Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-06-2014, 23:31   #1
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Za połowę królestwa


- Ciekawość cię zabije - mawiał ojciec gdy wracała do domu po długich dniach spędzonych na wędrówkach.
- Pomyśl o swych powinnościach - pouczała matka, a ona słuchała.
Tak przynajmniej rzecz się miała do kolejnej ucieczki, kolejnych dni spędzonych z dala od rodzinnego leża, kolejnych przygodach. Cóż mogła poradzić. Była wolnym duchem, taka się już urodziła. Lata które minęły zdawały się nie mieć wpływu na jej temperament. Podobnie jak przestrogi rodziców. Nawet po ich śmierci nie zaprzestała swych wypraw, stała się jednak nieco bardziej ostrożna. W końcu tylko ona jedna pozostała by chronić dziedzictwo swej rodziny. Z tego co wiedziała w Srebrnych Górach nie było już nikogo z jej rodu. Jednych zabito, inni odeszli zmęczeni wiekami. Świat się zmieniał. Królestwa powstawały i upadały, narody przybywały i odchodziły w zapomnienie. Magia trwała nadal jednak wiele jej sekretów zostało zapomnianych. Tylko tacy jak ona tkwili na straży, broniąc ich przed całkowitym zatraceniem w wirach czasu. Niewielu już jednak pozostało chętnych by wyruszyć w góry i stanąć twarzą twarz z niebezpieczeństwem. Nuda wpełzła w jaskinie, sunąc korytarzami i zalegając dna pełne skarbów. Gdzie ci rycerze, rzec by można, którzy od czasu do czasu umilali jej straż? Czyżby złoto przestało ich już wabić, czy też jej istnienie całkiem popadło w niepamięć? Myśli te do najweselszych nie należały, wywołując w niej na równi gniew co smutek. Czas był najwyższy by ponownie wyruszyć w świat, wbrew temu co przyrzekła. Zginąć tu lub tam, wybór był prosty na dodatek koniec wcale nie taki oczywisty.




Od lat wielu królestwo Aden cieszyło się dobrobytem i przychylnością bogów. Król Markus okazał się władcą mądrym i sprawiedliwym. Królowa Daria, wiernie stojąca u jego boku od lat czternastu, wspierała małżonka w jego decyzjach, od czasu do czasu sama wydając sądy. Przez lata swego małżeństwa dorobili się dwójki synów i jednej córki - oczka w głowie całego królestwa. Królewna Maria słynęła ze swej urody, mimo iż ledwie dziesięcioletnim podlotkiem była. Jej starsi bracia, bliźniacy Hans i Len, wyrośli na odważnych młodzieńców, z zapałem wprawiających się w sztuce walki, podejrzliwym wzrokiem śledzili każdego kto zbytnio do niej się zbliżył. Aden bowiem, spokojnie i bogate, stanowiło smakowity kąsek dla swych sąsiadów. Sztuka dyplomatyczna oraz armia gotowa w każdej chwili stanąć do obrony granic, póki co powstrzymywały ewentualne zakusy, jednak sytuacja ta nie mogła trwać wiecznie. Dwadzieścia lat pokoju to aż nadto i każdy o tym wiedział. Propozycje zarękowin wysłali już niemal wszyscy sąsiedzi, oferując w zamian pokój i bezpieczeństwo, póki jednakże decyzja nie została podjęta wszystko zdarzyć się mogło. Tak też i się stało nocy pewnej wiosennej.
Wieść o porwaniu królewny wnet obiegła wszystkie miasteczka i wsie Adeńskie. Heroldzi nie szczędząc wierzchowców ani głosów, rozwozili wieści i ogłaszali nagrody dla tych, którzy zgodziliby się wyruszyć na poszukiwania. Wielu takich było, czy to pospolitego pochodzenia czy szlacheckiej krwi. Król pogrążony w smutku przyjmował ich wszystkich, wypłacał nieco złota i odsyłał na poszukiwania uzbrojonych w to co udało się straży zamkowej dowiedzieć. Wiele tego nie było. Dziewczę spać poszło wcześnie, jak przystało na pannę w jej wieku, gdy jednak rankiem służąca otworzyła drzwi by ją zbudzić, królewny Marii w komnacie nie było. Przeszukano zamek, ogrody i miasto. Przeszukano pobliskie wsie i zagrody. Nic nie znaleziono. Jedyne ślady prowadziły do czwórki podejrzanie wyglądających nieznajomych, którzy twierdzili że pochodzą z Maren, sąsiedniego księstwa, jednak w niczym mareńczyków nie przypominali. Gdy pytano o ich wygląd jednogłośnie padała nazwa Darren, królestwa po drugiej stronie Srebrnych Gór się znajdującego. Wieść ta do dobrych nie należała, gdyż wiadomo było, że władca Darren od lat chrapkę miał na adeńskie ziemie, które nie dość że żyźniejsze, to jeszcze bogatsze były. Król Markus uparcie jednakże odmawiał wszelkich sojuszy, a i na zaczepki odpowiadać odmawiał. Na otwartą wojnę szansy nie było gdyż szala zwycięstwa zbytnio po stronie Markusa była. Widać jednak w końcu tamtejszy król zdecydował się wykonać ruch, który mógł takową wywołać. Bez dowodów jednak niewiele dało się uczynić stąd nabór śmiałków i oddanie losów królestwa w ich ręce zarządzono.





Rubin akurat ten moment wybrała by ponownie opuścić bezpieczne otchłanie Srebrnych Gór i w świat ruszyć. Wieść o porwaniu dotarła do niej w małym miasteczku, dwa dni drogi od stolicy się znajdującym. Niewiele obchodził ją los dziewczyny czy samego królestwa. Złoto również nie kusiło mimo iż tego kruszca nigdy dość jej rodowi nie było. Pociągała ją za to przygoda, a tej ciężko było się oprzeć. Nim jednak ku zamkowi ruszyła by informacji zasięgnąć uznała, że przyjemnie będzie nieco przymarudzić. W końcu to jej pierwszy raz był i to od lat wielu, a miasto miłym się wydawało, pełnym zapachów, kolorów i ludzi. Niczym dziecko, które po raz pierwszy ujrzało cyrkową trupę, przemierzała uliczki, alejki i zaułki, z zachwytem niemałym przyglądając się wszystkiemu od mysich dziur po wyroby złotników. Na koniec trafiła do karczmy Pod Złotym Smokiem zwanej, która wywołała wesoły uśmiech na jej twarzy. Tym bardziej, że coś co miało owym smokiem być nijak się do takowego nie umywało. Miejsce jednak było przytulne, dość czyste i zachęcająco pachnące. Tłumów nie było jako że była to pora dość wczesna jak na stałych bywalców. ot młodzik jakiś, dwóch starszych wojaków i dama jakowaś. Nie po raz pierwszy przyszło Rubin do głowy, że powinna nieco szaty swe zmienić. Najwyraźniej zwiewne szaty i długie, szerokie rękawy wyszły tu nieco z mody. Miast tego królował styl, który najlepiej można było określić mianem prosty lub nijaki. Przynajmniej tak rzecz się miała gdy porównać pastelowe kolory szat owej niewiasty do płomiennej czerwieni jej własnej sukni. Było to jednak coś czym zająć się mogła później. Wpierw należało nadrobić zaległości w jedzeniu, a te były znaczne. Zamówiwszy co tam kucharka była w stanie przygotować, usadowiła się przy stole który zajmował młodzieniec. Nie żeby miejsca brakowało, gdyż pustych stołów było kilka, ot nie miała ochoty sama spożywać posiłku, szczególnie po tak długim czasie spędzonym z dala od ludzi.
- Witaj - rzuciła na powitanie jakby nigdy nic i jakby znali się od dawna.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 28-06-2014, 12:20   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Szczęk mieczy ustał, gdy na środek treningowej sali wkroczył szpakowaty, lekko kulejący mężczyzna.
- Jak trzymasz ten miecz, łamago?
Garet z pewnym trudem powstrzymał się przed wzruszeniem ramionami. Jagon, człek, który z rozkazu lorda Imry'ego zajmował się szkoleniem synów wspomnianego milorda, skąpił pochwał, jakby z własnej kieszeni musiał za nie płacić. Garet, najmłodszy z czwórki synów, dobrego słowa nie usłyszał od dobrych czterech lat, czyli od chwili, gdy po raz pierwszy chwycił do ręki treningowy wówczas oręż.
- To miecz, a nie kij od miotły! No i nie polujesz na komary! To jest walka. Masz go zabić, a nie odpędzać muchy sprzed jego nosa. Jasne?!
Garet nie odpowiedział. Jagon nie oczekiwał odpowiedzi. Ba, nie da się ukryć, że udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi - twierdzącej lub przeczącej - spowodowałoby wybuch wściekłości nauczyciela fechtunku.
- Dalej! - wrzasnął Jagon, cofając się pod ścianę.
- Panie! - młody paź stanął w wejściu do sali.
- Czego? - warknął Jago.
- Lord Imre prosi panicza Gareta do gabinetu - powiedział paź. - Natychmiast.



Lord Imre, pan na zamku Ith, obrzucił swego potomka nic nie mówiącym spojrzeniem.
- Wyrosłeś - powiedział po przedłużającej się ciszy. - Siadaj. - Wskazał krzesło - wiekowe i toporne jak wszystko w zamku.
Jak z pod ziemi pojawił się służący, a na stole znalazły się dwa kielichy.
- Pojedziesz do Rune, do wuja Torossa. - Lord Imre upił łyk wina i gestem zaprosił Gareta do pójścia w jego ślady. - Nie - uprzedził ewentualne pytanie syna - nie chodzi o ślub z jego córką, Ingą. Przynajmniej nie o twój z nią ślub.
Garet opanował westchnienie pełne ulgi. Do znanych zalet kuzynki Ingi należał znaczny majątek, który jedynaczka miała odziedziczyć po swych rodzicach, natomiast wady... Nawet blask złota nie był w stanie ich przyćmić i tylko desperat powziąłby decyzję o małżeństwie. Chociaż, jak głosiły plotki, i tacy się znajdowali.
- Wyjedziesz jutro, skoro świt - kontynuował Imre. - Nolon przygotuje ci wszystkie rzeczy. Dostaniesz pismo, ale i tak musisz wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.




Nie okazując przepełniającej go radości Garet opuścił gabinet ojca.
A radość nie była bezpodstawna.
Ith był zamkiem starym, ponurym, pełnym przeciągów... i zdecydowanie nieciekawym.
Do niedawna, podobno, kręciło się po nim kilka duchów. Sir Herbert, na ten przykład, którego żona otruła. Albo lady Lilias, zamurowana żywcem wraz z kochankiem, wędrownym bardem. Angus Krwawy, baron zresztą, co to połowy rodziny się pozbył, bo mu przepowiednia głosiła, że go spadkobierca zabije.
No i Tabitha. Rodzinna czarodziejka, wiedźmą przez niekórych zwana, od czasu gdy na jednego z sąsiadów, sir Williama, urok rzuciła, że rzeczony William w łożu niemoc odczuwał. Że ponoć mu się należało, a żona Williama odetchnęła z ulgą, to już całkiem inna sprawa.
I nawet Tabitha zniknęła, czas jakiś temu. Ponoć widział ją jeszcze dziad Gareta. I jedna ze służek podobno ją widziała, z daleka, tej jednak opowieści nikt nie uwierzył.
Okolice też były nad podziw spokojne.
W odległych o pięćdziesiąt mil Smoczych Górach smoka nie spotkano od ponad stu lat. Złoty pierścień łatwiej było znaleźć na środku traktu, niż choćby marną wywernę.
Świat na psy schodzi, powiadali niektórzy, gdy po długim włóczeniu się po górach nawet wilczego ogona nie zoczyli. Które to zdanie i Garet podzielał, mając nadzieję, że w szerokim świecie na jakieś przygody trafi.
Ale nudny, czy nie nudny, wypadało się pożegnać z zamkiem i okolicą.

