19-06-2016, 10:37 | #1 |
Reputacja: 1 | [Numenera] Saga o końcu świata Księga 1: Nadchodzi Zima Nad Tirehol zapadał zmierzch. Czerwona poświata okryła strzechy niskich, drewnianych chat. Ostatnie promienie słońca odbijały się w białym śniegu. Myśliwi, rybacy i drwale wracali z lasów otaczających wioskę po ciężkim dniu pracy. Dzisiejszego dnia większość z nich, zebrała się w wysokim domu, by wspólnie pić miód i ucztować - nadchodziła zima. Był to jeden z ostatnich dni, kiedy można było się zabawić. Niedługo trzeba będzie zacisnąć pasa i czekać na wiosenną odwilż... - Wypijmy za tegoroczne zbiory! Bawmy się, póki starczy sił! - Ryknął Radir wznosząc swój róg. Wódz wioski nadal był wysokim, postawnym mężczyzną, chociaż wiek odcisnął na nim swe piętno - jego brzuch się zaokrąglił, głowa wyłysiała, a gęsta broda przyprószyła się siwizną. Jego prawa ręka wykonana była ze srebrzystego metalu, przypominała zakutą w stal kończynę kościotrupa – była to pamiątka z jego awanturniczej przeszłości. - Skal! - Odkrzyknęli jego poddani wznosząc własne naczynia i pijąc z nich do dna. Rozpoczęła się zabawa – kilku Verdów zaczęło grać na instrumentach, odszpuntowano beczki z miodem, na stół wniesiono wielką pieczeń. Odger – najstarszy mieszkaniec wioski, ślepiec znający tysiąc historii, rozpoczął swą opowieść o dawnych czasach. *** - Bogowie nie żyją, lecz każdego dnia widzimy ślady ich obecności. Lodowa wieża w Rostelor, kamienne kolosy w Bliźniaczych Górach, tęczowy most w Kyrehol – to najbardziej znane z ich dzieł, lecz nie jedyne. Właściwie wszystko co nas otacza zostało stworzone przez bogów, gdyż mieli oni we władaniu siły, które pozwalały zmieniać świat. Może byli potężni i wspaniali, lecz podobnie jak my, mieli swoje słabości – kochali, bali się, bywali zazdrośni. Setki lat temu, za czasów naszych przodków, wybuchła wojna pomiędzy dwoma boskimi rodami – Vinami i Ainami. Nikt naprawdę nie wie z jakiego powodu to się stało – część obarcza winą Altira i jego przedziwne badania, inni za winnego uważają Lota i jego knowania, niektórzy zwracają uwagę na żądzę władzy Jotuna lub gorącą krew Tiraza. Nieważne z czyjej winy, istotne jest to, że nasz lud podzielił się w krwawej, bratobójczej walce – ci, którzy poparli Vinów zostali nazwani Verdami, stronnicy Ainów – Ardami. Matki opłakiwały zmarłe dzieci, a zbiory marniały. Gniew bogów obracał w gruzy całe miasta, lecz wojna wydawała się nie mieć końca. Wtedy Jotun, pierwszy wśród bóstw, zajrzał w przyszłość. To co zobaczył pozbawiło go wzroku, lecz dało wiedzę. Przy pomocy Lota stworzył oddziały niestrudzonych wojowników, posłusznych każdemu rozkazowi – hellonów. Hymnal, używając swej magii, tchnął w nich życie. Z ich pomocą szale zwycięstwa zaczęły się przechylać na stronę Vinów. Nie minęło wiele czasu nim ród Ainów został wybity, a ich ardyjscy pachołkowie zostali wygnani na północ, gdzie do dzisiaj żyją ich wynaturzeni, dzicy potomkowie. Wtedy kiedy już wszyscy myśleli, że wojna się zakończyła nastąpiła zdrada. Dotychczas posłuszni hellonowie zbuntowali się, podburzeni przez Lota, który pragnął pozostać jedynym bogiem Verdów. Jednak bunt wymknął się spod jego kontroli... Nie-żywi hellonowie poczęli niszczyć wszelkie życie na swej drodze. Nasi przodkowie zostali zmuszeni do ukrycia się w podziemnych twierdzach, by przetrwać w czasie kiedy Vinowie próbowali powstrzymać atak – bezskutecznie. Jotun zginął stojąc na czele armii. Śmierć najmędrszego z nich przeraziła bogów. Stor zamienił się w podmuch wiatru, by umknąć przed śmiercią – potężne sztormy, od których