Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-08-2014, 22:29   #1
 
Rodriguez's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputację
[Wiedźmin] Dies Irae

Rozdział I - Lis i wilk



Miesiąc wcześniej...



Chłodne ukąszenia wiatru.
Miarowy tętent kopyt.
Okrutny swąd zwietrzałego potu i wymiocin.
Sorel powoli tracił rachubę czasu, nie wspominając już o orientacji w terenie. Nie mogli jednak jeszcze opuścić terytorium Redanii. Tego był pewien. Nie dalej bowiem jak parę godzin temu wyjechali z Drakenborgu.
Sytuacja dosłownie żywcem wyjęta z pieśni trubadura, pomyślał, uśmiechając się cierpko. Oto on, łotr, szpieg, najemny zabójca, owiany złą sławą awanturnik, zostaje w ostatniej chwili dosłownie wyciągnięty spod stryczka przez nieznanych zbawców. Nie miał pojęcia, czym zasłużył sobie na ułaskawienie. Nie ma co się okłamywać – do poczciwego chłopiny, żyjącego w zgodzie z naukami proroka Lebiody było mu daleko. Bardziej niż daleko. Sorel zasłużył na śmierć i to po wielokroć. Zdążył się już nawet pogodzić ze swoim losem, dzieląc przez wiele miesięcy wspólną celę z innymi „Wesołkami”. Miał mnóstwo czasu na przemyślenia, na dokonanie rachunku sumienia. Na przeżywanie od nowa tych samych błędów i bezowocne gdybanie. Znał ryzyko towarzyszące swojej profesji. Wkrótce jednak miał nadzieję dowiedzieć się, co czeka go dalej. Ręka królewny i połowa królestwa? A może nóż pod żebra od kogoś, komu naraził się przez ostatnie lata? Zamieszanie wokół mogło sugerować, że jego eskorta szykuje się na popas. Królewna czy kosa, Sorel? Co za różnica..
Wzdrygnął się instynktownie, kiedy ściągnięto go z kulbaki. Ktoś brutalnie zerwał mu worek z głowy. Dzień należał do pochmurnych, mimo to Sorel zmrużył jedyne sprawne oko, przyzwyczajone raczej do półmroku zatęchłego lochu niż światła dnia. Źrenica zwężyła się do wąskiej szparki, przepuszczając niezbędne minimum światła.
Jesień powoli ustępowała miejsca zimie, mimo stosunkowo wczesnej pory. Białe zimno, pomyślał, przypominając sobie słowa starożytnej przepowiedni, wpatrzony w pojedyncze płatki śniegu, nieśmiało jakby wirujące w chłodnym, październikowym powietrzu. Rozejrzał się wokół, pragnąc lepiej rozeznać się w nowej sytuacji. Polana, na której się zatrzymali, roiła się od zbrojnych. Razem z jego dozorcami było ich co najmniej tuzin. Komenderował nimi posępny, brodaty mężczyzna, okutany ciasno podróżną peleryną. Wyglądało też na to, że Sorel nie był jedyną skrępowaną powrozem osobą w zasięgu wzroku. Mało tego – pozostali trzej jegomoście, znajdujący się bądź co bądź w identycznej jak on sytuacji, również byli wiedźminami.




