w środku. Wziął rozbieg i uderzył z impetem w drzwi, chcąc je wyważyć. Łupnęło, trzasnęło i krasnolud padł w tył obolały. Za to huk zwrócił uwagę strażnika:
- Ciszej tam panienki! - ryknął z oddali.
- Spróbujmy razem uwiesić się kraty, może coś to da…- rzekł Naith bez przekonania, nawet nie wierząc w swój pomysł.
- Jedyne wyjście - powiedział cicho Roger - to spróbować wyłamać pręty z okna. A potem spróbować ściągnąć tu tego osiłka. Solidny pręt w dłoni to niezły argument.
- Próbuj, jakoś że najcięższy z nas… bez obrazy - rzekł Naith w stronę krasnoluda.
-Podsadźta mnie jeno… A potem uwieśta się moich portek. Spróbujemy we trzech, diabelne żelastwo musi puścić.-Odrzekł krasnal w toplessie.
- Prędej twoje portki pękną, niż te pręty - stwierdził Roger. - Myślałem o założeniu pasów na pręty i skręcenie. Taki pręt powinien się wygiąć.
Krasnolud podrapał się najpierw po głowce, potem po głowie, a następnie skonstatował:
-Może i masz waćpan dobry koncept. Zatem czyńże waść, co trza, a pociągnąć potem pomogę.
- Eee… panowie… a nie lepiej poczekać? - zapytał niepewnie hrabia. - Wyjaśnię Efeeren, że doszło do nieporozumienia. Na pewno zrozumie…
- Zrozumie, albo i nie - powiedział cicho Roger. - Ale raczej nie wygląda na taką, co ma dobre serduszko. To widać i słychać.
- Ale ostatnio też tak było… no… chociaż nikt wtedy nie zginął… - odparł smutno Theodio.
- Ostatnio? - zainteresował się Roger. - Co się zdarzyło ostatnio?
- Aaa... nic ciekawego… - powiedział szybko hrabia, uciekając spojrzeniem.
-Nalegamy, aby hrabia opowiedział nam to.
Roger wbił w hrabiego wzrok pełen zainteresowania.
- Nie mogę powiedzieć… bo to w sumie głupie było… - mruknął arystokrata, uważnie studiując swoje obuwie.
Naith podszedł do hrabiego, złapał go lekko za ramię, spojrzał się na niego i powiedział:
- Mości hrabio, musi nam pan powiedzieć. To może uratować nas przed odsiadką... Albo gorzej!
- Wiedzielibyśmy mnie więcej - dorzucił Roger - czego możemy się spodziewać.
- No dobrze, dobrze… - poddał się w końcu arystokrata. - No bo to było tak, że już wcześniej płynąłem na Wyspy Gryfów… No i wszystko szło dobrze, dopóki nie wsiadłem na statek. Myślałem, że oni płyną tam, ale okazało się, że to są piraci… i to nie ci, którzy robią wypady w stronę Imperium, ale ci tacy, którzy przemycają artefakty. - Westchnął tęsknie. - Mieli na pokładzie skradzione Serce. To Serce Ognia, z Wysp Gryfów. Okazało się, że poprzedniej nocy złodziej im je opchnął za marne grosze, a, nie wiem jak, wykradł je ze świątyni. Piraci chyba chcięli mnie przyłączyć do kompani, skoro wsadzili mnie do luku, gdzie trzymali skarby (bo przecież byle komu by ich nie pokazywali), ale wtedy pojawiła się Efeeren ze swoimi ludźmi. Ponoć doszły ją słuchy, że to statek przemytników i się nieco poirytowała. - Podszedł do krat, ponownie wzdychając. - Wtedy też wsadziła mnie za kraty, chociaż zaklinałem się, że zostałem wcielony w szeregi piratów przez przypadek i jestem tam nowy, i że nic wcześniej nie wiedziałem.
- No to wisimy - mruknął Roger. W towarzystwie byłego pirata raczej nie mogli liczyć na łaskę.
- Eferen za to popatrzyła na mnie wtedy, chyba ze współczuciem... po czym wyrzucili mnie z celi i dali pieniądze na wynajęcie powozu do domu... - zakończył swoją opowieść, wzdychając ciężko.
Roger wzniósł oczy ku niebu, a raczej ku sufitowi, a potem zwrócił się do krasnoluda:
- Chwytaj za te pręty. Zobaczymy, co się uda z tym zrobić.
Najwyżej na dodatek oskarżą nas o niszczenie mienia, pomyślał.
Jako się rzekło, Furin złapał żelastwo oburącz, ile sił, i począł ciągnąć, zapierając się nogami o ścianę poniżej okna. Niestety (albo i stety), krata była zbyt solidnie zamocowana. Jedynym, co udało im się osiągnąć, było ciche trzeszczenie.
- Weź te pasy, obwiąż nimi dwa pręty, a potem zacznij skręcać - zasugerował Roger.
Takoż krasnolud wziął i uczynił, ale szybko okazało się, że pasy są zbyt słabej jakości, żeby cokolwiek nimi zdziałać.
Drużyna kombinowała tak niemal do rana. Dopiero smętne wyskrobywanie cegieł zaczęło przynosić jakiś efekt, jednak zdawali sobie sprawę, że zanim zdążą wyciągnąć pierwszą, przyjdzie strażnik. Znużeni w końcu usnęli. Każdy znalazł sobie mniej lub bardziej wygodny kawałek podłogi i zagarnął nieco słomy.
Los raczej się do nich nie uśmiechał. Obudził ich ten sam strażnik, co poprzednio, w towarzystwie kilku innych.
- Ty tam! - zawołał, wskazując Rogera. - Wstawaj i idziesz z nami! Obiecaliśmy coś sobie zeszłej nocy - dodał z brzydkim uśmiechem.
- A gdzie idziecie? - zaciekawił się hrabia, również wstając. - Nie ma szanownej Efeeren? Chciałbym zamienić z nią kilka słów!
- Nie ma! Stul pysk! - ryknął na niego strażnik.
Po prawdzie “majestat” młodego hrabiego polegał w tym momencie na nieco przymałej tunice, ściągniętej jeszcze z Iluriego.
- Spadaj - odparł Roger. - Przyjdź z sędzią, albo z dowódcą straży. A najlepiej z samą Efeeren.
- Zawsze możemy zastosować najlepsze z możliwych wyjść… siłowe - odparł strażnik z podłym uśmiechem. - Brać go!
Czterech strażników z obstawy, wyciągnęło swoje krótkie miecze.
- Ej! Ja chcę się widzieć z szanowną Efeeren! - nalegał hrabia.
- Nie dam się zabrać. - Roger, udając przestraszonego, cofnął się aż pod okienko. W dłoni miał już gotowy (acz nie na widoku) sztylet.
Furin, widząc, co się święci, wybrał sobie był dogodną pozycję trochę po ukosie od Rogera, bliżej wejścia. Klasyczne oflankowanie nadchodzącego natarcia w więziennej mikro skali.
Niespodziewanie drzwi z drugiej strony więziennej kraty otwarły się z hukiem. Do środka weszła Efeeren, a zaraz za nią wkroczył dziwaczny jegomość w czarnych szatach.
- Co wam tyle zajmuje? - syknęła na strażników kobieta.
- Szanowna Efeeren! – zawołał rozradowany hrabia. - Jak dobrze panią widzieć!
- Cicho, błaźnie... – warknęła na niego.
Podczas gdy młody Theodio usiłował coś powiedzieć, a kobieta go uciszała, drużyna miała okazję dokładniej przyjrzeć się nowemu nieznajomemu. Pierwsza, poza obszernymi, czarnymi szatami, w oczy rzucała się połyskująca łysiną, blada głowa. Wydawało się, że skóra mężczyzny nie posiada w ogóle pigmentu. W porównaniu do opalonej magini, nieznajomy wyglądał wręcz niezdrowo... i nieco mrocznie.
Nikt z nich nie miał szerszej magicznej wiedzy, jednak wiedzieli, że gdyby był to nekromanta, już dawno wdałby się w walkę z Efeeren.
Nieznajomy, ignorując zamieszanie, które powodował hrabia, podszedł do kraty i skinął ręką, żeby podeszli bliżej.
Jak na razie było to bardziej optymistyczne zajęcie, niż wyżynanie się z żołnierzami, zatem Roger zbliżył się nieco do krat. Ale nie na tyle, by się do nich przykleić. Uznał, że odrobina dystansu nie zawadzi.
- Mam dla was propozycję pracy. Krótka, przyjemna. W zamian wydostaniecie się stąd i znajdziecie z dala od Efeeren i jej ludzi - powiedział mężczyzna.
- Krótko i zwięźle - odparł Roger. - Jakieś, ze tak powiem, konkrety?
- Potrzebni mi ludzie, którzy pomogą przetransportować dostawę gryfów do Królestwa Północy - odparł nieznajomy.
Gryfy! Niebezpieczne stworzenia, które straszliwie ciężko wytrenować. Szkolenie takiego obowiązkowo musiało się zacząć tuż po wykluciu, albo zdziczała bestia była nieużyteczna. Gryfy były jednym z najdroższych i niewątpliwie najszybszych środków transportu. Ponoć potrafiły lecieć o wiele szybciej, niż koń galopował, jednak męczyły się też szybko i nie mogły nieść wiele więcej, niż ważył dorosły mężczyzna, przez co stały się ulubionym środkiem transportu szlachty.
- Ciekawie to brzmi - stwierdził Roger. - Powiedzmy, że byłbym zainteresowany. Jakie duże są te gryfy? Na czym polega problem z ich transportem? I dlaczego my? Nie mówiąc już o tym, że mamy pewne zobowiązania. - Rzucił okiem w stronę hrabiego.
- No i... zdaje się, że jesteśmy bez ekwipunku - dorzucił.
Sprawa niewąsko śmierdziała, ale czy mieli wybór?
Nieznajomy zerknął w stronę hrabiego, na którego krzyczała Efeeren… potem ponownie… pokręcił głową i wlepił w niego wzrok. Na jego twarzy wyraz zdziwienia ustępował powoli miejsca rozbawieniu.
- Pani… nie mówiłaś, że panicz Radkroft ponownie przybył do miasta - zwrócił się do kobiety. Ta przerwała swoją tyradę o braku szacunku, żeby zerknąć niechętnie na łysego mężczyznę.
- Nie była to istotna informacja - odparła.
- No to postanowione!
- Lord Mavreel! - zawołał Theodio, odskakując w tył, jakby wystraszony.
Nowo przybyły spojrzał na niego zdumiony, po czym pochylił głowę i złapał się dwoma palcami u nasady nosa, jakby go głowa bolała.
- Nie. Nie jestem wampirem - odparł, jakby podobną rozmowę mieli wcześniej. - Jakbym był wampirem, nie mógłbym chodzić w świetle dnia… Słońce by mnie zabiło, prawda?
- Czarna magia - rzucił od razu młody hrabia.
- Nie znam się na nekromancji, ale chyba nie na tym polega… a nawet, jeśli bym był nekromantą, to szanowna Efeeren zajęłaby się mną.
