Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2014, 18:14   #11
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Kiedy Stephen poszedł na spotkanie z królem, z niejaką ulgą zobaczył, że odbywa się dokładnie w tym samym miejscu, co poprzednie.
- Witaj, usiądź proszę i mów - zachęcił go krótko monarcha. Wydawało się, że jest on zmęczony.
Widocznie nie jadł dobrego sniadania, jak oceniał Stephen, jednak królowi nie wypadało dawać takich porad, jak wcinanie jajecznicy. Dlatego skłonił się wedle wzorów etykiety oraz zaczął.
- Proszę wybaczyć, Wasza Królewska Mość, że poprosiłem, byś raczył mnie przyjąć, ale chciałbym ubiegać się o łaskę zgody, na chwilowe przerwanie słuzby gwardyjskiej oraz pozwolenie na wyjazd. Niestety Wasza Wysokość, ponownie przyplątały się sprawy, które Wasza Królewska mość doskonale zna, czyli ów paskudny magik - wyjaśnił władcy.
- Możesz to sprecyzować? - Maris nie wyglądał na zaskoczonego.
- Dwie kwestie w tym zakresie, Wasza wysokość. Pierwszą spośród nich jest zniknięcie panny Kate, która brała udział w poprzedniej wędrówce oraz nagle zniknęła, prawdopodobnie wyjechała. Można przypuszczać, że maczał swoje brudne paluchy ów łajdak, można także się spodziewać, że wędrując za nią uda się dotrzeć do niego. Jednak jest jeszcze kolejna sprawa. Pewien zombie zaatakował innego członka wyprawy. Przypuszczalnie więc, własnie te osoby są na jego celowniku. Wyjazd stąd jest wobec tego nie tylko bezpieczniejszy dla nas, ale także dla innych osób - odparł królowi.
- Ach… a więc to się stało wczoraj, w slumsach? Z tego, co dowiedziałem się od Inkwizytora Shadobow, tylko przybysze z innych światów mają jakiś związek z nekromantą. Pozostało was dwoje. Ty i Kate. Jaka więc jest w tym rola panny Esmeraldy, czy Siobhan? - zapytał, zadziwiając Stephena tym, co wie.
- Wasza Królewska Mość jest doskonale poinformowany - przyznał spoglądając na władcę wojownik. - Co do panny Siobhan, bowiem podobno tak się nazywa naprawę, choć Esmeralda wydaje mi się ładniejszym imieniem, to nie mam pojęcia. Spotkaliśmy ją wraz z dwójką towarzyszy niedaleko miasta, dokładnie przed atakiem owej bandy zombie. Mogę jedynie zgadywać, że jeśli stała się celem ataku, coś widziała, albo coś wie takiego, co nekromantyk uznał za niebezpieczne dla własnej ochrony. Jednak czy to prawda, nie wiem. Obiło mi się wprawdzie, ale nie jestem pewny, bowiem nie znam jej zby dobrze, ze ona takze moze pochodzić skąd innąd, jednak nie wiem, czy to na pewno prawda. Także więc włąśnie to mogłoby wyjasniać owo zainteresowanie jej osobą. Natomiast wspomniane wydarzenie, mam chyba kiepską nowinę. Wasza wysokość tam uderzył zombie, prawdziwy zombie, który zaatakował panne Siobhan. Pewnie Wasza Królewska Mość wie, że był właściwie szlachcicem wysokiej rangi. Udało się uratować dziewczyne, ale strach mnie ogarnia, co jest, jeśli nawet tak dostojni ludzie stają się marionetkami tamtego. Wszak mogliby także dostać się na teren pałacu - faktycznie widać było zafrasowanie Stephena, który analizował całą sytuację. Niewątpliwie bowiem władca powinien potroić swoją straz oraz mieć jakogoś maga pod ręką bez najmniejszej przerwy.
Maris uśmiechnął się lekko.
- Śmiem twierdzić, że jestem wystarczająco dobrze chroniony po… pewnych incydentach - powiedział, a zza Stephena rozległo się “mruczenie” kotka… duuuużego kotka. - Sam władam magią, mam firę i moje cienie. Jestem przekonany, że nawet jeśli ty byś się okazał zamachowcem, zanim byś chwycił nóż, zostałbyś pokonany. - Pokręcił głową. - Jednak nie to jest sercem problemu. Problemem jest nekromanta i wierz mi lub nie, ale dokładam wszelich starań, aby pochwycić zbrodniarza i go stracić, zanim zagrozi komuś jeszcze. Niestety… na razie jestem bezśilny. I moi ludzie również. - Westchnął głośno, chwytając filiżankę. - A więc wyruszasz na kolejną wyprawę. Żałuję, że moi ludzie nie poinformowali mnie wcześniej o nagłym wyjeździe panny Kate. - Spojrzał na Stephena i ponownie pokręcił głową. - Mów, czego ci potrzeba. Mogę wysłać z tobą Inkwizytorów, jednak niewielu, ze względu na sytuację w stolicy. - Zamilkł na chwilę, jakby się zastanawiał, jednak widać było, że chce coś jeszcze powiedzieć, więc Stephen milczał. - Dragonie! - zawołał niespodziewanie monarcha.
Nagle obok młodzieńca pojawiła się postać. Stephen nie zauważył ruchu. Nie było i nagle jest. Czary jakie? Był to człowiek (chyba człowiek…?) odziany cały w szarości i czernie. Na głowie nosił dziwny, chełm z “rogami”, które starczały w tył, który przypominał nieco smoczą głowę. Z całą pewnością nie widać było ani kawałka skóry nieznajomego. Młodzieniec rozpoznał w nim jedną z dziwacznych postaci, która przyjechała z tamtym irytującym Inkwizytorem, kiedy kilka dni temu, po wyczerpującej walce z Meheliosem zmierzali do Celltown.
- Czy są wolne Miecze, które mogłyby wyruszyć poza miasto? - zapytał Maris.
Dziwaczny wojownik skinął głową, kładąc dłoń zaciśniętą w pięść na poziomie serca, po czym powrócił do pozycji “na baczność”. Było to… niepokojące.
Tymczasem król ponownie przeniósł spojrzenie na Stephena.
- Mogę zaoferować wam ochronę w postaci Magów i Mieczy - oznajmił.
- Oraz kogoś, kto nas przypilnuje - usmiechnął się Stephen odgadując sprytny pomysł króla. - Wasza Wysokość, co do magii, jeśli mógłby to być Waellos przyjąłbym pełen wdzięczności. Nauczyłem sie ufać mu oraz jego mądrości. Co do innych inkwizytorów, to eee własciwie nauczyłem się także, że bywają równi oraz potrafią tyle pomagać, co swoją osobowościa sprawać powiedzmy kłopoty. Także jakiś uzdrowiciel byłby wskazany, jeśli moge o takiego prosić oraz może jeden czy dwóch wojowników. To wszytsko, bowiem jedzie jeszcze panna Siobhan oraz inny znajomy, Alfred, na temat którego pewnie juz także Waszej Królewskiej Mości powiedziano. Dodatkowe siły zapewniłyby wprawdzie ochronę, ale umozliwiły łatwiejsze śledzenie karawany. Tymczasem jakaś mniejsza grupa, może potrafiłaby zaskoczyć wroga - zastanawiał się głośno gwardyjski wojownik odpowiadając władcy. - Ponadto przydatne byłyby środki na wyprawę, zwłaszcza konie oraz jakieś fundusze, które mogłyby być przydatne chociazby na nabycie jadła, lub noclegi.
- Inkwizytor Shadobow dostał polecenie ode mnie, alby wypocząć. Nie wyślę go na kolejną wyprawę… jednak nie odmówię, jeśli sam się do takowej zgłosi - dodał, uśmiechając się. - Miast dwóch wojowników, proponuję zabranie dwóch Mieczy. Zapewni to wam spokój, ponieważ, przynajmniej w naszym królestwie, mają opinię niezawodnych i niebezpiecznych. - Spojrzał z uśmiechem na osobnika w czerni. - Niech Opiekun Akademii wyznaczy uzdrowiciela, który wyruszy na tę misję. Wierzę w jego osąd - polecił, po czym Dragon opadł na kolano, schylając głowę, a za chwilę już go nie było.
- Wobec tego przyjmuję z wdzięcznością. Być może nawet nauczę się czegoś od nich po drodze. Natomiast przyznaję, iż chciałbym, aby Waellos się zgodził, jesli jednak nie, poproszę, żeby wskazał innego inkwizytowa, którego daży atencją. Wierzę ocenie Waellosa, podobnie, jak Wasza Królewska Mość Opiekunowi Akademii. Jak rozumiem, ów niesamowity człowiek, który był przed chwilą, udał się do Akademii? - spytał władcę naprawdę pełen uznania. Niespecjalnie wielu królów było mądrymi ludźmi, ten natomiast chyba zaliczał się do chlubnych wyjątków. Takiemu władcy służenie było zaszczytem oraz mogło dawać satysfakcję.
- Za chwilę powinniśmy mieć odpowiedź - przytaknął. - Co do samego Waelleosa, udaj się do niego. Zapytaj… hmm… myślę, że Oria będzie wiedziała, gdzie mieszka. Jeśli poprosisz kogoś z kuchni, na pewno zostaniesz zaprowadzony pod same drzwi domu Inkwizytora Shadobow. Powołaj się na mnie… chociaż znając Renrego, ten ochoczo ci pomoże.
No tak, król rzekł natomiast on musiał dumać, kim jest owa Oria oraz ów sławetny Renry.
- Wedle rozkazu, Wasza Wysokość, chętnie się do nich udam, żeby dowiedzieć się gdzie meiszka Waellos, eee kimkolwiek są? - spojrzał pytająco na odpowiadającego władcę.
- Ach… jeszcze nie poznałeś Renriego? - zdumiał się Maris. - Zawsze, kiedy ktoś nowy pojawia się w zamku, smaży coś, czego zapach roznosi się po korytarzach, byleby zwabić do siebie. Później następuje przesłuchanie, przy czym zagaduje taką osobę, byleby więcej się dowiedzieć i przekupuje specjałami kuchni. Jest to całkiem zabawny rytuał. - Po raz pierwszy tego dnia na twarzy króla pojawił się szczery uśmiech.
- Ach, to ten, wobec tego chyba wiem kto to, chociaż niecałkiem spełniłem jego oczekiwania, najpierw opychając się śniadaniem, nastepnie zas biegnąc na audiencję. Ale pozostawiłem wewnątrz jego szponów biedną pannę Siobhan. Cóż ciekawe jak sobie poradzi? - usmiechnął się. - Natomiast wspomniana Oria? - kontynuował dopytywanie.
- Jedna z kucharek. Myślę, że może wiedzieć, gdzie mieszka Inkwizytor Shadobow. Kiedyś Renri wysyłał ją do niego. Jednak mogę się mylić.
- Wobec tego Jasnie Panie, pędzę już, najpierw do kuchni, potem za Waszym pozwoleniem, do Waellosa. Będziemy chcieli pewnie ruszyć jak najszybciej, bowiem przyznaję, obawa mnie ogarnia co do Kate
- Rozumiem. Więc powodzenia życzę. A teraz muszę wrócić do pracy… - dodał, chwytając jakąś księgę ze stolika. Było tam wiele księg i jeszcze więcej luźnych kartek, a wszystkie pokuładane na równe stosy. Mogło się zdawać, że król siedział tu całą noc… jednak jaki król by tak robił? Chyba tylko taki dbajacy, by jego królestwu nie działa się jakas krzywda. Tym bardziej więc Stephen miał powód szanować króla. Pojąwszy odprawę, skłonił się oraz wyszedł do kuchni. Miał nadzieję odnaleźć tam wskazane osoby.
Tuż przed kuchnią spotkał Siobhan, która stała pod ścianą. Alfreda nie było...
- Jak poszło?! - cyganka dopadła do niego z takim entuzjazmem, jakby był co najmniej jej ukochanym, z którym rodzina zabroniła jej się spotykać. Nie mógł mieć pojęcia, jak bardzo nudziła się pod tą ścianą i jak bardzo czuła się nie na miejscu.
- Całkiem sensownie potraktował Jego Wysokość niniejszą sytuację, panno Siobhan - przyznał jakoś zdziwiony emocjonalną reakcją kobiety, którą jakby nie było spotkał dopiero co. - Wyruszamy kiedy tylko się da. Dostaniemy Waellosa, jeśli zechce pójść, ewentualnie innego inkwizytora, dwójkę speców wojowniczych, uzdrowiciela oraz opierunek. Mam iśc do Waellosa własnie spytać, czy nie miałby ochoty ruszyć zadka. Jeśli masz ochotę ze mną, zaprawszam, tak samo jak Alfred. Jeśli wolałabyś poczekać, nie ma problemu. Póki co, muszę iśc do kuchni, bowiem akurat na tym zamku kucharze należą do najlepiej poinformowanych osobników - wyjaśnił dziewczynie.
Kiedy Stephen wszedł do kuchni, zobaczył czarnego psa, który siedział pod stołem i z lubością obgryzał kość. Szef kuchni akurat tłumaczył coś jednej z kucharek, kiedy zauważył młodzieńca.
- Ach! I jak wizyta u miłościwie nam panującego? - zapytał. - Niestety twoja przemiła towarzyszka już wyszła, zostawiając nam tę bestię pod stołem - powiedział z szerokim uśmiechem.
- Ach wie pan, jednak jest nieśmiała, bardziej niż przypuszczałem. Wie pan, ten dziewiczy rumieniec dziewczęcego, słodkiego wstydu … - zażartował nieco wojownik wiedząc, że tak czy siak słyszy go jedynie obsługa kuchni. - Wizyta zaś udała się przednio, Jego Wysokość jest naprawdę kimś, kogo warto szanować, ale mniejsza. Król przekazał mi informację, że kto jak kto, ale najdokładniejsze wieści posiada własnie obsługa kuchni. Chyba się nie mylił, biorąc pod uwagę smak tych ciasteczek - schrupał niedawno przygotowanego krakersa. - Chciałbym poprosić, żebyście powiedzieli mi, gdzie mieszka inkwizytor Waellos Shadobow? - spytał.
- Ja właśnie miałam pójść odwiedzić Waela! - zawołała niespodziewanie jedna z kucharek, pakując coś do koszyka.
- Doskonale! Oria cię zaprowadzi! - ucieszył się szef kuchni.
Kobieta wpakowała kilka ostatnich rzeczy do koszyka, po czym z szerokim uśmiechem wcisnęła go w ręce młodzieńca.
- Nie ma czasu do stracenia! Za chwilkę placek całkiem ostygnie! - powiedziała, ruszając w stronę wyjścia. Alfred podniósł się na łapy i z kością w pysku portuchtał za śmiałą kobieciną.
- Jestem całkowicie zgodny z pani decyzją oraz bardzo dziękuję za pomoc - skłonił się Stephen sympatycznym kucharzom na do widzenia. - Po drodze zgarniemy jeszcze pannę Siobhan, która czeka na korytarzu - rzekł kiedy wyszli. - Wstydziła się nieco, dlatego proszę jej zbytnio nie naciskać, ani nie wypytywać. Wie pani, trudny okres ...
- Och! My nikogo nie wypytujemy! - oburzyła się Oria.
- Oczywiście doskonale wiem, dlatego mówię tylko tak na wszelki wypadek każdemu, kto miałby z nią jakąś styczność. Proszę nie brać tego do siebie - wyjaśnił jakoś nie rozumiejąc przyczyny wzburzenia.
 
