Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-02-2014, 21:15   #1
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
[L5K] Pieśń Fortun.

Swego dziada, Jitsuyoteki Kōtoku-sama, daimyo swej rodziny, kojarzyła tylko z obrzeży swego życia. Choć był jej panem, miała tylko kilka wspomnień, w którym dziad cokolwiek mówił. Pierwsze, dawniejsze, było strasznie stare: mogła mieć wtedy sześć czy siedem lat.

Bawiła się z siostrą, Sakurą, w chowanego. Z początku wszystko szło dobrze, lecz później mała Komiko – gdy ich starą niańkę zmorzyła senność – spróbowała ukryć się w pokojach gościnnych. Zdawało się to dobrym pomysłem: pokoje gości od dziedzińca dzieliło tylko kilka shoji. Tyle, że nigdy wcześniej nie była w tej części zamku i gdzieś zbłądziła.

Między jednym zakrętem a drugim zdała sobie sprawę, że nie umie wyjść. Najpierw ją to przerażało i chciała krzyczeć, ale poskromiła to. W końcu była – miała być – samurajem... a poza tym, krzycząc, pozwoliłaby siostrze wygrać. Kluczyła pustym, wąskim korytarzem. Strażników albo nie było, albo ją przepuścili. Wreszcie, gdy dziewczynce wydawało się, że zupełnie zgubiła drogę, zobaczyła dwie małe szczeliny w drewnianej ścianie. Kiedy przystawiła do nich oczy, po drugiej stronie zobaczyła małą komnatę, a w niej swego dziada.

Choć chciała porzucić ciemny, wąski korytarz, to czuła, że nie może po prostu wyjść z ukrycia i zawołać do pana Jitsuyoteki, bo przecież Ojīsan-sama mógłby (nie! - musiałby!) się rozgniewać. Jednocześnie bała się odchodzić dalej krętymi korytarzami: mogła się jeszcze bardziej zgubić, a słyszała, że bushi jej rodziny czasami znajdywali wśród krętych korytarzy zasuszone zwłoki nieszczęsnych włamywaczy. Postanowiła więc zostać tam, pod komnatą, i czekać, aż zjawi się w niej ktoś inny.

Zrazu niewiele się działo. Ale później zauważyła u progu komnaty kogoś, kogo się nie spodziwała. Asano! - jej przyjaciel z najmłodszych lat, którego wysłano w naukę do Kakitów, u rodziny jego matki. Teraz wrócił z Akademii Kakita: i najwyraźniej pan Kōtoku wezwał go na rozmowę. Gdy rozsunął drzwi i wszedł do środka, od razu uczynił głęboki pokłon. Daimyo odwzajemnił ukłon krótkim skinięciem i przyzwolił, aby spoczął.

Zaczęło się niewinnie. Starzec pochylił się trochę, spojrzał w jego twarz. Powoli przesuwał wzrok, Skrzywił się, patrząc w jego oczy. Młody bushi miał przeczucie, że próbuje go ocenić.

- Co jest sednem Drogi? - znienackazadał pytanie pan Jitsuyoteki.
- Poświęcenie... - zaczął niepewnie. - Żeby inni mogli...
- Iye – daimyo przerwał. Mocno, rozkazująco jak trzask wachlarza, którym czasami podkreślał swoje słowa – Fortuny, Kakitę przysłali... - zamarudził, spoglądając wściekle na młodszego samuraja.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Ciągnęło się to dość długo. Jego pan odezwał się już po tym, jak Asano zaczął się zastanawiać, czy aby milczenie nie oznacza przyzwolenie na zabranie głosu.

- Nie jesteś Synem Niebios. Nie jesteś Bayushi-kami. Nie jesteś Czempionem – odliczał powoli, sucho. Pewnie takim samym tonem nakazywał tego ranka naprawy zamkowego dachu. - Cokolwiek poświęcasz, należy do daimyo. I przodków. Dla ciebie to giri. Giri – powtórzył głośniej, jakby bushi mógł niedosłyszeć. – A jeśli usłyszę, że poświęcasz giri, to ja poświęcę jednego ze swych shugenja. Czy. To. Rozumiesz?

Młody bushi gorączkowo przytaknął, więc Kōtoku kontynuował.

- Pamiętaj, zawsze pamiętaj, że jesteś bushi. Nie mów, że robisz coś, bo „ktoś musi”. Innych nie przekonasz. A jeśli przed własnym Klanem potrzeba powodu, nie ma miejsca na lojalność. I nie mów, że rozumiesz rolę Klanów. Nie twoja rzecz rozumieć. - Złagodził ton. Odłożył wachlarz, rozluźnił trochę seizę. - Zostaw to świętym mężom... - Urwał na chwilę. - Fortuny, idź już. Czuję się, jakbym na jakieś ukiyo-e Żurawi krzyczał.

Asano tylko na to czekał. Wymamrotał pierwszą formułkę, jaka przyszła mu do głowy, skłonił się, rakiem wyszedł z pokoju i pogonił ku palankinowi co sił w nogach. Komiko mu zazdrościła: skulona po drugiej stronie ściany, nie odważyła się wyjść i narazić na gniew surowego, sędziwego bushi. Godziny mijały, a mała sala – jak na złość – nie chciała się opróżnić. Wreszcie, wbrew całej swojej woli, zasnęła.

Obudziła się już na własnym futonie. Później dowiedziała się, że służący znaleźli ją śpiącą i zanieśli do domu. Spodziewała się, że przyjdzie milkliwy pan Katō, karō jego dziadka, i ją zabierze do daimyo, albo że chichi-ue ją surowo zgani, ale nic takiego się nie stało. I właśnie to – poczucie, że ją testują – martwiło ją najbardziej.

Nigdy więcej nie bawiła się już w chowanego, chyba że daleko poza Shiro no Jitsuyoteki.

***

1. dzień miesiąca Księżyca, rok 1018, Shiro no Jitsuyoteki.

Drugi raz ujrzała komnatę daimyo dopiero kilkanaście lat później. Wtedy nie była już Komiko, tylko Sumiro. Była shugenja. Była pełnoprawną Shosuro. I była Szmaragdową Namiestniczką.

Komnata była tak mała i tak ascetyczna, jak ją zapamiętała. Kilka tatami, stojak na daisho, a pod ścianą stary, ceremonialny pancerz pod, służący za ołtarzyk przodka. Jeśli się nie myliła, to przez szpary w hełmie lata temu obserwowała rozmowę dziada i przyjaciela.

Nic się nie zmieniło, oprócz samego pana Kōtoku. Lata nie obeszły się z nim łaskawie: był znacznie drobniejszy niż przed laty, a całą twarz pokrywała mu gęsta sieć zmarszczek. Słyszała też, że był już przygłuchy. Jednak lata nie stępiły ostrości jego rysów, siedział tak samo sztywno jak zawsze i chyba ani myślał hołdować zwyczajom i odejść do klasztoru.

Jitsuyoteki Sumiro weszła do komnaty daimyo powoli i z godnością, poruszając się - mimo młodego wieku - naturalnie dostojnie, a powaga aż bije z każdego skrawka jej ciała. Pilnie wezwana przez swego daimyo nie pozwala sobie na utratę godności i choć krztyny panowania nad sobą. Prędko odpowiada na wezwanie zjawiając się u swego dziada.

Sumiro nie uchodzi żaden szczegół z wyglądu daimyo jednakże jej twarz jak zwykle ani drgnie. Zgięła się w eleganckim pełnym szacunku ukłonie, dokładnie takim jaki należy w tej sytuacji oddać.

Krótkim, oszczędnym gestem kazał jej się podnieść. Równie krótko skinął jej głową. To znała. Ale potem.

- Czy jadłaś już dziś ryż? - spytał z jakąś niezwyczajną troskliwością. W kącikach ust tlił się łagodny ciepły uśmiech... i tylko wąskie oczy pana Jitsuyoteki pozostały niewzruszone.

-Nie, Kotoku-sama - odpowiedziała Sumiro i ledwo zauważalnie się uśmiecha przyglądając się swemu dziadowi. Była bardzo piękna urodą, oraz dojrzałą i świadomą nad swój wiek. Jednakże przypomina sobą bardziej marmurowy posąg niźli żywą czującą kobietę.

Pan Kotoku trzasnął ostro gunsenem i szczeknął w stronę shoji:

- Przynieście ryż!

Kilka sekund później shoji rozwarło się, a do pokoju weszła służąca. Skłoniła się obojgu samurajów, postawiła przed panią Jitsuyoteki miskę ryżu, skłoniła się znowu, rakiem wyszła z pokoju i zasunęła ścianę.

- Jedz, dziecko – polecił Sumiro ojciec jej ojca. - Pewnych nowin - niech Ekibyogami strzeże - nie należy przyjmować z pustym brzuchem.

Było coś wilczego w stroskanym uśmiechu, zimnych oczach oraz tym, że od początku rozmowy nawet przez chwilę nie spuścił jej z wzroku.

Sumiro nie wyrzekła ani słowa z szacunkiem przyjmując postanowienia swojego daimyo. W ciszy i spokoju zaczęła spożywać przyniesiony jej ryż nie uraniając ani ziarenka z powrotem do miseczki. Mimo to dało się wyczuć, że całkowicie skupiła uwagę na daimyo cierpliwie czekając aż ten zacznie mówić.

Daimyo ścisnął wargi. Gęsta sieć zmarszczek w kącikach ust się pogłębiła. Ale przez chwilę pozwolił jej jeść. Dopóki nie nachylił się trochę z seizy...

- Sumiro-chan – Mówił, jakby byli blisko, ale nagle zabrzmiało to oschle i formalnie. - Kasumi zniknęła. – Podbródek nawet mu nie drgnął. Mówił sucho, jakby to dotyczyło >kogoś obcego<. - Makoto-hime poroniła i zasłabła w połogu. Wiesz, co to znaczy?

Wiedziała. Ale i tak spadło na nią to jak grom: jej siostra zniknęła?, jej mała kuzynka zasłabła?

Przełknęła ślinę, skinęła głową.

- Poślubisz Jednorożca – W tej jednej chwili Kotoku wyprostował się i gładko wszedł w ten szczekliwy ton, którym wydawał rozkazy. - Wydasz na świat dziedzica rodziny. I, jeśli Fortuny pomogą, znajdziesz Kasumi.

Sumiro nieznacznie pobladła, a może raczej jej twarz nabrała dziwnego szarego koloru, bo blada była i tak od urodzenia.

- Oczywiście Kotoku-sama. Spełnię twą wolę. - Odparła gładko. - Czy mogę dowiedzieć się czegoś więcej o tym - Jitsuyoteki trzasnął wachlarzem, próbując jej przerwać, ale Sumiro mówiła dalej. - Jednorożcu?

Ściągnął wargi lekko, ale – dla Sumiro – zauważalnie bardziej niż wcześniej. Był zły.

- Jednorożcu? Jednorożcu? - obrócił słowa w ustach. Zabrzmiało to równie oschle jak trzask jego wachlarza. - Krew z twej krwi, ciało z twego ciała, może umrzeć, a ty... - Gdy brał głęboki wdech, oczy nabiegły mu krwią. Sumiro poznała, że to ostatni moment, aby coś zrobić, zanim daimyo uniesie się i nabierze retorycznego impetu.

Jakaś iskierka spontaniczności i przekory w niej chciała, by daimyo się uniósł. Odbierał jej wszak wolność. Wolność! Pracowała latami, by hojnie ją nagrodzono wymarzoną od dzieciństwa posadą będącą jednocześnie jej powołaniem. A daimyo…. daimyo…

Skłoniła pokornie głowę na znak poddania opanowawszy się.

- Wyżej stawiasz płoche szczęście i obcego nad rodzinę i krewnych. Myślisz, że ci wolno. - Nabrał tchu jeszcze raz. – Bo wolno. Wolno cesarskim namiestnikom. - Spojrzał na nią, ale już zupełnie razem zupełnie inaczej: jakby w pokłonie rozciągnięta była zupełnie obca osoba, a nie jego własna wnuczka. - Jeśli chcesz być tylko Szmaragdową, czyń tak – Wycedził, już zimno i powoli. - Ale nie będzie tak czynił żaden Jitsuyoteki. - Pozwolił, żeby zawoalowana groźba zawisła w powietrzu.

Sumiro nabrała powietrza i wypaliła zaskoczona własną śmiałością:

- Czyż Jitsuyoteki. to tchórze, by po dwóch nieszczęśliwych zdarzeniach bratać się z Jednorożcami? Czyż nie potrafimy sobie poradzić z własnymi problemami, tylko musimy przyjmować do naszego rodu obcych? Zrobię jak sobie życzysz Kotoku-sama. Jednakże sądziłam, że nasz ród jest silniejszy. Widać dzieje się gorzej niż myślałam. Tak źle, że nawet odwołujesz się do pomocy Szmaragdowej Namiestniczki. Kotoku-sama jak wiesz mogę pomóc rodowi jedynie na tyle na ile pozwolą mi obowiązki.

Pochylił się lekko ku niej, knykcie zacisnął na wachlarzu, zmrużył lekko oczy... ale, o dziwo, nie wybuchnął. Na tyle, na ile Sumiro oceniała z jego postawy, pytania i zuchwałość go zbytnio nie rozzłościły: ale był zbyt apodaktyczny, żeby puścić płazem urazę.

- Ta osoba myśli, że jej potomkowie upili się sake... - podsunął jej pretekst-usprawiedliwienie.

Zawahała się, ale ostatecznie lekko przytaknęła mu. Widziała, że nie był kontent, lecz jakiś pozór poprawności relacji został zachowany.

- Skoro Kotoku-sama stawia sprawę jasno, i za najważniejsze uważa odnalezienie mej siostry, to niezwłocznie się tym zajmę. Koleje losu są nieodgadnione. Być może radykalne kroki wcale nie będą potrzebne. A ja nie uchybię memu panu nie przestrzegając obowiązków namiestnika w należyty sposób.

Skinął głową krótko.

- Kasumi-san zniknęła, gdy gościła u Lwów, przy Shiro no Heiryoku. Wpierw odprawiła służących. Potem, w środku miesiąca Doji, zniknęła. Wiesz, jaka była. Wiesz, że uczyła się Butei. Wiesz, że umiałaby zginąć z oczu – znów mówił tylko o suchych, oschłych faktach. - Więcej nie wiem, bo pan Matsuhiro nas nie miłuje. Nie zgodzi się podjąć kogokolwiek z nas. Prowokację zwęszy. - Przez cząstkę sekundy marszczył lekko nos. - Ale będą musieli przyjąć namiestniczkę i jej yoriki. O to proszę. Uczyń swym yoriki tego, kogo wskażę. I pojedź z nim tam, do ich zamku.

Zamilkł na kilka sekund. Dość długo, żeby shungenja mogła pytać, dość krótko, by cisza się nie dłużyła. Nie zapytała.

- Wyjdziesz za mąż, bo ojciec cię przyrzekł – powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Źle się stało, ale nie złamiemy przysięgi.

Dopiero wtedy Sumiro skinęła głową na znak, że zrozumiała, po czym milczała przez długą chwilę.

- Kotoku-sama, czy pozwolisz mi odejść bym jak najszybciej zajęła się moimi obowiązkami? - - Spytała w końcu, nie mogąc już znaleźć słów.

Zgodził się.

ranek, 15. dzień miesiąca Księżyca, rok 1018, ziemie nieopodal Kenson Gakka.

Trwała piękna wiosna. Było już dawno po roztopach: teraz, z ciepłym powietrzem, zaczęły kwitnąć przydrożne kwiaty wiśni.

Jeszcze kilka dni wcześniej Sumiro piękno natury cieszyło. Radość trudno było jednak zachować, jadąc stępa po pylistej, polnej dróżce. Wystarczyło, że koń mknącego przed nią Daisuke wzbijały w powietrze kłęby duszącego pyłu. Wystarczyło, że często jechali pomiędzy polami ryżowymi, które – jak na złość – wiosenną porą okazały się idealnym lęgowiskiem dla much i komarów wszelkiego asortymentu. Wystarczyło wreszcie, że już piąty dzień nieprzerwanie jechali ku Shiro no Heiryoku. Rygor podróży – połączony z jej własnym rygorem modlitewnym – zaczynał dawać się we znaki młodej shugenja.

Taka była dola podróżującej namiestniczki. Nieraz spała jak któryś z Bonge, gdy zdarzyło jej się źle ocenić dystans między zamkami i błąkać się po nocy. Jednak – zazwyczaj – nie musiała ścigać ułusu Jednorożców.

Kami nie pomogły. Efemeryczne, lekkie duchy powietrza przelatywały wszędzie wokół niej, ale kiedy mówiła do nich, odpowiadały jej tylko mgliste impresje znużenia, od których kręciło jej się w głowie. Duchy wody ze strumieni milczały, zaś kami ognia z wygaszonych ognisk umarły już, gdy palenisko się ochłodziło. Pozostało jej tylko rozmawiać z duchami ziemi w roślinach. Te dawały odpowiedzi chętnie – starczało, że rozlała u korzeni drzewa trochę sake na ofiarę – ale były zbyt bezpośrednie, żeby zbytnio jej pomóc. Czy przejeżdżali? „Przejeżdżali.” - szumiały drzewa. Ilu? „Trzydziestu.” Jak wcześniej: czyli ten, kogo ścigała, się nie odłączył. Kiedy? „Trzykroć zaszła Pani Słońce.” Dokąd odjechali? „W stronę wierzby.” - i tu Shosuro szukała wzrokiem tej jednej, jedynej wierzby na horyzoncie. Więcej dowiedzieć się nie zdołała.

