lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Wiedźmin] Dies Irae (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/14565-wiedzmin-dies-irae.html)

Rodriguez 28-08-2014 22:29

[Wiedźmin] Dies Irae
 
Rozdział I - Lis i wilk



Miesiąc wcześniej...



Chłodne ukąszenia wiatru.
Miarowy tętent kopyt.
Okrutny swąd zwietrzałego potu i wymiocin.
Sorel powoli tracił rachubę czasu, nie wspominając już o orientacji w terenie. Nie mogli jednak jeszcze opuścić terytorium Redanii. Tego był pewien. Nie dalej bowiem jak parę godzin temu wyjechali z Drakenborgu.
Sytuacja dosłownie żywcem wyjęta z pieśni trubadura, pomyślał, uśmiechając się cierpko. Oto on, łotr, szpieg, najemny zabójca, owiany złą sławą awanturnik, zostaje w ostatniej chwili dosłownie wyciągnięty spod stryczka przez nieznanych zbawców. Nie miał pojęcia, czym zasłużył sobie na ułaskawienie. Nie ma co się okłamywać – do poczciwego chłopiny, żyjącego w zgodzie z naukami proroka Lebiody było mu daleko. Bardziej niż daleko. Sorel zasłużył na śmierć i to po wielokroć. Zdążył się już nawet pogodzić ze swoim losem, dzieląc przez wiele miesięcy wspólną celę z innymi „Wesołkami”. Miał mnóstwo czasu na przemyślenia, na dokonanie rachunku sumienia. Na przeżywanie od nowa tych samych błędów i bezowocne gdybanie. Znał ryzyko towarzyszące swojej profesji. Wkrótce jednak miał nadzieję dowiedzieć się, co czeka go dalej. Ręka królewny i połowa królestwa? A może nóż pod żebra od kogoś, komu naraził się przez ostatnie lata? Zamieszanie wokół mogło sugerować, że jego eskorta szykuje się na popas. Królewna czy kosa, Sorel? Co za różnica..
Wzdrygnął się instynktownie, kiedy ściągnięto go z kulbaki. Ktoś brutalnie zerwał mu worek z głowy. Dzień należał do pochmurnych, mimo to Sorel zmrużył jedyne sprawne oko, przyzwyczajone raczej do półmroku zatęchłego lochu niż światła dnia. Źrenica zwężyła się do wąskiej szparki, przepuszczając niezbędne minimum światła.
Jesień powoli ustępowała miejsca zimie, mimo stosunkowo wczesnej pory. Białe zimno, pomyślał, przypominając sobie słowa starożytnej przepowiedni, wpatrzony w pojedyncze płatki śniegu, nieśmiało jakby wirujące w chłodnym, październikowym powietrzu. Rozejrzał się wokół, pragnąc lepiej rozeznać się w nowej sytuacji. Polana, na której się zatrzymali, roiła się od zbrojnych. Razem z jego dozorcami było ich co najmniej tuzin. Komenderował nimi posępny, brodaty mężczyzna, okutany ciasno podróżną peleryną. Wyglądało też na to, że Sorel nie był jedyną skrępowaną powrozem osobą w zasięgu wzroku. Mało tego – pozostali trzej jegomoście, znajdujący się bądź co bądź w identycznej jak on sytuacji, również byli wiedźminami.




