Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-07-2016, 20:47   #1
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
[Szuwary] Tajemnica Zaklętej Wieży

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7jMlFXouPk8[/MEDIA]
- Kiedyś to były czasy, nie to co - psia mać - teraz!

- Mer Szuwar, Gall Ballou




Zimowe wspomnienie, chatka wiedźmy
[MEDIA]http://pre11.deviantart.net/3fea/th/pre/f/2016/066/8/5/winter_cabin_by_vityar83-d9u7pjw.png[/MEDIA]

Pory roku od dawien dawna wyznaczały sposób życia ludzi w Szuwarach.
Wiosna była czasem odradzania się wszystkiego, czasem porządków, kiedy to, co umarło, ostatecznie odchodziło, by ustąpić miejsca nowemu. Lato to okres wzrostu i wytężonej pracy połączonej z miłym łechtaniem trawiastego podłoża w stopy czy kąpielami w pobliskiej sadzawce. Jesień przynosiła ludziom plony ich wcześniejszej pracy, pozwalała gromadzić zapasy na zbliżające się dni... zimy.


Zima była okresem stagnacji przyrody, kiedy wszystko zapadało w sen, czasem wieczny nawet... dla ludzi jednak był to czas o tyle wyjątkowy, że wtedy właśnie można było snuć wieczorami długie opowieści o dawnych czasach, które im dalsze, tym mniej miały w sobie prawy, za to zaś więcej kolorytu zapierającego dech w płucach słuchaczy.

Jednak zupełnie inne były opowieści Babci Jagódki.


Stara wiedźma, której szósty krzyżyk życia szczególnie dawał popalić w zimowe wieczory łupiąc w kościach oraz skręcając i tak koślawe palce, była istotą niezwykle rezolutną...
...Otóż rezolutnie narzekała!

Czy słońce czy plucha, czy upał czy ziąb, Babcia Jagódka narzekała na wszystko i wszystkich, nieczęsto przy tym obijając kijaszkiem po plecach swoją wychowankę, nawet bez jej winy. Ot starcze przyzwyczajenie...

Młoda dziewczyna o wdzięcznym imieniu Masha zamknęła na chwilę wielkie niczym studnie w oczy, które były chyba jedyną ozdobą trójkątnej, kościstej twarzyczki. Z lubością syciła się teraz ciepłem grubego pledu oraz bliskością wiedźmiego, czarnego (bo jakżeby inaczej?) kota Moczymordy. Szybko jednak rozchyliła powieki niemo przywołując starą wiedźmę, by ta wreszcie przysiadła obok i coś jej opowiedziała.

Niewzruszona jednak na takie chwyty za serce Babcia Jagódka z uporem grzebała w palenisku, wyciągając zeń popiół.

- Złe czasy nadchodzą... oj złe... gdy tylko śnieg stopnieje... śmierć widzę, strach... Szuwary czeka zagłada!
- Babciu, co roku to widzisz. – odważyła się powiedzieć dziewczynka.
- A milcz ty, cholero jedna zawszona, bo cię przywiążę do miedzy i kozła Michalina przyprowadzę. Pamiętasz jak stary cap rzucił się na Beatrice z wielkim, sterczącym...
- Babciu! Miałaś mi opowiedzieć przecież o wiedźmim powołaniu, jak każe zwyczaj. Trzynaste to przesilenie zimowe w moim życiu, więc już normalnie uczyć się winnam...
- Ty mnie, smarkata wszo, powinności nie ucz!
– kilka pniaków przeleciało przez izbę w stronę siennika, jednak uczennica nie bardzo się wystraszyła.

- Teraz już i tak za późno... Za późno. Kruk wyruszył. - mamrotała stara bardziej do siebie niż do dziewczęcia.

Masha, najwyraźniej przyzwyczajona do takich babcinych konwersacji, baczyła tylko na to, by ani ona, ani Moczymorda czym po głowach nie dostali. Tym razem jednak nie nalegała dłużej. Babcia Jagódka miała wizję i dopóki nie wypije z pół dzbana cydru, dopóty lepiej nie wchodzić jej pod nogi.

Dziewczynka zamknęła oczy, próbując usnąć. Zimno jej się zrobiło i to bynajmniej nie od pogody. Babcia Jagódkanigdy się nie myliła...



Wtorek, drugi dzień wiosny, noc/poranek
[MEDIA]http://img08.deviantart.net/5b4e/i/2013/316/2/7/fatecraft_rural_town_tile_by_tyleredlinart-d6tzirg.jpg[/MEDIA]

Dupa a nie Łowczy! - teraz sam się tak nazywał, gdy zgubił nocnego wędrowca. Czy to w ogóle była żywa istota, czy jaka dusza potępiona? Wydawało mu się , że kształt był zbyt wyraźny, by to była jeno jego wyobraźnia. A i gotów był przysiąc, że słyszał szmer kroków. Śladów jednak nie znalazł. Nic to jednak dziwnego, gdy ciemno się zrobiło po zachodzie Słońca jak w dupie trolla.

Nic to. Podszedł do bramy cmentarza i postanowił się rozejrzeć, czy czegoś podejrzanego nie zobaczy. Już miał dać sobie spokój i wrócić do kolacji, gdy na starym murku cmentarnym zauważył ciemniejszą plamę. Dotknął, powąchał. Posoka. Prawie już zaschnięta, ale jednak posoka, bez dwóch zdań. Jakby kto tu na chwilę trupa położył... i to świeżego trupa! Redgar zmarszczył czoło. Starał się znaleźć sensowne wytłumaczenie nim dopuści do siebie zabobonne gadanie starych bab. Może to po prostu Grabarz kolację złowił w lesie i na chwilę odłożył tutaj? Przecie to nie musiała być ludzka krew. Może warto go będzie jutro o to spytać?

Łowczy wrócił do domu, głowiąc się nad niezwykłym znaleziskiem. Prawie nie spał tej nocy, a gdy skoro świt poszedł odwiedzić Grabarza. Niestety, okazało się, że, jak na złość, ten gdzieś wywędrował. Co mogło wywiać starego pijaka tak wcześnie rano?

Nie zastawiając się długo, Redgar postanowił skorzystać z coraz to jaśniejszego brzasku i na własną rękę zbadać ślady krwi oraz to, dokąd mogły prowadzić.



Drobiny złocistych promieni wiosennego słońca przeciskały się pomiędzy zasłonami w domu tkacza, opadając wprost na jego powieki, które odruchowo zatrzepotały, strząsając sen z oczu właściciela. To był zwykły poranek w zwykłych Szuwarach... a może nie? Vincent spojrzał na leżącą obok dziewczynę. Coś się między nimi wydarzyło. Coś... co czyniło ten poranek NIEzwykłym.



Gdy tylko Słońce wzniosło się na tyle, by rozproszyć mrok nocy, Szeryf Manhattan wrócił pod Wieżę Maga. Służba nie drużba.

- Widziałeś tu kogoś przez noc, Vince? - zapytał Golema.
- Nikogo! - zadudnił magiczny stwór, a Harl aż się skrzywił.


Gorzałka w dobrym towarzystwie wchodziła nadzwyczaj gładko. Aż nazbyt gładko. Ale co było robić, gdy go Paulette tak pięknie częstowała? Poza tym opłacało się, karta szła! Wygrał z krasnoludkami szyty na miarę kapelusz i to, o czym marzy każdy stary kawaler - domowy obiad u siostrzyczek we wtorek! Dawno się tak nie rozerwał, a i chyba wpadł w oko środkowej siostrzyczce Leroux. Kto by to pomyślał...

