Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2013, 22:24   #1
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
[Autorski] Arkadia: Poszukiwacze Skarbów

Powszechnie wiadomym było, że Theodio Radkroft, syn hrabiego Radkrofta z Minarii, był człowiekiem uczonym i obytym w świecie. Ponoć jednego razu, bez słowa uprzedzenia, wyszedł z rodzinnej rezydencji na północy królestwa i konno pojechał do Coinkin, gdzie wsiadł na statek do Lore, skąd ruszył dalej, Breateror, gdzie udał się do Świątyni Księżyca, aby potwierdzić jedną z wielu zagmatwanych teorii.


Wyprawa ta, kilkudniowa przecie, przyprawiła jego matkę o wiele nerwów. Hrabina omal nie dostała zawału, kiedy ukochany syn opowiedział jej, jak omal nie został rozerwany na strzępy przez gryfy i gdyby nie to, że przypadkowo w pobliżu nie byłoby grupy Ywnów na treningu, Theodio skończyłby w ich dziobach.
Niewątpliwie młody hrabia miał dwa dary, które niezmiennie ubarwiały wszystkie jego podróże. Młodzieniec zawsze, ale to zawsze wpakowywał się w kłopoty, jednak zawsze był z nich wyciągany. Powiadano, że sam Głupiec go pobłogosławił (choć wielu mówiło, że to przekleństwo).
Jednak spontaniczna wyprawa wywodziła się z innej historii...
Wiele księżyców wcześniej, w okolicach Coinkin, nieco młodszy Theodio, podczas polowania z ojcem, natrafił na dziwny las i dziwne zjawisko... W sumie nie doszłoby do tego, gdyby nie życzliwość pewnej głodnej niedźwiedzicy, która postanowiła posilić się młodzieńcem. Jako że młodzieńcowi nie bardzo przypadł do gustu ów pomysł, jął uciekać. Jednak natrafił na ów „dziwny” las.
Niedźwiedzica zatrzymała się na jego granicy, jakby niepewna, czy gonić zdyszaną ofiarę dalej, czy zostawić ją w spokoju. Młody Theodio dość późno spostrzegł, że ucieczka zakończyła się sukcesem, jednak zaintrygowała go przedziwna aura miejsca. Nic nie było słychać, jakby cały świat... obawiał się chociaż pisnąć? Wiatr nie szumiał, ptaki nie ćwierkały... jakby w pobliżu czaił się drapieżnik. Zaintrygowany młodzieniec ruszył w głąb, w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania, gdyż nigdy nie zwykł zostawiać żadnego pytania bez odpowiedzi.
Po ponad godzinie żmudnej wędrówki, natrafił na pierwszą oznakę cywilizacji: ścieżkę! Nieco raźniej ruszył białym piaseczkiem, przytłaczany złowieszczą ciszą, aż w końcu trafił na portal.
Był to łuk z dziwnego kamienia, który przypominał biały marmur, jednak zdecydowanie nim nie był. Wetknięty weń był pomarańczowy kryształ, który po kilku nieśmiałych próbach, gładko wyszedł, żeby ukazać młodemu odkrywcy pełnię swego piękna.


W łuku było jeszcze sporo miejsc na podobne kryształy. Theodio zbadał je dokładnie, oczywiście zapamiętawszy, w którym miejscu leżał ten konkretny. Łącznie było czternaście otworów i chociaż młody hrabia był przekonany, że są identycznych kształtów, co ten, z którego wyciągnął pomarańczowy kryształ, ów za nic nie chciał pasować nigdzie indziej.
Wrócił do domu późno, za co ponownie dostał reprymendę od matki. Jednak sprawa tajemniczego portalu i kryształu, który spoczywał bezpiecznie w jego torbie, nie dawał mu spokoju. Postanowił szukać.
To właśnie tamtej nocy doznał olśnienia i wyruszył na Wyspy Gryfów.
Miał rację. Jedyną różnicą pomiędzy jego kryształem, a tym w świątyni, był kolor. Młody hrabia był w posiadaniu pomarańczowego, ten w świątyni był srebrzysty, jakby zamknięte w nim były promienie księżyca.

* * *


Po co jednak zanudzam was tą opowieścią? – zapytał bard, spoglądając na ciekawskich słuchaczy. Po chwili na jego ustach zagościł szeroki uśmiech i rozłożył ręce w zapraszającym geście. - Kilka dni temu zostaliśmy poproszeni przez samego hrabię, aby przekazać informację, że zbiera on drużynę! Pragnie przekonać się, co takiego się stanie, kiedy zbierze wszystkie kryształy... – Bard zaczął grzebać w torbie, żeby wyciągnąć zwój ozdobiony kolorową pieczęcią i wstążkami. Pokazał go zebranym, po czym jął czytać: - Gwarantuję niezapomniane przygody, dużą dawkę adrenaliny i godną pensję! Potrzebuję utalentowanych osób, które nie zawahają się wejść do zapomnianych świątyń, czy pradawnych ruin! Potrzebne mi miecze, wytrychy i magia! – Po odczytaniu, mężczyzna zamarł i spojrzał skonsternowany na cichy tłum. - Szkoda, że moich opowieści tak nie słuchacie – mruknął, zeskakując ze stołu.


* * *


Theodio Radkroft po raz kolejny zaskoczył wszystkich.
Niesamowity teatr, opodal stolicy Minarii, wypełniony był po brzegi najróżniejszymi personami. Wojskowi z Imperium, wojownicy z wysp, egzotyczne persony z Tirano, a także łucznicy z dalekiego zachodu. Zgromadzili się tutaj wszyscy, którzy poszukiwali dobrze płatnej pracy. Ludzie, elfy, krasnoludy. Zakrawało to na paranoję! Jakie niby ma szanse niewiele umiejący chłopaczek, którym czuł się Naith pośród uzbrojonych po zęby osób?
Jak młody hrabia zamierzał wybrać osoby, które towarzyszyć mu będą w trudnej wyprawie?
Cóż... zaczął od sztuki.


Barwne postacie przewijały się przez scenę, lecz nigdzie nie widać było Theodia. Co ten dziwak sobie myślał? Niektórzy siedzieli cicho, uważnie śledząc scenę, podejrzewając podstęp, że to jakiś test.
Kiedy jeden z bohaterów zawołał, że trzeba iść w stronę słońca, część osób wyszła.
Frajerzy... Illuri znał tę sztukę, wiedział więc, że nie było to żadne przesłanie. Jeśli coś się zmieni, zauważy. Siedział więc spokojnie, wyłapując wszystkie potknięcia aktorów. Miernych aktorów.
Do końca spektaklu wytrzymała zdecydowana większość. Niedobrze, duża konkurencja. Furin siedział jednak spokojnie, pewny swoich umiejętności. Jeśli nie wybiorą jego, to kogo?!
Cóż... nieco kandydatów zostało…

Tymczasem za kulisami.
Theodio oglądał przedstawienie wielce przejęty. Po raz pierwszy w życiu miał możliwość zobaczenia na własne oczy, co się dzieje tutaj, z tyłu! Ach, te wszystkie mechanizmy! Te wszystkie cudowne wajchy!
Podczas samego przedstawienia wpadł na genialny pomysł. Skoro sam był tak ważną personą, dlaczego nie miałby wejść jak osobistość?! Może przelecieć górą, jak chmury? A może od dołu, wyłonić się spod sceny?
Tyle możliwości!
W końcu postanowił, że zeskoczy z okna. Tak. Doskonała decyzja.
Kiedy więc ucichły ostatnie brawa i tłum zaczął się niepokoić, trąbki odegrały piękne intro dla młodego hrabiego. Theodio wykonał długi skok, którym miał nadzieję zachwycić publikę (tudzież osoby, które miał zamiar nająć), jednak nie przewidział, że poły jego niesamowitej (i zarazem ciężkiej) szaty, zahaczą o lampy oliwne, które podświetlały okno.
Młody hrabia gruchnął o scenę, jednak jakimś szczęściem, lampa, która poleciała w ślad za Theodiem, rozbiła się nie oblewając go olejem. Niemniej jednak, scena zaczęła płonąć. Ktoś z tłumu rzucił się do przodu i jął gasić płomienie własnym płaszczem.
- Umm... no tak... dziękuję... – mruknął młody hrabia, wstając. Rozejrzał się na zebranych, a lica jego oblał rumieniec. - Witam wszystkich serdecznie! Pragnę powiedzieć, że niezmiernie cieszę się z tak hucznego odzewu na moją propozycję! Chwila... jakoś tak ciepło w plecy...
Hrabia nie odnotował prostego faktu. W oknie stały trzy lampy, a tylko jedna spadła za nim, po tej stronie...
Ogień z niesamowitym wręcz entuzjazmem rzucił się do trawienia suchych, drewnianych kulis. Aktorzy wpadli w panikę, uciekali tylnym wyjściem, nie bacząc na to, iż otwierając drzwi, wpuszczą więcej tlenu, ku radości czerwonego agresora.
 

Ostatnio edytowane przez Karmelek : 12-12-2013 o 12:41.
Karmelek jest offline  
Stary 12-12-2013, 20:03   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sztuki Roger nie znał, ale mógłby się założyć, że pirotechniczne efekty zastosowane przez teoretycznie przyszłego pracodawcę były zgoła nie zamierzone, acz - nie da się ukryć - efektowne. I, co było równie oczywiste, niebezpieczne dla widzów.
- Szlag by cię trafił! - Nader szczere życzenie skierowane pod adresem hrabiego zginęło wśród wrzasków miotającego się niczym szczury w pułapce tłumu.
Ci, którzy rzucili się do wyjścia, chcąc tam dotrzeć przed czerwonym kurem, tratowali się wzajemnie, nie reagując na padające tu i ówdzie głosy rozsądku. Roger może by i poszedł w ich ślady, lecz widząc kłębiący się koło wejścia tłum zrezygnował z podjęcia tej beznadziejnej próby, bowiem widzowie wprost zakorkowali drzwi. Chęć znalezienia się jak najbliżej ewentualnego pracodawcy nie wszystkim wyszła na zdrowie.
- Niech to szlag! - Rozglądający się po sali Roger był w swych słowach mało tematyczny. Kułakiem poczęstował spasionego jegomościa, usiłującego "po trupach" dotrzeć do drzwi, po czym ruszył w stronę przeciwną. W stronę hrabiego.
- Idziemy - powiedział, szarpnąwszy przedstawiciela arystokracji za rękaw, usiłując wyrwać go z szoku. - Tam! - Wskazał w stronę, z której napływało w miarę świeże powietrze. - Płaszcz na głowę i uciekamy..
 
