Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2015, 14:50   #1
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
[Autorski| +18] "Rebelia"



ROZDZIAŁ 1 "ZGROMADZENIE"


Othra Hilvan*, Dzień 1, Lømer, Harønvik
Na placu stał stary, chłopski wóz i upięty w zaprzęgu koń. Żylasty chłop zarzucił z rozmachem worek prosa na plecy i chwiejąc się na nogach poczłapał po błotnistej, od topniejącego śniegu ziemi. Wdarł się na drewniane, trzeszczące schody i dysząc ciężko minął zakapturzoną dziewczynę. Othra stała na podeście prowadzącym do zajazdu "Srebrzyk" i naciągała rękawice. Miała pilne wiadomości do przekazania w Twierdzy - musiała niebawem ruszać. Jej klacz już czekała.


Podniosła głowę, gdy usłyszała rytmiczne, dalekie uderzenia. Kundle wszelakie zaczęły ujadać i już w chwilę później całą okolicę opanował jeden wielki psi harmider. Lømer, widać, nie zamierzało ją tak łatwo puścić.


Na błotnistym placu wzmożył się ruch. Stary, chłopski koń parsknął i potrząsnął łbem, gdy gromada dzieci przebiegła z hałasem do głównej drogi. Drzwi chałup jęknęły i baby oraz chłopy też wyleźli zaciekawieni. Wszyscy szli wolno i w gwarze, ku głównemu traktowi, który wiódł na Ünsët, przecinając Lømer na pół. Othra zbiegła po schodach i podążyła za tłumem. Z daleka już słychać było bęben. Walił rytmicznie, acz wolno.
Bum... bum... bum...


Traktem szli Thursowie, a dobosz wybijał im rytm. Musiało być ich dużo, bo ziemia drżała. Maszerowali w czterech kolumnach, dzwoniąc uzbrojeniem, a ich sztandary trzepotały na wietrze. Ten zbrojny pochód otwierał jeden lekki jeździec, który jadąc stępa, dzierżył siedmiometrową pikę. Na jej grocie zatknięta była głowa Ulve'a Thørkella. W swym śmiertelnym grymasie wykrzywiona, nadpsuta, bielmami spoglądała na malutkich gapiów.


Wojsko przetaczało się przez Lømer rozdeptując błotnisty trakt na paćkę. Othra nie zamierzała się przekonywać czy Thursowie przystaną w wiosce. Dobrze wiedziała, czym jest horda upojonych triumfem żołnierzy. Już miała przepchnąć się przez wiwatujący tłum i ruszyć do "Srebrzyka", gdy zauważyła toczący się wóz ciągnięty przez woły. Na wielkich bukowych, okutych żelazem kołach, tarabaniła się klatka, a w niej ściskiem siedziało sześciu mężczyzn. Zupełnie obojętni, brudni i pokrwawieni, ze spętanymi rękoma wlepiali wzrok w dno wozu. Othra rozpoznała w jednym Rägnvalda Heard'a, prawą rękę Ulve'a. Jeszcze niedawno silnego jak tur, charyzmatycznego lidera z Bälahar. Teraz wyglądał jak wymęczona mysz, której kot, w swojej sadystycznej zabawie dawał jeszcze chwilę życia.


Ruszyła do zajazdu i nie oglądała się już na nic. Tam czekała jej klacz, Malina, osiodłana i gotowa do drogi. Rozplątała lejce z uwiązu, wskoczyła na konia i ruszyła w tłum, który musiał szybko robić jej miejsce. Już chwilę później mknęła na północ zostawiając szczęśliwie Lømer daleko za sobą.


*Othra Hilvan- szpieg wysłany na samodzielną misję przez Svali'iego "Bez Serca"
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 21-09-2015 o 15:06. Powód: Łamanie tekstu ;)
Martinez jest offline  
Stary 05-07-2015, 22:52   #2
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Dzień 1, Północne wybrzeże kontynentu, rano.

Kane Eadwing Wingmund był potężnym mężczyzną. Wysoki, szeroki w barach, dobrze zbudowany i niesamowicie silnym. Pływając przez wiele lat na drakarach często pomagał przy wiosłach stąd też się wzięła jego muskulatura. Surowe życie na północy i wiele stoczony walk wykształciło go na niezrównanego wojownika, a wrodzona oburęczność dawała mu przewagę nad niejednym najsilniejszym i najzwinniejszym nawet przeciwnikiem. Potrafił władać praktycznie każdym typem broni i tarcz chociaż preferował topory. Wierną służba jarlowi, swoimi umiejętnościami bitewnymi oraz charyzmie i zmysłowi taktycznemu zawdzięczał to, że szybko został dowódcą oddziału Wikingów i dostał własną knarę.

W okresie ruszenia wojsk Ulve’a Thorkela stanął po jego stronie. Tak nakazywał mu honor i przekonania. Otrzymał zadanie dostarczenia dużego ładunku stali skatteńskiej. Misja ta powiodła się i Kane z wierną załogą wracał z dwoma skrzyniami po 4500 denarów aby wspomóc wojska Thorkela. Niestety poprzez trudne do przewidzenia zmiany pogody wpadli w sztorm, który opóźnił ich przybycie na tyle, że Thorkell został już pokonany, a niedobityki jego oddziałów wycofały się na północ lizać rany. Kane unikając floty Thursów zawrócił szukając bezpiecznej przystani i godnego wykorzystania posiadanych przez niego zasobów pieniężnych. Jako, że należał do ludzi nie poddających się przeciwnością losu wraz z wierną załogą szukali możliwości właściwego wykorzystania posiadanych przez nich denarów i włączenia się do toczących się w Nordii wydarzeń.

Co prawda szybka klęska i śmierć przywódcy nieco pokrzyżowały plany, ale Kane nie należał do ludzi, którzy się szybko poddają. Zawrócił swoją łódź i ile wiatru w żaglach pognali wzdłuż północnego wybrzeża. Co prawda garść ludzi wiedziała o jego misji i o ładunku jaki przewoził, jednak niewielka istniała możliwość, że ktoś z nich złapany żywym wyśpiewa to na torturach. Przecież lud to był twardy. Nie mniej jednak niewielka szansa istniała. Dlatego też pędzili ile sił w żaglach i wiosłach gdyż Kane wiedział jak małe szanse były aby takowa wiadomość mogła przegonić płynącą łódź. Tym bardziej płynącą nie wiadomo gdzie.

Kane miał plan. Tym bardziej szalony, im bardziej możliwy do wykonania. Wpłynęli w kontynent od północy. Najbardziej newralgicznym punktem ich podróży było Jezioro Eskerweld. Tak więc Kane przy sprzyjających warunkach pogodowych wraz z doświadczoną i zdyscyplinowaną załogą pokonali jezioro pod osłoną nocy. Niezauważeni przez nikogo i nie niepokojeni.

Dalej było już prościej choć wcale nie bezpieczniej. Puszczę Skjoll znał jak własną chatę. Często tu polował za spokojniejszych czasów. Podczas jednej z wypraw łowieckich w lasach na północ od Tyry znalazł zapomnianą przez bogów jaskinię. Przewidując nadejście ciężkich czasów wraz ze swoim wiernym kompanem Fjolvarem Feltem zbudowali tam schowek wykuty w kamiennej podłodze zabezpieczony stalową klapą zamykaną na klucz. Wszystko było maskowane stertą kamieni.

Płynąc na dziobie swoje knary, która nosiła imię na cześć bogini Fulli w duchu chwalił się za przezorność. Wiedział, że nadeszły czasy na wykorzystanie tej skrytki. Dobrze, że miał sprawdzoną w bojach i zaufaną załogę. Po drodze zatrzymali się jedynie na pół dnia i w jaskini złożyli obie skrzynie z pieniędzmi. Dobrze zatarłszy ślady wiedzieli, że tam będą bezpieczne.

Dzień później dotarli do Tyry. Tam postanowili się rozdzielić. Załoga okrętu miała pozostać na miejscu i w razie czego odbić od brzegu by powrócić po towarzyszy w bardziej sprzyjającym momencie. Natomiast Kane trzema najwierniejszymi wojami - Fjolvarem Feltem, Kaiem Mynfjornem i Jefetem Svordenem - mieli się udać pieszo do twierdzy Borgefjel aby dowiedzieć się jak sprawy stoją po ostatnich wydarzeniach. Szli szybkim marszem odpoczywając tyle tylko ile trzeba było na kontynuowanie podróży. Do przodu gnały ich poczucie obowiązku, honor i troska o przyszłość Nordii.
Pod koniec dnia pieszej podróży nieniepokojeni dodarli do podnóży gór. Tam rozbili obóz, aby przenocować. następnego dnia czekał ich odcinek drogi przez kopalnię żelaza Bregefjör. Zmieniając się na wartach przespali noc.

 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.