Szeryf otrząsnął się jednak i wrócił do rzeczywistości. Spojrzał na trupy. Pies w dwóch częściach, szkielet kota, szkielet półtrolla, czyli zapewne Vandy Lortie i... chwila! A gdzie podział się trup Theodore'a? Przecież wczoraj wieczorem tu był!

Sytuacja poważnie się skomplikowała tym bardziej, że do Baszty Maga lepiej było nie podchodzić, patrząc na szczątki tych, którzy próbowali. Czy Mag Heidin wyjechał do Matrice i zapomniał uprzedzić kogokolwiek? Było to możliwe, w końcu typ nie należał do wylewnych. Z drugiej jednak strony nigdy nie znikał na więcej niż dziesięć dni. Tymczasem minął już drugi tydzień jak nikt Heidina nie widział... No i czy Mag zostawiłby otwarte okno na szczecie wieży?

Harl spojrzał do góry i jakby w odpowiedzi na jego pytanie wiatr zadął mocniej, wywiewając z parapetu na zewnątrz jakiś mały kawałek tkaniny. Strzępek materiału pofrunął ponad barierą w stronę Golema.


Lisa jak co rano krzątała się w niewielkim sklepie Rzeźniczki. Skrzętnie myła podłogę i ścierała niewidoczny kurz, podśpiewując pod nosem. Podczas gdy Hoe poszła do Igora Beumonna, by wybrać świniaka na ubój, młoda pomocnica miała czas dla siebie.

Śpiewała coraz głośniej i nawet zaczęła tańczyć, lecz zamarła w półkroku. Przez niewielkie okienko zobaczyła, że ktoś stoi przed domem Rzeźniczki i co gorsza - znała tego kogoś aż za dobrze.


Nickolas Milet - miejscowy grabarz najwyraźniej wahał się czy zastukać do drzwi, raz to cofając się pod drzewo, a raz podchodząc do furtki. Mężczyzna wyglądał mizernie, mrużył oczy, jakby delikatne promienie porannego słońca raniły jego oczy. Pewnie znów miał kaca. Ale czy to tłumaczyło jego obecność pod domem, w którym mieszkała Lisa? Raczej ciężko uwierzyć, że stęsknił się za córką...


Kastor jeszcze raz wyjął zza pazuchy dwa zwitki papieru, które tam trzymał. Pierwszym była prosta, odręczna mapa, którą Kastorowi narysował poczciwy Philibert, obrazując drogę, jaką musiał przejść z Pocieszników do Szuwar. Drugi dokument był listem od przyjaciela Heidina - i zarazem powodem tej wyprawy.

Cytat:
Drogi Kastorze,
Jak się masz? Jak Twoje studia? Byłbym wielce rad zapoznać się z wynikami Twych prac. Ja jak wiesz, pracuję nad czymś, o czym jeszcze głośno mówić mi nie wolno, ani tym bardziej pisać. Obawiam się jednak, że wieści o moich odkryciach i tak już dotarły do niepowołanych uszu.
Ktoś mnie obserwuje. Jestem pewien. Wzmocniłem zaklęcia wokół baszty. Cokolwiek by się nie działo, do piwnicy i tak nikt prócz mnie nie wejdzie.

Bywaj w zdrowiu i trzymaj kciuki za me badania
Heidin
Gdy Kastor dowiedział się od sąsiada, co jego bratanek w Szuwarach jest drwalem, że ich miejscowy mag zaginął, postanowił wyruszyć w podróż i sprawdzić samodzielnie, co też przydarzyło się Heidinowi. I wcale nie był ciekawy jego badań... No może troszkę.

W drodze towarzyszył mu jak zwykle wierny kompan - Alcest, wysoki osiłek o naturze prostodusznej i przyjaznej światu. Zupełne przeciwieństwo "Chytrusa".

Młody mag zmarszczył brwi, patrząc na prowizoryczną mapę. Mógł cały dzień przedzierać się przez puszczę i dotrzeć do Szuwar około północy, albo... spróbować skrócić drogę nawet o połowę idąc przez mokradła. Tylko czy warto ryzykować zdrowiem, jeśli choć dziesiąta część opowieści o żyjących tam poczwarach jest prawdziwa?
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 15-07-2016 o 21:31.
Mira jest offline  
Stary 20-07-2016, 14:01   #2
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nikt rozsądny nie boi się trupów. Jeżeli już ktoś ma tego rodzaju skłonności, winien obawiać się raczej tego, co w trupy zmienia. Mimo to zwłoki właściwie zawsze oznaczają problem. Te, które znikają, niejako same go rozwiązują, przynajmniej z pewnego punktu widzenia, ale... Na pewno nie szeryfa.
Harl schylił się, żeby znaleźć sobie nieduży, okrągły kamyk. Przez chwilę obracał go w palcach i szukał wzrokiem przejrzystej bariery. Potem cofnął się jednak za golema.
- Podnieś kamień, Vince. Eee… Mniejszy. Rzuć nim w… Czekaj!

Z paluchem wyciągniętym ostrzegawczo w stronę golema i zadartą głową śledził tańczący w powietrzu strzęp. Szykował się, żeby go złapać, ale w ostatniej chwili cofnął rękę i pozwolił mu opaść na ziemię. Przydepnął buciorem, żeby go znów wiatr nie porwał. Schylił się, przyjrzał dobrze, po czym ostrożnie ujął strzęp w dwa palce i podniósł do twarzy. Niewiele to dało; nadal nie wiedział, co właściwie znalazł.
Na pewno nie skórę, choć włókien nie potrafił dojrzeć. Skrawek ciemnobrązowego materiału: miękkiego, poddającego się, a zarazem odpornego. Umieścił go starannie między kartkami notesu. Na później.
Dziwny strzęp sfrunął z wieży bez przeszkód, ale magiczna kopuła nadal tam była. Przy każdym ruchu powietrza połyskiwała ulotnie, drażniła wzrok i powodowała łzawienie. A szkielety i połówka psa dobitnie przypominały, że to wcale nie największy z nią problem. I nie wolno o niej zapomnieć.

- Dobra, rzucaj w ten cudaczny klosz - burknął, wróciwszy za golema, który posłusznie podniósł ramię i oszczędnym wymachem posłał kamień w stronę domu maga.
To, co się stało, raczej zniechęcało do dalszych eksperymentów, szczególnie tych bardziej bezpośrednich. Kamień z głośnym hukiem zniknął w chmurze pyłu. Bariera wciąż była niebezpieczna.

Harl przykazał Vince'owi zostać na posterunku i nikogo do niej nie puszczać. Sam niechętnie pomaszerował do Mileta.
W zasadzie mógłby po prostu zlecić mu zakopanie resztek psa, ale wolał nie wikłać moczymordy w tę dziwną sprawę bardziej, niż musiał. Starczyło, że pożyczy od niego szpadel. Miał jeszcze dość czasu, żeby samemu uporać się z tą niewdzięczną robotą i potem rozejrzeć się przynajmniej po głównej części miasteczka w ramach porannego jeszcze nie tylko z nazwy obchodu. Objazd okolicy i niedokończony raport musiały zaczekać. Zwłaszcza że przy okazji chciał zahaczyć o dom Vincenta LeBruna.
Jeżeli kogoś w Szuwarach podejrzewał o znajomość niezwykłych materiałów, to najprędzej tkacza właśnie. Gdyby on nie potrafił mu pomóc, zostawały jeszcze może siostry Leroux. Do nich jednak Manhattan miał tego dnia inny interes. Dopiero w obiadowej porze.
 
Betterman jest offline  
Stary 21-07-2016, 09:51   #3
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
- Coś takiego… - Lisa nie miała w nawyku mówić sama do siebie. Przecież nie miało to najmniejszego sensu. Ludzie w ogóle rzadko mówią głośno sami do siebie. Bywają oczywiście takie sytuacje, w których im się do zdarza. Tak było i teraz. Po prostu “była taka sytuacja” w której jej się to zdarzyło.

