Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-06-2016, 15:26   #1
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zaris - Dobre złego początki [18+]


Ogień powoli dogasał. Żar jednak, który pozostał w ognisku, był wystarczająco mocny by rozjaśnić twarze zebranych przy owym źródle światła i ciepła, podróżnych. Zebrali się tu przypadkiem, nie znając jeden drugiego i zapewne mając pozostać sobie nieznanymi. Noc zastała ich z dala od karczm i gospód, na tym skrawku zieleni otoczonej wysokimi pniami drzew. Ich wierzchowce leniwie skubały trawę, strzygąc uszami i tak jak oni słuchając opowieści jakie krążyły w tej przypadkowej gromadzie.
- To może teraz ja coś opowiem - zabrał głos młodzieniec, który wciąż mleko matki miał pod nosem. Płowe włosy nosił nieco przydługie, co przy urodziwej, niewieściej niemalże twarzy, sprawiało iż przy słabym świetle ciężko było określić na pewno, czy do czynienia faktycznie z niewiastą się nie ma. Głos do tego miał delikatny, melodyjny i śpiewny niemalże, bardziej elfowi pasujący niż człowiekowi. Gdy zaś zaczął mówić, wszystkie twarze zwróciły się w jego stronę. Historia którą opowiadał była znana wielu, jednak to, jak ją przedstawił i fakty, które nieznane były słuchaczom, sprawiły że nikt mu owej opowieści nie przerwał od momentu, w którym ją rozpoczął, aż do chwili…


Kanon. Wolne królestwo. Królestwo każdej rasy.
Jakąkolwiek nazwą by ta kraina nie została ochrzczona, jedno pozostawało bez zmian. Była ona domem dla każdego. Czy to demona, anioła czy upadłego. W karczmach, których nie brakowało i które cieszyły się ogromną popularnością, spotkać można było przedstawicieli każdej rasy, która zamieszkiwała Zaris. Nie dziwiło zatem nikogo, że i bójki były częstym widokiem. Jakby na to nie spojrzeć, tylko dlatego że przekroczyło się granicę wymalowaną na mapie, nie znaczyło że porzuciło się wieki animozji, niechęci czy wręcz zajadłej i otwartej nienawiści. Z tej to okazji, Kanon mógł się poszczycić jedną z najskuteczniej działających organizacji, która po armii Bontar i flocie Alezji nie miała sobie równych. Organizacją tą była Straż. Chodziły słuchy, że metody, które stosowali by porządek w krainie utrzymać, nie zawsze należały do delikatnych, a wręcz często zahaczały o zwykłe tortury, jednak bez wątpienia były skuteczne.

Nie o Straży będzie jednak ta historia, chociaż kto wie, zapewne i oni w nią zostaną wplątani. Nie na początku jednak, bowiem początek rozgrywać się będzie w Bedrak.


Miasto to, które leżało w miejscu połączenia rzeki Nyx z Zaran, słynęło głównie jako jeden z większych portów rzecznych, do którego zawijały barki przewożące towary z i do ziem leżących w centralnej części Kanon. Nie była to jednak jedyna rzecz, a której słynęło. Kolejną był urządzany dwa razy do roku turniej łucznictwa, na który zjeżdżali się wszyscy ci, których skusiła nagroda pięćdziesięciu złotych riv’ów czy też sama szansa pokazania swych umiejętności przed tłumnie zgromadzonymi gapiami. Od lat, jeżeli czasu tego nie powinno się wręcz wiekami liczyć, faworytami turnieju zawsze były elfy. Zdarzało się co prawda, że wygrana została im odebrana przez przedstawiciela innej rasy, jednak zdarzało się to niezwykle rzadko. Zdarzyło się i tym razem, w ów pogodny dzień, w trakcie którego promienie słońca rozjaśniały otoczoną trybunami przestrzeń znajdującą się za murami Bedrak. Tłum wstrzymał oddech gdy wystrzelona z łuku strzała pomknęła ku tarczy. Krzyk spłoszył ptaki, które siedziały na pobliskich drzewach. Grot utkwił dokładnie w samym sercu okrągłego, czerwonego punktu, rozszczepiając wcześniej tam tkwiącą strzałę na pół. Zwycięzcą okazał się być upadły, Makor Sahre, czarny koń owych zawodów. Młody, zadziorny i przystojny młodzik, który przybył do miasta niedawno i od razu wywołał zamieszanie wdając się w romans z młodą żoną najstarszego syna samego burmistrza. Niezbyt rozsądny start, należało przyznać, jednak po owej wygranej z pewnością skandal zejść miał na drugi plan.

Balowano tego wieczoru, jak to zwyczaj miano po każdym turnieju. Wino lało się strumieniami, gdzieniegdzie zaś do owych strumieni dołączała krew. Gdzie bowiem rozgrzane głowy wymiesza się z trunkiem, tam nawet animozji rasowych nie trzeba. Powód zawsze się znajdzie by sięgnąć po miecz, każdy o tym wiedział.
W jedne z karczm, zwanej z niewiadomego powodu Dziewicą, zatrzymał się jeden z uczestników turnieju. Młodzieniec ów zasiadł przy stole niedaleko kominka i zamówiwszy jadło oraz napitek, miał w planach spokojne ich spożycie i udanie się na zasłużony odpoczynek. Co prawda wygrać nie wygrał, jednak zajęcie piątego miejsca wśród tak znakomitych przeciwników, było samo w sobie zaszczytne. Łączyło się także z drobną nagrodą w postaci pięciu złotych riv’ów, które co prawda fortuną nie były, jednak na czas jakiś wystarczyć powinny. Tym bardziej, że przy okazyjnie zgarnął on zapłatę za swe usługi, które to na dostarczeniu drobnej przesyłki do szlachcica Kastora Wore, polegały. Pobyt w Bedrak był zatem nad wyraz udany. Co do dalszych kroków, decyzja wciąż nie została podjęta, jednak przejmować się tym nie musiał. Parę dni spędzonych na nic nie robieniu, nikogo jeszcze nie zabiły. Przynajmniej wedle jego wiedzy…
Uniósł on kielich do ust, upijając łyk nader smacznego wina, gdy do jego stolika dosiadł się gość.


Człowiek ów, na pierwszy rzut oka na człowieka bowiem wyglądał, nie mógł mieć więcej niż lat dwadzieścia. Czym się parał, tego nie dało się określić, jednak bez wątpienia nie żebrał o każdego miedziaka. Postawa jego była pewna, nieco może szydercza. Spojrzenie, jakim obrzucił tego, który wcześniej stolik ów zajął, było czujne niczym wzrok sokoła.
- Nieźle sobie z tym patykiem radzisz - stwierdził, ruchem brody wskazując na oparty o ścianę łuk. - Wystarczająco, by się nam przydać.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 21-06-2016, 21:43   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Yazir, leżąca nad jeziorem Ezers osada rybjii, bez wielkich emocji, łez, rozczulania się, pożegnała jednego ze swych synów. Może dlatego, że rybje nie okazywały publicznie emocji, a może dlatego, że Variel nie po raz pierwszy opuszczał rodzinne progi i widok ruszającego w świat syna Tessary na nikim nie robił wrażenia.
A ten pożegnał się z matką, po czym dosiadł czarnego jak noc wierzchowca, i ruszył kłusem.
'Wróć cało i zdrowo', dotarł do niego mentalny przekaz. 'Niech cię Denara ma w swej opiece'.
Uniósł dłoń na pożegnanie.

* * *

- Im szybciej dotrze, Varielu, tym lepiej. - Peer Celis wręczył Varielowi niewielki pakunek i niezbyt ciężką sakiewkę.
- Nim minie tydzień, będę w Bedrak - zapewnił Variel. Schował pakunek do plecaka, uścisnął dłoń zleceniodawcy, po czym dosiadł Zirga.
W parę chwil zniknął z oczu Peera.

Variel miał zamiar dotrzeć do Bedrak przed wyznaczonym terminem. Miał swoje plany związane z tym miastem, lecz Peer nie musiał o tym wiedzieć.

* * *

- Piętnaście miedzianych riv'ów. - Stary przewoźnik był nieugięty i słowo 'zdzierstwo' nie miało na niego wpływu. - Dziesięć za konia, pięć za ciebie. Koń ma więcej nóg, więc kosztuje dwa razy tyle - wyjaśnił z krzywym uśmiechem. - Jeśli cię nie stać, lub nie chcesz płacić, to droga wolna.
Machnął ręką, wskazując na leniwie płynącą rzekę.
Pramis, stanowiąca naturalną granicę między Matr a Kanon, mimo swej szerokości nie stanowiła żadnej przeszkody dla syna rybji, jednak Variel postanowił skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji. Sięgnął do sakiewki.

Prom był... i to była jedyna jego zaleta.
Wiekowa konstrukcja utrzymywała się na wodzie li tylko dzięki łasce Denary i niejeden z podróżnych, a grupka była całkiem spora, do tej właśnie bogini wznosił swe modły i gorące prośby.
Skuteczne najwyraźniej, bo prom dotarł cało do kanonskiego brzegu i nikogo nie trzeba było ratować z odmętów Pramis. Co prawda przy takiej okazji łatwo było zostać bohaterem, lecz Variel nie miał zamiaru pretendować do tego miana. Przynajmniej nie w tej chwili.
Co innego, gdyby do wody wpadła jakaś powabna panna, takiej jednak na pokładzie nie było. A rozwrzeszczanego bachora, który zatruwał wszystkim życie, rodzice musieliby sobie ratować sami...

* * *



Tawerna 'Pod Pegazem' powitała strudzonego wędrowca zapachem potraw, gwarem przyciszonych rozmów i zaciekawionymi spojrzeniami, jakimi zawsze obdarzano nowego przybysza.
Variel podszedł do lady, oddzielającej karczmarza (i stojące na półkach butelki) od gości.
- Pokój, kolacja, kąpiel? - spytał, gdy już wymienił z karczmarzem powitalne uprzejmości.
- Pół srebrnego riv'a - padła odpowiedź. - I zapraszam do stołu.

Po chwili przed Varielem pojawił się kufel piwa.
- Zaraz podam kolację - zapewniła służąca i powędrowała dalej, objuczona imponującą kolekcją kufli.


Miłośnikiem piwa Variel nie był, ale coś do picia zawsze było mile widziane. Nawet jeśli to były zwykłe ziółka.
Upił łyk i z zadowoleniem stwierdził, że karczmarz nie dolewał do piwa wody. Przeciwko tej ostatniej Variel nic nigdy nie miał, ale mieszanie dwóch dobrych produktów niekiedy dawało paskudny efekt.


Liczne plotki, jakie o karczmach krążą po świecie, okazały się w przypadku "Pegaza" całkiem nieuzasadnione. Karczmarz nie zdzierał skóry z klientów, jedzenie było dobre, niemal domowe, trunki niechrzczone wodą, pościel czysta, obsługa miła dla gości. A nawet bardziej niż miła, o czym Variel przekonał się osobiście... lecz czym nie miał zamiaru się przed nikim chwalić.

* * *

Strażnicy, zajęci rozbebeszaniem wozu protestującego w głos kupca, zlekceważyli samotnego jeźdźca, zadowalając się tradycyjnym mytem.

Leżąca na peryferiach miasta Aleja Lipowa, przy której mieściło się domostwo Kastora Wore, wbrew nazwie miała więcej tulipanowców, niż wspomnianych lip. Te natomiast występowały tylko w dwóch miejscach, z których jednym była właśnie posiadłość Kastora.

* * *

Drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie, a w progu stanęła dziewczyna, w połowie kroku powstrzymana wzrokiem Kastora.
- Przepraszam, tato... Myślałam, że jesteś sam...
Które to słowa, jak wyczuł bez problemu Variel, nie były prawdą. Oderwał się od wina i ciastek. Podniósł się i uprzejmym skinieniem głowy powitał dziewczynę.
- Wiesz, co mówią o ciekawości, sroczko? - spytał Kastor.
Dziewczyna obrzuciła Variela uważnym spojrzeniem, po czym skierowała wzrok na ojca.
- Przepraszam, tato... - powtórzyła. - Poczekam, aż skończycie. Przepraszam.
Cicho zamknęła za sobą drzwi.
- Kobiety i ich ciekawość... - westchnął Kastor. - Wiek nie gra roli.
Variel, chociaż jego doświadczenia z kobietami były z pewnością skromniejsze, skinął potwierdzająco głową.

- Gdybyś za jakieś trzy tygodnie ruszył w stronę Ketr - powiedział dwa pucharki później Kastor - to miałbym coś dla ciebie.
- Będę pamiętać - zapewnił Variel. - Ale nie obiecuję.

* * *


* * *

Powodów do chodzenia z zadartym dumnie nosem nie było, ale i rozpaczać Variel nie musiał.
Od pierwszego miejsca dzieliła go grubość jednego riv'a, więc chociaż nie można było powiedzieć, że 'o włos', to w sumie było całkiem nieźle. Akurat tyle, by się cieszyć, i tyle, by nie musieć się cieszyć popularnością, która mu była do niczego potrzebna.
Zdecydowanie wolał anonimowość, a ta takiemu Makorowi na przykład nie groziła.

Okazało się jednak, że z tą anonimowością to nie do końca wyszło tak, jak to sobie Variel wyobrażał.
- Sahre nie był zainteresowany? - spytał, obrzuciwszy natręta krótkim spojrzeniem.
- Może i by był - odparł nieznajomy, rozsiadając się wygodnie na ławie i machnięciem ręki przywoławszy służącą, zamówił u niej kufel piwa. Gdy odeszła by owe zamówienie zrealizować, uwaga jego powróciła do Variel’a.
- Szukamy kogoś dobrego, nie najlepszego - wyjaśnił, opierając przedramiona na blacie stołu i wychylił się nieco w stronę swego rozmówcy. - Przede wszystkim zaś nie szukamy demonów. Oglądałem te twoje popisy i stwierdzam, że się nadasz. Zapłata godziwa, warunki też nie zgorsze. Szef nieco sztywny ale do przeżycia. Wchodzisz?
- Muszę mieć więcej szczegółów - odparł Variel, upiwszy łyk wina. - Niektórych rzeczy nie robię nawet za pieniądze. No i wolałbym wiedzieć, ile czasu zajmie ta robota.
- Szczegóły, szczegóły - powtórzył za nim jego rozmówca. - Szczegółami to nie ja się zajmuję. A zadanie jak powiedziałem - proste. Dostarczyć towar z miejsca A do miejsca B, nic prostszego - wyszczerzył zęby, jednak uśmiech ów do oczu nie dotarł. - Jest nas troje na tą chwilę i brak nam kogoś z twoimi umiejętnościami, by dodatkowo zmniejszyć szanse na problemy po drodze, które mogłyby ewentualnie okazać się nie do przeskoczenia. Jak chcesz szczegółów, to staw się rano pod “Czerwoną latarnią”, nie tak trudno znaleźć ten lokal, zapytaj pierwszego lepszego. - Co powiedziawszy, wstał od stołu i zwinnie zagarnął kufel piwa z tacy, którą trzymała służąca. - Nie masz się co stroszyć. Robota nie z takich, za które się ląduje w lochach. Prosta, jak powiedziałem. - Puścił oko do Variela, po czym ruszył w stronę stolików do gry, których nie brak było w Dziewicy. Zanim jednak całkiem zniknął wśród pasjonatów kart i kości, rzucił jeszcze za plecy jedno zdanie.
- Pytaj o Sertusa.
Variel odprowadził wzrokiem swego rozmówcę, po czym zadumał się nad tym, co usłyszał.
Nieznajomy, który nie raczył się przedstawić, coś kręcił. Variel to czuł. W tym zadaniu było coś... Jakieś drugie dno, o którym pomysłodawca nic nie wspomniał. Z pewnością nie przez przeoczenie.
Variel był młody, ale z pewnością nie głupi. Na dodatek miał tyle złota, że nie musiał brać się za niepewne interesy. No i to miejsce spotkania...
Nazwa mówiła sama za siebie i gdyby Vriel szukał określonego typu rozrywek, to z pewnością by się udał pod ten właśnie adres. Gdyby...
Oczywiście mogła się kryć za tym jakaś romantyczna historia. Na przykład porwanie panienki z domu uciech. Chociaż nazwa mogła być myląca...

