| Na świeżej ziemi leżała poczwarka jakiegoś motyla i niedźwiedzica nachyliła łeb, by dotknąć jej nosem. Groby były trzy, niewielkie kopce. Dwóch spośród tych, którzy tam leżeli, odeszli za jej przyczyną.
Przymusiła bestię, aby ta oderwała się od owada i powiodła wokół żółtymi ślepiami, by zachować w pamięci szczegóły, charakterystyczny głaz porośnięty mchem i rząd trzmielin, forpocztę lasu. Zapamiętać i potem odnaleźć, jeśli będzie trzeba.
Ślady ludzkich stóp wiodły na północ, głębiej w las. Odprowadziła je, nie ruszając się z miejsca, tak daleko, na ile pozwalał słaby wzrok bestii. Nic więcej nad milczące życzenie bezpiecznej drogi nie mogła zrobić dla tych, co przeżyli. Ślady zdawały się wskazywać na to, że thralle nakłamali Irgun, Mikkelowi i Ratharowi, postanowili powrócić jednak na ziemie Viglunda, do swoich rodzin. Nie dziwiła im się ani trochę.
Ruszyła innym tropem. Cuchnący zaduch ciągle wypełniał wgłębienia, które w w ziemi pozostawiły łapy warga. Jeździec czasem schodził, wspinał się na drzewa i skały, pewnie by teren oszacować z wysoka. I także parł na północ. Ale w końcu się zatrzymał.
Musiał tkwić w zasadzce od dłuższego czasu, nieruchomy jak kamień. Nie usłyszała ruchu, nie dostrzegła nic, co zdradzałoby obecność zwiadowcy. Gdy posłyszała za sobą szelest liści i wizg nadlatującej strzały, było już za późno na cokolwiek. Poczuła ugryzienie nagłego bólu w boku, a odwracając się, zobaczyła pędzącego warga i orka skulonego na wysokiej kulbace, z rogowym łukiem w ręku.
Zdusiła krzyk, nim wydarł się z gardła, ale Irgun i tak się przebudziła i zerknęła na nią z niepokojem. Rathara nie było. Stał na warcie bliżej rzeki, tak jak to uzgodnili. Edda przydusiła dłoń do boku i odetchnęła głęboko.
- Śniło mi się, że Beorn wezwał mnie do siebie i rzekł, że dla dobra plemienia właściwym będzie, jeśli poślubię Czyraka – roześmiała się. - Co za szczęście, że się śniło jeno!
Łowczyni uśmiechnęła się półgębkiem i zakopała na powrót w swoje skóry, a Edda obróciła się do niej plecami, rozwiązała kaftan i uniosła resztę przyodziewy. Niby tylko draśnięcie, ale rwało i piekło, jakby iście coś poważnego się stało. Nie to jednak było najgorsze. Największą tragedią była śliczna koszula, na specjalne okazje tylko zakładana, a teraz zapaprana krwią. Tyle dobrego, że rękawy były czyste... ale w gościnie u Osreda nie będzie mogła ściągnąć ani na chwilę zakrywającego plamy skórzanego kubraka.
Nie zamierzała dawać Ratharowi ani jednego pretekstu, który pozwoliłby zostawić ją gdzieś z tyłu jak niepotrzebny bagaż. Obtarła krew, a potem przytknęła do rozdartej grotem skóry ostrze rozgrzanego na węglach noża. Kiedy góral zszedł z warty, siedziała już zasznurowana po samą szyję i rozczesywała włosy, przeglądając się z uwagą należną wielkim sprawom w zaczepionym na gałązce lusterku. Całą sobą udawała, że nic się nie stało. Rzekła tylko tyle, że thralle na północ ruszyli, a orczego zwiadowcę też na północy zgubiła, na krawędzi lasu i równin, na których spotkali olbrzyma.