Kelly jest offline  
Stary 16-01-2014, 22:19   #12
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Zabrali Siobhan po drodze, a paplająca cały czas Oria prowadziła ich do celu.
- Wiecie. Bo nasz król to cudowny człowiek jest. Jak niemal pół roku temu go koronowano, to niemal cały czas przesiadywał w kuchni z tymi swoimi Mieczami. Ja wiedziałam, że coś z nimi jest nie tak, oj wiedziałam - mówiła, kiedy szli. - Ale! Co ważniejsze! Już pal licho te zamachy na jego wysokość! Było włamanie! Ale jakie włamanie! Bo mieśiąc przed śmiercią poprzedniego króla, bogowie miejcie go w opiece, zatrudniła się tu przemiła dziewczyna! Zarządca dawał jej cały czas najgorsze prace. Mycie górnych pięter, które od wieków były nieużywane, to nie przelewki. Tym bardziej w pojedynkę. Wiem, co mówię, oj wiem… no więc pracowała tu długo. Sue, ją nazywaliśmy. No i okazało się, że tak naprawdę chciała okraść króla! Doprawdy! Nie wiem, co sobie myślała! Ale! Król wiedział, że nie jest tym, za kogo się podaje! Ona była magiem! Magiem! A magom nie wolno pracować, jak nam, oj nie wolno. Magowie siedzą w tej swojej akademii i pożerają książki, jak to kiedyś Renri powiedział. Ja tam nie wnikam w ich dietę, ale wracając do Sue, albo, jak się później okazało, Lysy.
Niedługo po koronacji naszego małego księcia, postanowiła w końcu zrobić ów wypad. Usiłowała ukraść jakiś tam stary pierścień… ale mniejsza z tym! No i jak pewnego wieczoru, kiedy Miecze wpadły do kuchni, zabierając strażnikom wino, które im podała Sue, to już wiedzieliśmy, że coś się kroi. No ale! Kazano nam wracać do pracy. No to pracujemy, a potem idziemy spać. I tu nagle trzask jaki, w środku nocy!
Okazało się, że nasza kochana Sue walczyła z królem! Z samym królem! Ona go wodą, on ją ogniem. Najprawdziwsza walka magów! Fira, chowaniec króla, jak wiecie, ponoć czekała pod drzwiami, bo chłopiec chciał się pobawić. Doprawdy… kiedy on się nauczy…
No i nagle doszło do wielkiego wybuchu, po czym wszystkie okna we wschodnim skrzydle poszły w kawałki. Nie wiem, czy to prawda, ale Sue uciekła królowi i wpadła dopiero w ręce Inkwizytorów.
Ale to nie jest najlepsze w tym wszystkim! Oj nie jest! -
Oria przerwała na chwilę spoglądając, czy jej słuchają. - Bo nam się młodzieniec zadurzył! Oj wiem, co mówię, wiem! Po prawdzie Dera uważa inaczej, jednak ja jestem przekonana, że nasz kochany Maris stracił głowę dla naszej drogiej Sue… znaczy Lysy.
Ach! Bo nie wiecie!
- kobieta klepnęła się w biodro.
- Ano nie wiem - uprzejmie właściwie wyrwało się wojownikowi, przysłuchującemu się paplaniu kucharki. zadowolony, że tyle rzeczy się dowiedział, zachęcał ją do dalszych wyznań.
- Ona uciekła! - kontynuowała entuzjastycznie. - Nie wiem, czy to prawda, ale ponoć poprzedniego króla, bogowie miejcie go w opiece, zamordował jeden z Mieczy! Psubrat, przepraszam psinko - zerknęła na Alfreda, który wzruszył ramionami… co nieco dziwnie wyglądało - chciał przejąć władzę w królestwie! Ale całe szczęście reszta Mieczy pozostawała wierna… ale nie o tym! To są niepotwierdzone plotki, a takich tu nie chcemy, prawda? A więc… na czym to ja… - Zamilkła na momencik.
- Na tym, że Sue to tak naprawdę nazywała się Lysa - podsunął uprzejmie. - Właściwie skąd to wiadomo?
- Ach! Bo nie skończyłam! Chodzi o to, że po prawdzie ją zamknięto, jednak nie uwięziono! Dziwna sprawa. Król nakazał, żeby mu towarzyszyła przy śniadaniu! Wiem to od Myry, której kazano się zająć Sue! No więc udekorowały ją z osobistą pokojową naszego Marisa i posłały!
Sue nie mogła uciec, bo król miał jej chowańca. Taki, mały, dziwny ptaszek… Myra powiedziała, że Hellie, która go kiedyś widziała, powiedziała, że zwisał głową w dół z żerdzi! Nie wiem, czy nie był chory…
- zastanowiła się na głos.
- Tego także nie wiem, ale istnieją zwierzęta, które tak właśnie dziwacznie się zachowują. Nazywają się nietoperze, więc możliwe, że to był on, albo faktycznie jakiś dziwaczny ptak.
- Ach! Możliwe, możliwe! Ale daj mi skończyć, skarbeńku! - przytaknęła mu, ochoczo kontynuując swoje wywody.
- Proszę wybaczyć - przeprosił za swoje wtrącanie się wojownik.
- No więc to był czas, kiedy zaczynały zjeżdżać się wszystkie te możne panny, żeby kusić biednego Marisa. A on co rano śniadał z naszą Sue. - Zaśmiała się głośno, wyraźnie zadowolona, po czym westchnęła ze smutkiem. - No i ten Miecz, który to chciał zamordować naszego kochanego Marisa, namawiał Sue, żeby go otruła. Tak mówiła Myra, bo ponoć król zdradził to Hellie, która jej to powiedziała… No i Sue wlała mu truciznę do kieliszka, mówiąc cicho, co robi. No ale dziewczyna nie pomyślała, że ten Miecz będzie ją obserwować. No i się rzucił, żeby sam dokończyć dzieła! Ach! To musiał być widok!
Sue jakoś uciekła. Ha! Sama widziałam, jak wyrywa wodze jednemu szlachcicowi z rąk i w sukni wskakuje w siodło! Nie miałam pojęcia, co się dzieje! A potem wybiegł z ogrodów zakrwawiony Maris, w towarzystwie kilkunastu Mieczy! Kilkanaście Mieczy w jednym miejscu!! Byłam przekonana, że dziewczyna targnęła się na jego życie! Król kazał szybko osiodłać konie i ruszyli za nią…
- westchnęła głośno, kręcąc głową. - Ale wrócili sami. Niektórzy mówią, że zabili ją i zostawili na drodze, inni, że jej nie znaleźli… ale ja wiem swoje. Nie po tym jak, król się zachowywał później. I w stosunku do innych dam.
Myślę, że nie mogli być ze sobą, bo ona jest z niskiego stanu. Ale mógł ją chociaż na kochankę wziąć! A tu nic… nasz kochany król jest wielce honorowym człowiekiem. Ech… a byliby taką ładną parą. Jestem ciekawa, co się z nią stało…

Kiedy tak paplała, dotarli do dzielnicy szlachciców, gdzie zakręcili w uliczkę między domostwami. Kierowali się do zdecydowanie gorszej części tej dzielnicy, bliżej murów.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
Stary 19-01-2014, 18:52   #13
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Nie byłem tutaj jeszcze - przyznał oglądający się dookoła wojownik. - Natomiast co do tamtego, mam podobną opinię, co pani. Dwójka czarodziejów byłaby naprawdę mocna parą, dobrze stojącą na czele królestwa. Oraz wedle tego, co pani powiada, kochającą się. Wprawdzie stan jest ważny dla powagi panny młodej, ale są cechy oraz umiejętności, które pozwalają je przeważyć. Widzi pani, pochodzę właściwie z bardzo daleka, mój szanowny rodziciel posiada tam niewielki majątek ziemski, wedle więc pani oceny, byłaby to szlachta. Ale cóż, miast wracać, wybrałem przygodę oraz odnalezienie swojej ścieżki. Wierzę jednocześnie, że król pewnie także mógłby taką odnaleźć. Szczególnie własnie z czarodziejką. Ponadto powiedziała pani, że wspomniany łajdak namawiał ją, by otruła króla. Jednak przecież nie wiadomo, czy się na to zgodziła. Albo raczej inaczej, wiadomo, że odegrała scenkę. Przynajmniej tak wynika z pani opowieści. Kto właściwie wie, jak było … - zawiesił na chwile głos. - Szczęśliwy zaiste jest - powiedział jakby do siebie - kto odnajdzie drugą osobę, ktorą pokocha ze wzajemnością pełną - rzucił półgłosem w ciepłe, miejskie powietrze. Trudno było wywnioskować, czy myślał o kimkolwiek, czy po prostu tak zwyczajnie usiłował zgrywać mądralę. Tonacja jednak głosu wkazywała na zadumanie prędzej, niżeli popisywanie się. - Może jeszcze żyje ta ukochana króla, może, któż wie, może uciekła gdzieś, może straciła pamięć, może milion innych możliwości - mówił powoli, dumając jakby młodzieńczymi, niepewnymi słowy. - A wiadomo pani coś o Waellosie? spotkałem go niedawno oraz zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, jesli prosty gwardzista może tak się odnieść do takiej istotnej persony.
- Ach! Znam też wiele historii o naszym kochanym Waelu! - zawołała uradowana Oria. - Wiecie, bo on to taki znowu grzeczny nie jest, jak się wydaje… Słyszałam kiedyś, jak Krist opowiada Dery o tym, że słyszała od Urii, której powiedział to Palo, że nasz mały magik zalecał się Hellie! Chociaż jak Myra próbowała wypytywać o to Hellie, ta zaprzeczyła… ale wiecie, jak to jest, co nie? - zapytała z uśmieszkiem.
- Ależ kontynuuj - usłyszeli za sobą znajomy głos.
- A z miłą chęcią! - powiedziała nieświadoma Oria. - No więc słyszałam jeszcze, jakoby Wael zalecał się do pewnej damy dworu… uwierzycie…? - zerknęła na nich i dopiero teraz zauważyła, kto idzie za nimi. - Eee…
- To bardzo ciekawe, co mówisz - odparł Waelleos. - Jakie to jeszcze plotki krążą na mój temat?
- Takie, o których grzeczne kobiety nie rozmawiają za dnia… - odparła zadziornie.
- Witaj Waellosie - podał magowi rękę wojownik - Miło cię znowu widzieć oraz słyszeć, że, jakby to powiedzieć, ów twardy, odpowiedzialny przywódca, ma także delikatniejszą stronę - lekko zaśmiał się faktycznie ciesząc się wspólnym spotkaniem, gdyż rzeczywiście miał do Waellosa szacunek, ale trochę uważał go za taką posągową postać. Nieco jakby nierzeczywistą, tymczasem siedzący wewnątrz serca magika podrywacz nadawał mu całkiem sympatycznych rumieńców. - Jednak pozwoliłem sobie odwiedzić cię dla nieco innej przyczyny. Masz trochę wolnego, żeby nieco pogadać - spytał konkretnym tonem wskazującym, że nie ma na mysli jego erotyczno - romantycznych przygód.
- A i owszem. Jednak pragnę zaznaczyć - spojrzał wymownie na Orię - że żadne z owych pogłosek na mój temat nie są prawdziwe. To, że nie mam damy mego serca, nie oznacza, że pytam wszystkie napotkane kobiety o rękę. - Przewrócił oczami, wzdychając.
- Haha wobec tego jesteśmy pod tym względem podobni - wtrącił Stephen.
- A mógłbyś zdradzić, dlaczego? - dopytywała kobieta, podchodząc do Inkwizytora. Zabrała Stephenowi koszyk i wręczyła Waelleosowi. - Nooo? Wszystkie damy się zastanawiają, dlaczego taki przystojny jegomość nie ma wybranki…
- Oria, wystarczy. - Przerwał jej mag. - Dziękuję za te specjały z królewskiej kuchni, ale musimy teraz omówić pewne sprawy z tą dwójką. - Spojrzał na Siobhan i Stephena, na co pies się oburzył i szczeknął głośno, domagając się uwagi. Puścił nawet kość!
- Trójką Waellosie, trójką - wyjaśnił spoglądając na szczekającego Alfreda - przypuszczam, że zaraz zobaczysz, dlaczego. Rzeczywiście, mamy cos ważnego do obgadania, może nawet będziesz zainteresowany tym, co usłyszysz - uśmeichnął się, ale tak jakoś bardzo konkretnie, wojownik, jakby istotnie miał istotną kwestię do omówienia ze świetnym przedstawicielem magowskiego stanu.
- W takim razie do zobaczenia - westchnęła Oria, ruszając w drogę powrotną.
- Tymczasem zapraszam w moje skromne progi… - mruknął mag, ruszając przodem.
Doszli do jednego z domostw blisko muru. Inkwizytor otworzył drzwi i zaprosił ich do środka. Spodziewali się jakiegoś.. godniejszego lokum, a nie zapuszczonego budynku z dwoma, może trzema pokojami i kuchnią. Może i był to wyższy standard, niż w slumsach, jednak poziomem nie zachwycało.
- Cóż Waellos, skromnie, ale wygodnie - uznał wchodzący do domku wojownik - Ale sprawa tak naprawdę jest prosta jak drut. Chciałbym cię prosic, żebyś ruszył z nami na kolejną wyprawę. Wiem doskonale, że masz wolne od króla, ale pozwolił spytać cię oraz pozostawić to do twojej decyzji - zaczął wstęp Faeruńczyk oraz przeszedł do konkretów opowiadając wydarzenia wczorajszego oraz dzisiejszego dnia całkiem szczegółowo. - Przy okazji, Alfredzie, mógłbyś już się odmienić - spytał pieska, który ani myślał wcześniej wymienić czterech łap na bardziej normalna formę. Jednak ten dalej zapamiętale przygryzał swoją kość.
W końcu jednak, jakby westchnął i podniósł gnat z ziemi, niosąc go do okna, po czym cisnął nim na dwór. Wyglądałoby to komicznie, gdyby chwilę potem nie przybrał swojej ludzkiej formy.
- Dzień dobry - powiedział, podchodząc do stołu, przy którym wszyscy siedzieli. Usiadł na wolnym krześle. - Ależ, panie Shadobow, proszę nie robić takiej zdumionej miny.
Waelleos zamknął usta i potrząsnął głową.
- Ach… - mruknął.
 
