Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-04-2014, 12:41   #21
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Chwilę potem siedzieli we czwórkę przy stole, popijając piwo i czerwone wino.
Okazało się, że przywódca drabów jest całkiem rozmownym i gościnnym gościem, jeśli się mu nieco pomoże (pogrozi). Po namowie Alfreda zaoferował, że zapłaci za ich posiłek i postawi dodatkowo kolejkę wszystkim zebranym. Nikt nie miał nic na przeciw.
- Ano widzieliśmy tu taką kilka dni temu - powiedział, spoglądając na Alfreda spode łba. - Przyszła od strony mokradeł, jak jakaś wiedźma… ale co my tam… laska… eee… kobieta - poprawił się szybko, widząc spojrzenie boga z innego świata - całkiem niczego sobie. Jeden z naszych nawet ją zaczepił… no ale się zrobiła burda, jak mu z laczka w przyrodzenie zasadziła. Zaraz zjawiła się straż… no a jak straż, to nam wiać. No i jak straż, to jak zobaczyli ładną la… kobietę, to ją pewnie do lorda zabrali. - Wzruszył ramionami.
- I co dalej? - zachęcił Alfred. Takiego chłodu Stephen jeszcze nigdy w życiu w niczyim głosie nie słyszał. I chyba drab również, bo wzdrygnął się i pospiesznie kontynuował:
- Nasz lord łasy na lask…obiety jest. Każe sprowadzać do siebie wszystkie ładne, niezamężne. Potem się z nimi bawi, a jak mu się znudzą, słuch po nich ginie… tak mówią! Ja nie wiem! - dodał, jakby zlękniony.
- Czy wasz lord ma jakiś przydomek? - spytał dziwnie spokojnie Stephen przerywając tamtemu wykład.
- Na mieście wołają na niego Garbarz… ale strażnicy zaraz obijają, jak ktoś tak powie… - odparł szeptem. - Panowie nietutejsi, ale pewnie słyszeli o naszym czcigodnym lordzie Bahraju - kontynuował głośniej. - Włada tym miastem. Jego przodkowie je stworzyli. Niestety lordowska mość jeszcze nie znalazł wybranki serca, czego mu serdecznie życzę.
- Tak chyba - mruknął Faeruńczyk - znam taką, która chyba by mu odpowiadała - pomyślał na temat babci leśnej, która pewnie nie dała mu się tak posrkromić[/i].
Chwilę jakby dymał, wreszcie rzekł.
- Jeśli pokrzywdził Kate, będą wołać na niego Rolnik - określił, zaś dostrzegając chyba pytające spojrzenie tamtego wyjasnił. - Będzie musiał chodować kury, żeby mieć jaja, bowiem swoich nie znajdzie na odpowiednim miejscu.
- Nie będzie mieć, jak chodować tych kur… - odparł Alfred, warcząc zupełnie, jak pies. - Panowie wybaczą… - dodał, wstając. Energicznym krokiem ruszył w stronę wyjścia.
- Jack, lecimy kastrować - krzyknął stojącemu dalej kompanowi oraz ruszył za wspaniałym Alfredem, jednak kiedy tylko uszedł, a wyszedł niemal zaraz po tym, jak zamknęły się za towarzyszem drzwi, boga z innego świata nigdzie nie było.
- Chwila! - zawołał za nim Jack. - Ale tak nie można… - dodał, również wypadając na zewnątrz.
- Wiem - przyznał wściekły Stephen. - Prysnął, ale może miał powód
- Alfred, gdzie jesteś? - wrzasnął wewnątrz myśli oraz doskonale wiedząc, że potrafi go świetnie usłyszeć.
Najwyraźniej został jednak zignorowany. Nie nadeszła żadna odpowiedź, żaden przekaz. Nie było i koniec. Tymczasem z gospody wyszedł ów drab… z towarzystwem. Stephen nie miałby szans przeciwko nim sam, na szczęście ci zaraz skierowali się gdzieś w miasto, nawet nie zerkając na podróżników.
Jack odetchnął głośno z ulgą, jednak zaraz ponownie zaczął się rozglądać.
- Ale… co do tego, to chodził mi o to, że nie wolno głośno wygrażać rządzącym miastem. Nawet, jeśli tego nie słyszą osobiście… - wyjaśnił uzdrowiciel.
- Wynosimy się stąd pędem - rzucił Jackowi. - Póki właśnie karczmarz nie oczekuje jeszcze opłaty za jedzenie oraz inne. Wolałbym jakoś wybyć, kiedy okaże się, jaki rachunek zaciągnął nasz nadgorliwy kompan. Wybywamy oraz zatrzymamy się gdzieś czekajac na niego - ruszył wedle miejsca pozostawienia swoich koni.
- Ale przecież już tamten zapłacił… - mruknął uzdrowiciel, idąc za Stephenem.
W stajni chłopak stajenny właście czyścił ich konie. Zwierzęta zajadały smacznie siano.
- Pewnie jakoś spostrzegłeś więcej, niżeli mi się chyba udało - mruknął pstrykając siebie samego po nosie - ale skoro tak, wobec tego pozostaniemy tutaj. Nie ma co kombinować, zaś karczmarz wie, że mamy dobre układy ze stroną oprychową. Dlatego powinien być niespecjalnie napastliwy Pogadajmy wobec tego, chodźmy do niego - podał propozycję Jackowi.
- Nie powinniśmy raczej szukać Alfreda? - zaniepokoił się uzdrowiciel. Jack w dalszym ciągu nie przywykł do “jego boskości”. Unikał Alfreda w psiej formie, a w ludzkiej jegomość pojawił się w sumie po raz drugi.
- Jasne Jacku, wobec tego powiedz, gdzie mamy go szukać, skoro go wcięło - wzruszył ramionami - odpowiedziałbym ci chętnie, że mamy iść albo tam, albo tam, ale nie wiem, gdzie, dlatego lepiej spokojnie.
- Oni coś mówili o tym lordzie? Jak on miał…? - mruknął pod nosem.
- Chyba właściwie nie chcesz iść tam do tego lorda? - odrzekł. - Przecież nie wiemy, czy Alfred tam poszedł, ponadto jednak potęgi Alfreda nie posiadamy, chyba, ze ty jakoś potrafisz. Proponuję spokojnie iść do gospody oraz czekać, jesli pragniesz czego innego, oczywiście wolna wola.
- Nie, nie! - wystraszył się Jack. - Może rzeczywiście lepiej poczekać na Inkwizytora i Dragona… - dodał pośpiesznie.
Wobec tego spokojnie weszli, usiedli przy rzeczonym stoliku, który zajmowlai dokładnie moment temu oraz czekali na karczmarza. Stephen liczył na to, ze karczmarz zobaczywszy, jak ogarnęli kilku nieciekawych zbirów, będzie łagodny przedstawiając ceny noclegowe oraz aprowizacyjne.

