Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2016, 21:16   #11
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Demonica wydawała się nad wyraz wesołą i szczęśliwą z tego, że przebywa w rezydencji Luksa. To, że najpewniej była to także jej rezydencja, a wędrowna tancerka przestała nagle być tylko wędrowną tancerką - to już inna sprawa. Aki, który wytrwale walczył by odzyskać kontrolę i wyrwać się z objęć dziewczyny, uzyskał w końcu tą możliwość, mniej więcej w tym samym czasie, gdy Tariel ich mijał. Z wyrażającym ulgę skrzekiem, zwierzak podleciał pod sufit, a następnie lotem ścinającym, wpakował się na stół by z werwą zabrać za pałaszowanie tego, co na nim pozostało.
- Łakomczuszek - usłyszał demon. Zaraz po tym, jak słowo to przebrzmiało, rozległ się śmiech Amarie. - Kapłanko, jesteś tu może? - Zapytała w następnej chwili, kierując kroki wprost do ogrodu. Widać doskonale znała zwyczaje Hostii, jak i bez wątpienia samą upadłą. Czy łączyły je jakieś bliższe więzi? Kim była skrzydlata i dlaczego przebywała w tym miejscu? Co ją tu trzymało, gdy bez wątpienia mogła zasiadać u szczytu stołu w większości świątyń.

Kolejne pytania kołatały się po głowie demona, gdy ukryty za zasłoną niewidzialności, pokonywał kolejne schody. Te i inne, a było ich wiele. Wizje przyszłości niepokoiły. Słowa upadłej nakazywały zastanawiać się nad kolejnymi decyzjami, które miał podjąć.
Zamyślony o mały włos nie wpadł na kolejną służkę, która wyłoniła się nagle z jednego z obrazów.


Malowidło przez chwilę przedstawiało widok na całkiem sporych rozmiarów kuchnię, po czym zadrżało i zamieniło się w lustro. Chwilę potrwało nim demon zdał sobie sprawę, że jak na domostwo mężczyzny, było w tej rezydencji nieco zbyt wiele luster. Wszystkie zaś znajdowały się na korytarzach, zupełnie jakby posiadanie takowego w komnacie, stanowiło jakieś tabu. Z drugiej jednak strony nie zwiedził on aż tak wielu komnat, by mieć pewność co do tego.
Służka niosła w dłoniach tacę, a na niej duży półmisek wypełniony świeżymi truskawkami. Nie trzeba było być geniuszem by domyślić się gdzie owe owoce miały wylądować. Dziewczyna jednak przeszła obok niego i poszła dalej. Nikt jej nie śledził bowiem Tariel, nad wyraz kulturalnie podążył dalej, by w końcu stanąć przed drzwiami, które prowadziły do wyznaczonej mu komnaty.
W środku nic nie uległo zmianie. Zasłony wciąż były częściowo odsłonięte, na stole stała karafka i owoce, a drzwi na balkon zapraszały by skorzystać z blasku słońca. Demon jednak postanowił zrobić dokładnie to, co poradziła mu upadła - odpocząć. Bez wątpienia było mu to potrzebne.
Łoże okazało się całkiem wygodne, pościel zaś świeża i wciąż pachnąca wiatrem. Poduszka przyjemnie ugięła się pod naporem jego głowy, pozwalając mu liczyć na to, że gdy ponownie otworzy oczy, nadwątlone siły powrócą w pełni. Pozostało zatem jedynie ustawić iluzję anioła siedzącego na fotelu i wpatrującego się w okno, i pogrążyć się we śnie.

To, że sen ten trwał dość długo, świadczyła zmiana w kolorach wpadających do komnaty promieni słońca. Puknie, które zmusiło go do wyrwania się z objęć błogiej, pozbawionej snów nieświadomości, rozbrzmiało ponownie. Był to dźwięk niezbyt głośny, ani też natarczywy. Dawał jednak do zrozumienia, że ktokolwiek jest jego autorem, nie zamierza odpuścić. O co chodziło? Cóż, wystarczyło zaprosić intruza do środka, by się o tym przekonać. Zanim jednak, trzeba było zadbać o odpowiednie przygotowanie. Iluzja na łóżko, tak aby nie było widać że ktoś je zajmuje. Do tego wzmocnienie tej, która przedstawiała anioła. Co innego bowiem ułuda, która miała pozostawać w bezruchu, a co innego taka, której zadaniem było przyjęcie na siebie impaktu. Jakikolwiek by on nie miał być.
Okazało się iż powodem owej pobudki było uprzejme zaproszenie gospodarza, na rozmowę w cztery oczy. Przyniosła je ta sama służka, którą wcześniej widział, jak wyłania się z lustra. Dziewczyna oświadczyła iż poczeka na Tariela, po czym kłaniając się głęboko, wycofała na korytarz.

Luks czekał na niego w tym samym gabinecie, w którym demon był świadkiem rodzinnej scenki. Tym razem nie krył swej odmienności. Dwojakie skrzydła złożone były na jego plecach tworząc naturalną pelerynę. Ich końcówki sunęły po podłodze, gdy mężczyzna przechadzał się przed wiszącą na ścianie mapą. Gdy Tariel, w towarzystwie służącej, wszedł do gabinetu, Luks przystanął i zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
- Dziękuję Arseno, możesz odejść - zwrócił się do dziewczyny, która ukłoniła się i posłusznie opuściła pomieszczenie. - Usiądź - wskazał Tarielowi jeden z trzech foteli, stojących w pewnym oddaleniu od mapy, tuż przy oknie. Pomiędzy nimi stał niski, okrągły stolik, na którym znaleźć można było karafkę i trzy kielichy. Nie brakło także lekkich przekąsek, które stały i wręcz prosiły o to, by skorzystać z ich istnienia.




Zanim jednak Tariel swą rozmowę miał odbyć z nieuchwytnym Luks’em, gdzieś po drugiej stronie Oler, w królestwie mlekiem i miodem płynącym, które San się zwało, rzeczy się działy, które wpływ na losy demoniego maga i jego znajomej tancerki, miały.


San często zwano młodszym bratem Alezii, chociaż każdy wiedział, że oba te królestwa powstały w tym samym niemalże czasie. Położony w północno-zachodniej części wyspy-kontynentu Oler, wbrew temu co mówiono, był od Alezii większy. Nie dało się jednak ukryć, że rządzący tą krainą władcy mniej czasu poświęcali polityce, a więcej ziemi i ludowi, który mieli w swej pieczy. Tak więc miast budować nowe statki, miast armię zbroić i najemników opłacać, dbali oni o to, by ludowi wiodło się dobrze. Bo tam gdzie podwładni szczęśliwi, tam i tron bezpieczny. Co prawda, co było powszechnie wiadome, każdemu dogodzić się nie dało, to jednak władcy San całkiem dobrze sobie radzili. Buntu nie było tu od wieków, walk żadnych także. Ot, lekkie potyczki czasem się zdarzały między sąsiadami, jednak szybko zamierały. Pola trzeba było obsiać, drwa porąbać, a i zamki i rezydencje, same zwykle się nie budowały. Z tego też powodu, San z zasady pomijane było w wielkich wydarzeniach, które znaczenie miały dla całego Zaris. Rzec można nawet było, że i sami bogowie zapomnieli o tej części stworzonego przez siebie świata, pozwalając jego mieszkańcom żyć w spokoju.

Co jednak dobre było, zwykle prędzej czy później się kończyło. Tak i stało się tego ciepłego wieczoru.
Lasów w San nie było wiele, jednak te, które przetrwały poszczycić się mogły tworami, które zapierały dech w piersiach. Jakby na to nie spojrzeć, do elfich królestw było tu o rzut diademem.


W jednym z takich właśnie miejsc pojawił się młodzieniec, który w dłoni swojej dzierżył drewniany kostur. Wkrótce miała noc nastać, tyle było mu wiadome, a wraz z nocą należało poszukać schronienia. Moc, która płynęła w jego żyłach, ciągnęła go do tej sali utworzonej ze splecionych konarów drzew. Czuł tu magię, która śpiewała w jego duszy. Było to dobre miejsce, bezpieczne. Tyle wiedział…
Było to jednak także miejsce zajęte, chociaż rzec należało, że w tak ogromnej przestrzeni, dwie istoty nie powinny mieć problemu by spokojnie noc przeczekać, to jednak on nie mógł mieć co do tego pewności. Nie mógł chociażby dlatego, że nigdy wcześniej nie spotkał niczego, co przypominałoby ową istotę. Było to nie do końca zwierzę, nie do końca człowiek. Białe włosy były długie, tyle mógł stwierdzić stojąc w miejscu, które znajdowało się jeszcze nie w środku, ale już nie poza obrębem leśnej sali. Mógł także dostrzec trzy ogony. Jeden srebrny, jeden złoty i jeden biały. Każdy poruszał się w innym tempie, jakby żyły własnym życiem i własny rozum posiadały. Więcej dostrzec jednak nie mógł, gdyż kimkolwiek była istota, stała do niego tyłem i przyglądała się czemuś, co leżało pod pniem jednego z drzew, które tworzyły ściany.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 20-05-2016 o 00:10.
Grave Witch jest offline  
Stary 14-06-2016, 15:59   #12
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Czeeeeeeść! - zawołał z daleka machając ręką z zapałem, od którego niemal rozpadła się we wszystkich stawach, a kiedy znalazł się wystarczająco dla niego blisko wyciągnął rękę przed siebie na powitanie i przemaszerował z nią kilka metrów w tenże sposób.

