Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-12-2015, 14:05   #11
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Krucza trzymała się na uboczu. Najchętniej kryjąc się w namiocie lub wędrując na obrzeżach obozu, poza chaosem który w nim panował. Si wiernie jej towarzyszył w owych wędrówkach, które niejednokrotnie kończyły się w okolicach wyjścia z obozu lub nawet i nieco dalej w stronę z której przybyli. Wciąż była wystarczająco blisko by spróbować odwiedzić rodzinne strony, nacieszyć się cieniem wiekowych drzew, odetchnąć ich zapachem. Brakowało jej wspinania się na ich pnie i obserwowania chmur, które mknęły po niebie lub zwierząt buszujących w poszyciu.
Gdy siedziała w namiocie zabijała wolny czas sprawdzaniem broni i zbroi. Chciała mieć pewność, że w razie potrzeby, będą w doskonałym stanie.

Tarin korzystał z wolnego. Ostatnich dni wolnego. W jego świadomości stale tkwiło polecenie Cille, a perspektywa spędzenia wyprawy na niańczeniu rozpuszczonego i zarozumiałego zarazem bachora nie nie sprzyjała rozkwitowi humoru.
Jako że perspektywy były takie, jakie były, Tarin doszedł do wniosku, że należy wykorzystać do końca to, co się ma. I to, że Everard w tym momencie zawracał głowę komu innemu. Co chwilą wymarszu miało się zmienić, i to diametralnie.
Cóż... po chwilach przyjemności następowały czasami takie mniej przyjemne, zatem te pierwsze należało wykorzystywać do maksimum. Nie trzeba było wstawać skoro świt, nie trzeba było samemu nic pichcić, nie trzeba było zwijać namiotu, ani go rozstawiać, nie trzeba było nic robić.

- I jak ci się podoba leniwe, obozowe życie? - Tarin zagadnął Kruczą.
- Leniwe mi się podoba - odpowiedziała, odrywając na chwilę wzrok od horyzontu. - Obozowe już nieco mniej.
- Czyżbyś zauważyła jakieś wady owego obozowego życia? - Tarin uśmiechnął się do swej rozmówczyni. - Między innymi dlatego nigdy nie ciągnęło mnie aż tak do wojska.
- Nie wiem co może kogokolwiek kusić w takim życiu - oznajmiła, wskazując ręką na panujący za nimi chaos. - Gotowy na niańczenie paniczyka? - zapytała z lekką jedynie nutką złośliwości w głosie.
- Na coś takiego człowiek nigdy nie jest gotowy. - Tarin potarł podbródek. - Jestem jednak przygotowany na większą porcję narzekania i marudzenia. Większą niż poprzednio. Postaram się jednak zachować spokój i opanowanie. No i zawsze istnieje szansa, że sobie na przykład obetrze piętę i go zabiorą na wóz jako ciężko rannego.
- Większa jest szansa na to, że przy którymś postoju przypadkiem nadzieje się na coś ostrego - niechęć Kruczej do paniczyka nie osłabła nawet odrobinę.
- Może lepiej by było, gdyby ten straszny wypadek przytrafił mu się w drodze powrotnej - zasugerował.
- Naprawdę chcesz wystawić moją łagodną naturę na takie ciężkie próby? - zapytała, okraszając swe słowa lekkim uśmiechem. - Na wozie byłoby mu lepiej i miałby kogoś komu mógłby się żalić.
- Jakiś ponury rzezignat.
Skinęła głową wyrażając swoją aprobatę dla takiej sytuacji.
- Niestety, zapewne przyjdzie nam użerać się z nim przez całą drogę. Chyba że znajdziemy kogoś kto zapłaci więcej za jego śmierć, niż to co zostało nam obiecane za jego życie - zasugerowała niewinnie, nie patrząc na swego towarzysza.
- Mówisz tak, jakbyś nie wiedziała, że trzeba spróbować połączyć przyjemne z pożytecznym. Gdyby nasz ulubienic wrócił, niekoniecznie cało i zdrowo, a potem zdarzyłby się jakiś wypadek... nagłe pogorszenie stanu zdrowia, to byłaby szansa, by dostać premię z dwóch źródeł.
- Można i tak tą sprawę rozwiązać - odparła. Tylko, że po całej wyprawie mordowanie paniczyka nie wydawało się jej sensownym. On odejdzie, ona będzie mieć spokój. To o ten czas, w którym mieli go na głowie, jej chodziło. Najwyraźniej jednak będzie musiała zacisnąć zęby i starać się spędzać z nim jak najmniej czasu.
- Spróbuję coś zrobić, żeby miał mniej czasu dla nas - obiecał Tarin.


*****

Niestety, okazało się, że paniczyk był niczym rzep na psim ogonie. Krucza starała się jak mogła by omijać miejsce w karawanie, w którym się znajdował, jednak nie była w stanie uniknąć wszystkich okazji do wysłuchania, jakież to straszliwe niedogodności musi znosić i kimże to jego ojciec jest. Oraz jakże niewdzięczni są jego ochroniarze… Była jednak w lepszej sytuacji niż Tarin, na którego to barki zrzuciła większość obowiązków niańki.
Tarin zaś wnet nauczył nie przejmować się niczym, co mówił Everard, zaś swe obowiązki opiekuna wykonywał nad wyraz dokładnie, co do słowa. Co, jak się okazało, zajmowało dużo czasu, tym samym zmniejszając ilość rzeczy, jakie panicz raczył sobie wymyślać.
Nie da się ukryć - niekiedy zastanawiał się, co by się stało, gdyby Everard znalazł w bucie lub spodniach jakieś miłe zwierzątko, w końcu jednak rezygnował z tych planów. Bo co w końcu zawinił jakiś wąż czy skorpion, by skazywać go na tak okrutny los.
No, chyba że któryś sam z siebie by się przyplątał.
To już by sam z siebie był winien. No a Tarin, po prostu by mu nie przeszkadzał.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 07-12-2015, 14:12   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kruczej nie interesowały trupy. Tym bardziej, że ktoś się już nimi zainteresował. Miast więc skupić na nich swą uwagę i zapewne tylko przeszkadzać, wybrała się więc nieco dalej od miejsca, w którym spoczywały ciała, w kierunku, w którym zmierzała ich wyprawa. Trzymając łuk w dłoni, ułożyła strzałę na cięciwie, tak by w razie potrzeby była ona gotowa do wystrzelenia.
- Sprawdź niebo - poprosiła Si, którego pole widzenia było bez wątpienia większe niż jej. Sama zaś skupiła się na ostrożnym zataczaniu półokręgów wokół oazy, bacznie wypatrując ewentualnych nieprawidłowości. Cokolwiek, co nie pasowało do wszędobylskiego piasku i skarłowaciałych roślin.

Oczy Kruczej niestety nie wyłapały niczego odbiegającego od normy. Piasek nie przybierał żadnych dziwnych kształtów, a roślinność została tam gdzie ją ujrzała po raz pierwszy.
Jej uszy natomiast szybko wyłapały dźwięk niesiony przez wiatr. Były to słowa układające się w jakąś inkantację. Nie rozumiała znaczenia słów, ale akcentowanie przypominało jej tereny nadmorskie Septimonii. Kiedy skupiła się udało jej się usłyszeć chyba całą treść.
Chilide Maregus Diaro Viamo Garri Scytos
Dar Icario Verene Larri Suo Potere Scytos
Flarri Cosuni Balo Ocoli Rize Scytos
Scytos Rizo Chilide Meregus Suo Potere!
Nie była wstanie dostrzec źródła mantry, ale powtarzała się i nabierała siły. Si zakrakała, aby zwrócić uwagę Kruczej. Słońce zaczęło być częściowo zakrywane przez ciemny okrąg.