Na miejscu okazało się, że pobyt był już opłacony z góry na kilka dni. Nie martwili się więc noclegiem, ani jedzeniem. Jednak tego dnia postanowili wypocząć po długiej drodze.
Alfred pojawił się dopiero rano. I bynajmniej nie był w dobrym nastroju. Wpadł do pokoju, który zajmowali Stephen i Jack, po czym bezceremonialnie ich obudził.
- Nienawidzę tego świata! - oznajmił na powitanie, trzaskając drzwiami. - Ani zasad, które ci durni bogowie wymyślili!
- Tego tam, chcesz się położyć? - spytał uprzejmie Stephen siadając na łóżku. Dla Faeruńczyka chamskie budzenie nie było wielką nowiną. Kwestia przyzwyczajenia, jeśli się mieszka na zapadłej wiosce. Ponadto opłacenie karczmy sprawiło, że gotów był wybaczyć Alfredowi owe niesympatycznie wywrzaskiwanie dziwacznych kwestii. - Ogólnie powiem, że akurat Cell podoba mi się uaa … - wyziewał się solidnie siedząc jeszcze nago oraz powoli sięgając po swoje własne ubranie . - Właściwie jakiś problem masz, czy po prostu kiepski nastrój?
Bóg z innego świata rzucił mu ponure spojrzenie.
- Nie jestem pewny, ale chyba ją znalazłem - warknął. Chwila… on nie był pewny? A co z jego niesamowitym węchem? - Niestety nie mogę przejść obok straży, a nie chcą mnie wpuścić ani w tej, ani w psiej formie. A nie mogę ich po prostu zabić.
Przynajmniej tyle dobrego, iż miał jakieś ograniczenia, ale faktycznie, Kate należało wyciągnąć.
- Sprawdzimy najpierw, gdzie jest, potem wyciągniemy, jeśli jest. Powiedz po prostu, co wiesz, wtedy pokombinujemy jakoś
- Nic nie wiem! - warknął wielce niepocieszony, siadając na jednym z łóżek. - Nie wpuścili mnie, a trop do świeżych nie należał! Za dużo czasu zmarnowaliśmy po drodze!
- Gdzie ciebie nie wspuścili? - dopytał się.
- Do tej cholernej rezydencji… - warknął.
- Wobec właściwie tego, musimy wymyślić sposób na dostanie się tam - uznał spokojnie Faeruńczyk nie odpowiadając na nastrój Alfreda. Liczył jednak, iż poda konkretną bramę choćby, ponadto rezydencja mogła mieć wiele wejść. Jednak widocznie Alfred poza wnerwieniem niczego nie wiedział. - [i]Dostrzegam parę możliwości, jakaś publiczna audiencja, podłączenie się pod jakichś dostawców, wreszcie wywołanie zamieszania, choćby przez podpalenie sąsiedniego budynku.
- To może na aukcji? - zaproponował Jack. Kiedy na niego spojrzeli, uzdrowiciel pospieszył z tłumaczeniem. - Słyszałem, że możni w mieście są zapraszani na organizowane tu aukcje. Mają na nie wstęp jedynie szlachetnie urodzeni… i magowie. Pomyślałem, że można by tam zajrzeć… i może się nam poszczęści…? - zakończył niezbyt pewny siebie.
- Pomysł niegłupi - przyznał młodemu magikowi Stephen. - Jakby bowiem nie było, jesteś adeptem owej czarodziejskiej sztuki. Wobec tego zajrzyjmy tam, my zaś możemy udawać twoją ochronę, albo jakąś służbę.
Widać właściwie było, iż faeruński wojownik niepokoi się, co się mogło stać Kate oraz nadrabia nieco tęgawą miną.
- Służbę?! - obruszył się Alfred.
- Jakiś inny pomysł? Ewentualnie jeśli potrafisz przemieniać się, możesz spróbować stać się kobietą. wtedy udając żonę Jacka wejdziesz bez problemu, mnie spokojnie jest, kiedy odegram sługę - ładnie uśmiechając się powiedział mu faeruński, milutki wojownik.
 
Kelly jest offline  
Stary 08-04-2014, 09:40   #22
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Spojrzenie, jakie rzucił mu bóg z innego świata wystarczyło, żeby młodzieniec porzucił ten pomysł.
- Wobec tego zostaje przy sługach, powinniścmy przełknąć dumę dla uratowania kochanej Kate - uśmiechnął słodko się do naburmuszonego chyba lekko Alfreda.
- Nie poniżę się! Nie ma mowy! - protestował ten. - Idźcie sami… - warknął naburmuszony.
- Twoja obecność jest niezbędna, chyba jednak, że pewna dziewczyna imieniem Kate jest dla ciebie mało istotna? - powiedział trochę krzywiąc się na fochy Alfreda, który zachowywał się jak wymuskana damulka.
- Tutaj chodzi o zasady - odparł bezgłośnie, tak, że zdezorientowany Jack był wyłączony z rozmowy. - Tutejsi bogowie chcą mnie sobie ustawić. Narzucają zasady, których mnie nie wypada łamać. Chcą mnie upokorzyć. Ja się na to nie zgadzam. Z wielu powodów. - Westchnął cicho, wstajac z miejsca. - Coś wymyślę - rzucił na głos, wychodząc.
- Wobec właściwie tego, wystarczy poczekać na pomysły Alfreda, pewnie cokolwiek wykombinuje - uznał spokojnie Stephen spoglądając na magika Jacka.