- Czeeeść! Jestem Tallorien, ale możesz mówić na mnie Tal. Tak będzie łatwiej. Imię Tallorien może być trochę skomplikowane, ale nie mam go dlatego, żeby innym było trudno je wymówić. Dlatego pomyślałem, że można mnie nazywać Tal. Tak będzie prościej. Łatwiej zapamiętać, łatwiej wymówić i krócej się słucha. Jak tu ładnie! Jak masz na imię? Kim jesteś? Tu jest taka ładna magia! O! O! O! - padł na kolana.

- Pszczóóółka! Widzisz? czarne paski, żółte paski, puchowa, pluszowa! Jak ślicznie siedzi sobie na kwiatku, widzisz?

Właścicielka ogonów - bez wątpienia bowiem istota ta należała do rodzaju żeńskiego, zdawała się być nieco zdziwiona owym powitaniem, jednak jedynym co zrobiła było odwrócenie się od pnia drzewa i skupienie wzroku na Tallorienie.


Jej oczy miały kolor kwiatu, na którym siedziała wypatrzona przez młodzieńca pszczoła. Głęboka ich czerwień mogła budzić niepokój, jednak jakoś nie budziła. Być może z powodu łagodnego uśmiechu, który błąkał się na jej ustach? Nie wydawała się negatywnie nastawiona, a jedynie zaciekawiona przybyszem. Ogony także wydawały się ciekawe co można było poznać po tym, że ich końcówki wyłoniły się zza pleców dziewczyny. Także uszy drgały lekko, wychwytując kolejne słowa i ich brzmienie, nie wyglądało jednak na to, by miała zamiar przemówić.

- Tal - powtórzyła jednak, acz po dłuższej chwili, którą to poświęciła na obserwację. - Lubisz pszczoły?

Pytając wskazała na kwiat i jego lokatorkę. Tallorien mógł zauważyć czarne linie na skórze jej ramion, tak tego które należało do wskazującej roślinę ręki, jak i drugiego.


- Ooooo! Jakie fajne! - zawołał patrząc na ręce dziewczyny i wstał szybko.

- Skąd je masz? Lubię pszczoły i lubię trzmiele, ale nie lubię os i szerszeni. Są takie brrr... I lubię kwiatki! I trawkę, i drzewka - zakręcił się w podskoku, zaś przy lądowaniu upadł. Roześmiał się wstając.

- Ciekawe drzewo. To, co rośnie na dole tutaj to mech, wiesz? Taki mięciutki. Jaki śmieszny! - powiedział przejeżdżając palcami.

- Mróóóóówka! Masz ładne oczy, wiesz? I takie śmieszne ogonki - zachichotał, ale szybko zmarszczył brwi.

- To znaczy nie chciałem cię urazić. Ja się z nich nie śmieję. Są takie ładne i puszyste. Chyba nie czujesz się obrażona, prawda? Żabkaaaaaaaa!

- Dziwny jesteś - stwierdziła, po raz kolejny, dopiero po jakimś czasie. Jej wzrok śledził poczynania Talloriena, jednak nie wyglądała na chętną by do niego dołączyć w zachwycaniu się otaczającą ich fauną i florą.

- Zabawny - dodała, odwracając się i kierując do rogu leśnej sali, który znajdował się parę kroków od miejsca, w którym wcześniej stała. - Nie przeszkadza mi to.
Co powiedziawszy usiadła na posłaniu z podobnego mchu jak ten, który dopiero co głaskał. Czerwień jej oczu zgasła na chwilę, przysłonięta powiekami. Ogony jednakże, a w szczególności biały, ciągle zdawały się wykazywać zainteresowanie, którego widać brak było ich właścicielce. Końcówki wodziły za Tallorienem, śledząc każdy jego ruch.

Chłopak rzucił się na mech niedaleko dziewczyny kończąc nienajlepszy pomysł głośnym "aua!", ale szybko stracił zainteresowanie bólem. Tak jak wszystkim wkoło. Leżąc na brzuchu wsparł podbródek na dłoniach i patrząc wprost na twarz z zamkniętymi oczami zapytał:
- Chcesz zatańczyć? Nigdy nie tańczyłem. Będzie fajnie. Jakie tańce znasz? Bo mogą być różne, wiesz? Ja chyba wolałbym jakieś szybkie. A może wolne? A może ani takie, ani takie? Nie wiem. W sumie każdy jest fajny. Lubisz tańczyć? Ja chyba lubię tańczyć, ale nie jestem pewien.

Dziewczyna uniosła jedną powiekę, kierując na niego spojrzenie, które zwykle przeznaczało się natrętnemu szczeniakowi. Po chwili do pierwszej dołączyła druga powieka.
- Nigdy nie tańczyłam - poinformowała go. - Nie wiem czy lubię, czy umiem, ani czy chcę zatańczyć.

Po tej, najdłuższej jak do tej pory wypowiedzi, zamilkła z powrotem. Zdawać się też mogło, że ponownie się nie odezwie dopóki Tal nie podejmie kolejnego tematu, lub nie będzie kontynuował obecnego. Tak jednak się nie stało.
- Mamy długą drogę do pokonania - oświadczyła. - Chcesz wędrować nocą, czy wolisz zostać tu do rana?

Spojrzał na nią zdziwiony.
- My mamy? Tak. Mamy. Długa droga. Podoba mi się droga! - zawołał zapominając całkowicie o poprzednim temacie.

- Tu jest tak miło! - przewrócił się na plecy.

- Możemy iść! - natychmiast poderwał się na nogi, po czym spojrzał na drzewo.

- Ciekawe jaki jest widok ze szczytu - zastanowił się jedynie krótką chwilę, a następnie zaczął wspinać.

- Spadniesz - oświadczyła, także wstając. Widać nie miała nic przeciwko wyruszeniu od razu. Otrzepała białą suknię, która sięgała jej ledwie do kolan, a następnie uniosła głowę by obserwować starania młodzieńca.
- Spadanie boli - poinformowała go uprzejmie. - Zrobisz sobie krzywdę to nie będziesz mógł iść.

- Spadałaś kiedyś? Jak było? To musi być ciekawe uczucie, prawda? Może też latałaś? Faaaajnie by było polatać, prawda? Umiesz latać? Ja nie umiem. Chyba nie umiem. Tak mi się wydaje, że nie umiem. Nie, raczej nie umiem. Tutaj niektórzy potrafią, wiesz? Mają taaaaaaaakie skrzydła. I tak nimi machają - zademonstrował ruszając szybko rękami w górę i dół.

Co nie było najlepszym pomysłem biorąc pod uwagę to, że chwilę wcześniej rozpoczął wspinaczkę po pniu, a każdy wszak wiedział, że do tego ręce są jednak potrzebne. I to nie machające w powietrzu…
- Uwa…! - Zaczęła białowłosa, jednak było już za późno. Pozbawione uchwytu ciało, zrobiło to, co każde inne ciało zrobić musiało w zaistniałej sytuacji - spadło. Na szczęście dla młodzieńca, upadek ów nastąpił z niezbyt dużej wysokości. Nie znaczyło to jednak, że nie był bezbolesny.

- Nic ci się nie stało? - Zainteresowała się dziewczyna, podchodząc do niego by sprawdzić na własne oczy, czy z Tal’em wszystko w porządku.

- Aua! Aua! Aua! To nie było fajne. Próbowałaś kiedyś spadać? Samo spadanie było fajne. Tylko krótkie. To ziemia boli - poskarżył się.

- Ciekawe co by było, gdyby spaść z większej wysokości - podrapał się po głowie i zaczął wspinać ponownie.

- Dziwny jesteś - usłyszał stwierdzenie, które jednak padło dopiero gdy zdołał wspiąć się do pierwszych, grubych konarów. Zaraz po stwierdzeniu nastąpiło westchnienie, bez wątpienia wyrażające zniecierpliwienie, jednak pozbawione złości. - Zrobisz sobie krzywdę. Będzie bolało. Ziemia wcale nie stanie się miększa gdy uderzysz w nią z większej wysokości.