To co słyszała i widziała bynajmniej się jej nie podobało. Jeszcze raz powiodła wzrokiem po okolicy, po czym zamachała na Si, by ten do niej wrócił i biegiem ruszyła z powrotem w stronę obozowiska. Zamierzała znaleźć generał Nosyt i zdać jej raport. Wybrała akurat ją, gdyż była jedyną osobą, którą zdołała poznać, a która stała na tyle wysoko by nakazać odpowiednie działania.
Cille stała przy wozach zaczytując się w raportach zwiadowców. Jej mina była niepocieszona. Spojrzała na nadchodzącą Weweni.
- Krucza? O co chodzi?
Zanim odpowiedziała wskazała na słońce, dopiero później oznajmiła:
- Wiatr niesie słowa - zaczęła. - Nie rozumiem ich znaczenia jednak dźwięk ów się nasila i nie wydaje się wróżyć niczego dobrego.
- Słowa? Jakie słowa?
Zapytana odpowiedziała, starając się powtórzyć w miarę dokładnie to co usłyszała. Poświęcając szczególną uwagę by właściwie akcentować odpowiednie słowa, gdyż mogło to mieć znaczenie.
- Wydaje mi się iż usłyszałam całość, jednak mogę się mylić - dodała, gdy zakończyła recytowanie.
Twarz kobiety pobladła.
- Sagat! Sergeus! Mamy kłopot…


*****


Trupy tam, gdzie miała być oaza? Brak wody, na pustyni, to był dość częsty powód zgonu. Każdy to wiedział, nawet Tarin, który z pustyniami za pan brat nie był. Mogło się jednak okazać, że ta śmierć nie była bezpośrednio związana z z tym, że woda wyschła.
Jeśli owo coś, czaiło się gdzieś w okolicy, to niestety - obowiązkiem Tarina było dopilnować, by Everard uszedł z tego spotkania z życiem.
Nie można więc było paniczyka zostawić samego sobie.
Everard nie zamierzał nawet zbliżyć się do nieboszczyków. Ukrył się przy wozach i zasłaniał nos chustą przed nieistniejącym fetorem ciał.
Z jednej strony Tarin był zadowolony - przynajmniej nie musiał się włóczyć po okolicy, szukając nie wiadomo czego. Z drugiej...
- Taka już jest wojaczka - powiedział do Everarda. - Czasami sypią się trupy, i to po obu stronach - dodał uprzejmym tonem. - Zwykle nie pachną jak fiołki.
Te akurat wcale nie pachniały, a jeśli, to zapach nie docierał do wozów.
- Jaki jest niby sens sprawdzania ich. Są martwi, nie wstaną, przewracanie ich na bok niczego nam nie da. - Młodzian był odrobinę naburmuszony. Najwyraźniej spodziewał się epickiej bitwy z barbarzyńcami.
- Znasz się może na medycynie? - spytał Tarin.
- Nie. To jest dobre dla… innych. Ja jestem od tego, aby to inni potrzebowali medyka.
- Cóż... Trochę szkoda. - Tarin ukrył swe myśli związane z przydatnością paniczyka na polu walki. - Dokładne oględziny zwłok mogą nam powiedzieć, co było przyczyną śmierci. Czy zabiło ich słońce, czy zaatakowała ich jakaś banda, czy coś napadło na nich z powietrza albo wypełzło spod ziemi. Może to jakiś gaz, zabójczy dla ludzi, a może ktoś zatruł ich jedzenie.
- To, co zabiło ich, może być też szkodliwe dla nas - dodał.
Oczy panicza delikatnie się rozszerzyły.
- Więc, nie będąc pewnym, czy to co zabiło tych dzikusów, nie jest czasem zagrożeniem dla nas, siedzimy tu w epicentrum tego zdarzenia? Czy oni oszaleli?! Jesteśmy w poważnym zagrożeniu! - No i się zaczęło…
- Uspokój się! - syknął Tarin. - Może za chwilę będzie okazja byś sprawił, żeby to inni potrzebowali medyka.
- Co?! Wróg! Ja… muszę się przygotować! - z tymi słowami wbiegł do wozu, który przygarnął na początku podróży.
I nie wychodź stamtąd, pomyślał, niezbyt życzliwie, Tarin.
Oparł się o ścianę wozu, usiłując usłyszeć, co w środku wyrabia kandydat na wielkiego wojennego bohatera.
Po pewnej chwili wydawało się, że Everard przymierza różne zbroje, odzienia, ozdoby. Najwyraźniej chłopak sądził, że bitwę wygrywa ten, który wygląda najlepiej.
Czekając na pojawienie się bojowej wersji Everarda Tarin stał i rozglądał się dokoła. I szykował się na wytłumaczenie paniczykowi, że najbardziej okazale wyglądający wojak staje się pierwszym, jakże oczywistym celem.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-12-2015, 21:29   #13
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Po przeglądzie zwłok wszyscy mogli dojść do tego samego wniosku. Trupy są martwe.
Ekspedycja spędziła około godziny na przeczesaniu oazy zanim pierwsze oznaki niebezpieczeństwa zaczęły dawać o sobie znać.

Powietrze zrobiło się ciężkie, a temperatura gwałtownie spadła. Ci, którzy spojrzeli w niebo, aby dostrzec formujące się chmury zamarli w miejscu kiedy ujrzeli oko na słońcu patrzące centralnie na nich.

[media]http://sourcecreations.net/wp-content/uploads/2015/02/Eye-of-the-Sun.jpg[/media]

Chmury, które w nienaturalnie szybki sposób uformowały się nad ekspedycją wydaly z siebie ciepły, słodko-rdzawy deszcz, który błyskawicznie znikał pożerany przez spragnioną glebę.
Szum deszczu przebił grobową ciszę pustyni, ale część osób była wstanie dosłyszeć mantrę niesioną przez wiatr. Po kilku chwilach wszyscy słyszeli słowa:

Chilide Maregus Diaro Viamo Garri Scytos
Dar Icario Verene Larri Suo Potere Scytos
Flarri Cosuni Balo Ocoli Rize Scytos
Scytos Rizo Chilide Meregus Suo Potere!
Rizo e Garri SCYTOS!


Krucza i Tantalus w końcu dostrzegli źródło głosu. Postać pojawiła się na wydmie na wschód od ekspedycji, zakapturzona osoba patrzyła wzrokiem pełnym nienawiści na dzieci Siedmiu.
Jedną ręką wskazała na wozy, które towarzyszyły ekspedycji. Dwójka Weweni była wstanie dosłyszeć słowa wykrzyczane przez postać.
Vito Fare Meo Chilide!
Vito Septimo Jago De!
Mareg De Chilide o Scytos!

