Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2015, 20:43   #21
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Jak rzec królowi, że się myli?
Nie tak. Na pewno nie w taki sposób.


Edda zdążyła już pożałować swojego wybuchu i słów, które nie powinny były nigdy paść. Zdążyła pożałować i swoich nadziei oraz tego, że uwierzyła we własną pieśń. Bo takie rzeczy i tacy ludzie, jak sobie wyroiła, to tylko w pieśniach.

- Nie ja tu przy szarży – rzekła Czyrakowi tonem na poły przepraszającym, na poły zawiedzionym, nim schowała nabazgroloną przez niego mapę do rękawa i podreptała za wychodzącym Ratharem.

Co ja robię? Co ja tu w ogóle robię w towarzystwie człowieka pozbawionego serca?

Najchętniej dałaby niezwłocznie nogę, tym bardziej, że góral przy przesłucheniu znowu wszedł na warkotliwe i groźne tony, od których po plecach wędrowały jej zimne ciary. Jednak rejterada w obecnym stanie rzeczy była nagłupszą decyzją, jaką mogłaby podjąć. Beorn po wielu latach jej służby ledwo kojarzył jej imię, wiedziała to, bo raz mu się zdarzyło pomylić. Nie chciała, żeby mu się ono utrwaliło z przyklejoną łatką tchórza i małostkowej podfruwajki, co ulotniła się w chwili wielkiej potrzeby.

Jeszcze zanim umościła się w siodle, uznała ponuro, że cała ta awantura skończy się na Carrock i nijak się tego nie uniknie. Nie lubiła rzecznej wyspy Beorningów. Raz, że poznała tam męża. Dwa, że wkrótce potem z powodu męża prawie ją tam siłą zaciągnięto. Carrock w osądzie Eddy nigdy nie było dobrym kierunkiem podróży i kurierka czyniła nadludzkie wysiłki, aby pogodzić się jakoś z nieuniknionym.

Tłumaczyła sobie, że trzeba, bo obiecała Czyrakowi, a stary wagabunda naprawdę zasłużył sobie na wsparcie i pomoc, czarną niewdzięcznością byłoby wystawić go teraz do wiatru. Raz, że w sprawie sierpa wygadał się szybko i obficie. Dwa, że swoim postępkiem i postawą oszczędził Eddzie mnóstwa jej osobistego czasu i fatygi. Dzięki niemu spadły jej łuski z oczu. Dowiedziała się mianowicie, że ludziom u władzy nie wolno wytykać wprost, że są w błędzie. I dowiedziała się, że choćby biegała za Ratharem przez następne dziesięć lat i zjadła z nim beczkę soli, to nic z tego nie będzie. Ktoś, kto nie chce cierpieć przez swój szlachetny gest, więc pozwala, by przez brak szlachetności cierpieli inni, kto nie rozumie, że ludzie upadają, ale potrafią się potem podnieść - ktoś taki nigdy nie przemówi za potomkami Garulfa. To była cenna wiedza i Edda zamierzała się za nią Czyrakowi stosownie odwdzięczyć. Na Carrock, które będzie też kresem wspólnej drogi jej i Rathara. Kresem na szczęście nieodległym zbytnio w czasie i przestrzeni, bo Eddę szlag trafiał na miejscu, gdy tylko na górala spojrzała. Sama nie wiedziała, kiedy ją irytował bardziej - czy gdy milczał, bo ją tym samym ignorował, czy gdy wreszcie decydował się coś powiedzieć. Bo wtedy nie mogła się zdecydować, czy się roześmiać, rozpłakać, drzeć włosy z głowy, czy podbiec i góralem nie potrząsnąć solidnie. Przez moment w drodze nawet myślała o dziwacznych sugestiach i spojrzeniach, jakimi Czyrak raczył wybranka Ennaldy. Nawet jej mignęło, czy aby nie byłoby roztropnie i przewidująco podlać wagabundę miodem i pociągnąć za język w temacie jego prawdziwego imienia, życia i rzekomych podobieństw… a potem uznała, że nie warto.

Na Carrock ta wspólna, krótka podróż się skończy, tam też Edda znajdzie sobie rychło i bez ochyby kogoś, kto się sprawdzi tam, gdzie góral zawiódł. Kogoś bardziej szlachetnego i z umysłem i sercem bardziej otwartym. Najlepiej kogoś, kto thainem już jest, a nie dopiero musi się tego zaszczytu dochapać. Kto po prośbie, groźbie, tłumaczeniu albo przyjemności zgodzi się mówić z Beornem. Góral zaś pójdzie sobie w swoją stronę... Eddę w związku z tym przestało obchodzić, jaki obierze kierunek i czy nie potknie się przed kresem drogi. Źle mu nie życzyła, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie troski na zawołanie, nie wobec kogoś, kto zawiódł jej nadzieje.

Chociaż przed odjazdem, ubrana w swoją nową, kuriozalną skórzaną czapę, dla zgrywu postroiła śmieszne miny - do Mikkela, bo uznała, że Irgun dobrze zrobi, jak zobaczy, że Edda się jednak obraziła za potraktowanie Czyraka, a Ratharowi trochę demonstracyjnej niechęci też tylko pomoże - opuszczała Kamienny Bród z ciężkim sercem. Nie podobała jej się stugębna plotka, która już zaczęła krążyć po zebranych na festiwalu i poważnie się obawiała, czy ludziom nie puszczą napięte jak postronki nerwy. Czy nie odżałują nieosiągalnego Cendryka na dachu, zadowalając się Czyrakiem w garści. I czy nie dojdzie do samosądu, który byłby klęską i hańbą dla całego plemienia. Wspomniała o tym thain Avie, gdy prosiła o konia, ale strachu się nie wyzbyła. Oburzenie i gniew czasem pchały dobrych ludzi do strasznych czynów. I o ile owo oburzenie rozumiała, o tyle go nie podzielała, po raz kolejny czując, że Beorningiem nie jest i nie zostanie nigdy. Sam sierp miał dla niej wartość o tyle, że inni tak bardzo go pragnęli, kradzież drażniła tylko tym, że okradziono Beorna. Wściekało ją i tykało osobiście właściwie najbardziej to, że Cendryk zepsuł jej plan, przez co będzie musiała kombinować od nowa.

Poprawiła umocowaną przy siodle nową tarczę. Rzemieślnik z Kamiennego Brodu wymalował na niej drzewo o dwóch gałęziach, na jednej z nich tkwił samotny liść. Pewnie miał ten bohomaz swoje znaczenie i symbolikę, ale Eddę nieszczególnie to ciekawiło. Do broni miała takie same podejście jak do reszty ekwipunku - użytkowe. Kociołka ani bukłaka w końcu nie obdarzała imieniem ani przywiązaniem.
- W drogę, w drogę – zawołała wesoło. Otwierający się w nieskończoność szlak i ciepłe boki konia kołyszącego się pod nią w galopie pomagały na większość rozterek. Jak tylko trwały dostatecznie długo.


Znajomą białą sylwetkę na wzgórzach powitała szerokim uśmiechem, jak powracającego po długiej wyprawie przyjaciela. W Pięciu Strumieniach przy wieczornych ogniach różne snuto przypuszczenia co do tożsamości Bladego Jeźdzca. Erkenhelm twierdził, że może to Leod, ojciec Eorla, a może jakiś inny na wpół legendarny wódz Eotheodów... a może nawet sam Bema, Wielki Myśliwy? Edda, od kiedy wystawiła nos poza ostatnie z pastwisk przynależących do rodu Garulfa i zobaczyła trochę świata, uważała, że to dobrze, że Blady Jeździec nie ma imienia. Dzięki temu każdy zobaczy w nim to, co chce zobaczyć. Tajemnicę. Znak chwały. Bohatera, który może powstać i przyjść z pomocą. Dla Eddy Jeździec był Eorlem, prowadzącym swych ziomków i stada liczne jak gwiazdy na niebie ku zielonym stepom, jej przodkiem Eadwine'm Roześmianym noszącym za nim chorągiew oraz Borondirem z Gondoru, niestrudzonym posłańcem. Był i Erkenhelmem, jadącym na Stary Bród na odsiecz Beorningom, by pokazać, że Rohirrimowie cenią i chronią sojuszników, nawet jeśli ich tym mianem nie nazywają wprost, wodzem, który cofnął czas… ale nie zdołał odmienić serc własnych ludzi. Kiedy późną wiosną kwitły głogi wczepione we wzgórza, Jeździec zyskiwał nastroszoną, dziką fryzurę i wtedy przypominał Ennaldę, zaś podczas roztopów w ubranej w wielki spłacheć śniegu jak w spódnicę sylwetce Edda bez trudu rozpoznawała samą siebie. Chciała też widzieć w Jeźdźcu Eothaina, podążającego ku nowemu, jeszcze nieznanemu, ale lepszemu losowi.

Tego dnia jednak słońce schowało się za chmurami, i nawet w samo południe Jeździec był surowy, srogi i poważny. Odległy duchem i sercem nawet od tych, którzy go kochali. Był Garulfem, pradziadem Eddy. Garulfem Niezłomnym, Garulfem Próżnym i w konsekwencji Garulfem Spóźnionym. Nieulękłym wojownikiem i wielkim wodzem. Kimś, kto się potknął i wyłożył na równej drodze, zawinił jedynie zbytkiem dumy, ale jego błąd osądzono bezlitośnie jako zdradę. Tak, zdrajcą. Wygnańcem. Wędrowcem szukającym nowych dróg i nowego miejsca, by się osiedlić. I znów wodzem, który znów się omylił w oglądzie tego co jest. I skończyłby Garulf w końcu zmasakrowanym trupem lub bardzo kiepskim niewolnikiem, gdyby nie pojawił się Hartnid Łotr i nie położył kresu rozważaniom, jak najbardziej widowiskowo rozgromić zbrojnie ludzi z Dol Guldur.

Tak myślała przez całe życie. Że to szczwany, ale i roztropny Łotr ocalił szlachetnego Rohirrima Garulfa, zbyt zaślepionego dumą i zbyt twardogłowego, by pojąć, że to może i honor dać się zarżnąć i zadeptać przeważającym siłom, ale i głupota straszliwa. Ta relacja między wielkim wojownikiem i wielkim kłamcą nie mogła jednak być jednostronna, jak bowiem przetrwałaby tyle lat, nawet po śmierci Garulfa?

Garulf skończyłby zamęczony w kajdanach w Dol Guldur, gdyby nie spotkał Hartnida. To wiedziała zawsze, to było oczywiste. Ale po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, jak skończyłby Łotr, gdyby nie napotkał wygnanego wodza i nie przyczepił się do niego jak rzep do końskiego chwosta. Kim by się stał ten żyjący od kaprysu do kaprysu oszust o giętkim języku i dwóch lewych rękach do pracy i oręża, za to dość lepkich, by przywłaszczyć sobie nieswoje? Człowiek bez rodziny, bez korzeni, bez zasad i bez celu. Im dłużej myślała, tym bardziej jej się wydawało, że są jednak losy gorsze od śmierci w męczarniach i niewoli. I że w błędzie jest ten, co wbrew wszystkiemu obstaje twardo przy swojej, więc w swoim mniemaniu najlepszej i jedynej prawdzie, bo kto się nie zmienia, ten stoi w miejscu… ale tak samo utknie ktoś, kto zdanie ma inne co chwila, bez przerwy kręcąc się w kółko.

Obrzuciła pochylonego nad tropami razem z Irgun górala zadumanym spojrzeniem. Potem stanęła w strzemionach i pozdrowiła Bladego Jeźdzca uniesioną dłonią.


Popas na Starym Brodzie był zaiste nocą cudów. Najpierw Edda popiła wieczerzę kuflem pszenicznego piwa i zaraz potem doznała olśnienia, ani chybi od przedniej jakości trunku. Królowi mianowicie nie wolno mówić, że się myli i nie ma racji. Króla trzeba prosić o łaskę... Swoje błyskotliwe przemyślenia natychmiast z satysfakcją wyklarowała Dalijczykowi, zaznaczając, że nie musi teraz mądrze odpowiadać, bo ona i tak leci z nóg i wszystko zapomni, więc tymczasem zadowoli ją tylko potwierdzenie, że ma rację, bo wszak ją ma! Padła w barłóg jak długa moment później, szczęśliwa, że czeka ją noc nieprzerwanego snu... który został jednak przerwany kolejnymi cudami nad cudy.

Wszędobylski przed świtem ni z tego, ni z owego narobił rabanu, równie nieoczekiwanie zaczął krwawić. Zerwał z siebie koszulę, dzięki czemu straszliwa tajemnica, gdzież ta Ennalda miała oczy, doczekała się odkrycia przynajmniej połowicznego. Kiedy indziej Eadwine powitałaby gromkim aplauzem takie widoki. Tymczasem jednak więcej jej uwagi niż bandażowane przez Irgun Ratharowe wdzięki przyciągała rana, co się pojawiła nie wiadomo skąd, i wiedza o postępowaniu Viglundczyków, co się również wzięła nagle i z powietrza.

Dziwiła się swoim towarzyszom, że te nagłe i dziwne rewelacje o niewyjaśnionym rodowodzie przyjmują tak po prostu... Może mniej Mikkelowi, który druhem był Ratharowi od dawna i nie był tutejszy. Ale Irgun, która Wszędobylskiego poznała dopiero co, za to była stąd, Dolinę znała i wiedziała, że Bystrza nie są ani o rzut kamieniem, ani miejscem przeznaczenia uciekinierów, które można sobie ot tak wydedukować? Uwierzyli obydwoje bez niczego... chyba ich zaczarował, jakąś tajemną góralską magią!