Poinformowawszy go, wycofała się nieco by czekać na efekty jego działań. Nie sprawiała wrażenia osoby chętnej by ściągnąć go siłą.
Wkrótce okazało się, że być może właśnie siły należało użyć w przypadku tego osobnika. Tal, nie bacząc na słowa dziewczyny, dalej wspinał się w najlepsze, nie bacząc na rosnące z każdą chwilą ryzyko utraty życia. Względnie też po prostu nie zdawał sobie z takiego ryzyka sprawy. W końcu jednak dotarł na tyle wysoko by zerknąć pomiędzy konarami na to, co ich otaczało.


Drzewa nie ciągnęły się wiecznie, chociaż takie można było odnieść wrażenie gdy spacerowało się wśród ich pni. Na południu rozciągały się bowiem góry, których ośnieżone szczyty dumnie wznosiły się ku niebu. Tal nie wiedział co to za góry, jednak ich widok budził jednoczesny zachwyt i obawę. W porównaniu z nimi był przecież taki mały…

- Ale tu ładnie! Chodź popatrzeć! I te góry takie wieeeeeeeeeeeelkie! Wejdziemy na te góry?! Musi być z nich pięęęękny widok! Spróbuję do nich polecieć! - zawołał i skoczył machając rękami.

Zapiszczał radośnie spadając. Nie bardzo przejął się nieumiejętnością latania. Ziemia zbliżała się z zawrotną prędkością, a gdy miał się z nią zderzyć niewątpliwie łamiąc wszystkie kości ziemia zafalowała przyjmując go tak, jak tafla wody przyjmowała własną kroplę. Zagłębił się, a po chwili został wypchnięty w górę z niezwykle głupią miną i machającymi bezładnie rękami oraz nogami. Gdy opadał ponownie, tym razem z mniejszej wysokości, ziemia zachowała się tak, jak na ziemię przystało. Była twarda. Podniósł się na nogi i potupał kilka razy skonsternowany. Nawet podskoczył i uderzył piętami w miejsce, w które jeszcze przed chwilą się zagłębił. Nic się jednak nie stało. Podrapał się po głowie.
- Ja chcę jeszcze raz! - zawołał radośnie.

- Jak wolisz - odparła białowłosa, wzruszając ramionami. - Ja jednak idę. Nie widzę powodu dla którego miałabym tu stać i czekać na to, aż przestaniesz się bawić. Konie też nie będą wiecznie czekać - dodała, obracając się i kierując do przejścia, którym Tal dostał się do leśnej sali.

- Konie? Gdzie konie? Jakie konie? Co to konie? Aaaaa... Konie! Już wiem. Konie, konie, koooonie! - biegł dookoła dziewczyny podskakując radośnie. Najwyraźniej nie pamiętał już o tym, że chciał zeskoczyć z drzewa.




Iluzja Tariela usiadła we wskazanym miejscu, zaś on stanął nieco z boku.
- Słucham - powiedział sobowtór.

Luks skrzywił się, gubiąc na chwilę pozę uprzejmego gospodarza. Zaraz ją jednak odzyskał, siadając na jednym z pozostałych dwóch foteli.
- Amarie trochę mi o tobie opowiedziała - zaczął, sięgając po wino i napełniając kielich. - Uważa, że przydasz się naszym celom. Osobiście nie zgadzam się z nią w tej kwestii. Mała Rie działa niekiedy pod wpływem emocji - uniósł spojrzenie by sprawdzić jaki te słowa odniosły efekt na gościu.

- Zwykle jednak - kontynuował po chwili - ma rację. Dlatego też chciałbym usłyszeć jakie masz plany względem mojej siostry.

- Nie mam planów - odparł krótko demon.

Gospodarz skinął głową nie kryjąc swego zadowolenia z tejże odpowiedzi.
- To wyjątkowo rozsądna odpowiedź - pochwalił, upijając łyk. - W takim razie jakie są twoje plany odnośnie towarzyszenia jej. Wspomniała coś na ten temat, a ja, jako troskliwy braciszek - tu na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek - muszę wiedzieć kto obraca się wokół małej Rie. Tym bardziej, że wkrótce opuści to miejsce, a uparcie nie zgadza się zabrać ze sobą nikogo innego poza tobą - obcym, o którym nic nie wiemy.

Tym razem w jego głosie pojawiła się wyraźna, oskarżycielska nuta, mocno podszyta podejrzliwością. Spojrzenie utkwiło w twarzy siedzącego anioła, jakby chciało wedrzeć się do jego głowy i położyć łapska na zawartych w niej informacjach.
- Nie mam planów - powtórzył Tariel.

- Zatem nie zamierzasz z nią podążyć? - W oczach Luksa pojawił się pełen zadowolenia błysk, jednak nie pozbawiony krwiożerczej nutki. - Co zatem zamierzasz robić? Czy też i tu nie masz planów?

- Jeśli będzie chciała, to z nią pójdę.

Przez chwilę półdemon przyglądał się Tarielowi nie zmieniając wyrazu swej twarzy. Gdy ta minęła, odchylił się na oparcie, a wzrok przeniósł na mapę.
- Ta… - mruknął. - Coś o tym wiem…

Po tych słowach zapadła cisza, którą przerwało dopiero pukanie jakie rozległo się dokładnie w momencie, gdy cisza ta zaczęła być uciążliwa.
- Wejść - rozkazał Luks, prostując się i przybierając obojętny wyraz twarzy. W drzwiach pojawiła się Arsena, niosąc niewielką, srebrną tacę, na której spoczywał zalakowany list.

- Dostarczono go przed chwilą - poinformowała, nie zwracając uwagi na Tariela i podchodząc wprost do gospodarza, który niespiesznie sięgnął po zawartość tacy, a następnie skinięciem głowy odesłał dziewczynę.

- Mam nadzieję, że lubisz niebezpieczeństwa i że jesteś tak dobry, jak twierdzi Amarie - odezwał się, gdy drzwi za plecami służki zostały zamknięte. Listu nie otworzył, ograniczając się do położenia go na stoliku, pieczęcią w dół. - Będę z tobą szczery, bo o to prosiła. Przeciwnik, z którym się mierzymy jest potężny. Jego macki sięgają wszędzie i nie ma on zwyczaju cofania się przed wyeliminowaniem niewygodnych dla niego osób. Godząc się podążyć z Rie, zgadzasz się też wystąpić przeciwko niemu. To jednorazowa decyzja.

- Przyjąłem do wiadomości - skinął głową Tariel.
- Czy to wszystko? - zapytał.

Odpowiedziało mu skinięcie głową. Uwaga Luksa skupiła się ponownie na liście, a na jego czole pojawiła zmarszczka.
- Nie zawiedź pokładanego w tobie zaufania - ostrzegł tylko, sięgając ponownie po kopertę. - Porozmawiamy jeszcze…

- Koniecznie - odparł nieco ironicznie Tariel, zaś jego iluzja wyszła. Sam postanowił jeszcze zostać i rzucić okiem na list, a następnie wyjść ukrywając wszystko magicznymi zasłonami.

Gdy drzwi zamknęły się za aniołem, Luks wstał i odstawiwszy wino, rozerwał kopertę. W środku nie znajdował się jednak list, a coś zgoła innego.


Ozdoba spadła na dłoń półdemona, który przez chwilę przyglądał się jej z kamiennym wyrazem twarzy, a następnie zamachnął i rzucił zawieszką trafiając w okno i tłukąc szybę.

- Niech go szlag trafi - warknął, podchodząc do mapy i wbijając w nią spojrzenie.

- Wzywałeś? - Głos Selen odezwał się w tej samej chwili, w której drzwi uchyliły się, wpuszczając dziewczynę do środka.

- Powiadom Estellę i Naresa że mam dla nich zadanie - rozkazał, nie odwracając się nawet by spojrzeć na służkę. - Wyruszą jeszcze tej nocy więc niech się zaczną przygotowywać. Wezwij też Hostię, chociaż pewnie już wie że jest potrzebna…

- Czy zawołać…?

- Nie - zaprzeczył, zanim dziewczyna dokończyła pytanie. - Sam się tym zajmę we właściwym czasie. To wszystko - odprawił ją machnięciem dłoni, nie przerywając obserwacji mapy, zupełnie jakby widział na niej zmiany, które jednak nie były widoczne dla Tariela. Ten z kolei skrywając się za iluzjami wymknął się z pokoju i wyruszył na poszukiwania demonicy.

Znalezienie Amarie nie było takim znowu prostym zadaniem. Tym bardziej, że siedziba Luksa wcale do małych nie należała. Liczne pokoje, korytarze i ukryte zakamarki sprawiały, że było to niezwykle łatwo zniknąć. Nawet gdy nie posiadało się takiej umiejętności. W końcu jednak Tarielowi udało się trafić na demonicę. Komnata, w której się zaszyła, była niewielkim pomieszczeniem pełnym starych zwojów. Słaby blask lampy ledwie pozwalał dostrzec cokolwiek, jednak dla przedstawicieli widzącej w ciemności rasy, nie stanowiło to przeszkody.