Shinjo-sama mógł oddalać się z każdą chwilą. Chwilami łapała się na tym, że aby znaleźć w sobie determinację, żeby jechać dalej, recytowała bezgłośnie powody, dla których ścigała Jednorożce. Powody...

Meyo, Honor: bo Kasumi, jej siostra, miała tego samego pana.

Makoto,Szczerość: bo powiedziała swemu dziadu, Kotoku-sama, że ją odnajdzie. I jeśli tylko mogła zbliżyć się do Shiro no Heiryoku tak, by nie wzbudzać Lwich podejrzeń, to chciała wykorzystać tą okazję. Pogoń za Jednorożcami, które gnały w kierunku zamku, była tak samo dobrym pretekstem, jak każdy inny.

Chugo, Powinność: bo była Szmaragdową Namiestniczką. Shinjo Subutai i jego mały ułus potrzebowali rąk do pracy: i nieświadomie najęli ronina-mordercę. Jej obowiązkiem – jakkolwiek błahym – było go pojmać.

I, czego nie chciała przyznać, trochę z innych, osobistych powodów: Shinjo-sama był krewniakiem jej narzeczonego. Może mógłby powiedzieć jej sporo więcej niż Bayushi Kotoku.

wieczór, 15. dzień miesiąca Księżyca, rok 1018, łaźnia w Kenson Gakka.

Miasto Kenson Gakka było duże, ciasne i tłoczne. Źle się w nim czuła: zwłaszcza teraz, gdy zbliżał się Festiwal Skromnego Żółwia. Pani Sumiro nie miała głowy dla zwojów opisujących historię Klanów, ale i ona wiedziała, że niedługo Akodo będą świętować dzień, w którym przed wiekami wydarli Lekcję Pokory z rąk Bayushi i szczypiec Skorpiona.

Przejeżdżała przez miasto tylko dlatego, że Shinjo Subudai, którego próbowała doścignąć, przegnał przez nie swoje rumaki. I trochę dlatego, że po dniach niewygody potrzebowała wreszcie skorzystać z łaźni. Gdyby Lwy ze Shiro no Heiryoku sprawiły, że postrada głowę, nie chciała zhańbić rodziny nieprzystojnym wyglądem.

A po długim dniu, ciepła i bezpieczna kąpiel – yoriki stali pod drzwiami – była dokładnie tym, czego potrzebowała.

Rozluźniona, z przymkniętymi oczyma, ze służącym lejącym jej gorącą wodę na plecy, nie zauważyła, jak jakaś ktoś – w czarnej piżamie – wspina się na duże, jedyne okno sentō. Nie zauważyła, jak sięga po dmuchawkę i przystawia ją do ust. Sumiro ocknęła się – i zerwała z miejsca – dopiero, gdy poczuła ból.

To był pierwszy raz, kiedy do niej strzelano.

Zabolało, zapiekło, ale otrząsnęła się z tego.

Spojrzała. Tam, na oknie, dojrzała jakąś sylwetkę. Wrzasnęła. Zaczęła snuć pieśń dla kami. Woda zawrzała. Służący – oparzony parą – wrzasnął, odskoczył i skulił się w kącie. Ninja – to był ninja? - rzucił w nią shurikenem, ale spudłował w kłębach pary. Z wejścia dobiegł łoskok, gdy jej yoriki wpadali do środka. Wreszcie zawładnęła duchami z pary: i chlusnęła nią w napastnika. Ten spróbował zeskoczyć z okna, ale chyba nie zdążył. Z zewnątrz dobiegł stłumiony krzyk.

Potem wszystko się uspokoiło.

Dwaj roninowie, Daisuke i Aito, jej yoriki, byli już w środku.

- Shosuro Sumiru-sama...- Daisuke ukłonił się z przesadną rewerencją. Nie patrzył jej w twarz: kiedyś raz spróbował, ale wystarczyło jedno spojrzenie na oczy Sumiro, by się wzdrygnął i spuścił wzrok. Gardziła nim za to. - Co się stało? Co robimy? - Zauważyła, że nadal trzymał dłoń na tsubie.

Dopiero teraz dotarło do niej, ile hałasu uczynili. I że niedługo ktoś przybiegnie, żeby sprawdzić, co się stało.

Para zaczęła się ochładzać. Krople wody zaczęły spływać po odsłoniętych piersiach Shosuro. Jej kimono, nasiąkające teraz wodą, wisiało nieopodal.

Jeśli czegoś nie zrobi, zobaczą ją taką: stojącą nago, z kroplami wody spływającymi po odsłoniętych piersiach, w towarzystwie swych dwóch yoriki. Ze strzałką z dmuchawki rozrzuconą gdzieś na podłodze i ze złamanym shurikenem gdzieś dalej. Nade wszystko: stojącą w łaźni, z której odparowała większość wody.
Na dodatek zaczynała się czuć coraz gorzej – czyżby strzałka była zatruta? - a poparzony heimin nadal kłębił się w kącie.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 03-03-2014 o 21:55.
Velg jest offline  
Stary 20-02-2014, 04:00   #2
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Sumiro złożyła ręce na piersiach i spojrzała surowo na swoich yoriki. Nim jednak do nich przemówiła warknęła na służącego, by przyniósł jej nowe kimono i doniósł wody. I zajął się sobą, bo już mu się bąble robią.
-Aito znajdź jak najszybciej jakiegoś znającego się na rzeczy znachora. Nie mam czasu na zatrzymywanie się, i kurowanie. Strzały ninja były zatrute. Zawiadom również właściciela o tym co się stało. Chwilowo jednak zamierzam dokończyć przerwaną kąpiel. A teraz odejdź.
Wszystko to powiedziała chłodno i spokojnie, na wdechu, jak miała w zwyczaju, cokolwiek się działo bardzo rzadko wytrącało to Shosuro Sumiro z równowagi.
-Daisuke ty tutaj zostań, na wszelki wypadek. Nie za drzwiami tylko tutaj. Zamierzam dokończyć kąpiel nie niepokojona przez ludzi w czarnych piżamach. Możliwe, że przyda mi się twoja pomoc.
Po czym przystąpiła do toalety oglądając rankę i z braku lepszego pomysłu przemywając ją wodą. Nic sobie nie robiła z towarzystwa stojącego za jej plecami ronina skupiona na jak najlepszym wykorzystaniu pozostałej wody. Wiedziała już, nie nie odpocznie i nie zrelaksuje się, więc czekanie na służącego nie miało już dla niej większego sensu.
W skupieniu myła swą bladą skórę i zbyt chude ciało o wystających kościach wzdrygając się w duchu na myśl, że niebawem będzie musiała pozwolić dotykać się komuś innemu. Wiedziała, że nie jest zbyt piękna, jednakże nigdy wcześniej jej to zupełnie nie obchodziło. Po raz pierwszy w życiu coś ją zakłuło na tę myśl. I raczej nie była to trucizna.
Potrząsnęła ze złością głową karcąc się za próżne myśli rozsiewając wokół kropelki wody, gdy kaskada czarnych włosów przykleiła a jej się do pleców.
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline  
Stary 21-02-2014, 01:51   #3
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Siedziała na hinoki i polewała się wodą z wiadra, aby spłukać z siebie walkę. Podczas krótkiego ataku do wody w zbiorniku skapnęła do woda i wpadł shuriken. Niby niewiele, ale stojąca woda nie mogła się oczyścić. Zanurzając się w niej, czułaby się zbrukana: jakby zanurzyła się w smole lub końskim korycie.

- Siadła jak kwoka, plecy wodą polewa i nic nie czyni, gdy...

Na domiar złego, nie mogła wezwać na pomoc kami. Bóstwa Tysiąca Fortun brzydziły się krwią, włosiem i brudem. Zupełnie jak ludzie. I gdyby tylko kami zobaczyli ją taką: zakrwawioną, nagą oraz z nieupiętymi włosami, mogliby powziąć urazę. Nie chodziło o to, że odmówiliby jej pomocy. Ba!, nie mogliby: prosić mogli zwykli ludzie, a shugenja zmuszali kami do posłuszeństwa.

- … jej honor!, jej wolność!, jej życie! Wszystko >jej<!...

Duchy były nieludzkie i kapryśne. Niektóre gotowe były zawrzeć gniewem, jeśli tylko wezwałaby je na pomoc bez rytualnej, podniosłej oprawy... nawet, jeśli zależałyby od tego losy jej, jej rodziny oraz jej Klany. Inne, mniej surowe, i tak uniosłyby się dumą, gdyby bez wyraźnej konieczności wezwała je będąc nieczysta.

- ... myśli, że wszyscy - >wszyscy< - inni...

Potem – nazajutrz – mogła szukać pomocy u Fortun i próbować dociec, kto i dlaczego ją zaatakował. Ale najpierw musiała oczyścić się w kąpieli oraz rytualnie przejść przez torii, aby pozbyć się ciągnącego za sobą smrodu nieczystości.

- ... rozczarowanie ...

Jakby na złość: wciąż rozpraszały ją ciche, pełne jadu wyrzuty na granicy słyszalności. Nie miała nawet pewności, czy słyszy je naprawdę. Czuła fale gorąca, ale przecież równie łacno mogły być oznaką trucizny jak temperatury w łaźni.

Zerknęła obok, gdzie Daisuke ocierał krople potu z pulchnej, owalnej twarzy. Prawą dłoń – którą trzymał przez większość czasu na tsubie – co kilka sekund wycierał w przybrudzone haori. W sentō musiało być naprawdę gorąco.

Może to rzeczywiście były tylko zwidy z zaduchu. Z drugiej strony, momentami prawie czuła dotyk suchych, kościstych dłoni: tak jak wtedy, kiedy objawiał się jej przodek. To było... nieprzyjemne. Bo jednym było mieć samurajską świadomość, że przodkowie czuwają nad ludźmi, a drugim, że są niezadowoleni z ich poczynań.

***

Pomiędzy obecnością przodka, pogarszającym się zdrowiem, koniecznością oblucji a brakiem ubrania, czas Shosuro płynął szybko. Jednak zanim służący zdążył powrócić – zaczęła się zastanawiać, czy na pewno zamierzał wracać – do łaźni wpadł właściciel.

- Samuraj-sama... - Korpulentny właściciel łaźni jęknął boleściwie, obrzucając wzrokiem chaos w łaźni. - Co się tu stało? Akodo-sama zaczął... - Nieopatrznie spojrzał jej w oczy: i od razu uciekł wzrokiem niżej, ku piersiom. A wtedy – gdy przyuważył, że pani Shosuro jest naga – lekko pobladł i padł do nóg, ani chybi pragnąc przepraszać za taki afront.

Kimkolwiek dokładniej był Akodo-sama, najwyraźniej był w pobliżu i miała pewnie koło minuty, żeby doprowadzić się do porządku zanim Lwy wpadną do środka...

- … strojem nieprzystojnym pohańbi... - sytuacji zawtórował albo przodek, albo wyobraźnia pani Shosuro.
 
Velg jest offline  
Stary 28-02-2014, 22:46   #4
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
-Moje ubranie. Natychmiast -zakomenderowała Shosuro znudzonym tonem mierząc właściciela kpiącym złym spojrzeniem. Doprawdy, zastanawiające, że ktoś korzystający z łaźni mógłby być przypadkiem nagi.

- Już, zaraz, samuraj-sama – prawie wyczołgał się właściciel łaźni, spuszczając wzrok, i wycofując się chyłkiem.

***

Trzej samurajowie – wszyscy w lekkich zbrojach, na których pyszniły się kamony: Lwa i lwiego wachlarza Akodo – którzy weszli, gdy tylko Shosuro zdołała wciągnąć na siebie kimona, zachowali o wiele więcej rezerwy. Wymienili ukłony, a potem:


- Koihime – zaczął ostrożnie ich dowódca. Muskularny, w średnim wieku, o dużych, krzaczastych brwiach i tchnącej spokojem twarzy. Jeśli było mu trudno spoglądać w „przeklęte” oczy Shosuro, nie okazał tego. - Muszę prosić, abyś złożyła z tą osobą wizytę w Shiro no Meiyo. - Mówił chłodno, uprzejmie, ale raczej nie zamierzał dawać jej możliwości odmowy.


-Spełnię twą prośbę Akodo-sama. Jednakże wizyty w Shiro no Meyio nie mogę złożyć teraz. Wzywają mnie obowiązki, a mój cel mi umyka. Nie mogę więc zwlekać. -Sumiro nie bawiła się w zbytnią skromność. Od dawna wiedziała, że w pracy szmaragdowej namiestniczki w pierwszej mierze liczy się skuteczność. Teraz wyciągnęła jadeitowy mon z wyrzeźbioną w nim maską kitsune. Osobisty symbol piastowanego przez nią urzędu. I przypięła go sobie do kimona czekając na efekt jaki to wywoła, ale Lew patrzył już nie na nią, a na Daisuke.


I nie odpowiedział od razu. Wpierw robił krok do przodu,


- Nie chcesz tego, samuraj-san – szepnął. Mówił spokojnie, trochę beznamiętnie: ale raczej jakby obwieszczał jej yoriki najbardziej klarowny fakt pod Panią Słońce niż jakby deklamował obojętną formułę. - Zdejmij dłoń z tsuby. - I jej yoriki wymruczął głuche „Sumimasen”, cofając rękę. Zaraz później rozluźnili się również dwaj samuraje Lwów, którzy towarzyszyli dowódcy.


- Skorpion-sama – Akodo znów przeniósł uwagę na Shosuro. - Akodo Kioma błaga Skorpion-sama o wybaczenie, bowiem zachował się niegodnie. - I z autentyczną żałoscią uderzył się po piersi. Sumiro nic nie odpowiedziała, jedynie skinęła głową na znak, że przyjmuje przeprosiny do wiadomości - Skorpion-sama, ta osoba słyszała, że doszło do incydentu z osobą namiestniczki. Ta osoba ma powinność zadbać, aby poinformowano o tym pana Mirumoto, namiestnika w Kenson Gakka. - Przerwał, jakby chciał dać jej przypomnieć sobie, że to jest również jej obowiązek. - Ta osoba ma również powinność zapewnić, aby poinformowano o tym pana Akodo Ikuro-sama. - Tchnął tą samą spokojną, zimną pewnością siebie, która wcześniej przekonała ronina.


- Shosuro Sumiro musi powtórzyć, że nie może spełnić prośby Akodo-Sama. Shosuro Sumiro ściga mordercę ronina, którego pewien Jednorożec nieświadomie najął na służbę. Sprawa zaatakowania Shosuro Sumiro w łaźni może poczekać. - Sumiro intensywnie wpatrzyła się w Lwa. - Shosuro Sumiro została ranna i nie sądzi, by wyruszenie z Lwem przed przybyciem wezwanego znachora było rozsądnym pomysłem. - Pani Shosuro założyła ręce na ramiona skończywszy wypowiedź.


- Shosuro Sumiro-sama może być pewna, że w Shiro no Meiyo nie zabraknie znachora. - Nie odwrócił wzroku, ba!, nie napiął się nawet. - Jeśli Shosuro-sama obawia się, że chodząc straci sporo krwi, ta osoba pragnie zaproponować rikszę lub lektykę. - Była pewna, że gdzieś pod spokojnym tonem i lekkim, niemal niezauważalnym uśmiechem Lwa pobrzmiewa cicha, subtelna kpina: jakby Skorpiony były >zbyt biedne<, aby zapewnić sobie taką wygodę. - Jeśli jednak Shosuro-sama obawia się stracić czas... - Na moment oderwał wzrok od Sumiro i przeniósł go na pokój. - Proszę, aby Shosuro-sama poleciła dokonania tego swoim yoriki, żeby nikt nie mówił, że Akodo Ikuro-sama i pan Mirumoto za nic sobie mają cesarskich namiestników w swoim miecie.


- Skorpiony nie muszą z każdym bólem brzucha wzywać znachora Akodo-sama. I Skorpiony nie obciążają innych swoimi problemami i kosztami. I owszem: Shosuro-sama obawia się tracenia czasu, jednak Shosuro-sama przychyla się ku prośbie Akodo-sama i, gdy tylko będzie mogła niezwłocznie pośle swych yoriki do Shiro no Meiyo. -Sumiro skinęła głową na znak, że rozmowa skończona chcąc jak najszybciej pozbyć się Lwa. I obawiając się działania trucizny.


Przez chwilę miała wrażenie, że nie, rozmowa jeszcze się nie skończyła, i że Akodo będzie dalej próbował ją nakłonić. Ale najwyraźniej tyle mu wystarczyło, bo skoro zadeklarowała to przy nim, to znaczyło, że Akodo Ikuro-sama i jego ludziom nikt nie będzie mógł zarzucić całkowitej bezczynności.