Ki czort, pomyślał gorączkowo, przyglądając się każdemu z osobna, starając się rozwikłać zagadkę stojącą za swoim obecnym położeniem. Rozmasował odruchowo nadgarstki, kiedy jeden ze zbrojnych, ospowaty osiłek, rozciął sznur krępujący mu dłonie. Najmita podchodził po kolei do każdego z wiedźminów, powtarzając swój mały rytuał.
Pierwszy z mutantów był mu zupełnie obcy, zreflektował się Sorel, przyglądając się z uwagą krótko przystrzyżonemu, starszemu wiedźminowi, z twarzą przywodzącą na myśl pysk wściekłej leukroty, przyozdobioną w dodatku imponującą kolekcją blizn. Nieznajomy nie zaszczycił go niczym więcej, niż przelotnym, znudzonym spojrzeniem. Wyglądał na równie zdezorientowanego, co Sorel.
Kolejny z więźniów, którego początkowo wziął za mężczyznę, okazał się ogoloną na łyso kobietą. Wiedźmin słyszał o zwyczaju hołdowanym parę lat temu, głównie na południu, w Temerii, wedle którego niewiasty spółkujące z nilfgaardzkim najeźdźcą karano właśnie w ten sposób – ścinając im włosy przy samej skórze głowy i wystawiając na publiczne pośmiewisko, by wszem i wobec dać świadectwo hańby „wyuzdanych, zdradzieckich kurew”. Czy obecna tu kobieta była kurwą, czy zdrajczynią, tego Sorel nie wiedział. Mimo to wiedźminka wydawała mu się dziwnie znajoma...
Jego rozważania przerwało niespodziewane zamieszanie parę kroków dalej. To ostatni z wiedźminów, rosły jak dąb rębajło, postanowił skorzystać z okazji i – nie czekając na żadne wyjaśnienia – dosłownie wyrąbać sobie drogę ku wolności. Jego pierwszą ofiarą był ów ospowaty najemnik, rozcinacz powrozów, któremu olbrzym bez trudu złamał kark. Szkliste oczy na zastygłej w zdziwieniu twarzy przyglądały się beznamiętnie, jak waligóra robi użytek z jego noża, wbijając ostrze pod pachę jednemu ze strażników i zasłaniając się jego ciałem przed wymierzonym w siebie arbalestem. Kiedy bełt zadudnił o skórznię opinającą ciało trupa, wiedźmin szarpnął za nóż i cisnął nim w stronę strzelca. Trafił prosto w gardło. Mimo słusznej postury poruszał się jak żbik, klucząc, zwodząc, unikając i pozbawiając życia kolejnych żołnierzy. Kiedy biegł w stronę brodacza-dowódcy, ściskając w dłoni zdobyczny falcjon, za jego plecami rozciągała się już krwawa ścieżka złożona z czterech trupów.
Jego przeciwnik ze stoickim spokojem wyciągnął ku wiedźminowi otwartą dłoń, jakby w geście nakazującym mordercy zatrzymać się. Sorel domyślił się, co się teraz stanie, nim jeszcze spomiędzy rozcapierzonych palców maga wystrzeliła jaskrawa, magiczna sieć, która ułamek sekundy później opinała już ciało powalonego na ziemię uciekiniera. Materiał, z którego była wykonana, zdawał się być tak delikatny, jakby sieć była dosłownie utkana z babiego lata, czy promieni słońca. Mimo to nie chciał ustąpić nawet pod ogromną siłą mięśni pokonanego. Sorel zauważył, że w miejscu, gdzie magiczne nitki stykały się ze skórą lub odzieniem szarpiącego się więźnia, zaczęły ulatniać się drobne smużki dymu.
- Na twoim miejscu przestałbym się miotać, Dermot – rzucił chłodno brodaty mężczyzna – jeśli dalej będziesz wił się jak piskorz, konstrikt potnie cię na kawałki. Chyba że aż tak bardzo chcesz zaoszczędzić nam trudu odwiezienia cię do rynsztoka, z którego cię wyciągnąłem?
Skrępowany wiedźmin parsknął gniewnie, wlepiając w czarodzieja takie spojrzenie, jakby ten na jego oczach mordował jego najbliższą rodzinę. Roztropnie zaprzestał jednak dalszego oporu. Zaalarmowani niespodziewanym atakiem strażnicy wymierzyli w pozostałych mutantów groty bełtów, ostrza mieczy i rohatyn. Niespokojne zachowanie starszego wiedźmina, najwyraźniej błędnie odczytane jako zapowiedź dalszego ciągu krwawej łaźni, kosztowało go kuksaniec rękojeścią miecza. Siwowłosy padł na kolana. Zaklął szpetnie, rozmasowując obolały kark.
- Chyba nie po to kłopotałeś się szukaniem nas po wykrotach, by teraz ubić jak psy na tym odludziu? - zapytał ktoś przytomnie. Głos należał do ostrzyżonej kobiety. Sorel, gdy go usłyszał, był już absolutnie pewien, że gdzieś ją wcześniej spotkał.
- Punkt dla ciebie, moja droga – odparł mag – zauważ jednak, że to nie ja uciekłem się do rękoczynów, nie trwoniąc czasu na wysłuchanie, co mam wam do powiedzenia.
Krępująca cisza, kontrapunktowana przez ponure zawodzenie wiatru została przerwana dopiero po dłuższej chwili. Ponownie głos zabrał brodaty, najwyraźniej nie spodziewając się, by ktoś śmiał mu przerywać bądź wchodzić w dalsze dyskusje po wcześniejszej demonstracji siły.
- Z pewnością interesuje was, sprzedajni zdrajcy, maruderzy, szubienicznicy, co tak parszywa kompania robi w jednym miejscu? - kiedy mówił, jego rudy zarost zdawał się lśnić w słabych promieniach słońca, jakby był wykuty w najprawdziwszej miedzi
- Niektórych z was zgarnąłem wprost z traktu, innych oswobodziłem w ostatniej chwili z czułego uścisku szubienicy – Sorelowi nie umknęło wymowne spojrzenie w jego kierunku – Z pewnością nie bez kozery znaleźliście się w miejscach, w których was zastałem. Wiedzcie jednak, że to już koniec ucieczek i ukrywania się przed każącą ręką sprawiedliwości. Od tej chwili jesteście wolni – podsumował, ku zdumieniu wszystkich czworga wiedźminów.
To niemożliwe, pomyślał Sorel. Musi w tym tkwić jakiś haczyk. Sprowadził nas tu z konkretnego powodu. Nie wygląda na altruistycznego dobroczyńcę.
Czarodziej, jakby czytając w jego myślach, odpowiedział na niezadane pytanie.
- Oczywiście nie ocaliłem was bezinteresownie. Gdyby to ode mnie zależało, moglibyście gnić w ciasnych klatkach i rynsztokach aż po kres czasów – mówiąc to pochylił się nad wciąż skrępowanym Dermotem, przyglądając mu się z pogardą. Wyprostował się po chwili, jednocześnie odpychając wiedźmina podkutym buciorem, jakby był workiem ziemniaków, nie mutantem od dziecka szkolonym w sztuce zabijania.
- Sęk w tym, że mój mocodawca ma wobec was nieco inne plany. Nim wasze parszywe dupska zostaną ułaskawione, czeka na was ostatnie zadanie...
Sorel dopiero teraz dostrzegł skrytą do tej pory za plecami maga drobną, niepozorną postać. Kobieta postąpiła nieśmiało parę kroków do przodu, jakby wypowiedziane przez mężczyznę zdanie w jakiś zawoalowany sposób odnosiło się bezpośrednio do niej. Stojący najbliżej niej zbrojni odsunęli się, schodząc jej z drogi - nie do końca wiadomo, czy z szacunku, czy może obawy. Wiedźmin łamał sobie głowę nad tym, co ta blada, wychudzona niewiasta, zupełnie zwykła, szara, nijaka i niepasująca do tego jakże barwnego towarzystwa, robiła w tym zapomnianym przez bogów miejscu. Jaka była jej rola w tej szaradzie? I co on miał z tym wszystkim wspólnego?
Odpowiedź miała nadejść rychlej, niż się spodziewał.





