Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2015, 10:58   #11
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Kilka słów, kilka gestów i dotyk. Tyle wystarczało, aby złe dni zamieniły się w dobre, a serce ponownie zaczęło bić w piersi wielkiego Beroninga. Ennaldy uczył się powoli, ale sprawnie. Żaden z niego był mówca, sam się sobie dziwił czasami, że na ludziach się znał w miarę dobrze i pomyłki nie zdarzały się bardzo często. Nie zmieniało to niemożebnie denerwującego go faktu nieswojego samopoczucia przy Beornie. To musiał być, który wysłał go znowu w drogę. Niedługą i nieskomplikowaną. Obiecał, że przed Księżycowym Festiwalem wróci i zabierze nań swoją wybrankę.

Barald śmiał się z niego, kiedy znowu się spotkali.
- Patrz go, ledwie przyobiecał, a już ucieka - zwykł mawiać przy trunku lub treningach, których nie odpuszczał Rathar ani jesienią, ani zimą, ani nie zamierzał wiosną czy latem. Pół żartem, ale i prawdy trochę w słowach przyjaciela było, bo czy to tylko od przybranego ojca swojej kobiety uciekał, czy może także od niej jeszcze wolał pobyć wolnym, przez ten krótki czas, gdy jeszcze mógł?

Co by tu jednakże o nim nie mówić, człowiekiem słownym był i stawił się w terminie, aby razem z Ennaldą udać się na Festiwal. Jak zawsze, gdy na nim bywał, pojawiały się głównie znajome twarze, z którymi można się było pośmiać, powymieniać wieści i rywalizować na wszelkie sposoby. I ten jeden raz Rathar wcale a wcale od tego nie stronił, dumny z tego, że imię jego kojarzy coraz więcej osób lub z tego, że przy jego ramieniu szła piękna, silna kobieta. Może obu tych rzeczy po trosze. Raz jedynie jeden wspomniała, że wygranie jakiejś konkurencji byłoby dobrym prognostykiem. Nie dodała czego, ale przecież wiadomym to było.
Humoru to olbrzymowi nie popsuło. Czym byłoby życie bez wyzwań?
Czas to był niezwykłości, jak rzekł po niespodziewanym spotkaniu Mikkela.
I tylko Eddy unikał jak ognia.


Wyszli na klepisko jak już zamknięto Ludo, dając mu czas na przygotowanie się do zawodów. Ubrani w skórzane, luźno zapięte skórzane kaftany narzucone na koszule i proste spodnie nie nadawali się na bitwę. Zawody to jednak zupełnie co innego. Owijając groty swych włóczni już przyciągnęli kilka ciekawych spojrzeń. Nie trwało długo jak stanęli naprzeciw siebie, w prawicach dzierżąc zabezpieczoną przed zrobieniem poważnej krzywdy broń, a na lewych ramionach mając wsunięte okrągłe, drewniane tarcze. Obaj przyjęli podobne postawy, już od samego początku jakby sugerując, że umiejętności obu mężczyzn stoją na podobnym poziomie.

- Powinienem dostać jedno wolne trafienie, jako, że mi będzie trudniej z tak małym celem jak ty! - Rathar się zaśmiał i odrobinę zniżył środek ciężkości.
Po tym jak Mikkel wyszczerzył się radośnie i zaatakował jako pierwszy, nikt już nie mógł mieć wątpliwości, że obaj nie będą się bawili w podchody. Włócznia ześlizgnęła się po tarczy olbrzyma, ale zanim ten zdążył wyprowadzić kontrę, Dalijczyk sprytnie obrócił drzewce i obił swojego przeciwnika po żebrach. Beorning aż sapnął. Miał okazję do skontrowania, ale cofnęli się obaj. Gra do trzech trafień wymagała za każdym razem osobnego początku.

Tym razem zaszarżował Wszędobylski. Trzy szybkie uderzenia poszły w tarczę i trochę odrzucony w tył syn Thoralda nie zdołał się już zasłonić przed czwartym, które zahaczyło lekko o jego bok, wywołując uśmiech u zdobywającego punkt. Dookoła areny zebrała się mała grupka gapiów i ktoś nawet wydał okrzyk zachęcający do dalszego wysiłku.
- Zawsze żałowałem, że to nie jest jedna z konkurencji - zażartował Rathar i ponownie przystąpił do szturmu.

Nie poszło jak sobie zaplanował. Jeden i drugi cios obiły tarczę, trzeci jednak przeszedł obok, dzięki sprytnemu ruchowi Mikkela, który nachylił się i skręcił tułów w bok razem z włócznią. Wykorzystując impet olbrzyma podciął go drzewcami i pchnął barkiem, wywracając na ziemię i przystawiając broń do piersi. Dwa do jednego zostało okraszone gromkim śmiechem zebranych widzów. Beorning uniósł się szybko i ciągle uśmiechał, ale oczach zapłonęła mu ambicja. Przegrać przed swoimi, z Dalijczykiem?! Nie mógł sobie na to pozwolić.

Uderzył ponownie, niczym nic nie uczący się głąb, w tarczę swojego oponenta. Pierwszy cios był silny, drugi zaś jedynie zamarkował co zmyliło Mikkela. Jego unik był zwinny, ale Rathar miał teraz odsłonięty cel i potężny cios w pierś powalił na ziemię złapanego w pół kroku rycerza. Wiwaty potwierdziły remis.
- Zraniona duma?
- Bolące żebra?

Z zaciętym uśmiechem na ustach ruszyli do ostatniego boju. Zatańczyli po arenie, wyprowadzając ostrożniejsze ciosy. Mniejszy Mikkel zdobył w tym jakąś niewidoczną dla postronnego oka przewagę i zaatakował pierwszy, wzbijając kurz na klepisku Ludo. Wszędobylski uskoczył i odbił tarczą to uderzenie, a jego własna włócznia przeszła pod osłoną przeciwnika i zaliczył trzecie trafienie. Odstąpili obaj, dysząc z wysiłku.
- Ja wam dam, na przygotowanym klepisku! - rozległ się niezbyt zadowolony głos. Niczym mali chłopcy, ze śmiechem uciekli z areny, pozostawiając ją dla Ludo.


Rathar dochodził do wniosku, że nigdy wcześniej nie brał na poważnie udziału w Festiwalu. Owszem, zawsze chciał wygrać, bo nie widział inaczej sensu rywalizowania, lecz dopiero teraz pierwszy raz coś podpowiadało mu, że jest to ważne. Nie tyle nawet zdobycie samego Sierpu, co pokazanie się z dobrej strony, wygranie czegoś, zostanie zapamiętanym. Wiele rzeczy się składało na takie przekonania. Z drugiej strony nie do końca chciał wygrać. Nie było bowiem tak, że zwycięzca niejako zmuszony zostaje do siedzenia na tyłku i uprawiania ziemi? Tak to w każdym razie kojarzyło się Wszędobylskiemu, który jednakże za dogadywaniem nie biorącej samodzielnie udziału Ennaldy, odpuszczać nie zamierzał.
- Pamiętasz, że to przyjacielska rywalizacja? - spytała krótko przed rozpoczęciem pierwszej konkurencji, odrobinę zaniepokojona gorliwością zapewnień olbrzyma.
- Oczywiście. Łamanie kości dozwolone, pod warunkiem, że tych mniej ważnych - wyszczerzył się do niej i otrzymał karcące spojrzenie, za którym głęboko czaił się błysk rozbawienia.
- Za dużo tej zimy przebywałeś z Baraldem, mój miły. Jak przesadzisz, to zmuszę cię do występu w ostatniej konkurencji, gdzie zaśpiewasz pieśń o swoim nazbyt Mrukliwym przyjacielu.
- Nie wybaczyłby mi tego do końca życia - roześmiał się Rathar, który co prawda miał minimalne umiejętności śpiewania, za to żadnych jeśli chodziło o komponowanie.

Szlachetne Deski oraz Starożytną Grę obserwował jedynie jako widz, zastawiając się przy tych okazjach co córa Beorna miała na myśli mówiąc "jak przesadzisz". Wyrażanie myśli przez kobiety było bardzo mylące i trudne w ocenie. Mimo, iż dorastał z siostrą i matką, to nigdy nie potrafił w pełni pojąć różnicy jaka panowała w tym zakresie między mężczyznami a kobietami. Jednym tylko uchem słuchał konkurencji, w których predyspozycje miał mniej niż żadne, ale szczerze pogratulował Mikkelowi jego zwycięstwa, klepiąc go serdecznie po plecach.
- Widać, żeś obyty z gładkimi słówkami. Niby rycerz, a język z jedwabiu! Musicie całe dzieciństwo spędzać na słuchaniu i uczeniu się takich rzeczy, zamiast nabierać porządnej krzepy.

Słowa okazały się niemal prorocze, bo po zapadnięciu zmroku Bardyjczyk odpadł szybko, czego nawet Rathar w pierwszej chwili nie zauważył, pędząc na przedzie Wyścigu. Szybkość, siła i bieganie po ostępach górskich dawały mu przewagę nad tymi, co byli doskonali tylko w jednym z tych aspektów. Instynktownie przeskakiwał wszelkie przeszkody i utrzymywał tempo, świadomy, że ciągle tuż za nim biegnie Słomiana, dzielnie dotrzymując mu tempa. Ostatecznie to z nią przyszło mu się ścigać aż do końca i wygrał o przysłowiowy włos, co wzbudziło jego uznanie dla Irgun. Pogratulował jej serdecznie, sugerując że następnego dnia na pewno jej się w czymś powiedzie z takim zaangażowaniem, jakie wykazywała.
Będąc w doskonałym humorze zaprosił wszystkich na świętowanie…

...w czym jak się okazało następnego dnia mocno przesadził.
Pogonił go Ludo, znalazł same buble, a w Trzech Muszlach poszło mu tak źle, że zastanawiał się, czy zasad zupełnie nie pomylił przystępując do rozgrywki. Po drodze jednak wcale nastrój mu się nie pogorszył, ze śmiechem nawet Słomianej gratulował, przypominając własne słowa z dnia poprzedniego.
Wszystko to i tak zostało zapomniane, gdy słuchał pieśni Eddy. Tej samej, która go zwyzywała i mało do rękoczynów nie doprowadziła, piekląc się niemiłosiernie jeszcze całkiem niedawno. Spojrzał najpierw pytająco na Ennaldę, a nie znajdując odpowiedzi na jej obliczu, wziął gąsiorek i wraz z gratulacjami, prosto i z tak zwanego mostu, poszedł dowiedzieć się przesłanek, stojących za wychwalaniem jego czynów w tak umiejętny sposób.


 
Sekal jest offline  
Stary 06-03-2015, 15:41   #12
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


Nie mogła oprzeć się myśli, że gdzieś w tym rozbawionym tłumie krąży jej niezwykły, mądry, jedyny na świecie dziadek. Przechadza się pomiędzy rosłymi Beorningami, niższy od nich o głowę, ale większy sercem nawet od thainów. Przypatruje się zabawie spod wystrzępionego ronda kapelusza oczami o żółtym błysku. Dosiada się do stołów, a każdy obcy, z którym się napije, z miejsca staje się jego druhem. Wszędzie, gdzie przystanie na moment wybuchają salwy śmiechu. Śpiewa najgłośniej ze wszystkich, każdego ogrywa w muszelki i w kości, ale nikt nie ma mu tego za złe. Opowiada o dalekich krajach i plemionach, które w nich żyją, swoich podróżach i przygodach, w tych historiach jest kropla prawdy i morze zmyślenia i przesady – ale wszyscy się śmieją i nikt nie wytyka mu łgarstwa. Jest przecież Łotrem, a każde plemię potrzebuje swojego Łotra, tak jak potrzebuje mądrych wodzów i nieustraszonych wojów.

Nie mogła wyrzec się nadziei, że tu jest, przemyka za jej plecami, zawsze na krawędzi pola widzenia, że słyszy jego głos wśród gwaru. Ale zaraz – za chwilę – może się pojawi, wyjdzie zza któregoś namiotu, rozłoży ramiona i znowu nazwie ją swoją małą księżniczką. Opowie, jak zrobił kpów ostatnich z ludzi Nekromanty, wywiódł ich w pole i zostawił z durnymi minami i pustymi rękoma. Te wszystkie lata jego nieobecności okażą się tylko jakimś zmyślnym, sekretnym figlikiem, jednym z niezliczonych łotrostw Łotra, dadzą się łatwo wytłumaczyć i łatwo wybaczyć, bo do Hartnida lgnęło serce, jeden jego uśmiech przekreślał wszelkie przewiny.

Jego obecność była niemal namacalna, bo w takim miejscu czułby się jak ryba w wodzie, nie przegapiłby takiej okazji, by się napić za darmo, zawiązać nowe przyjaźnie, choćby i jeden dzień miały trwać, z kogoś zakpić mniej lub bardziej dobroduszną drwiną... Zostać największym zwycięzcą wszystkich konkursów po kolei, nawet jeśli w żadnym nie wziąłby udziału. Naobiecywać ludziom złotych gór, a potem odejść, nim nadejdzie czas rozliczania, zniknąć niepostrzeżenie, rozwiać się jak strzęp porannej mgły, zostawiając wszystkim uczucie, że przez chwilę dotknęli czegoś niezwykłego i niecodziennego. I wiarę, że każda zasada da się złamać lub nagiąć, nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko te mniej i bardziej trudne, ale można strącić słońce motyką, jeśli się tylko wie jak.

Tak by zrobił. A Folcwine'owi rzekłby prosto w oczy i brutalnie to, co Edda przekazała przy odjeździe nowemu wodzowi Pięciu Strumieni delikatnie i oględnie, choć myśli, które zawrzały za jej gładkim czołem wcale delikatne i łagodne nie były.

Chcesz, żeby przestali się naigrywać z twego dziedzictwa, pasującego tutaj jak kareta o złotych kołach do pociągowego kuca, chcesz, by uznali w tobie tę krew królewską? To przestań się wydurniać. Przestań podgarniać pod siebie jak kokosz robiąca gniazdo. Nie łap chciwie za to, co ci się nie należy. Przysięga złożona Beornowi jest za świeża, jeszcze niedawno żyliśmy bezpiecznie, bo on i jego ludzie chronili nasz byt, a my pluliśmy gęstą śliną na ich wyciągniętą ku nam rękę. Nie sięgaj więc po Księżycowy Sierp, bo teraz sam ten zamiar jest niegodny i wszyscy ci to wytkną. I jeszcze to jedno - wyjdź dalej niż za miedzę, popatrz, jak żyją inni. Może poszerzy ci to horyzonty. Może cię olśni i zobaczysz to, co widzą i wiedzą wszyscy.

Nie przyszliśmy tu z Marchii jak nędzarze, goli i bosi. Nawet wyzuty z tytułów i ziem Garulf miał więcej niż ktokolwiek z tutejszych. Nawet po latach wiele z tego udało się zachować. Nie dlatego, żeśmy są potomkami królów, żeśmy byli mądrzejsi, odważniejsi czy lepsi od kogokolwiek. Dlatego, żeśmy mieli od początku więcej i było co tracić. A nawet to, co się ostało, posiadamy w głównej mierze dlatego, że otrzymaliśmy pomoc. Jesteśmy majętni i dobre mamy ziemie, pod Elfim Lasem kij wetkniesz o świtaniu w skibę i podlejesz, a do zmroku się zazieleni. My nie potrzebujemy błogosławieństwa Beorna, myśmy już zostali pobłogosławieni. Więc zejdź z tego rozpaczliwego tonu, bieda, oj bieda straszliwa, panocku, grad pszenicę wytłukł, mróz jabłka wymroził, a ogiery nie chcą na klacze wskakiwać nawet gdy je popychamy. Panowanie Nekromanty się skończyło, tyś jest wodzem na Pięciu Strumieniach. Nie musisz i nie powinieneś już kłamać.



Po sprawiedliwości, uznała Edda, gdy już doręczyła wiadomość Avie i rozejrzała się po okolicy, po sprawiedliwości to sierp winien dostać ten, co sam miał mało, a i tak skłonny był się podzielić. Czy nie tak jak Beorn, gdy zdecydował się oddać pamiątkę rodową jako wędrujące błogosławieństwo?

Tyle że Edda nie wierzyła w sprawiedliwość. Hartnid zawsze ją ostrzegał, żeby nie polegała na naiwnym zaufaniu, że jest jakaś równowaga, złoczyńca zostanie ukarany, a człek uczciwy i zacnego serca obsypany dobrodziejstwami. Nie ma, nie ma sprawiedliwości, nie było nigdy i nigdy nie będzie. Są tylko ludzie.

I dlatego Edda postanowiła zrobić sprawiedliwość i spróbować nagrodzić tego, kto na nagrodę według jej łotrowskiej natury zasługiwał. To, że jak zwykle nikt się jej osądami nie przejmował i nikt jej o zdanie nie pytał, nijak nie mąciło jej dobrego nastroju. Prawo do osądzania i tak leżało wszak sobie tutaj pod krzaczkiem, opuszczone i niechciane piszczało cichutko, więc je sobie wzięła. Ze zwycięzcą w końcu nikt dysput toczyć nie będzie, czemu tak wybrał, a nie inaczej.

Rozkręcający się jak dziecięcy bączek humor, poprawiony kuflem pszenicznego piwa i zapoznaniem rozrywkowej i muzykalnej familii Rathwulfa Szybkiego, siadł jej dopiero później. Najpierw zobaczyła kroczącą przejściem między namiotami Ennaldę. A chwilę potem w całej przerośniętej krasie objawił się oczywiście Wszędobylski. Dwumetrowy zadzior pod paznokciem Eddy, u tego palca, który jej odjęto. Nijak więc wyrwać dziada, nie sposób się pozbyć. I gdzie się nie obrócisz, tam on. Już jest, lada moment się pojawi, a w najlepszym razie przed chwilą poszedł i wszyscy o nim mówią.