- Jak sobie życzysz, Shosuro-sama. – Skłonił się, nieco zbyt sztywno. - Jeśli Shosuro-sama czuje, że potrzebuje ochrony... - Nie czuła, więc skłonił się raz jeszcze, a później odwrócił się w stronę drzwi.


Chwilę później, plecy Lwów zniknęły w drzwiach.

***

Medyczka była niską, bezzębną, krępą starowinką. Uśmiechała się prostym, dobrodusznym uśmiechem starości. Ojciec i matka musieli ją strasznie skrzywdzić, nadając jej – jakże nieodpowiednie – imię Pokrzywy.

Już z wejścia wykonała płytki, zbyt lekki ukłon – ale gdyby nie miała laski, pewnie by się przewróciła – i poczłapała do shugenja. Sumiro obserwowała ją uważnie, w razie czego gotowa podtrzymać starowinkę. Nie uważała za honorowe poniżanie poniżanie osób słabszych i starszych.

- Jeśli Skorpion-sama pozwoli... - odezwała się heiminka, wyciągając ku niej starcze dłonie. - Będę musiała zobaczyć ranę.

Sumiro bez słowa zaprezentowała ranę. Znachorka zaczęła badać. Szarpnęła się z jej obi. Nie bez wysiłku rozsznurowała i zajrzała, do rany. Sumiro cierpliwie czekała, aż dokończy badanie, ale Aito najwyraźniej nie zamierzał marnować czasu. Odezwał się nawet zanim kobieta swoimi powykrzywianymi, pomarszczonymi palcami obmacała dokładnie zaczerwienioną skórę wokół zranienia...

- Sumiro-sama, mogę mówić? – Zapytał się cicho. Gdy skinęła, nic nie robiąc sobie z obecności znachorki mówił: – Słyszałem w mieście, że ułus Subudai-sama zatrzymał się, żeby uczestniczyć w targu, i żeby spotkać się z krewniakiem, Shinjo Ryuunosuke-sama.

- Dziękuję za informację Aito-san. Niebawem, jeśli będę w stanie. -Sumiro zmierzyła znachorkę krytycznym spojrzeniem. -Ich poszukamy. A któryś z was wybierze się do Shiro no Meio uspokoić Lwy…. A potem. -Głębokie westchnienie. - Być może będziecie mieli trochę wolnego czasu. Na cieszące was rozrywki. -Kolejne karcące spojrzenie.

- Shosuro-sama. - Staruszka sięgała w ciszy po jakieś zioło, gdy Aito ozwał się po raz następny. - Proszę, nie udawaj się tam teraz bez ochrony. - Powiedział uprzejmie, ale stanowczo: jakby przekazywał nie swoje słowa, a przykazania jej dziada.

Nie odpowiedziała od razu, więc uznał to za zgodę.

- Shosuro-sama – odezwał się jej yoriki po raz ostatni. Staruszka właśnie przemywała ranę zamoczoną wodą, w której namoczyła liść. - Który z nas powinien iść do Shiro no Meiyo?

Sumiro rzuciła wymowne spojrzenie na rozwalonego leniwie Daisuke. Żaden z jej yoriki nie miał nawet śladów sakayaki, ale włosy Aito były znacznie staranniej wyczyszczone i upięte. Dbał – straszliwie – o czystość stroju. Praktycznie nie zdarzało mu się bezczynnie leżeć, siedzieć czy stać, co Daisuke czynił, gdy tylko nie gnała go żadna sprawa. Nie wyglądał jak typowy człowiek fali. Raczej jak bushi, którzy wyruszył na swoje musha shugyo.

I miała wrażenie, że kiedy ćwiczy, porusza się tak samo. Wykonywał kata gładko, z pewną gracją, i raczej znał dość kenjutsu, aby porządnie walczyć bez niehonorowych chwytów. Inaczej niż Daisuke, który po prostu był skuteczny w bitce. Właśnie: w „bitce”, nie „walce”. Ciął jak demon, bił jak Krab, ale walczył straszliwie nieczysto: Lwy zmarszczyłyby z niesmakiem nosy, gdyby zobaczyły jego szermierkę.

Zupełnie inne były też to, jak spędzali wolny czas. Daisuke jadł, lenił się lub chodził do handlarki wiosną – choć Sumiro nigdy nie zrozumiała, co widział w obrzydliwym dotykaniu brudnej kobiety – a jego towarzysz dbał o czystość stroju, swoją, oręża, medytował, pisał poezję... i zdawało się, że ma w sobie jeszcze mniej człowieka niż pani Shosuro.

Dla pani Shosuro wniosek był jasny:

- Pójdzie Daisuke, jak widać ma mnóstwo sił, ponieważ je bardzo oszczędza i ciągle regeneruje.

choć najwyraźniej dla jej yoriki nie, bo siedzący na progu ronin zerwał się na równe nogi tak szybko, jak nigdy wcześniej.

- Shosuro Sumiro-sama... - Na wydechu wypluł źdźbło spomiędzy zębów. - Proszę, wyślij Aito-san. Akodo-dono będzie wielce nieradosny, gdy mu taki-ronin-jak-ja wiadomość zaniesie... - wydukał na jednym oddechu.

- Pójdziecie obaj warknęła - Pani Sumiro, tonem zwiastującym nadchodzącą burzę.
- Milczeć – ucięła, gdy Daisuke chciał coś odpowiedzieć. - Podjęłam już decyzję. Ale nie teraz, mamy tutaj kilka spraw do załatwienia

Shosuro-sama.” - schyliła głowę przepraszająco. - „nie wyznaję się na truciznach. Ale po mojemu, to albo słaba, albo mało jej. Skóra jest zaczerwieniona, ale przecież nie jątrzy się i nie odpada. Będzie osłabiała, ale nie zabije. Po kilku dniach, jeśli Jurojin da, minie. Ale pierwej uważaj, Shosuro-sama, bo może przyprowadzić do mdleń i słabości.” I podziękowała jej rzewnie z progu, gdy sługa Shosuro dał jej kilka zeni, po czym wyszła.
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.

Ostatnio edytowane przez Iblisek : 02-03-2014 o 15:33.
Iblisek jest offline  
Stary 02-03-2014, 15:33   #5
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Gdy dojechali do bramy Kenson Gakka, zaczęło już zmierzchać. Strażnicy przy bramie zatrzymali ich na chwilę, ale autorytet namiestniczki pozwolił jej przejechać.

Jednorożce rozbiły obóz przy drodze. Na pewno w zasięgu kilkuset ken od miasta: a przynajmniej tak się zdawało pani Shosuro, gdy patrzyła z traktu na krąg jasnych, płonących ognisk.

Gdy podjechali na sześćset sun, mogli już naliczyć pięć ognisk – więcej pewnie było po drugiej stronie obozu – kilkanaście jurt oraz kilku bushi, którzy patrolowali obóz. Z bliska mogliby pewnie dostrzec więcej, ale wtedy któryś z Jednorożców mógłby już ich dostrzec.

- Zostańcie tutaj - poleciła Sumiro, zatrzymując yoriki, zeskakując z konia i podając jego wodze Aito.

Zanuciła monotonny, rytmiczny zaśpiew, zatańczyła: i kami posłuchały. Poczuła, jak duchy powietrza ją okrywają, kryjąc ją wśród cieni, i usłyszała, jak szum wiatru zagłusza jej kroki.

Gdy, okryta cieniami, podeszła na sto sun, nie miała już żadnych problemów z rozróżnieniem jurt panów Shinjo. Nie były specjalnie większe niż pozostałe, ale gdzieniegdzie poprzyczepiano do nich bele i płachty jedwabiu w najróżniejszych kolorach. Wiele było granatowych, kilkadziesiąt lazurowych, ileś miało barwy fioletu, a kilka pyszniło się szkarłatem. Pomiędzy nimi, do jurt przymocowano mrowie różnych drobiazgów: żelaznych, srebrnych, złotych, jadeitowych...

Wiedziała, że w ten sposób Jednorożce chciały pokazać całemu światu, że są godne swej famy, że zdobyły na wojnach wspaniałe łupy i że władne są zwyciężać nad Krabami, nad Żurawiami, nad innymi Jednorożcami i nad Skorpionami. Sądząc z obfitości draperii, obaj Shinjo odnieśli wiele wspaniałych zwycięstw.

Sumiro gładko przemknęła między ogniskami – tylko na moment weszła w krąg ich światła – i ruszyła wewnątrz obozu. Mogła spróbować znaleźć przestępcę, którego ścigała... ale nie wierzyła, żeby to miało sens. Jeden ronin niewiele różnił się od drugiego: zwłaszcza w wątłym świetle ogniska bądź księżyca. Znacznie lepiej było ruszyć do jurt Shinjo...

Nie wiedziała, która jurta należy do Shinjo Subudai, a która do Ryuunosuke. Postanowiła, że najpierw sprawdzi bliższą jurtę. Bez problemu podeszła do niej na dwadzieścia sun. Bliżej było gorzej: niby na zewnątrz było tylko dwóch strażników, ale światło rzucane przez pochodnie znacznie utrudniało podejście.

Musiała odciągnąć przynajmniej jednego. Spróbowała zaszeleścić w krzakach. Spojrzał w jej stronę, ale nie ruszył się. Spróbowała czego innego: szczęknęła cicho wakizashi o sayę, tak, żeby nikt poza strażnikami namiotu tego nie zauważył. Podziałało. Jeden z bushi przy wejściu skierował się w jej stronę. Mogła cofnąć się trochę i przemknąć z boku, poza zasięgiem światła z jego pochodni, prosto do wejścia.

Zawahała się tylko na chwilę, bo słyszała – z gawęd – że pod progiem czuwały tösy, ochronne kami tych namiotów.

I to był błąd.

- STÓJ! - usłyszała. Później – miała wrażenie – ktoś napiął cięciwę.

W całym obozie się zakotłowało. I nie wiedziała już, co było gorsze: świadomość osaczenia, osłabienie trucizną, po której zebrało jej się na mdłości, czy mina zawiedzionego prapradziada, który stał – jak żywy – tuż obok niej.

Sumiro przeklęła w duchu, ale zimnej krwi nie straciła. Maska zasłaniała jej większość twarzy, nie pozwalając nikomu dostrzec słabości i wahania, i to pomagało. Ciemność i jadeitowy mon na stroju również.

- Spokojnie. – Rozłożyła ręce, żeby pokazać, że nie ma w nich broni. - Jestem Szmaragdową Namiestniczką - Jakiś bushi odsunął się od niej. Nie spodziewał się, że kobiecy głos będzie brzmiał, jakby słuchało się grzmotu czy trzęsienia ziemi: głęboki, dźwięczący i pobrzękujący jak toczące się kamienie i odbijający się od całej okolicy echem. Nie chcieli dać jej mówić, ale pozwolili, bo jeszcze nie potrafili jej przerwać. - Szukam przestępcy, który podobno przebywa w tym obozie. Ronina, niedawno najętego przez Shinjo Subudai-sam... – zachwiała się.

Nagle zrobiło jej się niedobrze, a wszyscy samuraje – miała wrażenie, że zaskoczeni jej słabością - zaczęli się rozmazywać. „Trucizna” - miała jeszcze czas pomyśleć, zanim osunęła się na ziemię z nadzieją, że nikt jej przypadkiem nie zastrzeli.

***

Obudziła się dopiero w środku nocy.

Najpierw, jeszcze zanim otworzyła zalane potem oczy, poczuła, że jest naga. Obrzydliwe, włochate futro nieprzyjemnie drapało ją po piersiach i plecach. Na dodatek skóra i sierść nasiąknęły już jej potem.

Potem, gdy już przemogła się, chyłkiem wytarła czoło z zalewającego je potu i otworzyła oczy, zobaczyła, że wnętrze namiotu jest skąpane w półmroku. Oświetlało je ledwo kilka lampionów, choć szacowała, że dookoła było dobrych kilkadziesiąt świec, a na samym środku wyraźnie widziała wygaszone palenisko.

Wnętrze niczym nie przypominało skromnych, ascetycznych komnat, do których przyzwyczaiły ją zamki Szmaragdowego Cesarstwa. Na ścianach zawieszono dywany, podobne do tych, które zaścielały podłogę. Małe, liczące nie więcej niż trzydzieści sun średnicy, pomieszczenie musiało pomieścić mrowie sprzętów.

Zeby Shinjo nie zorientował się, że się obudziła, poświęciła sprzętom jedynie szybkie, przelotne spojrzenie. Zapamiętała kilka pięknych zestawów do herbaty (ani chybi podarunków, bo przecież Jednorożec nie mógłby docenić wysmakowanego piękna), prostą biwę, niski stolik, oraz stojaki: na daisho, łuk i broń. Ubrania, utenstylia, przyrządy do pisania... - i wiele innych rzeczy. I dwa inne posłania, ale sporo skromniejsze. Bo futro, które przykrywało Shosuro, było naprawdę duże. Musiano je zedrzeć z wielkiego zwierzęcia - zapewne niedźwiedzia. Tamte zapewne pozszywano ze skór mniejszych, pospolitszych zwierząt.

Tknęło ją coś. Spróbowała przypomnieć sobie, co słyszała o Jednorożcach. Po wytężonym wysiłku, przypomniała sobie, że jurta dzieliła się na dwie części: część męską oraz część żeńską. A ona leżała po prawej stronie od progu, czyli po „męskiej” stronie stronie jurty. To – ta obrzydliwa kupa włosia – nie mogło być posłanie musiał spać jej narzeczony. Zakłuła ją ta myśl: bo znaczyła tyle, że gdy Shinjo zacznie morzyć sen, odchyli futro i położy się tuż koło niej.

Spojrzała – mrużąc oczy tak, żeby nie było widać, że nie śpi – na niego. Sam naprzeciw wejścia, na honorowym miejscu. Obok niego stała mała czarka, a przed nim: kartka papieru. Pisał coś.

Przypominał trochę kobiety z ukiyo-e: drobny, wysmukły, efemeryczny prawie. Nie wygolił sakayaki, a długie, smoliście czarne włosy spiął w warkocz, opadający mu na plecy. Miał na sobie luźne, jedwabne haori narzucone na keikogi i czarną hakamę przewiązaną obi. W stroju tym nie było ani trochę futra: i Sumiro przypuszczała, że ubrał się tak albo dla Lwów, albo dla niej. Keikogi nie opinało jego piersi zbyt ciasno, ale i tak widziała, że ramiona ma znacznie wątlejsze niż samuraje Kraba. Gdy ruszał się, robił to szybko: trochę jak przechodzący do ataku drapieżnik. Nawet pisał gwałtownie, jakby pędzelek był jego kataną, a papier przeciwnikiem...

Tyle zdążyła zauważyć, zanim ktoś wszedł do jurty i nie mogła się już dłużej przyglądać, bo ktoś wszedł do jurty. Leżąc z zamkniętymi oczyma, usłyszała, że osoba ta podeszła do niej i postawiła coś koło niej.

- Shinjo-sama, czy mogę... - męski głos: tak miękki, jakby przepraszał za swoje istnienie.
- Zrób to – wciął się Jednorożec. Miał głos niższy, niż Jitsuyoteki się spodziewała, i operował nim tak, jakby służącego chciał zaszczekać.

Sumiro poczuła, że ktoś chwycił za futro i jednym szarpnięciem ściągnął je z niej. Wierzgnęła, zaskakując kościstego, niskiego służący ze skrawkiem jedwabiu w ręce. Upadł: cudem nie przewracając wiadra z wodą...
 
Velg jest offline  
Stary 02-03-2014, 22:45   #6
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Zazwyczaj nie wstydziła się swojej nagości, Skorpiony tak jak inne klany korzystały ze wspólnych łaźni i nigdy przedtem jej to nie przeszkadzało. Jednakże teraz niemalże przemocą pozbawiona ubrania i maski bez której czuła się bezbronna Sumiro nie życzyła sobie, by ktokolwiek ją oglądał.
Otworzyła szeroko oczy wiedząc, że jej dziwne różnokolorowe tęczówki to dla większości ludzi wystarczający powód, by trzymać się od niej z daleka. Obserwowała służącego, którego mimowolnie zrobiło się jej żal, a także kątem oka Pana Shinjo, który w tym momencie wydał jej się mniej groźny.

Heimin podnosił się trochę na wzór człowieka, który usilnie próbuje nie sprowokować wpatrującej się w niego, nastroszonej kobry. Pomiędzy schylaniem głowy a apatycznym „Gomen nasai”, wstawanie ukłony i odsuwanie się zajęły mu dość długo, żeby pan Shinjo odłożył pędzelek, wstał i szybkim krokiem podszedł do Sumiro.

- Idź – warknął. Tamten usłuchał.

- Trzeba cię obmyć. – Spojrzał na Shosuro – bez wstydu, bez skrępowania, bez wątpliwości. - Inaczej trucizna zalegnie w porach – błysnął znajomością medycyny.

A potem, nie czekając, aż Sumiro otrząśnie się z poczucia bezradności, podniósł z podłogi skrawek jedwabiu, zamoczył go w wodzie i sięgnął ku ciału narzeczonej.

