Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2016, 15:56   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sen, czy jawa?
Jack wpatrywał się asfalt, nie wierząc własnym oczom. Przed momentem widział drogę - może nie zwykłą, wiejską, bo dużo, dużo za szeroką, ale z pewnością piaszczystą drogę.
A tu nagle jakby go prąd kopnął i PSTRYK!... Niczym trick filmowy. Cudowna zamiana jednej drogi na drugą. Pustej, piaszczystej, na asfaltową, pełną pędzących pojazdów. I powietrza - z czystego jak kryształ w... nieco używane, nie da się ukryć.
Ale używane czy też - było to powietrze znane Jackowi, potwierdzające to, co mówiły oczy - znaleźli się w swoim świecie, cywilizowanym, a nie w tym dziwnym obcym, bezludnym. Parę mil stąd było Amesbury. Nawet gdyby nikt nie chciał ich zabrać...

Nie dokończył myśli.
Jak miał myśleć o najbliższym mieście, skoro szosa znów zniknęła?
- Widzieliście to?
Odwrócił się do swych towarzyszy wędrówki po dziwnym świecie.
Może to był jego prywatny omam? Może nie powinien się przyznawać, że ma jakieś urojenia?
Jeśli miał zwidy, to nie sam. Przynajmniej April widziała to samo, co on. No i była od niego znacznie szybsza.




Jack odruchowo cofnął się o dwa kroki, równocześnie wpatrując się w miejsce, gdzie przed ułamkiem sekundy znajdowała sę April.
Dwa obiekty nie mogą się znajdować w tym samym czasie w tym samym miejscu... i, jeśli Jack się nie mylił, April właśnie się o tym boleśnie przekonała.
W co on uparcie nie chciał wierzyć, wbrew wszelkim faktom, na przekór temu co widział i słyszał.
April była i zniknęła? Zginęła? Samochód ją...?

Zmusiwszy trzęsące się nogi do zrobienia paru kroków Jack przeszedł przez rów i zatrzymał się na samym skraju pobocza. Przyklęknął i dotknął piasku. Całkiem jakby sprawdzić, czy wzrok go nie myli.
A może szukał jakiego śladu tragedii?
 
Kerm jest offline  
Stary 14-06-2016, 16:07   #12
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Nela stała przez jakiś czas całkowicie sparaliżowana, wpatrując się w miejsce w którym zniknęła April. Jej twarz z każdym uderzeniem serca robiła się coraz bardziej blada, nie mówiąc już o zszokowanej minie i braku oddechu.

Oddechu…

No właśnie.
- Oddychaj… - szepnęła cicho i najwyraźniej sama do siebie. Pochyliła się do przodu kładąc ręce na swoich udach. - Trzy… - odparła dziewczyna z wysiłkiem odrywając wzrok od miejsca zniknięcia towarzyszki. - Jeden, cztery, jeden, pięć, dziewięć - po tej sekwencji nastąpił głęboki oddech i wypuszczenie powietrza. - Dwa, sześć, pięć, trzy, pięć - kolejna sekwencja i znów, głęboki oddech i wypuszczenie powietrza. - Osiem, dziewięć, siedem, dziewięć, trzy - kolejny oddech. O cokolwiek jej chodziło, wyglądało na to, że w miarę jej pomaga. A co za tym szło: dziewczyna nie będzie ani wymiotować, ani głośno panikować. Przynajmniej tak długo, póki nie skończy jej się do recytowania liczba pi. Hmm… ups… no tak, to mogłoby trochę potrwać. Tak czy inaczej, recytowanie cyfr stałej matematycznej miało przecież sens w tak niestabilnej i niezrozumiałej sytuacji, zwłaszcza kiedy dobiegało z ust przerażonej dziewczyny o aparycji luzary i rozrabiaki. A przynajmniej miało taki sam sens, jak to co przed chwilą zobaczyli.

- Dwa, trzy, osiem, cztery,... sześć… - kontynuowała coraz ciszej. A po kolejnym głębokim oddechu umilkła wpatrzona w własne stopy.

Dziewczyna była załamana. Podwójnie załamana. Nie dość, że nie potrafiła znaleźć ani jednej składającej się w logiczną całość teorii odnośnie tego co tak naprawdę dzieje się w około niej, to jeszcze w przeciągu zaledwie kilku minut od spotkania nieznanych jej ludzi zrobiła z siebie dziwoląga recytując z pamięci liczbę pi. Nic, jak czekać aż zaczną wytykać ją palcami, a w związku z tym nie miała dobrych wspomnień. Co to, to nie.

Jednak... przerażenie sytuacją i szok robiły swoje.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 17-06-2016, 19:25   #13
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
- Łooooo. To nadal trwaaaaa - odezwał się Barry i podszedł do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą była April i samochód. Zamachał ręką, jakby chciał dotknąć czegokolwiek, co widział tak niedawno. Spojrzał krytycznie na mizerny wynik swojego badania, po czym cofnął się o krok i wzruszył ramionami.
- To co, idziemy dalej? - zapytał ciekaw tego, jakie jeszcze doświadczenia przyniesie mu ten trip.
Alex wstrzymał oddech, lecz tym razem rzeczywistość nie zrobiła fikołka. Barry szczęśliwie nie podzielił losu April.
- Nie uważacie, że skoro raz się stało, to może i drugi? - wyraził swoje wątpliwości przyglądając Barremu stojącemu dokładnie tam, gdzie przed chwilą została zmiażdżona czarnowłosa dziewczyna.
- Eulera też znasz na pamięć? - rzucił odruchowo Jack, zastanawiając się równocześnie, czyje zachowanie wydaje mu się bardziej normalne - Neli czy Barry'ego. Chyba jednak 'wiedźminki'...

To, że Barbara była zszokowana, to za mało powiedziane. To nie był szok, to była totalna pustka w głowie, przerażające, ssące uczucie w żołądku. Torsje przyszły nagle, zdążyła tylko odejść, a w zasadzie zatoczyć się, parę kroków w bok i pochylić. Po wszystkim wytarła usta rękawem i odwróciła się w stronę współtowarzyszy.
- Serio? Koleś, serio? Właśnie na twoich oczach zginęła dziewczyna, już nie mówiąc, kurwa, o tym co się dzieje, a ty się pytasz, czy idziemy dalej?!
Nie, Barb nie była wielkim wrażliwcem, ale tak totalna emocjonalna obojętność była po prostu przerażająca.
- Nie wiem, co przeżyłeś, ale ja osobiście pierwszy raz widziałam na własne oczy, jak ciężarówka kogoś rozwala. – Barbara rozejrzała się. – A do tego co się dzieje? Gdzie są szczątki? To tak, jakbyśmy przenikali, dotknęli jakiejś pieprzonej zasłony i mieli przebłyski. Oszaleję… - dziewczyna nerwowo zaczęła klepać się po wszystkich kieszeniach, poszukując nieobecnych papierosów - Oszaleję, ja pieprzę…

“Wiedźminka” spojrzała na Jacka, przez chwilę przyglądając mu się w milczeniu.
- Dwa, przecinek, siedem, jeden, osiem, dwa, osiem… kurwa - urwała. - Chyba musimy przeanalizować zmianę planów. Chodzenie DROGĄ odpada. Właśnie dlatego, że raz to się stało - Nela odpowiedziała na wątpliwości Alexa, po czym wróciła do pionowej pozycji i wyciągnęła z kieszeni paczkę fajek wydobywając z niej jeszcze jednego papierosa.
- Ja już na pewno na nią nie wejdę. - Alex potaknął energicznie głową. - Przynajmniej tak długo, aż się nie dowiem o co chodzi.
- Powinien był wolniej jechać... tu są wszędzie ograniczenia prędkości...
- Jack mówił bardziej do siebie, niż do innych.
- Też nie widzę tu żadnych śladów - skomentował wcześniejszą wypowiedź bezimiennej jak na razie brunetki. - Może...
Nie dokończył, bowiem wyobraźnia podsunęła mu obraz krwawych plam na asfalcie i zderzaku ciężarówki, tudzież zmasakrowane ciało April, leżące na poboczu. Jeśli to miał być sposób na powrót do zwykłego świata...
- Może gdyby nie ta ciężarówka - mówił dalej - to można by tak wrócić? Zostawić te śliczne pola? Gdybyśmy stali bliżej drogi, może byśmy się przedostali przez tę wybrakowaną zasłonę?

Williams zamrugał szybko patrząc na wszystkich. Zastanawiał się czy oni też są jego halucynacją. W końcu sprawiali wrażenie całkiem odrealnionych.
- Taaaaaak. Czyli chcecie powiedzieć, że wierzycie w to, że jakimiś czary-mary sposobami dostaliśmy się do jakiegoś innego świata. Dobrze rozumiem? Naczytaliście się za dużo książek albo wypaliliście sobie oczy grami komputerowymi. Halo! Magia nie istnieje! Mam na to dużo lepsze wytłumaczenie. Naćpali nas w “Pełni”, bo domyślam się, że też tam byliście. Nawet widziałem te prochy na własne oczy i to widziałem je zanim mi je podali. Nie mam absolutnie pojęcia w jaki sposób nas połączyli, jeśli nie jesteście wytworami mojej wyobraźni, oczywiście, ale to bardziej sensowne wyjaśnienie niż jakieś abrakadabra.
- A skąd wiesz, że nie leżysz w komie podpięta do respiratora? Albo, że ktoś testuje na nas nową technologię by sprawdzić jak jak bardzo jest wiarygodna?
- Takie myśli też już przyszły Alexowi do głowy.

Barbara z radością zauważyła w rękach siwowłosej towarzyszki papierosy. Święty Graal, jak na ten moment. Spojrzała pożądliwie-błagalnym wzorkiem na “wiedźminkę”:
- Mogę? Moje chyba zostały w Pełni… Albo wypadły podczas mistycznej podróży tu. Tak w ogóle, to jestem Barb. Od Barbary, nie Barnaby… ho ho ho. - Tak, żenujące żarty, idealny moment, żeby pokazywać się od TEJ właśnie strony. - Dobra, wiem, to było tak słabe, że aż wam pranie wyschło. To nerwy, aż mi się ręce trzęsą. Nie dość, że jesteśmy bandą obcych sobie ludzi, to jeszcze do tego dzieją się jakieś chore rzeczy. I tak, DOKŁADNIE jak z jakiegoś horroru albo pieprzonej gry komputerowej. Grupa nieznajomych rzucona chu wie gdzie - pokręciła głową niezadowolona z własnych słów - Ok, wiemy gdzie, ale nie do końca się nam pokrywa czaso...przestrzeń? - spojrzała na blondynka. Ten miał chyba jakiś plan, może nawet i trochę racji, coś ją jednak mocno niepokoiło w jego pomysłach.
- Czasami aż za bardzo pokrywa - ponuro wtrącił Alex mając na myśli to co się przytrafiło April.
- Dobra stary, ale co jak jakiś kierowca postanowi zjechać sobie akurat w miejscu, gdzie staniemy? Poza tym nie mamy pewności, że sprawa tyczy się tylko drogi. Kto wie, czy idąc polem, nie zaryjemy nosami w jakąś lampę, która gdzie… indziej... - tak, ciężko przechodziło to przez gardło Barb- sobie po prostu STOI.
- A co do wynurzeń kolegi tutaj, weź, masz jakieś inne wytłumaczenie? Nawet Spock wiedział, że jeśli wyeliminuje się to co prawdopodobne, to co zostanie, choćby nie wiem jak nieprawdopodobne, musi być prawdą.