- Co to jest 'Czerwona latarnia'? - Variel podszedł do karczmarza. Niezbyt głośne pytanie niemal zaginęło w panującym w 'Dziewicy' gwarze.
Karczmarz zmierzył pytającego uważnym spojrzeniem
- To znany w całym mieście dom publiczny wysokiej klasy - wyjaśnił. Najwyraźniej ocenił status społeczny i stan majątkowy swego rozmówcy i wynik nie był olśniewający. - Bardzo drogi. Drogi jak wszyscy diabli - dodał. - Albo i jeszcze droższy.
- Mam dziewczynę. Młoda, ładna - zaproponował. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że lepiej będzie, jeśli to on zrobi interes, a nie właściciel 'Czerwonej latarni'. - Na całą noc, za znacznie niższą cenę.
- Za ile? - spytał Variel. Pytanie spowodowane było raczej ciekawością, niż faktyczną chęcią
- Srebrnik. Jest młoda i ładna - podkreślił karczmarz tytułem zachęty.
- A dziewica? Ile by kosztowała?
Karczmarz przyjrzał się mu nieco zaskoczony, a następnie wybuchnął śmiechem.
- Dziewica? Tu z pewnością żadnej nie uświadczysz. Spróbuj w “Latarni” skoro ci się na takie rarytasy zebrało, chociaż jak na moje gusta to sakiewki szkoda.
- Takie są drogie? - spytał Variel. - Chociaż pewnie to i racja, że srebra na nie szkoda.
Noc z dziewicą miała swoje plusy, ale, z pewnością, i minusów kilka. Doświadczona panienka wiedziała swoje i potrafiła zwykle różne ciekawe rzeczy.

- A kto to jest Sertus?
- Seratus? - powtórzył mężczyzna, powracając do wycierania kufla, które to zajęcie przerwał dobrą chwilę temu. - Nie znam nikogo, kto by to miano nosił. A przynajmniej w tej chwili nie kojarzę.
Spojrzenie rzucone w stronę sakiewki rozmówcy, wyraźnie sugerowało sposób, który mógłby zadziałać na ową dziurawą pamięć. O ile oczywiście informacja ta była wystarczająco ważna, by dłoń do owej sakiewki powędrowała.
- Sertus - poprawił go Variel. Na stole pojawiła się równowartość nocy spędzonej z oferowaną przez karczmarza panną.
I równie szybko zniknęła w nad wyraz ochoczych dłoniach.
- Faktycznie, Sertus - wyszczerzył uzębienie, które wykazywało braki w paru miejscach. - Słyszałem o nim. Przyjechał do miasta w tydzień przed rozpoczęciem turnieju. Zatrzymał się w “Latarni” i ponoć rozgościł się tam niczym król. Ma ze sobą jakąś kobietę, powiadają że kapłankę i tego tam chłystka - brodą wskazał na poprzedniego rozmówcę Variela. - Zwą go Kysr i już zdążył zasłynąć w pobliskich karczmach z ręki do kart i kości. Szczęście się go trzyma, nawet nieco za mocno jak na moje gusta, jednak nikt mu jeszcze niczego nie udowodnił.
Ciekawość Variela została podsycona... nie na tyle jednak, by półelf podjął decyzję udziału w jakimś dziwnym interesie.
- Dziękuję - powiedział. - W takim razie proszę o wannę i tę pannę. Obejrzę i zdecyduję, co dalej.

* * *

Panna była ładna i młoda. Nawet bardzo młoda. Lecz nie da się ukryć, że to i owo umiała, więc Variel spędził noc w bardzo miły sposób. Chociaż zdecydowanie się nie wyspał.

* * *

Ranek przywitał Variela słońcem, towarzyszącym mu podczas niezbyt długiej podróży, która zaprowadziła go do 'Czerwonej latarni'.
- Szukam Sertusa - powiedział osiłkowi, który, przybrany w elegancką liberię, stał na straży owego przybytku rozkoszy.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-06-2016, 22:48   #3
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

“Czerwona latarnia” prezentowała się nader okazale, znak że interes kręcił się dobrze, a klienteli nie brakowało pomimo wysokich cen, z których przybytek ów słynął. Być może dlatego, że prócz swych cen znany był także z jakości towaru który oferował. Mówiono, że pod dachem trzypiętrowego budynku, który ozdobiono czerwonymi latarniami, sprawiając że lśnił niczym rubin, znaleźć można było sposób na zaspokojenie każdej zachcianki cielesnej, na jaką tylko pozwalała fantazja. Właścicielka, Rosetta Vestori, była powszechnie znaną i szanowaną demonicą, która żelazną dłonią trzymała wszystkich swych pracowników i podwładnych. Mówiono także, że trzy piętra, które zdolne było oko dostrzec, to jedynie czubek góry, przystawka przed daniem głównym, które podobno podawano w podziemiach “Latarni”. Ile prawdy w owych plotkach było, przekonać się mógł jedynie ten, którego stać było na poświęcenie kilku złotych riv’ów. Kilku, lub też jak głosiła inna plotka, kilkunastu.

Osiłek, którego w ów piękny poranek zagadnięto, zrobił nad wyraz zbolałą minę, jednak dopiero gdy ocenił wzrokiem znawcy możliwości finansowe przeszkadzającego mu osobnika. Widać jednak musiał mieć wydane rozkazy, bowiem swoją niechęć ograniczył tylko do krótkiego
- Dobra.
Drzwi “Czerwonej latarni” stanęły przed Varielem.


Tak i z zewnątrz, jak i wewnątrz, “Latarnia” robiła wrażenie. Co prawda o tak wczesnej porze było raczej pusto i cicho w owym przybytku, jednak dzięki temu młody półelf miał okazję nieco dokładniej przyjrzeć się wystrojowi i tym z pracownic, które wciąż znajdowały się na nogach. Wciąż, lub też już, bowiem lokal ów oferował usługi nie tylko gdy na niebie królował księżyc, ale też wtedy gdy ciekawskie promienie słońca zaglądały przez ozdobione czerwonymi kotarami okna.
Osiłek prowadził niechętnie. Widać było gołym okiem, że zadanie jakie spadło na jego głowę, pasuje mu tak samo, jak miecz do ścinania drzew. Szybko też pozbył się kłopotu, oddając Variela w troskliwe dłonie jednej z dziewcząt.


Ta już zdecydowanie była lepszym towarzystwem i przewodnikiem po “Latarni”. Jej wzrok przesunął się po postaci półelfa, zatrzymując odpowiednio długo poniżej jego pasa i dopiero po owej chwili powracając do oczu. Skinięcie głowy i uśmiech były wyrazem aprobaty dla tego co zobaczyła. Machnięciem dłoni odesłała ochroniarza, po czym chwyciła Variela za rękę i poprowadziła dalej, przylepiając się przy okazji do jego ramienia. Jej nagie piersi układały się nader ponętnie, gdy poprowadziła go w stronę schodów.
- Pierwszy raz u nas? - zapytała, wspinając się wraz z nim na wyższe piętro. - Nie zwracaj uwagi na Mursha, z rana zawsze jest marudny.
Mówiła cichym, uwodzicielskim głosem, który przyjemnie wibrował w uszach, pobudzając krew do szybszego krążenia. Bez wątpienia miała doświadczenie w swym fachu i kto wie, może nawet lekką pomoc magii. Jeżeli nawet to była ona na tyle dyskretna, że Variel nie był w stanie jej wyczuć.
Pokonując kolejne stopnie, wspięli się na pierwsze piętro. Czerwone latarnie, których także wewnątrz nie było brak, wydzielały nieco słodki, lekko odurzający zapach, który sprawiał, że rozluźnienie się i oddanie przyjemnym myślom, nie było szczególnie trudne. Tym bardziej mając przy boku niemalże nagą, ponętną partnerkę.
- Gdybyś poza interesem z lordem Sertusem szukał czegoś milszego by zająć czas… - Sugestia była wyraźna, poparta dłonią, która spoczęła na piersi półelfa. Jego partnerka odstąpiła nieco i wysforowała się na przód, nim zaczęli wspinać się na kolejne schody, wiodące na drugie piętro. Jej ponętne kształty nie straciły wiele przy tej zmianie widoku. Biodra poruszały się nader kusząco, gdy pokonywała schody, tanecznym niemalże krokiem.

Na drugim piętrze przeszli korytarzem dość długi odcinek, nim natrafili na kolejne schody, prowadzące na trzecie piętro. Drzwi które mijali były wyjątkowo skromne, w porównaniu z przepychem otoczenia. Czarne, jednakowe i pozbawione ozdób. Nie posiadały numerów, ani innych oznaczeń pozwalających na zorientowanie się co też się za nimi kryło.
Na trzecim piętrze wystrój uległ całkowitej zmianie. Tym razem to ściany były niemalże puste, białe niczym śnieg. Drzwi z kolei biły niemalże w oczy swym przepychem. Złote lub srebrne, z tkwiącymi w nich szlachetnymi kamieniami i pięknie rzeźbionymi klamkami.

W trakcie swej wędrówki spotkali tylko kilkoro służących wędrujących cicho tymi samymi korytarzami. Odróżnić ich można było od panien widzianych na parterze chociażby tym, że byli w pełni ubrani. Od szyi aż po czubki trzewików, zdobiły ich szkarłatne szaty, nie pozwalające na dokładniejsze rozeznanie się w sylwetkach. Kobiety nosiły włosy spięte w ciasne warkocze, a twarze ich przysłaniały czarne welony.
- Wolno im je zdejmować tylko gdy nikogo z gości nie ma w pobliżu - wytłumaczyła jego towarzyszka, widząc gdzie wędruje spojrzenie półelfa. - To tutaj - dodała po kolejnych chwilach owego spaceru, wskazując na złote drzwi ozdobione szmaragdami. Zaraz tez lekko w nie zastukała, a usłyszawszy pozwolenie na wejście, nacisnęła klamkę.
- Będę czekać na dole - rzuciła szeptem, po czym ze śmiechem oddaliła się drogą, którą przybyli.

Przed Varielem pojawił się obraz przedstawiający bogato, ale też z gustem urządzony salon. Były tu wygodne sofy i kominek. Nie brakło dwóch foteli i stolika, a także sekretarzyka stojącego przy jednym z trzech okien. Pod drugim znajdował się szezlong, trzecie zaś było jednocześnie drzwiami wychodzącymi na balkon. W komnacie były także inne drzwi, dokładnie para takowych, które bez wątpienia prowadzić musiały do sypialni.
- W czym mogę pomóc? - Pytanie to zadał starszy mężczyzna, siedzący na jednym z foteli i trzymający w dłoni małą filiżankę.



Już na pierwszy rzut oka widać było, że ma się do czynienia z arystokratą. Zarówno jego postawa, głos jak i odzienie, wyraźnie na to wskazywały.
Oprócz niego w pomieszczeniu znajdowała się także młoda kobieta. Wygodnie rozłożona na szezlongu, trzymała w dłoniach rozwinięty pergamin, którego studiowanie przerwała by spojrzeć na wchodzącego.


Pomimo dość skąpego stroju, nie wydawała się być jedną z panienek, chociaż to nie musiała być wcale prawda. Podobnie jak jej towarzysz, sprawiała wrażenie dobrze urodzonej, chociaż u niej nieco mniej rzucało się to w oczy. Mogła to jednak być tylko gra. Wszak najlepszych kurtyzan nie dało się odróżnić od księżniczek, a niekiedy potrafiły one zachowywać się bardziej dystyngowanie niż niejedna królowa. Gra pozorów była w tym biznesie tak samo ważna, jak na królewskich dworach.
- Wejdź proszę i zamknij drzwi - obserwację przerwał głos mężczyzny, który uśmiechnął się przyjaźnie i skinął głową, wskazując na drugi z foteli. Widać był w dobrym nastroju tego poranka. Czy była to gra? Cóż, Variel musiał się o tym sam przekonać.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 27-06-2016, 22:19   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sertus. Magiczne słowo-klucz.
Gdzieś kiedyś Variel słyszał, iż prawdziwi znawcy oceniają interesantów po butach. "Możesz mieć na górze sam aksamit i złote hafty, a jak masz trepy nie takie, to nikt nie zechce z tobą gadać."
Stojący na straży 'Latarni' osiłek najwyraźniej owej prawdy nie znał. A może prawda się zdezaktualizowała? Kto wie... Najważniejsze i tak było to, że cerber nie zatrzasnął Varielowi drzwi przed nosem. Ani nie zaproponował wejścia kuchennymi drzwiami. To z pewnością Variel potraktowałby jako zły omen i natychmiast zapomniałby o Sertusie.
A tak - miał przynajmniej okazję, by obejrzeć wnętrze 'Latarni', tudzież niektóre 'elementy' wyposażenia tego przybytku. O jakości tych 'elementów' świadczyła chociażby przewodniczka, w której ręce przekazał Variela naburmuszony wykidajło.
Dziewczyna, w stroju zdecydowanie podkreślającym brak mankamentów jej urody, stanowiła zdecydowanie ciekawsze towarzystwo. No, bardziej interesujące. Jakby nie było, Variel był mężczyzną i interesowały go kobiety, a nie inni faceci, nawet gdyby byli przystojni i dobrze zbudowani.


Przewodniczka, podobnie jak Mursh, oceniła wartość Variela bacznym spojrzeniem, z tym jednak, że w jej przypadku wzrok padł nie na kurtkę, a nieco niżej. I chociaż ponownie nie były to buty, ale też i nie sakiewka...
Zapewne, mimo mile spędzonej nocy, 'Latarnia' miała swój wpływ na Variela, bowiem (przynajmniej takie miał wrażenie) ta lustracja (w przeciwieństwie do poprzedniej) nie wypadła najgorzej.
- Nie miałem jeszcze okazji - przyznał. Słyszał nieco o tym miejscu i nie sądził, by kiedykolwiek miał dość złota, by sobie pozwolić na wizytę dla przyjemności.
- Jak ci na imię? - spytał chwilę później, gdy dziewczyna złożyła ciekawą, acz raczej mało realną (jeśli chodzi o jej realizację) propozycję.
- Casill - przedstawiła się, lekko pochylając głowę. - Ciebie zaś zwą…? - Wyraziła swe zainteresowanie, dbając o to, by jej głos zawierał odpowiednie ilości nader kuszących nut, które przywodziły na myśli sekrety alkowy, o jakich zwykle się nie rozmawiało.
- Variel - odparł. Był młody, ale nie aż tak głupi, by nie dostrzec paru... drobiazgów. - Nie sądzę jednak, bym spełniał wysokie wymagania, jakie stawiacie swoim gościom - dodał tonem w którym można było dostrzec odcień żalu.
Jak by zareagowała, gdyby się odpłacił podobnym gestem? Trochę za późno pomyślał o tym, że mógłby się zrewanżować...
- Wymagania to kwestia względna - odparła ze śmiechem. - Potrafią się zmienić z chwili na chwilę. Nie skreślaj się tak od razu, szkoda by było.
Sądząc po tym, co widział, też tak uważał, chociaż z pewnością patrzył na to z innego punktu widzenia. A może nie? Może to Casill tak ceniła swoje umiejętności.


