lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Luźna zabawa w świecie fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/13678-luzna-zabawa-w-swiecie-fantasy.html)

LORD KOKOS 25-12-2013 20:23

Luźna zabawa w świecie fantasy
 
Reidar

W tym roku wiosna w Rugdomie była wyjątkowo ciepła i słoneczna.
Pomimo tego śnieg z gór nie topniał, tak czy inaczej. Nawet pasmo tuż przy Havnebie i innych miastach i wsiach przy okazji.
Zatłoczone ulice. Ludzie zajęci swoimi sprawami. Kupowali, targowali się głośno, jeden przekrzykiwał drugiego, gdyż przekrzykujący się duet obok ich zagłuszał. Ale mimo tłoku względny spokój. Za murami Havneby już tak pięknie nie było. Bandyci, przeklęte szumowiny wyplute przez żarłoczną bestię zwaną dekadencją napadające na każdy mniej lub bardziej wart wóz niekiedy cały konwój. Ci ludzie choć roześmiani i szczęśliwi na pierwszy rzut oka, czuli ogromny dyskomfort tam wewnątrz siebie. Niepewność. Uczucie zmuszenia samego siebie do zamknięcia się tutaj jak więzień. Lecz widać, że harde rughdomskie władze nie pozostawały bierne rozochoceniu się rozbójników. Na każdym słupie ogłoszeniowym w mieście, czy na ścianach sklepów kuźni i innych obiektów gdzie ludzie często przechodzili rozwieszone były pisemne prośby jarla Havneby - Fughrasa Naghura, by zgłaszali się do niego, do samej siedziby jarla doświadczeni w wojaczce mężowie, po to by raz na zawsze uwolnić Havnebę z rąk bandyckich padalców obiecując sowite wynagrodzenie, rzecz jasna. Który rębajło nie skusiłby się na tak obiecującą ofertę?


Jarl Fughras był krępym jegomościem iście przypominający olbrzymiego krasnoluda, pomimo tego, że jego jasna broda sięgała mu zaledwie do obojczyków.
- Cenię sobie każdego nowego osobnika, który chce dołączyć do anty-Gerludzkiej kampanii. - oświadczył mocnym krasnoludzkim basem, choć krasnoludem bynajmniej nie był - Nie będę się tu rozwodził nad szkodami, nad ilością zrabowanych przez skurwysynów wozów, bo szczerze wątpię by to was zainteresowało. Krótko nie owijając w bawełnę: ja i moi doradcy, że tak to powiem zajmujemy się konkretniejszymi sprawami wyższego szczebla. Was chciałem wysłać i rozdzielić, byście zniszczyli kryjówki bandyckich ścierw. Zjawiłeś się w samą porę, ponieważ moi zgromadzeni wojowie mają wyruszać za trzy dni o świcie, czemu by nie. Nie odzyskali to co zapieprzyli, bo to i tak niemożliwe. Choć byłoby świetnie gdybyście coś znaleźli. Kupcy hojnie wypłacają swoje ważne towary, czy sentymentalne bzdety. Radzę tedy dokładnie się zastanowić nad swoją postawą, wżdy każdy chce nagrody, a ja niczego nie obiecuję. Pieniądze dla was oczywiście są. Gorzej z życiem, nie?


Marco Devreux

Nikogo w Vetteros nie dziwiła tak cudowna i słoneczna pogoda. Wiosenny wiatr szarpał ubraniem, i choć był chłodny, to gdy ustał słońce czyniło powinność, a człowiekowi na powrót wracało ciepło wewnątrz, a co za tym idzie i chęć do życia.
Wieś Filza w Vetteros była cicha i wcale niepodejrzanie spokojna, ponieważ ludzie już dawno wyruszali w pola do ciężkiej i wyczerpującej pracy. Standardowa wieś i standardowa gospoda świecąca pustkami niemal jak ulice. Tutaj musiał być karczmarz. Filzę rzadko odwiedzali przejezdni, toteż dzisiaj było wyjątkowo tłoczno. Całe trzy osoby w żaden sposób nie przypominających rolników.
Jeden miał na głowie granatowy kaptur, brudne niegdyś jasne włosy i długi płaszcz. Przy ławie oparł kuszę i popijał widać własne wino. Jadł podany mu ryż z kawałkami mięsa.
Drugi i trzeci byli razem. Krasnolud i człowiek. Krasnolud krępy jakżesz by inaczej, długa ruda broda, lecz na pohybel slavarckim krasnoludom, na ryle niepewna emocja, może strach, może gniew. Sączył spokojnie browar i trzymał głowicę młota, którego trzon był sztywno "wbity" w deski. Człowiek wysoki dla harmonii zachowania, i pomimo wątłego zbudowania na plecach zawieszony miał katowski miecz. Jego obojętność na twarzy odrobinę przerażała. Gdyby nie mrugał można by śmiało rzec iż to jeno ludzka cielesna powłoka posadzona tu dla ozdoby.


Cyrille de Fines
- Zatrzymaj się chłopcze! - zawołał samotnie jadący strażnik w jego kierunku tym samym tarasując mu drogę, miał na sobie zbroję i hełm straży z Filezaux, dużego miasta położonego przy ogromnej rzece Slavirra, będąca jednym z wielu szlaków handlowych z Imperium i slavarcką prowincją, wyglądał jak zwykły Vetteroczyk - Powinieneś wiedzieć, że niebezpiecznie jest podróżować bez konia. Bandy z Imperium mogą się tobą zająć, wywieźć cię i sprzedać jako niewolnika lub kurwę dla chorych na tym punkcie sułtanów baronów i innych bogatych pierdzielców. Wiesz, że do granicy niedaleko... A lasy nie są tu zbyt gościnne. A rozejrzyj się... Są wszędzie. Wiesz... Dałbym radę cię podwieźć, tylko musisz mi obiecać przysługę. Co ty na to? Jadę do Filezaux, to duże miasto, znajdziesz coś dla siebie.
Ciemne chmury zasłonił słońce całkowicie. Kto wie, sądząc po wilgotnym wietrze, mógłby spaść deszcz jeszcze dzisiaj. Nic nie wiadomo.