- Spotkanie z lampą to by był szczęśliwy traf. Złapałabyś się mocno i może byś wróciła z tego równoległego świata do naszego. - Jack nie omieszkał nawiązać do wypowiedzi Barry'ego. - Prędzej uwierzę, że Barry jest moją niezbyt udaną halucynacją senną, niż w przeniesienie gdzie indziej, do innego świata, ale za nic nie uwierzę w to, że się wszyscy daliśmy... Jak to było? - Spojrzał na Barry'ego. - O, połączyć. Skoro według ciebie leżymy teraz zaćpani w Pełni, a tu śnimy jakiś wspaniały sen, czy tam może koszmarny, jak kto woli, różne są gusta, to może ty, jako ten całkiem niewierzący, ruszysz środkiem drogi? A my pójdziemy spokojnie samym skrajem pobocza. Tam zwykle nikt się nie zatrzymuje - dodał pod adresem Barb.
- Zgadzam się. Zbiorowe halucynacje zalicza się do zjawisk paranormalnych, a alternatywną rzeczywistość do pieprzonych wymysłów literackich. Testowanie nowych technologii... a prawa człowieka? Myślisz, że obudzimy się jako milionerzy? Czasoprzestrzeni bym nie przywoływała, zgodnie z obecną wiedzą czasoprzestrzeń ma strukturę… - Nela jakby ugryzła się w język. W dodatku przypomniało jej się, że słuchając towarzyszy stoi z nieodpaloną fajką w dłoni, a Barb prosiła o poczęstowanie. To przywołało ją do porządku. Wysunęła w jej kierunku paczkę pozwalając jej na to.
- Wolę jednak nie wiedzieć, czy zderzenie z ciężarówką boli, nawet na ewentualnych prochach. Jeśli to halucynacje, to lepiej nie ruszać się z miejsca i czekać na strażników, albo przemknąć na parking. Zacząć wymachiwać rękami, nogami i robić z siebie wariata. Zgadną nas bezpiecznie do psychiatryka. Jeśli to nic nie da pozostaje nam podążanie wzdłuż drogi, jak już mówiliśmy… chociażby dlatego, że TU nie ma żadnej wody, a tam będzie.
- I niby magia, w przeciwieństwie do haju, jakikolwiek on by nie był, jest tym prawdziwym… Nie mam więcej pytań - Barry wzniósł ręce w obronnym geście, a następnie spojrzał na drugą z płci pięknej w ich grupie - jedyną jasnowłosą.
- Według mnie, prostego człowieka absolutnie nie wierzącego w czary, to ma sens. Nie wiem jak w przypadku czarnoksiężników - skłonił się reszcie w teatralny sposób.
Prosty, to widać, pomyślał Jack. A w czasie gdy Jack myślał, Nela odpaliła papierosa Barb i sobie.
- Nikt nie mówił nic o czarach. Logicznie rzecz ujmując, nie ma tu rzeczy, które być powinny, nie mamy zbiorowego haju, snu, laskę rozjechała ciężarówka, która wzięła się znikąd, jakie masz inne sen-so-wne wytłumaczenie - zapytała Barb, zaciągając się z rozkoszą papierosowym dymem i otaczając szarą chmurką.
- Takie, żeby tłumaczyło to wszystko? - Barry zastanowił się, po czym zaśmiał się cicho.
- Masz mnie - pstryknął palcami i odwrócił się. Po krótkiej chwili dodał:
- Ja jednak jestem ciekaw co zobaczę w miejscu miasta...
- Jeśli to co stało się April będzie się powtarzać, to miasto będzie równie niebezpieczne co droga - zauważył Alex. - A co do magii… to podobno na pewnym poziomie rozwoju technologia będzie od niej nie do odróżnienia. Poza tym niezależnie czy te sztuczki są zasługą oświeconego maga, czy szalonego naukowca, to jesteśmy w tej samej dupie. Coś poszło nie tak skoro brakuje stabilności.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 17-06-2016 o 19:48.
Morri jest offline  
Stary 17-06-2016, 20:47   #14
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post wspólny z resztą Drużyny.

Dawid "Dave" Nowakowski - optymistyczny Europolak


- O kurwa… - szepnął w rodzimym języku zdumiony Dave, widząc całe nagłe zajście. Szli sobie drogą, ładną polną osłonecznioną drogą w “malowniczym krajobrazie” czyli na totalnym zadupiu. I tak sobie szli i szli a on główkował głównie co się mogło im przydarzyć gdy nagle świat zaczął “mrygać” jak pieprzony stroboskop. Ich real i ten tutaj. Ich i ten. Normalny z asfaltem, betonem i samochodami jakich “tutaj” brakowało no i ten “malowniczy” z łąką, lasem, polna drogą i w ogóle jakiś taki dziki i prymitywny. I tak mrygał. I wszyscy to widzieli chyba i wszystkich chyba zamurowało. Jego też. I ta laska. April…

- O kurwa… - mruknął ponownie kręcąc głową jakby nie mógł albo nie chciał uwierzyć w to czego w końcu właśnie był świadkiem. Naocznym świadkiem. Ta laska. April. Dopiero co szła obok niego, razem z nimi. Ale chyba pierwsza się otrząsnęła z szoku. I skoczyła. Tak szybko! I była tam! Tam w ich świecie, z asfaltem, samochodami, i ciężarówkami…

- O kurwa… - sapnął ponownie słówko które na Wyspach było już całkiem rozpoznawalne przez tubylców. I ta laska. April. I stała tam, zaledwie parę kroków od nich. Też się dziwiła, jak oni, też nie wiedziała co jest grane i nagle nastąpiła momentalna zmiana scenerii. Stroboskop obrazów uruchomił się po raz kolejny. I już była tam, parę kroków od nich ale w ich rodzimym świecie. Na asfalcie z rozpędzoną ciężarówką która nie miała nawet szans wyhamować przed nagle zdesantowanym na drogę człowiekiem. I widział to. Wciąż widział. Odbite gdzieś tam na siatkówce oka czy zastygłe jak w jakimś fleszu w głębi mózgu. Strach. Przerażenie. Ruch. Smuga zamazanych włosów. Pisk hamulców. Tych hydraulicznych jakie montuje się w ciężarówkach. Uderzenie. Ciężarówka taka wielka i głośna a jednak nie dało się przeoczyć tego uderzenia. I krew. Rozbryzg na masce. Na szybie. Od razu, jakby ktoś chlapnął na maskę czymś czerwonym. Czymś kurwa! Krwią do cholery! Prawdziwą! i znów ruch. Tym razem znikającej pod ciężarówką sylwetki. I koniec. Polna, słoneczna droga przez puste pola. A gdzie kurwa April?! Gdzie kurwa ciężarówka! Gdzie kurwa ich świat?!

- Ja pierdolę… O ja pierdolę… - Dawid, zwany na Wyspach najczęściej Dave był wstrząśnięty. Nigdy nie widział jak ktoś… No ma wypadek. Pokręcił głową nie chcąc się pogodzić z całą sceną. Może laska wyjdzie z tego? Może ją uratują? Jak nie zginęła od razu to miała szansę. Tam byli strażnicy przy tym Stonhenge. Ten blondas tak mówił. Pewnie znali się na pierwszej pomocy. A potem karetka. Na pewno zadzwonią i przyjedzie. I zawiozą do szpitala. No i może zdążą. Może ją uratują?

- Nie… Ja nie… Nie zdążyłem… - odezwał się w końcu wstając z kamienia na jakim usiadł gdy tylko wypadek jakiego byli świadkiem zniknął im sprzed oczu. Niezbyt słuchał co tamci mówią. Słyszał, że coś mówili ale średnio docierało to do niego. Ale teraz będąc świadkiem takiego wydarzenia nie chciał być sam. Chiał być z nimi. Z kimkolwiek kurwa. Chciał przebywać z żywymi ludźmi jakby to miało mu jakoś zapewnić bezpieczeństwo. No i jak już pierwszy szok minął zaczęło go żreć sumienie. Odezwał się wiec wreszcie po angielsku czując impuls by się wytłumaczyć. - Nie zdążyłem. Skoczyła za szybko. Zamurowało mnie jak zobaczyłem tą drogę, tą fiestę i resztę. Za szybka była. Nie zdążyłem jej złapać. Zatrzymałbym ją, ale nie zdążyłem. Zamurowało mnie. I to wszystko… To było za szybko… Nie zdążyłem… - wyrzucił wreszcie co mu leżało na sercu. Nie zdążył. Bolało go to. Szedł obok tej laski pochłonięty swoimi rozmyślaniami i potem stał jak baran jak ich real zaczął błyskać po gałach. A wystarczyło by złapał ją za ramię czy cokolwiek. I byłaby z nimi. Cała. Ale nie zdążył.

- Ale dlaczego niby miałbyś ją łapać? - spytał Jack. - Nikt nie mógł się spodziewać tego, co się stanie.
Nie do końca była to prawda. Gdyby tak przez chwilę pomyśleć... No i powinni wiedzieć, ze do rzeczy... nieznanych... należy podchodzić z pewną dozą ostrożności.- Nic nie mogłeś poradzić - dodał.

- Dobra ludziska. Wystarczy tego. Umówmy się, że nikt nie mógł nic zrobić i nie zrobił. Możemy pluć sobie w brody i tyle. Nic nie poradzimy. - Nela zaciągnęła się papierosem robiąc krótką pauzę w wypowiedzi. - Nikt nie wie co tu się dzieje i o co w tym wszystkim chodzi. Nawet najbardziej burzliwa burza mózgów nie zapewni nam odpowiedzi jeśli będziemy tu tak tkwić. Wszystkie te pomysły to teorie bez pokrycia, jedna lepsza od drugiej. Proponuję ustalić dwie rzeczy. Po pierwsze, czy wszyscy widzimy, widzieliśmy i czuliśmy to samo. Po drugie, skupcie się na myśleniu co robimy dalej. - Lekko uniesione brwi i zaciągnięcie fajką zwiastowały koniec próby zaprowadzenia porządku.

- Nie odrzucając żadnej teorii spiskowej, proponuję… chociaż może to zabrzmi idiotycznie… żeby każdy wyciągnął monetę. Portfele mamy. Kiedy znowu TO się stanie, dwie osoby rzucają ją przed siebie blisko, dwie daleko, dwie tak by trafić w coś. Zobaczymy czy… eee… przelecą? - Nela wzruszyła lekko ramionami, próbując tym dodać swojej propozycji luźnego wyrazu (no wiecie, taka tam “a może to coś da” propozycja). Zawsze to jakiś eksperyment na dobry początek.

Jack pokręcił głową. - Jeśli chodzi o monety, to na mnie nie licz. Nie mam nawet złamanego pensa. Ale poza tym pomysł jest dość dobry.

- Dooobra, gadanie nie ma sensu, trzeba działać. Kto ma, monety do rąk, ja mogę dać kilka moich - Barbara wygrzebała kilka z portfela i podała jedną Jackowi.

- Ja mogę rzucać w dal, w cel i tak nie trafię. I może IDŹMY gdzieś. Ktoś zna w ogóle drogę? Tę naszą, do miasta? Tylko tak, żeby nie wpieprzyć się w coś albo na coś? Bo co w końcu? Idziemy tam, gdzie powinno być miasto, tak?

- Oddam przy jakiejś okazji - odparł Jack, po czym chuchnął na monetę, na szczęście.