Pieczenie nad biodrem tłumaczyła sobie uparcie skutkami wypalenia rany i postanowiła zbagatelizować. I jak raz się okazało, że rzeczy, o których istnieniu się zapomina, rzeczywiście istnieć przestają. Kiedy następnego dnia spotkali dwójkę Osredowych jeźdzców, Edda czuła się na powrót tak pełna energii, że mogłaby obydwu Leofringów prześcignąć konno, przepić i zatańcować do upadłego... co też zresztą zaproponowała im od serca zaraz po tym, gdy zaprosili ich do siedliszcza Osreda. Wbrew wszystkiemu, co o nich lud Beorna szeptał – nie żądając przy tym zapłaty.
Im bardziej zbliżali się do Osredowej siedziby, w tym lepszy wpadała humor. Cieszył ją widok pięknych wierzchowców i dźwięk znajomej mowy. Radowała spodziewana wieczerza i noc pod bezpiecznym dachem. Nade wszystko zaś w dobry humor wpędziła ją liczba jeźdźców – skoro tak liczni byli, będzie można uszczknąć kilku dla poszukiwań Dalijczyka, bez szkody dla gospodarzy – oraz to, że Rathar zaraz będzie musiał z obcym mu zwyczajami ludem się układać i ugadać. Bardzo ciekawa była, jakże mu pójdzie. Starała się nie chichotać z uznania nad własną zmyślnością, która do tej próby doprowadziła, lecz nie zawsze jej wychodziło. Jak wtedy, gdy dwaj zwiadowcy pod bramą w ostrokole okrzykiwali się ze strażnikiem, a ona nachyliła się do górala, by ostatnią mu kłodę cisnąć jeszcze pod nogi. Niechaj ma co obchodzić.
- Mówić wszystko do spodu to lekkomyślność… ale jeśli Osred się dowie, a się prędzej czy później dowie, coś za pazuchą wiózł i żeś nie zaszczycił go zaufaniem, goszcząc pod jego dachem - to może się wściec. I dopiero będzie bal.
Razem z ostatnim słowem wyrwało się jej wesołe parsknięcie, choć przytrzymywała dłonią usta, silniejsze było od niej. Chociaż Rathar uraczył ją ponurym spojrzeniem spod ściągniętych brwi, nie przejęła się wcale. Do wspólnej sali Długiego Domu, gdzie ich zwiadowcy powiedli, zabrała swoją kobzę i gdy ich Ianor przedstawiał małżonce Osreda, pod nieobecność męża trzymającej tu widać władzę, co i rusz brzękała w struny, wydobywając kilka taktów. Na zachętę, że i na pieśni i muzykę czas nadejdzie odpowiedni. Do długowłosych wojów o surowych twarzach uśmiechała się szeroko i radośnie. Kogo innego jej przypominali, a każde słowo czy gest żywszymi czyniły te wspomnienia, których Edda bardzo nie chciała uronić z pamięci.
Na pytanie Grimwyn uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zerknęła z ukosa na ciągle poważnego i pochmurnego górala i milczącą Irgun. I nie zdzierżyła jednak wymaganiom własnej próby, poderwała się z miejsca, oznajmiając, że tak przedniego ale to nie piła jak Dolina długa i szeroka.
- Nim mówić o sprawach poważnych zaczniemy, wpierw mus gościom wypić toast za pomyślność gospodarza i jego małżonki.
Uderzyła struny i rzeczony toast, piętrowy, rymowany i chwacki, sławiący gościnność i hojność jako najwyższe cnoty, odśpiewała pełnym głosem, by zaraz potem porwać ze stołu kielich i osuszyć go do dna. Zaraz potem przypomniało jej się, że miała się nie wcinać za bardzo, więc zasiadła i znieruchomiała jak głaz, wbijając w Rathara wymowne i wyczekujące spojrzenie.