Kelly jest offline  
Stary 29-01-2014, 00:18   #14
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Siobhan popatrzyła na niego krytycznie, jak gdyby niezadowolona, że Alfred przypomniał w tak ostentacyjny sposób o swoich magicznych sztuczkach. Nadal wlepiając w niego gniewny wzrok zaczęła mówić.
- Nekromanta wrócił… Zasadził się na mnie w moim… domu. I to nie było już posługiwanie się pachołkami, napadł mnie za pomocą prawdziwej szychy, jakiegoś szlachcica. Gdyby nie oni dwaj… - zawahała się na moment. - W dodatku nigdzie nie ma Kate. Przepadła.
- Dokładniej… obraziła się i sobie poszła - uściślił Alfred.
- Gdzie? - zapytał Inkwizytor, wyraźnie usiłując zorientować się w sytuacji. Biedaczek niestety zdawał się być zbity z tropu przez nagłą zamianę “psa” w “człowieka”.
Cyganka przewróciła oczami dając do zrozumienia, że więcej spodziewała się po kimś, kto pełnił funkcje inkwizytora. - Gdybyśmy wiedzieli, nie byłoby to problemem i zapewne nie byłoby tematu. - sarknęła.
- Właściwie Waellosie, chcieliśmy prosić własnie, byś ruszył z nami za Kate. Przypuszczalnie będzie ona pod okiem tamtego łajdaka. Wiesz chyba doskonale, jak wielką uwagę przywiązuje władca do tego zadania. Zgodził się przydzielić nam uzdrowiciela, dwa Miecze oraz pozwolił zachęcić ciebie, jeśli wyrazisz zgodę na kolejną wycieczkę, tym razem za Kate - powtórzył swoją prośbę Stephen do królewskiego magika. - Natomiast co do Alfreda, niekiedy jakoś przedstawia się jako bóstwo - dorzucił.
- Miecze?! Bóstwo?! - zawołał zdumiony.
- Jakoś tak wyszło - Alfred przewrócił oczyma. - Jednak nie twoje, magiku… Jakby to… troszkę nie z tego świata… - Wzruszył ramionami.
Waelleos spoglądał na wszystkich, jakby go ktoś zdzielił w głowę. Wyglądał, jakby nie mógł tego poukładać, zaakceptować.
- O Mocy… - westchnął cicho.
- Przyznaj właściwie Waellosie, że wyprawa za Kate zapowiada się ciekawie, zaś towarzystwo wyborowe. Wprawdzie pewnie średnio dotyczy to mnie, ale panna Siobhan oraz Alfred niewątpliwie potrafią zapewnieć, że nie będziesz tęsknił za stolicą, zaś Miecze gwarantują jakie takie bezpieczeństwo - podkręcał magika wojownik.
Siobhan uniosła wysoko jedną brew i popatrzyła na Stephena ze zdziwieniem i lekką nutką niesmaku. Nie podzielała poglądu kuchennej dziewki co do przystojności Waellosa i wcale nie miała zamiaru pomagać mu w uśmieżaniu tęsknoty… Z resztą jaki w tym udział miał mieć Alfred? Czyżby Waellos nie wybrzydzał pomiędzy “strzałą, a kołczanem”, jak zwykło się mówić potocznie o tymże upodobaniu? Co ten Stephen gadał, najadł się czego, czy też król go otruł? A shay’se! (Przeklęła w myślach po swojemu, co pewnie w powszechniej rozumianym języku znaczyłoby coś brzydko pachnącego i mało urodziwego). Nie będzie się już bawić w te interesy pościelowe, o mało co nie straciła przez to życia, a coraz trudniej o dobrego opiekuna...
- W zasadzie to chodzi bardziej o nasze bezpieczeństwo i myślę, że o twoje także. Nekromanta pewnie będzie kąsał cały czas, zaś nie wiem, czy nie rozsądniej wyjść mu naprzeciw, a przede wszystkim upewnić się, czy Kate jest bezpieczna. - dyplomatycznie wyprowadziła temat na właściwe ścieżki.
- Ach! Oczywiście, że z wami wyruszę… jednak to jest nieco… niepokojące, że któl posyła swoje Miecze… - odparł Inkwizytor. - Miecze to nie byle kto.
- Mi też się nie podobają te typki spod ciemnej gwiazdy… - Siobhan wzdrygnęła się na samo wspomnienie ostatniego spotkania z Mieczami i drenażu umysłu, który jej wtedy zafundowali. -Ale królowi się podobno nie odmawia. To znaczy, nie możemy mu kazać się, za przeproszeniem, wypchać i posłać osobną wyprawę, skoro Stephen jest niejako w jego zaprzysiężonej służbie. Dobrze myślę?
- Ach… moja droga… - Alfred zaśmiał się cicho. - Jedynym, który może czytać w twoich myślach, jestem ja… Miecze raczej takiej zdolności nie posiadają. Podejrzewam, że to zwykły przesąd prostych umysłów. - Wyglądał na rozbawionego… w odróżnieniu do Waelleosa.
- Nie wolno tak mówić o królu… a na pewno nie w mojej obecności, więc prosiłbym, żeby panienka w przyszłości się powstrzymała. - Inkwizytor wstał z miejsca i ruszył do innej izby. - Podejrzewam, że wam spieszno, żeby odnaleźć młodą Kate… Zbiorę kilka najważniejszych rzeczy i możemy ruszać.
Siobhan nie przejęła się specjalnie ględzeniem starego maga, jednak Alfred przyprawiał ją o febryczne trzęsawki z nerwów. Pomyślała, że sam jest prosty jak faja Merlina i że nic nie wie o świecie. Dodatkowo chcąc mu dopiec (na wypadek, gdyby właśnie ją lustrował) pomyślała, że nie będzie słuchać morałów bożka, który żywi się gnatami jak byle kundel. O! Przeniosła wzrok na Stephena ucinając tym samym “dyskusję”. Starała się wyglądać przepraszająco i niewinnie. Wojownik nie czytał w końcu w jej myślach i marne szane, by ją przejżał, a wolała żyć z nim w przyjacielskich stosunkach.
- Przepraszam… - pisnęła cicho.
Alfred tylko westchnął cicho, kręcąc głową.

Gdyby spokojnie stojący przy owej wymianie zdań Stephen miał pojęcie, co myślała Siobhan, pewnie zrywałby boki. Skąd bowiem mogły jej przyjść do głowy takie kwestie, jak zaspokajanie cielesne, nie miałby pojęcia. Jeszcze właściwie ona mogłaby ze względy na paranie się nierządną profesją, ale Alfred? Jednak nawet ją wszak wojownik traktował zawsze z pełnym szacunkiem, jaki przystoi dziewczynie, dlatego po prostu powiedział Waellosowi, że przecież nie każdemu trafia się podróż, gdzie kompanami jest bóstwo oraz ładnej urody dziewczyna. Jednak ponieważ nie poznał jej myśli, stał uśmiechając się obok oraz zaprzeczając dopiero jej opinii, co do “wypchania się”. Wprawdzie Waellos wyprzedził go, ale rzekł od siebie potem jeszcze.
- Panno Siobhan, przepraszam iż założyłem jakoś automatycznie, że rusza pani także. Jeśli wolałaby pani jednak pójść inną drogą, słowo honoru, nie będę przymuszał, ani zachęcał - powiedział tym bardziej dobitnie, że taki niewinno - przepraszający obraz dziewczyny dawał jasno do zrozumienia, iż jest ona istotą niezwykle wrażliwą oraz taka, która mogłaby nie mieć ochoty na dalsze przygody. wprawdzie groziło jej tutaj pewnie niebezpieczeństwo, lecz właściwie, któż zgadłby, gdzie byłoby ono większe? Ech trudna sprawa stała przed nimi. - Jeszcze ponownie panią przepraszam, nie chciałbym nakłaniać oczywiście panią na coś, na co nie ma pani ochoty. Przyznaję bowiem, że chcę rozwiązać tą sprawę oraz sprowadzić Kate bezpieczną, bez polecenia królewskiego. Jak pani wie, sam bowiem zaproponowałem to Jego Wysokości. Wyprawą jednak rzeczywiście powinna kierować dobra wola oraz chęć uczestników. Rzecz jasna poradzimy sobie spokojnie, jeśli będzie trzeba, tylko zastanawiam się, czy nie wolałaby pani może pozostać na zamkowych terenach dla własnego bezpieczeństwa - zaproponował prosto. - Pewnie Waellos potrafiłby jakoś wprowadzić panią do służby zamkowej, ot chociazby kuchnia, gdzie już pani poznała kilka osób. Byłoby pewnikiem to bezpieczniejsze, niżeli siedzenie na terenie samego miasta - rzekł spoglądając pytająco do magika, ponieważ rzeczywiście widać było, że dziewczyna się średnio podniecała wyjazdem. Traktowała chyba to jako przymus, tymczasem nikt jej nie rozkazywał ani ruszać, ani trzymać się wojownika. Chciała: dobrze, nie chciała: drugie dobrze.
- Natomiast Waellosie, spokojnie oraz wiesz, dziękuję - dodał ucieszony decyzją magusa. - Jednak oczekujemy jeszcze na uzdrowiciela oraz Miecze, kimkolwiek oni są. Właściwie mógłbyś cokolwiek opowiedzieć, jaki to rodzaj wojska? Walczą mieczami chyba - domyślał się Stephen oceniając tamtych wedle miana, które im przysługiwało na terenie królestwa.
- Podejrzewam, że Renri będzie zachwycony perspektywą przyjęcia panny Esmeraldy - zapewnił mag, krzątając się w innym pomieszczeniu. - Zaś co do Mieczy… - Przerwał, a po chwili wrócił z workiem w rękach. - Tym razem muszę zabrać nieco więcej rzeczy - wyjaśnił. - A więc… - dodał, zniżając głos. - Miecze… oni tak naprawdę nie potrzebują broni. Oni sami są jak broń. Jak miecz. Miecz, który broni króla. Nikt już nie pamięta, skąd wziął się ten przydomek, jednak pozostał. Walczą niemal wszystkim. Zwykła drzazga w ich rękach może stać się śmiercionośną bronią. Żaden mag nie ma w starciu z Mieczem szans.
- Wiesz właściwie stamtąd, skad pochodzę, jest podobnie. Czarodziej nie dostoi wojownikowi, który zaatakuje go na bliskaodległość, ale jeśli magik miałby mozliwość przygotowania się oraz nieco dystansu, wtedy wojownik nawet nie mógłby pisnąć - rzekł Waellosowi, który powiedział coś, co wydawało się całkiem sensowne. - Natomiast panno Siobhan, jesli tak pani będzie chciała, podejdziemy kiedys po wyprawie do pani oraz skosztujemy steków czy ciasta, które pani przyżądzi, albo inne danie - uśmeichnął półgębkiem sie do dziewczyny wojownik.
Cyganka gdyby mogła, złapałaby się pewnie za głowę. Szaleju się najadł?
- Ja… Chętnie poczęstuję, ale wypadałoby najpierw żebym była “domna”, a nie “bez”. To znaczy, nie wiem, czy rozumiem… Ja nie chcę zostać w zamku w kuchni. Ja idę z wami, mogę się przydać, nawet jeżeli nie umiem walczyć drzazgą! - plątała się oglądając niepewnie na Alfreda, jak gdyby licząc na jego podpowiedzi u siebie “w głowie”. Nieświadomie zaczęła traktować go jak swoje własne sumienie -z jego wszystkimi przypadłościami. A gdyby się głębiej nad tym zastanowiła, pewnie stwierdziłaby, że nawet lubi tego gościa, pomimo, że para się tą całą obrzydliwą magią… Ale na szczęście nie zastanawiała się nad tym, a jedynie nad tym, co mówił do niej Stephen i czy nie podpowiedzieć delikatnie Waellosowi, że ona nie nazywa się Esmeralda. Poza tym ciekawił ją też ten nowy… Renri? Czy jak mu tam nadano… A może to ktoś stary, tylko zapomniała imię? Ten czerwonooki mutant był jakby taki trochę “Renri” jak na jej gust. Nie chciała jednak drażnić maga, chyba bardzo się przejął, że najchętniej kazałaby jego królowi się wypchać. To samo Stephen. Ludzie! Z kim ona tak w ogóle musi pracować?
Tymczasem Alfred robił bardzo uradowaną minę, podpierając brodę na rękach i spogladając to na Siobhan, to na Stephena z rozbawieniem.
- Ekhm… może już pójdziemy? - zaproponował. - Słyszę konie na zewnątrz - dodał, w odpowiedzi na pytające spojrzenie maga.
- Wobec tego pewnie prowadzą je wspomniani Miecze oraz uzdrowiciel -mruknął właśnie ucieszony wspomnianym faktem Stephen, który także miał ochotę działać. Liczył na to, że konie będą miał w jukach odpowiedni opierunek oraz potrzebne rzeczy, co obiecał przecież sam władca Celltown.
Kiedy wyszli na zewnątrz, zobaczyli osiem koni, w tym na czterech ktoś siedział, trzymając wodze kolejnego zwierzęcia. Byli to trzej Miecze i jeden skulony chłopak.
Miecz siedzący na koniu, najbliżej drzwi, zeskoczył i spojrzał na Waelleosa.
- Król prosi o wiadomość, czy wyruszasz, Inkwizytorze Shadobow – powiedział na „dzień dobry”.
- Wyruszam – skinął głową mag, odbierając wodze jednego z koni.
I w sumie z tym jednym słowem pożegnali się z Celltown.
 