Każdy medal ma dwie strony. To samo tyczyło monet. I kobiet.
'Awers' Casill był szalenie pociągający, zaś 'rewers'... Rewers, co było oczywiste, zdecydowanie różnił się od awersu, co nie znaczyło wcale, że był mniej ciekawy. Krył w sobie różne tajemnice i obiecywał... dużo. Kiedyś. Być może.
Jednak nie da się ukryć, że dużo więcej sekretów kryły w sobie odziane od stóp do głów kobiety, nie ukazujące gościom, nawet takim, jak on, ni skrawka swego ciała. Co nie znaczyło, że dla ogromu tajemniczości Variel zamieniłby Casill na jedną z zawoalowanych kobiet.
- To jakiś lokalny obyczaj? - zwrócił się do swej przewodniczki.
- Reguła, którą wprowadziła Rosetta - wyjaśniła mu po chwili, gdy jedna ze służących zdążyła ich wyminąć. - Nie moja to jednak rola, by zdradzać sekrety tego domu - dodała z mrugnięciem, kontynuując prowadzenie go przez korytarz.
- Nie będę wnikać - zapewnił.
Ponoć każda tajemnica miała swoją cenę, jednak jego ciekawość nie była aż tak wielka, by miał opróżnić sakiewkę i się dowiedzieć, dlaczego parę niewiast chadza w strojach aż tak różnych od tych, które widział wcześniej.

Drzwi, przy których zatrzymała się Casill, zdecydowanie odróżniały się od pozostałych. Nawet niewprawne oko Variela zdołało rozpoznać prawdziwy kruszec i kamienie. Ktoś musiał spać na złocie i klejnotach, niczym legendarne smoki... ale o guście Variel nie chciał dyskutować. To, że on wolał zwykłe drewno, nie znaczyło, że inni musieli podzielać jego poglądy.
Jakim cudem ktoś po tamtej stronie cokolwiek usłyszał, tego Variel nie wiedział. Magia? Być może...
- Dziękuję, Casill. - Półelf z uśmiechem skinął głową. Przez ułamek sekundy pomyślał o wręczeniu napiwku, lecz zrezygnował z tego gestu. - Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy - dodał.


- Dzień dobry! - półelf przywitał znajdującą się w pokoju parę.
Zamknął drzwi, a potem skorzystał z zaproszenia i usiadł w fotelu.
- Jestem Variel - powiedział. - Zaproponowano mi, by poszukał Sertusa.
Mężczyzna spojrzał na niego z zaciekawieniem, a następnie wzrok swój przeniósł na kobietę. Ta z kolei skinęła głową i posłała w jego stronę uśmiech. Dopiero wtedy przemówiła.
- Variel, piąty w turnieju, ten którego Kysr miał zwerbować dla naszej sprawy. - Mówiła spokojnym, dźwięcznym głosem, w którym jednak nie dało się doszukać żadnych oznak uznania dla osiągnięć młodego półelfa, ani nagany za to, że nie pozwolił się zwerbować od razu.
Variel skinął głową, potwierdzając słowa kobiety.
- Rozumiem - odpowiedział arystokrata. - Witaj zatem ponownie, Varielu. Mnie zwą, jak zapewne zdążyłeś się domyślić, Sertus’em. Moja towarzyszka to Lady Amarel, kapłanka Margh. Za jej radą wysłałem na twe poszukiwania swoich ludzi. Widzę, że przynajmniej jednemu udało się cię odnaleźć.
Przerwał i nalał ze złotego dzbanka, bursztynowego płynu do swej filiżanki.
- Wkrótce zostanie podane śniadanie, mam nadzieję że przyłączysz się do nas, gdy już omówimy sprawę, która złączyła nasze drogi. Lady?
Amarel skinęła głową, po czym odłożywszy pergamin na pokrytą puszystym dywanem podłogę, wstała i podeszła do Sertusa, który podał jej srebrny kielich.


- Potrzebny jest nam ktoś o twych umiejętnościach - podjęła temat, upijając drobny łyk i opierając się o oparcie fotela, na którym siedział jej towarzysz. - Zadanie polegać będzie na eskortowaniu mnie i jeszcze jednej osoby, do Wrót Niebios, a konkretnie zachodniej części owych gór.
- Misja ta może się okazać niebezpieczną, stąd też nacisk na to, by brali w niej udział doświadczeni osobnicy - dodał Sertus i idąc w ślady kobiety, upił łyk z filiżanki. - Ale gdzie też podziały się moje maniery. Zechcesz może pokrzepić się trunkiem przed śniadaniem?
- Wybacz, ale odmówię. - Variel okrasił odmowę skąpym uśmiechem. - Nie o tej porze.
- Podróżowałem nieco, ale w tamte strony jeszcze nie zawędrowałem - przyznał. - Jaką wprawę w wędrówkach mają osoby, którym miałbym towarzyszyć?
Na odmowę Sertus zareagował skinięciem głowy, a kapłanka uśmiechem.
- Jak już wspomniałem, drużyna składa się z doświadczonych osobników - odparł mężczyzna. - Nie powierzyłbym dobra Lady Amarel w ręce nowicjuszy.
- Brakuje nam jednak kogoś, kto byłby w stanie powstrzymać część ewentualnych napastników, zanim dotrą na tyle blisko by można było skorzystać z mieczy - dodała kapłanka.
- Jeśli nie będzie ich zbyt wielu, to powinienem dać radę - stwierdził Variel. - W takim razie ostatnie pytania... Ile w sumie osób weźmie udział w wyprawie? - spytał . - Kiedy mielibyśmy wyruszyć? Jaka jest zapłata? I dlaczego imię tej osoby okryte jest taką tajemnicą?
- Gdy tylko zapasy zostaną uzupełnione o brakujące rzeczy - wyjaśnił Sertus. - Łącznie z tobą, grupa będzie sobie liczyć pięć osób. Większe siły groziłyby zbytnim zwracaniem uwagi, a to z kolei nie jest nam na rękę.
Amarel skinęła głową na potwierdzenie, jednak tym razem ograniczyła się tylko do tego gestu.
- Dzień do dwóch, wątpię by trzeba było zwlekać długo - uściślił w międzyczasie Sertus. - Za wykonanie zadania oferuję tyle, ile wynosiła główna nagroda w turnieju. Część płatna od razu, reszta przy kolejnym naszym spotkaniu. Imię zaś tajemnicą nie jest, jednak wątpię by cokolwiek ci mówiło. Osteria Lystos.
Imię faktycznie mówić nic nie mówiło, chociaż nazwisko było jakby znane, być może raz gdzieś usłyszane, jednak bez wyraźnych skojarzeń czy w dobrym czy złym kontekście.
- Zgoda - powiedział Variel po niezbyt długiej chwili namysłu. - Wezmę w tym udział.
Ciekawość, pierwszy stopień do kłopotów. Mama zawsze mu to powtarzała.
- Niezmiernie mnie to cieszy - i sądząc po wyrazie twarzy Sertusa, faktycznie cieszyć go musiało. No, chyba że owa radość była udawana, tego jednak Variel nie potrafił ocenić. - Teraz więc możemy na spokojnie przejść do jadalni i skorzystać z cudów, które “Latarnia” oferuje swym gościom.
- Pozwólcie zatem, że zostawię was samych - kapłanka najwyraźniej głodna nie była, lub też inne powody były owej decyzji, którą starszy mężczyzna przyjął bez zmrużenia oka, jakby takie odmowy słyszał na co dzień.
- Oczywiście - odparł wstając i odkładając filiżankę na stolik. - Zatem przyjdzie nam je spożyć w czysto męskim gronie. Kysr i Villas zapewne już czekają, chodźmy więc.
Co powiedziawszy ruszył w stronę drzwi.
Variel również się podniósł i skinąwszy kapłance głową ruszył za Sertusem.
Jadalnia znajdowała się drzwi obok. Podobnie jak te prowadzące do komnat arystokraty, również i one pokryte były szlachetnym metalem, tym razem jednak było to srebro, a nie złoto. Nie zdobiły ich szlachetne kamienie, a kunsztowne rzeźbienia. Sertus, bez tracenia czasu na pukanie, otworzył je i swobodnym krokiem wszedł do środka, niczym pan na swych włościach.
Pomieszczenie, jak się można było spodziewać, pełne było przepychu. Jego centralny punkt stanowił długi stół, ozdobiony białym obrusem, na którym stały tace z jadłem wszelakim i karafki z winem. Przed każdym z ośmiu krzeseł stał złoty talerz i takiż sam kielich. Pod ścianami ustawiono w równych odstępach, szezlongi. Nie brakło także kominka, nad którym pyszniły się rogi jelenia. Ściany ozdobiono malunkami przedstawiającymi wesołe sceny na tle rozjaśnionej słońcem natury. Całości dopełniały wysokie okna, które sięgały od podłogi, aż po sufit. Jako, że kotary były odsunięte, wpadało do środka wystarczająco dużo światła by całe pomieszczenie sprawiało wrażenie pełnego życia i radosnego miejsca. Dwa krzesła były zajęte. Na jednym siedział poznany wieczorem Kysr. Drugie zaś zajęte było przez postawnego mężczyznę, który nawet o tak wczesnej porze, założoną miał na sobie zbroję.


Trzecia osoba siedziała na szezlongu, który znajdował się najbliżej okna.


Demonica, bowiem nie dało się zaprzeczyć jej przynależności do owej rasy, odwróciła głowę by spojrzeć na wchodzących. Bez wątpienia nie zaliczała się ona do grona dorosłych, co podkreślał pluszak trzymany w dłoniach. Przyglądała się chwilę dłuższą Varielowi, po czym powróciła do wpatrywania w okno.
- Piękna pogoda nam się dziś trafiła, nie sądzisz Villasie? - Sertus odezwał się pierwszy, podchodząc do stołu i dłonią wskazując półelfowi by usiadł. - Poznajcie Variela. Dołączy do waszej grupy.
- Dobra decyzja - pochwalił Kysr i wzniósł swój kielich jak do toastu.
- Witamy - odezwał się jasnowłosy, wstając i wyciągając do nowoprzybyłego dłoń. - Zwą mnie Villas, a ten tutaj to Kysr. Mam nadzieję, że jego zachowanie nie zrazi cię zbytnio.
- Variel, jak słyszeliście. - Pólelf uścisnął dłoń Villasa.
Skinął głową Kysrowi.
- Czy to jest panna Osteria? - spytał, po czym zajął miejsce przy stole.
Wszyscy trzej skinęli głowami potwierdzając jego przypuszczenie. Demonica na dźwięk swojego imienia ponownie oderwała wzrok od okna i zwróciła go w stronę stołu. Jej zainteresowanie zgromadzonymi było jednakże znikome. Zdawać się mogło, że okno wbrew pozorom dużo ciekawszym jest obiektem bo zaraz ponownie wbiła w nie swój wzrok.
- Skoro drużyna jest w komplecie to wyruszamy jak wcześnie się da. Ruszymy wzdłuż Nyx, będziemy jednak omijać większość znajdujących się nad jej brzegami miast i wiosek. Im mniej osób będzie wiedziało o naszej wyprawie, tym lepiej - Villas podzielił się informacjami, nakładając sobie przy okazji porcję szynki na talerz.
- Po przekroczeniu granicy z Uster dostaniemy dodatkowe wsparcie - dorzucił Kysr, dolewając sobie wina. - Zatrzymamy się też nieco dłużej w Mortes i uzupełnimy tam zapasy. To miasto zaraz przy granicy - dodał gwoli wyjaśnienia.
- Jak widzisz wszystko jest ustalone i odpowiednio przygotowane - wtrącił się Sertus, podążając w ślady Villasa.
- Kto prócz nas wie o tej wyprawie? - spytał Variel. Nałożył sobie szynkę i chleb. - I czy ktoś jest zainteresowany tym, by się nam nie powiodło?
- Zawsze ktoś jest zainteresowany - odpowiedział Sertus. - Dlatego staramy się możliwie ograniczać z rozpowiadaniem o tym na prawo i lewo. Oprócz osób, które poznałeś, wiedzą o sprawie tylko nasi informatorzy i osoba, z którą się macie spotkać po stronie Usteru.
- Liczymy na to, że uda się nam przemknąć cichaczem przez tereny Kantoru. Jeżeli nie, to pozostaje mieć nadzieję, że nasze umiejętności wystarczą by odeprzeć atak.
Mina Villasa jasno świadczyła o tym, że on ze swojej strony nie zawaha się z owych umiejętności skorzystać. Jego towarzysz, który najwyraźniej bardziej od jedzenia preferował picie, ograniczył się tylko do skinięcia głową.
- Czyli jedziemy szybko i cicho - podsumował Variel. - Był ktoś z was w tamtych stronach? Znacie chociaż kawałek trasy? Miasta, gospody, miejsca, gdzie się można zatrzymać na nocleg.
- Mamy opracowane postoje, jednak nie zamierzamy polegać tylko na gospodach czy zajazdach - wyjaśnił Villas. - Jeżeli zostaniemy zmuszeni do noclegu pod gwiazdami, to jesteśmy i na takie okoliczności przygotowani. Osobiście nigdy nie byłem w tamtych stronach, jednak Lady Amarel, nasza kapłanka, zna te tereny z podróży po świątyniach. Będziemy polegać na jej pamięci i informacjach które posiadamy od naszych ludzi. Nie powinieneś się tym kłopotać. Wszystko jest dobrze zaplanowane i o ile nie napotkamy po drodze żadnych kłopotów, to w tydzień do dwóch, cała wyprawa powinna się zakończyć.
- Chodzi mi raczej o pannę Osterię - odparł Variel. - Ja jestem przyzwyczajony do spania pod gołym niebem. Kto się zajmuje zapasami i wyposażeniem? Każdy na własną rękę, czy też mamy jakiegoś kwatermistrza?
- Zapasami się nie martw, wszystko będzie gotowe - poinformował go Sertus.
- Osteria nie będzie miała nic przeciwko - dodał Kysr, chociaż zabrzmiało to bardziej “nie ma nic do gadania” niż cokolwiek innego.
- Jest jeszcze trochę czasu, więc jak chcesz dodać do listy coś od siebie, to się nie krępuj. Byle nic co wymaga dłuższego przygotowania, bo z tym mógłby być problem - dorzucił starszy pan, wzrokiem gromiąc przy okazji młodziana, który widać nie potrafił nad głosem panować.
- Mam się tutaj sprowadzić, czy też mam sobie pomieszkać w 'Dziewicy' do chwili wyjazdu?
- To już od ciebie będzie zależało - oświadczył starszy pan, delektując się powoli winem. - Nie widzę problemu, byś do nas dołączył. Wydatki biorę na siebie, więc szkoda by było, gdybyś z tej okazji nie skorzystał. Odrobina luksusu przed taką wyprawą nie powinna zaszkodzić - mrugnął porozumiewawczo do Kysr’a, na co młodzik wybuchnął śmiechem.
- Nie da się ukryć - potwierdził, przeciągając mięśnie. - Ja w tym korzystaniu jednak nie będę towarzyszył. Czas paść do wyrka i odespać nocne atrakcje. Ty jednak korzystaj do woli. Sam, obawiam się, bo nasz świętoszek raczej nie dołączy - wyszczerzył się przy tych słowach do Villas’a. - No, chyba że się nasza droga Lady skusi - mrugnął do półelfa, a następnie wstał i ziewnął.
- Nie zapomnij się przestawić na dzienny tryb życia zanim ruszymy - sarknął odziany w zbroję blondyn.
- Taaaa… Wiem - rzucił od niechcenia młodzian i skierował się do drzwi. - Idziesz mała, czy wolisz zostać z tym ponurakiem? - Nim dotarł do drzwi zwrócił się do demonicy, która tylko potrząsnęła przecząco głową. - Jak tam sobie chcesz - odparł niezrażony, a następnie machnął ręką na pożegnanie i się ulotnił.
- Rozsądna decyzja - westchnął Villas, dodając do tego skinięcie głową skierowane w stronę dziewczynki.
- Zatem jaka będzie twoja decyzja? - Chciał wiedzieć Sertus.
- W takim razie pójdę po swoje rzeczy i niedługo utaj wrócę - zapewnił Variel. Odsunął talerz i podniósł się z krzesła. - Osterio, przynieść ci coś z miasta? - spytał.
Dziewczynka przeniosła na niego uwagę i pokręciła głową, jednocześnie głaszcząc trzymanego misia.
- Nią nie musisz się przejmować - odezwał się Sertus, spokojnie popijając z kielicha. - Jeżeli coś będzie potrzebowała to ktoś się tym zajmie. Poinformuję Rozettę że zajmiesz jedną z wolnych komnat i że masz otwarty rachunek.
- Dziękuję - powiedział Variel. - Niedługo się przeprowadzę. W razie potrzeby łatwo będzie mnie znaleźć.
Skłonił się Sertusowi, skinął głową Osterii i Villasowi, po czym wyszedł z komnaty.
Nie miał zamiaru zwiedzać 'Latarni', przynajmniej nie w tej chwili. Ruszył w stronę schodów, prowadzących na niższe kondygnacje.

