lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Autorski] "O czym szumią Szuwary" Cz. 1 (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/16331-autorski-o-czym-szumia-szuwary-cz-1-a.html)

MTM 09-03-2017 12:33

Theseus obrócił się, spoglądając za siebie, jakby spodziewał się tam kogoś dostrzec. Wydawało mu się jednak, że do tej pory nikt nie zdołał zauważyć jego zniknięcia. Odziana w czerń sylwetka postawiła kołnierz swojego płaszcza i lekko pochylona ruszyła dalej, wchodząc w mroczny gąszcz.
Niedawno mijał chatę bartnika, która, jak się dobrze spodziewał, stała niemal opuszczona od wyjazdu samego bartnika. W jego domostwie pozostał jedynie ojciec młodego Martina, który raczej nie spędzał nocy na wysiadywaniu przy oknie.
Kapłan musiał przyznać, że trafiła mu się idealna okazja na wymknięcie się ze świątyni. Lwia część Szuwarów siedziała właśnie w “Burym Kocurze”, gdzie, jeśli Glaive dobrze zrozumiał, trwała impreza organizowana przez nową kandydatkę na stanowisko mera. Sam Theseus nie czuł potrzeby się tam zjawiać. Jutro czekał go ważny dzień, do którego już by się przygotowywał, gdyby nie sprawa ze szczurem Pepe. A właśnie, gdzież on się podziewał? Powinien gdzieś tu na niego czekać.
Cicerone zacisnął dłoń na pasku swojej torby i w zamyśleniu stawiał następne kroki.

Z zadumy wyrwał go cichy trzask łamanej gałązki.
- Cicerone Glaive? - Usłyszał niepewny głos za swoimi plecami. Dziewczyna uznała zapewne, że już i tak zdradziła swoją obecność. - Przepraszam, że tak nachodzę, ale zobaczyłam, jak wychodzi ojciec ze świątyni i kieruje się na północ. Dopiero, gdy mieliśmy ostatni budynek, upewniłam się, że zmierza ojciec w stronę Smutników. Tak się składa, że i ja chciałam tam dotrzeć. Skoro Marie nie żyje, chciałam pochować jej ciało. Nie będzie ojcu przeszkadzać moje towarzystwo?

Kapłan odwrócił się powoli. Najwidoczniej nie chciał wyglądać jak rzezimieszek przyłapany na gorącym uczynku. Wyprostował się, splatając dłonie za plecami i spojrzał spokojnie na dziewczynę, maskując tym swoje lekkie zdenerwowanie.
- Panienka Sophie - oznajmił pogodnie, pozdrawiając ją skinieniem głowy. Szybko obiegł ją również spojrzeniem i zacisnął dłonie. - To bardzo nierozsądne kręcić się młodej damie nocą po bagnach i to jeszcze z wizytą do martwej wiedźmy. - W głosie Theseusa zabrzmiały karcące nutki, ale nagana nie była jego celem, bowiem wyraz jego twarzy wciąż się nie nachmurzył.
- Ale co można powiedzieć o staruszku w mojej sytuacji? - zagaił zaraz i wysilił się na słabiutki uśmiech. - Wolałbym panienkę odesłać z powrotem na kwaterę, ale coś czuję, że panienka nie będzie miała zamiaru mnie posłuchać i wyruszy na bagna w pojedynkę. - Pokiwał z wolna głową, przyglądając się jej. - W takim razie może lepiej będzie, jeśli będę miał na panienkę oko, hm? - mruknął, lekko rozbawiony.
- Zawsze przyjemniej podróżować we dwójkę - przytaknęła z przyjaznym uśmiechem i poprawiła materiałową chustę, okrywającą jej ramiona. - A w takim miejscu i o wiele bezpieczniej - dodała, gdy zrównała się już z duchownym i ruszyli przed siebie. - Ja w dodatku zupełnie nie znam trasy. Próbowałam wypytać o drogę byłego mera, sieur Trottier, jednak spotkałam się z odmową. Podobno Smutniki są bardzo niebezpiecznym miejscem, na podobne ekspedycje, a on sam niezbyt przychylnie zareagował, na moją inicjatywę pochowania zmarłej niedawno Marie. Raczej nie cieszyła się zbyt przyjaznymi relacjami z pozostałymi mieszkańcami… - powiedziała cicho.
- Poczekaj chwilę - zatrzymał kobietę delikatnie dłonią i odszedł na bok, przyklękając. Z torby wyjął wystające mu dotąd łuczywo. Wyciągnął również krzemień i krzesiwo, by po kilku chwilach pomrukiwania do siebie, rozpalić pochodnie. Wstał i wyciągnął nowe źródło światła przed siebie, ponownie ruszając naprzód.
- Może nam się to przydać - zagaił do dziewczyny i poprowadził ich pochód. - Sam nie byłem jeszcze w tamtym miejscu, ale od przyjazdu do Szuwarów miałem okazję zapoznać się ze zbiorami archiwum kościoła. Jak się domyślasz, były tam również mapy okolicy. Myślę, że przy odrobinie szczęścia trafimy tam bez problemu.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- Odniosłam wrażenie, że sieur Trottier z wielką ulgą zrzucił z siebie obowiązki najważniejszej osoby w tym miasteczku - powiedziała w końcu Sophie.
Theseus tylko pokiwał głową. Już otwierał usta, jakby jednak miał coś dodać do tego tematu, ale w tym momencie poczuł jakieś poruszenie.

Z kieszeni duchownego wychyliła się niewielka głowa opatrzona czapką z wyciętymi kołami na oczy i dziurami na uszy, niczym miniaturowy, kieszonkowy kat.
- Pssst.. psssyt, to ja.. - Wyszeptał świszcząc powietrzem między siekaczami - To ja, Pepe! Się dyskretnie tu zamelinowałem. Gotów jestem - Zasalutował.

- Byłeś tam cały czas? - odpowiedział Cicerone i uniósł brwi jakby z uznaniem. - Ech… Cóż, poznaj panienkę Sophie d’Artois. Zachowuj się przy niej. I na miłość Wielkiego Budowniczego, co ty masz na głowie? - żachnął się duchowny i pokręcił głową.

Sapientis 09-03-2017 17:55

- Proszę? Mówił coś ojciec? - zapytała dziewczyna, która nie słyszała pierwszej części konwersacji, a jedynie odpowiedź duchownego. Rozglądała się teraz, próbując odszukać wzrokiem trzeciego rozmówcę.
Pepe zmierzył niechętnie wzrokiem towarzyszkę cicerone. Nie po to się skradał i chował by teraz być bezpardonowo pokazywanym każdej napotkanej pannicy...
- Jak to co? Maskę. Maskę Mściciela - odwarknął niezadowolony szczur. - Myślisz, że szedłbym z tobą bez zasłoniętej twarzy? Teraz mnie nikt nie rozpozna. Ani ten kot, ani ta dama…
Szczur machnął na Sophie ręką. - Pardon.. Pepe mam na imię, tak między nami…


- Och! - Dziewczę wyglądało na nieco zszokowane faktem, że trzecią osobą okazał się szczur! - Sophois... - próbowała się przedstawić, jednak skonfundowany język nadal nie potrafił wykonać tego prostego zadania. - To jest… Sophie... Sophie d’Artois - wybełkotała. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w maleńki, podziurawiony czepek na głowie zdenerwowanego szczura. - Miło mi poznać pierwszego mówiącego szczura w moim życiu… Jak mniemam…
- Tak, tak… - odpowiedział znudzonym głosem, by za chwilę unieść gwałtownie palec. - Jednak żadnych sztuczek nie robię!.. A ty… - Gryzoń uniósł łepek i zbadał wzrokiem duchownego. - Nie pokładaj w tych mapach takiej nadziei... Ani w swoje umiejętności. To są Smutniki! Bezemnie jesteście tutaj trupami. Zabłądzicie, wciągnie was jakiś grząski muł i tylko ‘puf’! Bąbel po za was zostanie.
Szczur wyskoczył z kieszeni i swoimi pazurkami wczepił się w płaszcz Theseusa. Szybkimi ruchami wspiął się po nim by stanąć dziarsko mu na ramieniu. Ręką wskazał kierunek przed nimi i wrzasnął:
- Naprzód człowieku!
Sophie nie zdołała zachować powagi i zachichotała, skrywając usta za rąbkiem chusty.
- A czego na bagnach szuka nowy duchowny i jego maleńki przewodnik, jeśli można spytać? Zważając, iż jest to aż tak niebezpieczne miejsce, wnioskuję, że nie jest to zwykły, poobiedni spacer.

