Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2014, 01:00   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[Autorski] Opowieść z Eresdur

Eresdur, czternasty dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.


Okazało się, że nerwowe poruszanie się Leony wcale nie zwiastowało jej nagłego przebudzenia. Kobieta wierciła się jedynie w swym niespokojnym śnie, zapewne ciało wyczuwało zmianę jakiej dokonała kapłanka. Ansley zmieniła kompres na głowie wojowniczki, oraz wlała do jej spierzchniętych ust, kilka kropel naparu.
Blask bladego księżyca wpadał przez okno, którego okiennice zostały otwarte przez kapłankę tego patronatu. Młoda zielarka czuła się zmęczona psychicznie jak i fizycznie. Tak wiele zaczęło dziać się w jej życiu, w jej prostym życiu które dotychczas prowadziła. Niektórzy całe swoje życie oczekują na wielka przygodę, na tajemnice, legendy i prorocze sny. Dopiero później zdają sobie sprawę, jakie jest to męczące i niebezpieczne.
Siedząc na krześle dziewka zobaczyła jeszcze jedną rzecz w pokoju. Słoik w którym pływał znany jej kwiat. Kryształowy Sen krążył po wodzie, a światło rzucane przez oko Lunara skakało po jego niemal przezroczystych liściach. Kapłanka musiała jakoś niezauważenie postawić tutaj roślinkę, nim wyszła. Czyżby to miało oznaczać wolny wybór, o którym mówiła zielarce? Dostęp do jednej z wielu ścieżek?
Właśnie o tym myślała Ansley, gdy jej oczy znowu zamknęły się pod wpływem naturalnego zmęczenia.
Tym razem jednak nie miała koszmarów czy dziwnych snów. Spędziła noc spokojnie, w swych marzeniach widząc jeziora równie szmaragdowe co oczy Lunar.

~*~

Aldursdottir obudziła się z cichym pomrukiem. Bolały ją kości, spanie z tyłkiem na krześle a reszta ciała na łóżku nie należało do przyjemnych. Chociaż to dalej lepsze, niż noce na zimnej ziemi… no może odliczając tą pod jednym kocem z Anzelmem…
Kiedy po kilku chwilach mózg włączył pełne obroty, dziewczyna zdała sobie sprawę, że łóżko jest puste. Leona zniknęła z posłania!
Jednak nie było trzeba obawiać się porwania. Blond włosa wojowniczka, siedziała przy stole, ubrana już w czysty strój.


Brązowy, sznurowany kaftan z ciężkiej skóry, wiązany grubym pasem oraz równie grubo szyta niebieska spódnica okrywały jej wielkie ciało. Był to strój który miał być praktyczny, nie zaś piękny. Wysoko postawiony kołnierz, oraz dopasowane rękawy nie pozostawiały miejsca na biżuterię, zresztą Ansley nie wyobrażała sobie by Pani rycerz miała jej wiele.
Palce kobiety ociekały czerwonym sokiem, które puściły małe pomidorki. Zjadała ona właśnie przed ostatniego, z tych które zostały na jej talerzu. Widać noc pełna magii leczącej wzmogła jej apetyt, bowiem resztki posiłku były jeszcze na stole. Kości po jakimś małym pieczonym ptaszku, resztki sosu, oraz nadgryziona pajda chleba, zanurzona w tłuszczu. Dla prostej zielarki wyglądał oto bardziej niż mała uczta, niżeli śniadanie.
- Widzę, iż wstałaś. – jej głos jak zawsze był szorstki, acz przyjazny. – Nie wiem co jadasz… jesteś malutka więc kazałam ci przynieść coś lżejszego. – dodała wskazując na koszyk pełen pachnącego białego chleba. Obok niego stał talerz z owocami – dominowały tu jabłka, a zaraz obok deska z wonnymi serami i kawałkami wędlin. Widać De Mar nie szczędziła grosza na posiłki.
- Przeniosłabym cie na łóżko gdy wstałam… ale dalej czułam, się osłabiona. –dodała, ruchem oczu wskazując krzesło przy stole. Widać blondynka chciała porozmawiać o zdarzeniach zeszłej nocy.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 29-10-2014, 18:03   #2
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Ansley z uśmiechem spojrzała na talerz wypełniony serami, wędlinami i owocami. To fakt, była drobna, ale skąd przypuszczenie, że nie ma ochoty na pieczeń? Zerknęła ukradkiem na talerz Leony, na którym prezentował się słusznych rozmiarów udziec. Najwyraźniej pani rycerz dopisywał apetyt, co było dobrym znakiem.

