Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-07-2014, 13:28   #1
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Royal Guards: Pseudovertigo


Dawno, dawno temu gdy klejnoty były zagadką dla ludzi, smok Vel'Au terroryzował kontynent.
Ludzie żyli w strachu, ukryci za dnia przed złem swojego pana, skryci przed kreaturami mroku w nocy.
Legendy mówią, że to smok był twórcą ludzi, ich bogiem. Wielu jednak temu przeczy, z prostego powodu.
Ludzie pokonali smoka.
11 Bohaterów zatriumfowało w walce z mroczną bestią, wprowadzając panowanie światła, otwierając erę klejnotów.
Jednakże kłamstwa smoka podzieliły bohaterów na dwie grupy.
Sześciu z nich stworzył Ferramentię, odrzucając jego obietnice.
Pięciu z nich utworzyło Membrę, poddając się ostatniemu z smoczych podarunków.

Legendy te miały jednak miejsce wieki temu. Dzisiaj, ku czci wojowników, którzy położyli smoku kres, spokoju Ferramentii broni Królewska Straż.


G e m l i g h t
Royal Guards
A dizzy tale of unknown danger

Słońce leniwie unosiło się nad horyzontem, zwiastując początek nowego dnia.
Sychea czuł się nieco zmęczony. Spanie..właściwie na sianie, nie było aż tak wygodne. Niestety, obozy wojskowe tak blisko frontu nie mogły zapewnić mu nic więcej.
Znajdował się na punkcie obrony tuż przed kopalnią rubinów. Mimo, że nie udało się jeszcze nikomu przebić przez ogromny kamienny mur otaczający całą kopalnię, ataki Membrańczyków były na tyle nieprzerwane, że król wysłał tutaj aż dwóch strażników, aby podnieśli morale i możliwie szybko odpędzili wroga od tej części granicy królestwa.
A powód do walki był dość znaczny. Jeżeli membrańczykom uda się zająć te terytorium, będą mogli zaatakować kopalnie na północy z trzech stron. Strata tej, albo północnej oznacza, że ta druga będzie za darmo.
Młody chłopak nie dziwił się, że to akurat jego wysłano na front. Technicy nie przychodzili, dopóki nie udało im się wymyślić nowej broni, co prawda może więcej sensu miałoby wysłanie kogoś od zbrojmistrzów, do których roli należy opieka nad wojskiem, a których strażnik znany jest z plotek o szału w jaki popada podczas walki...Ale Sychea wygląda dużo groźniej, niż zbrojmistrz. Obecność strażników na froncie często sprowadzała się do manipulacji morale armii zarówno Ferry jak i Membry.
Wychodząc z namiotu, chłopak zobaczył krzątające się na swoje miejsca wojsko, oraz siedzącą nad jakąś mapą na środku placu Emę.
Artystka z jakiegoś niezrozumiałego powodu miała największą ilość odbytych walk na swoim koncie. Nie pasowało to zbytnio do jej pozycji jako strażnika z gildii sztuki, jednak nikt nie zaprzątał sobie tym głowy.
Emea była kobietą wysoką, o dumnej postawie i delikatnej twarzy. Wydawała się miła i delikatna, dopóki nie doszło do sytuacji głębszej powagi. Była to jakaś wspólna cecha artystów. Większość z nich miała jakby dwa odmienne rodzaje osobowości.

***

Tymczasem Malie odpoczywała wewnątrz swojej posiadłości.
W stolicy pogoda była dosyć ładna, nie wiało tak jak w górach. Dziewczyna piła swoją poranną herbatę wsłuchując się w poranny ćwierk ptaków. Za oknem widziała krzątającego się Patjyka. Chłopak siodłał konia, pewnie miał na dzisiaj jakieś plany.
Jedna z służących spokojnie weszła do pomieszczenia z uśmiechem kładąc na stolę kopertę. Miała dwie pieczęci. Gildii techników oraz królewską. Musiała to więc być wiadomość od księżniczki.
Kobieta spokojnie odłożyła filiżankę, podniosła nóż do kopert i otworzyła ją. Wiadomość była następująca:

Cytat:
Droga Malie Louise Bigsworth.
Pomiędzy dziś wieczorem a jutrem rano, przy zachodzie pierwszego księżyca odbędzie się narada gildii w sprawie orzeczenia króla na temat idei zawarcia kompromisu z królestwem Membry, na bazie którego wszelkie kopalnie na terenach królestw mają zostać mianowane dobrem wspólnym z których sześć dziesiątych zysków ma być ofiarowane Ferramentii jako większemu z dwóch królestw pod względem zaludnienia.
Opinią naszej gildii jest wsparcie tej decyzji, jako iż pragniemy zaprzestania działań wojennym i śmierci biednych żołnierzy. Twoja obecność na rzeczonym spotkaniu jest oczekiwana, a nieobecność będzie uznana za akt bezczelności.
Proszę, przygotuj się na wizytę.

Wybacz formalny wstęp, kochana. Jak mija twój dzień? Jeżeli nie będziesz miała większych planów, zapraszam cię dzisiaj na herbatę. Mam do ciebie pewne sprawunki, poza tym, można by omówić naszą strategię na dzisiejszą naradę.

Z wyrazami uszanowania.
Najwyższa księżniczka Ferramentii Rubia Cears
Pewnie, że najwyższa. W końcu to jedyny bachor Rubiusa. - Niemal automatycznie przeszło przez głowę Malie.


***

Osobą dla której poranek miał być dzisiaj najgorszy był Ioan.
Z samego rana dostał informację od służby, że oczekują go w pałacu królewskim. Że przybył gość, do niego i do króla na raz. Wzbudzało to w nim złe przeczucie, a gdy w końcu przedostał się przez ogromne drzwi do sali tronowej, zobaczył w niej dwie osoby. Uśmiech zrzedł mu z twarzy. Jak tu nie wstać lewą nogą?
Był na miejscu oczywiście król. Wielki, dumny, dobrze zbudowany, ładnie ostrzyżony o przyjaznych oczach i miłym uśmiechu.
Rubius był dobrym królem. Co prawda przez cały okres jego panowania nie było nawet roku bez żadnej potyczki przeciw Membrze. Panował jednak dobrze. Królestwo się rozwijało, ludzie czuli, że mają znaczenie. Nie był opresyjny. Kontynuował zaczętą przez jego pra dziada tradycję, która dawała gildiom ogromne możliwości wpływu na jego decyzje.
To drugi z rozmówców był dla Ioana cierniem w oku. Jego brat, Robert Stein.
Wysoki i dość szczupły chłopak wydawał się zgrywać osobę dość poważną. Stał prawie na baczność, ręce trzymał za plecami. Zgrywał osobę miłą i zaufaną. Ioan widział jednak ten cwany uśmieszek, jaki jego brat skrywał, odwracając twarz w przeciwną stronę. A może specjalnie mu go pokazał? Jako akt prowokacji?

Na ukłon Ioana odpowiedział król.
- Witaj, strażniku. - jego głos był gruby, wysoki, ciepły. - Przybył do nas twój krewny, z królestwa Ronar. Jak obwieszcza, od kilku miesięcy niedaleko jednej z bliższych Membrze prowincji ludzie narzekają na obecność bagiennej bestii, przez którą nie mogą korzystać z lasów. Niespełna dwa miesiące temu, na moje żądanie wysłano tam mniejszą gildię łowców. Ci jednak nie powrócili. Armia królewska jest jednak niezbędna na forncie, tak więc aby utrzymać pozytywne relacje z mniejszym księstwem, postanowiłem wysłać jednego z moich strażników, aby zażegnali problem i sprawdzili stan uprzednio wysłanej gildii. - orzekł dość spokojnie. Długi monolog wysuszył mu gardło. Gdy Król upijał wina z kielicha, odezwał się sam Robert.
- A ja nie śmiem prosić o nikogo bardziej potrzebnego niż mój brat. Jesteś częścią Ronar, Ioanie. A Ronar cię potrzebuje. - uśmiechnął się młody diabeł.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 02-07-2014 o 18:15.
Fiath jest offline  
Stary 03-07-2014, 01:17   #2
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Siwowłosy chłopak zaklnął cicho pod nosem. To, że na jego twarzy nie było widać oznak zmęczenia, nie znaczy że ich nie odczuwał. Był zainteresowany, kiedy jego przełożenie zrozumieją, że odpowiedni odpoczynek gwarantuje nie tylko lepsze samopoczucie, ale i wyższą skuteczność.
Posiadanie jednego oka, w połączeniu z zakrywającą większą część twarzy demoniczną skórą miało sporo korzyści. Jedną z nich była pozorna gotowość, która bez względu na warunki emanowała z jego sylwetki. Większość żołnierzy omijała go szerokim łukiem, jednak nie znajdował w tym nic dziwnego. Kosa, która nawet po złożeniu była podobnej do wzrostu chłopaka długości, towarzyszyła mu podczas każdego kroku wewnątrz obozu.
- Jakieś zmiany w sytuacji? - zapytał, nachylając się nad mapą. Niemalże zawsze wybierał “zdrowszy” profil, jakby licząc na to, że mniej bratającej go z demonami skóry będzie łatwiejsze do zaakceptowania. Spojrzał swym zdrowym okiem na Emę. Jego usta pozostały w bezruchu, jego dusza mogła zaś tylko smucić się za sprawą niemożności uśmiechnięcia sie w ten czy inny sposób. Przyzwyczaił się już do tego typu rozpaczy, dla niego zdawała się być tylko lekkim dyskomfortem. Mniejszym, niż spanie na sianie...
- To nie Asmondes. - mruknęła patrząc zamyślona na mapę. - Zwiad doniósł, że wystawiony przeciw nam generał to ktoś inny niż Asmondes Auron. Zastanawiam się, o co tu chodzi.
Brzmiał to faktycznie dziwnie. Przez całą wojnę wojska wroga prowadził albo Asmondes, albo sam wielki książę Amethystus. - Możliwe, że Membra chce przejść na ofensywę. - snuła swoje domysły, wyraźnie zamyślona. - Planowałam rozpocząć dzisiaj oblężenie. - zmieniła nagle temat, podnosząc wzrok z mapy. - Mamy przewagę liczebną i dość szybko możemy wrócić za mury jeżeli coś pójdzie nie tak, za to ich fort jest prosty i drewniany. Dostaliśmy w końcu dostawę ognistych strzelb. Możemy zlikwidować zagrożenie. - zasugerowała. - Jeżeli odeprzemy wroga, jesteśmy wolni aby wrócić do stolicy.
- Może oddają nam ten punkt, by skupić się w innym miejscu? - siejący postrach pośród obu stron każdego wojennego starcia heros podsunął swoją teorię. Jego prawa dłoń znalazła się na stole, stając się kolejną podporą dla jego osoby. Pojedyncze, czerwone oko chłopaka wpatrywało się w mapy, szukając możliwości potencjalnej flanki.
- Może Asmondes prowadzi natarcie na północną kopalnię? - zapytał, wskazując lewą dłonią na odpowiednią pozycję na mapie. Po raz kolejny zdał sobie sprawę z wagi edukacji, jaką otrzymał praktycznie za darmo.
- Kto dowodzi tamtejszą placówką? - kolejne pytanie wypłynęło z jego ust.
- Na pewno nie straż królewska. Pewnie jeden z generałów. - przytaknęła. Spostrzeżenie Sychea było dosyć trafne. - Jeżeli Asmondes w ogóle tu jest, może faktycznie tam zmierzać. Jeżeli jednak odeprzemy ten punkt, możemy szybko pomóc na północy, wchodząc mu na plecy. To brzmi na nieco niebezpieczny manewr, chyba, że są pewni co do możliwości fortu.
Słuchając Emy, Sychea spostrzegł że na prawo od ich murów jest dość spory i gęsty las. ciągnie się prawie pod sam fort. Poza tym, między nimi a fortem wroga była tylko dolina.
Od północy zaś odcinała ich rzeka, więc musieliby przeprawić się przez nią bądź faktycznie przebić się przez fort i objechać na około.
- Wybacz, ale przed wysłaniem mnie tutaj nie zostałem odpowiednio wprowadzony - warknął silnym, nieco agresywnym głosem. Najwyraźniej nieobjawiający się na jego twarzy brak wygód, odbijał się nieznacznie na gwałtowności jego wypowiedzi. Nie mógł tez zrozumieć, czemu nie dostał wystarczających informacji, chociażby na umilenie podróży.
- Jak wyglądają siły tego fortu przeciwników? - spytał, wskazując na najbliższą placówkę wroga. Czytanie map było dla niego czymś łatwym, może nawet przyjemnym. Każdy z jego mentorów odwalił kawał dobrej roboty. Sychea nawet gdyby chciał, nie miał powodów czy też możliwości na popełnienie faux pass i ośmieszenie gildii. Był przygotowany na wszystko, na co jego sponsorzy mogli wpaść.
Emea wzruszyła ramionami. - Nasi zwiadowcy widzieli na murach sporo łuczników, ale fort sam w sobie jest dość szeroki. Nie weszliśmy do środka, więc nie wiemy co w nim siedzi. - zdradziła. - Z starć na otwartym polu widzieliśmy, że ich armia miała około 10 chorągwi, my mamy 22. - wyjaśniła.
- Jeśli zaś chodzi o uzbrojenie? Jak stoi nasza armia? - wypuścił znajdującą się dłużej na posterunku strażniczkę. Cieszył się, że znajduje się tutaj wraz z innym członkiem straży królewskiej. Nie z każdym z nich miał idealne relacje, jednak nie zmieniało to obustronnego szacunku. Każdy, kto był chodzącą reklamą swojej gildii, przeważnie był traktowany powaznie. Emea była dodatkowo artystką, członkinią ulubionego, najmniej uprzedzonego domu całego królestwa.
- Pięć chorągwi procy, cztery chorągwie miecza, jedna chorągiew mumii. - zdała raport. - O ile przebijemy się przez miecze jesteśmy bezpieczni. Mumie są groźniejsze dla murów niż dla naszych żołnierzy. - Wyglądała na dość zamyśloną. - Jeżeli chcą tym ruszyć, muszą iść po otwartym polu. Ani mumia, ani proca nie jest im przydatna od lasu. Wyślę nad jezioro zwiadowców, na wypadek gdyby chcieli obejść je na około i ruszyć na północ. - zadecydowała.
- Możesz skontaktować się z dowódcą obrony drugiej kopalni? - zapytał, a jego palec po raz kolejny wskazywał drugą placówkę. Po kilku chwilach uniósł się w kierunku drugiego obozu przeciwnika.
- Musimy wiedzieć, kto tam dowodzi. - dodał powoli, przymykając swe samotne niczym on sam oko.
- Nie wiem ile by nam to dało. Nie mam doświadczenia w walce przeciw nikomu innemu niż Asmondes i Amethystus. Może dlatego zmienili dowodzenie. - odparła wyciągając z kieszeni opal. Ścisnęła go mocno wysyłając przez kamień energię.
Sychea przypomniał sobie plotki żołnierzy. Mawia się, że Emea i Asmondes stoczyli między sobą tyle potyczek, że są swoimi nemesis. Z czystej rywalizacji.
- Druga kopalnia będzie mieć się na baczności, choć nie widzieli śladów wroga. - rzekła po chwili artystka, chowając kamień.
- Widać są powody, dla których to nie ja dowodzę wojskami - jego pojedyncze oko zdawało się rozszerzyć nieco, jakby pod wpływem rozbawienia. Może nawet demon miał ludzkie uczucia? Prawdopodobnie każdy ze znajdujących się w obozie żołnierzy bez cienia wątpliwości odrzuciłby tą tezę.
- Jak wygląda twoja wersja planu natarcia? - zapytał po chwili, odsuwając dłoń od mapy. Obrócił się delikatnie w stronę Emy, wyraźnie zaciekawiony jej spojrzeniem na tą sytuację.
- Atakujemy za dnia. Podpalamy fort strzelbami, jeżeli nas zaatakują, bronimy się, jeżeli zaczną uciekać, wszystko jedno. - wzruszyła ramionami. - Jeżeli zaatakujemy w nocy pożar fortu będzie nas oślepiał. Chodzi nam głównie na odparcie wroga. Może nie jest to zbyt...zaawansowany plan, ale wydaje się być wystarczająco skuteczny.
- Jeśli wyślemy oddział ze strzelbami przez las, na tyły wroga, powinen on zacząć uciekać wprost w nasze ramiona. - Sychea podzielił się swymi spostrzeżeniami, zaś jego białe zęby ukazały się na kilka chwil, podkreślając tylko czernię twarzy. Młodzieniec zdawał się cieszyć, na myśl z nadchodzącego starcia.
- To mogłoby zadziałać. - przytaknęła, choć wyglądała na nieco przejętą wypowiedzią Sychea. Artyści dbali o niego, chłopak mógł wyczytać, że kobietę zastanawia jego obraz u żołnierzy. Wpadnięcie na pomysł anihilacji armii wroga na pewno nie poprawi jego wizerunku. Z drugiej strony, czy mu zależało? - Poprowadziłbyś armię przez las? - zapytała. - Czy wolisz oczekiwać wojsk wycofujących się?
- Ty tutaj dowodzisz. - odpowiedział znacznie spokojniej. Rozłożył obie ręce w geście bezradności. Siwowłosy nie miał żadnych problemów z poddawaniem się obowiązującej hierarchii. Jeśli byłeś wystarczająco wpływowy, by znaleźć się nad nim, miałeś prawo wydawać mu rozkazy. Dokładnie tak jak on miał prawo bawić się losem znajdujących się pod nim osobistości.
- Ja jestem tylko wsparciem. Podążam za twoimi komendami - dodał po chwili, pochylając nieco głowę.
- My tu dowodzimy. - ucięła Sychea ostrym tonem. - Gildie to równe sobie instytucje. Nie ma hierarchii wewnątrz straży królewskiej. Dlatego wolę zapytać która rola ci bardziej odpowiada. - wyjaśniła szybko. Ciężko powiedzieć skąd pochodziło to zdanie. Albo faktycznie nie miała nic przeciwko Sychea, albo jak większość artystów irytowała ją wieczna pozycja jej gildii na podium "niepotrzebnej" i "żartobliwej".
- Nie jestem dobrym dowódcą. Czego bym nie zrobił, nie będą podążać za mną z szacunku, lecz strachu - dodał, przymykając swe samotne oko. Zdawało się, że sprawia mu to duży kłopot. Nawet po tylu latach.
- Wezmę leśną grupę. Z pewnością lepiej poradzisz sobie z dowodzeniem resztą armii. - dodał, usprawiedliwiając swój wybór.
- Jak wolisz. Wyruszymy w kilka godzin, żeby zdążyć przed mrokiem. - postanowiła. - Im szybciej, tym lepiej.
- Wezmę tylko jedną chorągwię. Chodzi i tak o efekt zaskoczenia. W ten sposób łatwiej będzie poruszać się w lesie. - dodał krótko, rzeczowo. Rozejrzał się po całym obozie, jakby szukając odpowiednich kandydatów. Po kilku chwilach zatrzymał swój wzrok na Emie. Wiedział, że wygląd stanowił ważny element żywotu każdego z artystów, budował jego opinię o samym sobie. Musiał przyznać, że większość z nich wiedziała co robi. Tak też było w przypadku królewskiej strażniczki, której uzbrojenie zdawało się być tylko kolejnym elementem stroju.
- Chciałbym z nimi porozmawiać przed wyruszeniem. - powiedział, szukając w otoczeniu czegoś do pisania. Złapał jeden z papierów i rozpoczął przerysowywać interesujący go fragment mapy. Jeśli rysowania nie można było nauczyć się przez rozmowę, to Sychea miał wrodzony talent.
- Proszę, mogłabyś wybrać i zebrać odpowiedni oddział? - zapytał, spoglądając znad papieru, który powoli zamieniał się w wycinek mapy.
- Na pewno zabiorę nasze obie chorągwie jazdy i sześć chorągwi miecza. Myślę, że wystarczy. - stwierdziła. - No i pozostałe chorągwie strzelby, po tym, jak wybierzesz swoją. Chyba, że mam po prostu kazać którejś iść z tobą? Będzie łatwiej. - oceniła, przypominając sobie coś nagle. - Ile mamy czekać na ostrzał z twojej chorągwi? I oczekujesz od nas wsparcia, czy powrotu za mury w przypadku niebezpieczeństwa? Nie mogę nic obiecać, ale w razie czego?
- Możesz wybrać. - odpowiedział przypadkowy kartograf. Jego oko przeskakiwało między dwoma mapami, starając się przerysować ją w możliwie dobry sposób. Każda kreska zdawała się być przemyślana, a demoniczne dziecko coraz bardziej izolowało się od otaczajacego je światu.
- Gdy tylko chorągwia będzie gotowa, możemy wyruszać. Wezmę dodatkową broń dla siebie, szkoda marnować faktycznych kamieni na mury. - dodał, oddalając swój wzrok na chwilę od kolejnych papierów. - Znając moją reputację, to możesz nawet dać mi tych bardziej nieznośnych. - dodał, pomijając wizję jego “karnej” kompanii.
Emea przytaknęła z uśmiechem. - Ustalone.
Gdy chorągiew żołnierzy, zwanych często murzynami, czy tez psami Rubiusa, dotarła przed swojego nowego dowódcę, Sychea nie czuł zaskoczenia. Większość z nich była przestraszona jego wyglądem. Słyszała opowieści o demonicznym dziecku. W sporej części z nich ciężko było znaleźć nawet pojedyncze ziarno prawdy. Plotki jednak będą krażyć po świecie tak długo, jak biedacy nie będą mieli nic lepszego do roboty niż rozważanie nad obecnym stanem polityki. Nawet, jeśli wszelaka forma wpływu na nie była równie prawdopodobna, co okazanie się królewskim bękartem…
Kilka bardziej odważnych osobników zdawało się ignorować ten przydział, traktując go jak każdy inny. Byli zwykłymi najemnikami, słabszą i znacznie gorzej opłacaną wersją Sychea. Robili jednak coś, by zapewnić swej rodzinie jakiekolwiek życie.

