Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-06-2014, 20:05   #1
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Lightbulb [Storytelling, Heroic Dark Fantasy, +18] Rapacity

Cytat:
Scena 1:
Przypływ Nowej Krwi.
https://www.youtube.com/watch?v=TF16bD5o9NA&t=3m45s
Podkład audio.


Żyli jak we śnie, dnie raz ciągnęły się w nieskończoność, raz przelatywały przez palce niczym ziarnka piasku. Od czasu do czasu aby nie wyjść z formy czy nie popaś
w szaleństwo, na niższych pokładach dochodziło do bójek, nikt z załogi nie miał nic przeciwko temu, pomimo iż lała się krew i hartowali się najsłabsi to trudno było orzec o słuszności ich postępowania.
W kapitanie i jego załodze było coś dziwnego: gdy tylko któryś z nich pojawiał się pod pokładem, następowało masowe poruszenie, nikt nie śmiał pytać, a nawet gdy zdołał, odpowiedź zawsze brzmiała dwuznacznie. Trudno było sobie przypomnieć co mówili, ale napawało to nas jakąś dziwną nadzieją, że wkrótce będziemy na miejscu, że wkrótce wszystko to się skończy. I ten ich kojący uśmiech, jakby naprawdę nic nam nie groziło od czterdziestometrowych fal, piorunów ciskających w metalowe konstrukty na szczycie masztów i bestii oceanów ocierających się o słabnące belki. Domniemaliśmy że coś dokładali do żarła może i sami to brali, ten spokój nie był normalny, z resztą i nas zżerały nerwy ale mimo wszystko dawaliśmy radę. Tak jakby nie docenialiśmy grozy podczas gdy w każdej minucie ci drobni śmiertelnicy walczyli ze zdradzieckimi górami fal przewalającymi się przez pokład. Ściśnięci pod pokładem, uciekaliśmy myślami od ryku morza na ciągle chłostanej przez wiatr i deszcz łupinie w której tańczyliśmy na przód. Bądź staliśmy w miejscu, ale nadal żywi, trudno było ocenić.
Nawet najdzielniejszych z nas ściskały dreszcze gdy wysłuchiwali opowieści tych co wyjrzeli na pokład. Pobladli ze strachu, poranieni przez chłostające ich ciało lodowate krople, choć jakie krople potrafią ranić do krwi? Ogromu spektaklu oszalałego żywiołu dane im było ujrzeć tylko przez chwilę, gdyż cierpienie zadawane przez pędzące zmrożone sople sieczące ich oblicza było zbyt wielkie.
W głowach się nie mieściło ile bezkresnej, bezlitosnej czerni kryć się mogło w prawdziwym obliczu oceanu, niżeli w opowieściach snutych przez wilki morskie. Gdzie jedynym światłem były przebłyski piorunów dostrzegalnych poprzez grube fale nad ich głowami, czy wręcz pod horyzontem. Opowieści te przybierały niewyobrażalny charakter, jak gdyby morze ciskało okrętem bawiąc się nim wzdłuż wodnych masywów, obracając i miotając między doliny fal. Jednak okręt nie tonął, a marynarze mimo przemoczenia do suchej nitki przekrzykiwali się nadal, walcząc z oceanem i wykonując rozkazy. Z opowieści tych którzy odważyli się wyjrzeć na pokład, i w swym szczęściu wrócić żywi, rysował się brutalny obraz kotłującego się okrętu w odmętach hakatombicznego oceanu.
A wszechogarniający mróz, wycie syren i morskich stworów pod okrętem, stłumione wrzaski ludzi na tle wszechwładnego ryku dezaprobaty bogów mórz, wszystko to mroziło nam krew w żyłach. Ci ludzie pluli krwią obrywając ciosami z każdej strony, a mimo to chodzili po pokładzie jakby ocean był ich matką, okręt, dziewicą o którą dbali, a z kapitanem na czele nie mieli czasu na śmierć, na zabój brneli w ciemnościach czasem przepływając od jednego stanowiska do drugiego, uwiązani sztormliną wykonują swoją pracę, wiedząc że nikt nie wykona jej za nich.
Słysząc o ich wyczynach, nie mieliśmy złudzeń że na końcu tego rejsu trzeba będzie wykazać swoją wartość. W porcie wielu z nas nabijało się z siebie na wzajem, przechwalając w ilu bojach przelaliśmy krew, a marynarze patrzyli ze swym ciepłym uśmiechem. Pewnie myśleli „kiedyś sami byliśmy tacy niewinni”.
Bójki pod pokładem były konieczne. Wycierali nosy i tłukli się dalej, nie było hańby w straconym zębie, czy dwóch, tak radzili sobie ze strachem. Oceanu nie mogli stłuc, zadźgać, czy złamać, frustracie wyładowywali na sobie. Było to jak remedium, ci którzy się nie bili tracili zmysły i wychodzili na powierzchnię. I tyle o nich słyszeliśmy. Czasem i z łaski, jeden drugiemu oferował porządne manto, i dziw przyznać, ale był to podarunek jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny w żadnych innych okolicznościach, na którego myśl kroiło się serce, choć nikt w życiu by tego nie przyznał. Wszystko było niczym zły sen, jednak gdy ilość zgonów w ciągu dnia przestała szokować, nagle...

Ustało.

To było jak wyjście z nałogu, uszy przyzwyczajały się do ciszy, nogi do subtelniejszych fal. Wszystko zaczynało się od początku, nauka chodzenia, nauka jedzenia, spania i srania. Od nadmiaru opuszczanych barier z którymi dotychczas przez tyle dni uczyli się żyć, dochodziło do niezręcznych sytuacji. Migrena, zatracenie równowagi, bełkotanie, gorączka i odczucie zagubienia, na domiar złego wrzaski marynarzy ucichły, a dotychczas były dla nich niczym kołysanka mówiąca „nadal żyjecie” bo ci nadal walczyli. Nie było to miłe ale ci którzy przeżyli, musieli podjąć decyzję; albo dotarli do celu jeszcze tego nie akceptując, co oznaczało że nie było już zagrożenia, albo nie będąc tego świadomi, zatonęli w śnie, a wyjście oznaczało zmierzenie się z tym co na nich czyhało w zaświatach. Okna od wielu dni pozostawały zabarykadowane. Trzymając największego spośród nich przywiązanego do sznura, ustawili się za nim, gotowi wciągnąć osiłka choćby i sznur palił im dłonie. Ze spoconymi dłońmi i sercem ścigającym się w jego potężnej piersi odblokował rygle i zwolnił spusty, drzwi puściły, a ochotnicy trzymający linę zacisnęli mocniej dłonie. Niektórzy nie radzą sobie dobrze z własną wyobraźnią, tak było w przypadku śmiałka który wyjżał na zewnątrz, światło wpadło do środka, a mężczyzna niczym w amoku zaczął wymachiwać dłońmi atakując powietrze. Gdy emocje opadły, kilku z dzikusów wykazało inicjatywę, wyrzucając w jasność misy i kubki. Na brak jakichkolwiek wrzasków istot bodajże czyhających po drugiej stronie, pasażerowie zareagowali raczej entuzjastycznym odetchnięciem. Choć pozostało kilku nieufnych wobec tej zdradzieckiej iluzji normalności, prawdę mówiąc ostatni raz gdy ją widzieli nie była taka jasna.


Robiło się widnie, był to świt, początek dnia? Choć nie! Wieczór, słońce już powoli chowało się za horyzontem. Zdecydowanie wieczór. Pisk mew rozbrzmiewał nad kiwającymi się łodziami rybackimi. Ci, wracając z wieczornych łowów przyglądali się okrętowi oraz jego powoli wyłaniającym się przybyszom, machając do nich razie, jakby ci sprowadzali dobre wieści. Na nabrzeżu rodziły się zabudowania których dachy już z dystansu przypominały niektórym znane rejony, a innym wręcz przeciwnie, kojarzyły się z zasłyszanymi z legend barowych krajach wschodu. Port nie był duży, w każdym razie nie tak wielki w porównaniu do tego z którego odbili. Zabudowania sugerowały podzielenie jednej strony wybrzeża na domy robotników i rybaków, drugą na część dostępną Wipom, zamki i świątynie różnego rodzaju, w głąb lądu budynki się zagęszczały, wypełniając doliny i rozgałęziając pomiędzy nimi. Zmęczone oczy nie dostrzegały zbyt wiele, ale jedno było pewne, niczym ogłupieli, rozglądali się po szczytach gór, nie z rzadka pewnie i ciesząc się powrotem zieleni, lasy i wszelkie życie już dawno nie wyglądało tak pięknie.
Marynarze siedzieli przy stanowiskach, nie musieli już walczyć, ale póki Kapitan nie ogłosił dotarcia do celu, ich mięśnie pozostawały napięte. Ich wiara w Kapitana doprawdy była niezłomna. Dopiero gdy ten ogłosił głośno i stanowczo dotarcie do celu, wilki morskie opuścili zmęczone ramiona, zwieszając drżące kończyny i luzując palce, którymi pewnie bez problemu mogliby teraz łamać orzechy ziemne. Zaczęło się rozdawanie sprzętu, powrót rynsztunku przypomniał wszystkim o ich powołaniu. Mimo iż pewnie nigdy nie wymażą z pamięci tych dni zatrważającej niepewności które nie każdemu z nich dane było przetrwać, to słowa kapitana przebijały się przez tą niewrażliwą skorupę, rodząc coś na kształt uśmiechu.
- Gratulacje, poszło wam o wiele lepiej niż poprzednim.



Darth –
Severus


Wyczytany z listy zmierzył się po raz ostatni z marynarzem, odbierając swoje szaty. Człowiek ten urodą nie grzeszył ale w końcu nikt nie płacił mu za piękne rysy. Był to typ który mógł machać mieczem równie sprawie co pierwszy lepszy barbarzyńca ze zgrai za Severusem, jednak różniła go od pozostałych jedna umiejętność; walki ze zdziczałym oceanem, i za to należały mu się pokłony. Do drobnego okna pośród drewnianej kratownicy podchodziły tylko wyczytane osoby. Nie było żadnej kolejki. Choć niektórzy zaczynali się już ożywiać.
-Cholera wydajcie nam rzeczy, jest nas tu ze stu, to zajmie całą noc do kurwy nędzy!
Po czym zaczął szarpać się z kratami. Łódź przetrwała już wiele, kolejne uszkodzenia nie były konieczne, i ta myśl pewnie kierowała się powoli podnosząca ze swoim miejsc ekipa wraz z cieszącym się wieczorną herbatką, odwrócony tyłem, siedzący na mostku Kapitanem.
-Dokładnie osiemdziesięciu dwóch.
Jego głos brzmiał jak jedyny baryton pośród sopranowych pisków, a jego marynarze stali za nim murem niczym tenory gotowe poradzić sobie z rebelią.
-Liczba ta nadal może się zmniejszyć przed opuszczeniem mojego okrętu, jeśli nie odpowiadają wam moje zasady.
Severus nie musiał słuchać dalszego ciągu dyskusji. Marynarz w okienku wydał mu czerwoną tabliczkę z dziwnymi znakami, pewnie lokalnej pisowni, na której dole był wyżłobiony nożem numer „6”, po czym wskazał dwupiętrowy budynek kilka alej dalej.
-Będzie was czworo, cieszcie się czasem wolnym, od jutra zaczynają się wyzwania.
Powiedział marynarz w okienku.
Przebranie się nie było kłopotliwe, Severus nie nosił żadnej zbroi, były to raczej szaty jakiejś zamożnej osobistości. Czarne, tak jak jego włosy, miał swój styl, tyle trzeba było mu przyznać. Tuż przy nim zaczął przebierać się gagatek który poprzednio szarpał się z kratę. Niski jegomość o imieniu Tyhus, wyglądał staro, nie tak jak reszta, widać walczył na wielu bojach, miał doświadczenie, miał też i trudną do przeoczenia osobowość. W dłoni trzymał purpurową tabliczkę. Czyżby Severus miał z nim dzielić prycze?
-Mam nadzieje że jest tu coś normalne do upicia się, jestem kurewsko spragniony.
Kiwną głową ku Severusowi jako jedynemu słuchaczowi, po czym podniósł swoją buławę i ruszył w miasto. W kierunku dwupiętrowego budynku rozbrzmiewały śmiechy i dźwięk obijanych kieliszków. Coś mówiło mu że czas wolny poświęcony obijaniu się nie koniecznie przysłużyłby mu się na dłuższą metę, a „jutro” nie było takie dalekie jakim się wydawało.

Baird -
Kazuya


Widoki były piękne choć o wyspie wcześniej nie było mu dane słyszeć. Mimo iż Samuraj pochodził z podobnych rejonów, przyczyna przybycia do podanego w liście portu była mu nieznana. Być może tylko ten kapitan znał drogę i tylko ci ludzie potrafili przebić się przez ten sztorm?
Mimo iż rozumiał co mówili inni przybysze, to w rzeczywistości dialekt którym się posługiwali odstawał od jego ojczystego języka.
-Cholera wydajcie nam rzeczy, jest nas tu ze stu, to zajmie całą noc do kurwy nędzy!
Rzucił stary dyga przed Kazuyą, po czym zaczął szarpać się z kratą do której jeden z marynarzy wzywał do okienka i wydawał sprzęt. Nie każdemu było tak spieszno jak temu starcowi, jego ochoczej naturze przeciwstawiał się również kapitan.
-Dokładnie osiemdziesięciu dwóch.
Ludzie ucichli, a marynarze na całym statku przystanęli, wsłuchując się, gotowi rzucić się grupą na gadatliwego zrzędę.
-Liczba ta nadal może się zmniejszyć przed opuszczeniem mojego okrętu, jeśli nie odpowiadają wam moje zasady.
Po tych słowach nie było już żadnego problemu, widać zdanie kapitana było dla wszystkich niczym bicz. Nic dziwnego, w końcu bestię którą udało mu się ujarzmić to ocean we własnej wściekłej osobie.
Zbroja dawała pewną swobodę, była jak druga skóra, bez której czuł się jak obdarty kurczak. Nie umniejszało to jego zdolności bojowych, ale biorąc pod uwagę charakter wyprawy, jej brak wprowadzał pewien dyskomfort. Może i rejs był już wyzwaniem? W końcu nie każdemu udało się go przeżyć.
Wraz z dobytkiem otrzymał czerwoną tabliczkę, nie mógł wyczytać co było na niej napisane, ale poniżej była wyryta liczba „12”. Marynarz zdawał się coś wskazywać, Kazuya podążył wzrokiem w kierunku wyznaczonym jego dłonią. Kilka alejek dalej musiała kryć się gospoda, śmiech i światła wskazywały że nie będzie miał problemów z odnalezieniem się. A nawet jeśli zmysł orientacji zawiedzie, był to jeden z wyższych budyneczków pośród jednopiętrowych domków, trudno nie trafić.
Pamięć ostatnio płatała mu figle, trzeba było mieć to na uwadze. Przynajmniej z twarzami nie miał problemu, jeden z wymijających go ludzi to pewnie Severus. Dość dziwny człowiek osnuty podejrzanymi legendami. Tak czy siak, nie nosił z sobą nic prócz igieł, pewnie był jakiegoś rodzaju szwaczem. Nie wyglądał na asasyna, nie ta aparycja, oczywiście to zwykłe domysły. Czytanie w myślach nie było specjalnością Kazuyi.
-Mam nadzieje że jest tu coś normalne do upicia się, jestem kurewsko spragniony.
Wycharczał zrzęda po przebraniu w swoją nader wykwintnie zdobioną zbroje, po czym ruszył przed Severusem. Tyhus, chyba tak brzmiało imię staruszka, któż mógłby zapomnieć tak głośnego człowieka.

