Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2015, 06:53   #51
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Osada na wzgórzu otoczona była grubym i wysokim ostrokołem. Beorningowie, gdy dojechali do domu Oserda, przywitały ich otwierające się wrota. Kilkanaście budynków wokół kilku domów to było wszystko, na co składało się warowne gospodarstwo. Może inaczej wyglądałoby powitanie Irgun, Eddy i Rathara, gdyby nie dwóch jeźdźców, którzy towarzyszyli im przez kilka godzin, jako eskorta. Jeżeli wargowi jeźdźcy wciąż podążali ich tropem w tej dolinie, to usieli mieć albo takie rozkazy, lub nie szanować swego podłego życia.

Ianor i Afemer, nie wzięli od pobratymców ani miedziaka, a towarzyszach postanowili, o jak mówili, i tak podążali w tym samym kierunku. Dwóch tych przyjaciół, spowinowaconych więzami rodzinnych małżeństw młodymi było wojami, pełnymi wesołości, lecz z twardej jak końskie kopyta gliny ulepieni.
Beornigów podjęła w roli gospodarza żona Osreda, Grimwyn. Niewiele starsza od Rathara była, o urodzie pospolitej jasnych włosów, niebieskich oczu i energicznej, szczupłej budowie średniego wzrostu ciała. Jej matka i babka zajęły się opatrunkami jeźdźców. W osadzie mieszkało wielu wojów z rodzinami i liczni jeźdźcy obecni byli w Długim Domu podczas poczęstunku.
Rathar wiedział, że ten lud, który osiadł w małych gromadach kilka lat temu nad rzeką, przybył z północy. Nie walczyli oni w bitwie o Stary Bród po żadnej ze stron, a to dlatego, że nic o niej nie wiedzieli. Choć z tej części doliny bliżej było do górskiego domu Wszędobylskiego, to jakże różni byli ci twardzi osadnicy od miejscowych górali, zamieszkujących Mgliste, mogłoby się zdawać od zawsze. Za to o wiele więcej wspólnego miała z nimi Edda i nie tylko o hodowle koni tu chodziło, lecz również drobne szczeóły w sposobie ubierania, ozdób, czy wystroju wnętrz, czy nawet tego jak zbudowana była osada.

Tyko gustowny przepych, który niekoniecznie nachalnie, lecz jednak wyzierał z każdego kąta, był czymś, czego Pięć Strumieni, choć zabiedzoną społecznością nie było, to mogło pozazdrościć, a zwłaszcza tutejszych koni. Kto wie, czy te pod siodło Beorn nie trzymał dzięki Osredowi. Tylko kuców na podobieństwo beorneńskie tutaj nie było w stajniach.

- Zostańcie u nas do czasu, aż wydobrzejecie. – zaproponowała przy wieczerzy. – Każę przygotować wam gościnny dom. Wasze rany szybciej się zagoją. Mąż mój wróci lada dzień z synami. Rad będzie was poznać.

Grimwyn nie zadawała żadnych wścibskich pytań. Być może uznała, że za stan zdrowia pobratymców odpowiedzialne są Warglingi. Mogło być też tak, że wiedziała o wszystkim tak czy inaczej lub wolała, aby goście sami opowiedzieli o tym, co uważają za słuszne.

- Jakie wieści niesiecie ze sobą? – zapytała.




Syn Thoralda znalazł pień rozmiarów satysfakcjonujących. Pozbył się odzienia odczuwając zawiewający, wiosenny chłód. Rzucił się w fale uczepiony pniaka, wypłynął ku zachodniemu brzegowi i pozwolił, aby nurt Wielkiej Rzeki porwał go w swe ujęcie. Spływ nie trwał długo. Prąd nie był wcale tak narowisty jak Spiesznej na Bystrzy, ani tak zimny, lecz mocarny inaczej. Gdy zaczął okalać wyspę, szybko przekonał się, że wodorosty zapuszczały się bardzo daleko od brzegu. Muskały łydki i uda. Głaskały po stopach. Kiedy miał wrażenie, że wpłynął w sieci, zaraz potem zrozumiał, że to rośliny oplatały pień i jego nogi zaciskającymi się pętlami. Na zdało się wierzganie, szarpanie, a nawet cięcia sztyletem. Każdą odciętą wierzbową wić zastępowały dwie kolejne.

Wodorosty ciągnęły człowieka do brzegu, niczym rybak zbierający sieci. Potężne, stare, pochylone nad rzeką wierzby rosły w oczach.
Rośliny jak węże oplotły nogi i korpus rycerza. Wciągały pod wodę. Zacisnąć chciały się na szyi ofiary, lecz te zapędy Mikkel skutecznie do tej pory odpierał ostrzem noża, tylko dzięki byciu wytrawnym pływakiem nie dając się podtopić. Dobytek Dalijczyka wraz z pniakiem leżał już w piachu plaży zaplątany w liście.

W końcu poczuł muł pod nogami, a wierzby wtedy ciągnęły z jeszcze większą mocą, jakby wiedziały, że człowiek będzie skutecznie stawiał opór na lądzie. Gałęzie wżynały się w nogi i ręce do krwi i niemal drętwienia.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 14-11-2015, 14:47   #52
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Na świeżej ziemi leżała poczwarka jakiegoś motyla i niedźwiedzica nachyliła łeb, by dotknąć jej nosem. Groby były trzy, niewielkie kopce. Dwóch spośród tych, którzy tam leżeli, odeszli za jej przyczyną.
Przymusiła bestię, aby ta oderwała się od owada i powiodła wokół żółtymi ślepiami, by zachować w pamięci szczegóły, charakterystyczny głaz porośnięty mchem i rząd trzmielin, forpocztę lasu. Zapamiętać i potem odnaleźć, jeśli będzie trzeba.

Ślady ludzkich stóp wiodły na północ, głębiej w las. Odprowadziła je, nie ruszając się z miejsca, tak daleko, na ile pozwalał słaby wzrok bestii. Nic więcej nad milczące życzenie bezpiecznej drogi nie mogła zrobić dla tych, co przeżyli. Ślady zdawały się wskazywać na to, że thralle nakłamali Irgun, Mikkelowi i Ratharowi, postanowili powrócić jednak na ziemie Viglunda, do swoich rodzin. Nie dziwiła im się ani trochę.

Ruszyła innym tropem. Cuchnący zaduch ciągle wypełniał wgłębienia, które w w ziemi pozostawiły łapy warga. Jeździec czasem schodził, wspinał się na drzewa i skały, pewnie by teren oszacować z wysoka. I także parł na północ. Ale w końcu się zatrzymał.

Musiał tkwić w zasadzce od dłuższego czasu, nieruchomy jak kamień. Nie usłyszała ruchu, nie dostrzegła nic, co zdradzałoby obecność zwiadowcy. Gdy posłyszała za sobą szelest liści i wizg nadlatującej strzały, było już za późno na cokolwiek. Poczuła ugryzienie nagłego bólu w boku, a odwracając się, zobaczyła pędzącego warga i orka skulonego na wysokiej kulbace, z rogowym łukiem w ręku.


Zdusiła krzyk, nim wydarł się z gardła, ale Irgun i tak się przebudziła i zerknęła na nią z niepokojem. Rathara nie było. Stał na warcie bliżej rzeki, tak jak to uzgodnili. Edda przydusiła dłoń do boku i odetchnęła głęboko.
- Śniło mi się, że Beorn wezwał mnie do siebie i rzekł, że dla dobra plemienia właściwym będzie, jeśli poślubię Czyraka – roześmiała się. - Co za szczęście, że się śniło jeno!
Łowczyni uśmiechnęła się półgębkiem i zakopała na powrót w swoje skóry, a Edda obróciła się do niej plecami, rozwiązała kaftan i uniosła resztę przyodziewy. Niby tylko draśnięcie, ale rwało i piekło, jakby iście coś poważnego się stało. Nie to jednak było najgorsze. Największą tragedią była śliczna koszula, na specjalne okazje tylko zakładana, a teraz zapaprana krwią. Tyle dobrego, że rękawy były czyste... ale w gościnie u Osreda nie będzie mogła ściągnąć ani na chwilę zakrywającego plamy skórzanego kubraka.
Nie zamierzała dawać Ratharowi ani jednego pretekstu, który pozwoliłby zostawić ją gdzieś z tyłu jak niepotrzebny bagaż. Obtarła krew, a potem przytknęła do rozdartej grotem skóry ostrze rozgrzanego na węglach noża. Kiedy góral zszedł z warty, siedziała już zasznurowana po samą szyję i rozczesywała włosy, przeglądając się z uwagą należną wielkim sprawom w zaczepionym na gałązce lusterku. Całą sobą udawała, że nic się nie stało. Rzekła tylko tyle, że thralle na północ ruszyli, a orczego zwiadowcę też na północy zgubiła, na krawędzi lasu i równin, na których spotkali olbrzyma.

Pieczenie nad biodrem tłumaczyła sobie uparcie skutkami wypalenia rany i postanowiła zbagatelizować. I jak raz się okazało, że rzeczy, o których istnieniu się zapomina, rzeczywiście istnieć przestają. Kiedy następnego dnia spotkali dwójkę Osredowych jeźdzców, Edda czuła się na powrót tak pełna energii, że mogłaby obydwu Leofringów prześcignąć konno, przepić i zatańcować do upadłego... co też zresztą zaproponowała im od serca zaraz po tym, gdy zaprosili ich do siedliszcza Osreda. Wbrew wszystkiemu, co o nich lud Beorna szeptał – nie żądając przy tym zapłaty.