- A więc jesteście w zmowie! - Teraz Theodio wyglądał na naprawdę wystraszonego. A “szanowna Efeeren” na naprawdę wściekłą.
- Ty mały… - zaczęła, poprawiając chwyt na swojej lasce.
- No i jest kolejny problem - wtrącił się Roger. - Nie możemy zostawić pana hrabiego. Obiecaliśmy mu pomoc - wyjaśnił uprzejmie.
- Kto to jest? - zwrócił się do hrabiego. A nuż by się okazało, że lepsza jest Efeeren, niż ten cały Lord Mavreel.
- Wampir - wypalił od razu Theodio.
- Hmm… chyba nasz młody Theodio nie pamięta, jak ostatnim razem prosił, żebym pozwolił mu bliżej przyjrzeć się gryfom z mojej stajni… - rzucił tonem pogawędki lord. - No trudno.. a już chciałem pozwolić…widać muszę poszukać kogoś innego…
Młody hrabia spojrzał na jego lordowską mość ze zdumieniem. Przez twarz Theodia przetoczyły się wyraz zwątpienia i obawy, które jednak szybko ustąpiły ekscytacji.
- O tak! Z chęcią! Wszystko! - zawołał do pleców lorda Mavreela, który zaśmiał się cicho.
- Hola! - zagrzmiała Efeeren. - Ja się nie zgadzam!
- Wykupuję ich… - oznajmił lord, rzucając olbrzymiemu strażnikowi brzęczący mieszek.
Roger już dłużej nie protestował. Zgoda hrabiego stanowiła równocześnie pozwolenie dla jego ochroniarzy.
- W takiej sytuacji i ja nie będę protestować - powiedział. -Z przyjemnością przyjrzę się tym stworzeniom.
-Takoż i ja. Masz waćpan, panie wampir, moje doświadczenie i umiejętności. Daj jeno jakoweś żelazo na siebie oblec i garść na jakowymś zagnieść, a żaden napad nie będzie ci strasznym. - zareklamował swe usługi krasnolud.
- Krasnolud chce lecieć na gryfie? - zapytał zdumiony lord. - Niechaj tak będzie… Efeeren! Wykupuję ich i cały ich ekwipunek - powtórzył. - Wypuśćcie ich i oddajcie rzeczy. Poczekam na zewnątrz. - I po tych słowach odszedł.
Strażnicy zerknęli niepewnie na maginię.
- Nie słyszeliście? - warknęła niepocieszona. - Puścić ich. - I również wyszła.
No i znów się okazało, że za worek złota wszystko można mieć, pomyślał Roger, z trudem opanowując chęć zagrania na nosie wielkoludowi, co tak się palił do wzięcia go na tortury.
- Nasze rzeczy poproszę - powiedział, zwracając się do strażników..
Olbrzymi strażnik spojrzał na Rogera z góry, wyraźnie niepocieszony, po czym wsunął klucz do zamka. Szczęknęło, jęknęło i krata się otworzyła. Zamek rzeczywiście cieżko chodził. Drab odsunął się, przepuszczając drużynę.
- A nie mówiłem, że wszystko załatwię? - zaśmiał się hrabia Theodio. - Wystarczyło porozmawiać z Efeeren! - dodał zadowolony.
- O tak, jasne - zgodził się Roger, tonem niezbyt pasującym do słów.
-A mój ekwipunek to gdzie? Mości strażniku, to było warte więcej, niż wasz roczny żołd. Lepiej, żebym odebrał moje ruchomości w stanie nienaruszonym…- powiedział Furin do strażnika.
Strażnicy spojrzeli na Furina spode łba, po czym ponaglili, żeby wyszedł… nie dokładnie tymi słowami, ale przynajmniej nie poganiali swoimi krótkimi mieczykami. Piętro wyżej, gdzie stał stół z jawnie rozłożonymi kartami, ciśnięte w róg leżały ich rzeczy. Theodio przypadł do swojego kufra i pogładził go czule, oddychając z ulgą.
Furinowi aż się łezka w oku zakręciła ze wzruszenia na widok starego przyjaciela - Ostrza Zachodu. Krasnolud zakuł się spowrotem w cały swój pancerz, rozmieścił broń na sobie tak, by mieć do niej swobodny, szybki dostęp. Sprawdził, czy krótkie miecze łatwo wychodzą z pochew, poprawił rękawice, by fałdy kunsztownie wyprawionej skóry nie zmieniały czucia broni w jego rękach i rzekł do nowego pracodawcy:
-Do usług, mości pana dobrodzieja. Za pozwoleniem jednak, wiem, iż transport odbędzie się wierzchem, na gryfach… pozwól zasię, panie, bym nieco zmienił swe wyposażenie u handlarza. I zezwól, panie, bym zaciągnął u waszeci większy jeszcze nieco dług, niż obecny, któren jednako waszmość z żołdu mego raczy sobie obtrącić, gdyż za poprzednią mą misję, która w ten żałosny sposób, z woli siły wyższej się potoczyła, nie otrzymałem jeszcze zapłaty.
- Ale nasze zadanie jeszcze się nie skończyło! - zawołał urażony hrabia.
Roger, podobnie jak Theodio i Furin, ucieszył się z odzyskanego dobytku, chociaż nie okazał tego w taki sposób, jak oni. Radość jednak nie przyćmiła braku zaufania i do strażników w ogóle, i do ich uczciwości w szczególności. Dlatego też dokładnie sprawdził zawartość plecaka, tudzież - jeszcze dokładniej - zawartość sakiewki. Jakby nie było, nie miał zamiaru być dobroczyńcą jakichś strażników, nawet jeśli w perspektywie czekała dobrze płatna praca. I rzeczywiście. W sakiewce brakowało monet… wszystkich! Na szczęście niczego, poza pieniędzmi nie ubyło.
- Panie hrabio, niech pan lepiej sprawdzi zawartość tego kuferka - powiedział Roger - bo tu kradną na potęgę. Panowie - zwrócił się do strażników - uprzejmie proszę o zwrot tych pieniedzy. Bardzo uprzejmie.
Ton, nie da się ukryć, z uprzejmością nie miał nic wspólnego.
-Mości hrabio, oczywiście, że nie. Jednakowoż, zważywszy na nowe okoliczności, należy przygotować się dobrze na czekające nas wyzwania, pańską ekspedycję zaś prowadzić niejako przy okazji - wszak kurs jej jest zbieżny z tym, który wytycza nam zlecenie owego magnata. - odrzekł Furin, dokańczając ostatnich, rutynowych poprawek swego stroju.
Tymczasem Theodio zdawał się nie słuchać słów Furina. Czym prędzej ściągnął z szyi rzemyk, po czym wsadził go do dziurki od klucza. Wielu mogło zdziwić zachowanie hrabiego, jednak nie dało się ukryć, że bardziej zaskakującym było to, że kiedy panicz przekręcił rzemyk, rozległ się charakterystyczny trzask przeskakujących zapadek.
Kiedy wieko kufra się uniosło, oczom zebranych w końcu ukazała się zawartość: kilka, może kilkanaście pękatych sakiewek. Theodio wyciągnął jedną i zaczął liczyć złote i srebrne monety. Znamiennym było, że nigdzie tam nie widać było miedzi.
- O kurwa… - wyrwało się jednemu ze strażników.
W sumie członków drużyny również zadziwiła zawartość kufra. Młody hrabia wcześniej nie miał okazji, żeby go otworzyć.
- Panowie! - warknął Roger, odrywając uwagę strażników od zawartości kufra. - Rodziłbym, zebyście natychmiast sięgnęli do swych sakiewek i oddali moje pieniądze, które sobie przywłaszczyliście.
- My nic nie mamy. Bierzcie swoje rzeczy i wynocha, albo wrócicie do celi - warknął jeden ze strażników. Drugi dalej oszołomiony patrzył na liczącego pieniądze hrabiego.
- Skoro nie macie... - Roger złapał swój plecak, przypasał szablę i ruszył w stronę drzwi. Gdy przechodził obok strażnika chwycił go nagle za gardło, a do pleców przystawił nóż.
- Jaka jest kara dla złodzieja, złapanego na gorącym uczynku? - spytał uprzejmie.
- Puszczaj go, albo trafisz z powrotem do celi! - krzyknął drugi dobywając broni.
- Nie żartuj, chłopcze - odparł Roger. - Właśnie dokonałem obywatelskiego aresztowania złapanego na gorącym uczynku złodzieja. I schowaj ten scyzoryk, bo jeszcze zaszlachtujesz swego koleżkę.
- Na gorącym uczynku?! - wrzasnął ponownie strażnik, bynajmniej nie kwapiąc się do chowania broni.
- Owszem. I mam na to świadków. Nie widać? - Kiwnięciem głowy wskazał swoich kompanów. - Były pieniądze, teraz ich nie ma, a byliście tutaj tylko wy. A ja bardzo nie lubię złodziei - podkreślił.
Furin stanął tuż obok drzwi z obnażonym mieczem - tak, by za plecami mieć litą ścianę, a jednak obejmować zasięgiem cięcia cały otwór. Był gotowy, w razie, gdyby któryś ze strażników - złodziei chciał zrobić coś głupiego.
- HA! Czy komuś jeszcze coś zginęło? - zapytał wyraźnie poirytowany strażnik. - Jeśli nie potrafisz policzyć własnych pieniędzy, nie wiń nas, a siebie! Opił się pewno w jakiej karczmie! A skąd mamy wiedzieć, co było w twojej sakwie?! He?! Gówno nas to obchodzi! A jeśli zaraz nie puścisz mojego kompana, porozmawiamy inaczej!
- A w mordę żeś chciał? - spytał teraz już nieźle wkurzony Roger. - Nie dość, ze złodziej, to jeszcze kłamca. Wy odpowiadacie za majątek więźniów, a zatem z was ściągnę moje srebro. Najwyzej najpierw wyślę was na spotkanie z przodkami, a potem odbiorę sobie swoją część. Resztę wam zostawię. Przyda się na pogrzeb.
Nagle do pomieszczenia wszedł lord Maavrel. Ogarnął beznamiętnym spojrzeniem całe zajście i podszedł do Rogera.
- Ile tobie brakuje? - zapytał.
- Trzy sztuki złota, dwanaście sztuk srebra. O trochę miedzi juz nie chodzi - odparł natychmiast Roger.
- Kto normalny tyle przy sobie nosi?! - zawołał wściekły strażnik. Drugi dalej trwał nieruchomo, obawiając się o swoje życie.
- Jasne, nikt. - Roger skinął głową, lekko, w stronę hrabiego, a raczej jego kuferka. - Niektórzy nie wierzą w banki, a inni potrzebują na pilne i niespodziewane wydatki.
-Prawda to, jako żywo. Trzosik tego jegomościa pełniejszy był, niźli jest. A sam srebra swego nie dochodzę, com go za pasem nosił w mieszku takim, jak ten, co u pasa mości strażnika wisi, dlatego jeno, że nie warto mi dla tak drobnej kwoty miecza dobywać - żołd mój nawet u początków kariery przewyższał ową kwotę po wielokroć, nawet głowa pomniejszych rzezimieszków napadających na karawany więcej była ceniona. Ale jeśli gwałt jakowy mym towarzyszom bedzie zadan, dłoń mi nie zadrży, a stal znów zabłyśnie jako w czas pogardy… - wywnętrzył się krasnolud.