Merry Brauxand

Wiosna w Slavarci była aż zbyt pogodna. Noc gorąca, ale miły chłodny wiaterek pozwalał nie zwariować z nadmiaru ciepła. By mechanizmy się nie przegrzały i nie rozpadły. By nie drżały i nie zawalały, bo jeden niewłaściwy ruch decydował o skończonej przyszłości.
Slavarcki Piwowar, wspaniałe miasto pełne domów rozpusty, karczm obfitych w browar, bójkę i luźną gadankę i wiele innych podobnych budynków, gdzie można było za pieniądze popykać w karty, postawić na orka, na arenie. Ogółem miasto, gdzie można było albo zarobić pieniądze, albo przepieprzyć pieniądze, tylko dwie z tych możliwości. To miasto niemal nigdy nie spało. To miasto miało we krwi czystą rozrywkę. To miasto było jednym z tych, na które powiadało się: niby burdel, a się trzyma. Każdy znaleźć tu mógł bardziej lub mniej uczciwą pracę. Trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać, tego kogoś, kto to umożliwi, lub tych wielu, którzy wspólnie to zrealizują. Piwowar to miasto wielu możliwości. Każdy to wiedział.


Baldrick "Hukliwy" Harakazsson

Na tą część Imperium niefortunnie tej wiosny napadały go obfite ulewy ograniczające widoczność, tworząca niewyraźną ścianę tego co dałoby się ujrzeć normalnie bez wymuszonego mrużenia oczami.
Wioska Nahama była na szczęście przyjaźnie nastawiona wobec przyjezdnych każdej rasy poza elfami. W karczmie, bo gdzieżby inaczej mimo pogody świętowano. Rudobrody krasnolud właśnie powalił wiejskiego chojraka. Tłum krzyczał, wiwatował, cieszył się. Rechotali ludzie, rechotał i karczmarz. Rudobrody zasiadł z trzema swymi kompanami tej samej rasy, uprzednio nim to uczynił zaśmiał się gardłowo i zaryczał triumfalnie, wżdy wiejski chojrak zwykłym chojrakiem nie był, jeno hardym dryblasem, który z każdym wygrywał z zamkniętymi oczami. Widocznie musiał być ten pierwszy raz. Tak to już było.
Rudobrody siedział przy hełmie z małymi rogami, a przy stole, przy którym pił położył swój wierny obosieczny topór z krasnoludzkiej ręki.
Pierwszy jego kompan miał jasną brodę spiętą w trzy warkocze, dzierżył miecz runiczny, a ubrany był w lekkie futro, lecz widać że pod spodem musiał mieć coś cięższego. Ten był najmniej rozentuzjazmowany, ale bił brawo i wymuszał chichot pod nosem.
Drugi o brunatnej brodzie i wielu ranach na twarzy, głównie po ostrzu nie siedział, a stał i tańczył z całych sił w koło za zgięcia rąk ze swoim podobnym jak kropla wody kumplem o brodzie tego samego koloru, lecz dłuższych włosach spiętych w koński ogon.
Rudobrody jednak wytrzymać nie mógł rozradowania tłumu.
- Hej wy tam śmiałki! - zagrzmiał biorąc się pod boki - Który no jeszcze ma ochotę na mię stanąć, a? Jam się jeszcze nie schłodził, kurważ mać!
- Wybaczy waść, ale mnie zęby jeszcze miłe. - zachichotał jeden z wieśniaków
- Tchórz jesteś i trzęsityłek, a nie! - prychnął rudobrody krasnolud
- Valci jeszcze się nie podniósł! - ogłosił karczmarz wskazując pustym kuflem na wciąż nieruchomo leżącego twarzą w podłogę dryblasa - To była dopiero wciryna! W życiu żem takiej nie widział!
- No który się u biesa jeszcze mierzyć ze mną zechce, co? - nie dawał za wygraną rudobrody krasnolud - Który mię choć ruszy stawiam każdemu po dzbanie!

Farin Bargo "Król Kuźni"
Nortiphorska karczma w wiosce Filazaurt była opustoszała. Poza karczmarzem nikogo nie było. Pogoda za oknem wstrętna i szara, jak w jesień, nie w wiosnę. Krasnolud Fellus Cildorr z dość posępną miną przyglądał się brudnemu stołowi, przy którym siedział. Gdy do karczmy wkroczył "Król Kuźni" jako tako incognito, natychmiast wybudził się w nim uśpiony duch zaangażowania w ważną polityczną i honorową, można rzec historyczną dla Rostaroth.
- Witaj, bracie. - rzekł cicho i ostrożnie, ale tak żeby Farin go usłyszał - Byłem w wielu miejscach, dużo słyszałem, dużo niestety widziałem, więc będzie ci co opowiadać. Na początek wybacz kłamstwo, bo nie wiem kto ma tę koronę. Znaczy inaczej, kto dokładnie ją ma. Za to mam informację, która niechybnie ci pomoże. Zmierzasz do DuetschlóB, bardzo słusznie, bo właśnie tam z nią uciekli. Przy granicy z DuetschlóB, czyli tej najbardziej tolerancyjnej strony tego państwa jest miasto Kopha. Jak się pewnie domyślasz, w tak wielkim i iście skurwysyńskim przedsięwzięciu brało udział mnóstwo aż wstyd przyznać braci krasnoludów. Większość jest już w DuetschlóB albo porozrzucała się po różnych przyjemnych miejscach, jak na przykład Piwowar w Slavarci, no nieważne. Hoggus Burter, mój były kompan słyszałem od paru przyjaznych ust iż dostał sporą działkę za pomoc w jakiejś tam politycznej intrydze. A Hoggus pochodzi z Rostaroth. Także no... Nie chcę nic mówić już bardziej, ale już za późno. Chyba ostatecznie na niego wskazałem. Hoggus zatrzymał się w Koph'owym "W zamkowym ruszcie". Tak mi mówiono. Zawsze to jakiś większy trop, prawda?