Niestety nie było czasu na przeczekanie fochów Alfreda. Musieli działać, tym bardziej, że nie mieli “odpowiednich ubrań” (jak stwierdził Jack), ani czasu. Najbliższa aukcja miała się odbyć już następnego dnia, a na kolejną musieliby czekać kilka tygodni.
Zorganizowanie odpowiedniego odzienia okazało się nad wyraz proste. Schody zaczęły się na godzinę przed aukcją.
- To będzie dla nas szansa, żeby poznać hrabiego i dostać się do jego rezydencji - powiedział Jack. - J-jak p-powinniśmy się z-z nim porozumieć? - Wychodziło na to, że uzdrowiciel zaczynał się denerwować. I faktycznie, jak mieli zdobyć względy kompletnie nieznanego im człowieka?
- Eee, właściwie co ty mówisz Jack? Prosta sprawa, wchodzimy na audiencję, ale zamiast wyjść wślizgujemy się oraz poszukamy. dlatego własnie był potrzebny Alfred. Natomiast hrabia, kompletnie nie wiem co oraz jak. Wydaje się, że lubi panienki, więc możesz powiedzieć mu, zresztą prawdziwie, że jesteś lekarzem zajmującym się chorobami wenerycznymi oraz słyszałeś plotki, że coś tam tego, albo podobnego. Ogólnie jesteś super przy leczeniu kobiet, bowiem pojmujesz, inaczej facetowi jaja napuchną oraz poczernieja, jesli będzie uprawiał seks, keidy kobieta jest zarażona. Zaś zarażenie własciwie jest niepoznawalne dla niewprawnego oka. Będę twoim pomocnikiem. Nauczysz mnie do tego czasu jakichś podstaw oraz gestów - wykładał chłopakowi wojownik.
Uzdrowiciel patrzył na towarzysza z szeroko otwartymi oczyma. Najpierw jego uszy poczerwieniały, potem dopiero cała twarz.
- Tak się nie godzi! - zawołał, usiłując ukryć zmieszanie.
- Jesteś właściwie uzdrowicielem, chyba badałeś jakies kobiety. Dlatego godzi się, ponadto właściwie widzisz, jestem uczciwy, bowiem nie proponowałem, żebyś pozostawił mi takie badanie. Jesli jednak się uprzesz, chyba nie będzie innego wyjścia, wobec tego jaką decyzję podejmujesz właściwie Jack … - zaczynali jakoś go wkurzać, Alfred oraz Jack. Jeden mógł, ale nie chciał, drógi chciał, ale nie mógł.
- N-no to… może zróbmy tak, że ty będziesz mówić! O! - zaproponował niespodziewanie uzdrowiciel. - Nie podoba mi się cała ta sprawa…
- Niestety stary, nei zawracaj gitary - rzucił śpiewnie Faeruńczyk. - Jesteś doktorem, chyba, że nauczysz mnie wszytskiego, co potrzeba - właściwie akurat postanowił wykorzystać Jacka, skoro bowiem miał magię według Alfreda, może właśnie teraz wstydliwy medyk mógłby go nauczyć czegokolwiek. Jakby bowiem nie było, trochę czasu do audiencji mieli.
- W godzinę nie wyłożę tobie wszystkiego o położnictwie, czy toksykologi! - zawołał urażony. - Z resztą, moja wiedza opiera się głównie na magicznych aspektach uzdrawiania. Na przykład wizualizacja jest bardzo ważna… w sumie przy wszystkich czarach wizualizacja jest bardzo ważna… - mruknął pod nosem. - Jak chcesz kogoś uzdrowić, musisz wiedzieć, albo wysondować, co mu dolega. Później idzie z górki… oczywiście przy pomniejszych zakażeniach, czy chorobach.
- Fajnie chłopie, dlatego właśnie ty gadasz, natomiast co najwyżej mogę pomóc, jako sługa czy pomocnik. Jednak potem tak czy siak możesz mi zrobić owe lekcje magicznego czegokolwiek, żeby dało się coś poudawać wedle potrzeby - powiedział spokojnie Jackowi, niczym dziecku mającego mówić wierszyk na urodziny sołtysa.
Jack wyglądał, jakby coś jeszcze chciał odpowiedzieć. Otworzył usta, jednak po chwili je zamknął. Zagryzł wargi, po czym skinął głową.
- Postaram się - mruknął.
 
Kelly jest offline  
Stary 10-04-2014, 10:18   #23
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Nerwy, nerwy, nerwy.
- Tobie też tak gorąco? - zapytał zduszonym głosem Jack.
Stali przed budynkiem aukcyjnym, gdzie krążyło wiele osób. Niemal nikt nie miał na sobie niewygodnego stroju, który był wymagany (tym bardziej, że odcienie fioletu były w tym sezonie niemodne). Damy wyglądały jak barwne ptaki w swoich obszernych sukniach.
Budynek robił wrażenie. Odgrodzony był od ulicy skromnym (w porównaniu do budynku) parkiem, po którym przechadzały się pary. Dyliżanse co chwila podjeżdżały, wypuszczając kolejne osoby tuż pod schodami. Wszyscy powoli wchodzili do budynku, po prostu przechodząc obok barczystych ochroniarzy.