Edda odpuścić nie miała zamiaru. Nie to, że nie wierzyła w ogóle. Ufała, właściwie nie mal pewna była, że góral nie zmyślił tej historii i nie robi z nich ostatnich osłów. Ale nie mogła pozwolić, żeby się znowu schował za swoim jakże wygodnym murem milczenia. Żeby nie mógł nic nie mówić, nic nie tłumaczyć, nie mieć musu ani konieczności zabiegania o zaufanie. Niech Irgun dopatruje się nagłego nocnego ataku, czy innych prawdziwych, bo mniej lub bardziej prawdopodobnych powodów, Edda w coś takiego w obecnych okolicznościach nie uwierzy nigdy. Ani w starą ranę, co się przypadkiem otworzyła, a wiedza spłynęła razem z nurtem krwi. W wywalenie się na grabie podczas nocnej wyprawy do wychodka też nie. Znała większość takich wymówek... Dała spokój dopiero, gdy góral wydusił z siebie dość, by jej podejrzenia się potwierdziły, i obiecał, że nie będzie chojraczył. Łotrzyca odetchnęła z ulgą, chociaż doprawdy, nie spodziewała się, że góral słowa dotrzyma. Może przynajmniej będzie się częściej oglądał za siebie.

- Ale ty pamiętasz... - rzekła mu potem przy pożegnaniu – że Cendryk był jednym z Beorningów? Że może przypadkiem wiedzieć, z czym miał dziś do czynienia? Swoją drogą, ciekawe, czemu przeszedł do Viglunda, co? Takie historie na ogół są ciekawe. I pouczające. Jakbyś go zabijał, zanim się spotkamy, zapytaj się go o to najpierw dla mnie, dobrze?

Koszulę ozdobioną gigantycznym, czerwonym kwiatem z krwi, którą zakosiła góralowi, wepchała z niewinną miną do swojego tobołka, gdy tylko Rathar się odwrócił.


Bolderica, dowódcę Starego Brodu, obudziła poklepywaniem po policzkach, w sposób nielicujący z jego ważną funkcją, zasługami i siwiejącą już pomału głową. Rozespany mężczyzna wpierw nazwał ją cholerą, a potem obcym, acz kobiecym imieniem... możliwe, że swej żony. Kiedy objaśniła z powagą możliwe wielkie znaczenie Czyrakowej mapy w obecnych północnych niepokojach i z kurtuazją podała dowódcy wielkie buty, żeby ich szukać przy barłogu nie musiał, obiecał, że jak tak, to kogoś pośle.

Edda zasiadła do listów. Skopiowała dla Ragnacara mapę skrótu Irgun i skreśliła kilka słów o ich obranej trasie, którą to wiadomość zamierzała zostawić w Starym Brodzie. Dokładny opis wydarzeń, a także Czyrakowych zeznań dotyczących jaskini w Elfim Lesie, domniemanej kryjówki Cendryka, ujęła we wspólnym liście do Folcwine'a i wodza oddziału Beorningów pilnujących północnej granicy, którego z imienia nie pamiętała, a kojarzyła jedynie z blizny, rozdzielającej czerwonym wąwozem kędzierzawe brodzisko i ściągającej w dół środek ust, w wiecznym sardonicznym uśmieszku. Do tego pisma dołączyła mapę... Podpisała list własnym imieniem, ale potem w porywie bliżej niedookreślonej potrzeby dopisała miana Irgun i Mikkela, a nad wszystkim dosmarowała i Ratharowe. I musiała przyznać, że na papierze wyglądali wszyscy razem ponadzwyczajnie dobrze... a w każdym bądź razie lepiej niż w rzeczywistości.

Ostatni, krótki list napisała do brata, korzystając bez żenady z tego, że posłaniec i tak pojedzie do Pięciu Strumieni. Zaznaczyła, że kroi się coś nieprzyjemnego i niebezpiecznego, i w tak niespokojne dni nikt nie powinien chodzić sam po Elfim Lesie. Słowo nikt podkreśliła dwukrotnie. Nie żywiła do elfów ciepłych uczuć, ale Dernhelm z nieznanych powodów i owszem, a Edda nie widziała powodu, dla którego przyjaciele jej brata mieliby oberwać przypadkiem w niedotyczącym ich konflikcie. Na koniec podzieliła się swoim ostatnim odkryciem. W końcu, w tych smutnych czasach, pełnych urwanych tropów i więzi, straconych istnień, ludzi i pamięci zaginionych jak kamień w wodę, trzeba się cieszyć z każdego, kogo udało się odnaleźć. To było jak zgięty obelżywie łokieć pokazany Nekromancie. Jeszcze do końca nie wiem, ale się dowiem. Rathar Wszędobylski się nazywa. Radość taka, że nie mogę. Powiedz matce, jak chcesz. W końcu to i jakiś promyk nadziei dla nas. Można odzyskać straconych nawet po latach.


Wyruszyli rychło po świcie. Edda prócz wysłania listów zaopatrzyła się jeszcze w liny, które mogły się przydać na Bystrzach oraz w kilka porcji wędzonego mięsa i okrągły kołacz. Polować w pościgu nie miała zamiaru, ale biegać na głodniaka również nie miała w planach.

Przed brodem skinęła Mikkelowi, że potrzebuje chwili, zsiadła i podeszła do usypanego z kamieni kopca, tego mniejszego niż wspólna mogiła poległych Beorningów. Kurhanu Erkenhelma. Dołożyła na jego szczycie kolejny, podniesiony na brzegu kamień.
- Dobrze – rzekła zmarłemu wodzowi w rohirric. - Zrobię to. Wytłumaczę im tak, że tym razem pojmą. I zdejmę z nas tę hańbę Garulfową, niech nas łączy tylko to, co dobre. Ale musisz wiedzieć jedno, wuju. – Nachyliła się do pokrytych już zielonym mchem kamieni. - To nie jest mój dom.

Tuż za kurhanem padłych w bitwie wojaków Valtera Krwawego znów przystanęli. Tym razem powodem był Rumianek. Spokojny i łagodny zazwyczaj ogierek Eddy poznał znajomą i lubianą, bo wiodącą do lubianego człeka trasę. Raźno ruszył przed siebie, by po chwili zdecydowanie pociągnąć na południe. Edda szarpnęła wodzami, ale poczciwe serce Rumianka wiedziało swoje i żywiło własne nadzieje. Koń zaparł się beznadziejnie, a Edda równie beznadziejnie zawstydziła, na przemian tłumacząc w rohirric upartemu Rumiankowi, że Eothain odjechał dawno temu, i Mikkelowi we wspólnej mowie westronu sprzedając nietrzymające się zupełnie kupy i sensu wyjaśnienia o Rumiankowym apetycie na brzozowe liście. Wreszcie przekupiła konia grudką soli. Raz przekonany, Rumianek nie kazał się dopraszać o galop, a Edda dobrze znała swojego wierzchowca i wiedziała, jak długo można go bezkarnie cisnąć. Co jakiś czas odwracała się do Mikkela z niemym pytaniem, czy oni z Rochem dają radę. Robiła to właściwie tylko z grzeczności. Jeszcze nie widziała, żeby jakiś koń ze stajni Ennaldy nie dał rady, a Dalijczyk pewnie siedział w siodle.


Zeszli nad rzekę, by dać odsapnąć zgrzanym koniom i naczerpać świeżej wody z Anduiny. Edda zapowiedziała, że ona z bliskiego już rozlewiska pić nie będzie, koniom nie da, a i Mikkelowi odradza, bo to nigdy nie wiadomo, co i jak długo moczyło nogi i nie tylko w takiej stojącej wodzie. Może jeno łosie, a może i coś bardziej paskudnego, od czego krosty mogą obsypać. Albo czyraki.

Korzystając z chwili oddechu, poluzowała Rumiankowi popręg i zdjęła juki. Wydobyła z tobołka wielkie jak żagiel Ratharowe giezło, położyła się na ziemi i bez śladu zażenowania obecnością dalijskiego rycerza przytknęła sobie zmiętą materię do twarzy, z niekłamaną przyjemnością wdychając zapach krwi i potu. Również bez zażenowania i wstydu podzieliła się z Mikkelem płynącą z tego doświadczenia szczerą obserwacją, że Rathar to chyba dawno w domu nie był, albo mocno nizinami przesiąknął. Wszystkich górali bowiem czuć owczym runem i bryndzą, Edda wie to doskonale, bo nie raz i z niejednym się zwąchała. A Wszędobylski nijak baranem nie podjeżdża. Chwilę potem Eddzie wydarło się wyznanie, że bardzo zazdrości Fanny tych pergaminów w tubie. Bo widziała, że Kronikarka ma tam spisanych Dalijczyków, kto czyim jest ojcem, bratem czy siostrą, gdzie był urodzony i zmarł. I dzięki temu żona Mikkela może tropić krew przez wieki, tak jak Irgun z Ratharem tropią Cendryka po śladach w głuszy.
- Krew jest ważna. I pamięć o niej. Każe patrzeć na to, co łączy, a nie na to, co dzieli. Beorningowie powinni mieć takie pisma, jakie nosi twoja żona, aethel Mikkel. Bo coś mało ich łączy, prócz Beorna. Ech, ruszajmy już i odbijmy ten sierp, bo jeszcze mniej będzie.


 
Asenat jest offline  
Stary 07-05-2015, 15:56   #22
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Nawet chwili nie wahał się nad uczestnictwem w wyprawie. I dziękował losowi, że nikt w zasadzie go o to nie spytał. Ennalda wyraziła swoją nadzieję. Awa potwierdziła. Musiałby sam z siebie wystąpić i odmówić Beorneńczykom pomocy. A tego wszak uczynić nie można było. Ludzie, dla których raz przelał krew, byli w potrzebie. Gdyby odmówił to tak jakby to co rok temu uczynił, okrzyknął dziś nic niewartym. Wszystko więc było takim jakim być powinno i nazajutrz miał wyruszyć wraz z Ratharem, Irgun i Eddą na północ. Przez dziedzinę Beorna, być może aż ku domenie Viglunda. Ku nowemu. A to sprawiało, że sen długo nie mógł go ogarnąć. Otwartymi szeroko oczami wpatrywał się w pogrążony w mroku bezksiężycowej nocy strop domu Hevy, babki Ragnacara. A zmęczenie nijak nie przychodziło. Nawet po, kończących i tak długi przecież dzień i zakończonych fiaskiem, poszukiwaniach śladów grupy Cendryka. Czuł jak krew mu pulsuje w żyłach. Jak serce mocniej bije. Jak ten ból, który w nim drzemie, coś koi. Uspokaja. To nic złego. Wszystko jest takim jakim być powinno. I niech takim zostanie. Nim oszalejesz.



Nazajutrz ruszyli. Nie czekali na Ragnacara. Cendryk miał nad nimi już wystarczającą przewagę. Decyzja o zostawieniu chłopakowi wiadomości była więc oczywista. Raz jeszcze jednak nim na koń wsiedli, rycerz postanowił wstawić się za Czyrakiem u Awy. By thain Kamiennego Brodu miast karać starego włóczęgę, pozwoliła mu odpracować swoją przewinę wobec jej osady siłą swych rąk i nóg w jednym z gospodarstw.
Osobiście nie mógł się dopatrzeć w jego czynach niczego co zasługiwałoby na względy. Ale słowa, które padły wczoraj z jego ust, a także swoistego rodzaju zaufanie Fanny i Eddy, którym kobiety zdawały się go darzyć, sprawiły, że nie miał wątpliwości. Cień już dostateczne żniwo zebrał w jego duszy by podsycać je jeszcze nawet zasłużoną pogardą.
Thain zgodziła się. A przynajmniej takie odniósł wrażenie. Dodając jednak z przekąsem, że warunkowane to jest prośbą, by ani on ani Edda, która go ubiegła, nie wstawiali się już więcej za tym okropnym człowiekiem i nie słali ze szlaku listów z zapytaniem o jego zdrowie. I oczywiście tym, że wyrównuje to winy Czyraka wyłącznie wobec Kamiennego Brodu. Kwestia sądu Beorna bowiem nadal pozostanie otwarta.
Mikkel z rozbawieniem podziękował surowej kobiecie za te słowa i przyobiecał spełnić warunek. A odprowadzany do niecierpliwiącego się do drogi Rocha przez miny jakie stroiła do niego z siodła Rumianka Łotrzyca, uznał, że to dobry dzień by wsiąść czmychającym viglundskim złodziejom na grzbiety.

Bursztyn podczas pościgu biegł równo z końmi, które chcąc nie chcąc musiały się przyzwyczaić do plączącego się między kopytami rudzielca. Znać było po wywieszonym jęzorze, śmiejącym się pysku i błysku w wielkich oczach, że jest w swoim żywiole. Znów w stadzie. Znów na szlaku.
Natury nie da się oszukać. Można zagłuszać. Rekompensować zajęciami dnia codziennego. Albo skrywać pod odpychającą powierzchownością. Ale nigdy oszukać. I w obliczu odpowiednich okoliczności, każdy jest bezbronny wobec swojej natury. I wobec słabości, które są jej częścią.




Zmiana kierunku przez Cendryka świadczyła o jego sprycie. Viglundczyk nie zamierzał zwierzać powodzenia swojej misji wyłącznie słowom Czyraka i chyżości koni. Kluczył. Kombinował. Darem od losu było, że Irgun świetnie umiała tropić i nie przegapiła tego manewru. Do Starego Brodu dotarli z nastaniem kolejnej pochmurnej nocy. I wywiedziawszy się wszystkiego co tylko możliwe od brodowej straży, radzi z faktu, że nie muszą wystawiać wart, bez dalszych rozmów położyli się spać. Prawie bez dalszych rozmów. Rozochocona pszenicznym piwem dusza Eddy udzieliła mu krótkiej i rewolucyjnej lekcji z zakresu poddaństwa i majestatu. Leżąc na posłaniu słuchał jej uważnie mimo na wpółprzymkniętych oczu. Odpoczywający obok niego Bursztyn też słuchał. Z szeroko otwartymi oczami mogącymi oznaczać zarówno urzeczenie jak i niepokój. Słuchali nawet gdy pomiędzy ziewnięciami i na skraju snu zaczynała przeplatać bardzo owocne jak na jedno piwo, przemyślenia, coraz liczniejszymi i coraz mniej sensownymi nawiązaniami do poległego nieopodal Valtera i jemu podobnych tyranów. A potem przyznawszy sobie rację, padła na barłóg i już nie wstała. Przez chwilę rycerz, mimowolnie drapiąc psa za uchem wsłuchiwał się w szum rzeki i ciężkie oddechy i pochrapywania lokatorów strażnicy. Znowu wiało od północy. Sięgnął po spoczywający nieopodal koc i zarzucił go na wyciągniętą na posłaniu Łotrzycę. I znów przymknął oczy. Wyobrażał sobie jak na tamtejszy gościniec zawiewa zniesiony z górskich szczytów śnieg, który pokrywa całą wysoczyznę. Gdzieś tam wśród poznaczonego kamiennymi kopcami, krajobrazu żyją ponoć najdoskonalsze z koni - maerasy. Gdzieś tam żyli ongiś giganci, którzy kopce te stworzyli. Gdzieś tam są wejścia do podziemnych leży orków, które ciągną się aż na drugą stronę Gór Mglistych. Gdzieś tam są zapomniane forty krasnoludów o jakich słyszy się w pieśniach rozbrzmiewających cicho w ereborskich halach. Gdzieś tam może kłaść się spać ukryta…

Usnął. Nieświadom samotnej łzy, która popłynęła mu po policzku.