Edda dała nura za opasłe beczki z piwem, zanim ją zobaczyli, i w tym bezpiecznym schronieniu przeczekała, aż przeszli. Jedno musiała przyznać góralowi... Cokolwiek zrobił, kiedy nie patrzyła, zrobił to dobrze. Ennalda promieniała szczęściem tak wielkim, jak wielki był jej zimowy, smutno-wściekły stupor. Musiał góral nieźle nawywijać i Eddę schowaną za beczkami zaczęła zżerać mimowolna ciekawość.

Nie pomówiła z Ennaldą, kiedy zjechała wczesną wiosną do Domu Beorna, głównie dlatego, że Rathar już tam oczywiście był. Szybko i sprawnie podała tyły, przyjmując kolejną wieść i ulatniając się natychmiastowo. Rumianek i ona sama mogli równie dobrze odpocząć pod gołym niebem. Łaski bez. Ennalda wybrała, wybrała już rok temu, a Edda jak raz postanowiła się nie ciskać, nie narzucać i nie pchać tam, gdzie jej wyraźnie nie chcieli. Nadal też jej nieszczególnie interesowało, w jak jaskrawych barwach Rathar odmalował ich awanturę przed Ennaldą, dała więc pospiesznie nogę. W znikaniu i uciekaniu miała zaś wieloletnią, usianą samymi triumfami praktykę. Teraz trochę żałowała. Nie dość, że nie potrafiła sama ogarnąć konsekwencji własnej zimowej przygody, to jeszcze pozostawała poza granicami zimowej przygody przyjaciółki. Jedynej przyjaciółki, i możliwe, że największej przygody jej życia.

Pojawienie się Rathara z miejsca uznała za zapowiedź straszliwego pecha, którą będzie ją tu prześladował. Oczywiście, miała rację.

Pech jakiś zajadły prześladował Łotrzycę i nie dawał pożyć. Widomą zaś oznaką tego, że szybko nie popuści, była pojawiająca się co jakiś czas, wystająca ponad tłum głowa górala. Do południa Edda jeszcze cztery razy chowała się przed Wszędobylskim za beczkami. Raz pod ławą. I dwa razy w cudzym namiocie. A niezliczoną ilość razy rozglądała się w popłochu, czy Rathar aby się nie zbliża, by huknąć ją przez łeb za tego oślizgłego padalca.

Nie było się co dziwić, że w tych warunkach nie tylko planowany błyskawiczny podbój portek Rathwulfa, ale i negocjacje handlowe, które prowadziła w imieniu tego elfiego kochasia, swojego brata, też szły nietęgo. Niby się siodło tu i ówdzie podobało, niby doceniano rzemieślniczy kunszt Dernhelma, ale jakoś nikt się nie zabijał, aby wejść z nim w bliższą handlową komitywę.

Nawet stokrotki w wianku, który sobie sprawiła, żeby odgrywać przed upatrzonym biegaczem niewinną panienkę, zwiędły jakoś szybciej niż powinny. Edda stała z obwisłymi kwiatkami we włosach przy zagrodzie Wrednego Luda i kombinowała, jak tu odwrócić przeklęty zły los, bo jak tak dalej pójdzie, to sprawiedliwości nie będzie, tak jak nie było i nie ma. Z ponurych rozmyślań wyrwał ją tubalny głos, wołający ją po imieniu, tak donośny, że byk odbywający po zagrodzie rundę honorową po pogonieniu kolejnego chwata przystanął i rozejrzał się zdziwiony.

Irgun. Irgun wielka jak góra, z kopcem słomianych włosów na szczycie. Serdeczna i tak bardzo pragnąca towarzystwa, że Edda poznawała w tym jakąś cząstkę siebie. Chęć odrobienia z naddatkiem czasu samotnych wędrówek, kiedy gębę można otworzyć co najwyżej do swojego wierzchowca. Prostoduszna i upraszczająca wszystko Irgun. Z marszu oferująca własne towarzystwo, może nawet własną przyjaźń. Więc Edda wzięła, co Irgun dawała, bo nigdy darów nie odmawiała, i na fali wzajemności chyba wyciągnęła sprawę jeńca. Cholernego Eothaina, który odjechał do cholernego Wilczego Lasu z mieczem, który mu dała, u boku, i nawet się nie obejrzał. Wyciągnęła, bo gryzło ją przez całą zimę, że przyjmowała z rąk Ofali hojne dary, bo przecież zawsze brała, jak dają... a obok siedział poraniony Wulfred, może własną ręką Eothaina posiekany. Wyciągnęła to w imię tej sprawiedliwości, której nie ma, dopóki się jej nie zrobi. A Irgun po długiej i strasznej chwili milczenia uprościła wszystko i przeskoczyła nad trudną sprawą raźnym susem kogoś, kto wierzy, że ludzie mogą się zmienić.

Nie odpowiedziała, bo za bardzo nie wiedziała, co rzec. Że odszedł i się nie odwrócił? Że nie wie, jakie wiatry i gdzie pchają teraz ten szalony płomień? Że próbuje o nim zapomnieć i prawie-prawie już się udało, a jak Rathwulf się przełamie i zadrze jej spódnicę pod pachy, to się pocieszy i zapomni na dobre?

Zamiast tego zaciągnęła ją do swojej nowej wesołej kompanii. Sztywny nie tam, gdzie trzeba Rathwulf co prawda powitał konkurentkę w wyścigu krótkim i cichym “niech wygra najlepszy”, ale Trevor nie zawiódł Eddowych oczekiwań. Skombinował skądś sarnią półtuszkę “na wzmocnienie zawodników”, usadził wszystkich wokół ogniska, a zanim narąbał się piwem i miodem jak dzikie zwierzę, próbował nauczyć łowczynię grać na dudach.

Pech niestety, nie dawał za wygraną. Zaatakował powtórnie o poranku, w postaci gwoździa przy ławie, o który Edda rozdarła sobie wełniane pończochy. Następnie uderzył przy Szlachetnych Deskach. Łotrzyca zdążyła pokłonić się publice, gdy na podium, podając dwornie ramię Pani Gelvirze, wspiął się Mikkel Dalijczyk. I o ile ucieszył ją widok jego chmurnej, ale znanej i lubianej gęby, o tyle wiedziała aż za dobrze, jakie miodopłynne strofy zwykły tę ogoloną na gładko gębę opuszczać. Zaznała ich mocy lata temu, gdy Mikkel nie obrósł jeszcze w małżeńskie piórka. Ożenek zaś dodał Dalijczykowi godności, której i tak miał już niemało. Mogła co najwyżej słuchać z rozdziawionymi ustami szermierza słowa i pogodzić się z faktem, że w tej konkurencji ma już pozamiatane. Walczyła właściwie tylko o to, by się doszczętnie nie zbłaźnić.

Kolejnym nieszczęściem był Rathwulf Szybki, z którego Edda postanowiła ściągnąć portki zanim festiwal na dobre się rozkręci. Lekkostopy biegacz był natomiast tak skoncentrowany na zbliżającym się wyścigu, że nawet nie zauważał, że Edda się do niego mizdrzy. Jak już wreszcie zauważył, zacukał się beznadziejnie, wyjąkał coś niezrozumiale i uciekł w tempie, które zwiastowało mu wielkie szanse w wyścigu… a Eddzie marne w realizacji jej postanowienia. Dobili ją jeszcze jego weseli kuzyni, którzy między zakrapianymi gęsto miodem żarcikami całkiem poważnie prosili, by odpuściła, bo Rathwulf zawsze bał się kobiet, tym bardziej, im były ładniejsze.

Potem poległa w Starożytnej Grze. Pierwsza tura przeszła gładko, bo Edda wystąpiła z zagadką Hartnida. W kolejnej wtopiła, oczywiście z własną.

Wszędobylski rzecz jasna na koniec dnia wygrał, pokonując i Rathwulfa, i Irgun. Oznaka tego, że sprawiedliwości nie ma... Nie pomogło jej nawet to, że Szybki skwitował swój blamaż oszczędnym acz pewnym siebie „w przyszłym roku...”, a jego kuzyn Trevor ryczał najgłośniej ze wszystkich, gdy Ratwulf wtopił na drugiej prostej gonitwy z pochodniami, ale Irgun biegła dalej.
- Swoich trzeba wspierać! - gadał mocno bełkotliwie, rozlewając trunek w zamaszystej, pijackiej gestykulacji, a gdy Irgun wbiegła na metę niemal na plecach cholernego Wszędobylskiego, narobił niezgorszego zamieszania. Wydawało mu się, że to łowczyni wygrała, więc długo i głośno bronił swojej wersji wydarzeń. Potem zaś kazał wszystkim ją opijać, i dął nad głową Eddy przeklętymi dudami.

Eddzie ze złego humoru i kotłującej się żółci odechciało się i picia, i Rathwulfowych gaci. Siedziała sztywna jak kołek na godnym może nie księcia, ale wodza siodle, którym przez dwa dni nie udało się jej nikogo zainteresować, i rozmyślała o płomiennych włosach nie swojego już jeźdzca. Znów wyciągnięty z pamięci, Eothain nie dawał się zepchnąć nogą z powrotem w ciemny kąt. Drobiazgowo więc rozbierała na powrót każde słowo i gest. Urażoną dumę kogoś, kto prócz dumy nie ma niczego. Nieustające pytania, czemu pomagasz, i wieczne podejrzenia o litość. Martwy, a może tylko zamyślony wzrok zawieszony na rysunku jeźdzca na ścianie. Nagłą szczerość ostatniego dnia. Nie wiem, czy się jeszcze spotkamy. Ale będę się cieszył z tego dnia, gdy nadejdzie.

Oczywiście, liczyła na to, że taki dzień nastanie. Ranni wyzdrowieją, martwi zostaną opłakani, łzy i krew przyschną, a ludzie zapomną. Gdy już nikt nie będzie pamiętał jego twarzy, Eothain przejedzie jak gdyby nigdy nic przez bród. Do niej. Teraz wiedziała już, jakie durne to były mrzonki. Nie przejedzie. Nie zgodzi się, nazwie to oszustwem. Nawet wybaczenie nazwie litością i zaprze się obiema nogami o zachodni brzeg. Cholerny Leofring w przebraniu Eorlinga, napompowany nieoszukiwaną już dumą jak kapłon farszem. Prędzej pęknie niż się ugnie. Nawet jeśli się spotkają, nigdy nie będą razem.

Wstała gwałtownie z siodła, z myślą, że musi się wyżyć. Na kimkolwiek, a najlepiej na Ratharze. Bitwie i kształtowi świata po niej może i nie był winien, ale od niego wszystko się zaczęło. Straciła Ennaldę i od tego momentu życie zaczęło się jej pruć jak stare giezło. Wygarnie mu, od początku do końca, aż mu w pięty pójdzie.

W przelocie trafiło ją zaniepokojone spojrzenie Irgun. W tle Trevor bełkotał coś o wyższości krasnoludów nad elfami i o tym, że w dudy się dmucha, a nie pluje. Co ta Irgun mówiła wczoraj?

Proste słowa, dyktowane chęcią pocieszenia bardziej niż głębokim oglądem sprawy. Tak wtedy myślała. Ale może Irgun wiedziała lepiej? Z boku czasem widać dokładniej. Można odmienić swoje ścieżki, a Eothain był dość uparty, by to zrobić. I szalony, zdolny do wszystkiego, tak do podłości, jak i bohaterstwa najwyższego sortu. Tę cechę przytłoczyła choroba i niskie sklepienie Nory, ale po zimowym stłamszeniu rozwinie skrzydła i każe Eothainowi pohulać po świecie. I kiedyś każe wrócić. A wtedy Edda będzie mu musiała powiedzieć, że... Porzuciła zamysł jechania do Rohanu, ledwie nastała wiosna, i w Pięciu Strumieniach dalej uczą konie jeździć w ordynku i katują się wieczorami hańbą sprzed dziesięcioleci. Straciła jedyną przyjaciółkę, możliwe, że przez głupią i wcale nie królewską zazdrość, i chowała się też niezbyt królewsko pod stołem przed jej wybrankiem. Nie zyskała nowych przyjaciół, co najwyżej zdarła z kilku Rathwulfów spodnie pomimo ich oporu. Przejechała tysiące mil, ale dalej stoi w miejscu.

Pomimo przeraźliwych dźwięków, jakie Trevor dobywał z dud, usłyszała świst uciekającego jej z płuc powietrza. Powiodła spłoszonym spojrzeniem od Irgun do Rathwulfa. Zrobiła krok w tył i sięgnęła po kobzę opartą o siodło.
- Jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam – szepnęła łowczyni w przelocie i pobiegła w ciemność.


Choć sama podśmiewywała się czasem z owego królewskiego pochodzenia, jakie przypisywał sobie ród Garulfa, nigdy nie chciała się go zupełnie wyrzec. Chociaż zżymała się na to, co duma robi z ludźmi, sama nie była od niej wolna. Była z rodu Eorla, miała w żyłach krew władców tak samo jak krew swego ojca Powroźnika i dziada Łotra. I jeśli miała odszczekać cokolwiek, będzie to robić z podium, widziana i słyszana przez wszystkich, a nie spod stołu, z nosem w błocie. Otwartą była tylko kwestia, jak bardzo będzie się musiała pokajać. Ciągle pod cieniem wiszącego pecha – okazało się, że bardzo.

Zaczęła od tych, którzy z racji wieku, godności lub wrodzonego umiłowania do trunków mogli odpaść najszybciej, bo czasu miała dramatycznie mało. Zagadnęła Panią Gelvirę oraz kilku wojów, których pamiętała z bitwy. Wymieniła kilka oszczędnych, ale całkiem owocnych zdań z młodziutkim Ragnacarem. To było trochę za mało, nawet doliczając fakt, że zimą na brodzie w ramach zbierania haków na Rathara pociągnęła jego druha Baralda za długi warkocz i za coś innego, w ramach przerwy od ciągnięcia za język.

Sprawa wyglądała zaiste mizernie, zwłaszcza że zbliżała się północ, ale pech nagle i nieoczekiwanie ustąpił, popłynąwszy powisieć nad kimś innym. Eddzie napatoczył się Mikkel z Dali. Miodousty Mikkel, akuratnie siedzący samotnie. Łotrzyca zaś pokojarzyła kilka faktów i z rozpędu postanowiła upiec trzy pieczenie na jednym ogniu.


Zaprosiła Dalijczyka na kuśtyczka, tytułując go z pełną powagą aethel Mikkel, na który to tytuł przeszła płynnie po bitwie na Starym Brodzie, gdy poznała Fanny. Wcześniej, po dawnej bijatyce karczemnej mówiła "mój słodki rycerzu", ale fakt ożenku z trzymającą pieczę nad pamięcią o tym, co było Kronikarką,wywindował w jej oczach Mikkela na niebotyczne wyżyny, niedostępne zwykłym zjadaczom chleba. Rycerz z kolei, jakby w ślad za tym tytułem, zaproszenie Łotrzycy przyjął równie grzecznie i dworsko co na Szlachetnych Deskach i tak samo dalej się do niej zwracał. Jakby wierzył w tę królewską krew. Nie śmiał się i nie dawał w każdym bądź razie do zrozumienia, że to żarty są jakieś. No może poza okazyjnym mrugnięciem oczami jeden czy dwa razy, gdy Edda mogłaby mieć co do tego wątpliwości. I poza Bursztynem. Rudy pies co i rusz przynosił mężczyźnie drewnianą kukiełkę, przedstawiającą chyba kiedyś kota, którą rycerz mało dostojnie odrzucał het, daleko, w pogrążone już w ciemnościach pole zakończonego biegu przełajowego.

Trochę popalała o zawodach, trochę o tym, że zima długa była i dobrze, że się już skończyła.
Potem bez ostrzeżenia rąbnęła:
- Dal ma króla, prawda? Barda króla. Króla Barda. Powiedz mi, aethel Mikkel, czy twój król Bard kazałby przywiązać do drzewa swojego człowieka, i wysmagać go batem do pędzenia bydła, jakby ten człowiek mu się sprzeciwił?
Rycerz popatrzył na nią, pomyślał chwilę, a potem odpowiedział już tym razem zupełnie poważnie.
- Człowiek ów nie byłby człowiekiem króla Barda, gdyby mu się przeciwstawił, a król Bard nie byłby królem człowieka, który nie spełni jego woli. Tak to widzę. To dość dobrowolny układ. Smagania batogiem nie przewiduje. A czemuż tę, którą zwą Łotrzycą, trapią zawiłości poddaństwa?
Bursztyn jakby chcąc dołączyć się do zadanego Eddzie pytania, dorzucił własne. Kukiełka kota została położona u jej stóp, a pies patrzył na nią wyczekująco.
- Tylko raz jeden, mój piękny rudzielcu - rzekła do Bursztyna i schyliła się po zabawkę. - Edda już narozrabiała i musi porzucić figliki…
W głosie zabrzmiał jej niecodzienny smutek, który zaraz odbił się w oczach psa bliźniaczym smutkiem i zawodem.
- … na dzisiaj - dodała Edda ze śmiechem, cmoknęła oślinioną i oblepioną ziemią główkę kota i szerokim zamachem posłała kukiełkę daleko w pole. Odwróciła się i dolała Dalijczykowi trunku.

- Prosty obraz malujesz, aethel Mikkel. Życie nie jest takie proste. Ani ludzi… ani królów. Czy król nie ma prawa się omylić, jak każdy? Nie mieć pełnego oglądu, ulec złym podszeptom, czy zapętlić się we własnych czynach i słowach? Czy nie od tego ma ludzi wokół siebie, by go ustrzegli przed najgorszym? Czy człowiek króla ma zmilczeć, gdy widzi, że król czyni źle, że brnie w manowce, ciągnąc za sobą tych, których prowadzi? Pytam, bo ty znasz króla Barda. Powiedz mi, co on by zrobił. Bo ten król, który skazał na chłostę swojego człowieka… nie wymyśliłam go sobie. Był prawdziwy, i naprawdę zrobił to, co zrobił. Uznał, że jest nieomylny. Pewnie czynił tak z innymi swoimi ludźmi. Nazywał ich "mój przyjacielu", a nie słuchał, co mówili. I przegrał na Starym Brodzie. Aethel Mikkel? Chcę wiedzieć, czy inni królowie też tak mają. Chcę wiedzieć, jak rzec królowi: mylisz się. Mylisz się i musisz naprawić błąd. Jakby Dalijczyk powiedział to swojemu królowi?