* * *

'Dziewica' powitała Variela nieco skrzywioną miną karczmarza, któremu nie w smak było, iż jego progi opuścił klient płacący żywym srebrem za różne dodatkowe usługi. Variel jednak nie przejął się jego miną w najmniejszym nawet stopniu. No i nie zamierzał opowiadać, ani dlaczego rezygnuje z dalszego pobytu, ani też dokąd się przenosi.

Droga do 'Latarni' wiodła nieco okrężną trasą. Niestety - Kastor Wore, u którego Variel spróbował uzyskać jakieś informacje na temat panny Lystos, nic nie słyszał o rodzinie noszącej to nazwisko. A nikogo więcej Variel nie zamierzał wypytywać. Tego by jeszcze brakowało, by całe miasto zaczęło opowiadać o tych próbach zdobycia informacji.

Gdy Zirg znalazł się w stajni (tu nie było ani złotych żłobów, ani skąpo odzianych panienek), Variel ponownie trafił przed oblicze Mursha. Tym razem odźwierny nie zadawał już żadnych pytań. Co prawda nie powitał nowego gościa 'Latarni' niskim ukłonem, ale już bez marsa na twarzy otworzył podwoje przybytku, po czym przekazał Variela w ręce kolejnej przewodniczki. Casill nie było. Najwyraźniej Varielowi nie dane było zapoznać się z nią bliżej.

Komnata, do której skierowano Variela, przepychem niewiele ustępowała tej, w której niedawno rozmawiał z Sertusem. A w łożu, jak to ocenił Variel, mogłoby się zmieścić parę osób.
- Czym jeszcze mogę służyć? - Panienka sprawiała wrażenie chętnej do spełnienia najrozmaitszych życzeń gościa.
- Na początek kąpiel - poprosił Variel. - A potem...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 31-10-2016 o 23:35.
Kerm jest offline  
Stary 03-07-2016, 22:55   #5
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Bycie gościem “Czerwonej latarni” bez wątpienia miało swoje plusy. Jak Variel wkrótce się przekonał, nie tylko jedzenie było tu lepsze niż w innych przybytkach, ale i panny w “Latarni” pracujące, różniły się w sposób znaczny od tych, spotykanych w mniej prestiżowych burdelach. Nie dość, że każda z nich urodą przyćmiewała poprzednią, to i porozmawiać się z nimi dało na tematy wszelakie, a gdy rozmowy dobiegły końca, spokojnym mógł być szczęśliwiec oddający się w ich zręczne dłonie. Nie mogło być mowy o braku satysfakcji, pojęcie to bowiem najwyraźniej nie istniało pod dachem “Latarni”. Także obsługa, ta która nie miała wiele wspólnego z uciechami łoża, była tu na najwyższym poziomie. Każda jego zachcianka była spełniana natychmiast, gdy zaś czekać musiał nieco dłużej, pojawiał się ktoś, kto mu ów czas był gotów umilić. Czy to w dzień, czy też w nocy, klient był tu panem. Nie powinno to jednakże dziwić biorąc pod uwagę ceny. Tymi zaś Variel przejmować się nie musiał, grzechem zatem było by z owej hojności nie skorzystać w pełni.

Kilka razy miał on okazję spotkać swych nowych towarzyszy. Kysr zwykle otoczony był wianuszkiem dziewcząt, siedząc przy jednym ze stołów do gry i doprowadzając do szału swych przeciwników. Villas zaś był jego całkowitym przeciwieństwem. Fakt, jego też ujrzeć można było w towarzystwie jednej czy dwóch panien, jednak już na pierwszy rzut oka widać było, że tym co go w nich interesuje jest umysł, a nie ciało. Cóż, nie każdego pociągały ponętne, niemalże nagie ciała. Może miał on inne zainteresowania? W końcu te bardziej specyficzne zachcianki, spełniano za zamkniętymi drzwiami lub, jak udało się mu usłyszeć, w słynnych podziemiach “Latarni”.

Wszystko co dobre musi kiedyś się skończyć. Czas spędzony w luksusowym otoczeniu, wśród chętnych panien i dobrego jedzenia, nie mógł trwać wiecznie. Czekało zadanie, którego Variel się podjął, a które mogło okazać się kęsem zbyt dużym by półelf mógł go przełknąć. O tym jednak, czy ta wyprawa okaże się taką właśnie, z której żywym się nie wraca, czy też przebiec miała bez większych problemów, miał się dopiero przekonać. Póki co czekała na niego drużyna, której częścią się stał z własnej woli.

Jak zostało obiecane, wszystko było gotowe na czas. Konie czekały wypoczęte, zarówno te, które nieść miały jeźdźców, jak i te, które na swych grzbietach miały przewozić zapasy. Łącznie było ich osiem, wliczając w to wierzchowca Variela.
Wraz z nastaniem świtu cała grupa zebrała się na dziedzińcu “Latarni”. Jako, że wszystko zostało omówione wcześniej, zostało pożegnać się z Sertus’em, który życzył im powodzenia, po czym ruszyć.

Tak też się stało. W glorii wstającego słońca, drużyna opuściła Bedrak i udała się na spotkanie losu. Pierwszy jechał Kysr na swym gniadym ogierze, zaraz jednak, gdy tylko mury miasta znalazły się za ich plecami, wystrzelił on do przodu, po chwili znikając im z oczu. Następny jechał Villas, dosiadając czarnego niczym noc, wierzchowca. W pełnej zbroi, mężczyzna ów prezentował się nader okazale, sprawiając wrażenie człowieka, który jest w stanie wytrzymać każdy atak, a następnie jednym machnięciem miecz, zmieść z powierzchni Zaris wszystkich tych, którzy odważą się stanąć mu na drodze.
Za nim podążała kapłanka na białej niczym śnieg klaczy, obok której statecznym krokiem stąpał srokacz niosący na sobie otuloną w płaszcz z kapturem, demonicę. Lady Amarel została powierzona piecza nad jednym z jucznych koni, dwoma pozostałymi miał się zajmować Variel, przynajmniej w trakcie drogi. Ich pierwszy przystanek planowany był na porę obiadową. Wedle słów Villas’a miała nim być przydrożna karczma, nieco oddalona od głównych traktów, przez co uznana za względnie bezpieczną.


Jak się po paru godzinach okazało, karczma o której wojownik wspomniał, znajdowała się przy wiosce rybackiej, położonej nad niewielką rzeką, która z pewnością większego znaczenia nie miała. Na ich spotkanie wyszedł Kysr, wyglądając na zadowolonego człowieka.
- Pewnie ograł jakiegoś biednego wieśniaka - skomentowała ów widok kapłanka, uśmiechając się do podchodzącego do nich młodzieńca.
Ich przybycie wywołało pewne poruszenie wśród wieśniaków, jednak widać było, że nieufność była w nich silniejsza niż ciekawość, bowiem nie zbliżali się do karczmy. Mogło także chodzić o coś innego, jednak jeżeli nawet, to Variel nie znał owych okolic na tyle, by znać historię tego miejsca.
- Jadło takie jak mówili - oświadczył w międzyczasie Kysr, na pytanie Villas’a o jakość czekającego na nich posiłku. - Zjeść się da ale cudami bym tego nie nazwał.
- Nie marnujmy więc czasu, do wieczora musimy dotrzeć najdalej jak się da - zdecydował wojownik, zsiadając z ogiera i kierując się ku kapłance by pomóc jej zsiąść. - Varielu, przejmij Osterię, a ja zaprowadzę zwierzęta do stajni - dorzucił, pomagając także dziewczynę w zejściu z grzbietu łaciatego.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 18-07-2016, 21:52   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tańce, hulanki, swawole.
To wszystko ponoć (tudzież wiele innych rozrywek) można było znaleźć pod dachem 'Latarni', lecz Variel znaczną z nich część pominął. Na tańce nie bardzo miał ochotę, (chociaż nie miał nic przeciwko przyglądaniu się, jak w tańcu zgrabna dziewczyna pozbywa się kolejnych elementów garderoby), hulanki kojarzyły mu się z bólem głowy po spożyciu nadmiaru trunków rozmaitych, natomiast swawole...
Bez wątpienia był to raj dla kogoś, kto lubił kobiety, lubił się uczyć nowych rzeczy, no i miał górę złota. Z pewnością niektórzy z pobratymców Variela mieliby mu to i owo za złe, ale z podobną pewnością można by twierdzić, że niejeden nazwałby go idiotą, gdyby z okazji nie skorzystał. A że ślubów czystości nie składał, więc wyrzutów sumienia nie miał, nawet najmniejszych.

* * *

Nic nie może wiecznie trwać.
Dzień wyjazdu oznaczał konieczność rozstania się z urokami stołu i łoża. Ani jednego, ani drugiego nie można było ze sobą zabrać, lecz Variel nie zamierzał narzekać.
Fakt - 'Latarnia' i jej pracownice stanowiły bardzo miły przerywnik między jedną a drugą podróżą, przerywnik niespodziewany, ale jedynie przerywnik, miły dodatek do zapłaty za obiecany udział w misji. Ale na zapłatę trzeba było zapracować, prędzej czy później, więc Variel uściskiem obdarzył aktualną towarzyszkę łoża i po pospiesznym śniadaniu, nie do końca wyspany i wypoczęty, zszedł na dół, na podwórze, gdzie czekali, niemal w komplecie, pozostali członkowie wyprawy.

To, że na jego kark spadła wątpliwa przyjemność opieki nad dwoma niosącymi zapasy końmi, należało do rzeczy nieco mniej przyjemnych, ale ten obowiązek dało się przeżyć. Za takie pieniądze mógłby prowadzić nawet cały tabun. Nie mówiąc już o tym, że pogoda dopisywała, a nikt nie próbował przeszkodzić w podróży. Nikt za nimi nie jechał, nikt nawet specjalnie im się nie przyglądał. A przynajmniej Variel nikogo takiego nie widział.
Może Sertus był przeczulony? Może niepotrzebnie zjechali z głównego traktu i podążali mniej uczęszczanymi szlakami? A może kłopoty czekały na nich gdzieś daleko, a nie tuż za Bedrak? A może niezbyt przychylne spojrzenia mieszkańców wioski były zwiastunem owych kłopotów?