Do zachodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu. Paręnaście kroków i jego wysoka sylwetka skryła się wśród drzew rozciągających się na północ od zamku.
Początkowo nie zastanawiał się, dokąd niosą go nogi. Zatopiony w myślach uważał jedynie, by nie zboczyć ze ścieżki i nie rozbić głowy o jakiś nisko zwisający konar. Po jakimś czasie zorientował się, że dotarł w okolice, w których od dawna nie był... W zasadzie nie był w tych stronach od... Od dobrych trzech lat...
Mostek na Złotym Potokiem. Znane, acz niezbyt często odwiedzane miejsce, które młodzi przedstawiciele rodu pokazywali wybrankom swego serca... Lub niewiastom, w stosunku do których mieli pewne plany... Niekoniecznie matrymonialne.
Mostek ten miał w dziejach rodu jeszcze jedno - dużo większe znaczenie. Podobno właśnie w tym miejscu, prawie 550 lat temu, 18-letni Arjon ujrzał po raz pierwszy trzynastoletnią wówczas Tabithę... Rodzinne podania głoszą, że dziewczyna siedziała w trawie, wśród kwiatów, na jej dłoni przykucnął malutki czyżyk, a u jej stóp spoczywał ogromny, czarny wilk...
Obraz przedstawiający tę właśnie scenę Garet oglądał nie raz. Wiszący w galerii portret namalował (parę wieków później) ponoć sam Thomas Gainsborough. I chyba coś z magii Tabithy zaplątało się między farby malarza, bowiem dziewczyna na obrazie otoczona była nimbem tajemniczości i magii... Jej szare oczy spoglądały na czyżyka, którego główkę gładziła drugą dłonią. Bose stopy dotykały grubego futra wilka....
Podania głoszą również, że co jakiś czas Arjon i Tabitha odwiedzają to miejsce, by usiąść, jak kiedyś, na poręczy mostu i, trzymając się za ręce, w milczeniu patrzeć sobie w oczy.
- No i gdzie teraz jesteś, prababciu? - powiedział cicho Garet (opuszczając po drodze kilka "pra"). Przez moment wpatrywał się w bystry nurt wody.
- Do zobaczenia, lady Tabitho - powiedział.
Ruszył do domu.
Nie liczył na to, że spotka tu Tabithę. A nawet gdyby, to nie chciałby przeszkadzać nikomu w spotkaniu. Będąc na miejscu Tabithy nie byłby zadowolony z obecności intruza. Krewny, nie krewny... A on sam wolałby nie zostać potraktowany jak sir William. Albo jeszcze gorzej, bo kto wie, co Tabitha zdołała wymyślić przez ostatnie 500 lat...
Idąc powoli ścieżką opuścił polanę i wszedł między drzewa. W tym momencie wydało mu się, że za plecami usłyszał cichy śmiech. Obejrzał się, ale w nadciągającym mroku nikogo nie zobaczył.

***

Powiadano, że Aden jest królestwem bezpiecznym. Na tyle bezpiecznym, że dziewica przyodziana jeno w długie włosy przeszłaby z jednego końca krainy na drugi, nie tracąc wianka ni złota w sakiewce (gdyby ją miała, jako dodatek do nagości).
I może coś w tym było, bowiem Garet wędrował przez kilka dni, nie napotykając żadnych przeszkód i tracąc pieniądze jedynie w przydrożnych karczmach.
Ale był wolny i swobodny.
Jechał, jak szybko chciał. Jadł co chciał. Kładł się spać i wstawał kiedy chciał.
Nawet jeśli to nie była przygoda, to swoboda - z pewnością.




Bogatą nagrodę, o której mówił herold, tłum powtarzający nowinę natychmiast przerobił na rękę księżniczki i pół królestwa na dodatek.
Garet pokręcił głową. Nie do wiary, co ludzie wymyślali. Całkiem jakby nie było dwóch starszych chłopaków. Na dodatek prawo zabraniało dzielenia majątku. Z tego też powodu młodsi synowie, tacy jak on, musieli sobie szukać bogatych dziedziczek.
Ale już wolałby być na łaskawym chlebie u brata, niż brać za żonę taką na przykład Ingę.
- Gdzie tu można coś zjeść? - zwrócił się do stojącego obok mieszczanina.
Ten obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem, zdziwiony zapewne, że ktoś w takiej ważnej dla królestwa chwili myśli o jedzeniu, ale po chwili raczył odpowiedzieć.
- Pod Złotym Smokiem - powiedział. - Panie - dodał.

Gospoda była niemal pusta.
Czekając na realizację zamówienia zastanawiał się nad konsekwencjami płynącymi z porwania księżniczki Marii. Kto? Czego zażąda? Czy król Markus spełni żądania?
Pojawienie się nieproszonego acz ładnego współbiesiadnika oderwało go od rozważań.
- Witaj - odpowiedział, gestem zapraszając dziewczynę do zajęcia miejsca.
Coś w niej było.. dziwnego.
Wyglądała jakby zabłąkała się tutaj z balu maskowego. Taką samą suknię, a raczej bardzo podobną, widział w galerii, na portrecie babki.
Ale naciągaczką raczej nie była. Za bransoletę, jaką nosiła na prawej ręce, można by kupić pół wioski.
- Polecam pieczoną kaczkę z jabłkami - powiedział.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-06-2014, 22:51   #3
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Pieczona kaczka z jabłkiem brzmiała ciekawie i nawet była pewna, że coś takiego zamówiła. Wszak powiedziała karczmarzowi że chce po trochu wszystkiego co ten ma do zaoferowania. Uczta zapowiadała się całkiem miło, na towarzystwo również narzekać nie miała co, a przynajmniej w tej chwili niczego złego w nim nie znajdywała.
- Zwą mnie Rubin, ciebie zaś…? - zapytała mierząc młodziana zaciekawionym spojrzeniem. Uwaga jej szybko jednak przeniosła się na wnętrze karczmy i jej gości, szczególnie owa dama nie dawała dziewczynie spokoju. Nie rozumiała jak mając tyle kolorów do wyboru można było nosić się tak zwyczajnie. Delikatny błękit, biel, trochę złota. Złoto zrozumieć potrafiła, jednak cóż było złego w nieco żywszych kolorach? O ile pamięć jej nie myliła to ostatnim razem gdy zawitała do tej krainy, kobiety nieco śmielsze były i jakby większą wolnością się cieszyły. Nie zauważyła bowiem by męskie stroje w jakikolwiek sposób zblakły, a wręcz przeciwnie, zdawać się mogło że niektórzy uparcie z pawiami o pierwszeństwo walczyć zamierzają. Czyż nie powinno być odwrotnie? Głupota, ot co.
Chociaż o jej aktualnym towarzyszu tego powiedzieć nie można było. Może dlatego, że po rycersku się nosił.
- Garet - odpowiedział, nie uznając za stosowne dzielić się nazwiskiem. I nie przeszkadzając dziewczynie w zaznajamianiu się z otoczeniem. Co z kolei nie przeszkadzało jemu w niezbyt nachalnej obserwacji dziewczyny.
Uczesanie również do mody dzisiejszej nie pasowało, chociaż on akurat nic przeciwko takiej fryzurze nic nie miał.
- Ładnie - pochwaliła, powracając spojrzeniem do swego towarzysza od posiłku. - Widzę, że wiele się tu pozmieniało, odkąd ostatnio bytowałam w owej krainie. Czy teraz wszystkie niewiasty tak nijako wyglądają czy też tylko te z wyższych rodów? - zapytała wprost, zapewne niezbyt zgodnie z etykietą, ta jednak nigdy jej mocną stroną nie była. Zbyt duże przerwy miała w swych podróżach by za każdym razem kłopotać się w nadrabianiu zaległości w tej dziedzinie. Wszak to zmieniało się niemal tak szybko jak moda, przynajmniej w jej mniemaniu tak było.
Dziewczyna nie wyglądała na starszą od niego. Żarty się jej najwyraźniej trzymały. Na modzie się Garet zbytnio nie wyznawał, sióstr nie mając ani (od kilku lat) matki, ale wizyt parę złożył, pań i panien kilka w gości do zamku przyjechało. Od lat paru panie tak się odziewały. Królowa Daria modę taką wprowadziła, tak słyszał. A Rubin lat mieć mogła... szesnaście? Siedemnaście góra. Niemowlęciem inną modę mogła oglądać.
- A dawno temu tu bywałaś? - spytał, miast odpowiedzi udzielić. - W Aden, znaczy?
Pytanie to, jak doskonale wiedziała, do bezpiecznych nie należało. Bo cóż miała odpowiedzieć? E... było to z setkę zim temu? Raczej nie przyjąłby takiej odpowiedzi zbyt dobrze, w najgorszym razie potraktował poważnie. Oczywiście pomyśleć o tym powinna nim usta otworzyła, ale widać roztropność miała dopiero nadejść.
- Lat parę będzie - odparła wymijająco, gdyż nawet pewna nie była kiedy ostatnio odwiedziła to królestwo. Jakoś nie sądziła by liczyć się tu miały wizyty na łąkach po coś do przekąszenia. Jak nic powinna naprędce jakąś historię wymyślić i przy najbliższej okazji nabyć odzienie, które mniej się w oczy rzucało.
Dzieckiem w kolebce, pomyślał kpiąco Garet.
- Młoda być musiałaś - powiedział na pozór śmiertelnie poważnym tonem. - Ale nie przejmuj się - twoja suknia podoba mi się zdecydowanie bardziej. Może powinnaś się pokusić o wprowadzenie nowej mody? Twojej?
Niektóre panie sięgną do kufrów i wyciągną kreacje po babciach. I zrobi się kolorowo. Ale to, co miała na sobie Rubin, nie wyglądało, jakby spędziło w szafie ponad pół wieku. Chyba że magią zabezpieczono owe szafy. W Ith też kilka takich było. Jedna w kuchni stała. Dzieło, ponoć, pradziadka Lionela, który magią się parał. Coś tam w genach w rodzinie pozostało, chociaż nikt się nigdy nie chwalił tym, co czynić potrafił, pozostawiając owe umiejętności na czarną godzinę.
Imre, obecny lord Airn, pan na zamku Ith, też dzięki magii z opałów się wydostał i życie ocalił. Ale to nie była opowieść nadająca się dla uszu nieznajomej.
- Wątpię bym tak długo tu pozostała by modę nową wprowadzać. Lepiej to zostawić mieszkankom, w końcu może któraś się zbuntuje.

Rubin na tworzeniu nowej mody nie zależało. Jak rzekła, wątpiła by jej pobyt w Aden miał się w jakikolwiek sposób przedłużyć dostatecznie by taki pomysł w życie wprowadzić. Zwykle udawało się jej pozostać poza domem z dwa tygodnie nim popełniła swój pierwszy błąd i musiała zniknąć. Nie zamierzała marnować owych dni gdyż nie było wiadomo kiedy znowu okazja ku nim się nadarzy. W końcu miała swoje obowiązki, poważne i ciężkie do odrzucenia.
Myśli owe przysłoniły jej twarz welonem powagi i smutku. Ciężko bowiem było być samym gdy dusza rwała się do towarzystwa. Na szczęście karczmarz miał dobre wyczucie i ów właśnie moment wybrał by posłać jedzenie do stołu. Było tego niemało. Gulasz, kaczka pieczona, szynka, ciasta jakoweś, wino, chleb i kiełbasa. Owoce też i jarzyny zarówno gotowane jak i te z pieca wyciągnięte. Porcje były znaczne, nawet dla dorosłego mężczyzny z połowa tego to by było za dużo.


Rubin jednak była w siódmym niebie, bynajmniej mnogością jadła nie zrażona, jak to inne niewiasty miały ponoć w zwyczaju. Z zapałem zabrała się za konsumpcję, porzucając na jej czas jakiekolwiek rozmowy czy nawet sporadyczne wymiany spojrzeń. Cała jej uwaga na tym co na talerzach zdawała się skupiać.

