lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Fantasy/Dieselpunk] Orgio: Operacja "Biały Kruk". [+18] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/14179-fantasy-dieselpunk-orgio-operacja-bialy-kruk-18-a.html)

Mizuki 05-05-2014 11:44

[Fantasy/Dieselpunk] Orgio: Operacja "Biały Kruk". [+18]
 





Rozdział I
Krwawa Merry



- Jeśli wyjdzie beze mnie natychmiast ruszacie za nim. Tak jak ustaliliśmy, rozmawiacie z nim po swojemu i odbieracie wynagrodzenie. Żadnych błędów. Spotykamy się w ustalonym miejscu.
Po tych słowach drzwi topornej, jakby szkaradnie blaszanej furgonetki zatrzasnęły się a atmosfera wewnątrz zgęstniała. Paul niepośpiesznie ruszył w kierunku wejścia klubu Cotton, pozostawiając swych towarzyszy wewnątrz kokpitu przesiąkniętego zapachem smaru i tanich cygar.
Możliwe scenariusze obgadywali przez ostatnie dwa dni spędzone w Kalagar. Na tyłach zapyziałego teatru wetkniętego głęboko w czeluść miasta.
- Juppa Guaran. Oficjalnie członek kompanii eksploracyjnej z Oazy Gadesh. Mniej oficjalnie typowy przemytnik, szmugler i handlarz artefaktami. Robił interesy z największymi...- podczas pierwszej poważnej rozmowy, już na terenie Kalagar, Paul rzucił przed nich grubą jak wąs Fuhrera tekę, pełną zdjęć starucha w turbanie. - Jego ostatni towar, orgio o naprawdę nietuzinkowej charakterystyce zainteresowało jajogłowych z ministerstwa magii. - te słowa wypowiadając rzucił znaczące spojrzenie w kierunku oddelegowanych członków tej "wspaniałej instytucji". - Nie przysłano nas tutaj jednak aby dokonać prostego zakupu, zapewne się już tego domyślacie. SS chce znać źródło... pochodzenie tego niezwykłego okazu. I to od Guarana mamy uzyskać. Każdym możliwym środkiem.- spauzował w tym miejscu ważąc kolejne słowa.
- Muszę was o tym poinformować... To niepewna informacja, jednak istnieje podejrzenie, że Guaran jest osobą uzdolnioną magicznie. Co buduje tak duże ryzyko w trakcie tej operacji. Stąd też obecność wśród nas przyjaciół z ministerstwa...

Fritz, SSman przydzielony do ich zespołu w ostatniej chwili siedział teraz za kierownicą pociągając nerwowo papierosa i wystukując dziwaczny, nerwowy rytm o zaplamioną tapicerkę. Po wyjściu Paula na przednim siedzeniu pasażera, przechodząc okrakiem nad wajchą skrzyni biegów jakby chciał się z nią niemęsko zaprzyjaźnić, zasiadł Hase. Pozostali czekali w zacienionym, cuchnącym wnętrzu furgonetki.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że ten brudas nie da się przekonać po dobroci?- mruknął bardziej do siebie Fritz zerkając we wsteczne lusterko.- Dupska wam tam nie zdrętwieją od tych ławek? Paul... Co za skąpiec. Mogliśmy sobie pozwolić na nowiutkiego phantoma z mruczącym silnikiem a nie to zdezelowane...Aghh!- trzasnął ręką w kierownicę.
Z twarzy tego czterdziestoletniego oficera nie trudno było teraz odgadnąć stres. Obrośnięta wąsem, górna warga chodziła jak w amoku, jak gdyby wypowiadając bezdźwięczne słowa. Z zakoli i lekko przerzedzonych włosów spływały krople potu. Spojrzenie zaś, jakby doprawione szczyptą paranoi, utkwione było w wejście pod rozświetlonym napisem "Cotton".
Minuty wlekły się jedna za drugą, tempem podobnym do tego z jakim poruszali się lekko podchmieleni przechodnie na pasażu dzielnicy rozrywek. Ich radosne rozmowy, przepychanki okraszone śmiechem i pijackie przyśpiewki potęgowały jedynie poczucie wyobcowania jakie musiało teraz towarzyszyć "Asom wywiadu". Przez ten cały czas ani śladu po Paulu czy Guaranie. Czy przegapili go w tłumie? Nie, Fritz uczepił się wzrokiem klubu jak warchlak maciory... Lecz gdyby?
- Jest!- wrzasnął Fritz, niemal uderzając łbem o dach samochodu. - Wyszedł sam... Jak ja bym czasem kurwa chciał być mniej nieomylny.- skrzywił się nieco po czym spojrzał na Hase.- Wisisz mi kolejkę.
Handlarz przez chwilę stał pod wejściem do klubu ściskając neseser jak rękę własnej matki na łożu śmierci. W tym czasie motor ich furgonu zdążył już kaszlnąć, prychnąć, zatrząść się i wyrzucić w i tak gęste powietrze obłok spalin.
Chwilę później Guaran zniknął już we wnętrzu czarnego, smukłego jak torpeda samochodu, który zatrzymał się przy krawężniku pod klubem. Mimo późnej godziny na ulicy panował tłok. Z pewnym trudem włączyli się do ruchu, strumienia długich, drogich samochodów prowadzonych przez szoferów bogatych gości dzielnicy rozrywek.
Fritz utrzymywał dystans, pozwalając by kilka limuzyn oddzielało ich od celu. Szybko wydostali się z zatłoczonej dzielnicy uciech, wjeżdżając do potężnego niczym wnętrze cielska ogromnego węża tunelu. Pasażerowie na kipie przypominającej blaszaną skrzynkę czuć się mogli jak w wielkim pudle rezonansowym, do którego wpadały dźwięki silników.
Skręcili na jednym z kolejnych zjazdów w nieco węższy i ciemniejszy tunel. Między nimi a celem pozostały jedynie dwa samochody.
- Skurwiel jedzie do starej dzielnicy industrialnej.- mruknął Fritz wyciskając niemal soki z kierownicy.- Cicho tam jak w burdelu o poranku. Nikt nie powinien nam przeszkadzać... O ile nie narobimy za dużo hałasu.
Powietrze w tej odseparowanej jamie w ziemi, o kształcie ogromnej kopuły było wyjątkowo zanieczyszczone. Zdawało się, że nawet pomarańczowe światła starych latarni ledwie przebijają się przez jego okowy.
Budynki w stylu secesyjnym oblepione były warstwą czarnej mazi, tak samo jak chodniki wijące się raz to wyżej, raz niżej pomiędzy wbudowanymi w niższe segmenty gazociągami, pordzewiałymi rurami i mniejszymi kominami wyrastającymi z ziemi.
Samochód Guarana odbił z głównej ulicy, podążając jego śladem pozostali na drodze sam na sam. Nie było przechodniów, którzy zapewne spacerowali by tutaj w maskach, innych uczestników ruchu. Pozostał tylko szary furgon, czarny samochód marki phantom oraz stłumione światła latarni i kamienic.