* * *


Tretogor, stolica Redanii – 13 XI 1272 roku Rachuby Północy (obecnie)




Życie na Północy biegło swoim rytmem – nie najlepiej, innym słowy. Choć można było przywyknąć.
Nordlingowie powoli dźwigali się po kataklizmie, jaki spadł na kontynent przed czterema laty pod postacią śmiertelnie niebezpiecznej zarazy. Strach i zwątpienie na stałe zadomowiły się w ludzkich sercach, bandyci na traktach, głód zaś w sadybach, choć - rzekłby kto bieglejszy w rachunkach - Catriona winna zrównać bilans. A jeśli nie ona, to chociaż potwory czy oszalali z głodu kanibale.
Zimy zdawały się trwać coraz dłużej i doskwierać coraz to srożej, w myśl wróżb mnożących się ostatnio proroków, wieszczących rychły koniec wszechrzeczy. Nie dziwiło więc, że coraz więcej prostaczków, a nawet i światłych, choć obdarzonych zajęczą odwagą plebejuszy, garnęło się pod opiekę urastającego w siłę Kościoła Wiecznego Ognia. A kapłani tegoż poczynali sobie coraz śmielej, rządząc na okolicznych ziemiach niczym udzielni panowie, mieszając ciemnocie w głowach, a nawet grożąc co niektórym, nieprzychylnym nowemu porządkowi możnowładcom, anatemami. Dorzućcie do tego konflikty regionalne, wszechobecne kurewstwo i skurwysyństwo względem bliźniego, a najlepszy obraz owych czasów uzyskacie.
Historia ta rozpoczyna się w Tretogorze, a konkretniej przy wyjątkowo tego dnia zatłoczonej bramie Młyńskiej. Wysokie blanki redańskiego grodu, przyozdobione dodatkowo głowami nieszczęśników, których młody - choć już znany pod przydomkiem Srogi – król uznał za zdrajców korony, rzucały na skupioną w dole gawiedź długi cień. Śnieg przemieszany z deszczem padał z przerwami od paru dni, zmieniając udeptaną ziemię w grząskie błoto. Strażnicy, baczniej przyglądali się, zdawać się mogło, tym, którzy miasto opuszczali, niż do niego wjeżdżali. Swoje jednak do ogólnego nieładu dołożyli, a po minach ich nietęgich widać było, że i mroźny wiatr, i pogoda i ogólny rozgardiasz mocno dają im się we znaki. Nie dziwota więc, że wszędzie gęsto aż było od przekleństw, kuksańców, a i niejeden wyszczekany rzezimieszek dostał zasłużenie po uchu. Przekonała się o tym sama Alessandra, przybyła do Tretogoru w sobie tylko wiadomym celu. Jakiś głupiec nieopatrznie najechał na nią wierzchowcem – o ile wierzchowcem godzi się nazwać łaciatą szkapę, która popchnęła dziewczynę z takim impetem, że ta omal nie wylądowała zadkiem w błocie. Alessa już zbierała się do surowej reprymendy, gdy dostrzegła na grzbiecie chabety znajomą postać. Mało kto mógł bowiem poszczycić się podobnież malowniczymi szramami na i tak nie najgładszej twarzy, co Radost zwany Krwawym. Ścieżki ich skrzyżowały się kiedyś przelotnie, w trakcie awanturniczych żywotów obojga. Los chciał, że zeszły się one ponownie, w stolicy Redanii, Tretogorze, w ponurym cieniu miejskich murów...

SWAT 01-09-2014 22:23

Dialog - współpraca z Zell
 
Redania. Państwo to było zaiste, bardzo zaniedbane i od kiedy przelała się przez nie fala zarazy, ciężko było się temu królestwo dźwignąć do dawnej chwały. Redania pełna była urodzajnej ziemi, wiatr czesał często zboże niczym grzebień, lecz co z tego skoro Catriona zabrała tylu ludzi, iż nie ma się kto teraz opiekować tym dobrem? Szlachta Redanii szczęśliwa była że żyje, a uprawianie roli schodziło na dalszy plan, a przecież towary z Nilfgaardu było o wiele tańsze. Wraz ze śmiercią tylu ludzi, upadła również gospodarka. To nie była żadne pilnie strzeżona tajemnica. Gdyby populacja się szybciej odradzała, wtedy można by było pomyśleć o inwestowaniu w rolę lub w manufaktury na których brak Redania cierpiała od niepamiętnych czasów.