Górala zaś chyba coś gryzło, i to dotkliwie. Brwi marszczył na toast i jak na gust Eddy tak się zachowywał, jakby pierwszy raz w gościnie był. Co całej próbie nie wróżyło za dobrze, ale nie przesądzało jeszcze o niepowodzeniu.
- Ścigaliśmy złodziei, to nas zawiodło w te rejony – odezwał się w końcu, odpowiadając na pytanie o cel podróży. - Zgubiliśmy po drodze jednego towarzysza, a co więcej, niesiemy niepokojące wieści. W okolicy widzieliśmy orki. Piesze i jeźdźca na wargu. Nie przypuszczam, że jest jedynie samotnym zwiadowcą.
Grimwyn nie zdawała się zbyt przejęta tą informacją. W ogóle mało co pokazywała po sobie, co tym zabawniejszym czyniło jej rozmowę z Ratharem. Oto dwa skalne ostańce obróciły się ku sobie i próbują ze sobą gawędzić. Edda dolała sobie wina. Grimwyn w tym czasie wygłosiła grzeczną i przemyślaną do ostatniego oszczędnego słowa odpowiedź.
- Pod nasze mury orki się nie zapuszczają. Wiedzą lepiej, aby nas omijać. Bezpieczni jesteście. Odpoczniecie, wydobrzejecie i ruszycie swoją drogą.
- Chętnie byśmy przystali na waszą propozycję - Wszędobylski popatrzył tu na Irgun i Eddę - lecz nasz towarzysz pozostał daleko z tyłu jak sądzę. Gdy okaże się, że orków jest więcej, nie godzi się zostawić go w potrzebie.
Gospodyni pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Łatwo się zgubić dla cudzoziemca w obcej krainie. Gospodarz, który gościa gubi w swym domu, nie przstaje być za niego odpowiedzialnym - odpowiedziała równie szczerze co Rathar.
Edda znalazła wino równie przednim jak ale, po czym uznała, że musi ich obydwoje trochę popchnąć, bo w tym tempie to Mikkel na piechotę do Dali zdąży wrócić albo padnie trupem próbując, nim ci dwoje się dogadają. Oderwała więc zafascynowany wzrok od surowej twarzy jednego z jeźdzców, ozdobionej długimi, sięgającymi piersi płowymi wąsami, które od dłuższej chwili gładziła powłóczystymi spojrzeniami. Wszelkie widoczne w jej postawie oznaki prawdziwego i udawanego flirtu rozwiały się jak puch gnany wiatrem, a kurierka przysunęła się na ławie bliżej towarzyszy... przemieszczając także swój kielich. Zajrzała ciekawie do jego wnętrza, jakby wśród ostałych na dnie mętów kryła się jakaś prawda.
- Nieszczęście i szczęście jednego człeka - odezwała się powoli w języku jeźdzców, starannie wymawiając każdy wyraz dawnego przysłowia - jest nieszczęściem i szczęściem wszystkich, którzy razem z nim w jednym domu żyją.
Nie dawszy gospodyni ani momentu na odpowiedź, pociągnęła dalej już we wspólnej mowie, poprawiając rękaw, bo się błękitna krajka posłańców Beorna skryła między fałdami materii.
- Wielkie to nieszczęście by było dla nas, jeśli Mikkel z Dali zginąłby bez śladu na pustkowiu. Nie tylko Rathar Wszędobylski, Irgun Słomiana i ja postradamy serdecznego druha. Całe plemię Beorna straci przyjaciela - oznajmiła poważnie, przesuwając żółtym spojrzeniem po kolei po oczach wszystkich zgromadzonych. - Nie pierwszy on raz do sprawy Beorningów się dołączył. Gdyby nie on, i nie Rathar, który siedzi tu przed wami i lepiej by o tej wyprawie w szeregi wroga opowiedział... ale mu skromność nie pozwala, Valter Krwawy zastałby Stary Bród z mniejszą obsadą, nie rozpuszczonoby wici i Beorn nie dotarłby ze wsparciem na czas. Odważny człek z Mikkela i szlachetny, zaufany rycerz króla Barda... Miemy nadzieję, że wytrwa samotnie w dziczy, aż go nie odnajdziemy, i że nie ostatni raz wsparł nas swym ramieniem, rozwagą i mądrością.