Im bardziej zbliżali się do Osredowej siedziby, w tym lepszy wpadała humor. Cieszył ją widok pięknych wierzchowców i dźwięk znajomej mowy. Radowała spodziewana wieczerza i noc pod bezpiecznym dachem. Nade wszystko zaś w dobry humor wpędziła ją liczba jeźdźców – skoro tak liczni byli, będzie można uszczknąć kilku dla poszukiwań Dalijczyka, bez szkody dla gospodarzy – oraz to, że Rathar zaraz będzie musiał z obcym mu zwyczajami ludem się układać i ugadać. Bardzo ciekawa była, jakże mu pójdzie. Starała się nie chichotać z uznania nad własną zmyślnością, która do tej próby doprowadziła, lecz nie zawsze jej wychodziło. Jak wtedy, gdy dwaj zwiadowcy pod bramą w ostrokole okrzykiwali się ze strażnikiem, a ona nachyliła się do górala, by ostatnią mu kłodę cisnąć jeszcze pod nogi. Niechaj ma co obchodzić.
- Mówić wszystko do spodu to lekkomyślność… ale jeśli Osred się dowie, a się prędzej czy później dowie, coś za pazuchą wiózł i żeś nie zaszczycił go zaufaniem, goszcząc pod jego dachem - to może się wściec. I dopiero będzie bal.
Razem z ostatnim słowem wyrwało się jej wesołe parsknięcie, choć przytrzymywała dłonią usta, silniejsze było od niej. Chociaż Rathar uraczył ją ponurym spojrzeniem spod ściągniętych brwi, nie przejęła się wcale. Do wspólnej sali Długiego Domu, gdzie ich zwiadowcy powiedli, zabrała swoją kobzę i gdy ich Ianor przedstawiał małżonce Osreda, pod nieobecność męża trzymającej tu widać władzę, co i rusz brzękała w struny, wydobywając kilka taktów. Na zachętę, że i na pieśni i muzykę czas nadejdzie odpowiedni. Do długowłosych wojów o surowych twarzach uśmiechała się szeroko i radośnie. Kogo innego jej przypominali, a każde słowo czy gest żywszymi czyniły te wspomnienia, których Edda bardzo nie chciała uronić z pamięci.

Na pytanie Grimwyn uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zerknęła z ukosa na ciągle poważnego i pochmurnego górala i milczącą Irgun. I nie zdzierżyła jednak wymaganiom własnej próby, poderwała się z miejsca, oznajmiając, że tak przedniego ale to nie piła jak Dolina długa i szeroka.
- Nim mówić o sprawach poważnych zaczniemy, wpierw mus gościom wypić toast za pomyślność gospodarza i jego małżonki.
Uderzyła struny i rzeczony toast, piętrowy, rymowany i chwacki, sławiący gościnność i hojność jako najwyższe cnoty, odśpiewała pełnym głosem, by zaraz potem porwać ze stołu kielich i osuszyć go do dna. Zaraz potem przypomniało jej się, że miała się nie wcinać za bardzo, więc zasiadła i znieruchomiała jak głaz, wbijając w Rathara wymowne i wyczekujące spojrzenie.

Górala zaś chyba coś gryzło, i to dotkliwie. Brwi marszczył na toast i jak na gust Eddy tak się zachowywał, jakby pierwszy raz w gościnie był. Co całej próbie nie wróżyło za dobrze, ale nie przesądzało jeszcze o niepowodzeniu.
- Ścigaliśmy złodziei, to nas zawiodło w te rejony – odezwał się w końcu, odpowiadając na pytanie o cel podróży. - Zgubiliśmy po drodze jednego towarzysza, a co więcej, niesiemy niepokojące wieści. W okolicy widzieliśmy orki. Piesze i jeźdźca na wargu. Nie przypuszczam, że jest jedynie samotnym zwiadowcą.
Grimwyn nie zdawała się zbyt przejęta tą informacją. W ogóle mało co pokazywała po sobie, co tym zabawniejszym czyniło jej rozmowę z Ratharem. Oto dwa skalne ostańce obróciły się ku sobie i próbują ze sobą gawędzić. Edda dolała sobie wina. Grimwyn w tym czasie wygłosiła grzeczną i przemyślaną do ostatniego oszczędnego słowa odpowiedź.
- Pod nasze mury orki się nie zapuszczają. Wiedzą lepiej, aby nas omijać. Bezpieczni jesteście. Odpoczniecie, wydobrzejecie i ruszycie swoją drogą.
- Chętnie byśmy przystali na waszą propozycję - Wszędobylski popatrzył tu na Irgun i Eddę - lecz nasz towarzysz pozostał daleko z tyłu jak sądzę. Gdy okaże się, że orków jest więcej, nie godzi się zostawić go w potrzebie.

Gospodyni pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Łatwo się zgubić dla cudzoziemca w obcej krainie. Gospodarz, który gościa gubi w swym domu, nie przstaje być za niego odpowiedzialnym - odpowiedziała równie szczerze co Rathar.
Edda znalazła wino równie przednim jak ale, po czym uznała, że musi ich obydwoje trochę popchnąć, bo w tym tempie to Mikkel na piechotę do Dali zdąży wrócić albo padnie trupem próbując, nim ci dwoje się dogadają. Oderwała więc zafascynowany wzrok od surowej twarzy jednego z jeźdzców, ozdobionej długimi, sięgającymi piersi płowymi wąsami, które od dłuższej chwili gładziła powłóczystymi spojrzeniami. Wszelkie widoczne w jej postawie oznaki prawdziwego i udawanego flirtu rozwiały się jak puch gnany wiatrem, a kurierka przysunęła się na ławie bliżej towarzyszy... przemieszczając także swój kielich. Zajrzała ciekawie do jego wnętrza, jakby wśród ostałych na dnie mętów kryła się jakaś prawda.
- Nieszczęście i szczęście jednego człeka - odezwała się powoli w języku jeźdzców, starannie wymawiając każdy wyraz dawnego przysłowia - jest nieszczęściem i szczęściem wszystkich, którzy razem z nim w jednym domu żyją.
Nie dawszy gospodyni ani momentu na odpowiedź, pociągnęła dalej już we wspólnej mowie, poprawiając rękaw, bo się błękitna krajka posłańców Beorna skryła między fałdami materii.
- Wielkie to nieszczęście by było dla nas, jeśli Mikkel z Dali zginąłby bez śladu na pustkowiu. Nie tylko Rathar Wszędobylski, Irgun Słomiana i ja postradamy serdecznego druha. Całe plemię Beorna straci przyjaciela - oznajmiła poważnie, przesuwając żółtym spojrzeniem po kolei po oczach wszystkich zgromadzonych. - Nie pierwszy on raz do sprawy Beorningów się dołączył. Gdyby nie on, i nie Rathar, który siedzi tu przed wami i lepiej by o tej wyprawie w szeregi wroga opowiedział... ale mu skromność nie pozwala, Valter Krwawy zastałby Stary Bród z mniejszą obsadą, nie rozpuszczonoby wici i Beorn nie dotarłby ze wsparciem na czas. Odważny człek z Mikkela i szlachetny, zaufany rycerz króla Barda... Miemy nadzieję, że wytrwa samotnie w dziczy, aż go nie odnajdziemy, i że nie ostatni raz wsparł nas swym ramieniem, rozwagą i mądrością.

- Dzielimy twą nadzieję posłańcu Beorna - odrzekła Grimwyn.
Edda popatrywała wyczekująco na Rathara. Zbyt się ślamazarzył z gadaniem, więc go pod stołem czubkiem buta w łydkę trąciła. Nie dla ciepełka się w końcu bliżej przysiadła
- Zostawiliśmy mu wiadomość i nie zostawimy go samego - zdecydował Rathar. - To razem z nim odbijałem hobbita z rąk orków i razem z nim walczyłem ramię w ramię w kilku bitwach. Dogoniliśmy złodziei, rozwiązaliśmy zagadkę olbrzyma, ale nasza misja nie będzie miała posmaku zwycięstwa, jeśli nie wrócimy razem z nim. Dobrze znacie ścieżki, którymi mógł podążyć. Wasza pomoc, choćby w nakierowaniu nas, byłaby niezwykle przydatna.

Kiedy padły słowa o olbrzymie i zagadce, wszyscy to słyszacy biesiadnicy popatrzyli po sobie z konsternacją, jakby nie bardzo wiedzieli, o czym mowa.
- A czy odzyskaliście to, kosztem czego staciliście przyjaciela?

Eadwine wybrała już sobie kilku jeźdźców, z którymi zamierzała się zaznajomić, gdy tylko część oficjalna wieczerzy dobiegnie szczęśliwie końca. Pouśmiechała się do płowowłosych wojów, powznosiła kielich w milczących tym razem toastach, popijając jedynie małe łyczki, by nie paść twarzą w stół przed północą. Rathar nie wdawał się w szczegóły i wyjaśnianie swoich słów. Nie zdziwił się, że nie wiedzieli o olbrzymie. Większość nie wiedziała, oni sami zresztą też nie, dopóki nie spotkali tej dziwnej istoty.
- I tak i nie - odparł szczerze. - Zostało uszkodzone. Dlatego tym bardziej musimy odzyskać także przyjaciela. Dziękujemy za gościnę, skorzystamy z szansy na odpoczynek. A kiedy nabierzemy sił, wyruszymy na poszukiwania.
Spojrzał na Eddę i kurierka zrozumiała, że próba dobiega końca. Choćby im się dach Długiego Domu na głowy teraz zawalił, góral nie wydusi już z siebie ani słowa. A może nie?
- I tak, i nie. - powtórzyła gospodyni. - Zostało uszkodzone. - zamilkła. - Zaprawdę szczerze mówisz zagadkami. Czy to tajemnica co i komu zostało skradzione, czy może brak zaufania do tego domu? - zapytała.

Jednak tak. Jednak lepiej, żeby teraz nic nie mówił, bo coś niewłaściwego mógłby rzec, co trudno będzie odkręcić. Na słowa Rathara, w których właściwie odpuszczał Mikkela, skazując ranną Irgun i ją samą na samotne i niełatwe poszukiwania, gdy czas ich gonił i we trójkę mieli nikłe szanse, zdążyła co prawda tylko ściągnąć w zdumieniu usta. Bo zaraz padła odpowiedź Osredowej żony i urękawiczona dłoń Eddy spadła na przedramię górala, palce zacisnęły się jak bransoleta.
- Wybaczcie... - odezwała się i zaraz zamilkła, zastygła na długie chwile jak posąg, wpatrzona nieruchomo w jeden punkt nad jasnymi brwiami gospodyni.
- Wybaczcie - powtórzyła, wyrywając się z odtrętwienia - pani Grimwyn i wy, jeźdzcy Osreda, memu towarzyszowi i mnie także te słowa oszczędne i ostrożne. Serce niepokojem i obawami ściśnięte zawsze ciaśniejszym się zdaje, niż jest w istocie. Nie brak zaufania, lecz waga sprawy tajemnicę nam nakazuje zachować. Okradzionym został Beorn, złodzieje pochodzili z ziem Viglunda, lecz do swego podłego czynu także jednego z Beorningów udało im się skaptować... To wszystko, co na tę chwilę rzec możemy, lecz rzec winniśmy, byście i wy, sojuszem i więzami krwi z ludem Beorna związani, wiedzieli o problemach, jakich spodziewać się możemy z północy.