Abishai -
Harep-Serap


Był jednym z pierwszych którzy otrzymali swój rynsztunek. Nie musiał czekać przy okratowanym okienku tak jak reszta. Wnioskując po nagłym oburzeniu tego starego głupca robiącego rozróbę o byle co, pewnie szczęście uśmiechnęło się do Harep'a.
-Cholera wydajcie nam rzeczy, jest nas tu ze stu, to zajmie całą noc do kurwy nędzy!
Wrzasnął po czym szarpał się z kratą, dalszy ciąg wydarzeń był zagłuszony, mężczyzna w tym czasie obmywał sobie twarz w rzece. W końcu normalna woda, słodka i smaczna, zero soli. Molo po którym dreptał było solidnie wykonane choć nigdy wcześniej nie widział podobnego drewna, było puste w środku, a mimo to sztywne na tyle by utrzymać duże ciężary. Niebywałym był fakt jako i jego własny ciężar nie powodował nawet wygięcia tych drobnych belek, już na pokładzie usłyszał wątpliwości jakiejś rudowłosej dzikuski, z odpowiedzią od mężczyzny który równie dobrze mógł uchodzić za tubylca, a pewnie nie był, przyszła nazwa „bambus”. Czyli tak nazywali tu drzewa?
Tak, czy inaczej, jakaś miła dziewucha wymieniła się z nim na tabliczki, jego błękitna została zamieniona na czerwoną. Ponoć nie ufała mężczyznom, zatem wolała towarzystwo swojej płci. Nie to żeby Harep miał coś przeciwko, ale skoro miał spać z trzema dziewuchami które wolą miotać nad głowa toporami, lepiej było wybrać bezpieczniejsza grupę. Tak oto w na przykładzie, Harep dowiedział się o istotności koloru jego tabliczki. Jego była czerwona z dziwnym, trudnym do odczytania napisem, oraz wyrytym numerem „24”. Kilku ludzi przed nim skierowało się w stronę dwupiętrowego budynku, skąd dochodziły odgłosy zabaw.
Ludzie na wyspie wyglądali tak samo, wszyscy mieli skośne oczy, i pulchne twarze, wszystko to była jakieś dziwaczne. Choć i on pochodził z rejonów gdzie włosy bywały tylko jednego odcieniu. I ot jeden z takim odcieniem właśnie zmierzał ku niemu, pewnie Severus, człowiek o którym mówią dziwne rzeczy. Na oko jednak nie było w nim nic dziwnego, prócz jasnych włosów które przypominały Harep'owi dom. Gdy ten zapuszczał się w myślach, tuż przy jego uchu zabrzęczał gardłowy głos starego buntownika co niedawno szarpał się z kratą na łodzi.
-Mam nadzieje że jest tu coś normalne do upicia się, jestem kurewsko spragniony.
O! w końcu jakaś sensowna myśl, walka walką ale picie piciem, natychmiast usłyszał w myślach. Od tego całego dramatu przydałoby się przechylić flaszkę. Mężczyzna upewnił się że wszystko ma przy sobie po czym był gotów pożegnać się myślami z okrętem. W jego kierunku, czy kierunku nocnego miasta zmierzali już inni, choć sporo ludzi nadal czekało na swoje rzeczy.

Kaitlin -
Lyssa


Nie było powodu by przebierać przy wszystkich. Kobieta już dawno znalazła jakieś ciche miejsce na okręcie by przebrać się z powrotem w swoje ciuszki. Może i ludzie nie zauważali jej zbytnio ale nie oznaczało to że była niewidoczna. Im mniej ludzi ją spamięta tym lepiej, w końcu lepiej niżeli ona miała ich na oku, niż oni ją. W tym zawsze tkwiła sztuczka w jej łowach. Nic specjalnego, zwyczajna umiejętność nieistnienia, którą niektórzy uznają za przekleństwo, natomiast u Lyssy było to darem. Marynarz który chwycił ją w szatni nie uznał jej aktu za podejrzany, a z oczu mu było patrzeć że mógł mieć, w końcu z twarzą godną do wbijania gwoździ mógł żądać wszystkiego. Ten natomiast wskazał na tablice z deseczkami różnego koloru i kazał jej wziąć jedną z nich przed wyjściem. Bez dłuższego zastanowienia porwała jedną i wymknęła się cichaczem, marynarz wspomniał coś o tawernie nim obsłużył osobę po niej. Przy okienku stał już jeden z tych najemników, tych których urok polegał na tym że nie kryli twarzy za maską, stąd łatwo można był ich spamiętać. Harep-Serap, tak miał na imię, choć nie było to istotne. Nie ma to jak własne szaty, człowiek czuł się królem we własnych kątach. Jeden punkt z głowy.
Schodząc z okrętu dostrzegła wiele różnych emocji wśród pasażerów. Nie każdy posiadał również taki wachlarz, mogła przyrzec że pośród nich znajdował się żywy trup, bodajże jakaś ofiara lykanotropii oraz osoczo-pijca, choć mogli się takimi wydawać tylko na pierwszy rzut oka. Ci oraz kilku innych nie lękało się śmierci, choć nie należeli do społecznych istot.
Były też i skrajności...
-Cholera wydajcie nam rzeczy, jest nas tu ze stu, to zajmie całą noc do kurwy nędzy!
Rzucił starzec przy drewnianej kracie czekając na wezwanie do okienka.
Nie był najstarszy choć wiekowo wychodził lekko spośród innych pasażerów.
Kapitan był jednak przygotowany na takie podejście i natychmiast zareagował z miejsca w którym cieszył się wieczorna herbatką. Pozostając w dalszym ciągu odwrócony plecami do słuchaczy.
-Dokładnie osiemdziesięciu dwóch.
Ton jego głosu zahuczał jak piorun, rodząc ciszę wśród zebranych.
-Liczba ta nadal może się zmniejszyć przed opuszczeniem mojego okrętu, jeśli nie odpowiadają wam moje zasady.
Nie było gadki, facet miał obstawę niczym król, trzeba być głupcem by zadzierać nosa z załogą nadal będąc na ich okręcie. Dziadyga po otrzymaniu swoich dóbr wyglądał na zadowolonego, nie trzymając urazy do kapitana ruszył na miasto w kierunku dwupiętrowego budynku. Z tego samego miejsca, kilka alejek dalej dochodziły dźwięki zabaw, pewnie była to jakaś spelunka.
Lyssa popatrzyła na swoją tabliczkę, była czerwona z dziwnymi napisami oraz wyrytym numerem „18”. Ze strony pozostawionych w tle towarzyszy podróży doszedł ją wrzask dziadka.
-Mam nadzieje że jest tu coś normalne do upicia się, jestem kurewsko spragniony.
Przez myśl przeleciała jej sugestia postawienia jej drinka, przez staruszka. Pewnie nie spamiętał jej z podróży, zawsze była to szansa na oszczędzenie kasy.

Wybieraj rozważnie:

Severus
  • [Rozeznanie – zapamiętuje ludzi przed i po założeniu rynsztunku, nasłuchując ich rozmów]
  • [Tawerna – podąża wraz z Tyhusem w kierunku dwupiętrowego budynku i odgłosu zabaw]
  • [Po śladach – wraca się na okręt, sprawdza czy to co przeżył nie było złudzeniem]

Kazuya
  • [Zachowanie Formy – prezentuje swoje siły, robiąc małą rozgrzewkę przed wszystkimi]
  • [Tawerna – podąża wraz z starcem w kierunku dwupiętrowego budynku i odgłosu zabaw]
  • [Czerwona Tabliczka – wydłuża czas przebierania, oglądając różnice pomiędzy swoją tabliczką, a tabliczką innych osób]

Harep-Serap
  • [Kompan – zagaduje do Severusa, szukając wspólnych korzeni, wspólnego tematu]
  • [Tawerna – podąża wraz z starcem w kierunku dwupiętrowego budynku i odgłosu zabaw]
  • [Błękitna Tabliczka – wyłapuje wzrokiem, kogo za sojusznika wybrała sobie kobieta z wymiany]

Lyssa
  • [Hostessa – przedstawia się dziadkowi, licząc na darmowy posiłek]
  • [Wywiad Terenowy – rozgląda się po porcie, tubylcy musieli przygotować jakieś kierunkowskazy dla nowo przybyłych]
  • [Środki ostrożności – pozostaje na statku by sprawdzić rynsztunek kilku z konkurentów, zanim zostanie wydany by dowiedzieć się o ich słabościach]

EDIT: literówki i zapomniane elementy.
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 20-06-2014 o 12:56.
Kawairashii jest offline  
Stary 23-06-2014, 21:38   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morze… było piękne. Ale podróż nudna. W półmroku narastała frustracja, ale w jego przypadku zmieniała się w letarg. Skulony w swoim kącie półprzymkniętymi oczami obserwował sytuację. Nie mieszał się w sprzeczki, nie przechwalał ilością zabitych wrogów, nie opowiadał o bitwach, które stoczył… i nie wdawał się w bójki. Całą podróż wydawał się ospały i nieobecny… z wyjątkiem momentów, gdy czuł się zagrożony. Wtedy… wydawał się inny, szybszy i skupiony. Jak przyczajony drapieżnik.


Harep-Serap odetchnął pełną piersią i rozejrzał się po mieście. Półprzymknięte oczy powoli otwierały się szerzej. Z każdym krokiem leniwe ruchy jego ciała, stawały się energiczniejsze. Odżywał.
Podróż przez morze była dla niego snem… długim i męczącym. Ale jak każdy sen i ta podróż się zakończyła.
Miał już na sobie swój pancerz… Stary i zryty rysami, śladami dawnych bitew. Miał swój… miecz.


Ostrze które towarzyszyło mu w wielu bitwach. Broń którą zdobył kiedyś… gdzieś. Tyle bitew, tyle wojen jakie przeszedł, tyle potyczek. Z czasem wszystkie zaczęły się zlewać w jego wspomnieniach, w jedną wielką wojnę, której początek i koniec… a nawet cel, nie miał znaczenia. Ot jeden niekończący się ciąg rozlewu krwi.
Miecz zawirował w jego dłoni ostrze przecięło powietrze. Wszystko było z nim w porządku. Po tej małej inspekcji uzbrojenia ruszył w kierunku miasta.


Szczupły i dość niski, bardziej zwinny niż mocarny. Ale wojownik w każdym calu.Skupiony i czujny, rozglądający się po tym nieznanym mu miejscu i obcej kulturze.

A potem… ona zagadnęła. I nastąpiła wymiana.
Czerwona tabliczka… numer “24”. Harep-Serap co prawda nie miał nic przeciwko trzem dziewuchom z toporami, wszak… cóż…. w końcu różniły się od trzech mężczyzn z toporami tylko tym, że były zapewne ładniejsze. Ale… też nie zależało mu specjalnie na tym. A skoro ona chciała?
Harep-Serap obserwował ją jak odchodziła. Wodził za nią wzrokiem, przyglądając się temu z kim owa kobieta rozmawia, z kim się dogaduje. Z czego zrezygnował.
A co dostał? Tajemniczą tabliczkę i tajemniczą trójkę kompanów, kimkolwiek oni byli. Dla Harep-Serapa nie miało to znaczenia. Walczył i po stronie dzielnych obrońców niewinnych, jak i po stronie najeźdźców łupiących spokojne królestwa. Wojna nie zna dobra i zła. Takoż i on nie rozróżniał. Nie miało więc znaczenia, kim będą jego sojusznicy. On zrobi swoje.
Oparty o beczkę przez dłuższą chwilę obserwował ową kobietę z jego tabliczką, potem na moment przerzucił uwagę na mężczyznę o włosach… które przypominały mu dom. Tylko na chwilę. ostatecznie tęsknota za domem, była obcym mu uczuciem. Bardziej zwrócił jego uwagę brodaty hałaśliwy wojownik stojący dość blisko niego. Hałaśliwy i dość żywiołowy mimo swego wieku. Interesujący… bardziej niż człowiek przywodzący ulotne i mało znaczące wspomnienie miejsca, w którym się urodził.
Ruszył więc w końcu za nim do karczmy, by być może zagadać do niego. Być może… Wszak w karczmie mógł trafić na kogoś ciekawszego. A i po tej całej podróży należał mu się porządny posiłek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-06-2014, 22:14   #3
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Gdy Kazuya wsiadał na statek nie miał pojęcia jak długo zajmię mu podróż ani też gdzie zakończy się jego podróż, wiedział natomiast, że rozłąka od domu i rodziny pozwoli mu spojrzeć z dystansu na wydarzenia jakie miały miejsce w fortecy Akumy oraz wieści jakie przekazał mu król demonów.
Po wejściu na statek samurai udał się na niższy pokład poprowadzony tam przez jednego z marynarzy i ulokował się wśród znajdujących się tam wojowników. Brodaci, łysi, czarni, biali, ubrani w pióra lub metal, wojownicy, którzy zebrali się na pokładzie byli różnorodni jak ryby.
Kazuya nie spodziewał sie luksusów i jako samurai ich nie wymagał. Miał swoją matę do spania i to mu wystarczyło. Ze względów bezpieczeństwa załog poprosiła wojownika o oddanie do schowka jego zbroi i broni, wojownik trochę wahał się przed pozbyciem się ekwipunku ale po tym jak kapitan zapewnił, że po dotarciu na miejsce zostaną one zwrócone, Kazuya dał się przekonać.


Sztorm trwał dniami, może tygodniami. Kazuya stracił rachubę czasu. Na początku podróży próbował odliczać kolejne dni wycinając bruzdy na desce obok miejsce, gdzie pierwszego dnia rozłożył swoją matę ale brak słońca i zamknięcie pod pokładem i ciągły sztorm nie pozwalały na odliczanie dni więc samurai przestawił się na odliczanie kolejnych posiłków podawanych przez marynarzy. Teraz liczba bruzd na desce sięgała już kilku tuzinów.
- Znowu się zaczyna. - Jeden z towarzyszy podróży przysiadł się do samuraja z tymi słowami. - Będą się napierdalać. - Wysoki blondyn wskazał ręką na grupę ludzi, która zaczęła tworzyć krąg w dalszej części pokładu. - W sumie lepsze to niż szaleństwo.
Kazuya nie odpowiedział, nie rozmawiał z obcym, ale chętnie słuchał co gaijin ma do powiedzenia. Kazuya popijał spokojnie z bukłaka, gdy biały człowiek gadał dalej.
Walka skończyła się równie szybko jak się zaczęła. Niedługo potem wszyscy zapomnieli o potyczce tak jak zapominali o wszystkich poprzednich starciach.
Sztorm wkrótce ustał a kołysanie razem z nim.

Samurai wyszedł na pokład. Promienie słońca zaatakowały jego oczy niczym rój dzikich pszczół oślepiając go na chwilę. Gdy Kazuya odzyskał wzrok jego oczom ukazał się po części znajomy krajobraz. Charakterystyczne dachy domów oraz przede wszystkim wysokiego budynku w oddali sugerowały, że nie mógł być aż tak daleko od domu.
Załogą jęła wydawać rynsztunek, który został zarekwirowany podczas zaokrętowania. Kazuya ustawił się w kolejce do kraty za, którą mieścił się magazyn.
-Cholera wydajcie nam rzeczy, jest nas tu ze stu, to zajmie całą noc do kurwy nędzy!
Biały demon przed samurajem zaczął się awanturować ale kapitan szybko uspokoił klienta. Wreszcie nadeszła kolej samuraja. Wraz z ekwipunkiem dostał małą czerwoną tabliczkę z numerkiem. Kazuya przyjrzał się znakom na niej. Coś w nich było znajome, podobnie jak w budynkach na lądzie. Marynarz wskazał w dal.
Samurai opuszczając pokład zatrzymał się na chwilę by założyć zbroję stojąc już nabrzeżu. Lokalni mieszkańcy przyglądali się wojownikowi jak i on przyglądał się im, rybacy stojący na nabrzeżu, których skóra poryta była głębokimi zmarszczkami od lat spędzonych na morzu, stare przekupki stojące na niedalekim targowisku przekrzykujące się między sobą, dziewczęta witające nowo przybyłych marynarzy i wojowników. Przypominali jego lud, ale było w nich też coś innego.
Samurai ruszył w stronę miasteczka, przechadzając się między domami zauważył małą herbaciarnię. Po długim czasie na morzu oraz niekończącym się sztormie miał nieopisaną ochotę na filiżankę herbaty. Kazuya wszedł do środka.