Przez dłuższą chwilę trwała cisza, bowiem Garet nie chciał rozmową o niczym przerywać dziewczynie, która pałaszowała przyniesione przez karczmarza jadło jakby przez ostatnie dwa miesiące żywiła się tylko powietrzem.
Rubin sięgnęła po kolejny talerz, a Garet zaczął się zastanawiać, czy tę dziewczynę taniej ubierać, czy żywić. I gdzie, na miłość boską, to wszystko się mieści.
- Mam nadzieję, że nasza kuchnia odpowiada panience. - Karczmarz, który przyszedł po jeden z pustych już talerzy, skłonił się dziewczynie.
Pamiętając by najpierw przełknąć co w ustach miała, a dopiero później głos zabrać, skinęła głową mężczyźnie wyrażając w ten sposób uznanie dla sztuki kucharskiej tego, kto owe potrawy przygotował.
- Oczywiście, proszę przekazać moje wyrazy szacunku dla kucharki - dodała po chwili, odkładając przy tym widelec na puściuteńki talerz.
- Bardzo się cieszę. - Karczmarz ponownie się skłonił. - I, oczywiście, przekażę podziękowania. Goście zwykle chwalą nasze potrawy, ale panienka najwyraźniej zamiejscowa, więc i inne gusta mieć by mogła.
- Tu zgodzić się muszę gdyż tam skąd pochodzę nieco inne jadło się jada, jednak to co twa karczma oferuje przyćmiewa mą rodzinną kuchnię w sposób niemożliwy do opisania.
- Nie było w tym twierdzeniu krzty kłamstwa gdyż nijak porównać się nie dało surowiutkie mięso młodej owcy to owych rarytasów. Nie żeby narzekała oczywiście, ot różnica wychowania i tradycji się kłaniała. Wątpiła także by jej zamówienie na mięso ludzkie zbyt dobrze się przyjęło. Chociaż z chęcią by spróbowała takowego rarytasu, dobrze przyprawionego i potraktowanego jak ta kaczka.
I przez moment Rubin zaczęła się zastanawiać, czy nie warto by zaopiekować się taką kucharką... Stać ją by było. A gdyby kucharka niechęć okazała, zawsze by można innych argumentów użyć. Pomysł ten jednak szybko z głowy wyrzuciła.
Odczekawszy aż gospodarz i służki zabiorą puste naczynia ze stołu i zostawią jeno wino w karafce i dwa kielichy do tego, ponownie uwagę swą zwróciła na Gareta.
- Cóż zatem porabiasz w tym ślicznym miasteczku? Czyżbyś do stolicy zmierzał jak te gromady dzielnych co to na pół królestwa liczą? - W jej głosie słychać było lekką kpinę, nie skierowaną jednak w stronę rozmówcy, a tych nieszczęśników sławą zwabionych. Jak nic ich szkielety wkrótce ozdobią doliny górskie i kotlinę będącą jedynym przejściem do Darren. Oczywiście jedynym znanym ludziom, gdyż góry wiele sekretów skrywały, miedzy nimi zaś inne przejścia do owego królestwa.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 28-06-2014, 22:54   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Pół królestwa to bajka jeno - z uśmiechem odpowiedział Garet. - Chociaż łaska królewska na tego by spłynęła, co by królewnę rodzicom przywrócił. Stąd i wielu takich, co jedne tylko gacie mają, próby zaczną podejmować. Bogactwo na takiego spadnie, do końca życia pracować nie będzie musiał, jeśli rozsądnie ze złotem zdobytym postąpi. A gdy kto dobrze urodzony, to pewnie i ziemie jakieś, jak i zameczek pewnie przypadnie.
- Ale i tacy się znajdą - mówił dalej - którym nie o łaskę czy złoto chodzi. Dobrze się działo w Aden przez te lata. Pokój, dobrobyt. To wszystko skończyć się może, więc i paru takich, co o Aden dbają, próby podejmie. Wątpię jednak, czy udane. I siłą by to trzeba zrobić, i sposobem. Może gdyby magowie spróbowali... ale i w Darren są tacy, którzy magią się parają.
- Przygoda to by była, owszem. - Garet ponownie się uśmiechnął. - Samemu jednak nie warto takiego hazardu podejmować.
- Drużynę wszak zebrać można - zasugerowała z entuzjazmem. Co prawda ona do żadnej z wymienionych przez Gareta grup nie należała, jednak przygodzie tak łatwo odpuścić nie zamierzała. Szczególnie że o niczym lepszym póki co nie słyszała. Nawet lochów żadnych nie było z potworami w nich się kryjącymi. Jedna tylko księżniczka dla całej krainy. Zdecydowanie źle się działo, nawet jeżeli tylko ona tego zdanie była. Chaos w królestwie znacznie lepiej na jej humory działał.
- Iiii tam - odparł Garet z krzywym nieco uśmiechem. - To kompanów trzeba mieć zaufanych, co by człowieka w biedzie nie zostawili. A gdy się z obcym idzie, to i gwarancji nie ma, że się na jakiego oczajduszę nie trafi.
Rację miał i nawet była skłonna mu ją przyznać. Oczywiście mogła odpuścić i dać mu żyć po dawnemu, wykonywać te same czynności co rano czy też zginąć tego wieczoru. Cokolwiek los miał dla niego przygotowane bez jej przy tym udziału. Jednak pomysł, który wpadł jej do głowy chwile ledwie wcześniej, nie chciał dać spokoju. W końcu po to tu przybyła, a co to niby miała być za przygoda sam na sam ze sobą? W końcu ileż można…
- Jeden kompan by starczył przecie, po cóż całej hałastry szukać? - odparła, niby przy tym przypadkiem chwytając za kosmyk włosów i zalotnie się uśmiechając. Oczywiście o ile przy takim zachowaniu o przypadku mogła być mowa. - Wszak mieczem umieć władać musisz. Nie wyglądasz też na takiego, co to by poderżnął gardło przy pierwszej nadarzającej się sytuacji. Początek w sam raz, teraz tylko do króla ponoć udać się trzeba nim na poszukiwania się ruszy...
- Do króla ruszać nie trzeba, po zgodę, chociaż potem z pewnością truwerzy śpiewać będą, jak to o błogosławieństwo i zezwolenie śmiałek się zgłosił. Czasu też mnóstwo by się straciło, zanim by się do stolicy dotarło i dotarło przed króla oblicze. Ale tego kompana nie ma - odparł.
Spojrzała na niego nieco zdziwiona. Była niemal pewna że jasno się wyraziła, widać jednak trzeba tu prościej zdania formować.
- Wszak o sobie mówiłam - wskazała przy tym dla pewności na siebie, by jakowej pomyłki nie zaszło.
- Wybacz, ale o towarzysza, co by w boju stanął, chodzi w tym przypadku, a nie kogoś, kto by noce chłodne umilił - powiedział Garet. - Nie wyglądasz na zbrojnego męża, a samym wdziękiem niewiele zdziałasz. Prędzej w tarapaty byś wpadła, a nawet wrogowi bym nie życzył, by w lupanarze Darreńczyków skończył.
W Rubin na te słowa krew się zagotowała o co zresztą trudno nie było. Ona mu ochronę proponuje, bezpieczne przejście przez góry, być może nawet nieco złota na drobne wydatki, a ten jej od niewiast lekkiego obyczaju… Dla dumnej przedstawicielki prastarego rodu obelga ta ciężka była do przełknięcia. Czyżby aż tak swobodne jej zachowanie było by takie podejrzenie wysnuć? A na wojaka nie wyglądała to i nawet gotowa była się zgodzić. Czy jednak sam widok miecza od razu świadczył o zaprawieniu w boju? Toż ona takie rycerzyny na jeden kęs miała!
Opanowanie złości zabrało nieco czasu, szczęściem jednak nie zakończyło się wielkimi zniszczeniami, a jedynie lekkim nadpaleniem brzegu stołu na którym swe dłonie zacisnęła. Karczmarz zdecydowanie wdzięczny być powinien i pod niebiosa jej opanowanie wychwalać.
- To że na pierwszy rzut oka nie widać zalet człowieka nie znaczy, że takowych nie posiada. Wszak nie miecz czyni rycerza, a jego umiejętności w nim posługiwaniu. Czyżby cię tego nie uczono, Garecie? - odparła rozgniewana. - Nie sądź póki nie przekonasz się o przydatności mojej. Oferuję ci pomoc, rozsądek winien podpowiedzieć by takową przyjąć. Czy jeżeli szaty swe zmienię, włosy obetnę i zbroję przywdzieję to na lepszego kompana wyjdę?
- Nie o zbroję tu chodzi, chociaż pewnie w drodze lepsza by była, niż ta suknia - odparł Garet - ani o włosy, których obcinać szkoda. Jak mam narażać niewiastę na utratę życia lub czci? Lub jednego i drugiego? - W kolejności dowolnej, dodał w myślach. - Nawet taką niewiastę, co w złości potrafi stół podpalić?
- Jeszcze tak całkiem zła nie jestem, przez co tylko o stół tu chodzi - zagroziła, jednak wyraźnie nieco zaczęła się uspokajać. Nawet nieco głupio się jej zrobiło za ten wybuch cały, któremu wszak ów młodzian niewinny. - Nie chcesz to nie, sama wszak dać sobie rady też powinnam. Szkoda tylko bo nie po to rodzinne strony opuszczałam, by samotnie przygody przeżywać. - Co rzekłszy z nadąsana miną osunęła się na oparcie krzesła i spojrzeniem zranionego szczeniaka go potraktowała. Zawiodła się na nim solidnie. Zwykle instynkt jej nie zawodził i wiedziała na komu polegać mogła, a kto ją do wiatru gotów wystawić, a tu patrzcie, takie kwiatki. Ten dzień jakoś przestał się jej podobać mimo iż dopiero jego połowa minęła. Jak tak dalej pójdzie, jak nic katastrofą się to zakończy. Może mimo wszystko powinna do któregoś z adeńskich sąsiadów zawitać? Może tam szczęście jej większe dopisze…?
- A cóż jeszcze potrafisz, skoro takie liczne talenty posiadasz? - spytał Garet, któremu wizja podróży z rudowłosą wiedźmą o gwałtownym charakterze zaczęła równo bawić jak i przerażać. Jeśli nie było to coś gorszego, niż szalona magiczka.
Jakie talenty posiada… Gdyby tak na szczerość się jej zebrało to po pierwszych słowach zapewne by go stąd wywiało. Ewentualnie siedziałby z rozdziawioną paszczą i niedowierzająco kręcił głową. Chociaż może i nie? Może by uznał że z wariatką ma do czynienia… Jako że prawdy całej rzec nie mogła przeto ograniczyła się do tego co uznała za stosowne w obecnej sytuacji.
- Param się magią, jak zapewne zdążyłeś zauważyć. Talent ten póki co jest jedynym o którym otwarcie mówić powinnam, jednak wiec że może i kpić przyszła ci ochota jednak zaręczam, że bezpieczniejszym nigdy byś być nie mógł niż w moim towarzystwie. Na dodatek góry znam doskonale z każdą w nich kryjówką i przejściem jakie dla człowieka możliwym jest do pokonania. Samo to przewagą jest znaczną w owym królewny ratowaniu. Sama także zadbać o siebie potrafię więc ciężarem ci nie będę. Ot, od dawna z nikim nie miałam kontaktu i kolejna podróż w pojedynkę niezbyt zabawną się wydaje.
Skąd cię bogowie wyciągnęli, moja panno? - pomyślał Garet. W wieży uwięziona tkwiłaś lat setkę, magią chroniona? I czemu akurat na mojej głowie wylądowałaś, obrażalska złośnico? Za jakie grzechy? Akurat ostatnimi czasy nic na sumieniu nie miał.
- Konno jeździsz? - spytał. - Bo do gór daleko. Dni kilka, a na piechotę jeszcze więcej.
Konie… Tu pojawiał się pewien problem o którym jakoś wcześniej nie pomyślała. Ludzi zwodzić było łatwo, zwierzęta jednak instynkt lepszy miały i niektóre, w tym konie, niezbyt przychylnie na nią reagowały.
- Tu może być pewien problem.. - odparła z ociąganiem. - Zwierzęta niezbyt mnie lubią, szczególnie zaś konie. Może gdyby bardzo dobrze ułożony był i w boju zaprawiony…
I jeszcze konie jej nie lubią. I inne zwierzęta, pomyślał zaskoczony Garet.
- Miasteczko wielkie nie jest - powiedział - ale z pewnością znajdzie się jakaś stadnina w okolicy. Gdy będzie okazja do zrobienia interesu, to każdy właściciel się zgodzi.
Było to rozsądne podejście do sprawy i znak pewny, że do świadomości Gareta docierać zaczęło, że od tejże chwili w jej towarzystwie podróżować będzie. Rubin wreszcie mogła odetchnąć nieco, odpuścić złości i innym uczuciom, które humor mogły jej popsuć. Uśmiech też jej twarz rozjaśnił, zacierając wcześniejsze nadąsanie.
- Zatem postanowione - niemal zaklaskała w dłonie, jednak najwyraźniej godność ją na koniec od tego powstrzymała gdyż opuściła je ponownie na blat stołu. - Kiedy wyruszyć zamierzasz?
- Im szybciej, tym lepiej - odpowiedział jej nie do końca dobrowolny partner podróży. - Posłańca muszę znaleźć, no a ty strój musisz zmienić. Potem konia poszukamy.
Rubin jak najbardziej taki układ pasował. Pomachała wesoło do karczmarza po czym, gdy tenże się już pojawił, wręczyła mu złotą monetę. Nie była co prawda świeżo wybita jednak kruszec wartość nadal miał znaczną zatem problemu nie było. Może nieco zdziwienia na twarzy mężczyzny, ale tym aż tak bardzo przejmować się nie zamierzała szczególnie że wkrótce jej w owym mieście nie będzie.
- Zatem spotkajmy się na targu za dwie klepsydry od tej chwili - zaproponowała, podnosząc się przy tym z krzesła i rozkosznie przeciągając, co podkreśliło nieco niektóre fragmenty jej ciała.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-07-2014, 22:48   #5
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Opuściwszy karczmę, Rubin chwilę przymarudziła przed jej drzwiami. To, w co właśnie się wpakowała nie było jej niemiłe, jednak zdecydowanie było pochopne. Nawet jej się nie chciało przypominać, ile razy jej rodzice próbowali zmusić ją do tego, by dobrze przemyślała każdą decyzję nim rozpocznie swe działania. Widać na niewiele się to wszystko zdało, skoro po tylu latach nadal najpierw działa, a dopiero później myśli. Nie żeby jej to w tej chwili przeszkadzało, jednak sytuacja uległa zmianie. Od teraz nie miała już być sama, dbać tylko o własne dobre samopoczucie. Teraz mieć przy sobie będzie człowieka, a wszystkim wiadome było że ta rasa do zbytnio wytrzymałych nie należy. Byle choroba, byle cios miecza i składali się niczym domki z monet. Myśleć teraz powinna o sobie i tajemnicach, których wyjawić nie powinna, a które pewnie i tak się jakoś na wierzch wydostaną. No bo jak niby miała wytrzymać tyle dni w tej ciasnej powłoce z jej potrzebami i słabościami? Jak nic zapowiadała się przygoda jej życia, oby tylko nie była tą którą owe życie zakończy.