Radost Krwawy o zgrozo, pochodził właśnie z tego Królestwa. Niewielka wieś leżała wśród pól, niedaleko lasów w jelenie obfitych, to też długo się zastanawiając mieszkańcy ochrzcili je Jeleniowem czy też Jeleniowiskiem. Mała wieś nawet nie występowała na mapach, to też jej wyparowanie nie obeszło zbyt wielu ludzi. A znikło z powierzchni ziemi za sprawą pewnej zbrojnej bandy która je złupiła dając początek krucjacie Radosta. Krucjata zakończona sukcesem wiele lat temu, nie obeszła się z życiem Radosta zbyt łaskawie wywracając je na lewą stronę. Mimo wszystko, zawsze lubił wrócić na rodzinną ziemię. Uważał że nigdzie nie ma tak świeżego powietrza, jak właśnie tutaj.

W stolicy Redanii, Tretogorze żyła jego siostra, lecz ta nie wiedziała o swoim bracie. Przez jego matkę która porwała Sarę i opuściła sadybę ojca poszukując lepszego życia, siostra skończyła jako kurtyzana, a samą matkę szlag trafił. Na szczęście Radost gdy się o tym dowiedział zaopiekował się nią zza kulis podsuwając cudzymi rękoma pieniądze i wyrywając raz po raz z objęć zamtuza. A będąc rębajłem sprawnym i doświadczonym, zarabianie pieniędzy nie było dla niego czymś trudnym, w każdej nawet najpodlejszej wiosce zawsze był ktoś, kto płacił złotem za zasieczenie kogoś lub czegoś. Nawet jeśli monstrum wyjadającym ze spiżarni kartofle okazał się zwykły dzik Radost potrafił zedrzeć ostatniego orena, zawsze pilnując by wypłatę otrzymać w gotówce. Nie chciał by kmiotkowie mylili go z obwoźnym handlarzem. Czasami by zerwać z tą przypadłością, wręczania dzbanów masła zamiast pieniędzy Radost musiał złamać kilka nosów albo wybić kilka zębów.

Prowadził takie dostatnie życie rąbiąc ludzi i nieludzi w Temerii, lecz gdy doszły go słuchy iż jego siostrze coś się stało ruszył w drogę. Zagadką było też kto zabił jej męża, Sobola. Był on przywódcą zorganizowanej grupy przestępczej i zasztyletowany na śpiku, martwy został znaleziony następnego dnia. Jego ukochanej żony, a siostry Radosta nie odnaleziono aż do tej pory. Sprawa wymagała zbadania i udania się do Tretogoru. Jadąc w sumie był pogodzony z tym że Sara może nie żyć, lecz taka zniewaga wymagała krwi. Miał nadzieję dorwać tych śmierdzieli i zarżnąć ich jak prosiaki przed Velen, tuż przed wieczerzą.

Sama droga nie przynosiła niespodzianek, na jakie by Radost zwany Krwawym by się nie przygotował. Miecz był naostrzony, kołczan pełen bełtów, a jego szkapa pieszczotliwiej zwana Balbinką napojona i świeżo podkuta. Mogła się ścigać nawet z najlepszymi rumakami, co tu dużo mówić, Balbina również odwiedzała swoją rodzinną ziemię. O koniach z Redanii nie można było powiedzieć nic złego, może tylko tyle że były zbyt wierne, o ile można było być wiernym zbyt bardzo. Spięta potrafiła błyskawicznie odskoczyć pościgowi co w czasie podróży nie raz Radost musiał robić. A on sam nie wiedział ile posłał bełtów w kierunku zbójców, a ile razy musiał mieczem sieknąć przez czerep. Raz nawet był prawie pewien że skończy się jego życie kiedy został zwalony z konia, lecz Balbina nie uciekła i kopnęła napastnika w twarz tak mocno, że aż mózg mu się przez oczodół wycisnął. Reszta drogi minęła spokojniej. W wiosce przed Tretogorem zapłacił wioskowemu kowalowi za wyklepanie pancerza, a że klientów miewał mało i najczęściej podkuwał konie i kuł grabki czy motyki, policzył sobie za taką usługę stanowczo za mało. Radost był nawet w stanie pomyśleć że ma szczęście, niestety tylko do przekroczenia bramy stolicy. Mówią że nieszczęścia chodzą porami, ale Alessandra była więcej warta niż takich nieszczęść par sześć. Balbina zawsze była w gorącej wodzie kąpana, ale nigdy nie sądził że pierwsza pobiegnie szukać zaczepki.

Alessandrę poznał dobre kilka lat wcześniej, kiedy to kierowany listem gończym jakiś łowca głów ładnie go postrzępił. Mimo zaskoczenia, niezłej zasadzki i wybitnych umiejętności tamtego, to Radost opuścił pole walki o własnych siłach, które skończyły mu się pięć minut później. Co się z nim działo w tamtym czasie, nie wiedział, ale obudził się nad brzegiem Pontaru w niewielkim obozowisku Alessandy. Czekała tam na dostawę którą miała przekazać zbuntowanym elfom, ale owa nigdy nie dotarła i chyba z nudów kurowała Radosta. Ów nuda potem okazała się tylko ślepą chęcią zysku i goliła z orenów Radosta, dopóki ten nie stanął na nogach o własnych siłach. Obozowisko opuścił w nocy, kiedy Alessandra spała. Zamiast mieszka orenów którego się pewnie spodziewała, zostawił jej tylko śliczny liścik pożegnalny. Jej minę oraz wściekłość Radost zawsze chciał zobaczyć, choć nie sądził że stanie się to tu, w Tretogorze. Długo nie musiał czekać aż ta zacznie się domagać swojego ekwiwalentu.