Kerm jest offline  
Stary 13-12-2013, 10:58   #3
 
sniadaniedolozk's Avatar
 
Reputacja: 1 sniadaniedolozk nie jest za bardzo znany
Lia była fanką sztuki, ale tak spektakularnego zakończenia nie widziała jeszcze na oczy. Tłum zebrany w teatrze ruszył ku drzwiom taranując wszystko co stanęło na drodze.
- No pięknie! - mruknęła pod nosem rozglądając się za jakimś innym wyjściem. Jej marzeniem nie było zginąć w płonącym teatrze. Kątem oka przyuważyła hrabiego, którego ktoś próbował uratować. - Lizodup…
Ruszyła szybkim krokiem w kierunku hrabiego i jego “bohatera”. Ten podlizywacz dostanie robotę na pewno a ona spłonie w teatrze. Ha! Na pewno nie!
 
sniadaniedolozk jest offline  
Stary 13-12-2013, 11:04   #4
 
Elder's Avatar
 
Reputacja: 1 Elder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znany
Furin przez sekundę patrzył, jak kulisy zajmują się ogniem.
- No, wreszcie coś się dzieje… powiedział do siebie. Zaraz jednak spostrzegł, że to nie zamierzone efekty specjalne, ale autentyczna katastrofa. Odwiązał więc od pasa bukłaczek z piwem i wylał go na siebie - szkoda, dobre było, ale te dwa litry płynu powinny pomóc mu wydostać się z budynku w stanie nieupieczonym. Chwilę później znalazł wzrokiem swojego przyszłego pracodawcę, wyprowadzanego przez jakąś szumowinę. No cóż, ten cymbał prowadzi go prosto w płomienie.
-Jeśli te jełopy się upieką, to nici ze złota. No zaiste chędogo, krówka jego mać!- mamrocząc pod nosem przebijał się przez rozwrzeszczany tłum, torując sobie drogę przyciężką głowicą miecza dwuręcznego. W końcu jednak dopędził kandydatów na młode pieczyste i ryknął:
-Za mną! Jeśli wam życie miłe! - po czym spoglądając, czy posłuchali, popędził ile sił w stronę przejścia z lewej strony sceny.
- Już! Jazda! Do wyjścia, zdążycie przed tłumem! - wrzasnął, ustawiając się frontem do spanikowanej tłuszczy, by powstrzymać tych, którzy też chcieliby zaryzykować to wyjście.
 
Elder jest offline  
Stary 17-12-2013, 22:38   #5
 
Fromasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Fromasz nie jest za bardzo znanyFromasz nie jest za bardzo znany
Naith siedział z uwielbieniem zatopiony w miękkim fotelu teatru. Nigdy nie lubił sztuki, lecz ten spektakl całkiem go zainteresował. Z nieskrytą fascynacją przyglądał się wymyślnym strojom ludzi siedzących obok, a także pięknie i bogato zdobionym ścianom i kolumnom.

Takiego przepychu dawno nie widział na oczy, dlatego też uważał, że sztuka grana w tak pięknym teatrze musi być znakomita, dlatego chłonął każdy ruch aktorów.

Zdziwił się jednak, że sława taka jak hrabia próbując zaimponować wielmożnym gościom skoczył przez okno i zachaczył o lampę oliwną. Chłopak przeczuwał, że takie coś nastąpi, gdyż hrabia znany był ze swojej... nierostropności.

Gdy scena zajęła się ogniem, zapanował chaos. Ludzie wyżsi od Naith’a popychali jego i siebie nawzajem. Kilka razy dostał z barku, raz z pięści a raz się wywrócił na schody. Pomiędzy ludźmi zobaczył hrabię wyprowadzanego przez kilka osób. Popędził przepychając się do wyjścia do którego zmierzała eskorta hrabii i jął torować dla nich przejście.
 
Fromasz jest offline  
Stary 18-12-2013, 19:15   #6
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Illuri był wniebowzięty. Na pewno nie mierną sztuką aktorską, jaką to dzisiaj co poniektórzy się popisali. Bardziej ucieszył go fakt efektownego wejścia hrabiego. Było genialne! Autentycznie go rozbawiło. Niemal tak bardzo, jak pożar, który chwilę późnie nastąpił. Och, błazen gustował w takich przedstawieniach. Z całą pewnością.
- Teatr płonie! A wokół wspaniale, tłoczno, wesoło…! Ciekawe, czy już wszyscy są przy hrabi…wokoło…- mruczał rozbawiony, powoli przeciskając się przez zdenerwowany tłum. Był drobny, więc niełatwo będzie mu się przecisnąć do wyjścia. Może to właśnie dlatego w jego rękawie pojawił się nóż? Albo może po prostu dlatego, że strasznie lubił noże i czuł się w ich otoczeniu bezpiecznie? Cholera go wie.
Stanął na miejscu, na którym jeszcze chwilę temu siedział obserwując sztukę. Roześmiał się panicznie, kiedy zobaczył, że kilku ludzi już biegnie z pomocą głupawemu arystokracie.
-Och, przybyli już na pomoc! Bohaterowie… Pewnie oni dostaną pracę… Illuri się dowie!- z uśmiechem zeskoczył z podwyższenia i ruszył w kierunku, w którym porwano hrabiego. Cóż, o arystokratę zazwyczaj się dba. I nie prowadzi się go na rzeź… Zazwyczaj.
Nie miał szans w starciu ze wściekłym tłumem. Nie chciał trupów. Przynajmniej nie teraz! O nie. Nie dostałby przecież pracy, gdyby uznali go za bezmózgiego rzeźnika! A on był obrotny. Cóż, musiał taki być- błazen, który nie przelicza wszystkiego pod względem zysku, jaki będzie mógł osiągnąć, to martwy błazen.
Wykorzystał swój atut, czyli zwinność. Przeskakiwał nad kolejnymi rzędami miejsc, unikając innych ludzi. Aktorzy musieli wiedzieć, gdzie znajduje się wyjście na wypadek takich wypadków. Illuri odwiedził już w ciągu życia kilka teatrów. Zawsze było tam wejście, gdzieś na tyłach, pilnowane. A to chociażby po to, żeby wyprowadzić jakąś szacowną personę po występie spokojnie, bez tłumów. Takie wyjście miał nadzieję znaleźć.
Ale jeśli atmosfera za bardzo się podgrzeje… Pewniej złapał nóż trzymany wewnątrz rękawa. Stal jest szybsza niż ogień, o czym ten, kto spróbowałby przeszkodzić mu w ucieczce z budynku, miałby szansę się o tym przekonać.
Na razie jednak poruszał się powoli w kierunku przejścia, którym wymknęli się aktorzy, bacznie obserwując przy tym gdzie uda się hrabia. Planował trzymać się na tyłach, chyba, że sytuacja będzie wymagała od niego przyspieszenia kroku. A to wszystko planował z tym szalonym, chłodnym uśmiechem na twarzy. Chłodnym pomimo tego, że atmosfera była zdecydowanie podgrzana.
 