Usiadła przy stole i przeciągnęła się, by rozruszać kości. Spała w wyjątkowo niewygodnej pozycji i teraz odczuwała tego skutki. Najchętniej od razu by się rozruszała, jednak pusty żołądek wyraził głośny sprzeciw wobec takiego zamiaru. Z rezygnacją westchnęła i nałożyła sobie po trochę wszystkiego na talerz. Leona podała jej dzbanek. Zielarka nalała do glinianego kubka nieco zawartości, która okazała się być ciepłym mlekiem. Obie przez chwilę jadły w milczeniu.

- Co takiego działo się wczoraj? – przerwała ciszę LeonaPamiętam jak przez mgłę. Zostałam ranna i ty mnie opatrywałaś. A potem słyszałam w komnacie jeszcze jakiś głos. Kobiecy. Czy ktoś z tobą był? – spytała odrywając kawałek bułki.

Ansley przez chwilę milczała. Zastanawiała się co właściwie ma powiedzieć de Mar. Całą prawdę, ryzykując, że kobieta weźmie ją za wariatkę, czy tylko część informacji, nie uwzględniając proroctwa, przeznaczenia i innych niewytłumaczalnych kwestii. Jednak wobec łagodnego acz stanowczego wzroku Leony totalnie się posypała.

- Tak, był ktoś jeszcze. Odwiedziła nas kapłanka boga Lunara, Luhar. Jej modlitwa i dar uzdrawiania sprawiły, że twoje rany zagoiły się tak szybko. Miałaś naprawdę dużo szczęścia, rana wyglądała poważnie. Ogrodzenie, na które upadłaś, przebiło ci jelito… - Ansley zrobiła krótką pauzę pozwalając, by Leona przyswoiła te informacje – Przyszła też po to, aby mnie ostrzec. Miała wizję, w której walczę z Rycerzem Czaszek. Tym, który cię wczoraj pokonał. Eresdur stał w płomieniach, a ja z nim walczyłam… i zginęłam. – upiła łyk mleka, by zdławić kulę, która ścisnęła jej gardło. Leona nadal milczała wpatrując się w zielarkę intensywnie. – Normalnie uznałabym to za głupi sen albo zbieg okoliczności – wtrąciła szybko dziewczyna – Ale po pierwsze, powiedziała to kapłanka. Która, jak sama widziałam, ma ogromną moc i wiedzę. Nie mam więc powodów, by jej nie ufać. A po drugie… od kilku dni mnie także męczą takie wizje – odłożyła kubek i zaplotła na stole ręce jak do modlitwy. Pochyliła się nieco i wbiła wzrok w stół – Kilka dni temu omal nie utonęłam po tym, jak zerwałam z tafli wody zakazany kwiat o magicznych właściwościach. Od tego czasu co noc śni mi się, że Eresdur płonie. A ja lecę na wielkim kocie w stronę bezosobowego zła, które zanosi się śmiechem. Nie widzę tej istoty, ale słyszę jej diaboliczny, ironiczny śmiech. I wtedy się budzę.Ansley spojrzała na Leonę niepewna jej reakcji. Pani rycerz siedziała z rękami założonymi na piersi, a jej brwi były ściągnięte. Najwyraźniej nie uważała jej za wariatkę.

- Czy mówiłaś o tym komuś jeszcze? – pytanie to zaskoczyło zielarkę.

Pokręciła przecząco głową uświadamiając sobie, że nie wróciła na noc do karczmy i że nie ma pojęcia, gdzie teraz przebywa Anzelm.

- Sprawa wygląda poważnie. Zrobimy tak – podjęła wątek de MarPonieważ uratowałaś mi życie, mam wobec ciebie dług wdzięczności. Do tego sama mam na pieńku z Rycerzem Czaszek. Pozwól więc, że połączymy siły. Przyjmij pomoc moją i Yurena. Wspólnie spróbujemy znaleźć rozwiązanie i nie dopuścić, by proroctwo się spełniło. A przede wszystkim – nie mam wyjścia, muszę nauczyć cię walczyć broniąLeona uśmiechnęła się krzepiąco, starając się zażartować.

Ansley nie wiedziała co odpowiedzieć. Jeszcze przed chwilą czuła się zupełnie osamotniona ze swoim problemem, a teraz ta oto kobieta wyciąga do niej pomocną dłoń. Zielarka chwyciła w swe ręce dłoń Leony – nieproporcjonalnie dużą do jej drobnych rąk. Pani rycerz ścisnęła je mocno i krzepiąco.

- Jedz, musisz mieć dużo siły. Inaczej nie uda nam się pokonać tego gnojka.

