10-08-2016, 21:12 | #21 |
Reputacja: 1 | Wrzucone za Gracza (nieobecny) ielarz wzdrygnął się, gdy trzasnęły drzwi. Nie był przygotowany na zadawanie się z przestępcami. No, ale… Co mógł zrobić? Wszak był merem i do niego należało wykonywanie niechcianych przez nikogo obowiązków. Autor: Ardel Ostatnio edytowane przez Martinez : 01-02-2017 o 12:29. |
10-08-2016, 21:52 | #22 |
Reputacja: 1 | Theseus, Chloe, Hoe, Zbażyn
|
11-08-2016, 18:46 | #23 |
Reputacja: 1 | Batiseista spojrzał pod nogi i wspiął się na podwyższenie. Będąc już na samej górze, obrzucił uważnym spojrzeniem zebranych, jakby zliczał każdego z osobna.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
11-08-2016, 18:51 | #24 |
Reputacja: 1 |
__________________ To nie ja, to moja postać. Ostatnio edytowane przez Wila : 16-08-2016 o 22:16. |
11-08-2016, 18:59 | #25 |
Reputacja: 1 | Poszukwiania cz.1 Na słowa grabarza Bartnik tylko skinął głową i wrócił do obserwacji zbiegowiska okolicznych dzieci. Trzeba było mieć prawdziwy dar by upić się tak szybko. Natomiast słowa Simone Girard sprawiły że Remi, dotąd zajęty obserwowaniem dzieci brykających na golemie, skupił swoją uwagę na kobiecie. - Właśnie miałem szukać Harla - odpowiedział na wszelki wypadek ściszając głos. Jak na razie mieszkańcy Szuwar mieli dość tematów do plotek, a on nie chciał dowalać roboty Radnym. Wdowa jednak wydała mu się godna zaufania. No i miała ponoć jakieś informacje. Co prawda zniknięcie maga, któremu już wcześniej się to zdarzało nie było dzisiaj najdziwniejszym zaginięciem, mimo to… - Naprawdę ? Kobieta pokiwała głową i podeszła do Remiego. - Obawiam się, że nasz mag może mieć kłopoty - powiedziała z zatroskaną miną. Wyciągnęła zawinięty w szmatę kawałek stali i dyskretnie pokazała Bartnikowi. Stal błysnęła w świetle lampy. Był to fragment sztyletu z ułamaną klingą. Ostrze było pokryte zakrzepłą krwią. Widniał też tam znak czaszki. Simone zajrzała rozmówcy głęboko w oczy. - Taki sam znak ma rapier tego Ocaleńca. Oddałam mu jego rzeczy przed chwilą... Właściwie część. Córka znalazła je w Cierniowym Zagajniku, dokładnie tam gdzie jego dzień wcześniej. Ten sztylet natomiast - potrząsnęła nim kobieta - był niedaleko domu maga. Remi westchnął ciężko. Ostrze samo nasuwało podejrzenie morderstwa, a przynajmniej napaści. Trzeba się było spodziewać kłopotów po kimś takim. Podobno ten człowiek nic nie pamiętał… ciekawe czy udaje czy oberwał zaklęciem? Jednak nie Bartnikowi było to ustalać. Normalnie skierowałby kobietę do Mera lub Szeryfa, ale nie byli teraz dostępni. Zaś pozostali Radni byli zajęci. Zresztą,jak wynikało ze słów wdowy, ten Ocaleniec kręcił się tu gdzieś. - Czy może to Pani bezpiecznie przechować ? - zwrócił się do Simone. -Oczywiście… - odpowiedziała i schowała dyskretnie przedmiot. Kiwnęła głową porozumiewawczo. - Niech pani to ost.. ten przedmiot ... jak najszybciej przekaże komuś z Radnych i opowie im to co mi . Tylko dyskretnie - zaznaczył. - Jeśli to wszystko, to niestety muszę panią przeprosić. Nasz szeryf jest potrzebny coraz bardziej - dodał posyłając kobiecie niemrawy uśmiech. Zastanawiał się już nad sposobem na przepędzenie dzieci z ich