- Tak, idziemy tam, gdzie powinno być najbliższe miasto - potwierdził.
Ruszył w stronę, gdzie w ich świecie znajdowało się Amesbury, cały czas idąc po trawie, tuż obok szerokiego pasa pobocza.
Nela wyciągnęła z portfela dwie najmniej wartościowe monety jakie miała i podążyła za Jackiem.

- Musimy iść po prostu na wschód. Zakładamy, że jest rano. Więc póki co łatwo określić, że gdzieś tam. - Gestykulacja wskazywała, że 'gdzieś tam' było tym kierunkiem w którym szli. - Ktoś jeszcze chce monetę? Ja będę rzucać w jakiś cel.

- Jak moneta się nada, to kamyk chyba też co? - mruknął Dave już spokojniejszym głosem. Najwyraźniej inni też uważali, że April zaskoczyła ich wszystkich tym wyskokiem i nie daliby rady jej złapać. Więc mu znacznie ulżyło. - Tak, chodźmy do miasta. Musimy dostać się do jakichś mądrzejszych głów, co może coś wiedzą o tym Stonehenge, albo wiedzą o podobnych historiach o przybyszach skądeśtam. - powiedział przeczesując palcami włosy.

- A odróżnisz swój kamyk od innego kamyka? Po za tym,... hmmm… zakładając jedną z tych dziwnych teorii spiskowych… moneta należy do tego eee… świata, w którym jest tu asfalt i ciężarówki. - Nela po raz kolejny zaciągnęła się nerwowo papierosem. - Ja pierdole, gadam jak wariat - dodała ciszej, bardziej do siebie.

Jack nie patrzył, czy ktoś idzie za nim, czy też nie. Według niego obrał jedyny słuszny kierunek i twierdził, że dopóki ktoś nie przedstawi innego, lepszego pomysłu, jedyne, co mogli zrobić, to ruszyć drogą.
W gruncie rzeczy z paru pomysłów, jakie padły podczas dyskusji, najbardziej pasowała mu teoria światów równoległych, ale ani nie miał na to dowodów, ani też pomysłu, jak z tej teorii skorzystać (gdyby była słuszna).
Ale wolałby, nie da się ukryć, nie znaleźć się na przykład w świecie, w którym królują inteligentne dinozaury.

- Może jak spadnie to i nie. Ale liczę, że jeśli by się działo noo… - Dave na chwilę urwał pomagając sobie machaniem dłoni w znalezieniu odpowiednich słów pasującej do tej nietypwej sytuacji. - No cóż. Że coś się stanie. No wiesz, że pojawi się jakiś odbłysk, fala czy nawet się odbije. Poza tym monety nam się w końcu skończą. - wzruszył ramionami podrzucając w górę jeden z zabranych przed chwilą kamyków i puszczając go przed siebie. Na razie dyplomatycznie nie wspominał o fakcie, że te cholerne kamyki czy monety trzeba by jeszcze rzucić w odpowiednim momencie by miały szansę zadziałać zgodnie z planem. A ten “odpowiedni moment” jak miał właśnie okazję sam sprawdzić, był dość nagły i raczej krótki, wręcz błyskawiczny w efekcie wcale właśnie był pewny czy zdołają zczaić “że to już” na czas. No chyba, że będą te cholerne kamyki rzucać dość często. Obserwował jak mały otoczak poszybował, całkiem ładnym łukiem w powietrzu upadając na piaszczystą drogę.

- Jest jeszcze inna sprawa z tym… - zaczął ale znów utknął nie wiedząc jak nazwać to co właśnie przeżyli. Jakoś w szkole o tym nie było. W efekcie znów machnął kciukiem w kierunku skąd przyszli licząc na to, że domyślą się o co chodzi. - No w każdym razie te… Falowanie rzeczywistości… No zdarzyło się teraz. Ale nie wiemy jak będzie dalej. Teraz może są to jakieś no… Zakłócenia czy coś. Sprawa jest świeża. Albo jesteśmy blisko tych kamieni i jeśli to jakoś to miało coś w związku ze sprawą może też zakłócać okolicę. Może jeśli się oddalimy to te zawirowania zniknął lub osłabną. Może też chodzić o czas. Czyli im dłużej tu jesteśmy tym jesteśmy tu… No stabilniejsi czy coś takiego. No albo nie. Może takie skoki napięcia, fazy działania prochów czy jakkolwiek się tu znaleźliśmy będą się powtarzać bez względu na czas i miejsce w jakim tu jesteśmy. - Skończył swoją wypowiedź i chwilę milczał maszerując po poboczu drogi. Po chwili wzruszył ramionami i znów cisnął kamyk przed siebie. W sumie nie wiedział, czy zadziała tak samo jak moneta czy przedmiot z ich świata, ale właśnie to też można było sprawdzić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-06-2016, 00:19   #15
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zatem ruszyli, ponownie zresztą, z nadzieją ale i obawą przed tym co ich może w trakcie owej drogi czekać. Krok po kroku, czujni i ostrożni, zbliżali się ku miejscu, w którym spodziewali się zastać cywilizację. Na końcu tego pochodu, niespiesznie i raczej nie zwracając zbytniej uwagi na resztę, kroczyła ich bezimienna towarzyszka. Jej wzrok wędrował po otaczających ich polach, po sunących leniwie po błękitnym niebie chmurach. Zdawała się nie interesować ani losem April, na który nie zareagowała wcale, ani też na swój własny czy towarzyszących jej ludzi. Długa, biała spódnica, którą miała na sobie, a która jak wszystko co mieli na sobie nosiła ślady ciężkich przejść, czepiała się okazjonalnie o chwasty porastające pobocze. Nieznajomej nawet to zdawało się nie interesować. Przystanęła też parę razy by pochylić się nad tym czy innym kwiatkiem, trzeciego zaś zerwała i wplotła sobie we włosy. Po jakimś czasie, nie większym niż kilometr, zaczęła cicho nucić. Melodia była dość znana, głównie za sprawą reklamy Premier Inn, więc skojarzenie jej nie było problemem. Czy jednak pasowała do tego, co do tej pory doświadczyli…? Widać jej pasowała.

Polna droga wiła się leniwie wśród pól, prowadząc ich ku zagęszczeniu drzew, które od biedy można było nazwać lasem. Za nim, wedle wiedzy którą posiadali, winny znajdować się najbliżej Stonehenge położone, domy. Przez cały czas, jaki zabrał im ów spacer, nie wydarzyło się absolutnie nic, co uchodzić by mogło za niezwykłe. Może i ptaki ćwierkały nieco za głośno, a świerszcze w trawach zdawały się być po mocnej dawce środków pobudzających, to jednak objawy te można było złożyć na karb nerwów. Gdy jedna w ich nozdrza uderzył wyraźny zapach spoconej sierści, a uszy zaatakował odgłos kopyt uderzających o ubitą ziemię, teoria mająca u swoich podstaw nerwy, przestała być tak pewna, jak jeszcze chwilę temu. Zaraz też ich oczom ukazał się powód owych hałasów i woni.


Kobieta, pomimo odległości byli bowiem w stanie stwierdzić dokładnie płeć jeźdźca, zatrzymała czarnego wierzchowca gdy tylko dostrzegła ich grupę. Niezadowolony nagłym szarpnięciem koń rzucił łbem i uderzył kopytem, jednak posłusznie tkwił w miejscu. Sytuacja ta utrzymała się przez krótką chwilę, akurat wystarczającą by grupka, która wyruszyła ze Stonehenge, otrząsnęła się z zaskoczenia. Chwila jednak minęła, a za nią nadeszła kolejna, która powitała ich znajomym już wstrząsem elektrycznym. Świat zafalował i uległ szybkiej zmianie. Asfalt, mniejsza ilość drzew i płot oddzielający szosę od pól, które kryły się za linią zieleni. Przede wszystkim zaś samochody w liczbie mnogiej, które z głośnym rykiem silników przemykały tuż obok idących poboczem pieszych. Obraz jednak nie był tak czysty jak poprzednim razem. Migotał i zmieniał się niczym figury i kolory w kalejdoskopie. To widzieli jeźdźca, to samochód, to oboje w tym samym czasie. W przeciwieństwie jednak do April, nieznajoma nie skończyła jako krwawy dodatek do karoserii Nissana, który przemknął przez nią nie czyniąc jej ani wierzchowcowi żadnej szkody.
Rzucone monety pozostały tam, gdzie upadły. Ta, którą rzucił Jack odbiła się od maski czarnego golf’a i wylądował w krzakach, o mały włos nie trafiając przy tym w bezimienną, której uwaga była w pełni skupiona na odzianej w czerń kobiecie na koniu. Kamyk rzucony przez Dawida upadł na asfalt, a następnie znikł wśród innych jemu podobnych, które znajdowały się na trakcie.
Wreszcie ów pokaz, który w rzeczywistości trwał jedynie parę sekund, ustał. Ostre dźwięki jednak zostały. Nie tylko zresztą one. Wszystko, każdy bodziec docierający do nich, był jakby zwielokrotniony. Zapach tytoniu otulający palce palaczy, zapach starej krwi, której ślady zdobiły ubrania całej siódemki, wreszcie ledwie możliwy do wyłowienia zapach fiołków, który docierał do nich od strony nieznajomej na koniu. Kobieta ta jednak nie czekała dłużej. Zwinnie zawróciła zwierzę, którego dosiadała, i skierowała się galopem w stronę, z której przybyła.
- Widzieliście jej uszy? - zadała pytanie ich nader cicha towarzyszka, o kolorowych włosach.
Zanim jednak odpowiedzieli…
- Pewnie, że widzieli. Ślepy by zauważył - rozległ się głos tuż za nią i zdecydowanie bliżej ziemi niż można by się spodziewać. - Pewnie patrol jaki, nie ma się czym podniecać - dodał właściciel głosu, wychodząc zza zasłony spódnicy.


Człowieczek ów, o ile można było owej nazwy użyć, wzrostu miał nie więcej niż siedmioletnie dziecko. Ubiór jego wskazywał dość wyraźnie iż wracać on musi z jakiegoś baru przebierańców, cyrku lub innego miejsca, w którym wymagane są kostiumy. Rzec jednak trzeba było, że szpada którą trzymał w dłoni, a która właśnie lądowała w pochwie, wydawała się być nad wyraz prawdziwa. No… Prawdziwsza niż te sprzedawane w Toys R Us.
- Na waszym jednak miejscu przygotowałbym się na wszelki wypadek. Z tymi długouchymi nigdy nie wiadomo, a…
I na “a” zakończył, bowiem przerwał mu orzech, który spadł na ziemię, odbiwszy się uprzednio od tyłu jego głowy.
- Co do cholery tym razem?! - Warknął nad wyraz gniewnym głosem, odwracając się i mierząc zarośla wściekłym spojrzeniem. - Czy tobie to już całkiem klepki poprzestawiało?! Nie widzisz że rozmawiam?! Chędożone szczury ścierwojady cię wychowywały czy taka już na ten cholerny świat przyszłaś?!
Pieklił się w najlepsze i ponownie słońce odbiło swój blask na ostrzu jego szpady, którą zaczął wymachiwać nader zgrabnie.
- Ślepy jesteś Ambarunie Bezrabie Tasutetii - odpowiedziała na owe “komplementy” istota, która jeszcze mniejszą była niż ów rozeźlony typek.