Kelly jest offline  
Stary 29-01-2014, 00:21   #15
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Konie były osiodłane i gotowe do drogi. Po krótkim przeglądzie, każdy znalazł w jukach nieco prowiantu, bukłak z wodą i kilka monet. Okazało się, że ów skulony (z powodu Mieczy, jak się domyślali) chłopak, to nie kto inny, ale Jack, uzdrowiciel, którego mieli okazję poznać przy okazji pokonania Meheliosa.
Postanowili wyjechać od razu. Miecz, który „rozmawiał” z Waelleosem, zniknął, za to pozostało jego dwóch pobratymców, kompanów, czy jak ich tam zowią...
No więc, w składzie Siobhan, Stephen, Waelleos, Jack, Alfred i dwa Miecze, wyruszyli w drogę. Alfred, ku zdumieniu Inkwizytora, przed wyjściem z jego domu, ponownie przemienił się w psa, demonstrując swoje umiejętności.
- Jak pojedziecie za mną, szybko ją znajdziemy – przekazał Stephenowi w myślach Alfred, jednak zanim młodzieniec zdążył cokolwiek zrobić, ktoś zagrodził im drogę.
- Ach! Ach! Jesteście! – zawołał bosy człowieczek, przestępując z nogi na nogę, kiedy się zatrzymywali.
Czarny pies, który biegł przodem również się zatrzymał. Usiadł przy nieznajomym i kręcił łbem, zakrywając pysk łapą. Kiedy Siobhan zerknęła na Inkwizytora, który jechał za nią, zauważyła, że zbladł.
- No, bo czekałem na was! Coby pomóc! – zawołał nieznajomy.
W powietrzu dało się czuć dziwne drżenie, jak wtedy, kiedy ktoś rzucał czary, albo jak na początku, kiedy pojawiła się Wieża...
- Czy mamy przyjemność z... – Waelleos zaczął, jednak przerwał, wyraźnie bojąc się dokończyć pytanie.
- Tak, tak! To ja! Głupcem mnie nazywacie... to trochę niemiłe... chociaż mniejsza z tym! No więc! Pojedziecie prosto w tamtym kierunku! – zawołał, wskazując w las. - Tylko dokładnie tak! – powtórzył.
Jack rozkaszlał się nagle, wytrzeszczając oczy na człowieczka. Waelleos jęknął cicho, a pies zaskomlał. Miecze pozostali niewzruszeni.
- Przepraszam jednak - odezwał sie grzecznie Stephen - Ale stanowczo tak pana nie nazywam. Przecież nawet pana nie znam, niby dlaczego miałbym tak pana nazywać? Rzeczywiście bowiem to nieco niemiłe - przyznał mężczyźnie rację. Bowiem faktycznie chłop był chyba pechowcem, jeśli inni wyzłośliwiali się tak na jego temat. Przykre właściwe, bowiem pojawiający się nieznajomy miał jakąś aurę wyraźnej charyzmy, która wręcz wymuszała jakiś szacunek oraz powagę. - Natomiast dlaczego mamy tam właśnie jechać? Pewnie Jego Jasność przekazuje przez pana jakieś nowe wiadomości - domyślił się całkiem zadowolony. Bowiem wszak Alfred sam przyznawał, że akurat pomimo swojej pozycji boskiej, ma ograniczone mozliwości na planie Celltown.
- Ciśś… - usłyszał za sobą ostrzegawcze, jednak było już za późno…
- Ach! Ach! Jaki miły młodzieniec! - zawołał nieznajomy. - Jeśli chcesz, mogę ciebie pobłogosławić!
- Nie! - zawołał Waelleos. - Eee… znaczy się… oni nie są z tego świata, więc nie wiemy, czy to im nie zaszkodzi… - wyjaśnił. - Ogólnie to my, magowie podlegamy pod Moc i Arcykapłanów… ale dziękujemy pięknie za pomoc!
- Ach… ach… no tak… - zasmucił się Głupiec. - W takim razie ja już sobie pójdę… - I ruszył w swoją stronę… jednak po kilku krokach wpadł w kretowisko i padł na ziemię, z której zaczął się zbierać.
- Dlaczego … może trzeba pomóc - spytał odruchowo na uciszanie oraz dostrzegając upadek biedaka. Pewnie był kapłanem, skoro chciał ofiarować błogosławieństwo. Waellos jednak odprawił go dziękując uprzejmie, pewnie miał powody, dlatego nie ruszył się bez aprobaty magika. Ale jakoś Stephenowi uśmiech sam wpełzł na usta, taki życzliwy na zasadzie: trzymaj się facet! oraz posłał go ku odchodzącemu człowiekowi.
Kiedy nieznajomy zebrał się z ziemi, rozejrzał się dokoła, po czył złapał za głowę, wskazał jakiś kierunek i zrobił krok… po którym rozpłynął się w powietrzu. Magowie odetchnęli z ulgą.
- To był Głupiec. Jeden bogów… chyba… czeka nas coś… ekhm… interesującego - spróbował wyjaśnić Waelleos. - No dobrze. Ruszajmy więc!
Alfred, chcąc niechcąc, ruszyl we wskazanym kierunku, węsząc intensywnie i rozglądając się dokoła.
Siobhan wmurowało i stwierdziła, że najlepiej będzie jak się zamknie, zanim znowu kogoś urazi. Wszelkie wątpliwości zostawiała dla siebie w nadziei, że ktoś sam prędzej czy później jej wszystko wyjaśni.
Celltown znajdowało się na sporym polu, na w miarę równej przestrzeni. W promieniu kilometra od murów miasta nie było ani jednego krzaczka… jednak im dalej, tym roślinności było więcej i więcej… i tak oto znaleźli się w gęstym lesie i manej ścieżynce, którą musieli jechać gęsiego. Juczne konie, prowadzili Jack i Siobhan (przywiązany był do jej siodła, więc nie mieli wyboru). Zwierzęta szły spokojnie, od czasu do czasu zerkając w stronę przemienionego Alfreda, jakby wyczuwały zagrożenie.
- Coś się przed nami dzieje - poinformował Stephena i Siobhan w myślach Alfred, wybiagając jednocześnie przed grupę.
- Ktoś tam jest - poinformował jednocześnie jeden z Mieczy, ruszając za psem.
Reszta grupy podążyła za nimi nieco wolniej. Kiedy wyjechali za linię drzew, dostrzegli wzburzone (z niewiadomych przyczyn, hehe) jezioro. A nad jeziorem dwójkę jegomościów. Jeden był odziany od pasa w górę, drugi od pasa w dół…
Po chwili Stephen ich rozpoznał. To byli ci dziwni jegomoście, którzy poprzedniego dnia zmierzali w stronę zamku w towarzystwie Alfreda… a co do niego, leżał na ziemi, zakrywając łeb łapami, jakby ziściły się jego najstraszliwsze koszmary…

Tymczasem grupa podróżników ścigających biedną Kate nadjeżdżała nie spoidziewając się owej dwójki. Ich widok stanowił dla nowoprzyjętego gwardzisty widok zaiste dziwny oraz średnio średni. Chyba jednak, że to inni, bowiem tamtą dwójkę spotkał na ulicach stolicy jedynie przez chwilę.
- Alfred popatrz, ale jaja - wyrwało mu się - albo bardzo podobni, albo spotkałeś właśnie ponownie swoich ulubieńców. Cieszysz się, czy wkurzasz? - spytał swojego towarzysza wyjasniając jednocześnie reszcie skąd zna ową niezwykłą parkę kolesi.
Pies jednak nie zareagował inaczej, niż burknięciem, w dalszym ciągu nie odsłaniając pyska.
-Czyli wkurzasz, pojmuję cię, stary
Podumał moment.
- Cóż jedźmy, kij wie co tutaj robią, ale co nas to obchodzi, tak samo mają pewnie jakieś swoje sprawy - stwierdził rzucając innym kompanom, bowiem własciwie jaka kwestia, ze spotkali jakichś znajomych nieco osobników? Trzeba jakoś przejechać obok oraz ruszyć za panną Kate.
- Byle szybko i byle się nie zorientowali… - usłyszał w głowie.
- Wobec tego jedziemy, postarajcie się do nich nie odzwywać oraz nie reagować na ewentualne zaczepki. Jak zwyczajnie na obcych ludzi, trzeba się minąć, tylko minąć nic więcej nie robiąc, potem wam wyjaśnimy - powiedział cicho wojownik oraz ruszył dając lekko koniowi ostrogę.
- Dlaczego? - zapytał Jack, który podjechał obok Inkwizytora.
- Owi osobnicy nie są całkiem przewidywalni - wyjaśnił uzdrowicielowi.
W tym momencie jeden z nich zagwizdał na Alfreda, który jednak unikał go jak mógł.
- Nie podobają mi się. Jak słowo daję, jeszcze jeden głupi ruch z ich strony, a rzucę w nich kamieniem. Prosto w klejnoty. - Siobhan postanowiła, że może i Alfred jest irytujący, ale jest przede wszystkim jej piesem, którego skrzywdzić nie da. Ot, dziwna kobieca logika podróżująca własnymi ścieżkami.

* * *

Sachim stał i przyglądał się zdziwiony po czym ukłonił się złapał swojego nowopoznałego przyjaciela za resztki ubrań i ruszył dalej. Guzik go obchodzą Ci ludzie najpierw gacie!
Czarodziej przyglądał się uważnie dziwnym wojakom. Miał dziwne wrażenie… tak, z całą pewnością
- Ee...Słuchaj, sądzę że powinniśmy uważać, pamiętasz tych narwanych kastratów, którzy ścigali nas po mieście, kiedy spowodowałeś alarm? Cóż, to są właśnie Oni, mimo iż głosy mają piszczące to jednak, cóż… Mają inne miecze, ale sprawne. - Powiedział półszeptem.
- Ciiicho głąbie - mruknął szeptem
- Kaaastracja! - wtrącił się szybko z szerokim uśmiechem na ustach
- Jaka kastracja znowu? Idź psa wykastruj a nie mi tu o kastracji pierniczysz jak Ci się nudzi. - dodał spoglądając na wojownika.
- Wieża mówi, że macie do nich dołączyć - powiedziała niespodziewanie Aerie.
- P..pp...pies! PIES! Pies! Uwielbiam psy! Psy są kochane, kochane jak pokojówki i prostytutki! Każdy kocha psy! Psy są wspaniałe, jak chcę tego psa! - Jego oczy niemal zabłysneły
- *gwizd* no chodź, psina, psina, chodź, chodź, chodź do Pana!
Jeźdźcy zbliżyli się, jednak pies pozostawał z tyłu, jakby celowo uich unikał. A chyba żeden pies by się tak nie zachowywał? I po co zabierać psa? Przecież nie nadąży za koniami.
- Ej strażniku gdzie ta pokraka bożek? - odparł w stronę jeźdźca - mam do niego interes i nawet nie będę za mocno z niego kpił
- Prosta kwestia, szanowny panie -odpowiedział wymuszenie miło wojownik pytającej osobie - jak sam wspomniałeś, masz na myśli bóstwo, pewnie więc poproś go uprzejmie, może ci się pojawi oraz spełni twoje prośby dając kpić ze swojej osoby niezbyt mocno. Jednak jeśli uważasz inaczej, nic doradzić nie potrafię tobie.
- Głupi pies, nie słucha mnie! - poskarżył się, po czym spojrzał na przybyłego strażnika
- Hej, hej! To nie jest ten strażnik, którego spotkaliśmy w mieście? Ten… Jak On to nazwał? Argh! Ty, strażniku! Przypomni mi, jak się wtedy nazwałeś! - rzucił w jego stronę poważnie. Strażnik jednak po prostu przejechał obok, jakby zamyślony nie dosłyszął pytania.
- Chwila moment z tego co wiem to ten dureń chciał, żebym mu pomógł i jeszcze narobił mi bigosu u mojego bóstwa więc niech łaskawie pokaże swoje jajca i dojdziemy do porozumienia a jak nie to niech się użera z Wieżą. - Spojrzał na Revildera - Hańba pies Cię olewa. - dodał śmiejąc się.
Jednak grupa pojechała dalej, nie zważając na dwójkę półnagich mężczyzn… pies pognał przodem do wioski, gdzie oni pojechali kłusem.
 
