Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2015, 17:14   #21
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Nie miała żadnego tropu. Kompletnie nic. Rana postrzałowa morfa nie była najwyraźniej aż tak groźna jak liczyła Shar, albo wynaturzony stwór posiadał zdolności regeneracji. Nie pozostawił ani kropli krwi. To nie było niemożliwe no i znacznie utrudniłoby sprawę.

Kania westchnęła ciężko i rozejrzawszy się dokładnie zeszła tą samą drogą, którą dostała się na dachy.
Gdyby tylko miała wtedy więcej czasu, żeby obejrzeć trupa, mogłaby przynajmniej sprawdzić jak zabija stworzenie. A tak została z niczym.

Słońce przypiekało już niemiłosiernie, ale sama sobie była winna, bo zaspała. Pozostawało teraz przepytać okolicznych ludzi. Może ktoś widział potwora?

A gdzie najszybciej można było zaciągnąć języka jak nie w miejscu, gdzie kobiety prały brudne rzeczy?

W Zaułku było to miejsce tuż przy ujściu kanałów miejskich. Kilkanaście małych kamiennych basenów z kamieniem, który umożliwiał wyżymanie bielizny i ubrań. O tej porze było tu już gwarno … i mokro.

Shar nie dziwiła się, że kobiety właśnie w takim miejscu spędzały upalny dzień. Można tu było nacieszyć się chłodem i przy okazji zrobić coś pożytecznego. Nie wspominając już o wymianie codziennych ploteczek.
Kania dostrzegła w tłumie znajomą kelnerkę z pobliskiej karczmy i to do niej skierowała swe kroki.

Po standardowej wymianie pozdrowień Shar obmyła się przy studni i odświeżona przysiadła do piorących przysłuchując się ich rozmowom i wtrącając od czasu do czasu jakiś żart. Nie było trudno wpleść się w ich gromadkę, bo i w taki dzień nikt nie dziwił się, że ktoś poszukuje ochłody.
W końcu temat sam zszedł na wydarzenia z wczorajszego wieczoru.

- A gdzież to dzisiaj Kacprowa się podziewa? - spytała jedna z młodszych kobiet.
- A to nie słyszałyście, że Kacper w nocy zginął? Dom do pochówku gotowi. - odpowiedziała gruba kobieta o czerwonej, pryszczatej twarzy

- Jak to zginął?

- Ano pewnie pijaczyna z knajpy wracał, przewrócił się i kark skręcił - zaśmiała się jedna z zebranych - wszyscy wiedzą, że od kufla nie stronił.

- Co wy tam wiecie - odparła znajoma Kani - wcale go nie było tamtego wieczora w “Słonym Prosiaku”. Wiem, bo go nie widziałam. Jam słyszała, że to wierzyciele do skóry mu się za długi dobrali. Ponoć znaleziono przy nim bełt i ktoś mu gębę paskudnie zmacerował.

Kobiety zamilkły przez chwilę i kiwały głowami jakby rozumiejąc co miała na myśli.

- Albo to i sama Kacprowa nareszcie z chłopem porządek zrobiła - odezwała się w końcu starsza, siwowłosa Silthryjka.

- Co wy babo pleciecie ? - oburzyła się złotowłosa praczka tłukąca właśnie kalesonami o kamień.

- A co? Niewierny jej był, to braci nasłała i ci go nożami pocięli. Całkiem słusznie, uważam. - kobieta nie dawała za wygraną.

- A co? Może to i z własnego doświadczenia wiecie, że wierności nie dochowywał? - zaśmiała się złotowłosa, a reszta kobiet zawtórowała jej.

- A co? Jeszcze niejeden by w mojej stajence konia przechował - odszczeknąła wyśmiana.

- Oj Maciejowa Maciejowa, chyba już tylko szkapę waszego starego. - prychnęła pryszczata

- Dajcie spokój kobiecie - wtrąciła Shar ze śmiechem - Ale poważnie mówiąc to coś u was ostatnio niespokojnie… najpierw to dziecko, potem mąż Mani Chromej…

- Ano, różnie to ludziska gadają. Niektórzy to nawet powiadają, że morf jakowyś w okolicy grasuje i rozbija ludziskom głowy wnętrzności wysysając. - odparła karczmarka

- Wy tu nie straszcie ludzi kumo - zaprotestowała złotowłosa - jakby co było to by straż Diatrystę sprowadziła, nie?

- Do nas? Do Zaułka? - zaśmiała się gorzko dziewczyna z karczmy - A wy co sądzicie? Polujecie przecie na bastie? - spytała odwracając głowę do Kani

- Jeszcze nic nie wiem na pewno, ale powiedzcie rodzinom i znajomym, żeby po zmroku nigdy w pojedynkę nie łazili i dzieci pilnujcie.

- Kobiety tylko kiwały głowami. Wiedziała, że część potraktuje jej słowa poważnie, ale część miała ją pewnie za wariatkę, albo po prostu nie wierzyła Kani.

Kobieta podniosła się w końcu z murka.

- Czas na mnie. Miłego dnia moje panie. - pożegnała się obrzucana różnymi rodzajami spojrzeń. Nic sobie z tego nie robiła.

Musiała porozmawiać w końcu z kimś ze straży. Może oni mają jakieś konkretne informacje, a może nawet zechcą ją wesprzeć w poszukiwaniach?
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 10-07-2015, 21:45   #22
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Mag
Goniła uciekinierów z uporem psa gończego, który podjął trop zwierzyny. Pomimo zwiększania się dystansu nie odpuszczała. Zła z powodu świadomości, że zbroja tylko ją spowalnia i nie miała szans dogonić lekko ubranych rzezimieszków. W końcu straciła ich z oczu.
"Kurwa mać" pomyślała, bo powiedzieć nie miała jak. Dyszała po pościgu, aż się porzygała. Wytarła usta o rękawicę i spojrzała na swojego podwładnego. Ten o dziwo był w stanie się wysłowić.
- Pies ich... - dyszał oparłszy ręce o nogi - jebał... w pytę...
Machnęła ręką w geście "a chuj z tym" schowała się w niewielkim skrawku cienia i sięgnęła po bukłak z wodą. Wzięła łyk, przepłukała usta i wypluła.
Anoterissa wypiła jeszcze kilka łyków wody i dopiero poczuła, że nareszcie odzyskała zdolność mowy. Od razu temu odkryciu towarzyszyła soczysta wiązanka skierowana na chyba wszystkich, od bogów poczynając kończąc na nowym przełożonym.
- Boże, nienawidzę tego miejsca jeszcze bardziej - powiedziała na koniec z goryczą.
- Trzeba było wziąć Amber, ona by do niego...
- Taa, a ty geniuszu pewnie znasz się na ranach ciętych - odparła kąśliwie.
Logan opuścił wzrok dopiero teraz zauważając błąd w swoim "lepszym" planie.
Nie było sensu dłużej w tym miejscu sterczeć. Z urażoną dumą dwoje Tagmatos ruszyło w drogę powrotną starając się nie zgubić w labiryncie małych uliczek, w które wciągnęli ich dwaj łotrzykowie.

***

Stała trochę zdziwiona z zakończenia tego pościgu.
- Doskonała robota Amber - odparła do dziewczyny z wyraźną aprobatą w głosie, gdy patrzyła na nożownika leżącego teraz z bełtem w trzewiach i powiększającą się kałużą krwi pod nim. Rozwiązanie sytuacji ucieszyło ją na tyle, że wieść o grubasie niewiele ją obeszła.
Torukia pochyliła się już nie nad bandytą, a nad mordercą z uwagi na śmierć grubasa. Zaczęła przeszukiwać go, gdy usłyszała ciche stęknięcie.
"Skurwiel jeszcze żyje" przeszło jej przez myśl, a stojąca najbliżej niej Amber po zmianie wyrazu twarzy swojej kapitan od razu wiedziała o co chodzi.
Origa nie miała pojęcia co Cyric robił z tym przygłupem.
- Aż dziw bierze, że taki kretyn dożył do dziś. Dźganie w biały dzień człowieka i to na oczach Tagmaty. - kręcąc głową nad głupotą nożownika Logan zaczął wymieniać dziury w jego planie.
- Może w tej okolicy uznawane jest to za powiedzenie "dzień dobry" - odpowiedziała z sarkazmem w głosie Amber nie przestając się patrzeć na swoją kapitan.
Origa zastanawiała się co zrobić. Jakiś cień szansy na to, że chłopak nie zemrze był. Pytanie tylko: po co miałby dalej żyć? Był tak ciężkim kretynem, że ukrócenie jego cierpień spokojnie można było uznać za wyświadczenie przysługi Cyricowi. "Będę musiała się z nim rozmówić."

Chwyciła za fraki leżącego na ziemi. Przekręciła go na bok, ułamała grot i z drugiej strony wyciągnęła bełt.
- Ten suczysyn jeszcze dycha? - zdziwił się Logan widząc co robi Anoterissa.
- Już nie długo - odparła Torukia wycierając z posoki drzewiec bełtu o ubranie konającego. Schowała pozostałości po bełcie w swojej sakwie i wstała. Czekali w milczeniu. To była jedyna forma litości na jaką mógł liczyć. W przeciwnym razie, gdyby jednak jakimś cudem przeżył czekały go tortury w lochach, albo wyniszczająca praca w kopalni. Dokładnie taki los spotkał tego, który ozdobił jej twarz blizną.
Dla niej samej nie robiło różnicy czy przytarga mordercę żywego czy martwego i tak tłumaczyć będzie musiała się z tego grubasa.
Bates rozglądał się po okolicy, gdy reszta stała czekając na ostatnie tchnienie.
- Następnym razem celuj wyżej - pouczyła swoją podwładną Origa.
- W głowę?
- Nie, w żadnym wypadku nie w głowę. W klatę. - uderzyła pięścią w swoją pierś.
- A racja, tak szybciej się przeniesie na tamten świat. Ale wiesz... - zgodziła się kuszniczka. - Celowałam w kolano. - dodała żartobliwie.
Tylko Logan parsknął śmiechem, ale wszyscy uśmiechnęli się na jej słowa.
Praca w Tagmacie była cholernie stresującym zajęciem. Na służbie można było w każdej chwili mieć niefart i stracić zdrowie albo życie. Płaca do wysokich nie należała, a co bardziej przezorni i tak większość tego co zarobili przeznaczała na lepsze dozbrojenie się. W takich warunkach trzeba było potrafić odreagować. Głupie żarty z poważnych sytuacji były jedną z form odstresowania i jedną z bardziej skutecznych metod szybkiego rozładowania napięcia.

***

- Ludzie to mają nie po kolei w głowie. - całą drogę do pierwszego denata Logan nie chciał się zamknąć. - Czy oni myślą, że my ubieramy się w te zbroje dla ozdoby czy przyjemności? Ukrop leje sie z nieba, a my popierdalamy w tych kokonach, śmierdzimy od potu na kilometr...
- O ile dobrze pamiętam to na szkoleniu początkowym byłeś pierwszym przeciwnikiem rozkazu noszenia zbroi przez cały czas służby - dogryzła mu Amber, która do Tagmaty dołączyła praktycznie w tym samym momencie co on.
Logan odchrząknął.
- Młody byłem, głupi... - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Bates i pan niewygadany ciągnęli martwego mordercę trzymając go z obu stron pod pachę, a dziewczyny rozganiały ewentualnych gapiów.

Nareszcie dotarli do Wshema. Ten siedział przy dwukółce stojącej obok ofiary morderstwa. Bliskość trupa nie przeszkadzała mu w jedzeniu jabłka.
- O, złapaliście go - odparł zdziwiony i stanął na baczność. Szybko, w kilku kęsach z jabłka został tylko ogonek, który wyrzucił za siebie. Nie tylko tagmatos wydawał się zdziwiony tak szybkim rozwiązaniem sprawy morderstwa. Kilku gapiów przyglądało się z zaciekawieniem.
- Ten, no… Popytałem czy go znają... - skiną głową na grubasa - To tutejszy kupiec. Niedaleko ma stragan.
Origa z uznaniem, że nawet jej drużynowy leń wykazał się inicjatywą pokiwała głową słuchając czego się dowiedział.
- To co teraz? - zapytał Flavi.
- Jedziemy dostarczyć problemy periocziemu - odpowiedziała z satysfakcją namalowaną na twarzy. Chwilę stała w zamyśleniu nadzorując jak Logan i Bates wrzucają trupa na dwukółkę. Wciągnięcie grubasa zajęło dużo więcej czasu, aż musieli chwilę odpocząć po wszystkim.
Zbieranie trupów co prawda nie należało do obowiązków patroli, ale z uwagi na wysokie temperatury w ciągu dnia, zanim czyściciele tu by się dotoczyli to zwłoki zasmrodziłyby pół dzielnicy. Chociaż w przypadku Zaułka wiele by się nie pogorszyło. Inna sprawa, że to dowody zbrodni. Trup i sprawca mordestwa. Może choć trochę fortuna odmieniła się dla Torukii?

***

Z ulgą przywitali chłód murów strażnicy Zaułka. Zdali truposze grabarzowi - choć nazwa była nieadekwatna do jego zajęcia, otóż zmarli byli paleni, a nie zakopywani. Podobno w ten sposób można było się uchronić od epidemii jakiegoś paskudnego choróbstwa. Prawdopodobnie jeszcze tego wieczoru rozpalą ogniska.
Wszystkie przedmioty znalezione przy denatach leżały w koszach. Jeden był bezimienny, a drugi opisany nazwiskiem kupca. Zapewne ktoś z rodziny grubasa się po nie zgłosi, ale marne szanse, że zawartość mieszka dotrwa to tego czasu. Przedmioty mordercy najpewniej na zawsze zalegną w ciemnym kącie magazynu. Origa wyciągnęła ułamany bełt ze swojej sakwy i wrzuciła go do bezimiennego kosza. Ale zaraz spojrzała z zainteresowaniem w zawartość tego kosza.
Razem ze swoimi ludźmi udała się do studni znajdującej się na dziedzińcu strażnicy. Obmycie twarzy przyjemnie zimną wodą przywracało wolę do życia. I dopiero teraz dostrzegła w swoim odbiciu w lustrze wody, że paradowała całą drogę powrotną z krwią rozmazaną na policzku. "Nic dziwnego, że ludzie się tak mi przyglądali". Oględnie też obmyła pancerz z krwi i brudu.
- Może pójdziemy już do tego periocziego? - zaproponował niepewnie Logan widząc, że Anoterissa stała oparta o studnię i nie wygląda by się śpieszyła.
- Czy ja ciebie niczego nie nauczyłam? - zapytała retorycznie - Tak czy inaczej będzie wrzeszczał, a trup nie zając. - wzruszyła ramionami.
W jej mniemaniu sprawa została rozwiązana bardzo dobrze.
- Ale słyszałem, że to naprawdę nieprzyjemny typ... - dodał niby od niechcenia. Nie odpowiedziała. Jego obawy były zrozumiałe, bo jeśli Origę jednak ktoś miał władzę chociażby zawiesić w obowiązkach to jej podwładni zostaną rozdzieleni pod innych Anoteros. A żadne z nich tego nie chciało. Ich przełożona była bardzo wymagająca, ale potrafiła docenić. Do tego opieprz za wszystko od periocziego brała na klatę.
- Na bogów, ale z was tchórze - pokręciła głową widząc jak wszyscy wyczekująco na nią patrzą - Ciasna ta jego kanciapa więc idę sama, wy rozejrzyjcie się po strażnicy i wybadajcie nastroje. Amber, strzelałaś z mojego rozkazu. Wshem, cholernie mnie dziś zaskoczyłeś inicjatywą. Oby tak dalej. Wszyscy spisaliście się dzisiaj na medal. Widzimy się jak skończę się użerać z tym bucem. I z łaski swojej dowiedzcie się co z moim poprzednikiem
Po zgodnym "Tajest" rozeszli się.