Mniejsza, bowiem więcej niż osiem cali to ona mieć nie mogła, chyba że wliczyło się do tego skrzydła, które nieco wystawały jej nad głowę. W dłoni trzymała niewielką dzidę, na którą nabite były dwa, dość sporych rozmiarów, owady. Głosik jej był dźwięczny, acz cichy i raczej przyjemny dla ucha niż ów organ drażniący. Skąpe odzienie, które na sobie miała, zrobione było z powiązanych ze sobą skrawków materiału, który wyglądał na skórę ale wcale nią być nie musiał.
- Nie widzisz, że to nowi? Z nowymi się nie gada. Jego Wysokość…
- Jego srokość wyjebana
- odparł wielce uprzejmie Ambarun, odwracając się do reszty. - Państwo wybaczą, ale ta pchła zakichana za grosz dobrego wychowania nie posiada. Jako i ja najwyraźniej. Pozwólcie, że błąd swój naprawię chociaż częściowo bom też chowany na prostego człeka, a nie salonowego popierdułka. Ambarun Bezrabi Tasutetii, do usług - zamiótł kapeluszem pył z drogi, a następnie założył go tam, skąd go sekundę wcześniej zdjął. - To zaś bydle niewychowane, to Nys Ja Wiem Wszystko Lepiej, także do usług państwa, chociaż z nich to bym raczej nie korzystał bo to licho wie co z nich wyniknąć może.
Skłonił się raz jeszcze, a następnie spojrzał w górę, wyraźnie oczekując, że i oni się przedstawią.
- Głupek - prychnęła skrzydlata, wznosząc się nieco w górę, ot co by nie musieć zadzierać głowy gdy przyglądała się każdemu z osobna, nader uważnym i bardziej ciekawym, niż wrogim, spojrzeniem.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 21-06-2016, 18:50   #16
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Epoka dzieci-kwiatów, zdaniem Jacka przynajmniej, minęła może nie wieki, ale z pewnością parę dziesiątków lat temu, zaś tęczowołosa już dawno wyrosła z wieku wiławianków. A jednak zdawać się mogło, iż nic innego jej nie interesuje, jak tylko rosnąca przy drodze roślinność, z kwiatkami na czele. Niczym panienka, która wybrała się na spacer po parku.
Totalny tumiwisizm?
Jack z pewnością nie był taki spokojny, chociaż jako najmłodszy w tym gronie nie zamierzał się zdradzać ze swymi uczuciami.
Podobnie jak i z myślami. A te do optymistycznych nie należały, bowiem mając zerową wiedzę o sytuacji, w jakiej się znalazł, nie miał pojęcia, jak się z niej wydostać.
Jeśli to były jakieś sztuczki techniczne, hologramy czy coś w tym stylu, to musiał przyznać, że należały do bardzo zaawansowanych. Przenikanie przez siebie trójwymiarowych obrazów - to nie była zbyt wielka sztuka, ale moneta się odbiła... Od powietrza? Od iluzji?
Czy gdyby rzucił w amazonkę pięciopensówką, to moneta by przeleciała? Jak przez ducha?
Jednak jakoś... zawahał się. Dziewczyna zdawała się być nad wyraz rzeczywista, a on nie miał zwyczaju rzucać czymkolwiek w przedstawicielki płci pięknej.
Czy coś było z jej uszami, tak jak to stwierdziła tęczowowłosa? Jack nie był tego całkiem pewien. A nuż oczy go myliły. Możliwości jednak nie miał, by się upewnić, bo amazonka odjechała, popisując się całkiem niezłymi jeździeckimi umiejętnościami.
Naprawdę mieli do czynienia z elfami? A jeśli tak, to kto miał rację, opisując te istoty - Tolkien, czy Anderson w 'Trzech lwach i trzech sercach"?
A po sekundzie nie tylko w elfy Jack był w stanie uwierzyć, bo o ile niscy ludzie istnieli i w dwudziestym pierwszym wieku, o tyle niewiasty wysokości dłoni, na dodatek uskrzydlone, na Wyspach Brytyjskich nie występowały. No chyba że w bajkach, legendach czy na rysunkach rodem z fantasy.
Jeśli to był sen... to całkiem ciekawy, jeśli rzeczywistość...
Jack zdecydowanie wolałby śnić. To, co mówili człowieczek i latająca istotka, nie brzmiało zbyt optymistycznie.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-06-2016, 14:11   #17
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Czuł się tak bardzo niepewnie idąc wzdłuż tej gruntowej drogi, z ludźmi jak on pochwyconymi w pułapkę. Najchętniej by został jeszcze przy menhirach Stonehenge, jedynym miejscu, które było takie same jak w normalnym świecie. Jednak gdy inni ruszyli i on ruszył, bo zbyt dziwnie tu było, by pozostać samemu. Sunął więc te parę kroków od drogi próbując rozsupłać węzeł zebranych doświadczeń. Bezowocnie, bo jedynym konkretem, za który mógł uchwycić, była brutalna śmierć April. Mignięcie, nałożenie się światów i śmierć. Jeśli była tylko majakiem wyobraźni, nie było czym się przejmować, lecz nie czuł się jak we śnie. Pachnący i kolorowy świat zmieniał się nieśpiesznie w miarę pokonywanych kilometrów, w sposób tak naturalny i płynny, jakby był prawdziwy. Rzeczywistość, czy sztuczna czy tylko wymyślona, była tak wiarygodna, że ukradkiem się uszczypnął. Do mętniejącego już bólu wcześniejszych obrażeń, dołączył nowy, ostrzejszy, w sposób tak realny, że nie potrafił temu zaprzeczyć. Czego więc się trzymać? Że ulega iluzji i nic co widzi nie jest prawdziwe, czy że ziścił się scenariusz znany z powieści fantasy? Póki co bezpieczniej wybrać tą drugą opcję, uznał i potarł czoło podrażnione brzęczeniem jakiegoś owada. “Oby tak jak każdy świat fantastyczny z powieści znalazł miejsce dla nowych mieszkańców, bo bez broni, czarów i złota czeka nas marny los”.
Przyjrzał się pozostałym uczestnikom tego zdarzenia z nadzieją, że jeśli nie on, to tamci posiadają przymioty, które ocalą im skórę. Trochę z ciekawości, a trochę z nudów zaczął przydzielać przypadkowym członkom drużyny role według aparycji. W oczy się rzucało, że wszyscy mówią składnie, używając dość bogatego słownictwa, zupełnie nie jak twardzi żołnierze. Zmartwił go niedostatek form bezokolicznikowych, gdyż zgodnie z jego wiedzą brak “ja być”, “ja chcieć” czy najlepiej “ja zabić” rzadko idzie w parze z ogromną siłą. “Być może David, być może Barry?” przyjrzał się oceniająco, niestety nic w ich postawie nie znajdując, co mogłoby świadczyć o zaznajomieniu z bronią. Jack to co innego. Sprytny i kręcony, z oczami rozstrzelanymi na wszystkie strony - przypiął łatkę modnemu blondynowi, zadowolony, że chociaż znalazł łotrzyka. Bezimienna z kolorowymi włosami, to łowca-tropiciel, ocenił. Milcząca i wciąż na uboczu, nieustannie wypatrując czegoś w trawie i krzakach. Przez chwilę jej zaniepokojeniu mu się udzieliło, lecz zdając sobie sprawę z bezzasadności tego wrażenia zaraz się otrząsnął. Nelę i Barbarę przypisał do klasy miotającej czary, lecz nim zdążył ustalić, która leczy, a która zabija, usłyszał tętent. Ciekawość powstrzymała chęć czmychnięcia w chaszcze, dzięki czemu z pozostałymi mógł ujrzeć niezwykłego jeźdźca. “Kim ona jest? Czemu nie podjeżdża?” chłonął widok ulegając natłokowi myśli i emocji. Nie miał już wątpliwości, że świat, w którym się znalazł jest fantastyczny - koń, jeździec i uszy jeźdźca z całą pewnością nie należały do tego, z którego pochodził.
Nagle obraz zadrgał. Auto runęło na jeźdźca i zniknęło pozostawiając go nietkniętego, po czym następne i kolejne. W szybkich przeskokach z tu do tam i z powrotem jego świat bladł i rozmywał się, ustępując nowemu. “Zupełnie jakby się od nas oddalał” wystraszył się i dał krok do przodu tak, jakby próbował go gonić. Wątpił by to jego ruch był przyczyną, lecz świat znowu wrócił do swej stabilności. Przeskoki zniknęły, a po chwili w tętnieniu kopyt i nieznajoma z elfimi uszami.
- Co je… - nie dokończył zdania, gdyż szczęka mu opadła na widok niezmiernie niskiej persony wyłaniającej się dosłownie znikąd.
 
cyjanek jest offline  
Stary 23-06-2016, 01:20   #18
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Dawid "Dave" Nowakowski - optymistyczny Europolak



~ Laska jest w szoku czy ma nierówno pod sufitem? ~ główkował Nowakowski gdy obserwował idącą niedaleko blondzię. No jakby na piknik szła. Albo wracała. A nie, że właśnie ktoś laskę rozjechał. Nie był psychologiem. Nie interesowała go ta dziedzina w ogóle. Ale reakcja pozostałych towarzyszy jakoś wydała mu się bardziej na miejscu. A ta jedna jakaś taka była dziwna. Pasowało mu to jednej z teorii jakie już zdążył ukuć idąc sobie drogą przez piach i kulając co jakiś czas te kamyki przed siebie.

No bo jak coś ich wyrwało z ich reala to wyrwało. Jak są w jakimś Matrix'ie czy to za sprawą zaawansowanych technologii wirtualnych czy prochów no to są. Ale. Ale jeśli było to celowe działanie czy kogoś u nich na Ziemi czy tutaj w tej dziczy... No gdzieś tu mu się klarowność kończyła. Ale coś mu świtało, że jak poddawało się myszy w labie jakimś eksperymentom no to chyba po to by obserować wynik. Bo po co inaczej robić badanie? Dla wyników się robi. Więc w ich grupie mogli umieścić jakiegoś "szpiega z krainy deszczowców". Co prawda mogli ale nie musieli. A jeśli umieścili to mógł być ktokolwiek niekoniecznie ta blondi. Ale jej zachowanie jakoś było tak inne, że musiał się bardzo starać by uznać wersję o szoku czy psycho na równi z tym, że "ona coś wie". Z drugiej strony była ubrana jaki oni i znała piosenkę, z ich świata. To jak to nie był jakiś wieloświatowy i intergalaktyczny szlagier to oznaczało, że jest z ich świata. A przynajmniej dość dobrze go zna.

Dumał właśnie jak i z kim podzielić się tym główkowaniem albo od razu zagadać z blondi bo się nawet przedstawić nie zaczęła ani skończyła gdy okazało się, że znów mają "przebitki" z ich reala. Znów błyskający flesz obu światów. Potwierdzało to tezę o oddalaniu się od kręgu? Niekoniecznie. Może ta a może nie. Przydałby się zegarek by zmierzyć choć częstotliwość pojawiania się no ale chyba wszystkim zabrano.

Tym razem jednak nikt nie zginął. Może dlatego, że nikt z nich nie był "tam". Ale też flesz błyskał zbyt szybko by zdążyć wskoczyć. Zastanpwilo go, że nikt nie trąbił. Szli tuż obok i nikt nie trąbił. Nagle na poboczu pojawia się grupka pieszych tuż przy rozpędzonych samochodach i nikt nie trąbi? Przecież to odruch wręcz. Chyba, że ich nie widzieli. W realu ich nie odbierano. Nie było żadnych "dziur" jakie one stąd widzieli. No nic nie było. Żadnych lasów, łąki, pieszych no nic z tego świata. Pewnie trzeba by się wstrzelić w moment i wskoczyć albo wpaść w takie okno by znaleźć się z powrotem w ich świecie no i by ten świat na to zareagował. Na przykład nadjeżdżającym TIRem.