Złożył przerysowaną mapę i wcisnął ją do kieszeni w znajdującym się na stole płaszczu. Strażnik królewski podniósł płachtę, zapinając ją na szyi. Zielony materiał przykrywał całe jego plecy, oraz część ciała. Chorągiew widziała teraz tylko przód jego zbroi. Nawet [b]Czarny żniwiarz[/i] został przykryty. Gdy tylko kaptur przykryje jego twarz, stanie się zwyczajnym żołnierzem.
- Witajcie! - krzyknął po wszystkich zgromadzonych, przyjmując wyprostowaną, godną dowódcy wojsk postawę. Jego dłonie poprawiały wiązanie płaszcza, gdy on czekał. Obserwował reakcje zgromadzonych na ciszę. Większość z nich powinna być prygotowana do tego typu przemówień. To chyba najłatwiejszy sposób na wyłapanie młodszych, mniej doświadczonych żołnierzy. Gdy nastanie nienaturalnie długa cisza, zwłaszcza w zestawieniu z nowym, teoretycznie okrutnym dowódcą, oznaki niepewności muszą się pojawić.
- Zostaliście wybrani do przeprowadzenia kluczowej dla losów tej kopalni operacji. - rozpoczął, tym razem już nieco cichszym głosem. Nadal mówił głośniej niż zwykle, jednak tym razem było to tylko w celu dodarcia do wszystkich zgromadzonych. - Każdy z was może czuć się tym zaszczycony. Na waszych barkach znalazła się odpowiedzialność za szybki powrót do domu większości zgromadzonych tutaj żołnierzy. - powiedział, narzucając kaptur na swoją głowę. Cień zasłaniał całą jego demoniczną skórę, a jedynym wyróżniającym go elementem było światło tylko jednego oka.
- Zapewne zdążyliście słyszeć historie o ich rodzinach. Znacie też swoich bliskich. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zobaczycie ich znacznie szybciej, niż na to się zapowiadało - dodał, łapiąc prawą dłonią przygotowaną dla niego strzelbę.
- Nie podejmujecie się tego dla mnie. Robicie to dla siebie! - dodał, unosząc dostępną dla każdego strzelbę. Po krótkiej chwili wybrał z całej grupy pięć osób, którym przekazał przybliżony plan. To oni mieli prowadzić i przekazać go reszcie.
Jedynym dziwnym rozkazem Sychea był obowiązek korzystania z przeznaczonych dla armii płaszczy. Ot, potencjalne utrudnienie wypatrzenia tego ataku. Wspomiał też o zarysie strategicznym tego ruchu. Wyznaczył kilka osobników na przednią gwardię i przygotował jednostki do przemarszu.
Pomachał Emie na pożegnanie.
- Aaa, racja. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, poproszę o bonus dla was. - dodał ciszej, zaś jego oko zdawało się zabłysnąć na myśl o pieniądzu.
Kompania na tą informację zawyła zainspirowanym rykiem, gotowa do boju. Ostatecznie Sychea znalazł coś, co przechyliło ich na jego stronę nieco bardziej niż sama konieczność.

Las był gęsty. Drzewa były wysokie, krzaki rosły wszędzie, a liście i patyki wydawały dźwięki z każdym krokiem żołnierzy, co niosło się echem odbijane od drzew.
Idąc głębią lasu chorągiew nie musiała obawiać się, że ktokolwiek z fortecy ich dostrzeże, chociaż podróż najpewniej będzie dłuższa.
Byłaby dłuższa.
Sychea idąc przez las nagle zatrzymał się, ruszony jakimś dziwnym przeczuciem. Żołnierz na przeciw niego upadł na ziemię, jeden po jego prawej również.
Rozległ się demoniczny krzyk gdy banda mieczników Membry zaczęła spadać z drzew i wyskakiwać z krzaków rzucając się prosto na strzelców, którzy nie byli zbyt dobrze przygotowani do walki na tak krótki dystans.
- Poddajcie się! - padł krzyk, a na jednym z wyższych drzew Sychea dostrzegł dość charyzmatyczną postać.

Była to wysoka kobieta o ciemnej cerze i złotych oczach. Jej twarz była niezwykle ostra, szata szeroka i zdobna a kapelusz dość oryginalny. Było widać nie tylko jej białe włosy ale prawie całe ciało, Membrańczycy nie gustowali w ubraniach. Dwie kreatury unosiły się po jej bokach, trzymając w zębach pochwy dwóch, dużych mieczy. - Miałam nadzieję zająć wasze mury gdy ruszycie do fortu, ale chyba mam szczęście. - oceniła dość zimnym głosem.
- Formacja koła! Strzelać bez rozkazu. - wrzasnął, licząc że uda mu się przeprowadzić chociaż część chorągwi do celu. Jeśli nie, to będzie musiał wykonać cały plan samemu…
Samemu wyszedł nieco do przodu, wyciągając czarnego żniwiarza. Odrzucił strzelbę na bok, aktywując mechanizm transformacji broni. Przybrała postać zwykłej, aż zbyt prostej w budowie kosy. Wyglądała jak dwie zespawane rury, tworzące coś na wzór krzyża. Jedna ze stron była zakończona ciemnym niczym demoniczna skóra Sychea ostrzem. Zatoczył młynek bronią, jakby badając jej wyważenie.
- Fajna czapka… Będzie ładnie wyglądać na ścianie. - jego słowa miały być swoistą odpowiedzią na propozycję poddania się. Zakręcił kilka kolejnych młynków, a broń dopiero po chwili zatrzymała się w jego prawej dłoni. Olbrzymia kosa znajdowała się teraz nieco za chłopakiem, tak jakby szykował on się do biegu. Aktywował znajdujący się w jego kosie oliwin, jego ciało pokryło się czarną energią. Coraz bardziej przypominał demona z opowieści.
Rzucił się w kierunku najbliższego Membrańczyka, zataczając koło kosą. Nie trudno przewidzieć, że wewnątrz jego promienia znajdowały się ciała kilku kolejnych przeciwników, a siwowłosy liczył, że nie zatrzyma się na pierwszym.
Krew opryskała Scythea, który skutecznie przerżną trójkę membrańczyków jednym machnięciem swojej broni. Aby stawili dla niego przeszkodę, musieliby mieć go przed sobą na polu szermierczym, a nie ograniczonej i chaotycznej przestrzeni leśnej bitwy.
- Jak to przetrwasz psie, to cię zgwałcę. - warknęła generał w sposób jakże charyzmatyczny dla barbarzyńskiej Membry. Uniosła swoją dłoń, a jeden z jej zmutowanych nietoperzy uwolnił olbrzymie ostrze z swoich ust. Machnęła dłonią ponownie, a przedmiot sam zamachnął się na strażnika, który zblokował uderzenie kosą. Ociupinka przesunęło go to w bok, i zrzuciło na kucki.
Las zaczął powoli łapać ogień, gdy kilkorgu strzelcom udało się załadować i odpalić broń mimo wszech obecnych wrogów. Sychea nie miał złudzeń. Jego kompania nie wytrzyma tu zbyt długo.
- Jeśli zrobisz ze mnie swoją seksualną zabawkę, to może rozważę poddanie - odparł, obnażając białe zęby. Krwistoczerwone dziąsła nie ukrywały - chłopak był coraz bliżej własnego żywiołu. Niektórzy strażnicy nie przepadali za walką, on jednak był stworzony, by pełnić swą rolę.
- Ostrzeliwujcie las! Trzymać szyk! - warknął na swoich podkomentych, zataczając koło swą bronią nad głową. Po raz kolejny zatrzymała się w prawej dłoni. Wyglądało na to, że było to coś w rodzaju pozycji wyjściowej dla poszczególnych kombinacji siwowłosego.
Doskoczył do kolejnej trójki przeciwników, chcąc rozciąć ich na pół. Mordowanie kolejnych żołnierzy nie miało zbyt wiele sensu, gdy tylko spojrzymy na ich ilość. Chodziło tylko o wszczepienie w podległe mu resztki chorągwi coś w rodzaju morali. Kto wie, może kilka z żołnierzy czerpie z wojny coś więcej niż tylko żołd. Dodatkowo, jeśli siły przeciwnika skupią się na wykluczeniu go ze starcia, strzelcy zyskają trochę czasu. Płonący las był zaś znakiem dla Emy, z całą pewnością zrozumie powagę sytuacji. Zapewne nie wyśle wsparcia, ale wyprowadzi atak na fort przeciwnika.
Ogień płonął, a krew zalewała go coraz bardziej. Kolejna trójka przed nim padła. Miecznicy byli naprawdę niegroźni dla Scythea. Jeden co prawda drasną go swoim mieczem, ale rana wydawała się być płytka. Nim się jednak odwrócił oberwał ponownie. Ostrze dowódcy wrogów uderzyło go w plecy, tym razem rana była głęboka, a samo uderzenie pchnęło go w przód i pozbawiło równowagi.
- To chcesz mnie podrywać czy nie? - zapytała kobieta. - Rżnijcie ich szybciej, bo reszta się cofnie nim Asmondes ich dopadnie! - krzyczała do swoich wojsk. - Mamy im wpaść na plecy jak tylko zbliżą się do fortu!
- Kontynuować ostrzał! - wrzasnął, starając się krzykiem uśmierzyć cześć bólu. Spojrzał na dowódcę przeciwników, uśmiechając się w charakterystyczny, demoniczny wręcz sposób. Przemienił kosę we włócznię i rzucił nią, obierając za cel znajdującą się pod kobietą gałąź. Zółty kamień zabłysnął, gdy broń opuściła jego dłonie.
Gdy tylko ostrze wbije się w konar, siwowłosy zamierzał przemienić broń w kosę i wykorzystać Rubinżet by wzmocnić następne uderzenie. Jego ciało powinno opadać za sprawą grawitacji, jednak ostrze jego broni powinno zbliżać się do pleców przeciwniczki.
Jej przeciwnik machnął dłonią, a ogromny miecz zaczął opadać na Scythea. Ten nagle zniknął.
Jego wróg nie stracił jednak przez to uwagi. Gdy tylko zrozumiała co się dzieje, zrobiła krok w przód schodząc z korzenia. Scythea skończył spadając na korzeń, który pękł, i opadł na ziemię.
Kobieta zaśmiała się, siedząc na lewitującym ostrzu, gdy drugie przywoływała do siebie.
Siwowłosy strażnik królewski wyskoczył w kierunku przeciwniczki, wykonując opadające cięcie swoją olbrzymią bronią. Tym razem była to jednak tylko i wyłącznie zmyłka. Owszem, jeśli uda mu się trafić, nie będzie się zastanawiał, jednak priorytetem było zmuszenie przeciwniczki do uniku. Gdy ten nastąpi, Sychea zamierzał zamienić kosę w jej przenośną formę, oraz wystrzelić w jej kierunku piorun kulisty. Z możliwie małej odległości.
Kobieta wyglądała na dość zobojętniałą, machnęła ręką jak gdyby chciała odgarnąć muchę, zarazem odsuwając się w górę widząc skaczącego Scythea. Przeliczyła się. Ostrze zadrasnęło jej prawą pierś. Brew jej podskoczyła, gdy Scythea oberwał znów w plecy. Nie tak mocno jak poprzednio, ale kosa wypadła mu z rąk gdy łapał równowagę.
Na szczęście ostrze wylądowało mu pod nogami, więc łatwo podrzucił je z powrotem w dłoń.
Spostrzegł jednak, że w tym czasie został otoczony przez Membrańczyków.
- Tsk… - trudno byłoby nie być zyritowanym w tego typu sytuacji. Kaptur siwowłosego opadł z jego głowy, odsłaniając jego demoniczną twarz. Czerwone oko analizowało otoczenie, szukając potencjalnych rozwiązań.
Zataczał coraz większe młynki, by atakować otaczających go Membrańczyków. Przez jego umysł przemknęła obrzydliwa myśl. Widział teraz każdego z nich jako potencjalne źródło krwi.
Zamierzał wykorzystać przewagę zasięgu, by pozbawić żywota kilku kolejnych przeciwników, tylko to mogło pozwolić mu wyjść z tego cało. Musiał stać się demonem godnym krążących o nim plotek.
- Poczekaj chwilę Piękna, jakieś pchły próbują wskoczyć do naszego łoża - roześmiał się, coraz bardziej skupiając się na walce. Gdy jego oczy ujrzały pozostałą ilość strzelców, w jego umyśle pojawiła się wizja zaoszczędzonych pieniędzy..
Membrańczycy byli dość ostrożni. Gdy młynek się zbliżał, robili krok w tył. Gdy oddalał, krok w przód. Czekali aż zdecyduje się, w których pechowców chce się zamachnąć.
Gdy tylko jego ostrze zaczęło przecinać pierwszych z nich, całą reszta ruszyła w przód. Widząc wzlatującą w niebo krew Scythea poczuł zacięcie na żebrze. Następnie spostrzegł duży cień pod sobą, i tylko dzięki swojej reakcji był w stanie nagle zareagować uskokiem w bok.
Ogromne ostrze przeciwniczki opadło na jej załogę, zgniatając większość z mieczników oraz łupiąc w nogę mutanta, wręcz od niej odskakując. Bolało jak diabli.
Kosa przemieniła się w ponad trzymetrową włócznię, której ostrze otoczone było stworzoną z krwi aurą. Chłopak oddychał coraz szybciej, a adrenalina krążyła w jego organizmie coraz intensywniej. Zaczynał wpadać w coś, co wielu mogłoby nazwać szałem bojowym. Ot, działał jak na mutanta przystało.
Włócznia zabłyskła na czerwono, a cała krew ze zmiażdżonych osobników zbliżała się do Sychea. Każdy pozbawiony żywota mieszkaniec imperium membrańskiego zamieniał się teraz w leczniczą energię. Liczył, że powstałe w ten sposób widowisko odwróci uwagę przeciwników na kilka chwil. Sam zaś skupiał się na unikaniu kolejnych uderzeń, oraz próbie zażycia “Byka”.
W lesie zaczynało robić się gorąco. Dosłownie i w przenośni. Przeciwniczka Scythea oglądała go lekko zdumiona. - Wykurwiać stąd psy jebane zanim spłoniecie żywcem. Las sam się nie zgasi do cholery! - wrzasnęła do swojego wojska. - Kontynuować manewr wedle wskazówek Asmondesa. Złota wataha do funkcji generalskiej, dołączę jak pozamiatam. Wypierdalać!
Scythea dowiadywał się dziś ciekawych rzeczy. Jak wygląda język arystokracji w Membrze, jak się ubierają, jak nazywają chorągwie oraz...cóż, w sumie to wszystko.
Jego rany prawie całkiem się zagoiły, wojsko jednak zdążyło się ogarnąć i zniknąć. - Sie zwiesz, psie? - spytała generał. - Uśmiechnij się, będzie milej.