Pierwsze okrzyki za późno ostrzegły ekspedycję. Zwłoki, które do tej pory leżały wysuszone na słońcu nabrzmiały pod wpływem nienaturalnego deszczu, kości pokryły się dziwnym szlamem o puste oczodoły i martwe oczy wypełniły się zimnym światłem. Martwi znów żyli, a ich spojrzenia przepełnione były gniewem, głodem i skierowane były na ekspedycję.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 22-12-2015, 16:46   #14
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Socrato przyglądał się całemu z pewną dozą niesmaku. Cóż za nieelegancki sposób animacji obiektów i nieefektywny. Te… stworzenia poruszały się tak niezgrabnie i chaotycznie. Wstyd.
Pogłaskał pieszczotliwie nastroszone pióra Zezika, który jako niższa forma życia odczuwał lęk. Ozdali jednakże jakoś nie czuł tego irracjonalnego uczucia. Bo i czemu miałby?
Pomiędzy nim a nieumarłymi stało wojsko, które z pewnością weźmie na siebie ciężar walki z tymi niewydarzonymi podróbkami istot żywych. Zresztą… był jeszcze Valtus i cały arsenał wynalazków, które wręcz oczekiwały okazji do przetestowania. A ta okazja właśnie kroczyła w postaci wielu śmierdzących powolnych celów. Toteż uwaga Socrato skupiła się głównie na wozie Progeri. Nie cała jednakże… otaczające go metalowe części szybko zaczęły się składać w bransoletę otaczającą jego prawy nadgarstek, a potem w łańcuch ostrzy połączonych luźnymi ogniwami.
- Fascynujące… - Ozdali usłyszał głos swojego kompana medyka. Cztery ciała, które zabrali do wozu zaczęły się ruszać z różnym skutkiem. Ich najnowszy pacjent usiadł dość błyskawicznie i zwrócił głowę w stronę Socrato. Dwa inne, którym Shand zdążył oddzielić nogi od tułowi przewróciły się na brzuch i powoli starały się doczołgać do medyka. Najgorzej miały ostatnie zwłoki. Nie wiadomo czy z przyczyn rytualnych, czy pośmiertnych skurczy ciało ułożyło się w pozycji embrionalnej, co wymusiło na chirurgach usunięcie kończyn, aby dobrać się do wnętrza. Teraz korpus z głową wierzgał najpewniej w nadziei, że uda mu się kogoś ugryźć.
- Zwykła animacja materii, czysta kinetyka… w dodatku partacka robota. Nie ma nic fascynującego w amatorszczyźnie.- Socrato zamachnął się ramieniem, metalowy bicz zaświstał w powietrzu i kierowany zarówno dłonią jak i wolą swego pana by rozczłonkować najbliższe zwłoki na kolejne kawałki. Celem ostrzy z których składał się bicz Socrato były wszelkie połączenia: czyli stawy kończyn i kręgi szyjne. Celowanie i uszkadzanie korpusu oraz głowy, było tylko stratą energii i czasu… a Szkarłatny Szaleniec nie zwykł tracić czasu ni energii.
- Och wiem, nie to mnie fascynuje. - Shand podszedł do wierzgającego korpusu, pozostałe ciała padły rozczłonkowane - W powietrzu naszego wozu nie było dość wilgoci, aby tak nawodnić te ciała. A deszcz z zewnątrz się tu nie dostał.
Bicz samoczynnie owinął się wokół ramienia Socrato przechodząc w stan spoczynku.
- Bo to nie wilgoć je ożywiła, tylko wola tego tam poety od siedmiu boleści.- odparł Szkarłatny Szaleniec kopniakiem wykopując głowę z dala od powozu.- Potrafił wprawić je w ruch, ale raczej nie jest na tyle biegły, by na tak masą ustanowić sensowną kontrolę.
- Moje pytanie stoi. Jeżeli jego wola je ożywiła, to czy jego wola też stworzyła wodę z suchego powietrza? Tak wysuszone zwłoki powinny się ledwo ruszać.
- To nie do mnie pytanie… mamy chyba jakiegoś geografa w załodze ? Sina… Demi… trzeciego nie pamiętam.- odparł Socrato po namyśle.- A co kwestii poruszania się zwłok… niekoniecznie. Mogą poruszać się szybciej i żwawiej, nawet wysuszone… szybciej zużyje to połączenia, ale w końcu… co mnie obchodziło, że po zadaniu truposze rozpadłyby się na kawałki?
- Fakt. Masz coś przeciwko, że zbadam tego? - Shand wyjął ochoczo skalpel i podszedł do trupa tylko z głową.
- Ani trochę… twój wóz, twoje zasady.- uśmiechnął się Socrato przyglądając się z uśmiechem Zezikowi, dzielnie walczącemu z odciętą głową, która nie mogła się bronić.
Zabawa szybko się skończyła dla Shanda, w momencie kiedy otworzył skalpelem zwłoki wylała się z nich cała woda, a one ustały w bez ruchu.
- Hm… więc jednak woda była ich źródłem mobilności…
- Workowaty szkielet i hydrauliczny układ mięśniowy… to takie prymitywne.- odparł Socrato i wzruszył ramionami i tłumaczy ich niezdarność.- Do pneumatyki, trzeba mieć twardy szkielet zewnętrzy. No nic… z pewnością Valtus ma przy sobie jakiś miotacz ognia do przetestowania. - w tym momencie ściana ognia minęła okno wozu i pognała w stronę bitwy.
- No czy ja wiem. Jasne to były dzikusy, ale dość dobrze rozwinięte anatomicznie. - Shand wyjrzał przez okno - Chyba bitwa się ma ku końcowi. Chociaż pustynia trochę płonie, to może spowodować problemy.
- Nic to… od rozwiązywania problemów to jest tu pełno dzielnych wojaków chcących się wykazać męstwem i głupotą.- machnął ręką Socrato.
- Fakt… chcesz złapać jakiegoś co jeszcze się rusza? Zobaczyć jak szybko reagują?
- Można by, dla zabicia czasu.- Socrato tak nie bardzo interesował się tymi podrzędnymi podróbkami, ale mógł pomóc Shandowi w badaniach, z czystej grzeczności.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-01-2016 o 22:38.
abishai jest offline  
Stary 22-12-2015, 22:35   #15
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Martwi powinni pozostawać martwi. Weweni nie miał pojęcia co się dzieje, ani w jaki sposób tajemnicza postać zmusza zwłoki do powstania. Może była to moc uzyskana od Siódemki? Ale do czyjej domeny by należała? Corusa? W tej chwili nie miało to znaczenia, ważne było tylko przetrwanie. Uniósł włócznię i wskazał nią karawanę. Musieli się przebić.
Los najwyraźniej sprzyjał Tantalusowi tego dnia. Armia umarłych była bardziej skupiona na karawanie niż na nich. Kłopot w tym, że najbliższe grupy nieboszczyków reagowały na "jego" oddział. Weweni i pięciu członków Legionu było otoczonych przez około dwudziestu nieumarłych. Sam Tantalus widział kościste szczątki jakiegoś nieszczęśnika, które zmierzały szybkim krokiem do niego.
Weweni odpowiedział ofensywą. Podbiegł do truposza, pchnął wkładając w atak całą swoją siłę i impet szarży po czym odskoczył i wrócił do swojego oddziału.
Włócznia wbiła się w tors martwego, impet uderzenia sprawił, że mostek i żebra istoty zapadły się do wnętrza a z rany wylała się… woda. Ciecz została szybko pochłonięta przez piasek a zwłoki ponownie padły na ziemie.
Tantalus wyrwał z satysfakcją włócznię z trupa. Przewaga liczebna truposzy była wciąż zbyt duża, a nie mógł zagwarantować że reszta oddziału poradzi sobie z tak licznymi oponentami. Trzeba było wyeliminować źródło. Weweni przeczesał wzrokiem wydmy i namierzył wzrokiem zakapturzonego człowieka. ~Już jesteś trupem.~ obiecał w myślach. Co prawda między Tantalusem a Zakapturzonym było kilku nieumarłych, ale nie pozwolił by to go powstrzymało. Zaatakował najbliższego truposza, odskoczył i rzucił się na kolejnego. Jeśli będzie trzeba ułoży z nich schody prowadzące na szczyt wydmy.
Pierwszy nieumarły upadł w szybko schnącej kałuży wody, tak jak jego poprzednik. Następny oponent Tantalusa miał więcej szczęścia. Wojownik pchany ferworem walki skoczył na umarlaka z nadzieją przygwożdżenia go do ziemi, ten niestety jak gdyby nigdy nic odszedł nieco dalej, w wyniku czego Tantalus zawisł oparty o własną wbitą w ziemię włócznię.
Szczęśliwie Weweni zawsze nosił wystarczająco dużo żelastwa by wyekwipować mały, elitarnie dobrany oddział. Z warknięciem puścił drzewiec włóczni i wyrwał z pochwy krótki miecz. Nie była to jego ulubiona broń, ale musiała wystarczyć.
Niespodziewanie najbliższy nieumarły odwrócił się z zamachem na wojownika, który ledwo zdołał zablokować cios. Spojrzenie istoty były wygłodniałe i skupione wpełni na Tantalusie.
Wojownik ustawił miecz na wysokości mostka truposza i pchnął oburącz, wkładając w atak zarówno siłę jak i ciężar swojego ciała.
Kolejna dawka trupiej wody użyźniła glebę, a trup wrócił do stanu naturalnego. Tantalus zauważył, że wojownik, który do tej pory walczył z zakapturzonym władcą tej armii przegrał i właśnie staczał się w dół wydmy.
Czy staczający się wojownik był Hytosi? Jeśli tak oznaczało to jedno. Że Zakapturzony jest zdolnym szermierzem, a Tantalus nie mógł sobie pozwolić na walkę przy użyciu broni innej niż jego najlepsza. Obrócił się i wyrwał z niemałym trudem włócznię z piasków. Już zaczął wspinać się w górę wydmy gdy jego serce wypełnił lód. Zrozumiał że sam nie da rady pokonać Zakapturzonego. Obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku upadłego Hytosi, po drodze rozdając nieumarłym ciosy. Ziemie ozdobiło kolejne 3 ciała nie licząc tego, do którego dobiegł Tantalus. Mężczyzna miał trzy brzydkie rany w okolicach brzucha, ale wciąż żył.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 22-12-2015, 22:40   #16