Temteil 25-12-2013 21:46

Cyrille odwrócił się lekko zaniepokojony w stronę wołającego mężczyzny, który szybko go wyprzedził i zatarasował drogę. Do tej pory najwyraźniej nie zwrócił na niego uwagi, przez podziwianie okolicznej przyrody. Z początku wędrowiec myślał że to jakiś przestępca, lecz jego obawy, przynajmniej po części zostały uspokojone przez strażniczy strój w który odziany był nieznajomy. Chociaż... w sumie to teraz nic nie wiadomo. Każdy mógłby zaciukać jakiegoś obrońcę z miasta i nałożyć jego mundur. Dlatego, w razie czego miał rękę na zawieszonym u pasa, starym, zaufanym ostrzu.
Mężczyzna spokojnie wysłuchał słów rzekomego strażnika, po części niedowierzając i snując swoje własne podejrzenia, podłóg których napotkany mógł być bandytą czy kimś znacznie gorszym. Przez podróże nauczył się nie ufać zwyczajnym ludziom, szczególnie dlatego że tacy często okazywali się zwykłymi skurwielami.
-A skąd wiesz że akurat chcę udać się akurat w to miejsce? - zapytał cynicznie nieznajomego. - Może mam chatę tutaj, w lesie? - ciągnął dalej. - Co do tych band to się nie boję. - powiedział, poklepując lekko swój oręż. - Mój miecz równie dobrze sobie z nimi poradzi, co miecz strażnika.
Po chwili jednak, gdy cień przykrył całą okolicę, a słońce gdzieś zniknęła spojrzał w górę.
-Chociaż... zbiera się na deszcz. No nie wiem... a na czym miałaby polegać ta "przysługa" ? Mam nadzieję że to nic niewłaściwego? - zapytał z uśmiechem Cyrille.

SWAT 26-12-2013 00:14

Reidar przed przybyciem do Havneby musiał sam się uporać z jakimś oprychem, który za przejazd żądał złota i jego rzeczy. Ów świętej pamięci oprych, jak się później okazało był jakimś młokosem który próbował się przypodobać jednej z grup bandyckich otaczających Havneby. Odkrył to przeszukując łachy nieboszczyka, krótki list koślawymi literami nabazgrany na kartce zdradził jego motywy. Pochodził z wioski leżącej niedaleko od Havneby, prawie tak dużej jak jego rodzinna. Nie chciał być wciąż okradany, więc sam chciał wstąpić w szeregi rabusiów. Nie przewidział że zorganizowana banda nie chce takie leszcza jak on i wysłała go z zadaniem obrabowania podróżnego na jeden z głównych szlaków. Pech chciał że trafił na Reidara.

Reidar. O tym rughdomie można napisać kilka ballad, nawet wiersze. Ale żaden nie byłby zbyt prawdziwy i jedynie oblany pięknymi słówkami. A historia Reidara nie jest ani ckliwa, ani piękna. Zaczyna się 32 lata temu, kiedy to młody rughdomczyk przyszedł na świat w rodzinie kowala o imieniu Jorg. Chyba sam Nordhlagr napisał tej rodzinie tak niefortunny los, albowiem jego matka wraz siostrą uciekły od męża, zostawiając samych starego kowala wraz z synem. Po kilku dniach Jorg opuścił wioskę udając się tropem żony, zostawiając Reidara samego na dwa lata. Przez ten czas zdążył znaleźć żonę, a powrót Jorga do wioski był wielkim wydarzeniem, lecz ojciec powrócił spaczony. Nie odzywał się słowem aż do śmierci, kiedy to wzywał boga jedynego Nordhlagra o pomoc. Może to jego wrzaski sprawiły że Reidar przeżył jako jedyny z pogromu wioski, jaki sprawił pewien wysłużony renegat. Sam Reidar nie wiele pamięta z tamtych wydarzeń, został pchnięty mieczem i o mało nie wyzionął ducha, kiedy to nad ranem do wioski jego przybył pustelnik zaopatrzyć się w skóry na zimę i mięsiwo od myśliwych ów wieś zamieszkujących.

Pustelnik znalazł chłopaka z mieczem w brzuchu i to on dał mu drugie życie. Lecz młodzian jeszcze wtedy był pchany zemstą. Zginął wtedy jego ojciec, choć tego zdążył już dawno pochować i z samego szacunku dla jego osoby, opiekował się nim. Złość i gniew nim wzbierała za to co zrobili jej żonie, Marit. Pamiętał jak na jego oczach ten parszywy staruch, chędożona jego mać, renegat podrzynał rit gardło głęboko i dokładnie, a czerwona posoka zalewała jej bawełnianą podmkę. On sam już wtedy tracił siły mając w brzuchu porządny miecz. Jorg, jego ojciec, podzielił losy jego żony.

Merle, jak nazywał się pustelnik który dał Reidarowi drugie życie pomógł mu usypać stosy pogrzebowe i kurhan dla martwych mieszkańców wsi. Jedynie zwłoki bandytów zostały wystawione na pastwę ptactwa i robactwa. U Merlea spędził Reidar lata dwa i po tym czasie pustelnik wysłał go do zakony Nordhlagra który stał w obronie świętych symbolów ów Boga i w obronie samej jego czci. Nie widzieli problemu aby przyjąć Reidara, a sam Reidar szybko zdobywał kolejne szczeble tego rycerskiego zakonu. Niestety cały czas był żądny zemsty i krwi za to co stało się z jego wioską i rodziną. Będąc wystarczająco wysoko zebrał bitną drużynę i ruszył dawnymi śladami spalonych i zrabowanych wsi, czego wynikiem było wytropienie kryjówki bandytów którzy spalili jego dom. Jego drużyna wraz ze zbrojną drużyną tego oprycha starły się w jego siedzibie, z czego z życiem uszedł on i dwóch knechtów. Nikt więcej nie przeżył masakry jaka tam zaszła, sam Reidar przebijał swoim mieczem tego starego psubrata.

Po powrocie na zamek, Reidar został potępiony. Uważali oni tam że można to było załatwić bez strat w ludziach zakonu, a na pewno z mniejszymi. Reidar uznał to za osobistą zniewagę i jeszcze tej samej nocy uciekł z zamku, zbierając swój dobytek. Przez wiele lat był poszukiwany jako, jak na ironię, renegat. Pomyśleć że ten który zabił mu żonę i spalił dom samy był renegatem, a teraz on sam poszedł jego śladem. Próbował być taki sam jak on, lecz Reidar nie mógł zabić kobiety czy dziecka, miał sumienie które wdzięcznie powstrzymywało go przed ludobójstwem na niewinnych istotach. Dopiero po jakimś czasie wykorzystał to formując zbrojną drużynę którą napadał i łupił bandyckie siedziby i bandy na całej Wielkiej Wyspie. Kiedy w ten sposób on i jego kompanie się dorobili, odpuścił sobie i podzieli łupy, po czym został najemnym wojem i pogromcą potworów.