- Widzę, że jednak masz nieco rozumu we łbie. - zaśmiał się, zrzucając z siebie niegdyś zielony płaszcz. Niestety, za sprawą użycia leczniczych zdolności jego prywatnej mieszanki klejnotów, garderoba często zmieniała swój kolor. Na godną stalinowskiej Rosji czerwień. Mieszanka krwi i posoki przesądzała losy tego nakrycia. Nigdy więcej nie zostanie już użyte.
Sychea mógł tylko mieć nadzieję, że jego los nie będzie dokładnie taki sam. Przecież zawsze mogą stworzyć sobie kolejnego, nieco bardziej roztropnego mutanta. Przemienił broń w kosę. Przez jego umysł przemknęła godna zanotowania informacja - kupić nowy kamień...
Chłopak powoli cofał się w kierunku przypominającej ofiarny krąg marnej próby stworzenia masowego grobowca. Ciała niegdyś podległych mu osobników miały byś teraz dla niego źródłem mocy.
- Wyświadczyłaś tym psom przysługę. Ich rodzina będzie wniebowzięta - warknął, wycofując się w kierunku trupów. Nie musiał udawać języka Membrańczyków. Sam dzielił wiele z ich jakże kontrowersyjnych poglądów. Jeśli masz wystarczająco wpływów, możesz decydować o losie innych. Zataczał młynki tak, by wokół jego ciała powstała swoista bariera. Liczył, że dostanie wystarczająco blisko, by wykorzystać krew trupów.
Ostrze stanęło na przeciw Scythea, torując mu drogę. Nie zagroziło mu jednak lądując aż krok przed nim. - Imię. Czy mam cię po prostu nazywać psem i wpierdolić jak psu? - kobieta zabrzmiała dużo, dużo agresywniej niż wcześnie. Poczuła się zignorowana.
- Sychea, pani - odparł, spoglądając na ciemnoskórą kobietę. Jej czerwone oczy zdawały się zapraszać do należące do siwowłosego do wspólnego tańca, który tylko niektórzy nazywają walką.
- A ty? W twoich stronach są w ogóle imiona? - dodał, mrużąc swe jedyne oko.
- Reedus. Mystia Reedus. - odparła spoglądając na chłopaka z góry. - Płodny? - zapytała potem. - Wyglądasz prawie jak membrańczyk. Tylko niepełnosprawny. - zakpiła. - Nie chcesz aby zostać jeńcem wojennym? - jej brew drgnęła, miecz zastawiający drogę odsunął się. - Czy jednorazówką? - dopytała. Nie była durna. Domyśliła się już, że Scythea używa do czegoś krwi.
- Ty zaś wyglądasz niczym mieszkaniec Ferry. - odpowiedział z usmiechem na swych jakże demonicznych ustach. Jego serce wpadało w swoisty rytm, szykując całe ciało do nadchodzącej walki.
- Może nawet przeszłabyś za moją prywatną zabawkę. - mrugnął jedynym okiem. Przestał wykonywać kolejne młynki, złapał kosę w twardym uścisku. Był gotowy do potencjalnego starcia. Nie da odebrać sobie zyskanych przywilejów. - Mogłabyś nawet rządzić w sypialni, wiesz? - zaproponował, zaś chyba tylko bezpośrednie zagrożenie życia powstrzymywało go od fantazjowania na ten właśnie temat.
- Nie znasz legendy? Myślałam, że ta wasza suka ciągle ją nuci. - zaśmiała się - Membra i Ferra wywodzą się z tego samego źródła. Tylko wy nie macie nawet run. - wyszczerzyła zęby, tym razem bez użycia palców. - No ale widzę konflikt interesów. - Kobieta zeskoczyła z swojego ostrza.
Zaczęła...bezczelnie lewitować w powietrzu. Widać jej telekineza była nieco bardziej zaawansowana niż to, co mógł oferować byle klejnot. Krew w okół Scythea zaczęła unosić się w powietrze, formować w igły, które unosiły się powolutku w górę. - Zatańczmy, śmieciu.
- Dowiedzieliście się już, że można wyjść z jaskini? - odparł wyraźnie rozbawiony porównaniem kobiety. Jej słowa były w pewien sposób trafne, jednak… zapominała o tym, że każda ze stron dostąpiła podobnych zysków, co i strat.
Lewe zakończenie kosy, znajdujące się naprzeciw ostrza zaświeciło nieśmiało czerwonym kolorem. Dżet zdawał się tłumić ewentualny blask klejnotu. Siwowłosy zamierzał pobrać wykorzystaną przez kobietę krew do wzmocnienia jego broni.
- Po twojej śmierci… Będę mógł cię wypchać? - zapytał z rozbrajającą szczerością. Jego oko koloru życiodajnej cieczy zdawało się skupiać na piersiach przeciwniczki. - Kilka mikstur i byłabyś pięknym manekinem w mojej kawiarni. - dodał po chwili.
- Myślałam, że kawa was brzydzi. - również była rozbawiona. Ale nie swoją wypowiedzią.
Scythea zorientował się, że krew nie zmienią kształtu, ściągnięte przez niego drobiny krwi zaczęły uderzać w formie igieł w klejnot. Przerwał to w czas, jednak kamień na lewym zakończeniu jego kosy otrzymał kilka rys i jedno drobne pęknięcie.
- Niespodzianka! - wrzask porwał jego oczy w górę, gdzie nadlatywało ostrze Mystii. Jednego uniknął, drugi zablokował ramieniem, które nieco go zabolało. Wtedy spostrzegł, że kobieta szła za swoją bronią, gotując nogę do kopnięcia. Nie dał się złapać tak łatwo, odrzucając ją w tył pięścią prosto w twarz.
- Niektórych. Ci przychodzą skosztować innych napoi - odparł, gdy czarna energia rozpłynęła się po jego ciele. Dzięki temu cały zdawał się być pokryty tym, co jego twarz. Siwe włosy mężczyzny były jedynym elementem przełamującym monochromatyczną sylwetkę żniwiarza.
- Może urozmaicimy jakoś ten pojedynek? - zapytał, gdy znajdujący się w jego kosie oliwin zabłysnął magiczną energią. Zamachał kosą nad głową, by rozpocząć bieg w kierunku przeciwniczki. Zamierzał uniknąć ewentualnych ataków, by zaatakować z prawego górnego rogu.
Rytm dziewczyny powtórzył się. Jedno ostrze, potem drugie. Udało mu się uskoczyć przed oboma. Gdy zwracał na nie uwagę, ich rozmiar tylko pomagał mu przewidzieć co nadchodzi. Wyskoczył z lewej strony kobiety, aby ciąć z prawej. Ta złapała jego kosę wolną dłonią poniżej ostrza, nie przewidziała jednak czystej siły Scythea, zwłaszcza po jego eliksirze. Ruch kosy rzucił nią na ziemię, na przeciw chłopaka. Kobieta chyba bardziej odruchowo niż z planu machnęła pięścią w jego stronę. Scythea poczuł, że coś go odpycha, i odleciał spory kawałek w tył.
Jego przeciwnik wyglądał na zdziwionego. Ale to wrażenie szybko zniknęło z twarzy Mystii.
- Szkoda byłoby niszczyć twoje ciało, wiesz? - zapytał, wyraźnie przejęty tym faktem strażnik. Zataczał kolejne młynki, ruszając na przeciwniczkę. Telekineza zawsze wymagała spokoju ducha, chłodnej analizy. Każde zwątpienie, momenty strachu czy złości, mógł okazać się zgubnym dla użytkownika. Nie chodziło tutaj o całkowitą utratę panowania nad przedmiotami, lecz o małe błędy, wolniejszy czas reakcji. Liczył, że kolejne ataki będą nieco łatwiejsze do uniknięcia.
Tym razem zamierzał ciąć z lewego dolnego rogu, następnie przerzucić kosę, oraz ciąć opadająco z prawej strony. Jeśli przeciwniczka zablokuje pierwsze z uderzeń, zamierzał uraczyć ją kopnięciem prosto w twarz.
Czarny żniwiarz nie był idealną bronią, nie został do tego stworzony. Nie był przecież mieczem, czy bronią dystansową. W nim chodziło o odpowiednie wykorzystanie wszystkich jego wad, by te stały się zaletami. Ciężar broni mógł stać się dla użytkownika darmowym przyśpieszeniem, a zabkolowanie ataku - tylko elementem, pozwalającym na wykonanie kolejnego ruchu. Głównie dzięki temu siwowłosy mógłby wykonać akrobatyczne wręcz kopnięcie prosto w głowę przeciwniczki.
Kobieta tym razem nic nie odpowiedziała przyglądając się biegnącemu Scytheaowi. Jej nietoperze podleciały bliżej. Gdy tylko mutant zbliżył się aby wykonać swój atak, Mystia skoczyła na niego, rzucając oboma dłońmi w lewo. Chłopak znowu poczuł pchnięcie, które rzuciło nim nagle na ziemię. Zaraz potem, noga kobiety uderzyła go w brzuch, wciskając go w ziemię kolejną dawką energii. - Śmieciu! - zarechotała, gdy jej nietoperze podleciały obok. Otworzyły swoje paszcze, wewnątrz których...zaczęła kumulować się jakaś energia. Scythea był jednak przypięty do ziemi! Noga kobiety wydawała się okrutnie ciężka. A jakby wszystkiego brakowało, jej ostrza zaczęły się do niej zbliżać.
- Wolisz być na górze? - nie był do końca pewien czemu, jednak podobała mu się gra słów, a każda kolejna obelga zamiast poniżać, zdawała się wzmacniać w nim pragnienie pokonania przeciwniczki.
Jego pokryte czarną energią nogi miały złapać znajdującą się na jego brzuchu część ciała jego przyszłego manekina. Liczył, że wzmocnione Bykiem mięśnie będą wystarczająco silne, by przytrzymać ją w miejscu. Jego prawa dłoń przemieniła kosę w formę przenośną, chcąc wystrzelić piorunem kulistym prosto w teoretycznie pozbawioną możliwości ruchu przeciwniczkę.
- Na ziemię, suko. - warknęła Mystia, jednym machnięciem ręki unieruchamiając dłoń Scythea przy ziemi. Promienie energii wystrzeliły z ust nietoperzy, odpychając je wręcz w tył.
Scythea poczuł tylko jak mu ciepło na górnej połowie ciała. Gdy jego dżetowa podłoga zaczęła się kruszyć, zaczął odczuwać, że telekineza na niego nie działa.
 