Tym razem jednak wreszcie pokazali się tubylcy! I to jacy. Laska na koniu. Ponoć z uszami jak u klasycznych wyobrażeń o elfach. Dawid był sceptyczny, z tej informacji i wcale nie taki jej pewien. Chyba, że blondi miała sokoli wzrok. Albo znowu z góry wiedziała na co patrzeć. Zanim znów zdążył się odezwać zmaterializowali się kolejni obcy. Tym razem jakiś konusowaty kolo ufrycowany jak z parady... no powiedzmy, że z parady. I do tego taki gadający owad. Dawid oniemiał. Przymknął oczy, otworzył a ci dalej byli i nawijali w najlepsze. Popatrzył na laskę z fajkami. Nie palił. Ale były takie momenty w życiu, że naprawdę miał ochotę zakurzyć. To był właśnie jeden z takich momentów.

~ Jesteśmy na planecie Fantasy! ~ myśl tłukła mu sie w głowie próbując wyskoczyć na zewnątrz. Pokręcił głową czując zmieszanie. Usiadł na jakimś kamieniu i schował twarz w dłoniach. Musiał pomysleć. Do tej pory próbował ogarnąć temat "naukowo". Złapać byka za rogi i ogarnąć to co go otaczało. Na początku szło mu nieźle. Byli na planecie bo musieli przecież być. Planeta miała gwiazdę dzienną. Jedną. Niebo i gwiazda się zgadzały co w kosmosie było dość rzadkie więc mieli do czynienia z układem ciał ziemskopodobnym. Nie rzucało nimi jak na Księżycu ani nie czyli gniotącego ciężaru więc planeta musiała mieć zbliżoną do ziemskiej grawitację. Sądząc z tolerancji na odczuwalny ciężar pewnie wręcz identyczną. Choć to nie równało się jej wielkości bo jak była gęstsza mogła być mniejsza a jak rzadsza to na odwrót. To jednak wymagało już bardziej skomplikwoanych obserwacji i umiejetności których w tej chwili nie miał. Roboczo więc założył, że są na ziemskopodobnej planecie. Albo wręcz na Ziemii ale w innym czasie. To jednak już znowu nie miał jak sprawdzić teraz bo najłatwiej byłoby sprawdzić po mapie czyli lini brzegowej. I to w większej skali niż można było zaobserwować łażac sobie po wybrzeżu. Czyli znowu musieli by dostać się do jakiejś cywilizacji i zdobyć mapę. Czyli dobrze szli do tego miasta.

Nie wiedział czy nie wdepnęli w "problem Wellsa" czyli co z tymi drobnoustrojami. Na razie nie przejmował sie tym bo oddychać i być tu musieli. Jak ich coś zaczeło toczyć to i tak toczyło. Mógł ich uratować tylko szybki powrót do ich świata czyli teleport przez Stonhenge czyli ktoś to musiał odpalić czyli znowu jakaś władza i spece. Czyli iść do miasta. Zastanawiał się tylko skąd się wziął ten nadwrażliwizm na bodźce otoczenia. Chwilowe? Coś chyba już trochę trwało jak na jakiś szok czy co. Zostanie to? Przejdzie? Nie potrafił tego zakwalifikować. Zostawało też czekać i zobaczyć co się stanie.

No i ta droga. Droga dawała nadzieję, że tubylcy już wyszli z epoki kamienia łupanego i przestali się smyrać pałami po potylicach. Tylko zgodnie z piękną, ludzka tradycją używają do tego już dość wyrafinowanych pał. Bo jak kojarzył z hiry to chyba same Stonhenge nie gwarnatowało epoki późniejszej czy bardziej zaawansowanej od pał i kamieni. No ale rozwydrzona parka wszytko zjebała swoim pojawieniem się obracając te początkowe obserwacje Polaka w gruzy. ~ I cały misterny plan w pizdu... ~ mruknał w myślach załamany tym widokiem tubylców.

Obserwował ich jednak po chwili. Te latające coś było beznadziejne. Pasiło do Stonhenge, pał i kamieni. Ale ten konus budził nadzieję. Miał całkiem skomplikowane ubranie. Wymyślne. Jak choć trochę było relacji tutaj takiej jak u nich to chyba zwykłym chłopem czy myśliwym nie był. Chyba jakiś szlachcic czy ktoś taki. Co mu któreś ze starych puściło się na bok... Z chuj wie z czym, że taki wyrósł. A właściwie nie wyrósł. Ale była nadzieja na jakś cywilizację. Tyle, że chyba coś z epoki ich rycerstwa czy muszkieterów. Trochę mało na teleporty międzywymiarowe. Z drugiej te Stonhenge to niby kamień i krzemień a jakoś ich kulnęło widocznie. Może facet coś wie? Kogoś zna co coś wie? I skąd te dziwaki znają angielski? Ciekawość stopniowo brała górę nad zniechęceniem. Jakoś musieli się przecież stąd wydostać no nie?

~ A chuj! W fantasy też sobie poradzę! ~ postanowił w duchu i odbijając dłonie od kolan powstał z powrotem do pionu. Teraz oboje nowych jeszcze bardziej wydawało mu się mikrych i niepozornych wręcz niepoważnych jak spojrzał na nich z góry a nie do góry.

- Cześć. Jestem Dawid Nowakowski. Z Polski. Możecie mi mówić Dave. - podszedł do mężczyzny i przywitał się po polsku. Czyli z wyciągniętą dłonią do uścisku. Był ciekaw co się stanie. Wiedział, że na świecie a przynajmniej w Europie gdzie bywał był to typowo polski gest. Bo na Kontynencie czy na Wyspach owszem znano go ale odbierano jako typowo oficjalny gest służący do przedstawiania się. No chyba, że jakiś tubylec właśnie miewał dłuższe kontakty z Polakami i kumał czaczę. Na wszelki wypadek też skuszony ciekawością odezwał się też w rodzimym języku. Ale gdyby zauważył nieznajomość na twarzy obcych czy nawet Anglików z jego świata to był gotów powtórzyć spawę po angielsku który najwyraźniej tutaj dla wszystkich był zrozumiały.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 23-06-2016 o 01:36.
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-06-2016, 11:04   #19
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Jednak jesteśmy naćpani w chuj - oznajmiła cicho Barbara - Mega w chuj wykurwiście naćpani. Krasnoludek, elf, wróżka. Faza - podniosła dłonie do twarzy, zasłoniła palcami oczy i ucisnęła powieki, aż kolorowe kółka zaczęły pojawiać się jej przed zamkniętymi oczami. Otworzyła je po kilku sekundach, ale nic się nie zmieniło. Kransoludek, czy kij wie co to za rasa, stał w oczekiwaniu na ich imiona, a wróżka próbowała nabić na swoją dzidę trzeciego owada lekko podlatując i opadając na tych swoich absurdalnych skrzydełkach.

Zmysłom nie pomagały zapachy i dźwięki, które akcentowały nadwrażliwość, która pojawiła się znikąd, ale Barb była zbyt zszokowana nowymi rozmówcami, żeby przejmować się tą kakafonią. Zignorowała również wyniki monetarno-kamiennego eksperymentu. Kucnęła powoli, schowała głowę w ręce i powtórzyła kolejny raz:
- Naćpani W CHUJ.

- Ciiiii… tylko spokojnie. - Nela wzięła głęboki oddech, chociaż jej myśli przedstawiały dokładnie to co wypowiedziała Barb, za nic nie chciała przestraszyć mówiących, rozumnych… ISTOT (!) które mogą odpowiedzieć na pytania. Kamienie, elfka i cała reszta mogły poczekać.

- Ja jestem Nela. - Zwróciła się do “krasnoludka”. - A to… a reszta przedstawi się sama jak będzie chciała. - Zrobiła krótką pauzę. - Często spotykacie tu, jak powiedziałeś takich nowych, którzy nie wiedzą gdzie są i skąd się tu wzięli, a woleliby przy tym jak najszybciej wrócić do domu?
Alex nie czuł się naćpany. Choć widział i słyszał rzeczy dziwne i niespotykane (no może poza literaturą fantasy), to z całą pewnością jego umysł i zmysły działały prawidłowo. “Jeśli wleziesz między wrony, kracz jak i ony” - postanowił dostosować się do tej maksymy i wystąpił w kierunku Ambaruna Bezrabiego Tasutetiego.

- Witaj Ambarunie… - ukłonił się równie nisko (choć stosownie do wysokości) - Nazywam się Alexander Burton i jak szanowny towarzysz… Waszej Wysokości - prostując się na wszelki wypadek użył tytułu użytego przez liliputa nazwanego Nys - ...zauważył, to nasza pierwsza wizyta w tym przepięknym miejscu. Wielce się raduję z poznania tak znamienitych mężów, lecz i nie będę ukrywał, że przydałaby nam się pomoc w wyjaśnieniu paru kwestii. - Dopiero zakończywszy wypowiedź zdał sobie sprawę jak bardzo udzielił mu się kwiecisty styl rozmówcy i momentalnie cały pokrył się czerwienią.

Mówienie 'Wasza Wysokość' do kogoś, kto ze spokojem mógłby występować jako Willow (i do tego tytułu 'Wysokość' z pewnością nie nosił) wyglądało na jawną kpinę, ale Jack nie zamierzał tej wpadki prostować. Ani też nie wiedział, jak by to zrobić...
- Nys, Ambarunie... - Z braku kapelusza Jack nie skłonił się równie dwornie jak ten ostatni, lecz ukłon był bardzo uprzejmy. - Jestem Jack Wood MacAlpine - na wszelki wypadek, by nie być gorszym od rozmówcy, dodał panieńskie nazwisko matki - ze Stirling - zakończył, dorzucając i miejsce urodzenia. - Wybaczcie memu towarzyszowi, lecz zapewne wzruszenie i zaskoczenie zaćmiło mu wzrok…

I umysł, dodał w myślach. Ale plama...
Nela w reakcji na słowa Alexa przesunęła ręką po czole, co młodzież z Salisbury mogła jednoznacznie zinterpretować jako klasyczny “facepalm”. Komentowała tylko w myślach, a nie były to miłe komentarze. Milcząco czekała na ciąg dalszy: reakcję baśniowych stworzeń i kolejne niemalże rycerskie tytuły towarzyszy…

Jesteśmy na planecie Fantasy! ~ Myśl tłukła się Dave'mu w głowie, próbując wyskoczyć na zewnątrz. Pokręcił głową czując zmieszanie. Usiadł na jakimś kamieniu i schował twarz w dłoniach.

Barbara wolnym i niemal wystudiowanym ruchem podniosła się. Do twarzy miała przylepiony uśmiech, który w sumie był bardziej przerażający, niż radosny. Skoro wszyscy stwierdzili, że czas zagrać do tego, co im rzucono, ona na pewno nie będzie się wyłamywać. Choć nadal uważała, że wszystko jest totalnie nienormalne i popieprzone.
- Barbara Morgan, urodzona w Londynie, zamieszkała w Salisbury, gdzie pobiera nauki - dygnęła lekko z ugięciem nogi i minimalnym pochyleniem, powstrzymując przy tym chęć zwymiotowania prosto pod nogi tego… kogoś.