Ostatnio edytowane przez Draugdin : 09-07-2015 o 12:47. Powód: Dopisany koniec
Draugdin jest offline  
Stary 06-07-2015, 21:17   #3
 
dzemeuksis's Avatar
 
Reputacja: 1 dzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputację
Dzień 1, Kotlina Ørm, Ranek

Zielarz Arne Logün sapał ciężko, spocony i utykał trochę, bo od pęcherzy spuchła mu noga. Humor też mu znikł kilka dni temu, gdy przedzierali się w śniegach gór Højgräd. Na szpicy smagłolica Sasme nadawała tempo, skacząc z kamienia na kamień. Reszta oddziału Herdulla Bjornsona szła w milczeniu, pokonując konsekwentnie zbocze góry. Już z daleka widać było Twierdzę Borgefjel, zatopioną w skalistej ścianie. Sterczała tam, na wzniesieniu, obsypana głazami i plamami śniegu. Trudno było dostrzec w niej życie, ale dobrze okuta, trzymetrowa brama była zamknięta.

Herdull Bjornson mimo wrażenia oddechu Thursów na karku nie forsował tempa. Nie zwykł zostawiać przyjaciół w potrzebie a Arne był jego przyjacielem. Łowca morsów zdawał sobie sprawę, że poczciwy grubasek źle się czuje ze świadomością, że opóźnia marsz. Trzymał się więc blisko niego gotów podać pomocną dłoń przy trudniejszych podejściach, dając tym samym do zrozumienia, że zielarz jest niezbędnym członkiem oddziału na dobre i na złe a nie tylko drużynowym błaznem.

Ekipa sformowała się w naturalny sposób dzięki wewnętrznej sile Herdulla, która sprawiała, że budził szacunek i zaufanie w ludziach, dla których liczyło się coś więcej niż pochodzenie. Niektórych znał dłużej, inni dołączyli, kiedy po sromotnej klęsce niedobitki armii Thorkella wycofywały się w kierunku gór, chcąc ocalić nadzieję. Herdull chciał wierzyć, że nie wszystko stracone. W twierdzy Borgefjel z pewnością zbiorą się ci, co są wciąż zdolni nosić broń i pragnę walczyć o wolność Nordii. Po wyłonieniu nowego przywódcy i przegrupowaniu się będzie można kontynuować walkę z najeźdźcą.

Zastanawiał się nad rolą, jaką powierzy Arne. W wojnie podjazdowej, która po śmierci tak wielu dzielnych wojowników pozostawała prawdopodobnie jedyną możliwością na najbliższe dwadzieścia wiosen, alchemik stałby się pewnie tylko zawadą. Co nie oznacza, że nie można go wykorzystać w inny sposób. Ludzie tacy jak on - zarówno ze względu na osobowość, jak i cenne umiejętności - łatwo zjednywali sobie otoczenie. Posłany w odpowiednie miejsce mógł być cennym informatorem.

Te i inne myśli kotłowały się w głowie łowcy morsów, podczas kiedy jego oddział zbliżał się do bram twierdzy Borgefjel. Wschodniej, do której podeszli, pilnowało dwóch gwardzistów, który rozpoznali Herdulla i wymieniwszy pozdrowienia wpuścili do środka.

Na dziedzińcu trwała zwyczajowa krzątanina. Minęli stajennego, dźwigającego wiadra z wodą, jakąś zgarbioną staruszkę, próbującą sprzątać ogród przysypany śniegiem i dwójkę dokazujących młokosów. Inna przygnieciona ciężarem żywota kobieta podeszła do oddziału i podała wody mamrocząc coś o zmęczeniu ni to do siebie, ni to do przybyszów. W oknach pokazały się jakieś twarze i powoli w twierdzy zaczęło budzić się życie.

Zanim Herdull zdecydował, gdzie powinni się skierować, podbiegł do niego jeden z dwóch widzianych wcześniej chłopców, liczący koło dziesięciu wiosen. A może mniej? Bjornson potrafił ocenić wiek morsa po rozmiarze dziury, jaką zostawił w ciele foki jego kieł, ale nie potrafił ocenić wieku ludzkiego dziecka.
- Czy widzieliście może mojego wujka Ulve’a? Albo dziadka?
- Syn jarla Skatte, Ulve Thorkell, poległ w walce o wolność Nordii w bitwie na Pustkowiach Fiorken - powiedział łowca morsów beznamiętnym tonem, pod którym skrywała się zarówno zazdrość, jak i wstyd. - Sprzedany przez zdradzieckich tanów z południa. Co się stało z jego ojcem, tego mi nie wiadomo.
Herdull spoglądał bacznie na młodego, ciekaw czy reakcja na te nowiny będzie jeszcze reakcją dziecka, czy już wojownika.
- Kto wobec tego jest tu teraz najwyższy rangą? Herdull Bjornson melduje przybycie ze swoim oddziałem, prosi o schronienie i chce radzić, co dalej.
 

Ostatnio edytowane przez dzemeuksis : 06-07-2015 o 22:26.
dzemeuksis jest offline  
Stary 08-07-2015, 00:06   #4
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Dzień 1, Twierdza Börgefjel, Wczesne Przedpołudnie

W kominku jeszcze się tliło, ale sala powoli się wychładzała. Tutaj na północy niewiele było ciepłych dni, a już na pewno nie wczesną wiosną gdy słońce nadal niedługo wznosiło się nad horyzontem. Nawet w kotlinie, w której zbudowano twierdzę, gdzie często bywało dużo cieplej, niż w położonym na bardziej otwartym terenie Skätte.
Ingrid uniosła głowę znad kufrów, które razem z Maren przeglądały, gdy Hakän naparł plecami na drzwi komnaty, a te ustąpiły z jękiem na tyle by wpuścić go z ładunkiem drewna. Skorzystała na tym czarna jak smoła suka, Farsa i merdając ogonem wbiegła beztrosko do komnaty.
- Odłóż to i to - córka jarla wskazała służącej wybrane rzeczy, które po niewielkich przeróbkach mogły się nadać na ubrania dla niej i chłopców. - Możesz od razu zabrać do Eilen, do komnaty w zachodniej wieży.
Kobieta skinęła głową. Ingrid wyczuwała, że podobnie jak reszta z tych, którzy zdecydowali się pozostać w twierdzy, nie do końca wiedziała jak traktować córkę jarla, która tak niespodziewanie pojawiła się tutaj wraz ze swymi dziećmi. Oczywiście okazywali jej szacunek i współczucie, ale byli wyraźnie zagubieni. Gdy wieść o tym, że Ülve poległ na bitwie, dotarła do kotliny Ørm, wielu spośród mieszkańców Twierdzy uciekło. Ostali się tylko najwierniejsi. Obawa, czy ich decyzja pozostania w twierdzy była słuszna, wyraźnie wisiała nad ludźmi w Börgefjel.

Nagle z majdanu dotarły do nich dwa głośne, choć wyraźnie nieśpieszne, szczeknięcia Basa. Były zbyt charakterystyczne, by pomylić je z czymś innym. Niczym uderzenia maczugą w puste beczki. Myszkująca w komnacie Farsa nastroszyła uszy, warknęła i ruszyła z powrotem, przez drzwi, po schodach, aż na dwór.
Zaintrygowana Ingrid przeszła obok siedzącego przy stole Ërona Stase, mędrca i wiernego doradcy jej brata, który od kilku dni siedział nad mapami, starając się ocenić sytuację. Niestety brak wiadomości od szpiegów nie pozwalał mu podjąć zdecydowanej decyzji co do dalszego postępowania. Z jednej strony, jego zdaniem, należało uciekać na północ. Z drugiej, istniała możliwość, że część niedobitych wojsk Thorkell'a przebije się przez wrogie terytorium i dotrze do Twierdzy Börgefjel.
Agnar, najstarszy wnuk jarla siedząc obok, studiował ze skupioną miną jedną ze znalezionych w kufrach ksiąg. Nawet dźwięki dobiegające z zewnątrz nie były w stanie oderwać go od tego zajęcia. Jego matka podeszła do okna i popatrzyła co się dzieje.

Na dziedzińcu pracowało kilka osób, ale zaciekawione przerwały pracę i teraz spoglądały na uchylane wrota, przez które wchodziło siedmiu, wyraźnie umęczonych drogą wojów. Choć gdy kobieta przyjrzała im się uważnie, doszła do wniosku, że tylko sześciu wyglądało na wojów jej brata, ostatni był na to zdecydowanie za gruby i zbyt jękliwy.
Przybyszów przywitała cisza, sami także nie byli zbyt rozmownie. Wyraźnie zmęczeni, a niektórzy lekko ranni. Najpierw przyczłapała do nich przygarbiona staruszka, Volva, druidka, Tindåra Frigür. Potem, co w sumie nie zaskoczyło Ingrid, w podskokach przybiegł Rolf, zasypując ich pytaniami o bliskich.
Do jej uszu dotarła beznamiętna odpowiedź mężczyzny z uwagę wpatrującego się w chłopca, gdy odzierał go z ostatnich nadziei, co do losów uwielbianego wujka. Rolf wyprostował się gwałtownie, choć wysoki jak na swoje sześć lat, i tak musiał zadrzeć wysoko w górę głowę, by spojrzeć w oczy przybysza.
- Moja matka się wami zajmie. – Odpowiedział pewnym tonem choć Ingrid była pewna, że w tym momencie w jego oczach widać ból. - Na pewno się wami zajmie.
Po tych słowach odwrócił się i odbiegł w przeciwnym kierunku. Choć taki młody, był pełnym dumy synem wojownika i nie chciał by inni widzieli jego łzy.