Pewnie kilka osób zastawi się nad tym co się stało z matką i siostrą Reidara. Matka jego, Hilda zginęła na czarną dżumę w stolicy Rughdomy, Norschlagu. Jego siostra przeżyła, lecz pozostawiona samej sobie bez żadnej opieki popadła w złe towarzystwo i skończyła jako kurtyzana, którą Reidar odnalazł dwa lata temu, lecz była mu kompletnie obcą kobietą i zostawił Karie, bo tak jej na imię dali, w świętym spokoju opuszczając miasto. Sam ten nie powiedział jej kim on sam dla niej jest i oczywiście nie skorzystał z jej usług. Oto historia Reidara.

Stojąc w czasie obecnym w progu Jarla Fughrasa, będąc w drugim co do wielkości mieście na Wielkiej Wyspie, mając w rękach notkę pochodzącą z truchła bandyty ze szlaku, miał dowód tego że potrafi operować mieczyskiem przypasanym do pasa oraz że ma wiedze na temat okalających miasto bandyckich obozach. Do zbrojnej drużyny przyjęto go od razu, nawet nie pytając o przeszłość i o pancerz, choć przerobiony, bliźniaczo podobny do zbroi rycerzy z Zakonu Bóstwa Najwyższego Nordhlagra.

Nie bał się nadstawiać życia. Ostra klinga nie raz, nie dwa trafiła celu przebijając go, raniąc czy zatrzymując się na twarzy, co z resztą widać z daleka. Interesował go jedynie zarobek, jedyne co mu pozostało cennego na tym świecie. Zbrojni mieli wyruszyć za trzy dni, do tego czasu Jarl obiecał mu iż będzie traktowany jak jego dziecię i niczego mu nie odmówi, prócz żony. Szkoda, bo Reidar zachodził w głowę co piękna, długonoga, niebieskooka rughdomka robi z takim karłowatym piździelcem jak Jarl Fughras, lecz nie wypowiedział w głos swych myśli, jeszcze mu jego łeb na karku miły mu był.

Po tej krótkiej odprawie Reidar zaszył się na krótki czas w spiżarni pochłaniając kawał świetnie przyrządzonego dzika oraz okrąg żółtego sera, co popił świetnym miodem pitnym. Najedzony, w swej zbroi która zawsze robiła wrażenie wyruszył na miasto będąc ciekawym cen towarów u zbrojmistrzów, kowali i płatnerzy. A nóż wymieni swoje stare mieczysko po korzystnej cenie na jakiś flamberg albo inszy cudny miecz?

Halad 26-12-2013 06:41

Fliza - Karczma "U Wichlarza"

Skończył posilać się i podniósł by podejść do szynkwasu.

- Jeszcze jedno proszę - wskazał rękę na opróżniony kubek.
- Może piwa ? - zaproponował karczmarz, zwaliste, ale bynajmniej nie opasłe chłopisko.
- Te szczyny świętej Zyty, które nazywacie marcowym podpiwkiem... - skrzywił się wymownie
Gospodarz w odpowiedzi przesłał mu szczerbaty nieco uśmiech i sięgnął po flaszę.
- Przechowajcie to - położył na stole kuszę i kołczan z bełtami - nie będę taskał tego żelastwa ze sobą. A i to jeszcze - położył długi wąski rapier w pochwie z czarnej spękanej skóry.
Sztylet przy sakiewce, sztylet w bucie, trzeci zatknięty za pas na plecach. Arsenał jakiego nie widziano tu chyba od czasów Wojny Herzogów.
- Spokojnie u was, cicho... - podniósł kubek do ust zagadując.
Nim karczmarz zdążył odpowiedzieć wino w kubku kolebneło się grożąc wychlapaniem.
- Co u diabła - warknął i odwrócił się by zobaczyć kto łazi jak oferma. Normalnie nie zwróciłby uwagi, ale to wino było za jego prawie ostatnie monety i nie będzie wylewał mu go jakiś wołorób.

Ziutek 26-12-2013 17:30

Nowa wieś, nowe możliwości zarobku, paskudna pogoda i brak grosza przy duszy. To były powody dla których Baldrick skierował swoje kroki do okolicznej karczmy. Nawet jak się nie napoi alkoholem to chociaż odzienie osuszy i przeczeka nieprzyjazną pogodę. Traf chciał, że nadarzyła się akurat okazja na zdobycie darmowego kufla piwa koszem złamanego nosa i utraty kilku zębów. Ale kto by się tym przejmował. Wojaczka i tak jest bardziej zabawna bo na polu bitwy można zginąć, a w karczemnej bitce co najwyżej przeturlać się mordą na klepisko i zdrzemnąć się nieco. Ale jak stawiają piwo to niech im dobry Moradin błogosławi. Krasnolud jak coś obiecał to słowa dotrzyma. Dlatego niewiele się namyślając podszedł do stolika rudobrodego tak by był na przeciwko jego twarzy i i zakrzyknął wesoło:
- Z kim tu się bratku bijesz?! Nad słabszymi przewagi potrzebujesz?! Spróbuj ze swoim - tu uderzył się pięścią w pierś - Kutym z tego samego metalu, a jak! - zdjął swój plecak i położył go na stole niedaleko rogowatego hełmu dosyć ostrożnie bo przenosił tam materiały wrażliwe na uderzenia. Pomiędzy plecakiem a hełmem spoczął muszkiet oraz skórzany kaftan - Popilnujta bracia mych maneli jeśli łaska. Krasnolud krasnoludowi zaufać może w tych sprawach, ta? - klepnął jednego po ramieniu i szybko wyskoczył na środek karczmy coby nie dać się zaskoczyć. Nawet jeśli przegra to sromotna porażka być nie może bowiem towarzyska bitka z bratem krasnoludem ma dać tylko chwilę wytchnienia od monotonii dnia codziennego. Trzymał się z dala od nieprzytomnego karczemnego osiłka by nie narazić się na potknięcie - Bitka dopóty któreś nie padnie jak ten o chłystek - wskazał kiwnięciem głowy na leżącego wieśniaka i przygotował się do trzymania gardy w razie nagłego rozpoczęcia ataku.