Gdy Barry zobaczył karła… gnoma… skrzata czy innego kurdupla o mało nie parsknął śmiechem. Usta zadrżały, kiedy wróżka z owadami zamachała skrzydełkami. Elfa nie skomentował nawet w myślach. Przed chwilą jedna z towarzyszących mu osób została rozmazana na masce samochodowej. To, że pewnie nigdy nie istniała, to swoją drogą, ale przy tym uszy nie były dziwne.
Opanował się jednak, choć z wielkim wysiłkiem nieco ironicznie odnosząc się w myślach do własnej trzeźwości.
Wystąpił o krok do przodu i z drżącymi, kolejny raz, wargami poklepał Barbarę po ramieniu w wyrazie zrozumienia, a następnie zwrócił się do Barnabasza:
- Ekhem… Bardzo miło mi poznać - “jego wysokość” dodał w myślach.
- Ja jestem Barry Williams i jak mnie moi starzy znajdą, to ojciec wróci mnie do życia tylko po to, żeby matka zabiła pałą policyjną - stwierdził poważnie.

- Przepraszam bardzo, ale pewnie wiecie w jakim świecie właśnie jesteśmy i w jakim czasie? - zaciskając szczęki, by nie parsknąć małemu w szczyt czupryny przetrwał następną falę śmiechu. Rozejrzał się w poszukiwaniu ogromnych zajęcy posuwających kurze jaja w otoczeniu fallicznych grzybów.

Jeżeli nawet inni się powstrzymywali od śmiechu, to zdecydowanie Nys owej praktyki w życie nie wprowadziła. Gdy tylko padł “Jego Wysokość” skierowane w stronę jej towarzysza, skrzydełka istoty zatrzepotały szybko, niemalże znikając z oczu patrzącym. Dłoń znalazła się przy ustach, a ciałkiem poczęły wstrząsać spazmy. Być może z tego powodu nie dosłyszała dalszych słów Alex’a, które bez wątpienia mogłyby ów wybuch wesołości ukrócić. Jako jednak, że tak się nie stało, po ostatniej wypowiedzi która z ust Barry'ego padła, mała porzuciła wszelkie próby i zwyczajnie parsknęła głośnym śmiechem. Jako że, najwyraźniej, latanie i zwijanie ze śmiechu nie szły w parze, przez to też miast latać, wylądowała na głowie Jack’a i tam dalej oddawała się w najlepsze wyrażaniu swej wesołości.

W międzyczasie Ambarun nader spokojnie wysłuchał każdego, kto zdecydował się głos zabrać, a następnie sam ponownie przemówił.
- To niezwykle uprzejme ze strony tak znamienitych osób by i mnie wywyższyć ponad stan, jednak do takich tytułów to mi jednak daleko.

- Racja - wtrąciła się Nys, piskliwym głosikiem, który widać dwie miał szansę na wyrwanie się ku wolności, spomiędzy więzów śmiechu.

- Siedź cicho głupia - zaperzył się jej towarzysz, robiąc przy tym gniewną miną i łypiąc groźnie na… cóż, Jacka. - Raczcie jej wybaczyć. Nieokrzesane to, jako rzekłem i nieobyte w towarzystwie…

- Że niby ja nieobyta?! - Tym razem salwy śmiechu ucichły jakby je ktoś nożem odciął od źródła. Istota usiadła prosto, gładząc przy tym włosy Wood’a, a następnie wzniosła się w górę. - To tyś nie dostrzegł, że to nowi, ty ślepa kupo wstążek. Z nowymi się nie gada, każdy to wie. Nowi są groźni. Nowych się…

- Stul ten pysk wreszcie na wszystkie pomioty Zor! - Ambarun, rozgniewany nie na żarty, postąpił krok do przodu. - Pytania nam zadano to wypada odpowiedzieć. Zatem, panienko Nelo - zwrócił się już nieco spokojniej do dziewczyny, jednak widać było że wciąż gniew w nim buzuje - nie często mamy tą przyjemność.

- Nieszczęście - mruknęła z góry Nys, jednak widać uznała, że wystarczy tych docinek bowiem zamknęła usta i dla odmiany wylądowała na głowie kolorowowłosej.

- Przyjemność - powtórzył mały człowieczek. - Zwykle też nie widujemy wam podobnych chadzających wolno tak zaraz po przybyciu do naszej pięknej krainy. Już też mówię gdzie jesteście, co by wasze myśli zbyt długo w strachu i niepewności nie tkwiły. Avalon, moi państwo - zatoczył dłonią krąg. - Kraina cudów, ziemia obiecana…

- Przestań już gadać bo uszy bolą - wtrąciła Nys, widać zmieniając zdanie co do nie wtrącania się. - Pewnie zaraz i tak ich zgarną i zaprowadzą do Jego Wysokości, więc po kiego mlesz ozorem jakbyś się grzybków nażarł?

- Bo mam taką ochotę, ot co! Raczcie jej wybaczyć, niewychowana i chyba ją dziś coś w dupę użarło, bo drażliwa jak osa. Co ja tez mówiłem… - Zamyślił się chwilę, po czym kontynuował. - Czas zaś jest nader przyjemny, jak widać. Lato się nam rozpoczęło i czas radości. Jak nic wkrótce na dworze królewskim bale się rozpoczną. Ach bale królewskie… - Rozmarzył się odpływając całkiem.

- I tak ich pewnie nie zobaczycie. Chociaż kto wie, dawno takich jak wy nie było. Będzie z lat dziesięć jak mnie pamięć nie myli. Tamci jednak długo nie pożyli, bo im się ubzdurało, że sobie wrócą ot tak, do tego waszego świata. Nie ma łatwo - rozgadała się z kolei Nys. - Jak raz wnikniecie, to już chyba tylko najwyższy mag da radę coś wykombinować. No i po co też tam wracać. Tacy jak wy i tak tam już miejsca nie mają. Lepiej się przyzwyczajcie i to zanim przemiana się dokona, bo marnie z wami będzie, mówię wam.
Zakończyła kiwnięciem głowy i zaczęła bawić się w nawijanie kolorowych włosów na włócznię. Robaki zrzuciła z niej jakąś chwilę temu.

Barry obserwował całą scenę z poszerzającym się szybko uśmiechem. Zupełnie, jakby usta miały się połączyć z tyłu głowy, co z całą pewnością pasowałoby do klimatu panującego wokół. W głowie natomiast włączył się Barrytube.


Spojrzał na Bambarana ze ściśniętym od śmiechu gardłem.
- O jakiej przemianie mówisz? I… Jak próbowali się wydostać do tego… Naszego świata? Aaaaa i jeszcze chciałem zapytać czy nie było tutaj Alicji? Taka dziewczynka - blondynka w niebieskiej sukieneczce. Gadała z królikami i kotami - odchrząknął.

- No waszej - oparła, wyraźnie zdziwiona że nie załapał od razu. - Przecież bez tego byście się tu nie dostali, to jasne jak to słońce nad nami - wskazała na złotą kulę unoszącą się w najlepsze nad wierzchołkami drzew. - Zwykły człowiek tu nie trafi, to oczywiste. Jak mnie nos nie myli - pociągnęła owym narządem raz i drugi - to jak nic psami od was zalatuje. To by się na dobrą sprawę zgadzało, bo nikt inny bez pozwolenia króla by się tak nie zabawiał. Chyba wam można w sumie współczuć…

- [i]Czy ja ci czasem nie kazałem stulić pyska?[i] - ocknął się Ambarun. - Nie słuchajcie jej, bo głupoty gada. Widać zjadła coś szkodliwego, albo ta osa miała jakąś trutkę w żądle, kto ją tam wie. Nie ma co się na zapas martwić i zrażać do naszej pięknej krainy. Alicja zaś…

- Jaja sobie robi przecież - prychnęła Nys. - Nie pamiętasz tej historii, co ją bard Charles opowiadał? Skrzaty czasem potrafią być takie głupie…

- Odezwała się zafajdana pixie. Lepiej sprawdź, czy nie ma cię gdzieś indziej zamiast wszystkim humor psuć i dupę zawracać. Wybaczcie jej, nieobyta jest - powtórzył po raz kolejny, robiąc przy tym minę męczennika.

- Zostaliśmy… upolowani? - Alex patrzył z niedowierzaniem na dwójkę nieznajomych.

- Psami powiadasz? - Jack spojrzał na uskrzydloną istotę, którą Ambarun określił jako pixie.

Całość informacji, jakimi zostali zarzuceni, w najmniejszym stopniu mu nie odpowiadała, ale wypytywanie wolał zacząć od drobiazgów. Panna-chochlik, chochliczka, jak zwał, tak zwał, mogła łgać na potęgę, ale zachowanie Ambaruna sugerowało coś innego. No, chyba że ta para robiła sobie żarty kosztem 'nowych'.

- [i]Moment, moment… [i]- Nela aż złapała się za głowę z natłoku dziwnych informacji. - Zgarną i zaprowadzą do Jego Wysokości? Czy ta Jego Wysokość, to ktoś kto będzie chciał nam dobrze, czy źle życzyć? Bo nie wiem, czy właśnie sugerujecie że powinniśmy się stąd jak najszybciej wynosić, skoro zostaliśmy zauważeni.

- [i]Raczej przeciągnięci na naszą stronę przy pomocy różnych sposobów i środków perswazji[i] - Ambarun poprawił Alex’a, ponownie głowę pochylając chociaż bez zdejmowania kapelusza tym razem. - Powiedziałbym, że jakiś czas temu, chociaż mogę się mylić. Jak jednak się to stało, to już raczej wasza pamięć wam powinna odpowiedź podsunąć, bo jakby nie spojrzeć to nas tam jednak nie było. No może ta cholera miałaby z tego uciechę i byłaby chętna towarzyszyć sta…
- Stul pysk
- przerwała mu Nys, a następnie wystawiła język i przyłożywszy kciuk do nosa, pomachała palcami.

- Jak bogów szanuję, tak ja ją kiedyś z tych skrzydeł obedrę. Że też takie coś ma prawo zatruwać powietrze porządnym mieszkańcom…

Skrzat pokręcił głową, robiąc minę jeszcze bardziej męczeńską od tej, która zdobiła jego twarz jeszcze chwilę temu.
- Kiedy zatem nastąpi pełna przemiana? - odezwała się niespodziewanie właścicielka kolorowych włosów.

- I w co? - zaniepokoił się Alex.

- Pewnie niedługo - oświadczyła Nys z wszystkowiedzącym wyrazem twarzy. - Kto wie, ja się na kundlach nie znam.

- Nie wyrażaj się tak przy owych kundlach, bo jak nic to oni, a nie ja ci skrzydła wyrwą. Cóż za głupie stworzenie mi się trafiło - jęknął skrzat, przykładając dłoń do twarzy.

- Jeszcze nie do końca kundle, a jak znam życie i straże Jego Wysokości, to pewnie ich już na oczy nie ujrzę, więc co mi tam.
Nys wzruszyła ramionami i powróciła do przerwanego zajęcia.

- Ona nie chciała was obrazić, oczywiście - zapewnił Ambarun. - To przez jej niewychowanie i tę osę, jak nic. Ale psami czy kundlami to już zdecydowanie nazywać nie powinna. Jakby nie spojrzeć wilki zawsze były szanowaną grupą w naszym społeczeństwie i nie licząc kilku renegatów, przysłużyły się wielce naszej krainie. Każdy to wie, nawet to głupie stworzenie - wskazał na pixie. - Niestety nie jest to najlepszy czas, więc wasze najbliższe dni mogą obfitować w różne, niekoniecznie miłe wypadki. Pewnym jednak, że wszystko dobrze się ułoży. Jak nic… Nie ma się wiec co niepokoić, panienko Nelo - zwrócił się do niej, skłaniając głowę.