- Dzielimy twą nadzieję posłańcu Beorna - odrzekła Grimwyn.
Edda popatrywała wyczekująco na Rathara. Zbyt się ślamazarzył z gadaniem, więc go pod stołem czubkiem buta w łydkę trąciła. Nie dla ciepełka się w końcu bliżej przysiadła
- Zostawiliśmy mu wiadomość i nie zostawimy go samego - zdecydował Rathar. - To razem z nim odbijałem hobbita z rąk orków i razem z nim walczyłem ramię w ramię w kilku bitwach. Dogoniliśmy złodziei, rozwiązaliśmy zagadkę olbrzyma, ale nasza misja nie będzie miała posmaku zwycięstwa, jeśli nie wrócimy razem z nim. Dobrze znacie ścieżki, którymi mógł podążyć. Wasza pomoc, choćby w nakierowaniu nas, byłaby niezwykle przydatna.
Kiedy padły słowa o olbrzymie i zagadce, wszyscy to słyszacy biesiadnicy popatrzyli po sobie z konsternacją, jakby nie bardzo wiedzieli, o czym mowa.
- A czy odzyskaliście to, kosztem czego staciliście przyjaciela?
Eadwine wybrała już sobie kilku jeźdźców, z którymi zamierzała się zaznajomić, gdy tylko część oficjalna wieczerzy dobiegnie szczęśliwie końca. Pouśmiechała się do płowowłosych wojów, powznosiła kielich w milczących tym razem toastach, popijając jedynie małe łyczki, by nie paść twarzą w stół przed północą. Rathar nie wdawał się w szczegóły i wyjaśnianie swoich słów. Nie zdziwił się, że nie wiedzieli o olbrzymie. Większość nie wiedziała, oni sami zresztą też nie, dopóki nie spotkali tej dziwnej istoty.
- I tak i nie - odparł szczerze. - Zostało uszkodzone. Dlatego tym bardziej musimy odzyskać także przyjaciela. Dziękujemy za gościnę, skorzystamy z szansy na odpoczynek. A kiedy nabierzemy sił, wyruszymy na poszukiwania.
Spojrzał na Eddę i kurierka zrozumiała, że próba dobiega końca. Choćby im się dach Długiego Domu na głowy teraz zawalił, góral nie wydusi już z siebie ani słowa. A może nie?
- I tak, i nie. - powtórzyła gospodyni. - Zostało uszkodzone. - zamilkła. - Zaprawdę szczerze mówisz zagadkami. Czy to tajemnica co i komu zostało skradzione, czy może brak zaufania do tego domu? - zapytała.
Jednak tak. Jednak lepiej, żeby teraz nic nie mówił, bo coś niewłaściwego mógłby rzec, co trudno będzie odkręcić. Na słowa Rathara, w których właściwie odpuszczał Mikkela, skazując ranną Irgun i ją samą na samotne i niełatwe poszukiwania, gdy czas ich gonił i we trójkę mieli nikłe szanse, zdążyła co prawda tylko ściągnąć w zdumieniu usta. Bo zaraz padła odpowiedź Osredowej żony i urękawiczona dłoń Eddy spadła na przedramię górala, palce zacisnęły się jak bransoleta.
- Wybaczcie... - odezwała się i zaraz zamilkła, zastygła na długie chwile jak posąg, wpatrzona nieruchomo w jeden punkt nad jasnymi brwiami gospodyni.