- Coś takiego… - powtórzyła dziewczyna, która od przynajmniej minuty stała jak słup soli wpatrzona zza okno. Jej głowę bombardowało na raz tysiąc myśli a każda z nich szukała powodu i wytłumaczenia - dlaczego jej ojciec stoi pod drzwiami domu Hoe. Odkąd Liska zamieszkała z pół-orczycą nie odwiedził jej ani razu. Nic dziwnego, Hoeth Nhara chociaż należała do przyjaznych osób o uczynnym sercu miała dość mocno wyrobione złe zdanie o Nickolasie i cięty język. Bał się. Dzięki Wielkiemu Budowniczemu - bał się.

Liska odstawiła mopa opierając go o jedną ze ścian. Przesunęła wiadro z pachnącą wodą, tak by nikt wchodzący do kuchni nie przewrócił się o nie. Po tym powoli, na paluszkach... zaczęła skradać się w stronę korytarza z którego można było albo wejść na schody prowadzące w górę domu, albo w przedsionek prowadzący do drzwi wejściowych przed którymi czaił się staruszek.
Może lepiej będzie udawać, że jej nie ma? Dziewczyna spojrzała w górę schodów przygryzając przy tym wargę.
Chociaż… zawahała się zerkając na zamknięte drzwi. Zapuka? Nie zapuka?
- Coś takiego… - powtórzyła kolejny raz. W końcu zdecydowanym krokiem ruszyła otworzyć drzwi.

Kiedy stanęła w wejściu, przez chwilę ojciec wyglądał, jakby zobaczył ducha. Czyżby jednak nie córki szukał? Jego słowa wyjaśniły jednak wszystko.
- Przez chwilę myślałem, że to ona - rzekł chrapliwym głosem. Odkaszlnął, splunął, a potem znów na nią spojrzał i... odwrócił wzrok.
- Jesteś podobna do matki - dodał, przypatrując się pobliskiemu, staremu orzechowi, jakby dopiero tu wyrósł.
Lisa zamrugała kilka razy oczami z nieco zwiększoną prędkością niż robi się to normalnie. Zacisnęła mocno dłoń na framudze drzwi. W jej głowie wrzało. Chęć nafukania na ojca rosła z każdą chwilą, w dodatku przeplatając się ze współczuciem i kilkoma innymi mniej lub bardziej pozytywnymi emocjami.
- Ah. Na prawdę? - zapytała zachowując spokój i stawiając własną ciekawość na pierwszym miejscu. Podążyła za wzrokiem ojca zatrzymując go na pobliskim starym orzechu. Nie dostrzegła jednak nic ciekawego.
- Tak. To dobrze... że jesteś bardziej podobna do niej. Niż do mnie. Sama wiesz... - wciąż na nią nie patrzył. Wyraźnie potrzebował zachęty, by mówić dalej.
- Była ładna… eee… w sensie z tego co słyszałam, no nie? - Liska pchnęła drzwi by otworzyły się szerzej. - Wejdziesz do środka?
- Najładniejsza - wyznał i w tej chwili dziewczyna, widząc jego twarz, mogła uwierzyć, że ojciec szczerze kochał matkę. Szkoda tylko, że na córkę ta miłość nie przeszła.
- Nie, ja... chciałem tylko cię ostrzec. Ja wiem, że... byłem kiepskim ojcem... i pewnie ci tu lepiej... Ale tego. No. Nie wychodź nigdzie w nocy, dobra?
Lisa uniosła brwi. Na jej twarzy zakwitł wyraz zdziwienia.
- Dlaczego?- zapytała krótko. Wolała nie komentować całej reszty wypowiedzi ojca.
- Ja... coś widziałem w nocy... koło cmentarza... coś tam... się żywiło... i to... wyglądało jak człowiek, który... zjadał... no wiesz... człowieka.
- Coooooooooo, co ty gadasz? - Dziewczyna przez chwilę zapomniała, że to miała być spokojna wymiana zdań. Była jednocześnie zdziwiona co i sfrustrowana. Czyżby ojciec przyszedł pokazać, że pada mu na mózg? - Pewnie coś ci się przewidziało, bo to… bo to… nie może tak być, no nie? A tego, szeryfowi mówiłeś? I co powiedział?
- Nie mówiłem. Kto uwierzy pijakowi - uśmiechnął się krzywo i znów splunął - Myśl co chcesz, Li. Chciałem tylko żebyś uważała... i nie chodziła sama po zmroku. Tylko tyle... no.
Mężczyzna najwyraźniej zaczął zbierać się do odejścia.
- Hola, hola. - Liska podniosła głos by zwrócić na siebie ponownie uwagę ojca. - I nie uważasz, że powinieneś przynajmniej spróbować, co? - Dziewczyna zdjęła dłoń z framugi. Niczym orczyca u której mieszkała umieściła ją powyżej swojego biodra, a drugą tak samo. Zupełnie jakby coś jej się nie podobało. Cóż, z kim przystajesz, takim się stajesz - mawiają.
- Dobra, spróbuję... jak go zobaczę. Chociaż leję na to miasto. Gdyby nie ty... - machnął ręką, jakby odpędzając myśli.
- Gdyby nie ja? - zapytała zdziwiona dziewczyna. - Gdyby nie ja?! - powtórzyła głośniej. - Niby co, gdyby nie ja?
- Nic, głupia. - warknął, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
Chwilę później drzwi domu rzeźniczki trzasnęły.

***

Lisa wróciła do mopa. Tym razem podłoga w domu Hoe zaczęła być szorowana jak nigdy. Dziewczyna ze złością przyciskała mopa do podłogi i szorowała, i szorowała. Tak długo aż zaczęły ją boleć ręce.
- Głupi pijak. Idiota. Co u ciebie słychać Li? Jak się czujesz Li? Nie! Nic z tych rzeczy… Głupi pijak! - wykrzyczała kilka swoich myśli patrząc na wiadro z pomyjami.

W końcu odstawiła mopa. Nalała sobie szklankę kompotu, który Hoe dostała od żony rolnika. Wraz z nią i swoją lutnią usiadła na ganku. Pobrzękując bez sensu i celu rozglądała się po rynku wyczekując powrotu zielonoskórej do domu.

A może, sama powinna iść do Szeryfa?
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 22-07-2016, 20:17   #4
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Choćbyś nie wiem jak usiłował wmówić sobie, że szczęście to podstępna i złośliwa Pani, która przy lada kaprysie znika za węgłem najbliższego budynku, nijak przed jej czarem się nie wybronisz. Jakież przy tym znaczenie ma to, czemu Pani Szczęście zagościła pod twoim dachem, wystarczy że raczyła tu zamieszkać, choćby przez chwilę. Im więcej zaś pomieszkuje, tym większy rachunek za komorne jej wystawiasz, przyzwyczajasz się do jej ustawicznej, rozkosznej obecności. Pławisz się w ciepluchnym blasku i w końcu zawierzasz w bezkres owego cudnego stanu rzeczy. Wtedy zawsze, ale to zawsze ona odchodzi, by obdarować swemi wdziękami innego człeka, innego na manowce ułudnego zadowolenia wywieźć.
Kpem jednak jest ten, który szczodrej Pani gościć u się nie zechce. Vincent zaś nie zwykł określać się tak niskim mianem, mając się poniekąd słusznie za bystrego i dobrego, przez co na owe szczęście w pełni zasługującego mężczyznę.
Kuriozum prawdziwym okazać się dlań musiało to, że po latach udręki i wzdychania ku kochanemu mężczyźnie, płomyk jasności do pustych mroków komnaty utkanej ze wspomnień wniesie niewiasta. W zasadzie to dziecko niemalże, lecz płci swej i jej możliwości ogromnie pewna Konstancja. I tak nie wiedzieć w sumie jak i czemu, fluidy niepojęte i miazmaty ciała, obróciły się ku niej, mimo że zdać się mogło, iż serce artysty pompujące same łzy, zdatne do ponownej miłości być nie powinno.