obecnego placu zabaw. Kobieta oddaliła się pospiesznie. Coś jednak bardzo w niej nie pasowało. Może to był jej sposób mówienia, mimika a może sam fakt zwrócenia się do bartnika z takimi sprawami... Remi nie wiedział. Instynkt mówił mu, że coś jest bardzo nie tak. Odprowadził kobietę wzrokiem. Ta w tłumie spotkała się zaraz ze swoim szwagrem, wymienili kilka zdań i pospiesznie wmieszali się w rozgadany tłum. Jednak Bartnik nie mógł poświęcać więcej myśli zachowaniu wdowy. Miał do wykonania niełatwe zadanie. Od czasu dzieciństwa minęło już trochę on zaś musiał przekonać małą bandę, że jest bardziej interesujące miejsce na zabawę niż nieruchomy golem. Powoli zbliżył się do małej szajki. Żadne z nielicznych już dzieci bawiących się przy glinianym strażniku nie zwracało uwagi na bartnika. Beztrosko sobie gaworzyły... - Ej, a może oblejemy go wodą, kurwa? Wtedy glina się rozpuści. - To utwardzana glina, jełopie. W dodatku magiczna. Nic tu nie puści. Prędzej twoje majtki. - Lepiej znajdźmy pierścień Harla. Wtedy będziemy mogli sterować Vince’m i ani ta głupia Jaqulin ani Flora nie będą nam już rozkazywać. Spierdolimy stąd na jego grzbiecie. - Kurde. Dobre to. Bo ponoć ten spaślak Miłogost zaginął. Wiecie co to oznacza? - Jebaną wyżerkę! - Taaak! Nikt nie pilnuje cholernej spiżarni! Ugh...Trzeba było przyznać, że dzieciarnia miała gadane. Ta rozmowa podsunęła jednak Remiemu pewien pomysł. - Jeśli szukacie pierścienia Szeryfa podobno możecie go znaleźć w Kuźni… - zwrócił się do bandy jakby od niechcenia. Dzieciaki zaniemówiły. Każde spojrzało na bartnika, lekko zakłopotane, gdyż jasne było, że słyszał on całą rozmowę. [b]Gaspard [/bi], trzynastoletni chłopak wstał z klatki golema. - Pan raczy wybaczyć nam słownictwo. Oczywiście, to wszystko były tylko takie sobie żarciki... - Dziękujemy za cynk - mrugnęła okiem [b]Emillie[b] i wypchnęła młodą, ledwo chodzącą Odile, która znała swoją rolę w tego typu scenach.. Podeszła do Martin’a i szarpnęła nogawkę rączką. - Tylko niech pań nie skalźy na naś tamtej pani - wskazała palcem gdziekolwiek za siebie - Ona nas bije, nie daje jeść czasem… Dobzie? -Pewnie. Straszna z niej jędza - przytaknął. Oby nigdy nie doszło to do uszu opiekunki sierocińca. -[i] Lepiej już lećcie. Słyszałem, że was szuka - zmyślił na poczekaniu. Pomyślałby kto kiedyś, że będzie kiedyś tak ściemniać... Odile podniosła rączkę i pokazała kciuk. - Kto ostatni ten czyści latryny! - Wrzasnął Gaspard i pobiegł szybko ku sierocińcowi. - Ciekajcie na mnie! - mała elficzka pobiegła za resztą targając za sobą patyk. Remi wreszcie został sam na sam z glinianym stworem. - Vince…- zaczął z wahaniem - Czy mógłbyś pomóc mi w poszukiwaniach Szeryfa ? - Remi zamilkł w oczekiwaniu na reakcję golema. Dziwnie się czuł rozmawiając z kupą magicznej gliny na środku rynku. Martwe ciało jednak nawet nie drgnęło. Leżało na ziemi wpatrzone pustymi oczodołami w gwieździste niebo. Zdezorientowany Bartnik wpatrywał się uporczywie w golema. I chociaż tamten dalej nie dawał znaku życia, spojrzenie Remiego przyciągnęła dziwna substancja na nogach stwora. Mężczyzna przyklęknął, by zbadać to dokładniej. Nie było żadnych