Kelly jest offline  
Stary 29-01-2014, 00:23   #16
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Po tym dziwacznym spotkaniu, grupa skierowała się do widocznej wioski.
- Tak właściwie, dokąd jedziemy? - zapytał Waelleos. Jego chowaniec krążył wysoko w górze, zapewne spoglądając na niedawno spotkaną dwójkę jegomościów.
- Spytaj Alfreda, słowo daję nie mam pojęcia - odrzekł Stephen czarodziejowi, który widać, miał identyczną wiedzą na wspomniany temat.
Siobhan pomyślała tylko, że to nierozsądne przyznawać się w obecności mieczy i inkwizytora, że zabrali królowi elitarne posiłki tylko po to, żeby podążać za psem. Mogło to zostać źle odebrane. Ale co ona mogła wiedzieć? Zmrużyła tylko gniewnie brwi coraz bardziej poirytowana sytuacją.
- Mamy podstawę sądzić, że idąc w tym kierunku natrafimy na miejsce, w którym urywa się ślad. - dodała dyplomatycznie, by nieco uratować całość wymiany zdań.
- Dobrze, dobrze… chodźmy… byle dalej od tamtych. Powinienem być w stanie wywęszyć Kate - odparł po cichu Alfred, a ponownie słyszeli go tylko Siobhan i Stephen. - I lepiej, żeby Miecze o mnie nie wiedzieli… nie mam pojęcia, czym są… nie pachną jak ludzie.
- Tą drogą dojedziemy, jeśli się nie mylę, do przełęczy prowadzącej do Królestwa Północy - powiedział Waelleos.
- Jedziemy w stronę Rindor - dodał jeden z Mieczy.
- To nam jeszcze trochę zajmie. Może poznamy się lepiej? Jestem Siobhan. Tancerka. - przedstawiła się z chytrym uśmiechem.
- A nie Esmeralda? - zdumiał się Waelleos, marszcząc brwi.
- Esmeralda to taki pseudonim sceniczny. Nadany mi przez dwoje niezwykle kreatywnych ludzi… Ale wolę swoje własne imię. - Siobhan właśnie teraz przypomniała sobie, że nikt jej za ostatnią podróż nie zapłacił i pewnie nie zapłaci. Prawie się popłakała, ale szybko poweselała, gdy przypomniała sobie o swojej drobnej intrydze.
- A panowie? Przecież to żadna przyjemność tak w milczeniu przemierzać szlaki.
- Erm… no ja jestem Jack… - odparł uzdrowiciel, zerkając na kobietę z niepewnością. Dwójka Mieczy jednak milczała.
- Panie Jack, niezwykle nieśmiałych kompanów mamy za towarzyszy podróży, nie uważa pan? Ale jestem przekonana, że o wiele więcej potrafią wyrazić orężem. To się ceni u mężczyzn. - zagadywała uzdrowiciela puszczając jednocześnie oczko do jednego z Mieczy.
- Panno Siobhan, to bezcelowe - odparł Waelleos, wzdychając. - To są Miecze. Są…
- Nie czujemy potrzeby rozmawiania z kimkolwiek - wszedł mu w słowo jeden z zamaskowanych.
- Ojej, przepraszam, nie miałam złych intencji… - Siobhan zrobiła niewinną minę i udawała zasmuconą. Otuliła się ciaśniej szalem i spuściła wzrok, spoglądając raz po raz spod gęstych rzęs na towarzyszy. Potrwała tak chwilę w oczekiwaniu na reakcję, która jednak nie następowała.
- No cóż, panie Jack, proszę mi powiedzieć, zawsze mnie to fascynowało… Czy pan jest wyświęcony? Jak to właściwie wygląda z uzdrowicielami? Wasze dary pochodzą od kogoś, ujawniają się w kołysce? - Siobhan nie dawała za wygraną, jednocześnie lustrując dokładnie uzdrowiciela. Jego ubranie oraz wszelki przybytek, który mógł mieć gdzieś przytroczony. Udawała idiotkę, jednak dobrze wiedziała co robi.
- To nie tak, nie tak… Uzdrowiciele to zwykli magowie, którzy jednak wybrali tę dziedzinę nauki - odparł młodzieniec, wzruszając ramionami. - Tak jak wszystkie dzieci, u których wykryto dar, trafiamy do jedej z akademii, gdzie uczymy się podstaw jakiś czas, a następnie wybieramy specjalizację.
- To pan ma takie szlachetne serce, uzdrawia pan, zamiast niszczyć. - ...a tak naprawdę jeden pies boś jest adept magii plugawy czerwiaku! Jednak drugą część zachowała dla siebie. Nie chodziło jej o to, by obrażać Jacka. - A nasi towarzysze to od maleńkości tacy… cisi?
Miecz jadący na przodzie wyjechał przed grupę, zdawało się, że po to, aby sprawdzić czy jest bespiecznie.
- Eee… - Jack najwyraźniej nie znał odpowiedzi na to pytanie.
- Odpowiedź na to znają jedynie oni… - odparł Waelleos. Siobhan zbladła. Może i nie była królem, jednak wydawało jej się, że ufanie ludziom, którzy nawet nie byli ludźmi, a co do których w ogóle nic nie wiadomo, jest po prostu arcydurne. Głupota godna samego króla!
- No cóż, ciekawe, ciekawe… - podsumowała wymijająco.
- Pewnikiem faktycznie interesujące, ale chyba taka już uroda Celltown, zaś właściwie Miecze stanowią jej nieodrodną część - uznał wojownik. - Panno Siobhan, właściwie dlaczego pani ruszyła z nami? - spytał. - Wiem wprawdzie, że rozmawialismy o tym niedawno, jednak odnoszę non stop wrażenie, jakby nie miała pani na to ochoty.Może jednak to tylko wrażenie - dorzucił szybko nie wiedząc, czy jej nie uraził. Nie potrafił odczytywać dobrze innych ludzi, szczególnie kobiet,ale tak jakoś wydawało mu się, że coś jest przy niej nie tak, jak powinno normalnie.
Siobhan spojrzała na niego z niekrytym zdziwieniem.
- No jak to? Ktoś ściga mnie i chce zabić we własnym… - tutaj ugryzła się w język - Jak coś takiego płazem popuścić? Poza tym, tutaj jestem bezpieczniejsza. Zwłaszcza, gdy przyjemniaczki są obok. - uśmiechnęła się szeroko do jednego z nich.
- Owszem racja - przyznał wojownik - Aczkolwiek na terenie zamku także są Miecze, zaś podczas wyprawy mogą się przydarzyć rozmaite przypadki, choć niewątpliwym plusem jest to, iż napastnik straci pewnie panią z oczu. Całkiem możliwe, że będzie przeszukiwał miasto przypuszczając, że gdzieś się pani ukryła - dumając nad odpowiedzią myślał na głos. Jednak porzucił temat zwracając się do magusa. - Waellosie właściwie jesteś mądrym czarodziejem. Czym tutaj jest magia - spytał niewinnie. - Bowiem właściwie tam, gdzie mieszkałem także są mocni czarodzieje, którzy potrafią kształtować energię chaosu. Przynajmniej własnie tak opowiadał jakis bard, który przechodził przez Doliny.
Cyganka nadstawiła uszu, zdecydowanie zaczęła interesować się tematem, który w końcu dotyczył też ich samych. Jeżeli nie dowie się, jak się plugastwa pozbyć z samej siebie, to może przynajmniej dowie się, jak z tym żyć.
- To jest świetne pytanie, ja sama nie rozumiem tego fenomenu. - poparła wojownika.
- Magia… - mruknął Inkwizytor. - Nikt nie jest pewien, czym jest. Jedni mówią, że jest energią, która ukształtowała świat, inni, że jest darem od Trzech Braci, którzy stworzyli bogów. Jednak to właśnie magowie mogą w pewnym stopniu kształtować tę siłę, wywołując pewne efekty. I raczej niczego złego się w niej nie dopatrujemy. To, czy magowie są źli, czy dobrzy, zależy tylko i wyłącznie od nich samych.
- Naprawdę? Tylko dalsze pytanie. Jak właściwwie to robicie. Nasi magowie mają jakieś odpowiednie inkantacje, używają komponentów oraz innych tego typu. Podobnie, jak tutaj, nasi magowie także bywają rozmaici, zależnie od charakteru. Istnieją także magowskie organizacje oraz szkoły - kontynuował interesujący temat wojownik drążąc wiedzę Waellosa dotyczącą czarodziejstwa.
- My mamy trzy akademie. Jedna znajduje się właśnie w Celltown - wtrącił Jack.
- Zgadza się - przytaknął Waelleos. - Co do samej magii, o tym, że ktoś jest magicznie uzdolniony, dowiadujemy się dopiero, kiedy pojawi się chowaniec. To zwierzę, które również jest obdarzone mocą i opiekuje się danym człowiekiem, kiedy ten uczy posługiwać się własną. Na początku można korzystać z każdego żywiołu, jednak im starsza dana osoba, tym silniejsza jest jedna dziedzina, a inne zanikają. Każdy ma określony jeden żywioł, który jest jego domeną. Jednak może korzystać z innych, jeśli posiada odpowiedni talizman, który skatalizuje jego wolę w odpowiedni sposób, żeby wywołać inny efekt, użyć innego żywiołu, a czasami też innego zjawiska, czyli kombinacji żywiołów.
- Niesamowite, naprawdę nie można określić, czy ktoś jest uzdolniony magicznie, czy nie oraz właściwie w jakim wieku pojawia się wspomniany chowaniec? Pewnie włąśnie taka wiewiórka - domyślał się wojownik.
- Można to również określić po aurze, jednak nikt nie chodzi i nie sprawdza aury wszystkich napotkanych osób - odparł Inkiwzytor. - Chowaniec zazwyczaj pojawia się do szóstego roku życia. Orveld odnalazł mnie, kiedy miałem pięć lat - dodał z uśmiechem, a z góry dobiegło zawołanie sokoła, który krążył wysoko nad nimi.
Minęli wioskę i dalej zmierzali w stronę gór. Waelleos wyjaśnił wcześniej, że w końcu dotrą do miejsca, gdzie będą musieli zostawić konie, a następnie wdrapać się na klif i dojść do Rindor, gdzie zdobędą kolejne konie.
- Cóż, jak będzie trzeba to zostawimy. Nigdy nie miałem chowańca, więc nie wiem, jakie to uczucie. Coś bliskiego wyjątkowo? Jeszcze takie pytanie, czy istnieli kiedyś magowie nie mający chowańców? Wiesz bowiem tam, skąd przybyłem chowańce rzeczywiście istniały, jednak niektórzy magikowie ich nie mieli - dalej mówił Stephen do Waellosa ciekawy każdej odpowiedzi czarownika.
- Raczej nie… chyba że, podobnie jak u Melefa, chowaniec został zabity, a mag przeżył - odpowiedział ze smutkiem.
Dziwna kwestia, skoro nie miał chowańca, natomiast Alfred oznajmiał wszem, że ma talenta magiczne. Podobnie panna Siobhan, która nie wydawała się ukrywać jakiegoś małego psotnika.
- Pewnie edukacja magiczna wymaga wiele wysiłku - rzucił licząc na to, iż usłyszy cokolwiek na temat samej kwestii kształcenia.
- Nawet się nie domyślasz… - mruknął ponuro Jack.
- Jednak jest to konieczne, jeśli nie chcemy nikomu zrobić krzywdy - dodał Waelleos, zerkając na uzdrowiciela. Cyganka z zaciekawieniem przysłuchiwała się rozmowie chwaląc w duchu pytania zadawane przez Stephena. Był w tym wszystkim rozsądny, a jednak dobrze ukrywał prawdziwe intencje. O ile ona sama je dobrze odczytała.
- Nie występuje zjawisko “dzikiego” maga? Takiej osoby, która samoczynnie rzuca czary? Bez wcześniejszej edukacji czy tam chowańca? Można na kogoś przenieść magię jakimś sposobem, tudzież się jej pozbyć? - dorzuciła swoje trzy grosze.
- Hoho! A kogo urocza panienka chce pozbawić magii? Mam nadzieję, że nie nas! - zaśmiał się Jack.
- Żaden z tych przypadków nie jest możliwy - odparł zaś Waelleos. - Nie ma maga bez chowańca, nie ma czaru bez woli… oczywiście zdarza się, że młody mag, zanim nauczy się kontrolować moc, od czasu do czasu zrobi coś nieprzewidywalnego… jednak odbieranie umiejętności posługiwania się magią jest niemożliwe. Wszędzie tam, gdzie istnieje magia, możliwe jest rzucanie czarów przez maga.
- Dobra, wystarczy już o magii, nawet jeśli to ciekawe. Pacnąć kogoś przez ucho można tak samo dobrze mieczem, co jakimś zaklęciem, bhuaa - ziewnął nieco Stephen udający znudzenie. Chyba zaczął obawiać się, że nagłe drążenie tematu może wywołać zbytnią ciekawość czarodziei: a co, a kiedy, a po co … Lepiej pytanka sączyc powoli samemu udając stosunkowo mierne zainteresowanie, raczej wywołane nudą wędrówki, nizeli spowodować niepotrzebne zamieszanie. Kiedy ponownie bedzie okazja, zagai się znowu temat, niby sam z siebie przypadkiem wynikający. - Daleko do tego miejsca, gdzie pozostawiamy konie? - spytał Waellosa zastanawiając się, jak długo będą mieli jeszcze stosunkowo wygodną podróż ogladając okolicę z wysokości siodła.
- Kilka dni - odparł Inkwizytor.
- Trzeba będzie wcześniej odpocząć. - Siobhan ziewnęła i przeciągnęła się leniwie.
- Ciekawe, jak daleko jest nasza uciekinierka? - dumał głośni Stephen - natomiast co do odpoczynku, racja właściwie panno Siobhan, przecież nie dalibyśmy rady, ani nasze konie, gnać tyle. Jednak pewnie do popasu jeszcze chwila, zaś skoro nie pada, ani nic, całkiem mamy miłą wędrówkę..
 
Kelly jest offline  
Stary 29-01-2014, 00:25   #17
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Mimo podejrzeń, że Kate nie mogła ich wiele wyprzedzić, jechali tak już cztery dni. Alfred denerwował się niesamowicie i narzekał, że jadą straszliwie wolno. Sam jednak z nieskrywaną przyjemnością udawał się na polowania. Pewnego razu przyniósł im pół sarny. Gdzie była druga połowa, nie mieli pojęcia, bo przecież żaden normalny pies nie pożarłby aż tyle.
- Całe szczęście, że pozwolili mi chociaż normalnie polować – burknął pewnego razu, kiedy Stephen wraz z Jackiem oporządzali półtuszę.
Co do Mieczy, byli niesamowicie sprawni. I uparci. Nie jadali, ani nie spali zresztą (jeśli w ogóle jadali i spali). Nikt nie musiał trzymać straży, bo robili to ci tajemniczy wojownicy, a na wszelkie propozycje pomocy odpowiadali niezmiennie, że jeśli ktokolwiek chce trzymać straż, może, jednak nie zmienia to faktu, że oni i tak będą to robić.
Mimo wszelkich obaw, do żadnego ataku nie doszło...

Słońce wstało jakieś cztery godziny temu i cała grupa była już w drodze, kiedy Miecz jadący na czele zatrzymał konia.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony Waelleos, mocniej chwytając swój kostur.
Jednak Miecz nie odpowiedział, tylko zeskoczył z siodła i ruszył dalej pieszo, zostawiając wierzchowca.
- Jedźmy dalej. – Odezwał się drugi Miecz, podjeżdżając i chwytając wodze wolnego konia.
No więc pojechali, nie usiłując już nawet wypytywać. Tajemniczy wojownicy mieli wiele dziwactw i na żadne pytania nigdy nie odpowiadali.
Może pognał za potrzebą, jak złośliwie stwierdził Alfred, jednak kilka metrów dalej nawet ów bożek przystanął, węsząc.
- Czuję wilki... – mruknął do Siobhan i Stephena.
Konie zaczęły się denerwować, kiedy coś zawyło kawałek przed nimi. Trwoga zalęgła się w ich sercach od wilczych głosów, jednak, jak się okazało, nie mieli powodu do obaw.
Kilka minut później dojechali do domku w lesie, przy którym znajdowały się zagrody, przepełnione wilkami. Blisko dwadzieścia wielkich stworów, które na widok koni zaczęły warczeć i kłapać zębami. W tym też momencie pojawił się z powrotem Miecz.
- Możemy jechać. – Oznajmił.
- Więcej gości! – usłyszeli dziewczęcy głos i z domku wyleciała blond włosa dziewczyna.


- Może zostaniecie na herbatę? – zapytała. - Daleko stąd do jakiejkolwiek wsi! Pewnie od dawna jesteście w drodze! Babcia ucieszy się, jeśli wstąpicie! – namawiała gorąco owa niewiasta.