Bardka siedziała na wysłużonym, bujanym fotelu, ostrożnie przeglądając trzymany w dłoniach pergamin. Aki’ego nie było nigdzie widać, co bez wątpienia wyszło na dobre zebranej tu kolekcji dzieł. Magicznych dzieł, należało wspomnieć. Aura mocy była tu bowiem niezwykle gęsta, jednak pasywna. Typowa dla miejsc, w których składowano księgi i pergaminy, które traktowały o sposobach użycia magii.

Ten, który trzymała Amarie, traktował o sposobach wykorzystania magii umysłu w połączeniu z tkaniem, które było domeną bardów.
Tariel wyszedł z cienia i usiadł niedaleko Amarie. Nie odezwał się, a jedynie patrzył na bibliotekę i materiały w niej zgromadzone. Od czasu do czasu tylko rzucił okiem na demonicę.

Ta zaś zdawała się go nie dostrzegać, skupiając wzrok na zawiłym piśmie, którym zapisano pergamin. Taka sytuacja utrzymała się na tyle długo by demon mógł dojść do wniosku, że biblioteka, w której się znalazł jest poświęcona głównie tkaniu i sposobach oddziaływania tej sztuki magicznej na inne dziedziny, w których wykorzystywana była moc. Nie brakowało u także prac traktujących o wykorzystaniu tkania w niekoniecznie białych czy chociażby szarych strefach magicznych. Ktokolwiek stworzył tą bibliotekę, a można było mieć dość uzasadnione podejrzenie odnośnie tożsamości tej osoby, nie ograniczał swych zbiorów tylko i wyłączenie do powszechnie stosowanych sztuk tkarskich. Można było wręcz powiedzieć, że była to osoba, która dążyła do zgłębienia wszystkich możliwych dziedzin, w których bardzia magia miała jakiekolwiek zastosowanie.
- Nie jest taki zły gdy się go bliżej pozna - rzuciła w końcu, odkładając pergamin i wreszcie przenosząc spojrzenie na Tariela. Było pogodne, wesołe wręcz można było rzec.

- Sprawia zupełnie inne wrażenie - wzruszył obojętnie ramionami.

- Nie lubi cię - odparła, nie wydając się tą informacją szczególnie przejmować. - Przejdzie mu.

Rzuciwszy to zapewnienie wstała z fotela i przeciągnęła się. Obrzuciwszy pomieszczenie zniechęconym wzrokiem, podeszła do jednego z trzech regałów, które zdobiły ściany i zdjęła z niego wyglądający na ciężki, wolumin. Ani grzbiet ani też okładka nie zdradzały czego dotyczył.
- Zgłodniałam - oświadczyła Amarie, ponownie odwracając się do Tariela. - Jadłeś już?

Pokręcił głową.
- Wolę tu niczego nie jeść. I nie pić - odrzekł beznamiętnie.
- Ale jak ty chcesz... - dodał zawieszając głos. Spojrzał na nią z uwagą.

- Oczywiście że chcę - odparła, kręcąc przy tym głową z uśmiechem na ustach. - Nie musisz się obawiać, nie stosujemy tu magii by omamić umysły naszych gości. Możesz swobodnie jeść i pić. Jeżeli jednak mi nie wierzysz to możesz sam przygotowywać sobie posiłki. Jestem pewna, że Epso się nie obrazi.

Zapewniwszy go o tym, ruszyła w stronę drzwi.
- Nauczysz mnie podstaw magii umysłu? - zapytał ni z tego, ni z owego.
Jego słowa wstrzymały jej kroki zmuszając do zatrzymania i ponownego odwrócenia się do niego.

- Po co chcesz je znać? - zapytała, przyglądając się mu z uwagą. - Ta magia jest jest dość szara, jeśli nie zaliczana do czarnej. Nie wiedziała że taka sztuka cię interesuje.

- Mój dym nie dość dławi, mój ogień nie dość parzy - wyjaśnił nieco mgliście.

- Zatem pragniesz wzmocnienia swojej magii - mruknęła, po czym zamilkła, wyraźnie zastanawiając się nad odpowiedzią jakiej powinna mu udzielić.

- Dobrze, nauczę cię - zgodziła się w końcu. - Podstaw - zastrzegła także od razu. - Tego co potrafię z zakresu szarej magii. Nie wydaje mi się żebyś był szczególnie zainteresowany czarną. Jeszcze nie - wzruszyła ramionami, nie burząc wrażenia które zostawiały jej słowa, a które wyraźnie nakierowywało na to, że i aspekt czarno-magiczny jest jej znany. - Możemy zacząć kiedy będziesz miał na to ochotę.

- Po jedzeniu - zaproponował wstając.

- Czyżbyś zmienił zdanie? Wspaniale!

Jej radość była jak najbardziej szczera, czego nie kryła w najmniejszym nawet stopniu, widocznie powracając do swojego zwyczajowego zachowania.
- Słyszałam od Hostii, że dzisiaj ma być także cisto truskawkowe - poinformowała go, czekając aż do niej dołączy. - Hostia to nasza kapłanka, powinieneś ją poznać przy okazji. No i całą resztę także - zaproponowała z entuzjazmem, zupełnie jakby chciała słowa te wprowadzić w czyn od razu.

- Nie mogę się doczekać - burknął pod nosem podążając obok Amarie.

Droga do kuchni nie zabrała im dużo czasu. W jej trakcie minęli Arsenę, która przystanęła i pochyliła głowę gdy przechodzili obok. Poza służącą nie było jednak nikogo, kto byłby świadkiem tego, jak pokonują kolejne schody i korytarze, bez wątpienia kierując się ku tylnym częściom rezydencji Luksa. Amarie prowadziła pewnie, wyraźnie swobodnie czując się w tym miejscu czego bez wątpienia nie dało się powiedzieć o jej towarzyszu.
W samej kuchni zastali tylko jedną osobę, skupioną na krojeniu plastrów szynki.


Słysząc otwierane drzwi i widząc gości, odcięła jeszcze parę plastrów, po czym odłożyła nóż na stół obok srebrnej tacy, na którą owe plastry kładła.
- W czym mogę pomóc? - Pytanie to ozdobione było niskim pokłonem skierowanym w stronę demonicy i nieco mniej usłużnym, w kierunku jej towarzysza.

- Zgłodnieliśmy - oświadczyła Amarie wesołym głosem, podchodząc bez wahania do tacy i zabierając z niej plaster szynki. Na jej twarzy widniał psotny uśmieszek, który sięgał także oczu przez co sprawiała wrażenie dziecka, które wybrało się do kuchni by ponaprzykrzać się kucharce i przy okazji zwinąć trochę łakoci.

- Mam świeże truskawki i śmietankę - oświadczyła niebieskooka, ruszając w stronę drzwi, które znajdowały się w głębi pomieszczenia, za którymi to zniknęła na jakiś czas. Czas, który Amarie wykorzystała do uszczuplenia kopca małych, kruchych ciasteczek, które stały na jednej z półek.

- Są przepyszne. Spróbuj - zaproponowała Tarielowi, podsuwając mu jedno z ukradzionych ciastek. - Epso przyniesie nam coś do zjedzenia, a wtedy będziemy mogli zabrać się za pierwsze ćwiczenia. Wolisz w swojej komnacie czy u mnie? A może w bibliotece? Ogrodzie…?

Demon nieśmiało sięgnął po jedno z ciasteczek i zastanowił się.
- Gdzieś, gdzie będziemy sami. Poza tym tam, gdzie będzie ci wygodniej - wzruszył ramionami.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 14-06-2016 o 16:15.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 21-06-2016, 22:00   #13
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Tallorien


Dziewczyna zaś wydawała się nie przejmować jego zachowaniem w najmniejszym stopniu. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech gdy prowadziła owe rozbrykane stworzenie. Kroki swe skierowała w stronę przeciwną niż ta, z której Tal nadszedł. Szła pewnie, nie zwracając większej uwagi na otoczenie, a przynajmniej takie sprawiając wrażenie. Jej ogony, splecione ze sobą i tworzące jeden, trzykolorowy twór, leniwie sunęły, muskając lekko poszycie.
Dla młodzieńca, którego w zachwyt wprowadzało dosłownie wszystko, co go otaczało, ów krótki spacer przyniósł setki nowych doświadczeń, które raz po raz odwracały jego uwagę od głównego celu. A to promień zachodzącego słońca ozłocił spadający liść. To znów dojrzał on grzyb rosnący w cieniu pnia, po którego głowie podążał leniwie ślimak. Gdy więc w końcu prowadząca go dziewczyna przystanęła, nie miał bladego pojęcia dlaczego. Ba! Ledwie zauważył ten fakt, bowiem uwaga jego skupiona była aktualnie na niebieskim motylu, który przeleciał mu przed nosem. Chwilę, i to dość długą, zajęło mu zrozumienie dlaczego.
Otóż, nieco przed nimi, na połaci odsłoniętej przestrzeni, która jak sobie przypomniał zwana była polaną, stały dwa wierzchowce.