Nocne wybudzenie przyniosło kilka nieoczekiwanych ustaleń. Pierwszym było to, że poznali rąbek tajemnicy jaką skrywał Rathar. Drugim, że ten sam rąbek rzucił nieco światła na plany Cendryka. A to z kolei umożliwiło zaplanowanie pułapki.

Nie obawiaj się. Rathara znasz. To dobry człowiek. A Irgun wydaje się jak nikt inny rozumieć ptaki i zwierzęta. Będzie wiedziała kiedy i co uczynić. Ty tylko uważaj na te ponure stwory, które widzieliśmy na południu. No. A teraz leć. Zostawiam ich pod Twoją opieką.




Bez cienia emocji minął dwa kurhany jakie Beorneńczycy usypali po Bitwie o Bród. Może tylko ten który poświęcono valterowcom dłużej odprowadzał spojrzeniem. Nie musiało być w tym jednak żadnej specjalnej przyczyny. Zwyczajnie ten był wyższy i większy. I to przy nim Rumianek Łotrzycy doznał nagłej potrzeby ruszenia na południe. I pewnie by Mikkel nie zwrócił na to jakiejś specjalnej uwagi gdyż już zauważył, że układ jaki łączył ogierka z Eddą był zgoła odmienny od surowej zażyłości rycerze i Rocha, gdyby nie to, jak Edda pąsowiała z każdym kolejnym słowem. Tak to już z ludźmi bywało jak widać. Rathara znał już trzeci rok i właśnie dowiedział się, że góral ma jakiś sekret. Eddę zaś trzeci dzień z okładem. Nie licząc tego co kiedyś, dawno temu i nieprawda. I sekretów dziewczyny w tym czasie naliczył co najmniej pięć.

Popas, którego najbardziej domagał się zmuszony teraz do pędzenia za końmi w galopie Bursztyn, Mikkel znalazł bardzo dziwnym. I jeśli przyzwyczajał się już do Łotrzycy, tak teraz ona osiągnęła to co wydawało się niemożliwe. Nie było bowiem w żadnej pieśni, księdze, czy choćby bardyjskim podaniu nawet słowa o tym jak przodkowie, patroni północy mogliby reagować na widok lubianej i szanowanej osoby, która z zapachu czyjejś juchy i potu odczytuje korzenie tej osoby, jednocześnie czerpiąc z tego zarówno intymną przyjemność i filozoficzne natchnienie do rozmów o wadze historii i krwi.
Odarty więc brutalnie ze swojej osobistej zbroi, rycerz podszedł do Łotrzycy, zabrał jej giezło, wrzucił do jej juków, złapał delikatnie, a jednocześnie stanowczo za oba ramiona i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Księżniczko Eadwino. Proszę Cię, o okazanie mi łaski. Żebyś nigdy więcej tego przy mnie nie robiła.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 12-05-2015, 05:11   #23
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Środkową dolinę zachodniego brzegu, między Starą Krasnoludzką Drogą a Spieszną Rzeką, podzielić można było na trzy części. W południowej, można było natknąć się na wędrowca lub karawanę zmierzającą antycznym traktem przecinając Wielką Rzekę w Starym Brodzie. Teren tutaj otwartym był, upstrzonym tu i ówdzie wzgórzami i małymi zagajnikami drzew. Sony i buki trzymały się cienia Gór Mglistych a wierzby chyliły się ku Anduinie. Niewielu ludzi mieszkało w tej domenie, która wliczała się w beorningowe ziemie. Wieki temu wojny i zarazy wypustoszyły ten rejon skutecznie z obecności Ludzi Północy. Jeśli już, to przy rzece, nim wędrowiec dotarł do Samotnej Skały, mógł natknąć się na osadników, który po Bitwie Pięciu Armii odważnie osiedlali się przy rzece. Lud ten za Beornem szedł, choć bliżej mu było do Ludu Rzeki czy może nawet Leofringów. Na południu i dalej, w środkowej części, ziemie patrolowali konni Osreda Jeźdźca. Stary wojownik pieczołowitość wielką przywiązywał do skrupulatnego egzekwowania opłat od wędrowców przemierzających dolinę. Może nawet zbyt wielką jak mawiali niektórzy. Warowne gospodarstwo szybko obrastało w chętnych do służby a jeźdźcy Osreda nie gardzili nowymi futrami i ozdobami. Tacy pokroju Ethel Niemiłej mawiali, że Osred za kilka lat na zachodnim brzegu urośnie na rywala Beorna. Beorn jak to Beorn, małą uwagę przywiązywał do bogactwa i póki co taką samą zaprzątał sobie głowę Osredem.

Środkowa część wyludniona była i dziksza, zagajniki przechodziły w las sosnowy rosnący w górskich przełęczach i wąwozach. Gniazdo Orłów górowało na niedostępnym szczycie Gór Mglistych obecnością swoją grożąc wilczym watahom. Ziemie te pełne były jeszcze niedawno wargów, nazywane wręcz ich królestwem, lecz dzisiaj tylko od osłoną nocy odważnie zapuszczały się przekraczać zimą lody Anduiny ku Mrocznej Puszczy. W lasach jedna wilka spotkać można było może nie równie często co wiewiórkę czy króla, lecz i nie były one rzadkim widokiem. Ich obecność dawała znać o sobie nawoływaniem nocnego wycia. Tysiące orków wciąż zamieszkiwały ten brzeg, lecz kryły się głęboko pod Górami Mglistymi w niezliczonych jaskiniach. Plotka głosiła, że nowy Król Miasta Goblinów z pewnością ostrzy kły na Beorna.







Mikkel z Fanny nie napotkawszy nikogo na swej drodze minęli zwalone drzewo i pół dnia przeprowadzali konie przez rozlane przy Anuinie mokradła, tak jak im to wytłumaczyła Irgun.

Słomiana z Ratharem spieszyli tropem złodziei, minęli ich nocne obozowisko a potem jechali na północ ku Bystrze Spiesznej Rzeki. Wieczorem natknęli się na rozszarpaną przez wilki lub wargi niedźwiedzicę a w zasadzie to, co z niej zostało. W sosnowym lesie zaś o poranku Irgun i Wszędobylski, idąc pod wiatr, ujrzeli gromadkę młodych. Trzy były bardzo małe a czwarty, nieco starszy, lecz wciąż zbyt młody, aby brać go za dorosłego.

Kolejnego wieczoru, w północnej części doliny, zdominowanej przez trawy i skalne palmy na nierównym terenie, tropiciele natrafili na porzucone obozowisko ludzi Viglunda. Ślady z niego powiedziały Ratharowi jak i Irgun to samo. Trop jednego jeźdźca odłączył się od gromadki pozostałych skręcając ku Górom Mglistym. Myśliwi wędrowali szybciej i dłużej od Viglundczyków, nie tracąc czasu na dokładniejsze niż oględne upewnianie się w tropieniu i obije czuli, że są już blisko zwierzyny, choć nie złapali żandego dotychczas kontaktu wzrokowego. Kto wie, może nawet kilka godzin lub kilkanaście minut. Musieli być czujniejsi. Mogli wejść w zastawioną pułapkę, jeśli ich obecność zostanie odkryta. Do zmroku wciąż mieli gdzinę.







Mgła w nocy była tak gęsta, że zdawała się być namacalna. Kiedy rozlewiska ustąpiły otwartym terenom, bezludna dolina pełna była wyrastających z ziemi poszarpanych skał i kamieni. Drzew było coraz mniej, więcej zaś krzewów porastających zbocza falującego terenu. Gdzieś tam na północy były widły Spiesznej Rzeki u ujścia której rósł las zwany również Spiesznym. Gdyby nie przecinająca las Anduina, knieja mogłaby nosić równie dobrze nazwę Elfiego Lasu.

Dystans do Bystrzy skracał się z każdym ruchem łapy, i wkrótce głośny szum wiecznie rwącej rzeki stał się wyraźnie dosłyszalny. Tu woda płynęła w głębokim korycie o stromych ścianach, a tam skalny brzeg zrównywał się z nurtem. Wspólnym jednak elementem Spiesznej Rzeki na kataraktach, były liczne głazy i obsunięte brzegi, podmyte przez odwiecznie gnającą z gór wodę. Ciężko było orzec gdzie szukać kryjówki ludzi Cendryka. Mogło to być za najbliższym zakrętem lub kilka, kilkanaście mil w dół lub górę rzeki. Zapachy nic nie zdradzały. Wiatr niósł zapach wody, trawy i rześkiego powietrza. Noc była młoda, do świtu wciąż kilka godzin, lecz to wciąż zbyt mało, aby na południu wyjść naprzeciw ludziom. Na Bystrzy nie było znaku niczyjej obecności i lepiej było spożytkować ten czas na wędrówkę w górę lub dół rzeki. Jako, że wędrówka z nurtem zbliżała do domu, łapy same poniosły w tamtym kierunku.

Co zwróciło uwagę, to głazy tak wielkie na środku Spiesznej, że wrażenie sprawiały wysepek. Mogła to być powalona skała , której dwa grzbiety wystawały spod wody. Oba rozmiarów były na tyle dużych, że nadawały się znakomicie na robicie obozu. Dostać się na pierwszą wysepkę można było tylko z południa skacząc po mniejszych, śliskich i ostrych głazach, których grzbiety ledwo wychylały się znad spienionego nurtu. Wzrok jednak równie słaby był jak i słuch, aby przebić sie przez ciemność z brzegu dostrzec cokolwiek więcej niż to, że wyspy oddalone od siebie były na dobrych pięćdziesiąt ludzkich kroków, choć wydawało się, że chyba obie skały są ze sobą połączone nad wodą, bo cień układał się dziwnie nienaturalnie jakby zawieszony nad rzeką.







Mikkel czuwał przy małym ogniu rozpalonym pod osłoną dwóch powalonych pni olbrzymich buków, z trójki których, tylko jedne ostatnim największy wciąż trwał choć również trawiony starością i chorobą, miał mniej liści niżby mu się należało. Eadwine spała w najlepsze, nawet z cicha pochrapując, zmożona snem głębokim. Dalijczyk zapatrzony w ogień, zamyślony, w ostatniej chwili zobaczył wyskakującego z ciemności wilka a zbyt wiele przeżył w Dzikich krajach by łudzić się, że to jakiś samotnik desperacko szarpiący się na ludzi z ogniem.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-05-2015, 19:49   #24
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Rathar swoim zwyczajem niewiele odzywał się podczas tego pościgu, całą swoją uwagę skupiając na badaniu tropów, przepatrywaniu okolicy oraz oszczędzaniu sił na tyle, ile było można. Mimowolnie czasami dotykał wciąż świeżej rany. Kiedy do zmierzchu tego dnia pozostała zaledwie godzina, wstrzymał Górę i zwrócił cicho w kierunku Irgun.
- Niemal czuć ich zapach. Powinniśmy poszukać miejsca na nocleg, nie chciałbym wpaść na nich w nocy. Masz siły? Gdybyś dłużej mogła dziś trzymać wartę, spróbowałbym dowiedzieć się, gdzie podąża samotny jeździec.
- Dam radę. Jeśli o nas wiedzą, jeździec może nas szukać. Albo unieść ze sobą sierp; możemy już go nie doścignąć. - Irgun uniosła się w strzemionach, dając ulgę nogom i pupie. Siedzenie w jednej pozycji przez tyle staj było dla przyzwyczajonej dla ruchu łowczyni niemałą udręką.

Spojrzała na siedzącego na swoim ramieniu kosa.
- Rozbijemy się niedługo. Jutro mus nam wstać ze świtem; musimy być uważniejsi, więc pojedziemy wolniej. I najwyższy czas dać znać Mikkelowi i Edzie; do Bystrzy został nam dzień, czas, żeby szczęki naszej pułapki zaczęły się zaciskać. Zgodzisz się z tym...? - dodała szybko. Nie do końca jeszcze potrafiła się przestawić na uzgadnianie każdej decyzji z tą drugą osobą. Szczęściem i Rathar nie był z tych, którzy koniecznie muszą mieć czyjąś uwagę i jego cicha, ale stanowcza obecność była dokładnie tym, czego Irgun mogła oczekiwać od towarzysza łowów.

Wszędobylski zapatrzył się w kierunku, w którym oddaliły się ślady pojedynczego uciekiniera, przez moment w zamyśleniu pocierając swoją brodę.
- Albo sprowadzi posiłki, albo powiadomi kogoś, kto czeka na przybycie tych ludzi. Mają wszystko przygotowane, nie wierzę, że wysłali samotnego człowieka z tak ważną zdobyczą. Spróbuję nocą pójść jego tropem. - olbrzym lubił mieć pewne przekonania. Niepewność wypaczała kroki, więc trzymał się najbardziej dla siebie prawdopodobnej wersji.
- Zgadzam się. Przygotowanie pułapki spadło na nich, ale musimy się zgrać. Oprócz tego jeźdźca niewiele im możemy przekazać - Rathar wyraźnie nie był z tego powodu zadowolony. - O ile teraz byśmy nie zaryzykowali dowiedzenia się więcej, co się nie kalkuluje - wątpliwości tym razem wygłosił na głos.
- Wyślemy naszego dzielnego rycerza przestworzy dopiero na ranem. - Irgun uśmiechnęła się, gładząc palcem piórka ptaka - Może noc przyniesie nam jeszcze jakieś odpowiedzi. To - wskazała lekkie obniżenie terenu, zarośnięte młodymi drzewami - Wygląda na dobre miejsce na obóz. Cokolwiek zamierzasz zrobić, Ratharze... bądź ostrożny. - dodała po krótkiej przerwie, spoglądając spod zmarszczonego czoła na wojownika - Nie będę pytać o twoje tajemnice, ale po prostu z tobą rannym trudniej będzie nam ścigać zwierzynę - uśmiechnęła się nieco sztucznie, próbując kiepskim żartem rozładować atmosferę i dać sobie radę z własnymi niepokojami.
- Z tego co pamiętam, ścigałaś się całkiem dobrze - odpowiedział jej uśmiechem. - Moja tajemnica... okazało się, że mam sporo wspólnego z Beornem, lecz jedynie podczas snu.