***

- "Nieprzyjemny typ" - prychnęła pod nosem, gdy szła chłodnym korytarzem do gabinetu Dalaosa Białego. Chłopak był dobrze poinformowany, ale tym tekstem zirytował Anoterisse. W myślach przygotowywała się do walki słownej do jakiej na pewno dojdzie. Poranna odprawa jednoznacznie na to wskazywała. Nie cierpiała tego typu strażników. Siedzą na dupie, zapewne bratają się z mendami dla świętego spokoju i chcą udupić tych, którzy działają. Przerażające było to jak wielu takich ludzi spotkała na swojej drodze odkąd wstąpiła do straży. - "Jeszcze o tym nie wiesz, ale ktoś docenił twoją służbę." - zacytowała Logana z ironią w głosie - Ta, kurwa doceniono mnie... Raczej chcą pozbyć po cichu i tanim kosztem.
Idąc korytarzami wzbudzała zainteresowanie pośród mijanych. Była nowa, obca. Dotarła przed drzwi Periocziego. Zatrzymała się i wzięła głęboki oddech.
Pięścią zastukała w nie i nie czekając na pozwolenie weszła do środka.

- Melduję posłusznie dostarczenie dwóch trupów. - zaczęła mówić jak tylko przekroczyła próg - Jeden został zamordowany w biały dzień w otoczeniu wielu świadków, natomiast ten drugi to jego morderca. Proszę o posłanie po skrybę, chcę zdać raport z patrolu. - słowa wypowiadała nieśpiesznie i przyglądając się wnikliwie twarzy Białego.
Cyric
Jakiś ruch, zamieszanie. Nie był w stanie zorientować się co się dzieje. Ktoś wszedł, krzyczał, ktoś uciekał. Wszystko było niewyraźne, rozmazane.

Kształt przesunął się przed twarzą pospiesznie, lecz nie mógł na nim skupić wzroku. Jakiś niski, tubalny dźwięk docierał do jego uszu. Coś chwyciło go pod ramiona, uniosło. Szarpnął się. Upadł. Zwymiotował. Znowu dźwięk. Natarczywy. Coś uniosło go ponownie. Złapało kleszczami.

Płynął. Feeria blasków i dźwięków wokół niego. Walczył by otworzyć oczy lecz powieki zamykały się ciężko. Znowu opróżnił żołądek.

Chyba zasnął.

Stopy boleśnie stukały o podłoże. Znosili go schodami w dół. Chciał zaprotestować lecz z jego gardła wydobył się tylko niezrozumiały bełkot. Otworzył oczy. Ciemność rozświetlona migającym światłem. Zrobiło mu się niedobrze. Przestał walczyć. Odpłynął.

Origa Torukia
Pięścią zastukała w drzwi i nie czekając na pozwolenie weszła do środka.
- Melduję posłusznie dostarczenie dwóch trupów. - zaczęła mówić jak tylko przekroczyła próg - Jeden został zamordowany w biały dzień w otoczeniu wielu świadków, natomiast ten drugi to jego morderca. Proszę o posłanie po skrybę, chcę zdać raport z patrolu. - słowa wypowiadała nieśpiesznie i przyglądając się wnikliwie twarzy Białego.

- Origa! - pierioczi wrzasnął odwracając do niej swą wykrzywioną wściekłością twarz. Mięśnie mu drgały a drobne kropelki śliny rozpryskiwały się jak wykrzykiwał kolejne słowa - żesz kurwa mi tu ciebie musieli nasłać! Nie nauczyli cię, że się czeka aż pozwolą wejść?

Dopiero teraz zauważyła, stojącą w głębokim cieniu postać, skrywającą swą twarz za połą rubinowej barwy płaszcza. Nie byle jakiego, lecz drogiego sukna. Niespodziewane wejście anoterissy najwidoczniej nie było w smak Białemu. Wyglądało na to, że przerwała im spotkanie, którego nie miała być świadkiem.

- Czego kurwa jeszcze nie zrozumiałaś? Wypierdalaj stąd aż cię zawołam! - Wykrzyczane w twarz ostatnie słowa osiadły na jej skórze kropelkami śliny.

Przetarła ręką twarz. Nie wyglądała na szczególnie przejętą jego złością. Z zainteresowaniem przyjrzała się personie w czerwieni mimo, że niewiele i tak mogła zobaczyć. Prychnęła i odwróciła się na pięcie. Wyszła bez słowa trzaskając drzwiami za sobą.

Na korytarzu podparła ścianę i wpatrywała się w drzwi. Chciała podejrzeć kto przez nie wyjdzie.

Nikt nie wyszedł, lecz po kilkunastu uderzeniach serca usłyszała krótkie "wlazł!", wywrzeszczane zza drzwi. W środku był sam pierioczi, po czym wywnioskowała, że jego gabinet musiał posiadać drugie, ukryte przejście.

- Kto, gdzie i kiedy? W jakie gówno się wpakowałaś? - przeszedł od razu do sedna.

Nie odpowiedziała od razu. Przezornie stanęła od niego dalej niż jeszcze chwilę temu. Ciekawość kazała jej w tej chwili rozglądać się za śladami tajnego wejścia. I robiła to nie szczególnie dyskretnie.

- Przeniesiono mnie do Zaułka. Tu wystarczy wychylić nos za strażnicę, żeby coś znaleźć - starała się mieć poważną minę i nie uśmiechnąć po tych słowach. Ale nie przyszła tu na pogaduszki, dlatego zaraz przeszła do sedna. - Grubas... Znaczy kupiec bawił się w stróża prawa. Szarpał się z jakimś gnojem. Jak się pojawiliśmy to złodziej się zesrał i dźgnął grubasa pod żebra. Trzech moich zostało z nim, a dwoje ruszyło za gnojkiem. Dobrze mu ucieczka szła do momentu aż zaszliśmy go z drugiej strony i oberwał bełtem. Zdechł na miejscu. Oba trupy są już u grabarzy.

- Kogo ubiliście? - Biały zignorował otwartą aluzję i żywo zainteresował się informacjami od swojej podwładnej.

- Żadnego opieprzu za martwego grubasa? - wypaliła bez zastanowienia i przyjrzała mu się ze szczerze zdziwioną miną, że pominął temat ofiary.

- Nie, nie pytam się o kupca - odparł zniecierpliwiony. - Skoro było jak mówisz, to sam jest sobie winien. Czasami trzeba trzymać gębę zamkniętą, żeby nie dostać pod żebra - mówiąc to spoglądał dziewczynie głęboko w oczy. - Ja się pytam kim był ten nożownik?

- Nie zdążył się przedstawić - odparła, ale nie było w tym złośliwości. Zastanawiała się co mu powiedzieć, bo o Cyricu nie zamierzała wspominać. - Ludzi na ulicy nie było sensu pytać, bo nikt się nie przyzna, że zna mordercę - dodała tłumacząc swoją niewiedzę
.
Ręką sięgnęła do sakwy uczepionej jej pasa. Wymacała coś i wyciągnęła.

- Miał przy sobie nie wyróżniający się nóż, trochę drobnych i to... - położyła na blacie dłoń kładąc na nim charakterystyczny pierścień. - Miał to na palcu. Tanio nie wygląda. Ukradł, albo... - wzruszyła ramionami - Może ma pan informatorów, którzy mogą coś o tym powiedzieć - zrobiła aluzję do jego tajnego spotkania uśmiechając się lekko.

Perioczi rzucił okiem na sygnet i Oridze zdawało się przez chwilę, że zbladł jeszcze bardziej, jeśli to było możliwe. Lecz nie drgnął mu żaden mięsień. Wypuścił z siebie powietrze, jakby się nad czymś zastanawiał.

- Nie… - szybkim ruchem zagarnął go i schował do kieszeni. - Rozpytam - rzekł gwoli wyjaśnienia.

Chwilę jeszcze dumał, po czym wypalił.

- Słuchaj, nie chciałbym abyś wpierdalała się w każdą sprawę w Zaułku. Tutaj rzecz ma się inaczej niż w innych dzielnicach. Tutaj chodzimy po jebanej linie, balansując za pomocą żerdzi u której z jednej strony ciąży sprawiedliwość, a z drugiej spokój. Jeśli zawczasu nie zrozumiesz tej równowagi, wpierdolisz nas w gówno, przy której śmierć jebanego tłustego kramarza będzie niczym. - przy ostatnim słowie uderzył pięścią w stół a jej przyszło do głowy, po raz pierwszy od kiedy trafiła do Zaułka, że na swój pokrętny sposób perioczi chciał ją przed czymś ostrzec. Nie przed tym, że sama mogła stracić głowę szukając sprawiedliwości, lecz przed czymś większym. Przed czymś, czego być może jeszcze nie rozumiała a przez co życie mogło stracić wiele niewinnych osób.

Była zła. Zła, że perioczy mógł mieć choćby cień racji.

- W jakie kurwa wszystko?! Raptem jednego chwasta wyrwałam i już wielki problem - warknęła dusząc w sobie gniew - To może zamiast pierdolić mi umoralniające gadki powiesz w końcu co za chujowi kazałam się wykrwawić na śmierć? Jak nie to zapewniam, że prędzej czy później sama się dowiem.

Przez chwilę miała wrażenie, że ją uderzy ale wycedził tylko przez zaciśnięte zęby

- Spierdalaj Torukia!

Otworzyła usta żeby coś od siebie dodać, ale powstrzymała się. Bez słowa odwróciła się i wyszła z jego gabinetu. Trzasnęła za sobą drzwiami.

Ismael Garrosh
Degan Wiss wziął trójkę ludzi i bez sprzeciwu odjechał w kierunku zabudowań Grabowej, którą dopiero co stracili z oczu. Jasna kula słońca wisiała wysoko na niebie. Powietrze falowało nad horyzontem wykrzywiając rzeczywistość w drgającą ułudę. Promienie przypiekały, zaczerwieniając skórę, powodując, że ubiór lepił się do spoconych ciał. Jedynie posmarowana białą ochrą twarz Garrosha pozostała niewzruszona.


Las, oddalony przecież o niecałe kilka metrów, kusił cieniem i chłodem, lecz wielki wojownik zabronił się ruszać dalej niż dwa kroki od wozu, pomny tego co widział, lub co tylko mu się zdawało, że widział. Pokładli się tedy pod wozem, korzystając z tej niewielkiej osłony przed słońcem, które zapewniał. Nawet Wendor Brike nie mogąc usiedzieć już w siodle, oparł się o wielkie drewniane koło, naciągając głęboko kaptur na głowę. Dwóch z tagmatos wyciągnęło kości i zaczęło obstawiać drakmę. Czas się dłużył a anoteros nie wracał.

Cyric
Piekielny trunek! Gęsty i palący przełyk jak surówka z kowalskiego tygla a do tego dający w czub. Po pierwszym łyku stracił oddech jakby nagły żar, który ogarnął żołądek wessał mu z płuc całe powietrze. Łzy napłynęły mu do oczu. Lecz zaraz po tym przyjemny szum uderzył w głowę, dźwięki rozmyły się a obraz zmiękczył.


- Kolejny! - wrzasnął na karczmarza rozbijając naczynie o podłogę.


***


Gdy się ocknął leżał twarzą we własnych wymiocinach. Rozejrzał się. Pomieszczenie nie było duże. Trzy na pięć kroków. Kilka pękatych, dębowych beczek o nieznanej zawartości ustawionych pod dłuższą ścianą. Jedna sięgająca sufitu w rogu. Małe, zakratowane okienko pod sufitem. Zbyt małe by się przecisnąć. Podskoczył, łapiąc się prętów, przyłożył głowę do otworu. Świeże powietrze owionęło mu twarz. Ujrzał brudną ulicę i kawałek muru po przeciwnej stronie.


Shar Srebrzysta, Origa Torukia.
Shar skierowała swe kroki prosto do koszar. Siedziba tagmatos w Zaułku nie wyglądał imponująco. Kanciasta, parterowa, nijaka bryła przyklejona do równie nijakich mieszkalnych zabudowań. Jak pasożyt przyssany do chorego ciała. Front budynku nie przedstawiał się najlepiej. Był popękany i wiązania między kamieniami zwietrzałe i wypłukane przez deszcze. Ściana sprawiała wrażenie, że wystarczyłoby mocniej ją pchnąć i posypie się jak jak domek z kart.


Westchnęła i ruszyła w kierunku budynku. W drzwiach zderzyła się z anoterissą. Musiała nie być stąd. Tutejsi tagmatos odróżniali się znacznie od innych w Skilthry. Ich rynsztunek bardziej zlewał się z szarością ulic biedoty. Częściej były to skórzane kurty niż metalowe zbroje. Jakby chcieli przybrać jego barwę, wtopić się w tłum, nie tracąc swobody ruchów. Zbroja tej kobiety lśniła w słońcu.