- Przyczaimy się tutaj. Poczekamy co nasz cwaniak zrobi.- Fritz zatrzymał ciężarówkę na rogu uliczki, w którą przed sekundą ponownie skręcił samochód Guarana. Widzieli stąd duży, mieszkalny budynek na jej początku oraz przypominającą pałacyk kamienicę z szyldem "Madame Merry". Aż strach pomyśleć jak silne, masochistyczne zapędy musiała mieć osoba pragnąca zatrzymać się w tej czeluści...
Czarny Phantom najpierw zatrzymał się przed hotelem, by wypuścić pasażera a następnie skręcił w wąski zaułek między budynkami. Guaran, dalej przyssany do walizeczki wparował do hotelu, przez drzwi wciśnięte pomiędzy brudne, duże szyby fasady.
W tym momencie Fritz wrzucił bieg i wjechał na uliczkę zatrzymując się przed tym samym budynkiem.
- Znajdźcie go, trzymam silnik na chodzie. Prezenty od Paula zostawcie w skrzyni, może uda się to załatwić bardziej dyskretnie?
Prezentami były dwa karabiny thompsona z magazynkami na sto pocisków, jakimi w razie nieoczekiwanych problemów mogli się posłużyć. Wszak z magami nigdy nie wiadomo, a oczywistą metodą na ich szarlatańskie sztuki był grad pocisków zdolnych powalić pustynnego muła.
- Stać! Coś jest nie tak!- warknął nagle Fritz, nim którekolwiek z nich złapało za klamkę.
Po drugiej stronie pustej uliczki zatrzymała się granatowa furgonetka, bardzo podobna do tej, w której właśnie siedzieli. Tylne drzwi otworzyły się, a z wnętrza wysiadło trzech mężczyzn w długich, flauszowych płaszczach. Rozejrzeli się dookoła, po czym ruszyli w kierunku hotelu. Na ulicy przepuścili białą furgonetkę z logiem pralni, jaka właśnie wyłoniła się zza zakrętu, by skręcić następnie w wąski zaułek po jego lewej stronie.
Jeden z nich zatrzymał się pod drzwiami motelu, wpatrując się w wywieszoną przed drzwi kartę dań. Dwóch pozostałych wsuwając ręce pod płaszcze wpełzło w ciemny zaułek po prawej stronie Madame Merry...
Coś się kroiło.

Sierak 12-05-2014 00:44

Jugram siedział najbliżej drzwi, odzywać nie odzywał się za wiele, bo do zbyt wygadanych typów nigdy nie należał. W sumie była to chyba cecha wspólna większości magusów, którzy zamiast młodości mieli szkolenia i lekcje jak przy pomocy Orgio nie zabić siebie i otoczenia przy okazji. Z racji, że cały oddział dostał stanowczy szlaban na mundury i stroje służbowe (w zasadzie cokolwiek niosącego znamiona SS), mężczyzna postawił na swój standardowy strój wyjściowy: dość dopasowane, ciężkie jeansy z nabitym ćwiekami paskiem i biały, lekko brudny bezrękawnik. Na wszystkim spoczywał płaszcz z wysokim kołnierzem, w którego kieszeniach Jugram chomikował dwa pudełka z amunicją, dokładnie 24 naboje i ostatnie dwa nabite w strzelbie uwieszonej u paska. Generalnie to na oficera SS nie wyglądał, głównie przez kolczyki w uszach i tatuażach zdobiących jego ramiona, kark i klatkę piersiową (z których obecnie widać było tylko te na dekolcie koszulki), prędzej przypominał młodego buntownika, których od zatrzęsienia było w biedniejszych dzielnicach.