Siedział teraz na fotelu, wygodnym nieprzyzwoicie, z szerokimi oparciami i wygodnym zagłówkiem. Złocenia nieco przyblakły, a pod jedną z rzeźbionych nóg wsunięty zwitek papieru znakiem zmniejszającej się możności gospodarza był widomym. Nie zaprzątało to jednak uwagi leBruna, którym targały dziwne pasje, szalejąc niczym jesienny wicher trzęsący wierzbami nad Szuwarowym rozlewiskiem. Mimo iż mężczyzna spoczywał w całkowitym bezruchu, z napięcia mięśni i szybko poruszających się gałek ocznych wywnioskować można było wewnętrzne poruszenie.

Leżąca na łóżku, wymęczona dziewczyna zapadła w drzemkę. Oddech miała równy, głęboki i wolny, co kilka chwil wypuszczając powietrze zgrabnym noskiem z lekko śmiesznym poświstem.

Rozczuliło to tkacza, prawdziwość tej sceny, realność tego co widział, czego doświadczał całą noc i poranek, dawała mu niezmierną siłę. Wzbudzona miłość do dziewczęcia była jak niezmordowane fale przypływu, kąsające podnóże piaskowcowego urwiska. Klifem owym był Cedric, przyjaciel i kochanek, lecz czyż ściana piaskowca oprzeć się może wściekłemu atakowi oceanu?

Uśmiechnął się do siebie. Jeśli może myśleć o wymuskanym kochanku jak o ścianie osypującego się kamienia, może uda mu się znieść tęsknotę, oddać się bez reszty nowemu życiu. Spokojnej egzystencji, mając przy boku oddaną niczym niewolnica piękną dziewczynę? Brzmi to zupełnie nieźle, atrakcyjnie wręcz.

Podniósł się sprężyście, cicho zbliżył do łoża i z wyraźną niechęcią przykrył cienką narzutą dziewczynę. O nie, nie ze wstrętu owa niechęć wynikła. Przykrywając ją, tracił z oczu dwie miękkie krągłości, poruszające się z każdym oddechem Constance. Podobało mu się w niej wszystko, a ponieważ znał jej kształty od kilku lat, a dopiero teraz odczuwał tak namacalnie oddziaływanie fizys dziewczyny, zrozumiał że miłość jaka się w nim przebudziła jest prawdziwą. Jego ciało wiedziało chyba o tym wcześniej niż on sam.

Odwrócił się plecami do łoża i spojrzał na namalowany w pośpiechu obraz. Był doskonały, może najlepszy jaki do tej pory namalował. Mimo to, Vincent spoglądał nań z niesmakiem. Genialny obraz był według niego brzydki, bo nijak nie oddawał pełni urody młodziutkiej Konstancji.


Mimo to odruchowo niemalże sięgnął po pędzelek z jasnego włosia i w lewym dolnym rogu płótna umieścił swój zamaszysty podpis. Pod nim dopisał tytuł dzieła.
"Esperanza"
Skrzywił się nieznacznie, zamalował szybko napis i zmienił tytuł.
"Certeza"
O tak, to podobało mu się o wiele bardziej. Zamienił płonną Nadzieję na Pewność, bo wierzył, że jest mu to pisane.

Wlał wodę do miednicy i starając się nie hałasować zbytnio, umył ręce, szyję i twarz. Delikatnie wymył obolałe przyrodzenie, świadectwo ognistej nocy.
Wdział czyste gacie do kolan, sięgnął po prostą białą koszulę do której dopiął wielki, wydłużony kołnierzyk. Wcisnął się w wąskie, ciemne spodnie, modnego onegdaj w Trabancie kroju, uzupełnił ubiór o wiśniowy wams z rozciętymi rękawami i krótką kamizelę w burgundowym kolorze, zdobną w bogaty szamerunek złotej nici. Przepasał się fioletową szarfą, którą zawiązał na fantazyjną kokardę, sięgnął po pas, tenże sam co wczoraj...

Pas poruszał się rytmicznie, niby wahadło niewidzialnego zegara. Żadnego przeciągu, żadnego trzęsienia ziemi. Wszystko stabilnie stoi, nie drga. "Czyżby Konstancja przywiozła mi wczoraj Absynt, nie wino?"- niedorzeczna myśl przeleciała przez głowę zaskoczonego leBruna.

Pas nic sobie z owego zaskoczenia nie robił, zwyczajnie bujał się niepomny na to, że uczciwym pasom to nie przystoi.

Vincent zbliżył się do krzesła, przez oparcie którego przewieszony był powód jego poddenerwowania. Ach tak, to nie pas nadaje tu rytm, a pochwa, a konkretnie skryty w niej sztylet.

Piękna broń, którą otrzymał w podarunku od swego ukochanego. Piękna i przydatna. Jeden z wprawionych w rękojeść klejnotów chronił i ostrzegał przed magicznymi działaniami. Wczoraj już raz to uczynił, jednak to co działo się między artystą a jego służką, odsunęło na plan dalszy sprawę aktywności kordzika.

"Hm... obudził się, kiedy coś huknęło na zewnątrz. Kiedy zbliżałem się do mej lubej. Zaraz, zaraz... teraz cały czas drga... a ona jest tuż tuż... czyżbym był pod wpływem jakiegoś uroku? Czyżby ta smarkula mnie zaczarowała???"

Odwrócił się gwałtownie w stronę łózka. Zaspana nieco Constance siedziała na nim wyprostowana, wpatrując się w niego z napięciem. Jej małe, zgrabne piersi falowały, oddech miała szybki, a na twarzy wymalowane napięcie i niepokój.

- Mistrzu... to sztylet od niego. Czy żałujesz tego co się stało? Czy nie jesteś pewnym swych uczuć? Czy nie jestem ci droga i ważna?
- Ciiii, to nie tak Esperanzo, promyku zaranny
- Vince rozbrojony jej pytaniem odrzucił paskudną teorię o byciu zaczarowanym przez szesnastolatkę, która martwiła się czy będzie w stanie znieść brzemię poprzedniego życia tkacza - Jesteś moją wybranką i nikt tego nie zmieni, nawet ty sama - zamknął jej usta pocałunkiem, po czym wyjaśnił, że zaniepokoiła go magiczna aktywność sztyletu.
- Musisz zgłosić to szeryfowi, on na pewno będzie wiedział co się dzieje.

Kiwnął głową, bo w pełni zgadzał się z jej radą. Skoro sztylet się poruszał, zdjął zawieszony na ścianie rapier, przełożył przez ramię szeroki, skórzany pendent, zaczepił na nim broń i skierował się ku drzwiom.

- Wrócę niebawem, odpoczywaj i możesz już do mnie tęsknić, nadobna Constance.

Otworzył drzwi, wpuszczając słodko pachnące powietrze, przesycone ciepłymi obietnicami wiosny. Nawet najbardziej czuły nos nie umiałby znaleźć w nim żadnej zgniłej nuty zagrożenia. Trzymany w ręku sztylet nadal jednak drżał.

Ledwie zdążył dojść do bramy swego ogrodzenia, gdy bystre oko rozpoznało niedaleko krępą, barczystą sylwetkę krasnoludzkiego Szeryfa.
Pomachał doń ręką i skierował się wprost ku policjantowi.