Samurai stanął przy stoliku, jego skrócone nogi umożliwiały gościom siedzenie na wygodnych poduszkach wyłożonych wokół niego. Zielony obrus z motywem liści mięty pokrywał stół z jasnego drewna, a na obrusie stał piękny wazon dekorowany wizerunkiem tygrysów w lesie, w wazonie stały różnorodne polne kwiaty, których aromat mieszał się w powietrzu z zapachem gotowanej w kuchni herbaty. Kazuya odwiązał sznurki trzymające pochwy z dwoma katanami, trzeci krótszy miecz wsadził za pas. Wojownik usiadł przy stoliku i zdjął hełm i umieścił go obok mieczy. Chwilę później do stolika podeszła starcza kobieta, na tacy niosła porcelanową filiżankę i czajnik.
- Proszę młody człowieku. Powiedziała kobieta stawiając tacę na stole.
Kazuya skinął głową w podziękowaniu. Kobietę otaczała dziwna aura, której wojownik nie potrafił wytłumaczyć, ale napełniała go ona niepokojem.

Kilka godzin upłynęło samurajowi w herbaciarni aż w końcu zapadł zmrok, razem z nocą przyszedł deszcz.
Kazuya zabrał swoje rzeczy i zapłacił za herbatę złotymi monetami. Samuraj stanął w progu i patrząc przez chwilę na uderzające w kałużę kroplę deszczu powiedział.
- Czas spotkać się z pozostałymi wojownikami.
Samurai ruszył w stronę wysokiego budynku, który tak górował nad resztą domów. Deszcz zdołał już porządnie go przemoczyć chociaż droga nie zajęła mu sporo czasu. W karczmie paliły się światła, a hałasy dochodzące z budynku potwierdziły, że wojownicy jeszcze nie śpią, hulanki i świętowanie trwało w najlepsze, każdy chciał opić bezpieczne dotarcie do celu litrami alkoholu i pieśniami o stoczonych bitwach.
Kazuya wszedł do środka.

 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 29-06-2014 o 23:09.
Baird jest offline  
Stary 03-07-2014, 14:29   #4
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=ZLAqmEnguGU&feature=youtu.be[/media]

Trzy lata minęły jak mgnienie oka. Trzy lata które zmieniły całe jej życie, rzucając młodą wciąż dziewczynę w świat bez przeszłości i przyszłości. Nie miała korzeni, nie miała domu, ani bliskich. Jedynie przeszłość okrytą mgłą tak nieprzeniknioną iż zdawała się pochłaniać wszystko na swej drodze, bezpowrotnie. Uciekała przed nią, a może przed samą sobą. Nie wiedziała tego zagubiona w piętrzących się błędach swojej młodości, ale wciąż, niczym wartka rzeka szukała nowej drogi do swojego szczęścia. By przetrwać wbrew wszystkim okolicznościom.
Już dawno przestała orientować się gdzie dokładnie się znajduje względem swojej ojczyzny. Porty, statki i kryjówki zmieniała niczym pończochy, tak samo jak towarzystwo w jakim się obracała. Aby lepiej zrozumieć jak do tego doszło trzeba by cofnąć się w czasie i ustalić kim naprawdę była i przed czym uciekała. Jej historia zaczęła się daleko pośród piasków pustyni…

***

Lyssa, takie imię nadała jej matka nim zniknęła pozostawiając córkę samą. Mała nigdy nie dowiedziała się co tak naprawdę się stało. Czy jej matka po prostu ją porzuciła? Czy jakiś palant pociął ją nożem ale nikt nie powiedział jej prawdy? A może tak naprawdę nikogo to nie obchodziło? Wiedziała tylko że jej matka była kurwą, zarabiającą na życie oddając swe ciało w ręce tego kto rzucił garść monet. Dla Lyssy burdel stał się domem, a dziwki nowymi matkami które już od dzieciństwa oswajały dziewczynkę z jej przyszłym zawodem. Ojca oczywiście nie znała, gdyż zapewne zabawił raz tylko w przybytku przejazdem. Ironią losu było że zawdzięczała mu życie, gdyż jej obca krew nadawała egzotycznej dla okolicy, europejskiej urody. To sprawiło że nie pozwolono jej umrzeć z głodu. Była w końcu inwestycją, a gdy chodzi o pieniądz skrupuły znikają.


Starzy szejkowie czekali tylko aż dorośnie do wieku w którym mogliby dobrać się do jej ciała, ale już mając dziewięć lat musiała znosić dwuznaczny dotyk czy klepnięcia w tyłek gdy nosiła napitki, czy sprzątała. Nikt nie ukrywał wobec niej zamiarów, ani wydawało się że tak naprawdę nikogo to nie obchodziło. Jej wstyd i niezgrabność przy krępujących sytuacjach tylko bawiła zmęczone dziwki, ale nie Lyssę. Nie wiedziała czy to krew jej ojca, czy też silny charakter i poczucie indywidualności sprawiało że nie chciała reszty życia spędzić jako prostytutka. Wymykała się często, spotykając z Heshim, chłopcem w jej wieku który pokazał jej książki i uczył, bo przecież nikt inny o to nie dbał - dziwki nie potrzebowały szkoły. Być może chłopiec coś do niej poczuł, być może była to tylko sympatia, ale stało się że wtedy Lyssa poznała jego starszego kolegę. Na imię miał Mohamed i był bardzo przystojny, zaradny i dojrzały jak na swój wiek. To była pierwsza głupia młodzieńcza miłość która spadła na nią zupełnie znienacka. Ich znajomość nigdy nie wykwitła w coś więcej. Czemu? Lyssa co jakiś czas wracała do tego pytania w myślach. Odpowiedź trudno było znaleźć, bo choć chłopak wiele dla niej zrobił z jakiegoś powodu bał się podjąć te kilka kroków więcej.

Jej dramat rozpoczął się już niebawem gdy rozkwitła jako kobieta. Jej przerażone oczy szukały pocieszania wśród innych, ale sztuczne uśmiechy którymi ją obdarowywano nie potrafiły jej zwieść. Widziała w nich tylko coś co sprawiało że strach był jeszcze większy. Paraliżował równie silnie jak wzrok grubasa w jedwabnych szatach który trzymał na kolanach jedną z jej matek, macając podobnymi do robaków palcami przez uda kobiety. Czemu tak na mnie spojrzał? – pomyślała. Czy on już wiedział? Czy wszyscy już wiedzą?

Lyssa uciekła tej samej nocy do jedynego miejsca jakie przyszło jej do głowy. Do Mahomeda. Gdy przyszła do jego domu w brudnej i niebezpiecznej dzielnicy miasta chłopak siedział w towarzystwie którego nie znała. Ona zaś nie miała przy sobie nic prócz czarnych szat zasłaniających całą jej sylwetkę. Roztrzęsioną, rozpłakaną przyjęli ją do siebie. Pamięta wciąż wyraz twarzy Mahomeda, on chyba od razu wiedział o co chodziło i choć zdawał się surowy, a jego przyjaciele byli sceptyczni to przyjął ją. Ręczył za nią swoim imieniem i ukrył przed całym światem otwierając zupełnie nowy. Podziemny świat złodziejstwa i łotrostwa.

Dziewczynie nie było w nim łatwo, ale Lyssa nie dawała się złamać, była zawzięta i bystra. Była kolejną inwestycją tym razem osób których jeszcze nawet nie poznała. Tak młoda nie rozumiała w pełni ryzyka które podejmowała, a szczęśliwa z szansy którą dostała starała się z całych sił. Pokonywała trudności które dla niektórych chłopaków były nie do obejścia. Dorastała i piękniała zapominając o dawnym domu i czując coraz większą przynależność do podziemia. Była szybka niczym wiatr, zwinna i giętka jak morska fala, a słuchając ludzi zawsze słyszała to czego nie dopowiadali, a co mówiły ich oczy i ton.

Gdy miała jakieś siedemnaście lat znała się już w światku przestępczym z wieloma osobistościami. To był jej dom, jej życie. Dużo trenowała, chciała być coraz lepsza by ją docenili, by zaakceptowali tą przybłędę jako część „rodziny”. I wtedy wszystko pękło.

Ufała im, wierzyła w nich i polegała, a jednak osoba na której najbardziej jej zależało. Mohamed. Odrzucił ją. Usłyszała wiele słów lecz żadne z nich nie brzmiało szczerze, a wszystko wskazywało na to że jej pierwsza miłość, tak wciąż trzymająca ją na dystans sprzedała ją. Znów okazała się więcej warta w złocie. Nie była już jednak tą samą wesołą dziewczynką. W duszy przypominała siebie jako śnieżną zamieć, kłującą lodem. Nigdy jej nie widziała, lecz czytała o niej w książce. Wspomniała Hesima i dziewczynkę która przychodziła do niego bawić się i uczyć razem. Nie wiedziała kim ona była, jakimś obcym cieniem z którym już nie umiała się utożsamić. Jak możliwe było iż czuła że jej serce płonie i jest lodowo chłodne jednocześnie?

Lyssę miano sprzedać bogatemu szejkowi z północnej prowincji. Tak mówił bez ogródek Mohamed, a ona tylko patrzyła za nim pełnym, chłodnym wzrokiem gdy w ten czas jego koledzy ją krępowali. Patrzyła jak na ducha, ale sama wewnątrz cierpiała i nie potrafiła wtedy jeszcze zrozumieć. Ślepa miłość ją zgubiła. Nie potrafiła nawet walczyć, była w zbyt dużym szoku.. nie liczyło się nic. Chciała umrzeć, ale wciąż jej serce biło za szybko. Nie wiedziała jeszcze że w tym nieszczęściu znajdzie się i ziarenko szczęścia.

Mężczyźni wieźli ją przez pustynie, a ona szarpała się bezskutecznie, załadowana na wielbłąda niczym pieprzony towar. Jęczała chyba bardziej ze złości i desperacji niż strachu czy smutku. Nie uroniła więcej łez. Nie miała dla kogo. Gdy już przestała walczyć, pogrążona w beznadziei usłyszała obruszenie wśród swoich oprawców, uniosła głowę i zobaczyła na horyzoncie jakiś jeźdźców. Było jej już wszystko jedno, nie miała siły. Pierwszy raz czuła się złamana, a jej wiara upadła.

Pustynną ciszę rozniosły krzyki, a piach zrosiła krew. Jej oprawcy, mężczyźni którzy ją wieźli nie mieli szans, tych drugich było zbyt wielu, a do tego walczyli jak jakby robili to od dziecka. Lyssa czekała na koniec, ale ku jej zdziwieniu ktoś rozciął więzy na jej dłoniach i wypowiedział imię..

- Lyssa Shi’nayne, wstawaj… Lyssa weź się w garść! - usłyszała gdy ktoś ściągnął ją stanowczo na ziemię i złapał za ramię gdy zachwiała się próbując utrzymać równowagę. Był to starszy mężczyzna o ostrych rysach i kamiennej twarzy. Nie znała go, ale znała kogoś w białych szatach kto ostał się trzymany przez najeźdźców. To był Mohamed. Dziewczyna spojrzała zdezorientowana na mężczyznę który puścił jej ramię. Chyba przez cały czas nie oderwał od niej swojego sępiego wzroku.

- To jest twoja szansa dziewczyno. Daję Ci ją, jeśli tylko zechcesz po nią sięgnąć. Wybierz to co słuszne, ale wiedz że nie ma od tego odwrotu. Wybieraj. – rzekł starzec spokojnym głosem wyciągając obie dłonie ku niej. W jednej znajdowała wodza do wielbłąda, w drugiej…sztylet.

Lyssa zawahała się przez dłuższy moment, aż w końcu uniosła wzrok i z gorzkim wzrokiem spojrzała na Mohameda. Teraz poczuła jak po palącej skórze policzka spływa jej łza, ale nie potrafiła mu współczuć. Ból zdrady był zbyt silny. Ostrze sztyletu błyskawicznie znalazło się w jej ręce, a drobne palce kobiety zacisnęły na nim wystarczająco mocno. Rzuciła się do niego z krzykiem, pełna furii niczym anioł zemsty i zatopiła stal wprost w jego sercu. Upadł, gdy najeźdźcy puścili jego ciało, a ona zaraz za nim. Zgięta w pół płacząc z dłońmi w piasku.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i złapał ją pocieszająco za ramię.

- Już dobrze.. Tak było trzeba. Nie martw się, wśród Karmazynowych Piasków będziesz bezpieczna. – rzucił ojcowskim głosem i podał jej dłoń by wstała.

Karmazynowe Piaski.. słynna gildia zabójców z której wpływami walczyło całe królestwo. Najpierw dziwka, potem złodziejka, a teraz zabójczyni? Przeznaczenie zdawało kpić sobie z niej ciskając na coraz głębszą wodę. Teraz jednak przed oczami wciąż widziała przerażony wzrok Mohameda, szamoczącego się w rękach najeźdźców. Chyba coś do niej mówił.. Tylko czy to była jej wyobraźnia? Czy to działo się naprawdę?


***


Piracka Przystań – Mętna Jama



Trzy lata pływała wśród piratów, uciekając przed Karmazynowymi Piaskami. Daleko od swojego domu, tradycji czy języka. Zdawało się że zgubiła swój cel, że błąka się po omacku szukając go, a może bardziej licząc że sam objawi się w najmniej spodziewanym momencie. Pustynie ostatni raz widziała gdy miała dwadzieścia jeden lat. Tęskniła za wieloma rzeczami, wspomnieniami, ale wiedziała że nie może wrócić. A nawet gdyby mogła, czy tutaj było jej aż tak źle? Czy naprawdę przynależała do tamtego miejsca?
Do Mętnej Jamy przybyła celowo, niespokojna i roztrzęsiona bo sama nie wiedziała do końca czego się spodziewać. Wszystko zaczęło się od listu który otrzymała w zupełnym zadupiu, oderwanym od całego świata. Papier pisany był starannie, dziwnym pismem, a osoba która nadała list jakimś sposobem znała jej imię i nazwisko. Przecież Lyssa włożyła tyle starań by nikomu go nie podawać.. Czy mogły to być Karmazynowe Piaski? Myśl ta nie dawała jej spokoju. Nie wiedziała czy bardziej boi się czy jest ciekawa. Już zdecydowała że popłynie, a w tej pirackiej dziurze okręt który miał ją podjąć uzupełniał zapasy. To było zwariowane, to była przygoda której dała się porwać. Taka była.