Sumiro cofnęła się gwałtownie wyraźnie przecząc swemu narzeczeństwu, aż oparła się o ścianę jurty. Wpatrywała się w twarz Pana Shinjo uważnie zastanawiając się jakie motywy naprawdę nim kierują, spuściła wzrok zaraz po tym jak ześlizgnął się z twarzy Pana Shinjo niżej w kierunku przewiązanej obi hakamy. Ze złością uświadomiła sobie, że zaczyna się rumienić.
-Sama to zrobię. Burknęła bardzo nieuprzejmie po raz pierwszy w życiu nie wiedząc jak się zachować. I jak się stąd jak najszybciej wydostać.

- Nie dosięgniesz pleców. – Jednorożec lekko zmarszczył nos, przykucając przy niej. Przesunął wzrokiem po ciele Shosuro. Skończył, wpatrując się wprost w różnokolorowe oczy dziewczyny.

Sumiro podciągnęła obrzydliwe jednorożcowe futro aż pod samą brodę. -Nie mam rany na plecach. -ucięła. Zrobię to sama Shinjo-san.

Patrzyli na siebie w milczeniu przez kilka sekund.

- Zrób. - Było to tyleż polecenie, co westchnienie. - I, skoro starcza ci na to sił, to od razu wyjaśnij mi, co właściwie chciałaś osiągnąć w mojej jurcie, Shosuro-sama. - Twardszy, bardziej zacięty wyraz twarzy nie pozostawiał wątpliwości: to była ta bardziej oficjalna, mniej przyjemna część rozmowy.
Sumiro aż zatrzęsła się z oburzenia i tajonej wściekłości. “Jak on może mi coś takiego zarzucać! To wcale nie tak!” miała nadzieję, że przodek tym razem pozostanie cicho i nie wbije jej swoimi komentarzami tanto w plecy.
-Nie wiem jak znalazłam się w twojej jurcie Shinjo-san. Ani nie wiem jak to się stało, że jestem naga. Z pewnością sama tego nie uczyniłam. Ani nie prosiłam się o… -stłumiła pogardliwe prychnięcie- gościnę w tym miejscu.

Ścigam mordercę, którego twój brat Shinjo-san nieświadomie najął na służbę. Po tych słowach Sumiro zamilkła blada z wściekłości.

- Pozwól, że ci przypomnę, Shosuro-sama. - Uśmiechał się. Uprzejmość Jednorożca była tak ciepła, jak lód. - Podejrzewałaś, że mój krewniak chowa morderców w mojej jurcie. Dlatego próbowałaś zakraść się do środka. - Na chwilę Shosuro była gotowa przysiąc, że widziała w kąciku ust Jednorożca końcówki kłów: jakby szczerzył się do niej wilk. - Prawda, nie prosiłaś.

JEŚLI nie odpowie od razu

- Shosuro-sama, powiedziałaś, że się obmyjesz - przypomniał jej, sporo łagodniej niż kilka sekund wcześniej.

Obecność przodka wiszącego tuż nad nieświadomym niczego jej narzeczonym strasznie dekoncentrowała Sumiro. I jednocześnie, choć to niegodne poważnej shugenja jednakowo zacięte miny przodka i jednorożca zaczynały ją strasznie bawić mimo niewesołej sytuacji. By prędko ukryć problemy z panowaniem nad sobą powoli wstała pozostawiając futro na podłodze. Błogosławiła swoje długie włosy, które w dużej mierze zakryły nagie ciało Pani Sumiro pozostawiając odsłonięte jedynie zgrabne nogi, wyjątkowo długie w stosunku do jej ciała. Długie i umięśnione dzięki wielu godzinom spędzonym w siodle.
Sumiro zaschło w gardle ze zdenerwowania, ale z całych sił starając się opanować podeszła do wiadra pozostawionego przez sługię i powoli i z namaszczeniem zaczęła się myć starając się usunąć wszelkie ślady potu. I mając nadzieję zmyć z siebie przykry odór niedźwiedziego futra. Miała ogromną nadzieję, że nie widać po niej zdenerwowania. I, że Pan Shinjo zanadto nie przygląda się jej plecom…. i bladym obtłuczonym od siodła pośladkom, których już nie mogła okryć włosami.

Chodził dookoła niej. Gdy odgarniała włosy, żeby wytrzeć łono, już zdążył zatoczyć wokół niej koło i teraz podążał wzrokiem za ruchami jej rąk. Gdy chciała wytrzeć piersi, patrzył tam. Czasami tylko – gdy próbowała myć się pod włosami, aby się całkiem zasłonić – odchodził. I wtedy czuła, że ciemne oczy Jednorożca fiksują się na jej pośladkach czy plecach.


- Sumiro – odezwał się, miękko, poufale, gdy tylko skończyła się myć. - Nie masz się powodów do wstydu. - Zabrzmiało to dziwnie: z tonu nie była to do końca ani konfesja, ani prośba, ani żądanie.

- Do końca tej godziny udam się na spoczynek. Pomóż w przygotowaniach. - Tym razem to było polecenie.

Siadł w seizie blisko miejsca, w którym obmywała się Shosuro: i zaczął powoli rozwiązywać obi.

Sumiro spojrzała na niego bezczelnie i wypaliła. -Nie pomogę ci, nie jestem twoją żoną ani kochanką by to robić. Nic nas nie łączy Shinjo-san.
Czuła się dziwnie, Jednorożec wzbudził w niej dziwny, nienznany jej wcześniej niepokój. Nie podobał jej się, z pewnością nie. Drobny i delikatny znacznie odbiegał od ideału bushi jakim zawsze zdawały jej się potężne Kraby.

- Jesteś moją narzeczoną, Shosuro. Śpisz w mojej jurcie. Ręczę za tobą przed krewniakiem. - Niewielką grdykę aż zacisnął z tłumionego niezadowolenia, ale wzroku ani głosu nie podniósł. - Więc zachowuj się jak narzeczona.

Sumiro wykrzywiła się kpiąco i dumnie uniosła głowę jednocześnie lekko unosząc barki, by wydać się wyższą. - Żaden Jednorożec nie będzie rozkazywał Skorpionowi. Jednorożec, który śpi pod bramami miasta niczym dzikie zwierzę. Ostatnie słowa niemal wysyczała.

- Nigdy – Głos miał nieswój: wibrujący i twardy jak stal. - Nigdy nie kpij z Klanu i zwyczajów Jednorożców. - Mimo, że był prawie nieruchomy i nawet przestał rozwiązywać obi, Sumiro prawie spodziewała się, że zaraz wstanie i ją uderzy. - Bo hańbisz moich ojców i Pierwszą Shinjo. Rozumiesz?

Sumiro chociaż dobrze wiedziała, że powinna ugryźć się w język i więcej nie prowokować Pana Shinjo, to właśnie przekroczyła jakąś granicę za którą znajdowały się tłamszone od tylu lat emocje.
-Jednorożec zachowujący się tak jak TY nie jest godzien swych przodków. - Gdy to mówiła, bushi szybko i gwałtownie wstał. - Nie budzisz mego szacunku. Ani swym zachowaniem, ani tym bardziej swoim wyglądem. Nawet nie przypominasz bushi Bayushi... - Przerwała, bo prostacko, jak heimin, ją trzasnął. Zamrugała, zaskoczona.

- Nie pozwolę, by mnie obrażano – warknął, nachylając się nad nią. – Teraz mnie przeprosisz, Shosuro.

W oczach Sumiro, chociaż zalśniły w nich łzy błysnął triumf. Tak zyskujesz szacunek wśród swych samurajów? -Kolejny krzywy uśmiech. -Policzkujesz ich? To taka rodzinna tradycja? -Sumiro cofnęła się o parę kroków nie chcąc by Jednorożec znowu jej dotknął. Kontakt fizyczny z kimkolwiek budził w niej obrzydzenie.
Rozumiem, że nawet nie słyszałeś o czymś takim jak dyplomacja. A ja byłam tylko wygraną w karty dla twego pijanego ojca?
Sumiro miała szczerą nadzieję, że w razie napadu szału jej narzeczonego kami okażą się chociaż raz jeszcze jej przychylne. I przynajmniej nie zginie nie pozostawiwszy narzeczonemu paru blizn do kolekcji.

Nie uderzył: nie podszedł nawet. Tym razem przetrwał jej wybuch w milczeniu.

- Jesteś moją narzeczoną. Rozumiesz, Shosuro? - Spojrzał na nią z góry. - Nie musisz mnie kochać. Ale nie pozwolę, żebyś się hańbiła czy obrażała moich krewniaków. - Przerwał na chwilę. - Lepiej śpij już, bo słabość od choroby odbiera ci zmysły.

Sumiro zamilkła urażona. Kochać? Czy Shinjo-San do reszty zwariował śpiąc w tym szałasie?
Czy wszystkie Jednorożce takie były?!
Rozejrzała się z niepewną miną nie wiedząc co ma zrobić, nigdzie nie widziała swych ubrań. I nie chciało jej się wierzyć, że jej narzeczony będzie na tyle bezczelny i nieprzyzwoity, by spać z nią na jednym posłaniu.

- Shosuro, jest tu tylko jedno futro, które jest godne mej narzeczonej – rozwiał jej wątpliwości bushi. - Nie pozwolę, byś spała gdzie indziej, jak zwykła służąca.

Chwila ciszy. Pytające spojrzenie Sumiro, która wcześniej rozglądała się po jurcie podpowiedziało mu jak brzmi jej niewypowiedziane pytanie. Shinjo zmarszczył brwi.

- Leżałaś na nim – wyjaśnił. - Nie mógłbym pozwolić, żeby ani Shosuro, ani ja spali na czymś mniej godnym.

-Gdzie są moje ubrania? - wycedziła przez zaciśnięte zęby nienawidząc w tym momencie Pana Shinjo. Gdyby nienawiść Pani Sumiro mogła zabijać, to Pana Shinjo trafiłby właśnie piorun prosto z niebios.

Shinjo wskazał jej głową kierunek.

- Nigdy nie zrozumiem was z innych Klanów – Ryuunosuke wygiął usta w cierpkim uśmiechu, kiedy Shosuro podeszła do kupki swoich ubrań. - Łaźnie macie wspólne, ale spać nago, przy mężach i żonach, się wstydzicie.

Sumiro już nic nie odpowiedziała na słowa Ryuunosuke, prędko przebrała się w zdobne szaty w barwach rodu Skorpiona, po czym ze wstrętem położyła się na Jednorożcowym futrze, przez miękką tkaninę jej odzienia futro już tak nie drażniło jej delikatnej skóry. Zasnęła zadziwiająco prędko wciąż trawiona lekką gorączką od trucizny. Policzek cały czas palił ją żywym ogniem. Była już pogrążona w półśnie, gdy pod futro wślizgnął się Jednorożec. Jednak, kiedy przez delikatny materiał ubrania poczuła jego bary stykające się z jej plecami, natychmiast się rozbudziła. Nie zauważył tego: i jeszcze sięgnął ją, obejmując ją nieco pod piersiami.

- Piękna – szepnął, pewnie myśląc, że Shosuro go nie słyszy.

Sumiro użyła całej swej siły woli i aktorskiego talentu Shosuro, którego trochę miał każdy z jej rodziny, by nie zerwać się w panice i nie zacząć krzyczeć. Pamiętała o oddechu, Spokojnie, spokojnie, spokojnie i regularnie, uspokój rozszalałe tętno Sumiro i leż spokojnie mówiła w duchu do siebie. Tak, to chyba swój głos słyszała.
“CZY ON JEST NAGI?!” uderzyła ją przerażająca myśl.

Złożył na jej karku lekki pocałunek. Nawet by go nie poczuła, gdyby nie była rozbudzona i rozszalała z nerwów. Przez chwilę myślała, że więcej zrobić już nie może. Dosłownie. Potem Jednorożec zdecydował się ją wypuścić. Mogła odetchnąć. Na chwilę.

Bo później powoli – i zdumiewająco, jak na siebie, delikatnie – obrócił ją na drugi bok, ku sobie. I akt stał się o wiele trudniejszy.

Sumiro niebezpiecznie szybko osiągnęła pułap swych umiejętności aktorskich, wciąż udawała senną i nieprzytomną, jednakże, czuła, że jeśli Jednorożec nie zaprzestanie jej dotykać, to wkrótce Sumiro się zdemaskuje…. A potem? Co potem? Dlaczego nikt jej nie powiedział, co powinna w takiej sytuacji zrobić?! Gdzież podziała się jej matka z tysiącem dobrych rad?!

Musiał coś poczuć, bo na chwilę przestał. Mimo półprzymkniętych oczu miała wrażenie, że przygląda się jej i ją taksuje – jak? oceniająco? z zażenowaniem? Lubieżnie?, lecz kiedy myślała już (po raz który?) że Shinjo się pohamował, znów poczuła jego dłonie. Najpierw lewą dłoń, smukłą, o długich, delikatnych palcach, którą wyraźnie czuła, gdy czule przesuwał ją w górę jej dłoni. Od kostki, aż do pośladka. Dotyk prawej dłoń poczuła dopiero, gdy kilka sekund trzymał już lewą na jej pośladku. Dotknął jej karku: i wtem!, nagle!, przyciągnął ją do siebie.

Mocno, gwałtownie przycisnął swoje wargi do jej warg. A długie, rozpuszczone włosy Shinjo dotknęły jej twarzy.

Sumiro szarpnęła się gwałtownie przerażona sytuacją, i zaraz skuliła się na ile jej to pozwalały trzymające ją dłonie Shinjo. W jednej chwili napięła się jak struna za wszelką cenę próbując odepchnąć Shinjo. Nikt jej nigdy wcześniej nie całował. Nie wiedziała jak zareagować. Wargi miał wilgotne i ciepłe, gdy zaczął ją całować.
Nie umiała odpowiedzieć. I nie chciała. Nie teraz. W ogóle. Nigdy. -Nie, nie- jęknęła, gdy udało jej się na chwilę odrobinę odsunąć od Jednorożca. Zasłoniła się dłońmi podkulając przy tym nogami, by nie mógł jej swobodnie do siebie przyciągnąć. Owinęła się przy tym swą szatą, by chociaż w ten sposób bronić się przed Shinjo. I nie dotykać jego obrzydliwie nagiego ciała.

Na chwilę leżał bez ruchu i bez słowa. Potem, kiedy przestała się desperacko zasłaniać, ujął jej dłoń. Ale już innym dotykiem: bez namiętności.

- Przepraszam, Shosuro. - Dziwnie było teraz słuchać pana Shinjo: zniknęła gdzieś twardość, głos miał wyższy... i mogła nawet uwierzyć, że ją szczerze przeprasza i że jest delikatny. - Myślałem, że chcesz.

Sumiro milczała nie patrząc na narzeczonego i trzęsąc się ze zdenerwowania i oburzenia. “Chciała? Ma ją za jakąś kurtyzanę?! Tego…. tego nie robi się dla przyjemności!” Zagryzła wargi wiedząc, że długo nie może odmawiać. Mimo wszystko nie chciała narażać Shinjo na hańbę jaką sprawiłby mu brak potomków. Ale… jeszcze nie teraz.
By zająć czymś rozedrgane zmysły zaczęła nasłuchiwać życia obozu. Każdy krok przechodzącej straży wydawał jej się przerażająco bliski. Jakby strażnicy specjalnie krążyli koło jurty i nasłuchiwali. Zdawało jej się nawet, że słyszy oddech stojącego tuż przy nich strażnika. Podskoczyła gwałtownie, gdy zdało jej się, że ktoś wszedł do namiotu. Jednakże dalej byli sami.
Z zażenowaniem szybko przesunęła wzrok na nagie ciało jej przyszłego kochanka. Nie mogła się jednak zdobyć, by spojrzeć poniżej pępka. Widywała wielu nagich mężczyzn, nie było to niczym nadzwyczajnym…. jednakże nie potrafiła sie przemóc.

- Sumiro. – Ścisnął lekko jej dłoń, żeby dodać jej otuchy. – Chcę cię. Jeśli ty będziesz chcieć – nie ma w tym żadnej hańby – pomogę ci. Nauczę cię. – Cichy, uspokajającym głosem mówił chyba bardziej, żeby pozwolić jej ochłonąć, niż żeby coś konkretnego przekazać.

Zacisnęła powieki nienawidząc tej chwili. Po prostu T O zrób, zgadzam się, chcę mieć to już za sobą. Nie jestem najmłodsza. Wiem, że niewiele mi zostało czasu. Musisz mieć potomków. Wyrzuciła z siebie.

Milczał kilka sekund. Widziała, że coś rozważa: a wreszcie zobaczyła w ruchu podbródka, że podjął decyzję.

- Sumiro, rozluźnij się. Uspokój – szepnął, ciągle tym samym, delikatnym, tonem. - Pomyśl o tym, że jutro, kiedy przejdzie szarówka, pokażę ci konie. O czymkolwiek. - Powoli, spokojnie, zbliżył głowę do narzeczonej, żeby móc mówić ciszej.

- Sumiro – wyjaśnił, gdy stało się jasne, że shugenja nie zamierza zmieniać pozycji. - Jeśli się nie rozluźnisz, nie przestaniesz kulić, nie będę mógł tego zrobić.