Zajcu jest offline  
Stary 04-07-2014, 00:14   #3
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Ioan odpowiedział uśmiechem swojemu bratu.
-Oczywiście, Ronar nie może beze mnie istnieć. Jestem tam niezbędny odkąd się urodziłem.- Strażnik nie krył ironii, którą ociekał jego głos.-Ale rzecz jasna wyruszę na pomoc. Tylko i wyłącznie z jednego powodu. Łowcy zaginęli. Jeśli oni sobie nie poradzili, to w tym królestwie zostało może pięć osób, które wiedzą jak walczyć z bestiami.- Powiedział strażnik już spokojniej.-Niech no tylko ktoś skoczy po moją włócznię i możemy ruszać.
- Świetnie. - ucieszył się król z braku konfliktów. - Aczkolwiek wyruszyć wolno ci dopiero jutro. Dziś wieczorem są obrady, na których cię oczekują. Jeżeli potrzebujesz szczegółów, baron Eabios powinien ci wszystko wytłumaczyć.
Robert ukłonił się lekko. - Dziękuję, za dobroduszność króla. - podstępność emanowała z Roberta. Ioan czuł się dość pewny, że będą szukali dodatkowych metod aby zatrzymać go w Ronar.
-Oczywiście. Niezwłocznie udam się do Eabiosa.- Powiedział Ioan kłaniając się.-Wasza wysokość, jeszcze jedno. Chciałbym z tobą porozmawiać na osobności po obradach.- Ioan wiedział, że musi powiedzieć królowi prawdę o swoim bracie. Strażnik ukłonił się ponownie, po czym odszedł by znaleźć przywódcę zbrojmistrzów.
Podróż konno z zamku do gildii zbrojmistrzów trwała dobre dwie godziny. Potem będzie musiał pokonać ten dystans ponownie, aby dostać się na obrady. Było to nieco irytujące.
Miasto było ogromne i otwierało wiele możliwości, ale płaciło przez to ilością zajmowanej powierzchni.
W gildii Ioana powitały uśmiechy oraz machnięcia ręką. Każda gildia lubiła swojego strażnika.
Eabios znajdował się w głównej kuźni, na samym końcu wielkiej pracowni, w której ludzie jednocześnie wykuwali zamówione produkty. Odwrócił się w stronę Ioana gdy tylko go dostrzegł.


Był to człowiek rosły, zakuty na wieki w zbroję która błyszczała klejnotami. Głównie rubinami.
- Co cię sprowadza, czempionie? - zapytał, głosem głębokim, miłym ale nieco mniej charyzmatycznym od królewskiego.
Ioan uśmiechnął się szeroko. Zawsze lubił przebywać w gildii, ciężko też było przebić towarzystwo Eabiosa.
-Mam wziąć udział w dzisiejszych obradach. Pomyślałem, że dobrze byłoby dowiedzieć się o czym mamy obradować. Więc jestem.- Powiedział z uśmiechem.
- Ah, no tak. - Zbrojmistrz wziął dwa krzesła, jedno postawił przed Ioanem, na drugim zaś sam usiadł. Momentami mistrz gildii zbrojmistrzów wydawał się być olbrzymem. Właściwie i tak liczył dwa metry i był szeroki, ale chodzenie wiecznie w zbroi i bycie w stanie bez przeszkód pracować w kuźni zasługiwało na szacunek. - Rubius chce zakończyć wojnę. Nasza gildia nie. Będziemy więc obradować z zamiarem odrzucenia pomysłu. - wyjaśnił pokrótce.
Ioan usiadł, po czym popatrzył zdziwiony na zbrojmistrza.
-Zakończyć wojnę? Co to za pomysł? Na jakich zasadach ma być zakończony konflikt?- Zainteresował się Stein.
- Kopalnie zostaną ogłoszone dobrem wspólnym obu państw. Z czego Ferramentia będzie dostawała większość zysku. - wyjaśnił. - Sprzyja to państwu, prawda, ale nie naszej gildii. Dlatego protestujemy.
Strażnik przejechał dłonią po twarzy.
-Najpierw Robert, a teraz jeszcze to, a to mógł być taki miły dzień.- Ioan pokręcił z głową z rezygnacją.-No nic, obowiązki to obowiązki. Nad czym teraz pracujesz?- Zapytał Stein, częściowo z ciekawości, a częściowo dlatego, że nie chciało mu się wracać do zamku. Mógłby jeszcze wpaść na swojego brata.
- Nazywam to “pancerzem płytowym”. - rzekł Eabios wskazując na wiszącą przy ścianie zbroję. - Doszedłem do wniosku, że jeżeli nasi żołnierze muszą coś nosić, może to im równie dobrze dawać protekcję. Ciężko go jednak skonstruować.
Ioan podszedł do zbroi po czym obejrzał ją dokładnie.
-Niezły pomysł. Chociaż ja wolę być szybki niż opancerzony. Z tego co widzę najłatwiej byłoby ją przebić tam gdzie zginają się stawy, i przy szyi. To dobrze, mało ludzi dałoby sobie radę z człowiekiem noszącym coś takiego. W sumie, sam bym taką nie pogardził, zmutowane bestie raczej nie przegryzą się przez twoją stal.- Powiedział z uśmiechem Stein.
- Tego nie gwarantuję. - Zaśmiał się Eabios. - Ale jeżeli chcesz, możesz wziąć ten model i przetestować go w praktyce. W końcu wyruszasz na łowy? - zapytał. - Wieść niesie się prędko w tym królestwie.
-Chętnie zostanę twoim królikiem doświadczalnym. Co do tych łowów. Nie jestem pewien czy ta bestia naprawdę istnieje. Mój brat zrobiłby wiele, żebym wrócił do Ronar. Zapewne posunął by się nawet do rzeczy gorszych od zabójstwa. Mam tylko nadzieję, że Łowcy są cali i zdrowi.- Odparł Ioan ściągając pancerz ze ściany.
- Znam twoich chłopaków, tylko bestia byłaby w stanie im zagrozić. - uspokoił Ioana zbrojmistrz. - Musi tam więc być. I oni też. Zastanawia mnie region Ronar. Chyba coś o nim słyszałem, dość dawno temu, ale nie wiem co. Polecam ci być ostrożnym. Nie wychodź do pochopnych wniosków. - ostrzegł.
-Nie mam pojęcia co mogłeś słyszeć o Ronar. Dwie rzeczy opuściły ten kraj niedawno. Ja i plotki o moim bracie, podobno ma jakieś mutacje, które specjalnie u siebie wywołał, ale na ten temat nic nie wiem. Trochę głupio się przyznać, ale widziałem go chyba raz w życiu. Pomóż mi proszę to założyć.- Poprosił Eabiosa mocując się z napierśnikiem.
Olbrzym wstał, podając strażnikowi najpierw buty. - Zakłada się je od dołu do góry, inaczej się przewrócisz. - wyjaśnił. - Twój brat nie może mieć mutacji. Wtedy nie wpuścili by go za mury. U nas to nielegalne...no, nie licząc Sychea, ale to nie jego wina. - Sychea był innym członkiem straży królewskiej, należał do gildii alchemików. Chłopak został zmutowany przez eksperymenty szalonej wiedźmy, więc traktowano to z przymrużeniem oka.
Ioan uśmiechnął się wkładając buty.
-Nie ten brat, Eabiosie. Jednym z moich licznych błogosławieństw jest posiadanie licznego rodzeństwa. Mam sześciu braci, mam nadzieję, że ojca jeszcze też.- Powiedział kończąc powoli wkładanie pancerza.-Cóż chyba powinniśmy już iść, jeszcze zakończą wojnę bez nas.- Powiedział do zbrojmistrza wskazując drzwi zapraszającym gestem.
- Mamy czas do wieczora, chociaż możemy się zacząć przygotowywać.
-W sumie...Chyba powinienem jeszcze zajrzeć do Rose. Jakoś wątpię by ktoś ją powiadomił, że jej narzeczony zaginął. Poza tym, chyba będzie lepiej jeśli to ja jej to powiem.- Powiedział Ioan, żegnając się z Eabiosem, po czym ruszył do Rose.
Rose była kobietą w kwiecie wieku. Dość delikatną, miłą, nieco zadziorną. Bardzo podobna do Nicklasa. Nadejścia Ioana nie spodziewała się. Strażnik złapał ją podlewającą kwiaty.
Kobieta uśmiechnęła się na jego widok. - Witaj. Przyszedłeś na herbatę? - spytała. - Nicklasa co prawda nie ma. Wyruszył na kolejne łowy.
-Muszę z tobą porozmawiać, ale lepiej będzie jeśli wejdziemy do środka i usiądziemy.- Powiedział Ioan, po czym wszedł za Rose do ich posiadłości. Zawsze lubił to co Nicklas zrobił z miejscem, było urządzone z wyraźnym smakiem, jakiego mało kto poszukiwałby u syna wioskowego pijaka, ale z drugiej strony przyjaciel Ioana, już dawno udowodnił, że po swoim ojcu nie odziedziczył praktycznie nic. Strażnik i Rose usiedli przy stole w kuchni.
-Nie ma łatwego sposobu, by to powiedzieć. Nicklas zaginął w czasie łowów. Pomyślałem, że będzie lepiej jeśli usłyszysz to ode mnie.- Powiedział Ioan patrząc Rose prosto w oczy.
- To brzmi dziwnie. - Rose wyglądała na wyraźnie i szczerze zaskoczoną tą nowiną. - Mam opal który łączy mnie z Nicklasem. Jakiś czas temu mówił mi, że wyprawa jest dużo łatwiejsza, i wróci z prezentem. Ostrzegał mnie tylko, że nie będzie w stanie się ze mną kontaktować. - wyjaśniła. Szybko wyciągnęła z jednej z swoich kieszeni ów kamień. Opal był specyficzny. Pozwalał na kontakt telepatyczny z właścicielem drugiego kamienia z pary. - Widzisz?
Ioan wyprostował się nagle, zaskoczony informacją.
-Muszę wiedzieć. Jak dawno się z tobą kontaktował? Wystarczy mi ilość dni.- Zapytał Stein.
- Półtorej tygodnia, to naprawdę zaledwie chwila.
Strażnik liczył na to, że Nicklas kontaktował się naprawdę niedawno, lecz nawet ten skrawek informacji coś mu dawał. Wyprawa była łatwa, to znaczy, że albo coś zdarzyło się w drodze powrotnej, lub nie zdarzyło się nic i to wszystko było jedynie spiskiem Roberta.
-Są dwie możliwości Rose. Albo Nicklas naprawdę zaginął, ale w to ciężko mi uwierzyć, jeszcze nie widziałem bestii, która byłaby w stanie zagrozić chłopakom, gdy byli razem, albo to wszystko sprawka mojego brata. W każdym razie jutro wyjeżdżam do Ronar, by to sprawdzić. Mam do ciebie jedną prośbę. Jeśli nie będzie mnie dłużej niż dwa tygodnie pójdź do Eabiosa i powiedz mu, że to Robert.- Ioan był pewny swoich umiejętności, nie bał się żadnej bestii, ani niczego co można było spotkać w Ronar, jedynym czego się bał był jego rodzony brat.
Kobieta wpatrywała się w niego dosyć zamyślona. - Dobrze. - przytaknęła, podsuwając mu...opal. - I weź go. Jeżeli masz szukać Nicklasa, może ci pomóc. - dodała. - Jeżeli nic mu nie jest, prędzej czy później się odezwie.
-Dziękuję.- Powiedział chowając opal do kieszeni,-Cóż, muszę się powoli zbierać, muszę się jeszcze przygotować do obrad. Przepraszam, że musiałem cię zasmucić moimi nowinami, ale jestem przekonany, że Nicklas jest cały i zdrowy, po prostu nie chciałem, żebyś dowiedziała się czegoś takiego z plotek.- Powiedział przytulając Rose na pożegnanie i wychodząc. Gdy tylko odjechał po za zasięg jej wzroku wyjął opal i spróbował skontaktować się z Nicklasem.
Odpowiedzi jednak nie było. Kamień był głuchy jak gdyby nie znajdował się w niczyim posiadaniu.
Ioan pokręcił głową w akcie rezygnacji. Ten dzień był coraz gorszy. W zasadzie jedynym co się udało była zbroja od Eabiosa. Nie krępowała ruchów tak jak pancerze, które robiono do tej pory. Strażnik skierował swojego konia w stronę zamku. Do wieczoru było jeszcze trochę czasu, w sam raz by napić się wina, aby rozluźnić się po takim dniu.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 04-07-2014, 21:10   #4
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie skrzywiła się i zmięłła list w dłoniach podrzucając go służce.
- Dziękuję, Auzy. Przekaż stajennemu by osiodłał mojego wierzchowca - rzuciła z przekąsem, po czym oparła głowę na ramieniu zamyślając się lekko.
- Dobrze, panno Malie - przytaknęła służka, kłaniając się nisko, by zaraz pospiesznie opuścić pomieszczenie.
Przestronny salon z widokiem na taras oraz znajdujące się za nim stajnie posiadał wysokie okna z otwartymi na oścież okiennicami które wpuszczały do środka ciepłą letnią bryzę. Drogie meble stanowiące wystrój wnętrza nie były zbyt nowe, jednakże wciąż odróżniały rezydencję Bigsworthów od tych należących do mniej zamożnej szlachty.
Dziewczyna po dłuższej chwili dopiła w końcu swoją herbatę, wstała i wyszła na taras, by nacieszyć się porannym słońcem. Jej krótkie rudy włosy falowały delikatnie na ciepłym wietrze.


Była niezbyt wysoka, jednakże noszony przez nią wysoki cylinder sprawiał że wyglądała na wyższą niż normalnie. Wysokiej jakości bawełna i farbowana skóra z których składała się reszta jej odzienia od razu wskazywały na szlacheckie pochodzenie. Ponadto przy pasie zamiast typowego miecza, czy też szpady nosiła nietypową broń zwaną pistoletem, którą sama opracowała kilka lat temu. Co prawda nie miała jeszcze okazji przetestować go w boju, jednakże w testach sprawdzał się znacznie lepiej niż typowe łuki i kusze.
Gdy tylko dostrzegła jak sporo młodszy od niej chłopaczek zdążył już osiodłać i wyprowadzić ze stajni jej wierzchowca, natychmiast ruszyła w jego kierunku.
- Dzień dobry, panno Malie... - rzekł nieco nieśmiało, gdy ta odebrała mu lejce i zwinnie wskoczyła na siodło.
- Cześć, Rricky. Możesz przekazać służbie że nie będzie mnie w domu prawdopodobnie do jutrzejszego poranka - odparła dziewczyna i nie czekając na odpowiedź uderzyła konia piętami pod boki, a ten zarżał głośno i ruszył brukowaną dróżką w kierunku głównej bramy rezydencji za którą znajdowała się alejka prowadząca ku centrum stolicy, gdzie też znajdowały się siedziby poszczególnych gildii. Tam właśnie miała zamiar udać się Malie na spotkanie z księżniczką. Sama nie przemyślała jeszcze zbyt dokładnie kwestii konktraktu, jednakże zdawała sobie sprawę że jej głos jako królewskiej gwardzistki był dość ważny w gildii techników. Postanowiła więc wysłuchać co Rubia miała jej do powiedzenia w tej sprawie.
Jechała konno dobre pół godziny. Ciężko jednak było nienawidzić tą trasę. Górna część miasta znajdowała się na stary murze, sprzed rozrostu stolicy. Na dole, widziała wiele małych, śmiesznych domków średniozamożnej szlachty. Niewielkie ogrody i krzątający się ludzie byli dość ciekawym widokiem. Nie była jednak artystką.
Dużo ładniejszy widok stanowiła jeżdżąca po starych murach lokomotywa, która na jednym przejściu przejechała jej drogę. Może pociągi nie były aż tak wygodne jak dobrze osiodłany koń, ale stanowiły świetne udogodnienie dla mniej zamożnej części miasta. Która potrafi znieść ściskanie się jak bydło w wagonie.

Gildia techników była budynkiem nie tyle szerokim, co wysokim. Składała się z trzech wież, każda była pełna pomieszczeń techników na górze, oraz hangarów na dole i pod sobą. Przez budynek gildii można było zejść schodami do dolnego miasta bez większych przeszkód.
Stajenny gildii odebrał konia Malie, zaś podczas swojej drogi na górę, dziewczyna otrzymała wiele powitań i kilka gwizdów. Nie każdy był dobrze wychowany.