Rzecz jasna plan, jak większość swoich rówieśników, rzadko miał w zwyczaju iść po myśli samego planującego, więc Guano, czy jak tam było brudasowi będącemu ich celem wyszedł z klubu Cotton samotnie. Jugram nie rozumiał toku myślenia podobnych mu hindusów, bo przecież oczywiste było że jak Rzesza czegoś chce to i tak to sobie weźmie. Zdecydowanie lepiej oddać informacje po dobroci i coś za to wziąć, niż narażać się na "po złości". Ale w zasadzie co mu tam było do myślenia, rozkaz to rozkaz i magik nie miał zbytniej ochoty na przemyślenia moralne z jego powodu. Furgonetka ruszyła, Jugram zaś na prędce sprawdził czy pasek od strzelby jest wystarczająco luźny by móc wyjąć tę ostatnią i czy nóż jest tam, gdzie być powinien.

Po chwili pościgu okazało się, że nie tylko Rzesza interesuje się tajemniczym hindusem. Z furgonetki po drugiej stronie uliczki również wylazło czterech gości mających (wedle domysłów Jugrama) podobne zamiary wobec brudasa, co oni sami.
- Proponuję się rozdzielić, niech jeden idzie za brudasem i spróbuje go przycisnąć, pozostali powinni zadbać o ogon - powiedział wskazując głową na granatową furgonetkę.
- Jakieś propozycje? Myślę że jesteśmy zgodni w tym, że nie chcemy spłoszyć celu strzałami na dzień dobry. Pójdę za nim do hotelu i spróbuję z nim "porozmawiać", w międzyczasie zajmijcie się tymi czterema. Postaram się przytargać go żywego - rzucił na odchodne otwierając drzwi furtonetki.

Styl i możliwości działania Jugrama raczej nie należały do cichych, więc miał nadzieję nie zdemontować połowy hotelu ścigając hindusa.

Feataur 13-05-2014 03:45

Hase wymruczał przekleństwo kiedy przegrał zakład z Fritzem. Poprawił wyciuchraną papaszkę na głowie.
Droga do dzielnicy industrialnej minęła w ciszy. Bo o czym było gadać? Wszyscy milczeli, gęby nie było do kogo otworzyć. Bo przecież z magikiem nie pogada, bo oni przecież wszyscy niegadatliwi. Z babą o czym gadać nie ma, a zresztą Frizt popsuł mu humor. Skupił się więc na obserwowaniu okolicy.
Cały plan majora był dla niego prosty - złapać ciapaka i wyłuskać informacje. Sprawy przybrały jednak nieco gorszy obrót niż zakładali. Pojawienie się samochodu i kilku gości pokomplikowały ich plan. Musieli więc improwizować, w czym Heindrich nie był zbyt dobry. Od zawsze był prostym żołnierzem - kazali strzelać, to strzelał. I tyle pieśni.
- Psi mać! - zaklął Keppler, kiedy jeden z przyjezdnych zniknął w motelu. - I jak tera ciapniemy ciapaka?
Propozycja, którą wyraził mag mu wystarczyła.
- Powodzenia - rzucił za odchodzącym - Ja wezmę se thompsona i przyczaję się gdzieś w okolicy. Jak coś się sypnie to bede szczelał.
Mowa Heindricha kłuła w uszy jak czerwony strój klauna na pogrzebie. Łamanie gramatyki przez strzelca było jednak niezamierzone. Po prostu Hase nigdy nie był zbyt pilnym uczniem, a szkołę widział bardziej z obrazków niż z własnego doświadczenia.
Zgarnął karabin, próbując upchnąć go pod znoszonym płaszczem. Hase wytoczył się z pojazdu w iście pijaczym stylu. Jego ubiór, według strzelca mającym być odzieżą cywilną, wyglądał jak krzyżówka kloszarda z nisko postawionym urzędasem. Szary i połatany płaszcz, mający swoje najlepsze lata chyba w czasach wojen magów, nakrywał jego wysoką i chudą sylwetkę. Pod nim marynarka w kratę, wypłowiała, z łatami na łokciach od podpierania się na barowym szynku. Jedynym pozytywem były buty, skórzane, za kostkę, o dziwo bez dziur. Keppler, nieco zataczając się, ruszył cichaczem w stronę zaułka pomiędzy budynkiem po prawej stronie samochodu a restauracją. Most wiszący nad ulicą wydawał mu się najlepszym miejscem do przyczajenia. Planował skryć się na nim, wyczekując okazji do posłania serii w potencjalnego przeciwnika. W końcu takie było jego zawodowe motto: "Jak każą szczelać, to szczelam.".

zabawowy sigmund 13-05-2014 13:33



Droga do dzielnicy industrialnej nie minęła w ciszy, którą każdy by sobie wymarzył. Dziwny, zagraniczny arystokrata na tylnim siedzeniu nucił cały czas jakąś obcą piosenkę. Był on też jednym z głównych powodów, dla których cała szoferka była zadymiona jak pieprzone okopy, po bombardowaniu chemicznym.

Antoinne siedział, rozwalony na tylnim siedzeniu tak wygodnie, jak mógł sobie na to pozwolić. papierosa za papierosem - manierą kogoś, kto wiedział, że jakiekolwiek paskudne choróbska kryły się w tytoniowej bletce, jego rodzinę stać było na pozbycie się ich.

Nikt nie przerywał mu ani nucenia, ani palenia.
Powód był prosty - gdy tego nie robił, jego obecność stawała się znacznie bardziej nieprzyjemna. Każdy, kto przeczytał akta Antoinne'a mógł się dowiedzieć, że był synem Vendańskiego arystokraty - późno odkrytym geniuszem magicznym, a jego zaklęcia były iście paskudne.