Po chwili do pomieszczenia ponownie wszedł olbrzymi strażnik.
- Co tu się, do kurwy nędzy dzieje?! - ryknął, dobywając własnej broni. - Puszczaj go zawszony gnojku!
- Możecie być ciszej? Staram się policzyć pie… - Theodio nie zdołał skończyć mówić. Wielkolud doskoczył do bezbronnego hrabiego, szarpnął łapą do góry i przystawił własną broń do jego gardła, warcząc wściekle.
- A czemuż to, śmierdzielu - spytał Roger.
- Panowie! - zawołał oburzony lord Maavrel. - Natychmiast ich puścić! - nakazał Rogerowi i strażnikowi. Sam lord wydawał się teraz o wiele groźniejszy, niż wcześniej, a w jego oczach pojawił się gniew.
- Dobra, dobra. Pan tu rządzi... - warknął Roger, po czym odepchnął strażnika. - Oddajcie chociaż te znaczki handlarzy nożami - dorzucił.
Pod uwolnionym strażnikiem ugięły się nogi i padł na ziemię, cały czas usiłując znaleźć się jak najdalej od Rogera, w wyniku czego wykonał całkiem zabawny pokaz odpełzywania artystycznego.
- Jak bogów kocham, teraz powinienem was spowrotem wsadzić do celi - warknął olbrzymi strażnik, pchając Theodia w stronę włamywacza. Hrabia jednak wyhamował bieg i dopadł z powrotem do kufra, mamrocząc coś pod nosem.
- Niech to! Przez was się pomyliłem! - zawołał obrażony.
- Paniczu Radkroft, nie czas teraz na to - rzucił Maavrel, podchodząc do Theodia. - Lepiej się stąd oddalmy.
Kretyn, pomyślał Roger pod adresem przerośniętego strażnika. Spróbuj tylko.
- Przepraszam za zamieszanie - powiedział, kierując te słowa do lorda Maavrela, a nie do strażników. - Chodźmy, panie hrabio - dodał. - Niech pan zamknie ten kuferek. Z pewnością nic nie zginęło. W końcu miał pan klucz stale przy sobie.
Theodio zerknął na Rogera zdumiony, po czym skinął głową i zaczął wrzucać monety z powrotem do kufra.
- Mam wrażenie, jakbym o czymś zapomniał… - mruknął pod nosem.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-04-2014, 21:20   #14
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Niestety pieniędzy Rogera nie udało się odzyskać, jednak, za namową lorda, Theodio dorzucił do doli (lord Maavrel przypomniał hrabiemu o konieczności płacenia najemnikom) włamywacza drobną kompensatę. Jednak kiedy reszta to zobaczyła, nagle wszystkim poginęły sakiewki… Theodio nie był w stanie odmówić im wypłacenia dodatkowych sztuk.
Po ustaleniu tego i owego, drużyna w składnie: Roger, Furin i oczywiście Theodio, udała się za lordem Maavrelem. Reszta drużyny stwierdziła, że te warunki pracy są “zbyt szkodliwe” i lepiej się rozejść. Młody hrabia był załamany.
Na wyspy Gryfów dostali się na pokładzie statku kupieckiego. Szybko wyszło na jaw, że należy on do lorda. Marynarze spoglądali na pasażerów nieprzychylnie, jednak kapitan Tańczącej z Gryfami był stosunkowo przyjaźnie nastawiony. Ba! Oddał nawet swoją kajutę Maavrelowi, gdzie lord zaprosił również pozostałych.
- No więc tak… - mruknął, zamykając drzwi. - Zgaduję, że nie mieliście wcześniej doświadczenia z gryfami/ - zagaił, co chwila zerkając na Furina.
- Prawdę mówiąc, to nie - odparł Roger. - Wiem, jak wyglądają, ale nie miałem przyjemności widzieć z bliska, ani tym bardziej latać. Na czym mają polegać nasze obowiązki? - spytał.
- Na szybkim szkoleniu. Musicie jak najszybciej nauczyć się obchodzić z gryfami i nie dać się im zabić. Później przyjdzie czas na naukę latania… - westchnął lord, kręcąc głową. - Gdyby nie to, że kilka dni temu posłałem swoich ludzi z jednym stadem, nie martwiłbym się teraz niczym.
- Jeżeli dobrze zrozumiałem... Jeśli się nam nie uda, to staniemy się przekąską, a pan zaoszczędzi nieco na prowiancie? - upewnił się Roger.
- Hmm… to chyba najgorszy ze scenariuszy - odparł ten uczciwie. - Najbardziej martwię się o dwie osoby… i o to, że dalej mamy za mało ludzi. Widać ktoś jeszcze będzie musiał polecieć, ale tym się nie martwcie. Ach… umowa przewiduje, że po dostarczeniu gryfów, zostaniecie w Rindor.
Rindor. Ta nazwa mówiła wiele Rogerowi. Było to miasto kasyn, aukcji i burżuazji, słynące w pewnych kręgach również z najlepiej zorganizowanego podziemia przestępczego. Najlepsi włamywacze i kieszonkowcy pochodzili właśnie stamtąd!
- Co będziemy robić później? - Roger zwrócił się do hrabiego, który, przynajmniej teoretycznie, stale był ich pracodawcą.
Informacjami na temat Rindor chwilowo wolał się nie dzielić - a nuż by kogoś zniechecił. Na przykład właśnie hrabiego. O zabezpieczeniu kufra pełnego złota pomyśleć można później.
- Tam też pewnie jest to, czego szukamy! A jeszcze nigdy nie byłem w Rindor, a wiele o nim słyszałem! Chciałbym przejrzeć tamtejsze księgozbiory! - Theodio mówił jak nakręcony, nie mogąc usiedzieć na miejscu. - No i jeszcze gryfy…
- To, czego szukamy? - uprzejmie zdziwił się Roger. - To jest szansa, że nasza podróż zakończy się powodzeniem.
- Byle tym razem z dala od świętych kamieni, kaplic i innych takich - dodał lord. - Niemniej jednak lepiej, jeśli zacznę wam tłumaczyć, jak się obchodzić z gryfami.
I tak do końca dnia Maavrel wpajał im, co robić, kiedy gryf spojrzy na ciebie złym wzrokiem (uciekać szybko), lub rzuci się, żeby pożreć (uciekać jeszcze szybciej). Jednak lord bardziej skupił się na tym, jak nie dopuścić do podobnych zachowań.
Kiedy wysiedli na ląd, znaleźli się w zupełnie innej krainie. Woda, góry i niebezpieczeństwo na każdym kroku. W dwóch słowach: Wyspy Gryfów. Miasteczko, w którym się znaleźli składało się praktycznie tylko z portu. Dwa średnich rozmiarów magazyny, które do niego przylegały, wydawały się tętnić życiem, a maleńkie domki ustawione były niemal jeden na drugim, często będąc po prostu wydrążonymi w skale jamami.
- Mam tu jedną tawernę, gdzie dostaniemy porządny posiłek. A jutro ruszymy do rezydencji i poznacie się ze stadem - oznajmił Maavrel.
- Właśnie… a gryfy to przypadkiem nie samotniki? - zapytał niespodziewanie Theodio.
- Nie, jeśli chcesz trzymać je w jednej stajni - odparł lord.
- Ile jest tych gryfów? - Roger zadał kolejne pytanie. - To są panie czy panowie?
- Oczywiście, że samice… samcami zajmą się bardziej doświadczeni - odpowiedział Maavrel. - Mamy jedno stado. Musimy dostarczyć dziesięć gryfów. Potrzebnych w takim razie będzie około szesnastu i osiem osób.
- To może zobaczymy teraz nasze panie? - zaproponował Roger. Jak najszybciej mieć początek z głowy, pomyślał.
- Gryfy są w stajniach jakiś dzień drogi stąd, przy zamku - odparł Maavrel. - Najlepiej teraz wypocząć, zjeść coś i wypić.
- Pan tutaj rządzi - odparł Roger. - To dokąd idziemy?
- Do tawerny - powtórzył lord, ruszając przodem.
Ludzie na widok mężczyzny kłaniali się, a on odpowiadał skinieniem głowy. Z niektórymi witał się po imieniu, pytał o zdrowie rodzin, czasami dopytywał się o biznes. Zdawało się, że ludzie go nawet lubią i szczerze szanują! Jednak nawet sympatia prostego ludu nie tłumaczyła, dlaczego tak znaczna osobistość jak lord, chodzi bez ochrony...
To jednak była jego sprawa, a nie Rogera. Co prawda Maarvel wyciągnął ich z wiezienia, ale (jakby nie było) właściwym pracodawcą Rogera był hrabia, i to jego pleców Roger pilnował, bacznie acz nie nachalnie obserwując otoczenie. Zdawało się jednak, że nic im nie zagraża, a przynajmniej na razie.
Tawerna zaskoczyła wszelkie wyobrażenia włamywacza. Skoro przybytek miał należeć do samego lorda, można się było spodziewać czegoś lepszego, niż zwykły budyneczek. No dobra. Może i był w miarę utrzymany, jednak kilka przybytków wyglądało… no okazalej.
- Mamy tu najlepszy gulasz w okolicy - pochwalił lord, wchodząc.
W środku było gwarnie, a w powietrzu roznosił się błogi zapach, który zapewniał nowo przybyłych, że trafili w najlepsze możliwe miejsce.
- Vlad! - zagrzmiał ktoś z drugiego końca sali. - Ludzie, ludzie! Lord przybył!
Rozmowy momentalnie ucichły i wszyscy zaczęli witać Maavrela, jakby był nie wiadomo kim. W sensie, że byli zadziwiająco sympatyczni…
Nagle pod sufitem coś zapiszczało. Niektórzy drgnęli wystraszeni, jednak po chwili zaczęli się śmiać. Nietoperze? Co tu robiły nietoperze?
- Ojcze! - zawołała kolejna osoba i podszedł do nich młody chłopak o jeszcze bledszej cerze, niż lord.
- Ach! Hrabio, znasz już mojego syna?
- Kolejny wampir… - jęknął Theodio, cofając się o pół kroku. Ta reakcja wywołała jeszcze większe rozbawienie gawiedzi.
Wampir? To jakby nie przypadło Rogerowi do gustu. Zdecydowanie wolałby, żeby to nie była prawda, bowiem najlepszy wampir to wampir bez głowy i zakołkowany.
- Czemu pan tak sądzi, panie hrabio? - spytał.
- Nie widzisz? - syknął Theodio. - Blada cela, unikają słońca, te ubrania i nietoperze… - wymienił. - Pewnie też piją krew…
- Hrabiego nie spaliło - mruknął Roger. - No ale cóż... Dopóki nie zaczną nas podgryzać, to chyba nic nam nie grozi - dodał.