- Wybaczcie - powtórzyła, wyrywając się z odtrętwienia - pani Grimwyn i wy, jeźdzcy Osreda, memu towarzyszowi i mnie także te słowa oszczędne i ostrożne. Serce niepokojem i obawami ściśnięte zawsze ciaśniejszym się zdaje, niż jest w istocie. Nie brak zaufania, lecz waga sprawy tajemnicę nam nakazuje zachować. Okradzionym został Beorn, złodzieje pochodzili z ziem Viglunda, lecz do swego podłego czynu także jednego z Beorningów udało im się skaptować... To wszystko, co na tę chwilę rzec możemy, lecz rzec winniśmy, byście i wy, sojuszem i więzami krwi z ludem Beorna związani, wiedzieli o problemach, jakich spodziewać się możemy z północy.
Kamienna twarz gospodyni nie zmieniła swojego kamiennego wyrazu. Ani trochę.
- Osred z najlepszymi jeźdźcami tego domu ruszył szukać Księżycowego Sierpa. Nasz syn był w Kamiennym Brodzie, gdy został skradziony. Pół doliny trąbi o tym, żadna to tajemnica. Jeżeli odzyskaliście to skradzione, co zostało uszkodzone, to możecie zostawić pod moją pieczą, jeśli nie udajecie się wprost do Kamiennego Brodu. Wtedy dwóch zięciów towarzyszyć wam może w poszukiwaniach zgubionego i miejmy nadzieję nie uszkodzonego przyjaciela z Daljii. Ryzykowac kolejny raz utratę Księżycowego Sierpu byłoby nierozsądnym w dziczy doliny, gdzie sami wieści niesiecie o bandzie wargowych jeźdźców panoszących sie na północy. Jeżeli zdecydujecie ruszyć na Kamienny Bród obiecuję, że po powrocie Osreda mój mąż z jeźdźcami zorganizuje wyprawę w poszukiwaniu Dalijczyka. Możecie również czekać u nas na gospodarza tego domu lub przyjaciela. Jesteście naszymi gośćmi, mile widzianymi - skończyła mówić głosem uprzejmym, acz trącającym formalnością.
Rathar się zadziwił nad prędkością, z jaką rozchodzą się wieści, w końcu ich pościg wcale powolny nie był. Eddy nie zdziwiło to po prawdzie ani trochę, wieści szybciej pędzą konno niż piechotą, a nie było lepszych jeźdzców niż potomkowie Eotheodów. Potem zaś Rathar zrobił najlepszą możliwą rzecz. Na jednym tchu przyjął pomoc w poszukiwaniach Dalijczyka i zostawił cenny sierp razem z Irgun pod opieką ludzi Osreda... Eadwine zatkało tak szczelnie, że gdy się wreszcie na nią spojrzał pytająco, była zdolna tylko do tego, by głową kiwnąć milcząco na zgodę. Szczęście zaczęło ją wręcz roznosić i byłaby górala z rozpędu wyściskała z tej radości, gdyby takiej krzywej i kwaśnej miny nie miał. Pod stołem zaczęła więc przebierać niecierpliwie nogami i furknąwszy spódnicą, opuściła główny stół, gdy tylko oficjalne rozmowy dobiegły końca. Wróciła pomówić z Grimwyn dopiero, gdy Rathar zniknął na chwilę z pola widzenia.
Zagadnęła o króla goblinów i maruderów z Valterowej rozbitej armii, ale wbrew jej oczekiwaniom – w końcu Osred utrzymywał szerokie kontakty nawet z odległymi plemionami – gospodyni powiedziała jej niewiele.
- Tutaj jest jak było – mówiła o goblinach. - Kiedyś było niebezpieczniej, ale nas wtedy tu nie było – odrzekła.
- W to nie wątpię... a co z niedobitkami armii Valterowej?
- A co z nimi?
- Na ile siedząc w Wilczym Lesie obrócili się w osadników, na ile w zbójców.
Wzruszyła ramionami.
- Ludzi po czynach nie oceniasz?