Markiz Antoinne Lavell

Antoinne co chwila rzucał swoje spojrzenie badawczo to pomiędzy członkami grupy, to po krajobrazie. Ludzie unikali instynktownie jego oczu, więc skupił się raczej na otoczeniu. Przyglądał się mu z mieszanką obrzydzenia i fascynacji. O ile arystokracja była kosmopolityczna i wszystkie te parki, pałace i modne kluby były niemalże takie same na całym świecie, to dzielnice biedy zawsze stanowiły manifest unikalnego charakteru miasta. Ta była brudna, ciasna i industrialna. W sumie widywał ciekawsze.

Wysiadł z samochodu. Trochę martwił go fakt, że arabski mag nie był ich jedynym zmartwieniem. Antoinne miał co prawda na swoim koncie nie takie akcje i potrafił być całkiem subtelny, ale obecność trzech mało mu znanych osobników w jego drużynie i kolejnych czterech zupełnie nieznanych, dodawała bardzo duży element niepewności. Dopalił papierosa i zgasił kiepa skórzanym mokasynem.

Wysłuchawszy towarzyszy zwrócił się do Jurgrama.
-Panie Shroeder. Ze wszystkich mych talentów, szturm frontalny nie jest największym. Pozwolicie, że pójdę za tymi dwoma tylnim wejściem. Powinienem być w stanie ich odrobinę spowolnić.

Na słowo "spowolnić", uśmiechnął się do siebie.

Nie czekając szczególnie na odzew zdjął swój długi czarny płaszcz i zaczął na klęczkach, metodycznie obtaczać go w ulicznym brudzie. Następnie usmrowawszy w ściennej smole swoje skórzane rękawice roztarł ją po swojej twarzy i białej koszuli.

Robił to wręcz z rytualną dbałością.

Z kieszeni wyjął wełniane rękawice bez palców i wstążkę do włosów.
Związał długie włosy w niedbały kucyk. Trzeba przyznać, że nagle zaczął całkiem dobrze komponować się z otoczeniem. Wyglądał jak jakiś osobliwy rodzaj podmiejskiej szumowiny. Teraz została jeszcze twarz. Najpierw spróbował bezmyślnego wyrazu twarzy pośledniego czlowieka. Nie pasowało to jednak do jego prostej jak strzała postawy. Zamiast tego spróbował uśmiechu ulicznego kieszonkowca. Ten wyszedł mu dobrze. Z nową tożsamością Antoinne skierował się ku tylnemu wyjściu.
Jego ciałem wstrząsnął spazm, a oczy wywróciły się na chwile, tylko po to, by wrócić do normalności.
Pozostałe asy wywiadu poczuły zawroty głowy, które znikły chwilę po tym, jak sylwetka arystokraty przepadła w bocznej alejce.

Afekt: Delirium.

kanna 14-05-2014 11:58



- Nie musi się pan martwić – zapewniła Idalia, uśmiechając się promiennie, choć nie uwodząco. Ten mężczyzna nigdy nie pozwoliły by się uwieść, więcej odebrał by jej starania jako zniewagę i brak profesjonalizmu. – Wszystko świetnie się uda, mam doświadczenie w takich sprawach. Może pan być zupełnie spokojny.

Rzeczywiście, miała doświadczenie, choć głównie aktorskie. Dlatego wypadła tak przekonywająco. Słowo ojca, prominentnego oficera SS jednak wystarczyło, żeby Helmut – jak kazał się nazywać, choć była pewna, ze to nie jest jego prawdziwe imię – jej zaufał. Poprawka: postanowił wykorzystać jej zdolności. Helmut nikomu nie ufał.



Samochodem trzęsło niemiłosiernie, a Ida wcale nie była już taka pewna, że wszystko świetnie się uda.

Po pierwsze – mieli działać w grupie. Teoretycznie, powinno to ułatwiać sytuacje, ale nie zawrze tak było. Mężczyźni bywali nieprzewidywalni, uzależnieni od testosteronu, adrenaliny i swojego samczego ego, co w łóżku mogło być miłe, ale na akcji zwykle przynosiło więcej szkody, niż pożytku. Zaraz zaczną się spory kompetencyjne, udowadnianie, który ma większe atrybuty i zdolności przywódcze. To nie wróżyło dobrze.

Samochodem znów zatrzęsło, wjechali na teren dzielnicy industrialnej. Śmierdziało.

Kiedy zatrzymali się przed kamienicą z szyldem "Madame Merry" Ida uśmiechnęła się samym kącikiem ust – czy burdele musiały zawsze nosić tak pretensjonalne nazwy? Po sekundzie jednak spoważniała – nie byli sami.
- Porozmawiam z kierowca furgonetki – zadeklarowała, chowając włosy pod kaszkiet i nakładając za duży, męski żakiet. Rozkołysanym krokiem podeszła do furgonetki.

Kiedy podchodziła, stojący przed samochodem mężczyzna wsunął "dyskretnie" dłoń pod płaszcz – nie mogło być wątpliwości, że miał tam schowaną broń. Udała, że nie zauważyła gestu i podeszła jeszcze bliżej. Mężczyzna wyraźnie się denerwował, widać było że jej obecność była mu nie na rękę. Tego też wydawała się nie dostrzegać.