Sumiro nie patrząc mu w oczy i odwracając głowę na bok położyła się na plecach ściągnawszy uprzednio szaty, a Panu Shinjo ukazał się wcale przyjemny widok. Piersi Pani Sumiro były piękne i kształtne, i co skrzętnie ukrywała pod szatami, o wcale słusznym rozmiarze, zwłaszcza, dla osoby tak drobnej i delikatnej. Zaokrągli się dzięki dzieciom- przemknęło mu przez głowę. Brzuch miała idealnie płaski, a biodra wyraźnie zarysowane. Łono było schludnym i jasnym jak reszta jej ciała trójkątem. Namiestniczka miała wygolone ciało.
Sumiro uparcie milczała.

Ujął jej podbródek w dłoń. Stanowczo, acz delikatnie przesunął go: zmuszając ją, żeby spojrzała na jego twarz. Miał miękkie, żeńskie prawie rysy twarzy: ale nie dał jej podziwiać swego oblicza, bo po raz wtóry pocałował ją w wargi. Nie tak gwałtownie, jak poprzednio: tym razem zbliżył twarz powoli, żeby jej nie wystraszyć.

Jeszcze gdy wpijał się w jej wargi, dotknął wewnętrznej strony jej prawego uda. Najpierw było to delikatnie, jakby Shosuro była z porcelany, a on nie chciał jej popsuć, lecz im wyżej przesuwał palce, tym swobodniej jej dotykał.

- Sumiro, nie zaciskaj nóg – powiedział Shinjo, odrywając usta od jej ust. I niemal natychmiast przeniósł pocałunek na szyję.

Sumiro z oporem posłuchała słów Shinjo, nie podobał jej się jego dotyk, budził w niej strach i niepokój, jak dotyk każdej innej osoby. Z chwilą, gdy Jednorożec wsunął dłoń między jej uda Sumiro szarpnęła się zaskoczona tym jak łaskocze ją jego dotyk. Zostawiła go z rękoma gdzieś na jej biodrze i ustami oderwanymi od jej skóry.

- Sumiro. Będę musiał tam wejść. - Na czworakach, jak koń, przeczołgał się o krok, żeby znów znaleźć się w takiej pozycji, jak wcześniej. – Wtedy – powiem, kiedy – będzie chwilę boleć. To – i to, co teraz – będziesz musiała znieść. - Jeszcze raz zaczął przesuwać dłoń wzwyż jej ud. - Spróbuj się nie szarpać. Zaciśnij palce na futrze, zagryź zęby, jeśli musisz, ale nie szarp się. - Mówił pocieszającym, ciepłym głosem: ale jednocześnie znów wsunął dłoń między jej uda.

Wpatrzyła się w niego przerażonymi oczyma, jedno, to rybie, wyglądało w tej sytuacji bardzo niepokojąco, lśniło w aksamitnym półmroku namiotu niczym klejnot w oczodole Skorpiona.
Kiwnęła głową na znak, że rozumie i starała się nie utrudniać Panu Shinjo tego co miał zrobić. Wyczuwając spojrzenie Jednorożca zamknęła oczy.

Chwilę trzymał palce na krawędzi jej sromu. Lewą rękę podłożył pod jej kark, żeby móc ją łatwo, lekko przytrzymać, gdyby jednak wyrwała się konwulsyjnie. Nachylił się nad jej pierściami – wciąż, w absurdalnie długim dotyku pocierając krańce jej warg sromowych...

- Wytrzymaj, Sumiro – szepnął, zanim nakrył ustami jej sutkę. A potem lekko wsunął palce - wskazujący i serdeczny - prawej dłoni wewnątrz Shosuro.

Tak jak przewidział szarpnęła się gwałtownie, próbując się uwolnić. Musiał się z tym pogodzić…. lub dać jej spokój. -Nie, nie. - jęknęła. -Ja już nie chcę!

Lekką było mu przytrzymać drobną, niepozorną Shosuro.

- Przepraszam, Sumiro – wyrzucił na bezdechu w krótkiej chwili, gdy przenosił usta między jedną sutką, a drugą. - Póki tego nie zrobisz – I znów, na kilka sekund, całował jej brodawkę. - To nigdy nie będzie łatwe.

Powoli, delikatnie zaczął ruszać palcami wewnątrz namiestniczki.

- Powiedz, kiedy będziesz mogła to wytrzymać – szepnął jej.

Sumiro z ogromnym wstydem poczuła, że jej ciało nie jest obojętne na dotyk jej narzeczonego. Paliły ją rumieńce, a krew w głowie tętniła, gdy Shinjo poruszał w niej palcami. Ukryła twarz w dłoniach, gdy poczuła jak mokra i gorąca się robi pod jego dotykiem.
W tym momencie marzyła o zapadnięciu się pod ziemię i schowaniu przed całym światem. Z nawiedzającym ją bezimiennym przodkiem na czele. Shosuro Sumiro już nigdy nie odzyska shańbionego honoru!.

- Zrobimy to jak konie. – Rzekł gdzieś pomiędzy tym, gdy pieścił językiem wewnętrzną stronę uda a pocałunkiem w podbrzusze. - Podobno tak należy i przynosi szczęście. - Już nie trzymał jej ręki na karku, a głaskał ją po plecach. - Wtedy cię podniosę. Nie opieraj się, proszę, Shosuro. - Wreszcie, po drugiej chwili wsunął palce głębiej do łona Sumiro.

Pisnęła z bólu i odepchnęła Shinjo, który dojrzał na swych palcach odrobinę krwi. I bardzo dużo śluzu. Sumiro patrzyła na niego ze wstydem i pretensją. Wyraźnie chciała jak najszybciej to zakończyć. Wyglądała w tym momencie bardzo młodo i niewinnie, i zupełnie nie przypominała Skorpiona. Przez chwilę.


Chwycił ją mocno i postawił do seizy. Miała wrażenia, że Shinjo – który wyglądał, jakby go jakiś wewnętrzny ogień palił – w tej chwili nie był zdolny do subtelności. Zwłaszcza, kiedy popchnął ją stanowczo w plecy, aż oparła się o podłogę.

- Spróbuj utrzymać tą pozycję – rzucił jej, przemieszczając się za jej plecy. A potem usłyszała ciche: - Wchodzę, Sumiro – Prawie dyszał, gdy chwytał ją za biodra. Nie miała czasu o tym myśleć, zanim w nią wszedł. I już w niej był, przesuwając biodrami i obmacując jej piersi.

Pani Skorpion znosła napad namiętności Jednorożca z pokorną cierpliwością. Była bardzo cicho, a w ciszy tej słychać było tylko ich ocierające się o siebie ciała, oraz dyszenie Pana Shinjo. Shosuro zagryzła wargi przyrzekając sobie, że wytrzyma w tej pozycji do końca. Że chociaż teraz się nie podda.

On zmieniał chwyt – przesuwał dłonią, chwytał piersi – ale czuła, że wraz z miarowymi posunięciami bioder Shinjo zbliża się koniec. Musiała znieść jeszcze wiele: wyginał się, składał lekkie pocałunki na całym jej ciele, znowu dźgał ją... - ale wreszcie, po jakimś czasie (dla Sumiro, jak wszystko podczas ich stosunku, przerażająco długim) Jednorożec wypuścił nasienie.

Mogła poczuć ulgę, gdy wyciągał członka z jej ciała i gdy odsuwał się od niej.

- Dziękuję, Shosuro – szepnął, kładąc się tuż koło niej.

Opadła zmęczona obok niego cała czerwona ze wstydu, i bardzo obolała, czując rozlewające się wewnątrz niej ohydne ciepło, Odwróciła się czym prędzej plecami do narzeczonego i skuliła na końcu ich wspólnego posłania nie chąc by jej dotykał. Nie zareagowałaby tak ostro, gdyby był jej zupełnie obojętny. Jednakże czułość i delikatność mężczyzny zdezorientowały ją. Przeraziła się uświadomiwszy sobie, że chciałaby, by znów ją przyciągnął ku sobie i otulił ramionami. Pozwolił się nie martwić. I spokojnie zasnąć.
Przysięgła sobie, rankiem zabrań ronina i zniknąć Panu Shinjo z oczu. Ostatnie trzy tygodnie wolności…. Przemknęła jej przez głowę absurdalna myśl, że żaden jednorożec już do niej nie przyjdzie, skoro straciła dziewictwo z… Jednorożcem?
Prędko przestała krzywić się z bólu i obrzydzenia, gdy zastanowiła ją pewna kwestia. Czego mógł chcieć Shinjo starając się ją uspokoić i przemawiając do niej czule. Sumiro jeszcze nie znała odpowiedzi na to pytanie, ale już wiedziała, że Pan Shinjo nie ma dobrych intencji. A jakież one były tego z pewnością miała się wkrótce dowiedzieć.
Zdenerwowanie, zmęczenia i przeżycia całego dnia uśpiły ją prędko. Zapomniała o ostrożności, i tym, że nie powinna zasypiać wśród tylu ludzi. I przy kimś komu nie ufa.
Ryūnosuke obudził się w nocy nie wiedząc co wyrwało go ze snu. Obóż już ucichł, w oddali słychać było parskanie koni i odległe kroki strażników. Wiatr szeleścił materią namiotu i kołysał rozwieszonymi w obozie latarniami. Widział ich chybotliwe światło prześwitujące przez płachtę namiotu.
Sumiro rzuciła się gwałtownie na posłaniu i zrzuciła z siebie futro. Jednorożec żałował, że ciemność w dużej mierze zasłoniła mu przyjemny widok. Już miał przykryć narzeczoną, gdy ta rzuciła się znowu wyginając się i szarpiąc konwulsyjnie. Nie była to jednak reakcja na jego dotyk. Miała zamknięte oczy i spokojny oddech. Niewątpliwie spała. Pomyślałby, że lunatykuje, gdyby nie zaczęła mówić. Nie znał języka w którym potoczyły się dziwne melodyjne dźwięki.
Poczuł na policzku wilgość, kilka kropli, i coraz więcej, a w powietrzu zapach ozonu. Padało we wnętrzu namiotu. Nad jego głową zmaterializował się niewielki obłok z którego padał deszcz. I wzbierał na sile i rozrastał się, podczas, gdy Sumiro rzucała się coraz mocniej, a jej głos tracił na melodyjności stając się coraz głośniejszy. Oddychała ciężko, nierówno, jak człowiek po długim biegu, nie mogący złapać oddechu.

- Shosuro... – Potrząsnął nią lekko. - SHOSURO! - Zatrząsł nią mocniej. Obudziła się wreszcie.
Otworzyła oczy tocząc wokół zaspanym nic nie rozumiejącym wzrokiem. Ze zdziwieniem dotknęła wody na twarzy Shinjo nie wiedząc skąd się tam wzięła. Cofnęła zaraz rękę zawstydzona tym śmiałym i spontanicznym gestem.
-Co się stało? -Spytała cicho obawiając się widocznie, że Jednorożec obudził ją we własnych celach.
- Mówiłaś coś. Wzywałaś tösy – szepnął, patrząc niespokojnie. - Shosuro... - Najwyraźniej sam nie wiedział, o co właściwie powinien zapytać.
-Tösy? Ja mówię przez sen… lunatykuję, czasem dzieją się dziwne rzeczy. Musisz mnie związać… i zakneblować. Moja rodzina tak postępuje. Zwykle czynią tak moi yoriki, opiekując się mną. Wszystko to powiedziała z zupełną szczerością jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie.

- Związać? Zakneblować...? - Nie sądziła, że go zobaczy milczącego z wytrzeszczonymi oczyma i półprzymkniętymi ustami, przez które mogłoby spokojnie wlecieć sporo much.
-Jeśli ci to przeszkadza Shinjo-san mogę spać gdzie indziej… lub odejść. Spuściła głowę mówiąc bardzo cicho. Gdzieś tam są moi yoriki czekający na mnie.

- Nie. - To było twarde, stanowcze nie: to, z którym mógłby mówić swojemu bushi, że jego pomysł jednego kin końskich kłaków nie jest warty.

Wstał, nie patrząc na narzeczoną. Przez chwilę krzątał się w jurcie, szukając czegoś, aż wreszcie znalazł, czego szukał. Nalał do miski jakiś napój i wrócił przed Sumiro.

- Powinno ci pomóc – Podał jej czarkę. Gdy zobaczył nierozumiejący wyraz na twarzy Shosuro: - Używamy tego, gdy nas morzy głód. Ale – z sake czy kumysem – strasznie uspokaja i wycisza.
Uklękła przy nim i wzięła czarkę w obie dłonie przyglądając się i obwąchując napar. Podejrzewała co w nim jest. Prowadziła niemalże ascetyczny tryb życia i obawiała się jak taki specyfik zadziała…. jednakże uniosła czarkę do ust.

- Shosuro – przytrzymał jej rękę. Przygryzł wargi, jakby zastanawiał się, czy coś mówił, ale ostatecznie powiedział. - Jeśli myślisz, że tak będzie ci łatwiej, możesz następnym razem zrobić to po tym.

W czasie jej kontemplacji Shinjo mógł się jej wyraźniej przyjrzeć, twardym z zimna sutkom i dorodnym piersiom, niczym dojrzałe owoce sterczących dumnie i z pewnością zdobiących jej ciało. Gdy piła strużka opium spłynęła jej pomiędzy piersi, a następnie niżej, gdzie dotarła do pępka, a malutka pozostała strużka ześlizgnęła się po łonie.

Zesztywniała cała, gdy to powiedział. -Tego się nie robi dla przyjemności. Będę…. będę ci się oddawać tak długo jak będzie trzeba.Tak długo dopóki nie urodzę ci potomków. -Zarumieniła się, a była tak blada, że rumieniec pojawił się również na jej aksamitnym dekolcie.

- Shosuro. – Sięgnął drugą ręką po swoją katanę. - Popatrz na sayę – polecił jej cierpliwie, podnosząc sayę na wysokość oczu. - Co widzisz?

Uśmiechnęła się szeroko widząc konie. Oczy jej rozbłysły a twarz od razu się rozpromieniła, zmieniła się na chwilę zupełnie, gdy przesuwała dłońmi po drewnie oglądając sayię. Przysunęła się przy tym do niego nie chcąc wyjmować mu przedmiotu z rąk, by się lepiej przyjrzeć.

- To saya. Kakitowie ją wykonali z dobrego, młodego drzewa. Potem pokryli lakierem – Przesnął dłonią po gładkim drewnie. - Dobrze mi służy. Nigdy nie przemokła, katana zawsze wysuwa się gładko. Ale to Kakita. Artyści. Ich malarze domalowali konie, trawę i chmury pędzelkami. I jest piękna.

Milczał przez chwilę, a Shosuro nadal oglądała pochwę.

- Zrób to samo – szepnął, nachylając się do Sumiro. – Daj mi dzieci. Rodzina ich potrzebuje. Ale nie ma powodu, by to nie było też piękne. Przyjemne.

Widział, jak bardzo Skorpion jest zdenerwowany. Jak męczyła się próbując mu coś odpowiedzieć walcząc przy tym ze swą skrytą naturą i surowymi zasadami narzuconymi jej przez klan. Dla Sumiro istniały przede wszystkim obowiązki i powinności. Ona sama była zupełnie poza marginesem ustanowionej przez siebie hierarchii.
-Moje zdanie nie ma znaczenia. To mój obowiązek. - powiedziała tylko. Minęło już kilkanaście minut od czasu, gdy wypiła opium. Widział, że zaczyna działać. Sumiro chwiała się, i poruszała w zwolnionym tempie, położyła się na futrze przymykając oczy i obserwując Shinjo. Jednorożec odrzucił futro i przyglądał się jej rozluźnionemu ciału. Nie potrafiła powiedzieć, ile to robił, bo nalewka skutecznie zabiła jej poczucie czasu.

Wreszcie przez opiumowe otępienie poczuła, że gładzi jej policzek, i miała – mimo osłupienia – jakieś mgliste, tępe wrażenie, że Jednorożec obserwuje ją spod cienkich brwi i bada jej reakcje.

Zadrżała, było jej zimno, nie przywykła do spania w jurcie, po jej nagim ciele rozeszła się gęsia skórka. Zamknęła oczy otępiała i ufna, zdając się na jego łaskę.

Przysunął się do niej i objął ją w pasie, żeby przyciągnąć i wreszcie przycisnąć ją mocno do siebie. Leżeli skłębieni, z Jednorożcem obsypującym jej twarz mrowiem pocałunków i Shosuro.
Nie opierała mu się, przylgnęła do niego ciasno chłonąc ciepło jego ciała. Idealnie do niego dopasowana, drobna, tak samo jak on delikatniejszej niż inni budowy. W przeciwieństwie do jej poprzedniego napięcia teraz była cudownie rozluźniona i bezwładna. Spokojna. Nie protestowała, gdy jej dotykał i niemrawo próbowała odpowiedzieć na pocałunki. Opium zadziałało o wiele silniej niż przypuszczał.

Ujął jej dłoń w swoją dłoń i poprowadził między swoje uda.

- Spróbuj – powiedział, licząc pewnie bardziej, że Shosuro oswoi się z nim niż na konkretne doznania.