Ingrid zacisnęła dłonie wbijając paznokcie w miękkie ciało. W przeciwieństwie do syna, uczuciem które ją przepełniało był gniew i płynąca z niego chęć zemsty, na wszystkich tych, którzy doprowadzili do śmierci jej najbliższych. W ciągu kilku dni straciła dom, w którym mieszkała całe życie, męża, ojca i brata, mimo to nie miała zamiaru poddawać się kobiecej rozpaczy. Była córka klanu. W jej żyłach płynęła krew wielkich wojowników i podobnie jak Rolf nie mogła przynieść im wstydu.
Uniosła dumnie głowę i ruszyła na dół by przywitać przybyszów:
- Zostaw ubrania – Powiedziała mijając Maren – Idź do kuchni i powiedz Jörviemu, żeby przygotował dodatkowe jedzenie dla siedmiu mężczyzn. Podaj na stół piwa. Potem idź do Eilen i przekaż jej by zeszła opatrzyć rany wojowników.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 08-07-2015 o 19:29.
Eleanor jest offline  
Stary 08-07-2015, 21:56   #5
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Dzień 1
Kotlina Ørm
Noc, mgła, szum wody, chłodno


Zejście zboczem gór Hrøngär do kotliny Ørm po nocy było ryzykowne. Szczególnie teraz, gdy całą kotlinę spowiła mgła. Nie, nie chodziło o to, że ktoś mógł czyhać na buntowniczy oddział, ale o przepaście i zdradliwe górskie podłoże. Kamyki co i rusz sypały się stokiem spod butów, gdy Svali i jego kamraci podążali za Urchą w dół, prowadzeni przez kołyszącą się w ciemnościach białą czuprynę i wilczą kapotę. Wszyscy szli w ciszy; temperatura była tu wyższa i mniej było lodu. Urcha oddalał się jak co jakiś czas, przyspieszając tempa i robiąc za szpicę.

W końcu oddział dotarł do wąskiego traktu, a przynajmniej w jego okolicę. Urcha już klęczał przy drodze i gdy tylko usłyszał kroki reszty, podniósł dłoń w geście ostrzeżenia. Wszyscy, jak jeden mąż, przysiedli nisko bacznie rozglądając się na boki. W dali słuchać było szmer wody, wskazujący na niedaleki strumyk albo rzekę. Urcha wskazał kierunek otwartą dłonią.

Oto ze strony Skätte parsknął koń, a odgłos stąpania jego kopyt i toczących się kół stawał się coraz głośniejszy. Powoli i niezbyt wyraźnie, z mlecznej oddali wyłonił się wóz, koń i ludzie. Kierowali się na północ i była to ich cicha wędrówka. Nie rozmawiali i szli ostrożnie.

Svali nie zastanawiał się długo. Zanim jeszcze konwój pojawił się na drodze, bez słów, samymi tylko ruchami rąk rozdzielił swoich ludzi na dwie grupki, które zajęły miejsca po dwóch stronach drogi. Svali i Dagur z jednej, Harpa i Urcha z drugiej; po tylu razem przeżytych bojach każdy wiedział, jakie jest jego zadanie. Harpa i Urcha przebiegli drogę i wskoczyli do kamienistego zbocza, które prowadziło prosto w wartki nurt rzeki Brökk. Przycupnęli tam i oczekiwali. Szlak prowadził tu do starego drewnianego mostu, który lekko potrzaskiwał. Odgłos chlupoczącej wody stał się tu wyraźniejszy. Do pełnej zasadzki brakowało jeszcze Othry, która zwykle wspomagała grupę celnymi strzałami z ukrycia, ale kobieta miała swoje ważne zadanie gdzie indziej.

Buntownicy czekali w ciszy i skupieniu; kiedy karawana znalazła się w zasięgu wzroku i słuchu, Svali, mając w pogotowiu świstawkę, spróbował ocenić kim są podróżni... i jakie wyzwanie mogą stanowić dla jego grupy.

Karawana, która wyłoniła się z mgły, okazała się pojedynczym wozem dwukołowym, ciągniętym przez chudego konia, a towarzyszyło mu dwóch ludzi. Jeden wyglądał na parobka, a drugi musiał być podróżnym lub przewodnikiem - był ubranym dłuższy płaszcz z kapturem, typowy dla ludzi, którzy wiele czasu spędzają na niegościnnym szlaku. Kiedy wóz znalazł się na wysokości zaczajonych partyzantów, Svali dał znak Dagurowi, by ten zeskoczył na drogę za pojazdem. Sam wyszedł przed powóz, zagradzając drogę, na tyle jednak daleko od czoła, by woźnica zdążył na czas wyhamować. Nie dotykał na razie świstawki; pozostali członkowie bandy mieli na tą chwilę pozostać w ukryciu, dając drużynie przewagę zaskoczenia.

Podróżni nie wyglądali groźnie; parobek nie był uzbrojony a jegomość w kapturze miał najwyraźniej tylko sztylet długości łokcia; wóz i koń nie były też mocno sfatygowane podróżą. Widać było, że jadą od Skatte. Ten, który szedł na przedzie, uniósł otwartą dłoń, zatrzymując wóz.

- Oooohoo - parobek powoli zwolnił trzymając konia za uzdę i pogłaskał po pysku. Koń parsknął. Zakapturzona postać wyszła krok do przodu i rzekła niskim tonem kalecząc nieco nordiański, twardym akcentem:
- Jeśliś zbój i na towary liczysz, nic nie mam. Jeno skór wiozę trochę, bom przewoźnik i na zamówienie jadę. Pójdźmy swoją drogą, bo zwady nie szukam.

Parobek nerwowo obejrzał się, gdyż Dagur obszedł od tyłu, a wygląd ma człeka nieobliczalnego.

Okaleczony mężczyzna milczał. Milczał wystarczająco długo, wpatrując się w wóz, żeby dwóch podróżnych jeszcze raz przemyślało swoje słowa i szanse, jakie mają w tym zapomnianym przez bogów kawałku głuszy w obliczu dwóch uzbrojonych bandytów. A potem uniósł do ust drewniany flecik. Cichy, ale przejmujący dźwięk wypełnił powietrze, przebijając się przez szum wody, a z mgły wyłoniło się kolejnych dwóch mężczyzn, ostrożnie zbliżając się do wozu.

- Sprawdzimy. Mówisz prawdę, puścimy wolno i z towarem. Kłamiesz... - pobliźniony zawiesił głos, pozwalając, by woźnica sam dośpiewał sobie resztę. Odchylił płaszcz i wyszarpnął zza pasa broń, dając znak głową, by Dagur zajrzał na pakę.

Podróżnik doskonale wiedział w jakiej znalazł się sytuacji. Skinął na parobka, by ten zrobił miejsce. Sam rozpostarł ręce, dając znak, że nie ma złych zamiarów i postąpił w bok trzy kroki.

- Wóz jest wasz… - powiedział ciężko.

Dagur wydobył krótki miecz, który w jego ręku wyglądał jak sztylet, i zaczął zanurzać raz po razie ostrze w fałdach skór. Kilka razy uderzał o dno wozu, aż w końcu sięgnął swoją wielką łapą w głąb i wyciągną… kolejną stertę skór. Były to głównie skóry bydlęce, bo cienkie, a w noc taką jak ta, trudno było rozróżnić. Dagur uniósł łeb i spojrzał na Svali’ego z rozczarowaniem, wydął usta i mruknął coś… Nic nie znalazł.

- Ruszaj. - Svali odwołał ludzi, usuwając się z drogi. Broni jednak nie schował, pozostając czujny, gdyby woźnica właśnie teraz próbował swojego szczęścia.
- Nie pamiętasz, że spotkałeś jakiś ludzi po drodze. - dodał cicho pobliźniony, obdarzając mężczyzn przeciągłym spojrzeniem - Źle, jak prawdomównych spotyka na szlaku jakaś zła przygoda. Niewielu takich zostało...

Podróżnik przełknął ślinę. Widać, że mu ulżyło. Już miał ruszyć do wozu, gdy parobek jęknął coś nieśmiało. Coś co na końcu zabrzmiało znajomo.. jakby “Svali”...

Gdy wszyscy na niego spojrzeli, zmieszał się i już głośniej zapytał:
- Czy ty jesteś Svali, Svali "Bez Serca"?