wzięło nazwę Morze Sztormów to jego potomkowie. Altir zamienił się w drzewo – po dziś dzień kwitnie i wydaje owoce, a puszcza Oltir wyrosła z jego nasion. Kiedy już wydawało się, że nie ma ratunku z pomocą przyszedł Lot, który postanowił naprawić swój błąd. Wraz z Tirazem i Hymnalem wyruszyli na daleką północ, za Mroźnymi Pustkowiami, by dotrzeć do miejsca gdzie zbuntowani słudzy zostali stworzeni… Opowieść starca została brutalnie przerwana, gdy odrzwia otworzyły się ze skrzypnięciem. W progu sali stanął jeden z myśliwych, którzy ruszyli na północ, by zapolować na merodony. Po jego twarzy było widać zmęczenie, lewą dłoń miał miał owiniętą brudnym kawałkiem materiału, który przesiąkał krwią. - Earlu! - Zawołał idąc przez zamarłą salę. Przykląkł na jedno kolano, z szacunkiem pochylając głowę – choć przyszło mu to z trudem. - Mam złe wieści. Radir aż powstał ze swojego wyłożonego skórami tronu, wyraźnie przejęty wydarzeniem. Róg trzymany w stalowej dłoni pękł z trzaskiem. Wszyscy zdawali sobie sprawę ze znaczenia słów myśliwego. Grupa wysłana na polowanie powinna wrócić dopiero za kilkanaście dni, tuż przed śnieżycami… i to w zdecydowanie większej liczbie. - Mów. Dlaczego przybyłeś sam? - Podczas polowania dostrzegliśmy wielkie obozowisko Ardów. To nie była wyprawa wojenna… Wyglądało to jakby wszyscy plugawcy ruszyli na południe. Czym prędzej zebraliśmy swe rzeczy i ruszyliśmy w stronę Tirehol, lecz wpadliśmy na oddział zwiadowczy. Jedynie mnie udało się uciec. Zgubiłem ich w lesie, ale jestem pewien, że wkrótce tu dotrą. - Kiedy to się stało? - Pięć dni temu. W sali zawrzało. Dzicy mogli zjawić się u bram Tirehol w każdej chwili. *** - To nonsens! Kto podejmowałby się rajdu w środku pieprzonej zimy! - Musimy uciekać! Nie damy rady utrzymać wioski! - Prędzej zginę, niż opuszczę mój dom! - Jak przeszli przez Samotny Szczyt? Zdołali ominąć Białe Tarcze? - CISZA! - Ryknął Radir, wychodząc na środek sali. Uderzył swą mechaniczną pięścią w stół z taką siłą, że ten z trzaskiem złamał się wpół. - Zamknijcie się i zamiast ględzić, lepiej przygotujcie broń! Mamy palisadę. Mamy zapasy. Nie damy tym parszywym śmieciom wziąć tego co nasze! Wtedy rozległ się dawno niesłyszany w Tirehol dźwięk - Niski i przeciągły, który sprawił, że serca zebranych w langehol na chwilę stanęły. Alarm. Ardowie byli szybsi, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. |
20-06-2016, 23:20 | #2 |
Reputacja: 1 | Eric siedział z nosem w książkach w bibliotece swojej rodziny, studiując z wielkim skupieniem obce języki i nie mógł wyjść z podziwu wobec swoich przodków, którzy z poświęceniem skompletowali tę wiedzę i umieścili w jednym miejscu, chroniąc ją od pokoleń. Miał 30 lat. Siedział lekko przygarbiony nad książką, co jakiś czas odganiając blond kosmyki włosów z czoła. Miał na sobie długą, niebieskawą szatę z materiału, ze skórzanymi wszywkami. Kiedy stał wyprostowany i nie miał na sobie optycznie poszerzającej go szaty, wyglądał dosyć cherlawo. Do pokoju wpadła, jak burza, jego o 11 lat młodsza siostra, z uwiązaną wysoko, rudą kitą i zawieszonym na plecach łukiem i kołczanem. -Eric, nadchodząca zima ma podobno dać nam ostro w kość, idę zdobyć nam jedzenie!- poklepała z entuzjazmem w swój kołczan. -Um, uważaj na siebie.