Luffy 27-12-2013 20:38

Zimne piwo przynosiło błogą ulgę w gorącu jaki zalewał całe miasto. Nawet nie żałował wydanego, ciężko zarobionego pieniądza jak to miał w zwyczaju. To co, że rozwodnione? I to nie tylko wodą ale i plwocinami karczmarza, który zdaje się nie miał o Merrym najlepszego zdania.
-I ciężko mu się dziwić.-pomyślał chłopak podliczając ostatnie monety leżące na umorusanej ziemią ręce. Rachunek był prosty, starczyło tego na albo całą noc picia tych szczyn, jeden góra dwa porządne posiłki ewentualnie bardzo, bardzo brzydką prostytutkę, według cen tego miasta na jakieś pięć minut. Albo na inwestycję…

Chłopak wstał krótką chwilę po tym, jak obserwowany przez cały wieczór tłusty kupiec w otoczeniu 3 kurtyzan zaczął się wytaczać z oberży. W sposób, w jaki robią to ludzie upośledzeni lub bardzo pijani, co w tym momencie nie musiało się od siebie bardzo różnić. Szedł za swoim celem, pozostając w cieniu ścian budynków i bacznie obserwując, to zachowanie kupca to przechodniów. Nie było niczego dziwnego w dużej liczbie osób na drogach, Piwowar nigdy nie spał i nie było to tylko hasło mające ściągnąć do niego naiwniaków. Po chwili wyłowił wzrokiem spośród ludzi to, czego szukał. Trójka dzieciaków na krawężniku ze zbolałymi minami żebrała, by mieć na jedzenie. Nie mógł się nie skrzywić na myśl, że też tak zaczynał. Podszedł do nich pokazując dyskretnie 3 monety.

-Będą wasze, maluchy, a może i więcej ale nie za darmo. – Powiedział z uśmiechem, czuł już podniecenie jak przed każdym „czarowaniem kieszeni”, jak lubił to nazywać. –Widzicie tego tłustego ćwoka? Zróbcie takie zamieszanie pod jego nogami, by nie wiedział w którą stronę rzygać z nadmiaru wrażeń, jasne? Tylko na boga, nie za głośno, nie chcemy by cała ulica się na nas gapiła, jasne?

Dzieciaki na widok monet natychmiast się ożywiły a ich pantomima biednych, zagłodzonych niewiniątek szybko ustąpiła skupieniu i rozbieganym oczom. Nieźli byli, musiał im to przyznać. Błyskawicznie podbiegli do kupca, Merry ledwo dosłyszał jak jeden rzuca się na pijaka zwracając się jakby ten był ich ojcem. Nie zwlekając, chłopak ruszył spokojnym krokiem szykując nóż ukryty w rękawie. Dochodząc skinął tylko prostytutkom, które znał jeszcze z czasów gdy byli mali i burdelmamy nie zaciągnęły ich do swoich burdeli. Szybki kontakt, zamarkowane zderzenie się z kupcem, niedbałe przepraszam i dziękuję i już skręcał w boczną uliczkę bogatszy o jedną sakiewkę. Dziadyka musiał już z niej sporo wydać na zabawę ale i tak złodziej się wzbogacił. Przesypał monety do swojej sakiewki, nową wyrzucił i odczekał chwile, nie wiedząc czy dzieciaki miały dość oleju w głowie by upomnieć się o swoją dolę.

Ku jego zaskoczeniu mieli, a dokładnie miał. Najmniejszy z nich przybiegł zdyszany i przerażony, patrząc na Merrego niepewnie, co dla dziecka na ulicy było dość rozsądnym odruchem. Lepiej zostać tak wykorzystanym niż podskakiwać niewłaściwym ludziom. Ale złodziej się uśmiechnął i wepchnął małemu jeszcze jedną monetę.
-Gdybyś chciał więcej, poszukaj mnie. Przyda mi się taki spryciarz. A teraz uciekaj zanim ta bambaryła zorientuje się co zrobiliśmy.

***

Z dużo lepszym nastrojem spacerował po mieście. Szedł nie patrząc gdzie niosły go stopy, myśląc nad przyszłością, snując plany jak to miał w zwyczaju. Plany, nie marzenia – powtarzał to sobie by nie ulec przygnębieniu. A Jednak gdzieś z tyłu głowy czaiła się mroczna myśl o tym, że nie robi nic by plany te osiągnąć. Że nadal jest tylko ulicznym złodziejem, wmawiającym sobie że to jeszcze nie pora na większe skoki. Nagle zdradliwe stopy postawiły go przed jednym z kasyn miejskich, wiecznie obładowanym przybytku z którego noc w noc dochodziły zwykłych śmiertelników śmiechy, przepiękna muzyka i prawie wyczuwalny zapach ogromnych stosów przepuszczanego złota. A na tyłach których ludzie byli wyrzucani w błoto, wybijane były zęby a złodzieje tracili życie szybciej niż zdążyli powiedzieć „to jakaś pomyłka”.
-A gówno… okradnę was ze wszystkiego co tam macie.

pteroslaw 28-12-2013 01:30

Farin siedział spokojnie, słuchając co mówi jego pobratymiec, jednocześnie pykał swoją ulubioną fajkę puszczając kółka z dymu. Po chwili karczmarz przyniósł mu miskę gulaszu i kilka kromek ciemnego, ziarnistego chleba. Farin jadał gorzej, zwłaszcza ostatnio, wystarczyło spojrzeć na jego dobytek by wiedzieć, że nie powodziło mu się za dobrze. O stół stał oparty jego miecz, skóra na pochwie była wytarta od pocierania się o jego nogi, poza tym nosiła ślady typowe dla częstego wyjmowania ostrza, na jego tarczy widać było poszlaki wskazujące na to, że była używana dosyć często. Jedyną częścią Farina, która wyglądała na w miarę nową był jego płaszcz, uszyty z niedźwiedziej skóry. Król kuźni uśmiechnął się słuchając swojego kompana.
-Dziękuję ci Fellusie. Każda informacja jest na wagę złota. Na pewno nie ominie cię nagroda, gdy tylko prawowity władca powróci do Rostaroth. Tymczasem mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.- Farin puścił kółko z dymu, które poszybowało, aż pod sufit.- DuetschlóB to niebezpieczne miejsce, zwłaszcza dla krasnoludów. Dlatego nie będę zły jeśli odmówisz, ale powiedz mi. Czy wyruszysz ze swoim królem na ostatnią wyprawę? Nie obiecuję, że którykolwiek z nas z niej powróci, ale jest to ryzyko, które muszę podjąć.