Poświęciwszy owe chwile krótkie na przemyślenie własnego postępowania, ruszyła raźno w stronę targu. Wiedziała oczywiście gdzie owe miejsce się znajdywało, zapach bowiem jaki dolatywał z niego niemal był w stanie na kolana ja powalić. Nie rozumiała, jak ludzie mogą tyle czasu spędzać w tak smrodliwych miejscach. Kolorowo przynajmniej było i najwyraźniej nie powinna mieć problemu ze znalezieniem wszystkiego co potrzebować będzie w owej podróży.

Na początek jednak pasowało by o strój odpowiedni się zatroszczyła. Stoisko z szatami znalazła łatwo. Ten, który najwyraźniej był jego właścicielem, krzyczał tak głośno, że aż uszy bolały. To jednak, co miał do zaproponowania nijak ku temu co ona chciała, nie było podobne. Któż bowiem chciałby nosić się na szaro, brązowo czy też w róż delikatny ciało przyodziewać. Propozycje te spotkały się zatem w wyraźną niechęcią z jej strony.
- Niech panienka tu poczeka chwilę - rzekł jej w końcu, gdy niemal wszystko co miał uznała za niegodne jej uwagi. Widać doszedł do wniosku, że o ile nie wysili się odpowiednio, to i zarobić na niej nie zarobi. Zostawiwszy przy stoisku dziewczę nie mogące mieć więcej niż lat dwanaście, ruszył w stronę zakrytego wozu, który za stoiskiem jego stał. Chwilę go nie było, a gdy powrócił twarz Rubin rozjaśnił uśmiech zadowolenia. Mężczyzna ów niósł bowiem naręcze strojów, które zapewne od lat wielu światła dziennego nie widziały, jednak w sam raz na potrzeby dziewczyny się nadawały. Była tam suknia pod wierzch szyta w kolorze głębokiej zieleni, złotą nicią zdobiona i czymś co zapewne miało szmaragdy udawać. Był i gorset metalowymi sztabkami wzmacniany, który zapewne dla heroiny jakiejś został stworzony, a który idealnie do jej sukni pasował. Były i inne rzeczy z których wybrała trzy zestawy na podróż jaka ją czekała odpowiednie. Pokusiła się nawet o to by w skład owych zestawów spodnie wchodziły, nawet jeżeliby miała wzbudzać oburzenie u każdej matrony jaka jej stanie na drodze. Na koniec dokupiła bielizny na zmianę, wszak o tak istotnej sprawie zapomnieć nie mogła. Zapłaciwszy więcej niż zapewne powinna o drogę do szewca zapytała, którą to rozradowany mężczyzna natychmiast jej wskazał. Nim jednak dotarła tam gdzie jej powiedziano, zahaczyła o stoisko z bronią gdzie zakupiła, ku przerażeniu i pewnym zdegustowaniu sprzedawcy, miecz krótki wraz z pasem. Aby na złość owemu nieszczęśnikowi zrobić dobrała sobie również sztylet. W końcu nie wiadomo było na jakie niebezpieczeństwa się natkną, a przecież nie mogła przy byle zagrożeniu swej natury objawiać.

Nim o wierzchowca poszła zapytać, którego nie miała nadziei znaleźć, ale spróbować jej chociaż wypadało, ruszyła w stronę łaźni. Drogę wskazał jej chłopiec, który otrzymawszy nagrodę w postaci złotej monety, omal trupem z wrażenia nie padł. Szkoda, gdyż w chwile później sprowadził jej na głowę najpewniej każde biedne dziecko jakie w owym mieście mieszkało. Powstrzymać się by ich na kolację nie przerobić było doprawdy wyczynem godnym hymnów i wiwatów. Oczywiście takowych nie otrzymała mimo iż zdołała powstrzymać się przed wyrządzeniem im krzywdy. Po prawdzie nim do łaźni dotarli była już za pan brat z kilkoma podrostkami, którzy za parę dodatkowych monet obiecali wywiedzieć się czy ktoś sprzedaje wierzchowca jakiego potrzebowała i zamówić dla niej jadło na trzy dni w najlepszej karczmie. Oczywiście ostrzegła ich również co się z nimi stanie gdy zawiodą jej oczekiwania i szczodre serce. Wyglądało na to że udało się jej ich przekonać o powadze sytuacji.

W samej łaźni nie spędziła zbyt wiele czasu, a przynajmniej tak uważała. W końcu nie wiadomo co ich czekał, prawda? Opuszczając przybytek miała na sobie nowe ubranie składające się ze spodni, koszuli i owego wzmacnianego gorsetu który niezwykle jej do gustu przypadł. Do kompletu założyła wysokie buty, które wymieniła za suknię w której wcześniej chodziła. Zapewne nie był to dla niej najlepszy układ, nie widziała jednak powodu by ową kreację taszczyć ze sobą w góry.

Tuż przy wyjściu, oparty o ścianę stał jeden z chłopów, których posłała z zadaniami. Skłonił się jej lekko, zapewne co by w oczach innych nie stracić, którzy nieco dalej uważnie im się przyglądali, po czym poinformował ją, że znalazł odpowiedniego konia i z chęcią wskaże jej drogę. O jedzenie także się już zatroszczyli i nawet zapłacili już za nie. Z jego twarzy bez problemu dało się wyczytać, iż oczekuje zwrotu kosztów i dodatkowego zysku dla siebie. Rubin nie miała nic przeciwko gdyż zdążyła polubić ową zgraję.
Gdy dotarli na targ od razu skierowali się do miejsca, gdzie stały zwierzęta na sprzedaż, wśród nich zaś konie do różnych zadań przystosowane. Dobicie targu dużo czasu Rubin nie zajęło gdyż zwyczajnie zapłaciła cenę, którą od niej żądano. Na dokładkę zakupiła i konia jucznego co by wszystkie potrzebne rzeczy załadować. Chłopiec, który nie odstępował jej na krok, zdawał się dokładnie wiedzieć co jej może być potrzebne, a o czym ona zdawała się ciągle zapominać. Tak oto do wierzchowca doszła cała masa rzeczy, które najwyraźniej do jazdy na nim były niezbędne. Na dokładkę siodło juczne i same juki, które wszak mieć trzeba było by zapakować ubrania i… Tak, oczywiście że namiot by się przydał, sztućce do tego jakieś, kubek, bukłak z wodą… W pewnym momencie młoda kobieta doszła do wniosku, że znacznie łatwiej i przyjemniej jest własnym sposobem. Niestety było już za późno na zmianę zdania. Może to i dobrze? Może wreszcie nauczy się gdzie jej miejsce? Może nie…

Mając wrażenie, że spędziła na targu dni kilka, znalazła się wreszcie przed karczmą w której przyszło jej spotkać Gareta. O nim samym przypomniała sobie oczywiście pod sam koniec zakupów gdy jej młody towarzysz, Zarkiem zwany, zapytał o jej towarzysza bo przecie taka dama jak ona sama podróżować nie powinna. Czując się nieco winna z owego faktu postanowiła udobruchać własne sumienie kupując Garetowi najsmaczniej wyglądające ciastko jakie znalazła w piekarni obok której przechodziła. Przy okazji wykupiła i pozostałe gdyż żal się jej zrobiło głodnych twarzyczek, które spoglądały na nią z ulicy. Co prawda Zark odradzał takich zbędnych wydatków, jej to jednak w niczym nie przeszkadzało, zbyła zatem owe dobre rady lekkim ramion wzruszeniem. Czasu jednak więcej nie miała więc pospiesznie drogę ponownie na targ obrała, rozmawiając sobie przy tym wesoło z chłopakiem, który okazał się niezwykle pomocną osóbką. Tak więc, z towarzyszącym młodzikiem i orszakiem złożonym z obdartusów, zawitała ponownie w miejscu, w którym srebro i złoto z rąk do rąk przechodziło. Widok musiał być nietypowy gdyż ludzie rozstępowali się przed nią jakby była jakąś damą wielkiego rodu. Względnie jakby po raz pierwszy kobietę spodnie noszącą widzieli, o czym Zark nie omieszkał jej poinformować. Jeżeli jednak sądził że speszy ją owymi słowami, wielce się musiał rozczarować. Rubin bowiem to do siebie miała że zwykle robiła dokładnie to co chciała i nie zwracała przy tym uwagi na innych. Szczególnie zaś na ludzi których najpewniej nigdy więcej na oczy nie ujrzy. Nie mogła się także doczekać by zobaczyć minę Gareta gdy ją po raz pierwszy w nowym stroju zobaczy.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 01-07-2014, 23:44   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Garet odprowadził wzrokiem Rubin, po czym dopił wino i, na moment, rozsiadł się wygodnie.
Oto, na własne życzenie, wpakował się w kabałę, z której pewnie niewiele wyniesie poza guzami. Przygoda oznacza pustkę w brzuchu, twarde posłanie i ludzi, którzy tylko czekają, by wrazić ci sztylet między żebra. Tak powiadał dziad Roderick (niech odpoczywa w pokoju), a z wielu rodzinnych opowieści wynikało, że to stwierdzenie zawiera bardzo dużo prawdy.
Z drugiej strony... niejeden przedstawiciel rodu Airn spotkał kilka przygód - i przeżył.
Wstał, po czym podszedł do gospodarza.
- Jedzenie, dla trzech osób, na tydzień - powiedział, kładąc na kontuarze parę sztuk srebra. - Za jakieś dwie godziny odbiorę.
Razem z dziewczyną stanowili zaledwie dwójkę, ale Rubin jadła niczym wołoduch, więc nie było wiadomo, czy nawet takie zapasy starczą na przebycie gór.
No ale zawsze można było po drodze zapolować...
- Jak dojść do stacji kurierskiej? - spytał.

Na ulicach kręciło się nieco osób. Kupcy, zbrojni, rzemieślnicy, od czasu do czasu jakiś mag czy konny rycerz... Strażnicy miejscy. Paru żebraków, zaczepiających wszystkich i pokazujących swe mniej czy bardziej prawdziwe oznaki kalectwa.
Oczywiście były też kobiety... Poważne panie kupcowe ze swymi mniej lub bardziej pięknymi córkami, zadzierające nosa szlachcianki, służące... Tudzież (mimo wczesnej pory) panienek, oferujących różnego rodzaju usługi - od masażu począwszy, na "wszystkim, czego zapragniesz" skończywszy.