Kamienna twarz gospodyni nie zmieniła swojego kamiennego wyrazu. Ani trochę.
- Osred z najlepszymi jeźdźcami tego domu ruszył szukać Księżycowego Sierpa. Nasz syn był w Kamiennym Brodzie, gdy został skradziony. Pół doliny trąbi o tym, żadna to tajemnica. Jeżeli odzyskaliście to skradzione, co zostało uszkodzone, to możecie zostawić pod moją pieczą, jeśli nie udajecie się wprost do Kamiennego Brodu. Wtedy dwóch zięciów towarzyszyć wam może w poszukiwaniach zgubionego i miejmy nadzieję nie uszkodzonego przyjaciela z Daljii. Ryzykowac kolejny raz utratę Księżycowego Sierpu byłoby nierozsądnym w dziczy doliny, gdzie sami wieści niesiecie o bandzie wargowych jeźdźców panoszących sie na północy. Jeżeli zdecydujecie ruszyć na Kamienny Bród obiecuję, że po powrocie Osreda mój mąż z jeźdźcami zorganizuje wyprawę w poszukiwaniu Dalijczyka. Możecie również czekać u nas na gospodarza tego domu lub przyjaciela. Jesteście naszymi gośćmi, mile widzianymi - skończyła mówić głosem uprzejmym, acz trącającym formalnością.

Rathar się zadziwił nad prędkością, z jaką rozchodzą się wieści, w końcu ich pościg wcale powolny nie był. Eddy nie zdziwiło to po prawdzie ani trochę, wieści szybciej pędzą konno niż piechotą, a nie było lepszych jeźdzców niż potomkowie Eotheodów. Potem zaś Rathar zrobił najlepszą możliwą rzecz. Na jednym tchu przyjął pomoc w poszukiwaniach Dalijczyka i zostawił cenny sierp razem z Irgun pod opieką ludzi Osreda... Eadwine zatkało tak szczelnie, że gdy się wreszcie na nią spojrzał pytająco, była zdolna tylko do tego, by głową kiwnąć milcząco na zgodę. Szczęście zaczęło ją wręcz roznosić i byłaby górala z rozpędu wyściskała z tej radości, gdyby takiej krzywej i kwaśnej miny nie miał. Pod stołem zaczęła więc przebierać niecierpliwie nogami i furknąwszy spódnicą, opuściła główny stół, gdy tylko oficjalne rozmowy dobiegły końca. Wróciła pomówić z Grimwyn dopiero, gdy Rathar zniknął na chwilę z pola widzenia.

Zagadnęła o króla goblinów i maruderów z Valterowej rozbitej armii, ale wbrew jej oczekiwaniom – w końcu Osred utrzymywał szerokie kontakty nawet z odległymi plemionami – gospodyni powiedziała jej niewiele.
- Tutaj jest jak było – mówiła o goblinach. - Kiedyś było niebezpieczniej, ale nas wtedy tu nie było – odrzekła.
- W to nie wątpię... a co z niedobitkami armii Valterowej?
- A co z nimi?
- Na ile siedząc w Wilczym Lesie obrócili się w osadników, na ile w zbójców.
Wzruszyła ramionami.
- Ludzi po czynach nie oceniasz?
- O to właśnie pytam, co według waszej wiedzy czynią. Czy podróżnych łupić zaczęli, czy żyją uczciwie na niegościnnej ziemi?
- Za Spiesznym Lasem, to i może jacyś są. Tam wszelakie tałatajstwo spotkać można, aż do doliny u stóp gór, gdzie nasi przodkowie ongiś żyli w zamierzchłych czasach, a dzisiaj kamienie wielkiego miasta zarosły trawą.
Eadwine, która przez rzeczone tereny planowała się w przyszłości przedrzeć, a jednemu z rzeczonego tałatajstwa poświęciła całą poprzednią zimę i z chęcią poświęciłaby znacznie więcej, pokiwała uprzejmie jasną główą mimo zawodu w sercu.
- Człek taki, wojownik o włosach rudych, Eothainem się zowiący, nie gościł u was ostatnimi czasy? A może z przeszłości go pamiętacie?
-Mogę znać kilku pasujących do opisu. A dlaczego pytasz o tego człowieka?
- Ocalił mi życie, ja ocaliłam jego, kiedy wszyscy wokół się zabijali. Trudno zapomnieć coś takiego. Powiedział, że będzie się cieszył z dnia, gdy znów się spotkamy. Pytam więc, bo chcę go zobaczyć... szczęśliwym.
- Jeśli który zawita w nasze progi, pasujący do opisu, imieniem Eothaina się zwący, to przekażę. Eadwine Kurier wygląda spotkania. - Uśmiechnęła się życzliwie.

Niewiele... ale zawsze coś. Każda droga składa się z pojedynczych, małych kroków – a dziś, chciała wierzyć, wykonała ich więcej niż jeden. Eadwine odwzajemniła uśmiech i podziękowała od serca, nim odeszła i usiadła w kątku, gdzie poprawiła struny kobzy i uzbroiła okaleczoną dłoń w niezbędny do gry drut na skórzanym pasku.


Ukłoniła się w podziękowaniu za oklaski. Spełniła kolejne kilka toastów, próbowała się nauczyć wymagającej szybkości oka i ręki gry, polegającej na przerzucaniu kwadratowtych i okrągłych żetonów i pokazała wojom, jak się miesza fasolką pod trzema muszelkami. Zaśpiewała jeszcze kilka razy, w tym i tę pieśń ułożoną naprędce na festiwalu, która nieoczekiwanie przyniosła jej zwycięstwo. W zamian rosły starzec odwdzięczył się pieśnią o Framie i smoku, i wreszcie poznała brakujące słowa. Pouśmiechała się i poprzeglądała w męskich oczach jak w lusterku.

I nawet to, że jej Rathar na koniec w rozmowie prosto w oczy i nie wiedzieć dlaczego wygarnął, że nie można na niej polegać, nie starło jej z twarzy uśmiechu. Zobaczyła w końcu dzisiaj jak na dłoni, że z zaufaniem obcym góral nie ma problemu i gdy trzeba, to się umie przełamać. Że się do niej samej przemóc nie potrafił czy nie chciał, przykre to jej było, ale nie przeszkadzało bardzo, co najwyżej czyniło przyszły rok czasem mało przyjemnym i umacniało w podjętej już decyzji o odejściu. Bo nigdy nie poczuje się tu u siebie.

Pokręciła się jeszcze po wyludniającej się pomału sali. Na dobrą sprawę, nie musiała spać w wielkim domu. Jeszcze kilka uśmiechów, kilka spojrzeń i słów zapewniłoby jej prócz dachu nad głową także gościnne ramiona i gościnne łoże. Tyle że Osredowi ludzie, choć podobni w postawie i obyczajach, nie byli tym, którego szukała. Jeszcze przed końcem uczty spała już głęboko w izbie dla gości, jedną ręką przyciskając do siebie drzemiącego Bursztyna, a drugą zachachmęcony z sali bukłak z winem.


 
Asenat jest offline  
Stary 15-11-2015, 12:38   #53
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Nikt podczas drogi nie odzywał się prawie wcale, więc i Rathar korzystał z tego, kołysząc się na siodle w rytm kroków Góry. To nie miało znaczenia, na jakim wierzchowcu jechał, nazywanie wszystkich tak samo było ułatwieniem w komplikującym się życiu górala. Jeszcze trzy lata temu wszystko było proste, a wtedy przyszedł ślub siostry. Ciekawy był, czy Ennalda da się wyciągnąć do Dalii, aby spotkać się z jego rodziną. Miał na to nadzieję. Były to dziwne myśli, niepodobne do niego. Złapał się na tym, że wraca do nich częściej niż do spraw bieżących: baczenia na okolicę i myślenia nad tym gdzie mógł udać się Mikkel i co planuje dalej. Nie pomagała milcząca od momentu spotkania Irgun, nie pomagała chichocząca pod nosem Edda. Powróciło wrażenie, że jedzie razem z małym dzieckiem, którego należy pilnować na każdym kroku.

Pojawienie się jeźdźców trochę pomogło tej dziwnej wyprawie. Nie pojawiły się żadne dziwne spięcia, a po przedstawieniu się i określeniu celu, przy okazji wspomnieniu o orkach, poprowadzono ich prosto do siedziby Osreda. Nie było żadnego powodu się przed tym wymawiać, dlatego Rathar zgodził się bez wahania na to przewodnictwo. Zresztą te tereny wyglądały na silnie patrolowane i tutejsi musieli mieć pełną wiedzę na temat tego co obrębie ich włości się działo. Taką przynajmniej nadzieję miał Wszędobylski - w końcu nigdy nic nie wiadomo, a orki schodzące z gór to zawsze była bolączka. Kto jak kto, ale akurat góral, sam jeszcze niedawno prawie nieustannie patrolujący szlaki i przełęcze, wiedział o tym doskonale.

Odrobinę zdziwił się proponowaną przez gospodynię gościną, ale starał się nie dać po sobie niczego poznać. Rozmowa także poszła odrobinę inaczej, niż mógłby się spodziewać. Znowu musiał przekonywać siebie samego, że informacje posiadane przez Łotrzycę nie zawsze muszą być w pełni prawdziwe. Lub mogło tkwić w nich ziarno czegoś zupełnie innego. Skądeś wzięły się te uśmieszki, słowa i gesty, w tym siedzenie blisko, aby móc kopać po nogach. Rathar w pewnym momencie miał ochotę przełożyć ją przez kolano i zbić po tyłku jak małe dziecko. Na szczęście poważna Grimwyn, z której zachowania nie umiał nic wyczytać, przyciągała prawie całą uwagę Wszędobylskiego. Ostatecznie jej propozycja była wspaniałomyślna, bowiem wcale pomagać nie musieli. Dlatego też postanowił coś, czego jeszcze przed poznaniem tych ludzi osobiście nie sądził, że postanowi.
- Bardzo jesteśmy wdzięczni za zaoferowaną pomoc i skorzystamy z niej - powiedział formalnie, podobnie do tego jak zachowywała się gospodyni. - Zostawimy tu nasze rzeczy i Irgun, potrzebny jej ciągle odpoczynek. Sami udamy się na poszukiwania, z dwoma zięciami jak wspomniałaś, pani. Z samego rana.