Glaive westchnął i już się spinał, jakby miał zaraz strącić gryzonia ze swojego ramienia. Ostatecznie musiał jednak uznać, że w ten sposób Pepe będzie miał najlepszy punkt widzenia, co też przełoży się na ich sprawniejszy przemarsz przez bagna. O ile oczywiście Pepe go nie okłamał i faktycznie znał drogę do chaty wiedźmy.
Spojrzał na Sophie i nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, widząc reakcję dziewczyny. Oczywiście jako przedstawiciel kościoła Wielkiego Budowniczego nie chciał wychodzić na wariata, ale nawet sam Bóg miał poczucie humoru. A przynajmniej Theseus tak wierzył, toteż nie miał problemu w tej sytuacji robić za element do śmiechu.
- Kota i jeszcze więcej szczurów - odparł wymijająco kleryk, wzruszając ramionami i mrugnął do młodej wiedźmy, najwidoczniej sam rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- A ty - zwrócił się tym razem do Pepe - lepiej pilnuj drogi. Jeśli coś się stanie, pójdziesz razem z nami na dno. Już ja o to zadbam - zagroził mu trochę poważniejszym tonem. W końcu jednak postąpił do przodu i ruchem zachęcił dziewczynę, by trzymała się tuż za nim.
- Kiedy wejdziemy na bagna, panienko Sophie, prosiłbym, byś trzymała się zaraz za moimi plecami. Mogę na panienkę liczyć?
- Nie odstąpię ojca na krok - zapewniła i podążyła po śladach odciskanych w świeżym, wiosennym poszyciu.

Chłód nocy powoli odbierał ciepło z powietrza, więc panna d’Artois zarzuciła zwisające dotąd z ramion pasma chusty za plecy i dokładnie się nimi odkryła. Miała szczera nadzieję, że gryzoń naprawdę znał bezpieczną ścieżkę przez zdradzieckie moczary. Jeden fałszywy krok i… Dziewczyna wolała nie wyobrażać sobie jego następstw.

- Szczury raczej nie przepadają za kotami - powiedziała po chwili namysłu. - Co się stało? I jak udało ci się namówić Cicerone Glaive’a, by ci pomógł? - zwróciła się w stronę pokrytych futerkiem pleców Pepe.
- Nie dekoncentruj mnie ludzka kobieto - obruszył się gryzoń. - Muszę się skupić na drodze. Ostatni raz jak tu byłem raczej gnałem pełną szczurzą prędkością na złamanie karku i nie oglądałem się za siebie. Muszą to teraz odtworzyć w tym ciasnym szczurzym mózgu.
- No dobrze… - Dziewczyna skuliła się lekko. - Rozumiem, że to drażliwy temat… - powiedziała pod nosem, gdy ziemia pod nogami zaczęła być coraz bardziej wilgotna, a panna d’Artois musiała stawiać nogi obok niewielkich kałuż, powstających po ciężkich butach kroczącego przed nią kleryka.

Wkrótce gęste korony starych drzew całkiem zasłoniły ciemne niebo, a młoda wiedźma straciła z oczu jasną tarczę księżyca, która wcześniej wyglądała zza nielicznych chmur. Gdzieniegdzie spore kępy dzikich traw bagiennych kierowały się prosto w ciemne, zarośnięte sklepienie. Mimo półmroku dziewczyna dostrzegała niektóre znajome rośliny i zioła. Te pierwsze skuliły swoje delikatne, wiosenne kwiaty, przez co Sophie poczuła się jakoś dziwnie samotna. Od czasu przybycia do Szuwarów minęło jedynie parę dni, a ona już zaczęła zapominać o swoim dawnym życiu. O naukach, o poznanych wcześniej ludziach, o przekonaniach.

Ciaśniej objęła się ramionami i ostrożnie stawiała kroki. Miała zadanie do wykonania.

Martinez 12-03-2017 16:14

Tura dodatkowa 17+
 
SMUTNIKI
(Bagna)



Kliknij w miniaturkęstatnie dźwięki biesiadujących mieszańców Szuwarów cichły w oddali. Teraz dało się słyszeć tylko mlaskanie błota z każdym krokiem i trzaskanie patyków.
Z początku ścieżka wiła się pomiędzy zaroślami, których z każdym krokiem przybywało, by w końcu zniknąć w gęstwinie poplątanych witek leszczyny. Gałęzie ocierały się i szarpały za ubranie intruzów, a nogi grzęzły w podmokłym gruncie. Smutniki nie lubiły gości...
- Jeszcze kawałek - mamrotał skupiony na ścieżce szczur, niczym woźnica sterujący pojazdem. Wbijał wzrok przed siebie i próbował coś dojrzeć w podnoszącej się właśnie mgle. Furkocząca płomieniem pochodnia cicerone walczyła w otaczającym ich mrokiem, ale na więcej niż kilka metrów nie było widać.
- Mgła jest siwa.. To dobry znak - skwitował Pepe.


MTM 12-03-2017 16:26

Trzewiki panny d’Artois już od dobrych kilkunastu minut uciążliwie dawały znać, że zdecydowanie nie są nieprzemakalne. Na moczarach było zimno. Stojąca dokoła mętna woda i zawieszona w powietrzu gęsta mgła szybko wychładzały odkryte części ciała podróżujących.
Dziewczyna ledwie zdążyła wyciągnąć materiałową chustkę, zanim zza szerokich pleców duchownego rozległo się ciche kichnięcie. A chwilę po nim jeszcze dwa kolejne.

Z trzaskiem gałęzi obie przygarbione postacie wypełzły z chaszczy na rozlewisko, gdzie królował rozłożysty, stary buk. Promienie księżyca z trudem przebijały się przez korony innych drzew, a mgła snuła się nisko przy ziemi.
- Tu powinniśmy obrać odpowiedni kurs - powiedział Pepe - Choć wcześniej ułatwiały to wiszące tu ludzkie kobiety… których teraz nie ma…
Gryzoń podrapał się w głowę zdziwiony.


- Ludzkie kobiety? - zdziwiła się Sophie. - Wiszące? Ojcze… Czy ten szczur na pewno… - Spojrzała na zwierzątko badawczo, szukając najwyraźniej zewnętrznych oznak jakiejś choroby.

- A tak.. bujało się to towarzystwo.. hmmm.. prosta sztuczka, choć wymagała przygotowań.. - Gryzoń rozejrzał się wkoło, ale jego wzrok spoczął na Sophie. Przez chwilę wydawało się jakby wpatrywał się w dziewczynę.
- Widzę, żeś biegła w tych sprawach… - skwitował.
W odpowiedzi młoda wiedźma rzuciła mu jedynie znaczące spojrzenie, jednak nie powiedziała ani słowa.
Theseus zatrzymał się i z niepokojem spojrzał na pień. Poruszył pochodnią i rozejrzał się wokół, jakby chciał się upewnić, że nic nie siedzi za najbliższym krzakiem.
- Nie mam pojęcia o czym ten nieboski gryzoń mówi, ale ja tu nie widzę żadnych wisielców. I całe szczęście - mruknął do siebie kapłan.

Ogień z pochodni oświetlił stary pień gdy się do niego zbliżyli. Krzaki które otaczały drzewo skrywały jakąś ciemną jamę w jego pniu. To w nią Pepe wycelował palec.
- Tam dowiemy się wszystkiego.
Theseus zerknął na Sophie, sprawdzając, czy u niej w porządku i powoli ruszył we wskazanym przez Pepe kierunku.
- To miejsce przez długi czas było opuszczone przez boską łaskę - powiedział, z niechęcią zaglądając do jamy.

Tymczasem umysł dziewczyny zaczął tłoczyć się od intensywnie przelatujących przezeń myśli: “Czym jest ten mówiący szczur?”, “Co miał na myśli?”, “Co wie i skąd?”, “Czy powinniśmy mu ufać? Co jeśli właśnie prowadzi nas w pułapkę?” W tej ciemnej jamie mogło się kryć każde niebezpieczeństwo, a panna d’Artois dobrze o tym wiedziała. Spróbowała na moment odsunąć te myśli i również spojrzała w ciemne rozdarcie u podstawy potężnego buka.