Ryzykant jest offline  
Stary 18-12-2013, 21:48   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tymczasem młody hrabia, patrzył na zebranych z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
- Eee… ten tego… Dzień dobry? - mruknął. - W sumie to chyba was zatrudnię, lecz zważywszy na sytuację, proponuję przenieść się w inne miejsce - dodał, najwyraźniej nie ogarniając, co się dookoła niego dzieje. Dopiero pociągnięty w stronę wyjścia, ruszył.
Grupa znalazła się w rekwizytorni i jedynie światełko na końcu pomieszczenia (no i powiew powiatrza) wskazywały, gdzie jest wyjście. Niestety w pomieszczenie było tak zagracone, że utworzył się tu istny labirynt.
Mam nadzieję, że to nie był jakiś test, pomyślał Roger, bo to by kiepsko świadczyło o naszym pracodawcy..
- Rzeczywiście nie ma tu odpowiednich warunków na kulturalne dyskusje - zgodził się z przedmówcą. - Dzień dobry - przywitał się, nie chcąc w grzecznościach ustąpić hrabiemu.
Nie czekając na ewentualne wypowiedzi innych uczestników wycieczki ruszył w stronę, gdzie nikłe światełko sugerowało nie ciąg dalszy pożaru, a najzwyklejsze na świecie wyjście.
- No bo wiecie! Mam długą listę wymagań… - mówił Theodio, wyciągając zwój zza pasa. - Czy któreś z was jest uczulone na orzechy? - zapytał, cały czas idąc za Rogerem.
- Nie - odparł Roger. - Ale nie wiem, jak inni - dodał profilaktycznie.
Na czym, na wysokie niebiosa, ma polegac ta misja? pomyślał.
- Wyśmienicie, muszę to zanotować… - Młody hrabia zaczął oklepywać się po kieszeniach i nagle stanął jak wrtyty, przez co idąca za nim Lia omal na niego nie wpadła. - Zapomniałem pióra! - zawołał, obracając się.
- Wyrwiemy jakieś z najbliższej napotkanej gęsi - zapewnił go szybko Roger. - Tamto już zapewne uleciało z dymem - dodał.
- No ale ja lubiłem tamto pióro! - odparł niepocieszony hrabia, dalej stojąc w miejscu. Zdawało się, że gdyby nie to, że przejście było zablokowane, już dawno ruszyłby w stronę niebezpieczeństwa.
- Chodźcie szybko, ogień sie rozprzestrzenia bardziej niż myśleliśmy! - pogonił grzecznie Naith, gdyż nie był przyzwyczajony do tak bliskiej obecności sławnych ludzi jak hrabia. – Ogień już dawno pożarł pańskie pióro,a ryzykownie byłoby wracać.
Jakby najważniejsze było pióro….
-Ciekawe, iż uczulenie na orzechy dyskwalifikuje kogokolwiek z pełnienia ci służby, mości hrabio. Dzięki Bogu mogę je spozywac i nawet bardzo lubię, jeśli jest to dla hrabii ważne - powiedziała Lia niemal wpadając na swego przyszłego pracodawcę. - A teraz proponuję się pospieszyć, jeśli nie chcemy zostać usmażeni żywcem.
-Także mogę je spożywać.- powiedział Naith, po czym dodał oglądając się nerwowo na pożar: -Lecz sugeruję posłuchać się tej pięknej damy.
I ruszył w kierunku wyjścia.
- Ech… Niech wam będzie… - burknął Theodio, ruszając niemrawo w stronę wyjścia. Kiedy znaleźli się przy drzwiach, zobaczyli czyjąś głowę, zaglądającą ciekawsko do środka.
- O cholera… Idą! - zawołał ktoś na zewnątrz.
- Idioto! Nie wiesz, co znaczy słowo “zasadzka”?! - ryknął ktoś w odpowiedzi i po chwili rozległ się jęk.
- Zchadzka…? - zapytał zdumiony hrabia.
- Taaa, schadzka... - mruknął Roger, na wszelki wypadek odsuwając hrabiego na bok. - Dajcie jakiegoś manekina i puścimy go przodem. Niech on wpadnie w czułe objęcia czekających - zaproponował.
Furin ucapił byle jaki kawał drewna ubrany w stare futro zasiedlone tłumnie przez mole i cisnął go silnie w stronę wyjścia, rycząc na całe gardło:
-Na pohybel skurwysynom!.
Kiedy kukła wyleciała na zewnątrz, niemal w tym samym momencie spadła na nią siatka.
- Haha! Mamy go! - zawołał radośnie głos, a dwie sylwetki rzuciły się na pakunek.
- Brać go i zmiatamy! - zawołał kolejny głos.
- Ale ich było tam więęęęcej! - odparł ktoś niepewnie. W tym momencie głowy zwróciły się do środka i ujrzeli zgromadzonych.
- No co, drugiej obsady nie widzieli? Wasz hrabia tam pobiegł! - rzucił Furin, pokazując palcem w stronę wejścia na scenę. - Gońcie go, może zdążycie, zanim wam zwieje!
Roger w tym samym momencie przygotował się, by w razie konieczności zatkać usta hrabiego i nie zdradzić “niespodzianki”. I jak najbardziej słusznie, gdyż arystokrata już chciał zapytać, o co właściwie chodzi. Wydał z siebie jedynie zduszone: “myeyy”.
Grupka mężczyzn spojrzała jednak na nich podejrzliwie.
- A kogo wy niby graliście? Widzieliśmy niemal całe przedstawienie i nikogo takiego w nim nie było… - burknął najwyższy z grupki, najwyraźniej ich “dowódza”.
-A bo hrabiuńcio opłacił drugie jeszcze, co to w nim miał przedstawić zadanie tym, co to ich miał zatrudnić. Bo on w ogóle teatr kocha, jak to człek uczony i obyty, i tak mu było bardziej w smak, niźli tłumaczyć jako krowie na rowie. - bez mrugnięcia okiem odpowiedział krasnolud.
- A wy z nami rozmawiajcie dalej, to cel wam ucieknie - dodał z uśmiechem Naith.
- A skąd wiecie, że szukamy hrabiego? - warknął w odpowiedzi drab.
- Właśnie! I wcale nie wyglądają jak ci… no… aktyrzy! - dodał inny.
- A wy nie wyglądacie na takich, którzy wiedzą jak wyglądają aktorzy. My chcemy wydostać się z płomieni, a jeśli macie ochotę, to gońcie kogo tam potrzebujecie. Nam nic do tego. - odpowiedziała pewnym głosem.
Roger w tym czasie starał się zasłonić swoją osobą hrabiego.
- To kogo w końcu szukacie? - spytał. Równocześnie zastanawiał się, któremu z napastników przywalić jako pierwszemu. Gdyby oczywiście doszło do takiej sytuacji.
Furin złapał wzrokiem jego spojrzenie i delikatnie skinął w stronę przywódcy napastników. Doświadczenie nauczyło go, że jeśli oddział pozbawi się dowódcy, choćby przygłupiego, to zapanuje w nim chaos i rozprzężenie, co zwykle dawało znaczną przewagę drugiej stronie...
Między grupką hrabiego panowało lekkie napięcie, gotowość do skoku. Naith zastanawiał się nad zdjęciem rabusia stojącego lekko z boku. Spojrzał na krasnoluda, który zerkał w stronę innego ze sprzymierzeńców. Lekko musnął sztylet wystający z paska, aby upewnić się, czy dalej tam jest.
-No to co? Idziecie szukać? Jeszcze chwila i go nie będzie. -zapytała Lia.
- A nie dziwota, że go szukacie. To najpopularniejszy zdaje się człowiek w okolicy - dorzucił Roger. - Nie jesteście jedyni. tak z piętnaście osób wprost go sobie wyrywało z rąk.
- Mhyyyyym? - usiłował zapytać hrabia, zerkając na Rogera zdumiony.
- Mam pomysł. A może was po prostu tu zamkniemy… - rzucił jeden z drabów, kopiąc zwitek na ziemi. - My już mamy hrabiego! HA!
Płomienie zaczęły trzaskać radośnie w rekwizytorni, odcinając drogę na widownię. Jeszcze chwila i skończą usmażeni.
Trefniś trzymał się nieco z tyłu, za grupą która złapawszy hrabiego ruszyła do ucieczki z płonącego teatru. Wolał ich, przynajmniej na razie, unikać. Mogli mu przeszkodzić!
Kroczył więc za nimi bezpiecznie z tyłu. Uzbrojony błazen niczym duch natychmiast zniknął gdzieś w rekwizytorni. Wyczuł okazję do zabawy!
Kapelusze i tak dalej, taki fetysz. Ale żaden mu niestety nie pasował… Rozczarowany miał już ruszac dalej, na poszukiwanie wyjścia, gdy usłyszał rozmowę. Posłuchał, pokiwał głową z poważną miną. Ta kłótnia wydała mu się zabawna- przynajmniej do czasu, gdy blokującym przejście nie przyszedł do głowy durny pomysł zamknięcia przejścia. Na to Illuri pozwolić nie mógł. Może do działania skłoniły go też płomienie, które niemal zaczęły pieścić już jego pośladki?
Wyskoczył więc z szaleńczym uśmiechem oraz równie szaleńczymi iskierkami w oczach z ukrycia i skoczył między obie grupy. Zwrócił głowę w kierunku tych, którzy aktualnie byli w posiadaniu hrabiego. Tego prawdziwego.
- Ach, moja teatralna trupa! Powinniście być już daleko! A was tu nadal cała kupa! Chroń nas, boska opieko!- wzniósł teatralnie oczy ku niebu. Zapomniał jednak zrobić zbolałą minę- Chodźcie, prędko, czasu nie ma wiele! Ale… - tym razem uśmiech na jego twarzy zamienił się w ponury grymas, jednocześnie popatrzył w stronę niedoszłych porywaczy arystokraty. Ton jego głosu wyraźnie stał się wyższy, niemal piskliwy- Wy! Zatrzymujecie grupę z Illurim na czele! Wy… oprawcy… Skurwiele! Jeśli się nie wycofacie, na proch was spopielę! Stać na drodze zastępczym aktorom, cóż to za maniera?! Puszczać nas szybko, nim spłonie cholerna kwatera! - wykrzykując kolejne słowa coraz mocniej ściskał nóż ukryty w rękawie. Cóż, troszkę się uniósł. Ale porywy gniewu dopadają każdego, a szczególnie jeśli ktoś jest chory. Trochę.
Oprychy popatrzyły na siebie, wzruszając ramionami.
- Zamykać - polecił jeden z nich, a przydupasy zaraz rzuciły się do spełniania rozkazu.
Naith na razie w napięciu patrzył na całą rozmowę, lecz widząc, że jeden z niedoszłych oprawców chwycił za drzwi i zaczął je zamykać, skoczył wkładając but między je a framugę. Czując, że wrota zaczynają miażdżyć mu stopę spojrzał na błazna i krzyknął:
- Pomóż mi! Pomóżcie mi trzymać te cholerne drzwi!
-Sunąć rzyci! - Ryknął Furin, zamierzając się mieczyskiem.
Naith zauważając, że ciężki krasnolud biegnie w stronę drzwi z wyciągniętym mieczem, chcąc uniknąć śmierci poprzez staranowanie, wyciągnął z wysiłkiem obolałą stopę z drzwi i odskoczył mu z drogi ciągnąc za sobą błazna.
Krasnolud, choć kurduplem był, jak każdy przedstawiciel jego rasy, to swoją wagę miał - zasługa piwa, dobrych mięsiw i wieloletniego treningu. Zaciął więc potężnie w drzwi z dobiegu, rozbijając je w drzazgi. Kilka smętnych kawałków zostało co prawda na zawiasach, których żelazne okucia wytrzymały natarcie, nie mniej jednak Furin nie był zaskoczony. To cięcie obalało już jeźdźców wraz z końmi.