Piękna chatka na kurzej stopce, tylko że bez owej stopki, właśnie przynajmniej tak jawiła się owa sytuacja Stephenowi, który niespecjalnie wiedział co rzec. Był chyba najmłodszym w tym gronie. Nie przepadał za takimi rzeczami oraz przekaz myślowy, który skierował do Alfreda był jasny: obawiał się pułapki. Jednocześnie jednak z innej strony, może owe niewiasty miały jakieś informacje o uciekającej Kate. Niepewnie spojrzał na Alfreda oraz Waellosa. Jakby nie było, mieli znacznie większą wiedzę oraz mozliwosci sprawdzenia sytuacji. Przecież chyba samotne kobiety nieczęsto mieszkają na środku lasu mając za towarzystwo wilki.
- Im szybciej wyruszymy, tym szybciej ją złapiemy - odparł mu w myślach poirytowany Alfred. Nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek spodziewał się pułapki.
- Tyle, że tak czy siak doszło południe, więc chwila popasu by się przydała nam oraz koniom. Ponadto skoro ścigamy Kate ona zaś tutaj jechała, może cokolwiek wiedząc na temat podróży naszej panny? Chyba jednak, że potrafisz przeczytać ich myśli - sprawdzał dalej Alfreda faeruński wojownik. Rzeczą wszak oczywistą jest, że nie on podejmował decyzję mając starszych zarówno rangą, jak doświadczeniem. Mógł jednak proponować oraz wskazywać wady oraz zalety sytuacji. Bóstwo chciało jechać dalej, lecz właściwie Alfred bywał nieco popędliwy, dlatego sensownie było mu pokazać rozmaite wyjścia oraz ich prawdopodobne implikacje. - Jedziemy czy zostajemy na chwilę rezygnując ze standardowego południowego popasu? Dystansu przy takim założeniu nie stracilibyśmy. Decydujesz jednak.
- Ja? Popędliwy?! - zawołał Alfred, że Stephen mimowolnie rozejrzał się, czy nikt poza nim tego nie usłyszał.
- Możemy skorzystać z zaproszenia, jeśli nikt nie widzi nic na przeciw - odparł dziewczynie Waelleos. -[i] Od dawna nie piliśmy prawedziwej herbaty.
- Czyli przyjmujemy, ale faktycznie nie możemy czekać, tyle, żeby konie odetchnęły, zaś jeźdźcy nieco wypoczęli - stanowczo wojownik nie chciał komentować Alfreda, który uniósł się potwierdzając jak złoto, swoją popędliwość. Zsiadł, albo własciwie zeskoczył ze swojego rumaka, podchodząc do Siobhan oraz podając jej rękę.
Siobhan popatrzyła podejrzliwe na blondwłosą podfruwajkę. Także ona spodziewała się zasadzki. Nauczyła się już od dawna nikomu w tym przedziwnym świecie nie ufać. Ale z drugiej strony Miecze nie protestowały, a wyglądali na tresowanych w sprawach wykrywania podstępów i niebezpieczeństw. No i w zasadzie co mogły zrobić dwie baby w obliczu takiej małej armii, jaką dysponowali? A i przy okazji może udałoby się jej coś podwędzić.
- Miła to propozycja, trzeba skorzystać. - dodała zachęcająco zrzucając z głowy obszerny kaptur.
- Babunia się ucieszy! - zawołała dziewaczyna, ruszając biegiem w stronę domku. - Babciu, babciu! Wstaw wodę na herbatę! Mamy gości!
Kiedy grupka weszła do środka, ich oczom ukazało się przytulne wnętrze, gdzie niemal każdą płaską powierzchnię zaścielały serwetki i dywany. Skąd były tu dywany…? W izbie ledwie starczało miejsca dla nich wszystkich, nawet jak Miecze pozostały na zewnątrz. Na bujanym fotelu, dziergając coś na drutach, siedziała owa babunia…
Miała wielkie oczy, a druty, na których robiła kolejną serwetę, okazały się jej własnymi pazurami. Były długie i poskręcane, jednak wywijała nimi sprawnie. Spomiędzy uśmiechniętych warg wystawały krzywe zębiska.


- Goście! - zaskrzeczała na ich widok.
- Mówiłam, babciu! - zawołała dziewczyna, wchodząc do izby z tacą, na ktorej niosła dzbanek, kilka filiżanek i miseczkę z ciasteczkami.
- Witamy szanowną panią oraz dziękujemy za propozycję gościny. Jesteśmy wędrowcami. Nie sprawimy kłopotu - powiedział wymuszając uśmiech wojownik, ponieważ chatka ani chybi przypominała domek Baby Jagi skrzyżowany ze starym legowiskiem wilkołaków, natomiast kły kobiety przypominały wampira. Naprawdę chciałby dowiedzieć się jedynie, czy nie wiedzieli czego na temat Kate oraz prysnąć. Liczył bowiem na to, że psowate postaci Alfred potrafiłby wyczuć każde kłamstwo. Taką właśnie prośbę przekazał mu swoimi myślami.
- Ale ona sprawi nam… - syknęła Siobhan niemal bezgłośnie przez zęby, które właśnie wykrzywiała w sztucznym uśmiechu. Rozglądała się po izbie z przyklejonym wyszczerzem i nie mogła oprzeć się poczuciu, że zaraz na to wszystko rzygnie. Z preferencją babcinych drutów rzecz jasna, które były aż nadmiernie urokliwe... Rozejrzała się za Alfredem, czując się przy nim trochę bezpieczniej. Postanowiła, że nic tutaj nie zje, ani nie wypije.
- Bardzo nam przyjemnie, że zechciałyście nas panie ugościć. To jest bardzo… Szlachetne! Niespokojne mamy czasy, a my tutaj stanowimy niezłą bandę potencjalnych zbirów. A panie się nie boją i w dodatku są same. Dwie kobiety! Kilka dni drogi od najbliższych zabudowań! Godne podziwu, doprawdy! Nikt pań tutaj nie ochrania? Jak też sobie radzicie ze wszystkim, zbóje, zapasy? Jak to ogarnąć? - zagaiła próbując wybadać teren. Nie patrzyła żadnej z nich w oczy obawiając się uroku. Jak dla niej sprawa była jasna - mają do czynienia z wiedźmami. Trzeba było zachować najwyższą ostrożność i uprzedzać każdy ich ruch, a przy tym wydawać się uprzejmym i zaangażowanym.
- Ach… słonko, potrafimy o siebie same zadbać - odparła “urocza” babunia.
- Hmm… to… bardzo przyjemnie urządzony domek… - powiedział Waelleos, zerkając w stronę drzwi, jakby chciał dostrzec Miecze.
- Siadajcie, proszę! - zawołała rozentuzjazmowana dziewczyna, wskazując kanapę. Jack chwilę się wahał, po czym przycupnął ostrożnie na rożku, a w jego ręce została wciśnięta filiżanka… z resztą w ręce pozostałych również.
- Nasiedzieliśmy się dość w siodłach. Miło rozprostować nogi - odparł grzecznie Inkwizytor.
Cyganka również nie zamierzała usiąść. Co prawda początkowo z rozpędu przykucnęła trochę nad kanapą, jednak ośmielona słowami Waellosa szybko porzuciła ten zamiar i wyprostowała się, udając, że najzwyczajniej w świecie złapał ją jakiś skurcz w biodrze. Lekko poczerwieniała ze wstydu i próbując zatuszować także i ten fakt, schowała twarz w filiżance i udawała, że pije.
- Nieczęsto miewacie tu gości, prawda? - skierowała pytanie do “słodkopierdzącej”, jak nazywała młódkę w myślach. Babunia za bardzo ją przerażała, by zwracać się do niej bezpośrednio. Nie chciała pytać wprost, byłoby to zbyt oczywiste, a co gorsza, postawiłoby to całą wyprawę w nietęgiej sytuacji, gdyby nagle się okazało, że Kate jest z jakiegoś powodu kluczowa dla wszystkich mieszkańców tego świata i każdy chce ją dopaść. Nie trzeba dodawać, że popadła w lekką paranoję po ostatnim ataku w zamtuzie.
- To już niemal dwa ksieżyce - odparła w zamyśleniu dziewczyna.
- Ano! Niewielu młodzieńców tutaj przybywa, a wypadałoby jakoś wydać latorośl! - dodała Babcia, zerkając na Jacka, który aż zakrztusił się herbatą.
- Babciu! - oburzyła się wnuczka.
- Kobiet pewnie tym bardziej nie przybywa. Nie każda potrafi się sprawdzić w konfrontacji z życiem tak dobrze jak wy dwie, pani. - Cyganka pozwoliła sobie na słaby żart, częściowo, żeby uratować Jacka, a częściowo, żeby nawrócić tok rozmowy na pożądany tor. Zaśmiała się też krótko, żeby dodać swojej wypowiedzi prawdziwości intencji.
- Jakoś sobie radzimy. Mamy też pieski do obrony - odparła Babcia.
- Pieski rzeczywiście przypominają bardziej wilki - przynał kobiecie wojownik. - Jednak faktycznie, jeśli poprzednio przechodził tędy ktoś dwa księżce temu, przynajmniej macie względny spokój.
- Ach… ten kupiec… wpadł na obiad - Babcia wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Przesłodki człowiek… przesłodki… - Pokiwała głową.
Wypowiedź babci, niezwykle dwuznaczna, wzbudziła kolejne pokłady ostrożności, pewnie nie tylko wewnątrz umysłu Stephena, który uśmiechał się na zewnątrz, ale jednocześnie rzucał podejrzliwe spojrzenia.
- Słodki kupiec to chyba ewenement, szanowna pani. Przeważnie bowiem są twardzi oraz nieprzyjemni od pracy, którą własnie uprawiają. Ale mniejsza - machnął ręką. Kobiety wszak, czy wilkołaczyce, czy jak tam twierdziły, że Kate tutaj nie było. Przypuszczał jednak, że rzucili tyle aluzji, co do przejeżdżających osób, że nawet gdyby nie chciały nic mówić, automatycznie przyszłaby im na myśl osoba, która jechała tutaj niedawno, czyli Kate. Jeśli natomiast tak było, powinni otrzymać tą informacje przez Alfreda. - Cóż, chyba będziemy musieli już jechać powoli, chociaż przyjemnie się rozmawiało - rzucił oględnie mimochodem, jakby całkiem naturalnie. czekał jednocześnie, niby wstając, nieby zbierając się, co powie Alfred, ktory miał się zająć umysłami leśnych kobiet.
- Ile razy mam tobie powtarzać, że mogę czytać WYŁĄCZNIE w myślach osób NIE z tego świata - przekazał mu poirytowany Alfred.
- Dobra jednak przecież mógłbyś być troszkę uprzejmiejszy. Dobra, spadajmy stąd, bowiem widać, że one albo nic nie wiedzą, albo nic nie powiedzą. Chociaż właściwie dziwne, skoro bowiem Kate tędy uciekała, musiała gdzieś przejeżdżać, chyba, że coś się stało. Słuchaj, nie znam się na tym, ale czy przypadkiem nie wyczuwasz jej jakoś po jakimś zapachu? - odpowiedział myślą. Jednocześnie Siobhan próbowała nadawać swoje myśli wprost do umysłu Alfreda.
- Ja bym tutaj jeszcze powęszyła, nie wiem, zanocowała… Może ją więżą, a stary babsztyl chce wypić jej krew celem odzyskania młodości… - na zewnątrz, podobnie jak wojownik, uśmiechała się słodko i z perfekcyjnie udawanym podziwem przyglądała się wszędobylskim ozdóbkom. Na głos zdecydowała się przebąknąć jedynie coś o zdumiewającym wnętrzu i ręce do detali gospodyń. Jednak wyszedł z tej wypowiedzi bełkot, ponieważ cyganka zbyt skupiała się na tym, co przekazać psu. Starowinka jednak nie skomentowała tego, tylko spojrzała na Siobhan zatroskana.
- Może chcecie u nas zostać? Na pewno jesteście zmęczeni.
- Nie! - wyrwało się Jackowi. - Emm… znaczy się… to się nie godzi, żeby tylu mężczyzn nocowało pod jednym dachem z uroczymi niewiastami… - dodał, błądząc spojrzeniem od Waelleosa do Stephena.
- Proszę zadecyduj - powiedział Waellosowi. - Właściwie trochę powinniśmy jechać - rzucił niepewnie. Bowiem jeśli ktokolwiek miałby jakąkolwiek informację na temat owych kobiet, kim mogłyby być, niewątpliwie własnie był to czarodziej Waellos. Osobiście nieco czuł stracha, ale może gdzieś tamte więziły Kate, bowiem, że łgały, było własciwie pewne. Zresztą trudno, żeby Waellos nie zdawał sobie z tego właśnie sprawy.
Stary mag jednak nie wyglądał na zaniepokojonego, raczej na… rozbawionego?
- Wybaczcie, drogie panie, jednak musimy ruszać w dalszą drogę - powiedział, na co Jack odetchnął z ulgą. - Ale z chęcią wypijemy herbatę… macie może biszkopty?
Siobhan była pewna, że młody uzdrowiciel z ledwością powstrzymuje się przed paniczną ucieczką. Z ledwością kontrolował mimikę. Usiadł sztywno na brzegu kanapy, sztywno trzymając filiżankę, jakby to była jego broń.
- Wobec tego ruszamy, przepraszamy szanowne panie za zakłócenie spokoju oraz miło jest nam, że zgodziły się panie nas goscić oraz uraczyć kubeczkiem naparu. Miłego dnia - wstał ruszając ku drzwiom wojownik, jakby nie było, także nie czuł się tutaj specjalnie dobrze.
Rada nie rada wstała także i Siobhan pociągając za sobą uzdrowiciela i wyrywając mu kurczowo trzymaną filiżankę z dłoni. Obie starała się wręczyć młódce z przepraszającym uśmiechem.
- To inspirujące was poznać. - dodała słodkim tonem. Wprawdzie powiedzmy, taki sobie Stephen pojęcia nie miał, na czym miałaby polegać owa inspiracja, jednak uśmeichał się również. Wprawdzie trochę sztucznie, ale co za problem? Mimo wszystko chyba faktycznie nie miały pojęcia, gdzie jest panna Kate? Przynajmniej bowiem Waellos powinien zdawać sobie sprawę ze stanowczej wagi wspomnianej informacji. Miast jednak dopytywać się, jakby olał sprawę, czyli jednak chyba ocenił, że nie tędy droga. Jeszcze pewnikiem Alfred mógł pobiegać, powąchać pod psią postacią okolicę, przynajmniej dookoła chałupy. Mając wspaniały nochal psi oraz umiejętność czytania myśli obcych, chyba mógłby wyczuć dziewczynę,gdyby rzeczywiście przebywała gdzieś skryta, albo gdyby tędy jakoś przechodziła lub konno przejeżdżała.
Alfred jednak nie palił się do biegania po okolicy. Czekał spokojnie przy koniach, oparłwszy łeb na wyciągniętych łapach i obserwował rozleniwionym spojrzeniem, jak wychodzą. Wilki w klatkach warczały i szczerzyły zęby, jednak żaden nie odważył się podejść do krat.
Babunia została w środku, a odprowadzała ich dziewczyna, namawiając, żeby zostali. Równocześnie zerkała na Jacka, który uporczywie starał się nie patrzeć na nią.
 