* * *

Alessadra zmrużyła oczy widząc Radosta i tę jego szkapę… Koń nic się nie zmienił. Znowu chciał ją zabić, a jego właściciel najwyraźniej nic nie miał zamiaru z tym zrobić. Zrozumiałe, w końcu był jej winien pewną sumkę.
- Uciekłeś mi z długiem, a teraz chcesz mnie jeszcze uszkodzić, abyś nie musiał go spłacać?
Radost właśnie znienawidził swojej szkapy Balbiny jeszcze bardziej. Ciągnęła do Alessandy jak mucha do gnoju i zawsze miała ochotę jej zrobić krzywdę. Dlaczego, to już tylko szkapa wiedziała. W sumie to Balbina nienawidziła każdej kobiety kręcącej się wokół Radosta. Tak jak w robieniu krzywdy nie widział problemu, tak tego ciągnięcia nie rozumiał. Szkapa nie przepuszczała okazji do potyczek tak, jakby była rozumna niczym człowiek, a nie zwykłym i głupim koniem. Wierniejszym od psa, radańskim koniem.
- Ej, to nie moja wina że ten koń Cię tak kocha. Nie słuchała się jak ściągłem ją lejcami, tak Cię szanuje. I nie mam żadnego długu, ściągnęłaś ze mnie wystarczająco dużo. Prorok Lebioda nie był by z Ciebie zadowolony, Alessandro. A tym bardziej Biała Róża. - w tym czasie Balbina z trzy lub cztery razy spróbowała ugryźć Alessandre.
- Chyba sobie żartujesz. - kobieta odsunęła się trochę od nieznośnego konia. – Te grosze, które mi zostawiłeś? Miałeś mi dać więcej, tylko nawiałeś na tym swoim kucyku. A co do Róży… Ja nie mam takiego dofinansowania jak oni - parsknęła. – Mam nadzieję, że masz moje zadośćuczynienie.
- Zadośćuczynie? - powtórzył z kpiną w głosie – Pytanie powinno brzmieć, gdzie są pieniądze które mi zabrałaś wykorzystując to że byłem ranny?
- Nie marudź. Te pieniądze były w tamtej chwili potrzebne, niewdzięczniku, ale chyba ci mówiłam, że będziesz musiał mi oddać za mój stracony zarobek? I o to się teraz upominam.
- Ha. Ha. Ha. - zszedł z konia, zbroja zabrzęczała, Balbinę trzymał krótko za wodze – Ty nie żartujesz, prawda? Ty dopominasz się pieniędzy za swój wątpliwy zarobek? Masz, łap. - wyciągnął z sakiewki orena i rzucił jej pod nogi. – A teraz wybacz, ale dorośli idą pracować. - pociągnął konia i ruszył w górę ulicy.
Alessa pochwyciła orena i pognała za Radostem, aby się z nim zrównać.
- ZŁODZIEJ! Co TO ma być?! - rzuciła monetą w mężczyznę. – To ma być wdzięczność?! Mogłam cię tam zostawić! Ale nieee, postanowiłam być altruistką, a co otrzymałam w zamian? Kpinę!
Jak on nienawidził kobiet innych niż kurtyzany, mieliły tym jęzorem i nie docierało do nich to, co mówił albo mówili inni. Oren uderzyła w metalową część pancerza, z brzękiem odbił się i poturlał po nierównej drodze w dół ulicy. Jakieś biedne kmiotki pognały za nim prześcigając się w tym kto pierwszy pochwyci monetę.
- Wiesz co, zapłacę Ci jak mi pomożesz. Z tego co pamiętam, masz znajomości wśród przestępców. Chwaliłaś się nimi przy ognisku. Dam Ci całe sto orenów, jak dowiesz się kto zabił Sobola i co stało się z jego żoną. Sobol był tutejszym szefem przestępczego półświatka. Jak to zrobisz dość szybko, dorzucę Ci górką jeszcze pięćdziesiąt monet. To jest czysta umowa, a nie jakieś wyssane z palca żądania.
Kobieta spojrzała nieufnie na Radosta. Z jednej strony kusił zarobek, z drugiej było tu kilka niepewnych. Lubiła ryzykować, ale jeżeli mogła, to lubiła także wiedzieć coś więcej o tym, w co tak naprawdę się pcha.
- Czemu cię to interesuje? - zapytała. – Ten Sobol był twoim ukrytym kochankiem? Czy może chodzi o jego żonę? - przymrużyła oczy. – W co ty chcesz, abym się władowała? Tam pewnie jest wojna.
Łupnął na nią okiem, tym które przez okalające je blizny wyglądało jak wilkołacze albo innego czarta. Balbina również nie patrzyła na Aleesandrę z czułością.
- Chodzi o jego żonę. Czy żyje, kto ją przetrzymuje. Wystarczą mi te dwie informacje, póki co. A skoro tam jest wojna, to sobie na niej możesz tylko dorobić. Na pewno będą potrzebować tak obeznanych z rzemiosłem rączek jak twoje.
- To co, mogę im załatwić broń, bo to żadna trudność. - pokręciła oczami. – Ale to w sumie już nie twoja sprawa. Ty co zamierzasz robić w tym czasie? Udawać przed kurtyzanami, że to się jeszcze do czegoś nadaje?
- Najpierw znajdę w tym popieprzonym mieście stajnie miejskie i zapewnię Balbinie dach nad głową, potem udam się do karczmy “Lis i Wilk”, zjem i wynajmę pokój. I poczekam tam na Ciebie.
- “Lis i Wilk”, jasne. Tylko nie zapij się tak i nie wydaj ostatniego orena. Musisz mi móc zapłacić i mnie nie interesuje jak. Najwyżej sprzedasz swoją zbroję i szkapę, bo ja ci nie daruję.
- Spokojnie. Zostawię trochę miodu dla Ciebie i kawałek zagrzanego łóżka. A teraz masz chyba robotę do wykonanie, nie prawdaż? Słońce wisi jeszcze wysoko, powinnaś się czegoś dowiedzieć do wieczora.
- Zrobię, co będę mogła - stwierdziła Alessa. – Nie daj się okraść. - po tych słowach skręciła w jedną z bocznych uliczek i zniknęła Radostowi z oczu.
On sam skierował się do miejskich stajni. Były prawie puste, a stajenny prawie zaczął całować go po nogach kiedy dał mu pięć orenów. Wiedział że za takie pieniądze Balbina będzie miała tu życie jak w Novigradzie, a i on miał zamiar tu wpadać od czasu do czasu. Jak to mówią, o swój środek transportu trzeba dbać. A potem stanął przed drzwiami do „Lisa i Wilka”. Nie oglądając się wszedł do środka.