- Czy pożar, czy śmierć, przedstawienie musi trwać - zacytował (może niezbyt dokładnie) Roger, ruszając za przebojowym krasnoludem i ciągnąc za sobą hrabiego.
Lia nie komentując zaszłej sytuacji ruszyła za resztą swych towarzyszy. Ktoś musiał osłaniac hrabię od tyłu.
Ponury grymas zmienił się w wyraz prawdziwego, głębokiego zamyślenia. Illuri przybrawszy minę filozofa… Zawiesił się. Rozważał w głowie wszelkie możliwe scenariusze, które mógłby teraz odegrać. Stanął więc, jedną z dłoni przykładając do lekko rozdziawionych ust, marszcząc brwi.
Nie słyszał wokół żadnych głosów. Nie zwracał na nie po prostu uwagi. Potrzebował oczyszczenia umysłu. Zdołał tego dokonac dopiero wtedy, kiedy w jego kierunku szarżował już krasnolud. Błazen uśmiechnął się głupio i patrząc na kurdupla. Chyba nie miał ochoty odchodzić…. Prawdopodobnie nie miał też instynktu samozachowawczego.
Z pomocą przybył jednak sojusznik i Illuri został bezpiecznie odciągnięty z pola rażenia krasnoludzkiego ciosu. Wyglądał na wzburzonego, Naith został obdarzony wrednym spojrzeniem…
-Jeszcze mi tu jakichś uścisków brakuje! - krzyknął wyrywając się mężczyźnie, który prawdopodobnie uratował mu życie. Obejrzał się, po czym widząc roztrzaskane drzwi podrapał się po głowie, uśmiechnął, odwrócił do wybawcy i dodał przymilnym tonem. - Ach… A jednak panu podziękuję!
W jego dłoni momentalnie pojawił się błyszczący, ostry nóż. Posłał jeszcze jeden uśmiech wybawcy, po czym w podskokach, śmiejąc się cicho, pobiegł zabawić się w „Ten, kto zamknął drzwi, zaraz będzie miał mój sztylet w brzuchu!”.
Naith uśmiechnął się, gdy błazen podziękował za uratowanie go. Nigdy nie miał do czynienia z takimi rzeczami. Nigdy nie uratował komuś życia... a przynajmniej nie uratował od pewnego bólu. Zobaczył jednak, że błazen wyciąga sztylet i chichocząc zmierza w stronę rabusia. Pośród wszechobecnego dymu wydobywającego się z teatru i kurzu, który wzburzył szarżujący krasnolud, Naith trzymając się lekko na uboczu wziął na celownik tego stojącego najdalej. Wyciągnął strzałę, nałożył na cięciwę, zmarszczył brwi i wycelował. Zawsze wyciągał język przy maksymalnym skupieniu. Przyzwał wszystkie swoje umiejętności wyuczone w 9 letniej praktyce w szkole dla zwiadowców. Przyciągnął cięciwę bliżej ucha i wystrzelił. Z ust rabusia wyrwał się krzyk, gdy spojrzał z przerażeniem na strzałę sterczącą z klatki piersiowej, krzyknął. Spróbował wyrwać ją z ciała, jednak tylko stęknął cicho i padł nieprzytomny na ziemię.
Po szarży krasnoluda, na ziemię (przygniecionych przez drzwi) padło dwóch mężczyzn, którzy usiłowali odciąć naszym bohaterom drogę ucieczki. Kolejny dostał strzałą Naitha, a jeszcze następny sztyletem Illuriego. Zbóje zamarli.
- Aaaa! Mordują! - zawołał przerażony jeden z nich.
Dwóch, którzy trzymali “hrabiego” rzuciło się do ucieczki i w sumie nie trzeba było długo czekać, żeby reszta (na czele z tym, który wydawał im polecenia), poszła w ich ślady.
Roger, ciągnąc za sobą hrabiego, przebiegł po resztkach drzwi, co spowodwało jęk pechowca, któremu przytrafiło się leżeć pod ciężkimi dechami. Gdy wreszcie znaleźli się poza potencjalnym zasięgiem płomieni Roger wypuścił z rąk rękaw eleganckiego hrabiowskiego płaszcza i ściagnął z pleców łuk. Nie miał zamiaru dopuścić do tego, by opryszki, którzy usiłowali zamienić ich grupkę w pieczeń w sosie własnym uszli cało i zdrowo. Starannie wycelował w plecy przywódcy tamtej bandy i strzelił. Widząc, że Roger już zajął się przywódcą bandy, Furin wyszarpnął zza pazuchy pusty gliniany baniaczek po piwie i rzucił mocno w jednego z pozostałych uciekinierów.
- Niech to szlag! - powiedział Roger widząc, jak bandzior, którego chciał ustrzelić, ucieka unosząc strzałę, która przebiła rękaw jego kurtki.
- Eee… - mruknął Theodio, rozglądając się. - To omawiamy interesy?
Teatr tymczasem palił się w najlepsze, a ogień powoli zaczął przenosić się na las z drugiej strony, gdzie płomienie szybciej się rozprzestrzeniły.
-Nie teraz. Teraz to winniśmy bieżyć, by zachować swą rzyć od upieczenia. - odrzekł krasnolud, wskazując ręką na fragment lasu, który już zaczął się palić.
- I co, pozwolimy im tak umknąć? - spytał się Naith. – A jak dopadną nas później niepostrzeżenie?
-A jak ich chcesz niby dopaść, skoro czerwony kur trawi już skraj lasu, a my ich nawet już nie widzimy? - odpowiedział Furin
- A-ale… jak to tak bez umowy…? O nie! Moje dokumenty! - zawołał wystraszony hrabia, rzucając się w stronę wejścia. - Zapomniałem ich!
- Zaraz, zaraz. Stop, panie hrabio! - Roger zatrzymał ich pracodawcę, zanim ten rzucił się na stos w celach dokonania samospalenia. - Wszak ma je pan w kieszeni.
Szlachcic zaczął oklepywać wszystkie kieszenie i uśmiechnął się promiennie.
- Znalazłem pióro! - zawołał radośnie, wyciągając flakonik z atramentem. - To co ja miałem… ach! Orzechy… chwileczkę… - Na czystej kartce, którą trzymał przypiętą do małej deseczki, naskrobał pięknym pismem kilka słów. - No to dobrze… umowy… Umowy zostały w środku! - zawołał ponownie, spoglądając błagalnie w stronę wejścia do teatru. Płonącego w najlepsze teatru...
Naith przyglądając się z bliska scenie z hrabią i Rogerem, rzucił zniecierpliwionym wzrokiem w stronę krasnoluda. Zaczął już mieć nadzieję, że szybko podpisze papiery i się od bogacza uwolni. Na razie.
- Wszak wystarczy sporządzić następne - zapewnił Roger. - Nie były jeszcze podpisane - dodał - więc to żadna strata.
- Ale… tyle się napracowałem… Tyle pracy włożyłem! Tyle… zmarnowanych godzin. - Załamany Theodio przycupnął na piętach, spoglądając na Rogera z miną nieszczęśnika na ustach. Westchnął. - No ale dobra! - zawołał, podrywając się na równe nogi. - A więc! Im szybciej ruszymy w stronę rezydencji, tym szybciej sporządzimy nowe papiery. Opowiecie mi coś o sobie po drodze! - Zarządził.
- Ja tam jestem najemnikiem. Prawdopodobnie twój dziad, hrabio, mógłby pamiętać początki mojej kariery. To było sześćdziesiąt lat temu, po tym, jak musiałem opuścić klan na skutek spisku. A i zacząłem nie byle jak - po dziś pamiętam pierwszą nagrodę… Ten bandyta sam się na mnie napatoczył, jeszczem szczylem był… A ten miecz to właśnie po nim… Zwą go Ostrzem Zachodu - to od tego czerwonego blasku klingi. - nieco chaotycznie i skrótowo swoją historię przedstawił Furin. Widać było, że nie byl chętny, by wdawać się w szczegóły na temat swojej młodości. Młody hrabia tymczasem stał i wszystko skrzętnie notował.
- Zwą mnie Roger - przedstawił się kolejny z potencjalnych pracowników jaśnie wielmożnego pana hrabiego. - Moja kariera z pewnością jest krótsza i nie tak burzliwa, jak mojego przedmówcy - mówił dalej - a najbardziej interesują mnie pułapki i zamki. Takie do otwierania - wyjaśnił, jako że hrabia do najbardziej lotnych osobników nie należał i źle mógł pojąć niektóre słowa.
- Mości hrabio, chodźmy w stronę placu, a resztę opowiemy w drodze. - powiedział Naith. - Ja jestem Naith Koll. Moje doświadczenie jest nikłe, lecz sprawdziłem się w szkole dla zwiadowców, w kórej pobierałem nauki przez 9 lat. Pana misja, hrabio, miała być dla mnie sprawdzianem umiejętności. Najbardziej lubię strzelać z łuku, co mnie naprawdę odpręża, a zwiadu w drużynie nigdy za mało.
Spojrzał na hrabię z uśmiechem.
- Możesz powtórzyć część ze zwiadowcami? - zapytał zafrasowany Theodio, nie nadążając notować.
- Mowiłem, że byłem w szkole dla zwiadowców przez 9 lat. - odrzekł Naith - A tymczasem zapraszam w stronę placu- powiedziawszy to, chłopak złapał hrabiego lekko za ramię i pociągnął za sobą idąc przed siebie. -Tu chodzi o nasze życie, o niespalenie się- dodał i mrugnął.
- Ach… w sumie racja - mruknął młody hrabia, rozglądając się dokoła, jakby dopiero zauważył płomienie.
-Ech… Nigdy nie zrozumiem ludzi… Wyleźliśmy z tej pożogi tylko po to, co by upiec się na wolnym powietrzu? Chodu, ludu, chodu! - rzeknął był Furin, ciągnąc zwiadowcę i hrabiego w stronę placu. W sumie stwierdził, że jeśli ruszy z miejsca tych dwóch, to reszta jakoś już podąży w ślad za nimi...
Roger, rozglądając się na wszystkie strony i z bronią gotową do strzału, ruszył w stronę, która zdała mu się wolną, przynajmniej chwilowo, wolną od ognia. Problem polegał na tym, że tam też mogli się zatrzymać ich przeciwnicy.
-Kto co ma ku obronie, niech dzierży silno… A i czujność wzmóżcie, mości państwo, iżby nas owi zbóje z opuszczonym orężem nie zastali… - rzekł Furin, głośno artykułując myśli i obawy reszty drużyny, po czym poprawił chwyt swej mocarnej prawicy na rękojeści mieczyska.
- Hmm… dziwne… nie zamawiałem sztucznych ogni… - dumał Theodio.
Na placu było kilkadziesiąt osób, trwożnie spoglądających na ogień. Było też kilku magów, którzy usilnie starali się powstrzymać ogień. Niestety. Wody w strukyku zdecydowanie nie starczało, a skraplanie pary w tych warunkach szło nadzwyczaj opornie. Byli też tacy, którzy posiadali odpowiedni Talizman, alby chociaż spróbować kontrolować ogień. Pewna rozczochrana czarownica śmiała się, odsyłając kolejne płomienie.
Chowańce magów, zwierzęta, również usiłowały pomóc, jednak szło im to… cóż. Niezbyt dobrze.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-01-2014, 23:29   #8
 