LORD KOKOS 28-12-2013 02:12

Reidar
Reidarowi starano się nie wchodzić w drogę, Nawet ci najbardziej zajęci sobą lub delikatną waśnią, czy targiem z kupcem lub rodziną, znajdowali tę sekundę by cofnąć się o parę kroków. Widać zaciekawiony był towarami, których oczywiście nikt nie śmiał przypuszczać, że wpadnie mu do głowy się nimi zajmować. Były do miecze i zbroje, bo czymże innym mógł się zainteresować ktoś tak niby nieskomplikowany z wyglądu jak Reidar. Nie mogąc znieść lodowatego wzroku Reidara handlarz bronią Laghu Boarh rzucił wreszcie od siebie za czym tak to się pan rycerz, tak zawzięcie ogląda. Nie był do końca pewien tego ruchu, ale ciekawość zrobiła swoje, a czasu już cofnąć się nie dało. Będzie co ma być. Na jego stoisku pełno było kordów, sztyletów, jednoręcznych mieczy, ale także te bardziej zajmujące dwuręczne arcydzieła dla potężnych gigantów, bo tylko tacy giganci byliby w stanie dzierżyć tego typu broń.



Marco Devraux

- U diabła jeno ogień i śmierć. - odparł lodowato mało intrygujący waszmość w granatowym kapturze oddając karczmarzowi pustą miskę po ryżu, cicho dziękując - Zważajcie tedy na chwilę, na moment gdy wypowiadacie to słowo, dobrze radzę. Bo pewnego dnia któregoś zirytowany gość, którego tak nachalnie wzywacie przybędzie dać wam to czego tak bardzo pragniecie. Smacznego.
Wrócił na swoje miejsce i ze skuloną głową przyglądał się swojej piersiówce z winem. Dotykał kuszy. Widać mnóstwo myśli drażniło teraz jego umysł.
- Biedny chłop. - westchnął karczmarz - Trzeci dzień już tu siedzi. Chyba nie wie co ma ze sobą zrobić, raczej wątpię by planował zemstę. - kręcił głową z politowaniem, mówił w taki sposób by tylko Marco go słyszał - Wszak z wojskiem się nie walczy, bo to tak jakby z całym państwem się wojowało. Co te skurwysyny niekiedy wykorzystują. Nie był zbyt rozmowny, tak mi tylko ogólnie opowiedział o sobie przy trzeciej dolewce na mój koszt. Wojsko powinno być wyprute z uczuć według mnie, bo potem ino same kłopoty są. Wyobrażasz sobie, waść stracić całą rodzinę w ledwo jeden dzień? Z pomocą wojskowych łapsk to możliwe niestety. Nie wiem tylko i zachodzę w głowę po jaką cholerę pełnoprawna straż miałaby zażynać tak po prostu niewinnych ludzi i to jeszcze w Vetteros. No zastanów się, bo ja nie mam pojęcia.
W tym momencie odziany w długi płaszcz i granatowy kaptur gość napił się oszczędnie ze swej piersiówki, zamruczał coś pod nosem niewyraźnie i wydawał się po ruchach i odrobinę niewidocznej pod kapturem i brudnymi włosami mimice, jakby miał zasypiać.
- Ech, biedny chłop. Naprawdę mi go szkoda. - westchnął karczmarz raz jeszcze opierając się niedbale o ladę - Życie to brutalny pisarz. Dla nikogo nie ma litości. Dzisiaj sami pokrzywdzeni tu zawitują. Tamci dwaj. - pokazał dyskretnie na krasnoluda i wątłęgo mężczyznę z katowski nieproporcjonalnym w stosunku do niego mieczem - Stracili ponoć łupy swego życia. Stracili drużynę, a to i tak cud, że oni przeżyli. Podobno z samym Korilloukiem mieli styczność. W co im nie wierzę, po prostu nakopała im przeważająca ilość pieprzonych bandytów. Ale to już nie moja sprawa. Niech sobie wierzą w te potworki, niech se tam partolą o czym chcą. Ludź jest ludź i jeno ludź jest winien wszystkiemu, taka prawda.



Cyrille de Fines
Nieznajomy strażnik uśmiechnął się nieznacznie. Widać chyba bez powodu. Prześcignął wzrokiem wszystkie płynące ciemne chmury, jakby tam szukając odpowiednich słów. Wyszczerzył się szeroko, tak serdecznie i wyrzekł bardzo ciepło i przyjaźnie:
- Ciekawe dokąd to mogą nogi prowadzić, tak wnioskuję iż awanturnika zapewne jak nie w miejsca gdzie da się znaleźć pieniądz, przygodę i burdele niekiedy. Jesteście panie widzę jednym z tych tak zwanych "nieustraszonych". Długo nie pożyjecie z takim nastawieniem i proszę, błagam nie odbierajcie tego jak pogróżki, czy naruszenia godności, o nie. Jeno rady. O tak, bardziej rady. - zgodził się sam ze sobą powoli kiwając głową
- A więc. - podjął po chwili ze skrzywionym grymasem obserwując zachmurzony nieboskłon - Deszcz się zbliża cholera. - zaklął z cicha
- Ta przysługa nie jest niczym wielkim, czy podejrzanym, nie frasujcie się tym panie, proszę. Ino jedna niewinna rzecz. Coś tylko dla mnie załatwisz u pewnego człeka i będziemy kwita. W zasadzie ty zyskasz więcej, bo świetne miasto do przeszukiwania... Coś dla siebie znajdziecie zaradni jesteście widać. Skąd, tak w ogóle? Długa droga za pasem, hm?