- Jest - zaprzeczyła od razu Nys. - Ale i tak elfom nie zwiejecie, więc po co się męczyć?

- Kto włada tą piękną krainą? - spytał Jack, starając się, by słowo 'piękna' nie zabrzmiało ironicznie.

- Zaraz… w co się mamy przemienić? O jakiej przemianie mówicie? - Wyobraźnia Alexa podsuwała mu wiele możliwości, z których większość wcale mu się nie podobała. Przede wszystkim miał nadzieję, że nie w martwe ciała.

- Ja wiem, że to idealna okazja by uzyskać odpowiedź na wszystkie nurtujące nas pytania, ALE mimo to sugeruję zmywać się i to w podskokach - wtrąciła krótko Nela, skupiona na rozglądaniu się, w którą stronę najlepiej byłoby to zrobić.

- [i]Kundlami? Psami? Wilkami? Czy oni nas porównali do jakiś psowatych?[i] - Barb rozejrzała się, jak Nela, przeczesując wzrokiem horyzont - Czy to oznacza, że ten.. ta.. elfka - ostatnie słowo prawie wypluła z niesmakiem - Pojechała po jakieś wsparcie i wpadnie tu banda spiczastouchych kto wie czego… na koniach? Z lassem albo czymś? Jestem za opcją “spieprzamy”.

- Łapaczy - podpowiedział uprzejmie Jack. Spojrzał w stronę, gdzie zniknęła amazonka. Aż żal, że nie paradowała w stroju rodem z niektórych grafik fantasy... Byłoby chociaż na co popatrzeć.

- Łapaczy, jeszcze gorzej… - westchnęła Barb.

- Cześć. Jestem Dawid Nowakowski. Z Polski. Możecie mi mówić Dave. - Dave wstał z kamienia, podszedł do mężczyzny i przywitał się po polsku. Czyli z wyciągniętą dłonią do uścisku. Był ciekaw co się stanie.

- A, że tak zapytam, co się stanie, jak nas złapią? - zapytał Barry.

Pytania pojawiały się jedno za drugim, tak iż nawet Ambarun zdawał się wyglądać na przytłoczonego ich ilością. Być może to właśnie z tego powodu, jako pierwsza odpowiedziała Nys.
- Pewnie że pojechała powiadomić resztę - potwierdziła słowa Barb. - Przecież nie po to, by zafundować sobie przejażdżkę. Pewnie zaraz się tu zjawią, no ale jak wam się chce biegać, to my wam przecież nie bronimy, co nie?

- Stulże ten pysk wreszcie - jęknął jej towarzysz, po dłuższej chwili wahania podając Dawidowi rękę. - Nie bardzo zrozumiałem, ale to nie szkodzi. Porządnego człeka rozpoznać rozpoznam i rękę podam, chociaż ten gest to mi tak bardziej do goblińskich handlarzy pasuje. - skinął głową uprzejmie, a jego wąsy powędrowały w górę, odsłaniając zęby w przyjaznym uśmiechu. Gdy zaś Dawid powtórzył swe słowa w języku, który zdawał się być zrozumiałym dla wszystkich zebranych, mały człowiek skinął głową ponownie. Zaraz też uścisk dłoni rozluźnił i wycofał ją, by wesprzeć ją na pasie.

- Naszą piękną krainą włada obecnie Jego Wysokość Vellandrill - odpowiedział, kierując spojrzenie na Jack’a. - Przemienić zaś - tu spojrzał na Alex’a - najpewniej przemienicie się w wilki, bowiem nie mogę zaprzeczyć słowa tej okropnej istoty, która nie wie kiedy trzymać język za zębami i zapomniała resztki dobrego wychowania jakie jej kiedyś tam wpojono. Jest to jednak jedynie moje przypuszczenie. Na magii się nie znam, raczycie wybaczyć. Jak prosty wojak, taki co to wiarę swą pokłada w stali, a nie tajemnej wiedzy. Wszystkiego się dowiecie z czasem, jak mniemam. Od tych, którzy was złapią zapewne, bowiem tu też rację miała ta wyszczekana i nieuprzejma ofiara losu, ucieczka na wiele się nie zda. Chociaż… Czy to nie było jakieś dwadzieścia parę lat temu, gdy jednemu się udało?

- Nie znaleźli go - potwierdziła Nys, do której to pytanie było skierowane. - Szczwana sztuka to była i strasznie szybko się musiał zaaklimatyzować, bo jedyne co wiadomo to że był i uciekł. No ale miał też ponoć pomoc, pamiętasz? Ta jego… Jak jej było…?

- Visena - podjął temat Ambarun, kiwając głową. - Tak, takie bodajże miano nosiła. Widziałem ją raz na dworze, piękność jakich mało, nawet wśród elfów, a to nie lada komplement. Ciekawe co się z nimi stało…

- Pewnie wrócili, bo innego tłumaczenia nie widzę, chociaż jak sobie elf poradził po drugiej stronie to ja nie wiem. - Nys pokręciła głową, przeciągnęła się i wstała, zgrabnie balansując na głowie długowłosej. - Na mnie już czas, nie byłoby za dobrze, gdyby mnie tu z wami złapali.

- No tak, racja - przytaknął jej Ambarun. - Gdy was już złapią, to i parę spraw pewnie wyjaśnią. Nie ma się czym przejmować, tak mi się przynajmniej wydaje. Tylko nie wspominajcie, że chcielibyście wracać i postarajcie się być uprzejmi, nie jak pewna istota, którą mieliście nieszczęście poznać. Elfy są nader wrażliwe na punkcie etykiety.
Co powiedziawszy, ponownie zamiótł kapeluszem, tworząc niewielką chmurę pyłu.
- Życzę wam szczęścia w nowym życiu. Kto wie, może się jeszcze spotkamy.

- Może - przytaknęła długowłosa, tracąc całkiem te resztki zainteresowania jakie jeszcze się w niej tliły, a które skupiały się na Ambarunie. - Ciekawe jakie to uczucie… - mruknęła, skupiając wzrok na własnej dłoni, którą zaczęła obracać, zupełnie jakby szukała pierwszych objawów wspomnianej przez tubylców przemiany.

- Do zobaczenia, zatem - odparł Jack. - Z przyjemnością będę wspominać nasze spotkanie i waszą uprzejmość.
Uprzejmość... Warto zapamiętać, dodał w myślach.

- Pieskie zapewne - odparł na słowa tęczowowłosej.

- Jeszcze jedno... - Mimo wymienienia uprzejmych pożegnań ponownie zwrócił się do Ambaruna. - Jak są traktowani tacy, jak my? Co zamieniają się w wilki?

- Nie no… Mamy przemienić się w wilki czy coś tam? Serio? A jak ktoś nie chce? Jest na to jakieś lekarstwo? Jakoś można to powstrzymać? - spytał Dave zbierającą się do odejścia parę. Jakoś za cholerę nie uśmiechało mu się biegać na czworakach porośnięty futrem i szczać podnosząc tylną łapę. Ten kurdupel coś dziwnie lekka ręką nawijał o przemianie jaka w ich rodzimym świecie była niemożliwa. Zdumiewało go jak lekko jego towarzysze przyjęli tą wiadomość. Zupełnie jakby przemiana w jakieś skundlone zwierzaki była jakąś cholerną normą! A przecież nie była! Dawid nie chciał się w nic zmieniać i podobał się sobie taki jaki jest. Czyli dwunożny człowiek a nie jakiś sierściuch. Poza tym jakoś dziwnie za jasne i oczywiste przyjęto, że te niby elfy wrócą i ich wyłapią.

- I jak to… Chcecie już odejść? Nie poczekacie z nami na te elfy? Nie lubicie się z nimi czy jak? - spytał jeszcze widząc że naprawdę zbierają się do odejścia a jakoś z wcześniejszej gadki wywnioskował, że chyba nie przepadają za tymi elfami. Z drugiej strony ten Ambarun coś mówił o królewskich barach w balach, więc chyba był z towarzystwa. Nowakowski na razie nie mógł ogarnąć, czy ten dwór władcy o którym ten szpadzista mówił i ten dwór elfów to te same czy jakieś różne i przeciwstawne.

- Czy elfy mają jakieś słabe strony? - rzucił kolejnym pytaniem Jack.

- Zbieranie informacji to świetny sposób, ale wątpię, żeby odpowiedziano nam na zadane w ten sposób pytanie - oznajmiła Barb, ściszając głos i stając tuż za Jackiem, tak, aby tylko on i co najwyżej najbliższa osoba mogły ją usłyszeć i mając nadzieję, że nadprzyrodzeni rozmówcy nie mają supersłuchu.

- Jak domyślam się, elfy wspaniale jeżdżą konno! Pewnie w cwale przetną mieczem lecącą jedwabną chusteczkę, co? - Barbara mrugnęła porozumiewawczo w stronę Nys - Czymś innym jeszcze potrafią zachwycić? Tropieniem? W tropieniu nie przeszkadzają ich zgrabnym noskom jakieś brzydkie zapachy, czy coś? - ciągnęła dalej beztroskim tonem, radośnie się uśmiechając.
Tak, udawanie radosnej, pogodnej i zaciekawionej pasowało do tego, póki co, idyllicznego świata, pieprzonej fruwającej wróżki i pieprzonego krasnoludka w pieprzonym kapelutku.

- Jak każdy, o ile zasady są przestrzegane - wyjaśnił skrzat, wyraźnie wykazując przy tym ochotę do oddalenia się. - Z wami, wilkami, to jednak sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Szczególnie gdyście nie zrodzeni w naszym świecie. Wierzę jednak, że wszystko dobrze się ułoży - dodał z pasją, która wcale jednak szczera nie musiała być.

- Lubimy, lubimy - zapewniła Dawida, Nys. - Bardziej jednak lubimy gdy nie wtrącają się w nasze sprawy. Amburynie, rusz już tę dupę - ponagliła zaraz swego towarzysza, kierując się przy tym w stronę drzew.

- No tak, ma rację to niewdzięczne stworzenie - odparł ze smutkiem skrzat. - Każdy ma słabe strony, nie istnieją istoty doskonałe, chociaż znam parę takich, które od razu by zaprzeczyły. Jeżeli chcecie im koniecznie uciec, to wypadałoby wam ruszyć już teraz. Nie sądzę jednak by się wam ta sztuka udała. Jeżeli w dodatku mieliby ze sobą kogoś z waszej rasy to… - Pokręcił głową ze smutkiem. - Żegnajcie, moi mili. Szczęście niech wam przyświeca i obyśmy kiedyś jeszcze się spotkali w zdrowiu i dobrobycie.
Co powiedziawszy, nader szybko i zwinnie, podążył w ślady pixie. Widać było, że mu się spieszy, chociaż nikt z pozostałych na drodze nie był w stanie usłyszeć czy też wyczuć zagrożenia. To jednak, że stać bezczynnie na poboczu nie mogli, było jasne jak słońce, które leniwie, nie bacząc na nic i nikogo, pięło się w górę.

- Uciec? Wolne żarty - mruknął Jack. - Mamy może wśród siebie kogoś, kto zna się na zacieraniu śladów? Potraficie biec szybciej, niż ich konie? Potraficie w ogóle szybko i długo biec? Oczywiście elfy mogą być rozczarowane, jeśli nie będziemy uciekać... Pościg i złapanie kogoś to zawsze większa frajda.