sniadaniedolozk's Avatar
 
Reputacja: 1 sniadaniedolozk nie jest za bardzo znany
- Ja jestem…. - zaczęła Lia swą opowieść o sobie, ale pozwoliła sobie przewać, gdyż przed nimi pojawiły się “sztuczne ognie” jak to powiedział hrabia. Zaklnęła pod nosem i rozejrzała się.
- No nieźle, nieźle… Chyba musisz się pożegnać, hrabio ze swoim pięknym domostwem. - Spojrzała na jego zaskoczoną, ogłupiałą minę a potem znów na pożar rozchodzący się…. wszędzie. Nawet mimo prób jego zatrzymania.
- Domostwa? - zdumiał się Theodio. - To teatr, nie mój dom… chyba… - zerknął zafrasowany na płonący budynek.
Lia westchnęła ciężko.
-Powiedzmy, że zachowujesz się całkiem inaczej. - Jak będzie im w taki sposób wydawał polecenia to będzie musiała się zastanowić nad tym, czy faktycznie chce dla niego pracować. - Olejmy teatr. My i tak już nie pomożemy. Dokąd teraz?
-Tak jakby inni już na niego nie lali hektolitrów byle czego… - mruknął pod nosem krasnolud.
- Możemy udać się do rezydenci… to niedaleko… tuż za tym płonącym lasem! - zawołał Theodio, patrząc na nich z uśmiechem, jednak widząc ich miny, wybuchnął śmiechem. - Żartowałem! Uwierzyliście w takie brednie? Nie wierzę! Haha! Za mną! - zawołał, machając ręką.
Odprowadzani zawistnymi spojrzeniami tych, którym nie poszczęściło się z pracą, ruszyli w stronę wozów i koni, które wszyscy zostawili na skraju placu. Zwierzęta denerwowały się, stawały dęba, jednak dwa gniadosze zaprzężone do wozu hrabiego, spoglądały na całą panikę z wyrazem znużenia wymalowanym na pyskach.
- Poznajcie Bej i Tej! To moje dwie kompanki! Byliśmy na niezliczonej ilości wypraw! Niesamowite klacze! - zachwalał młody hrabia. - Hmm… ale się chyba nie pomieścimy wszyscy… - Spojrzał na powóz. Zakapturzony woźnica westchnął tylko, otwierając przed nim drzwi.
-Ktoś powinien pilnować drogi, kiedy pojedziemy. Zwiadowco, ty pojedziesz na koźle, czy to mnie przypadnie ta rola? - rzeczowo zapytał Furin. Wiedział, że napad na powóz to najklasyczniejszy w świecie sposób na zdjęcie chronionego celu, a po całej historii z teatrem nie było mu na rękę tracić pracodawcy.
- Lubię świeże powietrze - zapewnił Roger - ale mimo wszystko nie nadaję się na tak ważne i odpowiedzialne (i eksponowane - dodał w myślach) stanowisko. - Nie będzie nam w środku trochę ciasno, panie hrabio? - spytał, równocześnie nakłaniając arystokratę by zajął miejsce w powozie.
- Ach… nie wiem, doprawdy… tym bardziej, że w środku ktoś już tam siedzi… - odparł szlachcic, zagladając do powozu.
- Do środka! - warknął zakapturzony woźnica, wpychając młodego hrabiego do powozu, gdzie pochwyciły go kolejne ręce, które wyłoniły się nagle z cienia. W tym samym momencie ktoś smagnął konie batem. “Woźnica” czym prędzej wskoczył na stopień powozu, łapiąc się dachu, żeby nie spaść.
Roger zaklął, a potem, bez chwili wahania, strzelił do jednego z koni.
Widząc, co się dzieje, Furin szybkim, pół kontrolowanym młynkiem mieczyska wsadził ostrze w drewniane części na tyle powozu, przez co zablokował klingę sztywno w belkach konstrukcji. Łapiąc się jelca z całej siły, podciągnął się powłócząc czubkami butów po uciekającej spod stóp glebie i wdrapał się na dach. Nie miał już czasu na oswabadzanie mieczyska, ktore twardo tkwiło w dębowym stelażu powozu - bandyta na koźle mógł w każdej chwili połapać się, że ma nadbagaż. Furin nie mógł co prawda polegać na ulubionej broni, miał jednak za pasem coś jeszcze - pamiątkę rodzinną - toporek, który pozwolono mu zabrać, gdy udawał się na wygnanie. Był to mały, rachityczny wręcz egzemplarz na wpół ozdobnej siekierki, który zdecydowanie miał już za sobą najlepsze lata - pokrywała go rdza, zaś na olejowanym stylisku powolutku pokazywały się już ciemniejsze plamki wytrącającego się tłuszczu. Miał nadzieję kolejny raz użyć go dopiero, gdy będzie rozłupywał rubaszny czerep swojego przybranego brata, jednak los zrządził inaczej. Wysunął więc wiekowy kawałek złomu zza pasa i na czworakach, pilnując się, by nie spaść, albo co gorsza nie narobić za wiele hałasu, zakradł się na przedni koniec dachu. Kiedy rzezimieszek obracał się, by spojrzeć przez lewą stronę powozu, czy nie ma za sobą pościgu, wymierzył mu cios tak potężny, na jaki stać było tylko wyjątkowo wściekłego krasnoluda z rodu o długich tradycjach wojennych. Taaak… jego ojciec, kapitan złotej gwardii byłby teraz dumny z syna, gdyby żył… Trafił delikwenta prosto w ciemię, rozbijając mu czaszkę tak, jakby to była dynia na patyku. Bezwładne truchło spadło pod lewe koła powozu, co dodatkowo upewniło Furina, że tego pana mają z głowy na stałe

Pech chciał, że jakaś strzała, w momencie, keidy już trafił porywacza toporem, trafiła jednego z koni w bok. Bej (a może Tej), wpadła w panikę, kiedy doświadczyła bólu z nieznanego źródła - zaczęła od niego uciekać, co jednak spowodowało dodatkowe fale cierpienia.
Rżąc panicznie skoczyła w przód, wprawiając wóz w nieprzyjemne kołysanie, które sprawiło, że krasnolud nie miał szans utrzymać się na dachu, a dodatkowa turbulencja, spowodowana wpadnięciem poprzedniego powożącego pod koła, spowodowała, że Furin dosłownie wyleciał jak z procy.
Przeklęty wóz miast zwolnić - przyspieszył.
Czekanie, aż trafiona strzałą szkapa wykrwawi się i padnie mogłoby trwać całe wieki, a na to wesoła kompania poszukiwaczy pracy nie mogła sobie pozwolić. Roger zarzucił łuk na plecy, po czym zaopiekował się jednym z biednych, bezpańskich koników. Zapewne poprzedni właściciel zamienił się w pieczeń... Żeby więc zgrabna klaczka nie odczuwała zbyt długo ciężaru samotności Roger wskoczył na siodło i popędził za oddalającym się powozem.
Krasnolud gruchnął o glebę, jednak nie z takich opresji się już wychodziło. Rękami osłonił głowę i wylądował, przetaczając się w miarę zgrabną jak na opancerzonego osobnika przewrotką, co uchroniło go przed kontaktem z tylnymi kołami powozu. Podnosząc się z chaszczy spostrzegł, że jego miecz odjeżdża wbity głęboko w konstrukcję powozu, zaś za nim galopuje zwiadowca drużyny na jakiejś habecie.
-Jest jeszcze jeden! Woźnica leży! - krótko zawołał Furin, otrzepując pancerz z listowia, mchu i paproci. Zorientowawszy się w sytuacji na tyle, by widzieć, że nie dogoni powozu na nogach, podszedł do rozwłóczonych zwłok woźnicy i począł je przeszukiwać licząc, że znajdzie cokolwiek, co naprowadzi go na trop zleceniodawcy zbirów.
Cała sytuacja wydarzyła się bardzo szybko. Po chwili oszołomienia, jaka nadeszła Lia podbiegła kawałek do odjeżdzającego wozu, wyciągając w międzyczasie łuk i spróbowała strzelić w element mocujący koło. Liczyła na to, że koło odpadnie a konie się zatrzymają - przecież nie będą ciągnąć takiego wozu. No ewentualnie zwolnią do takiego stopnia by Roger ich dogonił.
Niestety kobieta nie zdążyła ściągnąć łuku i wyciągnąć strzały, zanim powóz wyjechał z pola rażenia…
Tymczasem Furin odnalazł w szatach woźnicy sakiewkę ze srebrnikami i jedną, dziwną monetą, która nie przypominała żadnej z widzianych wcześniej monet. Poza tym krótki miecz i sztylet. Żadnych innych, cennych rzeczy.
Za to Roger miał więcej szczęścia. Pomimo okrzyku “mój koń!”, który go chwilę ścigał, szybko zbliżył się do powozu. Nikt nie siedział na koźle, nikt nie sterował pojazdem.
Ktoś tam coś z tyłu krzyczał, ale Roger nie reagował. Jego plan był prosty - najpierw potraktować porządnym kawałkiem stali fałszywego woźnicę, a potem dogonić konie i zatrzymać. Skok z siodła na dach czy na kozioł powozu... to by było dobre w cyrku, ale nie na szlaku. Nie miał zamiaru skręcić karku.
Gdy znalazł się tuż za woźnicą wyciągnął szablę i zadał cios. Zakapturzony mężczyzna, który do tej pory kurczowo trzymał się dachu wozu, krzyknął, po czym spadł na ziemię. Koń Rogera zrobił skok w bok, żeby nie nadepnąć na niego, przez co włamywacz omal nie wyleciał z siodła. W ostatniej chwili chwycił się grzywy.
Zwolnił, odzyskując równowagę, a gdy znów porządnie siedział w siodle poklepał klacz po szyi.
- Ślicznie, moja piękna - powiedział.
Klepnął konia piętami i pognał za powozem, który zdążył się już nieco oddalić.
Gdy w końcu znalazł się na wysokości koni chwycił Bej (lub Tej) za uzdę.
- Prrrr... - zawołał, starając się nieco pohamować bieg koni.
Klacz łypnęła na niego przerażonym okiem, jakby wiedziała, że to on ją postrzelił, jednak jakimś sposobem udało mu się sprawić, że zwolniła bieg. Widać jednak było, że strzała jej straszliwie przeszkadza.
- Zaraz ci pomogę - obiecał Roger.
 
sniadaniedolozk jest offline  
Stary 09-01-2014, 13:12   #9
 
Fromasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Fromasz nie jest za bardzo znanyFromasz nie jest za bardzo znany
Naith przyglądał się z ubocza z uśmiechem na ustach jak ekipa męczy się z bandytami, powozem i samym hrabią. Najbardziej rozbawił go krasnolud, który zleciał z powozu i swoim masywnym cielskiem wyrżnął w glebę. Chłopak pokiwał głową z uznaniem dla niego, gdyż zakończył jednak upadek pięknym turlańcem, dzięki któremu uniknął obrażeń. Cały chaos przypieczętował strzał mężczyzny z łukiem w konia, który spłoszony zaczął uciekać. Naith postanowił stać się użyteczny i ruszył za pędzącym powozem. Niestety nie był na tyle szybki by dorównać jej prędkości, lub tego geniusza, który okaleczył konia. W biegu dziękował za lata nauki w szkole zwiadowczej, gdzie wytrenował kondycję.