Mina podróżnika zbladła. Jeśli młokos rozpoznał tych bandytów, to bardzo możliwe, że ich los zawisł właśnie na bardzo cienkim włosie.
Parobek jednak się nie poddawał, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, w co ta sytuacja mogła się zamienić. Zwrócił się beztrosko do swojego towarzysza:

- Toż to Svali! Woj Thorkellów, znaczy, swój! My z twierdzy jesteśmy! Wracamy tam ze Skätte.
- Już dość powiedziałeś! - ściął go wzrokiem mężczyzna w kapturze i spojrzał na otaczającą go bandę, gotów zareagować w każdej chwili.
- Oczywiście, że nic złego nas na szlaku nie spotkało. Bywajcie zdrowi - rzucił w tym swoim łamanym nordiańskim, po czym ponaglił chłopaka i wolno ruszali; parobek jednak nie mógł oderwać wzroku od Svali’ego.

- Spieszno wam, "kupcze". - Svali uśmiechnął się cierpko, jeśli tym mianem można było nazwać paskudny grymas połową twarzy - Zwą mnie Bez Serca, prawda. Teraz wspólna droga nam wypada. Pójdziemy z wami; gdyby miast Thorkellowych ludzi naszedłbyś na prawdziwych bandytów, lub przeklętych Thursów... - splunął na ziemię, wypowiadając tą nazwę - ...straszne rzeczy mogłyby się stać... - dokończył z nutą w głosie, sugerującą że i opcja na owe rzeczy wciąż jest otwarta, gdyby kupiec oponował. Grupka przyspieszyła kroku, zrównując się z powoli toczącym się wozem i otaczając go luźnym, ruchomym kręgiem.

Maszerowali w grobowym, ciężki milczeniu, zaplątani w sieć wzajemnych podejrzeń i lęku; tylko skrzyp kół i chrapanie konia przerywały tą ciężką atmosferę. Szli tak wiele godzin; rutynę zburzyło dopiero niecodzienne spotkanie na trakcie do Bregefjör. Z mgły po raz kolejny dobiegł stukt końskich kopyt, a drużyna rozproszyła się po drodze, wyskakując na nie spodziewającego się towarzystwa jeźdźca. Tym razem jednak obyło się bez gróźb i kontroli - przybyszem był bowiem nie kto inny jak Børghar Akkan, strażnik z Twierdzy.

Znał się z przewodnikiem - Hansem - i poręczył za niego przed Svalim. Dalsza podróż upłynęła więc już nieco lżej, przynajmniej dla dwójki wozaków; pod samym Bregefjör jeden z ludzi Bez Serca skarżyć się zaczął jednak na woń trupa, która wlokła się za karawaną od dłuższego czasu. Wśród "swoich" nie było sensu dłużej ukrywać sekretu; przewodnik pokazał wszystkim doskonale schowaną na wozie trumnę, w której leżało zmasakrowane ciało Thörina Żelaznego, jarla Skätte. Hans wykradł je na rozkaz Ingrid Thørkell. Jarl zginął zadźgany przez zdrajców, tanów, których przekupili Thursowie. Thørkell’ówna chciała urządzić mu godny pogrzeb - jednego dnia straciła męża, brata i ojca.

Svaliego to mało obeszło; wojna ludzi nie rodziła. Bardziej jednak ruszyła go "niedbałość" Dagura; skoro mężczyzna przeoczył tak spory kawałek drewna, nie wróżyło to dobrze na przyszłość. Swoim zwyczajem Svali nic nie powiedział; spojrzenie lodowego oka, jakim obdarzył olbrzyma, kiedy woźnica pokazał wszem i wobec kontrabandę, było jednak wystarczająco czytelne dla wielkiego wojownika, by ten wiedział, że utracił sporo z zaufania herszta.

Zbliżali się coraz bardziej do Twierdzy, mocno wyciągając nogi, forsownym, cichym marszem. Nie było o czym gadać, a i niebezpieczeństwo, nawet w bezpośredniej bliskości cytadeli, wciąż było realne. Kto bowiem wiedział, jak daleko mogły zapuścić się lotne patrole Thursów, poszukujące nordlińskich niedobitków?

Tylko parobkowi - a w rzeczywistości uczniowi sokolnika, Hjanaärowi - gęba się nie zamykała. Ubzdurał sobie z jakiś zasłyszanych plotek, że Svali został poddany kiedyś próbie lodu: przykuto go nagiego do skał nad północnymi fiordami na cały dzień. Gdy przyszli po niego rano, Svali żył, ale ptaki wydziobały mu serce. Młody ciekaw był, czy prawda-li to i zaspał oddzialik gradem pytań. Sam oszpecony milczał; reszta grupy za to, widząc w tym doskonałą okazję do męskich przechwałek, zaczęła opowiadać chłopakowi inne okrutne i straszne historie - część z nich wcale nie zmyślonych - które w końcu zmusiły go do milczenia i zastanawiania się nad ich prawdziwością.

I tak, znużeni, czujni i wciąż nie do końca wzajemnie sobie ufający, ludzie Thørkella dotarli do bram Twierdzy Börgefjel. Cała podróż zaczęła się od kłamstw, gróźb i bandyckiego napadu. Potem też tylko dzięki ostrożności grupy i spokojowi strażnika nie doszło do bratobójczego rozlewu krwi. A to był zaledwie początek, pierwszy dzień po przegranej bitwie...

Co miało czekać umęczonych Nordów dalej?
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 09-07-2015 o 22:42.
Autumm jest offline  
Stary 09-07-2015, 20:07   #6
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Dzień 1, Twierdza Börgefjel, Kilka godzin po zachodzie słońca,

Ingrid przesunęła delikatnie wyprawioną wilczą skórę, by zakryć Taralda. Zawsze spał niespokojnie i odkrywał się w nocy, dlatego wstawała często by sprawdzić czy nie marznie. Delikatnie pogładziła złote loki na głowie najmłodszego synka z pełnym zarówno czułości jak i smutku uśmiechem. Mruknął coś przez sen, poruszył rączką, ale spał dalej. Mimo świata walącego się im na głowy, dzieci potrafiły się odnaleźć w nowej rzeczywistości lepiej niż można by sądzić. Uciekając ze Skätte na wyraźny rozkaz ojca, Ingrid nie sądziła, że już nigdy nie zobaczy go żywego. Zaskoczył ją tym postanowieniem, a jeszcze bardziej towarzystwem jakie jej przydzielił. Hans Midrith mieszkał wprawdzie w domu Jarla od kilku miesięcy, ale był przecież przybyszem z dalekiego świata. Dlaczego właśnie jemu Ragnar Thorin Żelazny powierzył losy córki i jedynych wnuków? Cały czas zadawała sobie to pytanie. Może właśnie dlatego to właśnie jego zdecydowała się wysłać po ciało jarla, gdy dowiedziała się o jego losie? Potrzebowała odpowiedzi na wiele pytań, a jednym z nich było to, na ile może zaufać otaczającym ją ludziom i czy zaufanie niewłaściwej osobie nie będzie jej kosztować znacznie więcej niż utratę własnego życia. Musiała mieć pewność i kogoś, kto niezależnie od tego jak dalej potoczą się losy wojny, uratuje jej dzieci.

Podeszła do ciężkiej kotary z wełny owiec, którą kazała zawiesić na oknie w komnacie zachodniej wieży, przeznaczonej na sypialnię dzieci, by chronić je przed nocnym chłodem i odsunęła ją lekko. Popatrzyła na ciemność nocy. Nie mogła teraz zobaczyć drogi do Twierdzy, ale miała nadzieję, że Hans wraca już z powrotem.

Powróciła pamięcią do dnia kiedy Sigrudur Jonsdottir, wraz z garstką swoich ludzi dotarła do Börgefjel. Ingrid wiedziała, że jej zadaniem było patrolowanie terenów na zachód od Skatte i miała nadzieję, że kobieta dostarczy jej jakichś pomyślnych wieści. Nie mogła pomylić się bardziej. Wciąż brzmiały jej w pamięci słowa zwiadowczyni, raniące niczym sztylety i wzbudzające pełen pasji gniew:
- Nie mogliśmy już nic zrobić gdy dotarliśmy z patrolu do twierdzy było po wszystkim. Jeden z moich kontaktów ostrzegł nas zanim wpadliśmy w ręce wrogów. Musieliśmy uciekać. Z informacji jakie jednak udało nam się uzyskać Jarl Skätte był wtedy w łożu, bo jak wiesz ostatnio chorował. Grupa tanów z rodzin: Beötrhsøn, Svängür oraz rywal naszego Jarla, Åsgeir Siny, weszli wywierając presję na straży i pod pozorem ciężkiej sytuacji na Pustkowiach Fiørken. Było to o świcie i straży było niewiele. Thorin Żelazny został zadźgany nożami we własnym łożu, a później rozpoczęła się rzeź sprzymierzeńców Thørkella. Dużo ludzi w mieście jest oburzonych tym co się wydarzyło. Ale te rody mają teraz dużo władzy i przeważające siły, a najbardziej wierni jarlowi ludzie zostali zarżnięci. Inni się dostosowali w miarę. W mieście jest nadal niebezpiecznie. Po za tym jest tam organizowana armia przeciw Twierdzy Börgefjel, ale z chłopów, którym obiecuje się resztki ze skarbca w Borgefjel.