***

Gdzieś na wielkiej wodzie…




Niemiłosierny sztorm rzucał nią po wnętrzu okrętu od ściany do ściany, tak samo jak wszystkimi i gratami które nie były nigdzie pochowane czy przymocowane. Lyssa jeszcze nigdy nie pływała na tak dzikich wodach. Budziło to w niej tak lęk, jak i uznanie dla łajby i załogi.
Od widoku tych wszystkich nadętych, obleśnych wojowników czy jednopiersich bab z szczękościskiem robiło jej się niedobrze. Pocieszał ją natomiast widok gdy od bujania okrętu mięczaki rzygały po kątach, gdy ona spokojnie oddawała się falom w równie silnym towarzystwie. Już gdy wsiadała wiedziała gdzie usiąść, wystarczyło spojrzenie i przesunięcie butem dłoni która jej tego zabraniała. Każdy myślał że baba, to nie da rady.. no chyba że myślał krokiem, takich też unikała bo po co jej afery i zamieszanie podczas podróży? Na zabijanie przyjdzie jeszcze pora.

Drugiego dnia pozwoliła sobie nawet na walkę w kręgu, popularną zabawę męskiej części załogi. Lyssa zaś chciała sprawdzić swoją kondycję i musiała przyznać że amazonka z którą walczyła była silna jak chłop. Pokonała ją chyba tylko dlatego że sama doskonale balansowała ciałem na bujającym się okręcie. Siniak który został po tej walce na nodze już prawie zszedł, ale niechęć do amazonek pozostała. Potem nie walczyła już wcale. To nie były jej metody walki, no i.. wcale nie miała ochoty zwracać na siebie za dużej uwagi. Wróciła do swojego towarzysza podróży i zaczęła gadać o wszystkim co przyszło jej do głowy, poflirtowała z nim, a nawet pocałowała.. ale potem ją znudził i dała sobie z nim spokój.


Efa, jak nazywali ją od imienia węża w Karmazynowych Piaskach nie przypominała za bardzo wojowniczki. Była młoda, zadbana i atrakcyjna. Zdawała się niesamowicie stanowcza, choć w głębi duszy była już mniej. Spod, brązowej barwy startej peleryny wystawały jej długie, zgrabne nogi o małych stópkach. Te zdobiły solidne i eleganckie buty na szerokim obcasie, a wyżej spodnie o obcisłej i elastycznej linii. Podkreślały jej figurę, gdy ta wychyliła się nieco zza peleryny o naturze bliskiej szmaty. Kontrast ten był dość spory, ale mimo wszystko dawał się dostrzec dopiero gdy ktoś się przypatrzył. Lyssa po prostu chciała troszkę mniej rzucać się w oczy.
Lubiła nosić na dłoniach rękawice, byle miękkie i wygodne. Biżuterię raczej drobną, by nie przeszkadzała. Był to dość spory ból bo jaka kobieta nie lubi biżuterii? Prowadząc jednak tak awanturnicze życie musiała nieco poświęcić. Nie uczyniła tak z włosami, pozostawiając je rozpuszczone, długie do połowy pleców. Ich czarna tafla podkreślała pięknie jej urodę. Pełne usta, nieco spory nosek, stanowcze brwi i duże, czarujące, ciemnozielone oczy. Z nich przez policzki spływał niecodzienny, groźny tatuaż wyglądający nieco niczym pajęcze kły. Nie było to zwykłe malowidło lecz symbol jej przynależności do Karmazynowych Piasków. Tak jak kiedyś powiedział starzec.. „nie będzie już odwrotu” i tak tatuaż ten miał przypominać znawcom południa z kim mają do czynienia.
Miała też drugi, znacznie piękniejszy i bardziej kobiecy choć ukryty pod materiałem. Rozciągał się on przez cały bok i udo zdobiąc je kwiecistym motywem.


Może i była złodziejką i assassynką, ale była też kobietą i chciała choć trochę pogodzić te role.
Zabójczyni nie mogła traktować nikogo zbyt sentymentalnie, to wbrew kodeksowi.. Tylko czy ją wciąż obowiązywał kodeks? Wspomniała Mohameda i spochmurniała kuląc się w swoim miejscu niczym zaniepokojona żmija. Przestała zwracać uwagę na krzyki marynarzy znad pokładu, na skrzypienie drewnianego pokładu, na kolesia obok wpatrzonego w jej cycki. Zamknęła oczy i w roztargnieniu odwróciła się do niego plecami. Chciała się zdrzemnąć ale po prostu czuła że teraz gapi się na jej tyłek. Zamknęła oczy i miała to zignorować, ale palant postanowił razem z bujaniem okrętu wpadać niby przypadkiem na nią od tyłu. Nie wiedziała już co bardziej ją wkurza, że robi z niej idiotkę czy że sobie za dużo pozwala? Gdy ten znów postanowił się do niej przytulić Lyssa pieprznęła go z całej siły łokciem po jajach. Odwróciła się w jego stronę i szeptem kazała mu uciekać, byle prędko. Zmieszany facet najwyraźniej wziął sobie tą groźbę do serca, bo utykając uciekł szukając sobie innego kąta.



***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Dhogpz28Ihw&feature=youtu.be[/media]

Gdy do uszu Lyssy doszło przypadkiem że już się zbliżają nikt, ani nic nie mogło jej zatrzymać. Z kocią zwinnością przebiegła przez wszystkie pokoje, otworzyła klapę i wyszła na pokład. Na świeżym powietrzu czuła się znacznie lepiej niż zamknięta w kajucie. Chłodny i wilgotny powiew uderzył o jej twarz i dekolt, a dziewczyna naprzeciw temu wiatru pognała po pokładzie równie szybko. Nie patrzyła długo na miny mijanych marynarzy, teraz nie to było dla niej ważne. Drobne stópki przycupnęły na dziobie okrętu gdzie wsparta o silny drewniany kadłub mogła rozejrzeć się po porcie do którego wpływają. W porównaniu do ich łajby która widać iż wiele przeszła, to co ujrzała Efa było przepiękne. W świetle uciekającego słońca tutejsze góry wyglądały tak majestatycznie że ciężko było oderwać wzrok. Brwi dziewczyny zmarszczyły się tylko na moment. Nie wiedziała co ją tu czeka i po co właściwie przybyła. Była to kolejna duża przygoda jej życia, a te razem z szybszym biciem serca dawały jej szczęście mimo że czuła się jakby zagubiła swój własny dom. Niby był gdzieś tam daleko, jednak czuła jakby tylko po części za nim tęskniła, za jakimiś drobnymi urywkami i wspomnieniami. Zabudowania na lądzie wyglądały niecodziennie. Nie wiedziała jak daleko dotarli, ani jacy ludzie budują takie budynki. Do tej pory poznała kilka stylów budownictwa, lecz żaden nie przypominał tego tutaj.
Gdy już napatrzyła się, zeszła z powrotem pod pokład starając się nieco ukryć swoje podniecenie tym co zobaczyła na górze. Mimo wszystko nie spieszyła się bardzo z opuszczeniem okrętu, bo wiedziała że to nie ucieknie. Z drugiej strony zaczęła czuć pewną niepewność. Drobny lęk. Nie miała nawet z kim porozmawiać, a bynajmniej zdawało jej się tak do momentu gdy trochę ochłonęła i zauważyła innych ludzi. Wiedziała że za niedługo załoga będzie chciała pozbyć się gości. Jej wzrok zatrzymał się na silnym mężczyźnie, marynarzu który choć może nie był najprzystojniejszy, to na pewno wyglądał na zaradnego czyli takiego jakim powinien być facet. Była assassynka nie kończyła oceny ludzi po wyglądzie, dlatego całkiem naturalnie i swobodnie podeszła do nieznajomego i usiadła byle gdzie, naprzeciw.
Marynarz wskazał tabliczkę na ścianie po czym wrócił do swoich czynności, za chwile miał wydawać rynsztunek, fakt że jakaś dzierlatka wpadła w przed czas wzywania nie miało dla niego większej różnicy. Lyssa spojrzała mu uważnie w oczy, skupiając na nim całą uwagę. Jej wzrok był ciekawski, ale delikatny i nie natarczywy. Opięta elegancko, smukłą rękawiczką dłoń odciągnęła w tył kosmyk włosów który zasłaniał jej widok. Zaczęła nieco niewinnie.

- Te dwie piękności które nosisz z przodu mają jakieś imiona? - Zapytała, miękkim, ciekawskim, ale i spokojnym głosem i wskazała paluszkiem na mniejsze ostrza które upięte były zaraz pod piersią mężczyzny. Nie była pewna czy facet jej zaraz nie spławi, a przecież chciała tylko pogadać. – Ja też trochę pływałam.. choć nie po tak niespokojnych wodach… - uśmiechnęła się do mężczyzny i oparła plecami o jakiś drewniany mebel, bujając nogami wesoło, troszkę jakby od niechcenia.

- Nie -Odchrząknął mężczyzna- Tylko pizdy nazywają swoje dziary, noże to tylko noże, i nic więcej, jakbym mógł to chodziłbym i z buzdyganem gdyby mi nie latał w uwięzi. Kto wie co za potwory mogą wpełznąć na pokład podczas sztormu. Skorupiaki najlepiej rozłupywać obuchową ale najbardziej wkurzają mnie bez kościste, jak mątwy, tym to obuchową nic nie zrobisz. Także przydaje się do cięcia lin. -Mężczyzna wyglądał na zmęczonego i z pewnością taki był, jednak udało mu się wykrzesać trochę uwagi- Nie wyglądasz mi na amazonkę, wiesz, jedną z tych kobiet wojny, niech zgadnę; czarna magia? Skaczesz po okręcie jakbyś nie bała się fal, czy obłędu. Założę się że wiedźma, co nie? Słyszysz głosy? Przyzywasz diabły? -Ludzie morza byli zabobonni, chyba widzieli już tyle ze świata, że nie trudno było im uwierzyć w kolejną bzdurę.
Rozmowa z początku okazała się trudniejsza niż sądziła, a jednak skoro marynarz już sam zaczął zadawać pytania, znaczy się ruszyła. Z racji lekkiego oporu jaki sprawiał trzeba było wykorzystać troszkę wdzięku i łechtającego ego spojrzenia. Lyssa zarzuciła nogę na nogę podpierając się dłońmi tak by nieco unieść dekolt i zawiesiła na nim spojrzenie. Nie planowała jednak w żadnym razie przekroczyć pewnej granicy bo jeszcze facet porwałby ją pod pokład... Wiedziała jednak co lubią marynarze bo przecież sama z takimi trochę pływała, a były to wesołe i pewne siebie kobiety.

- Skąd takie przekonanie? Wyglądam aż tak groźnie..? - uniosła brew rozbawiona i zachichotała. – Chyba nie tak strasznie jak ta mątwa czy inny morski stwór..? - Na moment urwała. – Nie martw się nie bawię się czarami, jak to ująłeś to dla “pizd”. Tam skąd pochodzę wszyscy dobrzy wojownicy nazywają swoją broń, chodzi o poczucie że jest czymś więcej niż kawałkiem metalu, że staje się częścią ciebie.. ale jak kto lubi. Jak to się stało że taki osiłek trafił na ten pokład? Długo pływasz?

Mężczyzna zastanawiał się przez chwile nad pytaniem- No nie wyglądasz na taką co wywija claymorem nad głową, za ładna jesteś, no szkorbut. Jak żeś wybiegła na pokład to dawno takiej nie widziałem co nie wyskoczyła, to pewnie czytasz przyszłość. Albo pewnie, tego… szastasz tymi swoimi palcami te hokusy poksy, no szkorbut nie? Bo jak nie czary, to co ty robisz? Bo cyckami to jeszcze nie widziałem by kto zabił, hłe hłe hłe -Był to prosty człowiek, choć widział sporo, nie świadczyło to jednak o jego bystrości. Choćby mu swoim dekoltem przed nosem machała, zmęczenie brało górę- Ja tam się nie znam -Machnął dłonią i pokiwał głową- Różnych tu widziałem, a pływam całe życie. Kanibale, Piramonci, Leśni ludzie, Pół bestie i ludzie cienia.. jak im tam, wampiry, choć nie, te to na słońce nie wychodzą, no szkorbut ale widziałem tu u was takiego. Pomyśleć że normalny człowiek uznałby co za wadę, a te diabły szaleją jakby byli półbogami. Z niektórymi da się nawet wypić, inni mają swoje drogi. No szkorbut, na koniec zmiany bym se łykną… mają tu super sake, no szkorbut ta ich metoda na robienie tego, ale raz się napijesz. Łaaaah, napijesz się, zrozumiesz. A tobie nie śpieszno? Jutro będę cię widział wyzwaniach? Jaki masz kolor tabliczki? -Krótko ujmując brakowało mu duszy do rozmowy, w końcu prawie żaden z nich nie wchodził pod pokład, czyżby nie mieli zmian?
Choć facet nie zrobił na niej wrażenia, to mimo swojej prostoty wydawał się jakiś.. porządny. Sama miała ochotę trochę porozmawiać. Na komplement apropo jej urody uśmiechnęła się lisio i zatrzepotała rzęsami.

- Zdziwiłbyś się. W moim kraju podobno nawet jeden książę zginął od cycków. Nazywał się Hasad. Stracił oddech. Ile w tym prawdy kto wie, ale w tych haremach kobietom żyje się za wygodnie.. - kontynuowała żartobliwym tonem, koniec wieńcząc lekkim syknięciem. – Śpieszno? Do czego? Lubię łajby.. to miejsce już przynajmniej znam, a co mnie czeka tam? I o co chodzi z kolorami tych tabliczek?

- Skoro zostaniecie dziś w tawernie to może zapoznasz mnie z resztą chłopaków? Mam ochotę się troszkę rozerwać, potańczyć i pośpiewać w rytmie piosenki, ale ktoś musi podgrywać w tle. Skoro tyle pływaliście pewnie znacie ją, jest dość prosta.

Lyssa zaczęła wesoło podśpiewywać lekko bujając ramionami i zerkając czy jej rozmówca kojarzy melodię.
Ten, chichocząc prychnął soczyście śmiechem, uderzając się tym samym dłonią w twarz ze zmęczenia dość mocno by się przebudzić i uspokoić swoje prosie chrząkanie.
Marynarz poddał się z rozszyfrowywaniem dziewczyny, albo był zmęczony albo naprawdę była śmieszna.
-Nie, my nie mamy wstępu do miasta. Tylko wybrańcy -Powiedział jakby nie krył wcale urazy, był to zaszczyt nie dla niego, i było mu to w smak, aż śmiał się mówiąc to dumnie- Możemy tylko obserwować niektóre wyzwania. Choć dam znać tym co schodzą, mamy kontrakty w dwie strony, was dowozimy tu, a w drugą stronę… inne rzeczy -Mężczyzna podrapał się po czaszce jakby trafił na dziurę tematyczną- Nie baluj za mocno, moja rada. Przy okazji jestem Nut (orzech), chyba domyślasz się czemu(?) -Marynarz obdarował dziewczynę swoim czarującym uśmiechem człowieka któremu przydałaby się dieta nie złożona z samych ryb. Coś mówiło Lyssie że lepiej nie mówić o wielkości jego mózgu, a palcach jak bochny chleba zdolnych gnieść orzechy ziemne.
Lyssa za to cały czas obserwowała mężczyznę uważnym wzrokiem i oceniała bez wytchnienia. Uśmiechała się, udając że dobrze się przy nim bawi, doprawdy jednak czuła coraz większe zażenowanie. W każdym razie facet czuł się swobodnie i mogła to wykorzystać.
- Nut? - kobieta wywinęła krótko oczami jakby się zastanawiała. – Bo jesteś taki twardy? - uśmiechnęła się i dodała po chwili, miękko. – Na imię mi Lyssa, dałeś mi czerwoną tabliczkę. Wygląda na to że to nie jest twój pierwszy raz tutaj.. Wiesz nieco więcej. Czym w zasadzie są te wyzwania? I co z tymi tabliczkami?

Wilk Morski pokiwał głową rozpromieniając apetyczny uśmiech na twarzy.