Przeskakując nad kamieniem zauważył, że mężczyzna na koniu dogonił powóz. Naith przyspieszył jeszcze bardziej w nadziei, że powóz się zatrzyma.

Młody zwiadowca nie musiał długo czekać. Po chwili powóz zaczął zwalniać, aż jakimś cudem, Rogerowi udało się go zatrzymać.

Powóz nie zajac, uciec nie mógł. Przynajmniej teoretycznie - bez woźnicy. Roger zeskoczył na ziemię, a potem przywiązał do pobliskiego drzewa klacz, na której przyjechał. Potem podszedł do powozu, chwycił leżące na ziemi lejce, które z kolei przywiążał do następnego drzewa. Teraz, z bronią w dłoni, pozostawało czekac na przybycie posiłków, które pojawiły się po chwili, w postaci zasapanego zwiadowcy, który pędził w jego stronę.

Tymczasem w środku powozu było jakieś poruszenie.

Roger, który z oczywistych względów nie mógł obserwować obu stron powozu, postanowił zająć taktyczne miejsce i wdrapał się na kozioł, gotów zdzielić w łeb wychodzącego z powozu osobnika. Chyba że ów okaże się hrabią.

Tymczasem Naith zasapany dogonił powóz, który został zatrzymany przez mężczyznę na koniu, a lejce przywiązane do drzewa. ,,Sprytnie” pomyślał chłopak. Zobaczył, jak sojusznik wspiął sie na kozioł i ubezpieczał obie strony drzwi powozu. ,,Jeszcze sprytniej” z uśmiechem spojrzał na niego lekko rozbawiony pomysłowością mężczyzny, a także tym jak to z ubocza wyglądało. Naith podszedł więc do powozu, dał znak aby sojusznik ubezpieczał prawe drzwi, gdy on będzie pilnował lewych. Nakładając strzałę na cięciwę wymierzył w drzwi trzymając od nich kilkumetrowy, bezpieczny dystans, mając też na względzie miejsce dla woźnicy, po czym powiedział głośno:

- Wychodzić kto w środku! Jesteście otoczeni.

Nagle drzwi od strony Naitha się otworzyły i ze środka wyjrzał hrabia. Jego twarz była blada, a na rękach i koszuli widniała krew. Patrzył na zwiadowcę wielkimi oczyma.

Roger, który usłyszał, że drzwi się otwierają, spojrzał na tamtą stronę i, delikatnie mówiąc, zdziwił się nieco, widząc głowę hrabiego.

Do kroćset, pomyslał, czyżby załatwił tamtych?

- Nie strzelaj - na wszelki wypadek uprzedził kompana. Skoro odzyskali hrabiego, to lepiej by było nie utracić go nagle.

Naith zdziwiony, że hrabia wychodzi z wozu w całości, a przynajmniej fizycznie rozejrzał się dookoła czy nikt się nie zbliża lub ich nie obserwuje.

- Mości hrabio, wyjdź proszę z powozu i podejdź do mnie - powiedział twardym tonem nie ruszając się z miejsca chłopak, nadal celując w otwór w drzwiach. Wzrokiem pokazał kompanowi, aby on nie spuszczał ze wzroku prawej strony. Naith czujący, że coś jest nie tak zaczął obchodzić wóz (dalej w bezpiecznej odległości), aby ustawić się przodem do otworu w drzwiach i zarzeć do środka. Machnął ręką na hrabiego ponaglając go aby wyszedł z powozu.

- J-ja… usiłowałem pomóc - powiedział drżącym głosem Theodio, wytaczając się niemal, jakby był pijany. Padł na kolana i patrzył na swoje okrwawione ręce, jakby nie rozumiał, co się stało.

Naith przeszedł na tyle, żeby zobaczyć, co jest w środku powozu. Ujrzał dwóch meżczyzn. Jeden miał poderżnięte gardo, drugi nóż w oku...

Naith zdziwił się niezmiernie na widok dwóch bandytów leżących we własnej krwi. Schował łuk i wyciągnął sztylet, po czym podszedł do drzwi powozu. Spojrzał na klęczącego hrabiego i pokiwał głową ze współczuciem. Wszedł ostrożnie do środka i przyglądnął się truchłom. Sprawdził puls czy na pewno nie żyją, po czym ich przeszukał.

Gdy zobaczył bandziora z nożem w oku, z którego wypływała jeszcze bardzo wolno stróżka krwi, zrobiło się Naithowi niedobrze. Powstrzymał odruch wymiotny i kontuuował przeszukiwanie.

Znalazł niewiele. Jeden z bandziorów miał fajkę, poza tym cztery sztylety do rzucania, dwie brzęczące sakiewki. Ten z nożem w oku, miał na szyi sznurek, na którym wisiała dziwaczna monetą. Podobna moneta znajdowała się w kieszeni drugiego porywacza.

- Świetna robota, panie hrabio - powiedział Roger, który zdążył w międzyczasie zejść z kozła i sprawdzić, jak wygląda sytuacja wewnątrz powozu. - Naprawdę, bardzo dobra robota - zapewnił.

- Nie musisz mi wypominać! - załkał mężczyzna. - I jeszcze ten twój sarkazm! Ja tego nie wytrzymam! Nie! Naprawdę usiłowałem mu pomóc!! Naprawdę! - I hrabia wybuchnął płaczem.

- Panie hrabio, ja mówię serio - zapewnił go Roger. - Nikt nie zdołałby zrobić nic wiecej - dodał. - Ale czy mógłby pan opowiedzieć, jak to się stało? - spytał. Powoli zaczął się orientować, ze hrabia ma chyba nieco inne zdanie na temat tej całej sytuacji.

- Zostaw mnie! - łkał Theodio, siedząc na ziemi.

Naith zabrał wszystkie piniądze, oba wisiorki i fajkę, po czym wyszedł z powozu. Gdy przekroczył próg, oparł się o ściankę i zwymiotował. Otarł usta i rozejrzał się po okolicy. Spojrzał na hrabiego siedzącego na ziemi. Przeniósł wzrok na mężczyznę, który swoją brawurową akcją zatrzymał powóz. Chyba Naith go polubił. Widział, że osoba ta może zaryzykować dla kogoś swoim życiem, na tyle, na ile pozwala mu odwaga, co zawsze jest przydatne w zgranej drużynie.

Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej fajkę i oddzielił 5 srebrników, po czym podszedł do mężczyzny i podał mu je.

- Twoja dola - krzywo uśmiechnął się do niego Naith. – Zapalimy sobie? - Mówiąc to wyjął z kieszeni trochę zioła, nabił fajkę i podpalił. Cały stres uleciał gdzieś w przestrzeń.

Paląc fajkę kucnął, klepnął krzepiąco hrabiego w ramię i pokazał mu amulet, który znalazł przy ciałach bandytów.

- Mości hrabio, to jest chyba znak rozpoznawczy zbójców, którzy na nas napadli. Rozpoznaje pan to?

- To byli tacy mili ludzie… - jęczał arystokrata.

- Panie hrabio... To był wypadek i nikt tu nie zawinił. - Roger zmienił front, czyli podejście do sprawy wykończenia dwóch porywaczy. - Proszę nam opowiedzieć, jak to się stało i od razu się przekonamy, że nie ma w tym zajściu pana winy. To był wypadek - zapewnił raz jeszcze.

Albo cud, bo innego wyjaśnienia tego podwójnego zabójstwa Roger nie widział.

- N-no bo… ten miły człowiek… - hrabia usiłował coś powiedzieć, jednak średnio mu to szło. - No bo on był sprzedwacą noży… przynajmniej tak wywnioskowałem… usiłował mu pokazać jedno ze swoich dzieł… i… no i… nie widziałem za dobrze… trzymał za nisko, pod moją brodą, a nie na poziomie oczu… usiłowałem mu to wyjaśnić, ale wtedy wozem szarpnęło i… i… - ponownie przerwał, żeby się uspokoić, po czym kontynuował. - Jak usiłowałem przesunąć jego rękę z nożem, to… szarpnęło… i… niechcący pchnąłem nóż… a może on szarpnął… myślisz że to on szarpnął…? No bo wtedy… no… i jeszcze wbiło się w oko tego drugiego… - usiłował wyjaśnić Theodio, spoglądając błagalnie na Rogera.

- Ależ to nie pana wina, panie hrabio - zapewnił go Roger. - Wszystko przez to, że ten wóz podskoczył. A tamten sprzedawca... On po prostu nie nadawał się do swojej pracy. Ktoś taki jak on nie powinien trzymać nic ostrzejszego od łyżki. Dobrze, że panu nic nie zrobił, panie hrabio. Nie wiem, kto go zatrudnił do tak odpowiedzialnego zajęcia jak sprzedaż noży. Dobrze, że mieczy nie sprzedawał, bo by sobie pewnie głowę odciął - dorzucił na koniec swej wypowiedzi.

- Ale… ja… - Hrabia wpatrywał się w Rogera wiernie. - Ale mogłem mu pomóc… jakoś… chyba… - westchnął ciężko, wgapiając się w zakrwawione dłonie. - Musimy mieć w drużynie uzdrowiciela - zawyrokował w końcu.

Prędzej grabarz by się przydał, pomyslał Roger.