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
- Zaklęcie…? - mruknęła Krucza, nasłuchując słów przeciwnika, bo bez wątpienia postać nie była ich sojusznikiem. Gdy efekt czaru stał się widoczny, naciągnęła cięciwę i wypuściła pierwszą strzałę, kierując ją nie ku ożywionym trupom, a w stronę sprawcy owego “cudu”. Deszcz czy nie deszcz, liczyła że przynajmniej go zrani, zakłóci jego koncentrację lub w najlepszym wypadku pozbawi życia. W to ostatnie jej wiara była znikoma ale spróbować było warto.
Tarin, podobnie jak Krucza, nie miał wątpliwości, jaki cel jest priorytetowy. Poza tym między hordą truposzy a nim (i jego podopiecznym) znajdowali się sojusznicy, na których atak umarlaków powinien się zatrzymać.
Naciągnął łuk i strzelił do znajdującego się na szczycie wydmy zakapturzonego osobnika.
Obie strzały nie dosięgnęły jednak celu. Pocisk wystrzelony przez Kruczą wbił się niegroźnie w piasek u stóp postaci, strzała Tarina musiała zebrać więcej wilgoci i wylądowała u stóp wydmy. Pomimo widocznego ataku na swoją osobę ich adwersarz nawet nie zmienił pozycji. Przestał natomiast mówić i tylko przeszywał całą ekspedycje swym wzrokiem.
Pierwsze niepowodzenie nie zniechęciło Tarina, który ponownie posłał strzałę, tym razem celując trochę ponad głowę przeciwnika.
Niestety i tym razem strzała nie dosięgnęła celu. Dla pociechy doleciała dalej, zatrzymała się w połowie wysokości wydmy.
Krucza z kolei przez chwilę zastanawiała się czy czasem nie porzucić swojego pierwotnego planu, jednak uznała w końcu, że dodatkowa strzała nie zaszkodzi. Gdyby i ta nie trafiła, zawsze pozostawało zagrożenie, które było bliższe i, przynajmniej tak się jej zdawało, łatwiejsze do trafienia.
Ich przeciwnik dobrze musiał wybrać lokację. Kolejna strzała chybiła, nawet nie dolatując w pobliże pierwszego strzału.
Nie można było rzec, że nie próbowała. Przynajmniej przerwał swoje mamrotanie, a to już jakiś sukces był. Odpuściła więc, przynajmniej na obecną chwilę i skupiła się na zbliżających trupach, które zostały ożywione.
Tarin był bardziej uparty - strzelił po raz trzeci. Kolejna strzała wbiła się niegroźnie w piasek. Armia umarłych zaczęła się zbliżać, została jednak przechwycona przez kontrofensywę ekspedycji. Krucza zobaczyła generał Nosyt uderzającą swymi okutymi pięściami jednego trupa za drugim uszkadzając sporą ich część.
Widząc, iż łuk jest bronią niezbyt efektywną, Tarin zamienił na oręż na mniej dystansowy, lecz - zazwyczaj - w jego dłoni bardziej skuteczny. Ruszył w stronę przeciwnika, jednak nie na wprost, lecz łukiem, by zakapturzony znalazł się między nim a nieumarłymi.
Wyglądało na to, że pozostali radzą sobie z przeciwnikiem i bez jej pomocy. To nawet dobrze się składało bowiem mogła dzięki temu skupić się ponownie na głównym wrogu. Skoro raz ożywił trupy to nic nie stało na przeszkodzie by ożywił je ponownie. To zaś oznaczało, że mogli się z nimi bawić w nieskończoność, przy czym ich siły by malały, a jego rosły. Taki obraz sytuacji zbytnio się jej nie podobał. Strzelanie z poziomu ziemi nie przynosiło skutków więc postanowiła wspiąć się na jeden z wozów by wyrównać nieco różnicę wysokości i tym samym dać sobie nieco większe szanse na trafienie. Jednocześnie poprosiła Si by miał oko na Tarina i ostrzegł gdyby ten znalazł się w kłopotach. Paniczykiem zbytnio się nie przejmowała. Idiotów zły nie bierze.. zwykle.
Kiedy Krucza rozpoczęła wspinaczkę drzwi wozu otworzyły się z hukiem i jej oczom ukazał się Everard. Okuty w ciężką zbroję spojrzał na walkę, która rozgrywała się przed nim.
- Coś się tutaj dzieje?
Pytanie to zostało bezczelnie zignorowane. Miała co innego na głowie, a on miał oczy więc sam mógł zobaczyć jak sytuacja wyglądała. W milczeniu kontynuowała wspinaczkę.
- Niewychowana… - z tym komentarzem Everard wyciągnął swój miecz, bardzo ładny, zdobiony oręż, który według Kruczej mógł się w ogóle nie nadawać do walki i ruszył w stronę przeciwnika.
Z radością pozwoliłaby mu na taką samowolkę, która z pewnością skończyłaby się jego śmiercią, gdyby nie to, że obiecała generał utrzymać go przy życiu.
- Głupek - warknęła. - Hero, pilnuj go - rozkazała psu Tarina, a sama ustawiła się tak by w razie czego móc posłać strzałę ku trupowi, który miałby ochotę na jej podopiecznego. Z wyższego punktu miała lepszy widok i większe pole do działania.
Krucza akurat dojrzała cios jaki zadał Tarin ich oponentowi, jak i absolutny brak efektu jaki ten cios miał.
Weweni miała ogromną nadzieję, że przeciwnik nie zabije jej towarzysza bowiem w obecnej chwili wolałaby czyn ów jej przypadł w udziale. Co też sobie myślał ruszając samotnie do ataku, bez żadnego wsparcia. Chyba za dużo czasu spędzał z paniczykiem i mu się udzieliła jego “inteligencja”. Po raz kolejny uniosła łuk celując w zakapturzoną postać. Ryzyko trafienia Tarina istniało i było dość duże, jednak gdyby trafiła to być może ten miałby szansę wycofania się lub zadania ciosu, który dla odmiany przyniósłby jakieś rezultaty. Celowała w głowę.
- Si, rozprosz jego uwagę - poprosiła jeszcze , nim wystrzeliła.
Strzała trafiła zakapturzonego w bok, ale efekt był przeciwny niż Krucza się spodziewała, ponieważ zaczął atakować Tarina.
- Si oczy, celuj w oczy - poinstruowała ptaka, nakładając kolejną strzałę na cięciwę. Z tej odległości i tak nie mogła zrobić nic innego. Wytrzymałość ich przeciwnika była wyjątkowo denerwująca. Si niestety jednak tylko okrążał dwójkę walczących, Kruczej wydawało się, że widziała coś w swym towarzyszu, czego nie widziała od dawna. Strach.
Nie pozostawało więc nic innego jak tylko posłać kolejną strzałę. Nie chciała zmuszać Si do czegoś, czego ten się obawiał. Musiała liczyć na łut szczęścia i cud, dzięki któremu jej samej udałoby się trafić zakapturzonego przeciwnika w któryś z wrażliwych organów. O ile takowe posiadał.
Niestety ta strzała nie dosięgnęła celu, a Krucza dojrzała, że zakapturzony zdołał zadać ranę Tarinowi.
Kolejna strzała i kolejne minięcie celu. To zaczynało ją irytować, stara się jednak nie poddawać emocjom. Mogła co prawda zeskoczyć i ruszyć na odsiecz ze sztyletem w ręku, jednak ten pomysł miał w sobie samobójczy posmak. Pozostawało uparcie powtarzać ataki, do skutku.
Krucza powinna najwyraźniej wysyłać co drugą strzałę w stronę zakapturzonego, ponieważ ta również dotarła do celu.
Strzał w głowę, jak widać cuda się zdarzały. Usatysfakcjonowana rozejrzała się w poszukiwaniu ich podopiecznego. Powstrzymanie się od śmiechu było trudną sztuką do opanowania, szczególnie gdy widziało się idiotę w zbroi machającego ozdobnym mieczykiem, który bardziej pasował do salonów niż na pole walki. Żył przynajmniej, a to już było coś. Uspokojona, że przynajmniej to zadanie zdaje się przebiegać bez większych problemów, powróciła do obserwacji starcia Tarina z Kapturem, jak postanowiła nazwać przeciwnika. Jej atak powinien w sumie zakończyć jego żywot, jednak wątpiła by dane im było dostąpić takiego szczęścia. Miała jednak nadzieję, że jej towarzysz okaże dość rozumu by skorzystać z okazji i wycofać się poza zasięg ostrza. Jego stan zaczynał ją niepokoić, bardzo niepokoić.
Kiedy jej spojrzenie powróciło do dwóch walczących, pojedynek dobiegł końca. Ciało Tarina bez życia zaczęło staczać się wdół wydmy, a jego oponent powrócił do obserwacji potyczki.
Krucza zamarła na chwilę, nie do końca wierząc własnym oczom. Wedle wszelkiej wiedzy jaką posiadała ich przeciwnik powinien paść trupem. Zamiast tego najwyraźniej miał się doskonale, w przeciwieństwie do jej towarzysza. Mogła oczywiście dalej stać na wozie i szyć do niego, to jednak oznaczałoby zostawienie Tarina na pewną śmierć, o ile już nie był trupem. Ostatnie zaś czego chciała to jego powstanie i konieczność walki z tym, czym wtedy by się stał.
- Hero! - zawołała jedynego sojusznika, który przychodził jej w chwili obecnej na myśl, po czym zeskoczyła z wozu by podjąć próbę dostania się do Tarina i w miarę możliwości odciągnięcia go w stronę wozów.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 22-12-2015, 22:42   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W międzyczasie Tarin zdołał znaleźć się u podnóża wydmy na szczycie której znajdował się władca tych martwiaków. Pozostawało jedynie wleźć na górę i zdekapitować oponenta. A Tarin nie zamierzał zwlekać.
Wspinanie się po mokrej wydmie nie było łatwym zadaniem, ale Tarin szybko pokonał odległość. Po kilku chwilach widział już swego adwersarza, a ten najwyraźniej nie miał zamiaru się do niego zwrócić twarzą.
- Po co tu przybyłeś dziecko? - jego głos był suchy i wyprany z emocji. Akcent przypominał mu tereny zachodnie Septimonii, w okolicach ziem Onheri.
- Umarli powinni spoczywać w ziemi - odparł.