Merry Brauxand

I gdy Merry miał już ruszać pewnym krokiem ostatecznej dojrzałej decyzji odnośnie zbudowania sobie jakiejkolwiek przyszłości z wszystkich doświadczeń takimi pewnymi krokami na ramieniu poczuł dużą dłoń, pod którą kryła się ojcowska troska, tak szóste dziwne zmysły, którym nie powinno się zbyt często, a już na pewno nieprzemyślanie odbierać odebrały ten lekki uścisk, to niemocne ujęcie. Był to wysoki ładnie pachnący mężczyzna o śniadej cerze, ubrany w czarny frak z krawatem, na głowie nosił kapelusz z czerwoną różą, a przy pasie nosił rapier o złotej zdobionej rękojeści.
- Wcale nie musisz tego robić, mój drogi. - uśmiechnął się opiekuńczo - Jesteś gotowy poświęcić swoje życie w zamian za lepsze jutro? Bogowie cię w takim razie oszukują, kochany. Nie będzie jutra, gdy poświęcisz swoje życie. Nie daj się zmanipulować parszywcom, którzy chcą tobą kierować, bo choć tego nie czujesz, to przez cały czas tak jest. - mówił spokojnie i z pełną powagą, choć wciąż z uśmiechem na twarzy - Sam sobie kazałeś okraść tego
opasłego wstrętnego knura? Chyba stać cię na coś lepszego i ambitniejszego, widzę to w twoich oczach, mój drogi. To pusta sakwa, czyli przeklęci bogowie znów chcieli byś zatańczył tak jak ci zagrają z góry. Czy naprawdę chcesz się w tym babrać? W tym gównie, za przeproszeniem. - jego głos wiele zdawał się wyjaśniać, lecz przez zawiłość połączeń, przez które przechodziły myśli zdawały się uniemożliwiać racjonalnie wyjaśnić paru rzeczy o nowo spotkanym nieznanym, a grzecznym mężczyźnie - Nie mam zamiaru prowadzić cię za rączkę, bo niczego w ten sposób nie osiągniesz ani niczego się nie nauczysz wskutek czego upadniesz, czym zrobię ci krzywdę a tego nie chcę. Wybacz szczerość, ale... Ale w tobie widzę siebie. Zajrzyj do "Dziplytututu" jutro jakbyś chciał o tym porozmawiać. Pamiętaj, że sam decydujesz o sobie. Nie Góra, tylko ty. Zrobisz, co naprawdę będziesz uważać za słuszne. Życie to jedno wielkie ryzyko, pamiętaj. Nie daj się manipulować. Ty jesteś panem dla siebie, zapamiętaj to.
Mężczyzna zrobił zaledwie parę kroków w stronę ulicy i już zniknął w tłumie.
Szum przechodzących ludzi niewiadomym sposobem zagłuszał jeden wściekł basowy ryk. A brzmiał on:
- Łapcie mi kurwiego syna! Nauczę chędożonego obwiesia! Nie zadziera się kurwa z kimś takim jak ja!
Bieg ludzi w ciężkich butach.
- Okradł mnie mały sukinkot, to się stało, ty pusta blaszana ruro! - odpowiedział komuś basowy ryk - A skąd mam wiedzieć gdzie, do cholery? Szukajcie go, do diabła! Szukajcie swojej wypłaty!
Robiło się niebezpiecznie. Ciężkie buty zbliżały się, ale wciąż była szansa... Może jeszcze... Kto teraz zadecyduje? Kto teraz pokieruje? Kto... Czy na te pytania dało się w ogóle odpowiedzieć?



Baldrick "Hukliwy" Harakazsson
- Ohohoh! - zarechotał krasnolud serdecznie, wyraźnie ucieszony, a zarazem pozywtywnie zaskoczony obecnością innego krasnoluda w takim miejscu - Miło popatrzeć na prawie tak krzywą mordę jak nasze!
Po tym wszystkie krasnoludy zarżały gromko trzymając się za brzuchy. Jasnobrody wzniósł kufel i zasiorbnął głośno. Dwóch brunatnobrodych bliźniaków przestało tańczyć i z roześmianymi gębami zajęli się ekwipunkiem Baldricka.
Tłum uciszył się sam. Wszyscy chcieli na własne oczy ujrzeć prawdziwą walkę dwóch krępych brodatych mocarzy, o których się przecie tyle słyszy, o których się tyle opowiada.
- Nie spinajcie się tak bracie, bo broda ci w dupie urośnie. - zaśmiał się rudobrody - Jestem Ligrus Totartus. Karczmarzu polej no tak zacnemu gościowi. Ligrus Totartus dotrzymuje słowa, choćby i miał smoka uwalić. Idziem w chryje obić se ryje! Dajesz, bracie dajesz!
- Tylko się nie potknij i ściany nie rozpierdol, Ligrus. - zachichotał jasnobrody - Trzeba by nam było szkód.
- Zawrzyj jadaczkę, Bonriś. - poprosił uprzejmie Ligrus - Cho no tu, bracie! Pokaż co umisz!
Baldrick zacisnął mocniej pięści i zaatakował jako pierwszy, jako że już się zagrzał, nie czekał na Totartusa. Ligrus rąbnął, ale Baldrick sparował.
Każdy z osobna czuł, że gdyby on tam stał miast Baldricka, czy Ligrusa, to by za długo nie postał. Wydawałoby się silne ciosy jak jasny pieron przecież się zabiją. A oni się ino bawili ze sobą, jak dwóch serdecznych braci po paroletniej rozłące. Ligrus przejął inicjatywę, korzystając z chwili uderzył Baldricka łokciem i w głowę otwartą dłonią. Baldrick w kilka sekund doszedł do siebie i już był gotowy do kontynuowania, niestety Ligrus wykorzystał te parę sekund i z rozpędu wrył się w niego jak rozjuszony byk. Wylądowali na ścianie. Baldrick kontrolując oddech trzymał Ligrusa za bary jak byka za rogi. Totartus chciał go wgnieść w tą ścianę. Naciskał i naciskał, był pewien, że zaraz mu się uda. Skąd ten krasnolud miał tyle siły? A może to Ligrus był już zmęczony? Nieważne.
Rudobrody krasnolud Ligrus Totartus zignorował lekką zadyszkę i zarechotał na całe gardło biorąc pod ramię silnego Baldricka.
- Swój chłop! - ogłosił - Swój chłop, kurwa! Karczmarz wszystkim dzbany, jak mówiłem!
- Robi się! Chodźcie chłopy, wznieście za nasze harde krasnoludy! - ryczał karczmarz pełen radości z dzisiejszego dnia, lub bardziej wieczoru, która lada chwila przeobrazi się w noc
Tłum pił śmiał się, chwalił walkę, a niektórzy już zaczęli tańczyć i śpiewać.
- A i ty się napij, drogi... - rudobrody urwał na sekundę nie wiedząc jak skończyć - Właśnie kim ty u czorta jesteś? - spytał wznosząc brwi pytająco
- Kimś kto ci ściany nie pozwolił rozpieprzyć, cuchnący bucie. - wtrącił się jasnobrody - Jestem Bonrish Taldurius. - uścisnął grabę z krasnoludem, z którym nawet Ligrus miał problem
- Hej hej dzbany wznieście
Hej hej kolejkę nalej
To zrobi doskonale krasnoludzkim opowieściom
Hej tam panie nie szalej
Nikt tu nie rozlewa
Wino śpiewkę nam rozgrzewa!
Hej hej uha ha! - tak śpiewał w kółko tłum wieśniaków, harcując przy tym, jak na jakim weselu