Jeśli sądził, że zakończona rozmowa z Grimwyn wreszcie sprawi, że Edda oddali się i jak zwykle zajmie się bałamuceniem mężczyzn, to się pomylił. Miała jeszcze bardzo palące ją w zadek sprawy.
- Czemuś przedwcześnie sprawę odpuścił i wycofać się już chciał. Przecież cię słuchali i słuchać chcieli.
- A niby po co miał ozorem mielić? - odpowiedział jej bez zbytniego zainteresowania, nalewając sobie miodu.
- Ażeby wsparcie uzyskać i Mikkela znaleźć, nim jakiś ork, olbrzym czy inne nie wiadomo co znajdzie go pierwsze - objaśniła Edda, z podejrzanie cierpliwym a pogodnym nastawieniem. Powodem mógł być próżny kielich w jej ręku, który nie był ani pierwszym, ani ostatnim kielichem. Jak tylko rozmowa z Grimwyn dobiegła końca, Edda rozgościła się bowiem na całego.
- Nigdy nie krępowałaś się wtrącać, pozostawiłem więc i teraz tę możliwość swojej zacnej kompanionce - Rathar nie wyglądał jak zbity z tropu zachowaniem Eddy, raczej zdawał się być obojętnym na te kwestie.
- I kiedy było trzeba, to się wtrąciłam. Jeżdżę z wieściami ósmy rok... i umiem tak mówić, by mnie wysłuchali i zrobili potem, co trzeba. Bo to nie o to chodzi, by wypluć z siebie, co tam się ma na sercu, ale by ludzie zrobili potem z tym to, co musi być zrobione. Ty tego nie potrafisz, a powinieneś. Nie zawsze za tobą będę ja, aethel Mikkel czy ktokolwiek, kto to zrobi za ciebie. Dobrze ci szło, pókiś się nie poddał i nie zaczął cofać rakiem, ustępując mi miejsca nie wiedzieć zupełnie po co. Idź teraz i pomów z wojami. Opowiedz im o olbrzymie. Zobaczysz, że mam rację. Chcieli i chcą nadal wysłuchać, co masz do powiedzenia. Ty, nie ja. Nie nauczysz się nigdy, jak słusznie i właściwie czerpać z tej uwagi, jeśli się będziesz chował za moją kiecką albo portkami Dalijczyka przy byle potknięciu.
- Ja się chowam? - tym razem góral uśmiechnął się. - Za małą masz kieckę. Ja posłańcem nie jestem i nie będę. Dobry wódz wykorzystuje to co najlepsze w jego ludziach, a nie robi wszystko sam.
Pokiwała głową z uznaniem.
- Ehe, właśnie tak. Ale wpierw, Ratharze... musi im powiedzieć, co trzeba zrobić.
- Skoro chcą nam pomóc, pomoc tę przyjęliśmy. I postaramy się odnaleźć Mikkela.

Na chwilę rozmowa się urwała, lecz płonne nadzieje! Łotrzyca w mig postanowiła dowiedzieć się czegoś jeszcze.
- Czy rozumiesz, dlaczego powiedziałam więcej o sierpie niż sam byłeś skłonny?
- Skłonny nie skłonny, to ty mi nagadałaś o tych ludziach mało dobrych rzeczy, tom starał się gadać jak najmniej - odpowiedział jej z uniesionym lekko kącikiem ust, tak naprawdę na pytanie wcale nie odpowiadając.
- Tak - poświadczyła, kiwając jasną główką. - Dokładnie to samo rzekłam, co i sama wiedziałam, Osreda własnym okiem raz jeden z daleka uwidziawszy. Dokładnie to ci rzekłam, co lud Beorna o Osredzie i jego ludziach mówi. Rozumiesz, dlaczego mimo tego powiedziałam więcej niż ty?
- Ciekawi mnie bardziej, skąd drążenie tego tematu. - Odparował. - Posłałbym cię z sierpem, masz dryg posłańca i radzisz sobie na drodze. Z jakiegoś jednak powodu wiem, że nie pojedziesz.
- Zrobiłeś dobrą rzecz. Upewniam się, że zrobiłeś to świadomie, nie z przypadku, albo że przynajmniej zrozumiesz własny czyn po fakcie. Bo wtedy jest szansa na to, że to kiedyś powtórzysz. I nie, nigdzie nie pojadę z sierpem. Mówiłam ci już. Za rok ruszam do Rohanu. A potem... To nie jest mój dom. Już tu nie wrócę na stałe. Wtedy będziesz miał spokój - zaśmiała się gardłowo. - Do tego czasu... słucham twoich poleceń. Ale tylko tych mądrych.
- Dopiero za rok? - spytał bolesnym tonem. On też raczył się gościnnością tutejszych ludzi i nie wyglądał na pogrążonego w złym humorze. - Edda, komuś takiemu jak ty nie warto wydawać poleceń. Zawsze wiesz wszystko za dobrze, aby wódz mógł na tobie polegać. Ja nie jestem idealny i ty także nie. Wypijmy za to.
- Co za szczęście, że nie zgodziłam się pojechać z sierpem. Kto to wie, gdzie bym mogła zajechać, tak na mnie nie można polegać - odparła pomału i śpiewnie, nie uniosła kielicha, na twarzy odbiła się jej głęboka uraza. - To, że to nie jest mój dom, nie znaczy, że mi nie zależy. Zależy. Na tyle, żeby zrobić właściwą rzecz, nawet gdy nie było nikogo, kto by mi kazał. Nawet posłańcem wtedy nie byłam, zeszłam ze służby, owce chciałam pasać i dzieci rodzić. Ale poszłam. I musiałam zapłacić za dotarcie do celu, o wiele za dużo. Zaiste, nie warto ani wydać mi rozkazu, ani dobrego słowa rzec po jego wykonaniu. Tylko wykorzystać to, w czym akuratnie jestem dobra... Uważaj na to, co mówisz - zakręciła winem w kielichu. - Wódz, który wytyka własnym ludziom, że na nich nie może polegać, szybko zostaje wodzem bez ludzi. Ja nie jestem ważna... ale Osred i jego jeźdźcy już tak. Są potrzebni plemieniu, każdy jeden. Dobrze, żeś im dziś zaufał i dał sierp, choć źle o nich mówią. Będą ci to pamiętać. I może bardziej poczują, że to i ich dom... - Powąchała swój kielich podejrzliwie i odezwała się zwykłym, przekornym tonem. - Coś mi tu octem podjeżdżać zaczęło! Poszukam sobie miodu. I słodszego towarzystwa niż twoje.
Rathar wykonał gest dający się łatwo tłumaczyć na "śmiało".

Przejęty nie był wcale, bo czym miałby się przejmować. Szczery i bezpośredni, tego nie mógł zmienić, a czyż Edda sama nie powiedziała, że nie będzie go słuchała, jeśli uzna polecenie za "niewłaściwe"? Tak właśnie sprawy wyglądały i nie było co tego kryć. Żaden dowódca nie chciałby mieć takiego podkomendnego w regularnym wojsku, acz jako posłańca na pewno należało cenić. Tego już oczywiście góral nie dodał, przez kilka chwil patrząc za odchodzącą, a potem biorąc swój kufel, stojący przed nim dzban i przechodząc na inną ławę, gdzie siedzieli tutejsi wojowie, może także ci, którzy mieli ruszyć z nimi jutro na poszukiwania.
I czy to z własnej woli, czy po usłyszeniu słów Łotrzycy, zaczął im opowiadać końcówkę pościgu za sierpem, choć nie używał konsekwentnie tego słowa zamieniając je na pościg za złodziejami. Również o olbrzymie, wraz z jego zagadkowością i wspólnym posiłkiem. Siedząc bark w bark z mężczyznami czuł się lepiej, niż tuż przy mającej w swojej główce mnóstwo swoich małych spraw Eddzie.

Potem, w nocy, czując się już znacznie lepiej niż jeszcze dwa dni wcześniej, ponownie wszedł w niedźwiedzie ciało. Licząc, że odnajdzie jakiś trop, zaczynając od miejsca, w które nakierowała ich Irgun opowiadając o planach Dalijczyka.


 
Sekal jest offline  
Stary 17-11-2015, 15:36   #54
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Majaczył. Wiedział o tym. Jeszcze na tyle świadomości i siły zostało w nim by odróżniać prawdę od ułudy przynajmniej w stopniu ogólnym. Nie było jej tu. A jednak leżąc z twarzą przylgniętą do piachu patrzył i widział jej nogi. Jak w skórkowych butach jakie dostała w osadzie Iwgara podchodzi w jego kierunku miękko stąpając po pokrytej glonami plaży. Jak klęka obok. Ściąga z ramienia kronikarski tubus. I Mękę. Patrzył i mimo to nadal nie był w stanie się podnieść. Nawet spojrzenia unieść. Leżał na wpół żywy, na wpół śniący tam gdzie resztką sił zdołał wydostać się z tej przeklętej rzeki rozcinającej ten przeklęty kraj. Bardzo by chciał by była prawdziwa. Na wszystkie siły Śródziemia, tak bardzo chciał…
Wiosenny chłód, który do tej pory przeszywał jego ciało ustał zupełnie nagle gdy wyciągnęła do niego dłoń. Wierzchem dotknęła jego pokrytą szczeciną policzka, który od razu rozpromieniał na całe ciało poczuciem bezbrzeżnej ulgi. Westchnął. Zebrał się w sobie. Z trudem podniósł wzrok wyżej. Z premedytacją zapominając, że jej tu nie ma. Chcąc chociaż w tym majaku dostrzec jej twarz… Przypomnieć sobie...
Raptownie cofnęła rękę i zasłoniwszy się nią, odwróciła się bokiem.
- Wiesz Mikkelu, gdybyśmy … - zaczęła, a głos jej drżał – gdybyśmy mieli nigdy… - Przerwała. Nie mogła znaleźć słów dla wyrażenia jakiejś na pozór prostej rzeczy. Co ją oczywiście zezłościło – Zawsze wiesz, co robić. Myślałam z pójdziesz, a ty zostałeś i dzięki temu Belgo i ja żyjemy. Dziękuję.
Ale to nie był koniec wypowiedzi. Wiedział o tym. Pamiętał. Skądś. I pamiętał, że nie chciał słyszeć tego co później.
- …Fanny, nie… - poruszył niemal bezgłośnie ustami.
Fanny jeszcze chwilę się wahała i w końcu ściszonym głosem, tak, że nie był już pewien, czy to naprawdę jej głos, czy tylko jego echo dudniące we własnej głowie, dokończyła.
- A ja, bardziej niż Mrocznej Puszczy boję się, że nie rozpoznam, czy … czy kiedy robisz to, co słuszne, robisz to, czego pragniesz.
Zebrał się w sobie, podparł ramionami i uniósł na nich.
- Nie… proszę Cię…
Dłoń rycerza natrafiła na jakiś obmyty kawałek gałęzi i ześlizgnęła się po niej pozbawiając go równowagi. Znów runął na piach. A gdy ponownie otworzył oczy, był sam. Półnagi, zziębnięty i ze szczętem wyzuty. Nawet nie z siły. Ze swojej dalijskości. Odarty z resztek zbroi jakie zostały mu po ostatniej zimie.
Słońce chyliło się już ku zachodowi.
Ryknął w bezsilnej złości i zaczął okładać piach pięściami. Raz, drugi, trzeci, pokrzykując przy tym wściekle. Złapał gałąź, na której się pośliznął i cisnął nią w szumiące spokojnie wierzby, których witki były Paniami wyspy i które już pokazały mu, że tak łatwo go stąd nie wypuszczą.
- No dalej! - warknął na drzewa - Czekacie na zmierzch? Mi już czekanie zbrzydło…
Stanął na równe nogi, podniósł klingę i ruszył wgłąb zarośli.