"Wszystko mi dziś wychodzi, możesz mi tylko zazdrościć Cedricu" - pomyślał z zadowoleniem leBrun.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 22-07-2016 o 21:15.
killinger jest offline  
Stary 23-07-2016, 13:07   #5
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Zatrzymajmy się, bracie - powiedział Kastor lekko świszczącym głosem zbliżonym do szeptu.
Zadziałało natychmiastowo.

Niższy i szczuplejszy z podróżników zakasłał przeciągle w czerwoną chusteczkę skrywającą obecność krwawych drobinek. Wychudła, chorobliwie blada dłoń o długich palcach wysunięta z szerokiego rękawa czarnej szaty zacisnęła się mocniej na kosturze.

Muskularny, przystojny olbrzym spojrzał z troską na twarz skrytą w cieniu kaptura. Irytującą troską przygłupa nie potrafiącego lub nie chcącego nauczyć się, że tak już jest.

Mag widział jak jego brat zaciska dłonie na pasie z mieczem walcząc z chęcią przytulenia brata. Kastor szczerą nienawiścią darzył ten odruch. W takiej chwili był aktem bezproduktywnego, nieefektywnego, powtarzającego się użalania nad nim. Doskonale wiedział co za chwilę nastąpi. Alcest skrzyżuje masywne ręce na zwalistej klatce piersiowej i westchnie w wyrazie bezradności.

Sięgnął do jednego ze swych woreczków, gdy rozległo się skrzypnięcie skórzanej kurty oznaczające realizację doskonale znanej części. Skrzywił się rozgryzając ziarna bielunia. Nie z powodu ich smaku.
Niemniej po chwili odetchnął głębiej. Chwilowo zignorował świat izolując się od niego zasłoną przymkniętych powiek. Trująca substancja zaczynała rozchodzić się po organizmie ofiarowując blisko dobę spokoju.

Otworzył oczy i korzystając z okazji wydobył zza pazuchy mapę narysowaną przez Philiberta. Na podniszczonej kartce znajdowały się kształty wyrysowane węglem z paleniska. Pomimo wątpliwej wartości artystycznej dobrze spełniała swoją rolę. Dzięki niej z łatwością podążania po sznurku zmierzali z Pociesznik wprost do Szuwar. Obrana trasa nie była najkrótsza. Kazała im przedzierać się przez puszczę, by dotrzeć do Szuwarów.
Mogli jednak nawet dwukrotnie skrócić drogę przemierzając nieznane moczary.

Spojrzał z ukosa na Alcesta wpatrującego się niemo w jedno z drzew. Dla niego przedzieranie się przez wymagający teren nie było problemem. Oczami wyobraźni widział siłacza idącego jak taran.
Tak, trasa była krótsza i z całą pewnością szybsza dla Alcesta, ale Kastor byłby zmuszony zwolnić. Nie wiedział jak wyszedłby na całej zamianie. Może dotarliby wcześniej, a może nawet później niż wybierając dobrze znaną drogę.
Nie mówiąc już o tym, że nie miał pojęcia co kryje się na owych bagnach.

- Nie traćmy już więcej czasu - odezwał się do starszego brata i ruszył w puszczę.
I tak późno dotrze do celu.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 25-07-2016, 11:05   #6
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Wtorek, drugi dzień wiosny, ranek/południe
[MEDIA]http://img08.deviantart.net/5b4e/i/2013/316/2/7/fatecraft_rural_town_tile_by_tyleredlinart-d6tzirg.jpg[/MEDIA]

Wszystko było jak zwykle, a jednak Lisa cały czas czuła zdenerwowanie z powodu spotkania z ojcem. Gdy uporała się z domowymi obowiązkami, a Rzeźniczka wróciła do domu, by otworzyć "sklep", młoda pomocnica złapała wiklinowy koszyk i ruszyła na zakupy. Hoe co prawda zaopatrywała je w mięso, ale przecież trzeba też jeść coś innego. Prawdą było wszak spostrzeżenie, że choć zielonoskóra niejednokrotnie kręciła nosem na dodawane do mięsa warzywa, zawsze zjadała ze smakiem potrawy przyrządzone przez Lisę.

Ponieważ tym razem dziewczynę naszła ochota na skrzydełka kurczaka duszone z ziemniakami i cebulą w miodzie, skierowała swoje kroki przez plac Wisielca, jak nieoficjalnie nazywano centralny placyk Szuwar i ruszyła w stronę domu Bartnika.

Po drodze usłyszała znajomy głos. To szeryf rozmawiał o czymś z tkaczem Vincentem. Mężczyźni pochylali się nad czymś konspiracyjnie. Czy Lisa powinna do nich podejść i opowiedzieć Harlowi o ostrzeżeniu, jakiego udzielił jej ojciec?



Po zjedzeniu skromnego śniadania, na które składało się kilka kanapek dżemem, Kastor i Alcest ruszyli dalej przez puszczę. Dzień był pochmurny, ale póki co nie zanosiło się na deszcz, toteż szło się całkiem przyjemnie. Gdyby nie dystans, można by nawet rzec, że była to wycieczka dla zdrowia.

Tak około południa doszli do jednego z odnóży rzeki Tentacli o nieznanej nazwie (na mapce została zaznaczona tylko jako niechlujna linia poprzez las).

[MEDIA]http://pre05.deviantart.net/ab3e/th/pre/i/2011/129/b/a/green_wood____by_moonchild_lj_stock-d1uhp4s.jpg[/MEDIA]

I znów podróżnicy stanęli przed dylematem. Czy iść wzdłuż rzeczki, by znaleźć jakąś przeprawę, czy też spróbować przepłynąć na drugą stronę? Woda wydawała się spokojna, ale nie było wątpliwości, że jest też głęboka. Od drugiego brzegu podróżników dzieliło jakieś dziesięć metrów.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 27-07-2016, 12:07   #7
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Vincent&Szeryf Harl

Uradowany Vincent przyspieszył kroku.Szeryf wyglądał na zamyślonego, nieobecnego nawet. Nie odpowiedział na gest artysty i dalej parł przed siebie, jak kieszonkowy pancernik. Na szczęście tor jego podróży wypadał idealnie na kursie kolizyjnym z malarzem, przeto leBrun wolnym krokiem zmniejszał dzielący ich dystans.

- Witaj zacny stróżu prawa. Rad jestem widząc cię, bowiem sprawę nie cierpiącą zwłoki pragnę ci wyłuszczyć. Możesz poświęcić mi drobną chwilę, mości szeryfie - tkacz uchylił kapelusza i za wszelką cenę starał się nie spoglądać na krasnoluda z góry, co jak wiadomo jest rzeczą niewykonalną. Dobre wychowanie pozwoliło jednak Vincentowi zmniejszyć wrażenie dyskomfortu, jakiego mógłby doznać imć Manhattan zadzierając głowę do góry.

- Pozwolisz, że spoczniemy na tej oto ławie, drogi siewco spokoju? - wskazał dłonią ławę pod płotem. Zasiadł na niej, założył nogę na nogę i wyciągnął zza pasa sztylet. W pochwie na wszelki wypadek, by nie prowokować nerwowej reakcji obnażoną bronią. Kto ich tam wie, krasnoludy nie należą do specjalnie łagodnych stworzeń.
Szeryf posłał tkaczowi długie, raczej ponure spojrzenie, ale przetrzymał nawał uprzejmości. Kiwnął głową i usiadł obok.