Po śniadaniu de Mar udała się do karczmy zasięgnąć języka. Rozesłała też listy do znajomych w Ordilionie. Ktoś musiał coś wiedzieć o Rycerzu Czaszek. Należało się spieszyć, nie wiedziała, ile zostało im czasu do wypełnienia przepowiedni. Liczyła się każda godzina.

Ansley w tym czasie wróciła do swojego pokoju. Zastała w nim dość naburmuszonego Lucyfera i kartkę od Anzelma: „Poszedłem załatwiać sprawunki, wrócę wieczorem. Jutro możemy wracać do domu” brzmiała informacja, dość konkretna i oschła nawet jak na kupca.

Dziewczyna przypuszczała, że ma do niej żal. W sumie mu się nie dziwiła – jej zachowanie było co najmniej dwuznaczne, nie mówiąc o znikaniu na noc i niewtajemniczaniu go w ważne sprawy. Czy naprawdę ich relacja jest skazana na porażkę?

- MiauLucyfer pocieszająco otarł się o jej nogę. Ansley drgnęła.

- Masz rację, my też mamy coś do załatwienia – powiedziała i wygrzebała z tobołka babcine zawiniątko. Upewniła się szybko, czy nikt nie ukradł zawartości i wsunęła skrzyneczkę do kieszeni płaszcza.

Było wczesne popołudnie i na targu kręciło się niewiele osób. Większość chłopów pracowała w polu, zbierając ostatnie plony i przygotowując ziemię do zimy. Ansley chodziła między straganami pytając o Lachelle. Kupcy nie byli jednak skorzy do udzielania informacji. Jedni parskali z odrazą i spluwali przez ramię, inni czynili znak krzyża, a jeszcze inni kręcili współczująco głową. Wyglądało na to, że Lachelle nie cieszyła się sympatią mieszkańców. W co też takiego wpakowała ją babcia?

Zielarka w zamyśleniu szła przez miasto aż doszła do jego skraju. Jak ma wypełnić zadanie, skoro nikt nie chce jej pomóc? Intuicja mówiła jej, że kobieta będzie mieszkać poza miastem. Ruszyła więc przez pola i łąki, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia rolników. Wąska ścieżka między łanami prowadziła wprost do lasu. Już miała w niego wejść, kiedy drogę zastąpiła jej dwójka ludzi – mężczyzna i kobieta. Wyglądali na tutejszych.

- Dokąd to? Panienka nie wie, że niebezpiecznie jest włóczyć się samej po lesie? – zagadnęła dziewczyna z drwiącym uśmiechem. Była nieco starsza od Ansley, a jej opalona twarz i spracowane dłonie pozwalały przypuszczać, że ciężko pracowała w polu.

- Szukam Lachelle. Wiecie może, gdzie ją znajdę? – spytała spokojnie. Ku jej zaskoczeniu chłopak wyciągnął zza pleców łuk.



- Czego chcesz od tej wiedźmy? Może sama jesteś czarownicą? – podniósł łuk i naciągnął cięciwę, mierząc w kierunku zielarki.

- Nie, nie jestem czarownicą. To stara znajoma mojej babci. Chcę z nią tylko porozmawiać – postawiła na szczerość dziewczyna. Dwójka napastników spojrzała po sobie i zaniosła się śmiechem.

- Porozmawiać? Mamy w to uwierzyć? Nikt, kto szuka Lachelle nie chce z nią tylko porozmawiać. Lepiej mów prawdę, czego od niej chcesz - dziewczyna ruszyła w stronę Ansley, która zaczęła się już nieco niepokoić. Mocno ścisnęła w kieszeni zawiniątko. Zaczynała żałować, że nie poczekała na Leonę lub Anzelma.

- Dajcie mi spokój, to nie wasza sprawa. A może to was powinnam się obawiać? Napadacie na mnie, straszycie łukiem – czy tak postępują szlachetni ludzie?

- Możesz nic nie mówić, i tak się dowiemy – dziewczyna złapała Ansley za rękę i zaczęła przeszukiwać jej rzeczy. Zielarka próbowała się wyszarpać. Chłopak cały czas mierzył do niej z łuku.

- Przestańcie, bo gorzko pożałujecie! – krzyknęła Ansley szamocząc się bez skutku. Wieśniaczka miała naprawdę mocny uchwyt. Co będzie, jeśli odbiorą jej skrzynkę?

- Zostawcie ją – zagrzmiał zza jej pleców kobiecy głos. – Wynocha mi stąd, bo rzucę na was klątwę. A dobrze wiecie, jak skuteczne są moje zaklęcia.