Światło pochodni oświetliło wnękę pokazując dziuplę wielką na jednego, krępego krasnala. Ziemia w niej była wypalona, a z góry zwisały niteczki drobnych korzonków, które splatały się w centralnym punkcie. Były ich setki. Każda oplatała czarne, ludzkie, martwe serce. Wisiało ono jak pająk na środku pajęczyny.
- Taaa… Marie się nie patyczkowała… - westchnął szczur. - Dzięki temu powiązaniu w astralu będziemy mogli trafić do jej chatki.

Wszystkie maleńkie włoski na skórze Sophie zjeżyły się, gdy z pyszczka gryzonia wydobyło się słowo “Astral”. “Musiał znać Marie” przemknęło jej przez głowę. “Marie lub ewentualnie maga Burboire. Skąd inaczej wiedziałby aż tyle?
Sophie w milczeniu zastanawiała się, czy będzie musiała go zabić. Nie chciała tego robić, jednak nie chciała również, by Pepe ją zdemaskował przed duchownym. Uchodzenie za zwykłą dziewczynę było jej potrzebne i jak dotąd całkiem nieźle się udawało. Aż do spotkania z tym szczurem…
Spojrzała pytająco na towarzyszy.

Kapłan zmarszczył czoło, przyglądając się martwemu organowi.
- Wielki Budowniczy, ześlij swą Światłość i oczyść to miejsce - szepnął do siebie Theseus i omiótł jeszcze spojrzeniem wnętrze dziupli. Wyglądało na to, że nic interesującego już tam nie było.
- Należy je zabrać z tego plugawego miejsca i pochować - powiedział już głośniej i przyjrzał się korzonkom splatającym serce.

- Rób co chcesz…- Pepe zamknął oczy skupiając się na podróży w magicznej przestrzeni. Grymas twarzy zdradzał, że nie sprawiało mu to przyjemności.

Ojciec Glaive zerknął z niechęcią na szczura, robiąc zaciętą minę, jakby miał zamiar mu przerwać. Nie było jednak powodu, by to robić. Do Astralu mógł zaglądać każdy, kto się tego nauczył. I podobnie jak każda żyjąca istota, tak i szczur, który posiadał świadomość, najwidoczniej był do tego zdolny. Serce było już martwe, podobnie jak czar go wiążący zdążył wygasnąć. Jednak w świecie ducha wciąż pozostawał po nim ślad. Jako że Cicerone nie znał się na tym, postanowił tym razem oprzeć się na umiejętnościach Pepe.

Szczur zanurkował w rozmazaną otchłań Astralu trącając plątaniny powiązań i wzorów. Odczuł głęboki żal, smutek i ból małej dziewczynki, ogromną samotność jakiegoś bytu i pustkę. Nie o to mu chodziło. W tym miejscu zdarzyło się coś złego. Rozegrał się jakiś dramat, ale Pepe nie zwracał na to uwagi. Przynajmniej próbował. Skoro czar wisielców wskazywał dom Starej Marie, to być może nadal można było odkryć jego położenie.
Nie mylił się.
Otworzył i wytrzeszczył swoje przekrwione i załzawione oczy.
- Wiem! - wykrzyknął. - Wiem gdzie iść…

- Doskonale. Nie zostawajmy tu już dłużej, niż jest to konieczne - zagaił Theseus. Sam sięgnął do serca i chcąc zerwać korzonki, spróbował wziąć je ze sobą.

- Ojcze - zaoponowała Sophie, kładąc dłoń na szerokim ramieniu Cicerone, jednak nie próbowała powstrzymać go siłą. - Wiem, że to właściwe, jednak mam wątpliwości, czy na pewno bezpieczne. Ta kobieta władała mocami, których żadne z nas nie pojmuje. Jej siła osłabła, ale czy zniknęła zupełnie? - Dziewczyna zabrała rękę i z pewną rezerwą spojrzała na element skomplikowanego czaru.

- Nie wiem, kim była ta umęczona dusza, z której wycięto serce i użyto je do tego potwornego zaklęcia. Mogła to być przypadkowa, niewinna osoba, a może największy zbrodniarz Szuwarów. Tak czy owak, Wielki Budowniczy dał nam wolną wolę, byśmy sami mogli decydować się robić to, co właściwe. I wspiera nas w tym wszystkim. - Theseus nie zamierzał się zatrzymywać, więc tylko szarpnął mocniej za korzenie, zrywając je i odzyskał serce. Zaraz też owinął je w jakąś szmatkę i wrzucił do swojej torby.
- Idziemy, Pepe. Prowadź.
- Oby twój bóg zdołał nam pomóc, gdy będziemy tego potrzebować - odparła z obawą i podążyła za klerykiem, w głąb niebezpiecznych moczarów.

Sapientis 13-03-2017 00:33

Theseus i Sophie szli tak, jak kierował ich szczur. Coraz bardziej brnęli w Smutniki i z każdym krokiem ubywało tam światła. Aż w końcu otaczała już ich tylko czerń, smród mułu, gryzące w gardło opary i bulgocząca breja. Po jakimś czasie, w dali na niewielkiej wysepce ukazał się lekko oświetlony dom.


Na czterech pięciometrowych palach wspierał się taras i chata.

- No to jesteśmy na miejscu. Bagna są groźne, ludzie. Choć woda stoi nie wyżej niż po wasze kolana, to zdradzieckie dno potrafi utopić w grząskich piaskach całego Theseusa. Trzeba iść bardzo ostrożnie - mądrzył się gryzoń. Widząc, że ma uwagę Sophie, postanowił rzec cokolwiek przed walką swoim wojownikom.
- Jedno jest jednak najważniejsze! - Wstał i złapał za nos cicerone by ten na niego spojrzał - Jak tam dotrzemy, to musicie pamiętać o zadaniu. Butcher tylko czeka na nic nie spodziewających się amatorów nocnych wrażeń. Z pewnością jak tylko tam wejdziemy rzuci się do gardła komuś i zechce wyeliminować słabsze z was. Miejcie broń w pogotowiu...

- W takim razie lepiej, żebyś się nie wychylał, kiedy już tam wejdziemy. Jak tylko zlokalizuję twojego arcywroga, przepędzę go, a ty wyciągniesz swoich wąsatych przyjaciół. I nie myśl, żeby nas tam zostawić. Musisz nas jeszcze odprowadzić z powrotem, bo jak nie… - pogroził mu paluchem i zerknął na dziewczynę.
- A my przy okazji odnajdziemy starą wiedźmę i wyprawimy jej pochówek. Tak? - zagaił, siląc się na przyjazny ton.

Po ostatnich widokach panna d’Artois wyraźnie straciła rezon. Nie trzymała głowy tak dumnie wyprostowanej jak zwykle. Mimo swojego wysokiego wzrostu wyglądała dosyć mizernie.
- Nie wiem, czy nierozważniej byłoby ją spalić… - powiedziała cicho dziewczyna.
Miała ostatnio styczność z wątpliwymi praktykami różnych wiedźm, jednak Marie zrobiła na niej wrażenie. Nie bez przyczyny Zgromadzenia nie wchodziły w drogę tej potężnej kobiecie.

- No jasne, jasne. Ale kota chcę widzieć albo pochwyconego, albo… - Szczur przeciągnął wolno palcem po swoim gardle i syknął: - Martwego. A.. i on nazywa się Mordechaj. Ja go tam nazwałem Butcher... ale on Mordechaj się nazywa...Tak mu ta stara raszpla dała na imię...
- Mam nadzieję, że obejdzie się bez przemocy - skwitował Cicerone, po czym ruszył powoli w stronę chatki, patrząc pod stopy.

Woda kołysała się pod nogami wprawiając w falujący ruch długą trawę. Im bardziej zbliżali się do chatki, tym większy dało się wyczuć fetor gnijących śmieci i padliny. Z bagien wystawały kawałki kości, skóry i szmaty. Gdzieniegdzie sterczały gliniane fragmenty garnków lub wiklinowych koszy. Najwidoczniej Stara Marie nie przywiązywała wagi do porządków i zbytniej higieny...
Gdy tylko pod butami dało się wyczuć bardziej stabilny grunt, a do schodów było nie więcej niż kilka metrów, w świetle pochodni można było dostrzec zagrodę dla zwierząt, która znajdowała się tuż pod wielkimi palami. Leżała tam martwa koza. Wzdęta gazami i trawiona przez armię białych robaków.
Zapach był nieznośny.

- Pójdę przodem - powiedziała panna d’Artois, po czym wyszła przed duchownego. - Jestem trochę lżejsza, jednak proszę mnie łapać, w razie gdyby któryś stopień okazał się za słaby.
Jedną ręką złapała za zniszczoną balustradę, a drugą przytknęła wolny kawałek chusty do nosa i ust. Równocześnie postawiła stopę na przegniłej od wilgoci desce drewnianych schodów. Zajęczały złowieszczo pod jej ciężarem lecz wytrzymały nacisk.