Zell 02-09-2014 01:06

Życie było ciężkie, chociaż to żadna mądrość życiowa, a zwykły frazes.
Jak cię zaraza z nóg nie zwali, to ludzie się tobą na swój okrutny sposób zajmą. Jeżeli nie bandyci to kurewskie podatki. Człowiek nie wie, co woli, taki wielki wybór w tym świecie panuje. Trzeba sobie radzić, chociaż nie zawsze z litery prawa, która prowadzona jest ręką dwulatka. Właśnie taką drogą postanowiła iść Alessandra. Czemu nie, skoro omija się nieprzyjemności urzędowe, a tak jest bardziej opłacalnie i łatwiej?
Ale o tym za chwilę.

Alessa urodziła się w niewielkiej wsi niedaleko Cidaris, którą z nieznanego kobiecie powodu ochrzczono dzielnym tytułem Pasieka, chociaż pszczół tam nie mieli. Jedynie trutnie się ostały i całymi dniami przesiadywały w gospodach rozpijając z trudem zarobione pieniądze rodziny lub tracąc oren po orenie w grach hazardowych. Życie we wsi porażało zmysły swoją nudą i śmierdziało jak zastane zbyt długo na słońcu mięso.
Niby nie układało się tragicznie, do momentu, gdy zima zabrała matkę, a śmierć matki zabrała ojca, który w rozpaczy postanowił najwyraźniej odciąć zupełnie pozostawiając dziewczynę ze starszym o kilka lat bratem… ale nie wyszło jej to na złe. Cyrus, bo tak się brat nazywał, był zaradny i potrafił wykorzystać sytuację na swoją korzyść. Oczywiście właściciele sadów i warzywników dość szybko przestali być zachwyceni jego zaradnością, a Cyrusowi nie widziało się zacząć trudnić czymś zwyczajnym, o nie! Szybko sprzedał chałupę i ciągnąć za sobą siostrę (za co, jak twierdził, powinna być mu dozgonnie wdzięczna) i przeniósł się do Cidarius.
A tam… Tam zaczęło się życie.

Szaleństwo się rozpoczęło. Kradzieże, zabawy młodych, a co najważniejsze- przemyt. Cyrus wciągnął już starszą Alessandrę w ten proceder, chociaż bynajmniej nie zrobił tego na siłę. Znudzona dziewczyna z entuzjazmem złapała się tego zajęcia, którym żyje do dziś, tyle że… Już bez swojej oryginalnej grupy i brata. Czy żyli? Jeżeli nikt się nie wygadał o tych Wiewiórkach...
Ludzie to straszne psy i suki, a Alessandra zaliczała się do tej drugiej grupy, szczególnie jeżeli zaszło się jej za skórę.

Pozostało jej samotnie poszukiwać grup, do których mogła się czasowo przyłączyć, jak i na własną rękę próbować coś skołować dla odpowiednich osób. Nie szło źle, chociaż kobieta przemieszczała się dość często mając przed oczami możliwość, że brat się wydostanie i przyjdzie zrobić coś więcej, niż tylko złoić skórę niegrzecznej siostrzyczce…
Bywały jednak i gorsze chwile.
Czasami nie udało się pod kogokolwiek podczepić, czasami nie dało się czegoś załatwić. Zdarza się, ale i tak trzeba sobie umieć poradzić i z chudymi latami, a Alessa była w tym dobra. W końcu zawsze udawało jej się spaść na cztery łapy… a kiedy widziała okazję… chwytała ją.
Tak też było w momencie, w którym znalazła Radosta.
Czy zatrzymałaby się przy zwykłym wieśniaku? Na pewno nie, jeżeli nie miałby odpowiedniej ilości orenów przy sobie. I tak była znudzona oczekiwaniem na dostawę dla elfów, która ku jej irytacji się nie zjawiała (a przecież rozczarowany klient to jednorazowy klient), więc zaciągnęła Radosta do swojego obozu i tak zaczęła go kurować. Oczywiście miało to swoje niezaprzeczalne plusy, chociaż tym razem nie seksualne. Radost miał oreny i im dłużej się leczył, tym dłużej ona miała napływ pieniądza, co bardzo, ale to bardzo jej się podobało. Zaznaczyła też, że po wszystkim chce od niego jeszcze 250 orenów za “stracony zarobek w czasie jego kuracji. Radost jednak najwyraźniej nie miał zamiaru zapłacić nawet połówki monety więcej. Uciekł bez uiszczenia zapłaty, co straszliwie rozjuszyło kobietę. Nie dość, że musiała znosić jego, to jeszcze tę jego wredną, osiodłaną kochanicę. Ten typ chyba tylko takie może mieć, którym jest w stanie włożyć w pysk wędzidło.