- No? - ponaglił, zezując lekko na sztylet leBruna.
- No właśnie ! No właśnie ! Wyimaginuj sobie cny miejski defensorze, że dzieje się coś niezrozumiałego, ale na pewno magicznego. Otóż mój spreparowany do ochrony przed magią, ale i jej wykrywania sztylet - tu Vincent wydobył z pochwy ostrze i podał rękojeścią ku krasnoludowi
- pokazuje, że w najbliższej okolicy dzieje się coś niezwykle przesyconego czarami. Owe drżenie i podskoki świadczą, że mój amulet wyczuwa mocne oddziaływania magiczne. Sprawa jest podejrzana, bo nigdy jeszcze tak bardzo nie reagował. Zepsuty nie jest, mam pisemną gwarancję samego arcymagusa Sunnalichta, że działać będzie po wsze czasy, albo przez minimum 25 lat bez usterek. Musimy sprawę wyjaśnić, drogi przedstawicielu prawa i sprawiedliwości ! - Z animuszem zakończył swą perorę, czekając na reakcję brodatego człeka.

Ten ujął broń z niejaką rezerwą, obejrzał krytycznie. Popróbował kciukiem ostrza, zważył w dłoni, zmarszczył się.
- Błyskotka - mruknął lekceważąco w brodę, oddał sztylet leBrunowi i odezwał się już bezpośrednio do niego: - Nie znam się na magii, ale może być, że ta cacka rzeczywiście działa. W domu maga coś się odpaliło. Coś tęgiego.
- Ha, magicy i ich rozrywki. A kiedy to nasz magik wiejski wrócił do domu? Nie widziałem go dość długo, czyżby z przytupem świętował swój powrót? Tylko czemu cały czas dzieje się jakieś czarostwo? Pójdźmy do niego i zapytajmy cóż on tam wyprawia, czytałem że nadmiar magii rozchodząc się w powietrzu wywołuje różne dziwne schorzenia. Niechże się magus opamięta, zgadza się drogi szeryfie?
- Byłem tam dziś rano. Nic nie wiem o powrocie maga, ale wieża się wściekła i nie bardzo można do niej podejść. W zasadzie w ogóle. Myślę, że to rodzaj... prezerwacji. Przed intruzami. - Harl poruszył się na ławce, podrapał w ucho i wyciągnął z kieszeni notes. - Swoją drogą wpadł mi tam w ręce taki, o, strzęp. - Wygarnął spomiędzy kartek i w dwóch palcach podsunął tkaczowi pod nos brązowy skrawek. - Co to może być?
- Och, to drobiazg, znam się na tym co nieco - leBrun uśmiechnął się pobłażliwie. Ujął delikatnie materię, przyglądał jej się, rozcierał między palcami, wąchał, spoglądał pod światło badając strukturę.
- To… to jest… coś bardzo dziwnego. Nie wyszło spod żadnych znanych mi krosien. Gdzieś słyszałem opowieść o nieznanej zupełnie materii, ktoś nawet miał jakieś próbki, ale było to dawno temu, kiedy pasjonowałem się głównie malarstwem. Mówiąc krótko, potrzebuję czasu by materię zbadać i dużo wina, by odświeżyć pamięć. Czy mogę zatrzymać ten materiał? Dokonam kilku badań, może odkryję coś z nim związanego.
Taktownie pominął milczeniem fakt, że bardzo chciał sprawdzić, czy będzie zdolnym do skopiowania miękkiej, lecz mocnej materii.

Nie czekając na decyzję Szeryfa, schował delikatnie strzęp do kieszeni kamizeli, po czym wymamrotał, że odda go Harlowi jak tylko zakończy bliższe badania. Wstał z ławy i zastygł wpatrzony w stronę rynku.

- Mości Manhattanie, cóż to za zjawisko sunie ku nam?Czy widzisz waszmość tę grację, tę pracę jaką wykonują gładko kołyszące się biodra? Czyż płowe włosy onej boginki nie odbijają refleksów słońca niczym kłosy dojrzałej pszenicy falujące na wietrze? O Wielki Budowniczy, stworzenie twe piękne jest niezwykle!
Z nieskrywanym apetytem chłonął widok naprężającej się na udach materii, poruszających się w synchronicznie piersi, zatrzymując wzrok na szczupłej kibici i omiatając wzrokiem każdy szczegół sylwetki, dorysowując dzięki wielkiej wyobraźni wszystko, czego nie było widać, lecz co kusząco ukryte pod ubraniem uzupełniało wdzięczną sylwetkę młodej, znajomej chyba dziewczyny.


post wespół z imć Bettermanem uskuteczniony
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 27-07-2016 o 12:10.
killinger jest offline  
Stary 29-07-2016, 15:06   #8
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Kastor rozmyślał nad losami Heidina. To, iż stało się coś złego nie budziło najmniejszych nawet wątpliwości.

Mag przeprowadzał badania nad czymś ważnym. Na tyle ważnym, by nawet drobna wzmianka o takim temacie wywołała czyjeś zainteresowanie. I sprawiła, że czarownik z niewielkiego miasteczka zwanego Szuwarami musiał zostać poddany obserwacji.

Badana kwestia była tak istotna, że nie mógł nawet napisać tego w liście. Czyżby bał się przechwycenia? Być może.
Kastora jednak zainteresowała szczegółowość wiadomości. Heidin wiedział, iż jest obserwowany, musiał też liczyć się z przechwyceniem wiadomości. A jednak napisał gdzie przeprowadza eksperymenty. W piwnicy.
To budziło zainteresowanie Kastora i nieśmiałe podejrzenia, iż przyjaciel wiedział o nadchodzącym losie, więc pozostawił instrukcje, gdzie młody konfrater ma się udać.
Może zostawił furtkę nie tylko dla siebie.

Tymczasem stanęli przed kolejną przeszkodą terenową, jaką była rzeka. Przez chwilę rozważał przeprawę przez wodę, ponieważ była spokojna. Nurt nie mógł być szybki, przez co Alcest nie powinien mieć najmniejszego problemu z przejściem na drugi brzeg. Pomimo niewątpliwej głębokości.
Co innego niższy od swego brata Kastor, któremu nawet głowa mogłaby nie wystawać ponad poziom wody. Musiałby płynąć, zaś pływanie z Kosturem i w szatach nie było najlepszym pomysłem. Wszak nigdy nie grzeszył nadzwyczajną sprawnością i siłą.

Nie to, co Alcest.
Silny jak tur brat mógłby pływać w pełnym rynsztunku, a jego młodszy, cherlawy braciszek musiał rozważać wejście do wody w kilku długich szmatach...

Gdyby rzeka była płytsza, to mógłby prosić Alcesta o przeniesienie, lecz w tym wypadku jedyną alternatywą było zaklęcie. Używanie magii jedynie w celu poprawienia własnego komfortu było szczeniactwem i gówniarstwem czarodziejskim. Pełna siła magiczna musi być potrzebna na moment, w którym będzie rzeczywiście potrzebna, a nie osłabiana przez zachcianki kretyna.

- Idźmy, bo noc nas tu zastanie - syknął Kastor i podążył wzdłuż rzeki w poszukiwaniu miejsca dogodnego do przeprawy.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 01-08-2016, 23:47   #9
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
z wdzięczną Lisą i leBrunem estetą

- Co? - Harl popatrzył na tkacza z bezdenną konsternacją, zaraz jednak podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i odzyskał względną pewność. - A, dziewucha idzie. Całkiem niebrzydka. Jak na pomocnicę rzeźnika zwłaszcza. - Również wstał. - Weź sobie ten strzępek, leBrun, tylko postaraj się nie zgubić. I daj znać, jak coś sobie przypomnisz.
- Szeryfie, a ta … prezerwacja, to co ona robi? Podejść nie można, to trochę trudno zbadać, co w trawie piszczy. Ciekawym bardzo, czy nam co w miasteczku nie grozi, przywykłem wiarę pokładać w odczytach mego sztyletowego amuletu. Inni mogę tego nie czuć, trzeba by wszystkich ostrzec albo co.