- Zapewniam, że nie zamierzamy nikogo podgryzać - powiedział lordowski syn, podchodząc. Miał jasne, blond włosy, które związał w sięgający mu pasa warkocz. - Jestem Marcel. - Wyciągnął rękę w stronę Rogera. Młody hrabia schował się za włamywaczem.
- Witam. Roger. - Uścisnął dłoń Marcela (chociaż z długości włosów ten wyglądał bardziej na Marcelinę). Wychodził z założenia, że nikt by sobie nie zadawał aż tyle trudu z transportem ewentualnego śniadania na drugi konic świata. Niemalże.
Nagle jeden z nietoperzy oderwał się od śmigającej pod sufitem chmarki i podleciał do nich, zasiadając sprawnie na głowie Marcela.
- Tak - zaśmiał się młody Maavrel. - A to jest Chir - wskazał nietoperka, który pisnął na powitanie. - Ufam, że poznaliście już Videssę? - zapytał, zerkając na lorda.
- Videssa nie lubi podróży. Przespała całą, więc nie miałem jak jej przedstawić - odparł Vlad Maavrel, wystawiając rękę i po chwili na jego dłoni nieco niezgrabnie wylądował kolejny nietoperz. Ten nie prezentował się tak zdrowo, jak Chir. Miał postrzępione jedno ucho, a z jego pyska wystawał ząb.
- A jej co się stało? - spytał Roger. - Walczyła z kimś, czy to jakiś wypadek?
- Co? Ona tak już ma - odparł urażony lord Maavrel.
Po zjedzeniu wspólnie posiłku, wszyscy udali się na odpoczynek. Lord zapowiedział, że jutro będą musieli przejść całkiem spory kawałek, żeby dostać się do zamku. Od razu też wyjaśnił, dlaczego przejść. Otóż koni było bardzo niewiele na wyspach, a Marcel zabrał tylko jednego, który pociągnie teraz wóz. Dlaczego było niewiele koni na wyspach? Ponieważ większość została zjedzona przez gryfy…
Tak więc nie mieli innego wyjścia, poza mozolnym marszem.

Do zamku dotarli dopiero wieczorem. Pewnie za dnia wyglądałby bardziej przyjaźnie, jednak w zapadającym mroku podobne widoki przyprawiały o ciarki na plecach.


Usytuowano go na szczycie jednego ze wzgórz tak, że u jego podnóża znajdowały się pastwiska i folwark. Po prawdzie nie był ani zapuszczony, ani wyludniony, jednak miał swoistą aurę. Nie dało się tego opisać w prostych słowach, a przynajmniej Roger nie potrafił.
- P-przerażające - jęknął hrabia, niemal kurczowo trzymając się odzienia włamywacza.
Tymczasem “urok” tego miejsca nijak nie wpływał na pozostałych. Maavrelów jeszcze można było zrozumieć, jednak Furin? Krasnolud pierwszy raz tu był, jednak poza narzekaniem, nagle zaczął się zachwycać budowlą, doceniając kunszt.
Warto było zauważyć, że obaj Maavrelowie zdawali się jakoś nie specjalnie przepadać za słońcem. Zasłaniali się jak mogli, albo jechali w cieniu, na wozie. W sumie teoria o wampirach nabierała sensu, jednak czy nie powinno ich raczej doszczętnie spalić?

Wyczerpani po całodziennej wędrówce (jakoś wszyscy odwykli od chodzenia - jednak nie ma to, jak dobry wierzchowiec!), zgodzili się, że szkolenie rozpoczną następnego dnia. Lord Maavrel, jak tylko dotarli na miejsce, zniknął, pozostawiając ich z Marcelem. Chłopak poprowadził ich korytarzami, mówiąc, żeby na razie nie przejmowali się zapamiętywaniem drogi, bo rano kogoś po nich poślą.
- Roger, może dziwnie to zabrzmi, ale nie miałbyś nic przeciwko, żeby spać w jednym pokoju z Theodiem? - zapytał niespodziewanie Marcel, otwierając drzwi do jakiejś komnaty. Wszedł pierwszy i szybkim krokiem podszedł do kominka. Ułożył drwa, które sekundę później zajęły się ogniem.
- Nie, to żaden problem - zapewnił Roger. - Mam nadzieję, że pan hrabia nie chrapie? - spytał.
- N-n-nie… - zapewnił Theodio, cały czas trzymając się blisko włamywacza. Dosłownie. Trzęsącymi rękoma, jakby nie chciał, żeby Roger mu uciekł.
Komnata, wedle miejskich standardów, do których co poniektórzy przywykli, była całkiem spora. Mieściły się w niej dwa łóżka, kominek, komody i stół ustawiony pod oknem. Same łóżka stały na okrągłych dywanach tak, że chłód kamiennej posadzki nie był straszny, nawet, jeśli ktoś wychodził spod koców.
- Poproszę, żeby przygotowano kąpiel. Gryfy nie przepadają za… intensywnym zapachem ludzkiego ciała - rzucił dyplomatycznie Marcel, zostawiając ich samych. Furin zniknął gdzieś w międzyczasie, a sądząc po jego zachowaniu, pewnie podziwiał cały zamek.
Kiedy zostali sami, hrabia w końcu puścił Rogera. Cały czas rozglądał się na boki błędnym spojrzeniem.
- Myślisz, że to był dobry pomysł? - zapytał.
- Przybycie tutaj, czy wspólny nocleg? - zagadnął Roger, rozglądając się dokoła. - Mam wrażenie, że jesteśmy tu bezpieczniejsi, niż w lochu tej głupiej baby.
- Ale nie boisz się, że wyssą ci krew, albo sami wtrącą do lochu? - dopytywał. - Pomyśl tylko. Jesteśmy na jakimś bezludziu! Z dala od cywilizacji! Nawet koni nie mają!
- Nie zadawaliby sobie tyle trudu tylko dla nas - stwierdził Roger. -A słyszałem, ze konie i gryfy bardzo się nie lubią. Może to jest powodem - spróbował uspokoić hrabiego.
- Zginiemy tu… - załamywał się młody szlachcic.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
Stary 23-04-2014, 21:24   #15
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tej nocy jednak nie zginęli. Pomimo wszelkich obaw Theodia, nikt nie wkradł się do pokoju, nie ruszał ich, ani ich rzeczy. Jednak kiedy Roger obudził się rano spotkała go niespodzianka. Na brzegu sporego łóżka spał skulony pod swoim kocem hrabia.
Roger wstał po cichu, by nie zbudzić swego współlokatora, po czym równie po cichu się ubrał. Potem podszedł do okna i otworzył je na oścież.
- Dzień dobry! - powiedział, na tyle głośno, by usłyszał go stale śpiący hrabia.
- Ła! Nie zjadaj mnie! - zawołał Theodio, podskakując w miejscu. Oszalałym spojrzeniem omiótł pomieszczenie. Kiedy upewnił się, że nikt mu nie wsysa się w szyję, zerknął z wyrzutem na Rogera. - To niezdrowo tak straszyć kogoś z rana!
- Nie straszę, tylko mówię “dzień dobry” - odparł Roger. - Wszak wypada w taki sposób powitać dzień, prawda?
- Ale… - hrabia przerwał, nie bardzo wiedząc, co powinien powiedzieć.
Ktoś nieśmiało zapukał do drzwi.
- Proszę - powiedział Roger, wchodząc w rolę gospodarza. Bał się, że hrabia nie zechce się zgodzić na otwarcie drzwi. I chyba słusznie, ponieważ monarcha zaraz schował się za łóżkiem.
Drzwi się uchyliły i do środka zajrzała blond główka małej dziewczynki. Jej jasne oczka i blada cera odcinały się na tle ciemnego drewna drzwi i framugi. Spojrzała na gości, podskoczyła i szybko zatrzasnęła drzwi. Zanim Roger zastanowił się, co zrobić, drzwi ponownie się uchyliły.
- No dalej… - usłyszeli zza nich głos Marcela i tupot nóg, jakby ktoś uciekał. - Przepraszam za to. - Młody Maavrel wszedł do środka. - To była moja młodsza siostra, dosyć nieśmiała, a koniecznie się upierała, żeby was poznać - wyjaśnił, rozglądając się po pomieszczeniu. -[i] Aaa… gdzie Theodio?[i] - zapytał skonsternowany.
- Może się spotkamy podczas śniadania - zaproponował. - W większym gronie może zechce z nami zamienić kilka słów. - Uśmiechnął się lekko. - A hrabia? Wszak był tu... - Rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu zguby.
- Nie ma mnie! - usłyszeli głos spod łóżka.
- Aaa… - Marcel uniósł brwi, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. - Żeby trafić do jadalni, po wyjściu stąd, musicie iść cały czas w prawo. W klatce schodowej zejść piętro niżej i głównym korytarzem prosto. Łatwo trafić… a teraz może was… ciebie zostawię?
Roger rozłożył bezradnie ręce. Spojrzał w stronę łóżka, po czym powiedział:
- Z pewnością tam trafię. A hrabia... może wyszedł wcześniej, by móc zwiedzić zamek. Jak zgłodnieje, to z pewnością trafi do jadalni.
- Dobra, to… powodzenia. - I po tych słowach Marcel zostawił Rogera z hrabią von spod łóżka.
Jednak nawet, kiedy “zagrożenie” minęło, Theodio nie kwapił się do wyjścia.
- Umrze pan z głodu. - Roger zwrócił uwagę na ten oczywisty fakt. - Poza tym Marcel chciał nam przedstawić swoją siostrę. Nie wypada odmówić. A na koniec... Jeśli pan nie wyjdzie, to nie zobaczy pan nawet ogona gryfa - zarzucił kolejną przynętę.
Spod łóżka wysunęła się glowa hrabiego, który zerkał podejrzliwie.
- Mówisz? - zapytał cicho.
- Oczywiście. Żaden gryf nie wejdzie do tej komnaty. Musimy je zobaczyć w stajni, czy jak się nazywa to pomieszczenie, gdzie trzymają gryfy - odparł Roger.
- Stajnia gryfów… - mruknął w odpowiedzi hrabia, wyczołgując się niezdarnie spod łóżka. - Ech… chyba nie mam wyjścia. Czas się poświęcić dla nauki! - obwieścił, szukając swoich ubrań.
Po założeniu odpowiedniego odzienia (co niekoniecznie wychodziło roztargnionemu szlachcicowi dobrze), po poprawkach wprowadzonych przez Rogera (zwrócenie uwagi, że koszulę zakłada na złą stronę, złą stroną… już bardziej nie można było się pomylić) i zwróceniu uwagi, że założył buty prawy na lewą nogę, lewy na prawą, mogli w końcu udać się na śniadanie.
Do jadalni trafili bez problemów, pomimo usilnych starań Theodia, żeby tam nie trafili. Zdawało się, że hrabia nie robi tego celowo, chociaż jak po raz któryś pomylił drogę, Roger zaczął nabierać podejrzeń, czy to aby na pewno jest roztargnienie, czy przypadkiem nie niechęć znalezienia się pośród “wampirów”.
W pomieszczeniu panował półmrok, spowodowany zasłonięciem większości okien. Wrażenie niesamowitości potęgował fakt, że na ścianach zamontowano specjalne poręcze, z których zwisały śpiące nietoperze.