Origa wypadła z budynku zamyślona i w nie najlepszym humorze, zderzając się w wąskim przejściu z kimś, kto chciał właśnie do niego wejść. Zaklęła odruchowo. Gdy oczy przyzwyczaiły się do ostrego słońca zobaczyła dziewczynę.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 12-01-2016 o 18:09. Powód: Mag
GreK jest offline  
Stary 16-07-2015, 12:14   #23
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Atmosfera robiła się nerwowa. Zbrojni jak zaklęci chodzili wokół prowizorycznego obozowiska. Kilku znalazło plamę cienia. Garrosh zauważył, że parę razy szeptali między sobą, znacząco na niego patrząc. Widział w ich oczach wyrzut, gdyż zabronił zbliżać się do lasu, który naturalnie magazynował chłodniejsze powietrze. Gdyby miał odpowiedzieć dlaczego tak zrobił, zasłoniłby się niczym innym a przeczuciem. Tym dziwnym impulsem mrowiącym końcówki palców, także przebiegającym po plecach. Ów nigdy go nie zawiódł. Problem był taki, że cywilizowany człowiek bagatelizował potęgę intuicji, kosztem tak zwanego rozumu. Dlatego niczego nie tłumaczył, po prostu czekał.
Lecz Degan nie wracał, a to zaczynało robić się podejrzane. Tu i ówdzie dało się usłyszeć jawne już głosy protestu:
- Noż ja pierdolę, ile można czekać - powiedział młody jeszcze wojak, ocierając zroszone potem czoło.
Nawet nienawykły do nerwów Garrosh zaczął czuć irytację. Przypomniały mu się słowa ojca, tak oczywiste i prawdziwe: chcesz zrobić coś dobrze, zrób to sam. Zbierał się w sobie tylko chwilę.
- Zostajecie tutaj. Niebawem wrócę. I pamiętajcie co mówiłem o lesie. Ani kroku w tamtą stronę - odwrócił się do Wendora - Panie Fitzgerald - podał mu rękę, pomagając wstać.
Wolał, aby niby szlachcic został przy nim. Dopóki był chroniony, fortel również pozostawał bezpieczny. Poza tym chciał z nim teraz porozmawiać na osobności. Kiedy ruszyli wąskim duktem, Ismael zwrócił się do niego.
- Czy szef ostrzegał cię przed czymś konkretnym?
Nie sądził, aby odpowiedź była twierdząca. Sir Nicholas powiedziałby mu osobiście o potencjalnych niebezpieczeństwach. Acz zawsze warto było się upewnić.
Wkrótce ponownie ujrzeli walące się chaty tworzące osadę Grabowej. Ismael bez pardonu podszedł do wyrośniętego smarkacza. Młodziak zajęty był właśnie obrzucaniem kamieniami w zabiedzonego knura. Zatrzymał jego rękę w połowie ruchu.
- Oszczędź temu zwierzęciu - warknął - Gdzie nasi?
Natychmiast skierował się do wskazanego miejsca. Dla Degana lepiej teraz było, gdyby dysponował sensownym tłumaczeniem.
 
Caleb jest offline  
Stary 17-07-2015, 13:13   #24
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Wspólny post Mag i Felidae

Pogrążona w niewesołych myślach Kania nieomal nie zauważyła mijającej jej strażniczki. Z zamyślenia wyrwało ją lekkie uderzenie w ramię, kiedy otarła się o jej zbroję.

Anoterissa mrużąc oczy przyjrzała się tej, która na nią wpadła.

- Meh... - westchnęła z wyczuwalnym w głosie zmęczeniem i ruszyła dalej.

Dopiero po kilku sekundach Shar zorientowała się kim może być kobieta w zbroi.

- Anoterisso - zawołała za odchodzącą - Mogę prosić na słówko?

Na jej słowa zatrzymała się i spuściła głowę. Odwróciła się powoli i spojrzała na Kanię.

- O co chodzi? - skrzyżowała ramiona przed sobą i zapytała od niechcenia.

- Chciałabym porozmawiać o kilku ostatnich niepokojących wydarzeniach w okolicy... - zaczęła Shar - Chodzi mi o zniknięcia ludzi w dzielnicy i ostatnie zabójstwo mężczyzny na Bednarskiej.- dodała, po czym rozglądając się dookoła rzekła - Tyle, że może nie jest to temat na rozmowę na ulicy….

- Na dziś skończyłam prace - odparła ze wzruszeniem ramion. Spojrzała na drzwi strażnicy - Chodź. Opowiesz mi po drodze - dodała po chwili i nie czekając na jej odpowiedź odwróciła się i ruszyła w kierunku przeciwnym do kwatery Tagmaty.

- Może być - Kania nie miała wielkich wymagań, a kiedy wyrównała krok z Origą zaproponowała - Zapraszam w takim razie na zimne piwo do karczmy za rogiem, tam wyjaśnię co i jak, chyba, że się gdzieś spieszysz?
Obie wydawały się być w podobnym wieku, ale jeszcze nie miały okazji się spotkać, więc Kania była ciekawa czy Anoterissa w ogóle o niej słyszała. I czy lubi piwo…

Strażniczka zmierzyła ją wzrokiem. Kania była wyższa od niej, ale zapewne przez zbroję Torukia wydawała się być dużo mocniejszej budowy. Propozycja zainteresowała Origę, ale zaraz tak jakby zastopowała wszelki entuzjazm.
- Nie w tej dzielnicy. - powiedziała wrogo spoglądając przez ramię na strażnicę. - Mam ochotę na spokojne miejsce. Jak masz czas to zapraszam za mną. - dodała ruszając przed siebie. - Jak się zwiesz? - zapytała.

- Mówią na mnie Kania - odparła - Nie widziałam cię jeszcze w Zaułku. Od dawna trzęsiesz dzielnicą? - Shar spytała swobodnie. Żar z nieba lał się coraz mocniej, dlatego perspektywa wychylenia kufelka chłodnego napoju motywowała do szybkiego marszu. Kobieta z łatwością manewrowała pomiędzy mijającymi ich ludźmi nie dotykając nawet skrawkiem odzienia żadnego z nich. - Jak można się zwracać do ciebie? - zapytała ponownie.

Strażniczka uśmiechnęła się mimowolnie do niej.
- Origa Torukia. - przedstawiła się. W przeciwieństwie do Kani nie kłopotała się unikaniem przechodniów. Jej zła mina, prawie bojowa postawa i zbroja skutecznie motywowały ludzi by sami schodzili jej z drogi. Ci którzy nie ominęli jej mogli się otrzeć o kanty zbroi. - Niedawno mnie przeniesiono. W mojej poprzedniej dzielnicy było za spokojnie, z nudów bym umarła. Dla rozrywki przeniosłam się tutaj - ostatnie zdanie ociekało sarkazmem. - Czym się zajmujesz Kanio?

Jak najlepeij opisać to kim była? Przeszłoś była przeszłością. A teraźniejszość działa się tu i teraz.
- Hmmm… jestem łowcą. Szczególnie interesują mnie zmorfowane wynaturzenia jeśli rozumiesz co mam na myśli. - po chwili dodała - Właśnie o takim stworzeniu chciałam z tobą porozmawiać Origo.

- Życie ci niemiłe? - odparła z dezaprobatą w głosie - Też sobie zajęcie znalazłaś... No dobra - westchnęła - Więc mamy komplet... - powiedziała do siebie - Na pewno zmorfowane? Może to tylko wyliniały pies był? - droga w trakcie rozmowy szybko mijała i wkrótce dotarły poza granice Zaułka. Złość ze strażniczki zdawała się uchodzić.

Kania nie skomentowała uwagi Anoterissy. Wielu ludzi miało ją za szaloną, ale trudno było wytłumaczyć to komuś kto jej nie znał przyczyny, dla których właśnie w ten sposób zarabiała.

- Niestety, sama widziałam bestię. Grasuje w samym mieście i żeruje na ludziach. Do tego zdaje się być inteligentna. Jej oczy… w życiu takich nie widziałam. Poluję już od dawna i trochę wiem o tych stworzeniach. Ale to tutaj ma wielką przewagę. Jest skrzydlate i potrafi bardzo szybko się wspinać. Żeby je zniszczyć muszę zebrać jak najwięcej informacji o nim. Tylko wtedy będę mogła znaleźć jego legowisko. - i chwilę potem dodała - I zabić.

Słowa Kani sprawiły, że Origa zamilkła w zamyśleniu. Dotarły do karczmy i weszły do środka. Strażniczka rozejrzała się po sali zdradzając, że rzadko w tym miejscu bywała. Dostrzegła karczmarza i gestem ręki zamówiła dwa piwa.

- Ale szybko - krzyknęła do niego a sama zasiadła do stołu. Rozsiadła się na tyle wygodnie na ile pozwalała zbroja, zdjęła rękawice i położyła je obok siebie na ławie. - Skąd wiesz o tej istocie? Ktoś opowiadał o nim, jakieś ślady widziałaś? - zapytała.

- Wiesz jak jest. Wszystko zaczyna się od plotek. Moją uwagę przyciągnęły zaginięcia mężczyzny i dziecka - Kania usadowiła się naprzeciwko Origi z ulgą chroniąc się przed słońcem w zaciszu karczmy. - Porozmawiałam z ludźmi, popytałam plotkary miejskie i zauważyłam pewną prawidłowość. Obydwa zniknięcia wydarzyły się na równoległych ulicach tej samej dzielnicy. Obydwa wydarzyły się po zmroku i w obydwu przypadkach świadkowie słyszeli łopot skrzydeł. - kiedy karczmarz postawił na stole dwa kufle z przyjemnością zanurzyła usta w chłodnym, złocistym płynie i przełknęła głośno. Następnie otarłszy dłonią resztki piwa kontynuowała - Wystarczyło się przyczaić. Niestety nie udało mi się ocalić ofiary, ale postrzeliłam gadzinę i gdyby nie nagłe nadejście nocnego patrolu pewnie bym ją dorwała. A tak, potwór usłyszawszy zbliżające się kroki wspiął się po murze i zniknął gdzieś na dachach budynków. Chciałam za nim podążyć, ale sama przyznasz, że to zbyt duże ryzyko złamania karku. Za dnia obejrzałam to miejsce jeszcze raz, ale nie znalazłam ani śladów posoki, ani pazurów. Jedynie odprysk na ścianie w miejscu gdzie stworzenie wspięło się na budynek. - na tym Shar zakończyła swoja tyradę.

Szczerze nie spodziewała się tak wyczerpującego raportu. Kania mogła zauważyć, że Origa patrzyła teraz na nią z uznaniem.

- Bardzo niedobrze - skomentowała. Strażniczka prawie jednym haustem wypiła pół kufla. - Wątpię, żeby jeszcze mieli tego trupa w strażnicy. Jeśli w ogóle chciało komukolwiek się go targać... - myślała na głos - Przydałoby mi się mieć nocną zmianę - wzruszyła - Ale niestety mam poranną - zastukała paznokciami o kufel - Trzeba by powiadomić tych cholerny Diatrysów - przekleństwo w tej wypowiedzi było ledwo słyszalne. - Niech się zajmują tym po co są…

Shar skrzywiła się na myśl o Diatrysach. Dhube na pewno nie będzie zadowolona z powyższego obrotu sprawy.

- Uważam, że na Diatrysów mamy jeszcze czas. - odparła z namysłem - Na pewno nie zajmą się sama plotką. Najpierw chciałabym obejrzeć te zwłoki. Jeśli uzyskałabyś dostęp mogłabym sprawdzić jak bestia zabija i czy traktuje ofiary jak swoje pożywienie czy może szuka czegoś innego.

- Mogę jutro z rana sprawdzić w bustuarium u grabarzy - zaproponowała, ale nie była zachwycona tym co słyszy - Wiesz, twoje zeznania mogą wystarczyć, żeby Diatrysi zajęli się tą sprawą. Widziałaś to coś, może znajdziemy zwłoki tego nieszczęśnika. Chyba, że czego innego ode mnie oczekujesz... - zapytała wprost.

- Domyślam się, że wystarczą, ale jeśli Diatrysi zajmą się tą sprawą, ja stracę zarobek. - Shar powiedziała wprost do Origi - Poza tym zaczną się przesłuchania, wielki szum i kto wie co tak naprawdę jeszcze. Wolałabym zająć się tym nieco dyskretniej. I na własny rachunek. - Kania postanowiła być szczera. Przynajmniej w większej części.

Torukia skrzywiła się na słowa dziewczyny. Wyprostowała się i skrzyżowała ramiona przed sobą. Długo rozmyślała nad tym co powiedzieć. A może po prostu wolno myślała. Patrzyła przy tym w przestrzeń za karczmarzem.

- Skoro to coś pełza po budynkach to potrzebny jest ktoś z kuszą... - powiedziała myśląc na głos - Dobra - spojrzała na Kanię - Mogę ci pomóc w szukaniu tego paskuda. Zabiorę cię do bustuarium choćby i teraz. Poszukamy twojego trupa. Mogę przejrzeć meldunki z dni kiedy zaginęły inne ofiary stwora, o których wspomniałaś i przekaże ci informacje. I będziesz mogła sobie po cichu stwora sprzątnąć. Ale... - oparła się łokciami o blat stołu - ... jeśli będę musiała fizycznie przyłożyć rękę do schwytania wynaturzenia, na przykład, gdy rzuci się na mnie, to oficjalnie przejmę śledztwo i wtedy nie będzie żadnego działania poza wiedzą Diatrysów, od razu idę z tym do nich, a ty będziesz mi towarzyszyć i złożysz zeznania.

- Zgoda, to uczciwa propozycja. - Shar zdecydowanie kiwnęła głową - Postaram się nie mieszać ciebie więcej niż to konieczne. - mówiąc to dopiła resztę piwa i spytała - Jeszcze jedna kolejka, czy ruszamy?

- Idziemy - nie dopiła swojego kufla, wyciągnęła z sakiewki monetę i zapłaciła za siebie. Ubrała rękawice i wstała od stołu - Mam dziś jeszcze plany więc... - gestem ręki ponagliła Kanię.

Shar nie kazała na siebie czekać, zapłaciła za trunek i ruszyła za niecierpliwą Origą...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 21-07-2015, 22:50   #25
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Mag
Przeklęła siarczyście, gdy trzasnęły za nią drzwi. Złość w niej kipiała. “Głupi fajfus, dobrze wie co to za sygnet”. Pierwszy dzień na zesłaniu, a już nienawidziła to miejsce. “Powinnam rzucić tą robotę pod cholerę, zatrudnić się w karczmie i mieć święty kurwa spokój...”