Tkacz nie był może altruistą, ale związał się na tyle mocno z miasteczkiem, że nie chciał, by działy się tu jakieś złe rzeczy. Działy się co prawda i dobre. Pomocnicę rzeźniczki rozpoznał, jeszcze niedawno była wiecznie umorusanym łazikiem, a tu zupełnie nie wiadomo kiedy jakiś dobry Anioł doprawił jej całkiem estetyczne krągłości.
Zadumał się nad tym, jak łatwo można przedłożyć miękkie obłości nad węźlaste mięśnie i silne ciała mężczyzn. Widać nic nie jest stałe, brudne dzieci stają się uwodzicielskimi pannicami, oddane służki okazują się być doskonałymi kochankami, a ukochani mężczyźni bywają zdradziecko nieczuli i niedostępni.
Uniósł rękę i pomachał w kierunku panienki Lisy. Niechże jak najwięcej osób się dowie, że dzieje się co złego pod magowym domostwem.

Liska zwolniła kroku, widząc szeryfa rozmawiającego z tkaczem. Przyjrzała się krótko Vincentowi, na dłużej zaś zawiesiła wzrok na szeryfie. Niby wyszła z domu tylko po miód, a tu proszę. Ten, o którym tak często myślała od wizyty jej ojca, teraz po prostu sobie tu stał i rozmawiał. Na wyciągnięcie ręki. Może los tak chciał, żeby go jednak spotkała? Ale skoro tak, to dlaczego musiał być akurat zajęty pogaduszkami z tkaczem. Lisa zaczęła tworzyć w głowie plan doskonały. Przecież może poczekać, aż szeryf przestanie rozmawiać. Przysiąść tam albo tu. Udawać, że wiąże buta, albo…
Nie zdążyła dokończyć myśli. Vincent pomachał w jej kierunku dłonią. Dziewczyna odmachała. Zdecydowanym krokiem ruszyła prosto w ich stronę.

- Witaj Panienko. Imć szeryf oraz ma skromna osoba odkryliśmy coś niebezpiecznego. Niechże dobry pan Manhattan opowie ci, cośmy zauważyli. Biada temu kto nie będzie wiedział, a w tarapaty popadnie - z egzaltacją perorował leBrun. Przy okazji miał szansę przekonać się, że dziewka kształtna była nie mniej z bliska, co i z odległości większej. “Kiedy to wszystko tak wypiękniało i porosło… Ach tak, wtedy, com był jeszcze homoseksualistą” - pomyślał zafrasowany Vincent, myśląc o tym, jak wiele uciech mu umkło przez niepotrzebne deklaracje. Przecie można mieć wszystko, po co się zamykać na jednym poletku, kiedy na drugim rosną nie mniej smakowite frukta.
- Oh, naprawdę? - zapytała zdziwiona Liska patrząc raz na jednego raz na drugiego. - Co za ulga. Wiadomo już kto to jest? I czy faktycznie się żywi… no wiecie ludźmi? - kolejne pytanie zadała niemalże konspiracyjnym szeptem. Rozglądnęła się przy tym, czy nikt ich nie podsłuchuje. Liska faktycznie odczuła ulgę. W końcu chciała przekazać szeryfowi ostrzeżenie od ojca, a tu proszę.
- Ludźmi, jakimi znów ludźmi? Wieże nie jadają ludzi, nawet te magiczne… chyba. - Mina Vincenta wyrażała zdumienie i podejrzliwość.

Harl zabierał się za odpowiadanie leBrunowi nieśpiesznie, jakby bez przekonania. Tak, że jeszcze zanim zaczął, musiał na nowo zbierać myśli rozrzucone nieco wtargnięciem do rozmowy Lisy. Skinął jej na powitanie głową, przeczekał i zostawił na później konfundujące pytania; odchrząknął głośno, wyciągając przed siebie otwarte dłonie. Odchrząknął raz jeszcze.
- Dobra, powoli. Słyszeliście wieczorem huk? Nad domem maga otworzyła się kopuła. Magiczna i niebezpieczna. Nie należy w nią włazić ani w ogóle jej ruszać. Na razie postawiłem tam golema, żeby nikogo nie puszczał. Jak nic nie uda się zdziałać, może trzeba będzie pomyśleć o jakimś ogrodzeniu, choć ciekawskich pewnie tylko by zachęciło. - Skrzywił się, wyraźnie niezadowolony. - Ten twój sztylet, leBrun, wykrywa i chroni, tak? To sprawdzimy potem, jak skutecznie. A teraz ty - wskazał paluchem Lisę - powiedz, o co chodzi z tymi ludźmi, bo nic nie rozumiem.
- Wieża, kopuła, niebezpieczna -
powtórzyła dziewczyna. Mrugając przy tym szybciej oczkami. Miała ładne, grube rzęsy. Widać było, że jest zdziwiona nowinami. - A to ci. - Przechyliła głowę przyglądając się szeryfowi. - A co się dzieje kiedy przez nią ktoś przejdzie? Albo zaraz. - Lisa uniosła prawą dłoń. - Zaraz mi pan szeryf odpowie, najpierw ja odpowiem. Więc spotkałam dziś kogoś, kto mówił mi, żeby nocą nie wychodzić z domu, bo w okolicach cmentarza w nocy grasuje ktoś albo coś, co posturą przypomina człowieka, a widziane było w trakcie jak żywiło się albo zjadało człowieka. A uznałabym to za głupią bajkę nie wartą powtórzenia - dziewczyna faktycznie sprzedawała nowinę bez entuzjazmu, z ostrożnością jakby była przekonana, że jej słowa brzmią głupio, a na głupią przecież wyjść nie chciała - gdybym nie słyszała tego od osoby, która dawno mnie unika, a nagle teraz przyszła ostrzec. - Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Myślałam, że to o tym mówicie. A musiało być to wczoraj, tak jak wczoraj otworzyła się kopuła.
- Ghule i magia. A tak nam tu było spokojnie
- głos tkacza wibrował złością. Spokojny zakątek splugawiły jakieś durnowate fanaberie. - Pewnie to wina maga, nawywijał coś i zbiegł. Najlepiej byłoby zagonić nocnego smakosza w okolice wieży, niech ona sama się z nim rozprawi. - Przyjął za pewnik, że opowieść dziewczyny jest prawdziwą. Za wiele działo się tu rzeczy, by poprzez swe powątpiewanie zignorować zagrożenie. - Trzeba nam powołać zastępców szeryfa. Obławę zrobić. Przynętę zarzucić. Ghulowi łeb upitolić. Pod wieżę zasię podkop bym wykonał, tak dla sprawdzenia. Co tam jednak ja, niechże się o sprawie dowie nasz kochany mer, niech radzi i się wykazuje. Co wy na to, kochani?
- Bez histerii
- burknął krasnolud, zirytowany chyba nie mniej niż tkacz, ale na pewno nie tak afektowny. - Do nocy jeszcze dużo czasu. Pogadam z merem, jak będę więcej wiedział. My trzej, to znaczy ty, leBrun, twój czarodziejski instrument i ja, pójdziemy do wieży. Panienka Lisa postara się w tym czasie znaleźć Redgara Fresnela i przyśle go do nas. - Wbił kciuki za pas i zamilkł władczo, zaraz jednak drgnął, mruknął coś i dodał z niejakim przymusem: - Jeśli można prosić.
- A jakże, doskonale drogi Szeryfie. Ruszajmy. Na pohybel czarostwu!
- Dobrze, dobrze. Niech tak będzie
- mruknęła zadowolona Lisa. Nie, nie była zadowolona z zostania dziewczynką na posyłki, a z tego że udało jej się przekazać ostrzeżenie szeryfowi i nie została przy tym wyśmiana.