wątpliwości. Lilian Gauthier opowiadał mu kiedyś o charakterystycznym zabarwieniu gliny w okolicach Wieży Pana Trouve. Właśnie tym rdzawym odcieniem odznaczała się ziemia, którą utytłał sobie nogi golem. Zresztą z tego co pamiętał Bartnik właśnie z południowego-zachodu nadszedł Vince. Remi wciąż zamyślony podniósł się z kolan i powoli skierował się w stronę Piekarni. Na chwilę jego uwagę przykuła przemowa Thesusa, ale poza kazaniem nie miał chyba nic ciekawego do powiedzenia. Jednak słuchając mowy zauważył przepychającą się ku niemu przez tłum drobną postać Rusty’ego. Jego jasna kamizelka nosiła wyraźne znaki nagłego kontaktu z progiem. -Jak dobrze cię widzieć ! Widziałeś naszego nowego Cicerone ? Widać, że ze stolicy. Słowo daję, że ciotunia Decja miałaby problem, żeby go przegadać - halfing wydawał się nieco zaniepokojony sytuacją, jednak jak zwykle przywitał Remiego uśmiechem. - A tak właściwie to gdzie ty byłeś ? Przegapiłeś Zbażynową przemowę. - Szeryfa szukam - odparł Bartnik uświadamiając sobie, że nie robi tego już od dobrej chwili. - Harla ? Ano racja, na rynku go teraz nie widziałem. Rano przechodził koło piekarni - Rusty popatrzył z zainteresowaniem na przyjaciela. - Masz pomysł, gdzie się podział ? -Taa...Chyba mam.
__________________ Hmmm? Ostatnio edytowane przez Kostka : 11-08-2016 o 20:58. |
11-08-2016, 22:02 | #26 |
Reputacja: 1 | Zgromadzenia ludzi na rynku nie rozumiał. Mogliby się wziąć do roboty zamiast robić zgromadzenia na środku rynku. Poczłapał więc do domu mając nadzieję, że dziwne problemy wioski rozwiążą się same. Armand nie pamiętał, kiedy jakikolwiek kapłan rzetelnie pracował. Nie ufał kapłanom bo to z reguły obiboki były straszliwe. Armand nie najadł się tego dnia. Po prawdzie to nie pamiętał, czy jadł cokolwiek dnia poprzedniego. Pałętał się smętnie przy obejściu po czym przypomniał sobie, że stary od którego przejął całą kuźnię i warsztat miał zwyczaj mawiać....co w zasadzie miał zwyczaj mawiać? Troll długo zastanawiał się trzymając się za czapkę. A, że człowiek jak pracuje, to głodu nie czuje. A może jak śpi to głodu nie czuje? Armand nie czuł się specjalnie senny więc wziął się do roboty. Przygotował kilka kęsów stali, pozostałej z kucia podków i zaczął klepać gwoździe. Gwoździe to taki mały drobiazg, którego nigdy za wiele w każdym gospodarstwie, i kowal z reguły sporo ich sprzedawał. Kosz, w którym zwykle je trzymał robił się pusty, wiec kowal postanowił go zapełnić. Na wypadek, gdyby przyszedł jakiś spóźniony klient i poprosił o kilka garści gwoździ. A takie gwoździe to był bardzo sprytny wynalazek. Troll przez chwilę podziwiał perfekcję i prostotę tego pomysłu, ni w ząb nie wiedząc, jakiż to sprytny ktoś je wynalazł. Musiał mieć łeb, jak....sklep, pomyślał Armand klepiąc kolejną sztukę. Gwoździe były bardzo przydatne. Można je było np. wbijać. W różne rzeczy. Albo można się było nimi skaleczyć. Też przydatne, ale mniej. Kowal podrapał się za uchem i kolejnymi uderzeniami formował kolejnego. Prostota....stos gwoździ po pewnym czasie wypełnił kosz niemal w całości. Troll robił się jednak porządnie głodny. Uderzanie o kowadło uspokajało, ale nijak nie mogło zagłuszyć burczenia w ogromnym żołądku kowala. Wściekły, rzucił młot z głośnym brzękiem, naciągnął głębiej czapkę na oczy. - Czemu w tej wiosce nikt porządnie nie pracuje? - Armand zakasał rękawy, spojrzał na sklep rzeźniczki i ruszył w jego stronę. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, że znów ta dziewka weźmie się pod boki i nie sprzeda mu nawet jednego kęsa. Machnął więc wielgachną ręką, skapitulował i poszedł wydoić kozę, wściekły, że na kolację będzie musiał zadowolić się chudą owsianką na kozim mleku. Po kolacji Armand wpadł na pomysł....w zasadzie to nie wpadł. Po prostu złapał długi kawałek stali i machinalnie zaczął go kształtować. Żar z kowalskiego pieca przyjemnie rozgrzewał, a młot kowalski miarowo opadał, wybijając na kowadle jednostajny rytm. Pracował uczciwie przez pewien czas, aż w końcu podniósł rozżarzone do czerwoności, niezbyt dobrze jeszcze ukształtowane, ale wyraźnie zarysowane ostrze tasaka. |
12-08-2016, 23:10 | #27 |
Reputacja: 1 | Stan zastany Szuwarów był napawał wątpliwościami. Choć myśląc zdrowo rozsądkowo, gdyby z Szuwar nie zostało NIC, z pewnością Laura dowiedziałaby się o tym wcześniej. Listem od samych dziadków, czy zasłyszanymi wieściami ulicznymi. Oglądając przystające do placu rynku budowle... miało się mylne ważenie. Młoda panna wiedziała, że nic się nie zmieniło, lecz widziała coś, czego wcześniej nie znała. Zastanawiając się nad tym faktem głębiej nie mogła rozstrzygnąć, czy było to spowodowane dziecięcą pamięcią, czy rozpadem elewacji tych samych budynków. |
12-08-2016, 23:46 | #28 |
Reputacja: 1 | Gosposia z uwagą przyglądała się duchownemu, gdy ten przemawiał. W skupieniu wymalowanym na jej twarzy słuchała jego słów. W pewnym momencie jego wywodu Chloe lekko uśmiechnęła się. Ale zaraz uśmiech zniknął i dziewczyna spoważniała jakby zamyśliła się nad czymś. Na tyle mocno, że gdy cicerone zszedł z prowizorycznej mównicy to ona dopiero po chwili to zauważyła. Musiała szybko przebierać nogami, żeby go dogonić, ale nie biec. - Już w niedzielę? To przecież zaraz... - odezwała się do ojca Glaive, gdy się z nim zrównała. Kapłan chwycił za poły płaszcza i poprawił go na sobie. Uniósł wzrok na dzwonnicę kościoła i westchnął lekko. - Nie martw się, lilium. Znajdziemy ci kogoś do pomocy. Do niedzieli musimy przygotować tylko główną salę. Plebanią zajmiemy się w swoim czasie. Jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Tak wiele… - opuścił głowę i nią pokręcił, przystając przed wrotami świątyni. - Znaczy... - gosposia zdawała się szukać odpowiedniego słowa. - Poradzę sobie z porządkami, ale czy ojciec zdąży ze wszystkim... Trzeba przecież przepatrzeć dokumenty po poprzednim cicerone... - stwierdziła nieśmiało. - I dowiedzieć się co to za znaki były wymalowane… - dodała. Batiseista pokiwał głową i pokręcił lewym barkiem. Nagle w jego dłoni pojawił się klucz, który znalazł wcześniej w gabinecie. Po chwili zastanowienia włożył go do zamka. - Miej wiarę - powiedział, otwierając masywne wrota i wkraczając do środka. Duża sala tonęła w mroku, choć przez zamontowane pod sufitem witraże wpadało blade światło księżyca, tnąc pomieszczenie w poprzek. Po prawej