- Możemy jeszcze się wycofać - rzucił zduszonym głosem Jack, rozglądając się dokoła.
- Właściwie chłopie masz rację - przyznał spokojnie Jackowi słuszność rozglądajac się wokoło - jednak kolego pamiętasz, wymyśliłeś właśnie ten sposób dostania się, jeśli wykombinowałeś jakiś inny, chętnie posłuchamy - powiedział pełen przekąsu wojownik, bowiem niby jaką inną ideę mogliby wykonać.
- Zrobić podkop? - rzucił bez zastanowienia Jack. - Zorganizować porwanie? Włamać się? Cokolwiek? - Odetchnął dwa razy głęboko, kręcąc głową. - Ale fakt. W sumie to chyba najlepsze rozwiązanie… chociaż taka prośba o prywatne spotkanie z hrabią też byłaby niczego sobie. - Rozejrzał się jeszcze. - Od przyjścia przyglądam się aurom. Nic nietypowego nie widzę, chyba że ktoś swoją ukrywa. Nie wypatrzyłem na razie innych magów.
- Dajesz chłopie czadu - ścisnął Jackowi grabę. - Na aurach się nie znam, interesuje nas Kate, jednak jakby rzec, będziemy jakoś kombinować.
Stwierdziwszy, że nie ma co czekać, ruszyli do wejścia. Alfreda dalej nie było widać. Prędko też okazało się, że posiadanie odpowiedniego stroju nie wystarczy, żeby dostać się do środka. Dopiero przy wejściu, Stephen zauważył, że każda wchodząca para posiada zaproszenie, albo jest witana nazwiskiem. Ochroniarze też nie wyglądali zbyt zachęcająco. Wielcy, szerocy. Jakby mieli zasłonić wejście całymi sobą.
- Co teraz? - szepnął Jack, dalej idąc jak gdyby nigdy nic do przodu.
- Spokojnie zacznij kaszleć, wezmę cię na bok - odszepnął magikowi wojownik chcąc przepuścić kolejkę bez czynienia jakiegoś bigosu. Zwyczajnie bowiem, chłop się rozkaszlał, przeziębiony, czy cokolwiek. Dlatego postanowił chwilkę jeszcze odsapnąć przed wejściem, całkiem niewinnie wyglądająca chyba sytuacja. Przecież oczywistym idiotyzmem byłaby kradzież zaproszenia, bowiem osoba zaproszona mogła być znana. Ponadto chyba nie potrafili kraść oraz wchodzić bezczelnie mając lewe papiery, przynajmniej wojak nie potrafił, zaś Jack pewnie także nie wyglądał na takiego krętacza. Faeruńczyk myślał, że audiencja była ogólną, tymczasem dotyczyła tylko osób wybranych. Równie dobrze mogliby się po prostu włamać. Tutaj mógł pomóc Alfred, jeśli chcialby cokolwiek popracować. Zaczął więc wywoływać go myślami, skoro bowiem odbiera osoby obce, powinien usłyszeć wołanie - Alfred jesteś niezastąpiony obecnie, potrzebujemy zaproszenia audiencyjnego, czy mógłbyś je dostarczyć?
- A więc wydaje się tobie, że jestem psem na posyłki? - usłyszał Stephen tuż za sobą. Stał tam Alfred w swojej ludzkiej postaci. W ręku trzymał jakiś kartonik. - Chodźcie… - warknął, kiwając na nich ręką, po czym ruszył przodem, omijając spokojnie czekających ludzi.
- Wydaje jakoś mi się, że jesteśmy zespołem - odpalił dąsającemu się genialnemu Alfredowi. - Chcieliśmy wspólnie coś wykonać, albo więc każdy daje tyle, co może, pokazując, iż mu zależy, albo mamy Kate gdzieś - ruszył mocno za nim. - Chodź Jack, mamy chyba pomoc - rzucił kompanowi dosyć zadowolony, że pewna wpływowa osoba wreszcie ruszyła się oraz zechciała cokolwiek robić.
- Wpływowa, ale nie w tym chorym świecie. - Stephen usłyszał w głowie bardzo niezadowolony głos.

Kiedy Alfred przechodził obok ochroniarza, ten oczywiście go zatrzymał.
- Proszę pokazać zaproszenie! - burknął strażnik, spoglądając z wyższością na nieznanego mu człowieka. Bóg z innego świata zatrzymał się raptownie i spojrzał z góry (co było niesamowicie trudne, ponieważ mimo Alfredowego wzrostu, tamten przerastał go o głowę - duuuuuży człowiek!).
- Co to ma znaczyć? - zapytał spokojnym głosem Alfred. - Stephen, dlaczego ten człowiek zagradza mi drogę? - Spojrzał na młodzieńca, unosząc brwi. Zachowywał się jak jakiś szlachcic, albo co… bardzo rozpieszczony i w ogóle szlachcic.
- Jedynie dlatego, jaśnie panie, iż nie wie, kim jesteś - przyznał wojownik. - Wybacz wasza wysokość, prości ludzie, jak strażnicy, pewnie nie otrzymali informacji,że tak wysoko urodzony włodarz pojawi się na tym dworze. Pewnie biurokracja - wzruszył obojętnie ramionami nie mając pojęcia, co jest grane oraz jaki ma pomysł Alfred. Czy wiesz strażniku, kim jest ów szlachetny pan? - rzekł podniośle gwardziście. - Popatrz na niego, spójrz mu prosto w oblicze oraz powiedz, że nie wiesz oraz go nie puścisz - powiedział pełen nacisku mając nadzieję, ze Alfred choć pewnie nieco osłabiony, jednak powinien mieć wielką charyzmę oraz powinien spłaszczyć tamtego spojrzeniem.
- Bez zaproszenia nie wpuszczamy - odwarknął wielkolud.
- Ech… dosyć mam tej szopki - westchnął teatralnie Alfred. - Nie po to płynąłem taki kawał, żeby mi ubliżano… Stephen! - Wyciągnął w stronę młodzieńca rękę z kartką. Było to zaproszenie. - Wręcz to temu... jegomościowi.
- Proszę uprzejmie wasza wysokość - podał liścik strażnikowi. - Proszę bardzo szanowny pan pierwszy wchodzi - wskazał jaśnie Alfredowi wejście. Chyba jakoś powinien tamten uszanować zaproszenie.
- Ejże! To zaproszenie sprzed roku! Coś mi tu pachnie szwindlem... - Strażnik nie dawał za wygraną, a ludzie w kolejce spoglądali na to przedstawienie z irytacją i rozbawieniem.
- Jako prywadny medyk mości lorda, odradzam podobne traktowanie mości lorda - wtrącił się niepewnie Jack.
- A więc myślisz, że przypłynięcie tu trwa kilka dni? - obruszył się Alfred. - Stephen, wyjaśnij temu człowiekowi, ile mogą trwać podróże statkami! Przekaż także, że takie środki transportu, jak gryfy, są niewygodne. - Machnął ręką, obracając się.