Stacja kurierów znajdowała się dokładnie tam, gdzie mówił karczmarz - przy jednej z odchodzących od runku ulic.
- Dwóch kurierów chciałem wysłać - powiedział, podchodząc do kontuaru, za którym drzemał wyraźnie znudzony szef stacji kurierskiej.
Zagadnięty otworzył przymknięte oczy, po czym (błyskawicznie oceniwszy klienta) zerwał się na równe nogi, niemal wywracając krzesło, na którym siedział.
- Dwóch kurierów - potwierdził. - Będą za parę chwil. Dokąd?
- Jeden do zamku Ith, jeden do stolicy - odparł Garet.
Rozsiadł się wygodnie przy stole, napisał dwa pisma - jedno do ojca, jedno do wuja - w których wyłuszczył powody swojego nieposłuszeństwa. Do jednego dołączył list od ojca, zapieczętował oba i skreślił adresy.
Położył na kontuarze garść srebra.
- Im szybciej dotrą te pisma, tym lepiej - oznajmił.
- Zaraz wyruszą, wielmożny panie. - Kierujący placówką skłonił się nisko. - Nasza stacja znana jest z tego, że przesyłki najszybciej dostarcza.
- Wdzięczny będę - stwierdził Garet, lekko głową skinąwszy na pożegnanie.

Dzień był ponoć targowy, ale samo targowisko nie zrobiło na Garecie zbyt wielkiego wrażenia.
Pamiętał aż za dobrze jarmarki, jakie dwa razy do roku organizowano w zamku Ith. Jeździł też wiele razy do odległego o kilkanaście mil Neevor i dobrze pamiętał te tłumy kupców i kupujących. A tu?
Przekupień, oferujący "cudowne" przedmioty - napój miłosny, magiczny sztylet, zaczarowany grzebień, środek wzmacniający dla panów, eliksir wiecznej młodości, zatruta szpilka... Miał nawet samozawiązującą linę z włosów dziewic i strzały, które nie chybiają.
Kawałek dalej kowal, wystawił dwa średniej jakości miecze i garść sztyletów. W samym rogu jego kramu wisiała na manekinie kolczuga. Na stoisku obok można było kupić skórzane kurtki, buty, pasy czy rękawice. Buty ze smoczej ponoć skóry, w co Garet nijak nie wierzył, jako że biedne buty musiałyby mieć dobre pół wieku.
Sąsiedni stragan oferował ubrania - od w miarę dyskretnie wystawionej bielizny, przez spodnie, koszule, suknie, po płaszcze i kapelusze.
Z boku rozłożyło się kilka wieśniaczek, oferujących jaja, kiełbasy, szynki, sery. Można było kupić tam też kurę czy nawet kozę, a w cebrzyku pełnym wody pluskał się .
To by nawet ciekawe wyglądało, pomyślał Garet, taka koza, idąca na postronku za wierzchowcem.
Garncarz oferował kilka mis i dzbanów, zaraz obok można było kupić jakiś cebrzyk, wielką balię, kilka koszy różnej wielkości.
Jakiś bard pieśnią zachwalał uroki przygód na szlaku, teatrzyk kukiełkowy prezentował coś, co zdawało się być perypetiami pary zakochanych, a obok wróżka oferowała swoje usługi, przepowiadają przyszłość za kilkanaście miedziaków.
Dwa kroki dalej potężnie zbudowany mężczyzna zachęcał śmiałków do dołączenia się do niego, do drużyny, która miała wyruszyć do Darren by odbić porwaną królewnę. Wygląd jednak przyszłego przywódcy sugerował, iż nie dotrze on dalej niż do najbliższej karczmy.

W samym rogu targowiska znajdowało się kilka zagród, w których trzymano przeznaczone na sprzedaż zwierzęta. Wielki, toczący dokoła wściekłym spojrzeniem brytan. Kotopodobne stworzenie w cętki, zapewne przywiezione gdzieś z gór. Piękny, biały muł, wprost stworzony na wierzchowca dla pięknej damy. Wyliniały osioł, któremu zapewne nikt wywróżyłby długiego żywota. Kilka stepowych koników - niezbyt szybkich, ale za to wytrzymałych. Para potężnych koni pociągowych, a obok wyścigowa sądząc z budowy klacz. Koń, idealnie nadający się do noszenia pakunków. Lub służącego. Dwa górskie kuce. Wspaniale zbudowany ogier, którego zachowanie świadczyło o ognistym charakterze. Albo o braku wychowania. Garbate stworzenie rodem z południa, bardziej nadające się do podróży przez pustynię, niż do wędrówek po Aden.
Garet przez moment okiem fachowca usiłował ocenić zalety (i wady) poszczególnych wierzchowców, po czym zaczął się rozglądać za Rubin.

W punktualność płci pięknej Garet nie wierzył od lat kilku. Jak świat światem niewiasty spóźniały się z powodów różnorakich. A to chciały zwrócić na siebie uwagę wszystkich, a to chciały podsycić namiętność, a to chciały rozbudzić niepewność. A niekiedy godzinami zastanawiały się, co na siebie włożyć, by wywołać jak największe wrażenie.

Rubin, o dziwo, zjawiła się w miarę punktualnie. W otoczeniu licznego grona nowych, zdumiewająco młodych i zdumiewająco kiepsko ubranych znajomych. I przyodziana tak, jakby przez pół życia nie robiła nic innego, tylko wysłuchiwała opowieści o podróżach. Albo i sama przedzierała się przez lasy.
Bez wątpienia wywoływała powszechne zainteresowania i, z pewnością, zgorszenie. Jeżdżące po męsku kobiety-kurierki zdarzały się niezbyt często, łatwiej było spotkać smoka niż niewiastę w wojsku, a kobiety w spodniach i z mieczem u boku występowały tylko w pieśniach bardów i truwerów. Takich, co w większych dworach nie występowali, bo tam tematyka taka byłaby nie do przyjęcia.
Dziewczyna tak była zaaferowana wybieraniem wierzchowca dla siebie, że nawet nie zauważyła stojącego o kilka kroków dalej Gareta. I, niczym marynarz po zejściu na ląd po długim rejsie, siała pieniędzmi na prawo i lewo.
- Wrócę po nie - powiedziała, po czym rzuciła srebrną monetę jednemu z towarzyszących jej młodzików. - Popilnuj ich - dodała, popisując się i posiadaniem gotówki, i naiwną wprost wiarą w uczciwość ludzką. Cóż to bowiem za problem dosiąść wierzchowca i odjechać w siną dal, nie czekając na nową, prawowitą właścicielkę.

Dziewczyna odeszła, pociągając za sobą orszak obdartusów, a Garet został na miejscu, przysłuchując się rozwijającej się dość szybko dyskusji na temat karygodnego łamania norm obyczajowych i wymieniania opinii o osobie, która pozwala na to, by smarkula z workiem złota bez opieki szwendała się po świecie, do której to dyskusji wnet przyłączyło się niemałe grono osób.
Ciekawe, kiedy Rubin sobie o mnie przypomni, pomyślał z przekąsem.

Zanim jednak Garet zdążył zapuścić korzenie i zakwitnąć dziewczyna wróciła.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-07-2014, 11:02   #7
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Znalezienie Gareta okazała się być stosunkowo łatwe i dogodne. Ucieszyło to Rubin i nie zamierzała kryć owej radości. Uśmiechnięta od ucha do ucha, wyprzedziła nieco swój orszak by podbiec do mężczyzny i z dumą wymalowaną na twarzy okręcić się przed nim by dokładnie mógł obejrzeć jej praktyczny strój.
- Nieco lepiej, nie sądzisz? - Słowa te bez wątpienia miały za zadanie wymusić jakże należący się jej komplement. W końcu nie po to tyle się natrudziła by to bez echa się obyło.
- Świetnie - powiedział, bez mrugnięcia okiem, Garet. - Idealnie wprost. Bardzo dobrze. Twojemu krawcowi zdecydowanie należy się premia.
Aby podkreślić opinię pokiwał z uznaniem głową.
Nie raczył jednak podzielić się opinią, jaką mieli na temat stroju i broni inni bywalcy targowiska.
- Szkoda tylko że biedaczek od dawna już nie żyje.
Nie widać było by w jakikolwiek sposób było jej szkoda człeka, który uszył ubrania, jakie obecnie miała na sobie.
Garet nie skomentował dziwnego faktu kupowania strojów szytych przez nieboszczyków.
- Przyniosłam ci ciasto - zmieniła temat na nieco słodszy. - Trafiliśmy na wspaniałe miejsce, w którym sama bogini tworzyła cuda o jakich nigdy ci się nie śniło. Zrobiłam mały zapas owych słodkości więc możemy już chyba ruszać.
- O, dziękuję - odparł z uśmiechem. - Co prawda nie samymi słodyczami człowiek żyje, ale skoro jesteś gotowa, to możemy jechać. Też załatwiłem wszystko, wystarczy więc odebrać zapasy z gospody i jedziemy.
- Gotowa… - zamyśliła się chwilę wiedząc że o czymś zdecydowanie zapomniała. - A tak, chwileczkę - zwróciła się do Gareta, po czym przeniosła swą uwagę na Zarka. - Byłeś mi niezwykle pomocny. Proszę, oto twoja nagroda. Do podziału z pozostałymi, oczywiście. - Co mówiąc wyciągnęła sakiewkę i nie sprawdzając jej zawartości podała chłopakowi. - Nie chciałabym jednak usłyszeć, że przywłaszczyłeś wszystko dla siebie. Nie spotkałoby się to ze zbyt miłym potraktowaniem. Na owe monety został bowiem rzucony czar. Uważaj więc - posłała mu uśmiech, który jednocześnie łagodził ton jej ostatnich słów i był pożegnaniem.
- Ruszajmy - zwróciła się do Gareta. - Mój wierzchowiec już czeka. Zakupiłam także konia który zajmie się naszymi bagażami. Mam nadzieję iż nie masz nic przeciwko.
- Aaa... Nie potrzebuje pani czasem... służącego? - spytał Zark, który przeniósł wzrok z sakiewki na hojną pannę.
Rubin chwilę nad propozycją chłopaka myślała. Z jednej strony polubiła go, z drugiej był on kolejną osobą, którą miała dopuścić do siebie. Mogło się okazać, że jej natura wcześniej niżby mogła sądzić na światło dzienne się pokaże. Gdyby zaś przez przypadek chłopak w pobliżu wtedy był… Garetowi w jakiś dziwny sposób była w stanie zaufać. Zdawał się rozsądny, znacznie bardziej niż Zark, który mogłaby panowanie nad sobą stracić przez co życie jego znalazłoby się w wielkim niebezpieczeństwie. Nie była pewna czy jest w stanie brać na barki swoje taką odpowiedzialność
Zerknęła niepewnie na Gareta nim swojej odpowiedzi udzieliła.
- Podróż, w którą się udajemy do bezpiecznych nie należy. Nie wiem, czy dałbyś sobie radę wśród dzikich szlaków i czekających na nich niebezpieczeństwach. Nie lepiej ci będzie zostać tutaj i może interesami jakimiś się zająć? Zdajesz się mieć do tego smykałkę, a tuż za tobą czekają twoi pierwsi pracownicy. Chcesz ową przyszłość ryzykować dla przygody, która życie może cię kosztować?
- Ale... ja bym wolał... z panią... - powiedział niepewnie Zark.
I próbuj tu ratować młodzika… Widać instynkt go w tej akurat kwestii zawodził. Cóż było począć…
- Skoro takie twoje życzenie to wybierz z tej grupy tego, który ma cię zastąpić. Oddaj mu sakiewkę wpierw konia sobie kupiwszy i ruszać z nami możesz, prawda? - zwróciła się, nieco po nieczasie, do Gareta.
Ten rozłożył ręce.
- Do końca i tak nie będziemy mogli cię zabrać - powiedział do młodzika. - Po kilku dniach zostawimy konie w jakiejś wiosce, i tam byś musiał zostać. Lepiej ci będzie tutaj, z przyjaciółmi, niż gdzieś tam, daleko, wśród obcych ludzi, czekając na nas nie wiadomo jak długo.
Wizja utraty sakiewki i zostawienia gdzieś, gdzie nikogo by nie znał ani o panujących układach nie wiedział, wyraźnie nie przypadła młodzikowi do gustu. Tu miał już zawiązane sojusze, znał prawa, wiedział gdzie co można było dostać za odpowiednią cenę i kogo najlepiej z daleka omijać. Panienka może i bogata była jednak pewności nie było że owym bogactwem się z nim podzieli w stopniu większym niż to obecnie uczyniła.
- Skoro tak… - przymarudził nieco, widać jednak było że decyzję podjął. - Gdybyście jednak państwo w drodze powrotnej zajrzeli do naszego pięknego Jerset, to ja do waszej dyspozycji będę, starczy jeno posłać.
Rubin rozpromieniła się na taki obrót spraw.
- Oczywiście, że poślemy. Chociażby po to by wywiedzieć się jak się masz i czy szczęście ci sprzyjało. Teraz jednak czas nam w drogę.
Mówiąc to dała znak, że rozmowa dobiegła końca. Byłaby pewnie uściskała chłopaka gdyby nie ryzyko że mogłoby to uszczerbić jego pozycji i zagrozić przyszłym planom. Miast tego skinęła mu głową jak równemu sobie.

