Panna
d’Artois, korzystając z panującego wokół zamieszania, spowodowanego uratowaniem przyjaciół ich futrzanego przewodnika, zamknęła oczy. Spróbowała raz jeszcze zajrzeć w Astral, by dokładniej przyjrzeć się temu, co dostrzegła podczas pierwszego ataku
Mordechaja.
Wejście w Astral było tu relatywnie proste (dla kogoś, kto wiedział, jak się to robi). Wątki zdarzeń, tak gęste i skomplikowane w Szuwarach, były tu skrzętnie uporządkowane. Być może
Marie nie utrzymywała porządku w obejściu, jednak w przestrzeń Astralną aż miło było patrzeć. A raczej byłoby miło, gdyby uwity przez staruchę kokon ochronny, nie został rozdarty przez jakąś magiczną eksplozję. Dziewczyna nie wiedziała o tym za wiele, jednak tak właśnie podpowiadała jej własna inteligencja.
Gdyby ją do czegoś porównać, to Przestrzeń Astralna była jak głębina wodna, w której wszystko działo się dość powoli i w zniekształconym obrazie. Pierwsze co dostrzegła
Sophie, to liczne fragmenty rozerwanych wzorów, które dryfowały w przestrzeni jak paprochy. Był to efekt widocznych wszędzie obrażeń jakie doznało to otoczenie po jakiejś niewytłumaczalnej fali uderzeniowej o dużej mocy. Tak silnej, że pękały nawet wzory pamięci o istnieniu niektórych rzeczy.
Sophie od razu zdała sobie sprawę, że nawet tak posprzątana i bezpieczna przestrzeń skrywała tak wiele tajemnic i powiązań, że czekało ją bardzo dużo pracy.
Stara Marie stworzyła z tego miejsca bunkier, który chronił ją swoimi splotami najróżniejszych, skomplikowanych wzorów. Z perspektywy Astralu wyglądało to jak uwite gniazdko, które miało oddzielać resztę świata.
W pomieszczeniu znajdowało się nie tylko wiele poważnych wzorów magicznych przedmiotów, ale bardzo dużo bytów. Wszystkie myszy, szczur i kot nie były zwykłymi zwierzętami, ale zaklętymi w ich ciałach duchami. Chata emanowała magią.
Najbardziej skomplikowanym wzorcem obdarzone było samo ciało staruchy. Plątanina chaotyczna, uszkodzona, z licznymi, silnymi powiązaniami sugerowała, że
Stara Marie nie była zwykłą kobietą. Moc już dawno wygasła w poplątanych żyłkach i powoli czerniała. Ciało można było bezpiecznie zbadać.
Dziewczyna zbliżyła się do starego, brudnego siennika i zaczęła przyglądać się plątaninie, która na nim spoczywała, a będącej niegdyś ciałem potężnej wiedźmy. Zastanawiała się, co też mogło być na tyle potężne, by z taką siłą zmieść wyplatywane przez dekady osłony i doprowadzić do śmierci kobiety. Nadal nie wiedziała, co powinna zrobić z ciałem
Marie.
Wzorce były bardzo skomplikowane i stare. Wyścielone na białych kościach łączyły się w większości z miejscem w którym przebywali, ale było też kilka bardzo silnych powiązań poza bagna.
Sophie mogła odczytać, że
Stara Marie żyła znacznie dłużej niż ktokolwiek z jej gatunku, a i nie była zwykłą wiedźmą…
Gdy tylko jedna z nitek omsknęła się o ciało młodej adeptki, jej duszę zbombardowały obrazy i uczucia jakich doświadczyła staruszka.
Była to przemożna chęć kopulowania, spocone twarze wielu mężczyzn podczas jakichś orgii, żal, smutek, strach, tęsknota, samotność i pustka…
Wreszcie wzlot na opiekuńczość i miłość którą reprezentowała twarz jakiejś kobiety, a później znów płomienie i ból, wrzask.
A potem cisza i czerń.
I ON.
Nie było go widać, ale było go czuć i
Sophie musiała czmychać jak najszybciej. Wynurzyła się z Astralu jak nurek z mrocznych głębin.