Właściwie chciało się śmiać. Alfred okazał się nieprzewidywalną osobą, jednak skoro wepchnął go tak, trzeba było sobie radzić.
- Jako ochroniarz oraz sługa Jego Wysokości wyjaśniam ci strażniku, że może twój umysł nie ogarnia wielkich panów, ale po pierwsze, stoisz tutaj przed lordem. Strzeż się więc gniewu nie tylko jego, ale także swojego pana, który, jak widzisz, wystawił to zaproszenie. Powiedz wprost, powiedz głośno: uważam, że mój pan oraz władca tego miasta wystawił niewłaściwe, kiepskie, lipne zaproszenie. Powiedz właśnie tak, jeśli chcesz mieć kłopoty. Chyba jednak, iż uważasz, że twój pan nie pomylił się oraz miał prawo wystawić to zaproszenie kiedy chciał, dla kogo chciał oraz jak właśnie chciał - mówił podniesionym głosem chcąc postawić strażnika naprzeciwko autorytetu nie tylko nieznanego lorda, ale znacznie bardziej znanego jego łajdackiego pana. Zdawał sobie sprawę, iz większość osób to biedne, zastraszone istoty, które wyrzywają się na słabszych, ale gną wobec autorytetu. Wolałyby ponadto przeważnie zachować spokój oraz raczej ulegać, niżeli ryzykować. Liczył więc dokładnie na to, iż ten strażnik należał do tego pospolitego gatunku osobników. - Jego lordowska mość otrzymał zaproszenie od twojego pana i nic ci do tego, kiedy z niego skorzystał. Może kwestionujesz jego decyzje? - dodał autorytarnym, mocno podniesionym głosem. - Jego lordowska mość mieszka daleko. Zanim odpowiednio rozporządził włościami, zanim przygotował się, zanim wybrał oraz ruszył, zanim statek przewiózł go, zanim po drodze rozmawiał z osobami wysoko postawionymi, rzecz jasna upłynęło wiele czasu. Niewątpliwie szlachetny lord to nie prosty człowiek, który przychodzi natychmiast. Dlatego jeśli ci łepetyna miła przymknij się, odsuń oraz zasulutuj oraz proś czcigodnego lorda, żeby nie wspomniał twojemu panu na temat despektu, jaki własnie uczyniłeś swoja straszliwą głupotą, nieuwagą oraz brakiem właściwej postawy - gadał pewnie, co mu ślina na język przyniosła domyślając się, iż ględzenie, byle więcej, przy takich sytuacjach to absolutna podstawa.

Ochroniarzowi zrzedła mina i wyraźnie nie wiedział, co ma zrobić.Zerknął na coraz bardziej poirytowany tłum i na Alfreda, który tupał poddenerwowany nogą.
- Co to ma znaczyć? Wpłaciłem już pulę, więc może łaskawie mnie wpuścisz? - wysyczał Alfred, pokazując kolejny świstek.
- Aaa… tak. To już lepiej… - twarz osiłka rozchmurzyła się, kiedy spojrzał na dokument z trzema pieczęciami. - Przepraszam panie! Zapraszam.
- No nareszcie… - Alfred westchnął teatralnie, ruszając do środka.
 