Centrum pomieszczenia zajmował olbrzymi stół, przy którym mogło się pomieścić spokojnie kilkadziesiąt osób. Ilość przygotowanych pod następny posiłek nakryć, świadczyła o większej liczbie śniadających, jednak przy stole siedziały jedynie dwie osoby.
- Dzień dobry - powtórzył Marcel, witając ich. - Wiedzę, że Theodio w końcu się odnalazł?
Obok niego siedziała ta sama dziewczynka, która wcześniej “chciała ich poznać”. Miała na oko około ośmiu lat, blond loki sięgające do połowy pleców i równie wystraszoną minę, co hrabia. Zerkała na nich wielkimi oczkami.
- To moja młodsza siostra, Kathy - przedstawił ją Marcel.
- Roger. Miło mi cię poznać, Kathy. - Roger ukłonił się. - A to jest hrabia Theodio.
Oboje, mała Maavrelówna i hrabia schowali się. Theodio za Rogera, Kathy za Marcela.
- Chyba się lubią, jak myślisz? - rzucił zniechęcony Maavrel, kręcąc głową. - Mniejsza z tym… Usiądźcie, zjedzcie - zaprosił ich do stołu gestem, równocześnie wstając. Włamywacz usłyszał cichy pisk dziewczynki, kiedy straciła osłonę w postaci brata. - Może odsłonię okna. Z samego rana słońce świeci prosto w nie, co w lecie niekoniecznie jest przyjemne - rzucił, podchodząc do ciężkich kotar. Odchylił je sprawnie, podpinając. - Wybaczcie, że nie ma ojca, ale musiał wrócić do obowiązków. Wami i gryfami zajmę się ja, jeśli nie macie nic na przeciw.
Theodio dalej trzymał się blisko za plecami Rogera, jakby miał nadzieję, że się ukryje, jednak na wspomnienie o gryfach, aż stanął na palcach, żeby spojrzeć na Maavrela.
- Nie, oczywiście że nie mamy - zapewnił Roger. - Pójdziesz z nami? - zwrócił się do Kathy. Równocześnie usiadł przy stole.
- Co polecasz? - spytał.
Na stołach stały kosze z chlebem i bułkami, dzbany z mlekiem. Nic nadzwyczajnego, jak na lordowskie stoły, jednak nic ubogiego.
Kathy tymczasem siedziała grzecznie obok brata, skupiając całą uwagę na pajdzie chleba, która leżała na talerzu przed nią.
- Nie baw się jedzeniem – pouczył ją brat, cały czas się uśmiechając i kręcąc głową.
Theodio tymczasem dalej stał, zerkając podejrzliwie na gospodarzy.
- A co z Furinem? – zapytał niespodziewanie, przypominając Rogerowi o krasnoludzkim towarzyszu.
Twarz Marcela nagle spochmurniała. Szlachcic skrzywił się, prostując równocześnie na krześle.
- Krasnolud, powiadasz... – powtórzył grobowym głosem.
- Co się z nim stało? - zainteresował się Roger, odrywajac się od jedzenia.
- Mamy z nim pewien problem… - westchnął Marcel. - Cały dzień chodzi za ojcem i namawia do generalnego remontu zamku. Twierdzi, że może wprowadzić udoskonalenia, że to stara, krasnoludzka budowla i można z tego zrobić niesamowite cacko…
- Pewnie go zjedli… - zaczął Theodio, jednak Marcel wszedł mu w słowo.
- Paniczu Radkroft! To już dawno przestało być zabawne. Tego typu oskarżenia stały się męczące! - oznajmił. - Proszę, szczególnie w towarzystwie moich sióstr, nie opowiadać podobnych bredni! Nikt tu nikogo nie zjada, nikt nikogo nie więzi i z całą pewnością nikt tu nie jest wampirem!
Młody hrabia pochylił głowę i sztywno zajął swoje miejsce, tuż obok Rogera.
- Przepraszam za jego zachowanie - powiedział Roger. Trudno było ocenić, czy ma na myśli Theodia czy Furina. - Krasnoludy to, wiadomo, maniacy w tych sprawach - mówił dalej, wyrażając powszechnie panującą opinię. - A tak w ogóle, czy istnieją jakieś przeciwwskazania ku temu remontowi?
- Zamek stoi, trzyma się jakoś, a nikt nie narzeka na jego stan - wzruszył ramionami Marcel. - Ojciec ma inne sprawy na głowie, własne zmartwienia. Ten cały Furin chciałby dodać jakieś udoskonalenia, poprzerabiać nieco rzeczy. Gada cały czas jak najęty, albo siedzi gdzieś w piwnicach. Videssa go cały czas pilnuje.
- Prawdziwy miłośnik perfekcyjności - mruknął Roger. - Dać mu młotek, kielnię i trochę wina i będzie z nim spokój - zaproponował. - Szkód z pewnością nie narobi - dodał, ze zbyt wielkim być może optymizmem.
- Twoje zdrowie, Kathy. - Uniósł kielich z winem. - I twoje - zwrócił się do Marcela.
- Zdrowie - powtórzył szlachcic, unosząc własny kielich. - Jednak nie pijmy za dużo, bo gryfy czekają.
Podczas posiłku Marcel opowiedział im co nieco o stworach, z którymi będą mieć teraz do czynienia.
Gryfów nie można było traktować jak zwykłe wierzchowce. Były dumnymi stworzeniami, jednak niemagicznymi. Nie posiadały inteligencji porównywalnej ze smoczą, czy nawet ludzką.
Przy pierwszym spotkaniu z obcym gryfem, należało okazać szacunek, jednak nie podległość, w przeciwnym przypadku, to stwór podporządkowałby sobie człowieka, zamiast na odwrót. Podchodząc nie można tego robić za wolno, ani za szybko, następnie ukłonić mu się. Przy kolejnych spotkaniach wystarczyć będzie skinienie głową. Pod żadnym pozorem nie wolno patrzeć gryfowi w oczy.
Stwory miały długie, miękkie pióra, ostre pazury i sokoli wzrok. Jednym machnięciem łapy potrafią zrobić głębokie cięcia w drewnie, dlatego stajnie gryfów są niemal w całości wykonane z kamienia. Często adaptuje się na nie jaskinie.
Marcel obiecał, że pokaże im wszystko na łagodnej samicy.
- Grindi ma już sporo lat, jednak dałoby się na niej latać - zapewnił.
- W tej chwili nie rusza się już ze stajni? - spytał Roger. - Jest, że tak powiem, w stanie spoczynku?
- Nie. Chodzi o to, że Grindi należy do mojej siostry - odpowiedział. - Każdy z rodu Maavrelów ma swojego gryfa i nie lata na innych. Polega to na pewnego rodzaju więzi… nie jestem tego w stanie wyjaśnić.
- Jak z chowańcami? - zapytał zaciekawiony Theodio, zapominając o strachu.
- To zupełnie coś innego - zaprzeczył Maavrel. - Na zupełnie innej płaszczyźnie.
- Gryfy odczuwają emocje związanych z nimi jeźdźców, czy może słyszą myśli? - spytał Roger. - I jak wygląda sprawa z innymi jeźdźcami? To znaczy, czy ktoś inny mógłby lecieć na Grindi? I w jaki sposób kieruje się gryfami, z którymi takiej więzi nie ma?
- Nie, w żadnym razie. To bardziej jak empatia. Jednak żadnych magicznych umiejętności typu czytanie w myślach, czy choćby rzucanie podstawowych czarów, gryfy nie posiadają - tłumaczył dalej. - Co do jednego jeźdźca dla gryfa, chodzi raczej o tradycję Maavrelów. Tak więc ja mam swojego Jevera, Kathy ma Urrin, ojciec Peve, matka ma Tettmarin, bracia Chori, Lewre i Sopon, a starsza siostra Kukrel - wyliczał.
- No to wróćmy do tego, w jaki sposób kieruje się takim stworzeniem. Bo zapewne nie polega to na ciągnięciu za uszy - zażartował Roger.
- To by było bardzo trudne… i tragiczne w skutkach - stwierdził Marcel. - Niektórzy twierdzą, że lot jest podobny do lotu na pegazie. Chodzi o to, że gryf leci, a ty musisz mu podpowiadać balansowaniem, dokąd ma lecieć. Kwestia poziomu lotu zależy w głównej mierze od odpowiedniego ułożenia się i mówienia gryfowi, na początku. Później gryf będzie rozumieć bez słów. - Zastanowił się chwilę, co powinien jeszcze powiedzieć. - Na szczęście nie będziecie musieli się przejmować za bardzo sterowaniem. Polecicie za czołowym.
- Gryfy podążają za przywódcą stada? - spytał Roger. - Czy w takim razie koniczne jest, żeby byli z nimi jeźdźcy? I... siedzi się w siodłach, czy też leci, że tak powiem, na oklep?
- Zdecydowanie! Gryfy to samotnicy i organizowanie się w stada jest czymś nienaturalnym. Zazwyczaj dobierają się po prostu w pary, czasami występuje więcej osobników. - Marcel westchnął cicho, poprawiając się na miejscu. - Nie istnieje sposób, żeby wytresować dzikiego gryfa. Należy to robić praktycznie od jajka. - Pokiwał głową, jakby się nad czymś zamyślił. - Nie oznacza to jednak, że wychowany i wytresowany gryf nie może zdziczeć. W niektórych hodowlach zaniedbują obowiązki, przez co się tak zdarza, jednak u nas nigdy to nie miało miejsca - pochwalił się Maarvel z uśmiechem. - W sumie nie zdarzyło się chyba nawet nigdy, żeby nasze gryfy zdziczały w czyjejś stajni… a przynajmniej do mnie takie wieści nigdy nie dotarły.
Podczas tego dwugodzinnego śniadania, podczas którego zadziwiająco mało zjedli i jeszcze mniej wypili, Marcel streścił im, jak powinni się zachować w przypadku spotkania z gryfem, a nawet z gryfem dzikim. Opierało się to głównie na nienawiązywaniu kontaktu wzrokowego, okazaniu odpowiedniej ilości szacunku (nie za dużej, bo wtedy po nas, nie za małej, bo patrz punkt pierwszy), byciu czujnym i wielu, wielu innych. Roger wiedział już, że opowieści o tym, jak niebezpieczne są gryfy wcale nie były przesadzone, a wręcz łagodne.
Młody Maavrel tłumaczył, że na wyspach są to stworzenia święte, ba! Mają nawet własną świątynię, gdzie składane są dwa razy do roku krwawe ofiary z wołu, konia, kozy, owcy i świni. Ponoć kiedyś, dawno temu, składano również ofiarę z ludzi, jednak to Roger wyczytał między wierszami. Przy stole dalej siedziała mała Kathy, o którą Marcel najwyraźniej bardzo dbał.
Później rodzeństwo oprowadziło ich po podwórzach, pokazując maleńką stajenkę dla koni i spory kawałek dalej, u podnóża góry, dziwaczną budowlę, jakby mur strzegący dostępu do góry.