A więc to tak! Łowczyni zagapiła się w krajobraz, starając się pokryć tym swoje zmieszanie. Odruchowo przejechała ręką po przyczepionej z boku siodła Drzazdze. Ciemne ostrze było zawinięte w ochronną, nasączona tłuszczem szmatkę, ale kobieta poczuła jakby broń parzyła ją żywym ogniem. Czy dlatego ojciec uczył ją jak stawać naprzeciw czarnych niedźwiedzi? Czy miał na myśli tylko łowy na grubą zwierzynę, czy coś więcej...?

Zadrżała. Ale jadący koło niej mężczyzna nie mógł przecież znać historii tej broni i walki, jaką przez całej swoje życie toczył Ingwar Słomiany. To była pogrzebana - może nie dawno, ale jednak - przeszłość. Ona, Irgun, należała już w pełni do plemienia Beorna, czego dowodem był Rathar, tak szczerze zwierzający się ze swych sekretów. Nie mógł wiedzieć, że przywołuje tym cienie z rodzinnej historii swojej towarzyszki.

- Po prostu uważaj. Na siebie... i na mnie - dodała tak cicho, że słowa zagłuszył wiatr.


A potem, na popasie, patrząc w usiane gwiazdami niebo, siedziała odwrócona plecami do śpiącego Rathara, na tyle daleko, by - cokolwiek by miało się dziać - czuł się swobodnie i bezpiecznie. I choć dźwięki dochodzące zza jej pleców brzmiały dla myśliwskiego ucha jak wezwanie do walki, nie odwróciła się ani razu. Ale dłonie z włóczni zdjęła dopiero wtedy, kiedy Rathar zawołał ją w pełni ludzkim głosem.


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 22-05-2015, 21:55   #25
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Wszystko było jak dawniej.

Bestia miała ciało ciężkie jak zimowa szuba, wszystkie zmysły prócz węchu otulone ciężką zasłoną, ciężki chód, ciężki pomyślunek i własną wolę – ciężką do złamania i upartą, z którą Eadwine musiała walczyć, a zapomniała już, że to kosztuje i że jeśli wszystko jest jak dawniej, przyjdzie jej za to zapłacić. Walczyła więc, zmuszała ciężkie ciało do pochodu, wysilała wszystkie zmysły i ciężkawy pomyślunek.

I gdy pod skałą, co mogła być przewrócona, weszła do wody, by lepiej widzieć, prócz zagadkowego cienia kładącego się na zmierzwionym nurcie pośrodku rzeki, dostrzegła coś jeszcze. Własne palce. Grube, krótkie palce, opatrzone pięcioma pazurami, między którymi tańczyły maleńkie wiry. Wszystkie pięć. Jakby tamta zła zima nigdy się nie wydarzyła. Wszystko było jak dawniej.

Prócz jednego. Najważniejszego. Nigdzie przed nią nie majaczył się ciemny, kudłaty cień drugiej bestii. Tej nocy, tak jak wszystkich poprzednich, gdy jeszcze uważała, że warto, będzie iść sama. Nie było go, przepadł, i to bolało nawet po latach. Wszyscy myśliwi i inni mądrale, co twierdzili, że ich rodzaj to samotnicy, mogli się wypchać swoimi osądami i swoją pewnością. Bez niego, bez kogokolwiek, z kim można dzielić tajemnicę, cała ta sekretna sztuka była tylko kopniakiem wymierzonym przez przeznaczenie. Nie jesteś Beorningiem? No to patrz!

Bestia zagapiła się we własne odbicie w spokojniejszej przy brzegu wodzie. W głowie bestii jak kipiel za jej plecami zabulgotały różne pomysły, z gatunku tych niemądrych, przez ciężki pomyślunek zrodzonych. Aby kinąć w cholerę tę skałę, uciekinierów i sierp, po co to komu. Lepiej zawrócić na południe. I upewnić się. Bo najlepsze przeczucia mówiły bestii, że nie będzie tej nocy jedynym wędrowcem. A swój zawsze odnajdzie swego. Żółte ślepia odbicia świeciły się w wodzie jak światło odległego domostwa.

Kazała bestii zamknąć oczy. Przestać myśleć, a zacząć iść. Ale wtedy nad spienioną kipielą poniósł się donośny głos Mikkela, wołający ją po imieniu. Zanim ciężkawy pomyślunek zdążył się zadziwić, jakim cudem Dalijczyk dotarł tu w tak krótkim czasie, do głosu rycerza dołączyło warczenie Bursztyna. I czyjeś jeszcze.

Eadwine otworzyła oczy. A potem otworzyła je jeszcze raz.


- Edda! - krzyczał Dalijczyk, i nic dziwnego, że krzyczał.
Bursztyn kotłował się wokół ogniska z wilkiem, a na skraju światła i ciemności śmigały smukłe szare cienie. Rumianek rżał i tupał, Roch targał więzami, wierzgając wściekle. Jęknęła w popłochu, rozglądając się za bronią. Był, leżał rzucony jak śmieć pod bukiem, jej zdobyczny czekan, który wzięła tylko dlatego, że był lżejszy niż topór, ale okazał się poręczny w walce i pieszo, i z konia, mimo skromnych rozmiarów zostawiał paskudne rany, a osadzony na drugim końcu drzewca szpikulec nadawał się jak znalazł do czyszczenia kopyt. Brzydki, surowy, ale skuteczny. Dotyk wygładzonego od używania styliska był jak uścisk ręki podanej tonącemu. Edda, ciągle w przykucu, zaplątana w pled, zamachnęła się szeroko. Broń wizgnęła w powietrzu, ale kurierka nie zrzuciła z siebie jeszcze resztek snu, ociężałości i ospałości wielkiego ciała. Ręce, niby własne, nie do końca słuchały woli i obuch minął czaszkę sczepionego z Bursztynem drapieżnika. W krąg światła wbiegły kolejne trzy i to ją na dobre otrzeźwiło. Poderwała się na nogi i ryknęła, aż się echo odbiło po zagajniku. Po przodkach odziedziczyła nie tylko strzechę jasnych włosów, ale i potężny głos, doskonały do wydzierania się do siebie w bitewnym rozgardiaszu. Ruszyła na nadbiegającą watahę. Niech skupią się na ludziach, nie na uwiązanych i bezbronnych koniach. Kątem oka zobaczyła, że wilk, który starł się z Bursztynem, dał nogę, zostawiając w psich szczękach niemało skóry i sierści.

Biegnący na przedzie basior warknął i Edda wyhamowała szarżę. Było w tym zwierzęciu coś groźnego i złego. Nie żeby szczególnie wielki był, większe już widywała, na ogół daleko za zadem Rumianka, bo się im nie pozwalała dogonić. Ten jednak miał w oczach wściekłą i niemal ludzką nienawiść, i Eddę ściął lodowaty dotyk strachu.

Bursztyn się nie bał. Śmignął obok niej i rzucił się na basiora... Mogłaby przysiąc, że biegnąc, majtał ogonem z niepohamowanej radości bitki. Podjęła przerwany na – miała nadzieję, uderzenie serca – bieg. Drugi z wilków był mniejszy, a w oczach nie miał niczego niepokojącego.Chciała go chlasnąć czekanem w przelocie, cios, do którego tę broń stworzono. Nie zauważyła kolejnego z watahy, który wyskoczył jej z prawej strony. Zastawiła się odruchowo ramieniem, ale Dalijczyk był szybszy. Wpadł przed nią i atakujące zwierzę zawisło mu zębami na przedramieniu. Gdzieś z tyłu Bursztyn zaskomlał z bólu. Edda zdążyła drasnąć atakującego ją wilka, gdy ten nagle, wraz z towarzyszem, zerwał się i pomknął bezszelestnie w ciemność. Bursztyn wyrwał za nimi, ale wrócił, odwołany stanowczym poleceniem Mikkela.

Odwróciła się. Dalijczyk wyciągał miecz z truchła wielkiego basiora. Las znów był cichy i spokojny, jeśli nie liczyć prychania ich przestraszonych koni. Eadwine przytuliła policzek do pokrytego potem boku Rumianka. Niewiele brakowało. Gdyby nie Bursztyn, brakowałoby jeszcze mniej. I siedziałaby teraz na buku, potrząc jak wataha pożywia się na jej koniu.

Kurierka cisnęła swój brzydki czekan pod drzewo, by zaraz potem cisnąć grubym słowem, księżniczkom ani w ogóle kobietom zupełnie nieprzystającym. Zerknęła na nasiąkający krwią rękaw rycerza i załamała szczupłe ręce.
- O, mój słodki rycerzu! - zawołała, całkiem jak lata temu w karczmie na drodze do Esgaroth. - Jakby czas się cofnął, do naszego pierwszego spotkania… Ty byłeś młody i waleczny. A ja młoda, piękna i waleczna, za co ty zbierałeś bez przerwy cięgi.
Roześmiała się, ale wesołość nie sięgnęła jej oczu, nie rozpędziła pełnej troski i obaw powagi. Wypatroszyła swój tobołek, wyciągnęła uszczuploną kolekcję ziół od matki na przypadłości wszelakie oraz imponującą kolekcję igieł. Zszyła rany obu wojowników, dwunogiego i czworonożnego, przez cały czas wystawiając na dolną wargę czubek różowego jak u kota języka w wyrazie największej koncentracji, ale mimo to ręce co jakiś czas trzęsły się jej jak w febrze.. Rana była poszarpana i zbyt często nakładała szwy na szwy, co skończyć mogło się tylko w jeden sposób. Spod opatrunku Bursztyna krew pociekła, jak tylko pies podniósł łeb, a ten założony Mikkelowi nasiąkał co prawda wolno, ale za to niepowstrzymanie. Eadwine nałożyła grubszą warstwę bandaży i zaczęła liczyć na cud. Bursztynowi dała skrawek suszonego mięsa, a Mikkelowi naparu z krwawnika, co jeszcze nikomu nie zaszkodził, a niektórym nawet pomógł. Oraz z rumianku, bo rumianek był dobry na wszystko. Zaproponowała, żeby rycerz się położył i przespał do rana, jak się nie będzie ruszał, to się powinno zasklepić.
- I tak zyskaliśmy dwie albo i trzy godziny. Wiem już, gdzie to miejsce, o którym Rathar bajał. To dwie olbrzymie skały w nurcie rzeki, połączone chyba na górze. Nie było tam śladu człowieka, przynajmniej na tym jednym brzegu. Chciałam znaleźć, czy nie ukryli gdzie łodzi, ale nie zdążyłam. Ale musieliby ją ukryć gdzieś bliżej Anduiny. Od przewróconej skały nie da się popłynąć. To zaś może znaczyć, że jadą tam, by kogoś spotkać.

- Wiesz? - Mikkel uniósł spojrzenie na Łotrzycę. Zrobił to pierwszy raz, odkąd wilki uciekły. Potyczka wyraźnie odbiła się na nim cieniem. Większość czasu poświęcał Bursztynowi. Pies jakkolwiek wydawał się nieźle trzymać na łapach, bo nawet chciał gonić za uciekającymi wilkami, tak widać było, że ranę otrzymał bolesną. Krew nadal skapywała mu po bokach, znacząc je rdzawymi smugami ciągnącymi się spod założonego przez nich do spółki niezbyt imponującego opatrunku. Rycerz pochwalił zwierzę, a potem przez dłuższy czas tak jak teraz drapał je za uchem. Westchnął. - Powinienem spytać skąd?
Pokręcił głową, by nie odpowiadała.
- Zapytam. Ale nie teraz. Teraz jedno z nas powinno spać. A że sen na te rany raczej nie pomoże, więc zmieniamy się normalnie. Z pierwszymi promieniami słońca spróbujemy raz jeszcze je opatrzyć.
Położył się ostrożnie na swoim posłaniu, by zgodnie z zaleceniem nie naruszyć rany i zamknął z głośną ulgą oczy. Przez chwilę wydawało się, że usnął. Bursztyn również miast nerwowo w las, na wpół otwartymi oczami wpatrywał się w ognisko.
- Więc skąd to wiesz? - zapytał nagle rycerz nie otwierając oczu.
- Odpowiem - odrzekła wolno i miękko. - Nie dlatego, że powinnam czy że muszę. Dlatego, że chcę. Żebyś zrozumiał i zaufał. Ale będę ci pamiętać, żeś mnie zapytał. Jak i to, żeś Ratharowi pozwolił milczeć i zawierzył bez jednego słowa.
Rycerz otworzył oczy i odwrócił się w stronę kurierki.
- Wybacz… źle to zabrzmiało. Pewnie dlatego, że zły jestem, że dałem się podejść tym wilkom. I że tak to się skończyło - z widoczną troską spojrzał na Bursztyna, który zadawał się już zapomnieć o starciu - To nie kwestia zaufania. Rathar do dobry kompan. Przemierzyłem z nim wiele mil i powiem Ci, że chyba nie znam w Dali krajana, na którego mógłbym tak liczyć jak na tego twardogłowego Beorninga. Jednak jeśli idzie o sprawy własne… osobiste... Tak wyszło, że żaden z nas nie wnika w te które dotyczą drugiego.
Uniósł się na prawym łokciu. Edda siedziała bez ruchu, owinięta w pled. W jej oczach rozpalały się i gasły żółte błyski, odbicie ich małego ogniska. Nie powiedziała ani słowa, ale z jej twarzy i tak dało się odczytać niebywale niepochlebne zdanie o Mikkelowym postrzeganiu świata i podejściu do przyjaźni.
- Ufam ci Eddo. Zapytałem, bo… - uśmiechnął się - nie powiem, ale ciekawość mnie zżera… i po trochu też potrzeba odsunięcia własnych myśli. Nie będę miał Ci jednak za złe jeśli będziesz wolała swoje sprawy dla siebie zachować. Natomiast z pewnością będę miał jeśli mi powiesz, urazę w sercu nosząc.