Ingrid wiedziała, że gdyby pozostali w domu ojca, ona i jej dzieci byliby już teraz martwi. Jarl musiał przeczuwać niebezpieczeństwo. Pewnie dlatego wysłał ją w góry. Nie mogła jednak przeboleć, że opuściła go w tak trudnej sytuacji. Mogła teraz zrobić dla Ragnara Thorkell'a tylko jedno: pochować go z honorami na które zasłużył jak Jarl, a których na pewno odmówią mu wrogowie. Prawie natychmiast przyszedł jej do głowy Hans. Przecież jej ojciec przyjął go pod swój dach i obdarzył najwyższym zaufaniem. Obcy przybysz miał teraz okazję udowodnić jego córce, że był go wart.
To dlatego wezwała mężczyznę do siebie i dała wszystko czego zażądał do wykonania zadania. Nie było tego wiele. Dwukołowy wóz ze starym koniem, by nikt nie na niego nie połasił, parobka do pilnowania i powożenia, oraz kilka denarów na ewentualne łapówki.

Tego wieczoru, gdy nadal nie było ich widać, choć do warowni z Twierdzy było tylko kilka godzin, wysłała Børghara Akkana, by pojechał w kierunku Skätte. Miała nadzieje, że niewielkie wsparcie, które mogła mu zapewnić, pomoże Midrithowi w przypadku ewentualnych kłopotów.
Teraz musiała tylko czekać.
Los kobiet, który z pokorą brały na siebie.
Wszystko jednak miało się zmienić.
Już wkrótce nadejdzie świt...

***

Dzień 1, Gdzieś na szlaku pomiędzy Skätte a Twierdza Börgefjel, Kilka godzin po zachodzie słońca,

Svali. Imię, które należy zapamiętać. Na chwilę umieścić w przegródce w głębi umysłu, przeszukując go w poszukiwaniu informacji. "Bez Serca". Przydomek prosty, jak większość spraw w tym świecie. Innym świecie, nie należącym do tego co znał jeszcze rok temu. Umiał się dostosować. Nie rzucać się w oczy, być słabym. Potulnym.
Albo odwrotnie, kiedy tylko było trzeba.
Jedna myśl przyświecała całości: nie zostać zapamiętanym, a samemu ogarnąć wszystkie szczegóły. Taki był. Takim poznał go Jarl. Tajemnica wzajemnego zaufania należała już wyłącznie do jednej osoby. Szkoda.

Oś wozu skrzypiała, on szedł milczący. Jednym uchem słuchał parobka, którego gęba się nie zamykała. Niedobrze się stało, że został zaskoczony, lecz ten ból potrafił przeboleć. Sytuacja była szczególna, nie podróżował już sam i bez obciążenia. Gdyby nie smród i niewyparzona gęba uniknęliby nawet ujawnienia prawdziwej postaci przewożonej zawartości. Cenił pomoc, ale wolał pracować sam. Myśli wędrowały, wracając do wydarzeń ostatnich dni.

Das Glück kommt über die Nacht

Powiadano, że proste życie, prosta śmierć. Zakapturzona, nie zwracająca uwagi postać szczupłego mężczyzny weszła pomiędzy domy. Ów człowiek nie rozglądał się, doskonale wiedząc gdzie idzie i co robi. Jego pokryta czarną brodą twarz nie pasowała do tutejszej urody za dobrze, lecz nikt nie patrzył na to pochylone lekko ku ziemi oblicze. Wóz już czekał, parobek stał przy kobyle, głaszcząc ją machinalnie po szyi. Mężczyzna minął ich bez nawet najdrobniejszej zmiany w kroku. Jedynie najbardziej wytrawny obserwator wychwyciłby przekazany znak. Było już zresztą ciemno, szczegóły umykały.
Człowiek w kapturze przeszedł, a wóz ruszył niedługo potem. W zupełnie innym wydawałoby się kierunku.

Byli tak pewni siebie, czy im nie zależało? Ciało złożono w prawie nie pilnowanym miejscu i najtrudniejszym okazało się zdjęcie głowy wystawionej na widok publiczny. Noc jednak przyszła ciemna. Niepozorny, jednoosiowy wóz podjechał i przejechał. Wyglądało na to, że nic się nie zmieniło. Tylko na moment uchyliło się niewidoczne gołym okiem wieko drugiego dna i zaraz ponownie zamknęło. W miejscu ciała pozostała głowa. Składała się zaledwie ze słomy i sznurka. Drwina i obietnica. Ach, taka ładna para.

Ocknął się z myśli. Zmęczenie odgoni później.
Zbliżał się konny. Znana twarz.
Dobrze.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 10-07-2015 o 21:46.
Eleanor jest offline  
Stary 10-07-2015, 17:20   #7
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Dzień 1, gdzieś w Górach Højgräd, Ranek

Krzyki tysiąca zabijanych roztoczyły się po Pustkowiach Fiörken niczym fala uderzeniowa. Jednak nawet wydzierany za pomocą stali z rozciętego gardła ostatni dech umierających odbijał się bez echa o Góry Højgräd. Masyw górski, będący naturalną barierą, od setek tysięcy lat stał niewzruszony. Czymże byli dla niego ci głupcy, walczący za idee, które w swej naturze ulotne były niczym płatki śniegu smagające jego szczyty. Góry te swą potęgę zawierały w wieczności, której żadne ludzkie życie nie mogło zwyciężyć.
Walczący przeminą i wkrótce słuch po nich zaginie. Ale góry będą pamiętać tych, którzy w popłochu uciekali przed potęgą Thursów. Niestrudzenie przemierzali szlak górski, by dotrzeć do Twierdzy Börgefjel. Ocalić życie. A może odnaleźć nową nadzieję.



Vuko Athelwine dyszał ciężko. Ostrożnie, niczym depcząc po pokruszonym szkle, wyszukiwał miejsca do oparcia stopy bądź dłoni. Zimne kamienie dość często wyślizgiwały mu się z przemarzniętych palców. Wspinaczka w takich warunkach równała się z wręcz niespotykaną głupotą.

- Ruszaj to niedźwiedzie dupsko, Vuko! Musisz coś zobaczyć! - Szyderczo uśmiechnięta twarz jego towarzysza wbrew pozorom zmotywowała wojownika. Zapragnął nagle jak najszybciej dostać się na górę tylko po to, żeby skopać temu żartownisiowi tyłek.

- No już, dalej, złap mnie za rękę, panie dowódco. - Bërsi Tenner, duch drużyny i kopalnia głupich żarcików zwisał nad półką skalną, wyciągając dłoń w stronę Vuko.

Po kilku chwilach woj stanął na równych nogach, nie mogąc uwierzyć w to, jak bardzo mięśnie na całym ciele mogą piec po nawet krótkiej wspinaczce. Życie strażnika wiązało się często z godzinami stania w bezruchu na warcie. Nic więc dziwnego, że brakowało mu kondycji. Nie był w końcu tresowaną małpą. W każdym bądź razie teraz, jak nigdy wcześniej docenił to, że może stać w miejscu na twardej powierzchni.

Szybki rzut oka po jego ludziach natychmiastowo dał mu do myślenia. Stali niemal plecami do siebie, dłoni nie spuszczając z broni. Druga próba ocenienia otoczenia wyjawiła przyczynę ich zachowania.
Udało im się wspiąć na półkę skalną, na której powinni znaleźć jakiś przesmyk przez góry. Prostą drogą na zachód po około trzech dniach, o ile obliczenia go nie myliły, winni trafić do Twierdzy. Taki był plan. Jednak po tym, co Vuko właśnie zobaczył, plany uległy diametralnej zmianie.

Pod jego nosem roztaczała się krwawa scena. Kawałki futra, mięsa, także kości były zanurzone w sosie z krwi oraz śniegu. Wilki. Pięć, może sześć. Ciężko było ocenić. Dosyć spore okazy.

Tylko Mäkkan Flöy (poza oczywiście panem Tennerem, który zachowywał optymizm w każdej sytuacji) zdawał się niewzruszony całą sytuacją. Klęczał nad obrazem sieczki, jakby próbując coś wyczytać.

- Coś te wilki rozszarpało - mruknął beznamiętnie, stwierdzając oczywisty fakt. - Reszta stada spierzchła tam - swoją umięśnioną łapą wskazał niepozorną szczelinę między skałami znajdującą się na północy. - To wszystko wydarzyło się wczoraj. Jakieś inne zwierze poszło na zachód. Nie wiem, jakby niedźwiedź. - Barczysty wojownik odszedł kawałek, by ponownie pochylić się nad śniegiem. - Jest ranny.