Krążąc po korytarzach znalazła sobie skrybę, któremu kazała spisać jej raport. Cherlawy mężczyzna stawiał tak koślawe litery, że Origa sprawdzając to co nabazgrał miała problem z rozczytaniem. Oddała raport skrybie i rozkazał mu by dostarczył go do periocziego. Sama natomiast nie miała pojęcia gdzie się podziać. Nie znała tego miejsca, więc nie wiedziała gdzie szukać swoich ludzi. Na szczęście dla niej, gdy zwiedzała korytarze z miną “dobrze wiem gdzie mam iść” przypadkiem wpadła na Wshema.
- Ale syf - przywitał swoją przełożoną - Zaułkowi nie chcą z nami gadać - dodał tonem skargi.
- No, ale ja się dowiedziałam, że Anoteros został przesunięty “do innych spraw” - odezwała się Amber, która wyszła z opuszczonego pomieszczenia na lewo. Origa ruszyła w tamtym kierunku. W pokoiku było kilka krzeseł, wyglądający przez brudne okno Logan i Bates w drugim kącie bujający się na skrzeczącym krzesełku. “Jak nic zaraz się wyrąbie” przeszło jej przez myśl.
- Dobrze, że kończy się nasza zmiana… - wtrącił Wshem. Z tym Origa mogła się zgodzić. Miała dosyć roboty. Żałowała tylko, że już od ponad dekady nie potrafiła wytrwać w decyzji o odejściu ze straży.
- Z tym gnojem szykuje się jakaś grubsza akcja. Palant oczywiście niczego nie chciał powiedzieć, ale prawie posrał się jak zobaczył sygnet z trupa. Zarkhov był głupim chujem, który pozycji nabawił się liżąc tyłki. Ten tutaj to cwana szuja. Trzeba na niego uważać. - powiedziała poważnym tonem.
Odpowiedziało jej intensywne milczenie podwładnych.
- Jak pewnie zauważyliście tutejsi mają za nic odgórne przykazy odnośnie noszenia pełnego rynsztunku podczas patroli - spojrzała na Logana. Miała ochotę go zjebać za jego poranną gadkę, ale nie miała siły drzeć się. - Nie mam, kurwa, po prostu nie mam pomysłu, dlaczego mnie tu zesłali. Was nie powinno tu być, nie zasłużyliście sobie na to. Postanowiłam, że zgarnę teraz skrybę i każę mu napisać podanie by was przywrócili do służby w poprzedniej dzielnicy. Chuj, każda inna będzie lepsza. Ja sobie coś ogarnę z tutejszych tagmatos.
Wshem spojrzał z nadzieją w oczach.
Skrzypnięcie i trzaśnięcie. Później ciche “kurwa mać” dobiegające z kąta. Bates doigrał się i teraz zbierał się z podłogi.
- Chyba nie mówisz serio - oburzył się Logan
- Noo, nie żartuj tak! - zawtórowała mu Amber.
Bates podniósł się na nogi i pokiwał głową popierając ich.
Wshem spuścił głowę tracąc nadzieję w rozsądek swoich kolegów.

- Dobra, obgadamy to przy piwie. - machnęła ręką - Dziś wieczór, tam gdzie zawsze, ja stawiam - ostatnie słowa były drobną osłodą na to co im zaanonsowała. Nie zamierzała zmieniać zdania. Jeśli groźba Białego miała się sprawdzić... Jeśli została zesłana tu by ktoś zadźgał ją chociażby w strażnicy... Była zmęczona.
- Proszę was, nie chodźcie nigdy sami po tej dzielnicy. Zawsze co najmniej dwójką. To rozkaz. Sami z resztą widzieliście jak łatwo zarobić tu pod żebra...

Rozeszli się. Origa udała się jeszcze sprawdzić jak rozłożone są zmiany w najbliższych dniach. Do końca tygodnia miała poranną, a później dwa dni wolnego i nocna warta.
Idąc korytarzem w stronę wyjścia myślami była już w balii zimnej wody. “A później spać. Spać do wieczora” marzyła.

Z tego zamyślenia wytrąciła ją jakaś kobieta, która nieopatrznie wpadła na nią. Już miała zakląć, ale wydała z siebie tylko zmęczone westchnięcie. A tamta niestety odezwała się do niej. Zatrzymała się.
“Olej ją, masz to w dupie. W domu czeka balia z wodą, łóżko.” spuściła głowę “Zastawi się drzwi szafą to i Moss ze swoim podrobionym kluczem może się gonić. Po prostu idź przed siebie i nie odwracaj się. Nie odwracaj się!”
Powoli odwróciła się.
“W ogóle się nie szanujesz” zganiła się.
I zaczęła się gadka. Nie miała ochoty na rozmowę z nieznajomą poznaną w Zaułku, która proponowała jej udanie się do tutejszej karczmy. Dlatego w sumie na odczepne zaproponowała neutralny grunt. Miejsce to odwiedzała tak rzadko, że do końca nie była pewna czy jeszcze jest tam gdzie pamiętała, że było.
Okazało się, że Kania jak przedstawiła się dziewczyna, poluje na zmorfowane paskudy. A gdy wspomniała o tym, że jedno z takich widziała w Zaułku to pozostawało jej tylko szyderczo się uśmiechnąć do samej siebie. Rano wspomniała, że brakowało tu w Zaułku tylko przemienieńca.
Sposób i dokładność z jaką opisywała stworzenie świadczyło, że znała się na rzeczy. To było powodem dla którego Anoterissa uznała, że warto mieć w niej sprzymierzeńca. Origa wolałaby nie musieć narażać się na spotkanie z morfowym stworem bez przygotowania. Informacje, które przekazała Kania były przydatne. Niepokojące za to było to, że stwór bez problemów pełzał po ścianach, może nawet latał. “jak jest jedno to i pojawi się drugi latający” przeszedł ją zimny dreszcz.
Obowiązkiem Origi było zgłoszenie tego do Diatrysów. Tych jednak z powodów osobistych wolała znosić na dystans. Na szczęście dla planów Kani, Torukia mogła z tym poczekać. W końcu o stworze powiedziała jej przypadkowa kobieta w Zaułku. Nikt o zdrowych zmysłach nie pójdzie z tak wątłą wiedzą zawracać głowę zbawcom ludzkości.
Dlatego zaproponowała Kani pomoc w takim zakresie w jakim mogła to zrobić naginając zasady na tyle na ile pozwalało jej sumienie.
Bustuarium znajdowało się w najnędzniejszej części Zaułka. Tam gdzie północne mury opływała Zarga, przyklejony do nich, między dwiema północnymi basztami wznosił się budynek z białego, gładkiego marmuru, z białą kopułą. Dawna siedziba kultu jakiś zapomnianych bogów zaadoptowana na trupiarnię odróżniała się znacznie od otoczenia, w którym się znajdowała. Paradoksalnie błyszczała nowością wśród rozkładu i zniszczenia. Mało kto wiedział, że pod murami jest kanał doprowadzający wodę do najniższych poziomów bustuarium, że tą wodą obmywano zmarłych, że gdy już ogień pożarł ciała, gdy tłusty, czarny dym wzleciał nad kopułę i odpłynął w kierunku szczytów, podnoszono kratę i popioły spławiano do Zargi.

Na rozklekotanym wozie z niskimi burtami, w spranej szarej łachmanie jechał ścierwnik od czasu do czasu pokrzykując na muła, gdy ten zwalniał odganiając ogonem natrętne gomygi. Twarz przewiązaną miał brudną szmatą, w ten sposób, że widać było tylko przekrwione, wyłupiaste oczy i czoło pokryte bąblami wrzodów. Wóz skrzypiał. Przywykli do widoku przechodnie nie zwracali na niego zbytniej uwagi.

Na wozie leżały dwa ciała. Pierwsze było trupem mężczyzny znalezionego nad ranem w rynsztoku, z opuchłą, siną twarzą. Drugie niemowlęcia ze zdeformowaną głową i nienaturalnie wydłużonymi kończynami, porzuconego w rynsztoku przez przerażoną spotkaniem z Diatrysami matkę.

Frontowe, masywne odrzwia okute metalowymi sztabami otworzyły się z cichym szumem. Budowla pochłonęła ścierwnika z trupami i zamknęła usta.


Ismael Garrosh
Grabowa była tak samo opustoszała jak w chwili gdy ją opuszczali. Kundle obszczekały ich przy wjeździe do wsi, tak samo jak obszczekały ich gdy wyjeżdżali ledwie kilka godzin temu. Zasmarkany chłopak, którego ręka z uniesionym kamieniem zatrzymała się w żelaznym uścisku łapy Garosha spojrzał na olbrzyma wytrzeszczonymi ze strachu oczami.

- Gdzie nasi? - warknął ponownie wybudzając malca ze stuporu lekkim potrząśnięciem i zmuszając do wydobycia z siebie jakiejkolwiek odpowiedzi, urywanymi, nieskładnymi słowy.

- Oni... bo... Selvia krzyczała od wczora... dzieciak mówio duży... słaba rano już beła...

- Co ty bredzisz? - wojownik niewiele zrozumiał z nieskładnej gadki malca, któremu już usta zaczęły drżeć w nadchodzącym ataku płaczu - Tagmatos gdzie?

- ... to... że... Selvię na wóz wzięli i powieźli do Borowej

- Kto? Tagmatos?

- ...nie... łociec wzięli! - mały już ryczał siorbiąc głośno nosem i majtając nogami w powietrzu, wisząc na wyciągniętej przez czarnoskórego ręce.

- Tagmatos gdzie?!

- Pojechali przecie za niemi do Borowej

Dopiero teraz trafił do niego sens słów. Puszczony wolno chłopak plasnął na ziemię, Zabrał szybko nogi za pas i zniknął za najbliższą chałupą.

***

- Fitzgerald? - Wendor Brike kręcił się niespokojnie i w tej chwili przypominał węgorza złapanego w siatkę. - Nic nie wówił. Co miał mówić? Kazał jechać, to pojechałem. Bo to pierwszy raz? Pewnie... - przebieraniec zamilkł nagle, jakby powiedział o jedno słowo za dużo.

- Co pewnie? Gadaj! - odjechali już dostatecznie daleko od wozu, żeby tagmatos ich nie usłyszeli.

- A bo to nie wiecie? - żachnął się Brike odrzucając kaptur i ścierając rękawem pot z czoła. - Wszyscy o tym mówią.

Garosh wywrócił oczami. Nie miał pojęcia o czym ten człowiek mówi ale ton jego głosu i sposób zachowania sugerował, że jest jedynym niewtajemniczonym.

- Mów! - szturchnął go pięścią w żebra aż tamten stęknął.

- Dobra, dobra! Powiem! - uniósł w górę ręce w obronnym geście. - Co bym miał nie powiedzieć? Tylko nie machajcie tak tymi rękami. Toż to nie wiecie, że szanowny pan Fitzgerald ma upodobania w sodomii?

Syntyche Nekri
Sala była niewielka oświetlona migotliwym blaskiem pochodzącym z ustawionych na wysokich nogach czasz, po jednej na każdy róg kamiennego stołu. Stół musiał kiedyś pełnić rolę ofiarnego. Rynny w jego krawędziach i w podłodze odprowadzały płyny do pomieszczenia niżej. Ściany były nierówne, z mnóstwem ustępów i wyskoków, które w migotliwym świetle rzucały drgające cienie. Powietrze do podsycania płomieni zasysane było ze szczelin w ścianach i wyrzucane stropem. Nie sposób było zauważyć kobietę, która przez jedną z tych szczelin obserwowała wnętrze.

Dwie nieznajome uważnie przyglądały się nagiemu ciału mężczyzny leżącemu na kamiennej ławie. Był szczupły, wręcz chudy. Żebra wyraźnie odznaczały się pod siną skórą. Siny falus wulgarnie leżał między nogami.

Kobiety jednak szczególną uwagę zwracały na głowę i okolicę szyi, odwracając sztywny już kark i odsuwając włosy. Syntyche Nekri też zwróciła uwagę na dwa sine ślady na szyi, tuż poniżej lewego ucha. Jak dwa dźgnięcia szpikulcem. Bardzo precyzyjne, trafiające prosto w aortę.

- Wystarczy - szepnęła, nie odrywając wzroku od sali, do starszej kobiety stojącej przy niej. - Wyprowadź je.

Zobaczyła to, co chciała.

Parviz-e Yehudan
Archigos patrzył na szybki raport przysłany przez Bindosa Wistelana umyślnym, który stał jeszcze i dysząc czekał czy Parviz Jehudan raczy dać jakąś odpowiedź, patrzył i nie wierzył własnym oczom. Ruchawka na kopalni? Teraz? Właśnie teraz, gdy Meredius przemierzył ryzykując własne życie pół zmorfiałego cesarstwa, w jakiejś rozpadającej się budzie, żeby złożyć propozycję handlową? Złoto było siłą, wiedział to doskonale, ale złotem nie wykarmi tagmatos, ze złota nie wykuje mieczy. Podszedł do okna i spojrzał ponad dachami, w kierunku, w którym na wzgórzach były kopalnie lecz nie dostrzegł dymu, który jakoby wedle słów radcy dobywał się z wnętrza szyldów. Tego jeszcze brakowało, żeby kupiec dowiedział się o rozruchach i miał dodatkową kartę przetargową do rozmów. Bunt trzeba było szybko załagodzić lub zdusić, to nie ulegało wątpliwości, nim wieść o nim dotrze do Skilthry. Do tego ciągle jeszcze nie przemyślał czego tak na prawdę będzie chciał w zamian od Merediusa a potrzeb było wiele.


Shar Srebrzysta, Origa Torukia
Origa Torukia załomotała po raz wtóry pięścią we wrota. Dobijała się już dobrą chwilę i zaczynała tracić cierpliwość. W końcu jednak zasuwa odsunęła się ukazując twarz starszej kobiety. Po przedstawieniu sprawy i przedłożeniu odpowiednich argumentów wpuszczono ich do środka.

- Dobrze wiesz anoterisso, że po przekroczeniu ścian bustuarium ciała już nie należą do tego świata. Tagmatos mieli czas na zbadanie wszystkich okoliczności.

Głos kobiety był cichy, spokojny. Pomimo, że ich kroki odbijały się echem w pustych ścianach korytarzy, którymi szli, on sam ginął w przestrzeni. Czuli się dziwnie nieswojo w tych ciemnych, wilgotnych korytarzach przesiąkniętych zapachami, których nie potrafili zidentyfikować.

- Mężczyzna został już przygotowany do swej ostatniej podróży.

Stanęli przed drzwiami. Kobieta położyła rękę na mosiężnej klamce.

- Uszanujcie spokój tego miejsca - otworzyła drzwi. - Muszę zająć się nowymi klientami. Później będziecie musiały opuścić to miejsce.

***

Starsza kobieta wyprosiła je gdy już zdążyły pooglądać trupa. Bez podziękowań, bez cienia uśmiechu po prostu kazała im wyjść. Mimo, że wcześniej srebrny list szybko zniknął w jej dłoni, co prawdopodobnie nakłoniło ją do otworzenia im drzwi.

Nie były w stanie stwierdzić przyczyny zgonu, może gdyby był z nimi ktoś, kto znał się na medycynie, lecz prócz zadrapań i wybroczyn Origa zwróciła uwagę na jedną, dość szczególną rzecz. Dwa regularne, okrągłe siniaki na szyi.

Ismael Garrosh
Na Degana natknęli się po pół godzinie od wyjechania z Grabowej. Sam powoził strzelając z bata na chudą kobyłę, która toczyła już pianę z pyska. Jego ludzie, jechali wierzchem, ciągnąc za sobą luzaka anoterosa. Wendor Brike niechętnie naciągnął znowu kaptur na głowę, chowając się za plecami Garrosha.