- Zgłodniałaś, Osterio? - Variel zwrócił się do demonicy, równocześnie podając Villasowi wodze Zirga.
Demonica spojrzała na niego, jakby zastanawiała się kim on w ogóle jest.
- Troszkę - odpowiedziała, wydając się przy tym nieco zagubioną. Jej dłoń powędrowała w stronę kaptura, który zsunęła z głowy z wyraźną ulgą. - Tłoczno tutaj - dorzuciła, rozglądając się wokoło.
- Chyba byś musiała spytać Kysra, co zrobił tutejszym - odpowiedział półelf, również rozglądając się dokoła. W najbliższej okolicy, prawdę mówiąc, nikogo nie widział. Najwyraźniej panienka nie była pozbawiona poczucia humoru. - Pewnie naopowiadał im niestworzonych rzeczy i teraz wolą się trzymać od nas z daleka.
- To nie jego wina
- odpowiedziała, przenosząc wzrok na półelfa. - To nie on ich zabił.
- Kogo nie zabił?
- Variel spojrzał na nią zaskoczony. - Masz na myśli jakieś duchy?
Skinęła głową w odpowiedzi.
- Dużo ich tutaj - dodała, zataczając ręką krąg wokół karczmy. - Tłoczno. Dlatego wioska obumiera, nie widzisz tego?
Zadając pytanie wskazała na owych mieszkańców wioski, którzy trzymali się od nich z daleka. Fakt, faktem, za dobrze to im się nie mogło powodzić, jednak podobna sytuacja panowała w niejednej wiosce.
- Nie ma tu dzieci - naprowadziła go na to, co widocznie jej zdaniem świadczyło o owym umieraniu. I faktycznie, dzieci nie było zbyt wiele, ledwie dwójka obdartusów maczała patyki w wodzie. Wyglądali chuderlawie i chorowicie, żadne też się nie śmiało ani nie broiło, jak to dzieci miały w zwyczaju.
- Nie myślałem o duchach. Nie miałem pojęcia, że je widzisz - wyjaśnił Variel, nieco zaskoczony tym, że Osteria dysponuje takim niezbyt popularnym talentem. Rozejrzał się dokoła. - Ale masz rację. Nie tylko dzieci tu nie ma, ale i kobiet. Młodych, znaczy. Wioskę musiało spotkać jakieś nieszczęście.
Nie potrafił sobie wyobrazić, jakie. Co mogło spowodować, że kobiety zniknęły? Ale tego, na przykład, mógł dowiedzieć się w karczmie.
- Czy możesz również z nimi rozmawiać? Czy jest wśród nich więcej kobiet, niż powinno być?
- Mogę
- padła dość lakoniczna odpowiedź. - Są bardzo rozmowni. I nie, nie ma tu więcej kobiet. Niemal wszyscy - znowu zatoczyła krąg obejmujący karczmę - to mężczyźni. Jest parę niewiast i dzieci, jednak są w mniejszości. Nie są zadowoleni, chcą zemsty.
Variel, mimo młodego wieku, wiele rzeczy już widział, ale rozmawiającej z duchami jeszcze nie. Z tego też powodu miał zamiar wykorzystać tę szansę do granic możliwości. Czyli zapewne do chwili, gdy Villas przyjdzie i przerwie tę rozmowę.
- Na kim chcą się zemścić i za co? - spytał.
- Na wszystkich - odparła. - Za swoją śmierć - wyjaśniła. Nie wydawała się przy tym być szczególnie rozmowna. Mogło tu chodzić o to, że jej uwaga wydawała się nie posiadać zdolności do tkwienia w jednym miejscu. Wzrok błądził wokoło, co rusz zatrzymując się na pustej przestrzeni tylko po to by zaraz przeskoczyć do kolejnego punktu, gdzie wedle tego co mógł dostrzec Variel, nikogo nie było.
- Zemsta za śmierć. To rozumiem - wyjaśnił. - A kim są ci wszyscy?
Jakby nie było - wieśniacy powinni wiedzieć, kto się przyczynił do ich śmierci. I, zapewne, nie mieli na myśli wszystkich mieszkańców całego świata.
- Gośćmi - odpowiedziała po chwili, jakby dopiero musiała sobie przypomnieć, że zadano jej pytanie. - Na twoim miejscu nie jadłabym gulaszu. Mięso mogłoby ci nie podejść - dodała, wykrzywiając twarzyczkę w grymasie obrzydzenia, po czym pokiwała głową, gest ów kierując na prawo od półelfa.
- Mówisz tak, jakby ktoś pomordował tutejszych, by nakarmić gości - wzdrygnął się Variel. Ale posłuchać dobrej rady zamierzał. - Ograniczę się do sera i chleba - zapewnił.
Mała mogła sobie w najlepsze żartować, ale z tą wioską faktycznie było coś nie w porządku.
- Nie powinnaś tego powiedzieć pozostałym? - spytał. - No i czy można jakoś pomóc tym duchom?
- Ucieszy ich śmierć tej wioski
- udzieliła mu odpowiedzi. - Każdego starca, mężczyzny, kobiety i dziecka. Oni to wiedzą - wskazała na wieśniaków. - Oni to czują, jednak to ich dom więc tu tkwią. Może Amarel coś poradzi - skrzywiła się ponownie, tym razem ubierając twarz w wyraz niechęci.
- Oni wiedzą - dorzuciła.
- A możesz mi powiedzieć, co się w tej wiosce stało? I chodźmy do środka - zaproponował.
- Nic - udzieliła mu odpowiedzi idąc przy tym za jego propozycją i kierując się w stronę karczmy. - Zbiedniała, więc zaczęto szukać sposobu na przetrwanie. Znaleziono niewłaściwy, jednak nikt już nie myśli o naprawianiu błędów. Teraz dogorywają, a wkrótce dołączą do legionu duchów, który wysysa życie z tego miejsca.
Mówiła obojętnie, nie wyrażając swoim głosem żadnego współczucia ani dla żyjących ani dla zmarłych. Był on obojętny, wyprany z emocji, a gdy dotarła do drzwi karczmy, umilkła całkiem.
Variel postanowił nie drążyć tematu. Jakby nie było i tak nic by nie poradził na duchy i ich pragnienia, tudzież na kłopoty wioski.
Pchnął drzwi.
- Zapraszam - powiedział.
Karczma w środku wyglądała jak na karczmę przystało. Były stoły nie pierwszej młodości i czystości, rozstawione gdzie akurat miejsce było. Był kominek, obecnie wygaszony i straszący kupą popiołu. Był szynk, a za nim wycierający kufel karczmarz. Byli także klienci, wyglądający na wyjątkowo ponurych i spoglądających na siedzącego z kapłanką młodzika, wzrokiem, który gdyby mógł pewnie by go życia pozbawił. Na widok wchodzących przenieśli oni swe zainteresowanie na nich, dłużej wzrok zatrzymując na rogatej dziewczynce. Podstarzały jegomość w pozszywanej byle jak kurcie splunął na podłogę, po czym odwrócił się do stołu i zajął swym trunkiem. Variel usłyszał przy tym kilka dosadnych epitetów skierowanych w stronę jego młodej towarzyszki, jednak głośno nikt swego zdania nie wypowiedział.
Amarel przywołała ich ruchem dłoni, zapraszając do zajmowanego przez nią i przez Kysr'a stołu. Stał już na nim dzban wina i cztery kielichy oraz mniejszy dzbanek i kubek, zapewne dla najmłodszej członkini grupy.
Co zrobił tutejszym Kysr, tego się Variel mógł domyślić. Pewnie ograł biedaków ze wszystkiego, co mieli w sakiewkach. Ale co mieli przeciwko demonom?
- Co zamówiliście? - spytał, podchodząc do stołu. - Prócz wina? - sprecyzował.
Odsunął stołek, by Osteria mogła zająć miejsce, po czym sam usiadł przy stole, obok dziewczynki.
Kapłanka zmierzyła wpierw dziewczynkę uważnym spojrzeniem, a dopiero później odpowiedziała Varielowi.
- Poprosiliśmy o ser, chleb i kaczkę - wyjaśniła, uśmiechając się lekko do półelfa. - Mają tu także podobno wyśmienity placek z jabłkami, więc także i on powinien się na stole pojawić.
W międzyczasie Osteria sięgnęła po dzbanek i nalała do swojego kubka mleka, które sądząc po kolorze, musiało zawierać w sobie całkiem duża ilość miodu.
- Jeżeli masz ochotę na coś więcej to mów - rzucił Kysr, wstając z wyraźnym zamiarem udania się w kierunku szynku.
- Nie, nie, dziękuję. To mi w zupełności wystarczy - zapewnił Variel.
Nie było gulaszu, więc nie musiał wybierać i przebierać. A placek byłby miłym dodatkiem do kaczki.
Sięgnął po dzban.
- Amarel? Wina? - spytał.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała, przyglądając się z zaciekawieniem gościom karczmy.
- Tłoczno - odezwała się niespodziewanie Osteria, wbijając wzrok w kapłankę.
- Zajmę się tym - zapewniła ją kobieta, jednocześnie posyłając małej ostre spojrzenie. - Skup się na swoim napoju - doradziła, powracając do obserwacji siedzących i cicho szepczących mężczyzn.
Demonica pochyliła głowę i zasłoniła uszy dłońmi, jednak nic więcej już nie powiedziała. Zaraz też powrócił Kysr, niosąc w dłoni kolejną karafkę i dodatkowe kielichy.
- Villas zaraz przyniesie twój napitek, Lady - zwrócił się do Amarel, stawiając przyniesione rzeczy na stole. - Nie zostaniemy tu długo - poinformował Variela, rzucając wcześniej nieco zaniepokojone spojrzenie na Osterię, na które jednak mała nie zareagowała.
Czyżby to, że mała demoniczka widziała duchy, miało zostać tajemnicą? Być może, jednak Variel nie zamierzał wypytywać czy powinien wiedzieć o czymś, czego wiedzieć nie powinien. Nie miał tez pojęcia, po co ktoś robi przed nim jakieś tajemnice (co mu się za grosz zresztą nie podobało), ale nie płacono mu za zadawanie pytań.
Czy 'rozmawiająca z duchami' byłaby wartościową zdobyczą? Pewnie by się znaleźli i tacy, którzy by ją kupili na wagę złota.
- Im szybciej, i dalej zajedziemy, tym lepiej - odparł, spoglądając na Kysr'a. - Długie pobyty nie są nam do niczego potrzebne. Zjemy i ruszamy dalej. Gdzie zatrzymamy się na noc?
- Dziś chcemy dotrzeć jak najdalej więc pewnie skorzystamy z noclegu pod gołym niebem, jadąc do oporu
- wyjaśnił mu młodzieniec, nalewając sobie wina po brzegi kielicha. - Pogoda nam dopisuje, więc szkoda by było zmarnować okazję.
- Im rzadziej będziemy się zatrzymywać w miejscach takich jak to, tym lepiej
- dodała kapłanka, tracąc na chwilę zainteresowanie gośćmi przybytku i skupiając wzrok na półelfie.
- Mi to nie przeszkadza w najmniejszym nawet stopniu - odparł. - Lubię noclegi pod gołym niebem. W karczmach często się trafiają niepożądani lokatorzy, po spotkaniu z którymi trzeba brać częste kąpiele, a ubrania poddać kuracji w dymie. Nie do wiary, jak niektórzy nie potrafią dbać o czystość, a nie wiem czy ktoś kiedyś wymyślił zaklęcie odstraszające robactwo. Jak już, to wolę mrówki.
- Co prawda szykowanie posiłków aż tak dobrze mi nie wychodzi
- dodał nie do końca szczerze Variel - ale to w końcu nie problem. Jeśli mamy ze sobą prowiant, to możemy mijać karczmy i gospody bez zatrzymywania się.
Wlał sobie nieco wina; znacznie mniej, niż Kysr.
- O tej porze roku konie też znajdą dosyć paszy - dodał.
Upił nieco wina.
- Nie wiem tylko, jak się to spodoba Osterii. - Spojrzał na demonicę.
- Nie będzie to jej pierwszy raz - Amarel odpowiedziała za małą, nie pozwalając jej dojść do głosu.
- No to nie będzie problemu. - Variel skinął głową kapłance, po czym zwrócił się do Osterii.
- Żyjesz samym mlekiem i miodem - spytał - czy też jakimiś konkretami tez nie pogardzisz?
Sprawę tego, gdzie, jak i po co podróżowała Osteria, postanowił pozostawić na później, gdy dokoła będzie mniej osób, którym jego ciekawość by przeszkadzała.
- Zaraz zostanie podany obiad także dla niej - ponownie to kapłanka odpowiedziała, nie dając zabrać głosu młodej demonicy.
W tym samym czasie drzwi karczmy stanęły otworem, wpuszczając do środka ostatniego członka drużyny, który podszedł do stolika i usiadł na wolnym miejscu.
- Nie mam pojęcia, jakim cudem tą ruderę nazywają tu stajnią - pokręcił głową i nalał sobie wina. - Dobrze, że zostajemy tu tylko na krótki postój. Nie chciałbym sprawdzać tutejszych łóżek.
- Czyżbyś miał aż takie złe zdanie o tym... przybytku?
- spytał Variel. - Może po prostu rozpuściłeś się po paru nocach spędzonych w 'Latarni'? - zażartował. - Ale pewnie masz rację - skoro nie dbają o zwierzęta, to zapewne i o zwykłych gości niezbyt dbają.
- W takim razie zjedzmy i jedźmy jak najszybciej
- dodał.
Dorośli siedzący przy stole przytaknęli. Osteria z kolei zdawała się nie być zainteresowana tematem. Jej spojrzenie błądziło po izbie, nie skupiając na niczym konkretnym.
W chwilę później pojawił się przed nimi zamówiony obiad. Ser, chleb, mięso. Proste jadło, jednak bez wątpienia sycące i dające się rozpoznać. Pojawiły się też talerze, chociaż co do ich czystości można było mieć pewne obiekcje. Kysr zajął się krojeniem chleba, korzystając w tym celu nie z noża, który wraz z pieczywem przyniesiono, a z własnego sztyletu. Dość spora pajda, jako pierwsza, wylądowała na talerzu demonicy. Po chwili miała tam również ser, jednak na tym rozdawanie żywności się zakończyło. Resztą każdy musiał się zająć sam.
- Dokarmianie plugastwa - dało się przy tym słyszeć, w chwili, w której młodzieniec nakładał Osterii ser. Nikt z grupy nie zareagował jednak na te słowa, chociaż na twarzy Villasa pojawił się gniewny grymas. Znikł jednak szybko, zastąpiony obojętnością.
Variel nie zareagował, przynajmniej nie w sposób widoczny. Skoro Vallas nie rzekł ani słowa, to i on nie zamierzał nic rozbić. A już z pewnością nie chciał wywoływać awantury, skoro mieli podróżować, cicho i bez wzbudzania sensacji.
- Próbowałaś kiedyś białego sera z miodem? - zwrócił się do Osterii.
Nie czekając na odpowiedź zabrał się za swój chleb i szynkę.
Dziewczynka skinęła głową, nakładając uważnie ser na chleb, tak by nie rozsypać tego pierwszego i nie narobić bałaganu. Także i ona nie reagowała na docinki, które po pierwszej próbie rozbrzmiewały raz za razem i stawały się coraz głośniejsze.
- Lubię miód - powiedziała, gdy pierwszy kęs zniknął w jej ustach. - Ma przyjemny, ciepły smak.
- A wiesz, że mają tu niedaleko ule?
- zagaił Kysr, w przeciwieństwie do kapłanki, zdający się lubić małą. - Jak będzie czas to można się tam przejść i…
- Nie mamy na to czasu
- przerwała mu Lady w dość ostry sposób. - Ruszamy gdy tylko skończymy jeść.
- Nie przesadzajmy z tym pośpiechem
- mruknął młodzian, krzywiąc się nieprzyjemnie.
- Lady ma rację - poparł kobietę Villas. - Lepiej nie obciążać szczęścia bardziej niż to konieczne. Riv jedna wie, co jeszcze nas czeka. Znajdziemy inne ule - zakończył, uśmiechając się do demonicy.
Zanim jego słowa przebrzmiały, w plecy dziewczynki trafił pocisk wykonany z nie do końca obgryzionej kości kurczaka. Wśród siedzących przy pozostałych stołach rozległ się śmiech.
- Czy wszędzie trafiają się tacy dowcipnisie? - Variel niezbyt głośno spytał Kysra - czy tylko my mamy takiego pecha?
Nie bardzo miał ochotę reagować w czynny sposób, bo to zapewne nie skończyłoby się wymianą słów, zaś trupów w liczbie jedenastu nie bardzo chciał za sobą zostawiać. W końcu chodziło o to, by nie wzbudzać nigdzie zbytniego zainteresowania, ani też pozostawiać za sobą zbyt wielu śladów.
- Różnie z tym bywa - odparł młodzian, jednak widać było, że jego słowa mają pewien problem w przeciśnięciu się przez zaciśnięte wargi.
- Nic się nie stało - dodała Osteria, odgryzając kolejny kęs. Gdy jednak sięgnęła po kubek z mlekiem, widać było, że jej dłoń nie jest tak spokojna, jak głos.
- Po prostu zjedzmy i jedźmy stąd - pogonił ich Villas. - Im szybciej tym…
Zapewne chciał dodać “lepiej” jednak nie było mu to dane. Tym razem w demonicę trafił ogryzek jabłka, uderzając i odbijając się od jej głowy wśród salwy wyjątkowo złośliwego śmiechu.
- Chyba powinniśmy stąd jechać natychmiast - powiedział Variel. - I to nie płacąc za rachunek, skoro karczmarz nie potrafi zadbać o porządek i o swoich gości. Co wy na to?
Kysr sprawiał wrażenie jakby mu bardziej pasowała opcja podjęcia walki i zmienienia z powierzchni Zaris wszystkich zebranych w karczmie mężczyzn. Podniósł się nawet do połowy, jednak zaraz opadł na swoje siedzenie.
- Masz rację, nie ma sensu zwlekać - oświadczył Villas, wstając. Jego sylwetka, odziana w zbroję robiła niemałe wrażenie, dzięki czemu śmiechy nieco ucichły, a uwaga wszystkich skierowała się z demonicy na niego.
- Zapłacimy jednak - dodał - co by się za nami nie poniósł raban. Varielu zajmij się Osterią. Kysr, ty weź konie. Lady, proszę byś miała oko na tą grupę.
Zarówno młodzian jak i kapłanka skinęli głowami wyrażając zgodę na podjęcie się narzuconych na ich barki obowiązków.
- Osterio, zapraszam... - Variel wstał od stołu i elegancko podał dłoń demoniczce. Z czystej sympatii zresztą, a nie w ramach demonstrowania swoich poglądów.
Z chęcią dorzuciłby jeszcze kilka słów pod adresem obrażających Osterię ludzi, ale to z pewnością wywołałoby karczemną awanturę, a tego musieli unikać jak ognia.
Chyba musieli unikać...
Dziewczynka nie zwlekając podała mu swą dłoń i z wyraźnym zadowoleniem ruszyła wraz z nim do drzwi. Hałas za ich plecami narastał, jednak dalszych pocisków już nie było.
Gdy znaleźli się na zewnątrz, Variel usłyszał pełne ulgi westchnienie. Drobne palce zacisnęły się na jego dłoni czemu towarzyszyło pełne wdzięczności spojrzenie.
- Dziękuję - Osteria uśmiechnęła się do swego wybawiciela.
Variel odpowiedział pocieszającym uściskiem, popartym uśmiechem.
- Kysr, może zostaniesz tu jeszcze godzinę lub dwie, i ograsz ich do suchej nitki? - rzucił żartobliwą propozycję w stronę ich drużynowego szczęściarza.
- Oni już nic nie mają, więc szkoda mojego czasu - prychnął młodzian, kierując się w stronę zabudowań stajni. - Może następnym razem - dodał, wybuchając śmiechem.
- Polubił cię - oznajmiła półelfowi Osteria, spoglądając za oddalającym się członkiem drużyny.
- Ale i tak nie będę z nim w nic grać - zapewnił Variel. - Chociaż przyznaję, że zdaje się być miłym człowiekiem. Ciebie też lubi, jak się wydaje.
- Lubi
- potwierdziła, skinąwszy głową. - Niewielu jest takich jak on. Zwykle ludzie się mnie boją, nienawidzą lub próbują zabić. Szczególnie tacy jak oni - wskazała dłonią na wioskę, który to gest został przywitany gniewnymi pomrukami mężczyzn, którzy zebrali się przy ostatniej chacie i z uwagą przyglądali temu, co się przed karczmą działo.
- Tylko dlatego, że jesteś demonicą? Przecież nic im nie zrobiłaś - powiedział Variel. - Przynajmniej ja niczego nie zauważyłem.
- Nie musiałam
- stwierdziła obojętnie. - Wyczuwają, że powinni się mnie bać, a strach rodzi w nich agresję. To naturalny obrót spraw, więc nie mam do nich za to żalu.
- Czy oni są tacy mądrzy, a ja jestem taki tępy?
- spytał Variel, pełnym zaciekawienia spojrzeniem obrzucając Osterię. - Czy ja też powinienem się ciebie bać? Bo, jak na razie, jakoś się nie boję. To znaczy... nie uważam, ze nie jesteś w stanie nic mi zrobić, ale z pewnością nie zrobisz nic tylko dlatego, że mogłabyś to zrobić. Tak jak ja nie zacznę strzelać do każdego, kto nastąpi na mój cień.
- Każdy zapewne powinien
- wzruszyła ramionami. - Czasem sama się siebie boję - uśmiechnęła się do niego miło. - Masz jednak rację, nie atakuję tylko dlatego, że mogę. Moja moc jednak nie należy do tych, które są mile widziane. Władza nad światem dusz budzi wątpliwości co do duszy istoty nią władającej. Wielu uważa, że takowej nie posiadamy, więc jesteśmy bardziej potworami niż osobami. Na szczęście nie wszyscy tak uważają. Szkoda, może wtedy mogłabym zostać w domu, wolna. Zamiast tego jestem tu - zatoczyła krąg dłonią. - Wśród nienawistnych spojrzeń i z kajdanami na rękach, ty zaś jesteś jednym ze strażników, którzy mają mnie odeskortować do miejsca, w którym spędzę resztę lat swojego życia.
To nie brzmiało dobrze. Prawdę mówiąc brzmiało gorzej, niż źle. Przynajmniej w uszach Variela.
- Dlaczego zatem nie mogłaś zostać w domu? Czy nie było nikogo, kto zechciałby cię przyjąć pod swój dach? Taki strach wzbudzałaś we wszystkich, czy też znalazł się ktoś, na tyle wysoko postawiony, że cię zmusił do tej podróży? I gdzie ma się ona zakończyć, że masz tam pozostać do końca swych dni?
- Nikt nie zamierzał zostawiać mnie samej sobie, a krewnych czy też rodziny nie posiadam - wyjaśniła uprzejmym głosem. - Zdecydowano więc, że wynajmą obstawę i przetransportują mnie do cytadeli Nasher. Czeka tam już na mnie cela. Lady Amarell osobiście wybrała to miejsce. Sertus opłacił całą wyprawę, a waszym zadaniem jest zadbać byśmy obie dotarły na miejsce w jednym kawałku.
Ponownie wzruszyła ramionami i poprawiła płaszcz. Jej dłoń spoczęła na kapturze, jakby chciała go naciągnąć na głowę, jednak dziewczynka zrezygnowała z tego. Zacięty wyraz twarzy, który pojawił się na chwilę, sugerował, że decyzja ta była objawem jej buntu. Zaraz jednak powróciła przyjaźnie obojętna mina.
Resztki dobrego humoru Variela ulotniły się, jakby nigdy nie istniały.
Jak się okazało, jego misja, chociaż zgodna z prawem, teoretycznie przynajmniej, w rzeczywistości polegała na dostarczeniu więźniarki do miejsca, w którym dziewczyna miała zostać zamknięta do końca życia. Jeśli, oczywiście, opowieść Osterii była prawdą, a wszystko mu mówiło, że dziewczynka nie kłamie.
Cóż z tego jednak? Co miał zrobić? Porwać Osterię? Bo nie sądził, by zdołał przekonać pozostałych do zrezygnowania z realizacji zadania. Nie mówiąc już o tym, że obiecał dowieźć dziewczynkę do celu.
- W takim razie - powiedział cicho - może pojedziemy trochę wolniej, niż planowaliśmy? Uznajmy to za coś w rodzaju wycieczki? Poza tym... a nuż się zdarzy coś po drodze? Miłego dla odmiany?
- Udawać
- powtórzyła za nim. - Tak, udawanie wszystkim powinno wyjść doskonale.
W tej samej chwili drzwi karczmy otworzyły się, a w progu stanął Villas.
- Wszystko w porządku? - zapytał Variela, podchodząc do stojącej pary. Za nim z budynku wyszła kapłanka, której wzrok natychmiast padł na Osterię. Czujny, uważny wzrok badający każdy detal i wyłapujący wszystkie nieścisłości. Zmarszczyła czoło, jednak nic nie powiedziała.
- Wszystko - zapewnił Variel. - Czekamy cierpliwie, aż Kysr przyprowadzi konie. Nikt nas nie zaczepia, cisza, spokój.
- Zaraz możemy jechać
- dodał.
- To dobrze - mężczyzna skinął głową, uśmiechnął się do demonicy, a następnie skierował swoją uwagę na stajnię. - Mógłby się z tym pos…
W tej samej chwili, całkiem jak na zawołanie, pojawił się Kysr, ledwie radząc sobie z całą gromadą zwierząt.
- Pomogę mu - mruknął Villas, ruszając w stronę młodzieńca.
- Załóż kaptur - nakaz ów padł z ust kapłanki i został, niechętnie bo niechętnie, ale wykonany przez Osterię. - Dobrze, a teraz chodźmy - ponagliła zarówno małą, jak i półelfa, lekko popychając dziewczynkę w plecy, by ta ruszyła przodem w stronę obu mężczyzn i koni.
- Lady Amarel, wszak nie musimy się aż tak spieszyć - powiedział Variel. - Skróciliśmy obiad, nie będziemy mieć żadnego spóźnienia.
- Pomogę ci, Osterio
- zaproponował.
- Dziękuję, ale poradzę sobie - odpowiedziała na jego propozycję Osteria, na co kapłanka aprobująco skinęła głową.
- Zostawać tu dłużej niż potrzeba, także nie powinniśmy - odpowiedziała Varielowi, przenosząc na niego swą uwagę. - Zyskany czas możemy wykorzystać do zmniejszenia odległości dzielącej nas od celu.
- Im szybciej dotrzemy, tym mniej niespodzianek może nas spotkać po drodze.
- Półelf skinął głową. - Niespodzianki na szlaku zwykle bywają mało przyjemne.
Na pozór skupił się na dziewczynie, ale kątem oka obserwował wejście do gospody. Gdy Osteria znalazła się w siodle, również i on dosiadł Zirga.
- Możemy zatem ruszać - powiedział.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-07-2016, 23:38   #7
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Ruszyli. Nikt nie wyszedł by ich pożegnać ani sprawiać im problemy. W karczmie i jej okolicy panowała cisza. Wieśniacy pochowali się w domach, gdy drużyna przejeżdżała przez wioskę. Pies nie zaszczekał, kogut nie zapiał, czarny kot nie przebiegł drogi. Zza firanki nie wyjrzała żadna twarz. Zupełnie jakby w jednej chwili wszyscy zniknęli, pozostawiając po sobie jedynie wrażenie obecności. Całkiem jak duchy…