- To nie niedźwiedź - wtrącił się Hälldor Ürke przecinając swym twardym głosem wzbierającą się śnieżną zamieć, najstarszy członek załogi Vuko. Ten niezłomny góral piastował kiedyś stanowisko wodza. Walka o wyzwolenie Nordii była dla niego świętą misją, toteż szybko zbratał się ze strażnikiem.

- To Värg... - dokończył po chwili przerwy. Znaczenie jego słów nie pozostawiły reszty ludzi niewzruszonych. Każdy na swój sposób zaczął okazywać większe zaniepokojenie. Część grupy zaczęła nagle uważnie się rozglądać, jakby spodziewając się ataku tego krwiożerczego stwora.

Stali tak przez jakiś czas, jednak jasnym było, że po tym, czego się dowiedzieli, on, jako lider, musiał podjąć jakąś decyzję.

- Odszedł na zachód mówisz? - spytał powoli Athelwine.

- Dokładnie. Tam, dokąd i my zmierzaliśmy - odpowiedział mu Mäkkan, wciąż wpatrzony w krwawe ślady.

- Walczyłem już z niejednym Värgiem - znowu odezwał się Hälldor tym zachrypniętym głosem. - Jednak to bydle wygląda na bardzo duży okaz. Mimo, iż ranny, nie jesteśmy przygotowani do stoczenia pojedynku z tą bestią.

- Też tak myślę, przyjaciele - odpowiedział Vuko, przechadzając się kilka kroków, jednocześnie dobywając miecza.

Ostrze, choć nie było dziełem mistrzów, słabo wyłapało słoneczne blaski, promieniejąc pośród zawieruchy. - Spróbujemy zejść stąd na południowy-zachód i poszukamy innego przejścia. - Czubkiem broni wskazał wspominany kierunek. - Rozumiem to, że jesteście już wyczerpani podróżą. Ja sam ledwo stoję na nogach. Jednak nie chcę ryzykować życia żadnego z was, zwłaszcza, że dopiero co wyrwaliśmy się z Thurskich łapsk. - Strażnik na krótką chwilę obrócił głowę na wschód, skąd przybyli, a gdzie tydzień temu wielu jego przyjaciół oddało życie w bratobójczej bitwie.

Dowódca drużyny schował broń i wyłapał uważne spojrzenia jego kamratów skupione na nim. Wiedział, że bez szemrania wykonają jego rozkaz. Mimo iż nie byli jego podwładnymi, a raczej towarzyszami, potrafili powierzyć mu własne życia wierząc, że on wie, co zrobić, by wybawić ich z opresji.
Strażnik raz jeszcze rozejrzał się po okolicy. Był zły na to, iż został zmuszony nadkładać drogi. Ale wiedział, że nie ma wyjścia. Po tygodniach podróży i walki pragnął tylko przysiąść w bezpiecznym kącie, nabrać sił i ponownie ruszyć w bój. Wszak ich misja nie była skończona.

Wedle przepowiedni wiedźmy, Vuko Athelwine nie wyzionie ducha nim przyczyni się do wyzwolenia Nordii. Strażnik święcie wierzył, że był to dopiero początek rebelii, więc miał jeszcze wiele do zrobienia.

- W drogę, zanim Värg zdecyduje wrócić i podziwiać swe dzieło.


 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 12-07-2015, 21:37   #8
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Dzień 1, Twierdza Börgefjel, zmierzch

Od drzwi dolatywały czasem odgłosy krzątających się mieszkańców twierdzy. Zamęt świadczył o tym, że mury tego przybytku gotowały się na nowych, umęczonych znojem gości, którzy wkrótce mogli zawitać w ich progi.


Ëron Stase - zarządca twierdzy i były doradca Thørkella

Ëron Stase siedział pochylony nad mapami i stertą listów w swojej niedogrzanej komnacie. Owinięty w zakurzony koc i przy butelce bimbru, by rozgrzać się trochę, nabijał fajkę. Potrzebował spokoju i ciszy, a ostatnio nie było o to łatwo.

Był zły. Pięć lat planowania buntu i doradzania zakończyło się na kawałku jałowej ziemi, gdzie teraz rozwłóczone ciała i ich trzewa dojadały dzikie psy. Wychodzenie po za góry Højgräd było głupim posunięciem. A przecież ostrzegał.
Zapasy się kończyły. Nadeszła wiosna, a z nią puste spiżarnie, tym bardziej, że Thørkell wszystko zabrał. Sytuacja wyglądała źle.

- Jesteś tu? - Rzekł naczelny strażnik stając w drzwiach - pukałem, ale nikt nie odpowiadał.
- Wejdź - starzec odchylił się na krześle w oparach fajkowego ziela.


Ālvar Elvën - szef straży

Ālvar Elvën zamknął za sobą drzwi i podzwaniając okutymi butami, zajął miejsce przy zagraconym papierzyskami stole.
- Herdull Bjornson niedawno przybył do twierdzy. Ma ze sobą sześciu ludzi. Służba przyjęła ich w sali biesiadnej.

Starzec zamyślił się. Herdull, syn Bjorna to poczciwy człowiek, znany łowca morsów i zahartowany w boju mąż. Ale jego oddział jeszcze niedawno liczył pięć tuzinów takich jak on...
- Będę musiał się z nim rozmówić o tym co zaszło na Fiørken - Ëron dźwignął się ociężale i sztywno. Był już stary. Ciało dawało mu się we znaki a los nie szczędził chorób.

Nagle w oknie zatrzepotał gołąb. Stanął na parapecie i zagruchał, łypiąc swoimi oczami.
- No już myślałem, że cię nie zobaczę - rzekł starzec i wolno poczłapał do okna - Ty mały, pierzasty skunksie, pewnie miałeś przygody, co?

Ëron chwycił gołębia i uniósł go lekko w górę sprawdzając czy na łapce ma tubkę, pentelką przywiązaną.
Miał.

- Ze stolicy…. Widzę, że masz dla nas ładunek. Dzielny chojrak. Zaraz dam ci jakiegoś ziarna.
Starzec uśmiechnął się i powrócił do stołu z ptaszyskiem. Ālvar pomógł wydobyć zapisek z tubki i już niedługo siedzieli obaj pochyleni, starając się odczytać tekst napisany tak drobno, że dukali litera po literze.

- Od Svan’a Freydal’a...



3 dni temu z Kørsbäru wyruszyła armia Południowców szlakiem wschodnim do Skätte. Na czele zbrojnych stoi Tan Høren Sülgenn wraz z huskarlem Ragh’em Gälnvørr’em. Woje w liczbie 150 jazdy lekkiej, 240 piechoty (w tym 100 pancernych), 100 łuczników i około 80 najemników ze Scøttvaru.

Wiadomość znaczyła tyle, że do kotliny Ørm zmierzały siły z Południa i pozostało niewiele czasu.
- Jak są trzy dni drogi od Kørsbäru, to za siedem, osiem dni tu będą. To dlatego w Skätte dopiero się organizują. Czekają na te posiłki. Chcą nas przegnać na północ - rozgorączkował się Ālvar
- Muszę porozmawiać z Herdullem Bjornsonem. Może wiedzieć ilu ocalało i jakie siły naszych idą teraz przez góry…
- Tego Gälnvørr’a znam - rzekł strażnik, otwierając drzwi - To nie on dziesięć wiosen temu dokonał masakry w Puszczy Dräumur?
- W rzeczy samej - zacisnął usta z wysiłku Ëron i pomagając sobie długim kijem ruszył na korytarze.
- Ale tego dowódcy nie znam. Kto to?
- Mniemam, że któryś z synów Sülgenn’a, jednego z Radnych. Musi być młody i niedoświadczony. Dobrze, że to tylko wojska Południa.

Obaj wolno ruszyli do schodów, które starcowi nie omieszkały przypominać za każdym razem, ile jeszcze miejsc może go rozboleć.