- odparł sucho i nie odwracając uwagi od oceanu liter przed sobą, kontynuował naukę. Kilka dni później Eric przybył do langehol wcześnie. Bawił się i świętował z innymi. Zima będzie zapewne ciężka, dlatego trzeba sobie teraz poużywać ile można, aby mieć siły ją przetrwać. Z rozmarzeniem i pełnym szacunkiem słuchał słów Odgera. Słuchanie go było czystą przyjemnością. Jego rodzice byli z nim zaprzyjaźnieni. Darzył go ogromnym szacunkiem. Słuchał go dokładnie, mimo, że większość tego, co teraz opowiadał już dawno słyszał. Wtargnięcie myśliwego było dla Erica jak bardzo nieprzyjemny trzask w mózgu. Słuchał z przejęciem tego co raportował. Podskoczył na ostry dźwięk pękającego rogu Radira. Co jak co, ale nie dało się nie czuć respektu wobec Radira. Był urodzonym przywódcą. Któż mógłby sobie z tym lepiej poradzić, jak nie on? W sercu Erika kotłowały się (dla wielu pewnie niezrozumiałe) mieszane uczucia. Z jednej strony ogarniało go przerażenie, lecz z drugiej zabijała ciekawość. Ardowie? Tutaj? W tak licznych oddziałach? Co ich do tego pchnęło? Dlaczego akurat teraz? Lecz zaraz wszystkie te myśli rozwiał nagły strach, który przyleciał z prądem dźwięku alarmu. Rodzina. Oczywiście, nie chciał, żeby cokolwiek stało się komukolwiek, ale teraz miał w głowie tylko swój dom. Musiał się tam kierować. Przecież jego staruszkowie nie poradzą sobie sami. |
21-06-2016, 10:52 | #3 |
Reputacja: 1 |
|
21-06-2016, 18:53 | #4 |
Reputacja: 1 | Letni wietrzyk grał w gałęziach drzew. Biegli. Gnali szczęśliwy wśród wysokich traw. Śmiechy. - Wpuść mnie kurwi synu! - Nie można - wysapał gruby Ragmir. Postawienie się Nilsowi, synowi earla wymagało nie lada odwagi lub głupoty. - Nie można - powtórzył, - on rozmawia z Gleizen. - Gówno mnie obchodzi co z nią robi. - Wysunął miecz kilka cali z pochwy. Oczy przybrały barwę oceanu podczas sztormu. Niebieskie wyładowania przebiegły po ostrzu. - Przepuść! Albo ci wyrezam drugą cipę. Tym razem na twarzy. Ragmir warknął ale się usunął z drogi Radirsona. Miał jedynie nadzieję, że Ingmar skończył. Złapał ją za sukienkę. Obrócił w biegu. Piękne, chabrowe oczy. Ukazała mu rząd białych zębów. Potknęła się. Upadł na nią. Spłonęła rumieńcem przykrytym śmiechem. Ukradł jej uśmiech. Drugi. Wnętrze chaty było ciemne i duszne od woni kadzideł żałobnych. Ciężkie kotary zasłaniały okna. Radirson podszedł do pierwszego z nich i jednym szarpnięciem zerwał tkaninę. Wtedy ich zobaczył. Młody chłopak o skołtunionych, tłustych włosach klęczał przy nakrytym skórami barłogiem. Świece żałobne postawione w nogach posłania kopciły ciężki, tłusty dym, który zalegał nisko pod powałą. Nie zareagował na mdłe światło, które wpadło do izby. Pogrążony w transie kiwał się lekko w tył i w przód. Stara kobieta, o trupio-bladej twarzy leżała nieruchoma. Na powiekach leżały dwie ciężkie monety. Suche piersi wystawały z rozsupłanej koszuli. Ręka młodego wnikała przez rozciętą skórę wgłąb brzucha. Nils splunął a przez jego twarz przebiegł wyraz zniesmaczenia. Sięgnął ręką do piersi. Szarpnęła się. Całował szyję. Był ciężki. Nie… Szepnęła. Ugryzł w ucho. Nie… Szarpnęła się po raz drugi. - Ty popierdolony odmieńcu! Chłopak drgnął, ale nie wyszedł z transu. Oczy przysłaniały mu gogle. Nie przerywał, monotonnego, jednostajnego rytmu. Przód tył… Kołysał się mrucząc coś niewyraźnie. - Ojciec cię wzywa! - Nils szturchnął go brutalnie w ramię. Przód tył… żadnego odzewu. - Ja pierdolę… Ingmar! Ciężar ciała. Sapnięcie. Ręka błądząca w górę uda. Zostaw! Nie! Szarpnął chłopaka z całej siły odrywając go od martwej kobiety. - Nie! Zostaw! Ingmar upadł na ziemię i cofnął się do tyłu. - Zostaw! Nie! Krzyczał szarpiąc, rzucając głową. Okulus-morti iluminował wspomnieniami. Zerwał gogle obkrwawioną dłonią. Skulił się pod ścianą i rozpłakał. - Nie… - chlipał. - Nie… Dlaczego mi to zrobiłeś. Nie… - Zbieraj się! - Nils trącił go brutalnie