Dalsza droga mijała w cichej, napiętej atmosferze. Wydarzenia, które miały miejsce w trakcie obiadu, na każdym odcisnęły jakieś piętno. Na jednych mniejsze, jak na przykład Lady Amarel, na innych większe, jak na Kysrze, który z wyraźnie niezadowoloną miną, wystrzelił do przodu, gdy tylko minęli wioskę.


Pogoda im dopisywała, podobnie jak okolica, która zdawała się być całkiem wyludniona. Dziewiczy las, który ich otaczał, posiadał jedynie jeden ślad obecności istot innych, niż zwierzęta, a był nim trakt, którym grupa podążała. Zakręcał on raz po raz, to w lewo, to znów w prawo, wciąż jednak wiódł ich w kierunku północno-wschodnim. Ptaki w koronach drzew umilały im podróż swymi trelami, słońce zaś, które prześwitywało między liśćmi, sprawiało że podróż mijała w przyjemnym cieple, któremu daleko było do uciążliwego gorąca.

Tak minęła im większość popołudnia. Trakt to zagłębiał się między drzewa, to pozwalał im na odetchnięcie pełnią piersią i wonią nagrzanej promieniami słońca pszenicy. Złote kłosy, poruszane lekkim wiatrem, sprawiały wrażenie morza, które rozstępowało się tylko po to, by ich przepuścić na drugi brzeg. Rolnicy, którzy zajmowali się plonami, przyglądali się podróżnym, niektórzy machali na powitanie, jednak nikt nie skusił się do nawiązania bliższego kontaktu. Tak sytuacja się miała dopóki nie zbliżyli się do kolejnej wioski. Tu zostali przywitani przez przyjaźnie uśmiechnięte twarze, poczęstowani domowej roboty jabłecznikiem i świeżymi, cebulowymi bułeczkami, hojnie posypanymi serem. Wójt, starszy człowiek o pokrytej zmarszczkami twarzy i sękatej lasce w dłoni, zaprosił całą grupę aby spędzili noc w jego chacie. Jako argument podał grupę bandytów, która to pojawiła się niedawno w okolicznych lasach i rabowała przejezdnych, w szczególności tych, którzy ważyli się podróżować nocą.
Villas odbył szybką rozmowę z kapłanką, odprowadzając ją nieco na bok, po czym zadecydował, że posłuchają wójta i zostaną w wiosce dłużej.

Jako, że gospody pośród niewielkiej liczby chat, nie było., cała grupa została zaproszona do zajęcia jednego z pusto stojących domów. Jak się okazało, nie dalej jak pół roku wcześniej, wielu mieszkańców padło ofiarą zarazy, którą co prawda zdołano zwalczyć, a wioskę oczyścić, wciąż jednak pozostawały ślady po utraconych życiach.


Budynek nie wyglądał szczególnie zachęcająco, jednak wójt, który przedstawił się im jako Borin, zapewnił że dach im na głowy z pewnością nie spadnie. Zaraz też kobiety wioskowe zabrały się za znoszenie do opuszczonej chaty wszystkiego, co goście by mogli potrzebować. Pierzyny, miski, talerze, kubki, krzesła i świece. Bogowie świadkami, że sprzęty te były potrzebne, biorąc pod uwagę wygląd chaty, gdy już grupa przekroczyła jej próg i mogła ujrzeć na oczy własne, gdzie przyjdzie im spędzić noc.


Z pewnością istniały miejsca gorsze, do których trafić mogli. Po krótkiej krzątaninie chętnych do pomocy niewiast, miejsce to zaczęło sprawiać nawet przytulne wrażenie. Główna izba zyskała obrusy na ławach i skrzętnie poukładane drewno przy kominku. Przyniesiono wody w wiadrach i wstawiono duży garniec na piec, co by wielmożni państwo mieli ciepłą wodę do obmycia się przed wieczerzą. O nią zaś mieli się nie martwić, bowiem wieśniacy postanowili podzielić się z nimi wszystkim, co pod ich biednymi strzechami się znajdowało, w tym i jedzeniem.

Nie dało się ukryć, że ludzie ci, wśród których trafiła się także centaurzyca i młoda wróżka, byli miłą odmianą od tych, których spotkali w wiosce przy rzece. Nie dość, że nikt nie wytykał Osterii palcami, to jeszcze znalazło się parę dzieciaków, którzy wyrazili chęć wspólnej z nią zabawy. Na szczęście, zanim mogła paść urażająca uczucia gościnnych ludzi odmowa, matki owych dzieci pogoniły je krzycząc za nimi, że przecież taka panienka z obwiesiami bawić się nie będzie i lepiej by się zajęli jakąś pożyteczną robotą, zamiast tracić czas na głupoty. To, co na ten temat sądziła główna zainteresowana, tego nikt dowiedzieć się nie dowiedział, bowiem demonica milczała niczym zaklęta.

Wieczór minął w przyjaznej atmosferze, pełnej rozmów, śmiechu i wygłupów Kysr’a, który okazał się być nie tylko dobrym hazardzistom, ale i zdolnym sztukmistrzem. Kto wie, może i nieco magii się za tym kryło, jednak tego młodzian zdradzić wyraźnie nie miał zamiaru. Variel jednak, pod tą całą beztroską i świętowaniem, wyczuł nutę fałszu. Nie była ona bardzo wyraźna, jednak zignorować jej także się nie dało. Wieśniacy czegoś się bali i próbowali tuszować ów strach przed przyjezdnymi. I może by im się to udało w pełni, gdyby nie obecność półelfa, który na takie niuanse był wyczulony.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 16-08-2016, 22:47   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Coś tu się działo, coś się mogło stać, coś się miało stać.
Co? Jak? Gdzie? Kiedy? Dlaczego?
Liczne pytania, na które Variel nie znał odpowiedzi. Ale znał kogoś, kto - przy odrobinie szczęścia - mógłby się dowiedzieć. Trzeba było tylko poczekać na odpowiednią chwilę, by nie zwrócić niczyjej uwagi i nie zrobić niepotrzebnego zamieszania.
Ciekaw był, czy demonica mogłaby dowiedzieć się czegoś od duchów, ale otwarcie wypytywanie jej nie wchodziło w grę. Variel nie miał zamiaru przyznawać się do tego, że wie o niecodziennych umiejętnościach Osterii.
Wiedzieć to jedno, zdradzać się z tą wiedzą to drugie. Pozostawało zatem inne rozwiązanie.