Konie już na nią czekały. Chłopiec którego na ich straży zostawiła okazał się godzien swego zadania. Jako jednak że sakiewkę oddała chwilę wcześniej nie pozostawało jej nic innego jak podziękować mu i wysłać do Zarka po nagrodę. Jej strażnik zadowolony tym obrotem spraw nie był, jednak wyboru większego nie miał. Pozostawała zatem kwestia znalezienia się na grzbiecie końskim i opuszczenia miasta.

Pierwszy dzień drogi przebiegł bez większych zakłóceń. Na trakcie ku Srebrnym Górom prowadzącym był co prawda ruch spory, jednak nie na tyle powolny by podróż stanowiła udrękę. Rubin, jak się okazało, dość dobrze dogadywała się ze swym wierzchowcem więc i bez upokarzających wypadków się obyło. To czy była szczęśliwa z takiego sposobu podróżowania było już jednak inna sprawą. Niestety, inne środki nie były w obecnej chwili wskazane. Na dokładkę wkrótce wieczór miał zapaść. Garet wyraźnie ku noclegu w jednym z przydrożnych zajazdów optował, ona jednakże za nic na takie rozwiązanie zgodzić się nie chciała. Czy to chodziło o brak funduszy spowodowany oddaniem sakiewki, czy o co innego - wyjaśnić nie chciała. Uparcie jednak przy swoim obstawała grożąc w końcu iż sama noc pod gwiazdami spędzi, a on niech sobie śpi pod dachem.
Koniec końców stanęło na tym iż obóz rozbili na polanie, tuż za granicą lasu się znajdującej. Miejsce to było dość skryte, z każdej strony otoczone przez większe, lub mniejsze zarośla. To, skąd Rubin wiedziała o owej ustronnej kryjówce pozostawało tajemnicą gdyż ta uparcie na ów temat milczała. Widać jednak było że ktoś korzystał z owego miejsca i to nie tak dawno. Pośrodku ułożono bowiem krąg z kamieni, a obok mały stos drewna, w sam raz na niewielkie ognisko.
- Przyniosę wody - zadecydowała głosem, który nie pozostawiał miejsca na dyskusję, po czym oddaliła się, pozostawiając Garetowi rozbicie obozu. Jak zamierzała ową wodę przynieść nie było wiadomym, gdyż znikając między drzewami nie miała przy sobie nawet małego kubka.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 06-07-2014 o 09:52.
Grave Witch jest offline  
Stary 09-07-2014, 23:27   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wbrew pesymistycznym zapowiedziom Rubin i jej koń nie znaleźli się na ścieżce wojennej. Zapewne nie była to wielka miłość, ale jakoś się dogadywali. Najważniejsze było to, ze Rubin nie wylądowała na zadku w pyle drogi i ze jej koń nie uciekł z radosnym rżeniem.
- Dawno temu jeździłaś? - spytał.
- Będzie z dwieście lat albo coś około - mruknęła w odpowiedzi, usilnie przy tym się starając by na siodle się utrzymać zachowując przy tym poprawną postawę. Nigdy w życiu by sobie nie darowała gdyby śmiech wywołała czy to u Gareta, czy przechodniów.
- Świetnie wyglądasz jak na swoje lata - odparł Garet.
- Słucham? - zapytała nieco zdziwiona jego słowami. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę iż padły w odpowiedzi na jej nierozważne słowa. - Wybacz… Od dziecka nie dosiadałam wierzchowca, widać jednak iż coś w pamięci zostało skoro wciąż w siodle jestem miast kosztować pyłu drogi.
Garet obrzucił ją powątpiewającym dość spojrzeniem, ale nie skomentował ostatniej wypowiedzi, ani też nie nawiązał raz jeszcze do dziwnego przejęzyczenia.
Bo zapewne było to przejęzyczenie... Rubin wyglądała na taką, co ledwie wiek do zamążpójścia stosowny osiągnęła, zachowania miała dziwne, nie zawsze do dorosłej kobiet pasujące, ale kot w “Złotym Smoku” na jej widok podkulił ogon i udawał, że go nie ma, by po chwili odczołgać się w odległy kąt, zaś pilnujący obejścia kundel udał, ze ma wolne i schował się w budzie, chociaż innych gości obdarzył stosowną porcją warknięć i szczeknięć. Wyczuły paskudny charakter, czy też coś się kryło pod ładną dla oka powłoką?
Plotki głosiły, że najznamienitsi magowie czy wiedźmy znali różnorakie zaklęcia, co odmłodzić potrafiły, albo i wygląd odmieniały. Może i teraz wraz z Garetem podróżowała dwustuletnia wiedźma? A może rusałka jaka, co sobie postanowiła z naiwniaka zażartować dla nie wiadomo jakich celów?
Odpowiedź na to pytanie musiało jednak poczekać do chwili, aż dziewczynie zbierze się na szczerość.

***

Niechęć Rubin do zatrzymania się w karczmie była dla Gareta niezrozumiała, ale - przynajmniej na razie nie zamierzał oponować. Podczas pięknej pogody nie miało to znaczenia. No i - na razie przynajmniej - nie byli w okolicach, gdzie grasowało wiele dzikiego zwierza. Już prędzej bandyci, ale na upartego i każdego karczmarza można by za takiego uznać.
Z drugiej strony - co innego niechęć do spędzania noclegu pod dachem, co innego zwalenie na kogoś innego wszelkich obowiązków związanych z rozbiciem obozowiska. A to właśnie zrobiła Rubin, znikając między drzewami.
- Woda. Jasne. - Garet wzruszył ramionami.

Pierwszym krokiem było zadbanie o wierzchowce. Nie po to biedacy musieli dźwigać i jeźdźców, i bagaże, by teraz czekać, aż jeźdźcy zechcą rozpalić ognisko, najeść się, rozbić namioty. Dopiero gdy konie zostały rozkulbaczone, a potem przywiązane w taki sposób, by mogły skubnąć tu i tam kilka listków, Garet miał trochę czasu, by rozejrzeć się dokoła. Miejsce było bardzo dobrze wybrane i, co było widać, odwiedzane od czasu do czasu. Gdzieś w okolicy musiała być woda. Ale jeśli brać pod uwagę fakt, jak dawno temu Rubin zniknęła, to do strumyka musiał być niezły kawałek.
A jednak okazało się, że tak nie było... Wydeptana wśród zarośli ścieżka wiodła prosto nad strumyk. W zdecydowanie innym kierunku, niż udała się Rubin.
Garet sprawdził, jak smakuje woda, a potem wrócił po wierzchowce. Dopilnował, by się napiły, po czym wrócił z nimi do obozowiska.
Gdy wszystkie trzy konie zaczęły skubać to trawę, to liście, Garet zabrał się za rozpalanie ogniska.

Stał już namiot Gareta, nad ogniem odgrzewała się zabrana z karczmy pieczeń, a Rubin stale nie wracała.
- Jakieś licho ją porwało? - zastawiał się Garet, spoglądając w leżące na skraju polanki juki - własność dziewczyny. - Głodna nie jest? Chyba nie jada jak wąż, raz na tydzień?
Z toporkiem w dłoni wkroczył między drzewa, by narąbać nieco drew. Zapas opału na polance bez problemu starczyłby do rana, ale porządny wędrowiec zostawia miejsce w stanie takim, jakie je zastał. I jeszcze lepiej zaopatrzone.