- Kim ty jesteś, aby to dyktować? - teraz odwrócił się do Hytosi - Czy to twoi umarli? Czy byli twoi kiedy żyli? Czy to ty ich zabiłeś?
- Nie, ale nie podoba mi się to, co robią - odrzekł Tarin.
Chociaż prowadził rozmowę, to miał zamiar zadać cios, gdy tylko znajdzie się w odpowiedniej odległości.
- Więc nie masz prawa mówić co powinni robić, a co nie. Są spragnieni… - ponownie odwrócił się od Tarina, aby spojrzeć na bitwę.
- Niech piją deszcz. - Tarin zrobił kolejny krok, zbliżając się tak, by zaatakować.
- Och to nie deszcz… - Tarin nawet nie zdążył zareagować kiedy oponent się ruszył i wylądował za nim jego oddech przy uchu Hytosi - Tyle trupów… zero krwi.. gdzie, gdzie ona poszła?
Tarin odwrócił się, zadając cios na oślep - w miejsce, skąd słychać było głos.
O dziwo cios dotarł do celu. Ostrze zagłębiło się w głowie przeciwnika i zatrzymało w połowie jej szerokości. Tarin spodziewał się, że zostanie obryzgany krwią, ale z rany zaczął usypywać się… piasek.
- Wy Hytosi jesteście wszyscy tacy sami.
Tarin nie miał zamiaru wysłuchiwać wyrzutów, skierowanych pod swoim adresem, tudzież pod adresem jego pobratymców. Ani też uzasadnień działalności zakapturzonego marudy.
Zadał kolejny cios, który - w jego zamyśle - miał tamtego przeciąć w połowie.
Tym razem cios natrafił na przeszkodę. Sztylet pojawił się w dłoni oponenta i zablokował cios.
- Taki młody… czemu gnasz tak prędko na pożarcie przez pasożyty?
- Lepiej zostać piaskowym ludkiem? - odparował Tarin. - Za chwilę będziesz pusty, niczym klepsydra.
Zadał kolejny cios.
Oponent ponownie próbował zablokować cios, ostrze miecza jednak osunęła się głębiej i wbiło w adwersarza. Ten tylko delikatnie syknął.
- Twoja ignorancja jest… smutna. - W tym momencie strzała, której pochodzenie Tarin mógł tylko zgadywać ugodziła zakapturzonego w bok, co niestety go tylko rozzłościło - Dosyć tego. - rozpoczął atak. Pierwszy cios ominął jakoś obronę Tarina na szczęście ostrze sztyletu nie wyrządziło żadnej rany, zatrzymując się na zbroi wojownika.
Wymiana ciosów bardziej odpowiadała Tarinowi, niż bezsensowne paplanie o niczym. Tarcza i miecz przeciwko sztyletowi? Jakaś szansa była.
Tarin ponownie zaatakował, próbując kombinację ciosów przełamać obronę zakapturzonego.
Niestety ponownie cios trafił jedynie powietrze, jego przeciwnik był dość zwinny jak na istotę stworzoną z piasku. Wykonał pchnięcie, które minęło zarówno tarczę jak i miecz Tarina i zagłębił się w ciele Hytosi. Wojownik poczuł ból w boku, ale był w stanie walczyć dalej.
Na razie było dwa do jednego. Co prawda paskowy kapturniak zachowywał się tak, jakby rany nie sprawiały na nim żadnego wrażenia, ale piasek się z niego stale wysypywał, była więc szansa, że po następnym ciosie...
Tarin po raz kolejny zadał cios.
Niestety i ten cios został zablokowany, odpowiedź oponenta ponownie zagłębiła się w ciele Hytosi. Ból zaczął wpływać na percepcję Tarina. Zmęczenie zaczęło tłumić zmysły wojownika. Dojrzał jednak jak strzała Kruczej przeleciała na wylot przez głowę zakapturzonego, zostawiając ładną okrągłą dziurkę w jego czole.
Tarin nie sądził, by mógł wyjść z tego starcia z życiem, postanowił jednak spróbować zabrać swego przeciwnika z sobą do krainy śmierci. Ponownie zaatakował, chcąc dopaść zakapturzonego.
Hytosi mógł już tylko zakląć kiedy jego ostrze znowu trafiło w powietrze. Zakapturzony wykonał własny atak, który wbił się boleśnie w brzuch wojownika.
Świat zrobił się blady i w końcu czarny kiedy świadomość opuściła Tarina.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-12-2015, 00:49   #18
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Gdy Krucza zbliżała się do pokonanego Tarina spostrzegła, że pierwszy dobiegł do niego jeden z żołnierzy ekspedycji. Był dosyć wysoki i, czego nie były wstanie ukryć luźne ubrania, umięśniony. Jego twarz mimo panującego chaosu nie wyrażała żadnych emocji. W prawej ręce trzymał włócznię mierzącą blisko półtora metra, w pochwie trzymał krótki miecz, a u pasa miał kilka szklanych fiolek z paskudnie wyglądającą zawartością. Ściągnął przez głowę ubranie, ukazując skórę pokrytą dziesiątkami tatuaży. Mężczyzna ukląkł i docisnął je dość mocno do ran powalonego Hytosi. Musiał zatamować krwawienie.
Krucza uważnie przyjrzała się mężczyźnie, jednak jej uwaga szybko przeniosła się na leżącego Tarina. Z chęcią przyklękłaby i sama sprawdziła w jakim jest stanie, jednak nie widziała powodu ku temu, skoro najwyraźniej ów żołnierz wydawał się wiedzieć co robi. Znacznie ważniejsze było pilnowanie ich przeciwnika. Ograniczyła się więc tylko do krótkiego pytania:
- Co z nim?
Sama zaś naciągnęła cięciwę, mierząc z łuku do zakapturzonego. W przeciwieństwie do żołnierza nie była ani wysoka, ani umięśniona. Na pierwszy rzut oka stanowiła raczej niewielkie zagrożenie dla oponenta. Co, niestety, widać było po owych nieudanych próbach położenia go trupem.
Tarin był stabilny, najwyraźniej suchy klimat pomógł w zatamowaniu ran, które nie były śmiertelne. Istniało jednak ciągle zagrożenie infekcji no i oczywiście armii umarłych.
Tantalus potrząsnął tylko głową. Dopiero teraz zdał sobie sprawę że na jego ciele nie ma symboli oznaczających życie. Cóż nigdy wcześniej ich nie potrzebował ani on, ani jego pan. Zamiast tego z trudem zarzucił sobie Tarina na plecy.
Brak odpowiedzi zmusił ją do odwrócenia wzroku od celu i skupienia go na nieznajomym.
- Co z… -przerwała jednak widząc, że tamten zarzucił sobie jej towarzysza na plecy. Widać uznał iż nie czas to na pogaduchy. - Będę cię osłaniać - zaproponowała, mając nadzieję że chociaż to się jej uda.
Szybko przyszło jej sprawdzić tą obietnicę. Być może zwabione zapachem krwi, albo pchane poleceniem swego pana, umarlaki zaczęły zmierzać w kierunku trójki. Pierwsza strzała powaliła najbliższego trupa, ale było ich więcej. Tantalus widział, że kilka okazów, które były przed mini odwróciło się w stronę Weweni i jego nowych towarzyszy.
- Biegnij - rzuciła w stronę żołnierza, mierząc w kolejnego przeciwnika. Do wozów nie było znowu tak daleko, a on wyglądał na dość silnego by poradzić sobie z owym zadaniem i dostarczyć Tarina, oraz siebie samego, w miarę bezpieczną przystań gdzie mógł liczyć na pomoc pozostałych członków wyprawy. Jej pozostało trzymać się danego słowa i zlikwidować tyle trupów ile mogła. Później będzie się martwić własnym bezpieczeństwem.
Walka włócznią, mając na plecach kilkudziesięciokilogramowy worek mięsa była złym pomysłem. Dlatego cisnął nią w najbliższego truposza i ruszył w kierunku karawany. ~ Wrócę. ~ pomyślał. Rzut był wyjątkowo udany przebijając się przez jedno ciało i wbijając w drugie. Zwłoki dwóch oponentów razem z włócznią wylądowały w piasku. Krucza w między czasie zdołała ustrzelić dziewięciu zbliżających się oponentów. Droga do wozu była czysta.
Szczęście najwyraźniej jej sprzyjało, jednak nie zamierzała nadmiernie na nim polegać i gdy tylko nadarzyła się okazja ruszyła w ślad za żołnierzem. Ostatnie kilka metrów i byli bezpieczni. Tantalus położył Hytosiego na ziemi i sprawdził czy nie otworzyły mu się rany. Na szczęście wyglądał na stabilnego. Uniósł się więc z klęczek i zaczął przeczesywać wzrokiem pole bitwy.
Bitwa wrzała w najlepsze. Weweni ujrzał dwójkę Hytosianskich generałów kładących wrogów dziesiątkami, była to jednak kropla w morzu śmierci, które było przed nimi. Zdołał spostrzec w okolicach wozów jakiegoś Ozdali, który rozkładał jakąś maszynę.
Krucza bitwą się nie przejmowała,aż tak bardzo jak stanem Tarina. Szczęście najwyraźniej wciąż jej sprzyjało bowiem wóz medyczny nie był aż tak daleko by nie móc dostarczyć do niego rannego w czasie krótkim. Ponownie w tym celu przydał się nieznajomy, którego siła była tu niezwykle przydatna.
- Mamy rannego - zwróciła się do pierwszej osoby jaką zdołała zlokalizować przy wozie. - Dziękuję - dodała, kierując te słowa do żołnierza.
Ten skinął głową i wskazał jedno ze słów wytatuowanych na jego brzuchu. “Upór” po czym wskazał na Tarina.
Chwila musiała minąć nim dotarło do niej dlaczego mężczyzna wskazuje swój brzuch. Bez wątpienia czegoś takiego się nie spodziewała.
- Taak - mruknęła, odczytując wytatuowane słowo. - Nie da się ukryć.
Tantalus wyciągnął w kierunku kobiety lewe ramię. “Patrzeć”, wskazał Tarina, obrócił ramię “Ja” i wskazał pole bitwy.
Pokręciła głową wyrażając tym swój sprzeciw.
- Jest w dobrych rękach - a przynajmniej liczyła że jest. - Idę tam - wskazała na wóz przy którym majsterkował jeden z towarzyszących im Ozdali. - To dobre miejsce do ostrzeliwania.
Skinął głową i podążył za kobietą. Śmiercionośność wynalazków Ozdali była wręcz legendarna. A w tej sytuacji potrzebowali czegoś wyjątkowo zabójczego.
- Masz jakieś imię? - zapytała jeszcze, zanim dotarli do wozu.
Włócznik wskazał jedno słowo, które w żelaznych szponach trzymało jego serce.