Śpiew dobiegł jego uszy nim zbliżył się do pierwszego drzewa. Przystanął. Nie dowierzał z początku. Ani swoim zmysłom ani tej wyspie. Mimo to rozejrzał się i rzeczywiście dostrzegł. Anduiną płynęła łódź, a właściwie dom. Zdziwiłby się pewnie gdyby nie to, że słyszał o takich domach. Ludzie Rzeki. Wieczni Wędrowcy, którzy ongiś przed Cieniem uciekli na szerokie wody Anduiny i tam już pozostali przemierzając ją wzdłuż i wszerz. Żywiąc się tym co dawała i swój kontakt ze światem ograniczając do drobnego handlu i rozrywki.
Podbiegł na skraj plaży, chwycił włócznię, która w ostatnich promieniach słońca niemal świeciła odbitym światłem i zamachał do łodzi.
- Ahoj!!! - krzyknął.
Skutku jednak nie przyniosło to żadnego. Załoga zdawała się śpiewać i bawić w najlepsze, a jego głos rozpływał się w tym szumie po tafli rzecznej. Łódź też, co było zrozumiałe, z premedytacją trzymała się z dala od wyspy.
Mikkel rzucił się do swoich juków wygrzebując z nich kolejne rzeczy, szukając tej jednej która mogła go teraz wyrwać z tej wyspy. Znalazł.
Bursztynowy gwizdek. Dźwięk był dla człowieka ledwie słyszalny, ale na rudzielca działał jak bicie w dzwony na alarm. Pozostało mieć nadzieję, że skorzy do zabaw rzeczniacy nie stronili od zwierząt domowych…

Dmuchnął mocno. Odczekał chwilę. Dmuchnął ponownie. Śpiew przerwało szczekanie. Zamachał do łodzi, która zaraz zmieniła kurs. Do wyspy jednak nie podpłynęła. Zamiast tego rzeczniacy opuścili szalupę, która niesiona prądem zbliżyła się od rzeki. Reszty dokonały wierzbowe witki ściągając ją na plażę. Mikkel podbiegł do łodzi i bez namysłu wrzucił do niej swój dobytek. Uzbroił się w maczetę, którą wrzucono do łodzi i dał znać, że można wyciągać...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 29-11-2015, 20:52   #55
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Barka wielkim była domem, zamieszkałym przez rodzinę kupca Madoca. Gospodarz starszy od Mikkela, lecz w przeciwieństwie do swego okrętu, który musiał dekadami służyć przodkom, sam nie widział jeszcze czterdziestu jesieni. Dwaj synowie, rok starszy czarnowłosy Geth i blondyn Cant, w wieku byli gotowym brania żon. Ich matka Modron, żona Madoca, jako jedyna na pokładzie nie odzywała się ani słowem, choć w jej oczach syn Thorlada nie zastał nieżyczliwości. Szpetna blizna prostego ciecia krzyżowała wargi ukosem i jak się później Dalijczyk dowiedział, dzieckiem będąc język straciła z rąk sług Nekromanty. Widać krzyki dziecka na śmierć jej rodziców drażniły uszy oprawców. Powinowaty Madoca znalazł Modron na wpół żywą w tatarakach Anduiny przy brodzie Leofra i odtąd, góralka z południa, była Ludem Rzeki. Pośród tych specyficznych nomadów, którym Anduina matką była, mieszkała się krew potomków Leśnych Ludzi oraz wielu klanów z wyżyn i gór zza Złotego Lasu, niebędących, ani Ludźmi Północy, ani Zachodu, lecz Dzikimi Ludźmi z Dunlandu.

Mikkel musiał odzyskać siły, więc zgodził się z wolą gospodarza, że gościem ich będzie przynajmniej tej nocy. Przy wieczerzy, bogatej w owoce rzeki jak i suchego lądu, Bardyjczyk dowiedział się, że kupiec spływa z Północy głównie ze skórami oraz bursztynami. Nie tylko te kamienie kierowały myśli rycerza do najwierniejszego przyjaciela. Pies Anduińczyka, choć typowy mieszaniec i znacznie mniejszy, wyglądem przypominał Bursztyna.

Syn Thorlada wiele krain zwiedził, kultur poznał, opowieści słyszał, lecz tej o Wyspie Duszących Drzew jeszcze nigdy. Podobno późną jesienią, gdy wierzby straciły liście i przed mrozami, nim lód skuwał wody, Ludzie Rzeki płynąc niebezpiecznie blisko tego skrawka lądu, opowiadali o prześwitujących między gałęziami w oddali, kamiennych ruinach, gdzie czekała śmierć. Jakiej tajemnicy strzegły duszące drzewa, nie widział nikt. Cóż, mogła to być kolejna ludowa gawęda, a raczej pieśń Canta, które rodziły się i nie umierały niesione ust do ust przy trzaskającym ogniu, przy szumie fal, świetle gwiazd.

Bardziej osobliwą jednak od mrocznej legendy o wyspie wiarą tych ludzi było autentyczne przekonanie, że ich dom nawiedzają Rzeczne Duchy. Istoty owe, rasa, których niewiadomego była pochodzenia, przywiązane były do rodzin służąc pokoleniami w zamian za opiekę oraz trybut. Taca z jedzeniem wraz z trzema butlami dobrego wina, wystawione na noc na pokładzie, były tego namacalnym dowodem. Owe duchy z wyglądu przypominać miały ludzkie dzieci i usposobienie miały dobre, aczkolwiek niekiedy psikuśne. Madoc całkiem poważnie opowiadał o nie jednym porannym odkryciu nieoczekiwanie zwiniętych lin na pokładzie, lśniących czyściutko butach, a nawet rozpalonym na brzegu ogniu z przygotowanym pysznym śniadaniem.

Następny poranek jednak nie przyniósł żadnych niespodzianek, a i z tego, co zauważył i podarek przygotowany przez Modron, przyjętym nie został. Gospodarze nie byli wcale tym zdziwieni wyjaśniając rycerzowi, że to z powodu gościa, którym był Mikkel, Rzeczne Duchy z pewnością pozostawały w ukryciu, choć często i na co dzień nie korzystały z poczęstunku, jak i nie każdej nocy się odwdzięczały.

Madoc, niewysoki i żylasty żeglarz, którego żyły i mięśnie wiły się niczym węże lub liny plecione na mocnych kościach, przy całej swej otwartości i gadulstwa, zdawał się być równie zagadkowy jak te Rzeczne Duchy. Renomę lud ten miał przewrotną, cwaną, wręcz lichwiarką, zwłaszcza pośród rzecznych kupców oraz wścibską. Żadnych jednak magicznych amuletów szemranego pochodzenia, ani innych świecidełek gospodarz nie starał się sprzedawać. Być może dlatego, że rozbitek na majętny okaz cudzoziemca raczej nie wyglądał. Nawet nie wypytywał syna Thoralda skąd i dokąd zmierza, dlaczego w gościnie zostać nie chce, o zapłatę za pomoc nie prosił, lecz jedynie stwierdził beztrosko, że może kiedyś wędrowiec okazję mieć będzie, aby się odwdzięczyć.

Po nocy spędzonej na cumie przy zachodnim brzegu, Mikkel wyszedł z rzeki i pomachał barce oraz odpływającej szalupie, którą wiosłował milczek Geth, na podobieństwo i w odróżnieniu matuli, trzymający język za zębami.





Lagorhadron powrócił zdrów, choć głodny i bardzo zmęczony. Wędrować na północ nie bał się, lecz szans nie widział, ani dogonienia złodzieja, ani nawet przyjaciół. Poszedł na zachód ze wzgórza obserwować szlak doliny, który najczęściej był wybierany do podróży. Dotarł tam na drugi dzień i w krótce znalazł świeże ślady konnych wiodące na południe. Odciśnięte w ziemi łapy przekonały go ostatecznie, kto tędy przemierzał.

Niepokój ptaka udzielił się i człowiekowi. Nie potrafił strząchnąć z siebie nieprzyjemne wrażenia bycia obserwowanym z ukrycia. Do kogokolwiek oczy należały, mogły czekać nocy, aby wyjść z ukrycia. Niczego dobrego w Dzikich Krajach to zazwyczaj nie wróżyło. Rubieże ziem kontrolowanych przez ludzi Beorna uważane były na względnie bezpieczne, lecz granica niebezpieczeństwa każdemu była inna i raczej płynna. Nie tylko drapieżniki tu królowały, pośród których wilki wiodły nieprzejednany prym, lecz bliskość Gór Mglistych cieniem kładła się po dolinie, z którego coraz śmielej i dalej zapuszczały się orki wedle raportów strażników doliny, kupców i wędrowców.




Bestia w świetle gwiazd widziała człowieka i czuła jego zapach. Dalijczyk wraz z ptakiem wędrował na zachód, na co wskazywały ślady teraz siedzącego przy malutkim ogniu, tak dobrze znajomego mężczyzny. Górski niedźwiedź nie wyszedł z ukrycia, lecz ruszył na północ. Przed świtem, na drugim brzegu Śpiesznej Rzeki odkrył obecność watahy wargich jeźdźców. Orki posilały się ociekającymi krwią, surowymi kończynami ludzi, co dojrzał przed wschodem słońca nie niepokojony zmysłami wilków, które teraz bardziej skupiały się na rzucanych im ochłapach, szybko znikających z trzaskiem kości, w ich potężnych szczękach.