butem. - Earl nie lubi czekać. Ingmar powoli dochodził do siebie. Pozbierał graty, poganiany przez Nilsa, który prawie wyrzucił go z chałupy. W progu mignął mu Ragmir. Chłopak schylił się i śniegiem przetarł spoconą twarz i szyję. Zmył krew z ręki. Zimny śnieg pomagał wrócić do rzeczywistości. Roztopiona woda zimnymi strugami spływała po plecach. Ciężka dłoń brodacza spoczęła na ramieniu nano. - Widziałeś go? - zabuczał a głos mu się złamał. Ingmar spojrzał na Nilsa. Jego oczy miały znowu kolor chabrów. Piękne oczy. Nano zsunął dłoń mężczyzny. - Nie… - odwrócił wzrok. - Przykro mi.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
23-06-2016, 21:32 | #5 |
Reputacja: 1 | Po chwili ciszy w sali zapanował jeszcze większy chaos. Ludzie dobywali broni i zdejmowali ze ścian tarcze, niektórzy próbowali opuścić salę. Radir zniknął za kotarą oddzielającą część biesiadną langehol od części prywatnej, by przygotować się do bitwy. Nad pijanym motłochem próbował zapanować Jon - brat earla, dowódca jego earlskarów. Większość Tireholczyków go posłuchała, lecz kilkoro opuściło budynek, wbrew jego rozkazom - jedną z takich osób był Erik. *** W oku brodacza zakręciła się łza, by po sekundzie spłynąć po rumianym policzku. - Ale... - zaczął Ragmir, lecz jego słowa nagle przeszły w niezrozumiały bulgot, gdy jego grubą szyję przeszyła strzała o czarnych lotkach. Druga wbiła się w ścianę tuż obok głowy Nilsa. Bracia jednocześnie obrócili głowy w kierunku, skąd nastąpił atak. Ledwie widoczni w ciemnościach, odziani w gęste futra. Ardowie. Dwaj łucznicy nakładali właśnie na cięciwy swych łuków strzały, w czasie gdy kolejna para zeskoczyła właśnie z palisady. Skrzypnięcie otwieranych drzwi w chacie obok wyrwało synów Radira z transu. Rudowłosa dziewczyna, stojąca w wejściu, krzyknęła przerażona zastanym widokiem. Trzeba było działać. *** Po wyjściu z nagrzanej sali zimno szczypało Erika w skórę. Słońce zdążyło już zajść. Na szczęście plac przed langehol oświetlony był kilkoma długimi pochodniami, wbitymi w zmarzniętą ziemię. Ich blask sprawiał, że runiczny kryształ na środku placu rzucał na śnieg tęczowe refleksy. Widok był niezwykle malowniczy, jednak sielankę psuło ciągłe buczenie alarmu przypominające o niebezpieczeństwie i Verdowie, którzy wybiegli z langehol w kierunku swoich domostw. Jeden rzut oka na wieżę strażniczą nad bramą wjazdową wystarczył, by poznać powód włączenia alarmu. Wartownik właśnie walczył o życie z dziwacznym stworzeniem - uczony rozpoznał w nim niebezpiecznego lykrysa - sześciołapego ogromnego kota, o białym futrze. Lykrys za pomocą dwóch par potężnych łap wczepił się w drewniane bale, z których zbudowana była strażnica, zaś pozostałą parą próbował sięgnąć woja, unikając przy tym ciosów jego włóczni. Do pleców zwierzęcia uczepiona była jakaś postać, zapewne jeździec, ledwie widoczna z tej odległości. Chyba próbowała przedostać się na dach wieży. Erik zdążył już dojść do kryształu, gdy z kierunku w którym znajdowała się chata Solbergów zabrzmiał wysoki, kobiecy krzyk. Tymczasem oddział utworzony naprędce przez Jona opuścił langehol, uzbrojony w topory, włócznie i zdjęte ze ścian tarcze. Wśród nich znajdował się również Zahar, starając się zbytnio nie wychylać. Wojownicy szli zwartą grupą w kierunku bramy. Mieli zdeterminowane miny, gotowi bronić swej ziemi do ostatniej kropli krwi. W kierunku odległego wroga poleciały pierwsze strzały. Wtem, z dachu pobliskiego domostwa zeskoczył kolejny lykrys, powalając przy tym dwójkę Tireholczyków z końca grupy. Trzeci został przebity oszczepem rzuconym przez jeźdźca ujeżdżającego bestię. Verdowie mieli nad nim przewagę, ale najwyraźniej nie zamierzał dopuścić, by przeszkodzili w otwarciu bramy. |