Theseus chciał oponować, ale nie zdołał już powstrzymać młodej kobiety. Pokiwał tylko głową i ruszył za nią pewnie, przyciskając wierzch dłoni do nosa i rozglądając się uważnie. Spojrzał niepewnie na schody, po których zaczęła się wspinać Sophie i ostrożnie postawił własną stopę.
- Kto chciałby przychodzić w takie miejsce? - zapytał Cicerone, choć chyba nie spodziewał się na to odpowiedzi.

Cała konstrukcja trzeszczały jak stara łajba. Stopnie prowadziły na taras, który mieścił wszystkie te rzeczy, których czarownica nie zmieściła do chaty. Stały tu połamane fragmenty mebli, skrzynki i beczki, kilka glinianych naczyń, a na ścianie wisiała porwana sieć rybacka. Nie zabrakło suszących się gaci, z których połowa spadła od wiatru na dół, łopaty i kilku sznurków z drewnianymi żabkami. Sophie zauważyła kilka łapaczy snów, które dyndały się przypięte przy belkach. Bardziej robiły za ozdoby lub alarmy, gdyż klekotały gdy ktoś zahaczył o nie głową.
Dziewczyna schyliła się by przejść pod zawieszonymi na wysokości twarzy sznurkami i magicznymi plecionkami. Zgrabnie omijała porozstawiane na trzeszczącej pod nogami, zniszczonej podłodze śmieci i najróżniejsze, popsute przedmioty. Wszędzie walały się zawilgocone, podarte szmaty, gnijące kupy mokrych liści, połamane patyki, a nawet odłamki kości.
W końcu podeszli do prostych, drewnianych drzwi. Szmaty wokół wisiały bezwładnie. Powietrze było nieruchome, duszne i parne. Dziewczyna odwinęła chustę, która teraz luźno zwisała po jej boku. Drugim końcem nadal zakrywała nos, chroniąc się przed nieznośnym odorem śmierci i zgnilizny panującymi w tym miejscu.
Po krótkiej chwili wahania złapała za starą, przerdzewiałą klamkę i pchnęła je do środka. Z pewnym oporem, bowiem od wilgoci drewno nieco się wypaczyło i szorowało po podłodze, oczom intruzów ukazało się ciemne, równie zagracone jak taras i wyspa, na której stała chatka, wnętrze. Okropny fetor przybrał na sile, dodając do wachlarza wątpliwie przyjemnych zapachów, odór zepsutego pożywienia i gnijącego mięsa. W blasku ognia, rzucanym przez pochodnię duchownego, żerujące na martwych szczątkach stworzenia i robactwo, pochowały się w zakamarki desek i skryły w cieniu.

MTM 13-03-2017 17:44

- Miou? - doleciało z mroku. Jakiś garnek z hukiem zleciał gdzieś w dali i coś potoczyło się po podłodze. Długie cienie zatańczyły na ścianach, gdy Theseus próbował oświetlić wnętrze. Czujne oczy Sophie nic nie wychwyciły w pierwszym momencie.
- Ten skurw… - Gryzoń zderzył się wzrokiem z Cicerone i zaraz się poprawił. - Kot… gdzieś tu się czai.. uważajcie.
Pepe schował się głębiej za karkiem duchownego i łapką złapał się kępy jego kręconych, siwych włosów.

- Wiedźma… musiała odejść w swoim domu - mruknął Theseus, starając się nie zwymiotować na panujący w środku odór. - Nie wiem, panienko Sophie, czy powinnaś ją oglądać w takim stanie - dodał i stanął na środku pokoju, rozglądając się wokół.
Skrzywił się, dostrzegając dwa truchła kotów rzucone w kąt. Kapłan zastanawiał się, czy Pepe czasami nie miał racji i kocur Mordechaj faktycznie nie zabił tamtej kozy oraz tych futrzaków.
- Kici, kici - zawołał po chwili namysłu, wypatrując kota. Nie chciał, by ten wyskoczył na nich, kiedy będą przeszukiwali mieszkanie wiedźmy.

- Mrau - odezwało się coś tuż pod nogami Sophie i dziewczyna poczuła jak sierściuch zaczyna się ocierać, mrucząc przy tym z zadowoleniem. Wkrótce wspiął się na tylne łapy, a przednimi wbił się delikatnie pazurkami w sukienkę.
- Ooo, to o niego całe to zamieszanie? - powiedziała dziewczyna nieco wyższym głosem niż zwykle i schyliła się, biorąc puszyste stworzenie na ręce.- Ale ty już nie mówisz, prawda? - zapytała poważnie kota.

Stworzenie wbiło zezowate oczy w Sophie i zaterkotało gardłowo. Dziewczyna czuła ciężar kocura. Nie był to zwykły dachowiec. Oczy miał wyłupiaste i pożółkłe, żuchwę nieco wysuniętą do przodu z krzywym zgryzem. Kot wyglądał jakby go ktoś za młodu upuścił na ziemię, a ten upadł na twarz.
- Mrau? - Rozdział buzię. Skakało po nim trochę pcheł, ale poza tym wydawał się zdrowy.

Theseus stojąc z boku przyjrzał się kocurowi krytycznie.
- I to jest ten potwór, który zagryzł kozę? Nie wygląda tak strasznie - zagaił niedowierzając i spróbował dotknąć go palcem.
- Wygląda, jakby naprawdę dużo przeszedł… - odparła dziewczyna, odsuwając go nieco od siebie, by nie zarazić się pasożytami i aby lepiej przyjrzeć się zwierzęciu.
Kot odsłonił teraz zwisający brzuch, który był dość spory. Spojrzał w dół by ocenić odległość od ziemi, ale rozmyślił się co do skoku. Znów zadarł głowę by obserwować zbliżający się palec duchownego.
Nim jednak palec dotknął sierści stworzenia, drobna, dysfunkcyjna szczęką kota kłapnęła. Zrobił to tak szybko, że nim Theseus zdążył zareagować, puszek wisiał z wbitymi zębami w rękę. Ważył sporo, więc ból przeszył dłoń cicerone.
Sophie starała się złapać zwierzę, by nie odgryzło całego palca. Czuła jak kot napręża mięśnie pod grubą warstwą futra i sadła, szarpiąc się na boki.
- A.. mówiłem! - Szczur rozbiegł się i całym pędem przeskoczył na Sophie, jakby opuszczał tonący okręt.

Kapłan syknął z bólu i potrząsnął ugryzioną ręką. Drugą szybko złapał Mordechaja za pysk i spróbował rozewrzeć szczękę.
- Puszczaj, piekielne stworzenie!
Drobne kły zatopiły się w miękkiej tkance Theseusa. Kot jakby dostał szczękościsku i nie dość tego zaangażował do mozolnego rozdrabniania duchownego swoje ostre jak brzytwa pazury.
- Przywal mu garami! - Pepe zaczął kibicować ze spokojnego miejsca, jakim było ramię dziewczyny.
- Puuuść ten palec! - krzyknęła młoda wiedźma, próbując potraktować rozwścieczonego mordercę palców magią. Nie chciała za bardzo uszkodzić zwierzęcia, jednak nie mogła pozwolić mu na wyrządzenie tak poważnych szkód.
Nie mogąc się go pozbyć z ręki, Cicerone przyklęknął, kładąc kocura na podłodze, tak, by jego ciężar nie szarpał go za rękę. Wciąż próbował otworzyć jego paszczę, ale dodatkowo oparł o niego swojego ciężkiego buciora, przygniatając go lekko.
- No co za bestia samej Laeth! - warknął, gdzieś gubiąc swoje zwyczajowe opanowanie.
Usiłując rozewrzeć szczęki zwierzęcia, za pomocą jego wzorca w Astralu, dziewczyna napotkała poważne trudności. Kot stawiał opór. Coś jednak udało jej się osiągnąć: mimo, że jego krzywe zęby nadal zaciskały się wokół intensywnie krwawiącego palca duchownego, wszystkie kończyny, jak i ogon zupełnie się wyprostowały. Widać było, że kot był tym nieco zaskoczony.
Równie zdziwiona dziewczyna otworzyła szerzej oczy i spojrzała szybko na Cicerone, ale zdawał się tego nie zauważać. Szarpał się z kotem, nie potrafiąc uwolnić się z uścisku szczęk.
Widząc, że o ile nie chce zbytnio zaszkodzić stworzeniu, niewiele wskóra magią, zerwała się na nogi i zaczęła gorączkowo szukać jakiegoś naczynia z wodą.
- Noża szukasz? Noża? - Gorączkował się Pepe i zeskoczył z Sophie, by pomóc jej szukać narzędzia zbrodni w szpargałach Starej Marie.
Tymczasem kot poczuł duży dyskomfort leżąc rozpłaszczony na ziemi. Jego niepewność dała się odczuć w uścisku szczęki i Theseus wyszarpnął w końcu uwięzioną rękę i gwałtownie cofnął ją, o mało się przy tym nie przewracając na podłogę.