Farin Bargo "Król Kuźni"
- Mam odmawiać, gdy mój król w potrzebie? - parsknął z cicha rozglądając się dyskretnie - Jutro możemy się zabrać na wóz Daniela Ficzora, drobnego kupca. Całe szczęście krasnoludy nieraz ratowały mu tyłek, więc ma być za co wdzięczny. Karczmarz niechętnie widać, ale nas przenocuje. Tylko cholercia zastanawiam się... Jak się do kupra Hoggusa dobierzemy, hm? Myśl władco, myśl, bo twój podwładny zawiódł. - przyznał się szczerze z gorzką nutą w głosie - Nic mi nie przychodzi do głowy...

Luffy 28-12-2013 03:40

Co do…
Był w szoku. Był wściekły. Wszystko po kolei, był w tarapatach. Błyskawicznie nałożył kaptur tak by zasłaniał mu całą twarz, przygarbił się i umazał twarz i włosy ziemią, proste sztuczki ale jak często pomagały zmylić byle pijaka. Zaczął przemykać między ludźmi najszybciej jak potrafił nie wzbudzając podejrzeń w stronę idealnie przeciwną do ryku grubasa, któremu nawiasem mówiąc należały się słowa uznania z skojarzenie faktów w tak krótkim czasie.
Uciekał lecz w głębi ducha nie czuł strachu. Czuł gotującą się w nim agresję i niechęć. Co za gnój, co za wypierdek wysrany przez trolla miał czelność go pouczać, zachowywać się jakby wiedział o nim o wiele za dużo. Merry nienawidził ludzi zachowujących się jak zbawcy świata i posłańcy z dobrą nowiną. Nienawidził, bo wiedział że za każdym takim cwaniakiem krył się haczyk na grubą rybę, a w tym wypadku rybą był Merry.

Ale – myślał dalej przepychając się przez brudną hołotę – Kim może być facet, który nie dość że zauważył jego czarowanie kieszeni w tłumie, to zaszedł go niepostrzeżenie, dał głupi wykład i ulotnił się niczym mgła. Wiedział, że jego przeklęte ego nie raz chciało go zgubić ale czy to możliwe że ten dupek był częścią grupy, która była zainteresowana jego zdolnościami? Przecież tak powiedział, przynajmniej tyle złodziej wychwycił z tego całego bełkotu… A zorganizowana przestępczość, to byłoby coś! Był rozdarty między ewidentną zasadzką jaką wyczułoby dziecko na kilometr a wejściem w tę zasadzkę i skorzystanie z niej do granic możliwości.
Schował się wreszcie w jakimś cichym zaułku, z tego co się orientował po odgłosach już oddalonym od pościgu by złapać oddech. Utrudniało mu to ciągłe rzucanie przekleństw pod adresem nieznajomego. Ale właściwie czemu nie, pójdzie się z nim spotkać w tym przeklętym „Dziplytututu”, nawet jeśli nie po to, żeby otrzymać podziemny awans społeczny to przynajmniej żeby nawtykać kolesiowi co myśli o nim i jego pieprzeniu. A teraz pora się gdzieś przespać, najlepiej w ogrodzie jakiejś willi, nie ma nic lepszego w taki upał jak noc pod gwiazdami.

Temteil 28-12-2013 09:46

Cyrille dokładnie obserwował każdy, nawet najmniejszy grymas strażnika. Wiedział że z ludzkich gestów można wiele wyczytać. Nie krępował się więc wbijać raz po raz w majestatycznie przed nim stojącego na wysokim koniu strażnika, swoich zmęczonych już od całodniowej podróży oczu.
Zerknął na malujący się na twarzy mężczyzny uśmiech. Kurcze pieczone... czy ktoś ze zwykłego gminu mógłby być tak podejrzanie miły i uśmiechnięty? Cyrille zaśmiał się w duszy. "To chyba jakaś paranoja" – pomyślał, a na jego twarzy również pojawił się szeroki grymas szczęścia.
Po tym jak stojący przed nim skończył mówić, głos zabrał wędrowiec.
- Skoro ta przysługa jest taka lekka i niewinna, to dlaczego nie przechodzisz panie od razu do rzeczy? Dziecko które prosiło by o cukierka, raczej nie ukrywało by swego celu zręcznym wyślizgiwaniem się za pomocą słów. Zainteresowało mnie też jedno... "przeszukiwać"? - zapytał, a jego usta wydęły się w geście cynizmu. Mam więc kogoś obić, zabić, okraść? Jeśli tak to wiedz panie że nie chwytam się takich rzeczy. Może i jestem poszukiwaczem przygód, ale człeka na zlecenie nie zabiję. Nie jestem jakimś tam najemnikiem czy pierwszym lepszym łotrzykiem, któremu to wręczy się sakwę z jakimś marnym grosiwem, a ten od razu poleci z nożem nawet na samego króla. - rzekł Cyrille. - To skąd jestem, nie powinno w tej chwili nikogo interesować, nawet przedstawiciela porządku publicznego. Od teraz jestem wędrowcem i tylko to powinieneś wiedzieć panie. - odparł na pytanie strażnika, szeroko się uśmiechając. - Aaa... w każdym razie! Niech będzie ! Przewieź mnie do miasta a ja zrobię to o co mnie poprosisz. Tylko pamiętaj! Po drodze opowiesz mi o tym. W tedy przecież jeszcze mógłbym zsiąść. - zaśmiał się podróżnik, odgarniając ręką powietrze, co miało oznaczać dla siedzącego na szkapie mężczyzny, aby się przesunął. Przerzucił przez zwierzę swą torbę, po czym on sam wdrapał się na nie. - No to wio!


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:59.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172