24-06-2016, 12:22 | #6 |
Reputacja: 1 | Zgiełk. Tiiiireeeeehooool! Okrzyk bojowy wyrywający się z setek gardeł. Adrenalina pcha do przodu. Ramię do ramienia. Szczęk dobywanej broni. Furkot. Strzała z czarną lotką przeszywa pierś. Kilka osób pada w tym on. Szereg przerzedza się. Ingmar upadł. Nagły ból w klatce odebrał mu oddech. Czarna plama na białym śniegu. Nils nachylił się nad nim. Coś krzyczał. Kopnął go w bok. Tiiiireeeeehooool! Nikt nie zwracał na niego uwagi. Zbrojni parli na przód. Ktoś się o niego potknął. Czyjś but wgniótł się w jego żołądek, zdeptał twarz. Tiiiireeeeehooool! Zachłysnął się powietrzem. Jak tonący, który przebił się na powierzchnię. Igiełki mrozu zakłuły go w płuca. Nils gdzieś zniknął. Dwóch łuczników szyło strzałami w ciemność. Przeturlał się pod ścianę chaty, Wstał i dobywając noża pobiegł kryjąc się w głębokim cieniu w kierunku napastników ślących pierzastą śmierć. Tiiiireeeeehooool!
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
25-06-2016, 15:27 | #7 |
Reputacja: 1 |
|
26-06-2016, 22:48 | #8 |
Reputacja: 1 | Gdy szła wraz grupą wojowników, walczyć z Ardami, była coraz bardziej przerażona. Nie wiedziała, czy da radę. Umiała poradzić sobie z wilkiem, niedźwiedziem, czy innym leśnym zwierzęciem, ale z człowiekiem nigdy nie walczyła. Ponadto, od kilkunastu miesięcy nie miała swojej włóczni w ręku. I jeszcze do tego, to byli Ardowie. Dzikusi. Kiedy kilku jej sojuszników padali jak muchy od strzał, Saskia spanikowała i już chciała uciekać, ale opamiętała się, kiedy zobaczyła pierwszych przeciwników na dziwnych potworach. Ich widok dziwnie na nią podziałał. Poczuła chęć zabicia ich. Nie słysząc nic, oprócz okrzyków bojowych, pobiegła na nich. Po krótkiej - przynajmniej tak się jej wydawało - walce, ktoś uderzył ją w głowę i... zemdlała.
__________________ Małe jest piękne |
27-06-2016, 11:29 | #9 |
Reputacja: 1 | Eric był teraz rozdarty. W normalnej sytuacji nie mógłby przejść obojętnie i pozwolić komuś cierpieć, bądź co gorsza umrzeć. Teraz też nie był obojętny, jednak musiał wybrać. Strażnik na wieży, kobieta, czy dom. Krótka analiza. Do domu i tak dojdzie, możliwe, że jeszcze tam nie ma wroga. A jeśli jest tam jego siostra, to pewnie nie da sobie naskoczyć i da radę do jego przyjścia (nawet nie wiecie jak bardzo się o to modlił). Strażnik na wieży może mieć szansę przeżycia, jeśli dobrze to rozegra. Chętnie teraz by tam skoczył mu pomóc (choć dreszcze na samą myśl o walce z tym futrzastym stworem przechodziły go aż do szpiku kości). Za to nic nie wiedział o kobiecie w tarapatach. Rodzina nie byłaby z niego dumna, gdyby samolubnie poszedł ratować ich, podczas gdy ktoś słabszy może zaraz paść z poderżniętym gardłem. Ruszył więc w stronę domostwa, z którego dochodził krzyk. Gdy już się zbliżył, starał się poruszać szybko, acz cicho, jak tylko mógł. Chciał wypatrzeć z ukrycia wroga i zaatakować dopiero wtedy, wspierając się swoją nadnaturalną zdolnością zaglądania w strzępy niedalekiej przyszłości, aby zwiększyć szansę na sukces. Aby być przygotowanym na wszystko, trzymał dłoń przy karwaszu z ukrytym ostrzem przy drugiej dłoni, aby być w stanie zareagować odpowiednio szybko. Mróz szczypał go w policzki, lecz to pozwalało mu jedynie zachować trzeźwy umysł. Postanowił skorzystać z sytuacji, że jest ciemno i nie wchodzić za bardzo w oświetlenie miejskie. Ostatnio edytowane przez Koinu : 27-06-2016 o 11:46. |