Księżniczka oczekiwała przybycia swojej strażniczki. Była bardzo młoda, liczyła około 14 lat. Ubierała się na biało w suknię wypełnioną klejnotami, gwarantującą jej bezpieczeństwo.
Na stole znajdował się dzbanek z herbatą i ciasto. - Usiądź. - gdy królewna zaproponowała to natychmiast, miłym i nieco cichym głosem, Malie poczuła, że ta wizyta jest nieco nieformalna.
- Dziękuję za zaproszenie, Rubio - odparła uprzejmie rudowłosa, rozsiadając się wygodnie na wyściełanym aksamitem krześle. Do tej pory starała się nie wchodzić w drogę księżniczce, a ta rozmawiała z nią jedynie w oficjalnych sprawach. Nieco zdziwiło ją więc to zaproponowane przez nią nieformalne spotkanie. - Odpowiadając na pytanie z listu, miałam zamiar dzisiaj zrobić sobie dzień wolny, ale skoro trafiła się tak ważna narada, to chyba nie mam innego wyboru jak na nią przybyć. Choć zastanawia mnie jaka jest opinia króla odnośnie tego kontraktu. Nie wydaje mi się by twój ojciec miał ochotę go poprzeć.
- Wręcz przeciwnie. - zaprzeczyła, kiwając głową na poparcie słów. - To Rubius zaprezentował nam ten układ, do którego doszedł z Membrańskim dyplomatą. Ferramentia i tak dostanie większość zysków, a ludzie przestaną ginąć w boju. To dobry układ dla państwa.
- Nie byłabym tego taka pewna - odparła Malie, opierając łokcie na stole i splatając ręce na których oparła się podbródkiem. - Sama dobrze wiesz jak membrańczykom maniakalnie zależy na zdobyciu kopalni na własność. Obecnie mamy nad nimi przewagę liczebną i techniczną, a podpisanie takiego kontraku jeszcze bardziej umocniłoby naszą pozycję. Oddanie nam większości wydobywanych klejnotów byłoby równoznaczne z ostateczną kapitulacją z ich strony. Co prawda nie interesuje mnie zbytnio polityka, więc może ty mi powiedz: czy naprawdę sądzisz, że Amethystus zaakceptowałby swoją porażkę? Czy oddałby nam tak po prostu całkowitą przewagę ekonomiczną nie planując wykorzystać tego w jakikolwiek inny sposób?
- Czy wiesz, dlaczego Membra ma mniejszą ludność? - spytała księżniczka. - Chodzi o ich populację. W Membrze brakuje mężczyzn. Myślę, że oni po prostu nie mogą sobie pozwolić na wojnę. - stwierdziła Rubia. - Spodziewam się za to, że jeżeli jego sytuacja się ustabilizuje, to ponownie wykroczy nam na przeciw.
- To że nie są w stanie pozwolić sobie na otwartą wojnę, nie znaczy że nie planują przeciwko nam jakiegoś podstępu - zauważyła Malie. - Czy wspólne kopalnie oznaczają że nie będzie przy nich stacjonowało żadne wojsko i staną się obszarami neutralnymi, czy też będą dalej należeć do poszczególnych królestw, a tylko wydobyte z nich surowce będą odpowiednio dzielone?
- Wojska zostaną na miejscu. To przecież byłby absurd. - zaśmiała się księżniczka, jak gdyby propozycja Malie była dość...głupia. - Zresztą, opinia naszej gildii jest już stwierdzona. Zostało nam jedynie się dostosować, chyba, że potrafisz zmienić opinię większości stoważyszenia.
- Jak już mówiłam, nie interesuje mnie polityka, więc skoro król jest pewny swego, to nie pozostaje mi nic innego jak również go poprzeć - Malie uśmiechnęła się lekko, po czym wyprostowała się na krześle i założyła ręce za głowę. - Im szybciej skończy się ta nudna narada, tym lepiej dla mnie. Więc o jakiej to strategii myślisz? Domyślasz się które gildie zechcą sprzeciwić się podpisaniu kontraktu?
- Nie, ale na pewno nie będę darzyć ich repsektem. - Był to zwyczaj księżniczki. Jeżeli jakaś gildia sprzedziwiła się królowi, to modnym było jej wyzywanie. Nawet od zdrajców. - Myślę, że będziemy musieli odpierać ich argumenty na bierząco, ale dobrze, jeżeli za wczasu zastanowisz się nad tym, co daje nam ten kontrakt dobrego. - wyjaśniła księżniczka, wzdychając lekko.
- Chyba argumenty będą kierowane głównie do ciebie i do króla - stwierdziła rudowłosa dość obojętnym tonem, jak gdyby miała ochotę wymigać się od jakiejkolwiek odpowiedzialności za decyzję jej gildii. W końcu ona sama również miała wątpliwości dotyczące umowy i nie chciała wyjść na naiwną w razie gdyby Membra rzeczywiście szykowała na nich jakiś podstęp. - Jak przyjdzie mi do głowy jakaś dobra riposta, to się wtrącę, ale niczego nie gwarantuję. W końcu jestem technikiem, a nie dyplomatą.
- Słuszna uwaga, twoja rola jest ostatecznie reprezentacyjna. - Księżniczka nie zmuszała Malie do niczego. Rozumiała jej ostrożność. - A tak poza tym, mogę ci zadać nieco osobiste pytanie? - Księżniczka uśmiechnęła się, nalewając w końcu herbaty. Podsunęła swojemu gościu również ciasto.
- Nie mam nic przeciwko - odparła Malie, wzruszając ramionami, po czym chwyciła za widelczyk by spróbować wypieku, którym wydawała się wręcz bardziej zainteresowana niż zbliżającą się naradą.
- Widzisz...czas szybko mija. Nie nudzisz się samotnie? - pytanie było skodowanym etyką przekazem “jesteś starą panną, ożeń się.”, księżniczka nie wygląda jednak, jak gdyby chciała Malie obrazić. - Miłoby było, gdyby gildia rozkwitała.
- Nie bardzo - odpowiedziała bez wahania rudowłosa na pytanie księżniczki, nawet na moment nie przerywając zajadania się ciastem. Nie pierwszy raz zwracano jej na to uwagę i jak zawsze jej odpowiedź była na tyle rzeczowa na ile tylko było ją stać, choć może nie do końca zgodna z prawdą. - Jako królewska gwardzistka mam aż zanadto obowiązków żeby zajmować się tego typu sprawami. Ponadto królestwo rozwija się pod względem technicznym szybciej niż kiedykolwiek w historii i ja również mam zamiar przyłożyć do tego rękę. W takich warunkach nie mogę sobie pozwolić by myśleć o zakładaniu rodziny. Byłoby to nie fair nie tylko w stosunku do króla, ale również wobec poddanych królestwa, którzy w obecnych czasach oczekują po technikach znacznie więcej niż po jakiejkolwiek z pozostałych gildii.
- Ehh. - westchnęła królewna. - Po technikach. Straż królewska nie jest tak na prawdę częścią robotników gildii, tylko zamku. Nikt nie stawia wobec ciebie takich wymagań. - uspokajała księżna. Malie miała dziwne wrażenie, że jeżeli jej romans próbuje ułożyć sama księżniczka, wyplątanie się z tego może być dosyć trudne. - Słuchaj, widziałaś nasze pociągi, prawda? Chłopak który je zaprojektował jest dość młody, a samotny...mogłabyś go chociaż poznać. - zaproponowała. - Jak nie teraz, to nigdy.
Widelec z kawałkiem ciasta nagle zatrzymał się w drodze do ust Malie, której źrenice powoli przeniosły się z talerza na księżniczkę.
- Chłopak który je zaprojektował? - powtórzyła, a w jej głosie po raz pierwszy od początku rozmowy dało się wyczuć dziwne zainteresowanie, a nawet lekkie podekscytowanie. Widelczyk uderzył o talerz, a techniczka wyprostowała się powoli na swym krześle, po czym zrobiła głęboki wdech i wypaliła: - Trzeba było mówić tak od razu! Chętnie poznam kogoś takiego! Praca może poczekać. Mów zaraz jak on się nazywa i gdzie go mogę spotkać.
Księżniczka klasnęła w dłonie, wyraźnie zadowolona nową reakcją Malie.
- Roan Au. Możliwe, że będzie w swojej pracowni nawet teraz. Ale jeżeli chcesz być nieco bardziej subtelna, mogę was umówić na jakieś spoktanie. - zaproponowała. - Chociażby na herbatę.
- Herbata brzmi dobrze - pokiwała głową rudowłosa i uśmiechnęła się odrobinę szerzej niż powinna. Być może zainteresowało ją w chłopaku coś więcej niż tylko perspektywa romansu z osobą o podobnych zainteresowaniach. - Wybierz tylko dzień w którym król nie będzie mnie potrzebował i z przyjemnością się z nim spotkam. A jeśli chodzi o wieczorną naradę, to pomyślałam że mogłabym jeszcze dzisiaj odwiedzić pozostałe gildie, zamienić słówko z kilkoma starymi znajomymi, dowiedzieć jakie panują w nich nastroje i przekazać ci wszystko przed zebraniem żebyś wiedziała na kogo lepiej uważać.

***

Niespełna pięćdziesiąt minut później Malie wkroczyła do gildii alchemików, a w nozdrza jak zawsze uderzyła ją mieszanka wszelkiego rodzaju zapachów, która o mało nie przyprawiła jej o torsje. Wiedziała że strażnik królewski z ich gildii był obecnie na misji obrony jednej z przygranicznych kopalń. Zastanawiała się więc jakie też mogą mieć zdanie odnośnie de facto zawieszenia broni w wojnie z Membrą. Miała na szczęście wśród alchemików dobrego znajomego z dzieciństwa.


Luke Freeland był młodym alchemikiem który jako dziecko uczęszczał do tej samej szkoły co Malie. Od zawsze był uważany za cudaka, którego interesowały tylko najdziwniejsze rzeczy jakie tylko był w stanie odkryć, więc nic dziwnego iż wybrał sobie taką profesję. Z tego co wiedziała nie posiadał żadnych innych przyjaciół poza nią, jednakże nigdy nie wydawał się tym przejmować. Rzadko kiedy opuszczał swą pracownię, a Malie dobrze znała do niej drogę. Wolała więc nie zaczepiać żadnego z pozostałych alchemików, których spora część składała się z równie aspołecznych typów jak Luke.
Luke spojrzał na kobietę w drzwiach. Odwrócił się z powrotem do swojego stołu. Coś z czymś zmieszał, coś zapisał, i znów odwrócił. - Wejdź. Nic nie dotykaj. - podyktował dość mechanicznie. - Co się dzieje na królewskich dworach? - dopytał.
- Wiesz, to co zwykle. Wszyscy mówią o wojnie - odparła dziewczyna, wzruszając ramionami po tym jak weszła do środka i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. - Tym razem jednak o jej zakończeniu. Membra i Ferramentia zamierzają podzielić się swymi kopalniami. Ciekawe że przez tyle lat nikt nie wpadł na tak idiotycznie proste rozwiązanie, co nie?
- Nie chodziło o rozwiązanie, ale potrzebę. - stwierdził Luke. - Dla Membry wojna to sport narodowy. Bijemy się o kopalnie, ale poza tym, możesz do nich pojechać jako turysta. Nikt nie będzie sprawiał problemów. - zauważył, wertując w jakiejś księdze. - Ale wojna to drogi sport. Nie stać ich, więc się wycofują.
- A król Rubius zamiast wykorzystać naszą ewidentną przewagę, składa im propozycję zawieszenia broni - wtrąciła Malie, krzyżując ręce pod piersiami. Bynajmniej nie irytował ją pozorny brak uwagi ze strony rozmówcy. Dobrze wiedziała że był to dla niego typowy sposób prowadzenia konwersacji. - Nie wydaje ci się to podejrzane? Poza tym zawsze odnosiłam wrażenie że Membrańczycy prędzej wyślą na nas swą ostatnią chorągiew, niż zgodzą się zakopać topór wojenny.
- Nie nazywamy Membrańczyków barbarzyńcami, bo są żądni krwi. - sprzeczał się Luke - Nazywamy ich barbarzyńcami, bo są nieobliczalni. Nie byłbym pewny ani jednego, ani drugiego. - mężczyzna spojrzał na nią dość spokojnie. - Rubius się starzeje. Przez całe swoje panowanie prowadził wojny o kopalnie. Najpewniej stara się uniknąć bycia zapamiętanym jako "król wojny".
- Wciąż jednak wydaje się to niezgodne z ich charakterami - odparła Malie, dotykając jednym palcem policzka i przekrzywiając lekko głowę. - Gdybym była zwolenniczką teorii spiskowych, powiedziałabym że Membrańczycy znaleźli sposób na manipulowanie królem za pomocą swojej magii. No ale nie ma co wysnuwać tak naciąganych teorii. Wiesz już może jaka jest ostateczna opinia większości alchemików odnośnie tego całego kontraktu?
Luke...wzruszył ramionami. - Skrajnie niepewna. Ja bym chciał końca tej wojny. Ceny kamieni na rynku spadną drastycznie. Z drugiej strony, ciężej będzie znaleźć wymówki na eksperymenty, i zniknie popyt na środki lecznicze. Magowie zabiorą nam się za tyłek, jak nie będziemy mogli chować się za wojną. - było to wyjątkowo rozległe sprawozdanie jak na Luke'a. - Myślę, że ostatecznie jesteśmy przeciw. Ale nie mogę dać ci pewności.
- A król nigdy nie wyłoży funduszy na budowę armii golemów - westchnęła Malie lekko zawiedziona. - No ale jeśli rzeczywiście spadną ceny klejnotów, to będzie mnie stać na więcej własnych wynalazków. Coś za coś. Poza tym powiedziałam już księżniczce że poprę ją na obradach, więc przynajmniej jesteśmy po tej samej stronie barykady - dziewczyna już miała zamiar się pożegnać, gdy nagle sobie o czymś przypomniała. - A tak w ogóle, to udało ci się już odkryć coś co nadawałoby się na paliwo dla mechów? Może chociaż jakieś pogłoski? Przepisy ze starych manuskryptów? Cokolwiek?
- Nie powinnaś wspierać królewny. Musisz. - Luke nie do końca rozumiał frywolność Maxie, która ze wszystkich strażników, była chyba najbardziej zrelaksowaną. - Nic a nic. Chyba. Może. Nie jestem pewien. Ciągle coś znajduję, a potem nic z tego nie wychodzi. Póki nie odetną mi funduszu to może coś z tego wyjdzie. - osądził patrząc na diament na środku biurka. - Przydałaby mi się pomoc maga. Ale wtedy mogą na mnie wpaść kaznodzieje. Nie będę ryzykował. - zaśmiał się.
- Maga... - zastanowiła się na głos dziewczyna. - Cóż, z tym rzeczywiście może być ciężko. Małe na to szanse, ale jeśli znajdę jakiegoś zaufanego czarodzieja, to dam ci znać. Może jak powiem któremuś że chcemy opracować nowe paliwo po to żeby oszczędzać klejnoty, to uda się któregoś przekonać? Sama się tym zajmę. Nie ma powodu żebyś narażał swój tyłek, a królewskiej gwardzistce i tak nie podskoczą - stwierdziła z pewnym siebie uśmiechem. - W takim razie miłej pracy. Pójdę zobaczyć jeszcze co u Neda, więc do zobaczenia - pożegnała się, po czym szybkim ruchem otwarła na oścież drzwi i wyszła na korytarz.
 
Tropby jest offline  
Stary 04-07-2014, 22:14   #5
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Stolica
Przy wyciosanym z kamienia okrągłym stole zasiedli liderzy prawie szystkich gildii. Na samym środku stołu stała butelka wina otoczona przez srebrne kielichy, i jeden złoty.
Czas mijał w spokoju, drażniąc milczące zgromadzenie. Król Rubius w końcu podniósł się z tronu. Jego ruchy były delikatne, dyplomatyczne. - Z racji nieobecności lidera gildii magów na obradach, opinia gildii magicznej zostanie po raz czwarty z rzędu zostanie zignorowana. - obwieścił wszem i wobec. - Proszę teraz o rozpoczęcie obrad w sprawie podpisania umowy o sojusz z Membrą. Niech wyrazi się wpierw strona odwoławcza.