Ki czort, pomyślał gorączkowo, przyglądając się każdemu z osobna, starając się rozwikłać zagadkę stojącą za swoim obecnym położeniem. Rozmasował odruchowo nadgarstki, kiedy jeden ze zbrojnych, ospowaty osiłek, rozciął sznur krępujący mu dłonie. Najmita podchodził po kolei do każdego z wiedźminów, powtarzając swój mały rytuał.
Pierwszy z mutantów był mu zupełnie obcy, zreflektował się Sorel, przyglądając się z uwagą krótko przystrzyżonemu, starszemu wiedźminowi, z twarzą przywodzącą na myśl pysk wściekłej leukroty, przyozdobioną w dodatku imponującą kolekcją blizn. Nieznajomy nie zaszczycił go niczym więcej, niż przelotnym, znudzonym spojrzeniem. Wyglądał na równie zdezorientowanego, co Sorel.
Kolejny z więźniów, którego początkowo wziął za mężczyznę, okazał się ogoloną na łyso kobietą. Wiedźmin słyszał o zwyczaju hołdowanym parę lat temu, głównie na południu, w Temerii, wedle którego niewiasty spółkujące z nilfgaardzkim najeźdźcą karano właśnie w ten sposób – ścinając im włosy przy samej skórze głowy i wystawiając na publiczne pośmiewisko, by wszem i wobec dać świadectwo hańby „wyuzdanych, zdradzieckich kurew”. Czy obecna tu kobieta była kurwą, czy zdrajczynią, tego Sorel nie wiedział. Mimo to wiedźminka wydawała mu się dziwnie znajoma...
Jego rozważania przerwało niespodziewane zamieszanie parę kroków dalej. To ostatni z wiedźminów, rosły jak dąb rębajło, postanowił skorzystać z okazji i – nie czekając na żadne wyjaśnienia – dosłownie wyrąbać sobie drogę ku wolności. Jego pierwszą ofiarą był ów ospowaty najemnik, rozcinacz powrozów, któremu olbrzym bez trudu złamał kark. Szkliste oczy na zastygłej w zdziwieniu twarzy przyglądały się beznamiętnie, jak waligóra robi użytek z jego noża, wbijając ostrze pod pachę jednemu ze strażników i zasłaniając się jego ciałem przed wymierzonym w siebie arbalestem. Kiedy bełt zadudnił o skórznię opinającą ciało trupa, wiedźmin szarpnął za nóż i cisnął nim w stronę strzelca. Trafił prosto w gardło. Mimo słusznej postury poruszał się jak żbik, klucząc, zwodząc, unikając i pozbawiając życia kolejnych żołnierzy. Kiedy biegł w stronę brodacza-dowódcy, ściskając w dłoni zdobyczny falcjon, za jego plecami rozciągała się już krwawa ścieżka złożona z czterech trupów.
Jego przeciwnik ze stoickim spokojem wyciągnął ku wiedźminowi otwartą dłoń, jakby w geście nakazującym mordercy zatrzymać się. Sorel domyślił się, co się teraz stanie, nim jeszcze spomiędzy rozcapierzonych palców maga wystrzeliła jaskrawa, magiczna sieć, która ułamek sekundy później opinała już ciało powalonego na ziemię uciekiniera. Materiał, z którego była wykonana, zdawał się być tak delikatny, jakby sieć była dosłownie utkana z babiego lata, czy promieni słońca. Mimo to nie chciał ustąpić nawet pod ogromną siłą mięśni pokonanego. Sorel zauważył, że w miejscu, gdzie magiczne nitki stykały się ze skórą lub odzieniem szarpiącego się więźnia, zaczęły ulatniać się drobne smużki dymu.
- Na twoim miejscu przestałbym się miotać, Dermot – rzucił chłodno brodaty mężczyzna – jeśli dalej będziesz wił się jak piskorz, konstrikt potnie cię na kawałki. Chyba że aż tak bardzo chcesz zaoszczędzić nam trudu odwiezienia cię do rynsztoka, z którego cię wyciągnąłem?
Skrępowany wiedźmin parsknął gniewnie, wlepiając w czarodzieja takie spojrzenie, jakby ten na jego oczach mordował jego najbliższą rodzinę. Roztropnie zaprzestał jednak dalszego oporu. Zaalarmowani niespodziewanym atakiem strażnicy wymierzyli w pozostałych mutantów groty bełtów, ostrza mieczy i rohatyn. Niespokojne zachowanie starszego wiedźmina, najwyraźniej błędnie odczytane jako zapowiedź dalszego ciągu krwawej łaźni, kosztowało go kuksaniec rękojeścią miecza. Siwowłosy padł na kolana. Zaklął szpetnie, rozmasowując obolały kark.
- Chyba nie po to kłopotałeś się szukaniem nas po wykrotach, by teraz ubić jak psy na tym odludziu? - zapytał ktoś przytomnie. Głos należał do ostrzyżonej kobiety. Sorel, gdy go usłyszał, był już absolutnie pewien, że gdzieś ją wcześniej spotkał.
- Punkt dla ciebie, moja droga – odparł mag – zauważ jednak, że to nie ja uciekłem się do rękoczynów, nie trwoniąc czasu na wysłuchanie, co mam wam do powiedzenia.
Krępująca cisza, kontrapunktowana przez ponure zawodzenie wiatru została przerwana dopiero po dłuższej chwili. Ponownie głos zabrał brodaty, najwyraźniej nie spodziewając się, by ktoś śmiał mu przerywać bądź wchodzić w dalsze dyskusje po wcześniejszej demonstracji siły.
- Z pewnością interesuje was, sprzedajni zdrajcy, maruderzy, szubienicznicy, co tak parszywa kompania robi w jednym miejscu? - kiedy mówił, jego rudy zarost zdawał się lśnić w słabych promieniach słońca, jakby był wykuty w najprawdziwszej miedzi
- Niektórych z was zgarnąłem wprost z traktu, innych oswobodziłem w ostatniej chwili z czułego uścisku szubienicy – Sorelowi nie umknęło wymowne spojrzenie w jego kierunku – Z pewnością nie bez kozery znaleźliście się w miejscach, w których was zastałem. Wiedzcie jednak, że to już koniec ucieczek i ukrywania się przed każącą ręką sprawiedliwości. Od tej chwili jesteście wolni – podsumował, ku zdumieniu wszystkich czworga wiedźminów.
To niemożliwe, pomyślał Sorel. Musi w tym tkwić jakiś haczyk. Sprowadził nas tu z konkretnego powodu. Nie wygląda na altruistycznego dobroczyńcę.
Czarodziej, jakby czytając w jego myślach, odpowiedział na niezadane pytanie.
- Oczywiście nie ocaliłem was bezinteresownie. Gdyby to ode mnie zależało, moglibyście gnić w ciasnych klatkach i rynsztokach aż po kres czasów – mówiąc to pochylił się nad wciąż skrępowanym Dermotem, przyglądając mu się z pogardą. Wyprostował się po chwili, jednocześnie odpychając wiedźmina podkutym buciorem, jakby był workiem ziemniaków, nie mutantem od dziecka szkolonym w sztuce zabijania.
- Sęk w tym, że mój mocodawca ma wobec was nieco inne plany. Nim wasze parszywe dupska zostaną ułaskawione, czeka na was ostatnie zadanie...
Sorel dopiero teraz dostrzegł skrytą do tej pory za plecami maga drobną, niepozorną postać. Kobieta postąpiła nieśmiało parę kroków do przodu, jakby wypowiedziane przez mężczyznę zdanie w jakiś zawoalowany sposób odnosiło się bezpośrednio do niej. Stojący najbliżej niej zbrojni odsunęli się, schodząc jej z drogi - nie do końca wiadomo, czy z szacunku, czy może obawy. Wiedźmin łamał sobie głowę nad tym, co ta blada, wychudzona niewiasta, zupełnie zwykła, szara, nijaka i niepasująca do tego jakże barwnego towarzystwa, robiła w tym zapomnianym przez bogów miejscu. Jaka była jej rola w tej szaradzie? I co on miał z tym wszystkim wspólnego?
Odpowiedź miała nadejść rychlej, niż się spodziewał.