Ku jego zaskoczeniu Sumiro chętnie podążyła dłonią we wskazane miejsce przesuwając chłodną dłoń po jego członku. Zrozumiał wszystko, gdy spojrzał w jej oczy, nieprzytomne i zupełnie szalone. Bawiła się napletkiem, gładząc go i odciągając, w górę i w dół. Palce miała miękkie i delikatne, nieprzywykłe do pracy. Po przyjemnie długiej chwili nieśmiało przesunęła dłoń ku jądrom, ostrożnie badając je dłońmi, a następnie, przesunęła palce tuż za nie, delikatnie masując Shinjo.

Sapnął z zaskoczenia. Zacisnął dłoń na futrze: mocno, jakby chcąc zadać kłam swojej wątłej fizjonomii. Ale z szybko zmieniających się wyrazów na jego delikatnej twarzy docierało do niej, że podoba mu się. Jednak nie robił nic więcej nad delikatne pieszczenie jej sutek: raz przeciągał po nich palcem, raz owinął go wokół brodawki, raz zrobił coś jeszcze innego..., lecz nie ruszał się zanadto, jakby obawiał się, że jeśli przerwie Shosuro pieszczotę, to przerwie wszystko.
Próbowała go całować nieśmiało skubiąc jego wargi i przesuwając po nich językiem, nie przerywając nieśmiałych pieszczot. Widocznie przesadził z dawką opium, widział to po jej oczach. Lała mu się przez ręce akceptując wszystko co robił.
Gdy go całowała, czuła jego język w jej ustach, dotykający jej języka. Gdy wracała ręką do członka, czuła jego twardość i napięcie.
Czuła jego wahanie. Może myślał, czy nie przedłużać ich gry. Ale na ile na twarzy Shosuro nie było niechęci, to nie było również podniecenia czy ekstazy. W końcu, zacisnął wargi i podjął decyzję.
Ponownie ujął jej dłoń - i przesunął ją, wraz ze swoim członkiem - ku stykowi jej bioder. Gdy główka penisa była już przy jej łonie, pchnął ją wewnątrz

Westchnęła przeciągle ustępując pod delikatnym naciskiem Shinjo i układając się pod nim. Nie było w niej napięcia, raczej obojętna akceptacja. Ale było mu o wiele przyjemniej niż poprzednio, gdy całe jej ciało protestowało przeciwko zbliżeniu. Zadrżał, gdy usłyszał jej jęk. Zdusił go czym prędzej pocałunkiem.

Tym razem nie chwytał jej w różnych miejscach, nie przesuwał rąk, tylko wczepił się w nią, jakby chciał ją utrzymać przy sobie teraz i na zawsze. Uczepił się jej pleców mocno, wbijając paznokcie w plecy Sumiro. Gdy wyginał się i uderzał biodrami raz, i następny raz... miała niejasne wrażenie, że może zadrapać ją aż do krwi.
Głaskała go po głowie i twarzy nie protestując już wcale, pojękiwała, gdy ją atakował, na tyle głośno, że z pewnością słyszano ich na zewnątrz… w końcu, gdy narkotyk osiągnął pełnię swego działania, zemdlała, w chwili jego orgazmu. Twarz miała spokojną, bez śladu zmarszczek, jak wyrzeźbioną. Zasnęła wtulona w niego łaknąc ciepła Shinjo.
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline  
Stary 15-03-2014, 17:20   #7
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Ocknęła się, gdy światło z otworu dymnego padło na jej twarz.

Leżała, przykryta futrem, wtulona w nagiego Shinjo, z głową wspartą na jego piersi. Serce jej zabiło mocniej. Nie pamiętała prawie nic z końcówki zeszłej nocy. Czyżby znów się do niej dobrał?... Najszybciej, jak mogła, wysunęła się z objęć narzeczonego.

Na szczęście, Shinjo nadal spał. Na szczęście nikt ze służby nie był w namiocie, więc mogła dopełznąć do wiadra – na szczęście, nadal tam stało! - i powoli, miarowymi ruchami zmyć z siebie brudy wczorajszej nocy. Pomogło jej to.

A raczej pomogłoby, gdyby nie jej przodek: jednoręki Shosuro no Jitsuyoteki Ryoma. Legenda sprzed czterech wieków i założyciel jej rodziny. Prosty ashigaru, który ocalił pana Bayushi przed trutką. Rękę odcięli mu Bayushi, gdy zasłonił nią zatrutą misę z opium, aby nie dopuścić do niej Czempiona.

Był wzorem. Był lojalny jak prawdziwy Skorpion, a spostrzegawczy jak Shosuro czystej krwi. Był tym, który zdobył dla nich ich siedzibę oraz obowiązki strażników opiumowych pól. Ale był też prostym ashigaru, który do końca życia nie nauczył się mówić tak, jak przystało na prawdziwego samuraja.

Teraz stał zaraz przy niej – wymuszając na niej, żeby spuściła głowę – i piorunował ją niebieskimi śmiercią oczyma.

- Myślisz, że dobrze zrobiłaś? - zaczął. Nawet zwykła, poprawna rokugańszczyzna brzmiała w ustach zjawy jak recytacja. Nadzwyczaj piękna, ale recytacja jednak.

Skrzywiła się, gdy szybko wstała, bolało ją bardzo, a ból obudził w niej wstyd spotęgowany jeszcze bardziej przez wodę obmywającą jej zaczerwienioną, klejącą się lekko skórę. Gdy uniosła głowę napotkała spojrzenie drugiego Shosuro.

Spuściła wzrok nisko, nie chcąc podnosić się z klęczek, by nie odsłaniać swej nagości, co rozjuszyłoby i tak już niezbyt zadowolonego przodka. Trwożliwie zerknęła za siebie obawiając się, że zbudzą Shinjo.

-To mój narzeczony z woli mojego ojca, Shosuro-sama - zaczęła ostrożnie, ciesząc się, że przodek w przeciwieństwie do jej daimyo nie ma zwyczaju bawić się gunsen i składać go nagle w wyrazie niezadowolenia.
- Mą powinnością, jest dać memu narzeczonemu potomstwo. - Zakończyła i spuściła głowę jeszcze niżej.
- Narzeczony – W ustach przodka już to słowo zabrzmiało zupełnie inaczej: jakby kpił z niej. - Narzeczony. Dopóty, dopóki nie zerwie zaręczyn, bo narzeczona haniebnie i na jego oczach się przed ślubem komu oddawała... - Patrzył na nią w dół: z takim rozczarowaniem, jakby jego potomkowi nie dorastali do pięt jego ówczesnym. I skubał szkieletowymi palcami brodę.
-To narzeczony wybrany przez mojego ojca. Czy kwestionujesz honor Shinjo, Shosuro-sama? -spytała zaczepnie wciąż nie wstając z kolan.
- Nie. - Nagle wydało jej się, że w pokoju jest zimniej niż było. Zaczęła przeczuwać, dokąd to zmierza. - Jednorożec z pewnością ma choć tyle honoru - położył na to nacisk, jakby w gruncie rzeczy wątpił, czy Shinjo mogą go mieć o wiele więcej. - Żeby nie chcieć kogoś, kto się oddaje przed ślubem, otumamiony opium.
-Jakże mam nie wierzyć narzeczonemu w dobrej wierze przyjmując od niego lekarstwo na moje ataki. Czyż ktoś kto wykorzystuje bezbronnego nie naraża się na większą hańbę niźli ktoś pod wpływem opium Shosuro-sama - spytała podchwytliwie.

Nie żył już od stuleci, ale trudno było jej o tym pamiętać, gdy stał przed nią: tak rzeczywisty i tak namacalny, jak jej narzeczony.

- Bezbronny – złapał ją za słowo. - Jeśli Jitsuyoteki jest bezbronny, hańbi swe imię. Jeśli Jitsuyoteki nie umie zachować przyzwoitości przed ślubem, hańbi swoje imię. Jeśli Jitsuyoteki nie widzi, że hańbi swoje imię, hańbi siebie. – Był, a chwilę potem już go nie było.

Pozostawił nieruchomą i upokorzoną Sumiro pośrodku jurty, od dobrych dwudziestu minut trzymała w dłoniach jedwabną tkaninę w której się obmywała. Odrzuciła ją w końcu i powoli i cicho powstała, by się ubrać i nie dać Shinjo w najbliższym czasie okazji do oglądania jej nagiej. Czas był najwyższy, bo powietrze przecięło głośne, donośne rżenie rumaka. Shinjo, dotychczas leżący spokojnie, zakotłował się na posłaniu…

Sumiro skuliła się zakrywając ciało trzymanym w dłoniach kimonem. Wiedziała, że ma bardzo mało czasu, ponieważ rozpoznała rżenie swego rumaka. A tam, gdzie był Czerwony Zając zazwyczaj prędzej, czy później wydarzała się jakaś katastrofa. Poczęła się czym prędzej ubierać, mając nadzieję, że Shinjo nie ocknie się aż tak szybko. I, że do tej pory połowa obozowiska Jednorożców nie zostanie zrujnowana, a rumak...

- Nie strzelać – dobiegło ją z oddali. Aito?..., chyba on. – To koń pani... - odgłos wściekłego rżenia zagłuszył słowa samuraja.

Przerażona Sumiro narzuciła kimono na gołe ciało, i szybko i niechlujnie związała je obi. Wybiegła boso z jurty obawiając się o życie swego ukochanego zwierzęcia. Rosa prędko zmoczyła i wyziębiła jej stopy, jednakże nie zwracała na to uwagi, wiedziała, że liczy się każda chwila.

Nie było trudno zobaczyć, gdzie był jej rumak. Biegła po prostu w stronę największej kotłowaniny w obozie.

Siłowało się z wodzami, próbując powstrzymać jej konia przed wyrwaniem się i podążeniem dalej, ku miejscu, gdzie Jednorożce trzymały klacze. Na razie szło im średnio: kiedy próbowali go odciągnąć, jej koń, Akai Usagi, tylko zaparł się tylnymi nogami i prawie wszedł w którąś jurtę. Naokoło zbiegło się trochę czeladzi – w tym pewnie wszyscy z zagrożonego namiotu – i kilku bushich. W tym jeden, leżący obok konia, na piasku, bez czucia. Harmideru i wrzasku było co niemiara....

- MATTE! - wrzeszczał sporawy, niedogolony Jednorożec, godząc yari w jej konia. - JEŚLI ZWALI JURTĘ...
- NIE MOŻESZ! - Daisuke, choć darł się niesłychanie głośno, minę miał bardzo nieszczęśliwą. - NIE...
- ODCIĄGNIJCIE KLACZE! - próbował przekrzykiwać wrz awę któryś z zarządców „stadniny” panów Shinjo... - I NIECH KTOŚ WYCIĄGNIE SHINJO-SAMA..
-Akai Usagi! - przez wrzaski Jednorożców i wściekłe rżenie ryżego ogiera przedarł się władczy i potężny głos Sumiro. Koń opadł na cztery nogi i zastrzygł uszami, następnie, postawiwszy je ciekawie odwrócił się w stronę skąd dobiegł nawołujący go głos. Na widok swej pani zarżał radośnie, i rozdął szeroko chrapy wydmuchując w mroźnym powietrzy kolumnę pary. Kwiknął i wyrwał do Shosuro galopem brykając przy tym jak mały radosny, źrebak, a nie dorosły potężny ogier. Zatrzymał się tuż przed nią zarywszy kopytami o ziemię.

Pani Sumiro w bardzo nieporządnym stroju szła w stronę Czerwonego Zająca. Dół kimona miała już mokry od rosy i ubłocony, stopy bose, zmarźnięte, zaczerwienione. Włosy rozpuszczone i potargane w nocy przez namiętnego Shinjo. Wyglądała nieporządnie i pięknie zarazem tuląc do siebie łeb czerwonego konia, i szepcąc mu coś uspokajającego do ucha. Być może były to zaklęcia, ponieważ koń przymknął oczy i uspokoił się zupełnie pokornie poddając się Pani Sumiro.

-Wystraszyłeś się prawda? -Szepnęła mu do ucha. - Nie bój się, Akai Usagi, nic ci już nie grozi… - Przytuliła czoło do czoła konia drapiąc go przy tym pod grzywą, Akai stał spokojnie i zdawał się zasypiać podczas tej pieszczoty.

- Skorpion-san! – przerwał jej ten bushi, który prawie nie zakłuł jej wierzchowca yari. Marszczył się wściekle. - Ten koń pokopał szlachetnego pana Shinjo Akio! - I stuknął końcówką włóczni o ziemię, żeby to podkreślić. Zając wierzgnął i zarżał: jakby to rzeczywiście bushi Jednorożca go przestraszyli.

A dalej, nad barkami zacietrzewionego samuraja, Sumiro dostrzegła, że jej narzeczony wyszedł z namiotu i był już blisko.

Pani Sumiro zmierzyła go lodowatym spojrzeniem, a następnie założyła swą trzymaną od jakiegoś czasu w dłoni maskę. Jej niebieskie oko błysnęło w głębi lisiej maski, prawe, brązowe było niemal niewidoczne. Uśmiechnęła się szyderczo na słowa Jednorożca, po czym pogładziła Zająca po szyi.



- Zdawało mi się, że Jednorożce potrafią sobie radzić z końmi…. W szczególności z tak znamienitego klanu.

- Końmi – odszczeknął jej głucho, uciekając spojrzeniem poza jej twarz. - Ale to wściekła bestia, ja rzekę. Jak te Czarnych Moto...! - I nagle stało się zupełnie cicho. Tak, że miarowe kroki dwóch panów Shinjo i parskanie koni stały się najgłośniejszymi rzeczami.

Sumiro również zamilkła, przed swoim koniem, który trzymał nad nią głowę, oparła się o jego pierś uspokajając go jakimiś tajemnymi słowy, spuściła głowę wstydząc się swojego stroju. Akai trącił ją delikatnie nosem szukając smakołyków w jej kimonie, i próbując wywęszyć choćby kawałeczek marchewki.

- Nie stać jak kupczyki. Rozejść się – warknął jej narzeczony na zgromadzonych rozpychając czeladź uderzeniami sayi. Nie mówił głośno, ale widziała w jego postępowaniu szczerość: miotał płomienne spojrzenia i tłukł sayą z taką werwą, jakby chciał nią zatłuc heiminów, jeśli tylko nie posłuchają.

- Arata-san – zatrzymał jeszcze bushi. - Jeśli jeszcze raz usłyszę, jak wzywasz imię Czarnych – Przełknął nerwowo: najwyraźniej mimo swej famy, Jednorożec czuł nabożny strach przed Jigoku i Krainami Cienia. - Zabiję cię – powiedział. Tym razem mówił twardo, jakby tylko klarował, i głos nie drżał mu ani trochę.

Arata posłuchał. Pokłonił się w milczeniu, odszedł. Ryuunosuke przeniósł wzrok na Sumiro: i wtedy poczuła, że oczekuje się od niej, żeby dokonała jakiegoś rytuału-oczyszczenia. Że wzmianka o Moto czy Dziewiątym Kami jest dość ważka, aby później oczyścić obóz.
 
Velg jest offline  
Stary 05-04-2014, 23:25   #8
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Rozpaliła trociczki jakie zawsze woziła ze sobą w sakwach przy siodle. Upajający zapach kadzideł przyprawiał o ból głowy i ułatwiał zatracenie się w kołyszącej pieśni jaką zaintonowała, by odpędzić demony. Skończyła, gdy wypaliły się trociczki, a całe obozowisko, przedziwnie nasiąkło ich zapachem, a pieśń zdawała się dalej dźwięczeć w powietrzu jakby i wiatr powtarzał za Sumiro słowa.

… miała czas, żeby przyjrzeć się obu Shinjo. Starszy, Subedej, był o głowę wyższy wyższy i szerszy w barach. Zwróciła uwagę, jak bardzo różniły się ich postawy. Trochę, jakby obserwowała sztukę kabuki, gdzie jednemu, młodszemu aktorzynie polecono odegrać Matsu, a drugi, starszy, wcielał się we flegmatycznego Shibę.

Pan Subutai wyglądał trochę, jakby urodził się bardziej mędrcem niż wojownikiem. Wydawało się, że niechętny grymas – z kącikami ust lekko skierowanym w dół – miał przytwierdzony do pociągłej twarzy jak mempo. Długie, cienkie wąsy sięgały mu poniżej podbródka. Miała wrażenie, że gdyby ściąć je panu Subutai, to ukazałyby się głębokie, wyżłobione przez długie lata zmartwionych min, zmarszczki: takie same, jak na jego czole.

I on – a nie jej narzeczony – odezwał się wreszcie, gdy skończyła oczyszczać obóz.

- Kiedy już spętasz konia i przebierzesz się w odpowiedni strój – Subutai odwrócił oczy od nieprzystojnego stroju Shosuro. - Oczekujemy w jurcie. - Mówił wolno, prawie nie ruszając podbródkiem, a stał przy tym równie sztywno jak struny w biwie jej narzeczonego.