- Sprawy Beorningów - poprawiła odruchowo, takim tonem, jakby mówiła o odległym, wielce egzotycznym i ciekawym, ale obcym plemieniu. Po chwili dodała: - Bywają moimi. Od wielkiego dzwonu. - Mało wiem na pewno. Za młoda byłam, nie przykładałam wagi do odpowiedzi, skąd się takie rzeczy biorą. Ale lubiłam iść z moim dziadkiem, nocą, gdy ludzie posnęli i spały stada na pastwiskach. - W głosie Eadwine zabrzmiał żal i tęsknota za czymś, co się skończyło. - Pamiętam tylko opowieść. Mówi o niedźwiedzicy zaklętej w dziewczynę. To dobra historia, choć zakończenie ma smutne. Jak chcesz, aethel. Bajęda pełna zmyśleń, ze szczyptą prawdy… czy godna Beorninga odpowiedź w dwóch słowach?

Dalijczyk przez chwilę spoglądał w cicho trzaskające i trawione malutkim płomieniem gałązki buczyny, po czym uśmiechnął się. Ale jakby do ogniska, a nie do Łotrzycy.
- Tak po prawdzie to miałem nadzieję na odpowiedź... Twoją. Ani Beorninga, ani bajarza. Ale jak mus mi wybierać, to wezmę te zmyślenia ze szczyptą prawdy.
Co rzekłszy opadł ponownie na posłanie i przymknął oczy.

Edda wstała i odeszła od ognia, poza krąg światła. Może i by mu rzekła, miał Dalijczyk w sobie coś takiego, co skłaniało, by opowiedzieć mu historię życia, razem z tymi brudnymi i ciemnymi kawałkami. Powiedziałaby. Gdyby wiedziała jak. Bajka Hartnida była lepsza. Pełna zmyśleń historia o bardzo prawdziwych sprawach.

Dłuższy czas nasłuchiwała nocnych głosów lasu, poszła szepnąć kilka kojących słów rozbudzonemu i ciągle dygocącemu Rumiankowi. Przysiadła wreszcie na powrót przy ogniu i zaczęła mówić, monotonnym, szeleszczącym szeptem, jakim opowiada się dzieciom bajki.

- Mieszkała niegdyś w górach, które teraz zowią Mglistymi, czarna niedźwiedzica. Żyła życiem zwierzęcia, szczęśliwym i prostym. I pustym, co pojęła dopiero, gdy spojrzała z niedostępnej grani i ujrzała w dolinie poniżej pięknego pasterza, strzegącego stada owiec ze swymi psami. Serce niedźwiedzicy drgnęło i zapragnęła owego człowieka, tak jak kobieta miłuje i pragnie mężczyznę, którego wybrało jej serce. Pasterz jednakże widział w niej tylko dziką bestię, jedną z tych, które porywały i rozszarpywały jego owce. Gdy tylko próbowała się do niego zbliżyć, szczuł na nią swoje psy, i ruszał do walki z włócznią lub żagwią w ręku. Niedźwiedzica gnana rozpaczą uciekła w wysokie góry i rozpłakała się ze zgryzoty i tęsknicy. Ani zbliżyć się nie mogła do swego wybranka, ani przestać go kochać, ani przestać płakać nad swym nieszczęściem. I gdy z jej łez powstało siedem razy po siedem strumieni, jej łkanie usłyszała Wiosenna Pani. Wzruszyła się i ulitowała, i odmieniła niedźwiedzicę w piękną czarnowłosą dziewczynę. Dziewczyna zeszła w dolinę, odnalazła swego pasterza, i tym razem jego serce odpowiedziało wołaniu jej serca. Natury jednak odmienić nie można, a dziewczyna miała naturę dzikiego zwierzęcia. Gdy zasypiała u boku swego pasterza, jej dusza opuszczała ludzkie ciało i wędrowała po górach pod postacią niedźwiedzicy. Razu pewnego, pasterz zostawił swą brzemienną żonę i trzy córki, zabrał psy i ruszył strzec swych stad. Pod jego nieobecność żona powiła mu syna. Pobiegła rzec mu o tym, podzielić się szczęściem. Nie spostrzegła, że wycieńczona zasnęła, że to nie ona biegnie, ale jej zwierzęcy duch. Pasterz ujrzał czarną niedźwiedzicę biegnącą do owiec i zabił ją ciosem włóczni. Gdy wrócił dumny do swego domu, zastał tam nowo narodzonego syna, trzy płaczące córki i ciało swej żony, z piersią przebitą szerokim grotem. Pojął, co uczynił, lecz ze strachu chciał to ukryć przed światem. Pochował żonę i zabronił córkom mówić o tym, co się stało. Pragnął zapomnieć i mu się to udało. Do czasu, gdy narodziły mu się wnuki. I niektóre z nich były jak niedźwiedzica zaklęta w dziewczynę. Ludzie o zwierzęcych duszach, które budzą się w nocy i ruszają na wędrówkę...

Mikkel nie skomentował. Oddychał równo i głęboko, jego prawa ręka zsunęła się z głowy śpiącego Bursztyna. Może spał, a może tylko leżał z przymkniętymi oczami i nie miał ochoty na dyskusje. Godzinę później, kiedy Eadwine wyjęła nóż i przeciągnęła po nim kilka razy ostrzałką, spał już na pewno. Tylko Bursztyn zastrzygł uchem i otworzył oczy, kiedy się podniosła z miejsca.

- Ciii, mój piękny. - Eadwine przytknęła palec do ust. Bursztyn położył łeb na łapach, ale czuła, że ciągle śledzi ją czujnie wzrokiem, gdy minęła uwiązane konie i przykucnęła nad truchłem przywódcy watahy. Basior nadal był wielki, nadal szczerzył wściekle kły i, pomimo bezruchu śmierci, budził trwogę. I dlaczegóż zaatakował dwójkę ludzi, uzbrojonych i przy ogniu... Wilki robiły to, owszem, ale raczej zimą, gdy głód przycisnął. Tym jakby ktoś kazał i to byłoby groźniejsze niż sama wataha. Tyle że Edda już się nauciekała w życiu.
- Wielki, straszny wilk, co? - zagadnęła nieruchome cielsko. Jedyną odpowiedzią był trzask ciętej skóry, gdy kurierka wsunęła w ranę po mieczu swój nóż i pociągnęła mocno w górę.

Gdy Mikkel wstał, okrwawione i zgrubnie oczyszczone z mięsa futro, zwinięte w kulę, tkwiło już przytroczone do siodła Rumianka.
- Oczyszczę je i wyprawię na miękko – rzekła rycerzowi. - Zimą przykryjesz się nim razem z żoną i będziesz się z tego wszystkiego śmiał, zobaczysz.
Odwróciła się i nabiła na osadzony pionowo leszczynowy pręt odcięty łeb basiora. Zasnute bielmem oczy patrzyły w stronę gór.


 
Asenat jest offline  
Stary 24-05-2015, 15:43   #26
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Coraz lepiej znał to uczucie.
Przyroda otaczała go pełniej, las wołał, zapachy nęciły. W pierwszych chwilach jak zawsze musiał się dostosować. Ciężkie łapy miażdżyły pod sobą ściółkę, wyczuwając bez trudu drżenie ziemi. Szybko chwycił trop. Zastanawiał się, czy w tej chwili był jeszcze sobą. Jak bardzo pochłaniała go ta wędrówka? Obiecał sobie, że kiedyś porozmawia o tym z Beornem.
Kiedyś.
Teraz umysł nie należał w pełni do niego. Inne bodźce, inne zachowania. Podążanie za zapachem. Zostało kilka godzin do świtu, gdy dostrzegł ogień.

Jeździec musiał być bardzo pewny siebie, jeśli palił ognisko. Mały płomień prawie nie wydzielał ognia, ale skoro został dostrzeżony, to jasno znaczyło, że nie został ukryty wystarczająco. Umiejscowiony w wejściu do skalnej groty. Naturalnym środowisku lęgowym dla niedźwiedzi. Czyż to nie ironia losu?
Zaczął się powoli zbliżać. Najpierw spostrzegł wierzchowca, spokojnie stojącego w głębi. Zwierzę nic nie wyczuło, gdy zbliżał się. Ostrożnie, powoli, krok po kroku. Wreszcie słabe światło oświetliło twarz człowieka. Nieznajomą. Nie dostrzegł również piętn ani sierpa.
I nie mógł pozwolić mu wypełnić zadania, nieważne jakie ono było.

Wszedł do groty, zwiększając tempo ruchów. Koń wyczuł go od razu i zarżał panicznie, szarpiąc się przez krótki moment z powrozem, zanim udało mu się go zerwać i pogalopować w noc, tuż obok dwóch pozostałych postaci. Jedna właśnie otwierała oczy i zrywała się na nogi, gdy ciężka łapa uderzyła, zostawiając pręgi po pazurach na męskim udzie. Wstał, chwytając za dwuręczny topór, ale Rathar nie zatrzymał się. Potężne cielsko rzuciło się na człowieka i z impetem wgniotło w skalną ścianę. Coś chrupnęło i przeciwnik zwiotczał i powoli odsunął się na ziemię. Ułamki sekund, krótkie chwile braku zawahania.

Potężne szczęki złapały za juki, rozrywając je bez trudu. Zawartość wysypała się na ziemię, ale nie interesowała zdobywcy. Nie było tam tego, czego szukał.
Rozejrzał się nagle, czując jak zimno przeszywa nagle jego ciało. Prawie widział spoglądające na niego czyjeś oczy. Na pewno widział je oczami wyobraźni. Pociągnął nosem, ale przez dym, strach i śmierć nic się nie przebijało.
Gdyby był tu osobiście, teraz by zadrżał.


Obudził się, gwałtownie otwierając oczy. Dyszał, ciało miał spocone i po kilku chwilach dopiero dotarło do niego, że wciąż jest noc, a on spogląda w ciemny nieboskłon. Rozejrzał się, uczucie ciągle było bardzo wyraźne i niepokojące.
To co zrobił…
Nie, to nie był czas na zastanawianie się nad tym. Pościg trwał, a złodzieje zasługiwali na karę. Oni zrobiliby to co on bez mrugnięciem oka. Usiadł, obracając się ku trzymającej wartę Irgun. W ciemnościach nie dostrzegał sylwetki kobiety. To dobrze, bo ona też nie mogła spostrzec tego co działo się na jego twarzy.
- Jeździec nie stanowi problemu, nie miał sierpa. Zdrzemnij się, obudzę cię godzinę przed świtem, aby móc chwilę odpocząć. Ruszymy tuż przed wstaniem słońca, może będzie szansa ich wreszcie zobaczyć.
Nie dodał, że teraz by nie usnął. Wstał, chwytając za włócznię i rozprostowując mięśnie. Wielkość wymagała tego co niezbędne.


 
Sekal jest offline  
Stary 03-06-2015, 20:51   #27
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Przewrócona Skała, w blasku dnia wyglądała na większą niż jej ciemne kontury, obmywanej wodą bryły, nocą. Przedostanie się z południowego brzegu wymagało skakania po wystających z nurtu głazach. Oddalone były od siebie na tyle daleko, że czynności tej nie można było uznać za bardzo prostą. Przekonał się o tym Dalijczyk, który po pokonaniu pierwszej odległości i drugim, wręcz mistrzowskim susie na kolejny kamień, miał okazję wykąpać się w rwącej rzece, gdy ześliznął się do wody będąc już prawie jedną nogą na pierwszej skale. Był to również sprawdzian nurtu i syn Thoralda, który problemów z wypłynięciem na brzeg nie miał, orzekł, że ten, kto dobrym pływakiem nie jest, spłynąć może w dół Śpiesznej. A wyjść całym z takiego spływu ryzykowną przygodą być mogło. Woda pieniła się roztrzaskując z pluskiem o kamienie, których więcej ze skruszonych skał sterczało pod rwącą kipielą.

Eadwine schowała konie z rannym Bursztynem w zagajniku, w zasięgu wzroku, bo ani pies w tym stanie, ani konie, przedostać się na Przewróconą Skałę nie mogły. Później dziewczyna, tak wesoła zawsze i kipiąca entuzjazmem, a teraz przygaszona z obliczem gradowej chmury, wykąpała się przy pierwszej próbie opuszczenia trawiastego brzegu. Blisko jednak była na tyle, aby uczepić się wystającego badyla, korzenia, aby bardzo szybko wyjść na suchy ląd. Wykręciwszy cierpliwie wodę z warkocza, wiedząc już, że kamień śliski jest, pokonała wszystkie przeszkody z gracją skaczącej kozicy.
Rozwieszony nad nurtem, na splecionych linach, drewniany most był tak brzydki, że tej szpetnej konstrukcji dorównywała tylko solidność rzemieślnicza, za którą stać musieli niegdyś goblini inżynierowie. Na nieco wyższej i większej skale, w cieniu jednej ze ścian, widać było ślady wielokrotnego w przeszłości obozowania. Wbite żelazne haki ze szczątkami łańcuchów sterczały z olbrzymiego, niemożliwego do ruszenia z miejsca głazu. Po kilku godzinach oględzin, Eadwine i Mikkel dobrze zapoznali się z tym miejscem i sąsiadującej okolicy. Jedynym miejscem do przekroczenia Śpiesznej Rzeki wpław była płycizna, godzinę drogi na północ, gdzie nurt był wolniejszy.
Syn Thoralda zajął się smarowaniem głazu tłuszczem. Wybrał ten drugi kamień, aby wpadłszy do rzeki, nie miał zbyt łatwych szans na szybkie wydostanie się na brzeg i ucieczkę. Niedługo po tym, gdy głaz został naoliwiony, Mikkel stwierdził, że nagrzany promieniami słońca, zmienił swój kolor. Nieznacznie i być może, widziało to tylko owe oko, które wiedziało, czego szukać.