Wiedzieli gdzie jechać. Dom Osreda zostawili za sobą wraz ze wschodzącym znad jego dachu słońcem. Ratharowi i Eddzie towarzyszyło dwóch konnych z rodzinnego grodku. Irgun niechętnie przystała na pozostanie w gościnie i dopiero powierzone w jej opiekę szczątki Księżycowego Sierpu ostatecznie przekonały silną, słomianowłosą kobietę do wyrażenia ostatecznej zgody.
Jechali szybko cały dzień, z krótkim przystankiem na końskie łapanie oddechu. Słońce już przesunęło się za granie Gór Mglistych i wielki cień, zwiastujący nadchodzącą noc, zaciemnił dolinę. Jeźdźcy Osreda niemal równocześnie powstrzymali wodze rękoma dając znak reszcie do czynienia tego samego.

Zeskoczyli z siodeł kryjąc się za pniami bukowego lasu, który towarzyszył im od kilku godzin. Starszy z mężczyzn, zwany Folca, wskazał ręką przed siebie ku linii drzew na wzgórzu, które wyrastało ponad wierzchołki drzew. Korona jednego z nich u szczytu, sosny, bujała się na boki. Potem człowiek Osreda z palcem na ustach wskazał wolo jadącego orka na wargim grzbiecie na wprost przed nimi. Łucznik, którego krótki, czarny, rogowo-żelazny łuk umocowany na plecach, wystawał znał pochylonej ku ziemi głowy jeźdźca. Czarny, wielki basior nieproporcjonalnie zręcznie do masy swego umięśnionego cielska, stąpał na leśnej ściółce wymijając powalone starodrzewia.

Był w zasięgu łuczniczego strzału, a przemieszczał się kręcąc w lesie, u stóp porośniętego bukami i wysokimi sosnami. Całkiem silny, wieczorny wiosenny wiatr zawiewał z północy przewracając tu i ówdzie ściółkę z igliwiem. Folca Jeździec i Barac Dębowy Dzik obrócili twarze ku pozostałym Beorningom.

- Co robimy? - zapytał starszy Rathara i Łotrzycę.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 01-12-2015 o 01:47. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 02-12-2015, 02:12   #56
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Dłonie miał już lepkie od żywicy. Melierax nie mógł mu już się zdać na wiele. Co zresztą pasowało do sytuacji. Opuścił ciężko ranną Irgun. Nie pomógł Eddzie i Ratharowi w złapaniu złodzieja. A teraz nawet nie dogonił czwórki jeźdźców i psa, których złudna nadzieja przez chwilę pozwoliła nazywać właśnie imionami towarzyszy. W końcu zaś otoczony przez wyplute z mglistogórskich jaskiń gówno, siedział sam na szczycie sosny. Kolejna kronikarska drwina losu z Mikkela, syna Thoralda. Zapisana pięknym pismem na kartach pergaminu w pewną noc w dalijskiej karczmie. Jak to było? Piętnastu ptaszkom na pięciu drzewach?
Spojrzał na Lagorhadrona uśmiechając się raczej smutno.
- Nas jest tu jednak dwóch, przyjacielu - powiedział z westchnieniem rezygnacji - Wiem. Naprawdę wiem. Ale prawda jest taka, że to powinno było się skończyć wtedy na tamtym wzgórzu. Byłoby lepiej. Byłoby właściwiej. I po dalijsku. Teraz jest nijak. Zupełnie nijak. Bo nie znajdę jej Lagorhadronie. Nie znajdę. I ani fałszywą wiarą, że to możliwe, ani gotującą w żyłach krew przygodą nie wypełnię tego… tego że mi jej tak niewyobrażalnie potwornie brakuje.
Uśmiechnął się do małego kosa i spojrzał w dół. Orkowie zdawali się bawić równie dobrze jak ci opisywani naocznym zeznaniem krasnoludzkich oczu. Chyba nawet coś śpiewali. W między czasie rechocząc i wypuszczając haniebnie niecelne strzały. Nawet orła nie brakowało, jeśli wybaczyć mu pomylenie scen i wystąpienie w jednej za wcześnie.
- Oczywiście jak i wtedy muszę cię o coś poprosić. Przekonamy się na ile orków łatwiej podejść niż ludzi Valtera.
Potrzebował tylko kilku gałązek…
- Poddaję się! - krzyknął zlęknionym głosem - Zejdę na dół! I oddam wam broń! I złoto! Tylko obiecajcie, że mnie puścicie!
Prześmiewcza piosenka zamilkła. Za to wzmógł się rechot. Któryś z orków ochoczo odkrzyknął, że obiecują i żeby złaził w takim razie.
- Tylko nie strzelajcie! Poddaję się! - odkrzyknął i zrzucił na ziemię kolejno łuk z kołczanem, włócznię i sztylet, w końcu też i zawartość sakiewki - Widzicie? Jestem bezbronny!
Po czym zaczął schodzić. Znawcą orków nie był. Ale nie trzeba było takim być by wiedzieć, że ich charaktery ponad chciwość i mord cenią sobię rozrywkę z czyjegoś cierpienia i bólu, które można zadać przed zadaniem śmierci. Dlatego też właśnie był prawie pewien, że zejść mu pozwolą. I nie przeliczył się.

Chwilę później zeskoczył z najniższej gałęzi twardo na obie nogi. Obserwowany przez przeszło dwa tuziny kaprawych ślepi, które aż iskrzyły na myśl o igraszkach jakich zapewnią im wrzaski tego włóczęgi. Zaden łuk już w niego nie celował. Nikt nie gotował się do walki z bezbronnym. Kilku natomiast liczyło monety, jeden oglądał łuk, a jeden z chciwą lubością ściskał włócznię króle Bladorthina. Największy z wargów noszący na grzbiecie paskudnie szczerzącego się orka, który również zamiast broni w łapskach trzymał powróz, po chwili wysunął się powoli do przodu.
- Więc? - spytał Mikkel - Obiecaliście mi wolne przejście.
- Ja obiecałem - zarechotał jeden z orków. Ten który hołubił teraz włócznię - Oni nie.
Paskudny śmiech tuzina gardzieli przeszył polanę.
- Więc tylko ciebie oszczędzę - powiedział wolno rycerz poważnym już tonem, po czym zagwizdał i z zamachu cisnął garścią igliwia i ziemi w oczy wargowi.
Coś spadło z góry. Warg nie wiedział co to było. Przekonał się o tym dopiero gdy w końcu ocierając łapą pysk, dostrzegł zbliżającą się ku swoim ślepiom klingę.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 12-12-2015, 11:31   #57
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Znajdziemy go. To przecież jeden Dalijczyk w głuszy, a nie sakiewka pełna złotych monet na placu targowym. Ja bym tam Mikkela w każdym razie nie ukradła...

Folca i Barac uśmiechnęli się. Starszy jeździec lekko i pobłażliwie, ledwie ugiął wargi pod siwiejącym wąsem, oceniając pewne siebie i chełpliwe deklaracje kurierki z perspektywy doświadczeń i długiego życia, w którym zwycięstwa zawsze przeplatają się z porażkami. Młodszy roześmiał się na głos. Może rozbawiło go przyrównanie, a może podzielał podejście Eddy do poszukiwań. Częściowo, bo raczej nie w całości...

Wiara kurierki w sukces była bowiem absolutna, czemu Edda dawała wyraz chętnie, często i na głos. O tym, że Mikkela znajdą i za Ostredowym stołem spoją miodem, przymuszając do opowiedzenia, o co chodzi dokładnie z tymi orłami, jeszcze zanim wyruszyli powiedziała dwa razy. W drodze przypominała o tym co jakieś dwie godziny, a na postoju barwnie rozwinęła temat. To nawet nie były nadzieje na sukces, ale bezwzględna pewność – podbudowana jeszcze dodatkowo miażdżącym uporem w dążeniu do celu.

Folca w dobrej wierze próbował sprowadzić ją cokolwiek na ziemię, ale wszelkie próby przekonania gorącogłowej kurierki, że może to nie być takie łatwe, były skazane na niepowodzenie. Dla Eddy nie było problemu, którego nie da się rozwiązać, pokonać albo obejść. Ork na wargu też nie był problemem, co najwyżej powodem, by na chwilę się zatrzymać.

Oparta o gładki pień buku Eadwine już mierzyła do kręcącego się wśród zarośli wilczego jeźdzca. Nie czekała na polecenie ani pozwolenie. Były takie rzeczy, które zawsze się jej ślicznie ze sobą komponowały i same, własną wolą powodowane, ciągnęły jedna do drugiej. Srebrne ozdoby do jej jasnych własnych włosów, na przykład. Palce do strun albo męskich twarzy. Miód do pieśni. A groty strzał do orczych mord i ich paskudne łby do włóczni. Ten tutaj też pasował, jak ulał, jak od miary.

- Nie wyczuje nas. Mogę go zdjąć - szepnęła. - Ale jak go z siodła nie zdmuchnę, to go pieszo nie zgonimy. Tam na sośnie chyba siedzi sobie drugi... w razie czego. Zdałby nam się język.

Przymrużyła oczy w tajemnej uciesze. Za daleko było, by rozróżnić, czy ten ork to ten sam, który ją postrzelił kilka nocy temu – ale ork jest orkiem, a odgryźć się można i trzeba. Grot przypasował się jak ulał do schylonej w kulbace ohydnej sylwetki...

- Poczekaj, ja podejdę bliżej - warknął Rathar niczym niedźwiedź, głucho i basowo. - Jest ich więcej. Spróbujemy ich okrążyć. Celujcie w basiory, bez wierzchowców nie uciekną. Nie wiemy gdzie reszta, więc lepiej jak nie zaczną wrzeszczeć. W pobliżu może być też następny warg.
Odpiął od juków Góry swój oszczep do rzucania.

Odjęła cięciwę od twarzy... a już miała prawie pewny strzał.
- Podprowadzić bliżej konie?
- Nie, konie łatwo wyczuje warg i na odwrót. Spróbuję podejść i cisnąć oszczepem. Utwórzcie półkole i strzelajcie jak zobaczycie, że ork lub warg mnie wyczuli albo cisnę oszczepem. Główny cel to warg, jak ork zacznie uciekać na pieszo to dorwiemy na koniach.
Poczekał, aż skiną w potwierdzeniu i ostrożnie ruszył w stronę orka. Edda w sumie uznawała zasadność planu. Gdyby góralowi udało się podejść na odległość rzutu, zwiększała się ich szansa na dorwanie obu: jeźdźca i wierzchowca. Tyle że to będzie trwało dłużej, a kurierce niebywale się spieszyło. By odnaleźć Mikkela, ale i dalej. Do siedziby Osreda, potem do brodu, na Carrock i przez niezliczoną liczbę innych miejsc – do Złotego Dworu na zielonych rohańskich stepach. I z powrotem.