- O to właśnie pytam, co według waszej wiedzy czynią. Czy podróżnych łupić zaczęli, czy żyją uczciwie na niegościnnej ziemi?
- Za Spiesznym Lasem, to i może jacyś są. Tam wszelakie tałatajstwo spotkać można, aż do doliny u stóp gór, gdzie nasi przodkowie ongiś żyli w zamierzchłych czasach, a dzisiaj kamienie wielkiego miasta zarosły trawą.
Eadwine, która przez rzeczone tereny planowała się w przyszłości przedrzeć, a jednemu z rzeczonego tałatajstwa poświęciła całą poprzednią zimę i z chęcią poświęciłaby znacznie więcej, pokiwała uprzejmie jasną główą mimo zawodu w sercu.
- Człek taki, wojownik o włosach rudych, Eothainem się zowiący, nie gościł u was ostatnimi czasy? A może z przeszłości go pamiętacie?
-Mogę znać kilku pasujących do opisu. A dlaczego pytasz o tego człowieka?
- Ocalił mi życie, ja ocaliłam jego, kiedy wszyscy wokół się zabijali. Trudno zapomnieć coś takiego. Powiedział, że będzie się cieszył z dnia, gdy znów się spotkamy. Pytam więc, bo chcę go zobaczyć... szczęśliwym.
- Jeśli który zawita w nasze progi, pasujący do opisu, imieniem Eothaina się zwący, to przekażę. Eadwine Kurier wygląda spotkania. - Uśmiechnęła się życzliwie.
Niewiele... ale zawsze coś. Każda droga składa się z pojedynczych, małych kroków – a dziś, chciała wierzyć, wykonała ich więcej niż jeden. Eadwine odwzajemniła uśmiech i podziękowała od serca, nim odeszła i usiadła w kątku, gdzie poprawiła struny kobzy i uzbroiła okaleczoną dłoń w niezbędny do gry drut na skórzanym pasku.
Ukłoniła się w podziękowaniu za oklaski. Spełniła kolejne kilka toastów, próbowała się nauczyć wymagającej szybkości oka i ręki gry, polegającej na przerzucaniu kwadratowtych i okrągłych żetonów i pokazała wojom, jak się miesza fasolką pod trzema muszelkami. Zaśpiewała jeszcze kilka razy, w tym i tę pieśń ułożoną naprędce na festiwalu, która nieoczekiwanie przyniosła jej zwycięstwo. W zamian rosły starzec odwdzięczył się pieśnią o Framie i smoku, i wreszcie poznała brakujące słowa. Pouśmiechała się i poprzeglądała w męskich oczach jak w lusterku.
I nawet to, że jej Rathar na koniec w rozmowie prosto w oczy i nie wiedzieć dlaczego wygarnął, że nie można na niej polegać, nie starło jej z twarzy uśmiechu. Zobaczyła w końcu dzisiaj jak na dłoni, że z zaufaniem obcym góral nie ma problemu i gdy trzeba, to się umie przełamać. Że się do niej samej przemóc nie potrafił czy nie chciał, przykre to jej było, ale nie przeszkadzało bardzo, co najwyżej czyniło przyszły rok czasem mało przyjemnym i umacniało w podjętej już decyzji o odejściu. Bo nigdy nie poczuje się tu u siebie.
Pokręciła się jeszcze po wyludniającej się pomału sali. Na dobrą sprawę, nie musiała spać w wielkim domu. Jeszcze kilka uśmiechów, kilka spojrzeń i słów zapewniłoby jej prócz dachu nad głową także gościnne ramiona i gościnne łoże. Tyle że Osredowi ludzie, choć podobni w postawie i obyczajach, nie byli tym, którego szukała. Jeszcze przed końcem uczty spała już głęboko w izbie dla gości, jedną ręką przyciskając do siebie drzemiącego Bursztyna, a drugą zachachmęcony z sali bukłak z winem. |