- Miałem przejściowe trudności - odwarknął przez zaciśnięte zęby.

- Mogłeś posłać człowieka z wiadomością!

- Nie chciałem się pozbawiać argumentów w negocjacjach z motłochem. Nie wiedziałem z czym przyjdzie mi się zmierzyć, z resztą... - machnął ręką, jakby sprawa była niebyła. - Zbierajmy graty i wracajmy do Skilthry nim zastanie nas noc.

***

Kobyła padła gdy dojechali do wozu z dobytkiem. Nogi zaczęły się jej trząść, zapadnięte boki, pokryte pianą świszczały przy każdym oddechu aż w końcu kwiknęła głośno i zawisła w uprzęży, która nie pozwoliła jej upaść na ziemię. Garosh wyciągnął ko-pai i poderżnął jej gardło skracając cierpienie. Przez chwilę wydawało mu się, że w szeroko otwartych oczach zwierzęcia zobaczył przebłysk wdzięczności.

- A żeby ich morfa...

Degan nagle zeskoczył z kozła i mijając wykrwawiającego się konia podszedł do miejskiego wozu. Za nim, dobywając broni ruszyli pozostali.

Dobytek ciągle jeszcze znajdował się na wozie nietknięty, tak jak go zostawili. Drób bił skrzydłami w klatkach, robiąc mnóstwo hałasu, świnie kwiczały, bydło szarpało się na postronkach. Chmara gomygów wzbiła się w powietrze gdy podeszli. Wiatr zmienił kierunek uderzając ich w nozdrza smrodem zepsutego mięsa. Ismael pośliznął się na czymś śliskim. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że są to wnętrzności rozciągnięte wokół wozu. Długie pasma flaków ciągnęły się zygzakami rozwleczone po ziemi niczym makabryczny kobierzec. Para wołów zaprzężonych do wozu leżała na ziemi z przeoranymi brzuchami, z których wylewały się wnętrzności. Czarne gomygi oblepiały im ranę ciemną, kłębiącą się masą. Po tagmatos i woźnicy nie było śladu.

- Ja pierdolę - skwitował słabo Brike po tym jak wyrzygał śniadanie na własne buty i otarł usta rękawem.

Garrosh przyjrzał się burcie wozu, z której coś sterczało. Ślizgając się na jelitach podszedł bliżej. Wbita w drewno, po sam czubek grota, sterczała strzała zakończona pierzastą, szarą lotką. Obejrzał się za siebie, w miejsce, z którego musiała nadlecieć. Pogrążony w głębokim mroku krawędź lasu kusiła chłodem. Złapał drzewiec w dwa palce i ostrożnie wyrwał strzałę z drewna.

- Tam!

Krzyk jednego z tagmatos, wskazującego palcem coś w kierunku przeciwnym od lasu wyrwał go z zamyślenia. Pobiegli w tym kierunku. Leżał w wysokiej trawie z szeroko rozłożonymi rękoma.

- Wilki - stwierdził Degan przyglądając się trupowi. - Nadbiegły z lasu... uciekał... tutaj go dopadły, skoczył na niego i zagryzł - wskazał na poszarpaną szyję, krwawą miazgę, która z niej została.

Później znaleźli pozostałych. Najdalej uciekł woźnica.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 12-01-2016 o 18:10. Powód: Mag
GreK jest offline  
Stary 28-07-2015, 10:35   #26
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Dopiero, gdy oddalili się na pół mili, Wendor zdjął kaptur. Jednocześnie jął się tłumaczyć. Po jego zachowaniu było jasne, że kierują nim nerwy. Jąkął się i stale uciekał wzrokiem gdzieś wgłąb knieji. Ismael nie miał czasu ani cierpliwości na podobne gierki.
- Dobra, dobra! Powiem! Co bym miał nie powiedzieć? Tylko nie machajcie tak tymi rękami. Toż to nie wiecie, że szanowny pan Fitzgerald ma upodobania w sodomii?
Wojownik nie skomentował tej wieści. Bardziej niż sam fakt zaskoczyło go to, że dowiedział się ostatni. Jako ochroniarz bywał już na balach, gdzie termin sodomii rozpoczynał długą listę tego, co ucztujący nazywali dobrą zabawą. Co do Fitzgeralda - prócz tego że był pracodawcą Garrosha, czarnoskóry uważał go za bliską osobę. Zwyczajnie dziwował się, iż nie zauważył żadnych symptomów.


Rozmowa z dzieciakiem w wiosce nie należała do najłatwiejszych. Smarkacz nie grzeszył inteligencją, a na dodatek był wyraźnie przestraszony. Wciąż wił się w uścisku wojownika niczym świeżo złowiona makrela. Kiedy tylko dowiedział się czego chciał, Garrosh puścił chłopaka i kiwając na Brike’a wskazał, by iść dalej. Choć nie zwykł ulegać emocjom, zaczynał robić się zły. Sprawy wymykały się spod kontroli. Do momentu spotkania Degana nie mówił już nic.


- Miałem przejściowe trudności - wytłumaczył od razu.
Twarz mu dziwnie stężała. Coś nie podobało się Garroshowi w zachowaniu mężczyzny.
- Mogłeś posłać człowieka z wiadomością!
- Nie chciałem się pozbawiać argumentów w negocjacjach z motłochem. Nie wiedziałem z czym przyjdzie mi się zmierzyć, z resztą…
Lecz nie dokończył swoich słów. Ismael podszedł do mężczyzny i zakończył jego perorę szybkim sierpowym. Cel ataku wykręcił się o sto osiemdziesiąt stopni, splunął trzonowcem.
- Nie jesteś tu od myślenia, Degan.
- Ty skur… - facet wnet zrobił się czerwony na twarzy.
Ale Ismael wiedział, że zbrojny nic nie zrobi w obecności ,,Fitzgeralda”. Ostatecznie diuk powiedział stricte, że to on będzie miał do dyspozycji anoterosa, nie na odwrót. Pozwalanie mu na taką samowolę byłoby błędem i naruszało pozycję samego Ismaela.
- Zbierajmy graty i wracajmy do Skilthry nim zastanie nas noc - powiedział Wiss, choć jego mina świadczyła, że to nie koniec konfliktu z Garroshem.


Jeszcze nie przybyli do miejsca, gdzie pozostawiono wóz, kiedy ochroniarz wyraźnie czuł, że jest coś nie w porządku. Wpierw dobił konia, aby zwierzę nie męczyło się dłużej. Dopiero wtedy zauważył, że brodzi w mieszaninie juchy oraz ludzkich wnętrzności. Krótko mówiąc, odbyła się tutaj istna jatka. Ciała żołnierzy oraz woźnicy były poszarpane, w wielu miejscach mięso wyrwano im całymi płatami.
- Wilki. Nadbiegły z lasu... uciekał... tutaj go dopadły, skoczył na niego i zagryzł - skonkludował Degan.
- Wilki albo coś więcej - pomyślał głośno Ismael.
Od razu podszedł do Wendra. Ponownie udawał, że z nim rozmawia. Odwrócił się.
- Weźmy ze sobą tyle, ile możemy. Po resztę wyśle się kogoś z miasta.
Nie zamierzał zostawać tu ani chwili dłużej, niż było to konieczne. Między dzikimi ostępami pośród wiosek czaiło się wiele niebezpieczeństw groźniejszych niż wilki. Bękarty morfy tylko czekały na kolejny łup.
- Prędzej - warknął już wyraźnie zły, samemu biorąc kilka tobołów, które przy jego gabarytach były ledwie luźnym bagażem.
Zobaczył i dowiedział się dość. Nie zamierzał jednakże niczego roztrząsać bez obecności swojego pracodawcy.
 
Caleb jest offline  
Stary 31-07-2015, 05:48   #27
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Dziewice śpiewały na południowej ścianie.

Śpiewały męskimi i kobiecymi głosami. Śpiewały jękiem i krzykiem, i skomleniem. Śpiewały, a tłuste muchy obsiadały im twarze. Śpiewały, a czarne ptaszyska sięgały poza kraty i wyrywały ciepłe strzępy z udręczonego mięsa. Krew kapała z pokrytego rdzawym nalotem żelaza i krzepła brzydkimi zaciekami na szarym kamieniu wysokich murów.

Dziewice - ciasne klatki o prętach nabijanych kolcami.
Śpiewały, a tłum śpiewał razem z nimi.

Kłamałem” - wył Nereus, który rozpowiadał, że archigos to brudny kutas i wiarołomca o wężowym języku. “Nie chciałem” - skowyczał Amyntas, dziecko nieledwie, a jego głos, jasny i czysty, dobrze niósł się w rozsłonecznionym powietrzu. Po jego rozharatanej rzemieniami bizuna twarzy spływał pot i łzy. “Proszę” - powtarzała raz za razem Phile dławiąc się własnym oddechem. Obwoływacz zwany Szczygłem tłumaczył ich winy, przekładał na prosty język uniwersalnych prawd: za wichrzycielstwo czeka was kara; za podniesienie ręki na któregokolwiek anakratoi czeka was kara; za nieposłuszeństwo czeka was kara. Nie unikniecie żadnej z nich. Nigdy.

Zgromadzeni na egzekucyjnym placu gapie odpowiadali mu po swojemu. Złodzieje cięli sakiewki, kramarze jak zwykle próbowali wyciągnąć z innych jak najwięcej błysku, niektórzy prosili o litość dla winnych, inni domagali się dokręcenia kolców, ktoś się śmiał, ktoś śpiewał i prawie wszyscy mieli w oczach wyraz upojenia i skrywanej ulgi. Cudza krzywda oznaczała ich bezpieczeństwo, cudzy ból potwierdzał ich niewinność. Ne te kilka chwil pojawiała się granica - odczuwalna tym wyraźniej, im okrutniejszy był wyrok - pomiędzy nimi i skazańcami; pojawiało się poczucie przynależności wzmacniane bliskością spoconych ciał i metalicznym odorem juchy. Oni i my. Winni i pozbawieni winy. A pośrodku - anakratoi niebędący żadną ze stron.

Vasanistissa przysłuchiwała się temu rwetesowi z błogim uśmiechem na wąskich, szarych ustach. Rozluźniona, nieruchoma niczym kamienny posąg, opierając dłoń na krótkiej rękojeści bizuna. Całkowita władza nad cudzym życiem dawała jej to, co inni osiągali zasypiając we własnych domach, w ramionach ukochanej osoby - ukojenie, którego nie potrafiła zniszczyć nawet narastająca czerwień w głowie.

Nastrojem tłumu i śpiewem dziewic odmierzała kolejne klepsydry swojego spektaklu. Wiedziała kiedy widowisko powinno się zakończyć:na tyle wcześnie, by pozostawić po sobie niedosyt; na tyle późno jednak, by obraz kaźni wgryzł się w ludzką pamięć, zakorzenił głęboko i wydał gorzkie strachem owoce, na które liczyła.

Gwizdnęła cicho przez zęby, żeby zwrócić na siebie uwagę szczekacza. Skinęła do niego krótko.

- WSZYSCY ZAMKNĄĆ MORDY! - ryknął natychmiast Szczygieł basem tak głębokim, jakby dochodził on z dna suchej studni i ludzie natychmiast przycichli.

- Chares - odezwała się Nekri warkliwie przez wyschnięte gardło - wichrzycielowi, który zniesławił archigosa wyrwij język, kłamliwy pysk napełnij gównem aż się będzie dławił i zaszyj mu go. Potem wyślij na roboty do kopalni. Jęzor prześlij archigosowi. Może uzna to za wystarczające zadośćuczynienie.

Olbrzym przestał wygrzebywać czubkiem noża brud spod połamanych paznokci. Skinął głową i powoli - z tą swoją charakterystyczną nieśpiesznością - wyszedł z plamy cienia, w której krył się przed południowym słońcem. Spojrzenie jakie rzucił klatkom, słońcu i Nereusowi pełne było znudzonej niechęci.

- Nieudolnemu zabójcy, który podniósł broń na Biona Sannę z anakratoi, urżnij obydwie dłonie. Potem oddaj go rodzinie. Jeżeli go zechcą.

- Nie możesz... - rozszlochał się ostatkiem sił Amyntas, ale Nekri nawet na niego nie popatrzyła.

Sponad brzegu chusty przyglądała się za to przestępującemu z nogi na nogę wyrostkowi, który czaił się jak tylko mógł najbliżej dziewic. Młodszy brat Amyntasa już teraz miał na ciemnej twarzy wyraz, który dawał vasanistissie pewność, że i on schwyci za nóż. Ze za jakiś czas - kilka dni, miesięcy lub lat - i on spróbuje się mścić za los skazańca. Dokładnie tak, jak tak Amyntas próbował pomścić cierpienie ich ojca.

- Z woli strategosa, tagmatissie zostaje odebrane jej miejsce w straży. Dezerterce za uchylenie się od powierzonych obowiązków przepal twarz znamieniem. Potem wyślij do kopalni, gdzie odpracuje szkody, które wyrządziła. - Obróciła w palcach rękojeść bizuna, zamilkła na moment i gdy odezwała się ponownie, jej głos zabrzmiał jak trzask bicza, który trzymała w dłoni. - Wykonaj!


~ * ~


Do trupiarni szła powoli i z każdym krokiem czuła jak znika wypełniające ją ciepło, a rozluźnione wcześniej mięśnie z powrotem splatają się w napięte struny. Czerwień ponownie zaczynała wypełniać jej głowę.

Letni gorąc zdawał się uderzać w miasto jak taran i vasanistissa czuła pot lepiący jej koszulę do rozgrzanych pleców, słone krople spływające w dół twarzy, zbierające się ponad górną wargą. Szła wolno, głębiej naciągając na twarz czerwoną chustę, pod którą zaciskała zęby i krzywiła szare usta. Mrużyła oczy przed słońcem, próbowała osłonić źrenice opuchniętymi powiekami. Bezskutecznie. Każdy promień słońca, każdy jego odblask, widok każdego tynkowanego bielą budynku przeszywał jej głowę jak rozpalonym szpikulcem. Czaszka zdawała się zbyt mała, by pomieścić opuchnięty i obolały mózg. Każdy głośniejszy dźwięk rozlewał się plamami czerni tańczącymi na skraju pola widzenia.

W takich chwilach spaliłaby świat, gdyby wiedziała, że przyniesie jej to ulgę.

Sięgnęła do pasa po kilka liści popielnika i chciwie włożyła je pomiędzy wyschnięte wargi. Rozgryzła i odetchnęła głęboko czując palącą gorycz na języku. Odliczała uderzenia serca. Jeszcze chwila, jeszcze tylko chwila i narkotyk przytępi rozpalone szpikulce, na jakiś czas uczyni je znośnymi. Nie będzie musiała zaciskać pięści tak mocno, że krew zacznie spływać pomiędzy jej palcami. Nie będzie chciało jej się wyć, skamleć, błagać umarłych bogów o zmiłowanie. Nie będzie chciała roztrzaskać sobie głowy, wykoleć oczu, dokończyć tego, co zaczął wymalowany bielidłem kurwi syn dwa lata temu.