Ku zaskoczeniu Ansley, napastniczka odskoczyła jak oparzona. Jej kompan opuścił łuk i splunął z odrazą. Wieśniaczka wyjęła spod bluzki medalik z jakimś symbolem i ujęła go w dłoń.

- Jeszcze się policzymy – powiedziała dziewczyna i wykonała dłońmi jakiś gest, mający zapewne na celu odgonienie złych mocy. – Chodź Haddur. Jeszcze się czymś zarazimy. – powiedziała i oboje ruszyli w stronę miasta.

Ansley stała rozdygotana i bała się poruszyć. Kobieta podeszła do niej i objęła ją ramionami. Biło od niej miłe, uspokajające ciepło.



- Już dobrze dziecko, nic ci nie zrobią – powiedziała patrząc w stronę oddalającej się pary.

- Dziękuję – wykrztusiła zielarka i poprawiła rozchełstane ubranie. Spojrzała na kobietę. Wyglądała dość młodo, na jakieś czterdzieści lat. Jej blada twarz otoczona była burzą rudych loków, a niebieskie oczy wyrażały spokój. W postawie miała coś arystokratycznego – z pewnością nie była zwykłą chłopką.

- No to skoro już mnie znalazłaś, to chodźmy do mnie, Ansley – pogłaskała zielarkę po głowie w matczynym geście.

Dziewczyna wybałuszyła oczy ze zdziwienia. To była Lachelle?! Koleżanka babci? Spodziewała się raczej przygarbionej staruszki, z brakującym uzębieniem i wspierającej się laską. Z zaskoczenia nie była w stanie nic powiedzieć. Wiedziała tylko, że kobieta musiała mieć jakąś niesamowita moc, skoro nie tylko zdołała zachować młody wygląd, ale też wiedziała od razu kim jest zielarka. Bez słowa ruszyła za kobietą zastanawiając się, czy po wydarzeniach ostatnich dni coś jeszcze będzie w stanie ją zaskoczyć.
 
Ribesium jest offline  
Stary 30-10-2014, 23:35   #3
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Eresdur, czternasty dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.

Życie jest doprawdy niezwykłe. Potrafi przewrócić się do góry nogami, w zaledwie parę dni. Podstępnie toczy się ustalonym rytmem, przez tygodnie, miesiące, a nawet lata, by potem, gdy już uśpi naszą czujność, wszystko odmienić. Ansley która dotychczas o przygodach, napadach i magii mogła tylko śnić, doznawała tego wszystkiego w bardzo krótki czasie. Odkrywała, że świat pełen jest niespodzianek i dziwów, sekretów o których w książkach nikt nie raczył wspomnieć. Młoda zielarka na własnej skórze doświadczała tego jak trudno jest opuścić gniazdo, by nauczyć się latać. Szansa natomiast była tylko jedna, świat nie tolerował drugich podejść. Każdy dzień był testem, za który dostawało się ocenę, stopnie zaś miały na siebie niezwykły wpływ, każdy nasz czyn warunkował odpowiedź jaką da życie. Było to prawo tak podstawowe, tak banalne w swej prostocie, ze żaden naukowiec nie pomyślał by gdzieś je opisać.
Zimny wiatr, który swymi ostrymi kłami napastował ciało Ansley, był zwiastunem nadciągającej zimy. W tym roku miała on przyjść szybko, a znając Eresdur, będzie jeszcze ostrzejsza niż rok temu. Dziewczyna ciaśniej otuliła się swym podszytym płaszczem, podążając za Lachelle w stronę skraju lasu. Kobieta jednak nie wprowadziła zielarki między drzewa, skręcając tuz przy jego skraju. Dumnie pnące się ku niebu iglaki, stanowiły swoisty mur dla dotkliwego wiatru. Szybkie tempo narzucone przez kobietę, sprawiło że Ansley rozgrzała się lekko. Zadrżała jednak gdy zobaczyła gdzie jest prowadzona.

Dwie kobiety dotarły bowiem do polnej ścieżki, która prowadziła na cmentarz. Mieszkająca na uboczu świata dziewczyna, oczywiście wiedziała, że ludzie umierają i należy się im pochówek. Jednak pierwszy raz w życiu była na cmentarzu, a instynktownie odczuwała ponurą aurę tego miejsca. Śmierć była czymś czego należało unikać, a ostatnie informacje na temat rycerza czaszek, tylko pogłębiły strach przed kostuchą. Ansley nie chciała, by to jej postawiono niebawem krzyż.
Niedaleko drewnianego płotu otaczającego mogiły, na czworakach poruszał się jakiś mężczyzna w łachmanach. Jego ubranie było poszarpane oraz brudne od ziemi, w jednym z butów ziała spora dziura. Dłonie którymi wyrywał z kopczyków chwasty były poznaczone stwardniałymi odciskami oraz starczymi plamami. Ciemnobłękitne żyły były dobrze widoczne na bladej skórze, a siwe przerzedzone włosy, świadczyły o sędziwym wieku jegomościa.