- No szkorbut, najpierw będzie taki wyścig sprawności, pewnie labirynt. A, no kolor oznacza twoją grupę, czyli Feniksy. Będą pewno oceniać jak działacie w grupie, ci którzy dotrą do środka labiryntu kończą wyzwanie. Trudno oszukiwać bo ścieżki są tak jakby korytami wodnymi na głębokość trzech metrów, są bardzo śliskie i trudno jest się po nich wspiąć ale nawet jeśli to nad nimi rosną takie roślinki, no szkorbut co lepiej ich nie wdychać. Ogólnie cokolwiek wam dadzą za zadanie, i tak ocena końcowa może być inna, no szkorbut. Ot było kiedy takie wyzwanie gdzie trzeba było wspiąć się na szczyt ściany, a nagrodzili tych co naprawdę zrzucili z niej innych. Najfajniejsze jest jak otwierają miasto dla wolnego wyzwania, raz widziałem. Wtedy pozwalają nam wejść na piętra i obserwować jak się zażynacie. Więcej nie mówię bo nie będzie zabawy -Zaśmiał się po czym zaczął kiwać głową, jak dziecko chowające tajemnice przed rodzicami.
Od słuchania Lyssie zrobiło się gorąco. Bynajmniej nie z powodu towarzystwa, raczej poczucia jakby wdepnęła w coś w co wcale nie chciała się pakować. Nie mogła tego tak zostawić! Czy ona wyglądała jak jakaś cholerna gladiatorka? Na dodatek jej rozmówca zaczął się wycofywać, teraz kiedy przyszły jej do głowy kolejne i kolejne pytania. Skupiła spojrzenie znów na Nucie i nie odrywając wzroku bezceremonialnie uniosła dłońmi swoje piersi. Dodając żartobliwym tonem.
- Chyba nie chcesz by właścicielka tego biustu odpadła za szybko? Nie bądź taki, powiedz mi coś więcej… - wywinęła wesoło oczami.

- No szkorbut, nie takie cyce już lizałem, ale jeśli chcesz wiedzieć to powiem ci coś co może nie jest oczywiste dla wszystkich. Na początku dnia dostajecie rzecz która należy do innej osoby. Ułamek jego zbroi, pióro, jeden z wielu sztylecików, i jeśli odnajdziecie i zabijecie jego właściciela automatycznie wygrywacie konkurencje. Także i inny fuks, ale tego nie proponuje, można też wybić całą swoją grupę by wygrać konkurencję, dwóch takich widziałem no szkorbut. Ale najlepiej to zostawić na koniec, może i niszczy to zakłady ale szkorbut z tym. Jak grupy nie są równe w końcowym wyzwaniu, zaczyna się rozgrywka ‘kto-ustanie-do-końca’. Wtedy jest taki szum na trybunach że własnych myśli nie słychać, no szkorbut hłe hłe hłe -Do krat zaczynały już podchodzić osoby. Noc jeszcze młoda, Lyssa mogła spokojnie zahaczyć jeszcze kogoś przed snem.

- Wszystko zaczyna być jasne... Dziękuję, i powodzenia Nut. - Rzuciła odbierając swoje rzeczy i podnosząc swoje cztery litery nieco leniwie. Wielki mięśniak o małym móżdżku zasługiwał jeszcze na ostatni uśmiech który od niechcenia posłała mu nim wyszła.
Sprawa wyglądała poważniej niż sądziła, a miły wieczór diabli wzięli więc w głębi duszy wcale jej się nie uśmiechało. Nie było już jednak wyjścia i po wyjściu Lyssa doszła do kilku wniosków.
Po pierwsze dalej nie powinna rzucać się w oczy, im mniej obcy o niej wiedzą tym lepiej. Po drugie zaś jej język czekało jeszcze wiele pracy, bo zdawała sobie sprawę że nie może liczyć tylko na swoje siły. Trzeba trochę zamieszać w tym kotle. Opuszczając okręt zarzuciła na siebie brązowej barwy, starą, przetartą pelerynę. Nie poszła za resztą, zamiast tego usiadła sobie w cieniu drzewa gdzieś dalej przyglądając się uważnie opuszczającym pokład osobom. Jej przyszłym rywalom. Drzewo okazało się jabłonką, jak słodko.. zerwała jabłko i ugryzła je zerkając tak na to jakie kto nosi tabliczki, ich sposób bycia jak i zbroje. Wszystko co mogło pomóc w przyszłej pracy zabójczyni. A może już powinna zacząć podrzynać gardła póki się nie spodziewają? A może ktoś zabłądził i mogłaby “wskazać mu drogę”?
Kilka sylwetek zwróciło jej uwagę bardziej niż inne, a najbardziej chyba już odgłosy z tawerny. Było już na tyle ciemno że postanowiła ogrzać się w jej środku. Wiedziała że nie będzie mogła tam zabawić, ale mimo wszystko postanowiła znaleźć jakiś spokojniejszy kąt, usiąść i wypić gdzieś na boku lampkę wina. Wszyscy bawili się tak dobrze że przestała skupiać się na nich zamiast tego zamykając oczy i fantazjując.. Z uśmiechem na ustach wspomniała swój ostatni podbój tawerniany, gdy razem z Lidią wskoczyły na stół i zaczęły tańczyć do muzyki a potem chłopcy nosili je na rękach.. oh.. miłe wspomnienia i chwile zapomnienia…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=emkIjXMLmws&feature=youtu.be[/media]
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 03-07-2014 o 16:21.
Kata jest offline  
Stary 03-07-2014, 16:53   #5
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Lightbulb


Abishai -
Harep-Serap


Faktycznie każdy inaczej radził sobie ze stresem. Latarg w który wpadał Harep-Serap był jego sposobem na przetrwanie walki której nie mógł wygrać. Nie każdy uczestniczył w bójkach na statku, niektórzy oddawali się medytacjom, inni najzwyczajniej szaleli by nie popaść w jeszcze większe szaleństwo o ile miało to jakiś sens. Ci którzy nie wyskakiwali za burtę bądź nie topili się we własnych wymiocinach jakimś cudem dotarli do końca rejsu. Byli zmęczeni i padnięci, jednak o ile stąpali po stałym podłożu ich duch śmigał żywy po obietnicach rozkoszy od kąpieli i wygodnego wyrka, po dziksze zabawy z bywalcami tawern i trunków jakie tam serwowali.
Odzyskanie dawnych łachów również było przyjemne jakiekolwiek by nie były. W przypadku Harep’a był to pancerz pół ciężki z jednym ramieniem odkrytym dla zadań wymagających większej zręczności. Brodaty mężczyzna miał diabelskie rysy, i coś w jego gęstym owłosieniu wyzywało potencjalnych widzów na taniec na miecze. Nisk wichrzyciel, rzec by nawet konus z temperamentem, zwyczajnie widać że zwiastował kłopoty. Gdyby stał się stróżem prawa, dla wszystkich rzezimieszków w okolicy życie z pewnością stało by się o wiele trudniejsze.
Mężczyzna miał już ruszyć na miasto gdy nastąpiła wymiana, fortunna bądź nie, chciał się dowiedzieć kim była grupa z której miał zrezygnować. Skoro Purpurowy klucz trafił do rąk jakiejś rudowłosej dzikuski, a Czerwony do jego, to i z kogo składała się grupa purpurowych?
Rudowłosa dziewczyna powróciła do swojego grona większość już odebrała swój ekwipunek.
Harep już na pierwszy rzut oka dostrzegł charakterystyczne cechy ubioru jednej z nich, zapamiętując od lewej, stała roześmiana Jupiter, pewnie nie było to jej prawdziwe imię, zbroja którą nosiła była zdecydowanie z krajów środka jednak niczym nie przypominała cywilizacji z których mogło przychodzić imię. Później stała bardzo tęga Hamie, jej zbroja miała coś wspólnego ze stylem dziaduszka który kłócił się przy kracie, konstrukcja starych krajów bliskiego wschodu. Dalej obecnie już przebrana rudowłosa Ophelia, była to babka która Harep pamiętał z bijatyk na pokładzie, prostoduszna choć waleczna, uroczna na swój sposób. Ostatnią była Cersei, nie nosiła zbroi, wyróżniały ją charakterystyki wiedźm choć nie była ani stara, ani brzydka, nawet teraz pośród chichotu, trzymała się swojej gałęzi, czy czego tam, ze swoim wiernym lisem siedzącym przy niej.
Wyglądały „uroczo” niech im wiatry dopiszą, bo na uśmiechu daleko nie zajadą, chyba że w wyzwaniach będą od nich oczekiwać uwodzenia przeciwnika. Nie trzeba było specjalnie nasłuchiwać by słyszeć o czym gadały, pewnie o babskich sprawach.
Słońce już zachodziło a śmiechy ze strony gospody stawały się głośniejsze, nie było co tracić, czasu ruszył na miasto.

...

[Opis dla obu postaci z tym że Kazuya przychodzi na miejsce jako drugi]



W końcu udało mu się dogonić awanturnika gdy ten pytał o ceny w tawernie.
-Jak to za darmo? Nic nie jest za darmo człowieku!
-Od uczestników turnieju nie oczekujemy zapłaty – Odpowiedział spokojnie właściciel uśmiechając się tak jak uśmiechali się marynarze podczas rejsu.
Staruszek niedowierzał i podejżliwym wzrokiem mierzył właściciela.
Gospoda miała swój unikalny dla rejonu wystrój, przykładowo nie było krzeseł, większość gości raczej klęczała bądź siedziała na kucka, także na niskich stołkach nie było dużych talerzy, dominowały natomiast deski z czymś co bogaci nazywaliby przystawkami choć i te były niczego sobie. Na sam ich widok ciekła ślinka, a zapach skręcał w brzuchu.
Front gospody był otwarty, w jego centrum znajdowała się kuchnia z właścicielem przy którym trzech młodziaków produkowało się zabawiając przybyłych dowcipami, śmiesznymi inscenizacjami i prostą improwizowaną muzyką. Pośród zebranych chodziły dwie kobiety w średnim wieku, pewnie kelnerki które od czasu do czasu były obmacywane delikatnie przez co bardziej pobudzonych gości, te jednak nie tracąc wyrachowania odwdzięczały się uśmiechem o ile klepnięcie było poprzedzane napiwkiem, bądź kopniakiem i awanturą gdy takiego nie było. W dalszej części gospody, znajdowały się schody po obu stronach kuchni, z jednej prowadząc na piętro, a drugie na zaplecze pod gospodą. Budynek poza parterem posiadał również dwa piętra powyżej, budowla o dziwo miała w sobie minimum kamienia i drewna, większość ścianek była papierowa, zimy najwyraźniej nie były tu takie straszne, zwyczajnie większość budynków była zbudowana z tak delikatnych materiałów, chyba że był jeszcze inny powód na używanie tak tanich metod.

Najwyraźniej kilku innych uczestników rejsu nie musiało zdawać swojego ekwipunku, stąd już od jakiegoś czasu cieszyli się miłą atmosferą wieczoru. Była i mała mniszka o skomplikowanym imieniu zaczynającym się na Xsi-coś-tam, oraz Lighto, człowiek który bardziej przypominał barda niż wojownika z jego nierozłączną laską i donośnym głosem. Był i gaduła Vagabond Selif, choć pierwszy człon imienia oznaczał że był liderem jakiejś grupy. Oboje wyglądali na pobudzonych, śmiejąc się i gadając z trójką produkujących się grajków. Przy ścianie popijał herbatę i Tyhuang, tajemniczy jak zawsze, człowiek który ilością wypowiedzianych słów dorównywał swojej ruchliwości. Herbata w jego dłoniach mogła być równie dobrze już zimna. Mówiąc o milczkach do grona zebranych dochodziło jeszcze dwóch, Sir Rupert, do którego pałały uczuciem kelnerki i kilku ciekawskich gości, niestety bez wzajemności. Jak także pozostawiony sam sobie Jeździec (Horseman), chyba jeszcze nie przedstawił się nikomu. Podczas rejsu nie powiedział ani jednego słowa, jak także nie spożywał żadnych posiłków, a przynajmniej nikt tego nie widział. Widząc go popijającego jakiś trunek w kącie gospody, było to czymś nowym. Tak Jeździec, jak i Sir Rupert wbijali wzrok gdzieś w nicość, trzymając się wzajemnie w polu widzenia, jakby mieli chwycić po swój miecz gdy tylko drugi wstanie. Czuć było pewne napięcie pomiędzy nimi, które w drodze pomiędzy obojgiem było niwelowane przez spokojnie siedzącego pomiędzy nimiTyhoanga. Trudno było jednak orzec czy koncentrowali się na nim, czy to on utrzymywał ich z dala od siebie. Harep-Serap dopiero co wkroczył wśród gości, zaczepił go Selif, buchając swym gęstym dymem i uśmiechając się do niego jakby szukali trzeciego do zabaw z grajkami.
-W końcu ląd, co nie?
Lighto w ten czas buchnął śmiechem w rozmowie z grajkami i gośćmi, człowiek ten miał śmiech jak armata, czym ponownie zwrócił uwagę Selifa który zachichotał z głośnego kolegi i wystraszył niczego nie spodziewającą się mniszkę. Po chwili przyszła kelnerka i poprosiła o pokazanie tabliczki, po czym uśmiechnęła się i spytała czy nie ma ochoty coś przegryźć.
-Czerwona. Znaczy że zostajesz u nas, trzeci pokój po lewej należy dla ciebie i twoich kompanów, życzę miłego pobytu. Wyzwania zaczynają się każdego dnia w południe, z tej okazji będzie bity dzwon.

...

Baird -
Kazuya


Czas był tym czego potrzebował Samuraj, czas na pozbieranie myśli, obietnice nieśmiertelności stanowiły tylko dodatek. Kazuya pogrążył się w myślach, mimo iż warunki były okropne to prawdziwy wojownik nie może narzekać, prawdziwy Samuraj nie znał znaczenia słowa zimno, słowa zmęczenie, słowa osłabienie. Miające dni zlewały się w jedno, liczenie ich przestało mieć sens. Dobrze że przynajmniej niektórzy ludzie byli na tyle charakterystyczni że sama rozmowa z nimi wystarczała na zapełnienie czasu. Jednym z nich był Szczęściarz (Lucky), siwowłosy miecznik chodzący w bandażach który przybrał sobie to imię by było łatwiejsze do spamiętania niż Kichiro które ponoć znaczyło to samo, a drugim był Żabi Król (Frog King), jego oryginalne imię było za długie do spamiętania i chyba ze zwykłej poczciwości Kichiro również przybrał inne, łatwiejsze do spamiętania by nie brzmieć jak hipokryta mówiąc do niego Żabi Król. Co najpierw go irytowało ale z czasem stało się znośne.
W bójkach pod pokładem uczesniczyli dziwni ludzie, nawet i jedna z dziewczyn się dołączała traktując to jak zabawę. Nie raz oberwała na tyle mocno że skręcała się z bólu ale po chwili znów stawała na nogi i rzucała się na oponenta gdy ten chwalił się zwycięstwem. Doprawdy niektórzy uwielbiali się napierdalać. W siniakach i bruzdach wybuchała śmiechem po czym nazywała mężczyzn świniami i wracała w kręgi kobiet, czym o dziwo, skutecznie rozluźniała atmosferę.
Chyba na imię miała Ophelia, bystra dziewucha, po dobiciu do portu kombinowała z tabliczkami które dostawali przed zejściem na ląd. Większość ludzi już powoli chowała się w domach, jednak kilkoro przystawało by witać nowo przybyłych oklaskami, tak jakby byli dla gospodarzy jakimś pożądanym towarem. Większość z nich nie sięgała powyżej czterdziestki, pewnie była to średnia której dożywali, albo większość staruszków już spała.
Herbaciarnia którą zahaczył po drodze była miłą odmianą od oberż i wszelkich burdo-twórczych miejsc które dane mu było witać w porcie z którego wypływał. Całe miasto miało taką spokojną aurę i miłych mieszkańców, aż dziw że pozwalali sobie na takie podejście gdy dopiero co przyjęli ze stu morderców, demonów wojny, gwałcicieli i złodziei w ich strony. Ich przybycie wręcz ożywiło mieszkańców, zaczynali otwierać swoje kantyny, sklepiki, herbaciarnie, noc wyglądała obiecująco.
-Nie, nie, dziękuje.
Powiedziała staruszka, kłaniając się i pozostawiając jego pieniądze w miejscu gdzie je zostawił tak jakby były przeklęte. Czas przybrał dziwnego wymiaru, wydawać się mogło że Samuraj spędził w kawiarni więcej czasu niż sądził. Schodząc z okrętu czuł się jakby wchodził w inny świat. Nawet prażące się smakołyki w otwieranych sklepikach uznał za deszcz, w końcu tak długo go słyszał, trudno było mu przestawić się na ten spokojny klimat.
Po wyjściu z herbaciarni miał chwilę na dotarcie do gospody do której kierował ją marynarz.
Żabi Król najwyraźniej również się pokazał się na miejscu, tym razem w całym rynsztunku. Obecnie witał się z jedną z kelnerek pytając o drogę i wymachując turkusową tabliczką jakby nie zrozumiał wskazówek kobiety.