Po tej klęsce zaczęła się rozglądać za dalszymi możliwościami zarobku w swoim fachu i udało jej się zaciągnąć do kolejnej grupy przemytniczej. Na szczęście żadna fama jej występku przeciw pierwszej grupie nie dotarła do ich uszu, bo wtedy mogłoby być nieciekawie. Alessandra robiła to, co lubiła i to, co dawało jej zysk.
Jednak tym razem miał się los ironicznie od niej odwrócić.
Alessa nigdy nie była znana ze szczególnej subordynacji, a była za to z ciętego języka. Podpadła zastępcy szefa, Avinowi, który nie znosił, kiedy podważano jego autorytet… i to wielokrotnie. Kilka razy oberwało mu się od szefa przez podwładną, co tylko dolało oliwy do ognia. Czy to, że nie miała zamiaru mu się oddać miało także swój wpływ- nie była pewna.
Została wysłana z przesyłką, połowicznie opłaconą, do klienta. Niestety, w przesyłce nie było nawet połowy zamówienia. Wściekły klient i jego ochroniarze postanowili rozładować złe emocje na jedynej osobie, która była blisko odpowiedzialnych- Alessie.
Męczyli ją dłuższy czas wprowadzając w życie własne, wymyślone na poczekaniu tortury, ale kobieta nie była w stanie im powiedzieć, gdzie się podziała reszta zamówienia. W końcu znudzili się nią, ale nie chcieli dać jej po prostu odejść. Postanowili urządzić sobie polowanie. Dali Alessandrze trochę czasu przewagi i kazali uciekać, a oni będą próbowali ją zabić.
Mimo obrażeń uciekała. Uciekała goniona przez śmierć. Uciekała, aż nie padła zmęczona i obolała poprzysięgając zemstę na Avinie.

* * *

Spotkanie Radosta było… Nieoczekiwane. Oczywiście ten łajdak na tej swojej szkapie nie miał zamiaru wypłacić należnej jej szumy, chociaż zaoferował coś innego. Robótka wydawała się prosta, a zarobek niezgorszy, więc Alessandra zgodziła się na to. Inna sprawa, że i tak nie miała zamiaru przestać dopominać się o pieniądze w ramach zadośćuczynienia za opiekę nad mężczyzną, o nie! Jeszcze Radost zobaczy…

Kobieta skierowała się w stronę taniej karczmy, jednej z tych, które przyciągały element. Tam najłatwiej było zasięgnąć języka, szczególnie jeżeli rozmówcy postawiło się coś, co może wśród przodków miało porządny alkohol. Miała zamiar pytać o tego Sobola pod pozorem wybadania czy warto tutaj się zaciągać do różnych grup i robótek. W końcu większe przetasowania na arenie nie mogły obejść bez echa, prawda? O jego żonę można by zapytać mimochodem, jako ciekawostkę czy miał on jakąś rodzinę i czy ją też wybili.
Pozostawała także sprawa Avina… Wiedziała, że ten suczysyn dotarł do miasta, tylko… jak go znaleźć? Będzie musiała rozejrzeć się także po grupach przemytniczych, może wciąż podróżował z tą samą?

Rodriguez 07-09-2014 19:14

Radost


Gospoda „Lis i wilk” zajmowała honorowe miejsce na końcu małej uliczki, wtulona między inne budynki, jak gdyby właściciel celowo chciał ją ukryć przed wzrokiem przechodniów. I ktoś niewtajemniczony nawet nie dostrzegłby w tym przybytku oberży, gdyby nie nadgryziony zębem czasu, wytarty od niezliczonych ulew i wichur szyld. Przedstawiał on coś, co przy dobrych chęciach można by wziąć za krowę i niedźwiedzia, ścigających się nawzajem na planie kręgu.
Mijając próg, potrąciłeś barkiem jakiegoś mężczyznę, wychodzącego akurat na zewnątrz. Nie zdążyłeś mu się zbyt dobrze przyjrzeć, gdyż bez chwili zwłoki oddalił się w sobie tylko znanym kierunku. Jedyne, co zdążyłeś dostrzec, nim skrył głowę pod kapturem, to brak lewego oka, w miejscu którego została tylko poprzecinana bliznami, zrogowaciała skóra.
Wewnątrz było, o dziwo, zupełnie pusto, nawet jak na tak wczesną porę dnia. Żadnych tułaczy, wydrwigroszy, kurtyzan, hazardzistów, nie mówiąc już o gospodyni pucującej czyste kufle brudną szmatą. Nawet bury kocur, drzemiący zazwyczaj na zapiecku, przepadł bez śladu. Dałbyś przy tym głowę, że wchodząc do środka widziałeś dym ulatniający się z komina karczmy. Mimo to zajazd wydawał się zupełnie opuszczony. Jeśli jednak nawet tak było, to od stosunkowo niedawna. Na krzesłach i ławach nie zdążył nawet osiąść kurz, powietrze zaś wciąż przesiąknięte było wonią jadła, wymiocin i ludzkiego potu, jakże charakterystycznego dla tego typu przybytków.