Puszek zerwał się na równe nogi i niepewnie czmychnął gdzieś w ciemne odmęty chaty, uderzając przy okazji głową w jakiś mebel.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą i wróciła do duchownego.

Kapłan Wielkiego Budowniczego obrzucił swoją rękę pobieżnym spojrzeniem i szybko objął ją drugą dłonią, uciskając.
- Pepe, dlaczego mnie nie ostrzegłeś! - Spojrzał z wyrzutem na szczura, jakby próbując zwalić na niego całą winę.
Szczur obrócił się i próbował zrozumieć co się stało przez chwilę.
- Nie ma go? - Stanął na paluszkach by ze stołu widzieć lepiej. Brak Mordechaja wprawił go w lekką niepewność. Podreptał szybko w okolice Theseusa i Sophie by w razie czego na nich wskoczyć.
- Ej.. mógłby ktoś wziąć mnie na ramię?
Sophie pierwsza schyliła się i podniosła głośnego gryzonia.
- Nie spodziewałam się, że jest taki szybki! I taki silny! Ale żeby zagryzł kozę?! - Dziewczyna wyraziła swoje niedowierzanie, stawiając Pepe na ramieniu, po czym sięgnęła do umazanych krwią rąk Theseusa, by rzucić na nie okiem. - Nic się ojcu nie stało?
- Myślałem… myślałem, że go panienka okiełznała - mruknął kapłan, krzywiąc twarz w nieprzyjemnym grymasie.
- Z takimi dzikimi zwierzętami nigdy nie można być niczego pewnym - pouczyła go dziewczyna, oglądając ranę po zębach kocura.
- Nic poważnego, ale chyba będzie trzeba to odkazić i czymś obwiązać - dodał i spojrzał na towarzyszkę, jakby upewniając się, czy sama nie odniosła żadnych obrażeń, jednak poza rozszerzonymi źrenicami i odrobinę bardziej zarumienioną przyspieszonym biciem serca twarzą, zwykle dosyć bladą, nic nie wskazywało, że dziewczynie coś się stało.
Palec znaczyły sporych rozmiarów wgłębienia, po zakrzywionych kłach kota. Panna d’Artois starła krew kawałkiem swojej chusty.
- Ma ojciec jakiś alkohol?- spytała spokojnie.
Glaive zerknął na swoją torbę i pokręcił głową, cicho wzdychając.
- Obawiam się, że nie przygotowałem się na taką okazję. Zajmę się tym po powrocie - odparł, wstając na nogi z cichym stęknięciem.
- Może tutaj coś znajdziemy? Stara Marie z pewnością miała coś takiego… - powiedziała dziewczyna i zajrzała do swojej eleganckiej, skórzanej torby. Sięgnęła do niej, by po chwili z samego dna wydobyć niewielkie zawiniątko z maścią. Nałożyła trochę na zraniony palec i wtarła delikatnie. - Na razie powinno pomóc, jednak powinien się ojciec zobaczyć z sieur Trottier. W miarę możliwości jeszcze dzisiaj.

- Miau - Doleciało gdzieś spod stołu i za chwilę jakiś kosz przewrócił się na podłogę. Bestia nadal kryła się gdzieś w mroku.

- Dziękuję, panienko Sophie - powiedział grzecznie kapłan i rozejrzał się, wypatrując drapieżnika. Wtem wpadł na plan uziemienia złego kocura. Nieopodal stała dość solidnie wyglądająca beczka. Theseus otworzył ją i zajrzał do środka, ale znalazł tam jedynie jakiś sparciały worek. Wyciągnął go więc, opróżnił z jakiejś nieciekawej zawartości i ponownie stanął na środku pokoju.
- Acha.. Theo nie ma dość… - Szczur pokiwał głową z uznaniem i wycofał się za głowę Sophie.
- Gdzie jesteś, futrzaku? Chcesz więcej gryźć? No to chodź i zabierz sobie - zaczął nawoływać Butcher’a, obracając się wokół własnej osi. Plan był prosty: złapać kocura do wora, wrzucić do beczki i zapieczętować.
Dziewczyna odebrała pochodnię, by duchowny miał pełną swobodę ruchów i starała się oświetlić ukrytego drapieżnika.

Kocur wskoczył na stół przewracając kolejne przedmioty. Ogon mu tańczył i wił się gdyż Theseus wyprowadził futrzaka z równowagi. Mordechaj ocenił odległość od duchownego. Blat dawał mu niezły rozbieg. Pozostało już tylko wydać okrzyk wojenny i wykonać szarżę…

- Mioooouurrruu! - Rozdzierający wrzask przeszył powietrze.
- O.. w mordę.. - Pepe przełknął ślinę wyglądając jednym okiem spod długich kosmyków Sophie.
Mordechaj powoli, rytmicznie z kociego truchtu przeszedł w pełen, falujący tłuszczem cwał. Potrącając puste butelki i zrzucając miski ze stołu taranował każdą stołową przeszkodę, która dzieliła go od Theseusa.

Ojciec Glaive, mogło się wydawać, że tylko na to czekał. Odwrócił się do szarżującego kocura, rozstawił szeroko nogi, pochylając się przy tym i chwycił obiema rękami za wór.
- Aaaaaaaaa! - zakrzyknął bojowo wyznawca Wielkiego Budowniczego, szykując się jak na starcie z samym wcieleniem piekielnego Podżegacza. Miał tylko jedną szansę. Szansę, która miała zadecydować o losach tej bitwy.
Panna d’Artois odsunęła się i wstrzymała oddech. Napięcie w tym pomieszczeniu było niemal tak namacalne, jak wszechobecny smród.

Kocisko znacznie przeliczyło swoje możliwości. Mordechajowi nie służyła szybkość z jaką się rozpędził i upadł na brzuch sunąc z dużą prędkością ku Theseusowi. Wbite pazury w blat nie wyhamowały prędkości i łupnął w duchownego jak wielka kula armatnia. Obaj przewrócili się na ziemię.
Kleryk potrząsnął głową, lekko oszołomiony. Potrzebował sekundy, by zorientować się w sytuacji. Widząc, że jego nemezis leży na jego brzuchu, równie co on - a nawet i bardziej skołowany, odruchowo sięgnął po wór i narzucił go na kocura. Następnie przekręcił się na kolana i szybko zacisnął szyję wora, uniemożliwiając Mordechajowi wydostanie się.
- Aha! - zakrzyknął zwycięsko Theseus i popędził do uprzednio otworzonej beczki. Wrzucił weń kota w worku i zatrzasnął wieko, przywalając je dodatkowo jakimiś klamotami.
- Ta jest!! - Podskoczył z wrażenia Pepe.
Cicerone oparł się o beczkę i starł pot z czoła, oddychając ciężko.
- Złapaliśmy bestię. To powinno dać jej nauczkę! - powiedział w euforii, powoli pozwalając adrenalinie spłynąć z jego żył. Spojrzał na Sophie, a młoda dziewczyna mogła dostrzec w jego oczach przebłyski młodzieńczej werwy - coś, co zupełnie nie pasowało do starego, zrzędliwego duchownego.

Sapientis 13-03-2017 23:49

- Mistrzu Cole! - Wskoczył na wnękę w kominie Pepe i rozpoczął drzeć się po izbie: - Willy? Max?!.. Ludzie, wyjdźcie z tych swoich nor i nie róbcie już wiochy. Mordechaj złapany!
W tym momencie, pewnie na dźwięk swojego imienia, zakołtowało się coś w beczce z głosnym “Mrrau”.
- Theo! Zapal lampy albo daj zapałkę jaką! - Gorączkował się szczur. Oczy miał rozbiegane i najwidoczniej martwił się o swoich przyjaciół.
Panna d’Artois zgarnęła jakąś brudną, niedopaloną świeczkę z zagraconego blatu i odpaliła ją od pochodni. Była na tyle niewielkich rozmiarów, że szczur mógł samodzielnie ją unieść. Podała ją Pepe, a sama zapaliła jeszcze jakąś bardzo wysłużoną i zbitą lampę.
Wraz ze zwiększonym natężeniem światła, pokój odsłaniał kolejne potworności. Przy suficie wisiała stara drewniana klatka, gęsto poznaczona śladami niewielkich pazurów. Dziewczyna dostrzegła również szczątki Starej Marie.
Pokurczony kościotrup leżał na łożu, z którego harcujące koty musiały ściągnąć całą pierzynę. Widok nie był przyjemny.