Kelly jest offline  
Stary 23-04-2014, 22:34   #24
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Cokolwiek się działo, jakoś zadziałało, można właściwie rzec. Skoro Alfred ruszył do przodu, reszta dwuosobowej kawalkady posunęła się za nim. Jakby bowiem wyglądało, gdyby jaśnie łaskawość chodził bez swojej obstawy oraz jakiejś świty.
Wnętrze ukazało, że budynek w istocie był kiedyś teatrem, jednak dostosowano go do nowej roli. Zamiast krzeseł, czy ław, zostały tu ustawione stoliki, przy których każdy zasiadał. Były również loże na piętrze, gdzie kierowali się najwyżsi statusem, a zarazem najlepiej ubrani.
- Wskazać państwu miejsca? - zapytał ktoś za nimi, kiedy Alfred rozglądał się z wyższością po otoczeniu. Widać bóg z innego świata nieco za bardzo wczuł się w nową rolę, ponieważ nie zaszczycił owego ktosia nawet spojrzeniem.
- Oczywiście - skinął udający sługę mieszkaniec Faerunu. - Szlachetny mościpanie - ujął Alfreda uśmiechając się lekko dwuznacznie - Trzeba zająć miejsce - planował poprowadzić Alfreda, gdzie będzie trzeba, albo przynajmniej pokazać kierunek, gdzie powinni się udać za owym pytającym.
- Nie dotykaj mnie brudnymi rękoma! - obruszył się bóg z innego świata, wzdrygając się. - Jak śmiesz w ogóle mnie dotykać? Wskaż mi najbardziej prestiżowe miejsca!
Skonsternowany służący zroejrzał się niepewnie.
- Mogę prosić zaproszenie? - zapytał.
- Może pan, oczywiście - podał mu zaproszenie, ściskając wargi, żeby nie odpowiedzieć Alfredowi. Kwestia jednak ratowania Kate była istotniejsza, jednak pewnie niekoniecznie dla Alfreda. Brak jakiejkowiek kultury oraz chęci zapracowania sobie na szacunek, który okazywał, był istotny na tyle, że olałby go, gdyby nie łączył ich wspólny interes. Lubił pannę Kate oraz potrafił wstrzymać komentarze dotyczące postępowania innych, choc bywało niełatwe.
- Im lepsze miejsca zajmiemy, tym bliżej Kate - usłyszał Stephen w głowie słów, które niejako wyjaśniały sytuację i zachowanie Alfreda. - Prowadź do najlepszej loży, jaką macie - nakazał na głos bóg z innego świata.
- Eee… ale najlepsza loża należy do lorda i jego świty…
- Bezczelny chamie! [(chamie jako chłopie, na kogoś niższego urodzeniem)]
- Proszę się nie denerwować, panie… - rzucił szybko Jack, podchodząc bliżej i obracając się w stronę nieszczęsnego służącego. - Jako nadworny medyk mości lorda, proszę więcej go nie denerwować. To źle wpływa na jego zdrowie.
Po kilku minutach negocjacji, Stephen, Jack i oczywiście Alfred, zostali zaprowadzeni szerokimi schodami na wyższe piętro, ku lożom. Służący wprowadził ich po prawdzie nie do największej, najbardziej prestiżowej, ale do położonej nieco z boku, czego Alfred nie omieszkał głośno skomentować, jednak na nic lepszego nie mogli liczyć. W sumie i tak było lepiej, niż mogli się spodziewać.
Stephenowi wydawało się, że Alfred jest zadowolony, mimo że dalej był w swojej roli nadętego szlachcica, któremu majątek i poważanie uderzyły do łba. Kiedy bóg z innego świata zajął swoje miejsce, zaczął się rozglądać uważnie. Na razie byli w loży sami.
- Mam nadzieję, że król, ani Rada się o tym nie dowiedzą - jęknął Jack.
- Uspokój się, człowieku i siadaj obok - nakazał Alfred. - Stephen, stój za mną. Masz wyglądać groźnie.
- Groźnie, czyli wrednie oraz głupio. Potrafię doskonale - odparł cichaczem wojownik, który wypełnił polecenie Alfreda natychmiast zapominając jego poprzednią akcję. Skrzywił gębę oraz rzucał spojrzeniem typu: Odwal się koleś od lorda, bowiem skopię twoje jajca, potem podepnę je pod bociana, który poniesie je do ciepłych krajów. Czekał właściwie, co dalej się stanie oraz co to właściwie audiencja. Oczywiście jakoś kiedyś słyszał wspomniane pojęcie, lecz jak wyglądała audiencja przed rządzącym owym miastem panem? Szczęśliwie jednak główną gadkę miał robić Alfred, jeśli dałoby mu się ufać, tymczasem jego zadanie polegało na staniu oraz udawaniu oprycha. Łatwa kwestia, takie rzeczy przychodziły mu dosyć naturalnie. Dlatego właśnie stał niby obojetny, niby wredny, jednak przede wszystkim spoglądajacy wokoło.
Gdzieś w oddali rozległo się bicie dzwonów. Jack wyjaśnił Stephenowi kiedyś, że to dzwony w Świątyni Koła Fortuny, jednego z tutejszych bogów. Koło Fortuny miał ponoć cztery postacie, w czterech fazach szczęścia: człowieka na szczycie, człowieka, który spada w otchłań, człowieka na dnie i człowieka, który się z dna odbija. Dość wymowne, szczególnie, jeśli znajdowało się w mieście kasyn.
Jednak owo bicie dzwonów oznaczało, że nadszedł czas.
Ludzie zaczęli wchodzić do loży i zajmować miejsca, zerkając na Alfreda i jego świtę. Scena wyglądała jak każda normalna scena, z tym, że nie było na niej żadnych rekwizytów, a jedynie mównica. Po chwili wyszedł jakiś oficjalnie odziany jegomość i zajął miejsce za mównicą. Uderzył kilka razy młoteczkiem o blat, zwracając na siebie uwagę tłumu.
- Panie i panowie, zaczynamy licytację! - obwieścił, na co rozległy się oklaski.
- Jeszcze go nie ma… - syknął pod nosem Alfred, rzucając spojrzeniem na główną lożę.
- Właściwie jakby powiedzieć, nie wiem co tutaj licytują - cicho powiedział wojownik. - Natomiast rzeczywiście nie ma, jednak wiesz jak jest, niektóre osoby lekceważą sobie czas, bowiem wydaje im się, że przez to sa dostojniejsze - wyjaśnił Alfredowi Faeruńczyk, który dalej oglądał całe widowisko licząc na to, iż gdzieś dostrzeże znajomą dziewczynę.
- Pierwszym licytowanym przedmiotem jest piękna,inkrustowana masą perłową waza - zaczął mówić prowadzący. W tym momencie na scenę wszedł kolejny mężczyzna, który w odzianych w białe rękawiczki dłoniach, trzymał ową wazę. Z daleka mało dało się dostrzec, jednak niektórzy (w tym Alfred) byli przygotowani i używali lornetek teatralnych. - Jak państwo widzą, znajdują się na niej podobizny bogów. Niezwykły przedmiot. Cena wywoławcza, trzydzieści sztuk srebra.
Ludzie zaczęli licytować. Zdawało się, jakby niektórzy nie tyle chcieli kupić wazę, a po prostu chcieli rywalizować, pokazać, kto da najwięcej.
Impreza trwała w najlepsze. Wazę sprzedano za niemal trzy sztuki złota. Kolejne przedmioty przewijały się przez scenę, wyraźnie przyprawiając Alfreda o coraz większe poirytowanie. Sam też kilka razy coś licytował, jednak zawsze dawał innym wygrać, przewracając oczyma.
- Ech… mogliby w końcu pokazać coś godnego mej uwagi? - rzucił na głos, przybierając znudzoną pozę.
Minęło jeszcze sporo czasu, zanim pojawiły się cenniejsze przedmioty. W końcu prowadzący ogłosił przerwę i ludzie zaczęli się rozpełzać, chodzić, rozmawiać.
- Ach! Jeśli można... - podeszła do nich jakaś modnie ubrana kobieta. - Pan chyba nie tutejszy - rzuciła, patrząc na rozpartego Alfreda z góry.
- Zgadza się - odparł znudzonym tonem.
- Cóż za brak manier! - obruszyła się kobieta, co nawet zasłużyło na spojrzenie ze strony boga z innego świata.
- Z prostytutkami nie zwykłem rozmawiać, a żadna szanująca się dama w moich stronach pierwsza nie zaczyna rozmowy z obcym mężczyzną - rzucił, na co lico kobiety przybrało odcień szkarłatu. Gdzieś za jej plecami rozległy się chichoty, w akompaniamencie których odeszła.