- Tak, fajnie byłoby pogadać o tym kto co umie. Pomogłoby nam to w tych zjebanych okolicznościach, a tymczasem… nawet jeśli nie mamy szans, to ja nie mam zamiaru stać tu i czekać. Jeśli - a póki co na to wygląda - topografia pokrywa się z tą co znamy, to proponuję iść w stronę rzeki - odparła Nela, odprowadzając wzrokiem ich małych informatorów.

- Ej, chwila, powiedźcie mi coś. Rozumiecie teraz co do was mówię? - Dawidowi coś się nie zgadzało w tej wersji mikrusowych tubylców jakich spotkali. Ale był ciekaw jak go dobierają ludzie z jego świata. Dlatego znowu przeszedł na rodzimy język i czekał czy go zrozumieją czy nie. Coś mu mówiło, że jeśli nie znali polskiego to chyba nie powinni ale za to powinni wyłapać, że mówi jakiś obcym dla nich językiem. Tak by było u nich w świecie. Ale był ciekaw jak jest tutaj.

- Zwariowałeś do reszty? - zapytała Nela w języku polskim patrząc na Dawida.

- Znasz polski? U nas? Jesteś Polką? - spytał Nowakowski niezrażony odpowiedzią choć nadal ciekaw swojego małego eksperymentu językowego.

- Tak i tak - odparła szarowłosa opierając przy tym ręce o biodra, wyglądała na taką która jest na coś zła. - I jakbyś nie zauważył, on nie wiedział co do niego mówisz. - Kontynuowała w rodowitym języku.

- Powiedział co powiedział. Ale on jest stąd. A my nie. Dlatego interesuje mnie czy na nas też tak to działa czy jednak ta znajomość językowa jest taka jak u nas. Chciałbym sprawdzić czy się w tym jakoś zmieniliśmy… Albo dostosowali czy zaadaptowali do tego miejsca czy nie i zostało jak u nas. Ale fajnie, że też jesteś Polką. Zawsze raźniej niż samemu. - Nowakowski tłumaczył swoją improwizowaną na poczekaniu teorię a na koniec uśmiechnął się. Chociaż akurat Nela jeśli była jego rodaczką do tego testu niezbyt się nadawała. A przynajmniej nie tak jak rodzimi Wyspiarze.
Nela nie odwzajemniła uśmiechu.

- No, zajebiście. - Popatrzyła po innych, po czym przeszła na angielski.

- Jeśli macie ochotę to traćcie czas na stanie tu i gadanie, ja idę. - I tak odwróciła się niemalże na pięcie by powoli (póki nikt do niej nie dołączył) ruszyć dalej na południowy-wschód w stronę drzew przechodzących w pełnoprawny las.

Jack nie sądził, ze mogli uciec elfom, ale stanie w miejscu też niezbyt przypadło mu do gustu.
- W lesie przynajmniej będzie trochę cienia - powiedział, po czym skręcił z drogi w stronę lasu. Jeśli dobrze pamiętał, gdzieś tam właśnie, nieco w bok od drogi, była rzeka, o której wspomniała Nela.
Z pewnością woda była tam czysta...

Barb nie komentowała bełkotu w obcym języku współtowarzyszy, zrezygnowana - westchnęła i zaczęła podążać za Nelą.

- Każdy trip może być dobry lub zły... A skoro nie możemy im uciec, to niech nas znajdą na naszych warunkach. Może jednak któraś skusi się na walca? - zapytał Barry, zaczynając nucić.


- "Walc nr 2", Dmitrij Szostakowicz - wtrącił. Kraina była szalona, więc zachowywanie się normalnie jest szaleństwem, ale dopasowując się do szaleństwa ma szansę stać się normalny.
A może również te elfy były wrażliwe na sztukę? Zamierzał to sprawdzić w towarzystwie lub sam. Nie znajdą go uciekającego jak zwierzyna łowna.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-06-2016, 14:17   #20
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Las prezentował się nader okazale i to już od pierwszych chwil, w których znaleźli się w jego nieco dzikszych odstępach. Ciężko bowiem było powiedzieć by okolice drogi, której poboczem do tej pory podążali, zaliczały się do szczególnie dzikich. Fakt, było tu więcej krzaków niż zwykli widywać, jednak poza samą drogą, różnica była względnie niewielka. Skrzat wraz z pixie rozpłynęli się w powietrzu niemal w tej samej chwili, gdy zasłona roślinności odcięła grupie widok na oddalającą się parę. Gdzie poszli oraz to kim właściwie byli, pozostało nadal tajemnicą. Nie dało się jednak ukryć, że sytuacja w której cała grupa się znalazła, nie niepokoi przynajmniej dwoje jej członków. Zarówno panna bezimienna, jak i Barry, zachowywali się tak, jakby nic im nie groziło, a to co mówiła Nys, było tylko głupim gadaniem przerośniętego owada. Podczas gdy on starał się wykazać umiejętnościami tanecznymi, które na terenie lasu miały spora ilość naturalnych przeciwników, ona w najlepsze korzystała z piękna przyrody, tworząc rosnący z każdą chwilą bukiet. Wlokła się też przez to na końcu, bowiem zerwanie każdego kwiatka, listka i trawy, odbywało się z pieczołowitością godną leniwego, niedzielnego spacerku, a nie próby ujścia ewentualnej i dość prawdopodobnej wedle słów tubylców, pogoni.

W taki oto sposób, jedni zastanawiając się nad ich przyszłym losem, inni zaś korzystający z doświadczeń jaki niósł otaczający ich las, pokonywali kolejne jego odcinki. Należało tu nadmienić, że z każdym kolejnym krokiem, otaczająca ich natura stawała się bardziej upajająca. Nagrzewający się stopniowo mech, począł wydzielać mocną, odurzającą woń, kuszącą by opaść na czworaka i wciągnąć ją tuż przy źródle, gdzie byłą najsilniejsza. Kwiaty, których ku zadowoleniu bezimiennej, nie brakowało, pachniały jakby intensywniej. Każdy zaś wydzielał inny, właściwy dla siebie aromat, który zwykle docenić można było jedynie, gdy się nos wcisnęła w jego kielich. Oni z kolei nic takiego robić nie musieli. Zapachy wdzierały się w ich nozdrza, samoistnie oddzielając i wysyłając do ich umysłów niedostępne wcześniej informacje. W ten oto sposób, chociaż nie wiedzieli na dobrą sprawę skąd ta wiedza pochodziła, odkryli ścieżkę jeleni, która zaprowadziła ich do wąskiego strumienia. Podążając nim, bowiem prowadził względnie tam, gdzie chcieli się udać, dotarli do nieco bardziej sprzyjającego spacerom fragmentu lasu.


Lasu, który przestał sprawiać wrażenia dziewiczego. Jakby na to nie spojrzeć, zwierzęta z reguły nie budują sobie piętrowych chat, ani nie wstawiają szyb w okna. Żadne z nich nie słyszało także o takich, które by hodowały kwiatki w donicach czy też uprawiały zioła w ogródku, którego fragment mogli dostrzec za budynkiem. Kim jednak byli ci, którzy w chacie tej mieszkali i czy zaliczali się do wrogów, czy też przyjaciół? O tym grupa musiała się przekonać sama, do czego okazja nadarzyła się już po chwili, bowiem oto na ich oczach drzwi chatki stanęły otworem.


Osobą, która wyłoniła się z chaty, była młoda kobieta o krótkich, brązowych włosach, odziana w niebieską suknię, ozdobioną czarnym haftem.


Bez wahania skierowała swe kroki w stronę stojącej pod ścianą ławki, na której to usiadła i zaczęła rozkładać trzymane wcześniej w dłoniach przedmioty. Bez wątpienia jednym z nich było lusterko, od którego powierzchni odbił się promień słońca. Czym były pozostałe, tego trzeba się było domyślić, lub też podejść i zapytać. Za drugą opcją przemawiał jeden, drobny element wyglądu nieznajomej, a mianowicie tkwiące na nosie lenonki, które co prawda mogły być tworem tego świata, jednak niekoniecznie musiały.



Kobietą tą była Cassandra, która od bardzo niedawna gościła w owym świecie, który wedle jej świeżo zdobytej wiedzy zwał się Avalon. Przybyła do niego dzień wcześniej, obudzona na znanym co prawda terenie, jednak takim, który posiadał wyraźne odchylenia od normy. Podobnie jak jej ubranie, które zostawiało wiele do życzenia zarówno w kwestii czystości jak i ogólnego stanu. Zupełnie jakby tarzała się w kolczastych krzakach lub jakby ją po tych krzakach przeciągnięto. Co jednak tak właściwie się stało, tego przypomnieć sobie nie mogła. Ostatnie co podsuwała jej pamięć to udział w prywatnej imprezie mającej poprzedzić otwarcie nowego lokalu o nazwie “Pełna”. Zabawa bez wątpienia była przednia, napędzana różnymi środkami, niekoniecznie pochodzącymi z butelek czy kranów.
To jednak wydarzyło się wczoraj, podobnie jak przydługi spacer i spotkanie z jej obecną gospodynią.



Tamina, takim bowiem imieniem się jej przedstawiła, była, a przynajmniej twierdziła że była, wiedźmą. Spędziwszy z nią dzień i noc, CJ miała parę okazji do tego by nawet dać wiarę jej słowom. Teraz zaś, gdy kolejny poranek przywitał ją wesołymi promieniami słońca i ćwierkającym wokoło ptactwem, a gospodyni wygoniła by nie zawracała jej głowy w ogromnej kuchni, czas przyszedł by zdecydować co dalej. Wedle słów Taminy, nie mogła ona zostać w chacie w nieskończoność. Było to stwierdzenie jak najbardziej logiczne. Wiedźma dodała jednak, że dobrze by było gdyby została przynajmniej dzień czy dwa, żeby obeznać się z nowym otoczeniem i zasadami jakie panowały w Avalonie. Było też nieco o elfach, królu i lochach. Na dokładkę Tamina uparcie twierdziła, że Cass wkrótce zacznie się zmieniać, dopasowując do świata, w którym się znalazła. Coś o wilkach, pełni i tym, że został jej ledwie miesiąc bycia w miarę ludzką istotą.
- Po pierwszej pełni przemiana się dokona, a wtedy nikt już nic nie poradzi - brzmiały jej słowa, wypowiedziane z wyraźnym współczuciem.
Należało tu nadmienić, że wiedźma wcale taka znowu wiedźmowata nie była. Brakowało wielgachnego nosa, czarnego kota czy ochoty na przekąski z małych dzieci nafaszerowanych piernikami. Był za to kocioł i były mikstury oraz zioła wszelakiego rodzaju i zastosowania. Niektóre z nich owe zastosowanie miały nader ciekawe, o efektach, które CJ znała z doświadczenia.

Ławeczka przed domem wiedźmy okazała się być całkiem przyjemnym miejscem by dać nieco odpocząć zmęczonej głowie. Było tu cicho, sielsko i całkiem przyjemnie, zupełnie jak na wakacjach na łono natury za które niektórzy gotowi byli zabulić niezłe sumki. Ona zaś miała to wszystko za darmo i do tego nikt jej na ręce nie patrzył ani na dobrą sprawę, nikt jej nie pilnował. Mogła robić co chciała i to też zrobić zamierzała. Przynajmniej do momentu, w którym jej nos nie wyłapał nowej woni. Nader czujny nos, musiała przyznać i wyjątkowo czułe uszy, które podłapały dźwięk łamanej gałązki, który rozległ się po prawej stronie. Ktoś bez wątpienia się zbliżał. Pytanie tylko czy był to wróg, czy też może przyjaciel.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172