“Cierpienie”

Krucza przystanęła niepewna czy dobrze odczytała.
- Cierpienie? To twoje imię?
Mężczyzna skinął głową. Jedno z wielu. To z którym najbardziej się identyfikował.
Jakoś nie wydawało się jej właściwym wołać na drugą osobę używając tego określenia.
- Masz może jakieś inne? - Nie wierzyła by było to jego jedyne imię. Nikt przy zdrowych zmysłach nie posługiwałby się takim… No chyba, że się myliła.
Wojownik stanął w miejscu i wskazał na swoją klatkę piersiową, miał tam wytatuowane pojedyncze litery, cyfry, drobne słowa i zaczął literować.

T-A-N-T-A-L-U-S

To brzmiało już nieco lepiej.
- Krucza - przedstawiła się, skinąwszy przy tym głową, jednak lekko, niedbale.
Mężczyzna oddał ukłon i wskazał na Ozdali. Ciekawiło go co ten składa.
Miała jeszcze parę pytań, jednak uznała że mogą poczekać na nieco spokojniejszy czas.
- Si, znajdź mi tego idiotę - rzuciła tylko do swego skrzydlatego towarzysza, po czym ruszyła w kierunku wozu i Ozdali.
Ozdali właśnie kończył mazać pędzlem przy jakiejś swojej maszynie. Najwyraźniej stwierdził, że nie mogła się udać na bitwę nieumalowana. Spojrzał na zbliżających się Weweni.
- Och, witam, ale się narobiło prawda? Nie widziałem Utopionych już od stulecia, ciekawe, że przenieśli się na pustynie.
- Utopionych? - zapytała Krucza, bowiem wątpiła by jej towarzysz miał owe słowo wytatuowane, a nie była pewna czy potrafił pisać. - Zatem tak się zwą te ożywione trupy? Kim w takim razie jest on - wskazała na postać, która omal nie zabiła Tarina. Prosty fakt, że wciąż mógł pożegnać się z życiem, starała się trzymać z daleka od siebie.
- Tak nazywaliśmy te, które wychodziły z Morza Martwych na zachodzie. Te wyglądają podobnie. - Ozdali spojrzał na wydmę - Jeżeli to on je stworzył to najpewniej Czarny Kultysta. Myślałem, że zniszczyliśmy ostatnią komórkę tej plagi sto lat temu.
- Zatem można go zniszczyć.. zabić… jak? - zadała najbardziej istotne dla niej w owej chwili pytanie.
- Szczerze nie mam pojęcia. - Ozdali spojrzał na swoje dzieło i z uśmiechem stworzył ogień w swojej dłoni i przyłożył do swego wynalazku. Jedna ze ścian stanęła w ogniu - Wysoko ustawieni w Czarnym Kulcie przypominali z natury naszych Primari. Podobni z wyglądu, ale tak przepełnieni boską magią, że zaprzeczali naturze. Widziałaś może co ten potrafi?
Krucza odsunęła się nieco od owego urządzenia. Ot, co by być bezpieczną tak na wszelki wypadek.
- Poza wskrzeszaniem trupów? - pytanie to nie wymagało odpowiedzi toteż nie dała czasu na ich udzielenie. - Wiem, że trafiłam go w głowę, a strzała gładko przeszłą na wylot nie wpływając na jego sprawność fizyczną. Wiem, że mój towarzysz zadał mu parę ran, a on dalej stoi na wydmie, gdy Tarin leży ledwie żywy. Skoro nie wiesz jak go pokonać, to czy wiesz może kto posiada taką wiedzę?
- Miałem na myśli, że bez odpowiedniej wiedzy nie mam pojęcia. Utrata na ciele bez wyraźnej straty na mobilności sugeruje gestalta. Wiesz ciało z robali i tym podobne. - Ozdali sięgnął do swego plecaka i rzucił coś Kruczej - Łap, to butelka z żywym ogniem. Jeżeli wierzysz w swój cel ciśnij go w gościa. Ogień powinien go poważnie uszkodzić. - wynalazca stanął za swym urządzeniem - Lepiej się nie zbliżaj teraz. - spojrzał w stronę bitwy - ROZEJŚĆ SIĘ, NADCIĄGA OGIEŃ! - nawet nie dając wojsku zbytniej szansy na reakcję mistrz maszyn zamachnął się na urządzenie. Krucza poczuła silny podmuch i dziesiątki płonących pocisków opuściło ścianę wynalazku i pognało w armię umarłych, zajmując ogniem sporą ich część - Hm… muszę popracować nad celnością, ale jak na pierwszą próbę bojową dość dobrze. Masz może pięć minut? Muszę załadować to ustroistwo na nowo.
- Gdyby to były robale, to by je było jakoś widać - Krucza nie zwracała się do Ozdali, raczej myślała na głos, jednocześnie przeskakując wzrokiem od żywego ognia w jej dłoniach do efektów działania urządzenia. - Z niego zaś coś się sypało… Gdyby tylko Tarin był przytomny… Si? Mógłbyś się wreszcie do czegoś przydać. Co to było? - zwróciła się do kruka, który wszak był bliżej owej postaci. - Tak, mam - dodała, kierując te słowa do Ozdali.
Obserwujący do tej pory Tantalus przepchnął się obok Kruczej i stanął obok zabójczej maszyny Ozdali. Postarał się nadać swojej twarzy pytający wyraz. Wyraźnie chciał pomóc w ponownym jej załadowaniu.
Si zleciał po poziomu gruntu i chwycił trochę piasku w łapki po czym usypał go gdy wzleciał w górę. Wynalazca natomiast wskazał na skrzynię wypełnioną bełtami po czym zaczął wciskać je w ścianę, która nie płonęła.
Weweni zignorowała zarówno swego nowego towarzysza, jak i wynalazcę, w pełni skupiając się na ptaku.
- Piasek? - zapytała zdziwiona. Istota wypełniona pisakiem? To by wiele tłumaczyło, to prawda, jednak… - Masz coś na… piasek? - skierowała pytanie do Ozdali, nie przejmując się zbytnio tym, że jest zajęty. Zlikwidowanie głównego przeciwnika wydawało się jej nieco istotniejsze niż paru z jego tworów. - Coś na istotę wypełnioną piskiem - sprostowała, żeby nie było wątpliwości o co pyta.
- Ogień zadziała. Z piasku robi się szkło. Mogłabyś też oblać go wodą, zmieniłby się w błoto. Twój wybór.
Ogień. Woda. Krucza miała ochotę się roześmiać, jednak opanowała się w porę. No ale… Próbowali już ostrza i grotu, dlaczego nie spróbować tego.
- Mam ogień, teraz potrzebna mi tylko woda. Ot, na wszelki wypadek. Czy trzeba jej dużo?
- Wiadro? Sądzisz, że uda ci się wciągnąć je na szczyt wydmy?
- Tantalusie? - zwróciła się do żołnierza, którego siła po raz kolejny byłą jej potrzebna.
Wojownik potrząsnął głową. Wskazał machinę a potem Zakapturzonego. Czemu by nie przetestować jej na celu wysoko priorytetowym?
- To by musiał być celny strzał… - Nie była przekonana… chociaż może jedna strzała by wystarczyła? Nie ufała zbytnio owemu wynalazkowi.
W końcu wyrwał miecz z pochwy i zaczął pisać w piasku.