i po lewej wybudowano masywne kolumny wspierające wysoko zawieszone sklepienie. Na ścianach nie było wiele ozdób, ot, parę fresków przedstawiających sceny z Księgi Początku i wielki, metalowy Znak Boga przytwierdzony do ściany naprzeciwko wejścia. Po bokach, bardziej z przodu stały porozstawiane rzędy masywnych ław, które z pewnością mogły pomieścić wszystkich aktualnych mieszkańców Szuwarów. Z tyłu zaś, po prawej od skromnego ołtarza wznosiła się prosta ambona, z której kapłan mógł wygodnie przemawiać do swoich wiernych. Pod ścianami natomiast stało od groma świeczników, które teraz milczały w ciemności. Theseus złożył ręce za plecami i ostrożnie ruszył przez środek sali, głęboko wdychając powietrze i rozbiegając spojrzeniem po kolumnach oraz sklepieniu. Panna Vergest rozglądała się uważnie po sali. Westchnęła cicho. - Jest ojciec może głodny? Przygotować kolacje? - zaproponowała Chloe. - Czujesz to? - zapytał nieobecnym głosem, jakby wcale jej nie słysząc. - On tu jest. Czeka w ciszy. Cierpliwy. Gotowy, by wyciągnąć do nas swą dłoń. Czujesz jego obecność, Chloe? - Odwrócił się do niej, a blask księżyca padał na połowę jego twarzy, nadając mu nieco upiornego wyglądu. Patrzył prosto w oczy dziewczyny, jakby próbował zobaczyć, co znajduje się po ich drugiej stronie. Jego zaś wydawały się błyszczeć. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. Zdecydowanie nie była nieśmiałą osobą. - Oczywiście ojcze, Wielki Budowniczy jest w każdym z nas i zawsze jest gotów przyjść nam z pomocą - rozszerzyła uśmiech. Glaive powoli skinął głową. Nie odwzajemnił jej uśmiechu, ale jego oczy, choć słabo widoczne, zdawały się rozpogodzone. - Chodź, dziecko. Noc jest niebezpieczna, nieprzewidywalna. Zobaczmy, czy uda nam się znaleźć jeszcze jakieś wskazówki na plebani. Dzieje się tu coś niewyjaśnionego. A my jesteśmy na tropie - powiedział, unosząc rękę i gestem zachęcając ją, by ta dołączyła do jego boku. Chloe skinęła głową z zadowoleniem i podeszła bliżej duchownego. - Myśli ojciec, że w biblioteczce świątynnej znajdziemy odpowiedzi? - zapytała z zaciekawieniem. - Powinno znajdować się tu jakieś archiwum. Nie widziałem go na parterze. Być może będzie na piętrze. Chodźmy to sprawdzić - odpowiedział, ruszając na koniec pomieszczenie, gdzie w kącie, po lewo od ołtarza znajdowały się kolejne drzwi. Kiedy znaleźli się po drugiej stronie, zamknął za sobą drzwi, odcinając się od głównej sali. Theseus spojrzał na schody wspinające się na piętro, a następnie na gosposię. - A więc? Powinniśmy to teraz sprawdzić? - zapytał. Gosposia westchnęła ciężko. - Myślę, że jesteśmy zmęczeni po podróży - odparła mu. - Powinniśmy odpocząć. A wraz ze świtem, ze świeżą głową będziemy mogli sprawdzić co potrzeba - uśmiechnęła się ciepło. - Wypoczęty umysł to mniej pomyłek - dodała. - To jak, kolacja? - nalegała. Theseus zwlekał z odpowiedzą, uparcie wpatrując się w schody. Wreszcie jednak pokiwał głową, jakby dopiero zdał sobie sprawę ze swojego zmęczenia. - Wątpię, że znajdziemy tu coś do jedzenia. Całe szczęście, że masz ten swój koszyczek. Będziesz mi musiała dokładniej opowiedzieć, jak go dostałaś -odparł, ruszając już w