- Tak! - wrzasnął szczur i wywołał tym gwałtowny wstrząs u Sophie i Theseusa. - Jesteście! Moi drodzy!
Z szafy gdzieś na końcu izby wyderaptało niewielkie towarzystwo uzbrojone w wykałaczki i inne miniaturowe dziwności. Była to banda wystraszonych myszy.


- Poznajcie moich przyjaciół! - Pepe doskoczył do zebranych myszy z furkoczącymi płomieniami w ręku. - To jest Mistrz Cole, najstarsza mysz na świecie. Nie ma takiej choroby, której ten mądry nauczyciel nie przeszedł. Jest chodzącą poradnią życia. Dalej.. William.. no tak.. co tu dużo mówić. - Wskazał na kolejną mysz. - Willy traktuje wszystko bardzo serio i brak mu poczucia humoru.. Sammy to nasz siłacz, Max spryciarz, a Paige.. Paige ma wszystko to, czego żaden z nas nie ma. Moja rodzina…
Pepe aż przetarł oczy ze wzruszenia.
- Odchowali mnie, wychowali jak swojego. Bo może nie wiecie, ale wcale nie było łatwo mi odkryć, że nie jestem myszą… - Machnął ręką, jakby chciał odgonić stare smutki.
- Grunt, że jesteśmy razem. - Wyściskał zdezorientowanego mysiego staruszka.
- I oni wszyscy również… Mówią? - Sophie zdawała się być nieco skonsternowana. Przygładziła ręką poszarpane przez Pepe włosy, by godnie się prezentować.
Szczur oderwał się od wyściskiwania przybranej rodziny i spojrzał z dezaprobatą na młodą wiedźmę.
- Co ty masz z tym gadaniem? Ja umiem mówić. Z nimi umiem komunikować też. - Wskazał na grupę myszy. - Zresztą każdy potrafi, kto czyta Astral. Koza trochę mówiła… no ale wiesz.. Biedna Guillemette - westchnął Pepe, ale za chwilę klasnął w dłonie.
- W sumie Theo, wypełniłeś swoją powinność. - Szczur spojrzał na telepiącą się beczkę z uwięzionym kocurem. - Tak więc naszą umowę uważam za dopełnioną. Stara wiedźma stworzyła mnie z jednego powodu. Nie lubiła czytać i co tu ukrywać... za dobrze tego nie robiła. Moim zadaniem było czytać każde książki, nawet te oddalone daleko, daleko od Szuwar. Stąd niewiele umiem, ale czytać na odległość i owszem. Jakbyś kiedyś potrzebował, czy coś… a list od tej pannicy masz za szafą w swoim pokoju.

Kapłan omiótł gryzonie wzrokiem i odchrząknął, najwidoczniej nie wiedząc, jak się przy nich zachować.
- Theseus Glaive, wyznawca Boga, który stworzył życie na tej ziemi - wytłumaczył, nie bardzo będąc pewnym, czy myszy go zrozumieją.
- Zapamiętam, Pepe. Być może kiedyś będę potrzebował twoich usług, więc staraj się być w pobliżu. - Pokiwał głową i zerknął na towarzyszkę.
- A teraz może zajmijmy się pochówkiem.
- Jasne - Pepe wskazał palcem wycięty otwór na śmieci, który znajdował się na środku podłogi - Tam najlepiej. Nie musisz się spieszyć. Dziura nie jest wielka, bo starucha bała się że kiedyś tam wpadnie. Ale jak ją upchasz nogą to powinna przejść.
Gryzoń odwrócił się i zajął cichą rozmową z rodziną.

Sophie, odwrócona do nich plecami, podeszła bliżej szczątek starej wiedźmy. Zdawała się ignorować przytyk Pepe. Rozumiała, że mógł żywić skrajne emocje odnośnie Marie.
- A co ojciec ma zamiar zrobić z kotem? - Jej głos był jakiś odległy i nieobecny.

Ciało staruchy stanowił prawie sam pokurczony szkielet. Leżał na łożu, a tkanka miękka rozpłynęła się, jakby wtopiła się w siennik. Kilka gęsich piórek z pierza, ugrzęzło w tej utrwalonej już konsystencji.

- Może była wiedźmą i heretyczką, ale to nie znaczy, że mamy ją wyrzucać przez wychodek jak łajno. - Theseus skrzywił się na taką myśl. Zerknął za kobietą.
- Wypuszczę go, jak tylko się stąd zabierzemy. Więc przygotuj swoich przyjaciół do drogi, Pepe.
Panna d’Artois jeszcze przez chwilę stała do niego tyłem lecz w końcu się odwróciła.
- Naprawdę podziwiam ojca dobroduszność - rzekła z uznaniem. - W historii wielu ludzi skończyło swój żywot na stosie, ze znacznie mniejszym bagażem dowodów, jakie dzisiaj ujrzeliśmy. Stara Marie, nawet jak na wiedźmę, dopuściła się takich okropieństw, że niejeden spaliłby ją, ten dom i całą tę zagraconą wysepkę bez mrugnięcia okiem. - Głos miała smutny, jakby ciążyły na niej dzisiejsze widoki. Obrazy, których byli świadkami. - Ojciec zaś nadal widzi w niej cząstkę człowieczeństwa. Nie dbam, czy to przez wzgląd na mnie, ale naprawdę to podziwiam. Pochowajmy ją i wynośmy się z tego miejsca.


MTM 14-03-2017 20:28

- Nie no, moment szefie - Szczur chwycił się pod boki - Nikt nie mówił o opuszczeniu tego miejsca. To nasz dom. Teraz, kiedy jest tu bezpiecznie, nie zamierzamy stąd się ruszać.
Stary Mistrz Cole wyszedł na środek półki, tak by Theseus dobrze go widział i zamachał laską. Gestykulował i tłumaczył coś zawzięcie.
- Więc... - Odchrząknął Pepe - Będę tłumaczył. Ja... czyli ja, Pepe... zostaję. Reszta myszy idzie sobie… - Minęła chwilka nim szczur zdał sobie sprawę co przekazał.
- Ale jak to? Mistrzu?! Mam tu zostać sam? Jak palec? A wy gdzie się podziejecie? - Zwrócił się z wyrzutem do mentora. Stara mysz znów zamachała rękami i żwawo coś tłumaczyła. Pepe kiwał głową wtrącając co chwila ‘acha’ lub ‘ale jak to?’ by na końcu zwiesić zamaskowną głowę i westchnąć ‘rozumiem’.
- Nie możesz tu zostać - zaoponowała trzeźwo dziewczyna. - Nie z tym kotem. Przecież się tu pozabijacie!
O ile towarzystwo starego kota wiedźmy bardzo jej nie przeszkadzało, to gadający szczur zdecydowanie stał na drodze w odkrywaniu wiedźmich sekretów Starej Marie. Nadal nie była pewna ile gryzoń wie o niej, o martwej wiedźmie, Astralu i na ile byłby skory do współpracy, więc wolała dmuchać na zimne.

- Ale mistrz Cole mówi, że muszę się uczyć. Że oni nie są tak zdolni jak ja. Że moją powinnością z takim talentem jest pozostać tutaj i kształcić się na maga wszechczasów. Jestem materiałem! - Wykrzyczał Pepe prawie z wyrzutem, gdyż kotłowały się w nim uczucia. Zapadła na chwilę cisza, którą oczywiście przerwał szczurek, ale tym razem spuścił z tonu.
- Nie pytajcie mnie o co chodzi. Nie wiem jakim materiałem, nie dosłyszałem co dziadek mówił…
Mistrz Cole znów dał ciąg sygnałów dłońmi, a Pepe znów tłumaczył.
- Mistrz Cole widzi przyszłość. Mówi, że będzie się działo i trzeba połączyć siły. Że nikt nie zostanie tu sam. Że w Szuwarach będą dziać się rzeczy bardzo ważne. Dlatego sam Mistrz i reszta zamierzają przenieść się do miasta...
Pepe się zmarszczył i bardziej skupił, bo dziadek nawijał jak najęty.
- Willy zamieszka u ciebie, Theo, a reszta też gdzieś się podzieje po domach.
Znów zapadła cisza w pomieszczaniu. I znów tylko na chwilę bo Pepe się rozdarł.
- Toś wymyślił Mistrzu! Wy myszy... mieszkać z ludźmi?! Ja, szczur, ledwo sobie tam poradziłem. A teraz ja tu, a wy tam? - Gryzoń pokręcił głową z dezaprobatą i spojrzał na kleryka.
- Weź zrozum myszy… No ale ma kto was odprowadzić do miasta, przynajmniej.