Irgun była wprawionym w sówj fach myśliwym. Dzięki temu mogła doskonale ocenić, z jaką zwierzęcą gracją, bezszelestnie, niczym górski kozioł, niemałych rozmiarów Wszędobylski podkradał się ku złodziejom. Wprawiać ją to również mogło w zawstydzenie, bo pod spod jej butów wyskakiwały kamyki lub trzeszczały złowieszcze gałązki. Różnicy to jednak nie robiło żadnej, bo wciąż zbyt daleko byli, aby to mogło kogokolwiek zaalarmować. Zakradli się na tyle blisko konnych, że byli teraz nie tylko w zasięgu wzroku, lecz również głosu. Schowani na nierównością terenu, w gęstych krzewach, gdyby mieli długi dalijski łuk, byłby to również dystans dalekiego strzału, który bardziej by skutecznym niż liczenie na nadzieję bardziej niż na swą siłę, umiejętności i warunki pogodowe. Próbowac mogli podejść Viglundczyków jescze bliżej, ku kilku samotnym drzewom, lecz to wymagało przekroczenia kilkudziesięciu kroków na otwartym terenie, który lekko opadał ku rzece.

Póki co mogli dokładniej przyjrzeć się nowemu, siódmemu w grupie uciekinierów. Był równie wielki jak niektórzy z thralli, lecz to jak był uzbrojony, odziany i jak się nosił wydając rozkazy, czyniło to od razu wyróżniającym i górującym nad resztą. Sześciu konnych zatrzymało się niedaleko brzegu, przy umocowanym do drzewka luzaku. Jeden z niewolników zszedł z konia, odwiązał uzdę pozostawionego konia towarzysza, zapewne zwiadowcy, i przytroczył do swojego siodła. Reszta w tym czasie spozierała ku Przewróconej Skale i po chwili, herszt Viglundingów z wyraźną niecierpliwością krzyknął ku rzece przekrzykując szum wody.

- Dunstan!






Mikkel przyczajony za skałą wyczekiwał w napięciu na zbliżającego się zwiadowcę. Obserwował go wraz z Eddą, gdy pewność była, że tamten ich nie widzi. Mężczyzna zeskoczył z konia, uwiązał do młodego drzewka i rozejrzał się po okolicy. Nie spieszył się. Pochylony nad ziemią dokładnie oglądał trawiasty brzeg, który urywał się odsłaniając nagą skałę wyrastającą z wody. Widocznie zadowolony z oględzin, z czułością poklepał konia po szyi dając karmiąc go smakołykiem z dłoni.
Potem ruszył na kamienie.
Zwinnie pokonał pierwszą przeszkodę. Przy drugiej stopa po zetknięciu z głazem pojechała wzdłuż kamienia w niespodziewanym poślizgu. Machający rękoma czarnowłosy mężczyzna o ciemnej, opalonej w słońcu skórze, bez słowa skargi wpadł do wody, przy okazji, zapewne dosyć boleśnie, obijając biodro o kamień. Na chwilę zniknął w kipieli spienionej wody, lecz zaraz wynurzył się, walcząc z porywistym nurtem.
Jako, że czasu nie było wiele do stracenia, syn Thoralda i Eadwine, schowana na drugiej skale, decyzję musieli podjąć jedną lub dwie. Czy skakać będzie im na wysmarowany olejem głaz, aby na brzeg wydostać się i ucapić zwiadowcę, który jeśli wygra walkę ze Śpieszną, to wygramoli się wkrótce? Czy może w ślad za nim skoczyć do wody, aby go uratować lub pojmać, co na jedno wychodziło. Biorąc pod uwagę śliskość głazu, obie drogi mogły prowadzić do kąpieli. Czy może nic nie robić i czekać na rozwój wydarzeń obserwując walczącego ożycie zwiadowcy z obojętną wręcz miną jak jego spokojny koń skubiący trawę?





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 12-06-2015, 14:25   #28
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Bukowe gałązki z cichutkim trzaskiem ulegały trawiącemu je żarowi ogniska. Na ich podstawie oceniał ile czasu jeszcze zostało do zmiany. Ile minęło odkąd skończyli pogrążoną w milczeniu wieczerzę. Edda już wówczas zdawała się nieobecna. Jakby przygotowująca się na coś. Może na mającą nadejść niedługo konfrontację z Viglundczykami. Może na coś innego. Nie wiedział. Nie zapytał. Po trochu dlatego, że zdawała się już być gdzieś indziej myślami. A po części, że i on nie czuł się wówczas na siłach by zagajać rozmowę. Teraz żałował. Czuł bowiem to coś co przykleiło się do niego odkąd postanowili zanocować pomiędzy tymi trzema umierającymi drzewami. Coś co zdawało się nie spuszczać z nich oka. Zaalarmowany jakimś odgłosem, kilka razy wstawał by rozwiać nieco mrok w zaroślach światłem łuczywa. I nie znalazłszy niczego niepokojącego wrócić na swoje posłanie. Bursztyn i konie nie podzielały jego wrażenia. A Edda spała. Wszystko wskazywało na to, że się myli. A jeśli nawet nie myli, to możliwym przecież było że zwyczajnie gdzieś w pobliżu może znajdować się... jedno z tych miejsc. Lokalna studnia z zaklętą skałoroślą. Spowita w cieniu zatoczka zawładnięta przez to co zamieszkało w jej głębinach. Zapomniane ruiny w wilczym lesie, których nawet bandyci się wystrzegają. Pozostałości zniszczonego ongiś przez zarazę królestwa, którego władcy zdradzili swój lud… Cokolwiek co swoją bliskością mąciło jego spokój będąc jednocześnie zbyt daleko by w jakikolwiek sposób zagrozić.

Odetchnął zapatrzony w mały ogień gdzie właśnie dopalały się bukowe gałązki jego zmiany. Dorzucił do nich jeszcze kilka. Łotrzyca więcej się wczoraj natrudziła niż on…
Przyjrzał się jej. Spała głęboko i spokojnie. Zwinięta na posłaniu w kłębek z głową opartą o zarękawiczone dłonie. Jakież to mrozy Cię tak potraktowały dziewczyno? Sięgnął pamięcią w przeszłość… Nie był pewien, czy jej wizerunek z tamtych lat również zawierał rękawiczki. Nie wysilał się jednak by ten wizerunek mimo to odtworzyć. To przecież nie ważne. Nie ważne. Na smoczą krew, nie ważne. Och, jakże pragnął, żeby już był ranek i by ruszyli, aby świat kolejnymi stajaniami zmył z niego to wszystko...

Szelest tuż obok.
Warkot z wygłodniałej gardzieli.
Gdy go spostrzegł, wilk już pędził na niego.
- Edda, Bursztyn!!! - krzyknął by wybudzić oboje towarzyszy ze snu. Jednocześnie sięgnął ręką po miecz, ale jeszcze zanim dłoń spoczęła na jelcu wiedział, że nie zdąży. Bestii brakowało jednego susa by znaleźć się przy nim. Kątem oka dostrzegł sztylet. Dobył go na chwilę przed tym jak poczuł oddech z wilczej paszczy. Zwierzę na widok stali zmitygowało się i zaatakowało nogi nadal podnoszącego się rycerza. Błąd uwieńczony wyłącznie poszarpaną nogawką… Mikkel kopniakiem uwolnił się od zwarcia, a jego miejsce od razu zajął Bursztyn. Zwierzęta starły się ze sobą w kłębowisku kurzu, iskier i kłaków, a na polanę wdarły się jeszcze trzy powarkujące basiory.
Mikkel dobył w końcu miecza w momencie gdy wściekły krzyk Eddy przeszył okolicę zmuszając jednego z wilków do ucieczki. Z innym, wyjątkowo dużym, natychmiast starł się Bursztyn

W blasku dogasającego ogniska. W łagodnie dmącym od strony rzeki nocnym wietrze. W środku bezchmurnej nocy otulającej trzy chylące się ku ziemi uschnięte buki. Walczyli we trójkę o życie z paroma wygłodniałymi wilkami, które Cień przewrotnie do nich skierował. Nienajlepiej świadczyło to o ich przygotowaniu. O sensowności rozdzielenia się… Mimo to nawet cieszyłby się z tego faktu. Zagrożenie, które popłynęło w żyłach i ból, który zmroził mu rękę przegnały precz czający się na rycerza Cień. Chwilowo, ale zawsze trochę. I to byłoby dobre. Gdyby nie Bursztyn.
Ani jego, ani księżniczki opatrunek, nie pomógł psu. Należało liczyć na to, że rana sama się zagoi. To jednak była jego zmiana. Tak jak jego powinien być pogryziony kark…

Śnił tej nocy o czymś. Gdy otworzył oczy nie pamiętał co to było. Ale widok kałuży krwi na ich polanie wydał mu się nie wiedzieć czemu zupełnie odpowiedni i właściwy.
Ręka nadal krwawiła. Tak jak Bursztynowy kark. Psi pysk jednak nie wyrażał niczego innego jak tylko radosne oczekiwanie na wznowienie łowów. Rhovanioński pies stepowy. Chwała Myśliwemu za Ciebie Bursztynie.

Usłyszawszy słowa Eadwiny musiał wyglądać na zaskoczonego. Nawet bardzo. Trudno było jednak odgadnąć z jego oblicza czy miło, czy nie. Wpierw odmalowało się na nim lekkie rozbawienie. Potem wahanie. W końcu jednak coś na kształt ciężkiego znużenia, które jednak szybko zatuszował podziękowaniem za jej miły gest, oraz żartobliwą uwagą, że nie wiedział, że lud znad Anduiny z końcem jesieni zamierza wyprawić go za Puszczę. Czy żart ów podłoże znalazł, czy nie do końca wiadomo nie było, ale Eadwina tego dnia od zatknięcia wilczego łba na leszczynowy pal, zrobiła się równie jak ten łeb małomówna i nie mniej pogodna. I tylko jej oczy zdawały się, miast bielmem zasnute, skupione i celujące tam gdzie droga ich niosła. Gdzie mieli zastawić pułapkę na Viglundczyków. I spotkać się z Irgun i Ratharem.



Lagorhadron przybył gdy w oddali słychać było już cichy szum wzburzonej Bystrzy. Przyniósł też wieści. Jeden ze złodziei został zabity. Natomiast dołączył inny. Irgun proponowała, by oboje z Ratharem przyparli Viglundczyków do rzeki podczas gdy Mikkel i Edda obsypią ich strzałami. To był dobry, prosty plan. Niewiele mogło pójść w nim nie po myśli. Rycerz jednak wraz z Łotrzycą dysponowali znaczną przewagą czasową, której szkoda byłoby nie wykorzystać dla lepszego przygotowania. I oboje uznali, że to właśnie uczynią.

Postanowili, że zawierzą wyłącznie swojej sile i sprytowi. Konie nie wpasowywały się w powierzoną im rolę szykujących zasadzkę, a Bursztynowi jako rannemu przypadło stróżowanie przy nich w razie gdyby Cień ponownie jakieś wilki w ich stronę kierował.
Spieszona Edda zajęła się przygotowywaniem potrzasków, a Mikkel zbadał Przewrócone Skały. Uznał, że są na nich dwa wąskie gardła nadające się do zaczajenia na złodziei. Stary most, który pamiętać musiał czasy orczej hegemonii w tym rejonie, oraz kamienie po których skakać trzeba było, by dostać się na Przewrócone. Jakkolwie most wydawał mu się niepokojąco ważny, ostatecznie skupił się na kamieniach. Były na tyle groźne, że oboje z Eddą zaliczyli po kąpieli, która do reszty chyba zważyła humor księżniczki.
Mikkel jednak nie przejmował się tym. Czuł płynące w żyłach wyzwanie i na nim się skupiał. Potrzebował tego. Jak tonący powietrza. Ukrył swoją włócznię w rozpadlinie przy brzegu i gdy oboje byli już na skałach, przyniósł z juków łój do pielęgnacji kulbaki i cięciwy Melieraxa. Cały zużył na staranne wysmarowanie drugiego kamienia, który teraz był iście trudną przeszkodą w przedostaniu się na Przewrócone.
- Prawda, że pułapka godna Beorninga? - zapytał - Viglundczycy jeśli z podobnej gliny są ulepieni, będą mogli zgłosić skargę u Lorda Beorna, że pościg zachował się niesportowo.
Uśmiechnął się do siebie. I dałby sobie głowę uciąć, że Edda też. Bardzo nieznacznie. I bardzo krótko. I bardzo po beorneńsku.



Zwiadowca. Viglundczycy nie wykryli więc Irgun i Rathara. Zachowywali ostrożność. Młody mężczyzna w skórzni i uszance jeśli instynkt go zawiedzie, jako pierwszy podda próbie mikkelową pułapkę. Skryta obok Edda przygotowała strzałę. Uspokoił ją gestem dłoni, na który jednak chyba nie zwróciła specjalnej uwagi. Nadal miała to coś w spojrzeniu. Coś co skryło bielmo na wpatrzonych w góry wilczych ślepiach. Coś co już sam wcześniej kiedyś widział. Gdzie indziej. U kogo innego.
Rzucił w jej stronę małym kamyczkiem. Dopiero teraz zwróciła na niego uwagę. Gestem pokazał jej by zluzowała cięciwę. I żeby się wyszczerzyła. Pokazała mu język.