- Tam jest stajnia gryfów - wyjaśnił Marcel. - Dobrze. Jeśli macie jakieś pytania, zadajcie je teraz.
Roger, chociaż nie zamierzał zostać kolejną ofiarą gryfów, pytań nie miał. Przynajmniej na razie.
- Chodźmy zatem odwiedzić naszych podopiecznych - zaproponował.
- Wyprowadzę ją tutaj. Poczekajcie chwilę z Kathy - poprosił młody Maavrel, ruszając.
Dziewczynka pisnęła cicho, jednak brat zostawił ją daleko w tyle, nie pozostawiając jej wyboru. Zerknęła przestraszona na Rogera i Theodia, odsuwając się o krok, jakby wahała się, czy zacząć uciekać, czy może jednak zostać.
- Gryfy są od nas większe, a ich się nieboisz - zwrócił się do niej Roger. - Przecież nic ci nie zrobimy, a na dodatek mogłabyś nam opowiedzieć nieco o gryfach.
Dziewczynka tylko pokręciła główką i stanęła kawałek dalej, cały czas niepewnie na nich spoglądając. Jednak już nie uciekała.
Po chwili przyszedł Marcel, w towarzystwie najprawdziwszego gryfa. Mówił coś do stwora, który potulnie szedł na równi z nim. Kilkanaście metrów od nich Maavrel zatrzymał się i powiedział coś, po czym stwór położył się na ziemi.


- To właśnie Grindi - powiedział Marcel, podchodząc do nich. - Dobra, kto pierwszy? - zapytał, zacierając ręce z uśmiechem.
- Zmieniłem zdanie… oni chcą nami nakarmić swoje gryfy - mruknął cicho Theodio, że Roger ledwie go usłyszał.
- I mamy doskonały słuch… - odparł Marcel.
- To ci się chwali, Marcelu - stwierdził Roger. - W takim razie ja spróbuję nie dać się zjeść.
- Świetnie. Pamiętaj. Podchodź nie za szybko, nie za wolno… może lepiej Kathy wam pokaże? - zapytał, spoglądając to na siostrę, to na gości.
- A czy Grindi nie wyczuje, że Kathy się mnie boi? - spytał Roger.
- Naaah… - odparł Maavrel, machając ręką. - Kathy jest… profesjonalistką, jeśli chodzi o gryfy! - odparł z przekonaniem. - To co, maleńka? - zapytał siostry.
Dziewczynka skinęła niepewnie główką, zerkając raz jeszcze na obcych mężczyzn. Kiedy jednak ruszyła w stronę Grindi, cała dziewczęca niepewność i strach gdzieś zniknęły. Zatrzymała się od gryficy dwa metry i skłoniła się, patrząc w ziemię. Stwór podniósł się na nogi i schylił łeb. Wtedy Kathy ruszyła w jej stronę, nieco wolniej, niż wcześniej. Dziewczynka pewnie wyciągnęła rękę i dała ją powąchać, zbliżając niebezpiecznie blisko do śmiercionośnego dzioba.
Grindi dotknęła dłoni dziewczynki dziobem, pozwalając, żeby ta zaczęła gładzić ją po piórach.
- Mniej więcej tak wygląda pierwsze spotkanie z gryfem. Grindi jednak zna Kathy - dodał Marcel, tłumacząc dokładnie, co jego siostra robi i w jakim celu. - Wam będzie nieco trudniej, jednak Grindi jest naprawdę łagodna. Nie ma się czego bać.
- Szkoda, że nie pachniemy tak jak Kathy - uśmiechnął się Roger.
Ruszył do przodu, starając się zachować takie tempo, jak poprzednio dziewczynka. Gdy znalazł się jakieś dwa metry od Grindi zatrzymał się i ukłonił. Gryf, który już stał na równych nogach spojrzał podejrzliwie na mężczyznę. Trwało zdecydowanie dłużej, niż u dziewczynki, zanim się odkłonił.
- Piekna - powiedział Roger, po czym podszedł do stwora i wyciągnął rękę.
Grindi skrzeknęła cicho, niepewnie wąchając mężczyznę. Wielkie oczy świdrowały go. Dopiero po dłuższej chwili pozwoliła się dotknąć.
Następnie przyszła pora na Theodia. Roger miał złe przeczucia… i w sumie słusznie. Szlachcic kłaniał się za długo, następnie, kiedy podchodził do gryfa, potknął się i padł jak długi na ziemię. Grindi patrzyła na to dziwne stworzenie u swoich nóg, jakby nie była pewna, co zrobić. Pochyliła łeb i trąciła młodego szlachcica.
- Udało się? - zapytał Theodio, usiłując wstać.
Marcel rozmasowywał skronie.
- Myślę, że jesteśmy gotowi, żeby poznać gryfy, na których będziecie lecieć - oznajmił.
Reszta tego dnia przebiegła dosyć ciekawie. Rogerowi przydzielono dorosłą samicę, która z całą pewnością była mniej wyrozumiała i skora do współpracy, niż Grindi, a Theodiu najłagodniejsze ze stada. Marcel później rzucił stwierdzenie, z którego wynikało, że gryfy nie bardzo wiedzą, jak się zachowywać i chyba traktują Theodia trochę jak niesforne pisklę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 23-04-2014 o 21:26.
Kerm jest offline  
Stary 23-04-2014, 22:58   #16
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Niemniej jednak zbliżał się dzień, w którym mieli lecieć do Rindor.
- Jesteśmy opóźnieni z dostawą - westchnął lord Maavrel podczas któregoś śniadania. Theodio przywykł już do Marcela i Kathy (która również powoli się z nimi oswajała), jednak za Vladem Maavrelem jakoś dalej nie przepadał. - Marcel powiedział, że już sobie w miarę dobrze radzicie z gryfami. Chciałbym jutro z samego rana wylecieć. Macie jakieś pytania?
- Tak - powiedział Roger. - Jakich spodziewacie się przygód i przeciwności losu?
- Wszystkich - odparł lord. - Ktoś może spaść podczas lotu, mogą nas zaatakować dzikie gryfy, mogą nas zaatakować harpie, możemy spotkać smoka, któryś z gryfów może nie nadążać za resztą grupy, opaść z sił, zranić się… mógłbym wyliczać i wyliczać. - Lord westchnął cicho. - Będziemy na znacznej wysokości. Większość wypadków kończy się śmiercią, więc proszę was o uwagę. Mamy dostosowane siodła, do których się przywiążemy na czas lotu, jednak to nie gwarantuje bezpieczeństwa.
- Walka powietrzna - zainteresował się Roger - [/i]czy tylko oczekiwanie, aż coś nas zeżre?[/i]
- Bardziej mieć nadzieję, że gryf nie zechce zaatakować… najlepiej uciekać, ale czasami bojowa natura tych stworów przezwycięża. - Lord spojrzał na Theodia. - A ty masz jakieś pytania?
- Jesteśmy tu kilka dni. Gdzie reszta? - Hrabia wyglądał na zaintrygowanego. - I o co chodzi z Grindi?
Marcel westchnął cicho, kręcąc głową, Kathy nadstawiła uszu, a uśmiech z twarzy lorda zniknął.
- Synowie polecieli z innym stadem. Moja żona jest w odwiedzinach u Amandy, która żyje z mężem w Minarii - odparł Vlad.
- Jednak wydaje mi się, że brakuje jeszcze jednej osoby…
- Starczy, Theodio - rzucił cicho Marcel. - Proponuję skupić się na zadaniu. Będą z nami jeszcze cztery inne osoby. Ostatecznie lecimy w szesnaście gryfów. Musimy dostarczyć ich dziesięć, co oznacza, że będziecie musieli zostać na miejscu. Co do kufra Theodia, proponuję go zostawić. Nie damy rady go zapakować. Ojciec proponował, żeby wystawić weksel na odpowiednią kwotę.
Theodio wyglądał, jakby chciał drążyć temat.
- To chyba dobry pomysł z tym kufrem - powiedział szybko Roger. - [/i]Kufer jest duży, a gdyby przypadkiem jakaś lina by się poluźniła, to i tydzień by nie starczył, by pozbierać wszystkie monety. Gdyby, oczywiście, stało się to nad lądem. A kartkę papieru można schować za pazuchę. Na dodatek nie waży zbyt wiele.[/i]
- Dokładnie. Głównie o wagę nam tutaj chodziło - podjął równie szybko Marcel. - Dobrze! Komu w drogę, temu czas! Mieliśmy dotrzeć tam na aukcję, która ma się odbyć za dwa dni. - Zamachał jakimiś kartkami, które zabrał ojcu sprzed nosa. - Nie wiem, czy Theodio też dostał zaproszenie, ale da się takie stosunkowo szybko sprawić.
- Aukcja w Rindor?! - ucieszył się młody hrabia.
- Sprzedają tam wiele cennych przedmiotów, magicznych artefaktów. Na dodatek wszystkie te damy w kolorowych sukniach… - rozmarzył się chłopak, wyraźnie robiąc ojcu na złość.
- To prawdziwa okazja, taka aukcja - wtrącił się Roger. - [/i]Słyszałem, że można tam dostać wiele ciekawych rzeczy. A zatem w drogę.[/i]

Przygotowania okazały się bardzo krótkie. Nie można było na takiego gryfa wiele zabrać. Jeden stwór mógł nieść co najwyżej dodatkowe sto pięćdziesiąt kilo, więc poza jeźdźcami, niewiele. Roger i Theodio mieli lecieć na znanych sobie gryfach, jednak po raz pierwszy z dodatkowym gryfem lecącym obok.
Wyruszyli wczesnym popołudniem. Podczas lotu po prawdzie nie było szans, żeby się porozumiewać, jednak system gestów i lord Maavrel na czele, wystarczyły, żeby bezpiecznie przelecieć na kontynent, gdzie nastąpiła pierwsza przerwa, w kolejnej rezydencji Maavrelów.
Lądowanie było najmniej lubianą przez Rogera częścią. Jego gryf, a raczej gryfica imieniem Fabri, opadł zgrabnie na ziemię, jednak uderzenie, na które włamywacz nie był gotów, omal nie zmiotło go z siodła.
- Odpoczniemy jakiś czas i ruszamy dalej! - zawołał do niego Marcel, zbierając akurat z ziemi Theodia.
- Widok z lotu ptaka, to znaczy gryfa - poprawił się - jest wspaniały, chociaż spsób lądowania można by nieco poprawić - uśmiechnął się. - No i tutaj, na ziemi, jest zdecydowanie cieplej.
- Co jak co, ale pęd powietrza robi swoje - odparł Vlad Maavrel, podchodząc. - Poza tym wszystko w porządku? - zapytał, oglądając mężczyznę i gryfy. - Trzeba je oporządzić i za dwie godziny lecimy dalej.
- Oczywiście - zapewnił go Roger. - A przez dwie godziny zdołamy się rozgrzać - dodał.