Dwumetrowa postać lidera gildii zbrojmistrzów, Eabios, powstała z miejsca, w chwili gdy Król ponownie zasiadał na swoje. Spojrzał na moment na swojego strażnika Ioana, po czym ponownie na zgromadzonych. - Zakończenie wojny w której posiadamy tak ogromną przewagę wydaje się na ten moment poważną stratą. Jesteśmy w stanie osłabioną Membrę podbić. Gdyby tego było mało, gildia zbrojmistrzów nie zgadza się na podpis traktatu z uwagi na zyski majątkowe jakie niesie gospodarka wojenna. - wyrecytował. - [/i]Czy ktoś mnie popiera?[/i]

Rękę podniósł jegomość o bladej cerze i włosach oraz czerwonych oczach. Był ubrany w niezwykle wykwintny strój, na stole przed nim stał jego kapelusz, a w prawej ręce miał laskę zakończoną jakimś kamieniem szlachetnym. Uśmiechał się, a jego twarz zdawała się być niezwykle żywotna.
Mężczyzna ten był liderem gildii alchemików. Dość popularnej w kraju siostry gildii techników, dwóch wielkich gildii nauk.
Eabios skinął głową - Oddaję głos, panie Arens Amans. - rzekł, siadając.


- Gildia Alchemików również faworyzuje rynek wojenny. Oraz przede wszystkim rozwój technologii jaki wojna zapewnia. Mimo walki z tak niedorozwiniętym narodem jak Membra, każdego roku pojawia się coraz to więcej inwencji twórczych z rąk naszych techników i alchemików. Jeżeli możemy zdobyć pełne panowanie nad Membrą, nie widzę powodu aby się od tego odwołać. - oznajmił spokojnie, uśmiechając się w stronę Eabiosa.

- To interesujący punkt widzenia.
Tym razem odezwała się przewodnicząca gildii Artystów. Lilia Lin była średniego wzrostu kobietą o różowych włosach. Jej szaty wydawały się lekko nietypowe. Artyści często wyróżniali się w tłumie. Jej ton był nieco ostry. Zwłaszcza, że Lilia była znana jako dość delikatna i wstydliwa osoba, chowająca twarz za wachlarzem.


- Od kiedy to w oczach naszego królestwa, ważniejszy jest obrót gotówki, niż życie mieszkańców, a nawet osób innej rasy? - zapytała. - Membra to dość unikatowa kultura, o którą powinniśmy zadbać.

Król pokiwał głową na boki. - Proszę o spokój, panno Lilio. Jesteśmy tutaj w celu dyskusji, nie porwokacji strony durigej.
- Ahh, polityka jest ciężka bez wsparcia. - mruknęła kobieta, na co odparł Arens, również bez swojego strażnika. - Rozumiem ten ból.

Z miejsca powstała królewna, Rubia Cears, która jako jedyna przybyła na zebranie z aż dwoma pomocnikami. - Z kolei gildia techników nie wspiera ekonomii, ani postępu badawczego jaki rzekomo ma dostarczać wojna. W przekonaniu techników gildii, postęp przychodzi z talentu i mądrości, nie zaś przelewania krwi.

Król przytaknął, a księżniczka usiadła. Dopiero wtedy Rubius podniósł głowę w stronę strażników, którym nie dane były nawet krzesła na obradach. - Proszę królewską gwardię o wypowiedzenie się. - rzekł.

Pogranicze

- I niby jak pokonałaś strażnika z Ferramentii od tak, w lesie?
- Przechodził przez las z jedną chorągwią, sam na nas wpadł. Przypadkiem chyba. To ich zarżnęliśmy.
- Nie wmówisz mi, że był taki słaby.
- Nie był, nie był. Ale użył na swojej skórze jakiejś magii, więc mogłam użyć telekinezy. Wiesz, tak jak mi to z jajkiem tłumaczyłeś....Nie mogę pchnąć białka, ale mogę skorupę.
- Tu chodzi o manę. Ludzka cię odpycha. Naturalna nie.
Sychea powoli otworzył oczy. Skóra go piekła, a głowa była obolała. Przez chwilę myślał, że stracił wzrok. Ale po prostu się ściemnia. Nie mógł się zbytnio ruszyć, mięśnie odmawiały posłuszeństwa, poza tym nadgarstki obcierały się o jakąś linę. Mógłby ją rozplątać...trochę by to jednak zajęło.
- Pa, ta suka wstaje. - śmiech Mystii odbijał się w jego głowie jak echo.
Gdy strażnik podniósł głowę, dostrzegł mury, za którym wcześniej sypiał. Na szczycie stali strzelcy, oraz Emea.
Spojrzał na boki, dostrzegł Mystię, i kogoś jeszcze.


Asmondes Auron. Wysoki mężczyzna w czarnym wojskowym płaszczu, obwieszony łańcuchami, z metalową maską na twarzy. "Rywal" Emeii, oraz najbardziej doświadczony generał wojska Membry.
Nie wydawał się specjalnie zainteresowany Sychea. Patrzył prosto na Emeę. - Chłopak za kopalnie. - rzekł w prost.
 
Fiath jest offline  
Stary 05-07-2014, 22:40   #6
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Obolały chłopak z trudem patrzył na otoczenie. Przez jego, przeważnie nieruchomą, twarz przemknął wyraz zasmucenia. Nie mógł dopuścić do takiej porażki. Nie chodziło tutaj o miłość do ojczyzny. Nie było w tym nawet kszty patriotycznych odczuć. Równie dobrze mógłby urodzić się po drugiej stronie wielkiego konfliktu i służyć jej, byle tylko zyskać odpowiednie przywileje.
- Więc… przez to dałaś rady - wydukał z trudem. Całe jego ciało bolało. Nie było w tym szczególnego zagrożenia dla jego osoby. Jedynie umysł miał problem uporać się z porażką.
Głowa chłopaka przekręciła się nieznacznie w przeczącym geście. Jego ręce powoli zaczynały rozcinać linę o dolną część jego pancerza. Nie było to zbyt wiele, jednak mogło dać sygnał do ewentualnego ataku. Może wtedy… przy wystarczającym zamieszaniu, zdoła jakoś dostać się do pozornie bezpiecznego miejsca.
Emea patrzyła zimno na zgromadzenie. - Stawiasz przede mną mutanta, i chcesz go wymienić na kopalnie? - zapytała. - Poza tym, myślisz, że on sam pragnąłby powrotu do kraju? Nie być normalnym człowiekiem i jeszcze przyczyną porażki swojego kraju?
Noga Mystii znalazła się na Karku Sychea, posyłając go w dół. - No dawaj psie, powiedz jej, że ci zależy.
- Zależeć, to mi mogło na seksie z tobą - odparł, grając na zwłokę. Liczył, że jego współpracowniczka wdrożyła już jakąkolwiek formę przeciwdziałania. Jego ręce powoli starały się napierać na krawędź zbroi siwowłosego.
Mocny kopniak w twarz rzucił Sychea na ziemię, wzniecając kurz. - Mów co każę, pizdo! - syknęła kobieta.
Sychea widział jak Emea odwraca wzrok na ten widok. Wyglądała na dosyć...bezradną.- Jak nie chcesz tego szczeniaka to po prostu przebijemy się przez ten zasrany mur. To my mamy teraz przewagę liczebną!
- Oj, Mystia. Może zdobędę tą kopalnie samemu, w zamian za moje życie? - zapytał, obserwując drobinku kurzu unoszące się w otoczeniu. Niesamowite piękno podłoża było czymś, co wprawiało artystyczną cześć duszy Sychea w przyjemne drgania. Jeśli cierpieć, to chociaż w ładnej okolicy. Niezależnie od strony konfliktu, po której się znajduje - zawsze będzie psem. Niczym więcej.
Co prawda Ema, która znała mutanta chociażby z wizyt w jego kawiarni, mogła być pewna, że to tylko podpucha. Nawet jeśli chłopak wierzył głównie w moc pieniądza, to nie często zmieniał strony.
- Może ci jaja urżnę, to się stawiać nie będziesz? - o dziwo to zdanie było swojego rodzaju westchnięciem. Sytuacja była dla Mystii najwyraźniej męcząca.
- W takim razie czego od nas oczekujesz, Emeo? - ciężki głos Asmondeusa przerwał kłótnie. - Co byś chciała, abyśmy zrobili z twoim, pokonanym, partnerem?
Emea milczała pewną chwilę. Dosyć długą nawet. W końcu jednak zaproponowała. - Czemu nie zapytacie go, czego sam oczekuje, gdy jego własny plan zawiódł? Na co liczysz, Sychea?
- Psy nie mają głosu, a ja nie mam możliwości bycia teraz czymkolwiek innym - odpowiedział zgodnie ze swymi przekonaniami. Jego czarna skóra pokrywała się coraz większą ilością kurzu i piasku, przybierając coraz bardziej ludzkie kolory. Udało mu się przeciąć linę, jednak nie ruszał nawet rękami - nie chciał, by jego fortel się ujawnił.
- Wystarczyłby mi rewanż z Mystią. Jeśli przegram, zabijacie mnie i bierzecie kopalnię. Jeśli wygram, wracam do swoich, przerywacie tą operację/ - stwierdził z zadziwiającą jak na pozycję w której się znajdował godnością. Jego czerwone oko zawężało się coraz bardziej. Skupiał się coraz bardziej, szukał jakichkolwiek rozwiązań.
- To niedozeczne, strażniku. Nie jesteś w stanie dalej walczyć. Chyba nie oczekujesz, abyśmy oczekiwali twojego wyzdrowienia? - spytał Asmondes.
- Zapewne nie zabijecie kilku żołnierzy, bym samemu się wyleczył. - zaśmiał się gorzko, wdychając niesamowicie piękny zapach gleby. Dobrze, że nie wypędzano tutaj koni… Jedynym smrodem byli stroniący od niesamowitej magii prysznica i regularnych kąpieli mieszkańcy Myrry.
- Chyba, że byliby to Ferramenci? - tym razem jego ton był nieco bliższy prawdziwej radości. Jeśli wcześniej miał jeszcze możliwość życia w stolicy, teraz będzie pełnoprawnym demonem. Ciekawe, czy alchemicy przygotują dla niego klatkę.
- A więc oczekujesz, abym wymieniła cię na innych żołnierzy? - tym razem pytanie padło z ust Emey. - Dlaczego wnosisz takie prośby, Sychea? - spytała, unikając kontaktu wzrokowego z chłopakiem.
- Jeśli nie byłoby do tego powodów, nie mielibyśmy tej rozmowy - odpowiedział, kontynuując kontemplację podłoża. - A ja byłbym bez głowy - nawet, jeśli rymowana mowa była całkiem zabawna, to zdawała się nie pomagać tej sytuacji. Karty tarota opisywały by teraz Sycheę jako głupca. Jednak ciężko im się dziwić, kto normalny w chwili tak bliskiej śmierci, stara się wierszować?
- Asmondesie, w czym stoi problem? Jeśli nie jestem w stanie wygrać, to tylko zysk dla was. W najgorszym wypadku przypadku poczekacie kilka minut i, w razie niedotrzymania umowy, będziecie kontynuować jakby mnie tutaj ngidy nie było - siwowłosy musiał uciekać się do jawnego adresowania celów swych słów. Nie miał zbyt dużej możliwości, by chociażby obrócić się w kierunku jednego z generałów.
- Chcę ci tylko coś pokazać, mutancie. - odparł zagadkowo Asmondes. Generał patrzył prosto na Emeę. - Mystia, wiesz, w jakiej sztuce specjalizują się artystki?
- Oralnej?
- Kłamstwie. Patrz, i podziwiaj.
Zapadło milczenie. Dłuższe niż wcześniej. W końcu jednak Emea odezwała się.
- Wobec zaistniałej sytuacji...na podstawie instrukcji i rozkazów jego królewskiej mości Rubiusa Cearsa, za twoją rządzę krwi, nie pohamowanie w przemocy, niestabilność charakteru, brak umiejętności wojskowych oraz żądzę krzywdy obywatelom królestwa Ferramentii...deklaruję cię...Zdrajcą. - Sychea miał dziwne wrażenie, że ręce kobiety trzęsły się gdy to mówiła, zaś sama w sobie Emea wydawała się z czymś walczyć. Wydawało mu się, że w ciszy która zapadła po tym zdaniu, usłyszał kolejną, krótką wypowiedź. "wybacz mi Amy"
Asmondes zaczął powoli klaskać.
- Wygląda na to, że dostałaś nową dziwkę, Mystia.
- Nie chcę go.
- To oddasz w prezencie jak się wojna skończy, wracamy. - z ciężkim uderzeniem żelaza, Asmondes odwrócił się. Mystia, zdziwiona, protestowała.
- Zaraz, a co z kopalnią?
- Po co ci kopalnia? Zaraz koniec wojny. Książę chciał pamiątkę. Jeden mu wystarczy. - ocenił generał, brzmiąc o dziwo delikatnie.
Sychea powoli ruszył swoją dłonią, zrywając dawno już do tego przygotowane więzy. Jego dłoń delikatnie musnęła kieszeń, wyciągając z niego pewną fiolkę. Zaciśnięta pięść nie zdradzała niczego. Miała tylko jeden wyróżniający ją element. Wyprostowany palec. Nie trzeba zbyt wiele inteligencji, by zgadnąć w którą stronę był wycelowany.
- Nie wierć się tyle! - Kopniak od Mystii znowu zrzucił chłopaka na ziemię, pozbawiając go jego butelki. - Nie martw się, pokażemy ci nowy świat. W którym przynajmniej będziesz wiedział, co się dzieje. - poinformowała kobieta, gdy strażnicy zaczęli się zabierać za podnoszenie Sychea.
Emea uśmiechała się w pewien smutny sposób, patrząc na ziemię, przed zamkiem. Płakała. Wyraźnie.
- Wielka mi różnica po której stronie propagandy się znajdę - odwarknął, wyraźnie zezłoszczony. Nie tyle czuł się opuszczony, co zwyczajnie… mądrzejszy. Wszystkie jego przypuszczenia co do otaczających go osobników potwierdziły się. Każdy widział w nim demoniczne dziecko. Nikogo nie interesowała jego osoba. Najwyraźniej był zbyt biedny…
- Wy macie swoje poglądy, oni swoje. - dodał przez zaciśnięte zęby. Najwyraźniej nie potrafił odnaleźć się po którejkolwiek stronie barykady. Nie był Ferramentczykiem, nie był też mieszkańcem Membry. Był jedynym w swoim rodzaju, opuszczonym przez wszystkich.

***

Dni, nie, tygodnie minęły dla Sychea w podróży do granicy Membry. Początkowo ciągle siedział gdzieś związany pod czyimś nadzorem, jednakże jak czas minął najwyraźniej Membrańczycy doszli do wniosku, że białowłosy musiał zaakceptować swoją sytuację.
Karmili go...znośnie. Dostawał jakieś placki, pewnie ten sam rodzaj pożywienia co żołnierze, tylko w oszczędniejszych ilościach. Zawsze mieli go na oku i nigdy nie mógł wyjść poza swój okręg namiotów, niezależnie od tego co by kombinował.
Asmondesa i Mystii nie widział przez całą podróż powrotną, aczkolwiek z każdym dniem narastał dziwny szum na temat tej dwójki. Żołnierze plotkowali, że się kłócą, że zaszedł jakiś konflikt interesów. Kto by pomyślał, że mieli rację.

Był to dzień w którym rozbito obóz na granicy. Granica ta, leżąca między Ferramentą a Membrą była tworem naturalnym, pasmem górskim na którym demony postawiły jeszcze mur. Teoretycznie niemożliwy do sforsowania dla zwykłego oddziału. Dlatego też sama przeprawa powrotna była dość kłopotliwa.