Słońce zniknęło już za wierzchołkami drzew, gdy wreszcie spomiędzy krzewów wynurzyła się Rubin.
- Nie miałam czasu żeby znaleźć coś innego - powiedziała. - Tylko coś takiego było akurat pod ręką - dodała, pokazując pokaźnych rozmiarów złoty puchar. - Znalazłam za to dość stare wino, które powinno smakować lepiej niż zwykła woda. No, a konie to się zawsze ze strumyka mogą napić, prawda?
- Masz niewątpliwy talent do zaskakiwania mnie - powiedział Garet. Wstał na jej widok i gestem poprosił, by usiadła na zwalonym pieńku udającym krzesło. - A konie bez wątpienia nie gustują w starych winach. Zresztą już się napiły.
- Już? - zapytała wyraźnie zdziwiona. - Nie sądziłam że aż tak długo mnie nie było. No cóż, przynajmniej nie trzeba będzie chodzić dla nich po wodę.
Usiadła, tam gdzie jej wskazano, po czym odłożywszy ciężki kielich na bok, zaczęła wyjmować rzeczy które ze sobą przyniosła w niewielkim plecaku, którego bez wątpienia wcześniej ze sobą nie miała.
- Wstąpiłam na chwilkę do domu - wyjaśniła wyjmując porządnie zakurzoną butlę która mogła zawierać zarówno owe wino jak i truciznę jakąś, lub coś nawet gorszego. - To trochę daleko więc musiałam się spieszyć przez co zapewne zapomniałam o stu i jednej rzeczy.
Garet nie wspomniał o krzyczącym braku gościnności.
- Zjesz coś, czy już jadłaś w domu? - spytał. - Nie mamy kaczki - zaznaczył.
- Nie miałam czasu niczego złapać, oczywiście że coś zjem. Umieram z głodu - jej mina wyrażała ogromną radość z tego, że Garet pomyślał o jej potrzebach.
Złapać? To zabrzmiało ciekawie, ale może Rubin miała na myśli “wpaść do kuchni i chwycić kawałek szynki czy chleba”. Ale skoro miała czas na puchar i wino... Chyba że chodziło o kaczkę czy kurę. Mimo wszystko dziwne.
- Częstuj się. - Garet rozłożył prostokątne płótno niczym obrus, po czym położył na to chleb, szynkę i pęto kiełbasy. Całość okrasił kawałkiem sera.
Rubin przez chwilę rozkoszowała się zapachem jedzenia nim zgarnęła pęto kiełbasy w swoje drobne dłonie i dość zachłannie się za nie zabrała.
- Podróżowanie we dwoje wydaje się znacznie lepszym pomysłem niż w pojedynkę. Szkoda tylko, że wcześniej przeczucia mi nie dopisywały. Nawet nie wiesz jak nudno jest jadać samemu - mruknęła między jednym, a drugim kęsem.
- Próbowałem tej przyjemności - odparł Garet. - Uwierz mi, wszystko zależy od towarzystwa.
I od ilości jedzenia, dodał w myślach.
- Skoro tak twierdzisz - odparła. - Widocznie masz rację. Dobrze w takim razie, że tak udanie się dobraliśmy.
Garet tylko skinął głową. Jak na razie w owo dobranie się wierzył... średnio.
Kiełbasa zniknęła szybciej niźli można się było spodziewać. W przeciwieństwie do apetytu dziewczyny, który najwyraźniej nigdzie się nie wybierał. Garet zlustrował dziewczynę, ponownie zastanawiając się, gdzie w tym szczupłym ciele podziewają się znikające zapasy. Nim jednak przyszła kolej na szynkę, Rubin najwyraźniej nie gustowała zbytnio w chlebie, sięgnęła po butlę z winem by otworzyć ją i nalać im wina do kielichów, które również ze sobą przyniosła. Nie były one złote jak puchar na wodę, odznaczały się jednak niezwykłą urodą i zdobieniami, które musiały wyjść spod ręki mistrza.
- Nie znalazłaś czegoś... prostszego? - spytał Garet. - To wygląda na cenne i stare. Szkoda by było, gdyby taki kielich się zgubił albo zniszczył.
- Jakbym to pierwszy raz słyszała. Po co mieć rzeczy z których się nie korzysta? Były akurat pod ręką więc je zabrałam. Jak wrócę i będę miała więcej czasu to może poświęcę go na szukanie. Czyżby aż taką różnicę robiło, w czym wino pijemy? - Dla Rubin zdecydowanie ów szczegół nie miał najmniejszego znaczenia.
- Dobre wino w dobrym towarzystwie nie wymaga dodatkowej oprawy - odparł Garet. - Ważne jest, co i z kim się pije. To drugie jest zresztą ważniejsze.
Wedle zdania Rubin, Garet zdecydowanie zbytnio szczegółów się czepiał. Postanowiła jednak nie wypominać mu owego marudzenia. Nie znał jej ani nie wiedział jak żyła. Widać było wyraźnie iż dla niego odrobina piękna do zwyczajnej kolacji na polanie dodana, to niemal grzech był. Zdecydowanie świat uległ zmianie większej niźli by chciała. Gdzie te czasy gdy jadąc na piknik zabierano ze sobą wozy pełne złotych kielichów, tac i półmisków? Jak nic minąć musiały dawno i na dodatek całkiem o nich zapomniano. Względnie Garetowi nie oprawa, a towarzystwo przeszkadzało, co było nawet gorsze. Nie widziała bowiem niczego czym go urazić mogła, a wręcz przeciwnie. Wszak postarała się, odbyła długą drogę do domu, przyniosła ze sobą wino i złoto na dalszą drogę. Czy jemu się wydawało, że ona mieszka za pobliskim drzewem?!
Humor Rubin zdecydowanie się pogorszył co dało się poznać po niedokończonej szynce, która wylądowała na “obrusie”.
- Najwyraźniej niepotrzebnie się starałam - mruknęła wstając i przeciągając zmęczone mięśnie. Taka droga w tak krótkim czasie, na dodatek nawet słowa podziękowania za ów trud. Jak nic miała ochotę coś przysmażyć.
Garet z pewnym zaskoczeniem spojrzał na Rubin. Najwyraźniej nie odpowiadało jej to, że jej towarzystwo uznał za ważniejsze, od kryształowej zastawy. Ciekawe tylko, czy nie będzie jej żal, jak się kielichy potłuką, albo trzeba będzie zostawić wszystko, uciekając na złamanie karku. Tylko wtedy się okaże, że to jego wina, bo jej nie ostrzegł.
- Jadąc na poszukiwanie przygód nie zabiera się takich rzeczy, bo niepotrzebnie uwagę nieproszonych osób przyciągają - powiedział. Podobnie jak sianie złotem na prawo i lewo, o czym już nie wspomniał, bo za późno na takie nauki było. - Poza tym, gdy kielichem w łeb oponenta trafisz, to skutek być musi, a nie tylko kilka skorup.
- Skoro takie niepraktyczne to przecież można je tu zostawić albo sprzedać w najbliższym mieście. Tak mi one potrzebne jak lawina w górach.
Rubin także zdawała się czegoś nie rozumieć, a mianowicie tego dlaczego Garet drąży dalej temat.
- Jak ci tak na tym zależy to zabiorę cię do mego domu i pozwolę wybrać odpowiednie kielichy na ową misję ratowania królewny. To jedynie nieco dalej niż klepsydrę drogi stąd.
Ryzykowała wiele ale też drażnienie jej mogło mężczyźnie na zdrowie nie wyjść, a to wyjątkowo leżeć jej zaczęło na sercu. Widać rozsądek musiał zejść na dalszy plan tym razem. Poza tym w razie czego mogła go zawsze na kolację przerobić...
- Nie, spokojnie - odparł. - W końcu to twoje rzeczy. Jeśli nie będzie ci ich żal, to nie ma sprawy. A w ogóle to dziękuję za poczęstunek. Twoje zdrowie. - Uniósł puchar.
- Proszę - mruknęła, jednak nie wzniosła toastu. Miast tego zabrała się za urządzanie sobie legowiska. Miejsca było dość zarówno przy ogniu jak i pod drzewami. Rubin wybrała to które niemal groziło jej spaleniem. Nie żeby jej zimno było, ot lubiła ogień.
Garet z pewnym zaciekawieniem przyglądał się dziewczynie, która najwyraźniej zamierzała spędzić noc pod gołym niebem, chociaż w jukach miała namiot. To była jednak jej sprawa. Nawet gdyby miała złapać katar.
- Zaraz wracam - powiedział, zabierając ręcznik i kawałek mydła, po czym ruszył w stronę strumyka.
Gdy wrócił, Rubin leżała już pod kocem. Rozwieszone na pobliskich krzaczkach części garderoby sugerowały, że dziewczyna ma dość zdrowe podejście do nocnego stroju.
- Dobranoc - powiedział, wchodząc do namiotu.
- Dobrej nocy - odparła dziewczyna.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-07-2014, 16:22   #9
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Rubin nie spała. Sen nie był jej potrzebny, przynajmniej przez następnych kilka miesięcy. Miast spać, czekała. Wsłuchując się w oddech Gareta rozmyślała o tym, co na nich czeka w trakcie tej przygody. Czy dobrze uczyniła zabierając go ze sobą? Był taki kruchy, jak wszyscy z jego gatunku. Mógł umrzeć w każdej chwili. Nie powinna się zatem do niego przywiązywać. Problem w tym, iż dla kogoś takiego jak ona nie było to takie znowu proste zadanie. Samotność miała bowiem to do siebie, że z czasem osłabiała odporność na bliskość. Ona zaś była samotna już od długiego czasu.
Oddech się unormował. Słyszała każdy wdech i wydech, które uparcie pompowały powietrze do jego ciała. Spał, a to znaczyło, że mogła swobodnie opuścić swoje posłanie. Nie można było rzec iż zwlekała z tym zbyt długo. Upewniła się tylko czy ogień za wcześnie nie wygaśnie, po czym oddaliła się cicho w stronę strumienia.
Miejsce w którym zatrzymali się na nocleg było jej doskonale znane. Korzystała z niego już wielokrotnie, ostatnim razem dwa dni temu. Było tu cicho, w miarę bezpiecznie i blisko do wody. Strumień był w wyborze owego miejsca dość istotny. Niemal niewidoczny nim się do niego nie wpadnie, głęboki dość by się zanurzyć, posiadający niewielką plażę po drugiej jego stronie. Było tu wszystko czego mogła sobie życzyć. Nic więc dziwnego, że gdy tylko upewniła się że nikt jej nie zobaczy zrzuciła ludzką formę. Cudowne uczucie wolności przepłynęło przez jej mięśnie. Rozprostowała skrzyła ciesząc się ich ciężarem i siłą, która w nich drzemała. Pazury głęboko wbijały się w dno strumienia gdy przechodziła przez niego by dostać się do plaży. Ogon sunął za nią niczym ogromny, żyjący własnym życiem ster. Woda przyjemnie chłodziła pokryte złotymi łuskami ciało. Rubin przymknęła ślepia chłonąc każde z najdrobniejszych nawet wrażeń jakie dostarczała jej ta krótka kąpiel.
Na plaży ułożyła się wygodnie, zajmując swym ciałem całą jej powierzchnię. Jej prawdziwa forma była znacznie większa niż ta, którą przybierała by swobodnie poruszać się po świecie ludzi. Była także silniejsza, bardziej wytrzymała, zwinna, szybka i zdecydowanie piękniejsza. Wszystko w niej było doskonałe, nieśmiertelne i stworzone po to by władać. Tak było kiedyś, nim człowiek nawiedził te ziemie. Jej ród panował nad górami, lasami i dolinami po tej i po drugiej stronie Srebrnych Gór. Gromadzili skarby w swych jaskiniach, pożerali tych którzy okazali się zbyt słabi by przetrwać, urządzali pojedynki między sobą by doskonalić swe umiejętności wojowników. Pewnego dnia wszystko jednak uległo zmianie. Pojawił się człowiek. Słaby, nie posiadający pancerza ani pazurów, bojący się własnego cienia. Nie stanowił zagrożenia więc pozwolono mu istnieć. Wedle niektórych byłą to najgorsza decyzja ich rasy jaką podjęli od początków świata. Oto bowiem ta wątła istota zajęła ich ziemie, zaczęła wybijać ich zwierzynę, budować kamienne domostwa, toczyć wojny, kraść ich skarby. Nagle byli wszędzie spychając smoki do najwyższych partii gór. Nie zdecydowano jednak by pozbyć się owej zarazy. Postawiono na cierpliwość. Ludzie bowiem żyli krótko, byli wrażliwi na choroby i ataki dzikich zwierząt. Niemożliwym było by coś takiego długo istnieć mogło. Później zaś przywyknięto do owego rodzaju, zapomniano iż byli jedynie robakami które wpełzły na terytorium królów. Odpuszczono…
W życie smoków wdarła się stagnacja. Najstarsze zaczęły zasypiać snem wiecznym. Młodsi przenikali ród ludzki łącząc się z nimi i wzmacniając ową rasę. Po pewnym czasie zapominali kim są, odrzucali swą prawdziwą formę i idącą z nią nieśmiertelność. Nastały ciężkie, niepewne czasy. Na końcu zaś zostali tylko ci nieliczni, dla których ochrona historii smoczej rasy stała się życiową misją. Nawet oni jednak nie oparli się powolnemu odchodzeniu w sen. Teraz była już tylko ona, samotna smoczyca próbująca pogodzić się ze swym przeznaczeniem jednocześnie usilnie z nim walcząc. Jak długo jeszcze potrwać miała owa walka? Co jeszcze mogła uczynić by skarbnica wiedzy o świecie nie umarła wraz z nią? Zaufać człowiekowi? Oddalić się w poszukiwaniu innych ze swej rasy? Przecież gdzieś musieli jeszcze istnieć smoki. Nie mogła być ostatnią. Ta myśl była zbyt przerażająca.

Myśli płynęły swobodnym strumieniem. W swej prawdziwej formie posiadała całą wiedzę o świecie i jego prawach jaka istnieć mogła. Była… Cóż, była kimś innym niż ta lekkomyślna istota, która za nic miała potęgę złota, rozsądek i dobre maniery. To było jednak konieczne by mogła przetrwać w świecie ludzi. Z tego też powodu pozwalała by jej smocza osobowość wyciszała się na te chwile gdy wkraczała do miast i wsi w których królowali ludzie. Cieszyła się chwilą, bawiła niczym małe dziecko. Teraz jednak nie była pewna czy takie podejście było właściwe. Może wcześniej, lecz nie teraz.

Tak wiele decyzji musiała podjąć. Jej życie miało się wkrótce zmienić, czy to na lepsze czy też gorsze. Nie wątpiła bowiem że prędzej czy później wtajemniczy Gareta w swój sekret. Nie była co prawda pewna czy jest odpowiednim ku temu kandydatem, nie mogła jednak czekać aż będzie zbyt zmęczona by walczyć. W tym momencie wciąż była w sile wieku, wciąż młoda i pełna energii. Jak długo jednak ten stan miał się utrzymać? Kolejne trzysta, pięćset lat? Zapewne więcej, nawet znacznie więcej. Musiała…
Uniosła gwałtownie głowę. Coś działo się przy obozie.

Gareta obudziło ciche rżenie i uderzenia kopyt o ziemię. Konie najwyraźniej coś spłoszyło, jakieś duże zwierzę zapewne. Z pewnością nie podkradało się, ale było gdzieś w okolicy. Na tyle blisko, że jego zapach doleciał do miejsca, gdzie konie były przywiązane.
Z kuszą w dłoni, za to w samej koszuli i spodniach, rozglądając się na boki, wyszedł z namiotu. I natychmiast rzuciła mu się w oczy nieobecność Rubin.
- Niech to szlag - mruknął. - Dokąd polazła...
- Rubin?! -
powiedział znacznie głośniej. - Wracaj! Coś się kręci w okolicy.

Głos Gareta dotarł do niej gdy pokonywała strumień. Przemiana zabrała jej chwilę czasu, tym bardziej że poświęciła myśl lub dwie temu by tego jednak nie rozbić. Wygrał jednak rozsądek. Jej towarzysz mógłby z nerwów wpaść na jakiś głupi pomysł, a tego nie chciała. Szkoda tylko, że nie wiedziała wcześniej że mieć będą do czynienia z przeciwnikiem przewyższającym ich liczbą. Napastników nie dało się przeoczyć. Śmierdzieli, hałasowali i najwyraźniej za grosz instynktu nie posiadali. Za dużo rumu w ich żyłach płynęło lub i inne substancje miały tu swój udział. Wciąż czuć było zarówno jedno jak i drugie, mimo iż minąć musiało trochę czasu od chwili w której opuścili przybytek w którym się owymi specjałami delektowali. Rubin nie miała większych problemów by podejść tych, którzy znajdowali się od strony strumienia. Problem polegał na tym iż nie byli oni jedyni. Trzech skradało się bowiem od strony traktu. Dodać do nich dwójkę za plecami której właśnie się znalazła, a ostra zabawa była gwarantowana.
- Trzech panów za tobą Garecie - odkrzyknęła jakby nigdy nic, nawet z odrobiną wesołości w głosie.
Jej dwójka niemal natychmiast odwróciła się twarzami w jej stronę. Uzbrojenie mieli marne jak na jej standardy, jednak zdecydowanie mogące wyrządzić krzywdę delikatnemu ciału. Ona zaś nie miała przy sobie niczego. Tak właściwie na sobie także niczego nie miała nie licząc kropel wody, powoli schnących w ciepłym, nocnym powietrzu. Było to zarówno korzystne jak i nieco mniej. Zależało z której strony się spoglądało, a sądząc po lśniących oczach dwójki mężczyzn, nie mogli się oni zdecydować czy ową stroną ma być góra czy dół.