Kaitlin -
Lyssa


Jabłka były słodką odmianą mimo iż jeszcze niedojrzałe, gotowa była pochłonąć z dwa kosze. Mimo wieczoru w dzielnicy wcale nie było zimno. Słońce musiało prażyć przez cały dzień bo wiatr znad zatoki był ciepły co znaczyło że woda nie zdążyła się jeszcze ochłodzić. Siedząc tak obserwowała ludzi, pierwsza w oczy wpadła Ophelia, View image: Light Claws Bloodlust ( Caunt Darrul)aż dziw że jej imię zdołała zapamiętać. Rudowłosa wariatka która non-stop uczestniczyła w walkach, poczciwa, radosna i uprzedzona do facetów. Biegała przez jakiś czas po okręcie machając swoją tabliczką i knując małe grona tematyczne. Dopiero ubrana w swoją zbroje wyglądała jak prawdziwa wojowniczka, choć nikt by nie przypuszczał że w tej małej wiewiórce czaić się może tyle energii. Jak charakterystyce mógł ustąpić tylko ktoś wyróżniający się od reszty, przykładowo wampir. Trudno było sobie przypomnieć czy faktycznie był z nimi, czy czaił się w jakiejś trumnie, ale fakt faktem czy ktokolwiek kiedyś zapamiętał jej obecność? Był coś w jego aurze że gdy tylko na niego spoglądała, stał w miejscu, a jednak poruszał się, tak jakby wszelkie zmysły nie potrafiły pojąć faktu animacji jego kończyn. Był jak plama na oku która poruszała się wedle własnych praw. Szedł natomiast w blasku słońca, pewnie nie był w pełni demonem, a jakimś demonologiem. Istnieją takie ziemie w krajach środka gdzie tylko ciemność potrafi dojść, pewnie ten przypadek dorastał w jakimś zamczysku służąc królowi któremu nie przeszkadzały szkielety i pająki. Następnie ruszyli zbrojni, i to ci najciężej ubrani, trudno uwierzyć że tyle szmelcu kryło się na statku, były różne rodzaje od pół do w pełni przebranych, od takich ze skórami zwierząt, po takie stworzone wyłącznie z metalu. Czy ci ludzie naprawdę chcieli ruszyć z tym do walki? Myśl ta jednak powróciła, karząc Lyssę za jej własną decyzję, bo w końcu co sama miała na myśli pisząc się na wyprawę?
Gdyby tylko Lyssa starała się spamiętać wychodzących, mogłaby to robić wedle ich cech charakterystycznych. Jak Lew, Krab tego wcale nie pamiętała, z resztą tak jak i Żuka, pewnie dla tego że cali byli okryci zbroją. Później byli, Siwy, Krzyż, Piękniś, Rudy Kuc, Drzwi, choć ostatni to miał głupią nazwę ale z tego go pamiętała: On jedyny dał się uwiązać by jako pierwszy wyjść na zewnątrz i zobaczyć czy dopłynęli. No dobrze, Śmiałek to lepsza nazwa. Byli też inni, których nie spodziewała się ujrzeć w pancerzu jak Błazen (Jester) który zawsze cudem wygrywał bijatyki. Okrwawiony i posiniaczony nigdy nie przestawał się śmiać. Jego przeciwnicy kończyli nieprzytomni, koleś miał swoje chwyty, choć na pierwszy rzut oka nie wyglądał. Teraz przechadzał się swym charakterystycznym krokiem w pełnej zbroi. Gdzieś z tłumu zdołała wyłapywać kolejne charaktery, szybko wrzucając pierwsze myśli które rodziły się z ich wyglądem: Trup, Wilk, Przystojniak, Spalony, Klata, reszta jakoś umykała uwadze.
Po pewnym czasie czas było na zwiedzenie miasta, nie sposób w końcu spamiętać wszystkich. Do oberży nie trudno było trafić. Na miejscu zastała kolejnego Samuraja i Żabę, chyba tak nawet go nazywali jeśli dobrze słyszała. Ponoć jego imię było za długie, albo lubił jeść żaby, jedno z dwóch. [dalszy opis w części dla wszystkich w odpisie dla Harep-Serap]


Wybieraj rozważnie:

Severus
?

Kazuya
• [Przyjaciel – witasz się z Żabim Królem i zajmujesz kwestią tabliczek]
• [Sklepy – przed wizytą w gospodzie zwiedzasz powoli budzący się bazar wokół niej]
• [Odpoczynek - zaglądasz do gospody, pozwalając by pozytywna energia w ciebie wchłoneła]

Harep-Serap
• [Zabawa – zagadujesz do bawiących się z grajkami towarzyszów podróży]
• [Ceny – dopytujesz się o motyw płatności, korzystając z darmowego żarła bądź nie]
• [Spokój – zwiedzasz tawernę może i nawet zachodząc do swojego pokoju na tę noc]

Lyssa
• [Wyłudzenie - zapoznajesz się z ludźmi, może który z nich postawi ci posiłek bądź odkryje kilka tajemnic jak powalić go w wyzwaniu]
• [Podglądacz - wypatrujesz łatwych celów w pancerzach przeciwników z dystansu ]
• [Odpoczynek - zaglądasz do gospody, pozwalając by pozytywna energia w ciebie wchłoneła]
 
__________________

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 05-07-2014 o 14:18.
Kawairashii jest offline  
Stary 14-07-2014, 15:18   #6
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
A więc kobieta która go oszwabiła, wiedziała co oznaczają tej blaszki. I skompletowała własną ekipę. Punkt dla niej… niewątpliwie. Harep-Serap jak dotąd niewiele odkrył, w tym nie poznał ani jednego osobnika, który został przez fatum połączony z jego losem. Niemniej ganianie od jednego uczestnika do drugiego w nadziei, że trafi na członka swej ekipy nie leżało w naturze najemnika.
Wolał obserwować z boku i wyciągać wnioski. A potem zagadała do niego kelnerka.
- U was?- Harep-Serap przymknął nieco oczy.- Czyli u kogo dokładnie?
Najemnik przysiadł się do Selifa, który wydawał się być osobą nie tylko hałaśliwą, ale i dobrze poinformowaną.- Skąd jesteś ty i twoi towarzysze?

- Mój mąż jest właścicielem.
-Kobieta wskazała barmana po czym położyła przekąski i alkohol, wiedząc jak ludzie z zachodu lubują się w takich trunkach.
Lighto nadal napawał się głupotami zasłuchanymi od grajków, śmiejąc się z młodziakami jakby nie było jutra, Selif w przerwach między pociągnięciami fajki odwracał się do czarnowłosego.
-Harep, tak?
Spytał Selif, pewnie już znająć odpowiedź, nie trudno było spamiętać małego diabła, ale zawsze ładnie jest pozostawić tę kwestię wyjaśnieniu, może nie życzył sobie być tak nazywanym.
-Ja z okolic, Lighto może i nie wygląda ale również przebył podobną drogę. Wygląda jak z krajów środka, co nie?
Selif sam dziwił się co człowiek o karnacji Lighto miał wspólnego z krajami wschodu.
Harep taki zdziwiony nie był.
- Wino lub coś w tym… stylu.- zamówił i zerknął na trzymaną w ręku czerwono blaszkę. Spojrzał na Selifa.- A ty jaki masz kolor?
Selif spojrzał na Harep’a buchając dymkiem wprost, nie było w tym nic wyzywającego do bójki, najzwyczajniej Selif nie widział sensu w odpowiedzi.
-Po co ci to? I tak, prędzej czy później się dowiemy.
Roześmiał się gdy Mniszka zaczęła odczuwać dyskomfort w stosunku do sprośnych dowcipów Lighto.
-Mała się zarumieniła, wstydził byś się stary świntuchu!
Oboje buchnęli śmiechem.
Harep nie zaśmiał się. Bo i nie wiedział z czego. Jedynie wyszczerzył usta w wymuszonym uśmiechu. Wzruszył ramionami i dodał. - Z ciekawości. Wolę wprzódy się dowiedzieć, z kim wyląduję w pokoju, niż mieć niespodziankę.
Selif nie pokazał tabliczki jednak wskazał siebie.
-Zielony.
Po czym Lighto.
-Pomarańcz.
I małą mniszkę, która dopiero teraz połapała się że mówią o niej.
-Zielony.. ale taki morski, prawie niebieski... akwamarynowy.
-Cudownie…-
Harep westchnął cicho.- Teraz żałuję zamiany.
-A jaki miałeś?

Spytał Selif zaciekawiony.
-Błękitną.- wzruszył ramionami Harep i potarł podstawę nosa.- Parszywa sytuacja, gdy się nie wie z kim ma się współpracować, aż… rozpoczęcia walki.
-Zgadza się bracie, wypiję za to.

Bez namysłu, przełożył fajkę do drugiej dłoni po czym łykną szybkiego kieliszka.
-Niech zgadnę, Ophelia, tak?
Spojrzał na Harepa jakby oboje wiedzieli że tak, i że była tylko jedna taka na okręcie.
-Ano… ona.- wzruszył ramionami najemnik zerkając czy kelnerka niesie już jego zamówienie.-Południe... to dużo czasu na odpoczynek.
-Ja kolego zamierzam się uchlać i minie szybciej, bo nie zdzierżę że ominął mnie ten haremik z Jupiter i Cersei.
Znów zerknął na niskiego diabła w wymowny sposób. Czyżby i z nim się wymieniła?
- Nie rozpijam ani porażek, ani błędów, ani przegranych bitew. - odparł w odpowiedzi najemnik.- Nie ma co zajmować się tym co było… lepiej skupić na tym, co będzie.
Selif jednak nie znalazł z Herapem wspólnego języka. Odwrócił się do Lighto i ponownie zaśmiał gdy ten tłumaczył dowcip którego puentę ten już najwyraźniej znał.

Harep zaś… nie ciągnął dalej tej rozmowy. Nie czuł się duszą towarzystwa. No i w sumie nie znał tych typków. Zamówił na chybił trafił jeden z posiłków do tego wina. Zjadł go, a potem udał się na spoczynek do swego pokoju. Jutro zapowiadał się ciekawy dzień, tym bardziej że Harep jeszcze nie wiedział z kim został przez Odyna połączony.
Krótki posiłek w samotności, a potem wędrówka do pokoju w którym nie zamierzał położyć się do łóżka. Większość nocy spędzał śpiąc w pozycji siedzącej w ubraniu i opierając się o swój miecz… Większość nocy spędzał zawsze gotowy do walki. Łóżko Harepowi służyło jedynie do chędożenia… czasem.
Skulił się więc w kącie pokoju przeznaczonego dla niego i oparłszy dłonie o miecz drzemał… w oczekiwaniu na jutro.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-07-2014, 23:53   #7
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Abishai & Czajos -
Harep-Serap & Hrabia Haterfield


W pokoju nie było prawie niczego prócz materaców, poduszek i stołka. Ściany były zrobione z papieru, a za nimi uczestnicy rejsu balowali się na upór, choć nie starczyło im sił na dłuższe hulanki. Rejs totalnie ich wycieńczył, spokojna noc to wszystko o czym marzyli. Oczy same się zamykały, niektórzy nawet nie dotarli do swoich kwater, spiąć w alejkach i na polanach. Harep przynajmniej miał cztery kąty na wyłączność, po kilku godzinach ludzie uspokoili się, choć pewnie i sam najemnik długo nie wytrzymał. Sen przyszedł naturalnie.

Następnego dnia przy swojej pryczy dostrzegł pojedyncze kurcze pióro, oraz nagiego mężczyznę który przywdziewał swą zbroje. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na staruszka choć ze względu na blizny i zmarszczki na ciele, trudno było go nazwać młodzieńcem. Nawet jego zbroja wyglądała jakby przebył drogę na wyspę pod wodą. Pokryta była rdzą i śladami paskudztw które mogły niegdyś przywrzeć do niego w czeluściach oceanu. Mężczyzna wydawał się wpatrywać w dziedziniec, choć zawsze w kącie oka spoglądał na Harepa. Czyżby był on jego dotychczas niespotkanym członkiem grupy? Gdzie się podziała reszta?
Przy jego zbroi leżała czerwona tabliczka, niechybnie musiał być w jego grupie. Ciekawe czy zyskał ją na łodzi, czy ktoś się z nim wymienił? Może zgubił swoją i skubnął tą komuś innemu? Ciąg myśli o zyskaniu tabliczki był raczej upierdliwy.
Lepiej było odwrócić się do ściany i spać dalej, skoro mógł na niego liczyć. Ale i z drugiej strony, nie było szkoda się przedstawić.

Hrabia także dostrzegł przebudzonego towarzysza. Był to raczej niskiego wzrostu włochaty mężczyzna o szpiczastym owłosieniu i bujnych brwiach godnych samego diabła. Jegomość nie sprawiał kłopotów w nocy, choć sam nie pamiętał wiele; jak znalazł się w pokoju, na przykład.
Stał spokojnie w kolejce na okręcie po odebranie rynsztunku gdy nagle jakaś dziewczyna wracając się pod pokład rzuciła mu swoją czerwoną tabliczkę, mówiąc że wyzwania w tym turnieju są szalone. Zwycięstwo przyznawane tym co wymordują swoją grupę, albo znajdą właściciela skradzionej własności.
Najwyraźniej spodziewała się czego innego po wyprawie. Niektórzy brali to na serio, inni wyśmiewali, większość jednak ignorowała.
Marynarz poinformował go gdzie miał się udać skoro już otrzymał grupę, po czym dorzucił mu zasyfiały pancerz który to Hrabia powitał bez mrugnięcia okiem, co wywołało dziwne miny na innych podróżnikach. Pytali się pewnie, czyżby zawsze był tak paskudny? Ich był często lśniący i bogacie zdobiony wzorami, jego natomiast o ile kiedyś miał wzory, był jednak daleki od lśnienia. Dzisiejszy poranek był był nie mniej dziwny od poprzednich, przy jego poduszce leżał jakiś proch, był to skruszony węgiel, lekkie dmuchnięcie rozrzucało go po podłodze, a przyrzekłby że niski diabeł nie ruszał się ze swojego posłania.