Gdy Sychea siedział w swoim namiocie, na ziemię przed nim z głuchym brzękiem spadła jego kosa. W drzwiach stała Mystia. - Zbieraj się i spierdalaj. - rozkazała. - Przepakowanie się do przebycia gór zajmie nam dobre kilka godzin, jest spory zament. Zapierdalaj na północ, to nie będą cię ścigać. Chociaż nie, pewnie będą. Jesteś do czegoś potrzebny Asmondesowi, a ja wolę dmuchać na zimne.

- Weźcie się, kurwa, zdecydujcie - odpowiedział, podnosząc Czarnego żniwiarza. Nie można było odmówić siwowłosemu nagłego przypływu entuzjazmu. Nie odzyskiwał zbyt wiele, może poza wolnością. Jednak zawsze był to jakiś początek...
- Oj, jesteśmy zdecydowani. - uśmiechnęła się Mystia. - Asmondes cie chce. Ale nie chce powiedzieć po co. Więc ja cię nie chcę. Proste.
- Myślałem, że rozwiązujecie konflikty w bardziej… - siwowłosy szukał odpowiedniego słowa, powoli wstając. Przeciągnął się kilka razy, jakby chciał sprawdzić, czy jego ciało ciągle działa. Przez te kilka tygodni zapewne schudł parę kilogramów, nawet jeśli kuracja tego typu nie była mu zbytnio potrzebna.
- Szybciej! - stwierdził w końcu, wyraźnie uradowany ze znalezionego przez siebie słowa. Założył kosę na plecy, uginając się lekko pod jej ciężarem. Nie okazywał tym jednak słabości, było to coś innego. Chłopak zdawał się przyjmować na swe barki odpowiedzialność pochodzącą z posiadania tej właśnie broni.
Mystia wzruszyła ramionami. - W normalnych warunakch pewnie tak. Ale my jesteśmy generałmi Membry. Nie możemy tak po prostu się pozabijać, bo nam państwo upadnie. - punkt był dość trafny. - staraj się trzymać trasy na północ.- powtórzyła.
Przez jego twarz przemknęły nieskrywane oznaki zdziwienia. Membrańczycy, mimo pozwalającego na bezpośredniość prawa, byli spętani czymś innym. Polityka mogła wywierać na nich dokładnie taki sam wpływ, jak potencjalne kary na Ferramentczyków. Ot, zmieniał się sposób, w jaki wywierała się presja. Co prawda były to tylko domysły, jednak mogło znaleźć się w nich chociaż ziarno prawdy.
- Całus na drogę? - zaśmiał się gorzko. Coś podpowiadało mu, że jeszcze się spotkają. Zapewne więcej niż jeden raz.
- Najwyżej kop w dupe. - skrzywiła się kobieta. - Naucz się walczyć, to może następnym razem będziesz mi buty czyścił, kundlu.
- Nie wyglądasz jak ktoś, kto prosi. - odparł, mrużąc lekko oko. Najwyraźniej ten gest to była przedziwna forma usmiechu siwowłosego. Przynajmniej ta wersja wyglądała chociaż trochę ludzko.
- Jak ktoś, kto chce, żebym uciekł, ściągając na siebie pościg i złość Asmodeusa. - dodał po chwili, uzupełniajac swoje poprzednie słowa.
Jego wzrok powoli taskował pokrywające jego ciało ubrania. Kamizelka pełniąca rolę pancerza i spodnie… Nic więcej. W ten sposób raczej nie zdoła wtopić się w tłum. W najlepszym wypadku ktoś potraktuje go jak dezertera z armii Membrańczyków...
- Czemu dokładnie miałbym wyświadczać ci przysługę? - zapytał w końcu, obracając swą sytuację o 180 stopni. Przynajmniej teoretycznie.
Niewielka żyłka wyskoczyła na skroni kobiety. Jej perspektywa była bardzo odmienna. - To ja ci przysługę oddaje, pizdo. Mogę cię tu po prostu zarżnąć i zwalić winę na byle skurwysyna który się tu pląta. Idziesz czy nie!? - wyprowadzić Mystię z równowagi nie było ciężko.
- To jednak nie zajmie Asmodeusa dalszymi poszukiwaniami. Zabijecie kogoś dla przykładu i po sprawie. Zero strat - twarz Sychei miała jedno pozytywne zastosowanie. Wszelakie pertraktacje. W najlepszym wypadku mógł wydawać się… zimny. W najgorszym, cóż, po prostu ciężko było go poruszyć. - I zysków - dodał po chwili, jakby upewniając się, że rozmówczyni w pełni pojęła jego tok rozumowania.
- Załatw mi jakieś łachy i trochę gotówki. - sprecyzował swoją niezbyt wygórowaną prośbę. Ot, zwyczajne pragnienie lekkiego zwiększenia szans na przeżycie. Nic więcej i nic mniej.
- I jeszcze czego? - zgardziła nim Mystia. - Sprzedaj klejnoty. - zasugerowała odwracając się na pięcie i wychodząc z namiotu. Nie chodziło tutaj o szansę i przyszłość dla Sychea, tylko o jej własne sprawy.
- Frytki - mruknął wyraźnie niezadowolony tym chłopak. Gdyby chociaż miał mapę… Cóż, przynajmniej zdoła sprawdzić część teoretycznej wiedzy, którą nabył za sprawą nakładów finansowych gildii alchemików. Póki co mógł tylko ślepo podążać za danymi mu kierunkami. Albo to, albo próba śledzenia olbrzymiej armii…
Tak, wizja chwilowego pobytu w wolnych królestwach była coraz ciekawsza, łatwiejsza do przyjswojenia. Może nawet nie będzie obiektem aż takiej nienawiści jak w Ferramentii, otworzy własną kawiarnię i będzie najemnikiem. Całe życie przed nim, a on musiał odzyskać swój dawny stan posiadania. Ruszył we wskazanym wcześniej kierunku, starając się omijać ewentualnych żołnierzy z oddziału Asmodeusa. Jeśli po drodze znalazłby coś wartościowego - zapewne to ukradnie. Rzecz dotyczyła wszystkiego, począwszy od racji żywnościowych, na broni kończąc.
 
Zajcu jest offline  
Stary 05-07-2014, 23:01   #7
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Malie przygryzła lekko wargę w wyrazie irytacji. Nie spodziewała się że głosy rozłożą się po równo. Była to dla niej najgorsza opcja, zważywszy że nie podjęcie decyzji oznaczałoby ogłoszenie drugich obrad po których dopiero ostateczny głos przypadłby królowi. By tego uniknąć mogła przejść na stronę oponentów, jednak zwaśnienie wobec siebie księżniczki byłoby w przyszłości dla niej jeszcze bardziej upierdliwe niż perspektywa przesiedzenia nawet dziesięciu narad. Należało więc przekonać kogoś ze strony przeciwnej. Domyślała się że nie uda jej się zmienić opinii lidera, czy też strażnika z gildii zbrojmistrzów. Pozostawała więc próba przekabacenia Arensa w którego gildii opinie były najbardziej podzielone.
- Ja oczywiście również popieram opinię gildii techników - wypowiedziała się głośnym i oficjalnym tonem, po czym zwróciła swe spojrzenie na lidera alchemików. - Panie Arensie, z pewnością jako dwie gildie reprezentujące ideały dążenia do poszerzania wiedzy i rozwoju naukowego powinniśmy być w stanie dojść do porozumienia. Dobrze wiemy że wojna stwarza zapotrzebowanie na nowe technologie wojskowe. Jednakże należy zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście poszerza ona nasze horyzonty, czy też wręcz przeciwnie? To prawda że otrzymujemy większe fundusze gdy ludzie czują że ich życie znajduje się w ciągłym zagrożeniu. Aczkolwiek wojna również ukierunkowuje ów rozwój, zmuszając go do poruszania się po ściśle wytyczonych torach. Niech sam zada pan sobie pytanie: czy warto poświęcać potencjał jaki dają nam niczym nieskrępowane horyzonty, pozwalające wynalazcom na tworzenie tego o czym tylko zamarzą, by zyskać więcej środków na ściśle ukierunkowany postęp?
Ioan stał spokojnie. Był nieco nawet zbyt zrelaksowany, ale ciężko było go winić, każda minuta, którą spędzał w sali obrad, była minutą, podczas której nie musiał patrzeć na twarz swojego brata. Wynik obrad nawet go tak bardzo nie obchodził, jego styl walki nie wymagał dużej ilości klejnotów, poza tym gildia zbrojmistrzów była na tyle bogata, że mogła mu je fundować, zaś argumenty o rozwoju techniki nie robiły na nim najmniejszego wrażenia, zawsze uważał, że ludzie w Ferramenti zbytnio polegają na klejnotach. Poza tym wszystkim, Ioan był specjalistą od walk z bestiami, a te nie zwykły respektować traktatów, nie obawiał się więc nawet tego, że nie będzie miał nic do roboty.
Gdy Malie przestała mówić Stein postanowił zabrać głos, cóż mimo wszystko był strażnikiem zbrojmistrzów, miał więc obowiązek do wykonania.
-Nie znam się na gospodarce, rozwój technologii też jest mi obcy. Wiem za to jedno. Tysiące żołnierzy oddało swoje życie walcząc na tej wojnie, osłabiając Membrę. Osłabiliśmy ją tak bardzo, że jest gotowa pertraktować, co powinno być wystarczającym dowodem na naszą przewagę w tej wojnie, ale gdyby nie wystarczyło. Ferramentia ma więcej żołnierzy, są oni lepiej wyszkoleni i opłacani, a nasza technika wojenna bije na głowę technikę Membry. Uważam więc, że zamiast podpisywać traktaty, powinniśmy uderzyć. Kończąc wojnę naszym zwycięstwem, a nie traktatem, który pluje na pamięć poległych żołnierzy. Oni polegli za zwycięstwo, a nie za traktat o podziale kopalni.- Ioan uśmiechnął się nieznacznie. Mówienie o wartości życia żołnierzy, było jedną z ulubionych zagrywek jego brata, często bardzo skuteczną.
Malie słysząc wypowiedź kolegi strażnika pokiwała uprzejmie głową, jednak w duchu śmiała się do rozpuku z prostoty zbrojmistrza. Dobrze zdawała sobie sprawę że argumenty naukowe i ekonomiczne nie przekonają ich gildii. Nie musiała zresztą tego robić. Wystarczyło tylko jeśli stronnikom króla uda się zyskać większość głosów. Dlatego też właśnie skierowała swoją wypowiedź do lidera alchemików. Zaś argumenty Ioana o pamięci poległych żołnierzy nie miały prawa go ruszyć. Na szczęście dla Malie, mimo iż zbrojmistrzowie byli gildią specjalizującą się w prowadzeniu wojen, to stosunkowo niewielu z nich przejawiało chociażby umiarkowane zdolności do taktycznego myślenia. Wszystko zależało teraz od upartości Arensa, który mimo wszystko mógł pozostać przy swojej opinii. W takim wypadku należało grać na zwłokę i dążyć do jak najszybszego zakończenia obrad nim któryś ze zbrojmistrzów pójdzie w końcu po rozum do głowy i spróbuje przeciągnąć na swoją stronę liderkę artystów wzniosłymi przemowami o podniosłości wojny i poległych towarzyszach których należało za wszelką cenę pomścić.
Arens podrapał się za szyją. Zastanawiał pewną chwilę, nim doszedł do głosu odezwała się księżniczka.
- Kompletna dominacja i przejęcie terenów Membry nie jest dla nas korzystna. - założyła. - Jesteśmy już dużym królestwem i to prawda, że grozi nam przeludnienie, ale przejęcie nieskończonej pustyni pozbawionej jakichkolwiek zysków nie licząc kilku marnych kopalni, które zapewne Membra dawno już ogołociła, nie przysporzy się w niczym. Co najwyżej narazi nas na ataki z strony pomniejszych królestw północy, które wywnioskują nasz zmęczenie.
Arens przytaknął skinieniem głowy. - Z uwagi na podzielność opinii mojej gildii, która widnieje w dokumentach złożonych przed podaniem o udział w debacie, chciałbym zmienić swój głos na poparcie traktatu. Argumenty z gildii techników docierają do mnie. - stwierdzi patrząc w stronę zbrojmistrzów, jak gdyby oczekując, że mogą powstrzymać jego zmianę wizji.
Cóż, Stein powiedział co miał powiedzieć. Wyniki obrad go nie obchodziły, więc zmianę głosu alchemików, zbył tylko wzruszeniem ramionami. Nachylił się tylko do Eabiosa i szepnął mu do hełmu:
-Jeśli masz jakieś pomysły to teraz jest dobry moment, żeby je wykorzystać.
Eabios strzelił pięścią w stół. - Jeżeli chcesz zmienić decyzję, powinieneś poczekać do następnych obrad, i namówić swoją gildię do odmiennego głosowania. - zauważył Eabios. Mimo swojej gestykulacji mówił w dość spokojny sposób.
Król uniósł dłoń na uspokojenie zebranych. - Przy różnicy głosów mniejszej niż pięć procent lider gildii ma swoje prawa. Proszę o tym nie zapominać, może być, że ty sam kiedyś z nich skorzystasz. - skarcił lidera zbrojmistrzów z kamienną twarzą. - Widzę, że opinie wyjawiły się dość szybko. Proszę więc o ostateczne deklaracje. Księżniczko?
- Popieram.
- Alchemiku?
- Popieram.
- Zbrojmistrzu?
- Sprzeciwiam się.
- Artystko?
- Sprzeciwiam się.
Zebrani spojrzeli na nią nieco pytającym wzrokiem. Kobieta schowała swoją twarz za wachlarzem, wzruszając lekko ramionami. - Moje osobiste opinie nie muszą być podzielne z opiniami członków mojej gildii. A moja gildia zagłosowała za wsparciem wojny. - wyjawiła. Król tylko przytaknął, wstając z miejsca.
- Wobec tego, wino nie zostanie dzisiaj rozlane! - obwieścił swoim mocnym głosem. - Niech starzeje się czternaście dni dłużej, a gdy w końcu go zakosztujemy, będzie o czternaście dni lepsze w smaku. Obrady uznaję za nierozstrzygnięte.
W tym momencie przez drzwi do komnaty wpadł paź, wyglądał na dość przerażonego. - Zamach na pociąg. Ponad dwieście osób martwych. Prawie trzysta osób rannych. Większość z szlachty niższej. - wyrecytował, wyraźnie zmęczony.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 06-07-2014, 00:54   #8
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Stolica
A kingdom filled with poison

Malie i Saeh stali na przeciw księżniczki, w jej komnacie wewnątrz gildii. Słońce zaczynało już wschodzić. Ostatecznie wszyscy mieli gorzki posmak w ustach. Dyskusje niczym nie zaowocowały, w okół pociągu nie znaleźli nic istotnego a ludzie byli w zbyt dużym szoku aby zdać poprawne relacje.
- Pozwólcie, że to podsumuję. - westchnęła księżniczka, siedząc w swoim fotelu, z filiżanką herbaty w ręce. Ręce która trzęsła się niemiłosiernie. - Pociąg wybuchł, wszyscy boją się nimi jeździć, a nikt nie wie dlaczego doszło do porażki? - westchnęła, odstawiając filiżankę na stół. - CHCĘ WYJAŚNIENIE TEGO INCYDENTU NA WCZORAJ! - wrzasnęła, podnosząc się z miejsca, uderzając dłońmi w stół. - Odcinam wasz fundusz na cokolwiek, dopóki nie odkryjecie kto za tym stoi, po co to zrobił, i o której będzie jego egzekucja na placu głównym. Pociągi funkcjonowały już ponad rok, to nie mogła być wina ich konstrukcji. Macie tam iść i macie dzień i noc dochodzić do tego co się stało. - Podyktowała, zagryzając zęby.
Niezależnie od tego, czy strażnicy chcieli się odezwać, nie potrafili znaleźć w sobie do tego odwagi. Gdy Rubia była zła, była zła. A z złą osobą na tronie nikt nie chce zadzierać.
Zaraz gdy tylko znaleźli się za drzwiami, Saeh odezwał się swoim, nieco nietypowym głosem. Brzmiał, jakby siedział pod wodą czy coś w tym stylu. Wszyscy go za to przedrzeźniali.
- Powinniśmy to przemyśleć. I jakoś podzieli obowiązki. - zaproponował, drapiąc swój hełm. - I spotykać się przynajmniej raz na dwa dni. Zdawać raporty drugiej stronie.
Jeżeli zaś chodziło o samego Saeha, był on nietypową osobą. Poruszał się w pancerzu, a przynajmniej tak go wszyscy poznawali. Chodziły plotki, że go ściąga, ale robił to w zamku, gdzie mieszkał. Możliwe, że tylko król i księżniczka znali jego twarz. Był jednak utalentowanym technikiem, nawet, jeżeli dość niskim. Pancerz świadczył jednak o jego sporej sile, jako iż nie widać było na nim żadnych klejnotów.