Tymczasem stała na miękkiej posadzce z tysięcy bukowych orzeszków i patrzyła na oddalającą się bezszelestnie sylwetkę. Z każdym krokiem górala Edda wbrew sobie przyznawała, że taktyka była dobra. Ork nie miał prawa usłyszeć zbliżającego się zagrożenia. Nawet jedna gałązka nie trzasnęła pod stopami skradającego się Rathara. Szedł, jakby płynął – jak te elfy wędrujące przez las za ich osadą, o których opowiadał jej brat w chwilach nadzwyczajnej gadatliwości, a których ona nigdy nie widziała. Nie miała cierpliwości Dernhelma, by tkwić godzinami bez ruchu w oczekiwaniu i obserwować. Ciche jak mgła, tak mówił. Czasem się zatrzymują, czekają, aż wiatr zaszepcze wśród liści, zgłuszy odgłos ich stóp. Żadnego dźwięku.

Ork chyba nawet nie zdążył się zdziwić, a co dopiero krzyknąć. Obrócił się i w tej samej chwili Rathar cisnął włócznią, z taką siłą, że jeźdzca zdmuchnęło z siodła. Ork znieruchomiał, przyszpilony do drzewa, a pozbawiony nagle ciężaru warg zamarł zdziwiony na chwilę, na uderzenie serca. Potem zobaczył przeciwnika i odnalazł cel w życiu. Ruszył przed siebie z głuchym warkotem, który Edda słyszała wyraźnie mimo odległości.

Zdążył postąpić jeden krok i zebrać się do skoku. Edda mierzyła w pokryte skołtunioną sierścią piersi jeszcze kiedy Rathara dzieliło od niego dziesięć kroków. Szczęknęła cięciwa, a warg skoczył, by zaraz zwalić się na ziemię, bezwładnie, w połowie zaczętego ataku. Rył jeszcze ściółkę pazurami, czepiając się życia, ale strzała Eddy dosięgła celu i wbiła się głęboko.
- Idziemy – rzekła do towarzyszy i skinęła głową góralowi, który gestem z oddali nakazał zachowanie ciszy.

Szybko okazało się, dlaczego. Im bliżej, tym bardziej słychać było odgłosy orczego obozu. Nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Plugawe głosy rozchodziły się po lesie. Krzyczą coś, głosy miały wzburzone, jakby pełne agresji... ale czasem jakby nawet którys ork się śmiał. Skrzeliwie, nieprzyjemnie.

Rathar wyrwał włócznię z orczego truchła, grotem rozchylił cuchnące zjełczałym tłuszczem skóry. Na dokładne przeszukiwanie nie było czasu.
- Idziemy – powiedział. A potem dodał: - Konie zostają.

To się Eddzie nie spodobało, bo się spodobać nie mogło... Zawsze polegała bardziej na szybkości swojego wierzchowca niż własnej sztuce władania orężem. Zawsze jej powtarzali, wszyscy: ojciec, Erkenhelm, Folcwine, Ennalda i wielu innych – nie pchaj się do otwartej walki, nie stanie ci sił, wytrzymałości ani umiejętności. To nie twoja sprawa stawać zbrojnie. Twoją rzeczą jest donieść wieści. Uderz raz a mocno – i uciekaj, zanim przeciwnik się podniesie. Nie jesteś wojownikiem i nikt od ciebie tego nie wymaga.

I dotąd nikt faktycznie nie wymagał. Rathar w sumie też nie... Przedstawił cicho plan, rozdzielił zadania, odwrócił się plecami i ruszył w stronę orczych wrzasków, zostawiając Łotrzycę zmartwiałą, z głupią miną i słowami protestu zamarłymi w gardle.

Eadwine zamrugała intensywnie i przełknęła ślinę. Upomniała samą siebie, że jeśli chce się dotrzeć do upatrzonego celu, nie można tracić go z oczu. Wszystko inne – to przeszkody, które zostawia się za sobą. Wbiła na głowę odpięty od juków hełm i schyliła się, ujmując obrożę Bursztyna. Poradzi sobie. W końcu pochodziła wojowniczego rodu... Pradziadek był dowódcą eoredu. Przodek po którym odziedziczyła imię, nosił chorągiew za Eorlem. Jeśli można mieć walkę we krwi, to ona ma ją na pewno. Nie będzie jej góral sączył znad kielicha, że nie można na niej polegać. I na pewno nie zostawi go samego, nie po tym, co się stało nad Bystrzą. Tym razem nie popełni błędu.

- Cichutko, mój piękny – nakazała Bursztynowi i pociągnęła psa za obrożę ze sobą, zachodząc obóz od nieco innej strony. Upatrzyła sobie już drzewo, zza którego będzie szyć z łuku, mając dobry widok na okolicę. Brnęła do niego pomalutku, podchodząc orków tak, jak podchodziła dzikie króliki na wieczerzę. I już-już prawie zajęła swoją wymarzoną i dogodną pozycję. Jakiś ork zarechotał na całe gardło i postanowiła skorzystać z szansy, wykorzystać kryjący jej kroki hałas. Skoczyła przed siebie, dwoma susami dopadła do drzewa i przywarła do pnia.

I w nagłej ciszy, gdzieś po swojej lewej stronie, usłyszała trzask pękającej gałęzi i ostrzegawcze syknięcie. Z gardeł wargów dobyło się głuche warczenie, jakiś ork warknął coś, chyba rozkaz. Na chwilę zamarł nawet pobliski i trwający od dłuższego czasu szczęk broni, ostrzy uderzających o ostrza.

Rathar z rumorem wypadł z zarośli. Ciśnięty oszczep przebił gardło pędzącego ku niemu warga, a góral cofnął się, zwierając szyki z Folcą i Barakiem. Edda odrzuciła łuk, puściła obrożę szarpiącego się już w jej uścisku Bursztyna i wybiegła z kryjówki... nie tak znowu idealnej, jak się jej zdawało.

Dopiero gdy stanęła za plecami górala, zobaczyła to, czego nie było widać zza pnia. Po pierwsze, wargów i orków było dużo za dużo. W otoczeniu uzbrojonych w rogowe łuki goblinów, wspierając prawicę na karku monstrualnego basiora stał największy z nich. To ten rechotał.

Zaś za nimi, wsparty plecami o pień sosny, z trzema orkami ścierał się Mikkel. Pięciu leżało martwych, pokotem u stóp rycerza. W tarczy Dalijczyka tkwiło pięć strzał.

Ponad polaną przeleciał dziwny dźwięk. Edda nie wytrzymała i wybuchnęła perlistym śmiechem. W końcu – odnaleźli swą zgubę. A zguba, zamiast czekać spokojnie na ratunek, poszła sobie na wojnę...

Chwilę potem wargi ruszyły i śmiech zamarł jak ucięty nożem.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-12-2015 o 11:47.
Asenat jest offline  
Stary 13-12-2015, 13:15   #58
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację


Kiedy coś idzie nie tak, improwizuj.
Niewiele rad ojca zostało w głowie Rathara, nie zdążył go nauczyć w tych sprawach wystarczająco dużo. Krew Beorningów też miała tu coś do powiedzenia. Być może słyszał już w głowie bitewne bębny orków. Chwycił Żmiję i wskazał kierunek, obnażając zęby. Uderzyli na wargi tak samo jak one na nich. Wściekle i zajadle, z bitewnym okrzykiem na ustach.
Nie mogli się przebić do walczącego samotnie Mikkela. Nie przy takiej ilości przeciwników. Powinien to wiedzieć.

Zderzyli się z basiorami z impetem. Pierwszego nadział góral na swoją włócznię. Grot wszedł głęboko i zabił natychmiast, ale jego wyrywanie trwało o sekundę za długo. Dwa inne wargi rzuciły się z boków, ich kły ominęły tarczę i przebiły skórzaną zbroję, zagłębiając się w ciele. Odskoczyły momentalnie, kiedy Wszędobylski wywinął młyńca włócznią i przybrał defensywną postawę.

To nie mogło się udać, coś sobie myślał, ty idioto!
To jego słowa, czy wyobrażenie głosu Eddy?

Kątem oka widział co dzieje się niedaleko. Jakiś warg zaskomlał, ale Barak został przewrócony impetem skaczących na niego bestii. Nie poradził sobie. Nie myśl! Nie teraz! Wojownik skarcił sam siebie. Wyrzuty później. Skupienie teraz. Folca nie trafił i sam już ledwie stał. Pierwsza przyczyna porażki: nieznajomość wroga. Druga: nieznajomość siebie. Rathar przecenił umiejętności tych mężczyzn. Za swoimi plecami na szczęście ciągle słyszał walczącą Łotrzycę. Wargi krążyły, a goblińscy łucznicy nieopodal napinali już cięciwy.
Niech i tak będzie.

Zbliżyli się ze sobą z Folcą, mając Eddę za plecami. Dziewczyna zrzuciła z głowy hełm i teraz jej jasne włosy poruszały się wraz z jej ruchami i wiatrem. Ach, jakimi to ruchami! Dobiła rannego warga, zwinnie unikając dwóch pozostałych. Skupiony na defensywie i zbyt wielu myślach Rathar nie był tak skuteczny, będąc wstanie zaledwie odpierać ataki basiorów. Jego ataki chybiały, nie był też wstanie pomóc towarzyszowi. Przewodnik ryknął wściekle, wpadając w furię. Broczył z wielu ran. Mikkel stał tam gdzie stał, odpierając ataki i kładąc pokotem orki. Sam też na pewno oberwał, ale Wszędobylski nie mógł o nim teraz myśleć. Analizował. Wielki ork już się nie śmiał, jego warg ciągle stał poza zasięgiem włóczni, ale już się zbliżał, pragnąc dołączyć do walki. Strzały goblinów przeszyły powietrze, ale te małe pokurcze nie umiałyby trafić z kilku metrów nawet w stodołę. Zza drzew wyskoczył Bursztyn, niewielki w porównaniu do wargów, ale nadrabiający zajadłością.