Skaut zaś… w podstępie się nie połapał. Swojego konia uwiązał nieopodal i skoczył wpierw na pierwszy kamień… potem zaś na drugi. Z którego z łoskotem i pluskiem runął wymachując rękoma do wody. Mikkel znów się do siebie uśmiechnął. Bacznie jednak obserwował zmagania Viglundczyka z rwącym nurtem. Zmagania, które do najlepszych nie należały. Rycerz po chwili skoczył do wody, by pomóc młodzianowi w tej walce, której jeszcze nie przerwał. Dzięki pomocy Eddy bez trudu wydostali się na brzeg.
- Wyrwali mu język - oznajmiła chłodno gdy po pierwszych próbach przepytywania, Viglundczyk pokazał na swoją otwartą buzię - Nic nam po nim. Związać ino w baleron i ukryć gdzieś w chaszczach
Mikkel skrzywił się. Po wschodniej stronie Puszczy wyrywanie języka praktykowane były wyłącznie niemal przez Easterlingów. A i to niezwykle rzadko.
- Zrobię to - odparł, a gdy Viglundczyk zakneblowany i związany leżał nieopodal w czeremsze, Mikkel zdjął mu z głowy przemoczoną czapkę i rozdział z kurtki.
Edda uniosła brew pytająco. Pokazał jej język.



Herszt i pięciu niewolnych podobnych do tego, którego zwali Dunstanem. Mikkel nie wierzył w niewolnictwo. Było ono układem w jego mniemaniu dwustronnym i dobrowolnym. Nie byłoby panów, gdyby nie było niewolników, a każdy syn i każda córka zrodzona z kobiety sami dysponują swoim życiem. Zawsze można powiedzieć “nie”. A gdy się nie da to zawsze czynić wszystko by to “nie” powiedzieć. Co nie zmieniało faktu, że nie zamierzał tak po prostu przelewać krwi tych ludzi.
Pomachał do Viglundczyków na znak, że droga bezpieczna. Ci przyjęli do wiadomości, po czym na znak herszta…. ruszyli w górę rzeki. Tego nie przewidział. Edda szybko wpadła na pomysł jak skierować ich zwierzynę ku pułapce. Kilka gestów i dziewczyna z okrzykiem ruszyła na niego wymachując czekanem tak zawzięcie, że nie był pewien, czy ma na uwadze fakt, że Mikkel nie ma pojęcia o walce toporem, w który musiał uzbroić się dla większej wiarygodności. Szczęściem szybko zdołali skryć się za skałami. A zwierzyna ruszyła w ich kierunku. Trzech niewolnych. Najmłodszy skakał pierwszy. I nie zdzierżył pułapce, która w salwie śmiechu jego kompanów zmusiła go do tanecznego piruetu zakończonego rozbitą głową i bezwładnym osunięciem do wody. Śmiech ustał, a jeden z Viglundczyków natychmiast skoczył by ratować kompana. Pozostały na brzegu ruszył na skały, ale i on wpadł do wody. Trafnie jednak, choć po fakcie, odgadnąwszy, że padł ofiarą celowo pozostawionego tu smarowidła.
Mikkel chwycił za linę. Edda za łuk.
- Nie! Zostaw ich - krzyknął rycerz przekrzykując szum wody.
Łotrzyca zmierzyła go złym spojrzeniem.
- Nie jestem mordercą! - odkrzyknęła opuszczając łuk. - Na drugą stronę!
Rzucił jej linę. Obwiązała się. Viglundczycy walczyli z nurtem. Pierwszy skakał Mikkel. Ustał! Edda też. Przy drugim, prostszym kamieniu oboje wylądowali w wodzie. Mikkel z odrobiną wysiłku pokonał nurt i wyszedł z wody. W tej samej niemal chwili co jeden z Viglundczyków. Ten, który rzucił się ratować młodszego kompana. Obaj zmierzyli się spojrzeniem. Obaj parskali wodą. Obaj rzucili okiem na walczących z nurtem towarzyszy. Mikkel na Eddę. Viglundczyk na tego, który połapał się w pułapce. Wyłowiony młodszy był nieprzytomny. Od strony rzecznego zbocza gdzie zostali herszt i dwójka niewolnych z jak mniemał Ratharem i Irgun, nie dochodził żaden dźwięk.
- Pomóż mi ich wyciągnąć, bo oboje zginą! - krzyknął do Viglundczyka szybko odpinając od pasa linę i rzucając ją Viglundczykowi. - Rzuć mu ją! Drugi koniec daj mi! Szybko! Edda! Poddaj się nurtowi! Rzucę Ci linę!
Co powiedziawszy zagwizdał w palce by przywołać Bursztyna.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 14-06-2015, 19:34   #29
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Góry Mgliste wisiały nad zachodnim brzegiem jak wyrzut sumienia nad beztroskim dotąd aż do bezmyślności sercem Eddy. Ciężkie, ponure szczyty – nie zawsze widoczne, niby odległe, a jednak wciąż obecne. Nigdy nie wiadomo, kiedy ich szare sylwetki wysuną się przed zmęczone oczy, zakryją horyzont, przytłoczą wszystko wokół. Ich bliskość przyciągała złe wspomnienia, tym gorsze, że przeplatane słodkimi chwilami i nadziejami na szczęśliwą przyszłość. Te nadzieje nigdy się nie spełniły, i Eadwine nie chciała patrzeć na miejsce, z którym się wiązały, zbyt łatwo odnajdywała wzrokiem przełęcz, pęknięcie między szczytami, z którego zeszła, by już nigdy nie wrócić w góry. Jechała ze wzrokiem wbitym gdzieś w bok, oczu nie unosiła niemal wcale i marzyła tylko o tym, by pościg za Viglundami skończył się jak najszybciej, już nieważne jak, byle mogła odwrócić się plecami do milczących, zimnych turni. Złoty Dwór Meduseld oddalał się coraz bardziej, by wreszcie zniknąć w sinych oparach złych myśli. Jakże niby miała stanąć przed królem i wykładać swoje racje, gdy nie potrafiła tego zrobić przed Garivaldem, prostym człowiekiem, który pół życia pasał owce, a drugie pół ścigał gobliny po górskich ścieżkach?

Znużenie dopadło Eadwine jeszcze zanim złożyli obóz i wyruszyli z Mikkelem do Przewróconej Skały. Nie takie zwyczajne, jakie rodzi znój podróży czy pracy. Niby wiedziała, że nastąpi, zawsze tak było po nocnych wędrówkach. Nigdy jednak nie dopadło jej z taką siłą. Nagle poczuła ciężar poprzedniej zimy, za długiej, za samotnej i zbyt pełnej bólu, podczas której nie doczekała się na przyjaciółkę, długich miesięcy uciekania przed upartym Garivaldem po całej Dolinie, uciekania i ukrywania prawdy przed Ennaldą, uciekania i utarczek z Ratharem. Szarpania się ze sobą samą i ludźmi, na których jej zależało, mniej lub bardziej, teraz lub kiedyś. Każda próba wyjścia naprzeciw i podania ręki czy zawalczenia o uwagę kończyła się fiaskiem. Ci, których pragnęła mieć blisko siebie, wobec których nade wszystko chciała zachować twarz stawali się coraz bardziej odlegli. Im bardziej się starała, tym żałośniejsze osiągała efekty. Ten stan trwał, i trwał, i końca nie było widać ani nawet nadziei, że takowy kiedyś nastąpi.

Eadwine zawsze znajdywała jasne strony sytuacji i tym razem też znalazła. Konkretnie jedną. Odrzucony Garivald wrócił do swojej wtulonej między skały chaty i w Dolinie słuch po nim zaginął. Dzięki temu Edda mogła żywić nadzieję, że nie będzie musiała stawiać mu czoła w najbliższym czasie. To była wielce pocieszająca okoliczność, choć ulga podszyta była podłymi pobudkami i strachem o własną skórę. W odróżnieniu od okłamanej Ennaldy i zmieszanego z błotem Rathara Garivald naprawdę został skrzywdzony, oberwał boleśnie, dotkliwie i niezasłużenie. Właściwie to powinien szukać odwetu, jak dobrze, że wrócił do domu. Gdzieś w tyle głowy przejmujący chłodem, twardy głos szeptał nieustępliwie o powodach tego zniknięcia bez wieści. Zniknął, bo zniknął na dobre. Odszedł, bo odszedł drogą, z której się już nie wraca. Nic już nie będzie trzeba tłumaczyć. I nic wytłumaczyć nie będzie można. Że niby twardzi, silni duchem i ciałem górale nie rzucają się w przepaść jak obłąkane dzieweczki? Ani nie byłby przecież pierwszym, który zabił się, bo nim wzgardzono, ani nawet pierwszym, który zginął, bo kochał Eadwine Łotrzycę i nie mógł przestać.

Własne myśli nużyły bardziej niż trudy podróży. Smutne, blade widmo męża dołączyło do obrazu potężnego pasterza, wychynęło z odległych, rzadko odwiedzanych rejonów pamięci, gdy las ustąpił miejsca rozsianym wśród trawiastych wzgórz zagajnikom. Wtedy też Mikkel zapytał, czy wszystko w porządku, Eadwine skłamała, że w jak najlepszym, i to było ostatnie, co do Dalijczyka powiedziała przez długie godziny.

Próbowała przypomnieć sobie twarz Grimara, nagle stało się to żywotnie istotne. Nie potrafiła, wspomnienie zatarło się doszczętnie, zmarły nie miał oblicza. Dokładnie pamiętała tylko mężowskie ręce o krótkich, silnych palcach, którymi osłaniał głowę, gdy podnosiła ramię do ciosu. I ciemne włosy pozlepiane krwią.

Widok Przewróconej Skały sterczącej z nurtu sprawił jej niemal ulgę. Miejsce zaplanowanej pułapki dawało złudzenie celu, pozwalało zająć ręce i uwolnić się od towarzystwa Dalijczyka, którego spojrzenia zaczęły Eddzie działać na nerwy i męczyć, bo usilnie próbowała nie dać tego poznać po sobie. Gdy wróciła z krótkiego rekonesansu po okolicy, na ramieniu Mikkela siedział już Lagorhadron. Powtórzone przez ptasiego posłańca wskazówki przyprawiły ją o pusty śmiech i złość, których ukrywać nie miała już nawet ochoty. Szarpnięciem otworzyła juki, ze środka posypało się naoliwone i zadbane żelastwo. Może i nie polowała pasjami, ale lubiła świeże mięso i umiała je złapać, kiedy jeszcze biegało. I bez niczyich światłych rad i ponagleń zdawała sobie sprawę, że zasadzkę trzeba zabezpieczyć ze wszystkich możliwych stron. Pomaszerowała szparko w górę rzeki, nie zaszczycając Mikkela ani jego zwierzęcego druha nawet jednym spojrzeniem.

- Tak, Ratharze. Oczywiście, Ratharze. Chcesz pułapki, oto i pułapki – męłła pod nosem, rozchylając żelazne szczęki w przejściu pomiędzy dwoma skałkami. - Miały być i wilcze doły. Alem szpadla przepomniała zabrać, zaostrzonych pali i jadowitych węży. Głupia ja, jak każda kobieta. Nie polowaniami mi się zajmować, ale mężem i domem. - Przysypała pułapkę suchymi zeszłorocznymi liśmi z brzózki wciśniętej korzeniami w szczelinę skały. - Tyle że ani jednego już nie mam, ani drugiego. Zabiłam drogiego małżonka, zanim zdążył nam chałupę wystawić. Nie wiedziałeś? Jakoś nam się o tym nie zgadało. Jak o niczym zresztą.

Rocha, Rumianka i Bursztyna ukryła w niedalekim zagajniku. Rozkulbaczyła i napoiła konie, nim je uwiązała, a psu umościła legowisko na ich tobołkach i nalała wody do miski. Pod wpływem impulsu wyciągnęła ze swoich juków pudełko z drewna jałowca,. Robota rzemieślnika z Leśnych Ludzi, cenny przedmiot i praktyczny, wieziona w nim żywność dłużej pozostawała świeża. Rzecz ładna, miła w dotyku i przyjemna dla oka. Na wieczku trzech myśliwych ścigało jelenia. Przeciągnęła palcem po wyrytej w drewnie scenie. Kiedyś misterny obrazek pokryty był farbami, ale te zbladły i wytarły się przez lata. Całkiem jak przyjaźń Ennaldy, od której Edda otrzymała pudełko, gdy po raz pierwszy ruszała na szlak jako posłaniec. Tę chwilę córka Beorna chciała zatrzymać dla pamięci, wypaliła rozgrzaną igłą w postaci daty i swego imienia pod stopami ostatniego z łowców. Wtedy się o Eddę troszczyła, ale te czasy minęły bezpowrotnie. Pamiątka była zbędna, skoro miała przypominać tylko o tym, co stracone. Wracając na Przewróconą Skałę, Edda cisnęła z rozmachem jałowcowe pudełko do rzeki. Wiedziała, że to tylko iluzja rozwiązania problemu, ale przynajmniej miała wrażenie, że idzie do przodu, a nie drepcze cały czas w miejscu, uczepiona rękawa Beornowej wychowanicy, podczas gdy ta usilnie próbuje strząsnąć z siebie jej dłonie.

Woda skrzyła się srebrzyście, jednostajnie łomotała o skaliste brzegi i przyprawiała Eadwine o ćmiący ból w skroniach. Na wybór miejsca na zasadzkę zgodziła się, wzruszając obojętnie ramionami. Dopiero kiedy spadła z głazu w lodowatą wodę przy próbie przeprawy, skonstatowała ponuro, że to zły wybór i złe miejsce. Jeśli walka utknie na brzegu, Eadwine może zostać odcięta na skale, znowu znajdzie się poza centrum wydarzeń. Znowu to inni będą wydzierać życiu sławę i uznanie... a jej przypadnie jakże zaszczytna rola dostarczenia Beornowi wieści o cudzych triumfach. Jak zwykle. Tyle że nie za bardzo chciała wychylać się z tak małą i podławą myślą. Za późno już zresztą było na zmianę miejsca, Mikkel nasmarował jakimś tłuszczem drugi z głazów i taki był dumny ze swojej pułapki, że mimowolnie się uśmiechnęła, zdawkowym uśmiechem, jakim zmęczony rodzic nagradza rysunki wydrapane przez dziecko patykiem w błocie. Wróciła do zakładania swojej najlepszej cięciwy z włókien pokrzyw, plecionej rękoma jej ojca, twardej, ostrej i tnącej palce jak nóż przy próbie naciągnięcia w zbyt cienkiej rękawiczce, ale najlepszej i najszybszej ze wszystkich, które miała... Tłustej pułapce Mikkela nie dawała żadnych szans na powodzenie.