“Pocisków jest wiele. Kilka musi trafić. Jeden spowolni. Wtedy zaatakujemy.”

Przeczytała, to co napisał, jednak wciąż nie była przekonana. Wolała sama się tym zająć…
- Czy to by coś dało? - zapytała Ozdali, wskazując na słowa w piasku. - I jaka jest szansa powodzenia?
Ozdali spojrzał na wydmę, coś błysnęło mu w oczach.
- Nie rozważałem ostrzału artyleryjskiego… pomóżcie mi go obrócić i przechylić.
Mężczyzna schował miecz i złapał trzon urządzenia. Napiął wszystkie mięśnie i zaczął powoli je obracać.
Krucza uznała, że nie będzie się w owe przestawianie wtrącać o ile nie będzie to konieczne. Wątpiła by jej siła była tu do czegokolwiek potrzebna. Zamiast tego skupiła się na obserwacji ich celu.
Urządzenie było cięższe niż się Tantalusowi wydawało, ale z tylko jednym zachwianiem udało mu się obrócić maszynę i ustawić ją pod kątem.
- Dobrze… ostrzegam to pewnie odrobinę zaboli. - ponownie nie czekając na reakcję ozdali przyzwał swą moc i wytworzył podmuch wiatru, którzy przybił dość boleśnie Tantalusa do ściany maszyny. Udało mu się jednak utrzymać ją dostatecznie długo w pozycji. Pociski ruszyły i trafiły w sam czubek wydmy. Ściana ognia nie zezwoliła jednak na ujrzenie czy miało to jakiś efekt na ich celu.
Właśnie dlatego Krucza wolała polegać na własnych mięśniach i umiejętnościach. Nie krzywdziły nikogo, no chyba że tego, kto w danej chwili był jej celem. Starając się jednocześnie obserwować pokrytą ogniem wydmę i Tantalusa, podeszła do tego ostatniego.
- Nic ci nie jest? - zapytała, będąc gotową w razie potrzeby przejąć część ciężaru maszyny.
Przez twarz mężczyzny przebiegł cień emocji. Chyba rozbawienia? Ostrożnie odstawił maszynę i wskazał szczyt wydmy, teraz pokryty ogniem. W jego prawej dłoni znowu pojawił się krótki miecz, w lewej natomiast fiolka z jakąś oleistą substancją.
Cóż, najwyraźniej nic mu nie było, co Krucza przyjęła z pewną ulgą.
- Jeżeli ten ogień go nie zlikwidował to dodatkowy nie wiem jakby miał pomóc. - Nie była pewna czy dobrze zrozumiała jego przekaz. - Wolałabym zatroszczyć się o wodę, na wszelki wypadek.
- W tej temperaturze tam na górze? Dziecko on wyschnie zanim zdąży zmoknąć. Zmień go w szkło i rozbij w drobny mak.- Ozdali wrócił do ponownego ładowania swojej maszyny.
Tantalusowi znudziła się już zabawa w jucznego muła. Zresztą zorganizowanie wiadra i kilku litrów wody było problematyczne. Dodatkowo deszcz który niedawno spadł nie przeszkadzał Kapturowi. Zamiast tego wzruszył ramionami i truchtem ruszył w kierunku szczytu wydmy, po drodze wypatrując swojej włóczni.
Chodziło jej bardziej o to by mieć gotowy plan na zaś, no ale… W przeciwieństwie do Tantalusa nie wybierała się w stronę wydmy. Zdecydowanie bardziej odpowiadało jej nieco bezpieczniejsze stanowisko na wozie. Mogła z niego obserwować zarówno pole bitwy jak i płonącą wydmę i ewentualnie likwidować tych nieumarłych, którzy mogliby zaszkodzić planom żołnierza.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 02-01-2016, 20:08   #19
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Armia umarłych powolnym krokiem zbliżała się w stronę karawany. Tiacia zdołała zauważyć, że kilka grup, które przeszukiwały pustkowie zostało otoczonych i zgładzonych przez falę śmierci. Innym szło lepiej oczyszczając sobie drogę i wracając do karawany.
Sagat wyciągnął swoją broń, miecz niemal tak wielki jak on sam, po czym wydając z siebie ryk rzucił się na najbliższego umarlaka. Des Oreuse-Dimeri zobaczyła jeszcze generał Nosyt, która wydaje polecenie ataku po czym ruszyła za Sagatem, uderzając okutymi pięściami ususzonego przeciwnika.
Tiacia dobyła miecza patrząc za Sagatem. Cóż, wielki, dosłownie, dowódca musiał mieć swój czas na pokazanie własnej waleczności, prawda? Sama Virturi ruszyła za Cille, własnymi siłami atakując przeciwników i jednocześnie wyszukując luki w ich defensywie.
Umarlaki nie miały żadnej defensywy, aby była w niej luka. Ruszały na przeciwnika z intencją, uderzenia bądź ugryzienia, w niektórych smutnych przypadkach
Brak defensywy to była luka w niej sama w sobie. Tiacia wyszukała wzrokiem czy ktoś w tej ich zbieraninie nie znalazł się w ciężkiej sytuacji, aby móc w razie czego ruszyć z odsieczą. W końcu nie każdy rodzi się Hytosi… i Taneusi, żeby wymagać od niego cudów.
Virturi udało się dojrzeć jakiegoś młodego Eslani, który najwyraźniej przegrywał z trzema umarlakami. Nie miała pojęcia co jeden z fircyków, robił na polu bitwy, ale najwyraźniej chciał pomóc
Cóż, możnaby rzecz, że ważne są szczere chęci, ale takimi chęciami nie wygra się bitwy… a co również ważne nie przeżyje się. Ruszyła w stronę młodzika i zaatakowała jednego z umarłych, z którym ten walczył.
Tiacia jednym solidnym ciosem rozpołowiła oponenta, zwróciło to chyba uwagę pozostałej dwójki, ponieważ ignorując dotychczasowy cel ruszyli na kobietę.
Tiacia ustawiłą się tak, aby mieć jednego z nich na odpowiednio bezpieczną odległość, zaś drugiego zaatakowała mierząc w głowę, chociaż bardziej z przyzwyczajenia, niż z samej pewności, że to coś da… prócz może pozbawienia stwora możliwości namierzenia przeciwnika. Także ważna przewaga. Jednocześnie zerknęła na Eslani, patrząc czy ten ma zamiar dołączyć do niej w walce, czy pozostawi jej całą radość.

Kolejny cios i kolejny poległy przeciwnik. Elsani w tym czasie wykonał mało elegancki cios w plecy przeciwnika, przeszywając go na wylot. Tiacia ujrzała wodę wylewającą się z ciała oponenta zanim ten padł. Eslani uśmiechnął się i skłonił głęboko przed Virturi.
- Dziękuję ci moja wybawczyni, powiedz jak mogę ci się odwdzięczyć za twą dobroć.
Tiacia doskoczyła do młodego Eslani i odwróciła go w stronę oddziałów umarłych, po czym zacisnęła jego dłoń na mieczu, który dzierżył.
- Najpierw konkrety, później rozmowy. Na razie nie daj się zabić i trzymaj bezpiecznie. - klepnęła go w ramię i ruszyła dalej zająć się tym, czym powinna.

Jej oczom ukazał się Taneusi odziany w pokaźną zbroję… w dość nieefektywny sposób walczący z umarlakami. Trzymając miecz jak najdalej od siebie machał nim delikatnie w lewo i prawo w nadziei, że trafi cel i nie zabrudzi się przy tym, piątka ożywieńców, która stała przed nim pewnie by uznała całą tą sytuację za zabawną.
Tiacia przypomniała sobie rozmowę Cille i Sagata, w której mówili o młodym Taneusi, którego chronił tatuś… I to właśnie przez takich wymuskanych wymoczków jej ojciec miał kiepską opinię.
- STAŃ ZA MNĄ! - krzyknęła do Taneusi rzuciwszy się w jego stronę i przyjmując pozycję obronną, gotowa w każdego chwili przejść do ofensywy, jak tylko któryś znajdzie się w zasięgu.