Kelly jest offline  
Stary 11-03-2014, 17:01   #18
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Skoro leniwy Alfred udawał zwykłego psiuńcia, pewnikiem rzeczywiście nie było jakiegokolwiek problemu. Trzeba się było zbierać, wsiadać na konie, ruszać oraz ratować biednego uzdrowiciela, ktory ani chybi był prawiczkiem. Przynajmniej własnie tak się zachowywał. Owe spojrzenia skierowane we własne buty, wpijane w podłogę, owe rumieńce oraz niepewność wiele muwiły o sympatycznym Jacku. Stanowczo sprawiło to niemała radość Stephenowi, który poczuł, że nie jest jedynym takim we wspaniałej kompanii poszukiwaczy.
Wspięli się na pilnowane przez jednego z Mieczy konie, po czym pojechali. I jechali długo, zanim Jack odważył się cokolwiek powiedzieć. Widać jednak było, że coś mu leży na sercu.
- Nie to, że podważam twoje doświadczenie, Inkwizytorze Shadobow, ale… fejable?! - Uzdrowiciel mówił półgłosem, jakby obawiał się, że ktoś ich podsłuchuje.
- Fejablizm nie jest przecież niczym zdrożnym - odparł Waelleos.
- A-ale…
- Chyba nie dajesz wiary opowieściom o porwanych młodzieńcach? - zaśmiał się Inkwizytor, na co uzdrowiciel zamilkł. - Zapewniam, że nic nam nie grozi z ich strony. Co jak co, ale jesteśmy przecież wysłannikami króla.
- Fejablizm jakiś? Nie kojarzę takiego pojęcia. Ktoś kogoś porywa, młodzieńcy ewentualnie młodzieńców, czy jak? Przepraszam Waellos, ale co to takiego nic zdrożnego - kompletnie pogubiony Steohen nie wiedział, o czym oni mówią.
Siobhan w duchu westchnęła, znowu jakaś magiczna zaraza. Jednak ciekawie nadstawiła ucha.
- Że niby te dwie? Fejable czyli kto? Miłośniczki koronek i serwetek? - dopytywała w ślad za wojownikiem.
- Nie macie w swoim świecie fejabli? - zdumiał się Inkwizytor. - Hmm… fejable to… kobiety o specyficznych zdolnościach. Z tego, co widziałem, wnioskuję, że te dwie to fejable sprzężone z wilkami. Czyli mogą się wcielać w wilki. Zdolność ta przechodzi z matki na córkę. Zamiast męskich potomków, kobiety rodzą zwierzęta. W tym przypadku szczenięta wilków.
- Wobec tego nie dziwię się Jackowi, że zwiewał ile się da - przyznał Stephen rozglądając się wokoło. Raczej takze wolałby stanowczo mieć ludzkie potomstwo, jakby tak się przydarzyło, niżeli synów mających ogony. - Pojęcia nie mam, czy mamy takie na naszym świecie, jednak nie słyszałem, żeby istniały. Mamy natomiast wilkołaki, legendy przynajmniej powiadają, że istnieją osoby, które mogą przemieniać się w wilki lub takich wilkoludzi. Niektórzy powiadają, że zawsze podczas pełni Księżyca, inni, że mogą to robić, kiedy chcą. Podczas owej przemiany uzyskują wielką siłę, ale tracą panowanie nad sobą wpadając w szał niczym berserkerzy. Istnieją jednak tacy, którzy powiadają, że ów szał można opanować. Jaka prawda jest, nie mam pojęcia - przyznał Faeruńczyk, chętnie opowiadający na temat swojej krainy. - Nie można jakimś magicznym sposobem pomóc takim kobietom, chyba wszak żadna matka nie chciałaby mieć wilczka jako syna - wrócił na temat czarodziejów, który wiadomo, interesował go również na innej płaszczyźnie.
- Fejable też mogą się przeistaczać, kiedy chcą, a podczas pełni przeistoczenie następuje samorzutnie - odparł Waelleos. - I zdecydowanie mają wtedy pełną świadomość, kim są. Jednak taka przemiana wymaga od nich dużych pokładów energii… co do “pomocy”, większość z nich jej nie chce. To nie jest żadna klątwa, a zwyczajna umiejętność, wrodzona. Z tego nie da się wyleczyć.
-Za to kiedyś usiłowano się ich pozbyć… - mruknął Jack. - Ponoć dalej niektórzy usiłując polować na fejable w ich zwierzęcych formach.
- Jednak takie działania są surowo zakazane w większości krain - dodał karcąco Waelleos.
- Co wy opowiadacie? - oczy Siobhan robiły się większe z każdym wypowiedzianym
słowem. -Jak można urodzić wilka… Jak można przenieść duszę ludzką w wilcze ciało? Przecież to łamie wszelkie prawa natury, a nawet prawa nadnaturalne! U nas co prawda istnieje możliwość przejęcia władania nad zwierzęciem, coś na zasadzie więzi… No wiecie, jakby taki mimowolny chowaniec i do tego manipulowany umysłowo przez maga. Ale to pasożytnictwo, coś takiego jest równie naganne jak nekromancja. W głowie mi się to nie mieści! - mówiła oburzona. Zamilkła na chwilę, jak gdyby przełykając tę myśl, po czym zagaiła.
- Myślicie, że faktycznie nie widziały Kate? Miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś ją uwięziły i lada moment spuszczą jej krew na czerninę.
- Dokładnie szanowni państwo, zgadzam się z panną Siobhan - potwierdził wojownik. - Kompletnie dziwna to dla mnie sytuacja, ale mam podobne myśli, jak ona. Przy okazji zaś, jakie mozliwości mają zaklęcia przy sprawach przemiany. Wiecie, ciało w inne ciało, kótre wygląda inaczej, no tego tamtego - usiłował bezładnie wytłumaczyć.
- Fejable nie są agresywne… chyba że ktoś je zaatakuje - odparł Waelleos.
- Nikogo więcej tam nie było - odezwał się niespodziewanie jeden z Mieczy, tuż za Siobhan.
- O! - cyganka niemądrze otworzyła usta i zlustrowała Miecz z góry na dół z niejakim podziwem. - Czy te cud-chłopięcia czegoś nie potrafią? - wskazując kciukiem na tajemniczego członka królewskiej gwardii zwróciła się do uzdrowiciela.
- Wątpię… - odparł Jack.
- Jak właściwie to ma się do przemiany, jak wygląda to właściwie magicznie? - spytał ponownie wojownik.
- W naszej akademii prowadzone są badania. Dwie fejable, w zamian za pensję, zgodziły się pomóc nam w odszyfrowaniu tego niesamowitego zjawiska. - odparł Waelleos. - Jeszcze niczego nie ustaliliśmy. Nie wiemy, czy to magia, jednak innego wyjaśnienia nie mamy. Niewiele wiemy, poza tym, że takie zjawisko występuje i jak się objawia.
- Interesujące kwestie, ogólnie magia jest interesująca. Naprawdę Waellosie, właściwie, czy mógłbyś powiedzieć ogólnie coś o magii. Tak wiesz, od początku, jak to własciwie działa? Wspominałeś wprawdzie przedtem, ale powiedzmy, rzucasz czar. Masz jakieś gotowe inkantacje, używasz jakichś komponentów, podobnie jak stamtąd na Faerunie? - drążył dalej tematykę.
- Magia, magia, magia… rozmawiamy o niej już całą drogę… - westchnął Jack. - Może opowiecie jakieś historie ze swojego świata? Na pewno coś ciekawego macie.
- Haha, jednak dla nas magia jest czymś wyjątkowym. natomiast mój Faerun, bowiem tak się nazywa miejsce, skąd pochodzę, hm, tam także jest magią. Istnieją państwa, które się boją, organizacje, które walczą przeciwko sobie. Chociażby tacy Zhentarimowie, wyznający złe bóstwa oraz mający potężną armię szpiegów. Przeciwstawiają głównie im się Harperzy skupiający osoby mające przyzwoity charakter oraz starające się pomóc innym. Istnieje także zły Kult Smoka, gdzie czci się drakolicze, to takie szkielety smocze, podobno niesamowitej siły. Jedynie legendy słyszałem na ich właśnie temat. Oprócz tego kupcy mają chociażby Żelazny Tron oraz wiele innych. Natomiast kota ogonem nie odwracaj, stary - pacnął uzdrowiciela po barku przyjacielsko - tylko ciesząc się, że twoja narzeczona niemal nie pognała za tobą, opowiadaj chybko na temat tych komponentów.
- To czym mówisz… brzmi nieco dziwnie… kościane smoki? - zainteresował się Jack. - U nas są smoki, ale nie kościane… jakiś nekromanta je ożywił?
- Pojęcia właściwie nie mam, przecież profesję mam nieco inną - skrzywił się Faeruńczyk na wspomnienie nekromatycznych kombinacji. - Jakieś właśnie takie są, jednak niewątpliwie wyłącznie potężne grupy poszukiwaczy porywają się przeciwko takim smokom. Natomiast jakieś zwyczajne także są, potrafią walczyć oraz latać. Bywają łajdackie, albo przyzwoite … - przerwał przygryzając wargi mocno, kiedy wspomniał, co uczynił smok podczas ich poprzedniej podróży. - Odpowiesz wreszcie na moje pytanie? - wrócił mając dość dyskusji na temat wszelakich gadów.
- Eee… a jakie było pytanie? - zapytał uzdrowiciel.
- Nie używamy niczego, poza talizmanami, do rzucania czarów - pomógł mu Waelleos. - Czasami nawet talizmany nie są potrzebne. Jest to ukierunkowana wola, rodzaj filtra magicznego, który powoduje, że moc, której używamy, zmienia się dokładnie tak, jak ma to zakodowane talizman. Jest to jednak trudna sztuka i latami się nad tym pracuje, a i tak nie wszyscy osiągają upragniony efekt. Specjalizują się, jak już wcześniej wspominałem.
- Nieźle właściwie - przyznał wojownik - jakoś mam na ten temat niewielkie chyba pojęcie, ale magia zawsze mnie interesowała. Wiecie bowiem jak jest, huknąć pałą kogoś można po prostu nawet nie wiedząc wiele na temat wojaczki, jednak czaru nie można rzucić ot tak sobie bez jakichkolwiek umiejętności.
- Co racja, to racja - przyznał z uśmiechem Jack. - Chcesz coś jeszcze wiedzieć?
- Hahahaha pewnie, skoro sam to proponujesz, najlepiej zacznij od podstaw, tak, jakbyś laikowi tłumaczył, jak wyglądają podstawy tego, czego się uczyliście. Jednak wolałbym potem - przyłożył usta dłonią, jakby tłumiąc nudę. - Jedźmy jakoś po prostu, muszę podumać na temat tego.
 
Kelly jest offline  
Stary 20-03-2014, 23:34   #19
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wiele się wydarzyło w drodze do Rindor, zanim Stephen, Jack w końcu zobaczyli wieże miasta.
Jadnak jak doszło do tego, że Inkwizytor, Miecze i Siobhan nie byli z nimi? Powód był jeden: nekromanta.
Atak nastąpił godzinę przed świtem. Dragoni stali już w gotowości, kiedy reszta się rozbudziła na tyle, żeby pojąć powagę sytuacji. Ciszę nocy przerwał okrzyk Orvelda, chowańca Inkwizytora. Cztery jednoręczne miecze zaśpiewały, tnąc powietrze, a zaraz po nich, w powietrze pomknęły płomienie Waelleosa. Siobhan i Jack trzymali się z tyłu podczas walki, za to Stephen i Alfred dzielnie pomagali. Młodzieniec w pierwszym odruchu zamarł, widząc styl walki Mieczy i to, z jaką sprawnością się poruszają. W tym momencie uwierzył we wszystko, co mówili ludzie o tajemniczych wojownikach.
Kiedy Stephen męczył się z dwoma przeciwnikami, tamci zdążyli skutecznie rozgromić przynajmniej dwa tuziny, czy może raczej: po dwa tuziny. Każdy. Nawet Alfred, pod swoją psią postacią, nie był aż tak efektywny! Jednak to nie oznaczało, że walka miała się ku końcowi. Uwagę młodzieńca rozproszył krzyk Siobhan. Kilka nieumarłych zaszło ich od drugiej strony, odgradzając uzdrowiciela i niewiastę od reszty drużyny. Całe szczęście, że Dragoni byli tak szybcy i zgrani. Jeden z nich dosłownie przeskoczył nad przeciwnikami, wybity z pleców towarzysza i opadając rozpłatał jednego z napastników, który właśnie atakował osłaniającego kobietę uzdrowiciela.
Walka była wyczerpująca dla każdego, chociaż skończyła się zaledwie w pół godziny.
Jack czym prędzej podbiegł do chwiejącego się na nogach Waelleosa. Stephen doskonale pamiętał, w jakim stanie poprzednio był Inkwizytor, kiedy był zmuszony długo używać swojej magii. Teraz wyglądał podobnie: ledwie stał na nogach i gdyby nie uzdrowiciel, upadłby na ziemię.
Jedynymi osobami, po których nie widać było zmęczenia, byli Miecze. W sumie nie wiadomo, czy osobami. Kim byli ci przerażający wojownicy?
W tamtym momencie Siobhan (ku niezadowoleniu Alfreda) przyznała, że chyba niezbyt dobrym pomysłem było, żeby wyruszyła razem z nimi. Chciała wracać do Celltown, gdzie według niej było o wiele bezpieczniej.
Jeden z Mieczy w tym momencie zaproponował, że może odeskortować ją z powrotem, ponieważ król przewidział taką sytuację i nakazał takie właśnie działanie, jeśli kobieta byłaby chętna. Długo się nie wahała i z samego rana ruszyła, razem z Dragonem, w drogę powrotną.

Jednak to tylko Siobhan i jeden z Mieczy. Co się stało z drugim i Inkwizytorem?
Waelleos nie czuł się na siłach, nawet rano, kiedy obudził się po walce. Jack ocenił, że Inkwizytor nie jest w stanie jechać konno i musi odpocząć, zanim ruszą w dalszą drogę. A że blisko było do wilczej chatki, niechętnie ocenił, że muszą tam wrócić.
Na miejscu okazało się, że Babcia jest zachwycona perspektywą ugoszczenia (przystojnego) Inkwizytora, jednak nie miała wystarczająco miejsca dla nich wszystkich. Na dodatek Stephen miał dziwne wrażenie, że jeśli się nie pospieszą, nie zdążą znaleźć Kate, zanim ta nie wpakuje się w coś o wiele gorszego. Zostawili więc Waelleosa pod opieką dziwacznej Babci i jej wnuczki, razem z Mieczem, który miał poprowadzić później maga bezpiecznie do reszty. No i miał mieć na niego oko... tak na wszelki wypadek.
Dlaczego jednak to Dragon został, zamiast uzdrowiciela? Jack był zbyt przerażony, żeby chociażby ponownie wejść do fejablowego domostwa.

Kilka dni później w końcu trafili do tajemniczego jeziorka, gdzie kończyła się ścieżka. Wodospad szumiał przyjemnie, odganiając popołudniowy skwar. Po krótkim odpoczynku, Jack wskazał coś na skalnej ścianie. Stephen wytężył wzrok i w końcu dojrzał ścieżkę, która prowadziła w stronę szczytu wodospadu. Nie było to strasznie wysoko, jednak straszną okazała się sama ścieżka.
Jakimś cudem udało im się wprowadzić na nią konie, chociaż obaj obawiali się, że zwierzęta runą w dół. Pomocną okazała się psia postać Alfreda. Pies szczeknął kilka razy, zachęcając wystraszone konie do marszu pod górę. Młodzieńcy prowadzili zwierzęta za wodze i niedługo potem dotarli do szumiącej wody, przez którą jakimś cudem udało im się przeprowadzić zwierzęta (pomocne okazały się czary uzdrowiciela, który otumanił nieco konie).
Znaleźli się w ciemnym tunelu, który poprowadził ich na drugą stronę góry. Światło słońca początkowo ich oślepiło, jednak w końcu dostrzegli w oddali miasto. Rindor.