Tymczasem jednak wojownik siedział cicho, bowiem cóż mógł zrobić.
- Alfred właściwie nie mnie ci mówić, jak masz się zachowywać, ale chyba łapiesz, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Nawet jesli tamta to faktycznie prostytutka, chociaż raczej wyglądała jak jakaś miejsowa dama. Inna kwestia, że właściwie nie musi to sobie przeczyć - przyznał przypuszczając, że owe miasto może byc istną kopalną znudzonych szlachcianek, które bawią się spokojnie na boku wedle klasycznej zasady: dlaczego wydawać pieniądze na panienki lekkich obyczajów, skoro identycznie można mieć zabawę ze wspaniałymi, szlachetnie urodzonymi oraz uczciwymi paniami. Właściwie jednak nie całkiem wiedział, co tutaj robią, albo na co czekają. Na jaką okazję, skoro mieli szukać Kate. Widocznie jednak Alfred miał jakiś pomysł, ostatecznie powinien nie tylko dysponować więlką mocą, ale także odpowiednią inteligencją. Jeśli właściwie prawdą jest że inteligencja stanowi odwrotność solidnego charakteru, Alfred powinien mieć iśćie mocną.
 
Kelly jest offline  
Stary 24-04-2014, 22:09   #25
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Przerwa coraz bardziej się przedłużała. Alfred, który odgrywał znudzonego szlachcica, co chwila narzekał, że tylko marnuje swój cenny czas.
W pewnym momencie obaj: Alfred i Jack unieśli nieco głowy. Oblicze uzdrowiciela rozjaśnił uśmiech. Spojrzał na Stephena i kiwnął głową.
- Idą - oznajmił.
Nieco mniej radosny uśmiech ozdobił twarz Alfreda. Przez chwilę z oblicza boga z innego świata dało się wyczytać złość, jednak szybko ukrył wszelkie oznaki niezadowolenia i tylko dziwne przeczucie mówiło Stephenowi, że Alfred z trudem powstrzymuje furię.
Zamiast się odzywać, skinął głową, potwierdzając słowa Jacka.
- Spokojnie, dowalimy komuś potem. Jeśli ktokolwiek skrzywdził Kate będziesz miał stanowczego rywala do sprania paru łajdackich gości - mruknął obserwując sytuację.
- Skrzywdził? - zdumiał się Jack.
- Zamknijcie się obaj - rzucił Alfred. - Za chwilę wznowią licytację, a wtedy zacznie się przedstawienie… Myślę, że obaj mamy rywala, jeśli chodzi o spranie łajdackich gości.
Trwało jeszcze chwilę, zanim jego lordowska mość zajął miejsca w loży wraz z całą świtą. Obok siebie usadził nikogo innego, ale Kate. Młoda kobieta wyglądała oszałamiająco w sukni i z upiętymi włosami. A przynajmniej Stephen miał nadzieję, że wygląda, ponieważ z tej odległości nie widział jej dokładnie.
Licytacja została wznowiona, zanim wszyscy wrócili na swoje miejsca. Widać czekano tylko na lorda. Teraz wszystko nabrało tempa, zaczęły się pojawiać coraz bardziej wartościowe przedmioty: od magicznych, przez kosztowne klejnoty, po artefakty.
- A teraz wystawiony przez szacownego lorda przedmiot! - oznajmił niespodziewanie prowadzący licytację i na scenę wszedł sługa z aksamitną poduszką. - Ten oto pierścień został wykonany ze zdumiewających, zachwycających materiałów! Cena wywoławcza to dziesięć złota!
Oferty posypały się, jednak Alfred, który do tej pory uczestniczył w licytacji w miarę aktywnie milczał. Większość licytujących odpadła, kiedy cena osiągnęła sto sztuk złota. Jednak na tym się nie skończyło…
- Mamy dwieście sztuk złota! Kto da więcej? - zapytał zasapany prowadzący, którego usta prawie się nie zamykały. - Mamy dwieście dziesięć. Może dwieście dwadzieścia? - spojrzał na zebranych. - Dwieście dziesięć po raz pierwszy… po raz drugi…
W tym momencie Alfred wstał.
- Pięćset! - zawołał. Zapadła cisza i wszystkie spojrzenia skupiły się na nim. Uśmiechnięty zerknął na Stephena. - Teraz się zacznie - powiedział rozbawiony.
- P-p-pięćset?! - zawołał zaskoczony prowadzący, zanim zdążył przywdziać maskę profesjonalizmu.
Nagle w loży lorda zapanował chaos. Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać. Stephen usiłował dopatrzeć się powodu tego zamieszania, jednak nie było to trudne. Otóż nie kto inny, ale Kate, stała nad lordem z szablą w ręku.