Dalijczyk tym razem już zupełnie wyzwany do odpowiedzi i obnażony z pancerza żartu, zasępił się i po chwili odpowiedział:
- Lepiej by ci, Eddo, pewnie o tym ojciec mój opowiedział. Ale skoro jego brakło, to spróbuję i ja. Zacznijmy od tego, że Valter Krwawy nie był niczyim królem.
- Ale on...
- Możesz mi w to wierzyć. Nawet jeśli jego ludzie wierzyli, że było inaczej i jeśli w mocy jego słów znaleźli potwierdzenie, że nim jest. Był niczym więcej jak tylko wodzem. Hersztem. Owszem. O królewskiej mocy, która płynęła w jego krwi. Przyznaję to, bo z nim rozmawiałem i momentami czułem w sercu te iskry podziwu dla niego. Ale ostatecznie był tylko zwyczajnym hersztem, który wykorzystał wiarę swoich ludzi by uczynić z nich potrzebną sobie zbójecką bandę. Prawdziwy król, Eddo, cieszy się miłością swoich poddanych, ale nie ich przyjaźnią. Czyż dla przyjaciela nie poświęciłby wówczas wszystkiego? Nawet królestwa? I jakim wówczas byłby królem? Nie, Eddo. Prawdziwy król nie może sobie pozwolić na przywilej przyjaźni wśród swoich poddanych. I decydując o ich losie nie ma prawa ich tak nazywać. Wracając więc do twoich pytań: jak rzekłbym królowi Bardowi, że się myli? Że brnie w ramiona Cienia? Rzekłbym mu to wprost. Ale liczyłbym się z tym, że tym samym wyznaję mu i wszystkim obecnym, że nie jest on już moim królem. I, że kara za ten występek i zdradę musi mnie spotkać. I z chęcią bym ją dla przyjaciela mego przyjął. Nawet gdyby było nią smaganie batogiem.
Zdawać by się mogło, że zakończył swoją wypowiedź podczas, której caly czas patrzył rozmówczyni w oczy. Po chwili jednak odezwał się znowu.
- A jednak Eddo... A jednak rozważ odwrotną sytuację. Wyobraź sobie człeka, wiernego swemu królowi. Człeka, który wbrew czystości swojego serca pogrąża się w królewskim Cieniu. I powiedz. Czy ty, kochając kogoś najszczerszą na świecie miłośćią, nie poszłabyś za nim nawet w Cień?

Edda kulała po ławie pustym kubkiem. Dalijczyk mówił rzeczy mądre i skomplikowane, ale przez cały czas odpowiedzi trafiały gdzieś obok.

- Nie ma czystych ludzi, aethel – rzekła mu miękko, bo może rycerzowi to burzyło obraz świata, ale zgodzić się nie mogła. - Jest Cień w każdym sercu. Może i masz rację, może są ludzie, na których padnie cień Cienia w sercu władcy. Ale ja jestem z krwi Eorla i z krwi Łotra. Ja nie podążam. Za nikim. - Otoczyła dłonią błękitną krajkę na swoim ramieniu, znak posłańców Beorna. - Idę tylko tam, gdzie chcę iść. Gdzie uważam za słuszne i sprawiedliwe. Lub tam, gdzie dyktuje mi mój własny Cień. Nie sądzę też, że gdy ty mówisz „miłość” i ja mówię „miłość”, mamy to samo na myśli. Wydaje mi się natomiast, że zadałam niewłaściwe pytanie. Dlatego twa odpowiedź, choć roztropna i przydatna, nie jest tą, o którą mi szło. Przemyślę jeszcze to pytanie, aethel. I zadam je jeszcze raz. A teraz rzeknij mi... znasz Rathara? Jak się poznaliście?

Mikkel jej nie zawiódł. W opowieściach był szczodry, a szczery i barwny. Z każdą chwilą hojniejszy, jakby odpowiadając na to, jak Edda mu hojnie polewała, sama popijając nadzwyczaj oszczędnie. Obraz, jaki malował, nijak nie pasował do oślizgłego padalca, ani do żadnej innej obelgi, którą poczęstowała Rathara. Rathar z Iwgarem pogonili pająki. Rathar postraszył esgarotskich zbójców. Uratował Mikkelowi życie w bitwie o Fort na gołoborzu Gór Mglistych i własnoręcznie zabił orczego watażkę. Przebrał się za orka, by wydostać z niewoli nieznajomego hobbita. Raniony w walce z liczebniejszym wrogiem musiał odpocząć.Ozdrowiał w domu Gelviry i ruszył rychło ku dalszym przygodom. Pomógł w rozwiązaniu spornej kwestii Oderica. Zabił szpiega Cienia, Othberta. Walczył o życie swoje i swych kompanów z Oderikiem w potyczce o wyzwolenie młodego Beorneńczyka i w końcu, niesamowicie wywijał toporem i włócznią o wolność Ludów Północy w Bitwie o Stary Bród. Mikkel opowiadał równie miodnie jak prawił grzeczności na Szlachetnych Deskach i ze szczerym podziwem dla górala, który tego wszystkiego dokonał. Kogoś, kto wlzłby na najwyższą górę i dotknął twarzy gwiazd, gdyby tylko widział w tym jakikolwiek sens. Kogoś godnego miłości Ennaldy. I nie tylko tego.

- Muszę już iść, aethel Mikkel. Wybacz... A! Jedno jeszcze? Czy Pani Fanny przypadł do gustu podarunek, który mój brat jej posłał za pamiętanie historii Garulfa?
- Siodło Pani Fanny znalazła najzdatniejszym pod słońcem - odpowiedział rycerz bez śladu zawahania - konnym akcesorium dla swojej Perły.
Klasnęła w dłonie.
- Ha! Wiedziałam! Wiedziałam, że się w tej Dali znacie na dobrej robocie! Aethel Mikkel? Jutro powieszę siodło ręką Dernhelma wykonane w bardzo widocznym miejscu... Nie rzekłbyś dobrego słowa? Mnie ludzie nie chcą słuchać... - dotknęła palcem błękitnej krajki. - Słów Beorna i thainów, które noszę, to owszem, ale nie moich własnych. Jutro wieczorem sobie z tym poradzę, i wszyscy słuchać będą... Ale z siodłem mógłbyś mi pomóc? Po starej znajomości?


Schowała się w bujnych łopianach, zieleniejących u podnóża zagajnika na skraju toru wyścigów. Właśnie zerżnęła bezwstydnie pierwszy takt melodii pieśni o Framie, bo od czegoś trzeba zacząć, a potem już pójdzie samo, kiedy w ciemnościach za łopianami coś przemknęło szybko i ogniście jak spadająca gwiazda. Edda wychyliła się spomiędzy liści w ostatnim momencie, by zobaczyć plecy Ratwulfa Szybkiego, znikające za zagajnikiem. Po upływie pewnego czasu śmignął przed łopianami ponownie. I kolejny raz, z płonącą żagwią w ręku. Był środek nocy, a ten zamiast się bawić, biegał w kółko... bo za rok znowu będzie wyścig. Edda poupychała opowieści Baralda w równe rządki rymów, a ten ciągle biegał, równymi, długimi susami kogoś, kto może biec nie tylko szybko, ale i długo. Trafiła ją myśl, że by się nadał. Nadałby się niekoniecznie do zerwania z niego spodni.

Wyszła z łopianów, kiedy zamknęła już rozdział Wszędobylskiej młodości i powędrowała z Ratharem do Esgaroth. Sądziła, że się biegacz umorduje i nie będzie miał siły uciekać. A gdzie tam. Zlany potem, ale bez śladu zadyszki, tylko przyspieszył na jej widok.
- Ej no! Poczekaj! Potrzebuję pomocy!
Wyhamował i zatrzymał się w bezpiecznej odległości.
- Zapamiętaj coś dla mnie, dobrze? - przyatakowała, zanim przystawił „potrzebowanie pomocy” do jej wcześniejszych umizgów. - Wiadomość. Składam pieśń i się bojam, że mi w międzyczasie wywietrzeje z głowy. Tylko nie mów nikomu, bo to tajemnica.
Zgodził się, i widziała, że głównie dlatego, żeby się wreszcie odczepiła. Powtórzyła dwa razy zmyślone informacje o wyroku dla wadzących się sąsiadów, liczbie owiec, które miały przejść z jednego pastwiska na drugie, ilości złota, która miała zmienić właścicieli i spisie tych, co się narodzili i co zmarli.

Potem znowu pobiegł, a Edda wróciła w łopiany. Kiedy nad rankiem przypełzła do ich ogniska, z głową pełną rymów i melodii padła jak długa w posłanie, Rathwulf do spółki z Irgun reanimowali przepitego Trevora poprzez namaczanie głowy w wiadrze.
- Obudźcie mnie godzinę przed Ludem – zaordynowała Edda nieprzytomnie i przyciągnęła sobie dudy pod głowę. Z worka instrumentu z jękiem uszło powietrze.


Pech przepadł jak sen jaki złoty.

Ludo przemknął obok niej z furią we wrednych oczkach, a kiedy uskoczyła i wylądowała mu na grzbiecie, zrobił dokładnie to, co wszyscy mężczyzni, gdy Edda podkasywała spódnice i siadała im na kolana. Mianowicie skamieniał. Nie miała złudzeń, że zrobił to z zachwytu, i wbiła mocno palce w kędzierzawe kudły za rogami byka. Ludo zaś sapnął z oburzenia i zaczął szaleć, próbując zrzucić niechcianego jeźdzca. Edda z miedzianym posmakiem podniecenia na języku zaciskała uda na mocarnym karku. Przestawała wrzeszczeć wniebogłosy z dzikiej uciechy tylko w tych momentach, gdy piszczała cienko i po dziewczyńsku, bo byk trząsł nią nielicho, z rozmysłem niedokładnie upięta spódnica furkotała wokół nagich ud, odsłaniając to i owo. Zeskoczyła, zanim zdążył ją zrzucić i chociaż rozjuszona bestia nie dała się już naciąć na numer z czerwoną chustą i przegoniła ją po zagrodzie, Edda i tak czuła się największym zwycięzcą konkurencji.
- Patrzcie! Patrzcie! - zawołała chwilę po tym, jak Marszałek ją zdyskwalifikował. - Patrzcie na Ludo! Jak on na mnie spogląda!
Byk stał pośrodku areny z jej chustą zwisającą z lewego rogu i kipiał wściekłością.
- To miłość! - wydarła się i przełożyła nogę przez ogrodzenie. - Już idę, mój miły!
Byk ryszył, a ktoś wśród śmiechów ściągnął ją z płotu. I wszyscy na nią patrzyli. Wszyscy też słuchali, więc powiedziała, co miała do powiedzenia, i zostawiła siodło na drążku obok Marszałka, ustanawiając własną nagrodę. Była absolutnie przekonana, że po tym występie, nawet jeśli Mikkel nie wesprze jej, jak o to prosiła, przynajmniej niektórym z ciżby wokół zagrody dzięki jej swawolom z bykiem utrwali się imię siodlarza Dernhelma z Pięciu Strumieni.

Nie spodziewała się tylko jednego – że się przesprytni i siodło straci, bo ktoś pokona niepokonanego Ludo. Kimś okazała się Irgun, i Łotrzyca popędziła ku niej ze śmiechem i kiełkującym gdzieś w tyle głowy przekonaniem, że sprawiedliwość czasami jednak... bywa.

W muszelki szło jej całkiem dobrze, dopóki nie przestało. Zadowoliła się nagrodą pocieszenia, wypraszając rzeczone muszelki od szybkorękiego Beorninga, który nimi mieszał. Nową ciekawą umiejętność zaczęła z miejsca testować na Rathwulfie, Irgun i przysypiającym lekko Trevorze. Dwóch pozostałych kuzynów poniosło gdzieś w tłum.
- Masz tę fasolkę pod rękawem – osądził Rathwulf z urazą po seansie mieszania muszelkami.
- Ha haaa... Wcale nie pod rękawem. Zrzuciłam ją na ziemię. Dawaj wiadomość. Tę, co ci rzekłam wczoraj.
- A to nie była tajemnica? - spytał biegacz, popatrując znacząco na drzemiącego kuzyna i całkiem przytomną Irgun.
- Była. Proszę za namiocik.

Powtórzył ponad połowę. A to było więcej, niż roztrzepana Edda kiedykolwiek była w stanie zapamiętać po dwóch powtórzeniach. Nada się, uznała, i poszła spać, zbierać siły przed ostatnim wielkim występem. Śniła poszatkowane sny o studni, z której dna patrzyły na nią ciemnoniebieskie oczy. Błyskach rozpalonych przez słońce w rudych włosach. I pyle, który ściekał z ostrza miecza i podnosił się w górę jak kurzawa.


To nie będzie problem. Nie zostaniesz od tego kaleką. Tak mówił drwal z chaty nad Anduiną, zanim siekiera opadła i palec Eddy potoczył się z pieńka na klepisko. Nie, zaiste. To nie jest problem. Żaden problem dla posłańca. Żaden problem dla pieśniarki. Żaden problem dla łucznika nawet, szczęśliwie nie ten palec. Żaden problem. Tak mówił. Bo nie grał, drwal zatracony, nigdy na kobzie.

Edda śpiewała i spod przymrużonych powiek popatrywała na publikę. Szło dobrze, momentami wręcz rewelacyjnie. Wszyscy słychali, tak jak przewidziała. Jej własnych słów, nie cudzych. Uśmiech Ennaldy był należycie szeroki. Szacunek i podziw w dziesiątkach oczu, odbicie szacunku i podziwu Mikkela, Gelviry, Ragnacara i wojów spod brodu, oraz jej własnego, całkiem świeżego, należycie wielkie. Wszędobylski natomiast wyglądał tak, jakby herbowne rumaki rodu Garulfa wytrawione na kaftanie Eddy zeskoczyły przed niego jako żywe, stanęły dęba i jeden po drugim wywaliły mu kopytami między oczy.

Poczuła się za pewnie i pech znowu podniósł brzydki łeb. Drut, który mocowała sobie do dłoni, żeby móc grać, zaplątał się między struny. Zgubiła rytm i zgubiła słowa, szarpała dłonią, próbując się wyzwolić i w melodię wkradł się fałsz.

Uniosła głowę w panice i zobaczyła dziesiątki okrągłych oczu. Nikt się nie śmiał. Czekali spokojnie na dalszy ciąg i zrozumiała, że już ich ma. Już ma ich wszystkich i nie ma się co szarpać i wydziwiać. Zamilkła, wyjęła drut z uścisku instrumentu, odgięła go jak trzeba. Uderzyła w struny i podjęła pieśń w momencie, w którym się urwała. A potem wstała i ukłoniła się Ratharowi ze sceny najładniejszym ukłonem, jaki pokazał jej zeszłego wieczoru aethel Mikkel. Takim, jakim dalijskie damy częstują dalijskich rycerzy. Rathar dalej wyglądał na zaskoczonego...

... ale pozbierał się błyskawicznie. Wychynął się z ciemności, kiedy Edda odebrała już gratulacje i wzięła kurs na nadrabianie zaległości w jedzeniu i piciu. Siedziała przy ławie i zzuła rękawiczki bez palców, żeby pozbyć się cholernego drutu, bo poza grą do niczego jej nie był zdatny i tylko zawadzał. Schowała szybko ręce pod ławę, a gdy góral postawił przed nią kubek, obdarzyła niewinne naczynie spojrzeniem rezerwowanym dla jadowitych węży. Nic ani nikt nie skłoni jej do pokazywania ceny, jaką zapłaciła za przejście przez rzekę.
- Złożyłam te tam... śluby czystości, jak rycerze – wyjaśniła góralowi z powagą i godnością swoją niechęć do napitku. - Od tej pory nie chleję na umór, nie kradnę i nie sypiam z kim popadnie, a tylko z wybranymi. I kłamię tylko trochę, przy szczególnych okazjach. Jest sprawa – rąbnęła, bo Rathar zaczął wyglądać dość przyjaźnie i uznała, że może zrobić dziś, co planowała zrobić jutro. Dzięki temu jutro będzie miała wolne. - Jest tu taki człek, Rathwulf Szybki. Szybki, wytrzymały, odpowiedzialny i z dobrą pamięcią. Zda się na posłańca. Ja go obrobię wstępnie dzisiaj wieczorem, ale ty z nim pomów, jak skończę. Powiedz mu, że to zaszczyt, że potrzeba, że niesione wieści nie zgasną w pędzie jak pochodnia, że lepiej biec do jakiegoś celu... Zresztą, powiedz mu co chcesz. Byle się zgodził i zaczął jeszcze w tym roku i zdążył się otrzaskać. Wtedy w przyszłym mnie zastąpi, kiedy pojadę do Rohanu, mówić z królem. To ważne. I to ważne, żebyś ty mówił z Rathwulfem. Nie Ennalda. Bo ona jest kobietą, a ty będziesz... najwłaściwszym człowiekiem na właściwym miejscu – wybrnęła zgrabnie. - Zrobisz to?

- Zastanawiam się. Nad nagłą zmianą frontu.