- Na wypadki nikt i nic nie pomoże - zapewnił hrabiego. - Ale uzdrowiciel to świetny pomysł. Boję się, że jednak nie ma takiego wśród nas. A panu hrabiemu nic się nie stało? - spytał.

- Ch-chyba n-nic… - odpadł, stając chwiejnie na nogi.

W tym momencie ktoś nadjechał…
 
Fromasz jest offline  
Stary 10-01-2014, 15:42   #10
 
Elder's Avatar
 
Reputacja: 1 Elder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znanyElder nie jest za bardzo znany
Widząc, że drugi z napastników spadł z powozu, Furin wpakował zdobycze za pazuchę i z obnażonym, zdobycznym mieczem (który swoją drogą ani trochę mu się nie podobał - gdzież temu kawałkowi ludzkiego żelastwa do Ostrza Zachodu…) podbiegł do niego. Tamten jeszcze trochę jakby się ruszał i nawet był przytomny, ale upadając widocznie połamał sobie prawą rękę i nogi. Furin złapał go za złamaną kończynę gorną i niezbyt delikatnie obrócił na plecy, cały czas pilnując, by mieć broń w pogotowiu - nie chciał, żeby byle łachmyta wsadził mu sztylet w plecy.
-Coście za jedni? Kto was nasłał? Gadaj, to może cię nie zabiję. - nie kryjąc negatywnych uczuć rzekł krasnolud.
Niestety. Kiedy tylko ranione plecy dotknęły ziemi, mężczyzna zemdlał.
Przez długi czas Illuri po prostu podążał za resztą drużyny, nie biorąc udziału w jakiejkolwiek rozmowie. Cholera go wie, czemu milczał - wyglądał raczej na osobę wygadaną. Ale on, z niezrozumiałych przyczyn, po prostu słuchał i unikał jakiejkolwiek uwagi- ta i tak skupiła się na niezbyt rozgarniętym arystokracie.
Mimo to uważny obserwator mógł pewnie zauważyć, że Illuri cały czas poruszał delikatnie ustami, a jego wzrok był nieco nieobecny. Uciekając z płonącego pożaru błazen, wydawało się, niezbyt doceniał powagę sytuacji. Nie zrobiło na nim uwagi nawet nagłe porwanie hrabiego… Szczerze mówiąc, to nie zauważył nawet zniknięcia hrabiego. Trzymał się po prostu większości grupy, czasem posłyszał jakieś słówko, czasem pokiwał głową- był jednak daleko od tego wszystkiego, był obecny ciałem, ale nie duchem. Illuri robił bowiem coś niezwykle ważnego. Szukał rymu.
Czasem znalezienie rymu nie było prostą sprawą, mógł się o tym przekonać każdy początkujący poeta czy cholerny romantyk skrobiący wiersze dla ukochanej. Illuri bynajmniej nie był ani poetą, ani tym bardziej nie miał w sercu (o ile takie posiada) miejsca dla jakiejkolwiek kobiety. Robił to z powodu klątwy, uroku czy czegoś takiego. Zwał jak zwał, grunt, że czasem wprawiało to jego umysł w stan swoistego zawieszenia. Teraz przynajmniej, pewnie pod wpływem przytłumionych bodźców, poruszał się za innymi niczym zahipnotyzowany. Czasami potrafił trwać w prawie idealnym bezruchu przez naprawdę spory czas…
Inni bohaterowie skakali, machali żelastwem, maltretowali zwierzęta… On, tymczasem, myślał. Aż wreszcie się namyślił.
- Ach, prześladowcy ujrzeli Illuriego nóż… A teraz zmyli się, niczym wiosną późną… mróz! - rzucił z bardzo szerokim uśmiechem nieco nieaktualną uwagę pod adresem niedoszłych (a może nie) porywaczy hrabiego.
Otrząsając się z euforii po odnalezieniu rymu, zamrugał kilka razy i rozejrzał się po okolicy. Uniósł brwi, dobył krótkiego, bardzo nieprzyjemnego ostrza, po czym ruszył w kierunku krasnoluda który rozpoczął przesłuchanie nieco poobijanego przeciwnika. Niezbyt obchodziły go galopujące konie czy próbujący je dogonić mężczyźni. Chciał wiedzieć, gdzie się znajdował. Podbiegł więc z uśmiechem do krasnala, uklęknął przy mężczyźnie, po czym, bawiąc się nożem, zapytał wysokim, usłużnym głosem:
-[i]Oooch… Wybacz, ale byłem trochę nieobecny i spytać jestem zmuszony… Dlaczego w twojej ręce tkwi człek niemal zmielony?- zdziwiony popatrzył na połamańca. - Przepraszam, że pytam, od dymu strasznie mnie mdliło… Lecz chcę wiedzieć coś jeszcze- czemuż obchodzisz się z nim… Tak miło…?
Popatrzył w oczy mężczyzny i uśmiechnął się nieprzyjemnie. Przełożył też nóż z ręki do reki, w oczekiwaniu na odpowiedź krasnoluda. Illuri lubił działać, a nie miał okazji do działania już dawno. A znudzony, szalony umysł jest, zazwyczaj, niebezpieczny. I bardzo drażniący.
-Bom ledwo zaczął i nie było czasu jeszcze, lecz zaraz go popieszczę… - odrzekł krasnolud, nawet nie czując, jak rymuje. Z resztą nie myślał o tym - bandzior, którego miał nadzieję wypytać, niestety zemdlał. Cóż, trudno. Rozpiął więc jego pas i związał nim ręce nieprzytomnego mężczyzny, nie dbając o to, że jedna nie do końca chce zachować kształt z grubsza zgodny z anatomią. Zadbawszy o to, że po przebudzeniu jeniec nie spróbuje nikogo zarżnąć, Furin począł i tego pacjenta dosyć niedelikatnie obszukiwać. Lecz wszystko, co znalazł, to to samo, co znalazł u poprzedniego bandziora. Różniła się jedynie zawartość sakiewki (widać ten zdążył część przepić).
Furin zapiął oba zdobyczne miecze do pasa, sztylety umieścił w rękawach kolczugi między stalą pancerza a skórą kaftana - tak na wszelki wypadek, zaś obie sakiewki skrzętnie ukrył w sobie tylko wiadomym miejscu. Patrząc na leżącego przed nim związanego przyszłego trupa, obmyślał, jak go obudzić - zdało by się nieco wody, ale i tego już nie miał - całe piwo wylał sobie na łeb w teatrze. Spojrzał na błazna - może on wpadnie na to, jak ocucić tego patałacha?
- Dobra panowie, bierzcie tego…. - musiała namyślić się przez chwilę nad określeniem - bandytę i chodźmy za nimi. Nie wiadomo co się tam dzieje. Mogą potrzebować naszej pomocy. Szkoda by było, gdyby hrabia zginął nie zdążąc nawet nam zapłacić za pierwsze uratowanie jego życia. - Rozejrzała się dookoła. Wszystko nadal płonęło. Ludzie, którzy zostali na miejscu nie przejmowali się swoim dobytkiem. Lia korzystając z okazji podeszła do kilku przywiązanych koni, odwiązała jednego i prędko na niego wsiadła. - Na co czekacie? - zapytała ruszając.
-Już idziemy! - odrzekł krasnolud, pod nosem mamrocząc - Na co mi to przyszło, brać rozkazy od baby…
Wziął jednakże tyłek w troki i taszcząc za sobą bandytę, którego z perwersyjną satysfakcją ciągną tylko za jedną stopę, podszedł do koni.
- Tam do licha… za duże te habety. No dobrze… to zrobimy tak… - mamrotał do siebie, wiążąc stopę bandyty do strzemienia przy użyciu kawałka sznura. dokonawszy tej czynności, wdrapał się po bezwładnym cielsku zbója tak, by dosięgnąć nogą strzemienia, następnie ciężko się podciągnął. Usadziwszy wreszcie swój brodaty zad na grzbiecie zdziwionego jego poczynaniami kasztana, wciągnął zwisającego smętnie bandytę i przerzucił go przez zad zwierzęcia jak okaz upolowanej zwierzyny. Czyniąc to o mało nie wyrwał mu nogi ze stawu - stopa jednak nie została stworzona do tego, by być za nią ciąganym po świecie.
-No to jedziemy? No masz… a ten znowu stoi. Jeśli szukasz rymu do “szkapy”, to służę, niechże to będą “chrapy”. I wsiądźże błaźnie na jaką, bo piechty nas nie dojdziesz. - wyartykułował Furin, upewniając się, że jego zmaltretowany ładunek nigdzie nie opadnie.
Popędzili w stronę, w którą pojechał powóz i ze zdumieniem odkryli, że kawałek dalej stoi sobie spokojnie. Pierwsze, co im się rzuciło w oczy, to hrabia, stojący chwiejnie. Arystokrata był cały blady i we krwi. Nad nim stał Roger, a Naith wymiotował przy wozie.
- Nie spieszyliście się - powiedział Roger. - Panie hrabio, dokąd teraz jedziemy? - spytał. - Znacie się może na koniach? - zwrócił się do kompanów. - Tamten koń jest ranny - wyjaśnił - i trzeba by mu jakoś pomóc.
Podniósł z ziemi krótki miecz, po czym obszedł powóz, otworzył drzwi z drugiej strony i bezceremonialnie wyciągnął oba truposze na zewnątrz.
- Zdarzył się nieszczęsliwy wypadek i obaj panowie, którzy towarzyszyli hrabiemu zginęli - wytłumaczył fakt zaistnienia dwóch trupów. Potem, nie do końca dowierzając umiejętnościom kompana, przeszukał oba ciała mając nadzieję, że znajdzie jakieś wskazówki mogące wyjaśnić, skąd obaj panowie przybyli. Niekiedy trup powie więcej, niż żywy cżłowiek. I nie skłamie.
Furin podjechał do powozu, przywiązał lejce swojego - nie swojego konia do kozła i zeskoczył w bok, lądując obunóż, ciężko, ale stabilnie, na leśnej ścieżce. Podszedł do tylnej części pojazdu, gdzie poprzednio wbił miecz. Ostrze nadal twardo siedziało w drewnie, bo też i krasnolud wrąbał go tam ciosem dosyć mocarnym. Ucieszyło to najemnika niezmiernie. Złapał zatem rękojeść mieczyska, lekko poluzował go w drewnie i sapiąc z wysiłku uwolnił klingę z objęć dębowej ramy powozu. Wreszcie miał znowu ze sobą swojego starego przyjaciela.