Niestety okazało się, że straż działa równie szybko i po chwili do loży zaczęło napływać coraz więcej zbrojnych.
- Dalej! - usłyszeli czyjś krzyk, najpewniej lorda, który wtulał się w fotel, spoglądając na stojącą nad nim uzbrojoną kobietę.
Kate wyraźnie się zawahała, po czym podrzuciła szablę, chwyciła ją nieco inaczej i skoczyła! Skoczyła z balkonu na dół! Lecąc chwyciła jednej z ozdobnych kotar, dzięki czemu miała nieco miększe lądowanie.
- Co tak stoicie?! Za nią!! - wydzierał się szlachcic, cały purpurowy na twarzy. - Chcę ją mieć żywą!
- Panowie pozwolą… - mruknął Alfred też w końcu wstając z miejsca. Wyglądał na nieco uradowanego zaistniałą sytuacją.
W całym tym wirze Stephen nie zorientował się, skąd bóg z innego świata wytrzasnął miecz. Młodzieniec nie zdążył powstrzymać go również przed skokiem.
Na dole Kate pędziła przez tłum, który się rozstępował przed nią, w stronę pustej już sceny. Wskoczyła na nią nieco niezgrabnie, jakby nie była w stanie normalnie się ruszać, po czym dopadła do porzuconej, ozdobnej poduszki i coś od niej oderwała. Alfred był tuż za nią. Niestety straż również nie próżnowała i już wybiegali na salę.
- O bogowie… - jęknął Jack, wytrącając Stephena z osłupienia.
Bowiem właściwie do tej chwili Faeruńczyk raczej jedynie obserwował. Trzeba rzec, że nie wiedział co się stało, co robi Kate, co planuje Alfred. Polubił jakoś dziewczynę podczas wspólnej wyprawy. Pewnie chyba jakoś leciutko dziwna była, ale dodawało jej to jedynie więcej uroku. Jednak pytanie: jakie miała plany? Skąd miał wiedzieć. Przyjacielem dobrym pozostała, czy stała się wrogiem? Lubił powiedzmy sobie, bardzo, jednak naiwniakiem nie był jakimś kompletnym. Jednak pewnie nie było na co czekać przy takiej sytuacji. Skoczył szybko za Alfredem. Ledwie udało mu się powtórzyć sztuczkę i zamortyzować upadek. Padł na ziemię i przetoczył się niezgrabnie, podrywając po chwili na nogi.
- Jack trzymaj się. Pożar! Pożar! Uciekać - wydarł się niczym potłuczony. Jednak wbrew pozorom miało to głebszy sens. Podczas tumultu, który gwałtownie się narobił, kiedy część uciekała, część tłoczyła się, większosć zaś kompletnie nie wiedziała, co się dzieje, okrzyk mógł spowodować jedynie większą ucieczkę, panikę, która bardzo skutecznie mogła utrudnić nadejście nowych strażników oraz nowych sił lorda.
Jako że Stephen biegł tuż za strażnikami, nie widział, co się dzieje na scenie. Doszły do niego jedynie głośne żądania, żeby Kate się poddała.
- Moja droga. Zdaje się, że to ja kupiłem ten pierścień - rzucił głośno Alfred. - Skoro tak bardzo go chciałaś, dlaczego nie licytowałaś?
- Odwal się w końcu! - ryknęła na niego rozjuszona kobieta.
Widocznie jakoś właściwie Kate się wkurzyła na Alfreda. Ogólnie pewnie się jej nie dziwił, lecz akurat biorąc pod uwagę burdel chyba lepiej było współpracować.
- Pożar - rzucił ponownie głośno, potem zaś gnał dalej na podest. Wprawdzie pewnie Kate miała go głeboko gdzieś, skoro wybyła sobie nie wspominając słowem oraz ogólnie olewając. Jednak jakoś cóż, skoro powiedziałaby, żeby się odwalił, dokładnie spełniłby jej milutką chętkę. Chciał pomóc oraz lubił Kate, ale nie planował się narzucać. Aczkolwiek skoro owi strażnicy mieli atakować, to trza nie trza, chyba konieczne byłoby wyciągnąć miecz. Aczkolwiek jednak lepiej chyba przedsięwziąć inne środki. skoro bowiem strażnicy pędzili tuż przed nim wystarczyło sięgnąć doskakując nogą do pędzącego mężczyzny podkładając zwykłego haka. Byłby już jakiś wyeliminowany, jakby zaś co, mógłby się tłumaczyć, iż wszystko spowodował przypadek. Ponadto atakując ostatniego biegnącego, prawdopodobnie uniknąłby jakiejkolwiek reakcji tych szybszych. Wszakże pędzący strażnicy skupiali się na Kate, zaś wokoło hałas uciekających, krzyczących, pewnie przewracających stoły czy krzesła ludzi był dosyć głośny. Właściwie ratunek dostrzegał następujący: skoro pojawić się mogą następni strażnicy, trzeba unieszkodliwić tych na miejscu, potem zaś uciec wykorzystując ogólny bałagan.
- Nie wtrącaj się. Weź medyka, spotkamy się w gospodzie - usłyszał w swojej głowie Stephen. Tymczasem Alfred wykonał przedziwny taniec, jakimś sposobem rozbrajając Kate i znajdując się za nią. Po celnym ciosie boga z innego świata, młoda kobieta padła bez przytomności na ziemię.
- Ha! Dziękujemy za pomoc - odezwał się jeden ze strażników.
Nagle Alfred chwycił Kate, bezceremonialnie zarzucił ją sobie na ramię i ruszył biegiem za kulisy. Wściekły okrzyk strażników świadczył o tym, że bynajmniej nie takiej pomocy się spodziewali.

Wobec własciwie tego powstrzymał się przed hakiem.
- Jack spadamy - wrzasnął głośno do akademika, który usiłował zbiec na dół ze swojej loży. Ruszył pędem starając się wmieszać w grupy uciekających, opuszczających salę ludzi.
Stephen czuł, że muszą się szybko wynieść. Za dużo osób widziało ich z Alfredem, więc logicznym było, że następnymi do pojmania będą on i Jack. Uzdrowiciel był cały blady. Nie widział, co się działo na scenie, jednak z całą pewnością wiedział, że mają kłopoty.
- Za mną - powiedział, kiedy Stephen się z nim zrównał, po czym popędził przed siebie, bynajmniej nie do wyjścia, ale gdzieś w bok. Natomiast jakby lekko zdziwiony inicjatywą Jacka wojownik posłuchał oraz popędził za nim. Kto właściwie wie, może adeptus miał swoje magikowe kombinacje, które właśnie wszystkim jajkoś pomogą? Ponadto pewnie liczył, że jednak Kate także wyjdzie cało, choć by przez wzgląd na dawną wspólną wędrówkę.
W ten sposób do dotarli gdzieś z boku, do okna, które Jack spróbował otworzyć.
- Uri, nie mówiłeś, że nie da się tego otworzyć - syknął uzdrowiciel. Z drugiej strony, na parapecie siedziała ruda wiewiórka, spoglądając na niego jakby przepraszająco. A więc to tutaj skrył się jego chowaniec!
- Dlatego jakoś spróbujemy rozwalić, przesuń swoją przyjaciółkę, albo raczej poproś, żeby się odsunęła, będzie się sypało - zaproponował miło Faeruńczyk po prostu nie chrzaniąc się, tylko łapiąc jakieś krzesło lub cokolwiek mogącego stłuc szybę.
Wiewiórka skinęła łebkiem, po czym zeskoczyła i czmychnęła kawałek dalej. Stephen wziął zamach i… w tym momencie zza rogu nadbiegło kilka osób.
 
Kelly jest offline  
Stary 09-05-2014, 18:49   #26
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Koniec sesji.

Kontynuacja w:
Krwawy Skarb
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172