- Nie zmieniam frontu – mruknęła, pojednawczym tonem, pomimo zaprzeczenia. - Pomyliłam się. Ale jesteśmy już kwita. Ja też kocham Ennaldę. Inaczej niż ty. Ale dłużej i wcale nie słabiej. Obiecałam jej tę pieśń, kiedy była smutna, i dotrzymałam słowa. To nie robi z nas przyjaciół, Wszędobylski. Patrzę ci na ręce, i jeśli Ennalda raz jeden przez ciebie zapłacze, wydrapię ci oczy. Ale nie będę szkodzić bez powodu. Może nawet pomogę. Jak przypadkiem uznam to za stosowne. I może kiedyś ty pomożesz mnie. Jak uznasz to za stosowne. Tymczasem zaś, pozwól, że przyniosę ci dobrą nowinę...

Przechyliła się przez stół i wyszeptała konspiracyjnie:
- W tym roku sierp trafi do rodziny Ingwara Słomianego. Albo... do rodziny Ingwara Słomianego. Bo to stosowne, właściwe i sprawiedliwe, za wszystko, co przeszli i za to, jacy są mimo tego. Ty już odpadłeś. Odebrałeś swoją porcję splendoru na dzisiaj i więcej nie będzie, byś się za bardzo nie wbił w dumę. Dotrzymałam słowa danego Ennaldzie i tobie oddałam sprawiedliwość. Jesteśmy kwita. Ale konsekwencja jest taka, że cię w majestacie zasad wysiudałam ostatecznie z konkursu. Nie gniewaj się. I przemyśl sobie moją propozycję. Ennalda zabroniła mi z tobą rozmawiać i się do ciebie zbliżać na krok. Ale sądzę, że się jej postawisz. Bo naprawdę bardzo chcesz mieć mnie po swojej stronie.


 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 06-03-2015 o 16:01.
Asenat jest offline  
Stary 22-03-2015, 20:15   #13
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Wieczór mijał pogodnie. Atmosfera beztroskiej wesołości udzielała się nie tylko tym co zaglądali do kolejnego garnca półtoraka. Tańce odbywały sie pod sceną, na której po występie Konkursu Talentów, czyli Księżycowej Ody, teraz myzykańci wygrywali pieśni na instrumentach dętych, strunowych i bębenkach snując pieśni rytmiczne i jakby swawolne, choć uważne ucho wyłowić mogło w tle niebezpieczne, czujne lub dumne nuty.

Na deskach zaczynali pomału zaczynali gromadzić się zwycięzcy złoto-łanowych konkurencji, gdyż dnia drugiego po zmroku, wedle tradycji, ogłoszonym miał być tegoroczny sierpodzierżca.

Ennalda była w znakomitym nastroju. Choć znała większość uczestników zawodów, to przypadło jej do gustu, że akurat owi a nie inni zwyciężyli, bo znała niektórych lepiej i bliżej niż resztę. Mikkelowi pogratulowała poważnie, Eddzie beztrosko, Irgun poklepała poufale po plecach a Rathara obdarzyła długim pocałunkiem. Ciekawa była do którego gospodarstwa trafi Ksieżycowy Sierp, czego nie ukrywała podpytując o ich plany.

Od strony namiotu Marszałka Festiwalu dobiegły podniesione głosy, ktoś krzyknął „Gobliny!”.

Beorningowie jak jeden wielki niedźwiedź zrywający się z gnuśnego barłogu rzucili się bez zastanowienia w tamtym kierunku dobywając broni, chwytając co mieli pod ręką, do obrony wioski. Kobiety pospiesznie i stanowczo przywoływały dzieci, które mimo gwiazd na niebie, wciąż pląsały beztrosko śmiejąc się, biegając, brojąc, dokazując między stołami biesiadników, pod sceną, za sceną i wszędzie tam, gdzie było ciekawie się bawić.

Rathar, Irgun, Edda i Mikkel przybiegli wraz z Ennaldą, jako jedni z pierwszych i zaraz wokół otoczył ich rosnący tłum ludzi, i jak napływająca woda zatrzymana na głazie, który stał się skalistą wyspą, tak samo się stało z namiotem Marszałka i rozbitej o krąg jego blasku ludzką falą. Pośrodku leżał martwy Goblin w nożem w ręku. Nad nim stał mężczyzna z zakrwawionym ostrzem, w którym znający go rozpoznali roztaczającego urokliwy zapach dawno niemytego odzienia i ludzkiej skóry Czyraka.

- Wybiegli z namiotu. To ścierwo zatrzymałem. – powiedział i splunął od niechcenia na truchło. – Reszta uszła. – kiwnął głową w kierunku Mrocznej Puszczy.

Tylko nieliczne namioty były oświetlone, bo nie była to pora udawania się na spoczynek, gdy festiwal hucznie dojrzewał w pełni jak ten księżyc, co wisiał nad Kamiennym Brodem w całej, okazałej krasie białej tarczy. Blask dawały również pochodnie zatknięte tu i ówdzie między kwaterami przyjezdnych, lecz nie na tyle, aby wzrok mógł przebić ciemność znacznie dalej niż krąg ich światła.

Na słowa Czyraka, kilku mężów bez wahania rzuciło się we wskazanym kierunku, lecz powstrzymał ich głos Ennaldy. Obok Czyraka stała Etel Niemiła z charakterystycznym jej, krytycznym delikatnie mówiąc, wyrazem twarzy.

Córka Beorna od razu wpadła do namiotu, gdzie z ziemi podnosił się tegoroczny Marszałek a jego kwatera przypominała las po burzy, pełen połamanych drzew, gałęzi i zmierzwionych krzewów. Trzymał się za głowę a z pomiędzy palców sączyła się krew zlepiając długie włosy mężczyzny. Zachwiał się i oparł o drewniany stół półprzytomnym wzrokiem ogarniając przybrane dziecko wodza i Rathara, który stał w wejściu wraz z Irgun, Eddą i Dalijczykiem. Zza ich pleców, na pace wspinał się zaglądając do środka Ragnacar.

- Sukinsyny... – syknął Marszałek i mimo bólu, nie zwracając uwagi na zalewającą mu twarz krew, rzucił się do stołu przewalając papiery.

Zajrzał pod mebel, rozgorączkowany przerzucał bałagan na ziemi i wybebeszonym posłaniu, jakby chciał drugi raz wywrócić do góry nogami to, co już zdawało się nie być w stanie bardziej przewróconym.

- Nie ma! – jęknął. – Nie ma Księżycowego. – rzekł z trwogą w głosie.

Ennalda jednych stojących w progu wciągnęła do środka dosłownie, innych wzrokiem.

- Wy przesłuchajcie świadków. Nakłonię Avę, abyście tym się zajęli. Ja ruszam tropić Gobliny.

Nie tylko ona odniosła wrażenie, że za kradzieżą sierpa mogło sie kryć drugie dno. Wszak nie był to przypadkowy atak orków, które nie dosyć, że bezczelnie wtargnęły niezauważone do Kamiennego Brodu, to jeszcze ryzykowały porywając przedmiot, nie przedstawiający dla nich żadnej wartości.

Etel Niemiła znana była z kąśliwej szczerości, Czyrak zawsze pojawiał się nieproszony goszcząc się bez pytania cudzym ogniem na szlaku, użyczając sobie nie tylko ziela ale fajki, za co dziękował, jakby grzecznościowo, bo przecież mu się należało. A tegoroczny Marszałek Festiwalu, był przejętym uroczystą rolą jaka mu przypadła do odegrania i zeszłorocznym zwycięzcą Muszelek i Fasolki.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-03-2015, 16:47   #14
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Rathar wypuścił głośno powietrze, spoglądając bez słowa i bez ruchu na pobojowisko. Nie był z tych, co dumają bez końca, skinął więc głową Ennaldzie, gdy obwieściła reszcie zgromadzonych swoje plany.

- Wolałabym ci pomóc. - powiedział bez wesołości, nawiązując do swoich nienajlepszych zdolności mówcy. Choć z drugiej strony czytanie z innych nie szło mu źle, więc może miało to sens? - Ale jak odejdziecie, zanim tu skończymy, zostawiajcie za sobą znaki; dogonimy Was. - dodał, zanim Ennalda podążyła za śladem.

Wszędobylski rozejrzał się wokół siebie i zdało mu się, że co najmniej trójka lub czwórka znajdujących się w namiocie ludzi dziwnie na niego spogląda. Jakby... czekając?

- Khem. Porozmawiajcie z Czyrakiem i Etel - zwrócił się do Eddy i Mikkela. Głównie do Mikkela, bo z Eddą nie rozmawiał po ostatnich wydarzeniach. - Ja i Irgun rozejrzymy się tu dokładnie.

Wziął jakiś kawałek materiału i podał marszałkowi, gestem wskazując na jego ranę.

- Opowiedz dokładnie co pamiętasz. Zaczynając od swojego dotarcia do namiotu. Albo jeszcze wcześniej, jeśli uważasz to za istotne. - wzruszył ramionami i podrapał się po głowie. Wszędobylski słabo nadawał się do takich rzeczy; słuchając odpowiedzi, rozglądał się uważnie po całym namiocie, tak jak wcześniej zrobiła to już Słomiana.

Irgun przejrzała pobieżnie całą okolicę zajścia, starając się nie powiększać i tak sporego rozgardiaszu, jaki panował w namiocie po ataku pomiotów Cienia. Nie zauważyła nic ponad to, co i tak było widoczne na pierwszy rzut oka. Może dlatego, ze bardziej skupiła się na tym, co mówił zdenerwowany marszałek, a może dla tego, że naprawdę nie było tu nic więcej do znalezienia. Rathar skupił się badaniu namiotu; ciężar rozmowy spadł więc na łowczynię, przynajmniej z początku. Słomiana czuła się nadzwyczaj niezręcznie; nie mogła nie zauważyć, że mężczyzna wielce przejmuje się dyshonorem i martwi się co stanie się, kiedy rozejdzie się wieść o tym, że dopuścił do utraty ważnej dla całej społeczności pamiątki.

Jak dla niej, cała postawa marszałka była czytelnym i jasnym sygnałem, że z całą tą sprawą nie miał zupełnie nic wspólnego; zamiast szukać nieścisłości w jego opowieści, łowczyni postarała się z całym jej znanym taktem podejść do zagadnienia od innej strony, zasięgając opinii samego poszkodowanego o całej sprawie. Miała nadzieję, że Thorbald przypomni sobie coś, co uzupełni brakujące elementy układanki; sama jednak też za bardzo nie wiedziała, o co pytać - sytuacja wydawała się oczywista i wolna od jakichkolwiek niejasności, na które mógłby odpowiedzieć napadnięty.

W końcu, gdy z całego zapasu przenikliwości Słomianej niewiele już zostało, postanowiła dać odetchnąć nieszczęsnemu marszałkowi; kradzież, rana, grad pytań i zamieszanie musiały wyczerpać człowieka, a kobieta nie chciała jeszcze dokładać mu ciężaru. Podziękowała grzecznie za rozmowę i na koniec ujęła ręce mężczyzny w swoje duże i ciepłe dłonie, ściskając je w geście pocieszenia i solidarności; nie powiedziała ani słowa, ale w spojrzeniu jej jasnych oczu i spontanicznym wyrazie wsparcia wyraźnie dało się wyczytać, że wierzy Thorbaldowi i całym sercem jest po jego stronie.

Rathar takich wymownych gestów nie stosował. Kończąc oględziny namiotu musiał przyznać, że zupełnie nie ma podstaw, żeby w przedstawioną opowieść i wersję wydarzeń nie wierzyć. Klepnął więc marszałka w ramię i poważnie powiedział:

- Zrobimy co w naszej mocy, aby złapać winnych i odzyskać zgubę. Masz na to moje słowo. Do tego czasu być może uda się powstrzymać dokładną wieść o tym co się wydarzyło. Trzymaj głowę wysoko; Beorningów nie łamią takie przeciwności losu i podstępy Cienia.

Najwyraźniej trochę to pomogło, ale niestety Thorbald nie przypomniał sobie nic więcej oprócz tego, że wychwycił ruch kątem oka. Kto się ruszał, tego już niestety nie pamiętał. Szkoda; Wszędobylski jednak nie naciskał i wkrótce ruszył razem z Irgun do wyjścia.

- W namiocie nie było więcej niż trzech osobników, ale nie ulega wątpliwości, że mały goblin nie powaliłby nikogo z nas ciosem w głowę. Ciekaw jestem czego dowiedzieli się inni. Poszukam też reszty, zakażę im opowiadać o tym wydarzeniu i roznosić plotek. Podejrzewam, że trzeba będzie ruszyć za Ennaldą czym prędzej... - dodał na koniec, a zamyślona Irgun tylko pokiwała głową.


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 03-04-2015, 07:47   #15
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Kiedy Ennalda mówiła, Edda podniosła z ziemi ułomek rozbitego dzbana na wodę i wpatrywała się w niego z miną skoncentrowanej łasicy, jakby w niezapominajkach wymalowanych wokół ucha kryło się rozwiązanie i wiedza, gdzie szukać zguby. Porzuciwszy kwiatuszki, skinęła Ennaldzie głową na zgodę i zawisła na Wszędobylskim nieruchomym, nachalnym i wyczekującym spojrzeniem. Czekała i się doczekała... Zignorowania i poniżenia. Pewnie płynącego wprost z podejrzeń o współudział w kradzieży. W ciszy namiotu rozgległ się ostry, nieprzyjemny dźwięk. Edda zgrzytnęła zębami z wściekłości i urazy. Z hukiem odstawiła glinianą skorupę na skrzynię i odnalazła spojrzeniem szare oczy górala.
- Nie mam z tym nic wspólnego – oznajmiła wolno i wyraźnie, i odwróciła się z szelestem spódnic, by spełnić polecenie.

W końcu, niejako zastępował nieobecną Ennaldę.
W końcu, miał prawo ją podejrzewać, po jej ostatniej deklaracji o tym, komu przypadnie wygrana.
W końcu, miał też prawo nie wiedzieć, że łotr różni się od niegodziwca, większości to umykało.

Wygładziła fałdę na spódnicy.
- Zaraz zaczniemy, aethel – zwróciła się cicho do Dalijczyka, by nie przeszkadzać w rozpoczynającej się rozmowie z Marszałkiem. - Najpierw chcę obejrzeć truchło goblina.
Wychodząc, ujęła pod ramię drepczącego niecierpliwie w miejscu Ragnacara.
- Chodź, pomożesz, dobre masz oko.

Krzyknęła jeszcze w zebrany wokół namiotu tłum, że Marszałek ranion i potrzebuje cyrulika, podkasała rękawy i nachyliła się nad ścierwem.
- Nóż należał do goblina. Ichnia robota – oznajmił Ragnacar.
- Ehe... Co za szczęście, że na mój nie wygląda...
- Co? - nie zrozumiał młodzieniec.
- Nic – odparła, a zobaczywszy, że Mikkel wyszedł za nimi z namiotu, zaprosiła go gestem do oględzin.
Te zaś, wykonane na szybko, potwierdzać się zdawały to co rzekł Czyrak. Goblin zginął od miecza. Nie miał innych ran. I wydawało jej się, że faktycznie zginął od miecza Czyraka. Poza tym wydawał się jakby… zimny?

Mikkel skinął jej głową w odpowiedzi i kucnął z drugiej strony ciała. Pobieżnie tylko mu się przyglądając, bo lepszym śledczym od Łotrzycy, czy Ragnacara żadną miarą być nie mógł. Podniósł za to goblińskie ostrze, które wprawnym okiem wyłowił w ciemności Ragnacar, a które iście na Eddowe nie wyglądało. Nie spodziewał się odkryć niczego bardziej insteresującego, ale rad był się upewnić, że to napewno zwykły szmelc, a nie stal z jakichś bardziej z fachem obeznanych orkowych kuźni. Powąchał też samo ostrze, czy aby w jakimś świństwie go nie unurzano.
Nóż, jak to Ragnacar wcześniej stwierdził, był bezsprzecznie orczej roboty. Szpetnie i nieforemnie wykuty, ale dobry i ze stali wysokiej jakości z charakterystycznie zakrzywionym ostrzem celowo postrzępionym w taki sposób by zdawać trudno gojące się i przysparzające większego cierpienia rany. Jeśli rasa ta miała do czegoś smykałkę to największą właśnie do zadawania bólu. Rycerz nie próbował jednak nawet odgadnąć czy wykuto go w jakiejś znaczniejszej kuźni. W praktyczny sposób pozbawione było podpisu kowala, a także innych symboli. Jedyne co stwierdził napewno to fakt, że broń ta nie był zatruta.