- Kysr... - Półelf skorzystał z tego, że młodzian po raz kolejny zmienił miejsce pobytu i tym razem wepchnął się między Osterię a Variela. Zniżył głos do szeptu. - Oni się czegoś boją. Czuję to. Czy mógłbyś zająć się którąś panienką i wyciągnąć to z niej? Albo którąś z tych pań, co to nie mogą od ciebie oderwać oczu? Coś złego wisi nad tą wioską.
Kysr zmarszczył brwi i spojrzał zaskoczony na swego kompana.
- Nie żeby zajmowanie się pannami jakoś szczególnie mi było nie na rękę, ale nie uważasz, że jesteś nieco przewrażliwiony? To tylko wieśniacy i to przyjaźnie nastawieni. Ta karczma musiała ci nieźle siąść na głowie, skoro wszędzie teraz problemy widzisz. - Pokręcił głową i zaśmiał się wesoło. - Lepiej sam byś w tany ruszył zamiast wyszukiwać rzeczy, których nie ma.
- Niedowiarek - mruknął Variel.
Tak to się kończą dobre pomysły. Dobre wino, dobra zabawa i brak wiary w czyjeś przeczucia wystarczą.
Najwyraźniej za prosto by było zwalić na kogoś robotę. Trzeba było się oderwać od pełnego stołu i ruszyć. Niekoniecznie w tany. Co prawda zbajerowanie jakąś panienki pozwoliłoby połączyć przyjemne z pożytecznym, ale to Variel postanowił ewentualnie pozostawić na późniejszą porę.
- Ty też mi nie wierzysz, Osterio? - zwrócił się do dziewczynki.
- Boją się - potwierdziła jego słowa, nie podnosząc jednak wzroku znad swojego kubka. - Jest tu zbyt wiele duchów, jednak nie aż tyle by to śmierć budziła ich niepokój. Powinieneś go posłuchać - dodała, zwracając się do młodziana, który siedział między nimi, a którego mina jasno dawała do zrozumienia, że cały ten pomysł nieszczególnie się mu podoba.
- Przecież nie będziemy się wtrącać w życie każdej wioski, na którą się natkniemy - mruknął pod nosem.
- Nie każdej - odparł Variel. - W tej mamy spędzić noc. Jeśli podczas tej nocy coś się w wiosce stanie, to my oberwiemy. Jeżeli to jakaś odległa groźba, to Villas albo lady Amarel udzielą paru mądrych rad, jeżeli nie... a nuż będziemy musieli stąd wyjechać przed świtem? Lepiej by było się przygotować odpowiednio wcześnie.
- Już dobrze, dobrze. - Kysr uniósł dłonie w geście poddania. - Chyba niezbyt mi się spodoba ta wasza zgodność o ile utrzyma się dłużej - mruknął, wstając z miejsca i od razu przywdziewając na twarz maskę rozweselonego młodziana. Zaraz też skierował swe kroki do grupki młodych panien, które to od jakiegoś czasu zerkały na niego i chichotały między sobą.
Variel przez moment obserwował Kysra, po czym spojrzał na Osterię.
- Podać ci coś? - spytał. - Coś bardziej... konkretnego? A może coś z owoców?
Sam nałożył sobie na talerz kolejny kawałek szynki.
Pokręciła przecząco głową, skupiając się na kolekcjonowaniu okruszków sera, które miała luźno rozsypane na swoim talerzu. Bardziej to jednak zabawę przypominało niż faktyczne jedzenie.
Kysr zaś znalazł się w centrum zainteresowania i nie dało się ukryć, że jego widownia składa się głównie z niewiast. Nawet centaurzyca wydawała się być zainteresowana jego popisami, a sądząc z zachowania młodzika to właśnie ona znalazła się na jego celowniku.
- Zamierzasz zwabić i oswoić jakąś myszkę? - zażartował Variel.
- Czy ty nigdy nic nie jesz? - spytał znacznie poważniejszym tonem. - To znaczy prawie nic? Nie można żyć samym mlekiem... Powinnaś coś zjeść. Musisz mieć dużo sił.
- Po co? - zapytała całkiem poważnie, spoglądając na niego. - Jem tyle, ile wystarczy do przeżycia. Więcej nie jest potrzebne.
- Podróż jest męcząca, a może się okazać, że za dzień czy dwa będzie jeszcze gorzej. Trudny teren, groźne zwierzęta. Lepiej by było, gdybyś nie straciła sił. Mam wrażenie - dodał o wiele ciszej - że w razie czego lady Amarel przywiąże cię do siodła, by kontynuować podróż. To ponoć niezbyt wygodny sposób.
Osteria uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Nie stracę sił - zapewniła. - Nie musisz się o mnie martwić.
Za ich plecami rozległ się głośny śmiech jednego z wieśniaków, który rozmawiał z Villasem. Lady Amarel z kolei skupiła się na rozmowie ze starszą matroną, która została im przedstawiona jako żona wójta.
- Nie musisz też tu ze mną siedzieć, jestem pewna, że któraś z panien z przyjemnością dotrzyma ci towarzystwa - dodała, przenosząc spojrzenie na młode dziewczęta, których większość co prawda skupiała się na Kysrze, jednak nie brakło i takich, których wzrok utkwiony był w półelfie.
- To jest wioska... Każdej z tych dziewcząt towarzyszy z pewnością nie tylko ojciec, ale i matka tudzież jakaś ciotka, nie mająca nic innego do roboty prócz bacznego śledzenia poczynań swej podopiecznej - odparł żartobliwym tonem Variel. - To by było pół biedy... Najczęściej jednak jest tak, że panienka ma narzeczonego lub jest ktoś, kto do tego miana pretenduje. I wystarczy powiedzieć coś miłego, lub obdarzyć zachęcającym uśmiechem, a awantura gotowa. Najpierw słowna, a potem przechodzi się do mordobicia.
- Ale jestem pewien, że złotousty Kysr wywinąłby się z każdej opresji - dodał z uśmiechem. - Pewnie skończyłoby się na tym, że zostaliby najlepszymi przyjaciółmi.
- Jestem pewna, ze znalazłaby się taka, która by ani narzeczonego ani ochrony rodziny nie posiadała, względnie rodzina ta byłaby zadowolona z zainteresowanie jakie panna skupia na sobie - odpowiedziała Osteria, zdając się być rozbawiona słowami Variela. - Kysr zaś… Tak, tu masz rację. Ma dar zarówno do pakowania się w kłopoty jak i wychodzenia z nich.
- Z zainteresowania, to zapewne tak... Problem w tym, że z mojej strony byłoby to zainteresowanie chwilowe, a to z kolei jest różnie odbierane w różnych kręgach. - Varel zamilkł na moment, nie zamierzając wdawać się bliżej w stosunki damsko-męskie i męsko-damskie, tudzież nie zamierzając omawiać różnic kulturowych w różnych środowiskach... z dbałością o dziewictwo na czele. - Ale może ty byś chciała z kimś porozmawiać? - spytał. - W takim razie zaprosiłbym jedną czy dwie panienki - zaproponował.
- O czym? - zadała kolejne pytanie, przywdziewając powagę na oblicze. - O duchach? O śmierci? O życiu? Nie wiem jak rozmawiać z takimi jak one, nigdy mnie tego nie uczono. Zjem i znajdę sobie jakieś zajęcie. Jak zwykle - wzruszyła ramionami, ponownie chwytając kubek z mlekiem i miodem, z którego upiła mały łyk.
- Muszę się przyznać, że ja też nie bardzo wiem, o czym rozmawiać z takimi panienkami - cicho powiedział Variel. - Zwykle to one mówią... o różnych ważnych dla nich sprawach... a ja słucham. Zazwyczaj to wystarcza. Od czasu do czasu dodam odpowiedni komentarz. - Westchnął. - Chyba masz rację. A co powiesz na mały spacer?
W jej oczach zalśniło zainteresowanie, a kąciki ust uniosły się ku górze.
- Spacer brzmi znacznie lepiej - zgodziła się, zerkając przy tym na kapłankę, która jednak nie wykazywała większego zainteresowanie demonicą, uznając najwyraźniej, że Variel jest w stanie zająć się dziewczynką.
- W takim razie, panno Osterio... - Variel uśmiechnął się. Wstał i podał rękę demonicy. - Zapraszam na mały spacer. Porozmawiamy o wiejskiej modzie, życiu wiejskim, pogodzie, gwiazdach... I, oczywiście, o różnych innych sprawach, jakie zdołasz wymyślić.
Osteria skorzystała z jego pomocy, nie zapominając jednak o kubku, który najwyraźniej postanowiła zabrać ze sobą na spacer.
- To może być zarówno bardzo długi spacer, jak i niezwykle krótki - stwierdziła z uśmiechem. - Nie należę do szczególnie wprawnych rozmówców. Gdybyś był duchem, zapewne rozmowa na tematy wszelakie trwałaby całą noc, z żywymi radzę sobie zdecydowanie gorzej.
- Jakoś sobie poradzimy - zapewnił Variel, wraz z dziewczynką opuszczając plac, na którym gościnni mieszkańcy urządzili wielkie przyjęcie.
Teoretycznie byli w przyjaznej okolicy, ale profilaktycznie półelf rozejrzał się dokoła, usiłując wypatrzeć ewentualne niebezpieczeństwa. W końcu mieszkańcy wioski czegoś się bali, nawet jeśli tej obawy nie ujawniali obcym.
W tym całym radosnym przyjęciu również było coś dziwnego. Kto i z jakiej okazji organizuje wielką fetę dlatego, że przyjechali jacyś podróżni?
Varielowi przypominało to raczej sytuację rodem z bajek, gdy tubylcy z radością witają obcego, by go później złożyć w ofierze jakiemuś bóstwu lub potworowi. To by było ciekawe i rozsądne rozwiązanie... i bardzo nieprzyjemne dla przyjezdnych.
- Tu, w wiosce, jest dużo duchów? Więcej, niż powinno być? - spytał Variel. - To z powodu tej zarazy, o której mówił Borin?
- Zdecydowanie więcej - potwierdziła Osteria, rozglądając się wokoło. - Większość jednak to ofiary zarazy, a przynajmniej ci, którzy są… - przez chwilę szukała odpowiedniego słowa - świeży. Starsze to w większości ofiary wypadków i wieku. To dość spokojne miejsce. Chociaż ona - wskazała na prawo, tam gdzie znajdowała się wioskowa studnia - wygląda tak, jakby spotkało ją coś bardzo złego. Nie krzyczy jednak, tylko wpatruje się w tę studnię. Jest trochę przerażająca - przyznała, jakby z wahaniem, przenosząc niepewne spojrzenie na półelfa. - Niektóre już takie są - usprawiedliwiła się.
- Czy duchy są w stanie powiedzieć, czego się boją mieszkańcy?
Skinęła głową na potwierdzenie.
- Nie widzę jednak żadnego, który byłby dość silny - wyjaśniła. - Tylko takie są w stanie spojrzeć poza swoje przeszłe życie i śmierć i zobaczyć coś więcej, coś co dzieje się teraz. Niektóre z kolei po prostu nie chcą.
- A tamta, o której mówiłaś... przerażająca... patrzy na studnię, czy wpatruje w dół, w wodę? - zainteresował się Variel. - Chyba jej nikt nie utopił?
Z pewnością talent Osterii był cenny, ale on sam raczej się cieszył, że Margh nie zesłała na niego takiego daru. Zapewne stale by miał wrażenie, że go ktoś podgląda.
Osteria ponownie skupiła uwagę na studni, po czym odpowiedziała, jakby nieco niechętnie.
- Spogląda w głąb - brzmiała jej odpowiedź i zaraz też jej wzrok powrócił do towarzysza. - Nie wygląda na topielicę, więc raczej nie. Mogę ją o to zapytać, jeżeli chcesz wiedzieć.
- Nie sprawi ci to... trudu? - spytał Variel. - Nie jest to męczące, niebezpieczne, nieprzyjemne? Z pewnością są jakieś minusy tego talentu.
- To nie jest trudne - odparła, kierując go w stronę studni. - Czasem bywa niebezpieczne, zwykle jest nieprzyjemne jeżeli duch jest taki jak ona. Zdarzają się jednak wyjątki - dodała, przystając o dobre dziesięć stóp od studni. - Zaraz się przekonamy czy to jeden z nich.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? A może nie powinnaś ryzykować? W końcu zapewne i tak nie zdołamy jej pomóc. - Półelf nagle się zawahał. - Czy to znaczy, że są niebezpieczne? Mogą ci zrobić jakąś krzywdę?
- Poradzę sobie - zapewniła go z lekkim uśmiechem. - I oczywiście, że mogą mnie skrzywdzić. Mogą skrzywdzić każdego. To że są duchami nie oznacza, że zostały pozbawione możliwości wpływania na ten świat. Większość po prostu nie ma ochoty na to, by się mieszać w losy żywych. Większość to jednak nie wszyscy. Nie podchodź - dodała, robiąc dwa kroki do przodu. - Ja mogę się przed nią obronić, ty nie.
- W takim razie nie zbliżę się - obiecał Variel. - A ty nie ryzykuj - poprosił. - Jeśli natomiast zdołamy coś dla tego ducha zrobić... Z drugiej strony nie wiem, czy Amarel będzie zadowolona, jeśli się dowie, że znam twoje umiejętności. Może wolałaby, by zostało to tajemnicą.
- Kogo obchodzi co ona chce? - W słowach demonicy była wyraźna niechęć w stosunku do kapłanki. - To nieistotne - mruknęła zaraz, kręcąc przy tym głową. - Nie ma jej tutaj, więc i tak nie zdoła mnie powstrzymać.
Co powiedziawszy postąpiła kolejny krok, wyciągając dłoń w kierunku studni. Z jej ust popłynęły ciche, śpiewne słowa brzmiące niczym zaklęcie lub kołysanka, którą nuci się dziecku przed zaśnięciem. Trwało to chwilę, po czym w jej głos wkradły się nuty niepokoju, następnie smutku i ostrzeżenia. Na nagiej skórze ramienia wykwitła krwawa pręga, jednak Osteria nie cofnęła się ani nie zmieniła swojej pozycji, wciąż przemawiając do ducha.
Variel z niepokojem przyglądał się działaniom Osterii, jednak nie zareagował, czekając cierpliwie na ewentualne polecenia demonicy. I, zgodnie z poleceniem, nie zbliżając się do Osterii.
Żałował co prawda, że w ogóle zainteresował się tamtym złym duchem, duszycą?, ale teraz nie było już wyjścia - trzeba było poczekać na ostateczne rozwiązanie sprawy.
Które nastąpiło w niedługi czas później, gdy dziewczynka umilkła i opuściła dłoń, a następnie odwróciła się do swego towarzysza.
- W tej studni utopiono jej dziecko - wyjaśniła spokojnie. - Nie odejdzie dopóki nie zostaną pogrzebane jego kości wraz z jej. Jest dość… zawzięta w tym postanowieniu - dodała, przykładając dłoń do krwawiącej rany i krzywiąc się przy tym.
Variel odetchnął głęboko.
- Na jej miejscu też bym był zawzięty - przyznał. - I z tej studni biorą wodę?
- Chodź, może opatrzymy twoje ramię? - zaproponował. - Masz zamiar powiedzieć komuś o tym nieszczęsnym duchu?
- I zdradzić wieśniakom, ze mogę ją zobaczyć i nawet z nią porozmawiać? Nie, nie wydaje mi się. Reszta też nie będzie tym zainteresowana - wzruszyła ramionami. - To nie ma nic wspólnego z zadaniem. To nic takiego - zbagatelizowała sprawę ramienia. - Zaraz się zagoi. A co do wody… Nie wiem skąd ją biorą. Może stąd, to w końcu stary duch, możliwe że nikt już nie pamięta o tym co się tu stało. Może też biorą z innego źródła. Możesz zapytać - zaproponowała.
- Może z rzeczki. - Variel machnął ręką w stronę, gdzie wyczuł wodę. - Może byś miała ochotę się wykąpać w czymś, co nie jest wanną?
- Jest tu gdzieś rzeka? - zapytała zdziwiona, przyglądając się mu uważniej.
- Rzeka to zbyt mocno powiedziane. Rzeczka raczej, coś trochę większego od potoku. Niezbyt szybkim krokiem dziesięć minut stąd. Tak mniej więcej.
Jeszcze przez chwilę przyglądała się mu z ciekawością wypisana na twarzy, po czym skinęła głową.
- Dobrze więc, prowadź.

Droga do rzeczki była prosta, wydeptana przez stopy wieśniaków i ich trzody, która najwyraźniej tam pojono. Słońce wisiało nisko, spowijając wszystko swymi bursztynowymi promieniami. Wokoło panowała cisza, z rzadka jedynie przerywana przez dźwięk trzepoczących skrzydeł czy szelest w krzakach.