W oddali było słuchać dzwon, a raczej powtarzany wibrujący dźwięk gongu. Był na tyle słaby by nie tworzyć chaosu w mieście, ale i na tyle donośny by ludzie na ulicach reagowali, pomagając uczestnikom wstać z polan, i wskazać ich dzisiejsze wyzwanie.
Harep mógł zasłyszeć poprzedniego dnia o znaczeniu gongu, czyżby już południe? Słońce wydawało się być na niebie od dłuższego czasu. Czas upływał nieubłaganie szybko, to pewnie efekt zmęczenia.
Na zewnątrz pachniało bezami, dopiero teraz zapach ryb i morza schodził na dalszy plan. Niebo było jasne i przejrzyste, bez chmur. Do pokoju zapukała kelnerka z dołu.
-Panowie, za kilkanaście minut zacznie się spisywanie grup i pierwsze wyzwanie.
Poinformowała kobieta.
-Wszyscy uczestnicy powinni zbierać się na polach za grotą.

Po czym wskazała na zewnątrz, widok z drugiego piętra wychodził na zatokę z jednej strony i góry z drugiej. Faktycznie, gong był umieszczony w widocznym miejscu na szczycie dwóch opierających się na sobie gór, pomiędzy którymi na samym dole znajdowało się przejście strzeżone przez kilku strażników. Nie byli oni tak obficie okryci jak większość z zawodników, ich obecność była pewnie symboliczna, nierozważnym byłoby wpuszczanie publiczności w każde miejsce, zwłaszcza z ludźmi którzy na co dzień przelewali ludzką krew. Nie przeszkadzało to jednak drobnym przedsiębiorcom na reklamowanie się z darmowymi przysmakami. Akurat jedną z nich jadł pewien rycerz stojący pod czerwoną tabliczką. Pewnie musiał należeć do ich grupy.
Na zewnątrz gospody, ludzie powoli ruszali w kierunku groty. Co jakiś czas następowały selekcje, ludzie wzywali kolory, podnosząc tabliczki do których mieli podchodzić ci o identycznym kolorze. Z oddali nie było widać wiele, ale z czasem, oczywiste stało się że wchodzili na jakąś arenę.
Kelnerka w końcu wspominała coś o polach.

Dark_Archon -
Książe De Molay


Noc minęła spokojnie. Choć De Molay od czasu otrzymania listu definiował spokój w inny sposób. Pamięć już nie ta co kiedyś musiał to sobie przyznać. Ale nie po to tu przybył by popadać w melancholię. Dzwon zbudził go ze złudzenia snu w którym najwyraźniej śnił o samym sobie leżącym na łonie natury. Dokładnie takiej samej na której się położył poprzedniego wieczora. Sny to doprawdy ciekawe zjawisko, ciekawe co oznaczał ten?
Tak czy inaczej, ludzie zaczynali się zbierać przy wzgórzach, w szczelinie pomiędzy dwoma wybijającymi się górami znajdowało się przejście, tuż przed którym stali strażnicy, nie wpuszczając nikogo prócz towarzyszów rejsu. Na zewnątrz zbierali się także gapie i mali przedsiębiorcy, wrzucając swoje myszy na patyku, czy żaby w sosie, choć alkohol ze skorpiona był najbardziej ostentacyjnym z widoków. Mieli też i karnawałowe maseczki i inne temu podobne bzdury, a zarazem ciekawostki dla oka.

Dookoła zbierało się sporo ludzi, mimo iż Książę widział już wiele i stawił czoła sporej ilości potworów wszelkiej maści, o dziwo tylko te nie zmieniły w stosunku do niego swojego nastawienia. Ludzie za jego czasów byli o wiele milsi, przykładowo, nie wpatrywali się w człowieka jak w obraz, i nie jąkali gdy pytał o drogę. Doprawdy, do czego to już dochodziło żeby starszyzna była traktowana w taki sposób. Może coś było nie tak z jego zbroją? Albo ktoś wy morusał mu twarz węglem? Inspekcja nie wykazała żadnych anomalii.
Wracając do tematu, przynajmniej potwory były takie jak kiedyś. Spytany o drogę lykantrop wskazał mu kolorowe tablice pod którymi powinni zbierać się ludzie o tej samej tabliczce podarowanej na okręcie. Faktycznie, jego była czerwona, obejrzał się dookoła. Inne grupy już zaczynały się powoli wyłapywać, to albo w ciszy, (mierząc wzrokiem) albo miłymi uściskami i śmiechem. Przynajmniej nie zabijali się, tyle dobrego z tego całego pomysłu o grupowaniu oddziałów. Razem mogliby podbić cały świat, no ale nie ma się co sprzeczać, może jest w tym jakaś mądrość.
Myśli krążyły pośród zdarzeń.
Trudno powiedzieć że było mu szkoda lykana, był raczej dobrze przygotowany do.. do czegokolwiek się szykowali, lepiej by było żeby tylko nie oszalał, z takimi to nigdy nie wiadomo, raz człowiek, raz wilk, ten jakoś utrzymywał się w połowie. Ponoć na okręcie był też i wampir, z takimi już kiedyś krzyżował miecze, aż pierś wypinała się z dumy. Mówiono także że gdzieś tam znajduje się i ghul? Chociaż słyszał plotki, to jakoś zawsze jak się zjawiał na miejscu, szał cichł. Pewnie się mijali ze skubańcem.
Jeden z drobnych przedsiębiorców podarował Księciu smażoną mysz polna na patyku.

Hrabia Haterfield
• [Rozmowa – nawiązujesz dialog ze współlokatorem, rysując sobie obraz spodziewanych akcji po kompanie]
• [Czarny pył – szukasz informacji dotyczących czarnego pyłu]
• [Spostrzegawczość – zapamiętujesz ludzi, o ile to możliwe oglądasz się jakie są składy]

Harep-Serap
• [Rozmowa – nawiązujesz dialog ze współlokatorem, rysując sobie obraz spodziewanych akcji po kompanie]
• [Wyzwania – doszukujesz się znajomych z gospody, w miarę możliwości dopytujesz o wyzwania]
• [Kurze pióro – szukasz informacji dotyczących kurzego pióra]

Książe De Molay
• [Wyzwania – doszukujesz się gadatliwych ludzi, w miarę możliwości dopytujesz o wyzwania]
• [Kompani - skupiasz się na nawiązaniu znajomości z przybywającymi członkami grupy czerwonych]
• [Czujne oczy - wypatrujesz kto znajduje się w innych grupach i które z nich reagują najdonośniej przy spotkaniach, zgrani przeciwnicy zdecydowanie są najtrudniejsi do pokonania]
 
__________________

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 18-07-2014 o 13:43. Powód: Dodana postać Książe De Molay
Kawairashii jest offline  
Stary 18-07-2014, 01:07   #8
 
Dark_Archon_'s Avatar
 
Reputacja: 1 Dark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłość
Podróż statkiem minęła całkiem szybko, choć wielu ze współpasażerów zdążyło w tym czasie oszaleć, albo zabijając się w dziwnych zabawach, albo wychodząc na pokład i nie wracając. Widocznie musiał przespać większą cześć rejsu, ewentualnie wszystkie te dni pod pokładem bez dostępu do słońca zlały się w jeden długi i nawet tego nie zauważył. Książę przez całą podróż nie ruszał się zbyt daleko od swojego miejsca, zajmował się głównie obserwowaniem innych albo leżeniem. Wciąż miał na sobie swoją zbroję. Jakimś cudem udało się powstrzymać marynarzy przed jej zarekwirowaniem. Niestety broń musiał już oddać. Nie leżało się zbyt wygodnie w zbroi, lecz czuł się w niej zdecydowanie pewniej. W sumie to nie pamiętał, kiedy ostatni raz ją zdejmował. Cały czas w boju lub w drodze na bój - musiało mu się zapomnieć.
Szkoda, że nie mogłem wziąć ze sobą tego pachołka. Przynajmniej miałby kto się opiekować moimi rzeczami. Zabrzmiał głos w czaszce rycerza. Nawet nie spamiętał jego imienia. W czasie wojny tak szybko zmieniali się jego pachołkowie, że nie nadążał ich zapamiętywać. Aviusowi de Molay, pomimo wysokiego urodzenia, nie pozwolono wziąć nikogo ze sobą na pokład. Ale niektórzy wzięli ze sobą swoje kobiety - pomyślał, patrząc na krąg utworzony wokół dwójki walczących pasażerów, z których jeden był kobietą. Niektóre wydawały się jednak zbyt dzikie, jak na jego standardy.

Zejście na ląd nie sprawiło rycerzowi takiego problemu, jak pozostałym. Nie podzielał ich dziwnych lęków przed wyjściem, ani choroby morskiej - czy raczej w tym przypadku "lądowej". Sprawnie opuścił pokład, odebrał swoje rzeczy. Ktoś w międzyczasie wcisnął mu dziwną czerwoną tabliczkę z numerkiem. Zupełnie jakby był jakimś towarem w magazynie portowym. Choć urażało to jego dumę, to powstrzymał się przed jakimkolwiek komentarzem. Ominął swawolne towarzystwo, które szukało tylko tawerny, i poszedł znaleźć miejsce do spoczynku. Nie miał w zwyczaju hulać z nieznanymi ludźmi i do tego przed bitwą, która w jakimś sensie czekała na niego następnego dnia. Do tego trzeba było zadbać o broń, bo marynarze zapewne nie zabezpieczyli jej dostatecznie przed słoną, morską wodą.

Noc nie dała odpoczynku. Znów we śnie leżał na zielonej łące. Znów czuł intensywną woń kwiatów oraz źdźbła traw wbijające się mu w plecy. Widział malutkie stworzenia, pełzające i kroczące wśród roślin. Ale nie mógł się ruszyć. Nie miał jednak czasu rozmyślać nad takimi ezoterycznymi sprawami. Pora była jeszcze wczesna, sądząc po położeniu słońca na niebie, kiedy książę wyszedł, rozeznać się o co tu chodzi. Dziwna to była wyspa. Domy z papieru strawiłby pierwszy lepszy pożar. Miejscowi ludzie też wydawali się dziwni. Żółtawa cera, skośne oczy. Co prawda widywał już kiedyś ich pobratymców w wielkiej mongolskiej hordzie. Ale czy Mongołowie posiadali wyspy? To był koczowniczy lud. Może gdzieś za niekończącymi się stepami było jakieś może i jakieś wyspy, ale książę powątpiewał w tę teorię. Do tego ci tutaj byli zdecydowanie mniej uprzejmi. Każden jeden napotkany albo to wytrzeszczał oczy, jąkał się lub tracił głos całkowicie, kiedy został zapytany o cokolwiek. Nawet przeszło mu przez myśl, że coś nie tak może być z jego twarzą, ale nie - wszystko było w porządku. Być może nie wiedzieli po prostu jak się zachować w obecności kogoś o wyższym statusie społecznym.

Uroku wyspie dodawała różnorodna menażeria, która przybyła statkiem. Spotkał nawet wilkołaka, którzy dość uprzejmie, jak na bestię swego typu, wskazał rycerzowi miejsce zbiórki. W innej sytuacji, z pewnością stanęliby naprzeciw siebie, a nie wymieniali uprzejmości. Nie łatwo jest zdjąć klątwę lykanotropii, a tu zapewne nie było przygotowanych odpowiednio egzorcystów. Czasem śmierć jest najwyższym aktem łaski dla tych istot. To jednak nie było normalne miejsce, trzeba było być ostrożnym i rozważnie wybierać przeciwników, zupełnie jak na wojnie. Według plotek zasłyszanych tu i ówdzie, na wyspę przybył również wampir i ghul. Paskudne stworzenia. Nie mógł się doczekać, kiedy ich spotka, nikt jednak nie mógł lub nie chciał udzielić mu stosownych informacji o nich. Miał w sakiewce ukrytą fiolkę z żywym srebrem oraz srebrny krucyfiks, specjalnie na takie okazje. Samym swoim istnieniem te pomioty piekielne stanowiły obrazę boskiego porządku.

Nad placem, będącym miejscem zbiórki, górowały słupy z zawieszonymi różnokolorowymi tablicami. Pod nimi formowały się mniejsze i większe, mniej lub bardziej dziwne grupy. Wśród nich sporo było również kobiet. Książę nie mógł znaleźć powodu, dla którego się tu zebrały tak licznie. Żeby wspierać swoich mężów? Być może, ale były na to stanowczo zbyt dobrze uzbrojone. Co prawda zdawał sobie sprawę, że w niektórych krajach kobiety bywały bardziej wojownicze od mężczyzn, ale jakoś nie był w stanie przyjąć tego faktu do głowy. Niektóre z nich ponadto miały uciętą jedną pierś. Jak one wyobrażają sobie wykarmienie potomków jedną piersią?
Prawdopodobnie większa cześć z tych osób prędzej, czy później stanie się jego wrogami w tych igrzyskach. Tylko jedna drużyna może zwyciężyć, albo i tylko jeden wojownik. Tak więc Avius przechadzał się między drużynami, starając się rozeznać w ich możliwościach i przypisać główne cechy drużyny do koloru, aby łatwiej to potem zapamiętać. Szukał także wzrokiem i słuchem wyróżniających się przywódców i starał się ocenić ich zdolności oraz jakie zagrożenie mogą stanowić. Te informacje mogą się przydać później. Kiedy tak przechadzał się i rozglądał, w pewnym momencie ktoś dał mu kawałek patyka z upieczonym na nim gryzoniem. Spojrzał w górę. Zatrzymał się akurat pod wiszącym mu nad głową większym odpowiednikiem jego czerwonej tabliczki, którą przywiązał rzemykiem, żeby się nie zgubiła. Chyba przybył pierwszy ze swojej kompanii. Ugryzł kawałek tej myszy, którą dostał. Smakowała jak popiół. Zupełnie jak żarcie na statku, choć tam mógł obwiniać marynarską kuchnię. Widocznie w całym tym rejonie tak gotowano. Może to wina tutejszych, egzotycznych przypraw. Mniejsza jednak o to. Rycerz wcisnął w ręce patyk jakiemuś niskiemu chłopczykowi, który akurat przechodził obok. Czy on miał brodę? Przemknęła myśl po głowie, lecz gdy się obrócił, już nie było tej osoby widać.
 

Ostatnio edytowane przez Dark_Archon_ : 18-07-2014 o 12:22.
Dark_Archon_ jest offline  
Stary 21-07-2014, 21:58   #9
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harep–Serap był w dość ponurym nastroju. Wyglądało na to, że jego grupa raczej do zgranych należeć nie będzie. Skoro nawet nie próbowali trzymać się razem.
Harep-Serap ponuro i bacznie przypatrywał się owemu mężczyźnie nie mając powodów do zaufania mu, ani nieufności wobec niego. Właściwie nic o nim nie wiedział, ale ten rycerz nie wydawał się charyzmatyczną osobą. I nie wydawał się być zainteresowany rozmową.
Harep zaś również nie był gadatliwy i nie zdobył się na nawiązanie rozmowy. Być może nawet powinien, ale jakoś nie widział w tym sensu. Było ich dwóch zamiast czterech. Omawianie strategii bez pozostałej dwójki byłoby stratą czasu.
Najemnik w milczeniu zebrał swój ekwipunek, zerkając przy okazji na krucze pióro.
Pochwycił je i zamyślił się.
Najwyraźniej jeden z członków grupy jest… nosi… ma przypięte… Może łatwo będzie rozpoznać lub znaleźć wojownika z kruczymi piórami, w stroju lub przy ciele.
Ale nawet wtedy nie byłoby sensu rozmówić się tylko we dwójkę. Lepiej byłoby rozmówić się w pełnej grupie. Ale na to na razie nie było szans.
Harep-Serap w milczeniu przyglądał się owemu osobnikowi. Nie znał go, nie widział wcześniej, nie wiedział jak do niego podejść… więc nie próbował. Czekał na jego ruch.