-Co ty robisz!? Ja wygrywam!- Pierwszy z umarłych ruszył na Tiacię wykonując zamach gumowatą ręką. Cios został bezpiecznie odbity przez miecz Tiaci. Virturi zbyt szybko chciała mu zawtórować, gdyż jej cios trafił tylko powietrze
Tiacia przeklęła szpetnie mając szczerą nadzieję, że Taneusi to usłyszał i uszy mu zwiędły. Zaatakowała ponownie upewniwszy się najpierw, że dzieciak znajduje się za nią.
Ten cios już celu dosięgnął i oponent wrócił do stanu naturalnego. Taneusi natomiast wyminął Tiacię i zamachnął się na kolejnego z umarłych. Jego cios, jak i cios jego celu chybiły. Tiacia podejrzewała, że jeżeli nie zainterweniuje to ten pojedynek może potrwać długo.
- Idiota… - warknęła Tiacia, po czym sama zaatakowała tego umarłego jednocześnie warknąwszy do Taneusi: ZA MNIE! RUSZ ZAD I STAŃ ZA MNĄ!
Kolejny trup padł, a młodzian spojrzał wściekle na Virturi.
- Wal się mieszańcu, dam sobie radę. - po czym ponownie zaatakował powietrze.
- Niewdzięczny, durny kurwiszonie pierwszej wody! - to powiedziawszy chwyciła Taneusi za kołnierz zbroi i szarpnąwszy silnie pociągnęła go do tyłu. Taneusi zdołał jedynie wydać zdumiony krzyk po czym wylądował na zadzie za Tiacią.
- Pożałujesz ty… ty...MIESZAŃCU!
- Dopiero po tym jak po walce cię przećwiczę! A teraz SIEDŹ grzecznie! - krzyknęła i rzuciła się na najbliższego umarlaka.
Krew buzująca w żyłach Virturi pchnęła ją do dość ryzykownego ciosu, który jednak powalił dwójkę oponentów. Ostatni gapił się dość tępo na nią, nie najlepszy wyraz twarzy, aby powrócić spowrotem do piachu. W tym czasie Taneusi dość niezgrabnie starał się podnieść ze swej niezbyt dostojnej pozycji. Z negatywnym skutkiem co wzbudzało tylko większą jego wściekłość.
- Pomóż mi wstać, robolu.
- Poproś ładnie, dzieciaczku.

- KRUCZA! TARIN! PŁACĘ WAM ZA COŚ PRAWDA!? - nikt jednak nie przyszedł na pomoc paniczykowi - Jak tylko się stąd wydostane, pożałujesz. Mój ojciec jest ważny!
- Bardziej od Perisenousa des Oreus? - warknęła Tiacia - Wiesz gdzie mam twojego ojca? Zgadnij.
- Nigdy nie słyszałem, pewnie nikt ważny skoro się krzyżuje z jakąś pomywaczką z Hytosi. Mój ojciec to Syron Tasmil! - o nim Tiacia słyszała, nic chwalebnego.
- Tak, tak, świetnie, tylko ty masz do Primari dziesiątki pokoleń, a ja cztery. I nie zdziwiłabym się gdyby twoją matką okazała się być jakaś służącą, skoro twój szacowny tatuś ma taką słabostkę do nich, a teraz - uśmiechnęła się wrednie - proś, nie mamy całego dnia.
Taneusi zrobił się czerwony na twarzy, burknął coś oburzony po czym obrócił się i próbował się podnieść, celowo lub przypadkiem wypinając zadnią część swego ciała do swej wybawczyni. Tiacia popatrzyła na ten obrazek, po czym zaśmiała się i uderzyła płaską stroną miecza w zad Taneusi.
- Szybciej. - nagły "atak" na jego osobę całkowicie zaskoczył młodzieńca, który w wyniku wzdrygnięcia wylądował płasko na piasku. Tiacii wydało się, że usłyszała zduszone obelgi wydobywające się spod pyłu.
Tiacia zacmokała zniecierpliwiona.
- Co takie dziecko jak ty, które boi się pobrudzić, boi się walczyć i nie umie wstać o własnych siłach robi na tej wyprawie? Pomogę ci wstać i to bez proszenia o panie, jeżeli przyrzekniesz, że od teraz do czasu końca bitwy wykonujesz moje polecenia co do joty.

Kolejne stłumione burknięcie wydobyło się z piasku, ale Tiacia była przekonana, że się zgodził.
- Świetnie! Chodź tutaj, ty tłusty klocu. - powiedziała Tiacia i zaczęła pomagać Taneusi wstać z ziemi. Mokry piach ubrudził twarz oraz zbroję i materiał "poległego" młodzieńca, który delikatnie zakasłał wypluwając piasek.
- To co teraz? - w tym momencie Tiacia ujrzała deszcz ognia, który wylądował na jednej z pobliskich wydm. Kiedy płomienie zgasły czubek góry piachu, skrzył się niczym szkło. Pozostałości armii umarlaków padły, ku niezadowoleniu Sagata, który najwyraźniej świetnie się bawił. Bitwa dobiegła końca, ale Tiacia widziała, że nie bez strat.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 03-01-2016, 19:06   #20
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Krucza, Tantalus

Jeszcze zanim dotarli na szczyt wydmy wiedzieli, że ich atak musiał się udać. Cała wierzchnia warstwa góry piaskowej zmieniła się szkło. Nie sądzili jednak, ze tak dobrze pójdzie im sprawa zakapturzonego władcy armii umarłych. Wyglądało to jakby miał zamiar rozpaść się w piasku pod swoimi stopami, deszcz ognia jednak zatrzymał jego próbę zmieniając jego tors, głowę i ręce w szkło. Dość dobrej jakości ponieważ dokładnie oddało rysy, jak i uszkodzenia jakich doznał. Najwyraźniej jego śmierć przerwała zaklęcie, które utrzymywało armią w działaniu. Zostało im teraz tylko zgłosić wszystko przełożonym.

Wszyscy
Bitwa dobiegła szczęśliwie końca, były jednak straty i to nie małe. Po rozliczeniu z dwustu Dzieci Siedmiu, przy życiu zostało sto pięćdziesiąt, z czego czterdziestka w różnym stopniu poranienia. Rannymi zajął się Socrato, Shand i każdy, kto znał się na sztuce leczenia. Po załadowaniu na wozy tych, którzy nie byli w stanie chodzić, ekspedycja ruszyła z powrotem do bezpieczeństwa Karmazynowego Pierścienia. Nie w ciszy oczywiście, wszyscy rozmawiali o niebywałym zdarzeniu. Starsi przypominali historie o podobnych stworach atakujących Port Soli przed stuleciem. Wszyscy patrzyli z mieszanką strachu, ciekawości i gniewu na wóz transportowy, w którym spoczęła szklana figura, która kiedyś była władcą umarłych.
Generałowie milczeli na wszystkie tematy, twierdząc, że nie chcą wzbudzać paniki niepotwierdzonymi domysłami.

***

Tarin doszedł do siebie, pod czujnym okiem medyków. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył to twarz Kruczej, która pilnowała bacznie kompana, pierwszą rzeczą jaką poczuł był mokry język Hero, który radośnie przywitał pana i musiał być powstrzymany przez Weweni, aby nie wskoczył na łóżko. Rany, które otrzymał nie były śmiertelne, ale ból i upływ krwi pozbawił wojownika przytomności. Jego oponent najwyraźniej nie miał na celu pozbawić Tarina życia.

***

Tiacia spędziła całą drogę czując nienawistne spojrzenia Everarda na swoich plecach. Młodzian złożył swe zażalenia Cille oraz Sagatowi, został niestety wyśmiany. Teraz złość się w nim gotowała, a Virturi się zastanawiała co paniczyk, będzie chciał zrobić w ramach "zemsty" za uratowanie życia.

***

Dotarli w końcu do Bramu Suchej Wody, gdzie przywitano ich niczym zdobywców. Generałowie odprawili wszystkich, wynagrodzenia zostały rozdane i ekspedycja oficjalnie dobiegła końca. Wieczorem odbyło się przyjęcie, żołnierzom pozwolono na korzystanie z wina, ciepłego mięsa i innych wygód, których zabrakło im po drugiej stronie muru.
Następnego dnia każde z nich musiało stanąć przed wyborem co teraz. Zważając, że na część czekały już wiadomości…
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172