- Ma pan ogień? – zapytała, wyciągając papierosy z kieszenie żakietu. – Może zapach tytoniu zabije ten smród tutaj…
Odburknął coś niewyraźnie, przypalając jej papierosa.
Zaciągnęła się dymem: - Czekam na jednego gościa. Obiecał mi robotę pod Merry, ale się spóźnia. Pewnie mnie wystawił, facetom nie można ufać.. No, ale pan wygląda na równego – zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów. – Widział pan mojego znajomego? Wysoki, postawny. Zależy mi na tej robocie, w dzisiejszych czasach dziewczyna..
Przerwał jej niecierpliwym syknięciem: – Zmykaj, mała. Pracuję. Nie mam czasu na pogawędki.
- Na pewno pan nie widział? Potrafię się odwdzięczyć, wie pan
– uśmiechnęła się zalotnie i wyciągnęła dłoń w jego stronę, ale powstrzymał ją niecierpliwym gestem.
- Pracuję.
- Tak, widzę piękny wóz.. jesteś kierowcą? Mam na imię Mery, wiesz..
- Nie jestem zainteresowany. Spadaj.
– w jego głosie zaczęła przebijać irytacja.
- W porządku – podniosła ręce. – Nie narzucam się. Dziękuję za ogień.

Odeszła powoli, przechodząc wzdłuż boku furgonetki. Z pewnością ktoś w niej jeszcze był – ze środka słyszała lekki, choć charakterystyczny, metaliczny zgrzyt. Jakby ktoś ładował, albo czyścił broń.

Nie wyglądało to dobre. Powoli, nadrabiając nieco drogi, zaczęła wracać do ich samochodu.

Mizuki 15-05-2014 01:01



Cienie panoszące się po zaśmierdniętej ulicy przyjęły go niemal jak członka rodziny. Cicho zatrzasnął za sobą drzwi furgonetki, wlokąc spojrzeniem za karkołomnym chodem Idy. Dziewczyna odwróciła uwagę w doskonałym momencie. Stanowczo, choć niezwykle zręcznie przemaszerował pod oblepioną czarną mazią ścianą budynku i wpełzł w zaułek, gdzie powietrze wydawało się niewzruszone od czasów Wielkiej Wojny. Pordzewiałe, toporne kontenery na śmieci zdawały się zawierać odpady, gnijące sobie słodko, równie długo jak całe miasto stoi...
Przyciskając jedną ręką thompsona do ciała, drugą zaś sunąc po ścianie trafił na wnękę - tylne wejście do opustoszałej restauracji. Deski, które miały blokować drogę intruzom były wyłamane do połowy, dzicy lokatorzy nie byli widać tutaj zjawiskiem rzadkim. Nie zastanawiając się długo wsunął się niezgrabnie w głąb mrocznego wnętrza.
Drobiny szkła trzaskały głośno pod buciorami, a pył unoszący się gęsto jak rój wściekłych pszczół musiał rżnąć płuca gorzej niżeli piętnaście lat popalania cygar. Kilka żarówek jakby pomylonych równie mocno co niejeden bezdomny, pobłyskiwało gdzieś pod ścianami tempem stroboskopu. Tylko dzięki temu był w stanie odnaleźć drogę do schodów na wyższe piętro, jak się miało okazać dużo mocniej zdemolowane.
Pijaczki nie raz, w uczuciu bezsilności katowali niegdyś zachwycający oko, rzeźbiony w drewnie bar, nad którym z sufitu dygotała na kablu żarówka... Tak zapewne wyobrazić sobie można obnażone krocze stuletniego casanowy- Błyszczy, ale nie pasuje do eleganckiego wnętrza.
Dwuskrzydłowe, niegdyś przeszklone wrota prowadziły na zaniedbany, pordzewiały mostek zawieszony w ospałym świetle ulicznych latarni.
Wytężając cały organizm prześlizgnął się niczym widmo przez zdewastowane, obszerne pomieszczenie, niczym letni zefir uchylił wrota i przykulony, trzymając się blisko kratowanej balustrady, ruszył dalej.
Pomimo ciemności tej głębiny widok był dobry. Latarnie uwydatniały wejście do motelu jak gorset cycki, ciężarówka podejrzanych typków, którzy ich problemem się stali stała niemal tuż pod nim. Miejsce idealne dla bystrego oka, pewnej ręki i magazynku wyładowanego setką pocisków...
Skupił swoje spojrzenie na zmierzającym ku wejściu Jugramie.






Jugram

Z uniesioną głową, niemal defiladowym krokiem żołnierzy Rzeszy ruszył w kierunku hotelowego wejścia. W mdłym świetle latarni widział tańczące w powietrzu drobiny pyłu... Nieznajomy mężczyzna, obojętnie wpatrujący się w tablicę z wielkim napisem "JAJECZNICA" wydawał się dziełem pędzla impresjonisty. Jasny, filcowy kapelusz rzucał cień na jego twarz, zaś czarny smoking w cienkie, szarawe paski na pewno dodawał mu tężyzny. Jugram mimo tego złudzenia optycznego mógł dość do wniosku, że jegomość nie jest typem szachisty, a raczej pana do którego dzwoni wdówka, kiedy trzeba jej skuć kafelki w łazience. Materiał ciasno, prawie do granic możliwości, opinał jego ramiona. Te zaś zwisały niby to luźno wzdłuż ciała, zwieńczone tęgą niczym buzdygan dłonią.
Bezimienny nie wykazał jednak zainteresowania zakolczykowanym magikiem, i kiedy ten go mijał cały czas wpatrywał się w tablicę jakby zamiast prostego słowa i paru cyfr widział tam sekretną wiadomość napisaną językiem boskiej krainy.
Otworzył drzwi, wraz z czym wnętrze przeszył upierdliwy dźwięk małego, złotego dzwoneczka uczepionego futryny. Światła starego, zakurzonego drewnianego żyrandola zawieszonego nad kontuarem recepcji były zapalone, oblewając wnętrze typowym dla takich miejsc relaksująco-nużącym światłem. Prócz tego- pusto. Szybko dostrzegł drzwi po obu stronach: po lewej z tabliczką "bar", po prawej opisane jako "pomieszczenie techniczne".
Ustalenie pokoju, w którym zacumował "brudas" wymagało czynu, zdawałoby się prostego- odnalezienia recepcjonistki.
Zrobił kilka kroków w kierunku kontuaru i wtedy dostrzegł wypływająca zza niego i wsiąkającą powoli w stary, przetarty dywan krew...
Ponownie usłyszał dzwonek.
- Spróbuj choćby otworzyć zasraną japę a wpakuję ci w chuja pięć kul...
Niemal w tej samej chwili, kiedy w drzwiach pojawił się jegomość sprzed motelu, z głębi holu, a dokładniej gdzieś znad schodów dotarł ich trzask łamanego drewna i głośny krzyk:"Nie strzelacie, prosić, niee!
Kolejne wydarzenia przybrały tempo błyskawicy. Krzyki na górze w jednej chwili zagłuszyła seria z automatu, tym razem dobiegająca już gdzieś zza ścian , od strony pomieszczenia technicznego...