Edda obmacywała uparcie goblinie zwłoki. Złapała za trupią rękę i zgięła ją kilka razy w łokciu. Obróciła trupa na plecy, szukając wybroczyn, choć po prawdzie to nie miała pojęcia, jak wyglądają wybroczyny na goblinie. Spojrzała na Mikkela i Ragnacara z wahaniem i konsternacją. Uznała, że taktowny Dalijczyk i beorneński szczypior, który sam miał zdekompletowane palce, zachowają to, co zobaczą, dla siebie. Zsunęła rękawiczkę i czerwoną, poznaczoną szpetnie łuszczącymi się bliznami ręką dotknęła skóry goblina. Ostatecznie, i tak wolała nieprzychylne spojrzenia niż przykładanie do truchła własnego policzka.
- Jest zimny. Jest za zimny jak na kogoś, kto zginął przed chwilą - orzekła szeptem, wciągając z powrotem rękawiczkę. - Ale może i gobliny tak mają… Ragnacarze, przeszukaj proszę, okolicę. Pod krzakami, przy mocowaniu namiotów… najdalej, jak się da dorzucić czymś szybko i ukradkiem, gdy się stoi przy goblinie.
Młodzik skinął i zabrał się do roboty, a Edda wstała, wycierając rękawiczki w spódnicę. Jej twarz momentalnie ozdobił szeroki, uroczy uśmiech, a oczy zyskały takie spojrzenie, o którym mówią, że może tuczyć konie. Idąc ku Czyrakowi, rozłożyła szeroko ramiona i przez moment wyglądało na to, że porwie mężczyznę w objęcia i wycałuje siarczyście po zeżartych liszajem policzkach. Czyrak zamrugał, na poły podejrzliwie, na poły ze zdziwieniem, nagie ostrze w jego ręku zadygotało. Sztywnym gestem przyjął chusteczkę, którą Edda wydobyła z rękawa i podała mu, by obtarł ostrze z krwi. Jucha była ciemniejsza niż ludzka, co pozwoliło Eddzie trwać w przekonaniu, że faktycznie jest orcza. Nawet już machnęła ręką na fakt, że Czyrak chodził pod bronią w miejscu, gdzie wszyscy poodwieszali ostre na kołki, by złapać w prawicę pełne kielichy i kufle. Miał z kradzieżą coś wspólnego, to było widać gołym okiem, jednak w ocenie Eddy nie zapowiadało się to na nic ponad znalezienie się przypadkiem na miejscu i próbę cwaniakowania, by ugrać coś dla siebie. Był w końcu wędrownym awanturnikiem, który w swym życiu musiał widzieć zbyt wiele, pewnie do takiego stopnia, że zmieniło go to. Był też cyniczną łajzą i sobkiem, człowiekiem, który bez wahania poświęci cudze życie, by ocalić swoje. Musiał otrzeć się o sporo Cienia. I nie przeszło to po nim bez śladu. Mimo to, Edda miała wrażenie, że chwilami zza oczu Czyraka spogląda inna osoba. Ktoś będący jego przeciwieństwem, kogo spotkało coś, co nie było ani pospolite, ani przyjemne. Ten ktoś patrzył przez moment, a potem zapadł się w głąb. Edda uznała, że pewnie ze wstydu, co było generalnie dobrym objawem. Zniknął w każdym bądź razie, zostawiając Czyraka samego przed milczącym Mikkelem i Eddą, której słowotok rozpędził się właśnie jak niepokonana rohirrimska kawaleria ze sporego pagóra.

Złapała Czyraka za ręce, jak tylko schował miecz, i potrząsała jego dłońmi energicznie i serdecznie. I mówiła, mówiła, mówiła. Jaka jest mu wdzięczna - wszyscy są - za czujność i szybką reakcję na goblini atak. Nazwała Czyraka bohaterem, jedynym, co się odnalazł w trudnej chwili. Wyraziła ubolewanie, że pokurcz nie miał nic przy sobie, bo wedle prawa przypadłoby to jego pogromcy, ale na pewno społeczność Czyrakowi to wynagrodzi. Zaczęła żałować, że Czyrak niestety spóźnił się chwilę, bo z pewnością zapobiegłby nieszczęściu, które już się stało.
- Ale jeszcze nic straconego! Dopadniemy ich! Rzeknij nam jeno, ilu ich dokładnie było, i ruszajmy za Ennaldą! - zakrzyknęła na koniec bojowo i puściła wreszcie wymiętoszone ręce Czyraka.

Ten zaś zaśmiał się nerwowo i popatrzył wprost w oczy Eddy.
- Zrobiłabyś tak samo na moim miejscu. Wyskakuje z namiotu goblin, to odruchem jest go ubić. Gobliny… Znaczy goblin. Reszta przecież uciekła już. Napewno do Mrocznej Puszczy gdzie się gnieżdżą gnidy.
Tym razem spojrzał w oczy Mikkelowi.
- Cudzoziemiec to by może i pogonił sam za orkami w ciemną noc, ale ludzie doliny są ostrożni, choć odwagi im nie brakuje.
I rycerz i Łotrzyca dostrzegli to. Ręka starca drżała nieco. Jego oczka latały od jednego z nich do drugiego. Jakby sprawdzał czy mu uwierzyli i co o tym wszystkim myślą.

W pierwszej chwili poczuła zawód, palącą żałość, że świat, ludzie ani Czyrak - szczególny okaz rodzaju ludzkiego - nie wyglądają tak, jakby chciała. Potem tknęła ją myśl, że ten ktoś, kto wcześniej wyglądał ze wstydem zza Czyrakowych ślepi, nie tylko patrzy, ale i mówi. Właśnie przemówił. Że każdy człek na widok pomiotu Cienia sięga po ostre i ubija, to jest odruch, wszyscy tak mamy i mieć będziemy. A potem zaczął pouczać Dalijczyka - Dalijczyka urodzonego i wychowanego w cieniu skrzydeł Smauga - o ostrożności i odwadze. Usprawiedliwiać samego siebie, że nie pognał za resztą goblinów.

Pomyślała, że ktoś, kto patrzy i mówi, może również i działać.

To była chwila. Potem Eddę zalał niemożebny wściek.


 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 03-04-2015 o 07:58.
Asenat jest offline  
Stary 03-04-2015, 15:43   #16
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

- Ostrożność Czyraku - ozwał się Mikkel - nie jest też obca, ludziom zza puszczy. I jako człek ostrożny, w czym nic złego nie ma, na pewno rozumiesz, że i my słuchając Twoich słów musimy zachować ostrożność. Szczególnie, że jak na człeka, który sam jeden jest w stanie przemierzyć dzikie ostępy wysoczyzny Gór Mglistych gdzie ni o orki, ni o wargów ani nawet o bandytów nie trudno, nie do końca pamiętasz ilu było wrogów, a dłonie drżą Ci jakby leżący tu goblin był pierwszym jakiego na oczy widzisz. Kierowani więc ostrożnością musimy zapytać wprost. Czy to co rzekłeś, jest prawdą, którą gotów jesteś powtórzyć przed obliczem lorda Beorna gdy zajdzie taka potrzeba?

Edda, która jakby czekała, aż Mikkel uprzedzi jej nieuchronnie nadchodzący wybuch gniewu, po tych słowach jak i on wbiła w Czyraka swoje pełne “niełżyjnamtu” spojrzenie.

Czyrak zamrugał oczami. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, a nie mogąc zacząć, jął nerwowo rozglądać się na boki i wydawać z siebie odgłosy, które mogły równie dobrze być kaszlem, odchrząkiwaniem jak i złorzeczeniem. I robił to tak długo, aż w końcu… pękł.
- Wiedziałem że taki durny plan, na pewno sie nie uda. - rozbrzmiały w końcu pierwsze wyraźne słowa - Za kradzieżą stoi niejaki Cendryk z północy. Zapłacił mi, abym rabanu narobił. Ze niby zabiłem goblina. On miał w tym czasie jakieś niby rachunki z Thorbaldem wyrównać. Nie pytałem jakie. O ile w ogóle jakieś z nim miał. Nie moja to rzecz była. Co wam jednak powiem to to, że sześciu ludzi ze sobą miał - uniósł wysoko w powietrze kostropaty paluch jak jaki bystry odkrywca chcący zwrócić uwagę na swą przenikliwość - Niewolników. Ślady po latach noszenia kajdan, niełatwo ukryć. A i Cendryk, choć niegdyś naśladowca Beorna, z klanu Viglunda pochodzi. A tam nie każdy człek wolnym może się zwać. I tamteż się udali. Na północ. Nie do Mrocznej Puszczy.
Rycerz z Łotrzycą spojrzeli po sobie. Jeśli któreś było zaskoczone takim udziałem w spisku Czyraka to może odrobinę Mikkel. Naprawdę jednak odrobinę. Już raz człek ten zarzucił im rabowanie grobów. I swobodnie przyznał, że nie ostrzegł podróżnych przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Ale niczym światłem bezchmurnej nocy była dla tego ostatniego ich spotkania, obecność Fanny. A Kronikarka umiała ludzkie serca uchwycić na papierze. I wzmianka w Kronikach o Czyraku nie należała do tych złych…
Nim jednak, któreś z nich się odezwało, Czyrak szybko dodał spolegliwym i nieco obrzydliwym tonem.
- Tuszę, że skoro szybko błąd swój zrozumiałem, wstawicie się za mną piękni państwo u thain Avy, co? I u Beorna? Jeśli zajdzie potrzeba? Jako zadośćuczynienie oferuję swoje umiejętności tropienia. A tak się składa, że chyba wiem gdzie Cendryk może mieć kryjówkę...
- U Beorna - ozwała się Edda - z najwyższą pewnością zajdzie taka potrzeba. I nie wiem jak przybysz z Dali, a ja z pewnością mogłabym się nawet i tam wstawić za tobą. Ale będzie to cię kosztować znacznie więcej niż radosny przełaj za Cendrykiem.
Czyrak pokiwał głową z miną wyspiarskiego handlarza.
- A co jeszcze mnie oddali od Carrock?
- Sądy teraz to najmniej pilna sprawa - przerwał Mikkel - Twoja pomoc w tej sprawie może jeszcze wiele zmienić. Na razie oddasz thain Avie złoto, które dostałeś. Potem doprowadzisz się do stanu, w którym towarzyszący ci wędrowiec nie będzie się bał, że przywabisz jakichś padlinożerców. A potem, jeśli i Rathar tak zdecyduje, ruszymy tropić Cendryka.

Co rzekłszy chciał już ruszyć w kierunku Ethel, ale zmienił zdanie, po skierowanych do Czyraka słowach Eddy.
- Nim jednak to nastąpi, rzeknij jeszcze skąd to truchło wziąłeś.
- Od Cendryka - wzruszył ramionami - Jego ludzie natknęli się na orki po drodze. Na początku chcieli siłą dostać się do Thorbalda, ale po odniesionych w potyczce stratach mimo wybicia orków, Cendryk musiał wymyślić nowy plan. Ot i wymyślił dureń jeden.
Tym razem to Edda wydawała się jakby z jej strony przesłuchanie dobiegło końca. Odwołała przeszukującego okolicę Ragnacara. I niespecjalnie próbowała ukryć, że coś, lub może ktoś ciągnie ją do namiotu by zdać raport z czyrakowych rewelacji i że bardzo mimo to nie chce tam iść sama. Mikkel uśmiechnął się lewym kącikiem ust. Prawy miał jednak ściągnięty i zamyślony…
- Kogo reprezentowałeś podczas konkurencji festynowej?
- Siebie - Czyrak wyszczerzył poczerniałe zęby.
- A na cóż tobie Księżycowy Sierp?
- Stary już jestem. Osiadłbym gdzie…
- A z Cendrykiem kiedy się dogadałeś co do tego waszego planu? I jak to się stało, że ci zaufał?
- Zimą to jeszcze było. A o zaufaniu - zaśmiał się ochryple - nikt nie mówił. Cendrykowi się nie odmawia, ostrożny przybyszu z Dali. Tym bardziej gdy płaci złotem.
- Cendrykowi? Czy złotu? A może jest jakaś inna przyczyna? Może chciałeś wygrać Sierp i osiągnąć coś w zamian od Cendryka?
- Sierp? A to oni Księżycowy Sierp ukradli? No proszę…
Czyrak pokręcił głową z niekłamanym oburzeniem i zaskoczeniem.
- No proszę - powtórzył jak echo Mikkel, ale więcej pytań już nie miał.
Ruszył w kierunku Ethel. Nie dowiadując się od niej nic więcej ponad to co już wiedział i nie słysząc jak Edda nachyla się do Czyraka.
- Postąpiłeś nie dość że podle, to jeszcze tak niewyobrażalnie głupio z punktu widzenia własnego interesu, że słów brak. Mogłeś wszystko wyśpiewać wczoraj, a dzisiaj siedziałbyś przy głównym stole nad Cendrykiem związanym jak baran przed strzyżą i przyjmowałbyś gratulacje od przepijającej do ciebie toasty Ennaldy. Byłbyś bohaterem dnia. A teraz masz pozamiatane. Zważ więc, że lepiej dla ciebie, jak zgodzisz się na wszystko, co powiem wnamiocie.
W odpowiedzi Czyrak spojrzał wpierw na pogrążonego w rozmowie Mikkela, po czym znów na Eddę. Tylko jakoś tak dziwnie. Nie Czyrakowo. I kiwnął głową.

 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 09-04-2015, 20:19   #17
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Wkroczyła do namiotu zaraz za Avą, ciągnąc Czyraka za łokieć. Odczekała, aż thain zamieni kilka słów z Thorbaldem i aż poła zasłaniające wejście uchyli się ponownie i do zebranych dołączy szlachetny przybysz z Dali. Zżymała się i wściekała, że przed własnym krajanem potrzebuje cudzoziemca, który choćby i milczeniem poświadczy jej prawdomówność. Bo że potrzebowała obecności Mikkela, nie miała żadnych wątpliwości. Rathar w jej ocenie bardziej wierzył temu cudzoziemcowi niż jej - posłańcowi Beorna. Ava też nie widziała jej pierwszy raz w życiu, a i słyszała zapewne swoje. Edda zapracowała sobie na swoję opinię - uczciwie i latami.
Puściła na chwilę ramię Czyraka i obciągnęła materię na swoim rękawie, tak żeby błękitna krajka przewiązana na ręce była lepiej widoczna. Skłoniła jasną głowę przed góralem i nieco niżej przed Avą.
- To nie były gobliny. I nie uciekli do Mrocznej Puszczy - przekazała na początek główny efekt przesłuchania, by zaraz przejść do szczegółów. Urwała, by oddać głos Mikkelowi, bo może dostrzegł coś, na co ona nie zwróciła uwagi.
Czyraka ponownie złapała za łokieć i nie puszczała już ani na moment, jakby się bała, że jej ucieknie. Co jakiś czas mężczyzna poruszał się niespokojnie w jej uścisku, i wtedy spomiędzy przepoconych skór okrywających starego wagabundę buchała wwiercająca się przemocą w nozdrza woń. Eddzie za każdym razem zaczynały łzawić oczy.

Ava nie zastanawiała się długo. Poprosiła zebranych o ściganie Cendryka, a Czyraka obrzuciła sceptycznym spojrzeniem. Starzec drgnął, spod skór znów dobyły się wyziewy godne legowiska trolli albo gniazda ponurych jastrzębi. Edda wstrzymała oddech.
- To oszust, łotr i prawdopodobnie szpieg - orzekła thain Ava.
Edda nie zamierzała nikomu wpierać, że muł jest koniem pełnej krwi. I tak czuła, że balansuje na cienkiej linie.
- Ten oszust, łotr i prawdopodobnie szpieg będzie pod moją opieką. Zanim wyruszymy, odda na twe ręce złoto, które dostał za sprzedanie ziomka obcym, jak mu nakazał aethel Mikkel. Obiecał też, że gdy pościg się skończy, powróci tutaj i odda się do twojej dyspozycji.
Ścisnęła mocno ramię Czyraka, jakby tym sposobem mogła wydusić z niego potwierdzenie swoich słów.
Gdy jednak ten, czy to pod spojrzeniem Rathara, czy może Avy, czy nawet Irgun, poza kiwnięciem głową nie wypowiedział ni słowa, głos zabrał Dalijczyk:
- Zna on tych bandytów od kilku miesięcy najmniej. Mógł u nich zimować. Wie, gdzie ich kryjówki mogą być. A szpiegiem jeśli jest to - tu obrzucił Czyraka raczej smutnym spojrzeniem - to wyłącznie swoim własnym. Wie, że wyrok na Carrock bardziej mu zaszkodzi niż niechęć klanu Viglunda. Jestem za tym by nam towarzyszył w pościgu pod kuratelą Łotrzycy. A oto czego się od niego dowiedzieliśmy.
I tu Mikkel nader szczegółowo opisał przebieg rozmowy, jedne co pomijając to własne nie do końca jeszcze wyklarowane rozważania co do motywacji Czyraka. Edda przestała słuchać relacji, którą sama już przekazała, godząc się pogodnie z faktem, że dla jasności sprawy i komfortu ducha obecnych aethel Mikkel musi wyraźnie powtórzyć to samo jeszcze raz. Niech powtarza, Edda była mu bezbrzeżnie wdzięczna za poparcie, bez niego jej improwizowany na szybko plan odbiłby się od niechęci Avy. Ścisnęła Czyrakowy łokieć i mrugnęła do wagabundy porozumiewawczo. A potem uraczyła Wszędobylskiego triumfalnym, nieprzytomnie szczęśliwym uśmiechem i bezczelnym spojrzeniem. Bo już była pewna, że choćby góral wylazł z siebie, już jej się tak łatwo nie pozbędzie i nie zostawi za sobą. Udało jej się w końcu przykleić do jedynej osoby, która dawała szanse na odnalezienie straconego artefaktu, a Ava dzięki wstawiennictwu Mikkela przyklepała ten stan rzeczy. Odprowadziła wzrokiem Czyraka, składającego złotą monetę na ręku thain Avy. Zadowolony uśmieszek zniknął jej z ust, zastąpiony twardym, zimnym gniewem. W spokojną relację Dalijczyka wciął się nagle jej lodowaty głos.
- Drugą monetę również, Czyraku - warknęła ostro. - Aethel Mikkel jest szlachetny i majętny, mógł się nie doliczyć, ale ja patrzę na wszystko, co robisz. Dałam za ciebie słowo. Cofnę je, jak jeszcze raz spróbujesz zrobić ze mnie idiotkę. Bo chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie odebrałeś drugiej części zapłaty, gdy napastnicy opuszczali namiot?