Edda zadziałała pierwsza. Czysty, donośny głos wypełnił pole tej potyczki, sięgając serc. Dziewczyna śpiewała o odwadze i nieustępliwości. Moc przekonywania nie zadziałała jednakże na wszystkich. Kątem oka Rathar wyłowił ucieczkę Folcy. Nie winił go za to, to jeszcze nie była jego bitwa. Stanął tak, aby chronić Łotrzycę i przesunął w ostatniej chwili, aby przyjąć na siebie atak wielkiego warga. Bitwa przestała być kalkulowanym starciem, stała się zajadłą rąbaniną, w której obie strony jak najszybciej pragną dostać wroga. Ręka z tarczą zadrżała od ciężaru jednej bestii, a ta największa wyminęła włócznię i uderzyła w ciało górala, który poczuł znowu jak kły zanurzają się w ciele. Nie przewrócił się, nie cofnął, odganiając wszystkich wrogów od towarzyszki.

A potem oni przeszli do ataku.
Trafiony przez Wszędobylskiego warg zaskowyczał i już nie wstał. Łotrzyca zabiła tak sprawnie, że bestia nie miała już nawet możliwości wydać z siebie dźwięku. Mikkel wciąż stał, słaniając się na nogach, ze strzałą wbitą w ramię. Wokół niego leżały jednak pokotem wszystkie orki, wraz ze swoim wodzem. Dla goblinów było to aż nadto, bo rzuciły się do ucieczki. Szczekanie i warczenie Bursztyna ciągle dobiegało z niedaleka.
Zostały tylko wargi.
Rathar spojrzał w ślepia największego z nich. I uderzył, wydając z siebie niedźwiedzi pomruk.


 
Sekal jest offline  
Stary 19-12-2015, 20:20   #59
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Ciemna posoka orczej krwi spływała po dalijskim mieczu rycerza króla Barda. Wokół syna Thoralda leżało wielu pokonanych wrogów. Kiedy na leśną ściółkę zwali się największy ork krzyczący przed chwilą rozkazy, garść małych goblińskich łuczników jednogłośnie rzuciła się do ucieczki. Nie w głowie Mikkelowi, mężowi Kronikarki z arystokratycznego rodu Ludzi Północy, była pogoń za orczym ścierwem. Odniesiona kilka dni temu rana nie zdążyła się zasklepić, a już w potyczce odniósł kolejną. Sprawnym cięciem skosił liczne czarne strzały tkwiące w dalijskiej, herbowej tarczy. Brzydki, orczy pocisk sterczał z ramienia z kruczą lotką. Choć siły opuszczały rycerza rzucił się z wigorem na najbliższego wilka, który wraz z dwoma innymi osaczał go teraz krążąc, oceniając przeciwnika panując atak.

Beorningowie skupili wyprowadzanie ciosów oręża na wielkim wargu, odróżniającym się od reszty watahy rozmiarem, ilością blizn na karku i pysku, oraz intensywnością przekrwionych ślepiów. Rathar celnie ugodził basiora w bok orząc skórę, tnąc ciało, lecz grot nie zagłębił się w cielsku, bo wyszedł spod skołtunionej grzywy powierzchownie raniąc zwinnego przeciwnika. Warg odskoczył i zawył mrożącym krew w żyłach głosem wydobywającym się z ociekających krwią i śliną kłów. Reszta stada zacieśniła krąg ze zdwojoną agresją. Długa włócznia Eddy wystrzeliła ku wielkiemu wargowi, lecz musiał na to czekać, bo pofrunął ponad grotem i spadając za plecami Rathara wgryzł się w ramię Eadwine tuż przy szyi prawego barku. Ból, siła i ciężar wilka powaliły Łotrzycę zwartą z szarpiącym przeciwnikiem. Kolejne wilki rzuciły się na górala. Żaden nie podszedł na tyle, blisko aby kłami lub pazurami zagrozić Wszędobylskiemu, i zwinnie odskoczyły poza zasięg włóczni. Góral z rozmachem zatopił grot w karku przewodnika stada, czując i słysząc jak żelazo kruszyło kości. Edda zalana krwią z odrazą zrzuciła z siebie bezwładne truchło. Nieopisana złość dodała łotrzycy sił. Nie czując bólu i nie zwracając uwagi na obficie płynącą krew z rany z furią spadła na wargi. Zbyt wolny wcześniej raniony wilk z piskiem konał przygwożdżony żelazem do mchu.

Cios Mikkela poważnie ranił warga, który chyba tylko dzięki wcześniejszemu zewu przewodnika, który dodał stadu werwy, nie odskoczył od człowieka, aby lizać ranę lub oddalić się jak najdalej od siejącego śmierć i spustoszenie krwawego miecza. Jednak dwa kolejne wilki zdołały obejść zasłonę rycerza. Zwinna samica wgryzła się w udo tuż pod tarczą zaś drugi, młody i dorodny basior poszedł za nogą człowieka szarpiąc prawy but przy kostce syna Thoralda. Żaden nie zdołał solidnie wgryźć się w ciało przez ochronną zbroję, lecz i tak zostawiając przeciwnika z bólem i ulatującymi siłami. Ani myślał skupiać się na tym, że życie wisi na włosku, cienkim jak złota struna elfiej lutni. Ten pisk cierpienia rozpoznałby na końcu świata. Bursztyn. Gdzieś tam, miedzy krążącymi i szarpiącymi z doskoku wilkami był waleczny rhovaniński pies. Ten, który szarpał ciężką cholewę podróżnego kamasza zwalił się cięty sztychem przez ucho. Samica odskoczyła jakby wiedziała lepiej, żeby odpuścić tym razem, by móc próbować dopaść człowieka następnym, a nie skończyć jak niedoświadczony wilczek.

Wargi nie odpuszczały. Śmierć największego na chwilę zachwiała ich animuszem, lecz szybko z ich szeregów wyszedł nieco mniejszy od swego poprzednika, lecz groźnie wyglądający samiec, który nie w jednej bitwie i polowaniu brał udział. Kilka kolejnych wilków Beornigowie położyli trupem walcząc w defensywie zwarci plecami okrążeni przez watahę. Liczne niecelne ciosy ratharowej włóczni, góral rekompensował siłą ciosu, gdy już grot dosięgnął celu. Wielka włócznia rozjuszonej kurierki siała jeszcze większe spustoszenie, lecz lekka zbroja i brak tarczy kolejny raz dopuściły przeciwnikowi zasmakowania kobiecej krwi. A ona nie pozostawała dłużna. Za jej nową ranę życiem zapłacił atakujący warg. Jego miejsce jednak zajęła kolejna, żądna mordu, ludzkiej śmierci, bestia.




Wszędobylski słaniając się na nogach otarł gęstą krew zlepiającą powieki. Nie wiedział czy była jego, przyjaciół czy wrogów. Swój nienawistny ryk obietnicy śmierci wargom przypłacił kolejną utratą sił, gdy ten, który nie dał się zastraszyć zszedł go od tyłu. Jednak kilka ostatnich odpuściło i zwinnie oddalało się wymijając drzewa, przeskakując pnie i wykroty, w milczeniu. Wszędobylski odciął się napastnikowi kładąc go trupem. Sam w zmordowanym zmęczeniu opadł na kolana. Za nim, pośród gmatwaniny dywanu wilczych skór, spoczywała z otwartymi oczyma Eadwine. Patrzyła w płynące na niebie białe okręty po błękicie sklepienia między zielonymi koronami drzew. Twarz miała spokojną, niezmącona cierpieniem jakby odeszła niespodziewanie w pół dobrej myśli.

Mikkel leżał twarzą do ziemi. Prawica wciąż pewnie ściskała rycerską rękojeść dakijskiego miecza. Mężczyzna musiał doczołgać się do psa, bo druga ręka, która porzuciła tarczę za sobą, wpleciona była w sierść zastygłego w wiecznym śnie rudego psa.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-12-2015, 17:14   #60
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację


W tej jednej chwili nie czuł nic. Opadając na kolana, z ran i zmęczenia, ogarnął wzrokiem wszystko co musiał.
Poniósł porażkę. Znowu.
I zatrzymał ją w sobie, głęboko w środku. Powściągnął emocje z ogromnym trudem, przymykając oczy i łapiąc oddech. W głowie miał śmiech Eddy i głos Mikkela. I kryjący się za nimi krzyk Ennaldy.
To był koniec. To ona miała rację. Czy mu wybaczy?

Zbliżył się do Łotrzycy, na kolanach, jak nigdy tego nie zrobiłby w innych okolicznościach. Nie musiał sprawdzać, czy serce bije w tej pięknej piersi. Pokrwawionymi palcami zamknął powieki dziewczyny, wymawiając kilka cichych słów pożegnania. Powiadali, że to zwycięzcy piszą historię… ale Rathar w tym momencie zrozumiał to inaczej. To on musi napisać historię poległych. Teraz wychodziło jak niewiele wiedział o leżącej tuż obok kobiecie. Pokuta sama się wyznaczała. Ten rok. Musiał go poświęcić na wygnanie cienia, które grubą warstwą zaległo się w jego sercu.

Wstał i podpierając się na włóczni, doczłapał się do Mikkela. Uklęknął i ostrożnym ruchem odwrócił go na plecy.
- Żegnaj, mój przyjacielu. Odnajdę Fanny. Choćby tylko po to, aby jej powiedzieć co do niej czułeś, aż do ostatniej swojej chwili. A wszyscy Beorningowie usłyszą, że poległeś w naszej sprawie, która równie dobrze mogła cię nic nie obchodzić.
Oderwał dłoń rycerza od miecza i złożył go na piersi poległego. Nie mógł tu zostawić ciał. Zanim się jednak ruszył, minęło wiele czasu.

Najpierw zajął się swoimi ranami. Ból wewnętrzny był tak silny, że niemal zapomniał o tym fizycznym. Owinął tkaniną co musiał. Dbanie o własne ciało nie stało obecnie na wysokim stopniu ważności. Przyniósł ciała przewodników i chociaż nie odznaczyli się hartem i siłą, im również należał się szacunek. Dopiero po tym przyprowadził wierzchowce i spędził dużo czasu na mocowaniu ciał na siodłach, na części po dwa, bowiem zabrał też Bursztyna.

Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, zanim ruszył w drogę powrotną. Żałobny, ponury kondukt.
Rathar w tym momencie czuł się złamany, ale jego nogi same parły do przodu. Tłumił emocje, skupiając się na tej ostatniej misji. Dotrzeć na miejsce.
I dopiero wtedy dać się ponieść żałobie.
I wściekłości.


 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172