głębi korytarza i zostawiając gosposię lekko z tyłu. Dziewczyna z zadowoleniem podążyła za duchownym. - Ach to nic wielkiego, dostałam od pani Kłopot. Miłej staruszki która ugościła mnie w Chlupocicach - powiedziała w tonie wyjaśnienia idąc przy Theseusie. - Chyba gdzieś tu powinna być jakaś jadalnia… - zastanowiła się. - Pani Kłopot, powiadasz. W takim razie żałuję, że nie dane mi było jej poznać - zagaił, prowadząc ją wzdłuż korytarza. Minęli właśnie rozwidlenie, które prowadziło do wyjścia z plebani i przystanęli przed framugą pozbawioną drzwi. Za tym skromnym przejściem znajdowała się już kuchnia. - Pani Kłopot piecze przepyszne ciasta - odparła z rozmarzeniem Chloe przechodząc przez kuchnię. Postawiła koszyczek na krześle i zdjęła z niego kraciastą ściereczkę. Ułożyła ją na ławie tak by zakryć nią okurzony blat. - Mam konfitury, dzisiejsze bułeczki i jeszcze trochę ciasta pani Kłopot - powiedziała wystawiając przysmaki na ściereczkę. Kapłan podszedł do lady i odwrócił się do gosposi plecami. Już po chwili w kuchni zapłonęło słabe światło. To świeca, którą Theseus znalazł chwilę wcześniej, dzieliła się z nowymi mieszkańcami plebani swoim ciepłem. - Nie spodziewałem się takiej uczty - powiedział lekko rozbawiony, podchodząc do Chloe i przyglądając się wyłożonym smakołykom. Odłożył zdobytą świecę i sam przetarł rękawem kawałek ławy, przy której oklapł już wyraźnie zmęczony. - Jesteśmy dłużnikami tej całej pani Kłopot. - Och tak, to bardzo miła staruszka - zgodziła sięz nim Chloe siadając w końcu przed stołem. Wyciągnęła z koszyka jeszcze nóż i pokroiła ciasto na mniejsze kawałki. Odłożyła narzędzie i sięgnęła po bułeczkę. - Mamy tu masło, suszoną wołowinę, trzy rodzaje konfitur... Jutro z rana pójdę do gospodarzy to na śniadanie zrobię jajecznicę... Lubi ojciec czy woli omlet? - zapytała z zainteresowaniem godnym gosposi. - Jajecznica będzie idealna - odparł, kładąc dłonie na blat stołu i przymykając na chwilę oczy. - Pomodlisz się ze mną, dziecko? - zapytał, oddychając miarowo, jakby przygotowywał się do jakiegoś transu. - Oczywiście ojcze Glaive - odparła mu z entuzjazmem w głosie. - Panie… - zaczął, a płomień świecy na chwilę się zakołysał. - Do ciebie wznosimy nasze słowa. Tyś jest nam Ojcem, my twoje dzieci. Wysłuchaj swoich pokornych sług. Przyjmij nasze dzięki za posiłek, który dany nam będzie spożywać. I za bezpieczną podróż do tego miejsca. Miej w opiece panią Kłopot, która nas tak hojnie obdarzyła. - Zrobił krótką pauzę, by zrobić głębszy wdech i jeszcze bardziej pogrążyć się w swym skupieniu. - Panie, prosimy cię, wspomóż nas. Daj nam siły, byśmy mogli sprostać wyzwaniom, jakie czekają na nas w Szuwarach. Wyostrz zmysły i otwórz nasze oczy. Niech zły się przed nami nie ukryje, a potrzeby mieszkańców nigdy nie znikały nam z oczu. - I dziękuję ci - dodał po kolejnej chwili przerwy, tym razem nieco ciszej - za moją nową gosposię, Chloe Vergest. Prowadź ją swymi ścieżkami i obdarzaj swoją łaską… - urwał, otwierając oczy i spoglądając na świecę, która wróciła do normalnego stanu. Chloe przez ten cały czas uważnie wpatrywała się w duchownego. Uśmiechnęła się, gdy ten wspomniał jej imię w