Zaatakowany mężczyzna przełknął głośno ślinę. Milczał. Edda podeszła, by spojrzeć mu w oczy. Wściekłość już z niej schodziła, rysy twarzy znów się wygładziły.
- A jednak…?
- Nic więcej nie dostałem. Cendryk rzekł, że kiedyś tam, później…
- Z całym szacunkiem do osądu Mikkela i twojego, Eddo - Irgun pokręciła głową, spoglądajac na Awę, jakby u starszej kobiety szukała potwierdzenia - ale zabierać ze sobą tego człowieka… którego kiedyś nazwałabym być moze bratem, a dziś jedynie - kimś, z kim wstydzę się dzielić plemię… - uniosła głowę i dokończyła mocniej - To jak zabierać wściekłego psa na polowanie, albo żywą żmiję w kieszeni trzymać. Przydać się może, jak desperackie okoliczności przyjdą. Ale większa szansa, że nas bez ostrzeżenia ugryzie...
Edda miała taki wyraz twarzy, jakby zobaczyła Irgun pierwszy raz w życiu, i nie był to widok, który przypadł jej do serca. Coś jadowitego cisnęło się jej na usta, ale zmilczała. Zawisła na Wszędobylskim pytającym spojrzeniem.
- Irgun z domu Beorna - ozwał sie Mikkel i skłonił nieco jakby na powitanie przed beorneńską łowczynią i zaklinaczką zwierząt - Wszystko co mówisz jest prawdą jaką i ja widzę. I pewien, jestem, że się nie mylisz. Gdy zajdą okoliczności, nawet teraz, słysząc naszą rozmowę, Czyrak nie zmieni swojej natury i ugryzie. Ale nie o komfort i bezpieczeństwo łowcy w tym polowaniu idzie. Jeśli Cendryk z sierpem zdoła dotrzeć na ziemię Viglunda, dolinę Anduiny może czekać kolejna waśń i wojna domów. A Czyrak jest ryzykiem, które możemy podjąć by temu zapobiec.
- Nie będziemy w stanie ścigać kogokolwiek z cierniem w boku, kóry być może będzie opóźniał każdy nasz ruch. - Irgun zaplotła palce; widac było, że dyskutowanie z podjętą przez resztę decyzją nie jest dla niej ani łatwe, ani przyjemne. - A i jego samego narazimy. Kimkolwiek jest Cendryk, kogoś kto zdradził jego plany będzie chciał na początku uciszyć. Poddaj się osądowi Beorna, Czyraku - zwróciła się do mężczyzny. Udowodnisz tym swoją dobrą wolę i nikt nie zarzuci ci mataczenia. A o kryjókach i szlakach możesz nam opowiedzieć, czy mapę narysować. Niech starszyzna decyduje o twym losie; w drodze nie będziesz miał pewności, że twoje racje i czyny zostaną należycie zrozumiane - rzuciła mężczyźnie ciężkie spojrzenie, jakby miała się w nim zawrzeć dobitna sugestia, co czeka niewiernego klanowca w towarzystwie Irgun - Ale postąpię tak, jak uradzą Awa i Beorn - pochyliła lekko głowę - Chciałam tylko, by to, co mówi mi serce było wszystkim znane.
Rathar w skupieniu wysłuchał słów Mikkela i Eddy, kiwając głową jakby do siebie. Patrzył w tym czasie tylko na jedną osobę, nie spuszczając zeń spojrzenia niechętnego w najlepszym przypadku, wrogiego w najgorszym. Wbrew obawom Łotrzycy to nie była ona, a Czyrak. W dalszej dyskusji także przez dłuższą chwilę udziału nie brał, coś sobie w głowie układając. Wreszcie zapadła cisza, na sekundy krótkie, gdzie zrozumiał, że to na niego czekano. Uznał, że zrozumienie tegoż faktu przełoży na później i zamiast dalszych dumań, odezwał się.
- Nie chcę podróżować z tym człowiekiem - oznajmił, podchodząc bardzo blisko Czyraka i krzywiąc wargi. - Nie wierzę w żadne jego słowo.

Czy to przypadkiem, czy celowo, pozwolił tym słowom przebrzmieć, zanim kontynuował.
- Ufam jednakże, że potrafisz pomóc nam odnaleźć Cendryka i częściowo odkupić swe winy. Wysłuchaj mnie więc uważnie. Jeśli wystąpisz przeciwko nam, w jakikolwiek sposób zdradzisz przed poszukiwanym, albo celowo wprowadzisz na złą drogę, podłożysz tym samym głowę pod mój topór. To będzie sąd i nasze prawo zarazem. Przysięgnij mi tu i teraz, prosto w oczy, że dotrzymasz swojego słowa, a będziesz mógł ruszyć z nami pod tymi warunkami. I pod bacznym spojrzeniem Eddy - Wszędobylski zakończył, ciągle wbijając spojrzenie w Czyraka.
- W moim życiu nie ma już miejsca na skałdanie przysiąg. Już się naprzysięgałem w młodości. - powiedział niedbale do Rathara, uważniej spoglądając na Irgun spode łba. - Chyba lepiej jednak będzie jak wyruszycie sami.
Łowczyni pokiwała lekko głową. Tak będzie lepiej… dla wszystkich. Kiedy Czyrak odmówił dania swojego słowa, zaufanie - a raczej jego resztki - jakie Irgun miała dla mężczyzny, stopniało jak śnieg w promieniach wiosennego słońca. A stanowcze słowa Rathara nabrały niepokojąco prawdziwego odcienia.
- Niech i tak będzie. Powiedz nam, co wiesz o kryjówkach i ludziach Cendryka, a potem niezwłocznie wyruszamy. Dość czasu zmitrężyliśmy na przedzieranie się przez twoje kłamstawa, Czyraku. Mam nadzieję, że zostaniesz sprawiedliwie osądzony - dodała na koniec; mimo całej nikczemności postępku czuła jednak więcej podszytej pogardą litości, niż gniewu wobec współplemieńca.

Edda poczerwieniała na twarzy jak dobrze wypieczony rak. Chwilę później płomienne rumieńce ustąpiły miejsca trupiosinej bladości. Kurierka sapnęła z głębin szczupłej piersi. Po czym eksplodowała, siekąc na prawo i lewo gniewnymi spojrzeniami.
- Dość! Dość czasu zmitrężyliśmy na przesłuchanie, mitrężymy go na waszą - Palec Eddy wycelował wpierw w piersi Irgun, potem w Czyraka - małostkowość, jeszcze zwlec mamy na map rysowanie i szukanie na chybił trafił po głuszy… Zostaliśmy napadnięci i okradzeni, Beorn został okradziony! Ten człowiek zaoferował swoją pomoc! Ale nie! Nie pójdzie, bo komuś się nie podoba, że śmierdzi starym potem i możliwością zdrady, i wszy po nim skaczą, bo ktoś się wstydzi pokazać w jego towarzystwie i stracha się, nie wiedzieć czego! Nie będzie go więc bronić, jak ktoś się na niego ostrym zamachnie…Więc on nie pójdzie, bo go nie chcą, a jemu samemu przysięganie się nie podoba, wielka mi rzecz! Wiecie co? - wydarła się Edda tak donośnie, że na pewno słychać ją było poza namiotem. - Mnie też się wiele rzeczy nie podoba! On mi się nie podoba! - oskarżycielski palec tym razem wskazał na Rathara, a Edda zupełnie straciła kontrolę nad własnymi zapalczywymi słowami. - Czemu niby on znowu ma być przede mną? Jest aroganckim dupkiem i mnie skrzywdził! Czemu niby mam się go słuchać i znosić jego towarzystwo, wcale ochoty nie mam! Ale jakoś to znoszę! Jakoś zacisnę zęby i zmilczę! A jak kto się na niego zamachnie, to go i bronić będę! Tak zrobię, bo moje straty i krzywdy nie są teraz ważne, nie kiedy Beorn został okradziony. Bo nie chcę powiedzieć Beornowi - miałam szansę odzyskać twój stracony sierp, alem zawiodła, przez ciasnotę serca i rozumu, bom tylko na swoje patrzyła i czy mnie wygodnie!
- Zamilknij, kobieto, bo oskarżenia i obelgi rzucasz na wiatr i grunt miękki pod swoimi nogami czynisz - odparował Rathar, którego wybuch Eddy nie tyle zdenerwował, co o ból zębów przyprawił. - Weź swojego Czyraka i sama z nim idź, skoroś tego chętna. Dla mnie sprawa jest wyjaśniona. Odpowiedz na słowa Irgun - tu zwrócił się ponownie do Czyraka. - Uszanujemy twą decyzję, a kiedy twe rady okażą się pomocne, powiemy przed sądem dobre o tobie słowo.
Edda zamknęła usta z trzaskiem zębów. Skurczyła ramiona, jakby ze strachu, i zagapiła się w swoje buty. Kiedy podniosła głowę, w oczach miała tylko żal i zawód. Nie słuchał jej. Skąd przyszło jej do głowy, że wysłucha. I, jak się okazało, nie tylko on.

Dla rycerza ta część sprawy była zakończona. Rathar był Prawdziwym Beorneńczykiem. Takim jakiego lud jego w pełni oczekiwał. I jakkolwiek gdyby rzecz dotyczyła Dali, Mikkel napewno nie dozwoliłby do takiego obrotu spraw, tak teraz ufał, że przyjaciel wie lepiej niż on, co i w jaki sposób potrzebne jest dolinie Anduiny. Choć szczerze życzył mu w sercu by nie okazała się tym wojna.
Nie odezwał się więcej w temacie towarzystwa włóczęgi. Ale jedno jeszcze wolał zmienić.
- Ratharze, Awo. Jeśli odzyskamy Sierp, powinno wystarczyć by Czyrak swoje winy odpracował w miejscu gdzie dopuścił się występku. Jest wiele rodzin w Kamiennym Brodzie, którym przyda się pomoc w polu.
Spojrzał na oboje adresatów swoich słów w taki sposób jakby miał powiedzieć coś jeszcze, ale nie chciał. Coś na kształt “Na Carrock czeka go śmierć”.
- Jeśli odzyskamy Sierp - powtórzył.
- Odzyskamy. - powtórzyła po nim Irgun, tonem, w który nie było miejsca na żadne wątpliwości - Sądy zostawmy sędziom. Łowy należą do łowców. Ruszajmy, póki świeży trop. - kiwnęła głową Awie, a potem odwróciła się do reszty - Eddo, powściągnij swój gniew i uzyskaj od Czyraka to, co mus nam wiedzieć. Reszta z nas może już się pakować, bo chyba nie pójdziemy w ślad tak, jak teraz stoimy - machinalnie poprawiła spódnicę, która może i była pyszna, ale do błądzenia po trakcie się nijak nie nadawała. Łowczyni uczyniła kilka kroków, w kierunku wyjścia z namiotu. Jak dla niej, wszystko co wazne zostało powiedziane - i nie zamierzała poświęceać kolejnym nic nie wnoszącym dyskusjom ani chwili dłużej.

Czyrak stał nie odzywajac się ani słowem a wzrok jego szarych oczu nieodgadnionym spojrzeniem wodził po Eddzie. Groźna postawa Rathara, który wiercał w niego swój wzrok chyba nie skruszyła tego dziwacznego włóczęgi, który na mocne i pewne słowa o przysięgach wyprostował się tylko jakby dostojniej, czyżby dumniej, a może tylko kpiąco, mimo niedbałgo wyrazu gęby dystyngowanie albo po prostu nieświadomie dostojnie unosząc czoło?
- A przyda mi się wasze szlachetne słowo, oj przyda. - powiedział gładko roztaczając smrodek z trzewi, kiedy w końcu spojrzał na Rathara jakos tak dziwnie, jakby przygladął się w lustrze przeszłości.
Podszedł do stołu i nabazgrał kilka kresek, fal i zygzaków.
- Tutaj, w Wilczym Lesie Cendryk ma kryjówkę z leśnej grocie, ale tam pewno nie polazą, chyba, żeby przeczekać. - mówił nie przystając kreślić góry i rzekę. - Tutaj, niedaleko Leśnej Bramy… Elfi las… - nabazgrał drzewka. - Pięć strumyków… Przy skałkach na brzegu rzeki miał kiedyś kryjówkę. - zaznaczył kołem okolicę Elfiego Lasu przy Wielkiej Rzece. - Z pułapkami sobie poradzicie, wszak nie lada z was chwaty. - wyszczerzył się półgębkiem do siebie. - Ale… Jeśli na północ ruszają, to po prawdzie spać mogą gdzie popadnie i wcale się chować w starych norach, lecz gnać ku Wschodniej Marchii… - zakreslił koło na wschodnim brzegu aż po dolinę Gundabadu. - Domena Viglunda. - splunął z gracją spomiędzy zepsutych zębów.
Potem spojrzał na Awę i rzekł bez mrugnięcia.
- Nie wiedziałem, że o Sierp idzie Cendrykowi. Nie nastawiałbym Beornowi karku.
Awa z obrzydzeniem omiotła oblicze Czyraka i mimowolnie, ledwie dosłyszalnie prychła pod nosem.
Czyrak wzruszył ramionami i wziął sobie ze stołu suszona śliwkę z talerza Marszałka, którą przegryzł z uznaniem.

W ciszy przerywanej ciamkaniem miażdzonej zepsutymi zębami Czyraka śliwki rozległ się głos Eddy, pełen dziwnej wesołości, wisielczej, gorzkiej i w znacznej mierze udawanej.
- Czemu nie dostaniesz szansy? Boś podły. I brzydki. A czemuś podły? Bo ci szansy odmówiono. Witaj w Dolinie Anduiny. Widziałeś słupy graniczne, to było ostrzeżenie, było ci zawracać od razu. To harda ziemia, tutaj się nie pieścimy. Nie chuchamy na wątły ogień w cudzym sercu, dusimy go od razu pod obcasem. Potem nim gardzimy, dał się stłumić, czyli za mikry był. Poznaj naszych ludzi. Są prawi i silni swoją prawością, i bezwzględni w swojej sile. Jak się potkniesz, wstawaj sam. Nikt ci ręki nie poda, bo się nie chce ufajdać. Poznaj nasze prawa. Jesteś podły, podły i brzydki. Nie ma dla ciebie miejsca wśród nas. Nawet nie próbuj wstawać z błota, bo ci nie pozwolimy. To nasze prawo. A ty... ty nie masz żadnych praw.
Edda zaplotła ręce na podołku, podeszła do stołu, by rzucić okiem na nagryzmoloną mapę. Wszystko się zgadzało prócz jednego szczegółu... Na wiosnę przekopano potok młyński przy jednym ze strumieni, bo się Folcwine'owi żarna napędzane nurtem wody zamarzyły. Szczegół, o którym Czyrak mógł nie wiedzieć.
- Wstyd mi za tego człeka, bo podle postąpił. Ale bardziej wstyd mi za was. Carrock już niepotrzebne. Wyście go w swoich sercach już osądzili. Nie dacie mu do ręki miecza, by czynem udowodnił, co jest wart. Lemiesza też mu nie dacie, by wykazał się pracą. Bo podły jest, podły i brzydki, jeszcze zepsuje lub ukradnie. Wstyd mi za ciebie, Awo, boś nigdy dotąd nie sądziła powierzchownie. Wstyd mi za ciebie, Irgun, bo tak łatwo i szybko zapomniałaś, jak to jest, gdy odmawiają ci szansy. Wstyd mi za ciebie, Ratharze. Za ciebie najbardziej. Gdzie ten człowiek, o którym ułożyłam pieśń? - pokręciła głową i nachyliła się niżej nad mapą. Czyrak ciamkał kolejną śliwkę.
- Poszłabym – rzekła do wagabundy – poszłabym sama z tobą, jak Wszędobylski kazał. W każdej innej sytuacji. Ale sami we dwoje nie damy rady w walce. Tylko dlatego nie. Są rzeczy ważniejsze. Przykro mi. Ale przyjadę na Carrock, rzec to, co rzekłam teraz. Czekaj nowej szansy, prędzej czy później nadejdzie. I nie rób bzdur. Nie zabij nikogo... jak postanowisz jednak uciekać. Poświadczyłbyś tym wszystko, co o tobie sądzą. A nie mają racji.
Postukała palcem w mapę.
- Pułapki? - wykrzyknęła radośnie, tracąc zupełnie zainteresowanie Carrock, sądami i niedoskonałościami beorneńskiego prawa. Zmarszczyła brwi. - Uwielbiam pułapki! Ale wolę o nich wiedzieć. Jestem za młoda i za piękna, żeby stracić nogę w szczękach na wilki.
Czyrak obrócił się do Eddy.
- Wnyki zwłaszcza i kilka dołów. - machnął ręką niedbale.
Coś jednak miał na myśli, bo w końcu odezwał się do niej z powrotem.
- Jak w wieku tego młodziana byłem. – kiwnął głową na Rathara. – Sześdziesiąt z okładem zim temu... to przysięgę ostatnią składałem. Mam teraz bić się w stare piersi, bo taki ma kaprys ten, który w żadne słowo nie wierzy a wyduszać chce słowa prawdy, które chce usłyszeć służąc sobie słowami szantażu krwawej zemsty? Zaiste szlachetny jest ten, kto tak robi. - zajrzał głębiej w oczy Eddy jakby sięgał daleko w przeszłość. - Tym siebie zrównuje z łotrem od którego przysięgę wydusza. – pokiwał głową z politowaniem. – Przeto za złe mi nie miej, że słowa mu nie dam, bo nie zasłużył młodzieniec na takie traktowanie tak samo, jak ja nie zasłużyłem, aby on mi ufał. – dodał spokojnie. - I w zły nawyk by mu to weszło i zwiodło na manowce w życiu, bo droga słuszna kręta jest jak leśne strumyki. Tobie zaś serce gorące, słowo dałbym. Nie zawiódłbym cię konna panno, choćbym miał na tym szlaku stare kości swe rozwłóczyć lub zaciągnąć na Carrock. - na koniec smarknął z lewego nozdrza a resztę niedbale wytarł z nosa rękawem kapoty.

Wszędobylski na pierwszy rzut oka nie wydawał się poruszony przemową, na pewno też nie skruszony lub zawstydzony. I nawet jeśli mógł rację w jakiejś kwestii Eddzie przyznać, zmienić samego siebie nie chciał i nie umiał. Znacznie bardziej do siebie słowa Czyraka wziął, kiwając mu głową na zgodę.
- Tak jak rzeczesz. Jestem łotrem, ale wolę być łotrem niż potem cierpieć za szlachetność. W słowa nie wierzę, ale obietnic nie łamię. Podążymy zgodnie z twoimi wskazówkami, Czyraku. Gdy okażą się pomocne, wstawię się za tobą, nawet gdy ciebie samego to nie obchodzi. Idę przygotować wierzchowce, dość już czasu straciliśmy.
Raz podjętej decyzji i raz wypowiedzianych słów Rathar zdawał się nie cofać. Opuścił namiot i udał się po Górę, oraz złapać młodziana, którego Edda mianowała na swojego następcę. Ktoś musiał powiadomić Ennaldę o tym, czego się dowiedzieli, a kto był lepszy od posłańca?