Pierwszy był maści czarnej, z bujną, białą grzywą i takim samym ogonem. Klacz ta, Tal nie wiedział dlaczego to określenie pojawiło się w jego głowie, jednak zabrzmiało właściwie więc takie być musiało, na ich widok uniosła łeb i zarżała cicho. Zaraz też skierowała się w ich stronę, nie bojąc się wcale i przystanęła dopiero gdy znalazła się na wyciągnięcie dłoni od białowłosej.
- Witaj - dziewczyna odezwała się cicho, a następnie postąpiła krok do przodu i przesunęła palcami po chrapach. - Jej towarzysz na czas tej podróży należy do ciebie - zwróciła się do Tal’a, wskazując na zbliżającego się drugiego z wierzchowców.


Ten także grzywę i ogon miał białe, jednak w przeciwieństwie do klaczy reszta jego ciała pokryta była szarą sierścią. Nie wyglądał także w żadnym stopniu podobnie. Był masywniejszy i mniejszy, sprawiający wrażenie wesołego konika, który nic tylko na psoty czeka. Jak nic pasował on do tego, który miał na jego grzbiecie spędzić… No właśnie, jaki czas? Białowłosa była nader oszczędna w dzieleniu się informacjami i póki co Tal nie wiedział jak długo podróż ta trwać będzie miała. Jednego jednak mógł być pewien - wrażeń z pewnością miało mu nie braknąć.






Noc minęła spokojnie. Wierzchowce okazały się nad wyraz dobrze ułożone, a las jakby sprzyjający ich działaniom, nie rzucał im kłód pod nogi. Czy to tych prawdziwych czy też tych z przenośni. Ludzi, ani też przedstawicieli innych ras nie spotkali. Nie podróżowali jednak sami. Z nieznanego Tal’owi powodu dzikie zwierzęta, mieszkańcy owego lasu, zdawały się darzyć ich wyjątkową sympatią. Czy to jelenie, czy lisy, ptactwo wszelakie, a nawet owady. Ich obecność była doskonale widoczna przy srebrnym blasku księżyca, który oświetlał im drogę, odkąd słońce skryło się za górami. Tam gdzie nie sięgało, pomagały świetliki. Setki owych owadów latały wokoło dwojga podróżnych, rozjaśniając mrok i ukazując zdradliwe korzenie czy jamy. Niektóre z nich, widać te bardziej odważne, siadały na rękach i barkach Tal’a, sprawiając, że młodzieniec świecił niczym świąteczne drzewko.


Poranek przywitał ich nader urokliwym widokiem. Szum spadającej wody towarzyszył im już od jakiegoś czasu, zatem widok wodospadu nie był niespodzianką, a przynajmniej nie wydawał się być takową dla białowłosej. Jezioro, na którego brzeg dotarli, wabiło krystalicznie czystą wodą, w której dostrzec można było zwinne, srebrne ryby. Trawa byłą wysoka, gęsta i soczysta. Wierzchowce od razu zabrały się do jej kosztowania, nie czekając na moment, w którym ich grzbiety zostaną pozbawione ciężaru, który na nich spoczywał noc całą.
- Tu chwilę odpoczniemy - zdecydowała dziewczyna, zwinnie lądując na ziemi i klepnięciem odsyłając klacz, by ta zajęła się sobą sama. Nagle zachwiała się, a nogi które do tej pory całkiem sprawnie ją utrzymywały, gięły się pod jej ciężarem. Z ust wyrwało się pełne zaskoczenia westchnięcie, gdy zderzyła się z niezbyt miękkim podłożem.







Tariel


- Zatem moja sypialnia będzie najlepsza - zdecydowała Amarie. - Nikt nam nie przeszkodzi, a na półkach mam parę tomów, które mogą pomóc.
Demonica była nad wyraz zadowolona, co wpłynęło znacząco na ilość ciasteczek, które w regularnych odstępach czasu znikały z talerza. Na szczęście, zanim wszystkie łakocie trafiły do ust dziewczyny, powróciła Epso, z tacą pełną najróżniejszych przysmaków, od szynki w miodzie poczynając, na świeżych bułeczkach kończąc. Zupełnie jakby wiedząc, że będzie potrzebna, w drzwiach pojawił się Arsena.
- Wspaniale - ucieszyła się Amarie, klaszcząc w dłonie niczym mała dziewczynka. - Arsena pomoże nam to zanieść, dziękujemy Epso.
- To była dla mnie przyjemność - kobieta skłoniła się, przekazując następnie tacę w dłonie służki. - Tęskniliśmy za księżniczką.
- A ja za wami - oświadczyła demonica, rzucając się Epso na szyję i przytulając do niej. - Cieszę się, że nic się tu nie zmieniło. Chodźmy - dodała, obdarzając wszystkich radosnym uśmiechem i jako pierwsza ruszyła w stronę korytarza. Arsena schyliła głowę gdy przechodziła i tkwiła tak dopóki i Tariel nie ruszył się z miejsca. Dopiero wtedy podążyła za nimi, bez problemu radząc sobie z tacą.

Komnata, która okazała się być sypialnią Amarie, umieszczona była w jednej z wieży domostwa Luksa.


Pomieszczenie było przestronne i elegancko umeblowane. Nie brakowało złota i drogich tkanin, a posadzka lśniła niczym lustro. Okna ukazywały widok na las i sięgały od podłogi, niemal po sam sufit. Ze zwieńczenia tego drugiego, zwieszał się gruby łańcuch utrzymujący żyrandol ozdobiony setką świec, które zapłonęły gdy tylko demonica przekroczyła próg pokoju. Także w kominku pojawiły się płomienie, sprawiając że pokój od razu stał się przytulniejszy. Arsena postawiła tacę na stoliku przy kominku, tuż obok karafki i dwóch kielichów, po czym cicho wycofała się do drzwi, które następnie za sobą zamknęła. Aki, który spał w najlepsze na szerokim łożu, otworzył jedno oko sprawdzając co to za zamieszanie, po czym ponownie je zamknął. Amarie zaś nie zwracając uwagi ani na Tariela, ani na służkę, ani na ulubieńca, podeszła do trzydrzwiowej szafy i otworzywszy ją zaczęła przebierać wśród znajdujących się w jej wnętrzu szat.
Demon, który jej towarzyszył, mógł zatem swobodnie oddać się dalszym oględzinom komnaty. Prócz stolika, przy kominku stały też dwa fotele, a pod jedną ze ścian stała wyglądająca na wygodną, sofa. W nogach łoża stała komoda posiadająca liczne szuflady, każdą zamkniętą na kluczyk. Te jednak tkwiły w zamkach więc wątpliwym było, by coś ważnego znajdowało się w środku. Nad kominkiem wisiał duży obraz, na którym przedstawiono młodszą wersję Luksa, siedzącego na krześle o wysokim oparciu. Obok niego, opierając się biodrem o podłokietnik, stała Amarie. Trzeba było przyznać, że ktokolwiek stworzył to dzieło, był nad wyraz uzdolnionym artystom, który zdołał oddać na płótnie żywiołowość i naturalną radość, jaka zwykle tryskała z demonicy. Luks z kolei wydawał się być nad wyraz szczęśliwym i pogodnym, zupełnie innym niż mężczyzna, z którym Tariel miał do tej pory styczność.
Nie był to jedyny obraz na ścianach komnaty. Po przeciwnej stronie, tuż nad sofą, wisiał kolejny. Ten przedstawiał urodziwą demonicę, nieco wyglądem przypominającą Amarie, gdyby jej dodać skrzydła i postarzyć o parę lat. Osoba, która znajdowała się u jej boku, została zasłonięte szkarłatną szarfą.
- Umieram z głodu - cisze przerwał głos tej, za którą tu przybył. Odziana w zwiewną narzutkę, która więcej pokazywała niż kryła, zamknęła drzwi szafy i swobodnym krokiem podeszła do jednego z foteli, a następnie usiadła na nim, podciągając nogi pod siebie i zabierając z tacy jedną z bułeczek.
- Tam jest biblioteka - wskazała na jeden z szerokich paneli, którymi ozdobione były ściany. - Skorzystamy z niej gdy skończymy - co powiedziawszy oderwała kawałek bułeczki i zanurzyła ją, w znajdującej się wśród przysmaków, misce ze śmietaną. Wolną dłonią wskazała na wolny fotel, wyraźnie zapraszając swojego gościa by zajął na nim miejsce i także skorzystał z tego, co dla nich przyszykowała Epso.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 21-12-2017, 02:27   #14
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Tallorien

- Czemu tak zrobiłaś? To boli - powiedział z zainteresowaniem przyglądając się ogoniastej.