*

Czasu, jako się rzekło, było sporo. Nie tyle jednak, żeby go marnować na rycie w ziemi jak dzika świnia. Przynajmniej dopóty, dopóki mieli inne opcje. W dziewięciu przypadkach na dziesięć nad fikuśny zaklęty kozik Harl pewnie rzeczywiście przedłożyłby pospolity szpadel, ale to nie była zwykła sytuacja. Z powodu maga.

- I co? - spytał, kiedy zbliżali się do tymczasowego posterunku golema. - Ostrzega?
Na użytek tkacza sam powtórzył eksperyment z kamieniem, potem bez zbędnego gadania wyciągnął rękę po sztylet. Jeszcze po drodze wyłożył, że później wypisze i przypieczętuje odpowiedni kwit, z którym będzie można postarać się o zadośćuczynienie, gdyby użyczonej broni coś się stało.
Tyle, jeśli szło o poczucie bezpieczeństwa leBruna. Manhattanowi z kolei miały zapewnić je własny rozsądek i służbowy koleżka z gliny. Szeryf umyślił sobie, że to jemu każe przytknąć sztylet do magicznego klosza. A potem ruszyć ostrożnie dalej albo może spróbować wyciąć w barierze dziurę. Pod warunkiem - rzecz jasna - że na te czarodziejskie zaczepki zareaguje inaczej niż na trafienie kamieniem.
Bo jeśli nie ustąpi, trzeba będzie naturalnie odłożyć oględziny domu maga na później. Pilnej roboty Harl i tak miał aż nadto: dokończyć obchód miasteczka, pogadać z merem... Przede wszystkim zaś - bez względu na to, czy uda się ściągnąć łowczego - poszukać u sztywnych śladów tego, co miało ich nocą niepokoić. O nieskończonym raporcie starannie nie pamiętał.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 02-08-2016 o 10:53. Powód: interpunkcja
Betterman jest offline  
Stary 04-08-2016, 09:34   #10
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Wtorek, drugi dzień wiosny, południe

[MEDIA]http://img08.deviantart.net/7a63/i/2012/198/0/d/forest_shack_01_by_gregorkari-d57ks7u.jpg[/MEDIA]

Koło południa niebo zasnuło się ciemnoszarymi obłokami, zwiastując w najbliższym czasie deszcz lub deszcz ze śniegiem. Nic dziwnego - zważywszy na wczesnowiosenną porę.

To jednak nie był zwykły dzień. Choć z pozoru wszystko wydawało się takie, jak zazwyczaj, serce Lisy biło szybciej, żywiej, a na policzkach wystąpiła różowość - tak bardzo dodająca dziewczynie uroku, choć ona sama nie była tego świadoma. Szybko załatwiła sprawunki z bartnikiem. Tym razem nie miała czasu na ploteczki. Tym razem była... była w konspiracji!

I choć drażniło Lisę to, że Szeryf zrobił z niej posłańca - przyjemnie było poczuć się przydatną. Gdy ma się świadomość, że pracuje się dla tej dobrej, jasnej strony wszystko wydawało się jakieś łatwiejsze, a sił nie brakowało. Mimo iż chata Łowczego znajdowała się na drugim końcu Szuwar, Lisa podjęła się zadania bez marudzenia. A może po prostu była ciekawa?

Dojście do chaty Redgara zajęło pannie Milet dobrą godzinę czasu, bo jeszcze musiała odnieść słoik miodu i uprzedzić Hoe, że nie wróci od razu. Kiedy wreszcie stanęła na ganku oddalonej nieco od miejskiej zabudowy skromnej chatynki, dzwon na wieży świątynnej obwieścił donośnym brzdąknięciem południe.

Lisa zapukała. Odpowiedziała jej cisza. Zapukała ponownie. Znów nikt nie odpowiedział. Czyżby Łowczy wybrał się na polowanie? Z tego, co pamiętała, miał zwyczaj wracać właśnie koło południa, by zjeść obiad. Nic jednak nie wskazywało na to, że gospodarz był w domu lub zamierał szybko do niego wrócić.



[MEDIA]http://img08.deviantart.net/5b4e/i/2013/316/2/7/fatecraft_rural_town_tile_by_tyleredlinart-d6tzirg.jpg[/MEDIA]

Harl Manhattan zmarszczył czoło, co nasunęło jego krzaczaste brwi niemal na oczy. Dzwon kościelny wybił południe, za godzinę miał stawić się u siostrzyczek Leroux na obiedzie. Tymczasem nic nie zwiastowało rozwiązania zagadki do tego czasu. Magiczny sztylet Vincenta okazał się przydatny, ale tylko w umiarkowanym stopniu. Ostrze przenikało barierę, tworząc wokół swojej osi otwór na jakieś pół łokcia średnicy (27-35cm). Widzieli to dokładnie, mimo iż sama bariera była niewidzialna, dzięki wyładowaniom na obrzeżach powstałego otworu. Tym samym Golem mógł przełożyć na drugą stronę swoją wielką dłoń, zaś dorosły mężczyzna całą rękę. Nie było jednak szans, by ktoś przez tę szparę się przecisnął na drugą stronę.

Mężczyźni obeszli całą barierę, szukając słabych miejsc, jednak wszędzie efekt sztyletu prezentował się jednako. W stanie zadumy Tkacza i Szeryfa spotkała panna Iris Pascal.


Ciemnoskóra pracownica Urzędu zazwyczaj opanowana i chłodna, była wyjątkowo zdyszana, a w jej oczach dało się zauważyć zdenerwowanie.

- Panie władzo! Wreszcie pana znalazłam! Pan Gall... nasz Mer... zniknął! Nie przyszedł dziś do ratusza. A rano nie było go w sypialni. Podczas gdy w nocy normalnie był... znaczy, spał u siebie. - dodała z wypełzającym na poliki rumieńcem tak jaskrawym, że zdawał się płonąć własnym światłem na brązowej skórze kobiety.

Czyżby kolejna tajemnica? Nagle Szuwary stały się sensacyjnym miejscem wyjętym z jakiejś powieści grozy, a nie spokojnym mieściną na krańcu świata.



[MEDIA]http://img12.deviantart.net/e8be/i/2012/345/9/5/the_bridge_by_cathleentarawhiti-d5np7g4.jpg[/MEDIA]


Humor Kastora psuł się z każdą chwilą, gdy nie umieli znaleźć odpowiedniej przeprawy przez rzekę, nadkładając i tak dalekiej drogi. W tym tempie z pewnością nie zdążą dotrzeć do Szuwar przed zmrokiem. Może jednak warto ugiąć się i skorzystać z magii?

Na szczęście za zakolem wraz z Alcestem wypatrzyli upragniony mostek przez rzekę. Nie była to konstrukcja najnowsza, ale wydawała się stabilna i o dziwo, całkiem szeroka - obaj mężczyźni mogli nią iść ramię w ramię.

Gdy wreszcie pokonali bród i mieli ruszyć dalej leśną ścieżką, ich uszu doleciały ludzkie głosy. Na końcu prostej jak strzała drużki dostrzegli nieduży powóz i zaprzęgniętego doń muła, a przy nim dwie postaci - kobietę o siwych włosach, sądząc po długiej, zdobionej sukni - dość majętną oraz mężczyznę - najpewniej stangreta. Mężczyzna klął na czym świat stoi, wpatrując się w powóz.


Tymczasem kobieta dostrzegła podróżników i zamachała do nich wesoło.


Mężczyzna zerwał się i coś do niej szepnął. Usłyszeli tylko strzępy z odpowiedzi:

"Daj... przecież zbójcy... kto by... nikt nie jeździ... jakiś cherlawy."

Po chwili kobieta krzyknęła do nich i znów zamachała energicznie:

- Halo! Mam prośbę! Panowie, pomogą? Koło utknęło w błocie!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172