- Nie mam jak zabrać tego kota ze sobą, Pepe. Poza tym skoro był pupilem wiedźmy, to przynależy do tego miejsca. A już na pewno nie będę mu robił krzywdy - Cicerone przechodził się po pomieszczeniu i oglądał swoją ranę. Od czasu starcia z kotem zdążyła już nieźle napuchnąć.
- Zresztą… nie chciałbym, by jakaś niekontrolowana istota praktykowała magię pod moim nosem. Dobrze, że twoi przyjaciele stąd odchodzą. Nikt nie powinien tu zostawać. Co zaś się tyczy ciebie… chcesz się uczyć, tak? Mam dla ciebie propozycję. Znam pewnego kobolda, bardzo mądrego zresztą. Nazywa się Jean-Christophe Trouvé i mieszka w Szuwarach. Ma spory zbiór książek i posiada niemałą wiedzę o tym miejscu. Zaprowadzę cię do niego i poproszę, by cię przyjął. Musisz mi tylko obiecać, że nie będziesz się mieszał w sprawy magii.

- Miło z twojej strony, że się tak o mnie troszczysz, Theo - Szczur niepewnie spojrzał na mistrza, który kategorycznie pokręcił głową, na słowa duchownego - Ale jednak zostanę tutaj. Będę czasem odwiedzał miasteczko, więc spokojna głowa. A Mordechaja jeszcze wytresuję. Jeszcze będzie cywilizowanym kotem…
- Miou! - Zawołało tęsknie upchane zwierze z beczki.

- Nie wiem, czy wiesz, kim jestem i jaką instytucję reprezentuję, Pepe. Ale ja nie żartowałem. Nie mogę pozwolić ci praktykować zakazaną magię w miejscu, gdzie jeszcze niedawno żyła wiedźma. To budzi zagrożenie dla wszystkich mieszkańców Szuwarów i nie tylko - Cicerone stanął nad szczurem z założonymi rękami, patrząc na niego z góry.
- I wiedz, że obchodzę się z tobą i twoimi przyjaciółmi nad wyraz łagodnie. Gdyby na moim stał tu inkwizytor… nie chcecie wiedzieć, jakby się to skończyło.
- No dobra. Rozumiem. Nie wiem o co chodzi, ale trapi cię to, a że jesteś moim przyjacielem, to przecież nie chcę dostarczać ci smutków. Oczywiście, że nie będę ci przysparzał problemów - odpowiedział jednym tchem gryzoń.

- Dziękuję - odparł z ulgą duchowny. - A więc nikt tu nie zostaje, oprócz kota Mordechaja. Jeśli twoi przyjaciele mają coś do zabrania, niech się pośpieszą. Pomożemy wam dostać się do miasta.
- Jasne - odparł Pepe i gwizdnął na towarzyszy.
- Dobrze. A więc zajmiemy się jeszcze pochówkiem wiedźmy i wynosimy się z tego opuszczonego przez Boga miejsca - skwitował kapłan i rozejrzał się, w poszukiwaniu młodej towarzyszki. Mieli jedną sprawę do załatwienia.

Sapientis 14-03-2017 21:17

Panna d’Artois, korzystając z panującego wokół zamieszania, spowodowanego uratowaniem przyjaciół ich futrzanego przewodnika, zamknęła oczy. Spróbowała raz jeszcze zajrzeć w Astral, by dokładniej przyjrzeć się temu, co dostrzegła podczas pierwszego ataku Mordechaja.
Wejście w Astral było tu relatywnie proste (dla kogoś, kto wiedział, jak się to robi). Wątki zdarzeń, tak gęste i skomplikowane w Szuwarach, były tu skrzętnie uporządkowane. Być może Marie nie utrzymywała porządku w obejściu, jednak w przestrzeń Astralną aż miło było patrzeć. A raczej byłoby miło, gdyby uwity przez staruchę kokon ochronny, nie został rozdarty przez jakąś magiczną eksplozję. Dziewczyna nie wiedziała o tym za wiele, jednak tak właśnie podpowiadała jej własna inteligencja.

Gdyby ją do czegoś porównać, to Przestrzeń Astralna była jak głębina wodna, w której wszystko działo się dość powoli i w zniekształconym obrazie. Pierwsze co dostrzegła Sophie, to liczne fragmenty rozerwanych wzorów, które dryfowały w przestrzeni jak paprochy. Był to efekt widocznych wszędzie obrażeń jakie doznało to otoczenie po jakiejś niewytłumaczalnej fali uderzeniowej o dużej mocy. Tak silnej, że pękały nawet wzory pamięci o istnieniu niektórych rzeczy.
Sophie od razu zdała sobie sprawę, że nawet tak posprzątana i bezpieczna przestrzeń skrywała tak wiele tajemnic i powiązań, że czekało ją bardzo dużo pracy.
Stara Marie stworzyła z tego miejsca bunkier, który chronił ją swoimi splotami najróżniejszych, skomplikowanych wzorów. Z perspektywy Astralu wyglądało to jak uwite gniazdko, które miało oddzielać resztę świata.

W pomieszczeniu znajdowało się nie tylko wiele poważnych wzorów magicznych przedmiotów, ale bardzo dużo bytów. Wszystkie myszy, szczur i kot nie były zwykłymi zwierzętami, ale zaklętymi w ich ciałach duchami. Chata emanowała magią.

Najbardziej skomplikowanym wzorcem obdarzone było samo ciało staruchy. Plątanina chaotyczna, uszkodzona, z licznymi, silnymi powiązaniami sugerowała, że Stara Marie nie była zwykłą kobietą. Moc już dawno wygasła w poplątanych żyłkach i powoli czerniała. Ciało można było bezpiecznie zbadać.

Dziewczyna zbliżyła się do starego, brudnego siennika i zaczęła przyglądać się plątaninie, która na nim spoczywała, a będącej niegdyś ciałem potężnej wiedźmy. Zastanawiała się, co też mogło być na tyle potężne, by z taką siłą zmieść wyplatywane przez dekady osłony i doprowadzić do śmierci kobiety. Nadal nie wiedziała, co powinna zrobić z ciałem Marie.

Wzorce były bardzo skomplikowane i stare. Wyścielone na białych kościach łączyły się w większości z miejscem w którym przebywali, ale było też kilka bardzo silnych powiązań poza bagna. Sophie mogła odczytać, że Stara Marie żyła znacznie dłużej niż ktokolwiek z jej gatunku, a i nie była zwykłą wiedźmą…

Gdy tylko jedna z nitek omsknęła się o ciało młodej adeptki, jej duszę zbombardowały obrazy i uczucia jakich doświadczyła staruszka.
Była to przemożna chęć kopulowania, spocone twarze wielu mężczyzn podczas jakichś orgii, żal, smutek, strach, tęsknota, samotność i pustka…
Wreszcie wzlot na opiekuńczość i miłość którą reprezentowała twarz jakiejś kobiety, a później znów płomienie i ból, wrzask.
A potem cisza i czerń.
I ON.
Nie było go widać, ale było go czuć i Sophie musiała czmychać jak najszybciej. Wynurzyła się z Astralu jak nurek z mrocznych głębin.

Marie nie należała do Szeptunek, Żerców, Wróżek, czy Wiedzących. Była Nawią. Osobą, która dzieliła ciało z dość silnym Bytem Astralnym. Często nazywanym przez laików - Demonem.
Ten ślad musiał zmienić nieco podejście młodej wiedźmy. Dalsze oględziny wzorców staruszki wymagały większych zabezpieczeń. Tym bardziej, że nie tylko ona wydawała się groźna. Gniazdko Marie, które sobie tutaj uwiła, wszędzie naszpikowane było niedziałającymi już czarami - pułapkami. Ich wzory rozpadały się, gdyż były zasilane przez moc Czarownicy lub ich źródła się wyczerpały. Tak czy siak, kobieta obawiała się czegoś z zewnątrz. Czegoś dość silnego. A wypalone ślady na wzorcach tylko potwierdzały, że miała słuszność.