Sumiro nie spętała konia, jedynie machnęła ręką przeganiając go, na tył jurty jej narzeczonego, gdzie rumak zaległ tarzając się na trawie jak młode, szalone źrebię. W koło szybko zrobiło się zupełnie pusto.
Wróciła do jurty przedtem poinstruowawszy Daisuke i Aito, co do spraw dotyczących rozmowy z Lwami, oraz odesłania ronina mordercy, do miejskiego namiestnika. Zbyła protesty Daisuke wzruszeniem ramion, a jej wymowne milczenie mówiło yoriki więcej niż tysiąc słów, co myśli sobie Pani Sumiro na jego temat.
Odchyliła płachty jurty mając nadzieję, że nikogo tam nie będzie. Nie było. Ale zdążyła tylko rozebrać, przemyć nogi i założyć fundoshi, gdy do jurty weszła młoda, ładna służka.

- Shosuro Sumiro-sama... - Służka schyliła głowę, ale Shosuro i tak czuła, że kątem oka dziewczyna patrzyła na nią z podziwem. - Pan Ryuunosuke nalegał, że okazja każe Shosuro Sumiro-sama włożyć to. - W rękach trzymała piękne, kobiece kimono z wyhaftowanymi dzikimi końmi.

I – jakby Shinjo uparł się, żeby ją jakoś podrażnić – w barwach Jednorożców.

-Okazja? Pani Sumiro odwróciła do służki zamaskowaną twarz? O czym ty mówisz?

- Nie wiem, Shosuro-sama. – Zwiesiła głowę, zdziwiona i zmieszana. Sumiro czuła, że służka rzeczywiście nie ma pojęcia. - Myślę, że pan Shinjo chce, żeby Shosuro-sama godnie wyglądała. Słyszałam, że chce, aby Shosuro-sama przebłagała jego krewniaka.

-A dlaczego Shinjo-sama każe wdziewać mi szaty w barwach klanu Jednorożców? Nie słyszałam, o tym, by gość musiał wdziewać barwy gospodarza u którego przebywa. -Inwigilowała dalej Sumiro.

Służąca wyglądała, jakby chciała się zapaść pod tatami pod pytaniami Shosuro.

- Nie wiem. – Wybąkała cicho. - Bo nie ma innych? - Uniosła lekko wzrok, licząc widać na to, że odpowiedziała dobrze.

-No dobrze, pomóż mi się ubrać, i uczesz mnie porządnie. -Sumiro odpuściła służącej, jednakże zalęgło się w niej ziarenko niepokoju. Kimono było jedynie zniewagą? Czy też jakimś ukrytym symbolem.

=====


- Będą musieli zareagować – kiedy weszła, jej narzeczony przemawiał twardym, ale cichym głosem. Zdumiało ją to: bo nie mówił ani tak, jak do niej – tym cichym, łagodnym głosem – ani tak bezceremonialnie i oschle, jak do swoich własnych podwładnych.

W namiocie było więcej ludzi niż się spodziewała. Gdy wchodziła, naliczyła siedem osób. Byli obaj Shinjo, było trzech bushi – nie znała ich, ale ichnie szaty były zbyt strojne, żeby mogli być podwładnymi Ryuunosuke lub Subutai – i była samurai-ko, która siedziała naprzeciw nich, w żeńskiej części jurty.

Pomiędzy nimi, na środku jurty, tam, gdzie powinno być palenisko, rozpościerała się wielka, piękna mapa Rokuganu z papieru ryżowego. Gdy Shosuro no Jitsuyoteki Sumiro weszła do środka, byli pogrążeni w dyskusji. Zaniepokoiło ją tylko, nad jaką częścią mapy się pochylali: zwłaszcza wysoka, koścista samurai-ko, która zwiesiła głowę prawie dokładnie nad przełęczą Beiden.

Jednak najbardziej zdumiewała ją obecność kogo innego: niepozornego, przeciętnego osobnik z wysokim, szpiczastym eboshi na głowie. Siedział spokojnie w kącie, jakby narada go nie dotyczyła, ale wprowadzana przez pilnującego drzwi bushi do żeńskiej części jurty Shosuro miała poczucie, że po coś tu jest.

- Jesteś, Shosuro-sama. – Narzeczony przerwał swój wywód, żeby podnieść na nią oczy. - Usiądź, proszę.
Usiadła bez słowa mając nadzieję, że nie każą jej ściągać maski, czyniąc tym samym afront pod adresem jej klanu. Dyskretnie rozejrzała się po jurcie, oraz rzuciła uważniejsze spojrzenie na mapę. Badawczo przyjrzała się również narzeczonemu, jednakże wstydziła się skrzyżować z nim spojrzenia.

- Shosuro Sumiro-sama. – Nakrył jej dłoń swoją dłonią, jakby chciał, żeby nie uciekła. Kilku bushi, w tym pan Subudai, skrzywiło się lekko. - Ta osoba chce, abyś dziś została Shinjo.

Zaparło jej dech w piersiach na tą bezczelność.
-Czy możesz powtórzyć Shinjo-San? Obawiam się, że nie dosłyszałam, co mówiłeś. -Dała mu szansę na to, by sprostował to co powiedział…. bądź potwierdził. Miała nadzieję, że rzeczywiście się przesłyszała, ponieważ nawet Skorpionowi trudno było uwierzyć, że Jednorożec może się pokusić o tak bezczelny i niehonorowy czyn.

- Zostań Shinjo. - Powtórzył, tonem formalnym i letnim do bólu, po czym skorzystał z tego, że podniosła na niego wzrok i spojrzał jej wreszcie wprost w oczy. - Shinjo Yokatsu-sama wyraził zgodę. - Przywołał imię Czempiona Jednorożca. - Shosuro Hametsu-sama wyraził zgodę - wymienił pana jej dziada. Samego daimyo Shosuro.

To byli pan jej rodziny, któremu też winna była służbę i szacunek. Ale wiedziała jedno: jeśli jej dziad – bądź Jitsuyoteki – zgodziliby się na to, nie byłoby powodu, aby pytać o zdanie pana Hametsu.

Spojrzała na niego uważnie, z kpiącym uśmiechem. Mianowano ją namiestniczką z powodu jej odwagi, honoru, oraz poczucia sprawiedliwości. -Nie taka była umowa pomiędzy naszymi rodzinami prawda Shinjo-san? Gdyby daimyo Jitsuyoteki wyraził zgodę na taki układ nie byłoby powodu rozmawiać z Shosuro-Hametsu-sama. Nie wiem, co w ten sposób osiągnąłeś Shinjo-san, ale gardzę tobą i odmawiam małżeństwa w takim układzie. Jestem wierna tylko Cesarzowi i rodzinie Jitsuyoteki. -Zakończyła lodowatym tonem. krzywiąc się pod lisią maską.

- Shosuro Hametsu-sama z pewnością to docenia – Cienkie wąsy pana Subutai drgnęły. - Jestem pewien, że dlatego się zgodził. – Niby kpił z niej, ale tonem tak fatalistycznym, że ciężko było jej to stwierdzić.

(chwila ciężkiego milczenia)

- Shosuro-san, nie czyń hańby i przebierz się w szaty ślubne, póki nikt nie mówi, że Jitsuyoteki zmuszać trzeba było do posłuszeństwa Skorpionowi - westchnął apatycznie krewniak jej męża.

- Nie zrobię tego. - Powiedziała powoli patrząc w oczy nieznanemu jej Jednorożcowi. Milczała wiedząc, że skorpionia maska drażni Jednorożce tak samo jak inne klany…. i ciesząc się tą odrobiną przyjemności.

- Shosuro-san – Westchnął przeciągle, ciągnąc się za wąsy. A Shosuro usłyszała, że wartownik spod drzwi przysunął się nieco bliżej niej. - Przemyśl to, proszę. - Powtórzył swoją prośbę.

Miała ten komfort, że mogła coś zrobić. Niby żaden z Jednorożców nie odpiął wakizashi, ale wątpiła, żeby chcieli ją zabić, co dawało jej przynajmniej kilka tchnień przewagi. Lecz bushi było siedmiu – w tym strażnik – a Sumiro jedna. I wszyscy – z jej narzeczonym na czele – poza jednym patrzyli wprost nią.

Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. Czas zwolnił, gdy wydychała powietrze. Zdawało się, że się poddaje. Że odpuszcza…. gdy nagle…
Jurta wydyma się niczym nadmuchany pęcherz, liny trzeszczą pod nagłym naporem wyjącego wiatru, całe wyposażenie namiotu wzlatuje w górę, by po chwili opaść na ziemię, rytmiczne, następujące po sobie trzaśnięcia. Namiot wybucha, a tkanina opada na głowy Jednorożców. Chwilę później wybucha ogień zaczynający się błyskawicznie rozprzestrzeniać. Konie kwiczą przerażone, swąd rozchodzi się błyskawicznie zasnuwając obóz razem z dymem z palonych jurt duszącą powłoką.

Zauważyła i zapamiętała tylko krótkie, statyczne obrazy. Zupełnie, jakby oglądała ciąg malunków, a nie szybki, krótki pożar jurty.

Pan Subutai miał półotwarte usta i żywe, szeroko – aż do przesady – otwarte oczy. Jakby wzburzenie jej bezczelnością po raz pierwszy wybudziło go z apatii. Ryuunosuke wyglądał, jakby wpadł w przedziwny paroksyzm gniewu. Brwi ściągnął tak mocno, że prawie się ze sobą stykały. Zbladł od furii, a co przy jego jasnej, północnej karnacji wyglądało, jakby malował sobie twarz na biało, jak szukające śmierci Lwy. A kiedy dawał ręką błyskawiczny rozkaz, czynił to z taką werwą, jakby chciał po raz wtóry spoliczkować Shosuro. Siedząca naprzeciw niego – a po prawicy Sumiro – samurai-ko Otaku wyglądała, jakby narysował ją artysta, próbując bardziej naszkicować jej porywczy charakter niż „prawdziwy” wygląd. Usta zacisnęła w małą kulkę, jedną dłonią sięgnęła do miejsca w obi, gdzie powinna być katana, a knykcie drugiej zacisnęła aż do krwi.

Wszyscy – co do jednego – sprawiali wrażenie, jakby wicher i pożar zatrzymały ich w połowie ruchu. Jakby zaraz, za chwilę, mieli zacząć coś robić: czy to krzyczeć, czy bić, czy ciąć... - ale potem spadła jurta i Shosuro nie widziała już nic więcej.

Sumiro z krwią lejącą się z nosa zaraz po rzuceniu zaklęcia rzuciła się do wyjścia z jurty, przewróciła zaskoczonego wywołanym przez nią huraganem bushi i z obłędem w oczach rzuciła się do ucieczki. Zając był za daleko. Złapią ją zaraz jeśli….
Biały, osiodłany koń, tuż za jurtą. Rzuciła się do niego w biegu podciągając się ze strzemienia na siodło. Jednym ruchem dociągnęła popręg, na tyle na ile było to możliwe. Przerażony koń ponosi Sumiro uciekając przed ogniem. Popędza go dodatkowo chcąc wydostać się z obozu.
Krzyczy nawołując swego konia i gdzieś za sobą, słyszy tętent zrywającego się wierzchowca.
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline  
Stary 04-06-2014, 23:25   #9
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Nie musiała czekać długo na pościg: pognało za nią czterech Shinjo na swoich nakrapianych konikach. Dotrzymywali jej tempa przez kilkaset ken, ale później jej klacz ich zdystansowała.

To było dziwne, bo ani razu do niej nie strzelili. Mimo że była pewna, że gdyby chcieli, mogliby już kilka razy przekłuć obydwa konie strzałami. Koń był duży, sporo większy od niej – nawet od zadu strony – i czuła, że Shinjo mogliby przekłuć go strzałami, gdyby tylko chcieli. Później musieliby tylko osaczyć Sumiro na ziemi.

I z całego pościgu to było najbardziej niepokojące.

Spróbowała policzyć ile razy mogliby ją zabić. Wyszło jej, że przynajmniej trzy. Bo kiedy podpalała jurtę, wartownik z łatwością mógłby ją ciąć. Miał mało czasu, ale do iai wystarczył ułamek sekundy. A kiedy uciekała, każdy z bushi w obozie mógłby ją spróbować zastrzelić. Kiedy jechali, mogliby najpierw ubić jej konie, a później ją.

Prawie czuła, że Jednorożce ją wypuściły.

Była Shosuro no Jitsuyoteki Sumiro na środku Lwa.

I była całkiem sama.

Miała dużo – bardzo dużo – czasu, aby pluć się w brodę, że nie pociągnęła ich za języki bardziej. Oprócz dwóch panów Shinjo widziała jeszcze pięciu innych samurajów. Zbyt dobrze ubranych, aby podlegali pod Subutai bądź jej narzeczonego. Nie wszyscy nawet byli Shinjo, bo na kimonie samurai-ko widziała fioletowy mon Otaku. Nie wiedziała, w jakiej roli występowali – jako emisariusze swoich panów?, jako karo planujący inwazję? – i dlaczego Shinjo Ryuunosuke mógłby zwołać takie zebranie.

Miała tylko dwie poszlaki: imię pana Hametsu, daimyo całej rodziny Shosuro, i mapę, którą studiowali, gdy weszła.

Słyszała, że jej dziad nie darzył swego daimyo wielką miłością. Słyszała, że jego ucho należało bardziej do pięknej pani Kachiko, siostry jego pana i żony Czempiona Skorpiona, niż do jego własnego pana. Być może było to prawdą. Być może, choć to zdawało się tak nieprawdopodobne!, Shosuro Hametsu chciał ukarać Jitsuyoteki za nieposłuszeństwo. Dziedziczka Jitsuyoteki mogła lada chwila zemrzeć w połogu. Kasumi zniknęła. Gdyby zniknęła i Sumiro, albo została wżeniona do Shinjo, wówczas następnego daimyo Jitsuyoteki wyznaczyłby pan Hamtesu. Może...

I: dlaczego Klan Jednorożca miałyby przechodzić przez przełęcz Beiden? Co mógłby osiągnąć na południu? Wyobraźnia podpowiadała jej wyraźnie: przechodzili tam, bo tak było im najbliżej do Jitsuyoteki.

Może wcale nie chcieli jej ścigać? Może popędzą wprost przez przełęcz Beiden, do siedzib jej rodziny. Może... może... - myślenie o tym przychodziło jej z trudem – była im potrzebna tylko, aby jej ród zażądał praw do krwawej zemsty i wypowiedział wojnę Jednorożcom, które mogłyby bezkarnie (i za przyzwoleniem Shosuro-sama) splądrować pola jej rodziny...

Może.

Bo prawda była taka, że była zupełnie sama, gdzieś na ziemiach Lwów, gdzie ktoś próbował ją zabić. Nie wiedziała nawet, gdzie się udać. I czy podróżować jako Shosuro no Jitsuyoteki Sumiro – i ryzykować, że ktoś ją zabije – czy jako Shinjo. Albo czy ślimaczyć się jako bezimienna roninka bez papierów podróżnych.

Nie miała czasu o tym myśleć popędzając siwą klacz do jeszcze szybszego galopu, słysząc tętent Zająca tuż za nimi. Miała nadzieję, że klacz wytrzyma gonitwę, i, że będzie mogła ją zatrzymać mając dzięki temu rezerwowego konia.
Straciła poczucie czasu gnając przerażona poprzez wysokie trawy. Nie wiedziała ile jechała, ale zwolniła, gdy klacz zaczęła pochrapywać próbując zwolnić, a jej boki pokryły się potem. Sumiro pozwoliła koniowi przejść do kłusa nie pozwalając jednak na stęp. Poklepała dzielne zwierzę i spojrzała zatroskana na spoconego boki konia. Był jednak umięśniony i zdawał się być w bardzo dobrej kondycji. A i oddech klaczy prędko stał się cichszy i regularniejszy. Po pewnym czasie Pani Sumiro zwolniła do stępa i prowadziła zwierzęta niecałe pół godziny, by w końcu zatrzymać się na krótki postój, i przebrać się w strój podróżny.
Uda miała boleśnie starte, niemalże do krwi, a kimono kleiło się od ropy z jej otarć. Przemyła uda wodą z manierki i zabandażowała je, krzywiąc się przy zakładaniu hakamy. Nie rozsiodłała koni, jednakże pozwoliła im na krótki popas samej na chwilę się kładąc i nasłuchując.

Było cicho. Słyszała tylko polne ptaki i pasące się cicho konie. Sama nie wiedziała, kiedy odgłosy natury ukołysały ją do snu.

- Matte! - głośny, zachrypnięty głos wybił ją ze snu. Sądziła, że był najdalej dwadzieścia ken od niej.

Z trudem otworzyła sklejone powieki. Rzuciła okiem: gdzieś tam z kłębowiska wysokich traw wychylał się koński łeb. Nigdzie jednak nie widziała jeźdźca i nie wiedziała, czy już ją dostrzegł, czy widział tylko jej konie.

Jednorożec? Zwyczajny podróżny? - chodziło jej po głowie…

Zabić? Byłoby to najrozsądniejsze, ale wszystko w niej protestowało przeciwko tak obrzydliwego rozwiązaniu, w rękawie miała kaiken… i wiedziała, że jest niepozorna i w razie czegos…. będzie miała szansę się bronić.
Jeżeli była to straż przednia Shinjo, to Sumiro nie zamierzała się poddać, choćby za cenę życia. Nie teraz, nie kiedy widziała w jaką wściekłość wpadły Jednorożce po jej ucieczce. Wolała nie wyobrażać sobie jaką kartę przetargową mogła stanowić w tej grze. I jak przekonanoby ją, by więcej nie próbowała uciekać. Co do tego, że taka akcja by się Jednorożcom powiodła nie miała wątpliwości.
Zmrużyła powieki nasłuchując, odliczając sekundy, i nasłuchując gdzie znajdują się jej konie, przypominając sobie otoczenie. Czekała.