Svan Freydal - szpieg, przebywa obecnie w stolicy
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 21-09-2015 o 15:10.
Martinez jest offline  
Stary 13-07-2015, 08:26   #9
 
Dark_Archon_'s Avatar
 
Reputacja: 1 Dark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłośćDark_Archon_ ma wspaniałą przyszłość
Dzień 1, gdzieś w Górach Højgräd

Kolejny dzień wędrówki. Droga na północny-zachód od miejsca bitwy, aż do gór, a potem przez nie na zachód, miała być najszybszą i najbezpieczniejszą trasą do twierdzy Börgefjel, prawdopodobnie ostatniego bastionu buntowników. Towarzysze wciąż nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się kilka dni temu na pustkowiach Fiørken. Rana była zbyt świeża i zbyt wielka, i wciąż byli zbyt blisko miejsca tej okrutnej zdrady i rzezi. W zasadzie to niewiele rozmawiali ostatnio. Skupiali się na tym, aby przetrwać w tym zapomnianym przez bogów rejonie Nordii, i dotrzeć cało do celu. Daleko od thurskich wojsk wędrowcy gnali niczym wiatr przez pustkowia. Im bliżej gór, tym ziemia jednak stawała się co raz bardziej pofałdowana, a pod nogami co raz częściej mieli śnieg i kamienie. Ostre kamienie, po których konie nie mogły iść szybciej, jak stępa. Z każdym pokonanym wzgórzem jazda stopniowo zamieniała się w powolny marsz z koniem. Zmęczeni wjechali w ośnieżony jar, kolejny na ich drodze. Zimny wiatr smagał ich po twarzach. Po obu stronach piętrzyły się wysokie góry Højgräd. Gdy wjechali na niewielkie wzniesienie, echem odbił się gwizd dzikiego ptaka i oczom podróżników ukazała się zaskoczona grupa sześciu górali schodzących po stoku. Wszyscy w tym momencie zamarli. Jeźdźcy momentalnie rozbudzili się z marazmu, jaki ich dopadł w czasie tej nudnej wędrówki, i szybko skrócili wodze. Konie zarżały niespokojnie i zaczęły kręcić się w miejscu. Leif i jego towarzysze nerwowo wymienili kilka uwag. Górale mieli nad nimi przewagę liczebną, ale przede wszystkim wysokości. Nie było możliwe ich zaatakować, nie dając się wcześniej wystrzelać jak kaczki. Można było szybko zawrócić i schować się za skałami.

- Ktoś ty?! Swój, czy wróg?! – zagrzmiał jeden z górali.
Przynajmniej nie zaatakowali pierwsi. Thursami być nie mogli, byłoby bez sensu, gdyby się tu zapuścili. Jedyna możliwa opcja była taka, że to kolejni niedobitkowie z armii buntowników Thørkella. Ale Leif i jego towarzysze byli częścią lekkiej kawalerii z Ÿekebørga. Co prawda jego hfern gnił gdzieś na pobojowisku, lecz wielu jeźdźców nie brało udziału w bitwie po stronie buntowników…
- Jestem Leif, a to moi towarzysze. Byłem przyjacielem Thørkella – oznajmił wojownik. Na tę chwilę tym góralom musiała wystarczyć tylko taka informacja - A Wy? Coście za jedni?
- Na Thursa mi nie wyglądałeś, temu też mój łucznik nie wpakował ci strzały między oczy. – Na szczęście ich nie rozpoznali - Ale gdzie moje maniery. Mów mi Vuko. Również walczyłem na Pustkowiach. Wygląda na to, że jesteśmy po tej samej stronie. I podobnie jak wy, ja i moja banda wycofujemy się do Twierdzy.
- Thursowie nie bywają w tych okolicach. Widzę, że podobnie wybraliśmy trudniejszą drogę przez góry. Mam nadzieję, że wiecie jak przetrwać w takim niegościnnym terenie. Przed nami jeszcze co najmniej kilka długich dni wędrówki.
- Wędrowaliśmy łatwiejszym szlakiem, kilka kilometrów stąd na północ, ale natrafiliśmy na ślady Varga. Sześć rosłych wilków przemielonych na papkę. Varg odszedł na zachód i nie miałem zamiaru podążać jego śladami. Temu też nadkładam drogi. Moi ludzie są u kresu sił, ale nie poddajemy się. W Twierdzy wszyscy odpoczniemy i napijemy się piwa. Więc jak, ruszamy razem? Wiem, że Thursów prędko tu nie spotkamy, ale wolę już siedzieć przy ognisku.
- Spotkamy się na szczycie. Wasza ścieżka nie nadaje się dla naszych koni. Znajdziemy jakieś łagodniejsze podejście i was dogonimy. Macie szczęście, w spokojniejszych czasach polowaliśmy na vargi. Dla grupy doświadczonych wojowników żaden varg niestraszny.
- Z chęcią bym kiedyś obejrzał twoje polowanie. My niestety jesteśmy już wyczerpani, a od Vargów trzymam się z dala od niemowlaka. Dobrze więc, zobaczymy się później. Nie narzucamy szybkiego tempa, chcemy w końcu dojść do Twierdzy o własnych nogach. Uważaj na siebie, Leif. Te góry naprawdę bywają zdradliwe.
- Niech bogowie dodadzą wam sił – pozdrowił ich i wraz ze swoimi towarzyszami ruszył szukać przejścia przez góry.

Ruszyli dwójkami. Grupę prowadzili młodsi towarzysze, wypatrując możliwej drogi. Kolumnę natomiast zamykał doświadczony wojownik Trÿsgørr Krigen. Kiedy tylko górale zniknęli z pola widzenia zrównał się on z dwójką jadącą w środku i oznajmił:
- Nie ufałbym im.
- I nie zamierzam. – odpowiedział Leif – Przynajmniej dopóki nie dowiemy się o nich czegoś więcej.
- Słyszeliście o tym Vuko? – zapytał Johänn Hoflandsøn, najstarszy z grupy.
- Nie – odparł Trÿsgørr, a pozostali pokręcili głowami na znak zgody.
- Ja również nie, tak samo, jak setek innych buntowników – odparł z przekorą przywódca.
Rozwijająca się dyskusja widocznie przyciągnęła uwagę Løkiego Barnëta, jadącego na przedzie.
- Może to szpiedzy Thursów?
Pozostała trójka lekko uśmiechnęła się na tę sugestię, lecz nikt nie zamierzał zaprzeczyć.
Całkiem możliwe. – Leif również rozważał taką możliwość. Być może, jakby to absurdalne się nie wydawało, Thursowie wysłali szpiegów, którzy mieli przekraść się na ziemie buntowników i udawać uciekinierów z masakry. – Będziemy musieli się tego dowiedzieć. A jeśli się to potwierdzi… - przerwał na moment by spojrzeć w oczy swoich towarzyszy – Cóż, góry bywają niebezpieczne. Czasem ludzie spadają ze szlaku na skały…

Minęło jeszcze kilka godzin, nim wyczerpani marszem z końmi przez góry jeźdźcy zobaczyli w oddali blask ogniska, zapewne rozpalonego przez ich nowych towarzyszy podróży. Ruszyli wtedy żwawiej, prowadzeni chęcią ogrzania swoich zmarzniętych członków.
 
Dark_Archon_ jest offline  
Stary 16-07-2015, 00:40   #10
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Noc (z dnia 1 na 2) Twierdza Börgefjel

Ingrid przeszła przez chłodny, błotnisty, lekko oświetlony pochodniami dziedziniec. Z sali biesiadnej dochodziły odgłosy rozmowy, a z okien jarzyło się światło. Pchnęła drzwi i weszła do środka.

W palenisku trzaskał ogień. Przy skromnie zastawionym stole, w sali biesiadnej, gdzie na środku parowała ciepła jeszcze zupa cebulowa, siedziało pięciu mężczyzn. Zgłodniali i zmęczeni spożywali posiłek. W koncie sali cyrulik, Paleÿ Mårvar opatrywała nogi tęgiego mężczyzny, który na przemian raz rechotał, a raz syczał z bólu.


Maren Kristiånbjørk - służąca

Młoda dziewka -Maren właśnie kończyła podawać mężczyznom piwo. Mimo zmęczenia, przywitała uśmiechem Ingrid.
Na końcu długiego stołu siedział Ëron Stase wraz ze strażnikiem Ālvarem Elvënem, oraz zapewne Thegnem* tych wykończonych podróżą mężów.
Ëron uniósł łysiejącą głowę i spojrzał na Ingrid

- Poznajcie się - powiedział - To jest Ingrid Thørkell Reidardatter, córka Jarla Thorina Reidara Thørkella, zwanego Żelaznym, siostra Ülve’a Thørkella. Przybyła do twierdzy niedługo przed tym, jak jej ojciec został zamordowany w Skätte. A to jest - tu wskazał na jasnowłosego brodacza - Herdull Bjornson, syn Bjorn’a, łowca morsów. Walczył ramię w ramię z Twoim bratem na Fiørken.

Oboje kiwnęli sobie głową i Ingrid zajęła miejsce przy stole. Maren szybko napełniła jej kubek piwem i usiadła w koncie.
- Herdull właśnie opowiadał nam jak wyglądała bitwa - Rzekł Ālvar, a jego wzrok skierowany był na stół - W tej przegranej nie ma hańby. Valhalla przyjęła do siebie zacnych wojów, którym teraz valkirie leją Heiðrún litrami w gardła! - Uniósł kubek a razem z nim reszta biesiadników
- Chwała! - gromko i chórem odpowiedzili wszyscy i łyknęli trunku.