Gdy bezczynne oczekiwanie na Viglundczyków wreszcie dobiegło kresu, okazało się, iż omyliła doszczętnie. W wodę poleciał, machając ramiona jakby próbował latać, najpierw czarniawy zwiadowca Viglundczyków, a potem Mikkel, który chciał go wyprzedzić biegnąc brzegiem i pochwycić. Edda przygryzła sobie język do krwi. Oto i wyszło na jaw, jak wprawnym w rzeczywistości była myśliwym, mniej więcej tak samo dobrym, jak żoną. Z takim samym rozeznaniem oceniła szanse i zagrożenia w zasadzce, jak i w swoim małżeństwie. Do pełnego podobieństwa brakowało tylko trupa, jakiejś śmierci niepotrzebnej, niezawinionej i bezsensownej, której można i trzeba było uniknąć. Tych niewolników viglundzkich, co nie byli panami własnego losu, za co więc ich karać na gardle... Chociażby i tego całego Dunstana z wyrwanym językiem. Albo i tego, którego zobaczyła później, którego sylwetka i twarz były jeuj znajome, choć imienia nie pamiętała. Znajomka, sąsiada niemal, z siedliska po drugiej stronie Elfiego Lasu.

Czarnooki zwiadowca patrzył na nią z niepokojem, co w sumie nie dziwiło, w końcu jeńcem został, niepewnym swej przyszłości. Czemu jednak Mikkel popatrywał na nią z obawą, zrozumieć nie mogła. Dalijczyk w ogóle zachowywał się co najmniej dziwacznie. Jakby nie przyszli tu walczyć, zabijać, a może i samemu położyć głowy. Stroił miny, gadał głupoty i brakowało tylko, by zaczął ćwierkać niczym Lagorhadron. Cały zdawał się odmieniony, jakby w nocy ktoś porwał poważnego rycerza szlachetnej krwi, a w jego miejsce podstawił komedianta z wędrownej trupy sowizdrzałów. Albo jakby dobrał się do woreczka ukrytego na dnie torby Eddy, pełnego ciekawych ziół i jeszcze ciekawszych grzybów, od których humor szybował pod chmury, a rozum dla równowagi tracił kontakt z najbliższą okolicą. Zaczynała mieć coraz gorsze przeczucia co do ich zasadzki i powodzenia całej pogoni.

I to jedno, najgorsze założenie musiało się sprawdzić. Viglundczycy mianowicie odjechali, niezainteresowani zupełnie przeprawą na drugi brzeg. Edda na ten widok łupnęła białym czołem w skałę przed sobą. Jeszcze próbowali z Mikkelem ugrać coś na przygotowanej zawczasu pozycji. Ich improwizowany pojedynek wzbudził rechot u herszta Viglundingów. Kolejnego wesołka, którego śmieszyło nie to co trzeba, pewnie na dobranoc każe brańców odzierać żywcem ze skóry dla ukojenia nerwów po ciężkim dniu. Jego śmiech było słychać aż na skale, pomimo szumu przeciskającej się między kamieniami wody. Rozeźlona kurierka machnęła czekanem na oślep, za to z niemałą siłą, Mikkel odskoczył, a gdy zaatakowała powtórnie, złapał ją za nadgarstek i wciągnął za skałę. Wyrwała mu się z uścisku niemal natychmiast i wyjrzała w kierunku brzegu. Walka przyciągnęła na brzeg większość grupy niewolników. Jako publikę, a chwilę potem i uczestników przedstawienia, które skończyć się mogło tylko źle. Pułapka po raz kolejny okazała się nadzwyczaj skuteczna i trzech niewolników Viglunda walczyło już z silnym prądem. Edda naciągnęła cięciwę. W górskich rzekach nigdy nie wiadomo, kiedy grunt ucieknie spod nóg, a kiedy nagle znów się pojawi i będzie można pewnie stanąć. A dwaj z topielców mieli łuki. I wtedy, w najmniej odpowiednim momencie, uważne i zaniepokojone spojrzenia Mikkela wykrystalizowały się w słowa. Od razu w rozkaz. Jakby była jakimś zbójem, rezającym gardła dla chudych sakiewek albo samej radości zabijania. Jakby ich życie znaczyło dla niej tyle co nic, a nie tylko mniej niż żywot Dalijczyka.
- Nie jestem mordercą! - odwarknęła, i sama się przestraszyła braku pewności w swoim głosie.
Na koniec we własną zasadzkę złapali się obydwoje.

Tłusty głaz pokonali. Z jego najwyższego punktu Edda zdążyła jeszcze zobaczyć, że rosły herszt ściga konno biegnącą Irgun, za nim podąża dwóch jeźdzców, jego popleczników. Rathara nigdzie widać nie było, co mogło znaczyć wszystko, albo mogło nie znaczyć nic... Jednak Irgun uciekała.

Mikkel nie doskoczył do drugiego głazu, spadł w wodę, a chwilę potem Edda podążyła jego śladami. Jeszcze w powietrzu wiedziała, że się nie uda, udać się nie może, za słabo się wybiła. Potem jej kostka w jeździeckim bucie wykrzywiła się na obłej krawędzi kamienia, świsnęła w powietrzu włócznia, wypuszczona z rozrzuconych rozpaczliwie dla łapania równowagi rąk.

Woda spływająca z Gór Mglistych była zimna jak lód, chłód wgryzał się w ciało aż do kości, wyciskał dech z piersi. Nurt szarpał Eddą jak lalką. Wynurzyła się, tłukąc desperacko ramionami. Mikkel coś krzyczał, z bardzo daleka i bardzo niewyraźnie. Chciała mu odwrzasnąć, że sobie poradzi, niech się zajmie czymś ważnym, albo chociaż ważniejszym. Coś zacisnęło się mocarnie na jej talii, z ust wyleciał więc tylko jęk, a potem bezradny bulgot, kiedy zaczęła się przytapiać. Wyrwała zza paska nóż i sieknęła z furią na oślep, i jeszcze raz, i ponownie, zanim zdała sobie sprawę, że zimna obręcz zaciskająca się na jej ciele to lina, którą dla asekuracji skoku przywiązała się do skały. Próbowała się jeszcze na niej podciągnąć, ale prąd był zbyt silny. Przecięła sznur trzymanym w skostniałej dłoni nożem. Niemal natychmiast porwał ją nurt, obrócił, rzucił o podwodny głaz, wcisnął głowę pod wodę.

Było jej coraz zimniej i słabła, i wiedziała, jak to się skończy. Człowiek z zimnem nie wygrywa, najwyżej może uciec, zanim będzie za późno. Zdążyła pomyśleć, że nie chce tu umierać, nie w lodowatej wodzie i nie kiedy nie będzie to miało żadnego znaczenia.


 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 14-06-2015 o 23:28.
Asenat jest offline  
Stary 14-06-2015, 22:33   #30
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Cóż może zdziałać garstka rozproszonych ludzi przeciw liczniejszemu i lepiej wyposażonemu wrogowi? Zaskakująco wiele, jeśli tylko mądrze wykorzysta wszystkie swoje atuty; pieśni o bohaterach, w które z otwartą buzią wsłuchiwała się zawsze łowczyni, nie opiewały wyłącznie bitewnego męstwa, ale również bystry umysł i spryt, który pozwalał cało wychodzić z opresji. O przygotowanie zasadzki na skale Irgun była nadzwyczaj spokojna: nie wiedziała, jak i czy rycerski Dalijczyk biegły jest w takich sprawach, ale przebiegłość i krętactwo Eddy było wręcz legendarne – kobieta spodziewała się więc, że druga grupa przygotuje Viglundczykom nieprzyjemną niespodziankę.

I tak się stało; kiedy zwiadowca fiknął do wody Irgun nie roześmiała się bynajmniej, tylko z napięciem wpatrywała się w brzeg, śledząc dalsze postępowanie grupy. Teraz właśnie ważyły się losy całej zasadzki – gdyby bandyci zorientowali się, że ktoś na nich czyha, kompania nie miałaby już żadnych szans na wydanie walki na równie korzystnych warunkach. I teraz też była idealna chwila, by wykorzystując to, że wszyscy skupili swoją uwagę na tym, co działo się na rzece, zająć bardziej dogodną pozycję.

Rathar ruszył pierwszy, ku kliku samotnym drzewom, które znajdowały się bliżej konnych i mogły stanowić dobrą osłonę przed ich wzrokiem. Całą drogę przez połać otwartego terenu przebył bez przeszkód; już bezpiecznie ukryty, dał znać gestem Irgun, że i ona może ruszać. Pech jednak – już drugi raz – dał o sobie znać. Czy ze zwykłego kaprysu, czy z wrodzonej ostrożności – czy może wreszcie zaniepokojony jakimś fałszywym krokiem – herszt grupy odwrócił głowę tak niefortunnie, że zdążył dostrzec, jak łowczyni znika za drzewem.

Zaśmiał się, spiął konia i ruszył z włócznią w ręku w tamtym kierunku. Nie wydawał żadnego rozkazu, ale dwóch najbardziej podobnych do siebie thralli – być może ojciec i syn - ruszyło za nim.

- Młodszy, sprawdź skałę! - krzyknął jeszcze głośno wojownik, nie odwracając się do podwładnych.

Rathar dał gestem znak, aby Irgun spróbowała się cofnąć, samemu przesuwając się tak, aby być mniej więcej chociaż trochę na drodze thralli. Łowczyni pokręciła głową w niemej frustracji. Oj, coś jej nie szczęściło na tych łowach... Rathrar jednak pozostał niezauważony; widząc, że szykuje dziryty, łowczyni zaświtał w głowie lepszy plan, w którym można było dobrze spożytkować jej niepowodzenie…

- Podprowadzę ci ich pod grot. - szepnęła, wpatrując się w nadjeżdżających. Kiedy konni byli na tyle blisko, że mogli ją dobrze widzieć, wyskoczyła z kryjówki, jakby miała zamiar uciekać przed ludźmi Viglunda; liczyła na to, że grupa pogna za nią, mijając Rathara, który będzie mógł wtedy zajść ich od tyłu. By dać jeszcze chwilę Beoeringowi na celny rzut, kobieta zatrzymała się jeszcze i zawołała z pasją:

- Oddajcie to, co bezprawnie zagrabiliście, a unikniecie surowej kary!

Fortel się udał, ale stworzona przez niego szansa przepadła, zmarnowana – włócznia Rathara minęła jeźdźców, a obaj zsiedli z koni i ruszyli w kierunku mężczyzny. Herszt również zeskoczył z konia, kiedy był blisko Irgun; jeśli zauważył Rathara nie dał tego po sobie poznać. Wyszarpnął zza pasa wielki topór i zakrzyknął:

- Sierp jest prawowitą własnością Viglunda!

Z jego plecami rozgorzała w najlepsze walka; Irgun nie miała już czasu przypatrywać się jak radzi sobie jej towarzysz. Ujęła mocno włócznię w obie dłonie, gotując się na spotkanie stojącego naprzeciw niej mężczyzny. Ciemne ostrze śpiewało z niecierpliwością, wyczekując słonego smaku krwi.

Płaskie ostrze topora niespodziewanie wystrzeliło z dołu; z długą włócznią Irgun nie miała jak skrócić dystansu by zrobić użytek z przewagi, jaką dawało jej drzewce. Rzuciła się w tył, wytrącona z równowagi; topór zahaczył ją mimo wszystko, na szczęście nie głęboko. „Wódz” jednak bez litości wykorzystał to wybicie z rytmu; rzucił się naprzód, machając bronią po raz wtóry, lecz tym razem łowczyni zeszła z linii ciosu gwałtownym skrętem ciała. Stopy kobiety zatańczyły chaotyczny taniec na ziemi; zanim na dobre znalazły oparcie i właściwą melodię, topór opadł po raz kolejny. Cięcie było poważne; wzrok Irgun przysłoniły czerwień i czerń, lecz gniew jaki w nią wstąpił, stępił poczucie bólu do ledwo zauważalnej niedogodności. W rzeczywistości łowczyni trzymała się na nogach ostatkiem sił.

- Za Beorna! - ryknęła jak ranne zwierzę, wkładając w pchnięcie włócznią całą siłę i furię, jaka się w niej kotłowała. Grot Drzazgi zagłębił się w ramię mężczyzny, który sapnął z bólu; strugany był jednak z twardego drewna i mimo rozlewającej się na ubraniu plamy czerwieni nie ustąpił ani o krok. Irgun cofnęła się, poprawiając chwyt na włóczni; herszt również nieco zmienił postawę, reagując na ruch przeciwniczki.

Krążyli wokół siebie jak dwa wygłodniałe wilki. Łowczyni oddychała głośno i nierówno; mimo buzującego w jej żyłach żaru zdawała sobie sprawę, że ciągnie resztką sił, a wróg ma jeszcze spory ich zapas. Gotowa była jednak położyć na szali swoje życie, byle misja ich grupy się powiodła, a Rathar i reszta odzyskali skradziony sierp… I wtedy nad ramieniem herszta bandy zobaczyła, ku swojemu przerażeniu, jak wzmiankowany wojownik pada na ziemię niczym ścięte toporem drwala drzewo. Jego przeciwnik nie wykorzystał jednak tej okazji; starszy mężczyzna, miast dobić Beorninga, rzucił się na kolana przed ciałem młodszego, daremnie szukając w nim śladów życia i skrapiając skrwawioną ziemię swoimi łzami.

Mgła spadła na oczy kobiety; wódz, tharalle, sierp… to wszystko stało się nieważne w obliczu upadku kompana. Rathar jeszcze mógł żyć; iskra nadziei, na przekór wszelkim przeciwnościom, rozpaliła się w duszy Irgun, kiedy rzuciła się do gorączkowego biegu, próbując minąć wodza Viglundczyków i osłonić sobą ciało – oby tylko! – nieprzytomnego towarzysza. Włócznia w jej rękach tylko utwierdziła ją w słuszności tego wyboru; poprzedni jej nosiciel zginął wszak, by inni mogli żyć, stając naprzeciw przeważających sił wroga, by zdjąć z siebie hańbę złych uczynków.

A Irgun gotowa była iść w jego ślady.


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 15-06-2015 o 00:00.
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172