Antoinne

Upodobniony do kloszarda szlachcic szybko wprowadził słowa w czyn. Nie czekając na Jurgama czy Hase, podążył śladem cieni- tam gdzie tworzyła się w przestrzeni niemalże mistyczna granica pomiędzy światłem latarni i szarawą otchłanią brudnej dzielnicy industrialnej. Przeciął ulicę szybkim krokiem, na nieco ugiętych kolanach, oglądając się na obcą furgonetkę w tyle a następnie na czujkę przed motelem. Ida umiejętnie zajęła się obstawą furgonu, zaś mężczyzna pozostawał zwrócony plecami w kierunku ulicy, nie bacząc nawet na głośne kroku zmierzającego już w tamtym kierunku Jurgama.
Ruchem pełnym dramaturgi godnej prawdziwego asa wywiadu przywarł do ściany zdziczałej restauracji, u szczytu zaułka. W nozdrza już w tym miejscu dotarły oczywiste zapachy odpadków, rzygowin miejscowych mętów zapewne traktujących to miejsce jako wytrzeźwiałkę po harcach w motelowym barze.
Wychylił się szybko omiatając spojrzeniem dalszą drogę...
Kilka kontenerów na śmieci oblanych chuderlawym jak przetrzebiony biegunką sześciolatek światłem. Dalej jedynie mrok i ciche głosy... Przykucnął bardziej i ruszył przy ścianie.
- Czujesz?- odezwał się ktoś z niepokojem.
- Co?
- Coś jest nie tak...
- To tylko szczury, stul ryj i czekaj na znak.
- Nie to nie to... Aż mnie ciarki przeszły.
- To ten smród, zamknij się i nie celuj tym we mnie!

Lavell był coraz bliżej, jednak dalej nie widział, prawdopodobnie uzbrojonych mężczyzn. Wytężał wzrok, dalej starając się kryć za kontenerami pełnymi śmieci... Zadanie okazałoby się dziecinnie proste, gdyby nie nieprzemyślany ruch i nienaumyślny cios kolanem w bok blaszanego pojemnika, który rozniósł się echem dzwonu w ciasnym zaułku.
- Co to?!
- Kurwa, za duże na szczura! Nie pytaj, mamy sytuację!

Cyngle broni automatycznej trzasnęły głośno, a w sekundę po tym seria błysków rozświetliła niemalpierwotny mrok zaułka. Pociski uderzały o kontenery, odbijały się rykoszetem odrywając kawałki ścian budynków. Jedynym zaś co mógł zrobić młody czarodziej było paść plackiem na oblepioną szczurzym gównem ziemię. Postaci strzelców na chwilę wyłaniały się z ciemności niczym wcielenia dziwacznych duchów ziejących ogniem. Byli spanikowani, strzelali na oślep, z biodra. Mimo to któraś z kul, odbita rykoszetem od czegoś w pobliżu poszarpała magusówi pośladek. Poczuł nagłe ukąszenie bólu i ciepło krwi wsiąkającej w spodnie i spływającej w dół pachwiny dolnej...