Główna droga na północ
A worth of a single man

Ioan podążał konno wraz z swoim bratem i czterema zbrojnymi, którzy zobowiązali się odeskortować dwójkę do Ronar. Głównie po to aby pokazać się u bram wioski i pokazać wszystkim jaka to Ferramentia bogata i silna. Jedynym jednak co chodziło po jego głowie byli jego przyjaciele z gildii łowców, zwłaszcza Lucke. Jeżeli to co mówiła jego narzeczona jest prawdą, to chłopak powinien jeszcze być cały. Brat na pewno coś przed nim ukrywał, do tego jechali dosyć wolno. Najpewniej za jego plecami nakazał rycerzom się nie śpieszyć.
Kupował czas.
- Powiedz, braciszku. - odezwał się nagle, swoim niezwykle toksycznym tonem. - Bestia panuje w pewnej przydrożnej wsi, ale najpewniej zgodzisz się zajechać na bok, do stolicy? - spytał. - Zobaczyć kto zastąpił ojca na tronie, gdy nie było tam nikogo, kto mógłby go bronić przed zdradą...

Szlak pod granicą
A wanderer that dosen't belong

Sychea miał szczęście. Nie tylko zdobył nieco pożywienia na drogę, w formie tależa placków, które po prostu zwinął do jakiegoś wora i rzucił się w bieg, ale jeszcze w postaci konia. Niedbale pozostawionego przy strumieniu rzeki aby sobie popił.
Dzięki temu poruszał się dość szybko. Nie wiedział, kiedy dowiedzieli się o jego ucieczce, ale na pewno nie czuł za sobą żadnej pogoni.
Nie mógł co prawda zrozumieć jednego: dlaczego Mystia wysłała go na północ. Jego droga zdawała się potwornie ograniczona. Po lewej cały czas znajdowało się jezioro. Jezioro które później wchodziło w skład rzeki, obok której początkowo jechał. Znajdował się za to cały czas w lesie, co było w miarę pomocne.
W końcu, gdy słońce prawie całkiem wzeszło znalazł swoje pierwsze miejsce na postój. Pod postacią twierdzy. Zamek w środku lasu.
Wyglądał na miejsce opuszczone, był zdecydowanie stary. Jednakże pojedynczy mężczyzna siedział u jej bramy.
Był odziany w kolczugę, nosił na sobie poszarpany seledynowy płaszcz, i wyglądał na nieco zmartwionego.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 06-07-2014 o 01:02.
Fiath jest offline  
Stary 08-07-2014, 17:27   #9
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
- Jesteś pewien że wypatrzysz cokolwiek w tej puszce? - zaśmiała się Malie, przyglądając się z rozbawieniem zbroi Saeha. Sama miała tym założoną na lewe ramię swą stalową rękawicę, ale po dobrym naoliwieniu nie wydawała nawet lekkiego szmeru przy poruszaniu, zaś odnosiła wrażenie że osoba z dobrym słuchem byłaby w stanie dosłyszeć chód zbrojnego z drugiego końca miasta. - Nie powiem że twój pancerz z pewnością przypadłby mi do gustu, ale nie szykujemy się do bitwy, wiesz? Jeśli był to atak terrorystyczny, to na twój widok sprawcy prędzej zaszyją się głębiej w swoich norach niż uda ci się któregokolwiek z nich wypłoszyć. Chyba że masz zamiar ściągnąć na siebie ich uwagę żebym ja mogła niepostrzeżenie ich wywęszyć.
- Mówiłem nie jednej osobie, że nie noszę tej zbroi z wyboru. - westchnął dość ciężko Saeh. - Więc prosiłbym o wybaczenie, madam, ale będziesz zmuszona oglądać mnie w tym uniformie. - strażnik rozglądał się patrząc to w jeden, to w drugi korytarz. - Miałabyś przeciw, jeżeli pójdę na spotkanie z twórcą pociągów? Może mieć dla nas pożyteczną informację. Zaś ciebie prosiłbym o szukanie poszlak u nadzorcy torów, przejazdów, i całej reszty papierkowej roboty. On również przesiaduje w gildii.
- To będzie jeszcze nudniejsze niż się obawiałam - westchneła gwardzistka z rezygnacją. - Niech będzie. Zobaczę czego uda mi się dowiedzieć. Postarajmy uporać się z tym jak najszybciej i daj mi znać jak wrócisz z czymś przydatnym. Jeśli będę się ruszała z gildii to zostawię komuś wiadomość dla ciebie - uprzedziła zbrojnego, po czym od razu udała się rozpocząć poszukiwania poszlak. Postanowiła pójść za radą Saeha i odwiedzić wpierw osoby odpowiedzialne za nadzór nad bezpieczeństwem pociągów.

***


Nadzorcą transportu publicznego Ferramentii był Vendie. Mężczyzna był dość wysoki, posiadał białą barwę włosów i fioletowe oczy. Poruszał się w dość dostojnych krojach, a z ogólnej wiedzy Malie wynikał, że nie był mechanikiem. Jego prace nad technologią ograniczały się do rozpisywania planów konstrukcji. Jeżeli kiedykolwiek wpadł na coś ciekawego, najpewniej kazał to zbudować komu innemu.
Jego pokój był dość mały i zawalony papierami. Przy każdej ścianie z kolei stały szafy, pełne jeszcze większej ilości dokumentów. Na widok Malie wzruszył ramionami. Musiał się jej spodziewać. - Co podać, madam? - spytał.
- Nic, dziękuję. Jak zapewne wiesz jestem tu w oficjalnej sprawie - odpowiedziała Malie z wyraźnie niezadowoloną miną. Łatwo można się było domyślić że nie przepadała za odgrywaniem roli detektywa. - Uwierz że sprawia mi to mniej przyjemności niż tobie, ale królewna wyznaczyła mnie do rozwiązania sprawy eksplozji pociągu, trzymając mój fundusz jako zakładnika dopóki nie dowiem się czyja to była sprawka. Przejdźmy więc do rzeczy. Zakładam że jako naczelny nadzorca byłeś już przyjrzeć się miejscu wypadku? Mógłbyś opisać wszystko ze swojej perspektywy?
- Pytałem co podać. - powtórzył nadzorca uśmiechając się lekko, po czym otworzył jedną z szaf i wyjął dokument “zeznania świadków z miejsca wypadku” oznaczony wczorajszą datą. - Moja opinia pokrywa się mniej-więcej z tym dokumentem. Pociąg wybuchł, co było widać po kawałkach wagonów wszędzie dookoła, część spadła nawet do dolnego miasta. Część torów po których przejeżdżał pociąg była łukiem, cienkim, skonsturowanym dla samego pociągu na przejazd z jedenej części murów na drugą. Tyle zdołałem spostrzec gdy przybiegłem z gildii. Wielu świadków oskarżało sposób funkcjonowania pociągu, czy też nierozumność pasażerów którzy mogli wnieść na pokład amethysty. Ja bym osobiście obstawiał zamach. - przedstawił swoją opinię. - Wypadek miał miejsce podczas waszych obrad, więc wszyscy strażnicy królewscy byli na zamku. To zbyt specyficzna okazja, abym nazwał to przypadkiem.
- Przy takiej zbieżności najbardziej dogodnego czasu oraz miejsca w którym pociąg eksplodował rzeczywiście ciężko mówić o przypadkowym wypadku - przytkanęła Malie. - W takim razie trzeba się dowiedzieć kto, w jaki sposób i w jakim celu przeprowadził ten atak. Zacznijmy od sposobu. Czy wiadomo w której części pociągu nastąpiła eksplozja? Czy świadkowie widzieli dym bezpośrednio po wybuchu? W magicznej eksplozji energia uwalniana jest bezpośrednio w postaci światła i ciepła, więc nie byłoby dymu dopóki same części pociągu nie zaczęłyby się palić jakiś czas po katastrofie. Zaś przy eksplozji alchemicznej po kolorze i gęstości dymu być może dałoby się nawet określić użytą mieszankę wybuchową.
- Hmm...faktycznie, magia się nie dymi. - przytaknął po dłuższym zastanowieniu nadzorca. - Dym jednak był. Osobiście już nie zdążyłem dojść na miejsce, więc gęstości ci nie opiszę. Raporty o kolorze też nie wspominają, sugerowałbym więc, że niezwykły nie był. Zresztą, gdyby był kolorowy to i tak nie wskazywałoby alchemików, tylko kogoś kto chce tą sprawę z alchemikami powiązać. - zauważył zmyślnie mężczyzna. - Wybuch nastąpił w wagonie konduktora. Na samym przedzie pociągu.
- Czyli w miejscu najbardziej narażonym na uszkodzenia. Do tego sprawca nie przedstawił żadnych żądań ani ostrzeżeń. To znaczy, że ktoś chciał by wyglądało to jak wypadek, a by zwiększyć straty i upewnić się że nie zostanie złapany wybrał sobie na to odpowiedni czas i miejsce. Udało mu się nawet przekonać część świadków że była to wina konstrukcji pociągu - wydedukowała dziewczyna. - Zaś jeśli chodzi o potencjalnych podejrzanych, to Membra, gdyby tylko miała ku temu sposobność to z pewnością wybrałaby zniszczenie bardziej strategicznych obiektów, takich jak mury, koszary, bądź siedziby gildii. To samo tyczyłoby się ataków ze strony wolnych królestw, czy też potencjalnych rewolucjonistów dążących do obalenia króla. Ponadto skoro wybuch nastąpił w wagonie konduktora, to mało prawdopodobne że zamach miał na celu wyeliminowanie jakiejś ważnej persony, więc możemy śmiało wykluczyć motywy polityczne. Według mnie pozostają jedynie dwa typy potencjalnych sprawców - stwierdziła, wyciągając przed siebie dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym i środkowym. - Po pierwsze, może to być konkurencja, czyli ktoś kto stracił swoje wpływy wskutek wdrożenia nowego i taniego środku transportu. Drugą opcją zaś jest osoba sprzeciwiająca się korzystaniu z nowych technologii, klejnotów, bądź też obydwu. To mogłoby wskazywać na gildię magów, jednakże nie jestem pewna czy posunęliby się do krzywdzenia niewinnych ludzi tylko po to by przekonać ich do niekorzystania z pociągów. Przychodzi ci może do głowy ktoś konkretny kim mogłyby kierować tego rodzaju motywy?
Mężczyzna wzruszył ramionami. - Bardziej jak magów bałbym się artystów. Magowie wiedzą, że jak coś się stanie to wina spadnie na nich. A artyści? Nikt ich nie docenia, nikt nie rozumie czemu mają strażnika, gdy magom nie trafił się ani jeden, a z tego co mówią plotki, wspierają wojnę? Jaki interes mają artyści w wojnie? - pytał zdziwiony. Coś w jego postawie mówiło Malie, że również nie pałał do nich miłością. - No i wiecznie kręcą się w kawiarni tego mutanta, Sychea. - dodał. - Choć to i tak czyste dedukcje, przyznam. Z tego co wiem nie mamy śladów żadnej konkretnej persony czy ugrupowania. Może to być wróg techników, może to być wróg rodziny królewskiej...opcji mamy naprawdę wiele.
- Artyści? - spytała dziewczyna lekko zaskoczona. - Teraz gdy o tym wspominasz, rzeczywiście ich opinia wydała mi się podejrzana. Zwłaszcza że sama ich liderka miała odmienne zdanie. Nie wiem czy ma to jakikolwiek związek z atakiem na pociąg, ale nie zaszkodzi dowiedzieć się o co im chodzi - pokiwała głową w zamyśleniu. - Wspominałeś o kawiarni Sychea? Chodzi o królewskiego gwardzistę? Nie zdawałam sobie sprawy że czymś takim się zajmował. Nie wyglądał na zbyt towarzyską osobe. Wiesz gdzie mogę ją znaleźć?
- Niedaleko gildii artystów. Zresztą, jak ich spytasz, to cię zaprowadzą. - Nie trzeba było dużo wnioskowania aby stwierdzić, że nadzorca więcej słyszał o kafejce niż widział. Zawsze była to przynajmniej jakaś informacja, a Malie i tak potrzebowała jakiegoś punktu zaczepienia.
- W takim razie do zobaczenia. Gdyby pytał o mnie Saeh, to przekaż mu gdzie jestem - poinformowała jeszcze nadzorcę, po czym pospiesznie opuściła jego pokój.
 
Tropby jest offline  
Stary 10-07-2014, 23:25   #10
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Stolica

Szukanie restauracji nie okazało się aż tak trudne dla Malie. Faktycznie większość szlachciców była w
stanie wskazać im drogę, a ruch w jej okolicy był dość spory. Miejsce nazywało się "Wieczna Reduta" i było w miarę dużym budynkiem. Widać było, gdzie Sychea wyrzuca swoje pieniądze.
Wchodząc do środka Malie zatrzymała dwójka młodych mężczyzn, część pracowników lokalu. Wskazali jej oni kolekcje masek i poprosili o wypożyczenie jednej z nich. Jak się okazało zagadką miejsca było to, że każdy gość miał obowiązek chodzić w masce.
Była to idea która mogła być w dochodzeniu techniczki momentami równie pomocna, co i zgubna.

Sala była szeroka, a skrzypek na scenie utalentowany. Malie znała go z widzenia. Był to BB.Holme. Artysta i bardzo popularny element społeczeństwa. Grał chyba na każdym wielkim balu. Jeżeli gdzieś miał się pojawić lider gildii albo ktoś z rodziny królewskiej sprowadzało się właśnie jego, miał swoistą renomę. Teraz było widać gdzie dorabia, gdy w okolicy nie ma imprez na królewską skalę.

Dziewczyna mogła łatwo wtopić się w tłum. Pytaniem było w jaki sposób mogłaby równie łatwo wynieść informacje.

Południowa trasa główna do stolicy

Na imię jej Victorria Ivelan. Również była członkiem gwardii królewskiej. Wciąż młoda, acz w schyłku tego okresu, silna i nieco szalona. Jej życie było proste, sprowadzało się na pięści w twarz pierwszego frajera który złamał prawo. A jak nie było kogo bić, mogła zajmować się pracą na rzecz swojej gildii, gildii techników.
Teraz, była właśnie w drodze powrotnej do Ferramenti. Zadanie eskorty więźniów do Blackmorre było z reguły zadaniem nużącym, i dość nieprzyjemnym. Zwłaszcza gdy zdawała sobie sprawę z tego, co będzie czekać tam nowych więźniów.

Tym razem nie było jednak miejsca na nudę. Dzieliły ją może trzy godziny drogi do stolicy, gdy nagle rozległ się dźwięk rogu. Brzmiał jak róg używany przez wojska Membrańskie. Równocześnie ogień zaczął nadciągać z obu stron drogi, były to rozpalone bale siana, które zapalały drzewa między obiema stronami drogi.
Zakapturzeni jeźdźcy pojawili się zarazem przed jak i za Victorrią oraz małym patronem straży która podróżowała wraz z nią, wyciągając w ich strony magiczne różdżki. były krótkie, złocone i posiadały w głowicy granaty. Z każdym wymachem powstawały nowe fale ognia, podążające w stronę kobiety!
 
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172