Obawy Zgromadzeń odnośnie tej kobiety były całkiem słuszne. Szanujące się wiedźmy opierały swoje umiejętności na latach nauki, tysiącach eksperymentów i setkach porażek. Nie zaś, na symbiozie z obcymi i niezmiernie niebezpiecznymi bytami astralnymi. Wielu bało się ich i to nie bez powodu. Niektórzy na zawsze ginęli w Przestrzeni Astralnej, zupełnie tracąc duszę na rzecz podobnych istot, które tak bardzo jej pragnęły, a nie mogły posiąść. Skryte w niepozornych plątaninach wzorów i wątków polowały na nieuważnych Widzących.
Dobrowolne przyjęcie takiego bytu było czymś przerażającym i zarazem odrażającym.
Tak, Stara Marie była potężną wiedźmą lecz za jaką cenę. Jej wypaczony umysł, po tylu latach wspólnego życia z Demonem, przestał oddzielać jego podszepty od własnych myśli.

Kobieta miała jednak słuszność co do jednego. Naprawdę bała się czegoś, co nadeszło od strony miasteczka. Czegoś, co rozerwało jej skrzętnie tkany kokon osłon i czegoś, co doprowadziło do jej raptownej śmierci.
Owa siła odeszła, jednak jej źródło nadal mogło być gdzieś w Szuwarach.
Nadal mogło zagrażać młodej adeptce wiedźmiej magii.


Czas w Astralu płynął inaczej niż w rzeczywistości. Ojciec Theseus nadal strofował upartego gryzonia, więc dziewczyna rozejrzała się po bałaganie w pomieszczeniu. Coś podpowiadało jej, by zabrać stąd kilka rzeczy. Z dużym prawdopodobieństwem pomogą jej one wnikać do wzorów w domu Starej Marie, za pomocą silnych powiązań, a być może i zgłębiać jakieś tajemnice wiedźmy. Ponadto potrzebowała czegoś, co pozwoli jej samodzielnie trafić do chatki na moczarach, wiedziała bowiem, że będzie musiała tu wrócić.

Na stole, pośród stert najróżniejszych śmieci, brudnych narzędzi, zniszczonych i zapewne samodzielnie skompletowanych przez Marie ksiąg, leżały jakieś rozrzucone zapiski. Spisane bezładnie, na postrzępionych i ściemniałych od nieczystości kawałkach pergaminu.
Sophie odstawiła lampę na zniszczony blat i zgarnęła niektóre z nich. Zwinęła je w rulon i obwiązała jakimś znalezionym rzemieniem, po czym schowała w torbie.

Płomień lampy zatrzaskał i przygasł lekko, więc dziewczyna zaczęła sprawdzać nieliczne naczynia ustawione w pobliżu. W jednym z nich natrafiła na mętną i oleistą ciecz, która zapewne służyła staruszce za oliwę.
Podczas gdy Sophie porządkowała blat, by zrobić sobie trochę miejsca, kilka śmieci wyleciało przez dziurę w podłodze.
Z całą odrazą, jaką panna d’Artois czuła do opętanej wiedźmy, jedno musiała jej przyznać: była kobietą, korzystającą z bardzo praktycznych rozwiązań.


MTM 14-03-2017 22:44

Noc nad Smutnikami wisiała w pełni. Jęknęły drzwi, szorując po podłodze i dwie postacie wyszły na trzeszczący taras, a następnie skierowały się po schodach w dół.
Zawinięte w pościel szczątki Starej Marie zostały wyniesione na zewnątrz. Tam ojciec Theseus wykopał dół, gdzie spoczęła straszliwa wiedźma z bagien. Wyglądało na to, że tak właśnie miał skończyć się jej los. Pochowana przez duchownego, który, choć ze sporą dozą niechęci, odmówił za nią krótką modlitwę.
Panna d’Artois stała w milczeniu. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Gdy duchowny zakończył modlitwę spojrzała mu w oczy i skinęła głową w niemym podziękowaniu, choć jej oczy zdawały się być puste, pozbawione wyrazu.
Nie zwlekając długo, poprawiła chustę na ramionach, zabrała starą łopatę wziętą z tarasu i ruszyła w stronę drewnianych schodków.
Odłamki naczyń, strzaskane szkło i inne śmieci nieprzyjemnie chrzęściły w rytm jej kroków, wypełniając martwą ciszę moczarów.

Stare deski skrzypiały, pod ciężarem dziewczyny, jednak jakoś inaczej niż wcześniej. Czerń nocy w tej jaskini z drzew była wręcz przytłaczająca. Dziewczyna zdjęła jeden z łapaczy snów ze sznurka przewieszonego przez przejście, oparła oblepioną wilgotną ziemią łopatę o zniszczoną ścianę domku i weszła do środka.
To Sophie miała wypuścić Mordechaja, by ten znów nie rzucił się na duchownego. Jego palec nadal był lekko opuchnięty.

Przybrana rodzina Pepe, zgodnie z umową, czekała już w przygotowanym dla nich wiklinowym koszyku. Brakowało jednak Pepe. Dziewczyna spojrzała pytająco na gromadkę myszy, jednak tylko pomachały łapkami, a jedna z nich pisnęła cicho.
- Tu jestem! - usłyszała za sobą. Pepe stał w półcieniu na klamotach wrzuconych przez Theseusa na beczkę, w której siedział Mordechaj. Łapki miał gniewnie skrzyżowane na piersi.
- Co tam robisz? - zdziwiła się dziewczyna. Otworzyła usta lecz Pepe położył palec na swoim pyszczku, nakazując jej milczenie. Wskazała wymownie na koszyk, domagając się wyjaśnień.
- Nie zaryzykuję życia mojej rodziny po raz kolejny - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. - [i]Oni bezpiecznie doprowadzą was do miasta. Wypuszczę Butchera[/b] dopiero, gdy stąd odejdziecie.
Beczka zatrzęsła się lekko, i wydała cichy, błagalny pomruk.
- Nie mogę zostawić go tutaj na twoją łaskę. Nie chcę żeby coś mu się stało. W dodatku ojciec Glaive zabronił ci tutaj zostawać. - Pannie d’Artois nie podobały się stawiane przez gryzonia warunki. Wiedziała, że Pepe pragnął zemsty.
- Życie mojej rodziny powierzam w wasze ręce. Ufam wam. Jeśli tak ci zależy na tym kocie, to go nie skrzywdzę. Masz moje słowo. A co do słów Theseusa, stanie się jak powiedział. Nie zostanę tutaj.
- Wrócę tu jutro sprawdzić i lepiej, żebyś mówił prawdę. A po rodzinę zgłosisz się u ojca Glaive. Jutro. - Dziewczyna chciała mieć ostatnie zdanie. Po prawdzie rozumiała, że wolał samodzielnie zadbać o bezpieczeństwo swoich najbliższych, ale wolała upewnić się, że jej nie oszuka.
Pepe skinął głową z powagą na pyszczku, zamachał łapką i zniknął jej z oczu.

Mimo, że myszy nie mówiły, Sophie i Theseus dotarli do miasteczka bez większych przeszkód. Ślady w tak namokniętym gruncie były bardzo dobrze widoczne, a częściowo sami pamiętali którędy się kierować.

Panna d’Artois mimo, że brzydziła się kłamstwem, nie chciała niepokoić duchownego pozostawieniem jego napastnika na pastwę Pepe. Powiedziała, że uwolniła kota z beczki oraz, że szczur postanowił zabezpieczać tyły i upewnić się, że Butcher za nimi nie pójdzie.
Ojciec Glaive dostał w opiekę kosz myszy, po których Pepe miał przyjść następnego dnia.


Theseus nie mówił już wiele, rozstając się z wiedźmą. Ruszył w ciszy do swojej świątyni, w zamyśleniu patrząc pod siebie. Czy to trapiły go wydarzenia z bagien, czy też chodziło o list podłożony przez jego gosposię, Chloe? Tego nie można było być pewnym. Jednak jedno było wiadome. Tej nocy odziana w czerń postać udała się jeszcze na cmentarz. Zakopać jedną rzecz, którą wzięła ze sobą.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/a7/dd/85/a7dd854ec3ec46610184fdd63f411ecf.jpg[/media]


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:31.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172