Ida

Wykonała swoją część zadania. Powiedzieć można- z nawiązką. Ktoś jeszcze czekał wewnątrz obcej furgonetki, a fakt ten lada moment mógł okazać się kluczowy dla ich misji. Jako jedyna postanowiła najpierw rozeznać się w sytuacji dookoła, później zaś obmyślać kroki wprowadzające ich na front, jakim niechybnie było wnętrze hotelu. W tej sytuacji konfrontacja zdawała się nieunikniona, jeśli jednak przeciwnik miał przewagę liczebną nie powinni użyć elementu zaskoczenia?
Kiedy powróciła w pobliże ich samochodu, ten był już niemal pusty. Jedynie Fritz, zasiadający za kierownicą opuścił szybę i przywołał ją do siebie gestem ręki.
- Miej oko na ten furgon, jeśli tylko coś się z niego ruszy... Nie myśl i strzelaj. Trzymam stopę na gazie, ale jeśli będzie trzeba na kipie mamy jeszcze jeden karab...
W tym momencie okolicę przeszyła seria wystrzałów. Pociski przemknęły niedaleko ciężarówki, wbijając się w stary, poczerniały tynk opuszczonej restauracji. Firtz odruchowo wcisnął głowę pod kierownicę, zasłaniając głowę ramionami, całkowicie zapominając o stojącej obok drzwi agentce.
Ledwie ucichły wystrzały, usłyszeli ryk silnika i pisk opon.
Furgonetka ruszyła z miejsca, z kopyta wjeżdżając na główną uliczkę, by ostatecznie zatrzymać się pomiędzy motelem a pojazdem wysłanych tu przez Rzeszę agentów.
Z miejsca kierowcy szybko wyskoczył mężczyzna, który jeszcze przed chwilą spławił Idę, teraz zamiast papierosa ściskał w ręku podobny ich własnemu karabin thompsona. Ledwie wystawił jedną nogę, już puścił długą serię po boku blaszanego furgonu Fritza.
- Padnij mała! Padnij!- Usłyszała krzyk towarzysza z wnętrza kokpitu, sama kuląc się za zasłoną jaką dawały jej blaszane boki furgonu. Kolejna seria zagłuszyła krzyki Fritza.
- Dostałem! Strzelaj mała! Strzelaj kurwa mać!
Dziewczyna nie mogła widzieć jeszcze jednego mężczyzny, który wyskoczył z wnętrza obcej furgonetki tylnymi drzwiami. Równie dobrze uzbrojony co kierowca, celował w kierunku ujścia zaułka, w którym chwilę wcześniej zagłębił się Lavell.
- Zrobiło się gorąco?!- rzucił w kierunku ciemności, z dziwną niepewnością patrząc to na fasadę motelu to w głąb zaułka. Gołym okiem widać było, iż na coś czeka...

Feataur 15-05-2014 02:18

Heindrich lawirując pomiędzy zardzewiałymi sprzętami i odłamkami szkła wydostał się na most łączący dwie restauracje. Przypadł do niego niczym żul do dopalającego się kiepa, niemal całując zasrane kraty, kiedy rozległ się dźwięk karabinu gdzieś z okolic drugiego końca mostu. Hase usłyszał ryk odpalanego silnika i pisk opon. Strzelec wychylił się zza mostu, łypiąc okiem na sytuację. A ta mu się nie spodobała.
Samochód, który jeszcze chwilę temu stał kawałek od nich, teraz zagradzał drogę do hotelu. Jednak to nie od nich rozeszły się pierwsze strzały, lecz gdzieś z okolic motelu. Hase nie dostrzegł strzelców, lecz nawet nie miał na to czasu, kiedy z tylnych drzwi furgonu wyłonił się facet z karabinem z dłoni, zaś kierowca felernego samochodu właśnie rozpoczął ostrzał ich pojazdu.
Keppler przykucnął na moście, kładąc Thompsona na kratach, a sięgając po pistolet. Strzał z broni maszynowej byłby na tę chwilę przesadą. Straciłby element zaskoczenia, gdyż seria z karabinu zdradziłaby jego pozycję. Atak z małego kalibru zaginąłby jednak w katatonii serii maszynowych, które przetaczały się przez ulicę.
Przez dosłownie sekundę wybierał cel. Zdecydował się zdjąć na początku faceta z tyłu samochodu. Po pierwsze to on był bardziej niebezpieczny, ponieważ z tej strony Ida i Fritz nie mogli go widzieć.
Po drugie, nie wiedział czy ktoś wyjdzie z motelu. Ani kto to będzie. Mógłby to być zarówno uciekający cywil, atakujący brudas, czy uciekający mag SS. A rykoszet był bardzo paskudną rzeczą.
Po trzecie, każdy, kto zobaczy martwego gościa przed drzwiami, dwa razy zastanowi się nim wyściubi swój zasmarkany nos za pojazd.
Żołnierz złożył się do strzału, celując w pierś napastnika.
- Siadł se na gałęzi ptaszek kolorowy – zamruczał Hase, przymykając jedno ze swoich błękitnych oczu – wzięłem ja kamienia – ptaszek jest bez głowy! – zakończył, wstrzymał oddech i strzelił. Kula nie trafiła idealnie w pierś, lecz w bark faceta. Padł on na ziemię, wyłączając się z zabawy. Hase uśmiechnął się półgębkiem. Następnie wycelował w koło samochodu i strzelił. Pocisk niestety nie trafił w oponę, robiąc dziurę w karoserii.
Keppler zaklął, ponieważ miał nadzieję, że zatrzyma auto w miejscu i w razie czego zapobiegnie ucieczce. Nie udało się, więc trzeba było zmienić pozycję. Jak uczono w wojsku, dobry snajper nigdy nie zostaje dłużej w jednym miejscu. Zabrał więc leżącego Thompsona i ruszył ku restauracji, z której przyszedł. Miał nadzieję przyczaić się w jednym z okien, tym razem posyłając serię w przeciwka. Poza tym gdzieś na przedzie czaiło się jeszcze paru przeciwników. Liczył jednak, że reszta radziła sobie równie dobrze jak on sam.

Sierak 18-05-2014 15:13

Jugram stanął w miejscu wiedząc, że jeden niewłaściwy ruch może zakończyć jego przygodę w SS. Gość w kapeluszu miał go jak na rozkładówce Playboya z tym, że tutaj nikt nie przewidywał happy endu. Przez moment przeszła mu myśl, dlaczego nie strzelił od razu mając ku temu sposobność? Mógł mu władować bez słowa dwie kulki w plecy i... a kogo to w zasadzie obchodzi? Schroeder w przeciwieństwie do niego nie miał w planach popełniać takich głupich błędów.