Kolejne loty przebiegły zdecydowanie przyjemniej. Maavrelowie, pamiętając skargi Rogera na przejmujący chłód podczas lotu, zaopatrzyli wszystkich w ciepłe, wełniane peleryny. Kiedy zatrzymali się na popas nocny (kupili dwie krowy we wsi, gdzie zazwyczaj gryfy stacjonowały), cała grupa poznała się bliżej. Theodio, już nieco spokojniejszy, notował coś w swoim zeszyciku, przez co po chwili miał cały nos w atramencie.
Znajdowali się w królestwie Cell. Tego dnia przelatywali blisko stolicy, więc z góry mogli podziwiać jak stolica została zbudowana. Kolejne kręgi, które wytyczały mury obronne, zdawały się być doskonale wyrysowane, jakby ktoś wytyczył je tym tak zwanym cyrklem, o którym później opowiadał Theodio. Pierwszy krąg z góry wyglądał na przeładowany. Domy stały jeden na drugim, w totalnym nieładzie. Kolejne kręgi tak dramatycznie różniły się od siebie, że Roger poczuł niejako gniew. Drugi krąg stanowiła dzielnica szlachciców. Tam domy stały w równiutkich rzędach, a gdzieniegdzie widniały ogródki i pasy zieleni. Za to ostatni… tereny pałacowe, odgrodzone od reszty magicznym murem, który nie dopuszczał nawet ptaków do środka. Nikt nie był się w stanie tam dostać w inny sposób, niż przez bramę, przy której pewnie stacjonował cały garnizon ciężkozbrojnych dupków.
Białe wieże pałacu niemal ginęły we wszechobecnej zieleni. Nad wszystkim górowała jedna wieża, o której Roger kiedyś słyszał opowieści, jakoby była to wieża magiczna, czy raczej antymagiczna, gdyż żadna magia w niej nie działała.
Zostawili ten widok za sobą już wiele godzin temu. Teraz znajdowali się wcale blisko granicy z Królestwem Północy, gdzie znajdowało się Rindor. Lord Maavrel był dobrej myśli, jeśli chodziło o dotarcie na czas na aukcję. W nocy, ku zdumieniu włamywacza, nie pozostawili żadnych straży. Zapytany Marcel, który niejako zajmował się Rogerem i Theodiem, odpowiedział, że chowańce będą miały oko na wszystko. To przypomniało włamywaczowi o Vidiessie lorda i Chir Marcela. Dwie nietoperzyce, które spały cały lot w specjalnych kieszeniach, wydawały się wręcz stworzone do tego zadania.


W dalszą drogę wyruszyli dopiero rano, kiedy wszyscy zjedli jakie takie śniadanie i osiodłali gryfy. Roger radził sobie już bez zbędnych problemów, jednak młody hrabia… cóż. Kiedy Marcel sprawdzał, jak ten założył siodło, jęknął przerażony.
- Theodio… - I kręcąc głową, przesiodłał gryfa młodego hrabiego. - Nie rozumiem, jakim cudem pozwoliła sobie to tak założyć… - usłyszał jeszcze Roger.
Do Rindor mieli dotrzeć przed wieczorem, a jeśli wiatry będą pomyślne, mogli zdążyć jeszcze na aukcję.
Start należał chyba do jednej z najprzyjemniejszych części lotu, a kiedy byli w powietrzu, należało znaleźć jakieś zajęcie, gdyż długie wpatrywanie się w przestrzeń przed sobą, bywa nużące. Roger spoglądał na ziemię (bo cóż innego mógłby robić?). Na początku przerażała go wysokość i miał wrażenie, jakby za chwilę miałby spaść niczym kamień, jednak po kolejnych godzinach nawet przywykł. Teraz krajobrazy, nad którymi przelatywali, wywoływały u niego podziw.
Faktycznie. Nie lecieli tak wysoko, jak smoki, jednak nieraz zdarzyło im się minąć ptaki drapieżne, czy inne stwory. Karpie również nie latały na tym pułapie (na całe szczęście). Lecieli szybciej, niż galopował najszybszy koń, szybciej, niż płynęły statki. To było coś niesamowitego. W miesiąc mogliby nawet oblecieć cały kontynent! (a przynajmniej tak mu się wydawało).
Podczas jednego z postojów, lord Maavrel oznajmił, że są już tak blisko, że spróbują od razu dolecieć do Rindor. Aby tego dokonać, musieli przelecieć nad pasmem gór, które stanowiły granicę pomiędzy Cell, a Królestwem Północy.
Gryfy Maavrelów były ponoć najlepszymi gryfami, jakie można było kupić. Nic dziwnego, że to właśnie Maavrelowie ustalali ceny. Niewyobrażalnie wysokie ceny… Ponoć to właśnie dzięki gryfom, zdobyli cały swój majątek. Mieli do nich szacunek i każdy lord zajmował się hodowlą, jakby to był jeden z warunków bycia głową rodziny. Niemniej jednak należało przyznać, że kondycja gryfów była niesamowita. Bez problemów przedostali się na drugą stronę gór i po chwili lądowali w stajniach przy Rindor.
Powitali ich stajenni, którzy chodzili podekscytowani. Maavrelowie stanowili swoistego rodzaju legendę, a ich gryfy, jak zapewniali pracujący tu mężczyźni, były bezproblemowe w obejściu. Roger wprowadził swoje dwa gryfy do boksów i pożegnał się, tak, jak nakazał mu wcześniej Marcel. Theodio o dziwo również poradził sobie bez zarzutu.
- No, panowie! Wychodzi na to, że się udało - powiedział z dumą Marcel. Vlad rozmawiał właśnie ze stajennymi, tłumacząc, jak mają się opiekować gryfami. Lordowi ledwie udało się od nich wydostać, obiecując, że zostanie do jutra i jeszcze będą mieli okazję porozmawiać.
- Doskonała robota - powiedział, podchodząc do swoich jeźdźców. - Zatrzymamy się w “Gryfim Oku”. Aukcja powinna zacząć się za kilka minut, z tego, co się dowiedziałem. Ale spokojnie. Pierwsza część jest nudna. Mamy godzinę, zanim rozpocznie się druga.
Marcel i Theodio wyglądali na podekscytowanych. W nocy okazało się, że żadne z nich nigdy nie był na aukcji w Rindor i obaj snuli fantazje na temat egzotycznych przypraw, drogocennych kamieni, starych ksiąg, magicznych artefaktów i kobiet w bogatych sukniach.
Stajnie gryfów znajdowały się poza miastami, w oddaleniu od gospodarstw i innych stajni, żeby gryfy nie rzuciły się na nieobytych z nimi ludzi, czy zwierzęta, których nie powinny zjadać. Gryfy mało jadły, pod warunkiem, że nie pracowały.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
Stary 23-04-2014, 23:02   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- To była czysta przyjemność - powiedział Roger. - Co ciekawego ma być na tej aukcji? Jeśli to oczywiście nie sekret - dodał.
- Wszystko to, co ludzie zechcą sprzedać - odparł Vlad. - No, panowie. Kawałek drogi przed nami. Uważajcie na sakiewki. Panicz Radkroft w szczególności. - Roger musiał przyznać mu rację. Młody hrabia całym sobą jakby się prosił, żeby ktoś sięgnął po jego sakiewkę.
Do samego Rindor dotarli dopiero po pół godzinie. Roger pilnował Theodia jak oka w głowie, jednak nikt nawet się nie ważył do nich zbliżyć. Ludzie omijali ich szerokim łukiem, czasem wykonując gesty, które niby miały odpędzać zło.
Jak tylko się wchodziło, dookoła dała się zauważyć nędza. Jednak w miarę, jak szli dalej, domostwa stawały się coraz bogatsze, bardziej reprezentatywne. Aż w końcu dotarli do najbardziej zatłoczonych ulic, gdzie bogactwo aż kipiało.
No tak… Maavrelowie i ich wygląd, a dodatkowo ciepłe, wełniane peleryny, które wszyscy mieli jeszcze na sobie. Rozłożyste, czarne peleryny… Zupełnie jak w legendach. “Gryfie Oko” okazało się małą gospodą, gdzie doskonale znano lorda Maavrela i jego ludzi. Bez problemów dostali pokoje. Vlad miał tam swój wykupiony pokój, w którym stała ogromna szafa, do której zaciągnął Marcela, Theodia, a nawet Rogera, każąc się przebrać. Nie mieli czasu na dokładną toaletę, jeśli chcieli zdążyć na aukcję.
- W prawdzie nie mamy zaproszeń, jednak jestem pewien, że wejdziemy bez problemu - stwierdził lord.
- Jestem pewien, milordzie, że komu jak komu, ale panu to się uda - potwierdził Roger.
Czasami popularność zapewni wszystko, dodał w myślach.
Okazało się, że i owszem. Popularność wiele może zdziałać.
Kiedy odpowiednio wystrojeni znaleźli się przed budynkiem, gdzie miała mieć miejsce aukcja, Maavrelowie zostali otoczeni tłumem. Wychodziło na to, że akurat zdążyli na przerwę w aukcji, po której spodziewano się lorda Bahraju, czyli niejako gospodarza w Rindor.
Zanim weszli do budynku, mijając gładko ochroniarzy, lord Maavrel musiał odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących nowych gryfów. Zaś damy interesowały się przede wszystkim Marcelem (Theodio i Roger zostali zdyskwalifikowani, ponieważ nie mieli bladej cery Maavrelów i jasnych blond włosów).
Umówiwszy się na kilka spotkań, grupa w końcu mogła zająć miejsca. Znalezienie ich nie było problemem, ponieważ dostali mnóstwo zaproszeń do prywatnych loży.
- Aukcja zostanie wznowiona, kiedy przyjdzie Bahraju - rzucił synowi i Theodiu Vlad.
Długo nie musieli czekać, chociaż rozmowy ze szlachtą w pewnym momencie zaczęły irytować Rogera. Jak tylko szlachetnie urodzeni dowiedzieli się, że ten przystojny jegomość nie jest żadnym hrabią, a tylko zatrudnionym przezeń ochroniarzem, zaczęli go ignorować.
Co w najmniejszym stopniu Rogerowi nie przeszkadzało.


Lord Bahraju wkroczył do budynku otoczony wieloma wystrojonymi damami i panami. Prowadził on odzianą w piękną, fioletową suknię młodą kobietę, którą usadził obok siebie. On i jego świta mieli całą lożę tylko dla siebie.
- Coś mi tu nie gra - mruknął Theodio, zerkając w tamtą stronę. Akurat znajdowali się w bocznej loży, skąd mogli spokojnie patrzeć na scenę, gdzie stała mównica i na lordowską lożę.
- Więc nie tylko mi? - rzucił Marcel w odpowiedzi, również zerkając w tamtą stronę.
Roger również usiłował dopatrzeć się czegoś, co mogłoby zainteresować szlachciców. Ani ubiory, ani sama loża nie wydawały się w jakikolwiek sposób dziwne. Dziwnym natomiast można było nazwać zachowanie tam zebranych, oraz to, kto się tam zebrał. Za Bahraju stało dwóch drabów z rękami na rękojeściach szabli. A ponoć nie wolno było tu wnosić broni? Co więcej. Brązowowłosa kobieta, którą lord przyprowadził siedziała jakoś tak nienaturalnie. Nie jakby chciała uciec. Jakby chciała kogoś co najmniej udusić.