Łotrzyca, która nie ugnie się, póki coś nie będzie po jej myśli. Podziwiał ją za tą zawziętość, ale nie potrafił się zgodzić z wieloma innymi czynami i słowami. Byli inni. Inni zupełnie. Zaczynał zastanawiać się, co z tego wszystkiego wyniknie.
Obawiał się, że nic dobrego.


 
Sekal jest offline  
Stary 18-04-2015, 04:47   #18
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







Wiadomość o kradzieży Księżyca przetoczyła się jak burza przez wzburzone fale Beorneńczyków. Oficjalnego zakazu rozgłaszania rabunku nie było potrzeby, bo nim Awa zdążyła coś zarządzić, musiała odpowiadać na bezpośrednie obawy pobratymców. Wyszło, że trafna plotka celnym była dowodem krytycznej oceny sytuacji przez Etel Niemiłą. Ragnacar wraz z ochotnikiem ze Starego Brodu, wojem wieku średniego, ruszyli w czarną noc za oddziałem Ennaldy ku Mrocznej Puszczy.
Księżyc zniknął za czarnymi chmurami jakby naprawdę ktoś go ukradł lub schował i tak ciemno było w dolinie, że aż wyszły na wierzch tysiące gwiazd tam, gdzie niebo było czyste u podnóża Gór Mglistych.

Próby nocnego tropienia z początku, w wiosce spełzły na niczym. Nijak było odróżnić ślady miejscowych od złodziei a podjęcie tropu pewnego możliwym było gdzieś za gródkiem, najpewniej na północy, jeśli wierzyć w przypuszczenia Czyraka. Tam więc udali się z pochodniami i z Bursztynem. Pies parł do przodu. Podsycanie jego węchu zapachem śmierdzącej przepaski goblina niewiele dawało i wkrótce Mikkel zaprzestał tego. Za wzgórzem przy lasku złodzieje mieli schowane konie. Trop kierował na północ, lecz ciemności nie były ich sprzymierzeńcem. O ile w ciągu dnia łatwiej było odróżnić oderwaną gdzieniegdzie darninę i przydeptana trawę, to w ciemnościach, taka jazda była uciążliwa, a i zgubić trop lub pomylić można było.

Wrócili do Starego Brodu czekać świtu, przygotowując się do podróży, która mogła być krótką lub nieco dłuższą. Do świtania nie było widać znaku powrotu Ragnacara. Mogli czekać na chłopaka, mogli ruszać za złodziejami. Wybrali to drugie a młodzieńcowi, przyjacielowi Mikkela i Ratahra, czekała wiadomość u Awy.

Wyruszyli z kopyta nim pierwsze promienie wyjrzały zza horyzontu, gdzie niebo z mgłą mieszało się nad Mroczną Puszczą. Podjęty trop na lasem, co najmniej pół tuzina konnych, wiódł na północ. Około południa przyszło im minąć Bladego Jeźdźca rozpostartego na zielonym wzgórzu w galopie a z nastaniem zmierzchu byli już blisko Starej Krasnoludzkiej Drogi. I wtedy ślady skręciły na północny zachód, ku rzece, czego nikt się nie spodziewał. Objęta ciemnościami jeszcze czarniejszej niż poprzedniej nocy, pogoń zawitała w Starym Brodzie.

Załoga przywitała Beorneńczyków i ich Dalijskiego towarzysza ciepło, choć nikt tu nie widział znajomej twarzy. Rathar nie znał zbyt wielu mieszkańców doliny, Irgun bratała się bliżej z ludem Beorna od niedawna a panna z Pięciu Strumieni ciągle w drodze od tych kilku lat, bardziej kojarzyła z widzenia w pamięci tych, którym wieści niosła, niż tych, którzy pośród nich żyli.

Strzegący Brodu potwierdzili konnych, którzy przekroczyli bród około południa. Nic szczególnego o nich nie mówili, ruch nie był może ogromny tego dnia, lecz i normalnym było to, że ktoś przez rzekę się przeprawia uiściwszy zapłatę. Ośmiu konnych ludzi. Syn Thoralda w końcu przekonał rozkładających ręce Beorneńczyków, żeby przypomnieli sobie, czy czegoś szczególnego przy nich nie zauważyli. Jakby im się zapaliły w głowach świeczki rozjaśniając zakamarki pamięci, jeden z nich zauważył, że wielu z nich, nosiło ślady niewolniczych blizn na szyjach lub przegubach rąk. Jechali na szlakiem na Wysoką Przełęcz. Gdyby w ciemnościach na zachodnim brzegu ruszyli za uciekinierami, mogliby skrócić dystans lub minąć się ze zwierzyną, jeśli ze zrujnowanego, kamiennego traktu ludzie z północy skręcili w innym kierunku. Mogli również wpaść na przyszykowaną zasadzkę, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie wierzyłby, że nie będzie pościgu za Księżycowym Sierpem. W tej chwili złoczyńcy musieli gdzies tam w niebezpiecznych ostępach odpoczywać w nocnym obozie lub w napięciu trwać na sygnał do ataku, kto wie, może za następnym wzgórzem. Zanocowali w Starym Brodzie mogąc wyspać się bez martwienia o nocne warty.

Prawie wszyscy.





Czuł jak miękka ziemia ugina się miękko pod jego ciężarem zostawiając odciski w trawie. Zapach koni, ich odchodów i potu był tak wyraźny, jakby zaraz miał zaryć w kobyli zad. Nie widział zbyt wiele, ale nie musiał. Noc ciemna a i wzrok słaby, szum wiatru w trawach i cykady przebijały się przez ciężki oddech i deptane, gniecione źdźbła i toczone na boki kamyki na trakcie. Nie ubiegł daleko, pół mili może, gdy za zakrętem zapach urwał się zmuszając do zatrzymania. Wstał i węszył z zamkniętymi oczami. Nie widząc sunących na czarnym niebie, gnanych nocnym wiatrem chmur lecz je czuł. Było wietrznie, ale to nie wicher przeszkadzał choć i nie ułatwiał. Zwierzyna zmieniła kierunek. Na północ. Ku Samotnej Skale.
I znowu biegł, tym razem z bratem wiatrem w plecy.

Był juz blisko, gdy zobaczył mały ogień wtulony miedzy skałki, rzucający skąpy i wątły, skaczący w tańcu z wiatrem blask na kamieniach głazów przy których spały stojąc coraz bardziej niespokojne konie.

Podszedł bliżej nie spiesząc się już i stał w trawie patrząc na siedzących przy ogniu ludzi. Rozmawiali o czymś, nie słyszał słów. Widział też strażnika na warcie. Był już niedaleko obozu. Widział ich zmęczone twarze i posepne spojrzenia. W końcu mógł rozróżnić niektóre słowa westronu. Bystrza. Znał to miejsce w widłach rzek spływających z gór, gdzie katarakty niedaleko Orlich Wodospadów opływały powalone głazy w nurcie wysokich ścian. Przewrócona skała. Przewrócona Skała?

I wtedy poczuł ból pod prawą łopatką. Wydał z siebie wściekły ryk, który poderwał na równe nogi wszystkich ludzi w obozie. Bali się lecz byli zdeterminowani chwytając za włócznie i łuki. Dopiero teraz poczuł w nozdrzach ten strachliwy pot, tak blisko. Ktoś biegł od rzeki a raczej uciekał. Wciąż blisko a jednak za daleko, aby mógł cos na to poradzić. Musiał minąć niezauważoną pierwszą straż. Noc przy ognisku odpływała.



Otworzył oczy choć ich wcale nie przymykał. Ból pozostał w niezmienionej formie. Leżał pod namiotem gwiazd w pełni. Nad nim stali rozbudzeni towarzysze. Rathar obudził wszystkich, czujnych, gwałtownym wierzgnięciem i zduszonym w gardle rykiem. Nietknięta żadnym orężem koszula Wszędobylskiego w ich oczach nasiąkała od środka krwią lepiąc płótno do mięśni.

Na żebrach górala rozcięta skóra nie była raną groźną, lecz obficie krwawą. Ratar jako pierwszy i na razie jedyny wiedział, że musiał być grot Viglundyńskiej włóczni. Rozcięcie było za szerokie na grot strzały i cieszyć się trzeba było, że żebra były całe, choć zrozumiale obite.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 18-04-2015 o 04:56.
Campo Viejo jest offline  
Stary 28-04-2015, 18:27   #19
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

W pierwszym odruchu Rathar rozejrzał się wokoło, dostrzegając znajome twarze. Mieszane uczucia kryły się na tych obliczach, ale nie czas było na rozpaczanie nad kilkoma krzykami. Dotknął swojej rany i przypomniał sobie wszystko. Jednym ruchem ściągnął z siebie koszulę, przyglądając zranieniu. Bolało, ale żebra były całe.
- Wdzięczny byłbym za opatrunki - mruknął w kierunku towarzyszy, przyglądających się temu i być może głowiących się co się wydarzyło.
Wszędobylski jednak podjął wątek dopiero po tym, gdy jego rana została oczyszczona, zszyta i zabandażowana. Skorzystał przy tym z pomocy, jego wielkie łapy nieszczególnie radziły sobie z szyciem.
- Jest duża szansa, że uciekinierzy kierują się ku Bystrzy. Czy ktoś z was wie co to jest Przewrócona Skała? - spytał, nie wyjaśniając wiele. W zasadzie to nic.
- Nic mi to nie mówi. - powiedziała Irgun, wycierając skrwawione ręce w szmatę - Za to Bystrza jest w górę rzeki, koło Leśnej Bramy. Musimy być tam szybciej... - stwierdziła. Przeniosła wzrok na obandażowany bok Rathara i spytała, unosząc brew - Twoja rana, Ratharze. Mamy się czego obawiać? Ktoś zakradł się do obozu?
Eadwine poruszyła się nerwowo. Z gardła wysmyrgnął się jej dziwny dźwięk, jakby sama nie mogła się zdecydować, czy się rozpłakać, czy roześmiać. Wreszcie wybuchnęła śmiechem, cichym i cokolwiek bezradnym.
- Zakradł się cichaczem, rozwiał jak końska bździna… a przedtem podrzucił kolejnego trupa goblina? - wydusiła przez łzy rozbawienia. - Oby im to w nawyk nie weszło…
Coś w jej postawie mówiło jasno, że nijak nie wierzy w taką opcję. Wyciągnęła ze swojego tobołka ostro cuchnące drewniane pudełeczko i mały płócienny woreczek pełen korzeni. Położyła je obok Rathara, a w zamian zgarnęła okrwawioną koszulę. Obejrzała ją sobie w milczeniu i dokładnie z każdej strony, by w końcu zwinąć w kulkę i wsadzić sobie pod pachę.
- Bystrza, tak? To kawał drogi wzdłuż brzegu Anduiny. I jeszcze kawałek w bok, nie po drodze zupełnie. Po co tam się pchają, tam dzicz… nic tam nie ma. Chyba że ukryli tam łódź. Jakoś przejść muszą na ziemie Viglunda. I łódź to raczej jedyna szansa. Na Północnym Brodzie o tej porze roku woda jeszcze za wysoka. Na ogół. A takie junaki, żeby za końskim ogonem wpław się przeprawić, wiosną do tego, to oni moim zdaniem nie są.

Pokręcił głową na pytanie zadanie przez Irgun.
- Nie została zadana mi. Nie bezpośrednio i nie tutaj. Rozmawiali przy swoim ogniu i tyle tylko, albo aż, udało mi się usłyszeć.
Nadal nie wdając się w dokładniejsze wyjaśnienia i kiwając głową Eddzie w podzięce za to co zostawiła.
- Nie wierzę, że zmienią plany, a musieli je mieć przed swoim szaleńczym planem. Nie wiedzą, że wiemy. Rozpytam jeszcze o Przewróconą Skałę, ale uważam, że powinniśmy tam się udać. Wiem gdzie znajduje się ich obecne obozowisko, tam jednakże nie zdążymy. Lepiej zaryzykować i przeciąć im drogę, czekając na miejscu. Jedno z nas, dobre w tropieniu, mogłoby utrzymywać ślad i podążać za nimi bezpośrednio.
- Ja to zrobię. - powiedziała Irgun, spoglądając to na Wszędobylskiego, to na Łotrzycę. Być może ta dwójka miała jakieś swoje niewypowiedziane sekrety, ale to nie powód, by traktować całe zajście tak lekko, jak zrobili to obydwoje. - Chyba najbardziej przyzwyczajona jestem do samotnych polowań. - dodała z lekkim uśmiechem.
- A… aha - skomentowała Edda lakonicznie, ostrożnie i niejasno. - To paradnie. Jednak mnie uczyli, żeby nie szwendać się samotnie po zachodnim brzegu, jeśli da się tego uniknąć. Zbyt wiele może pójść źle, gdy nikt ci pleców nie pilnuje, i oto tego przykład - dodała tytułem wyjaśnienia i zawisła wymownie spojrzeniem na grubej warstwie bandaży, którymi Irgun obwinęła górala. - Czy mamy się liczyć z tym, że to się powtórzy? Bo nocna pobudka i rozpędzenie tamtym koni ich spowolni i zmęczy, da nam więcej czasu na przygotowanie zasadzki na Bystrzach i jako takie będzie dopuszczalnym ryzykiem? Na przykład? - rzuciła w przestrzeń pomiędzy łowczynią a góralem, tak że nie za bardzo było wiadomo, kogo właściwie pyta.

Mikkel dosłyszawszy przekazaną im przez przyjaciela rewelację, z jakąś taką nostalgią obejrzał się na zachodni brzeg Anduiny. Tam była dzicz. Napotkanie wolnych ludzi północy na pogórzu było rzadkością. Tam przecież stoczyli bitwę z orkami. Tam znaleźli leże goblinów. Tam w końcu krajobraz niczym stare niezabliźnione rany, znaczyły ruiny upadłych w mrokach dawnych er królestw i miast ludzi. I mimo to dobrze wspominał spędzone tam chwile.
Obejrzał się na Rathara. Indagować go o ranę, z której ten spowiadać się nie chciał, nie zamierzał. Z pewnością góral wiedział lepiej czy i kiedy wyjawić towarzyszom swoje sekrety. A pościg nigdy nie jest ku temu dobrym momentem.
- Rathar ma rację, Eddo. Jeśli zależy nam na Sierpie, to nie możemy znowu - tu można było odnieść wrażenie, że rycerz podkreśla to ostatnie słowo - myśleć o bezpieczeństwie. Zwierzyna umyka znaną nam trasą, a nie stać nas na uganianie się za nią. Sami musimy zastawić pułapkę. Pani Irgun jest chyba najlepszym z nas myśliwym, którego oddech viglundczycy powinni czuć na swoich plecach, by umykać najprostszą drogą do Bystrzy. Drogą, na której my mamy okazję zastawić zasadzkę. Ona też najprędzej z nas wszystkich ich następną zmianę planów przejrzy. I w razie potrzeby da nam znać.
Tu wyciągnął dłoń ku powale schronienia Starego Brodu gdzie jak się okazało w opuszczonym jaskółczym gnieździe nocował z nimi… kos. Ptak, poruszył się na ten gest i podleciał do rycerza.
- Zwie się on Lagorhadron. I jest mi przyjacielem. Poleci z Tobą, bo sprawa jest ważna. Poślij go do mnie gdybyś uznała, że trzeba nas o czymś zaalarmować. Znajdzie mnie.
- Ja się nie pytam, czy ryzykujemy - parsknęła Eadwine, obruszona do żywego, że się jej zarzuca podszycie kapoty tchórzem. - Jasne, że ryzykujemy, jako i zawsze wcześniej, gdy było trzeba. Ja się pytam, czy Irgun… i Rathar zamierzają ryzykować jeszcze bardziej, i skubać tamtych w marszu - wyjaśniła precyzyjnie i zapatrzyła się w kosa zachwyconym wzrokiem dziecka, które ujrzało nową i gracką zabawkę. - Aethel Mikkel Deorwine - zaśmiała się - Czyrak rzekł ci prawdę. Odwagi w nas nie brak. Ale czasem warto być ostrożnym i wiedzieć przedtem, co planują ci, których zwiesz druhami.