Być może tym razem czerwień będzie łaskawa i odejdzie zanim zacznie się noc.


~ * ~


Wchodząc do bustuarium zawsze miała wrażenie, że nurkuje w chłodnej wodzie. Gładź zewnętrznego, białego marmuru w środku ustępowała ciemnemu kamieniowi; gwar miasta - ciszy i bezruchowi; oślepiające słońce - półmrokowi, który nie raził tak bardzo jej zaczerwienionych oczu.

- Co dla mnie masz? - zapytała szeptem, gdy tylko brama zamknęła się za jej plecami.

- Trupy - burknęła niechętnie starsza kobieta w burej, postrzępionej sukni, zaciągając cięzką zasuwę. - Dwa. Mężczyzna jest już na stole. Ale jest jeszcze dziecko - powiedziała cicho i w jej głosie zabrzmiały nuty, których Nekri nie słyszała u niej od dawna.

- Pokaż.

Zosime machnęła w kierunku trupiego wozu, koło którego jak wyliniałe straszydło kręcił się ścierwnik. Vasanistissa przymrużyła oczy. Łagodnym gestem wyjęła z ręki kobiety zakończoną wąskim grotem witkę i zdarła nim płótno z niewielkiego trupka. Zasyczała przez zęby zaskoczona. Kształt czaszki niknął pod guzowatymi zgrubieniami, sinawa skóra rozchodziła się jak przetarte płótno rozpychana przez kostne narośla. Żółtawe zęby przebijały zapadnięte policzki. I tylko duże oczy oraz maleńki nosek pozostawały nieskalane. Niemal wulgarnie niewinne pośrodku zdeformowanej twarzy. Wygięła z odrazą usta.

- Gdzieś to znalazł? - spytała cicho owrzodzonego.

- Psy, pani, wywlekli skądś. - Chusta i strupy na ustach zniekształcały jego słowa, ale smrodu jego strachu nie można było pomylić z niczym innym. - I szarpali. O tu widać jeszcze... - Pokazał brudnym paluchem pajęczo wydłużoną nogę trupa.

- Gdzieś znalazł? - warknęła z głębi gardła raz jeszcze.

- Koło kwadratu, przy jednym ze straganów. Psy odgonili i po mnie posłali.

Kwadrat. Pieprzone kilka przecznic, które jak pchły bezpańskiego kundla obsiedli grubi kupcy i rzemieślnicy przekonani, że im się w życiu poszczęściło. Oparła się ciężko o wóz, spojrzenie samo powędrowało jej do pokrzywionego trupka.

- Odgonili? - zgrzytnęła zębami. - Nie zarżnęli kundli, co na zębach mają zmorfowaną juchę?

- Nie, pani. Odgonili tylko - potwierdził.

Pomasowała obolałe skronie.

- Kurwa. Kto znalazł ścierwo? - zapytała, czując, że traci cierpliwość.

- Nie wiem, nie znam. Ale łatwo go poznacie, pani - dodał szybko. - Nie ma palca u lewej ręki i musi płatnerzem być, bo kram z żelastwem ma - rozgadał się nerwowo ścierwnik. - On kundle pogonił i chłopaka po mnie posłał. Ścierwo koło jego budy leżało. Tak je zastałem. Tam gdzie zaczynają się kramy cechów.

Prawie podskoczyła, gdy ktoś załomotał kołatką w ciężkie, kute żelazem wejściowe wrota. Przymknęła oczy, przełykając mdłości, gdy dźwięki wgryzły się boleśnie w jej uszy. Łomotanie powtórzyło się - głośne, natrętne, naglące.

- Nie - złapała idącą ku odrzwiom Zosime za ramię. Wbiła okryte stalą palce w chude ciało, usadziła kobietę w miejscu. Nie przejęła się tym, że sprawia ból. - Otworzysz później. Teraz idź po Lynę. Niech biegnie po diatrysów i powie, że mamy nowonarodzonego morfa. - Mówiła powoli, miarowo, jakby zamiast słów odliczała wygładzone wodą kamienie. Gładkie, okrągłe i zimne. - Nie obchodzi mnie jak to zrobi, ale ma mi tu zakonnych przyciągnąć w dwie klepsydry. Potem przyjdź do wewnętrznej sali. Idź już! - pogoniła przez zaciśnięte zęby. - A ty - odwróciła się do ścierwnika - bierz to zdechłe gówno i chodź za mną.

Ruszyła pewnie wąskim korytarzem, prowadząc go przez odarte ze wszelkich symboli wnętrza. Nie odwróciła się, by sprawdzić czy idzie za nią. Nie musiała - wystarczył odgłos nierównych kroków za jej plecami. I dopiero, gdy złożył zdeformowanego trupa w jednej z bocznych, małych sal - kazała mu odejść.


~ * ~


Stała potem przy jednych ze szczelin dymnych. Rozpalona skroń przytulona do zimnego kamienia, chusta niedbale ściągnięta na ramiona, w ustach gorycz popielca i głowa wciąż pełna tętniącej czerwieni. Spojrzenie zmrużonych oczu wbiła w dwie kobiety nachylające się nad siniejącym trupem.

“...rodzaj przyssawek… wstrzykuje nimi jad…”

Obydwie muskularne i mocno zbudowane. Jedna - w zbroi wypolerowanej i świecącej jak psie jaja. I druga - która mogła być tylko jedyną kobietą na tyle głupią lub szaloną, by polować na to, co morfa wywróciła na drugą stronę normalności.

“...czy pożywia się…”

Obydwie nachylone nad szyją trupa. Obydwie skupione. Poważne. Tak bardzo zainteresowane zsiniałymi wkłuciami w tętnicę na jego szyi.

“...pozostałe ofiary… jeszcze raz zaczaję na bestię… meldunki… tagmaty…”

Zacisnęła usta w wąską, szarą kreskę.

- Wystarczy - szepnęła do Zosime. - Wyprowadź je.


~ * ~


Kobiety nie stawiały oporu i nie sprawiły starej problemów. I gdy tyko zniknęły z wewnętrznej części bustuarium, Nekri rozkazała, by przenieść oglądanego trupa do salki, w której wcześniej złożyła zdeformowańca. Łowczyni i nieznana jej strażniczka szukały za plecami diatrysów jakiegoś wynaturzeńca, które w JEJ mieście zabijało ludzi. Robiły coś, nad czym nikt nie miał kontroli, a brak kontroli był tym, czego vasanistissa nienawidziła najbardziej. Dlatego decyzję podjęła szybko i bez namysłu: zakonni muszą obejrzeć obydwa ścierwa. Muszą się dowiedzieć.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 15-08-2015 o 18:03.
obce jest offline  
Stary 31-07-2015, 12:37   #28
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Mawiało się, że archigosa można było poznać po tym, gdzie i jak urzędował. Pierwsi wielkorządcy Skillthry koczowali bowiem z całą Radą w samym środku wielkiej sali audiencyjnej, obradując wokół paleniska. Potem, z biegiem czasu, gdy do Skillthry przybyli kolejni ludzie, archigosi oddalili się od obywateli, a gabinety urzędować zaczęli gdzie indziej.

Niektórzy mościli się zaraz przy wejściu. Przyczyn – zwłaszcza u obdarzonego wielką tuszą Amoniusza, którego Parwiz obalił – nietrudno było dociec: ich własna wygoda, a u parwizowego poprzednika również wymogi wielkiej tuszy. Niektórych umiłowali sobie przestronne, jasno oświetlone komnaty we wschodnim skrzydle.

Jeśli dać wiarę temu, co mówiono, to Parwiz Jehuda musiałby być jeszcze nielichszym wyjątkiem niż był, bo wzgardził wszystkimi podnietami swoich poprzedników. Zamiast tego, urządził się w najwyższym, zachodnim skrzydle. Tam codziennie załatwiał sprawy w Białej Sali, na samym szczycie wieży, gdzie dawniej zamykano znaczniejszych obywatelów. Biała Sala „salą” była nieco na przekór, bo mało co mieściło się w niej oprócz archigosowej ławy i czterech krzeseł.

Była to – wedle wszystkich standardów – skromna, ascetyczna klatka, jednak sam Parwiz był z niej wielce zadowolony. Była na samej górze: więc miał nie tylko doskonaly widok na miasto, ale też ktokolwiek wchodził do jego gabinetu, musiał wcześniej przejść przez połowę zamku i wspiąć się po stromych schodach. Dlatego niejeden z wielkich Skillthry wtaczał się, sapiąc jak miech, ażeby potem odkryć, że nie starcza dla niego krzesła.

Poza tym, skoro była mała, to do jej oświetlenia wystarczało ledwo kilka świec.

***

Archigosować przeważnie zaczynał o pierwszych kurach, a kończył długo po tym, gdy Słońce chowało się za horyzontem. Mimo, że większość tego czasu spędzał w Białej Sali, odcięty od miasta, okres ten nie był jednak zupełnie wolny od rozrywek: bo choć z wysokości wieży nie mógł usłyszeć trzasku szallaka, ale krzyki zamkniętych w dybach ludzi – choć stłumione – niosły się i tu, a widok był przedni.

W takich chwilach mógł uwierzyć, że tłum go szczerze i naprawdę kocha: widział żebrzących ślepców, których sam odgłos szallaka leczył ze ślepoty i wyrywał z zamroczenia; widział matki, które zapomniały mieć baczenie na dzieci, aby tylko wejrzeć na miejsce kaźni; widział i dziatki, które wymykały się z domu specjalnie po to, aby z bliska spojrzeć na krwią strugami cieknącą z pleców męczonego człowieka.

W takich chwilach wszyscy byli jakby pijani życiem, a on – w swojej twierdzy – był pijany wraz z nimi. Tak, jakby przez kilka mgnień oka ekstaza niweczyła wszelkie różnice między nimi: to, że był obcy; to, że był „inny”; to, że przyniósł boga; to, że nawet języka z nimi nie dzielił.

Zawsze znacznie bardziej opłacało się wysyłać ludzi do ciężkich robót na najniższym poziomie kopalni. „Opłacało” - dobre sobie!, bo ducha, którego w Skillthrze budziły egzekucje, nie mógłby inaczej kupić za żadną wagę złota. Zwłaszcza, że dzielił go z nimi: w takiej chwili mógł naprawdę się rozkoszować myślą, że gdzieś tam na południowej ścianie, na jego życzenie w klatce w podobny sposób męczył się człek, który mu afront uczynił.

- Umyślny, panie archigosie – ale wreszcie, słowa jego kanclerza wyrwały Parwiza z zamroczenia. - Z wiadomością.

- Gadatliwyś – spojrzał na swego kanclerza spode łba.

Wystarczyło mu krótkie„Przepraszam, panie archigosie”. Gdyby był to ktokolwiek inny, pewno zareagowałby znacznie ostrzej. Tyle, że to był Nachman, którego ukradł ojcu i przekształcił. Kiedy go wyrwał dorostdinom, był ledwo śniadym wyrostkiem o orlim nosie i chudawych ramionach. Teraz, gdy rozkwitł, był potężnym, energicznym mężczyzną o szerokich barach i odważnym spojrzeniu. I może to przez swoją próżność – bo przecież archigos >stworzył< Nachmana – a może też trochę przez marzenia, zaczął o nim myśleć bliżej. Trochę, jak o synu, którego nigdy nie miał. (Choć w gestii odzywania się nie zmieniało to zbyt wiele: bo w końcu synowie winni milczeć, dopóki dopóki ich pan ojciec ich nie zapyta.)

- Niech czeka – mruknął do niego po swojemu. - Przynieś wiadomość – zarządził.

Ruchawka na kopalni... - nakreślił Wistelan na cienkim, szybkim, niedbałym pismem tanim pergaminie. „Ruchawka”?...- spojrzał na pierwsze słowo, a już wiedział, że wiadomości nie zrozumie. (Bo: strop się ruszył? Złoża? Ludzie?)

I już wiedział, że sam tego pergaminu nie przeczyta. Wiedział to tylko dlatego, że poprosił Nachmana, aby mu przeczytał zmięte pismo.

Ruchawka” - grdyka mu drgnęła pod kwadratowym podbródkiem, gdy zastanawiał się, jak to przełożyć na wschodni język archigosa. - „Szuresz. Bunt.” Wtedy skinął mu, że rozumie. „Na kopalni” - i skoro już wszedł w rolę, to dalej poszło już z grudy: był bunt, a skoro był bunt, to podpalili szyby; a jak podpalili szyby, tak nikt nie wie, czego chcą.

- Wejdzie – rozkazał, kalecząc głoski, a kiedy tylko wszedł , spojrzał spod ukosa na umyślnego. I – Imię – zażądał głosem suchym i rozkazującym jak trzask bicza.

- Tymon – odmlasnął mu tamten. Zauważył, że głos miał chrapliwy, jakby wewnątrz mizernej klatki piersiowej, w płucach, śluz mu zalegał.

- Powiedz, co było – przeszedł, wypluwając szybką, brzydką zbitkę głosek w skillthrańskim najszybciej, jak mógł, jakby chciał sobie oczyścić z nich usta.

Ruszenie jakie było” - przyznał, zezując na niego rozbieganymi ślipiami. „Szyby?” - zadał mu pytanie, a umyślny podchwycił: „Płonęły? Nie wiem.”, jakby podsunięto mu pod brodę jakieś rarytasy. Podchwycił zbyt szybko, jak na archigosowy gust. „Nie wiem”, wyklarował, gdy stwierdził, że archigos jakoś zbyt długo gładzi brodę w myśleniu, „bo się nie przyglądałem.

Bindos tam był. Chodził, jakby ten... diuk Fic...” - spróbował wymówić, ale wyszło tyle, że kaszlnął. „No, ten, go ganiał.” - przyznał po otarciu ust w szatę. „Nerwów” - pokrył ciszę. - „Bardzo ner...” – więcej już wydusić nie zdołał, bo archigaos wreszcie mu przerwał.

- Odpoczniesz – nakazał mu, jakby był dzieckiem. - Potem wrócisz do Wistelana. – Machnął ręką. Wyszedł.

Jak wcześniej nie było widać dymu i łuny, tak nie było jej widać i teraz. Zresztą: czy można było, tak, jak to utrzymywał zarządca, podpalić szyb ze złotem? Chyba nie. Musieliby chyba podpalić każde z wzmocnień pojedynczo. Tyle, że to byłoby powolne: a wistelanowe „nie wiemy, czego chcą” byłoby wtedy gówno warte. I dlaczego? Bez żądań? - rozumiał tylko taki powód, aby uwięzić te >rzeczy< pod ziemią.