modlitwie. - Smacznego - powiedziała wesołym głosem i sięgnęła po bułeczkę, w którą zaraz się wgryzła. - Dziękuję, dziecko. Wzajemnie - odparł, samemu sięgając po przygotowane przez gosposię pożywienie. O dziwo oboje najedli się do syta, w międzyczasie umilając sobie posiłek luźną rozmową. Po kolacji Chloe zebrała to co zostało i włożyła na powrót do koszyka. Odstawiła wilkinowy kosz na kredens. W tym czasie ojciec Glaive wyszedł z kuchni udając się na spoczynek. Zaraz za nim poszła w jego ślady dziewczyna. W końcu mogła odpocząć. Zamknęła za sobą drzwi pokoju, który od tej pory miał być jej kątem i usiadła na łóżku. Była zmęczona i to bardziej niż zwykle. Ale i szczęśliwa. Choć odrobinę tremowała się przed spotkaniem z duchownym to teraz wiedziała, że był on dokładnie taki jak jej opowiadano. Uśmiechnęła się pod nosem. Była zadowolona, że mogła poznać ojca. Wyciągnęła swój kuferek spod łóżka. Miała ochotę przeczytać list od matki, ale było za ciemno na to. Pozostawało jej przebrać się i położyć spać. Rankiem musiała zająć się swoimi obowiązkami gosposi. Lecz najpierw, trzymając w dłoni prezent, który otrzymała u pani Kłopot, nacięła Lusterkiem lekko palec wskazujący lewej dłoni. Karmazynową perełkę, która pojawiła się na jej opuszce otarła o Prezent i położyła pod poduszką. Teraz mogła zasnąć.
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 13-08-2016 o 00:40. |
16-08-2016, 22:36 | #29 | |
Reputacja: 1 | Tura 4 ynek w Szuwarach powoli pustoszał i stawał się mniej gwarny i rozświetlony. Ludzie uspokojeni wstępem Zbażyna, rozwinięciem 'Hoe' i zakończeniem Theseusa, zmierzali ku swym domom spać, wymieniając ostatnie spostrzeżenia, pomysły i żegnając się głośno. Jęczały zamykane drzwi, trzaskały okiennice i mlaskały zamki w drzwiach.
Przypadek Zdzicha, Zbażyn dziarsko minął rozchodzący się tłum co chwila odmawiając herbatki lub sympatycznych propozycji odprowadzenia do domu. Pozdrawiał gestem i głośno dziękował. Za nim próbował nadążyć mały Zdzich, który do końca próbował się bronić przed pomysłami staruszka. Z marnym skutkiem niestety... O kobiecie, która Dom państwa Bréguet był duży i miał swoje dźwięki. Laura dobrze je znała. Znała też te cienie błąkające się po pokoju, zapachy, tę miękkość łoża. Jej rodzinny dom otulił ją i powoli kołysał w ciepłym, pierzynowym kokonie. Goście, co w swoim Bang, bang, bang! O śledztwie w sprawie Dom maga to była wysoka, pękata wieża połączona z budynkiem. Położony nieco na wzniesieniu, które porośnięte dziką trawą i gliniastym podłożem stanowiło nie lada wyzwanie, dla kogoś kto nie chciał się ubrudzić. Gdzieniegdzie leżały twarde, zimne kamienie i tylko czekały by rozbić komuś łokieć, czoło czy kolano. O pierwszym osadzonym Szczęknął zamek w grubych, okutych drzwiach. Rodolphe przekręcił klucz dwa razy dla pewności. Zerknął jeszcze przez wizjer do ciemnej celi gdzie pochrapywał otumaniony Diego de LaChristo. O orku, który nie mówił, a krzyknął
Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:32. | |
19-08-2016, 18:54 | #30 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Pulvis et umbra sumus" Ostatnio edytowane przez MTM : 19-08-2016 o 19:01. |