Lia niespecjalnie znała się na koniach, ale ponieważ nikt nie ruszył w jego stronę ona podjechała nieco, zeskoczyła ze “swojego” i przyjrzałą się ranie. Szkoda jej było zwierzaka, także chciała mu jakoś pomóc. Posiadała pewną maść, której działanie mogło przyspieszyć gojenie się rany i zapobiec jątrzeniu. Użyła sporą jej ilość na klaczy hrabiego.
Illuri, który niespecjalnie znał się na zwierzętach stał sobie spokojnie obok całego tego zamieszania. Wreszcie, widocznie przełamawszy się, podszedł do zakrwawionego arystokraty i postanowił sprawdzić jego stan. Martwy niezbyt by im się przydał. Nie znając się specjalnie na medycynie (no, może trochę na mocno niekonwencjonalnej chirurgii), ruszył w kierunku Naitha.
Poklepał wymiotującego po plecach.
- A dlaczegóż to Pana wzięło na rzyganie?- zapytał się z uśmiechem błazen, po czym dodał: - No już, już, skończmy to biadanie!- po czym klasnął w dłonie, jak gdyby miało to dodać mężczyźnie nieco otuchy.
- Nie jestem przyzwyczajony do oglądania takiej rozwałki - wymamrotał blady Naith, lecz na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Odwzajemnił klepnięcie błaznowi, wyprostował się i powiedział głośniej do wszystkich:
- Znalazłem ten oto amulet przy ciałach bandytów –rzekł to wyjąwszy monetę z kieszeni. – Co robimy dalej?
-A ja te dwa przy poprzednich. To chyba ich znak rozpoznawczy. Ktoś wie, co oznacza? - dorzucił swoje trzy grosze krasnolud.
- Że byli z jednej gildii kupieckiej… - jęknął cicho hrabia, blady na twarzy.
- Sprzedawali noże - wyjaśnił (starannie kryjąc ironię) Roger.
- Nie wiedziałem, że sprzedawcy noży mają swoje znaki rozpoznawcze… ojej… a teraz… na pewno ich koledzy wiedzieli, że idą sprzedawać mi noże… i co teraz?! Jak ja to wyjaśnię?! - jęknął Theodio, chowając twarz w dłoniach.
- My to im wyjaśnimy, panie hrabio - odparł natychmiast Roger. - W końcu każdy zrozumie, że takiego asortymentu jak noże nie wolno sprzedawać w pędzącym powozie.
- Dokąd się wybieramy, panie hrabio?
- zmienił temat. - Skoro mamy powóz, to możemy ruszyć tam, dokąd chciał nas pan hrabia zawieźć. A potem kogoś przyślemy, żeby się nimi zajął. Tymi pechowymi handlarzami.
Furin zdjął pas z jednego z trupów i z użyciem kilku grubszych kawałków drewna związał z niego drabinkę, którą mocnymi węzłami przymocował do strzemienia “swojego” konia, po czym po owej drabince wlazł na grzbiet zwierzęcia i ciężko klapnął w siodle.
- A… a kim jest ten cz-człowiek? - zapytał Theodio, spoglądając na zmolestowanego jeńca krasnoluda.
- Miał wypadek - wyjaśnił Roger. - Spadł z kozła. Zabieramy go ze sobą, żeby poddać go kuracji.
- Och tak, mości hrabio, już mam dla niego leki! - dołączył się uśmiechnięty, bawiący się nożem Illuri. - Z pewnością coś poradzimy dla naszego kaleki…
-Bo nasz drogi błazen, o czym zapewne mości hrabia nie wie, to znakomity chirurg. Pozwala ludziom pokazać światu ich bogate wnętrze, uzewnętrznić wszelakie bolączki i w końcu - uśmierzyć wszelki ból. - podtrzymując konwencję rozmowy wtrącił krasnolud.
Naith podszedł do drzwi powozu, i trzymając je zaprosił hrabiego do wnętrza.
- Ruszamy mości hrabio? - rzekł przerzucając wzrokiem to na szlachcica, to na resztę zespołu.
- Eee… myślę, że… - zaczął Theodio, zerkając w głąb powozu, po czym odbiegł na bok i zwymiotował.
Delikatny jest nasz hrabia, oj delikatny. Kiedy Lia skonczyla z koniem podeszla do calej reszty.
- Konia trzeba chyba przetransportowac, ale na pewno sie wylize. A co do powozu, to jesli hrabia ma w nim jechac, to wydaje mi sie, ze trzeba go bedzie trochę oczyścić. Albo najlepiej niech jedzie na koniu.
O ile potrafi. - dodala w myslach.
-Na koniu odsłonięty będzie, byle pipa z łukiem go trafi. Niechże który z naszych zamieni się na odzienie z mości hrabią, a przed się pod łachy deskę dębową osadzi. To żywot ochronić powinno, a i napastników okpić pozwoli. - Furin wyłożył po krótce swój pomysł na fortel mający zagwarantować im bezpieczny przejazd.
-Oooch! Ja się zgłaszam! Ja jestem do hrabiego podobny!- Raczej nie był. Ale i tak wykrzyczał to natychmiast po tym, gdy Furin skończył wypowiedź. Jego twarz wykrzywił o wiele szerszy niż zazwyczaj uśmiech- Ale… Jeśli coś pójdzie nie tak… Zafundujecie mi ładny kamień nagrobny?- dodał z chytrością w głosie.
-Wiedziałem, że na waćpana mogę liczyć. Drogi hrabio, raczy waćpan zamienić się szatami z naszym trefnisiem? Tak dla żartu, dla zabawki, okpimy nieco waściną służbę, ubawią się setnie… - Furin jął wykorzystywać sytuację posiadania ochotnika, póki jeszcze takowy był.
- Ech… wyśmienicie… - stęknął arystokrata.
- A, mój drogi panie, wyśmienicie, zaiste! Już, chwila, mości hrabio, tylko zdejmę te spodnie kleiste…- wymruczał trefniś, po czym zabrał się do roboty. Po chwili jego strój leżał już na ziemi, a on, pozostawając jedynie w bieliźnie (na całe szczęście), uśmiechał się zalotnie a to do kompanów, a to do hrabiego. Wszystkie noże i sztylety, które miał poukrywane w odzieniu, zrzucił na ładną, zgrabną kupkę obok siebie. Widocznie nie chcial, żeby hrabia się zaciął.
- T-tak, już… - mruknął hrabia, sam niemrawo przystępując do ściągania garderoby. Na osobny stosik, wzorem Iluriego, złożył księgę z piórem i kałamarzem, dwie spore sakiewki i ozdobny sztylet. Trwało to jednak o wiele dłużej, niż u trefnisia, a sam Theodio poruszał się ociężale.
- Lio, jak tam biedny konik, którego ktoś tak okrutnie potraktował? - spytał Roger, któremu zdecydowanie bardziej odpowiadało zajmowanie się koniem zaprzęgowym, niż oglądanie kompana w samych gaciach. - Da radę pociągnąć powóz, czy lepiej ją wyprząc?
-[i] Da radę. Ale później powinien wypocząć. Ruszajmy zatem.[\i] - powiedziała Lia podchodząc do reszty. - Daleko jedziemy, panie hrabio? - Roger zwrócił się do ich pracodawcy, który kończył się już przebierać.
Odwiązał “pożyczonego” konika, na którym przyjechał, po czym, klepnąwszy go w zad, skierował w stronę palącego się teatru.
- Dziękuję za przysługę, ale teraz wracaj do pana - powiedział.
- Erm… no… moglibyśmy w sumie pojechać do Coinkin… chyba że jedziemy do rezydencji… czego chyba lepiej nie robić… - mruknął Theodio w odpowiedzi. - Myślałem też, żeby ewentualnie zostawić powóz i od razu jechać… chociaż jakoś musimy przewieźć kufer… ale nie ma mojego woźnicy… - O co mu tak naprawdę chodziło? Tego mogli się tylko domyślać, bo z tej paplaniny niewiele wywnioskowali.
- W takim razie najpierw dostarczmy kufer - zaproponował Roger. -
A potem pojedziemy, dokąd pan hrabia sobie zażyczy.
-[i] Nie! Kufer musi jechać z nami![i] - zaprotestował szlachcic, jakby sam pomysł go wystraszył.
-Konie wyprzęgnijcie, pojedziemy wierzchem, a kufer zawiążemy pasami uprzęży pomiędzy nimi. Z każdą chwilą sterczenia tutaj jesteśmy coraz łatwiejszym celem, wiecie? - Furin rzucił propozycję, siedząc sobie na grzbiecie konia, co go był uprowadził i kopiąc od niechcenia w zwisające nóżki jeńca, co to mu wisi u rzędu przerzucony niby zwierzyna po łowach.
- Ale wy utrudniacie, bierzemy jakąś deskę, sznur, robimy “sanki”, kładziemy kufer i jedziemy. Nie mamy czasu na wymyślanie! - powiedziała zniecierpliwiona już Lia. Żaden problem zrobić sanki i przywiązać je do koni. A im sie podobno spieszyło.
- Powóz weźmiemy, koni mamy dosyć - stwierdził Roger. - Pytanie tylko, dokąd w koncu jedziemy. Panie hrabio?
- J-ja… - Theodio rozejrzał się bezradnie po zebranych, jakby ogrom odpowiedzialności nagle go przytłoczył. - Możemy jechać do rezydencji… ale… - urwał na chwilę, zerkając na powóz. - Ale woźnicy nie ma… - mruknął. - Może jedźmy lepiej od razu do Coinkin? - zerknął na Rogera, jakby szukał podpowiedzi.
- Damy sobie radę bez woźnicy - zapewnił go Roger. - To znaczy ktoś z nas siądzie na koźle - wyjaśnił. - Im prędzej znajdziemy się na miejscu, tym lepiej - dodał.
 

Ostatnio edytowane przez Elder : 13-01-2014 o 00:28. Powód: Bo GM-ka kazała;p
Elder jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172