Całkiem jakby ją tu przyciągnęli siłą, a ona chciałaby się komuś zrewanżować.
Już wiadomo, czemu broni nie wolno wnosić, pomyślał rozbawiony Roger. Ciekawe tylko, czy zabrali jej szpilki do włosów i kapelusza.
- Kto towarzyszy lordowi? - spytał cicho Marcela.
- Nie mam pojęcia… - odparł zapytany.
- Lepiej nie wnikać w tego typu kwestie. Nie w tym mieście - wtrącił ponuro Vlad.
Aukcja zostało niezwłocznie wznowiona. Prowadzący, który stał za mównicą opowiadał barwne historie o przedmiotach, które wnosili odziani w szare stroje służący. Było tu wszystko, co cenne i niebywale drogie:: od magicznych, przez kosztowne klejnoty, po artefakty.
Aukcja trwała w najlepsze, jednak podczas jej trwania Marcel i Theodio stwierdzili, że to nie to, czego się spodziewali. Goście licytowali jak szaleni, jakby chcieli po prostu przebić innych. Roger odniósł wrażenie, że oto jest nowa dyscyplina. Wydawanie złota. Złota, bo wątpił, czy ktokolwiek na tej sali widział w ogóle na oczy miedziaka.
- A teraz wystawiony przez szacownego lorda przedmiot! - oznajmił niespodziewanie prowadzący licytację i na scenę wszedł sługa z aksamitną poduszką. - Ten oto pierścień został wykonany ze zdumiewających, zachwycających materiałów! Cena wywoławcza to dziesięć złota!
- Ach… - westchnął Vlad. - To oznacza, że jesteśmy dopiero w połowie aukcji. Hrabia zawsze wystawia jakiś przedmiot. Tym razem, o dziwo, jest to coś wartościowego.
- A zazwyczaj nie jest? - zapytał zaciekawiony Theodio.
- I co takiego ciekawego jest w tym akurat pierścieniu? - dorzucił Roger. Wszyscy jakby tylko czekali na ten właśnie przedmiot, bo momentalnie posypały się oferty.
- Tu nie chodzi o to, co to za przedmiot, ale o to, kto go wystawił - odparł Vlad.
- Tak myślałem - mruknął Roger. - [i]A ten, kto go kupi, zyska sławę, uznanie i coś tam jeszcze?[i]
- Mniej więcej…
- A może on jest magiczny? - rzucił Theodio, spoglądając w stronę lordowskiej loży. - Popatrzcie na ich miny.
I rzeczywiście. Bahraju wyglądał na niesamowicie zadowolonego i mówił coś do siedzącej obok niego kobiety, która trzymała poręcze swojego krzesła. Z jej twarzy nie dałoby się nic wyczytać, nawet, gdyby znaleźli się bliżej. Jednak coś im mówiło, że jest jeszcze bardziej wściekła.
- Sprzedaje jej ulubioną błyskotkę? - szepnął Roger.
Odpowiedziało mu wzruszenie ramion.
Tymczasem licytacja pierścienia trwała. Większość chętnych odpadła, kiedy cena osiągnęła sto sztuk złota. Jednak na tym się nie skończyło…
- Mamy dwieście sztuk złota! Kto da więcej? - zapytał zasapany prowadzący, którego usta prawie się nie zamykały. - Mamy dwieście dziesięć. Może dwieście dwadzieścia? - spojrzał na zebranych. - Dwieście dziesięć po raz pierwszy… po raz drugi…
- Pięćset! - zawołał nagle ktoś z loży na przeciwko.
W sali zamilkło.
- P-p-pięćset?! - zawołał zaskoczony prowadzący, zanim zdążył przywdziać maskę profesjonalizmu.
Zaraz potem w lordowskiej loży zapanował chaos. Damy zaczęły piszczeć, panowie uciekać. Roger usiłował dostrzec powód tego zamieszania, jednak nie było to w żadnym stopniu problemem. Oto owa kobieta, która do tej pory tłumiła gniew w sobie, stała nad lordem z szablą w ręku.
- A niech mnie... Skąd ona wzięła szablę? - Pytanie było w zasadzie retoryczne. Ale i tak zachowanie wściekłej brunetki nie tłumaczyło paniki. Chyba że zaraz miał się objawić gniew lorda Bahraju.
A ta ewentualność skłoniła Rogera do poszukiwania drogi ucieczki.
Dopiero po chwili włamywacz zdał sobie sprawę, że nie widzi osiłków, którzy od tej pory stali wiernie za jego lordowską mością. A oni chyba mieli szable?
- Dalej! - dobiegł go krzyk lorda. Baharaju, pomimo tak odważnej prowokacji, wciskał się w swoje miejsce, chcąc znaleźć się jak najdalej od ostrza.
Brunetka wyraźnie się zawahała, po czym podrzuciła szablę, chwyciła ją nieco inaczej i skoczyła! Skoczyła z balkonu na dół! Lecąc chwyciła jednej z ozdobnych kotar, dzięki czemu miała nieco miększe lądowanie.
- Co tak stoicie?! Za nią!! - wydzierał się Baharaju do swoich strażników, którzy właśnie wbiegali do loży, cały purpurowy na twarzy. - Chcę ją mieć żywą!
Ciesz się, ze sam jesteś żywy, pomyślał Roger, patrząc równocześnie, w którą stronę udała się zdesperowana panienka. Niekoniecznie musiał ją gonić, ale zawsze lepiej by było wiedzieć więcej, niż mniej. Zdumiony włamywacz zobaczył, jak z loży na przeciwko zeskakuje kolejna osoba.
Tymczasem kobieta pędziła przez uciekający tłum, który się rozstępował przed nią, w stronę pustej już sceny. Wskoczyła na nią nieco niezgrabnie, jakby nie była w stanie normalnie się ruszać, po czym dopadła do porzuconej, ozdobnej poduszki i coś od niej oderwała.
Pierścionek za darmo? pomyślał Roger.
Ktoś zaczął krzyczeć jak opętany o jakimś pożarze.
- Łał… - mruknął Marcel, podziwiając to dziwaczne przedstawienie.
- No, synu. Właśnie dla takich chwil się żyje - zażartował Vlad, rozbawiony obserwując Bahraju.
- Jeden pożar w teatrze niedawno przeżyliśmy - wtrącił Roger. - Czyżbyśmy mieli do czynienia z powtórką z rozrywki?
Rozejrzał się, chcąc dostrzec ślady ognia lub dym.
- Dużo jest stąd wyjść? - zwrócił się do lorda Maavrela, który, jako bywalec, powinien mieć trochę wiedzy na ten temat.
- Wiem o dwóch. Jednak jakim problemem jest… ooo… - przerwał, spoglądając przed siebie.
Kolejna osoba zeskoczyła z balkonu, jednak w porównaniu do dwóch poprzednich, nie zrobiła tego z taką gracją. - Hmm… on jest chyba z nim - mruknął Vlad, zapominając o pytaniu. Pozostali sami w loży, pozostali zdążyli uciec, a wydawało się, że Maavrelom nie jest spieszno do wyjścia. - I skąd on ma miecz? - zastanowił się lord, spoglądając na mężczyznę, który zeskoczył wcześniej, a teraz był już na scenie.
Roger nigdzie nie dostrzegł ani ognia, ani dymu, a kolejny okrzyk upewnił go w przekonaniu, że ktoś usiłuje wywołać jeszcze większą panikę (skutecznie z resztą).
Kobieta stała na scenie, celując szablą w stronę jegomościa w czarnym odzieniu. Swoją drogą to chyba on zaproponował pięćset sztuk złota za pierścień, który teraz ona trzymała. Do sali zdążyło wpaść kilku strażników i byli już blisko sceny. Zaraz za nimi był ten, który jako ostatni zeskoczył z loży.
- Ale bałagan - skwitował to Vlad.
- Nie powinniśmy uciekać? - zaniepokoił się Theodio.
- Nie - odparł Roger. - Po pierwsze - widowisko jest przednie. Po drugie - nigdzie się nie pali. Po trzecie - trzeba być na bieżąco z nowinkami towarzyskimi. Trzeba na własne oczy zobaczyć, jak się ta historia skończy.
Lord Maavrel zaśmiał się cicho.
Na dole jednak sytuacja nie wyglądała tak zabawnie.
- Moja droga. Zdaje się, że to ja kupiłem ten pierścień - rzucił głośno odziany w czernie jegomość. - Skoro tak bardzo go chciałaś, dlaczego nie licytowałaś?
- Odwal się w końcu! - ryknęła na niego rozjuszona kobieta. Wszystko wskazywało na to, że znała tego człowieka… i że nie za bardzo za nie, przepadała. Jakiś czas mierzyli się spojrzeniami, po czym ów odziany w czernie jegomość tanecznym krokiem ominął jej gardę i ogłuszył.
Brunetka padła bez przytomności na deski sceny.
- Ha! Dziękujemy za pomoc - zawołał jeden ze strażników, chowając własną szablę.
Jednak dziwaczny jegomość wcale nie zamierzał im pomagać. Podniósł ostrożnie kobietę, po czym zarzucił sobie na ramię i ruszył biegiem za kulisy.
- Wyśmienite! - parsknął lord. Jednak nie miał wcale na myśli tego, co się działo na scenie, ale, zważywszy na to, gdzie patrzył, minę Baharajo.
Roger zauważył, że trzeci, który zeskoczył z loży, wycofuje się w stronę wyjścia.
- Zdaje się, że główne rozrywki już się skończyły - powiedział, kierując równocześnie wzrok w stronę Baharajo. - [i]Czekamy jeszcze, czy wychodzimy, nie czekając na to, aż lorda trafi szlag?[i]
- Lepiej wyjdźmy, zanim posądzą nas o współudział - powiedział Vlad, przestając się uśmiechać.
- Najbardziej podejrzani powinni od razu uciec - zażartował Roger. - Ale faktycznie, chodźmy stąd. Tam, na dole, chyba się już zrobiło nieco luźniej.
No i zawsze mogło się okazać, że ktoś zgubił coś ciekawego i cennego zarazem.
Cała czwórka zaczęła schodzić piętro niżej… aż tu nagle przebiegła przed nimi jakaś dwójka młodych mężczyzn. W jednym z nich Roger rozpoznał tego, który jako ostatni skoczył z balkonu. Nie zauważyli ich.
- Jakby nie patrzeć… - mruknął skrzywiony Vlad - ...to chyba są teraz ścigani…?
- A to znaczy, że będą szukać schronienia - dorzucił Roger. - Ciekawe, czy mają jakąś kryjówkę. I czy ogłoszą za nich nagrodę.
- To sprawdźmy - rzucił z zapałem Marcel, ciągnąc Theodia za sobą. Vlad nie zdążył zatrzymać syna, więc ruszyli wszyscy razem, wypadając na korytarz akurat w momencie, kiedy jeden z nich wybijał okno krzesłem.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-05-2014, 18:50   #18
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Koniec sesji.



Kontynuacja w:

Krwawy Skarb
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172