Ano wiele wody upłynęło w rzekach oraz towarzystwo kompletnie się zmieniło. Siobhan odechciało się wędrować. Pewnie władca potrafi jej zagwarantować bezpieczeństwo ofiarując służbę na zamku. Znając jej umiejętności przypuszczał, że owinie sobie wokoło palca jakiegoś straznika, może nawet szlachcica. Szkoda choć może dobrze, bowiem faktycznie nie było chyba jej przeznaczeniem wędrować po dalekich szlakach Celltown. Mniej przyjemne było, iż Waellos wyczerpany musiał pozostać u słodkiej babinki wraz z seksowną córeczką. Pozostali właściwie jedynie z sympatycznym Jackiem. Dobrze mieć kogoś mającego taką specjalną umiejętność, jaką posiadał właśnie adept Akademi Magicznej.
- Jakie miasto właściwie to jest, owo Rindor? - spytał Jacka. - Kiedyś byłeś moze tutaj kiedyś, bowiem, jak wiesz, nie znam tych terenów - dodał mając nadzieję na jakiekolwiek informacje.
- Rindor to miasto o którym krąży wiele legend - odparł młody uzdrowiciel, nie odrywając spojrzenia od widoku. - Jedno jest pewne. Należy pilnować cennych rzeczy. - Jack związał mocniej rzemienie sakw. - U nas, w akademii, każdy chłopak mówił, że kiedyś pojedzie do Rindor. Licytowaliśmy się, kto co zrobi na miejscu. Nigdy jednak nie myślałem, że w końcu tu trafię…
- Właściwie spytam: dlaczego niby każdy chłopak chciał tam jechać? Wedle bowiem tego, co mówisz na temat pilnowania rzeczy, złokieje rzadzą tym miastem, wobec tego po co tutaj się specjalnie ładować.
- Nie jestem pewny, ale chyba właśnie o to chodziło. O to neibezpieczeństwo… no i oczywiście o kasyna i… inne atrakcje… - dodał speszony, zerkając gdzieś w bok.
- Nie wiem, co to kasyno - rzucił Stephen, choć przypomniał sobie, że chyba to taka inna nazwa kantyny, czyli knajpy dla wojaków. Nie był jednak pewny, dlatego nie chciał się wygłupić. - Na inne atrakcje, jakiekolwiek by one nie były, tak czy siak nie mam pieniędzy. Jednak będziemy musieli się rozejrzeć, popytać, może znajdziemy gdzieś Kate? - widać jakoś było, że jest niespokojny, kiedy myśli na temat uciekinierki. - Alfred, jesteś mądry, więc twoja mądra rada byłaby chyba mocno obecnie wskazana.

Przerwał na moment.
- Wedle mnie możnaby po prostu się udać do jakiejś gospody wynająć pokój, jeśli liczymy na to, że ona tutaj jest. Liczymy, prawda - powiedział mocniej owe słowa, jakby oczekiwał potwierdzenia od towarzyszących kompanów.
Pies zerknął na niego nieco poirytowany i przyspieszył kroku, węsząc.
- Problem polega na tym, że jak przeniosła się tu, straciłem jej trop. A ten, który teraz złapałem, zdaje się nie być najświeższy - usłyszał młodzieniec.
- Ha! Kasyna! - zawołał w tym semym momencie Jack. - Otóż jest to coś, co zostało wynalezione w tym mieście! Ludzie graj tam w karty na pieniądze, często tracąc całkiem sporo. Są tam też inne gry, ale nigdy ich na oczy nie widziałem. - W głosie uzdrowiciela dało się słyszeć niecierpliwość i podekscytowanie. - Możemy zatrzymać się tu na jakiś czas i poszukać twojej znajomej… może będzie w jednym z kasyn…?
- Za chwilę go ugryzę… - rzucił po chwili Alfred. Jack dalej uśmiechał się pod nosem, nieświadomy zagrożenia.
- Musimy jakoś zostać, bowiem rzeczywiście musimy się przekonać, czy jest Kate. Gdyby udało ci się, Alfred, odnalezienie świeżego tropu, byłoby dobrze. Nawet jednak, jeśli nie, jak powiadają: koniec języka za przewodnika. Doprowadzisz pewnie nas tym starszym tropem, potem zaś będziemy pytać, ktokolwiek cokolwiek może będzie wiedzieć - wyraził przypuszczenie. - Prowadź Jack, ale do jakiejś sensownej karczmy, nie do kasyna. Oraz właściwie nie moja sprawa, co uczynisz ze swoimi pieniędzmi, ale radzę uważać. Jesli kasyno to takie miejsce, gdzie granie na pieniądze organizują, proponuję uważać, bowiem sopokojnie mogą cię okraść, albo nawet oszukać.
- Hmm… co? A! Tak, tak… - odparł uzdrowiciel, jednak myślami zdawał się już siedzieć w kasynie.
Po kilkudziesięciu minutach dojechali w końcu do murów miasta. Ludzie dziwnie na nich spoglądali, chociaż wydawało się to logiczne - droga, którą nadjechali była w opłakanym stanie, jakby nikt od dawna się nią nie interesował.
Ta część miasta nie napawała optymizmem. Każdy łypał na każdego podejrzliwie, wychudzone dzieci bawiły się w błocie, a w rynsztokach dało się zobaczyć nawet martwe zwierzęta (nawet nieco nadgryzione). Jack wydawał się wstrząśnięty tym, co widzi, jednak jedynie zacisnął mocniej dłonie na wodzach.
Im dalej, tym budynki zdawały się być czystrze, luźniej rozstawione. Coraz mniej bezdomnych na ulicach, a także patrole straży. Miasto rozmiarami mogło dorównywać stolicy Cell. Panował w nim ruch i gwar.
- Fajnie właściwie - rzucił pełnym przekąsu głosem, który pobrzmiewał neichęcią. - Jack, twoja brocha doprowadzić nas do knajpy, gdzie nas nie obrobią, łapiesz? Ponadto stanowczo nie moja sprawa, co ci radzić, ale jesli władujesz się w jakieś bagno, sam będziesz stamtąd wychodził. dlatego lepiej pomyśl na temat tego kasyna - jechał rozglądajc się oraz ciesząc, że sakiewkę ma bardzo głęboko za najciemniejszą pazuchą. Skoro bywali tutaj hazardziści, musiały być lepsze, bardziej pełne zaufania klientów gospody.
- Alfred, jakby co, znaczy jakbyśmy rozmawiali jakoś zamawiajac pokoje, postaraj się wyczuć intencje karczmarza, albo ogólnie takich osób. Wspominałeś doskonale, iż nei czytasz ich myśli, wiem, ale jednak pewnie łatwiej jakoś intencje wyczujesz - rzucił myślowo kompanowi.
- Jak dla mnie możemy się wcale nie zatrzymywać, tylko od razu pójść jej szukać - burknął pies.
- Ale ja tu jestem pierwszy raz - powiedział nagle Jack, rozglądając się dokoła jak zagubione dziecko.
W tym momencie Alfred nie wytrzymał i pod swoją psią postacią ruszył truchtem, rzucając coś w stylu: “sierota”.
- Tam, gdzie będzie najmniej cuchnęło, pewnie będzie najbezpieczniej - rzucił po chwili. - Może też złapię jakiś trop… chociaż w tym całym smrodzie tutaj… ohyda…
- Pewnie jakoś znajdziemy jakąś sensowną knajpę. Nawet takie miasta mają trochę lepsze dzielnice - odparł pieskowi wojownik, kiedy jechali rozglądajac się. - Obojętnie postrzegam owe kasyna, ale jednak Kate to inna sprawa. Jeśli jest szansa, że gdzieś, wedle okolicy, moglibyśmy odnaleźć, przynajmniej chwilę poczekamy. Faktycznie bowiem, może cokolwiek się uda jakoś odszukać - mówił tonem trochę przytłumionym. Jakby paskudna atmosfera miasta także średnio mu odpowiadała.
 
Kelly jest offline  
Stary 23-03-2014, 20:16   #20
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Jechali tak jakiś czas, aż Alfred usiadł przed jednym z lokali. Poczekał, aż Stephen i Jack się zatrzymają, po czym wbiegł do środka, otwierając drzwi łapą.
- O nie… gdzie on poszedł? - zmartwił się uzdrowiciel, zeskakując z siodła.
- Poczekajmy udając, że niczego nie wiemy. Może poszuł Kate - wyraził przypuszczenie. Jednak nawet kilka minut czekania nie przyniosła efektu.
- Dobra, wobec tego trzeba wejść. Popilnuj koni, bowiem mogą zwinąć nam. Idę zerknąć - ruszył ogladając się wokoło za Alfredem do wspomnianego lokalu.
Kiedy Stephen wszedł do przybytku, szybko okazało się, dlaczego Alfred tam wpadł. Rozkoszny zapach świeżo pieczonego mięsiwa unosił się w powietrzu, mieszając się z wonią dobrego wina. Zguba siedziała przy jednym ze stołów, w ludzkiej formie. Między palcami trzymał kryształowy kieliszek, wypełniony czerwonym płynem. Inni goście dziwnie mu się przyglądali.
- Zastanawiałem się, kiedy zdecydujesz się wejść - zagaił z uśmiechem. - Odprowadźcie konie do stajni. Zorganizowałem pokoje i posiłek.
- Jasne właściwie tego, eee, tamtego, dobra, eee - wyszedł mrucząc, jednak spojrzeniem pochwalił Alfreda - Jak dosyć się ucieszy. - Tyle jednak, ze sam także się ucieszył, ponieważ zapachy jedzenia woniały apetycznie, zaś lokal wydawał się dosyć schludny.
- Mości Jack - rzucił wesoło - wygrałeś swój los, Alfred załatwił tutaj pokój, widać się jakos zatrzymujemy. Ciekawe jednak, czy coś wyczuł, czy chciał się jedynie najeść, jednak tak czy siak pachnie ładnie - przyznał wspominając uzdtowicielowi, jakie właśnie tam były frykasy. - Konie posmakują siana wewnątrz stajni, zaś ludzie mięsiwa oraz wina wewnątrz lokalu - wziął się za prowadzenie ich rumaków do środka pomieszczenia dla koni przyjezdnych gości.
Stajnia okazała się maleńka, ale schludna. Nagle stóg siana obok którego prowadzili konie, zadrżał. Zwierzęta odskoczyły, potrącając młodzieńców, a ze stogu wyczołgał się mały chłopak. Zaczął przepraszać i zapytał, czy może zająć się zwierzętami.
- Eee… a potrafisz? - dopytał się Jack.
- Tak jest, panie! - odparł chłopaczek, kiwając energicznie głową, po czym przejął wodze i wprowadził konie w głab stajenki.
- Wobec tego Jak, idziemy na wyżerkę - skierowali się ponownie do lokalu do siedzącego Alfreda.
Stół zastawiony był przeróżnymi potrawami. Od wielkich pajd chleba ze smalcem poczynając, na aromatycznej zupie kończąc. Ani Stephen, ani Jack nie mieli pojęcia, jakim cudem, udało się gospodarzowi zorganizować tak krótkim czasie.
- Ile można czekać? - ponaglił ich Alfred. - Za chwilę mają podać kurczaka, na razie musimy zadowolić się tym.
- Jesteś naprawdę dobry w te właśnie klocki - przyznał jakoś rozglądając się wokoło. - Rzeczywiście jedzonko się przyda - klapnął sobie na krzesło przy stole. - Wyczułeś wiesz kogo? - spytał cicho Alfreda.
- Jeszcze nie… ale wydaje mi się, że jest gdzieś w mieście… albo niedawno była - odparł, popijając wino z kieliszka.
- Czyli chyba, jak rozumiem, musimy pozostać nieco w tym mieście, co więcej, poprzechadzać się licząc, iż uda jakoś ci się ją doskładniej namierzyć. Póki natomiast co, faktycznie trzeba cokolwiek przekąsić - uznał jakoś.
Poczas posiłku, przyglądało im się całkiem sporo osób. W sumie nie dziwota - Alfred wyglądał dość nietypowo. Wyglądał jak jakiś cyrkowiec, czy czarnoksiężnik? Chociaż Stephen nie był pewien, jak się tutaj ubierają cyrkowcy, czy czarnoksiężnicy. Jednak jedno wiedział na pewno. Szef tej kuchni mógł z powodzeniem konkurować z szefami zamkowych kuchni!
Nagle weszło do środka kilka osób. Roześmiani mężczyźli zamilkli, widząc nowoprzybyłych, a napięcie w sali nagle wzrosło.
- Aaa… gospodarz coś mówił, że ten stolik może być zarezerwowany - mruknął Alfred, chwytając kolejne udko kurczaka.
- Wobec tego przesiądźmy się gdziekolwiek, bowiem chyba nie masz ochoty na jakąś bójkę - odpowiedział Stephen wstając od stołu.
- O! Już skończyłeś? - ucieszył się. - Straszliwie dużo zostawiłeś! - dodał, sięgając po jego talerz.
W tym czasie do ich stolika podeszła owa grupka.
- Patrzcie, chłopcy. Jacyś turyści chyba zabłądzili - zagaił jeden z drabów do swoich kompanów. - Chyba nie wiedzą, że jeśli chcą tutaj siedzieć, muszą wykupić u nas pozwolenie…
- Hłe, hłe… dokładnie, szefie! - przytaknął zaraz jeden z przydupasów.
- Hmm… - mruknął Alfred, przełknąwszy kolejny, olbrzymi kęs (gdzie on to wszystko mieści?!). - Zdawało mi się, że słyszałem coś o tym… o takiej grupce małp, za której sprzątnięcie oferowana jest sowita nagroda… o grupce, która zaczepia wszystkie samotne niewiasty w okolicy…
- Aaa, mogłeś powiedzieć wcześniej - spojrzał mocno na neigo Stephen, który był wrazliwy na temat zaczepiania niewiast, jako chętny do rycerskiego stanu. - To przypadkiem oni? - spytał Alfreda oraz skinął na Jacka, żeby przesunął się na tył karczmy.
- A co wam do tego, co? - prychnął szef drabów.
Ich było ośmiu, a przeciwko nim Stephen i Alfred. Na Jacka nie mieli co liczyć, chociaż, jakby ich tak z zaskoczenia. Pewnie nie spodziewali się…
- Wiele - warknął Alfred. Stephen nie zauważył, kiedy jego towarzysz poderwał się z miejsca, skąd wytrzasnął miecz, ani jakim cudem, nagle znalazł się za przywódcą nieprzyjemnych jegomościów, z owym mieczem na jego gardle.
Wszyscy zebrani sapnęli ze zdziwienia.
- O matko… - pisnął Jack, omal nie spadając z krzesła, na którym jeszcze siedział.
- Czego chcesz? - zapytał cienkim głosem “szef”. Jego ludzie cofnęli się, dobywając broni, jednak byli zbyt zdezorientowani, żeby podjąć jakiegokolwiek działania.
- Teraz grzecznie mi powiesz, czy widziałeś w ostatnich dniach pewną uroczą damę… - Alfred wysyczał do ucha draba, mając właściwie obok swojego boku stojącego Stephena.
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172