* * *


Tretogor, stolica Redanii – 13 XI 1272 roku Rachuby Północy (obecnie)




Życie na Północy biegło swoim rytmem – nie najlepiej, innym słowy. Choć można było przywyknąć.
Nordlingowie powoli dźwigali się po kataklizmie, jaki spadł na kontynent przed czterema laty pod postacią śmiertelnie niebezpiecznej zarazy. Strach i zwątpienie na stałe zadomowiły się w ludzkich sercach, bandyci na traktach, głód zaś w sadybach, choć - rzekłby kto bieglejszy w rachunkach - Catriona winna zrównać bilans. A jeśli nie ona, to chociaż potwory czy oszalali z głodu kanibale.
Zimy zdawały się trwać coraz dłużej i doskwierać coraz to srożej, w myśl wróżb mnożących się ostatnio proroków, wieszczących rychły koniec wszechrzeczy. Nie dziwiło więc, że coraz więcej prostaczków, a nawet i światłych, choć obdarzonych zajęczą odwagą plebejuszy, garnęło się pod opiekę urastającego w siłę Kościoła Wiecznego Ognia. A kapłani tegoż poczynali sobie coraz śmielej, rządząc na okolicznych ziemiach niczym udzielni panowie, mieszając ciemnocie w głowach, a nawet grożąc co niektórym, nieprzychylnym nowemu porządkowi możnowładcom, anatemami. Dorzućcie do tego konflikty regionalne, wszechobecne kurewstwo i skurwysyństwo względem bliźniego, a najlepszy obraz owych czasów uzyskacie.
Historia ta rozpoczyna się w Tretogorze, a konkretniej przy wyjątkowo tego dnia zatłoczonej bramie Młyńskiej. Wysokie blanki redańskiego grodu, przyozdobione dodatkowo głowami nieszczęśników, których młody - choć już znany pod przydomkiem Srogi – król uznał za zdrajców korony, rzucały na skupioną w dole gawiedź długi cień. Śnieg przemieszany z deszczem padał z przerwami od paru dni, zmieniając udeptaną ziemię w grząskie błoto. Strażnicy, baczniej przyglądali się, zdawać się mogło, tym, którzy miasto opuszczali, niż do niego wjeżdżali. Swoje jednak do ogólnego nieładu dołożyli, a po minach ich nietęgich widać było, że i mroźny wiatr, i pogoda i ogólny rozgardiasz mocno dają im się we znaki. Nie dziwota więc, że wszędzie gęsto aż było od przekleństw, kuksańców, a i niejeden wyszczekany rzezimieszek dostał zasłużenie po uchu. Przekonała się o tym sama Alessandra, przybyła do Tretogoru w sobie tylko wiadomym celu. Jakiś głupiec nieopatrznie najechał na nią wierzchowcem – o ile wierzchowcem godzi się nazwać łaciatą szkapę, która popchnęła dziewczynę z takim impetem, że ta omal nie wylądowała zadkiem w błocie. Alessa już zbierała się do surowej reprymendy, gdy dostrzegła na grzbiecie chabety znajomą postać. Mało kto mógł bowiem poszczycić się podobnież malowniczymi szramami na i tak nie najgładszej twarzy, co Radost zwany Krwawym. Ścieżki ich skrzyżowały się kiedyś przelotnie, w trakcie awanturniczych żywotów obojga. Los chciał, że zeszły się one ponownie, w stolicy Redanii, Tretogorze, w ponurym cieniu miejskich murów...
 

Ostatnio edytowane przez Rodriguez : 31-08-2014 o 21:27.
Rodriguez jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172