- Ryyyyyyyyyybkiiiiii! - zeskoczył z końskiego grzbietu i… padł na twarz, gdy jego nogi odmówiły posłuszeństwa.

- Aua - wydostało się gdzieś z traw w okolicy głowy leżącego nieruchomo Tala.

Zamiast odpowiedzi usłyszał pełne rezygnacji westchnienie. Dziewczyna najwyraźniej nie miała ochoty wdawać się w dyskusje. Zamiast słów, Tal usłyszał szelest trawy, który jednak tylko na krótką chwilę przykuł jego uwagę, zaraz bowiem skradł ją szelest skrzydeł, który rozległ się nad prawym jego uchem. Gdy podniósł wzrok ujrzał coś podłużnego o długich, wąskich skrzydełkach, co pięknie odbijało promienie słońca zamieniając je w feerię barw. Ważka - słowo pojawiło się w jego głowie, jakby je tam ktoś usłużnie wsadził akurat gdy chłopak tego potrzebował.

- Oh! Oh! Spójrz, spójrz, jaka piękna! To ważka, wiesz? - przeniósł wzrok na dziewczynę.

- Gdzie jedziemy? Skąd masz te konie? Skąd wiedziałaś, że będę tam gdzie byłem? Co to za miejsce? Jakie śliiiiiczne! Ryyyyybkiiiii! - podniósł się szybko i wskoczył do wody.

Dziewczyna nadal siedziała na ziemi i tylko obserwowała jego poczynania z wyrazem twarzy osoby, która zastanawia się czy buntować się czy jednak pogodzić z losem.
- Nie wchodź za głęboko - ostrzegła, bez wiary w to, że ten ją posłucha, co można było poznać po jej głosie. Sama, zamiast odpowiedzieć na jego pytania, podjęła próbę podniesienia się z powrotem do pozycji pionowej.

W międzyczasie Tal’a powitała przyjemnie ciepła woda, która jednak sprawiła że jego ubranie stało się nieco cięższe niż chwilę wcześniej. No i rybki uciekły i gdzieś się pochowały. Zamiast więc rybek, miał okazję podziwiać swoje odbicie, takie zabawnie ruchome i zniekształcone przez kręgi wody, które zdawały się od niego uciekać z każdym ruchem, jaki wykonał. Ważka wisiała nad jego głową ale nie słyszał już trzepotu jej skrzydeł, chociaż wiedział dokładnie gdzie się ów owad znajduje.

Zachichotał cicho i dziugnął palcem swoje odbicie. Raz. Drugi. Trzeci. Nagle runął głową do wody… po czym jeszcze szybciej z niej wypadł kaszląc. Dłuższą chwilę trwało nim odzyskał zdolność mówienia.
- Tam nie da się oddychać! - poskarżył się, gdy nagle jego wzrok przyciągnął wodospad.
- Łaaaaaaaaaaaaa - westchnął.
- Chcę do dotknąć! - oświadczył i ruszył w jego kierunku.

- Tam tym bardziej nie będziesz mógł gdy cię zaleje cała ta woda - poinformowała białowłosa, robiąc niepewny krok w stronę brzegu jeziora, całkiem jakby chciała go powstrzymać. Nie doszło jednak do tego bo po tym jednym kroku zatrzymała się i zaczęła rozglądać.

- Wracaj! - zawołała nagle, wpatrując się w linię lasu, zupełnie przy tym nie bacząc czy chłopak jej posłuchał czy nie.
Wodospad zaś kusił mieniącymi się w słońcu kroplami wody i niewielką acz wyraźnie widoczną tęczą, która się unosiła w połowie jego wysokości. Tyle tylko, że im bliżej Tal miał do wodospadu tym głębsza okazywała się woda.

Zawód wypłynął na jego twarzyczkę, gdy zatrzymał się w wodzie. Spojrzał na wodospad, a potem na dziewczynę. Na wodospad. Na dziewczynę. Wyglądał tak, jakby miał się rozpłakać.
- Dlaczego? - zapytał z żalem nie wiadomo czy wody, w której się znajdował, czy stojącej na brzegu towarzyszki.

- Ponieważ nie jesteśmy tu sami - odparła na jego pytanie dziewczyna, woda zaś potwierdziła cichym szumem.
Że nie byli sami to Tal wiedział. Wszędzie było pełno owadów, w trawie buszowały myszy, a w wodzie chowały się ryby. Nawet w samej ziemi było wiele stworzeń, które sprawiały że nie dało się powiedzieć że byli sami. Tyle że dziewczyna patrzyła w stronę lasu. Tam też było wiele zwierząt, ale te do tej pory nie budziły jej niepokoju.
Odpowiedź na pytanie o to, co też się zmieniło, Tal dostał w chwilę później, zanim jeszcze zdecydował czy na pewno powinien zrezygnować z odkrywania wodospadu. Powodem tym była dwójka mężczyzn, którzy wkroczyli na polanę, jakby ta do nich należała. Tal wiedział, że nazywało się to pewnością siebie. Albo głupotą, chociaż nie był pewien jaka dokładnie była różnica.


Pierwszy z mężczyzn był starszy od drugiego i miał długie włosy. Nosił się prosto, dumnie i kroczył tak cicho, że chłopakowi na myśl przyszedł jeleń. W dłoni ów nieznajomy trzymał łuk ale ten nie był skierowany ani na jego towarzyszkę, ani na Tal’a ani nigdzie gdzie by mógł zrobić krzywdę, bo jakoś tak z krzywdą ten łuk się chłopakowi kojarzył.


Drugi mężczyzna też miał łuk i długie włosy i sprawiał wrażenie pewnego. Był też trochę podobny do pierwszego, tylko młodszy. No i szedł za tamtym starszym i wcale nie tak cicho jak tamten. Młody jeleń?

Obaj zatrzymali się w połowie drogi między linią lasu, a dziewczyną.
- Piękny dzień - odezwał się ten starszy. Tak, dzień był piękny i ciepły, Tal mógł się z tym zgodzić. Jego towarzyszka jednak nic nie odpowiedziała i tylko stała i chyba czekała. Tylko na co?

- Czeeeeeeeeeeeść! - zawołał Tal machając ręką i popędził przez wodę w kierunku brzegu. A przynajmniej bardzo mocno usiłował, bo woda zaskakująco mocno stawiała mu opór. Zatrzymał się na chwilę. Spojrzał na nią z wyrzutem i ruszył dalej. W końcu nie wypadało się nie przywitać! To byłoby niegrzeczne i nieuprzejme!

Jego towarzyszka odpowiedziała karcącym spojrzeniem, jednak nie wstrzymywała zapędów młodzieńca by przywitać się z nieznajomymi. Być może miało z tym coś wspólnego to, że mężczyźni wyglądali bardziej na zaciekawionych niż na wrogo nastawionych. Żadna ze strzał nie spoczęła na cięciwie, ani też ostrza mieczy przypiętych do pasów, nie opuściły bezpiecznego schronienia pochew.
Starszy uśmiechnął się lekko, młodszy zaś wyglądał na zaskoczonego takim powitaniem. Milczał jednak, ponownie przenosząc wzrok na białowłosą, która najwyraźniej bardziej go interesowała niż jakiś tam chłystek wyłażący z wody.

-Bądź powitany młodzieńcze i ty, młoda damo - odpowiedział starszy, pochylając lekko głowę przed dziewczyną i czekając cierpliwie aż Tal do niego dotrze. Młodszy także pochylił głowę, nadal jednak milczał.
- Zwą mnie Harm, a to syn mój Miharm - łucznik przedstawił siebie i młodszą wersję siebie, zdobiąc twarz przyjaznym uśmiechem. Białowłosa jednak nadal milczała, co bez wątpienia było niegrzeczne, teraz bowiem należało podać imiona, o czym albo nie wiedziała albo też wyraźnie ignorowała ów zwyczaj.

- A ja jestem Tallorien, ale to trudne imię, a ja nie chcę nic utrudniać, więc możecie mi mówić Tal! Tak jest łatwiej i szybciej. Cicho chodzicie, wiesz? Jak… jak… jak duszki leśne! Jak to robicie? Skąd to umiecie? Jak się tego używa? Mogę potrzymać? - rzekł, wskazując ociekającym wodą palcem na łuk.
- Skąd się bierze synów? Mieszkacie tutaj? To cudowne tu mieszkać, prawda? Ta woda jest zimna i nie pozwala mi dojść do wodospadu… - poskarżył się Harmowi.