- Wyjdź z kępy – Znużone, zdenerwowane polecenie. - Powoli. Bo ustrzelę. - Spróbowała umieścić gdzieś ten krzykacza. Nie udawało jej się, ale na pewno nie był.

Zaczęła się powolutku podnosić przeklinając własną lekkomyślność. Nasłuchiwała cały czas rozpaczliwie starając się gdzieś umiejscowić krzykacza i własne konie. Nie było jej w tym momencie do śmiechu.

- Szybciej – pogonił ją. Jak na złość, miała tylko mgliste wrażenie, że był gdzieś przed nią, albo z boku, albo z drugiej strony...

-Cóz za tchórz wyrywa ze snu śniącego kryjąc się w krzakach i celując do śniącego z łuku?! -Zakrzyknęła wpadając w cyniczny nastrój. -Czy to Jednorożec, który stoi w ukryciu bo boi się spojrzeć kobiecie w oczy?! Sumiro wyprostowała się mając nadzieję, że prowokacja zadziała.

Powoli, miarowo, wyłonił się z krzaków. Najpierw spostrzegła, że obcy założył strzałę na cięciwę, ale jej nie naciągnął. Potem: że był średniej postury – powinna zauważyć go wcześniej – ogorzały i nieogolony. Miał wyjątkowo krzaczastą, brudną brodę, wyjątkowo krzaczaste, zrośnięte brwi, a jego odzienie - bez żadnych monów - było równie brudne jak broda. W porządnym stanie utrzymał tylko daisho, yumi i kołczan. Kiedy zrobił kilka kroków, dostrzegła, że w brodzie miał już pasma siwizny, choć różne rzeczy w brodzie skutecznie je kryły.

- Jesteś sama, samuraj-san? - zapytał przepitym głosem, rzucając czujnym spojrzeniem.

Sumiro założyła ręce wyniośle spoglądając na domniemanego ronina spod lisiej maski.
-Niezupełnie samuraj-san. Za sobą mam cały ułus jednorożców i mniemam, że lepiej byłoby usunąć się im z drogi. Jako, że najpewniej nie są w najlepszych nastrojach. I to nie pytać będą najpierw. -Przez całą tą przemowę Sumiro pozostała zupełnie bez ruchu zupełnie zdając się nie przejmować, tym, że może zaraz paść zastrzelona.

- Koniuchy? - Zdjął rękę z cięciwy, żeby się podrapać po zlepionych włosach na czubku głowy. - Co tu robią koniuchy? - Drgnęła mu górna warga, jakby do końca nie rozumiał, o co chodzi. A potem się zafrasował... - Matte, samuraj-san, Hanzo jestem, a te okolice ponoć bandytami się lepią... - i wypaplał na jednym oddechu.

Sumiro gwizdnęła na konie wciąż wpatrując się podejrzliwie w Hanzo. -Och z pewnością, skoro grasują tu Jednorożce to ich samych można nawet dwukrotnie policzyć za bandytów…. Zamilkła zdając sobie sprawę, że Hanzo najpewniej nie zrozumie. -Muszę już jechać.

Był przyjazny. Szczerzył się dobrodusznym, szczerbatym uśmiechem spod zmierzwionej brody... a potem spojrzał na Czerwonego Zająca, gdy na niego siadała. Wyprostował się, napiął mięśnie – jakby się spodziewał, że lada chwila otrzyma cios – i błyskawicznie znów chwycił za cięciwę.

- Matte – powstrzymał ją głośno. - Ukradłaś konia koniuchom. Znam ja koniokradów. Nigdzie nie jedziesz.
 
Velg jest offline  
Stary 05-06-2014, 02:12   #10
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany

Zdecydowała się: musiała atakować. Zanuciła nieludzki, wysoki skowyt do kami, a ronin wrzasnął nieludzko, gdy ognie osmalały mu brodę i twarz. Ale był dobrze wyszkolony: mimo zaskoczenia, mimo bólu, mimo szoku, zdołał wypuścić strzałę z grubsza w jej stronę. Shosuro poczuła mocne, nieprzyjemne ukłucie w barku. Krzyknęła, ale nie wpędziło jej to w szok, jak Hanzo.

Brutalnie uderzyła Zająca piętami wiedząc jak zrywny i nerwowy jest. Mając nadzieję, że nic się jej większego nie stało, i, że Jednorożców nie ma zbyt blisko. I, że roninowi nic nie będzie.
Wyrwała galopem poganiając konia krzykiem.

Wieśniacy mówili, że samurajowie są karani za swe grzechy, odradzając się jako samuraje w następnym życiu. Już niedługo po ucieczce od ronina Shosuro przeklinała swoją karmę: musiała być naprawdę wielką grzesznicą, skoro jej nie tylko uciekła klacz, ale i Czerwony Zając zaczął kuleć! Próbowała oszacować, ile ma czasu. Wiedziała, że niewiele: kami powietrza nie były zbyt pomocne, ale przekazały jej gwałtowną impresję: „Jedź!”. Jednorożce musiały być naprawdę blisko…
Uspokajając zwierzę wjechała w pobliski zagajnik starając się, by nie być na widoku, przywiązała Zająca do drzewa i natychmiast przystapiła do oględzin końskich kopyt. Powód znalazł się prędko. Ostry odłamek wyjątkowo niefortunnie wbity w kopyto. Wyciągnęła go błyskawicznie nim ogier zorientował się, co robi.

A – jak na złość – jej rumak najwyraźniej okulał nie na żarty. Cokolwiek miała zrobić: uleczyć go, ukryć się, puścić go..., musiała zrobić szybko.

Nigdy wcześniej nie korzystała z tego zaklęcia próbując leczyć rany, jednakże…. miała nadzieję, że się uda. Inaczej byłaby zgubiona. Mobilizując całą swą siłę woli przystąpiła do krótkiego rytuału zdeterminowana dać z siebie wszystko by pomóc zwierzęciu.

Szarpał się, jak tylko mógł. Musiała przerywać i – chrapliwym od wysiłku głosem – uspokajać Czerwonego Zająca. Mimo jej najlepszych wysiłków, koń był niespokojny: i rżał głośno i ze strachem, gdy choroba z kopyta przechodziła przez jego kiszki. Gdyby znała go choć trochę mniej, wyrwałby jej się. A gdyby była choć trochę mniej opanowana, straciłaby kontrolę nad kami, gdy tylko usłyszała inne, obce rżenia w oddali. I rozkazy, wykrzykiwane znajomym głosem.Na jej szczęście, była Shosuro Sumiro. I skończyła, ledwo zipiąc z wysiłku, gdy nadjeżdżające Jednorożce były jeszcze kilkaset metrów za nią. Zanim zdążyła rozpędzić konia, dystans ten jeszcze zmalał. I modliła się do przodków, aby nie zemdlała w siodle, z galopującym koniem....

Obejrzała się za siebie próbując rozpoznać kto ją goni. Bała się zbliżających się koni, jednakże Zając był bardzo ambitny. A galopująca za nim konkurencja z pewnością zmotywowałaby go, do znacznego przyśpieszenia biegu.

Goniło ją siedmiu jeźdźców. Serce w niej zamarło: wypatrzyła wśród nich tą samą samurai-ko, którą kojarzyła jako Otaku. Najwyraźniej była – przodkowie! – jedną z panien wojny. Jechała na pięknym, dużym wierzchowcu rodziny Otaku... ale najwyraźniej przez dumę (albo lekceważenie względem Sumiro) nie zmieniała jeszcze konia, dufając, że bardzo prędko dopadną Shosuro. Jej wierzchowiec zaczynał się już męczyć: i na czoło formacji mógł wysunąć się jej narzeczony, jeżdżący na silnym, karym koniu Shinjo.

Niby ani jego rumak, ani konie jego świty nie były takie, jak Czerwony Zając lub wierzchowiec Otaku... ale Shinjo mieli konie na zmianę. I wyglądało na to, że żaden z nich ani nie był ranny – jak Sumiro, której wciąż z łopatki sterczało drzewce strzały – ani nie był szczególnie wycieńczony.

I jak na złość, Sumiro czuła, że zaraz ma wśród wściekłych okrzyków Jednorożców zemdleć…

Zaciskając do krwi zęby Sumiro pozwoliła Jednorożcom zrównać się ze sobą, a nawet nieco się wyprzedzić oskrzydlając ją…. Następnie gwałtownie osadziła Zająca wprowadzając zamieszanie wsród niespodziewających się podobnego manewru Jednorożców. I…. zaklaskała.

Przez moment wydawało jej się, że gdzieś między sobą a nadjeżdżającymi Jednorożcami widzi falującą spokojnie, rudą kitę. I wydawało jej się, że ktoś ją ukradkiem obserwuje.

Bała się, wiedziała, że za późno już, by się wycofać, Jednorożce były już bardzo blisko, niemalże czuła promieniejąc z narzeczonego wściekłość. Jednakże jeszcze większy lęk budziła w Sumiro Pani Otaku. Sumiro spojrzała jej w oczy nim wyrzekła obserwując kątem oka rudy cień.
-Wszechpotężny Kitsune. Proszę cię o pomoc i ochronę w zamian oferując ci mą skromną służbę. -Chwyciła się kurczowo łęku siodła, gdy zakręciło jej się w głowie.

Podniósł łeb. I na chwilę mogła, zadając kłam odległości, podziwiać, szeroki, wielozębny uśmiech lisiego ducha. A potem spięła nogami Czerwonego Zająca, zaś Tamamo-no-Mae puścił się pędem ku Jednorożcom.

Zakotłowało się. „To Kami, duchy nie chcą...” - zawołał ktoś. „Naprzód. Tylko nie dać go do koni...” - próbował zmotywować bushi pan Shinjo. Kilku posłuchało. Nie wszyscy. Jeden zatrzymał konia, „szaleństwo”, i spróbował go zawrócić. Nie zdążył, bo narzeczony zastrzelił go. Zagrzmiał „SŁUCHAĆ!”, „KTO UCIEKNIE, TEGO ZAKŁUJĘ!” - ryknęła wściekle Otaku. Pomogło.

Ściągnął wodze i dał wysforować się naprzód innym Shinjo. Zajeżdżali sporego, wielkiego lisiego ducha od boku – i starali się zasypać go gradem strzał. „Odjeżdżaj, Touka” lub „Zamień go, Shiki”, darł się co chwila jej narzeczony, rzucając im komendy. Chwilami sam wysforowywał się naprzód, żeby wystrzelić w Tamamo-no-Mae.

Lis odwdzięczał się, jak tylko mógł. Przepłoszył im kilka koni. Zwalił z wierzchowców i pogryzł trzech bushi. Odgryzł jednemu dłoń. Ale i tak Sumiro musiała niechętnie przyznać, że Jednorożce walczyły jak jeden mąż, radząc sobie z Tamamo-no-Mae-kami lepiej niż sądziła.

A w końcu lis czmychnął ze sterczącymi mu z grzbietu strzałami. Najwyraźniej nie zamierzał umierać za obietnicę Skorpiona, ale miała poczucie, że jeśli sama nie zginie, to jeszcze go zobaczy. Bo przecież kupił jej ponad trzysta ken!

A potem ze słabości zemdlała...

***

Kiedy ocknęła się, nie wiedziała. Trudno było jej o tym myśleć: upływ krwi z rany ją naprawdę osłabił, zaś Czerwony Zając był już zmęczony i spocony. Gdy podniosła bolące powieki i obróciła głowę, zobaczyła twarz swojego narzeczonego. Zbyt – znacznie zbyt – blisko. Galopował niespełna dziesięć ken za nią i chyba na wypoczętym koniu zmniejszał dystans…

Nie miała już siły na nic poza trzymaniem się z całych sił na koniu. Zamknęła oczy poddając się w duchu. Nie wierzyła już w powodzenie ucieczki. Kitsune uciekł, a jej koń był już najpewniej zbyt zmęczony. Poddała się….

Przejechała jeszcze ileś czasu. A potem poczuła, że arkan Shinjo zaciska się wokół jej tułowia. Zdążyła tylko wyjąć nogi ze strzemion zanim narzeczony – silnym szarpnięciem – wyrzucił ją z siodła. Jęknęła, gdy z zamkniętymi oczyma uderzyła o ziemię.

Skuliła się z bólu i strachu, spodziewając się zaraz stratowania, lub razów. Bólu. Brakło jej tchu, a krew ciekła z rany. Uda bolały potwornie, mimo opatrunków. Jednakże najbardziej bolała urażona duma i upokorzenie jakiego teraz zaznała. A wiedziała, że to dopiero początek.
O ile uda jej się przeżyć. Z każdą sekundą czuła się gorzej, nie otwierała oczu obawiając się, że zawroty głowy przeistoczą się w mdłości nie do opanowania. Poczuła, że lina napina się powoli. Zrozumiała, że Shinjo powoli odjeżdża – i jeśli sama nie wstanie, to sama lina końską siłą postawi ją na nogi i pociągnie ją za sobą.
Odcięła się, ostatnim wysiłkiem woli dobywając noża. Wylądowała na kolanach krztusząc się i dusząc krwią jakiej pełno miała w ustach. Nie jęknęła jednak ani razu, chociaż pierwszy raz w życiu zaznany ból wyciskał jej łzy z oczu. Po raz kolejny ucieszyła się, że twarz wciąż zakrywa jej lisia maska, która cudem przetrwała pościg. Zeskoczył koło niej. Gdy niemrawo spróbowała go pchnać, bez większego wysiłku wytrącił jej nóż z ręki. Syknął, gdy splunęła na niego krwią, ale nie uderzył jej, a tylko spętał jej ręce kawałkiem arkana.

- Siedź – kazał jej, wykręcając jej spętane ręce. - Zabijesz się, jeśli cię nie opatrzę.
Wzdrygnęła się starając się strząsnąć jego dłonie, na wpół świadomie starając się chociaż zachować resztki godności. Z trudem odnotowała, że wciąż ma strzałę w barku, i, że to właśnie ona tak okropnie boli przy każdym ruchu niema pozbawiając ją przytomności.

- (…) - zaklął, wzywając Fortunę. - Głębiej sobie drzewca wbić nie mogłaś. - Wymacał drobnymi palcami jej grot. - Muszę wyrwać. Nie szarp się. - I zapłonęło żywym ogniem, gdy ze swoją werwą wyrwał jej strzałę. A potem zabolało, gdy wiązał jej mocno strzęp materiału wokół barku, by nie bolało.
Krzyknęła, gdy szarpnął przygryzając sobie następnie wargi do krwi nie mogąc znieść palącego bólu. Zachwiała się, nie będąc już w stanie nawet siedzieć, w tym momencie już nawet zszargana godność jej nie obchodziła. Nie potrafiła walczyć z bólem. Otworzyła szerzej oczy patrząc na Shinjo i zastanawiając się nagle, czy być może zaraz ją zabije. Albo zacznie torturować.

Zemdlała.

***

Obudziła się przerzucona przez kolana Shinjo. Szarpnęła się, ale miast coś osiągnąć, jęknęła tylko z bólu. Bark płonął ogniem, nogi i dłonie miała skrępowane, a resztki arkana wgryzały jej się w ciało. Dobrze było przynajmniej, że Shinjo przytrzymywał ją jedną ręką, aby nie spadła na drogę, jak zwykły tobół.

- Śpij dalej – syknął półprzytomnej.

Chociaż głęboko skrywała ten lęk, okropnie bała się związania, była zupełnie bezbronna i zależna od woli Shinjo. Robiło jej się zimno na myśl o tym, co się z nią stanie. Pamiętała wyraz jego twarzy, nim jurta zawaliła się innym na głowę.
Szarpnęła się po raz drugi przed stracaniem przytomności jedynie szepcąc: -Nie zostanę Shinjo.

- Zostaniesz - Drugą ręką dotknął jej włosów. - Nawet Jitsuyoteki się zgodzą. – Otarł pot z gorączkującego czoła mdlejącej shugenja.
Próbowała coś odpowiedzieć, gdy jej dotknął szarpnęła się, i zwiotczała zupełnie. Zemdlała.

***

Ciepły wiatr rozwiewał poły namiotu. Shosuro no Jitsuyoteki Sumiro leżała na plecach, walcząc z bólem i próbując otworzyć oczy, gdy konował Jednorożców szył jej ranę. Mimo jego energicznych, pewnych przekonywań ('Przemyjemy, wyzdrowieje, Shinjo-sama') miała wrażenie, że cała umiera. Całe ciało miała obolałe, znachor nie silił się na łagodność, spętane nadgarstki paliły żywym ogniem...

Na domiar wszystkiego jej narzeczony spokojnie, po przyjacielsku, rozmawiał ze znanym jej roninem: i miała paskudne wrażenie, że Hanzo teraz powodzi się znacznie lepiej od niej...
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172