Słysząc nadchodzące dwie kobiety, uniósł on głowę, odruchowo sięgając w stronę leżącej niedaleko łopaty. Widząc Lachelle uśmiechnął się jednak, prezentując jedynie trzy zęby.

- Szybko wróciłaś! –zachrypiał ciężkim głosem, powoli wstając z ziemi, co przychodziło mu z niemałym trudem. Widać było, że stare kolana, maja sporo problemów z utrzymaniem ciała w pionie, a co dopiero z wstawaniem z ziemi.

- Bo i wszystkie sprawunki załatwiłam. To dla Ciebie Bortonie. – dodała, wyciągając z tobołka bochenek chleba, oraz kawał suszonego mięsa.

Mężczyzna uśmiechnął się i skłonił z wdzięcznością, po czym ukrywszy dary w leżącym nieopodal worku, wrócił do pracy, nad grobami.
- To tutejszy grabarz. Bardzo dobra dusza, jednak przez to, że mieszka ze mną ludzie się go boją. –westchnęła smutno kobieta, by wytłumaczyć Ansley sytuację.

Nie trudno było się domyślić kto zajmuję jaki budynek. Chatka stojąca przy cmentarzu była bardzo podobna do tej, w której żyła zielarka z babcią. Niewielka, kryta strzechą, z wydzielonym miejscem dla kur i kogutów. Z tym wyjątkiem, że o lewa ścianę domostwa, opierała się krzywa dobudówka. Jednoizbowa mała klitka, z klekoczącymi drzwiami. Zapewne tam sypiał grabarz.
- A zatem zapraszam. – stwierdziła gospodyni, otwierając przed Ansley drzwi.


Nozdrza zielarki zostały najechane przez tabun znajomych zapachów. Suszone zioła, sproszkowane korzenie, wiszący gdzieś pod ścianą zasuszony majeranek, oraz ostrzejsza won pieprzu. Przez krótką chwile kobieta poczuła się jak w domu.
Jednak tutaj panował większy bałagan. Duży stół zasypany był duża ilością liści różnych roślin, na wpół pokrojonymi korzeniami, oraz wywarami w różnym stopniu fermentacji. Widać, że Lachelle miała sporo roboty, bowiem przyrządzała bardzo dużo różnych maści i nalewek naraz. Ansley rozpoznała na pierwszy rzut oka kilka.
Czerwona maść o gryzącym zapachu, służąca do okładów od poparzeń. Zgniłozielony płyn, którego picie przez kilka nocy przed spoczynkiem, miało uspokoić żołądek i odkazić organizm. Gdzieś na rogu stołu stał malutki zamknięty woskiem słoiczek, gdzie znajdowały się małe czarne kulki. Mieszanka ziołowa, która miała chronić kobiety przed darem w postaci dziecka.
Sporo jednak wywarów i maści pozostawało dziewczynie nieznanych.

- Siadaj, siadaj mamy sporo do obgadania. Zaraz wrzucę drwa do kominka i zrobię ci ciepłej herbaty. Jeżeli chcesz mam też świeżutko zebraną rzepę. –dodała wesoło gospodyni, energicznym, sprężystym krokiem ,ruszając w stronę ułożonego równo drewna. – A ty sio z krzesła, futrzaku przebrzydły! – dodała, jeszcze zamachnąwszy się ręką, na kulkę białej sierści.
Ta mruknęła cicho, po czym rozwinęła się do postaci, przeciągającego się kota. Zwierzątko, dokładnie tak jak Lucyfer, ziewnęło głośno, po czym syknęło obrażone na właścicielkę.


Kocisko było troszkę większe od czarnego pupilka Ansley, a dwukolorowe oczy miały w sobie cos hipnotyzującego. Jego błękitne niczym niebo w wiosenny poranek, drugie zaś zielone jak świeża trawa. Zwierzę machnęło dumnie ogonem, poczym wskoczyło na szczyt szafki z ingrediencjami, by z góry przyjrzeć się gościowi.
- To Asmodeo. –przedstawiła kota Lachell, wkładając do kominka pierwszy kawał drewna.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172