Mężczyzna wydawał się zaskoczony tym nawałem pytań, wyraźnie też przysunął łuk bliżej swego ciała co można było odebrać jako odmowę.
- Mieszkamy w pobliżu - odpowiedział na to pytanie, które najwyraźniej uznał za najbezpieczniejsze. - Chodzenie zaś… Gdy się żyje wśród leśnych ostępów tak długo jak my, to wchodzi w krew - dodał, przenosząc wzrok na dziewczynę, z której to wzroku nie spuszczał jego syn.
- Wy zaś chyba nowi w tych okolicach - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, kierowane do białowłosej. Najwyraźniej Harm uznał, że Tallorien albo mu odpowiedzi konkretnej nie udzieli, albo też zasypie przy okazji setką pytań.

- Przybyliśmy niedawno - poinformowała dziewczyna, ruchem głowy wskazując stronę z której przyjechali, przy okazji ściągając uwagę na wierzchowce, które pasły się spokojnie, korzystając z przerwy w podróży i soczystej trawy.

- Tak, niedawno! I jechaliśmy dłuuugo, bardzo dłuuugo! Jeździliście kiedyś na koniach? To fajne, ale nie jak jest długo… Co robicie? Czym się zajmujecie? Lubicie tu być? Od kiedy tu jesteście? Do kiedy będziecie? Jesteście sami czy jest was więcej? Lubię ludzi. Lubię dużo ludzi, ludzie są fajni. To znaczy, nie widziałem jeszcze dużo ludzi, ale wiem, że lubię!

Białowłosa wzruszyła ramionami, dając tym samym znać, że nie odpowiada za słowotok towarzysza.
- Polowaniem - wtrącił się do rozmowy Mihram, zabierając głos po raz pierwszy.
- Jesteśmy zaś od lat - dodał jego ojciec, kiwając przy tym głową. - Jeżeli chcecie odpocząć i się posilić to zapraszamy do siebie. Co prawda luksusów w chacie nie znajdziecie, to jednak ciepła strawa z pewnością pokrzepi.

Mężczyzna przyjrzał się przy tym wierzchowcom, a następnie Tallorienowi i białowłosej. Wyraźnie czegoś szukał i nie znalazł, o czym świadczyła pionowa zmarszczka na jego czole, wyrażająca zatroskanie. Wzrok który spoczął na dwójce podróżnych, miał w sobie zarzewie podejrzenia, które bynajmniej nie należało do pozytywnych. Czyżby brał ich za uciekinierów?
- Nie chcemy się narzucać - odparła ogoniasta, wyraźnie zamierzając zaproszenie odrzucić.

- Oh taaaak! Będzie super! Chodźmy, chodźmy, chodźmy! - podbiegł do dziewczyny, złapał za rękę i pociągnął w kierunku dwóch myśliwych.

- Tal najwidoczniej doczekać się nie może - Mihram zwrócił uwagę z nieco szerszym nim poprzednio uśmiechem. Wyraźnie wizja goszczenia ich w chacie ojca spodobała się młodszemu mężczyźnie, chociaż raczej nie chodziło tu jako tako o samego młodzika, który z takim entuzjazmem do owej gościny podchodził.

- Spadania z drzewa też nie mógł - mruknęła pod nosem białowłosa, widać jednak przy tym było że dłużej oponować nie zamierzała.

- A panienka imię jakieś posiada? - zapytał, jednocześnie zwracając uwagę dziewczynie że jako jedyna swego miana jeszcze nie podała, Hram.

- Na imię mi Księżyc - odparła, ruchem dłoni przywołując wierzchowce, które to posłusznie na owe zawołanie przybiegły. - I skoro Tal nie ma nic przeciwko to z chęcią gościnę przyjmiemy - dodała oficjalnie, podejmując przy tym próbę by chociaż część nieufności, którą odczuwała, zatuszować.

- Księżyc? Jak ten na niebie? No, teraz go nie ma. To znaczy… Jest, tylko go nie widać, wiesz? Ojej! Jak fajnie! Konik polnyyyyyy! - rzucił się w trawy skacząc za insektem. Przy okazji nie omieszkał rozpylać drobnych kropelek wody z ubrania.

- Bardzo… energetyczny ten twój towarzysz - usłyszał nad sobą słowa wypowiedziane przez Mihrama, którym najwyraźniej, choć w milczeniu, przytaknął także jego ojciec o czym świadczyło mruknięcie, które Tal usłyszał zaraz po.

- Niewinny - odparła Księżyc nad głową chłopaka, z wyraźnie brzmiącym w głosie uśmiechem.


Droga do chaty trwała dłużej niż określenie “niedaleko” mogło sugerować. Białowłosa zaraz na samym początku oznajmiła że woli drogę pokonać na grzbiecie swojej klaczy, na co obaj mężczyźni zareagowali skinięciem głów, a Mihram na dodatek zaproponował iż pomoże jej wsiąść. Coś zdecydowanie było nie tak z towarzyszką Tal’a, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, tyle że nie wiedział co było nie tak, a biorąc pod uwagę różnorodność fauny i flory, jaka wypełniała owe leśne odstępy przez które zmierzali do chaty, szybko o owym problemie zapomniał.


W końcu jednak dotarli na miejsce i dobrze, bo nogi które niosły młodzika, zaczynały mu sprawiać problemy, nie słuchając się i nie chcąc z nim współpracować w kwestii poruszania się. Podobnie jak brzuch, z którego raz za razem wydobywały się zastraszająco głośne odgłosy. Miał też wrażenie, że coś próbuje go zjeść od środka, chociaż nie czuł przy tym bólu, a tylko takie dziwne uczucie, wcale nie przyjemne i z pewnością nie należące do tych, których by chciał jakoś często doświadczać.

Sama chata była budowlą prostą, acz zadbaną o czym świadczyła czysta podłoga ganku, a także okna, w których widać było firanki. Nigdzie nie brakowało deski, dach był równy i brakowało w nim dziur, a z komina wydobywała się smużka dymu. Nie dało się także nie poczuć zapachu, który ściśle współpracował z tym co działo się w brzuchu chłopaka, powodując głośniejsze burczenie.
- Mihram zajmie się waszymi końmi - poinformował Hram, jednocześnie wydając synowi nakaz. Księżyc nic przeciwko nie miała, całą swoją uwagę poświęcając drewnianej budowli. Jej ogony drżały ze zniecierpliwienia, sprawiając wrażenie jakby chciały dziewczynę siłą zaciągnąć do środka gdyby podjęła próbę walki.
- Głodni? - zapytał starszy łucznik, uśmiechając się domyślnie i prowadząc ich w kierunku drzwi.

- Chodźmy, chodźmy! Tam tak ładnie pachnie! Co tak ładnie pachnie? Dlaczego tak pachnie? Jak tu ładnie! - zachwycił się i niemal przykleił do pleców mężczyzny chcąc jak najszybciej wejść do środka.

No i w końcu się doczekał, bo przecież długiego odcinka drogi do drzwi nie mieli, a i żadne najwyraźniej spowalniać owego zmierzania do celu nie zamierzało. Po otwarciu drzwi w nozdrza uderzyła ich ta sama woń co poprzednio tyle że ze zdwojoną siłą, sprawiając że młodzieńcowi zakręciło się w głowie, co było bardzo ciekawym doświadczeniem. Księżyc musiała dzielić z nim te odczucia, bowiem przystanęła i tak nieco niepewnie zaczęła przez chwilę wyglądać. No ale przecież stać przed drzwiami nie wypadało, szczególnie że gospodarz ruchem dłoni zapraszał do wspaniale pachnącego wnętrza. Jak nic trzeba było przekroczyć próg chaty i dowiedzieć się o co chodzi z tym zapachem.
- To będzie nasz obiad - Hram poinformował Tal’a, zostawiając łuk oparty o ścianę i zmierzając do pieca, na którym stał sporych rozmiarów garniec. W izbie znajdował się także stół z czterema krzesłami, królując na samym jej środku. Była także szafa pod jedną ze ścian, i skrzynia pod każdym z dwóch okien. No i były dalsze drzwi, a konkretnie cztery takowe, nie licząc tych, którymi weszli. Co się za nimi kryło, pozostawało tajemnicą, bowiem drzwi były zamknięte a widzieć przez nie Tal nie potrafił, trzeba by je otworzyć.

No ale ciekawszym od drzwi był zapach, którego źródłem, jak młodzieniec stwierdził dość szybko, był właśnie ten stojący na piecu garnek.
- Siadajcie, zaraz wam nałożę - zaprosił Hram, podnosząc pokrywkę z garnka, czym spowodował znaczne nasilenie się tej przyjemnej woni, która nie pozwalała skupić się na niczym innym jak właśnie ten garnek.

Chłopakowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Natychmiast zajął miejsce przy stole i z niemal nabożną fascynacją wpatrywał się w gospodarza. Co było niezwykłe, nic nie mówił. Obserwował każdy ruch Hrama zupełnie zapominając o mruganiu. Tylko cudem wciąż pamiętał o nabraniu kolejnego oddechu, a kiedy talerz z ziemniakami oraz mięsem z dodatkiem marchewki i grzybów wylądował przed nim, przez chwilę gapił się w niego. Nagle złapał garść jedzenia i niewiele myśląc, lub właściwie wcale nie myśląc, wepchnął je sobie do ust. Oczy w jednej chwili rozszerzyły mu się.
- Aaaaaaaaa! Aua! Aaaauaaaaaaaaaa!

Wystrzelił zza stołu machając rękami. Gwałtownie nabierał i wypuszczał powietrze, ale ani myślał, co w zasadzie odpowiadało stanowi faktycznemu, pozbyć się gorącej zawartości z ust. W końcu temperatura zmalała na tyle, że mógł pogryźć i przełknąć.
- Aua… - burknął niepocieszonym tonem ponownie siadając przy stole ze zwieszoną głową.

Owemu “aua” towarzyszyły salwy śmiechu, które raz po raz wydobywały się z ust mężczyzny. Najwyraźniej gospodarz nie miał zamiaru współczucia okazywać biedakowi, a jeżeli nawet to zbytnio był zajęty próbami opanowania kolejnych wybuchów śmiechu i jednoczesnego nakładania kolejnych porcji strawy na talerze, by się tym kłopotać.
- Skorzystaj z tego - podpowiedziała Księżyc, wskazując na twór z drewna, który leżał przy talerzu. - I jedz powoli. I podmuchaj zanim włożysz jedzenie do ust - udzielała mu kolejnych rad, sama czekając na nie wiadomo co. A może właśnie o to chodziło by czekać?

Popatrzył na nią, a potem na talerz. Pociągnął nosem, po czym skorzystał z rad. Najpierw pierwszej, następnie drugiej, ale nim zdecydował się włożyć jedzenie do ust patrzył na nie z niepewnością. W końcu zamknął oczy i zdecydowanie włożył łyżkę do ust. Otworzył badawczo jedno oko. Zaczął żuć. Ostatecznie uśmiechnął się szeroko do moonrii z nieprzełkniętym jeszcze jedzeniem.
- To działa! Dziękuję!

- I nie mów gdy jesz - dorzuciła kolejną radę, kręcąc głową z uśmiechem i sama też za jedzenie się zabrała. Wkrótce dołączył do nich zarówno Harm jak i syn jego, który zająwszy się końmi, wszedł do izby akurat w chwili, w której czwarty talerz znalazł się na stole.

Przez kilka długich minut w chacie panowała cisza przerywana jedynie odgłosami jedzenia i trzaskiem polan w piecu. Każdy skupił się przede wszystkim na tym by wypełnić boleśnie pusty żołądek, który to przypadł mu w udziale wraz z narodzinami. Milczenie nie mogło jednak trwać wiecznie bowiem ludzie tak już mieli, że gdy stole się zebrali większą grupą, języki im się rozwiązywały i słowa padały. To zaś że przy stole w chacie dwójki łuczników nie tylko ludzie siedzieli, zdawał się nie tamować ciekawości młodszego.
- To gdzie zmierzacie, jeżeli zapytać wolno - rozpoczął rozmowę, zmniejszając przy tym nieco tempo jedzenia.

Tal spojrzał na niego zapominając o żuciu. Przeniósł je następnie na jedyną w chacie kobietę.
- Właśnie! - powiedział zapominając także o tym, że miał nie mówić, gdy je.

Dziewczyna jednak nie wyglądała na chętną do odpowiedzenia na zadane jej pytanie. Spokojnie, jakby nie usłyszała ani tego zadanego przez łucznika, ani także słów Tal’a, jadła sobie dalej jakby nigdy nic.
- Widać powody mają by nie dzielić się informacjami - po chwili niezręcznej ciszy wtrącił się Hram, spoglądając to na syna, to na ogoniastą pannę, która to takowych informacji skąpiła.

- Nie wiem - odparła dziewczyna, odkładając łyżkę, gdy tylko mężczyzna skończył mówić. - Znam jedynie kierunek i osoby które winniśmy spotkać. Reszta nadejdzie sama we właściwym momencie - nie wydawała się być szczególnie zmartwiona owymi brakami w posiadanej wiedzy co do celu ich podróży. Wręcz przeciwnie, na twarzy Księżyc malował się spokój, jakby w pełni ufała wytycznym które otrzymała. Skąd jednak? Tego nie wyjaśniła.

- No to nie za ciekawie - podsumował Mihram krzywiąc się przy tym. - Tak bez znajomości celu podróżować. I zapasów też widzę nie macie. Któż was w tą drogę wysłał jeżeli…

- To nie twój interes synu - wtrącił się mu w zdanie ojciec, spoglądając na młodzieńca karcącym wzrokiem. - Jeżeli mnie stare oczy nie mylą to tylko jedna siła za ową wyprawą stać musi, a tej sprzeciwiać nikt się nie powinien. Jeżeli potrzeba wam zapasów to służymy pomocą. Droga którą obraliście wiele niebezpieczeństw może nieść, a panienki towarzysz nie wydaje się być zdolny by im stawić czoła. Bez urazy młodzieńcze, ale wojak z ciebie żaden - zwrócił się do Tal’a z ojcowskim pobłażaniem malującym się na obliczu.
Tal z kolei patrzył po wszystkich nierozumiejącym wzrokiem z otwartymi ustami.

- Ale… Ale… Ja nie rozumiem… - burknął pod nosem z założonymi rękami i obrażoną miną. Nagle jednak rozpromienił się.
- Będziemy spotykać? Innych będziemy spotykać? Jak fajnie! Lubię spotykać. Nowi są fajni! Kiedy spotkamy? Jacy oni są? Kto to jest? Dlaczego właśnie oni?

- Kiedyś zrozumiesz, dziecko - odparł Hram, kiwając głową z miną człowieka który posiadał wiedzę daleko przekraczającą tą, którą poszczycić mógł się Tal. Wiedzę o życiu i jego blaskach, jego cieniach, wzlotach i upadkach.

- Tak, będziemy spotykać - dodała Księżyc uśmiechając się łagodnie. - Droga nasza wieść będzie przez odludne tereny jednak faktycznie, niebezpieczeństw z pewnością na niej nie zabraknie. Nie wiem jeszcze jakie one być mogą, jednak zawrócić nie możemy - dodała, słowa te kierując do najstarszego w tym gronie człowieka.

- Pozwól zatem że przez jakiś czas wraz z synem wam potowarzyszę. Nie żyjemy na takim pustkowiu by nie być świadomymi kim jesteś, a i twój towarzysz bez wątpienia nie jest taki jak my, szarzy mieszkańcy tej krainy. Nie jesteśmy szczególnie bogobojni, jednak gdy same Moce ścieżki nasze krzyżują z istotami wyższymi, nie godzi się by im pomocy nie udzielić. - Hram mówił z powagą i nutką czci, która się w wypowiadane przez niego deklaracje, wkradła. Najwyraźniej widział w dziewczynie kogoś, kogo Tal nie widział, a może zwyczajnie nie zdawał sobie sprawy z tego że nie była ona pierwszą lepszą istotą jaką spotkał.

- Będziemy wdzięczni - odpowiedziała na tą propozycję Księżyc, wzrok kierując na swojego towarzysza. - Prawda? - uśmiechnęła się przy tym wesoło, jakby towarzystwo dwójki łuczników miało być czymś niezwykle interesującym i ciekawym i zdecydowanie zabawnym.

- O tak, tak, tak! Będzie fajnie, zobaczycie! - pisnął podekscytowany.
- Kiedy będziemy mogli iść się spotykać? Kiedy kogoś spotkamy? Kto to będzie?

- To się dopiero okaże - wyjaśniła mu Księżyc, dodając zaraz - To taka niespodzianka.

- Miejmy nadzieję, że będzie miła - dorzucił szczyptę realizmu Hram, jednak i na jego ustach malował się uśmiech, chociaż nie tak szeroki jak na ustach Mihrama, któremu podróż w towarzystwie ogoniastej dziewczyny najwyraźniej bardzo do gustu przypadła.
- Jeżeli odpoczęliście to wyruszyć możemy jak tylko zbierzemy zapasy. W którym dokładnie kierunku udać się chcecie? - starszy mężczyzna zwrócił się z tym pytaniem do Księżyc, która bez wahania wskazała dłonią na jedną ze ścian. - Tego się właśnie obawiałem - westchnął Hram. - No cóż, miejmy nadzieję że Moce spoglądają na was stale i swą opieką otaczają bowiem wszelka pomoc, czy to ziemska czy boska, się wam i nam przyda - podsumował, wstając od stołu i zbierając naczynia.

- Będzie się działo! Będzie radośnie! Będzie super! Idźmy! Chodźmy, chodźmy! - złapał Księżyc za rękę i zaczął ciągnąć ją do drzwi.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 21-12-2017 o 02:53.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172