Do samej rzeczki dotarli po wspomnianych dziesięciu minutach. Jej leniwie płynące wody pozwalały mieć nadzieję na to, że kąpiel nie będzie należała do szczególnie nieprzyjemnych. Zaskoczony nad jej brzegiem jeleń podniósł leniwie łeb, po czym majestatycznym krokiem oddalił się, zostawiając ich samych sobie. Osteria odrzuciła płaszcz, który stale miała na sobie. Ten wylądował na trawie, niemalże przy tym zapraszając by skorzystać z niego i przysiąść, oprzeć głowę o zwalony pień i podziwiać odchodzący dzień i nadchodzącą noc, względnie przyglądać się młodej demonicy biorącej kąpiel. Co kto wolał.
Varielowi woda była do życia potrzebna tak, jak drzewom czy kwiatom. Najchętniej w tym momencie zanurkowałby w rzeczce, nie przejmując się ubraniem, ale cóż... Nie znajdowali się w łaźni, nie można było bez zastanowienia oddawać się rozkoszom kąpieli. Przynajmniej on nie mógł, bowiem ktoś musiał zadbać o bezpieczeństwo. I o ubrania. Kto wie, czy jacyś żartownisie nie zechcieliby zabawić się ich kosztem.
Dotknął dłonią przyjemnie letniej wody, po czym odwrócił się do Osterii.
- Zapraszam. Kąpiel gotowa - powiedział z uśmiechem. - Tylko nie odchodź za daleko - poprosił.
- Nie odejdę - zapewniła, zrzucając także i sukienkę oraz bieliznę, którą miała na sobie, zasłaniając się skrzydłami. Ostrożnie, by nie poślizgnąć się na kamieniach, weszła do rzeki kierując się od razu ku najgłębszemu miejscu, w którym woda sięgała jej nieco powyżej pasa.
- Ty się nie kąpiesz? - zapytała, pochylając się by podnieść kamyk, który wyraźnie przypadł jej do gustu.
- Ktoś musi popilnować bezpieczeństwa kąpiących się - odparł na pół serio Variel. - Wolałbym, żeby nikt nas nie okradł podczas zabaw w wodzie. A nuż przyszli za nami z wioski jacyś młodzi żartownisie.
- Jesteś przesadnie ostrożny - zarzuciła mu z uśmiechem. - Przecież gdyby ktoś się zbliżał to byś go usłyszał.
Pokręciła głową, wypuściła kamyk z powrotem do rzeki i zabrała się za obmywanie swojego ciała. Od czasu do czasu tylko podnosiła głowę rozglądając się wokoło lub potakując bez wyraźnego powodu, jednak takie zachowanie nie było u niej niczym dziwnym.
Nikt nie przeszkodził w kąpieli, nie pojawili się chętni do psót ani nikt też nie przyszedł ich szukać. Demonica skończyła swoją kąpiel, nie tracąc na nią więcej czasu niż było to konieczne, po czym wyszła z wody, tym razem nie przejmując się zbytnio zakrywaniem skrzydłami. Być może uznała, że nie ma ku temu powodu lub też obecność półelfa stała się dla niej na tyle naturalną, że porzuciła tą oznakę skromności.
- Twoja kolej - zaproponowała, wskazując na rzekę i siadając na brzegu płaszcza.
Variel nie był pewien, czy to najlepszy pomysł, by paradować nago przed Osterią, która, jakby nie było, nie była już małym dzieckiem. Na szczęście nie był zainteresowany nią jako kobietą, więc żadnych nieodpowiednich 'efektów' być nie powinno. A swoją drogą był pewien, że demonica w swym życiu widziała już niejednego nagiego mężczyznę. Jak zresztą większość żywych istot w Zaris.
Zrzucił płaszcz, a potem szybko się rozebrał i ruszył w stronę wody.
Nie zamierzał odchodzić daleko... i nie zamierzał spuszczać dziewczynki z oczu.
- Fajna woda - powiedział. Zrobił jeszcze parę kroków i gdy woda sięgnęła mu do kolan usiadł, a potem na moment cały się zanurzył. Po sekundzie wystawił głowę nad powierzchnię by sprawdzić, czy jego podopieczna nie rozpłynęła się w powietrzu.
- Całkiem przyjemna - zgodziła się z nim, przerywając konwersację, którą najwyraźniej rozpoczęła dopiero co z niewidzialnym rozmówcą. - Tam dalej jest podobno jeziorko i jakieś ruiny - zdradziła, uśmiechając się wesoło i przyglądając kąpiącemu Varielowi.
- Masz ochotę na jakiś dalszy spacer? Masz ochotę na więcej wody, czy interesują cię ruiny?
- Tylko przekazuję informację - wyjaśniła, wzruszając ramionami, co biorąc pod uwagę brak odzieży, wywołało nieznaczny, ale jednak dość interesujący ruch w okolicach klatki piersiowej demonicy. - Równie dobrze możemy wrócić do wioski.
- Chodźmy więc. - Variel wstał i wyszedł z wody. - No, powiedzmy gdy się nieco osuszymy. Bieganie nago nie jest ogólnie zalecanym zachowaniem - powiedział. - Nie mówiąc już o tym, że można się przeziębić.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-08-2016, 23:29   #9
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Jako że Osteria zdążyła już w miarę wyschnąć, nie marnowała czasu tylko wstała i się ubrała. Czekając, aż Variel osuszy swoje ciało, spacerowała w zasięgu jego wzroku, podążając za brzegiem rzeki i wypatrując czegoś w jej wodach. Jak się wkrótce okazało, wypatrywała kamieni. Nie takich zwyczajnych jednak, o nie. Jej uwagę skupiały szczególne ich rodzaje, o lekko fioletowym zabarwieniu, ozdobione ciemniejszymi żyłkami i plamami.


W końcu, tuż po chwili, w której półelf oświadczył że jest gotowy, wybrała z kolekcji jeden z nich, i zadowolona wróciła do ich małego obozowiska by podnieść z trawy swój płaszcz, który następnie otrzepała i zarzuciła sobie na ramiona.


Droga prowadziła wzdłuż rzeki, więc chcąc nie chcąc musieli wraz z nią zakręcać i manewrować, co bez wątpienia kładło się cieniem na czas, który mijał im na tym spacerze. Słońce coraz bardziej chowało się za koronami drzew, grożąc iż wkrótce zniknie całkiem. Było jednak ciepło, wiała przyjemna bryza, a i sam las wydawał się miejscem wręcz przytulnym. Było tu tak cicho, tak spokojnie, że można się było swobodnie zapomnieć, pogrążając w tym idyllistycznym otoczeniu. Variel jednak miał co innego na głowie. Zaraz też, gdy tylko ruszyli, zadał swej młodej towarzyszce nurtujące go pytanie.
- Dlaczego duchy nie odchodzą?
Osteria myślała chwilę nad odpowiedzią, bawiąc się swoim kamykiem.
- Niektórych trzyma tutaj złość, innych niedokończone sprawy, jeszcze inni boją się opuścić tą krainę - wyjaśniła, zgrabnie przeskakując przez pień zwalonej brzozy. - Nie są to jednak dusze, te odchodzą i na to nikt nie ma wpływu. To bardziej pozostałości energii tych dusz. Niektóre są w stanie wykrzesać jej dość by pozostawić ją po sobie. Zwykle dzieje się tak gdy ktoś ginie w sposób szczególnie brutalny, lub zanim wypełni misję, która jest dla tej istoty niezwykle ważna. To co zostaje chce ją wypełnić, pomścić śmierć, ukarać winnych lub ogłosić wszem i wobec niesprawiedliwość jakiej duch doświadczył za życia. Czasem jednak trafiają się tacy, którzy nie chcą odejść w pełni bo pragną chronić bliskich, ważnych dla siebie miejsc i przedmiotów. Te zwykle nie są szczególnie groźne i po jakimś czasie więdną, znikają.
Uzyskawszy odpowiedź, zadał kolejne.
- Czy duchy są przywiązane do jednego miejsca, czy wędrują to tu, to tam?
Ponownie też musiał chwilę poczekać nim Osteria obdarzyła go swoją wiedzą.
- Niektóre są przywiązane do miejsca swojej śmierci, lub przedmiotu którego strzegą. Niektóre jednak mogą się poruszać po ograniczonym terenie, który jednak może pokrywać całkiem duży obszar. Jak ten, który nam obecnie towarzyszy - wskazała na swoją lewą stronę. - Ma na imię Sirif i jest duchem demona mieszkającego kiedyś w wiosce nieopodal. Nie wie jak zginął, jednak wie przynajmniej, że nie jest już istotą martwą. Coś trzyma go w tej okolicy, a głównie w ruinach, do których zmierzamy. Możliwe, że to tam go zabito lub pochowano jego zwłoki. Jest całkiem przyjazny - dodała, obdarzając Variela uspokajającym uśmiechem.

W następnej kolejności opowiedziała mu historię samych ruin, którą przekazał jej Sirif. Wedle słów ducha, które do uszu półelfa trafiły za jej pośrednictwem, była tam kiedyś osada Rybji. Piękne, chociaż niewielkie miasteczko, zbudowane w pniach drzew, których korzenie moczyły się w jeziorze, jakie powstało na zakręcie rzeki. Mieszkańcy byli istotami przyjaznymi, goszczącymi przejezdnych z otwartymi ramionami i dzieląc się wszystkim co posiadali. W osadzie żyły nie tylko rybje ale i przedstawiciele pozostałych ras, które służyły dobru. Spotkać tam można było zarówno elfa jak i anioła, demona i upadłego. Z jakiegoś powodu nie wybuchały bójki, nie było niesnasek, a wszyscy zdawali się być pozbawieni rasowych animozji.
Sytuacja taka utrzymywała się przez lata, jeśli nie wieki. Osada rosła w siłę i bogactwo. Nagle jednak, w ciągu jednego miesiąca, wszystko upadło. Mieszkańcy zaczęli ze sobą walczyć, zabijać, grabić i niszczyć. Niczym opętani szaleństwem, pogrążyli się w nienawiści, aż nie zostało nic, tylko śmierć i zniszczenie. Ci, którzy ocaleli, zniknęli. Podobno był wśród nich czarnowłosy elf, który przybył do tego miejsca jakiś czas wcześniej i zamieszkał na górnym piętrze jednej z trzech karczm, “Czarną brzozą” zwanej. Nikt nigdy nie wyjaśnił dlaczego osadę spotkał taki, a nie inny los. Niektórzy przebąkiwali, że wina leżała w magii, która spowijała tamto miejsce, nie pozwalając naturalnym instynktom na zbieranie ich żniwa. Bogowie musieli uznać, że taki stan rzeczy był nienaturalnym i zamknąć dopływ mocy, w następstwie czego długo wstrzymywana niechęć odrodziła się z pełną siłą. Inni winili tamtego elfa. Jeszcze inni twierdzili, że na osadę została rzucona klątwa. Jak było naprawdę, tego nie wiedział nikt. No, może tylko ci, którzy ocaleli, jednak po nich słuch całkiem zaginął.

Osteria przestała mówić akurat w momencie, gdy ich oczom ukazał się brzeg jeziora. Po drugiej stronie, otoczone bluszczem i krzakami, znajdowały się ruiny osady.


Miejsce to spowijała lekka, srebrzysta poświata, która kojarzyła się z blaskiem księżyca, jednak nie mogła nim być bowiem króla nocy nie było jeszcze na niebie. Sposobów na dotarcie do ruin były dwa. Można było obejść jezioro lub skorzystać z łodzi, która stała przywiązana do złamanej w połowie wierzby płaczącej. Oczywiście mogli także zawrócić, uznając że samo zobaczenie z dala opuszczonych przed latami budowli wystarczy. Sądząc jednak po minie dziewczynki, liczyła ona na coś więcej niż zerknięcie na tajemnicze miejsce. Możliwe także, że nie chciała jeszcze wracać do wioski, gdzie wszak czekała na nią kapłanka i konieczność kontrolowania się by nie zdradzić z mocą, jaką władała.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 20-08-2016 o 23:36.
Grave Witch jest offline  
Stary 31-10-2016, 15:14   #10
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdyby Variel był jakimś ponurakiem albo starym zgredem, bez chwili wahania powiedziałby "Nie, wracamy do karczmy". Nie miał jednak zamiaru być strażnikiem więziennym, który już teraz dałby odczuć demoniczce, co ją czeka za murami klasztoru. Dlatego też bez dłuższego namysłu zgodził się na wycieczkę do wioski, którą przed wieloma laty spotkała zagłada.


- Czy są tu jakieś inne duchy? - Variel zwrócił się do Osterii, gdy zbliżyli się do jeziora. - Albo w ruinach wioski?
Osteria spoglądała przez dłuższą chwilę w stronę ruin. Zmarszczka na jej czole pogłębiała się w miarę mijania kolejnych sekund.
- Nie wyczuwam żadnych - odpowiedziała w końcu, zdając się być zdziwiona własnymi słowami. - Powinny tam być, czuć duchową energię, ale samych duchów nie wyczuwam.
- Spotkałaś już się kiedyś z czymś takim? - spytał Variel. - Albo chociaż słyszałaś? Rzeczy niezrozumiałe są niekiedy niebezpieczne - dodał.
Z zagrożeniem materialnym mógł sobie poradzić, natomiast z duchowym, jeśli tak to można było określić, zapewne nie.
Podszedł do łódki, chcąc ocenić jej stan. Gdyby była solidna, gdyby miała wiosła - można by było ją wykorzystać i dostać się do ruin 'na skróty'.
- A ten duch, z którym rozmawiałaś? - zadał kolejne pytanie. - Od odwiedza te okolice? Chodzi po ruinach? Spotyka inne duchy?
- Słyszałam o takim zjawisku - odpowiedziała, podchodząc bliżej półelfa i także przyjrzała się łódce. Nie wyglądała ona na starą, ani szczególnie zużytą. Ślady zębów czasu były ledwie widoczne, zupełnie jakby dopiero niedawno spoczęła w tych wodach. Na dnie leżało wiosło o szerokim piórze oraz zwój liny i drewniany kubek, rzucony byle jak, obok owego zwoju.
- Nie wie - odpowiedziała także na ostatnie pytania Variel’a. - Jak już mówiłam, coś go tu trzyma. Nie wspominał o innych duchach, ale też o nie nie pytałam. On sam po prostu wędruje po tej okolicy, obserwuje. Dla niego czas przestał istnieć w chwili, w której zginął. Teraz po prostu jest, uwieziony w tym lesie.
Ton głosu demonicy wskazywał, iż jest jej przykro z powodu losu, który spotkał Sirif’a. Nie brakło też pewnej nutki niepokoju, co biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znajdowali i jego historię, nie powinno dziwić.
- Chcesz iść dalej, do tych ruin, i je zwiedzić, czy też może jednak zawrócimy? - zaproponował Variel. - Może... chyba lepiej będzie, jeśli zostawimy tę zagadkę komu innemu.
Pokręciła przecząco głową na jego propozycję.
- Minie pewnie wiele lat nim kolejna osoba z moimi umiejętnościami pojawi się w tej okolicy. Skoro tu jesteśmy to równie dobrze możemy sprawdzić, co się tam dzieje - odpowiedziała poważnym głosem, sprawiając przy tym wrażenie osoby doroślejszej niż wskazywał n to jej wygląd.
- W taki razie zapraszam na przejażdżkę. - Variel wskazał łódkę, po czym zaczął ją odwiązywać. - Wsiadaj, proszę. Mam tylko jedną prośbę... miej szeroko otwarte oczy i uszy... czy jak nazwać sposób, w jaki widzisz te duchy. Gdy tylko pojawi się coś, cokolwiek, duch czy jakieś inne niematerialne zjawisko, od razu mi o tym powiedz, dobrze?
- A po drodze może mi opowiesz, co słyszałaś o takim braku duchów i o przyczynie tego braku? - zaproponował.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172