Marie nie należała do Szeptunek, Żerców, Wróżek, czy Wiedzących. Była Nawią. Osobą, która dzieliła ciało z dość silnym Bytem Astralnym. Często nazywanym przez laików - Demonem.
Ten ślad musiał zmienić nieco podejście młodej wiedźmy. Dalsze oględziny wzorców staruszki wymagały większych zabezpieczeń. Tym bardziej, że nie tylko ona wydawała się groźna. Gniazdko
Marie, które sobie tutaj uwiła, wszędzie naszpikowane było niedziałającymi już czarami - pułapkami. Ich wzory rozpadały się, gdyż były zasilane przez moc Czarownicy lub ich źródła się wyczerpały. Tak czy siak, kobieta obawiała się czegoś z zewnątrz. Czegoś dość silnego. A wypalone ślady na wzorcach tylko potwierdzały, że miała słuszność.
Obawy Zgromadzeń odnośnie tej kobiety były całkiem słuszne. Szanujące się wiedźmy opierały swoje umiejętności na latach nauki, tysiącach eksperymentów i setkach porażek. Nie zaś, na symbiozie z obcymi i niezmiernie niebezpiecznymi bytami astralnymi. Wielu bało się ich i to nie bez powodu. Niektórzy na zawsze ginęli w Przestrzeni Astralnej, zupełnie tracąc duszę na rzecz podobnych istot, które tak bardzo jej pragnęły, a nie mogły posiąść. Skryte w niepozornych plątaninach wzorów i wątków polowały na nieuważnych Widzących.
Dobrowolne przyjęcie takiego bytu było czymś przerażającym i zarazem odrażającym.
Tak,
Stara Marie była potężną wiedźmą lecz za jaką cenę. Jej wypaczony umysł, po tylu latach wspólnego życia z Demonem, przestał oddzielać jego podszepty od własnych myśli.
Kobieta miała jednak słuszność co do jednego. Naprawdę bała się czegoś, co nadeszło od strony miasteczka. Czegoś, co rozerwało jej skrzętnie tkany kokon osłon i czegoś, co doprowadziło do jej raptownej śmierci.
Owa siła odeszła, jednak jej źródło nadal mogło być gdzieś w Szuwarach.
Nadal mogło zagrażać młodej adeptce wiedźmiej magii.
Czas w Astralu płynął inaczej niż w rzeczywistości. Ojciec
Theseus nadal strofował upartego gryzonia, więc dziewczyna rozejrzała się po bałaganie w pomieszczeniu. Coś podpowiadało jej, by zabrać stąd kilka rzeczy. Z dużym prawdopodobieństwem pomogą jej one wnikać do wzorów w domu
Starej Marie, za pomocą silnych powiązań, a być może i zgłębiać jakieś tajemnice wiedźmy. Ponadto potrzebowała czegoś, co pozwoli jej samodzielnie trafić do chatki na moczarach, wiedziała bowiem, że będzie musiała tu wrócić.
Na stole, pośród stert najróżniejszych śmieci, brudnych narzędzi, zniszczonych i zapewne samodzielnie skompletowanych przez
Marie ksiąg, leżały jakieś rozrzucone zapiski. Spisane bezładnie, na postrzępionych i ściemniałych od nieczystości kawałkach pergaminu.
Sophie odstawiła lampę na zniszczony blat i zgarnęła niektóre z nich. Zwinęła je w rulon i obwiązała jakimś znalezionym rzemieniem, po czym schowała w torbie.
Płomień lampy zatrzaskał i przygasł lekko, więc dziewczyna zaczęła sprawdzać nieliczne naczynia ustawione w pobliżu. W jednym z nich natrafiła na mętną i oleistą ciecz, która zapewne służyła staruszce za oliwę.
Podczas gdy
Sophie porządkowała blat, by zrobić sobie trochę miejsca, kilka śmieci wyleciało przez dziurę w podłodze.
Z całą odrazą, jaką panna
d’Artois czuła do opętanej wiedźmy, jedno musiała jej przyznać: była kobietą, korzystającą z bardzo praktycznych rozwiązań.