A gdy zabrzmiał gong, Harep-Serap skinął tylko głową w milczeniu obcemu mężczyźnie, który był potencjalnym sojusznikiem. I wyszedł z pokoju wraz z całym swoim ekwipunkiem.
Gong wzywał syrenim śpiewem wywołując uśmiech na obliczu najemnika. Gong dla niego śpiewał…
Harep zamierzał po drodze wypatrywać osobnika z kruczymi piórami, oraz spotkanych wczoraj typków. Zwłaszcza Selifa.
Bowiem on wydawał się gadatliwy z natury i niewiele potrzeba było by zaczął sam z siebie gadać. Co było dużym ułatwieniem, bo Harep-Serap gadatliwy nie był.
Nie zamierzał jednak ani specjalnie skupiać się na szukaniu osobnika z kruczymi piórami, ani też Selifa i jego znajomków.
Jeśli na nich trafi po drodze to wykorzysta okazję, jeśli nie… liczy się zadanie, liczy się misja, liczy się wyzwanie. Już wystarczająco długo nudził się na tej pływającej trumnie, którą tu dotarł przez morze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-07-2014, 13:29   #10
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Lightbulb

Abishai & Dark Archon
Harep-Serap & Książe De Molay


Zaskakujące jak wielkim poruszeniem był cały ten turniej. W mieście pewnie już nikt nie spał. Sklepy w centrum były pozamykane, natomiast większość stoisk było porozrzucanych tuż przed wejściem do groty oraz z kilkanaście pawilonów na szczycie góry. Pewnie można było stamtąd oglądać poczynania wszystkich tych czempionów. Harep nie przywitał się z mężczyzną w pokoju, tak jak i on nie odezwał się do niego. Pewnie oboje wychodzili ze zrozumienia że nie było ku temu powodu. Ludzie na zewnątrz ubijali się w kupki tematyczne, po jednej stronie wykłócali się gagatki, po drugiej rządni krwi, z innej strony duchy lasów, przy znaku Czerwonych Tabliczek natomiast zbierały się maszkary. Już z dala Harep dostrzegł kolejnego członka grupy. Wydawał się być starej daty, z pozoru uprzejmy i pogodny, choć jakiś zagubiony i niedomyślny, mało kto z nim rozmawiał. Martwy rycerz o egzotycznych ornamentach na własnej zbroi i sporej ilości czarek i różnych z pewnością magicznych artefaktów, biło od niego czarami już na kilka metrów. Samo patrzenie na niego lekko załamywało tło za nim, choć sam może i nawet tego nie postrzegał. Gdy najemnik i ghul wreszcie stanęli twarzą w twarz, nie były potrzebne słowa. Spojrzeli na tablicę nad nimi i wyjęli swoje, były tego samego koloru.
W ruch poszły konwenanse, wystarczyła tylko godność, nie wiadomo kto zaczął ale przynajmniej kilka rzeczy wyjaśniło się na start.
-Książę De Molay – pokłonił się szlachetnie urodzony.
-Harep-Serap,.. Najemnik – dodało po chwili diabelskie nasienie.
-Hrabia Hate..rfield –dokończył ponury rycerz w obleśnej zbroi wprost z głębin oceanów.
-Severus –wtrącił krótko czarnoksiężnik o bladej cerze.
-Kazuya – zahuczał dumnym głosem samuraj w orientalnej zbroi.
Było ich wystarczająco wielu by stanowić porządną konkurencję dla pozostałych grup.
Każdy z nich starał sobie wyobrazić kim mogli być postali. Książę D Molay najwyraźniej czuł niesmak w stosunku do tak haniebnego traktowania własnej zbroi przez Hrabię, choć trudno było ocenić na pierwszy rzut oka czy była to jego wina, czy na okręcie faktycznie brakowało miejsca. Severus natomiast był jedynym który stanął tak blisko Księcia, dostrzegł najemnik, oboje cuchnęli trupem. Kazuya mierzył wszystkich swym surowym wzrokiem, i mimo że każdy z zebranych wydawał się być godnym sojusznikiem, to magia bynajmniej nie pasowała specjalnie do jego gustów, stąd trzymał Severusa na dystans, czując że mógł on mieć coś wspólnego z Księciem i jego dziwnym stanem poza grobowym. Hrabia natomiast niczym zaczarowany, wpatrywał się w Severusa i De Molaya jakby dostrzegał w nich coś więcej niż tylko sprzymierzeńców. Choć sam nie wiedział co.
Atmosfera nie była sympatyczna, jakoś żaden z nich nie pragnął niczego innego niż dowiedzenia się poco sie zebrali.
Przynajmniej wewnętrzny niepokój można było stłumić na przekąskach serwowanych przez drobnych przedsiębiorców. Kto wie czemu rozdawali jedzenie za darmo, pewnie jeśli któryś z nich zostanie sławny, później sprzedawca ten mógłby się pochwalić swoimi przepysznymi pasztecikami które zapewniły mu zwycięstwo. Powód był dobry jak każdy inny, oby tylko mogli się najeść. Hrabia bez oporów pochwycił pierwszy lepszy smakołyk i wsadził go sobie w otwór w zbroi najbliższy ust. Kazuya także nie żałował sobie podarunków. Sympatyczność twarzy Księcia w krótkim czasie także przywiodła ku niemu różnych ochoczych sprzedawców, choć próbki które mu podstawiali pod nos raczej nie należały do łatwych do spożycia. Najwyraźniej sądzili że większość podróży przebył w trumnie. Nietoperze i szczury na patykach, zamiast pysznego steku albo żeberek. Ludzie w tych stronach doprawdy nie mieli gustu.

Dobrze zatem że gong przestał bić, zawodnicy byli wzywani do przekroczenia groty i udania się na pola. Pośród zebranych wybiegali mali kurierzy z wysokimi czapeczkami o połowie wysokości. Trudno było przeoczyć jak pędzili, gadając coś po swoim języku i wskazując na kolor który mieli na czapeczkach.
-Chyba chce byśmy się z nim udali –analizował Samuraj, najwyraźniej rozpoznając dialekt posłańców. Z resztą trudno było nie zgadnąć skoro inne grupy robiły to samo ze swoimi posłańcami.
Powoli grupy zaczęły sie wymijać. Harep dostrzegł znajomego mu Sir Ruperta, i małą mniszkę. Gdzieś także w tłumie usłyszeć można wybuchowy śmiech Lighto , choć jego uwaga była skupiana na wyszukiwaniu innych osób. Pośród ludzi znajdowali się też wojownicy pustyń, ich ubiór przypominał lekko postać z ich snów. Książę natomiast dostrzegł i znajomego malca któremu podarował mysz na patyku. Gdzieś pośród tłumu także śmignął jakiś szaman ozdobiony kurzymi piórami. Choć niezdarne potknięcie Żabiego Króla (jak go nazywano) przysłoniło Harepowi widok szamana. Jego natomiast szybko pochwyciła promienna Jupiter
-Nic ci nie jest? -spytała.
-Nie. Dziękować, kiepsko widzę w tej zbroi.
-Uważaj na siebie Żabi Królu.
-Eh.. dziękować. –podziękował z goryczą Żabi Król, jakby rozgoryczony że przydomek który mu nadano zachował się, mimo starań aby jego sześcioczłonowe imię zostało spamiętane.


Gdy w końcu przekroczyli grotę, po drugiej stronie faktycznie rozpostarły się pola. Wręcz doliny kwiatów, nad którymi wisiała gęsta fioletowa mgiełka. Posłańcy ustawili się przed polami, rozpościerając dłonie tak by zebrani wiedzieli że nie mają wychodzić za nich. Dopiero gdy każda grupa była oddzielona od kolejnej przynajmniej 50 metrami, tworząc wokół doliny okrąg w którym centrum znajdował się monument na którym szczycie wisiał most do wyjścia na samym najwyższej wysokości otwartej jaskini w której się znajdowali. Wtedy ktoś na samym szczycie jaskini zamachał flagami. Światło dochodzące ze szczytu raziło oczy, ale ci z dobrym wzrokiem dopatrywali się trybun na na samej górze, z ludźmi bardzo szybko zapełniającymi je, z różnymi flagami pewnie w ich języku mówiącymi coś w stylu „Dalej Pomarańczowi!” albo „Biali Rządzą!” bądź „Zgińcie Czerwoni” przynajmniej taka myśl przelotnie trafiła do mrocznego umysłu Hrabiego, który jako jedyny z grupy nie wydawał się emanować entuzjazmem do wyzwania.
Po chwili posłańcy zaczęli rozwijać synchronicznie swoje ryciny, wyczytując z trudem słowa które po chwili zaczęły być rozpoznawalne, sklejając się w sentencje i zdania. Wstęp opiewał w krótką regułkę opowiadającą o tradycji jakiegoś tam bóstwa, oraz paktu czy czymś tam, innymi słowy przedstawianiu osoby odpowiedzialnej za turniej, oraz umowy słownej w której to zebrani zrzekają się roszczeń w kwestii uszczerbku na zdrowiu po podjęciu się wyzwania.
Piątka zebranych zerkała niepewnie po sobie, zanim posłaniec nie przeszedł do zasad i celu wyzwania, a także samej nagrody.
-Macie dotrzeć wszelkimi sposobami na szczyt, jako grupa i dostarczyć swoje tabliczki.
W zamian zostaniecie sowicie nagrodzeni przez cesarza w podarunki które z pewnością przydadzą się wam w kolejnym wyzwaniu, jak także zaproszeni na ucztę z samym Cesarzem. Zadanie zostanie niezakończone jeśli tylko część grupy dotrze na szczyt. Tabliczkę można podarować kolejnemu uczestnikowi tylko za zgodą, bądź wyeliminowaniem go z drużyny. Kradzież tabliczki innego uczestnika równa się z zablokowaniem owej grupy przed dokończeniem wyzwania. W przypadku kradzieży tabliczek, jeśli jej właściciel nie zjawi się by ostatecznie wyzwać osobe która obecine posiada jego tabliczkę, osoba posiadająca więcej niż jedną tabliczkę zyska większą nagrodę.
Wraz ze wzejściem słońca i dotarciem na szczyt Góry Io, rozpocznie się wyzwanie.


Posłaniec ustąpił miejsca tak jak dziesięciu innych na horyzoncie przy innych grupach. Jeden osobnik z grupy wyskoczył natychmiast zanim światło padło na szczyt monumentu. Nikt nie starał się go powstrzymać. Jego grupa wystrzeliła za nim, wbiegając na pola. Po czym na oczach wszystkich zaczęli zwalniać, widząc że nikt nie biegnie z nimi.
Pośród widzów na trybunach słychać było dezaprobatę, a kilka innych grup wzbierało na głośną wrzawę.
Hrabia odezwał się zza swojego zasyfianego pancerza.
-To trucizna. Kwiaty są trujące.
Po czym Kazuya, Severus, Harep i De Molay skierowali wzrok na pędzącą grupę. Z czasem zaczynali opadać na siłach i kłaść się na ziemi. Przez długi czas nie wstawali. Wrzawa ucichła.

Kiedy tak czekali, był to idealny czas na krótką rozmowę z drużyną.
Oczywistym było że pewnie na wystawnej uczcie będą mogli przekąsić coś lepszego niż szczury na patykach, niewiadomą jednak stanowiła nagroda. Czy była warta tego wyzwania? W końcu mogą ryzykować życie o ile ktoś postanowi zabrać ich tabliczkę, bądź wyda im się stosowne okradzenie kogo innego z jego własnej.
Severus będąc bystrym człowiekiem spytał jak by się wydawało o najistotniejsze przeoczenie w zasadach.
-Czyli że nie ma tutaj pierwszego miejsca? Mamy tylko dotrzeć na szczyt?
Posłaniec milczał. Kazuya widać był pretendentem na lidera, był pewien swego i miał w sobie pewien splendor osoby prowadzącej.
-Panowie, chciałbym na móc na was polegać gdy przyjdzie taka pora. Zdaje się że powinniśmy się osłaniać. Nie znamy się jednak na tyle by wiedzieć czego możemy się spodziewać. Jeśli chodzi o mnie to możecie na mnie liczyć jeśli stanie nam na drodze jakiś kolos, powiedzmy że nie spotkałem jeszcze takiego co by oparł się memu mieczu. Wystarczy jedno porządne cięcie.
Nastąpiła krępująca cisza, po czym następny odezwał się Severus.
-Powiedzmy że i ja w tej kwestii mam coś do powiedzenia. Nie trzeba przeciwników ciąć bym odwiódł ich od swych zamiarów. - wyjął swoje iglice, jakby ich użycie wiązało się z jakąś kontrolą.
Hrabia lekko zniechęcony w końcu wydusił z siebie kilka słów.
-Moją specjalizacją jest... -szukał odpowiedniego słowa, ale jego umysł jakby przeskakiwał z różnych nurtów myśli. -Poradzę sobie z każdym ciosem,.. gdy przyjdzie pora to sami zobaczycie w czym rzecz. Choć nie jest to miłe dla oka. - grupa mogła przyrzec że jego pancerz się poruszył choć nie przypominało to ruchu który normalnie wykonuje zbroja.

...

Słońce w końcu rzuciło swymi promieniami na jak by się wydawało dysk na szczycie monumentu. Ten zamigotał po czym coś zaczynało się dziać z doliną. Wielkie korzenie dotychczas zanurzone w kępach kwiatów, zacisnęły się rozsuwając jak by się wydawało załamania i podziemne korytarze. Oczom im pojawiły się ścieżki na kształt rynna albo koryt, Severus nazwał je pewnym dziwnym słowem. Pewnie był z miasta, wiedział czym były owe konstrukty. Woda wewnątrz zaczęła opadać ukazując mokre, jednak zdatne do podróży okopy, tworzące zawiłe korytarze. Wzór który tworzyły zawężał się w kierunku monumentu.
Pozostałe grupy rzuciły się do wnętrza koryt. W oddali było słychać echa innych grup, póki jednak było na tyle głucho że własne kroki wydawały się najgłośniejsze. Po chwili było słychać starcie czyichś mieczy w oddali i wrzaski. Ściany były na tyle strome że aby dostrzec Górę Io jeden musiał stanąć na barkach drugiego, pamiętając by nie wąchać wiszącej nad ich głowami fioletowej mgły.

Książę De Molay
• [Lider - ustalasz zasady jakich grupa powinna się trzymać, co jak co ale masz bynajmniej największe doświadczenie w walce w armii]
• [Dusza Towarzystwa - zagadujesz do każdego w grupie, dowiadując się czegoś o każdym z nich]
• [Tropiciel - dopytujesz się napotkanych ludzi, czy aby nie dostrzegli wampira i ghuli, wiesz dobrze że w walce z nimi jesteś najlepiej wyspecjalizowany, w końcu, zawsze to dodatkowe tabliczki i nagrody]

Harep-Serap
• [Lider - każdy wydaje się pewny siebie, jednak w grupie brakuje wspólnego głosu, wiesz dobrze że długo nie wytrzymają jeśli nie zaczną się ciebie słuchać]
• [Zwiadowca - starasz się rozpoznać ilość ludzi w grupach najbliżej położonych od swojej, mierząc swoje szanse]
• [Pozorny Darmozjad - przypatrujesz się grupie, korzystając z okazji darmowej wyżerki, chełpiąc się swoim brakiem manier, dając się poznać jako osoba na której z pewnością nie da się polegać, bo wiesz że pozory sprawiają że ludzie opuszczają gardę]
 
__________________

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 24-07-2014 o 13:37.
Kawairashii jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172