Przygryzł wargę, desperacko próbując tam, na horyzoncie, znaleźć choćby krztynę sensu. >Może< Bindos mówił prawdę, ale >najpewniej< był tak samo kłamliwym szakalem jak zawsze... - drgnął, gdy wydało mu się, że dostrzega cienką nitkę dymu, ale omylił się. Więc problem z kopalnią nadarzył się akurat, gdy Meridos przybył do Skillthry. Kurewski Wistelan wiedział, że >potrzebuje< tego kontraktu, aby wyżywić i uspokoić miasto.

Kłamał. Czemu? Aby jego pogrążyć za te wszystkie domy, które jednym dekretem mu odebrał? Głupie. Bindos był na niego cięty jak osa, ale swą skórę lubił jeszcze bardziej. Aby samemu uzyskać na złocie przebitkę? - głupie, bo wszystko, co Wistelan miał, blakło wobec kopalni. (Chyba.) Ale była jeszcze jedna odpowiedź: aby wywabić Jehudę z miasta.

Umyślny przybiegł do niego o bardzo dogodnej godzinie. Było już popołudnie: było na tyle wcześnie, aby na miejsce zdążył dotrzeć z kordonem straży; było na tyle późno, aby nie zdążyli wrócić. Wtedy akurat, kiedy Filona coś związało w kopalni, a dwa największe szakale w Radzie – sakelariusz, który nadzwyczaj wcześniej (ponoć) opuścił miasto, i Wistelan, który nadzwyczajnie (ponoć) pojawił się na kopalni – wyfrunęły poza jego zasięg. Chcieli wrócić o zmroku – gdy akurat go z lojalnymi strażników nie będzie – żeby opanować miasto? Głupie.

Głupie... - nijak nie potrafił znaleźć jednego, sensownego wytłumaczenia, które by go zaspokoiło. W tej sprawie nic nie było chub. Oderwał się od okna. Wiedział, co należało zrobić.

- Weź ludzi i pojedź do kopalni, do Wistelana – zwrócił się do Nachmana. Do ich języka przeszedł gładko, z ulgą. - Przypomnij mu, że odpowiada za kopalnię – – >Dopóki< zarządza, ma odpowiadać na majątku >i< na ciele – dał mu znak, aby klęknął. - Zmuś go, żeby się zastanowił, bo na jutrzenkę przybędzie straż, a wtedy straty mogą być wielkie - nałożył na niego rękę, aby udzielić mu błogosławieństwa. – Oceń sytuację. Jeśli będziesz zagrożony, ucieknij – przypomniał mu jeszczeń.

Potem – gdy powstał już z klęczek – szybkim ruchem zrzucił z siebie, a narzucił na niego swoją drogą, wierzchnią szatę. Nachman zamrugał, osłupiały. Zaskoczony, w szacie szytej ponad miarę archigosa, ale i tak nieco zbyt małej dla barczystego mężczyzny, Nachman wyglądał co najmniej komicznie, ale już otwierał usta, by zaprotestować:

- Panie archigosie, ale dlaczego... – wzniósł na niego oczy bez zrozumienia, więc Parwiz mu przerwał:

- Zasłużyłeś – tłumacząc tak chłodno i oschle, jak tylko mu się udało. - Idź już – pogonił go, ażeby zbędne ckliwości przerwać. - Idź. Ja sam pojadę z ranka.

Potem, gdy Nachman już wyjeżdża, Parwiz schodzi na dół. Krząta się przez chwilę – służący otaczają na wzór nieznośne muchy, które od siebie odgania – aż wreszcie znajduje, kogo chce. Kucharza: ale zaufanego, bo z Evraiosów. Skoro może z nim mówić gładko, bez znojów rynsztokowej skillthranki, mówi mu w familiarnym tonie: coś, jakby „przyprowadź mi Jakuba, boć potrzeba mi sekretarza; ale, jak już idziesz, zajdź do żony, pozdrów” – a po tym nadzwyczajnym wylewie serdeczności prawie wie już, że archigos niedbale napomknie mu, jak to wykryto straszny spisek. I wie, żeby samemu napomknął żonie-plotkarce. Potem, już z następnym tłumaczem u boku, naprędce wyśle podjudzaczy, aby wieść nie umarła zbyt szybko.

Wszystko to jest naprędce improwizowane, więc trzeba będzie poprawić.

Dlatego za ćwiartkę godziny wyśle szybkiego umyślnego z wieściami do oprawcy. Za godzinę bez ćwiartki, gdy wieść będzie już trochę znana w Skillthrze, wyśle posłańców do radnego Gundurma i strategosa Polidora, aby nalegali na ich przybycie na naradę. Potem ustalą przygotowania, aby podjąć wyprawę do kopalni o świcie – a gdy Polidor pocznie przygotowywać strażników, jeno ślepiec tych przygotowań nie zauważy.

I może, może komuś pękną nerwy.
 
Velg jest offline  
Stary 12-08-2015, 22:50   #29
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Mag
Felidae&Mag by google dock
Bustuarium nie było miejscem, w którym chciało spędzać się wolne popołudnie. Origa nie zamierzała przebywać tam dłużej niż było to konieczne. Niestety jakaś stara raszpla strasznie ociągała się z wpuszczeniem ich do środka. Na słowa starej kobiety Anoterissa przewróciła oczami "Nawiedzona wariatka".
- Ostatnią podróż to on dawno ma za sobą - skomentowała Torukia podchodząc do trupa. Przyjrzała się ciału. - Trzeba było mi wziąć ze sobą Amber - westchnęła. Sama nie znała się na medycynie, ale od tego miała swoich podwładnych, żeby nie być alfa i omegą.
- Nie znam się, ale nawet dla mnie te sińce wyglądają dziwnie. Dziwka raczej nie zostawiłaby tak równych siniaków na szyi - powiedziała i wskazała palcem by Kania się przyjrzała.
- Zgadzam się. - przytaknęła Kania - Hmmm…. może potwór ma jakiś rodzaj przyssawek? Tylko czy wstrzykuje nimi jakiś jad, czy może pożywia się? Do stu zmorfowanych pluskiew - zaklęła Shar - Niewiele widać, a do dogłębnej analizy przydałby się medyk. Ciekawam czy pozostałe ofiary miały podobne zasinienia na szyi...
- Tego raczej się nie dowiemy, chyba że kogoś nowego dopadnie - odparła z niezadowoleniem. - To co? teraz chyba wybiorę się do strażnicy sprawdzić raporty. - dodała z rezygnacją w głosie.
- Dobra, ja dziś jeszcze raz zaczaję się na bestię, jeśli nie uda jej się upolować to chyba nie zostanie nic innego jak zgłosić to dalej. - Shar ze zrezygnowaniem pokręciła głową.
- Idziesz ze mną do Tagmaty czy spotkamy się dopiero po tym jak przekopię się przez meldunki? - zapytała. Skrzyżowała ręce przed sobą. - Sama chce jeszcze dziś, za dnia, zobaczyć miejsce gdzie spotkałaś to coś. - chwilę zastanowiła się - Teraz pójdziemy tam. Raporty mogę sprawdzić na swojej zmianie. - zadecydowała.
- W takim razie chodźmy - powiedziała, ponieważ kobieta z bustuarium nagle zaczęła je wypraszać - Nie dziwię się, ja bym zeszła z nudów czytając stosy papierków przy biurku. Jak ty to wytrzymujesz ? - dodała ostatni raz omiatając wzrokiem ciało nieszczęśnika, który padł ofiarą skrzydlatej bestii.

Origa spojrzała ze zdziwieniem na Kanię, gdy szły korytarzem do wyjścia. Na trupa się napatrzyła, więc nawet nie pożegnała go wzrokiem.
- Lepiej przejrzeć spisane przez skrybę meldunki niż wypytywać poszczególnych Tagmatos. Z czasem ludziom miesza się coś w pamięci. Papier pozostaje niezmienny. - wzruszyła ramionami - A w Tagmacie siedzę od zawsze. Ojciec uznał, że się nadam. Chyba nigdzie indziej bym nie pasowała. - podrapała się po brodzie w zamyśleniu. "Poza tym lubię od czasu do czasu dać komuś po mordzie" - A ciebie co skłoniło do zostania łowcą potworów?
- Wiele by opowiadać - mruknęła Kania - nienawidzę morfy i tego co robi z ludźmi i wszelkimi stworzeniami. Dlatego tępię wszystkie jej twory. Pewnie naiwnie sądzę, że może kiedyś… że jeśli nie dopuszczę do jej rozprzestrzeniania się to... może uda uratować się nasz cholerny świat - roześmiała się mówiąc ostatni kawałek. - Dajmy temu spokój, jestem lepszym łowcą niż mówcą.
Słowa Kani przyjęła kiwając głową ze zrozumieniem.
- Ale wiesz, że tak najłatwiej samemu doprowadzić się do zmorfienia? - zapytała retorycznie - Diatrysi są od tego. Oni są podobno odporni na to.
Kania wzruszyła ramionami.
- Będzie jak ma być. Każdy robi to co umie najlepiej. Kiedyś miał się inaczej mój los potoczyć, ale życie szykuje dla nas próby. To co robię jest jedną z nich. Nie mam wyboru, muszę jej podołać. O Diatrysach niewiele wiem, ale przyznasz, że są trochę przerażający?
- Trochę to mało powiedziane. Nie wiem jakim trzeba być popaprańcem, żeby bez mrugnięcia okiem zasztyletować nowonarodzone dziecko... - mruknęła niechcący wyrażając swoje zdanie na ich temat. Zganiła się za to w myślach, że o tym mówi z kimś obcym. Zaraz jednak odkaszlnęła i dodała - Przerażający czy nie, to oni uratowali Świat i trzeba być im wdzięcznym - powiedziała wysilając się na wyniosły ton, ale w głosie nie było przekonania. Była zdecydowanie zmęczona.
Shar bystro spojrzała na swoją rozmówczynie, ale jej jedynym komentarzem było potwierdzające mruknięcie.
Zgadzała się z Anoterissą, ale z drugiej strony te dzieci zostały naznaczone, spaczone i przeklęte. Gdyby nie Diatrysi, ktoś inny musiałby się ich pozbywać. Sama myśl o tym spowodowała drżenie i przypływ nudności u dziewczyny.

Torukia przyśpieszyła kroku, szły w milczeniu ulicami Zaułka.
- To mówisz, że ile ofiar już tego stwora jest? - zapytała w końcu przerywając ciszę. Rozglądała się po budynkach, gdy mijały kolejne kamienice, z których obłaziła biała farba.
- Na razie podejrzewam trzy, w tym jedno dziecko. Z tym, że to ostatnie zostało porwane i nie odnaleziono jego ciała. Wydaje się, że potwór musi mieć swoje leże w pobliżu. Może zabiera tam część ofiar?
W końcu dotarły we właściwe miejsce.
- To tutaj - powiedziała Shar - W tym miejscu zeskoczył z dachu rzucając się na ofiarę, a tam wspinał się po murze. Widzisz ten odprysk? - Shar krótko i zwięźle przekazała przebieg ostatnich wypadków. Potem zaprowadziła Origę w miejsca, w których znikały pozostałe osoby.
Anoterissa wodziła wzrokiem tam gdzie wskazywała jej Kania i bez słowa za nią kroczyła, gdy pokazywała jej kolejne miejsca.
W ostatnim z nich stała wyprostowana z rękoma opartymi o biodra.
- W tej dzielnicy biedoty bardzo łatwo mu się kryć - powiedziała, ale chyba do siebie stwierdziła tą oczywistość. - Nigdy czegoś takiego wcześniej nie widziałaś? - upewniła się.
- Z całą pewnością - Kania przytaknęła - Nigdy nie widziałam aby morf był tak inteligentny. No i pierwszy raz widzę formę skrzydlatą pośrodku miasta. Nie okazywał strachu, jedynie wściekłość.

- I chcesz tu dziś w nocy wrócić? - zapytała patrząc na dachy budynków.
- Muszę, czuję, że bestia wróci tu jeszcze. Tamtej nocy nie czuła się zagrożona, po prostu chciała uniknąć konfrontacji z przeważającymi siłami. Nie porzuci łowiska. - Kania właśnie tak czuła.
- To nie jest dobry pomysł - pokręciła głową Torukia.
- Masz lepszy? - spytała neutralnym tonem
- Zgłosić to do Diatrysów - odparła z westchnięciem.
- Jeśli nie uda mi się tej nocy. Wtedy. Zgoda? - nie chciała zawieść Dhube.
- Jak ci się nie uda to z Diatrysami znajdę twoje zwłoki gdzieś w jego leżu - odparła z dezaprobatą. - Uwierz, że zmorfiałych istot nie zabraknie. To jedno możesz sobie odpuścić. - dodała nie chcąc odpuścić tak łatwo.
- Uparta jesteś - Shar zaśmiała się lekko - Wiesz jak się dostać do Diatrysów i jak szybko zaczną działać? Jeśli nie od razu, to wrócę.
- Skoro nie masz nikogo kto za tobą zatęskni to rób jak chcesz - wzruszyła ramionami. Sama nie zamierzała bezmyślnie nadstawiać karku. Przynajmniej w kwestii morfów - Jak szybko zadziałają Diatrysi? Nie mam pojęcia, staram się trzymać od nich z daleka. Ale jeśli postawię na szali swoją pozycję to jest szansa, że ruszą dupy do Zaułka.
- Mogę jakoś pomóc?
- Oczywiście. Pójść ze mną i opowiedzieć im wszystko to co mi - odparła spoglądając na Kanię z nadzieją, że zachowa się rozsądnie.
- W porządku, w takim razie nie marnujmy czasu. Nie chcę żebyś przez to miała kłopoty. - próbowała ile mogła, ale zdawała sobie sprawę, że zatajanie wiedzy o morfie działającym w samym mieście może pociągnąć za sobą przykre konsekwencje. A wmieszała jeszcze we wszystko Origę.
Anoterissa zaśmiała się wesoło na te słowa.
- Nie przejmuj się, tak naprawdę jedyna osoba, która przysparza mi kłopotów to ja sama. - uśmiechnęła się zadziornie - No to chodźmy, szybko to załatwimy to może jeszcze zdążę na przymiarkę - dodała z westchnięciem. Trudno, jak nie zdąży to jutro zaraz po służbie zrobi tą przymiarkę. To co teraz miała zrobić było dużo ważniejsze niż jakaś durna sukienka. Najwyżej pójdzie w pełnej zbroi. Przecież ma być i tak tam jako ochrona.
Teraz przynajmniej Torukia była szczerze zadowolona, że udało jej się przekonać dziewczynę. No i sumienie mogła mieć teraz czyste. Mniejszą radością natomiast pałała do myśli, że teraz konieczne będzie udanie się do siedziby Diatrysów. Niezwłocznie ruszyły w drogę. Origa miała tylko nadzieję, że w ostatniej chwili Kania nie zmieni zdania. Z przejęcia zapomniała jaki upał lał się z nieba przez co nawet nie czuła jak pot ścieka jej po twarzy.
"No nic, mleko się rozlało. Z Kanią czy bez, zgłoszę to" pomyślała upewniając się co do swojej decyzji.
Origa Torukia, Shar Srebrzysta
Gdy przedstawiły sprawę honorowej straży pełniącej służbę w skrzydle należącym do czerwonych braci, wpuszczono ich do Zamku. Znowu echa ich kroków odbijały się od pustych ścian. Monumentalne korytarze o wysokich ścianach przygniatały swym ogromem. Czuły się małe i bezbronne wobec wielkości tej budowli. Być może też taki cel przyświecał architektowi zamku. Pozostawiono je w mrocznych holu przed zamkniętymi drzwiami zza których dochodziły echa rozmowy. Na tyle stłumione, że nie potrafiły wyłapać sensu słów, na tyle jednak wyraźne, by uchwycić szczekliwą nerwowość niewidocznej kobiety i krótkie, opanowane odpowiedzi. Po niedługiej chwili drzwi otworzyły się bezszelestnie i z pomieszczenia wyszła młoda dziewczyna o smukłej talii. Musiała być kiedyś piękna, teraz jednak przez jeden policzek przebiegała krwawa pręga, ślad po uderzeniu wąskim, ciętym narzędziem, może batem, może innym ostrzem, które na trwale oszpeciło jej twarz. Za nią wysunął się, w czerwonej szacie zakonnik. Chociaż nie raz widziały Diatrysów z bliska, efekt zawsze był taki sam. Pobliźniona twarz, będąca siatką blizn, wyrytych w niej symboli była odrażająca. Z jednej strony przyciągała wzrok swoją brzydotą, tą niezdrową fascynacją, które każe ci badać każdy szczegół deformacji, z drugiej odpychała obrzydliwością różowo-czerwonych blizn, które zdawały się ruszać i żyć własnym życiem. Enato - Dziewiąty - poznały po cyfrze wyszytej na szacie.