Rycerz uniósł brew jakby nie do końca rozumiejąc powód nadąsania, którego nie zabrakło w tonie dziewczyny.
- Skubać w marszu? Nawet jednak jeśliby to było możliwe, to musimy się liczyć z tym, że poskubany i przyparty do muru Cendryk rozdzieli swoich ludzi. Pogna w sześć różnych stron. Do tego dopuścić nie możemy. Niech czują się pewni w swej ucieczce. Gonieni. Acz nie dościgani. - Spojrzał na czerwieniejący opatrunek Rathara. Znów na Łotrzycę. W i końcu na Irgun - Rzecz jednak, o której mówisz zapewne dotyczy spraw, które nie są mi znane. Wybacz zatem. Nie pojąłem do kogo kierujesz pytanie.
Jasnowłosa kurierka postawiła oczy w słup ze zdziwienia, chwilę potem dostała ognistych rumieńców. Machnęła ręką, że to nic, to nieważne, nie ma o czym rozprawiać, ona urazy nie chowa. Mikkel ponownie dokonał tego samego cudu, co na turnieju - przegadał ją tak celnie, że zamknęła się wreszcie i zamilkła na dobre.
- To ważna sprawa. - Irgun przejechała dłonią po jasnych, niesfornych kosmykach - Czy mają mnie zobaczyć, czy nie. Walczyć sama przeciw oddziałowi nie będę; ale jak zrozumieją, że sama jedna ich ścigam, gotowi są ze zwierzyny zmienić się w myśliwego. Lepiej będzie, jak będę ich śledzić niezauważona; kiedy wyczuję, że zmieniają trasę czy co innego im przyszło do głowy, dam znać. I “paniuj” mi tu, Mikkelu. - dodała, uśmiechając się szeroko do mężczyzny - Szlak nie zna tytułów. W drodze wszyscy jesteśmy równymi sobie wędrowcami.
Jeśli Rathar zrozumiał lub usłyszał jakieś aluzje czy inne podstępne zagrywki w słowach Eddy, nie dał po sobie tego poznać. Był człowiekiem prostym i bezpośrednim, odpowiadał więc wprost na pytania.
- Raz, może dwa mogę spróbować ich ponownie podejść. Wszystko zależy od tego jak szybko będziemy podróżować. Ranny nie przydam się zanadto w zasadzce, jeśli nie będzie konieczności, będę się starał unikać ryzyka. I tak samo powinna Irgun - Wszędobylski popatrzył po twarzach zebranych. - Przydałaby się nam dodatkowa pomoc. Aby nie musiała podróżować sama. Lub rozdzielenie się po połowie - w głosie olbrzyma dało się wyczytać zachętę do wyrażenia opinii o tym pomyśle.
Ulga, która wymalowała się na twarzy Eddy, była aż nazbyt wyraźna. Dziewczyna pokiwała energicznie głową, na znak zgody na zapytanie o pomoc załogi z brodu i rozdzielanie grupy. Mruknęła, że ona wolałaby pomknąć na Bystrza, bo zna Dolinę i wie, kiedy można ściąć zakola rzeki, a kiedy trzymać się brzegu. Ale że w sumie zajedno, bo za zwierzyną też się nabiegała. Zaczęła popatrywać niespokojnie na drzwi i przestępować z nogi na nogę, już jej śpieszno było w drogę.

- Może być i tak. - Irgun kiwnęła głową - We dwojkę zawsze raźniej; kłopot jeno z tym, byśmy tak się zgadali, by wziąć tamtych w kleszcze. Edda z nas jest najlepszym jeźdźcem; jeśli ktoś może wyścignąć ludzi Vilgunda w dziczy, to tylko ona. Po mojemu to razem z Mikkelem i kimś stąd - jeśli z załogi brodu bez kłopotu uda się kogo wyciągnąć - winna gnać co koń wyskoczy do Bystrzy. Rathar i ja zagnamy zaś zwierzynę prosto w nastawione zawczasu sidła. A dzięki naszemu małemu przyjacielowi... - wyciągnęła ostrożnie dłoń, zachęcając Lagorhadrona, by na nią przeszedł - ...będziecie wiedzieli, dokąd dokładnie zmierzają bandyci i jak prędko. Może nawet uda się nam ich spowolnić. Takie są moje przemyślenia, skoro już mamy się rozdzielić. Ale więcej niż jednej osoby bym od nas nie odłączała; zdanie Rathara ma jednak pierwszeństwo przed moim, bo i bardziej jest doświadczony w *takich* łowach. Gdyby to był niedź... wilk, znaczy, albo odyniec, to bym nie miała wątpliwości - dodała, starającsię zatuszować niefortunne przejęzyczenie.
- Ratharze? - spojrzał na przyjaciela uśmiechnąwszy się nad wyczuwalną w głosie górala nadzieją, że decyzja podejmie się sama siłą jednomyślności - Musisz orzec. Tym bardziej, że ja również gotów jestem towarzyszyć Irgun. Ale straży Starego Brodu bym nie umniejszał. Ci ludzie mają tu zadanie przydzielone im przez Lorda Beorna i między innymi dlatego, że byli tu w pełnej załodze, udało nam się rok temu odeprzeć bandyckie wojsko Valtera. Co więcej, zabierając ich ze sobą, będziemy za nich odpowiadać.
- Pójdę z Irgun. Jednej osobie zbyt niebezpiecznie nocować i baczyć na wszystko. Będziemy szli ich tropem - zdecydował Rathar po krótkim namyśle, rzucając szybkie spojrzenia na Eddę i Mikkela. - Wy dotrzecie do Bystrzy i poszukacie Przewróconej Skały. Ragnacara skierujemy też w tamto miejsce, gdy już wraz ze wsparciem dotrze do brodu. Zostawcie tu komuś informacje o swojej trasie. W zapieczętowanym piśmie najlepiej.
- I jeszcze jedno - ozwała się Edda, wyciągając z rękawa nakreśloną przez Czyraka mapę. - To. Nam już na nic niepotrzebna. Ale ci, którzy pilnują granicy z klanem Viglunda chętnie się dowiedzą, gdzie tamci mają sekretną kryjówkę. Pchnijmy gońca. Albo zostawmy mapę dowódcy Starego Brodu, może ktoś będzie jechał do Domu Beorna, a potem i dalej.
Zamilkła, ale po jej postawie widać było jasno, że na zgodę specjalnie nie czeka i zrobi, jak rzekła nawet pomimo sprzeciwu, którego się spodziewała.

- Edda ma rację. - Irgun poparła kurierkę. Po pamiętnej mowie o Czyraku czuła, że to ona wtedy się pomyliła w ocenie mężczyzny, a Łotrzyca - na swój pokrętny sposób - dotarła do sedna sprawy. Uznała więc po namyśle, że tym razem posłucha się rady przyjaciółki, szczególnie, że było też zgodne z tym, co sama uważała.
- Im więcej oczu i uszu będzie po naszej stronie, tym większe mamy szanse odzyskać to, co zrabowane. A i wieść o niecnym czynie Cendryka powinna rozejść się szeroko, żeby nikt nieświadomy nie udzielił mu pomocy, której przyjdzie potem mu żałować.
Rathar zaledwie skinął głową, jakby ta sprawa nie zaprzątała jego myśli. Jeśli Edda liczyła na to, że znowu będzie miała powód do otworzenia ust, być może się rozczarowała.
- Popytam u ludzi w forcie o zasłyszane nazwy. Irgun, ruszymy o świcie - skinął głową kobiecie. Zwrócił się następnie ku pozostałej dwójce. - Wam przyjdzie teraz samemu o sobie decydować - uśmiechnął się, trochę rozbawiony. - Eddzie wychodzi to świetnie. Skoro nie będziecie szli za tropem, możecie ruszyć w każdej chwili.

Nic zupełnie nie świtało mu odnośnie drogi, którą mogli obrać Edda z Mikkelem, nic więc w tym temacie więc nie dodał. Opuścił więc naradę, gdzie pochodząca z tamtych rejonów Irgun zaczęła opowiadać pozostałej dwójce o znanych sobie okolicach. Rathar, chociaż świerzbiło go prawie równie mocno co Łotrzycę, by udać się w drogę jak najszybciej, udał się najpierw ku załodze Starego Brodu. Wypytał wszystkich, którzy nie spali ze względu na pełnienie wart lub zostali wybudzeni jego krzykami, o Przewróconą Skałę, ale nie uzyskał żadnych odpowiedzi. Nie zdziwiło go to zanadto, podejrzewał, że jest to jakiś charakterystyczny punkt Bystrzy, nazwany tak być może wyłącznie przez uciekającą grupę.
Niedługo potem wrócił do swojego posłania, mijając po drodze Słomianą.
- Wyruszymy dopiero o świcie, muszę złapać odrobinę snu. Tobie też radzę - skinął kobiecie głową i skorzystał z pozostałej resztki nocy na odzyskanie części sił. Eddzie i Mikkelowi krótko życzył powodzenia. Ustalanie planów, nie znając okoliczności i miejsca, w którym ponownie się spotkają, uznał za bezcelowe.


 
Sekal jest offline  
Stary 01-05-2015, 17:00   #20
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Ostrze było długie, w kształcie wąskiego liścia, z wyraźnym, graniastym grzbietem; kończyło się poziomą poprzeczką kształcie małych skrzydełek. Niegdyś musiało być czarne; teraz patyna zeszła, odsłaniając srebrną mozaikę stalowych warstw. Grot przytwierdzony był do ciemnego drzewca; dwie dłonie niżej znajdowało się kolejne mocowanie w postaci metalowych pierścieni, łączących dawny, złamany trzonek z nowym, tym razem wykonanym z jasnego drzewa. Niegdyś ta włócznia nazywała się Zapłata; złe, twarde imię, nadające każdej walce kwaśny posmak zapiekłej nienawiści. Irgun przejechała po chłodnej stali dłonią; metal w swoim czasie wypił niemało krwi niedźwiedzi, dzików, wilków… a może i ludzi. To była broń jej ojca, jedyna chyba cenniejsza rzecz, którą przyniósł ze swej leśnej ojczyzny. Złamał ją w czasie Bitwy Pięciu Armii, zostawiając ostrze w ciele orka, który zadał mu śmiertelny cios. Irgun przyjęła to niełatwe dziedzictwo z mieszanymi uczuciami; tak bardzo pragnęła iść w ślady ojca, ale też odrzucić tą część jego spadku, która spowodowała tak wiele złej krwi między Słomianymi a Beorningami. Nadała więc broni nowe imię – Drzazga – i zachowała tyle z jej starego kształtu, ile mogła, jednocześnie usuwając z niej zakrzepłe ślady tych niszczących emocji, jakie przelał na nią poprzedni właściciel. Ale natury broni nie da się zmienić tak łatwo; to był oręż do polowań na wielkiego zwierza i do walki o ważne sprawy; śpiewał cały i wibrował pod dłonią kobiety, wyczuwając zbliżający się pościg i łowiecką gorączkę.



Była gotowa na tą wyprawę, zanim jeszcze wiedziała, że się odbędzie. To do takich przygód wyrywało się jej zanudzone zimą serce; to za tym szybszym biciem serca tęskniła, kiedy ruszała na Festyn, spodziewając się… właśnie czegoś takiego. Tak, oczywiście że małostkowy postępek Czyraka i Cendryka napawał ką głębokim obrzydzeniem, gniewem i odrazą. Tak, oczywiście że dla ludu Beorna lepiej by było, żeby Sierp pozostał tam, gdzie był, a ludzie nie musieli składać swojej nadziei w ręce oddziału pościgowego. Tak… ale zachowując swój zwykły spokój, Irgun nie mogła przed sobą nie przyznać, że to wszystko raduje ją w sposób, w jaki zupełnie nie powinno. Oto była jej szansa na zmycie hańby, jaką było nie stanięcie ramię w ramię z krajanami podczas walki o Bród; to, że znalazła się w grupie, która miała doścignąć Vilgundczyków i odebrać im klanową pamiątkę, poczytywała sobie jako spodziewany, ale wciąż szczęśliwy uśmiech od losu.



Spakowanie się nie zajęło jej więcej czasu niż przebranie się z paradnych ubrań w jej podróżne rzeczy; zniszczone, łatane i nie tak piękne, ale za to wygodne i odporne na kaprysy szlaku. Resztę niewielkiego dobytku miała w zasadzie nie ruszoną od opuszczenia domu. Jedynym problemem było włożenie tego na konia, którego psim swędem wynalazła dla łowczyni Edda. Sama Irgun, choć jeździć umiała, nie czuła wielkiego zaufania ani ciągoty do końskiego grzbietu, no chyba że jako pomocnika w dźwiganiu zdobyczy. Nie miała nawet siodła; własne dwie nogi większe miały możliwości prowadzić ją gdzieś po dziczy, niż cudze cztery. Pościg jednak wymagał pośpiechu; szczęściem wygrana z Ludo i obrotność kurierki zaradziły temu ostatniemu problemowi, jaki mógł stanąć Irgun na drodze do rozpoczęcia polowania.



Wieczór nie przyniósł wiele więcej, niż ustalenie zgrubnego kierunku w którym mieli podążać; Irgun spodziewała się tego, uspakajając swoje wyrywające się naprzód serce. Bliskość zmroku, fałszywy trop z goblinem, pomoc Czyraka… kimkolwiek był Cendryk, głowę miał nie od parady i dokładnie wiedział, jak mylić za sobą tropy, co znaczyło też, że spodziewał się pościgu… prędzej czy później. A na głowie Irgun, która podjęła się roli zwiadowcy ich małego oddziału było to, by nic nie umknęło ich uwadze i tak prowadzić drużynę, by dopaść złodziei jeszcze na terytorium Beorna...



Noc, choć pod bezpiecznym dachem i w otoczeniu życzliwych dusz, okazała się być nie tak spokojna, jak mogłoby się wydawać. I choć skończyło się niegroźnie, wyszło na to, że część kompanii ma swoje sekrety, którymi nie zamierza dzielić się nawet z towarzyszami drogi. Irgun nie pytała; nie była ciekawa, skoro Rathar uciął zdecydowanie temat, ale reakcja Eddy zabolała łowczynię. Jej troska płynęła przecież ze szczerego serca, a nie innych pobudek; wyśmiewanie się z tego, albo czyjejś niewiedzy nie było wcale miłe. Zresztą, Łotrzyca zachowywała się ostatnio zupełnie, jakby najadła się szaleju. Może to obecność Rathara tak na działała? Irgun nadal nie mogła tego dobrze rozgryźć, ale boleśnie czuła jak dystans między nią, a druga jasnowłosą się rozszerza, zamiast zmniejszać przez fakt wspólnego podróżowania.



Rozmowa biegła chaotycznie i więcej w niej było gdybań i propozycji, niż deklaracji rzeczywistego działania. Cztery głowy w końcu doszły jednak – ku wielkiej uldze łowczyni, która chciała jeszcze zmrużyć oko – do porozumienia, a plan pościgu wyklarował się całkiem gładki. Gdyby nie oczywista nieskuteczność tropienia bez słońca, Irgun już siodłałaby konia i pędziła do Bystrzy, szlakiem złoczyńców.

- Mogę prosić, żeby twój skrzydlaty posłaniec został z nami, Mikkelu? - spytała Irgun, zadowolona z decyzji Rathara - A ty pokaż jeszcze tą mapę, Eddo. Może sobie coś przypomnę z mojej włóczęgi, co pozwoli wam szybciej osiągnąć cel.

Kurierka popatrywała na górala nieufnie i podejrzliwie. Wzruszyła wreszcie ramionami i obróciła się do Irgun.
- Taaaak. Na przykład, ile wiosłuje się pod prąd do ujścia Bystrzy... - wyszczerzyła zęby w przebiegłym uśmieszku - ...od Słomianej Chaty. I z której strony szybciej opłynąć Wyspę Duszących Drzew. Wyrychtowałaś łódź po zimie, zanim pobiegłaś na szlak?

Kos usiadł na stole, przy którym Beorneńczycy zwykli tu obradować, a przy którym teraz oni się naradzali, i w kilku podskokach znalazł się przy Irgun popatrując ciekawie na łowczynię. Po chwili zaś zatrzepotał skrzydłami i usiadł na skierowanej ku sobie dłoni zaglądając do jej wnętrza jakby czegoś się tam spodziewał.
- Nie daj się zwieść jego niewinnej posturze - odrzekł pogodnie rycerz - To nie tylko wierny towarzysz o duszy wędrowca, ale i srogi wojownik, z którym swój koniec spotkały niezliczone ilości ziaren słonecznika i całe zastępy dżdżownic.
- Na pewno nie szybciej, niż jedzie. A o łódź pytaj się Wulfreda, jak już tam zajrzycie; ma większy talent do ciesiołki niż ja. Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby naszej poczciwej balii wystrugał już smoczy łeb na dziób, lub coś podobnego. - łowczyni pogłaskała delikatnie kosa po głowie i pochyliła dłoń, zestawiając go na stół - Wybacz, Wielki Łowco. Nie noszę przy sobie suszonych dżdżownic, ale obiecuję ci coś upolować, jak tylko znajdziemy się na szlaku. - zaśmiała się, spoglądając na ptaka. Potem wzięła mapę Eddy i popatrzyła na nią, mrużąc oczy - Z tego niewiele się dowiemy... Narysuję wam nową.

Kiedy prosty rysunek zachodniego brzegu rzeki pojawił się na kartce, Irgun ujęła ostrożniej węgiel w palce i w zamyśleniu postukała nim o blat.
- To dobre trzy dni jazdy, a my i tak jesteśmy spóźnieni. Vilgundczycy będą jechali pewnie tak... - poprowadziła przerywaną kreskę, omijającą skały, lasy i rozlewiska - Jak każdy, kto chce uniknąć najtrudniejszych miejsc. Wy musicie iść w ich ślady... aż dotąd. - wskazała miejsce, gdzie narysowała podtopienia, rozlewające się przy brzegu Anduiny. Przerywana kreska omijała je od zachodu szerokim łukiem - Jadąc do rzeki, na granicy podmokłych łąk traficie na stare, złamane drzewo. Wygląda jak kieł i jest osmolone od pioruna. Nie sposób go pomylić z niczym innym. Zaraz za nim zaczyna się ścieżka, którą chodzą łosie. Zmienia się z sezonu na sezon... ale jest wyraźna. To najpewniejsza i najkrótsza droga przez rozlewisko, jeśli nie zejdziecie ze szlaku. - przerwała na moment, i upiła wody. Mówienie trochę ją denerwowało, ale kiedy znów podjęła wątek, jej oczy wpatrywały się gdzieś daleko w przestrzeń, jakby kobieta w wyobraźni znów przemierzała brzegi wielkiej rzeki.
- A drugi skrót jest tu. - wskazała nieregularny okrąg, którym zaznaczyła leśny zagajnik. - Z zewnątrz wygląda na nieprzejezdny. Ale jak przeprowadzicie konie przez pierwsze drzewa, to traficie na starą przecinkę. Wiatr i dziki zadbały o to, żeby nie zarosła, choć jadąc na końskim grzbiecie, trochę się trzeba schylać. - oderwała dłoń od szkicu, a jej wzrok znów wrócił do zwykłego skupienia. - Oszczędzicie dzień drogi... tak sądzę. Oby to wystarczyło.




 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172