Alessa


Alessie chwilowo nie dane było dotrzeć do miejsca przeznaczenia.
Port rzeczny i jego okolica cieszyły się złą sławą w całym Tretogorze. Za dnia spory handlowe toczyli tam kupcy i rzemieślnicy, nocą zaś paserzy, ludokrajcy i wszelkie indywidua, których nie chciałoby się spotkać w trakcie samotnego, nocnego spaceru. Choć, co tu ukrywać - w przylegających do portu uliczkach i w świetle dnia można było wpaść komuś pod nóż.
Tak też najwyraźniej stało się ze starszym mężczyzną, którego dostrzegła w jednym z mijanych zaułków. Siwy, postawny, odziany raczej skromnie. Pierścienie na palcach zdradzały jednak wysokie pochodzenie. A przynajmniej sugerować mogły, że nieszczęśnik kabzy sianem nie wypychał.
Nieznajomy leżał na ziemi, masując obolałą skroń. Obok niego dogorywały dwa świeże trupy – prawdopodobnie ochroniarze. Mężczyzna gorączkowo perorował coś swoim adwersarzom – czterem oprychom napawającym się przewagą nad bezbronną ofiarą. Oprócz nich w zaułku był jeszcze mniej więcej dziesięcioletni chłopak (odzienie wskazywałoby raczej na sługę niż szlachcica, czy nawet mieszczanina), zasłaniający starca, niczym ojca, własną piersią. W jego oczach nie było widać śladu strachu.
Rzezimieszki, ponaglane przez ich herszta – największego i najlepiej wyekwipowanego – nie były jednak zainteresowane żadnymi dywagacjami. Złośliwe uśmiechy na ich twarzach szybko zmieniły się w zacięte, zdeterminowane grymasy. Jeden z nich sięgnął po zębaty puginał i postąpił parę kroków ku starcowi i młokosowi. Nikt nie dostrzegał skrytej w cieniu Alessandry, przyglądającej się z uwagą całej sytuacji...

SWAT 09-09-2014 21:02

Coś podpowiadało Radostowi że związek z brakiem ludzi w karczmie jest związany z kolesiem który mijał go w drzwiach, ale nie był z ludzi którzy biegną za kimś z tak błahego powodu. Równie dobrze mógł się mylić, a brak ludzi spowodowany był jakimś festynem na rynku na który śpiesznie pobiegli. On za festynami nie przepadał, chyba że kamieniowano, krzyżowano lub wieszano jakiś ludzi. To zawsze bawiło tak spaczone umysły jak ten Radosta, nie za darmo zyskał przydomek Krwawy.

Pierwsze swoje kroki zrobił po głównej izbie w poszukiwaniu jakiś śladów ludzi. Miał również w planach przeszukać kuchnię, magazyn i alkierze. Gdzieś musiał tu ktoś być lub chociaż ciała. Na koniec zostawił sobie piwnicę i piętra wyżej gdzie mieściły się pokoje. W razie znalezienia trupów miał zamiar ukradkiem wymknąć się z oberży, nie miał w zwyczaju brać na siebie winy za czyny innych. Chyba że straż będzie pierwsza… Na razie nie chciał się przejmować na zapas.

-Halo! Jest tu kto!

Zell 10-09-2014 23:55

Jak pech to pech. Jak nie straż to męty. Po prostu iść się i zapić, mniej cackania się z tym wszystkim, ale... Te Radostowe oreny...

Alessa rozważała przez chwilę swoje opcje. Mogła zakrzyknąć z cieni, zniżając głos, udając straż miejską... jeżeli ta miała jakiekolwiek poważanie w mieście, a szczególnie w tym miejscu. Mogła też zignorować sytuację i odjeść, ale wysoko urodzeni potrafią być wdzięczni, a to... kusiło. Bardzo, bardzo kusiło. Została więc trzecia opcja.
Przemytniczka zaczaiła się za hersztem zbirów. Żaden z niego rycerz więc ciężkiej zbroi nie miał. Cicho dobyła broni i zaatakowała rzezimieszka od tyłu celując w odsłoniętą szyję. Nie miała zamiaru stawać do boju z nimi wszystkimi, więc po ataku miała ochotę się zmyć...

Ten plan miał proste zadanie. Wyeliminować przywódcę, a wtedy mogły się różne rzeczy zdarzyć... od chaosu wśród zbirów poczynając. Oczywiście drugą wielce prawdopodobną możliwością było to, że pogonią za nią, ale... Alessa miała już pewne doświadczenie w uciekaniu, które mogło się jej przydać teraz. Jeżeli zaatakowany będzie miał rozum- ucieknie, jak tylko zobaczy okazję, a jeśli ona wykaże się szybkim działaniem, to może zdąży go odnaleźć, zanim ten oddali się zbyt bardzo, żeby nie móc ściągnąć od niego... rekompensatę.

Gdzieś przed oczami Alessy błyszczało złoto...
Bo ten plan przecież musiał się powieść!


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:17.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172