Zakonnik już miał minąć czekające na niego kobiety, gdy przechodząc obok Kani wciągnął powietrze a jego nozdrza zwęziły się, jak u psa, który podjął trop, odwrócił się nagle i spod rękawa wystrzelił prawą ręką wbijając w czoło zdumionej Shar trzy palce. Kciuk i palec serdeczny wylądowały tuż nad oczodołami, muskając brwi, wskazujący - pośrodku czoła. Były chłodne, w dotyku delikatne. Lewą dłonią chwycił za jej szyję. Odchylił zdecydowanym pchnięciem palców głowę kuszniczki do tyłu. Zachrypiał jak gdyby zadławił się czymś, czego połknąć nie zdołał, po czym z jego pokaleczonych ust odezwał się głos łagodny, melodyjny, zgoła nie pasujący do szkaradnej fizjonomii.

- Gdzie było, to - spytał, nie spytał, bo zaśpiew w głosie wpierw wzleciał, później opadł.

Gładki, bo to musiał być on, trzymał ją jeszcze w tej niewygodnej pozycji.

- W Zaułku, Enato - odcharknęła przez ściśnięte gardło, pojąwszy w lot sens pytania, nie-pytania.

Złapał jej głowę palcami obu rąk niczym kleszczami, przybliżył swoją twarz do jej twarzy. Spomiędzy pokaleczonych ust wysunął się język, kawał różowego mięsa przeciętego na końcu i rozwidlonego niczym u węża. Drgnęła, lecz trzymał mocno. Złapała za jego ręce chcąc się uwolnić.

- Nie - wysyczał a w jego głosie była siła, która kazała mu się poddać.

Obśliniony jęzor przejechał od jej policzka do skroni, zostawiając za sobą mokry ślad. Wzdrygnęła się z obrzydzenia.

- Dlaczego późno, tak - spojrzał jej w oczy szukając odpowiedzi, nie zwalniając uścisku. - Słabnie ślad.

Serce zatrzepotało jej nagle, szaleńczo w przypływie strachu. Powinna przyjść od razu, zgłosić. Głupia.

- Chciałam - zaschło jej nagle w gardle, słowa nie chciały przejść przez ściśniętą krtań. Chciała przełknąć, lecz nie miała czym. - Polować! - wystękała w końcu, głosem, którego natężenia się przeraziła.

Odepchnął ją. Odetchnęła z ulgą. Szerokie rękawy zatrzepotały, gdy schował w nich dłonie i splótł ręce na piersi.

- Gdzie, pokaż.

Nieznajoma, przyglądająca się do tej pory scenie z zaciekawieniem, stęknęła.

- Enato, ale morf w bustuarium, on…

- Ważniejsze - zignorował kobietę, wypychając lekko kuszniczkę w stronę wyjścia.

Origa Torukia
Idąc w kierunku Zaułka, pozostawiwszy Kanię sam na sam z Enato zastanawiała się nad swoją indolencją. Dlaczego tak wielkie wrażenie sprawił na niej zakonnik, że nie potrafiła wydobyć wtedy z siebie słowa. Przecież widywała Diatrysów, raz nawet, jeszcze jako tagmatissa, brała udział w pojmaniu człowieka, który rzucił złym słowem pod adresem zakonu. Lecz nigdy rzecz nie dotyczyła jej bezpośrednio. Wmawiała też sobie, że odeszła, by sprawdzić archiwa straży na temat zniknięć osób z Zaułka i raport ze śmierci tego nieszczęśnika, że liczyła na to, że może pomóc w ten sposób nowo poznanej łowczyni morfów, lecz gdzieś z tyłu głowy tkwiła myśl, że mógł nią kierować zwykły strach, który tam, w półmroku korytarzy Zamku zlał jej plecy zimnym potem.



Ismael Garrosh
Każdy przypiął do siodła po klatce z drobiem, lub zarzucił worek z ziarnem, trzodę na postronkach poprowadzono za końmi i zostawiając resztę dobytku na wozie, ruszono do Skilthry. Kolumna szła cicho, w ponurym milczeniu ciągnąc za sobą resztę żywizny. Garrosh milczał również. Nie miał jednak przed oczami jatki, która miała miejsce obok porzuconego wozu. W pamięci utkwił mu wyraz oczu Degana Wissa gdy splunął krwią i otarł usta rękawem. I choć nie wypowiedział wtedy ani jednego słowa, w jego wzroku czaiła się niewypowiedziana groźba.

***

Zawieźli dobra do Zamkowych spichlerzy i rozdzielili się. Gdy dotarł do siedziby Fitzgeralda zmierzchało.

- Niech to morfa! Opowiadaj!

Ismael opowiedział mu prostymi słowy przebieg wypadków. Diuk nie przerywał, czekał do końca opowiadania chodząc nerwowo po gabinecie i gryząc kłykcie.

- Wiss się zorientował w maskaradzie?

- Chyba nie…

- Ech… i tak na nic. Wiedzieć będą.

Chodził czas jakiś jeszcze, po czym podjął decyzję.

- Trzeba nam do archigosa iść. Wyjaśnić zajście. - Spojrzał na ochroniarza. - Teraz.


Parviz-e Yehudan
Wurindus Gundurm był nieuchwytny. Nie odnaleziono go w jego apartamentach a służący nie był w stanie powiedzieć gdzie jest jego pracodawca.

Polidor za to przybył na wezwanie. Pokonawszy schody wieży wszedł do Białej Sali sapiąc i pocąc się jak świnia, z czerwoną z wysiłku twarzą. Strategos Skilthry nie był głupim człowiekiem. Nie miał co prawda zmysłu Gundurma ale nazwać go głupcem byłoby sporą przesadą. W swej uległości wobec archigosa natomiast osiągał mistrzostwo i być może to pozwoliło mu, mimo wszystkich braków, które posiadał, utrzymać mu piastowane stanowisko.

- Tak Panie - sapnął między świszczącymi oddechami. - Perioczi z trzema dziesiątkami tagmatoi będą gotowi przed jutrzenką na twe rozkazy. Jeśli jednak mógłbym zasugerować… - zawiercił się niespokojnie.

- Mów

- Jeśli bunt, to wyślij Panie oddział. Sam nie jedź. Samemu bezpieczniej zostać w Zamku.



Syntyche Nekri
Lyna nie wróciła w określonym terminie. Dała jej jeszcze dwie klepsydry, po czym poinstruowała Zosime i wyszła.

W progu dopadł ją umyślny z wiadomością. Rozwinęła na prędce pisane pismo.


[media]http://www.agad.archiwa.gov.pl/prezentacje/foto08m.jpg[/media]

Cytat:
Bunt w kopalni. Wis. mówi, że szyby podpalone - b. wątpliwe. Żąda interwencji.
Fis. wyprowadził tagmatoi. Fil. też widziano k. kopalni. Wis., Fis., Fil., i in. nie w mieście wskazują, bym swoich wyprowadził do kopalni.
Zbieg okoliczności? Spisek?, by wrócić i przewrotować? do sprawdzenia. Ma być napięcie nakazuję czujność nałap do egzekucji.

Narada po zmroku.
P.
Origa Torukia, Shar Srebrzysta
Kancelista okazał się młodym mężczyzną z rzadkim zarostem, którego przerzedzone kępki sterczały mu z brody. Oczy miał bystre i uważne i zapisywał coś właśnie w księdze, w swojej kanciapce przyklejonej do koszar gdy odwiedziła go Origa.

- Zaginieni? - spytał odrywając wzrok od kart.

Pytanie wprowadziło Arwasha w szczere zdumienie, jakby ktoś się go pytał, czy trzyma w biurku małego morfa.

Nie, dlaczego straż miałaby się zajmować zaginionymi? Czy zamordowali kogoś? Coś ukradli? Nie? Spiskowali przeciwko Zakonowi bądź władzy? Nie?

A więc nie notowano przypadków zaginięć, nawet ich nie zgłaszano. Bo i niby dlaczego mianoby zgłaszać?

Arwash był zaintrygowany pytaniami anoterissy. Podchodził do nich jednak z pewnym rozbawieniem i cień uśmiechu pojawiał się na wąskiej kresce ust. Gdy chciała zajrzeć do księgi z raportami odrzekł, że na to potrzeba pozwolenia periocziego, ale gdy spytała o trupa z ulicy Bednarskiej okazało się, że doskonale pamięta, bo sam sporządzał raport. Wydął usta.

- Po kłótni z żoną nie odszedł za daleko. Ktoś skręcił mu kark i nie zdążył obrabować, bo spłoszył go patrol. Żona tego nie uczyniła…

- Dlaczego? - spytała z czystej ciekawości skąd ten wniosek.

Znowu ten uśmiech.

- Gdybyś ją widziała… To musiał być ktoś wysoki i silny. Podejrzewaliśmy jej braci ale widziano ich o tej porze w zupełnie innym miejscu.

Z powodu niewykrycia sprawcy śledztwo zostało zamknięte. Brak środków i niska szkodliwość społeczna - przecież to zwykły pijak był i wszyscy odetchnęli z ulgą.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 12-01-2016 o 18:11. Powód: Mag
GreK jest offline  
Stary 15-08-2015, 09:16   #30
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
- Kurwa… - ledwo to przekleństwo wyrwało się z ust Cyric’a, po jego przebudzeniu. Twarz miał ubrudzoną zaschniętymi wymiocinami, w ustach paskudny posmak żółci wymieszanej z piekielnym trunkiem, który w siebie wlewał. Gdzie ja jestem? Co się ze mną stało? Jak długo byłem nieprzytomny? Mnóstwo pytań pojawiło się jego umyśle, gdy nagle przy kolejnym zadawanym sobie pytaniu, przypomniał o sobie palący zaciekle ból głowy.

Skrzywił się, chwycił za obolały z konwulsji żołądek, spróbował przeturlać w bok, żeby nie leżeć dłużej na tym śmierdzącym miejscu. Napierając na prawy bark swoim ciałem podczas obrotu, poczuł jak się rozdrapują i pękają strupy na jego barku. Z bólu zagryzł usta, aż z kącika popłynęła krew. Co u diabła?! – przemknęło mu przez myśl, aż nagle pojawiły mu się w głowie obrazy ostatnich zdarzeń.

Baltarys… Zlecenie warte 15 Lwów… Sztylet, krew, tłum ludzi, Tagmata… Origa Torukia… Pościg… Bełt… Baltarys konający w wąskiej uliczce…

Każde wspomnienie tamtych wydarzeń powodował u Cyric’a skurcz w żołądku, już dawno zwróciłby ponownie jego zawartość, gdyby cokolwiek tam jeszcze miał. Żółć podchodziła mu do gardła… Bolało go całe ciało, chciał zapłakać, ale zdał sobie sprawę, że oczy już dawno ma załzawione z bólu…

Podparł się rękami i z całych sił spróbował podnieść się na nogi. Zakręciło mu się w głowie, był w małej klitce, w której przetrzymywane były dębowe beczki. Jedyne światło dochodziło do pomieszczenia przez małe, zakratowane okienko. Żadnych szans na ucieczkę. Uliczka za oknem była wąska, pusta, ani żywej duszy. Nie było nawet nadziei na to, żeby kogoś zawołać. Jeszcze ktoś by tu przyszedł i mi wbił sztylet w bebechy. – przemknęło Cyric’owi przez myśl. Gdzie ja kurwa jestem?!

Zrezygnowany oparł się plecami o ścianę i osunął na ziemię, prostując przed siebie nogi. Chciał zebrać wszystkie myśli, lecz nie był w stanie się ogarnąć. Wszystko go bolało, głowę rozsadzały pulsujące strzały, a żołądek przyklejał mu się już go kręgosłupa. Spojrzał przed siebie – drzwi.

Były zrobione z mocnego drzewa, grube, szerokie, wyglądały na bardzo porządne. Zawiasy były metalowe rozłożone na całej długości ramy. Kto mocuje takie drzwi do małej dziury z beczkami? Kleftis namacał ukrytą skrytkę w swoim wysokim bucie i wyciągnął z niej swój zestaw wytrychów. Na szczęście mnie nikt nie ograbił z mojego dobytku – zdobył się na chytry uśmiech, nadzieja znów w nim odżyła. Spojrzał na zamek. Wymyślny jak całe te drzwi, cholera! - wsadził dwa druciki do środka w poszukiwaniu zapadek…

***
Na nic się to zdało. Cyric leżał nieprzytomny na ziemi obok masywnych drzwi. Wytrychy leżały połamane koło niego.
 

Ostatnio edytowane przez Ognos : 15-08-2015 o 09:20.
Ognos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172