Garet uznał, i zapewne słusznie, że wygapianie się w młodą dziewczynę, w chwili gdy ma się na karku trzech zbirów, nie jest najlepszym pomysłem. Nawet jeśli owa dziewczyna jest naga i odpowiednio wyposażona przez naturę.
Odwrócił wzrok od kuszących kształtów, odwrócił się w stronę trójki napastników, o których mówiła Rubin, i bez wahania wpakował bełt w brzuch środkowego oprycha.
Podarek, chociaż zaoferowany całkiem szczerze, nie spotkał się z uznaniem obdarowanego człeka, który miast podziękowań wydobył z ust coś na kształt jęku, po czym zwalił się na ziemię.
- Zabiję cię, sukinsynu! - wrzasnął (niezgodnie z prawdą określając pochodzenie Gareta i nie zważając na obecność płci pięknej) jeden z bandytów, z wyglądu brat-bliźniak tego, który oberwał bełtem.
Nadmierna zapalczywość zemściła się na nim, bowiem gdy ruszył na Gareta z wypisaną na twarzy żądzą krwi, potknął się o nadmiernie rozciągnięte sznurki namiotu i zwalił się jak długi. Wystarczyło zrobić krok i kopnąć w skroń.
- Opsss... - powiedział Garet z udawaną skruchą, po czym błyskawicznie schylił się i niemal natychmiast się wyprostował, z mieczem napastnika w dłoni.
Ostatni przeciwnik nie był ani zbyt sprawny we władaniu mieczem, ani też zbyt trzeźwy by pojąć, że nie ma szans w tym starciu. Wystarczyło odbić jeden cios, pchnąć...
Garet skopał przeciwnika z ostrza, po czym z zakrwawionym mieczem w dłoni obrócił się w stronę Rubin.

Upewniwszy się że Garet daje sobie radę ze swoją częścią napastników, przeniosła uwagę na tą dwójkę, która właśnie zaczynała przytomnieć. Uśmiechnęła się przy tym słodkim, zachęcającym uśmiechem.
- No no… Co my tu mamy panowie - zagaiła, jednocześnie budząc uśpiony ogień. Nie miała z tym większego problemu. Był w niej od urodzenia, płynął w jej żyłach, napędzał jej serce, nadawał smaku jej życiu. Manipulowanie nim było pierwszą, zaraz po lataniu, lekcją w jej życiu. Rzec przy tym należało, że poza tymi dwoma czynnościami nie było niczego innego, co sprawiałoby jej większą przyjemność.
- Jak to było? Z prochu powstałeś… - zaczęła przymilnym głosikiem, przerywając temu po lewej wywód, który zapewne zamierzał zacząć, względnie przekleństwo. Dwa węże ogniste spłynęły z jej dłoni śmigając niczym błyskawice w stronę swych celów. Owijając się wokół ich stóp, pełznąć w górę, spalając wszystko czego ich ciała zdołały dotknąć. Mężczyźni mieli dość rozsądku by próbować bronić się przed bestiami. Błysk stali odbijał złote płomienie rzucając blaski na okolicę. Żaden jednak nie był na tyle inteligęntny by skierować swe ostrze na właściwe zagrożenie dla ich nędznego życia. Zagrożenia, które z pewną przyjemnością przyglądało się, jak jej wspaniałe twory posilają się wpierw ubraniem, później skórą, a następnie mięśniami które pod nią się kryły. Krzyku przy tym było trochę, jednak również on został pożarty przez ogień gdyż Rubin nie uznała za właściwe pozwolić owym okrzykom na ściągnięcie ewentualnych nocnych wędrowców. Kto wie czy takowi nie przemierzali akurat w tym momencie szlaku? Ci którzy byli winni otrzymywali właśnie karę za swe grzechy. Niewinnych wolała oszczędzać.
- W proch się obrócisz - dodała na zakończenie. To było nawet nieco zbyt łatwe jak na jej gusta. Przywołała węże z powrotem, nie chcąc by zaczęły szukać innego pożywienia. Ogień powrócił do jej ciała, tam gdzie było jego miejsce. Dwie kupki popiołów z kilkoma fragmentami nadpalonych kości i dwoma mieczami, stanowiły jedyny dowód istnienia dwojga napastników.
Z przyjemnością odnotowała iż Garet również nie spotkał się z większymi problemami przy likwidowaniu swoich przeciwników. Co prawda jego sposoby były nieco bardziej krwawe i pozostawiające po sobie ślady, jednak bez wątpienia skuteczne.
- Pomóc ci z pozbyciem się ciał? - zapytała, ruszając w jego stronę.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 06-10-2015 o 12:16.
Grave Witch jest offline  
Stary 17-07-2014, 09:48   #10
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bez wątpienia Rubin nie potrzebowała pomocy. A sądząc po tym popisie ogniowej magii zapewne nie potrzebowała nawet towarzystwa przy podróżach przez bezdroża.
- Piękna robota - skomentował wyczyn dziewczyny. - Ale nie, dziękuję pokręcił głową. - Pozbędę się ich w tradycyjny sposób. Niech i przyroda skorzysta w jakiś sposób z tego zdarzenia.
Przeszukał kieszenie swoich przeciwników, po czym przyklęknął przy jednym z nich. Ten, który oberwał w głowę, zaczął się ruszać. I przestał, gdy Garet przystawił mu do szyi ostrze sztyletu.
- Kto was przysłał? - spytał.
- Pierdol się - warknął bandzior.
- Kto was przysłał? - Garet powtórzył pytanie, stale uprzejmym tonem. Tym razem jednak pchnął lekko sztylet, a ostrze bez problemów przebiło skórę, Strumyk krwi pociekł po szyi.
- Ten smarkacz, Zark...
- On was nasłał? - spytał Garet.
- Nie. Ale chwalił się znajomością z tą suką. - Syknął, gdy Garet kolejnym pchnięciem zaczął go uczyć grzeczności. - I sakiewką. Chcieliśmy mu zabrać, ale tych jego koleżków było za dużo. To pojechaliśmy za wami. Ładna panna, bogata.
No jasne. Jemu poderżnąć gardło, z Rubin się zabawić a potem zabić. Jasne, proste, oczywiste.
- Komu mówiliście? - spytał, równocześnie spoglądając na Rubin, która (nie zważając na znaczne braki w odzieniu) stanęła tuż koło niego. Nie da się ukryć, że stanowiła znacznie ciekawszy obiekt do obserwacji, niż leżący bandzior.
- Tylko nie kłam - ostrzegła Rubin, przywołując jednocześnie niewielki płomyk i sugestywnie spoglądając na dość istotne dla mężczyzny części ciała. - Nie przepadam za łgarzami.
- Nikomu, nikomu! - zapewnił bandyta, intensywnie wpatrując się w Rubin, jakby tą intensywnością chciał ją przekonać do swej prawdomówności.
I zmarł z całkiem niezłym widokiem przed oczyma.

Garet wytarł sztylet w kurtkę nieżyjącego już bandyty, po czym obrócił się w stronę Rubin.
- Rozejrzę się przy okazji, czy jeszcze ktoś się tu nie kręci - powiedział. - No i wypuszczę ich konie, bo chyba nie przyszli tutaj pieszo.
Dwóch z tych, których załatwił, miało typowe buty do konnej jazdy.
- Potrzebujesz coś z tych rzeczy? - spytał, szerokim ruchem dłoni obejmując leżących.
Rubin skrzywiła się z niesmakiem i pokręciła głową.
- Podziękuję tym razem - zdecydowanie rzeczy które mieli przy sobie napastnicy mijały się nieco z tym co mogłaby potrzebować lub choćby chciała tknąć. Miast tego uznała iż dobrze byłoby włożyć coś na siebie. Nie żeby chodzenie nago do nieprzyjemnych należało, jednak z doświadczenia wiedziała iż ma to dość niekorzystny wpływ na męską uwagę i zdolność do logicznego myślenia. Wkrótce miał nastać świat. Czuła jak powietrze zmienia swą woń, a odgłosy lasu zamierają. Wkrótce na nowo rozbrzmią w zmienionej nieco formie i znacznie przy tym głośniej. Bandyci najwyraźniej uznali iż ta pora będzie najlepszą do ataku. Nawet się z nimi zgadzała w tej kwestii. To jednak czego pod uwagę nie wzięli to to iż ktoś będzie czuwał. Ich strata…

Gdy Garet powrócił ze swego zwiadu powitała go śniadaniem. Trupy uprzednio złożyła na jedną stertę tak by nie raziły jego wzroku, psując przy tym apetyt. Jej one wszakże w żaden sposób nie przeszkadzały.
- Całkiem ciekawie rozpoczęty dzień - zagadnęła swego towarzysza. - Zapewne powinnam przeprosić za tą napaść. Czasem zdarza mi się zapomnieć gdy dobrze się bawię. Na przyszłość postaram się uważniej dysponować złotem by więcej z tym problemów nie było.
Garet uśmiechnął się.
- Powinienem był przewidzieć - powiedział. - Złoto zawsze przyciąga nieodpowiednich ludzi. Ale równie często się zdarza, że ładna twarz zwraca na siebie uwagę, a na to się nie poradzi. W tym przypadku liczyli na podwójną przyjemność.
Rzucił na ziemię sporych rozmiarów worek.
- Mieli pięć koni, nienajlepszych, i trochę jedzenia. Mam nadzieję, że biedne wierzchowce trafią w lepsze ręce i ktoś się nimi porządnie zajmie.
Rubin miała kilka pomysłów na zajęcie się owymi wierzchowcami uznała jednak iż Garetowi mogłyby nie przypaść zbytnio do gustu.
- Zapewne ruszą w drogę powrotną albo skorzystają z okazji i nacieszą się wolnością. Ja na ich miejscu wybrałabym to drugie.
Rubin przez dłuższą chwilę przyglądała się swemu towarzyszowi z powagą na twarzy.
- Powinniśmy przyspieszyć naszą podróż. Ewentualnie zmienić nieco trasę by zmylić tych, którzy na podobny pomysł wpadli i w planach mają wzbogacenie się naszym kosztem.
- Zmiana trasy? - Garet przez moment wpatrywał się w dziewczynę. - Chyba zbyt pesymistycznie patrzysz na świat.
- Nie chcę by spotkała cię jakaś szkoda. Następnym razem mogę nie być dość blisko by usłyszeć skradających się napastników. Tym razem mieliśmy szczęście. Nie możemy też zapomnieć o tych, którzy jak my podjęli się zadania odnalezienia królewny. Nie możemy wykluczyć że niektórzy z nich zapragną pozbyć się konkurencji by zwiększyć swoje szanse.
- Zapomniałaś, że wyruszyliśmy na poszukiwanie przygód? A konkurencji trzeba będzie tak na serio unikać dopiero wtedy, gdy księżniczka znajdzie się w naszych rękach. Dopóki na czołach nie mamy napisane “szukamy zguby”, to dla owej konkurencji nie będziemy istnieć.
- Skoro tak uważasz - nie wydawała się przy tym przekonana do jego racji. - Nie zaszkodziłoby jednak wysforować się nieco przed innych i rozeznać w sytuacji jaka obecnie panuje w górach. Równie dobrze możemy pchać się prosto w łapska wroga, który tylko czeka by pozbawić tej krainy jej najlepszych wojaków. Takie historie miały już miejsce.
- Wysforowanie się wymagałoby szybszej jazdy i jazda na skróty. Ale to jest możliwe. Mamy dobre konie, zapasy, nie musimy trzymać się traktu i podróżować od wioski do wioski.
Skinęła głową na zgodę. Co prawda można był przyspieszyć nawet bardziej jednak nie uważała by ten moment był właściwym do zdradzania tak istotnych szczegółów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-10-2015 o 12:34.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172