Wyciągnięcie dubeltówki było na ten moment jakby poza zasięgiem jego "bezpiecznych ruchów", całe szczęście magia nie wymagała ruchów w ogóle. Mógł cisnąć nim o ścianę łamiąc kości, ba! Na upartego mógł mu zwalić sufit na głowę (niestety nie był pewien, czy nie zwali go na łeb przy okazji sobie) albo sprawić, że jego wnętrzności wywali gdzieś w przestrzeń. Zdecydował się na coś mniej męczącego, nie wiedział co dzisiejszy dzień dla niego szykuje, wolał więc nie przesadzać. Jugram skoncentrował się kanalizując Orgio i... w zasadzie nic wielkiego się nie stało. Żadnych fajerwerków i sztucznych ogni, dało się za to zauważyć silne napięcie mięśni ramienia dryblasa, i to nawet przez garnitur. Zanim broń upadła na ziemię (robiąc przy tym dużo więcej huku niż powinien zrobić lekki pistolet) gangster zdążył oddać dwa, teraz już niecelne strzały: jeden przedziurawił deskę kilka centymetrów od stopy Jugrama, drugi drasnął go w udo. Magik syknął z cichym przekleństwem na ustach, nie miał czasu zajmować się raną, póki co adrenalina musiała zrobić swoje. Korzystając z chwilowego impasu odpiął pasek dubeltówki i wyuczonym ruchem wyszarpał ją z pokrowca celując przeciwnikowi między oczy.


Nie zdążył nacisnąć spustu, dryblas w mgnieniu oka doskoczył do niego, jakby gnany ołowiem czekającym na odbezpieczenie w jego czaszkę. Z całych sił uderzył Jugramowi w nadgarstek, łapiąc za niego i trzymając rękę w której znajdowała się krótka strzelba. Oboje runęli na ziemię siłując się w uścisku decydującym o życiu jednego z nich. Gangster nie wiedział jednak o dwóch rzeczach...

- Zadarłeś z nie tymi, co trzeba... - wycedził Jugram przez zaciśnięte w przerażającym uśmiechu zęby, po czym sprawnie wykręcił nadgarstek dryblasa łamiąc go z donośnym chrzęstem. Biodrami podbił gościa odrobinę wyżej tak, że był w stanie położyć dłoń na jego klatce piersiowej zupełnie jakby chciał go przerzucić. Takiego przerzutu jednak nie widzieli nawet mistrzowie olimpijscy.

Dryblas jak na komendę wystrzelił w powietrze zatrzymując się dopiero na suficie i to z takim impetem, że na podłogę poleciał tynk. Jugram już teraz wiedział, że po takim zderzeniu z jego wnętrzności zapewne pozostała sieczka jednak wolał mieć pewność. Wycelował i zwolnił spust ładując z krótkiego zasięgu dwa naboje w tors i twarz gangstera.

Nie przejmując się tym, że był utytłany w krwi niedoszłego oprawcy sprawnie załadował kolejne dwa pociski do lufy i ruszył schodami, starając się nie robić zbyt dużego hałasu, na górę. Idąc przed siebie celował w górę, na wypadek jakiegokolwiek oporu.

Jugram przyspieszył wiedząc, że cel znajduje się w dość podbramkowej sytuacji.

kanna 22-05-2014 10:37

Iga zaklęła, kuląc się za samochodem. Sytuacja nie wyglądała dobrze… Powściągnęła emocje, odbezpieczyła broń i wycelowała starannie. Miała tylko jedna szansę… Wychyliła się nieco i strzeliła, celując w górę korpusu mężczyzny.
Nie czekając na efekt swojej akcji przypadła do ziemi i skulona, wycofała się w stronę budynku za nią. Szarpnęła drzwi, starając się je otworzyć.

zabawowy sigmund 22-05-2014 17:55

Antoinne momentalnie pożałował swojego bravado. Ostra amunicja rzeczywiście znaczyła więcej niż magiczne sztuczki. Nie przesłoniło mu to jednak faktu, że tamci dwaj panowie w alejce znajdowali się właśnie w znacznie bardziej śliskiej sytuacji niż on sam.
Nie walczył nawet o utrzymanie jasnego umysłu po przypadkowym postrzale.
Zamiast tego rozpłynął się w bólu, w tym elektrycznym uczuciu, które rozdarta skóra rozlewała na cale jego ciało. Zajęczał boleśnie. Grunt, to być przekonywującym. Miał nadzieję, że bolesne krzyki zagłuszą odgłos wyciąganego magazynka.

Miał plan. Pierwszy pocisk naciął na krzyż. Drugi umoczył we krwi z otwartej rany. W krwi i czystej esencji bólu. Pocisk zdawał się chłonąć obydwa. Pulsujące uczucie powoli przelało się z ciała Antoinne do małej, czarnej główki naboju.
Włożył obydwa z powrotem kolejno do komory. Fingując spazmy bólu, kopnął jeden z kubłów na śmieci. Brzęk upadającego kosza wzbił się ponad klik z powrotem wbijanej łódki nabojowej. Schował broń za pasem.
Następnie wstał z rękami wzniesionymi do góry. Bał się. I to bał się naprawdę, nie zabijał w sobie tego uczucia, pozwolił by wspomnienie bólu wywołało w nim dreszcze i by perspektywa kolejnej salwy zabójczego metalu, zawiązała mu język w supeł.
Teraz błagalnie wręcz złowił spojrzenie swojego przeciwnika. Wystraszone spojrzenie na umazanej sadzą twarzy ulicznego złodziejaszka... Spojrzenie, które miało zabić.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:49.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172