Nastąpiła chwila ciszy, którą po pewnym czasie przerwał Ëron Stase.
- Być może to nie ostatni bój jaki nas czeka. Ze stolicy idą wojska na nas. Jeśli złączą się z siłami Skätte, to możemy mieć nawet tysiąc mieczy przeciw sobie.
- Jak są daleko? - Zapytała Ingrid
- Trzy dni drogi od Kørsbäru - odrzekł Ālvar - Mogą tu być już za siedem, osiem dni. A przynajmniej dojść do Skätte.
- Czyli dojdzie do oblężenia - Herdull, widząc, że dziewka zasnęła ze zmęczenia, sam sięgnął po dzban i nalał sobie
- Nie utrzymamy się - odrzekł starzec - Mało ludzi i broni. Słabe mury. Zapasy najwyżej na miesiąc i nikłe szanse na posiłki. Gdy tylko oddziały zejdą z gór i przybędą do Twierdzy, zwołam Muud. Wybierzemy nowego wodza. Wtedy pewnie zapadnie decyzja, czy zostajemy i bronimy się. Tymczasem, chcę wysłać ludzi do pobliskich wiosek, w szczególności do Bregefjör. Chciałbym aby twoi ludzie obsadzili mury twierdzy na ten czas - Ëron zwrócił się tu do thegna

- Może dwóch twoich ludzi mogłoby się udać na polowanie? - Wtrąciła Ingrid. - Wyślę z wami jednego z ludzi z twierdzy, Häkiego Raska. Jest młody, ale zna okolicę i potrafi strzelać. Przyda się na polowaniu. Co o tym myślisz Eronie? Niezależnie od tego czy zostaniemy w twierdzy, czy udamy się na północ warto zrobić zapasy. Nie zostało wiele jedzenia, a skoro zakładamy, że inni wojowie mego brata dotrą do twierdzy, będzie trzeba mieć czym ich nakarmić.
Ëron kiwnął głową
- Zgadzam się. Häkiego miałem wysłać do kopalni, ale masz rację Ingrid. Przyda się bardziej na polowaniu. I zna okolicę dobrze. Zapasy, niezależnie od dalszych planów muszą być gromadzone. Huskarl rozjerzy się też za nimi w Bregefjör.

- Dam dwóch swoich ludzi. Niech tylko wypoczną trochę - Herdull spojrzał na swoją kompanię, która powoli zaległa na stołach ucinając sobie drzemkę. Następnie zwrócił się do starca - Masz nadzieję ściągnąć ludzi z wiosek?
- Raczej nikt się nie zgodzi. Wioski już oddały swoich wojów i teraz ich ciała leżą gdzieś na Pustkowiach Fiørken. Rodziny opłakują poległych. Bardziej chodzi o to, by szpiclów wyłapać. W Bregefjör, gdzie jest kopalnia żelaza, pewnie już kilku się znajdzie. Tanowie ze Skätte na pewno chcą wiedzieć co dzieje się w okolicy.
- Obsadzę mury swoimi. Prócz Logun’a - Herdull wskazał chrapiącego grubasa w koncie, na ławie - To alchemik. Dajcie mu warsztat a nie pożałujecie.
Ëron skinął głową.
Radzili jeszcze do późnej nocy, siedząc i pijąc, podczas gdy cała Twierdza powoli pogrążała się we śnie i ciemnościach.

Herdull Bjornson nie mógł tak łatwo pogodzić się z kolejną porażką a taką wydawało mu się oddanie twierdzy bez walki. Gdyby miał stu ludzi, to tych kilka dni wystarczyłoby na przygotowanie się do obrony przed tysiącem. Z tego, co wiedział, wróg nie miał machin oblężniczych, więc bez pomocy zdrajcy nie zdołałby wedrzeć się do środka. Sekretny tunel prowadzący na zewnątrz umożliwiłby uzupełnianie zapasów. Jednak w zamku nie było nawet trzech dziesiątek wojowników. A na ludzi z okolicznych wiosek nie ma co liczyć - jeśli nie będą stawiać oporu, nic im raczej nie grozi. Wróg był sprytny, nie obracał ludności niepotrzebnie przeciwko sobie. Szaleństwem więc byłoby stanąć przeciwko tysiącu z taką garstką.

Łowca morsów rozważał zasypanie kopalni - skoro ma wpaść w ręce wroga, to niechby nie mógł od razu czerpać z niej korzyści. Ëron jednak odrzucił ten pomysł - to potrafiliby zrobić tylko górnicy a oni tak po prostu nie zniszczą swojego źródła utrzymania. Jedyne co warto zrobić zdaniem doradcy, to opróżnić magazyny z zapasów rudy.

Ingrid poruszyła temat, który chodził także po głowie Herdulla. Zastanawiała się, czy nie warto by zając się sparwą uszczuplenia sił przeciwników zanim się połączą. Do Skätte nie jest przecież tak daleko. Może warto byłoby zrobić trochę zamieszania wśród tych tworzących się chłopskich oddziałów. Po za tym przygotować pułapki po drodze. Jeśli już idąc w ich kierunku przeciwnicy doznają strat, ich morale mocno ucierpi.

Usłyszawszy to głos ponownie zabrał Ëron.
- Trzeba by to dobrze obmyślić. Samo zamieszanie może okazać się nie wystarczające. W tym przypadku, dobrze byłoby tak namieszać, by przeszkodzić zjednoczeniu z armią Kørsbäru. Ale to wymagałoby sporo wysiłku i jakiejś intrygi. Możnaby naprzykład wyłapać lokalnych watażków niskiego szczebla i ich pozabijać, skrytobójczo, co pewnie da na chwilę zamęt i osłabi decyzyjność niewielkiego oddziału w Skätte. Ale to tylko na chwilę, bo chłopów do dowodzenia jest pełno. Można też zabić przywódców zdrady, czyli tych, którzy zabili jarla Skätte. Ale wtedy pozostałaby ludność podatna na wpływ armii Kørsbäru. Najlepiej byłoby skłócić Tanów ze Skätte z Tan’em Høren’em Sülgenn’em - dowódcą armii z Kørsbäru, która nadciąga. Oczywiście jest też dużo innych sposobów, łatwiejszych i powodujących nawet panikę. Wszystkie jednak sposoby co najwyżej wydłużają w czasie moment oblężenia.

- Pułapki również jedynie opóźnią marsz co najwyżej, a morale… - wtrącił Ālvar. - Morale bardziej można pognębić jeśli skradłoby się ich Hfern albo zrobiło idiotę z dowódców. Szereg niepowodzeń może im nieco bardziej to morale nadwyrężyć.
- Warto przemyśleć skłócenie zdradzieckich tanów - kolejny pomysł rzuciła Ingrid. - Wiem co nieco o ich tajemnicach, które można by wykorzystać. Ojciec dzielił się ze mną cennymi informacjami na temat tanów. Sama też miałam oczy i uszy szeroko otwarte na to, co się w Skätte działo. Pomyślę jak wykorzystać ich wady przeciw nim samym. Muszę się nad tym zastanowić. Mam już nawet kilka pomysłów. Kiedy opracuję szczegóły przekaże wam je do przedyskutowania.



Tymczasem Ālvar kontynuował wątek pułapek.
- Jak widać na mapie, trakt ze Skätte do Twierdzy przechodzi przez jeden most i jeden bród. Uszkodzenie mostu (pierwsza przeprawa przez wodę od Skätte) zmusiłaby armię do drogi przez mokradła, lasy i góry co oznacza niezbyt dogodne warunki do przemarszu. Problem tylko, czy armia czasem nie weźmie sobie łodzi ze Skätte i popłynie rzeką Brökk? Tak więc może sabotaż w porcie?

- Najlepiej sabotaż i spalenie mostu jednocześnie, a potem pułapki na mokradłach, ciężko na nich maszerować w zwarciu. No i dla koni to trudniejszy teren do przebycia, zwłaszcza teraz, gdy śniegi schodzą z gór - Ingrid podchwyciła wątek.

- Możecie też wycofać się na Północ do Laverløk. Tamtejszy Jarl był wierny buntowi. Nie wiadomo jak teraz, w sumie. Tam można byłoby odpocząć i zebrać ewentualnych ludzi. No i raczej ani Kørsbär ani Thrsowie się tam nie zapuszczą. Ale to tylko opcja. Po za tym nie wiadomo co słychać u Jarla Laverløk. - zakończył Ālvar.
- Ucieczka to ostateczność. - Córka wodza pokręciła głową. - Zbyt wiele już straciliśmy w tej wojnie. By poddawać kolejną część naszej ziemi bez walki.

Mnóstwo myśli kłębiło się w głowach zasępionych radzących. Nie wszystkie zostały głośno wypowiedziane. Nie wszystkie zostały dogłębnie omówione. Jeszcze pewnie nie jedna przygnębiająca narada przed nimi. Tymczasem noc się zrobiła długa, trunek zaczynał plątać języki i mącić umysły. Nadszedł czas odpocząć.


*Thegn - młodszy dowódca
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 21-09-2015 o 15:12.
Martinez jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172