lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [ASOIAF] Fortunes of War (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/16365-asoiaf-fortunes-of-war.html)

merill 05-08-2016 11:12

2 Miesiąc 212 roku AL
Ziemie zachodnie
Reaver’s Rest


Po rozmowie z zarządcą, ruszył we wskazanym przez niego kierunku w poszukiwaniu rodziny panny młodej. Ewanowi Cleverly’emu zawdzięczał sporo. To on przygarnął go do swojej partii, w momencie kiedy jego interes chylił się ku upadkowi. Dał możliwość zarobienia pieniędzy i wydobycia się z kłopotów. Mimo iż interesy rodziny Cleverl’y nie zawsze licowały z prawem, Craig był wierny swojemu panu, raz prawie ową wierność przypłacił życiem, ratując tym samym swojego seniora. Zyskał zaufanie i wdzięczność Ser Ewana. Byli sobie druhami przez wiele lat.

Pierwszą osobą jaką zauważył był Tybold, najmłodsza latorośl rodu i zarazem najstarszy syn Cleverle’go. Miał już czternaście lat, lada moment zacznie pewnie termin u jakiegoś rycerza z ich rodu, albo zostanie odesłany do Casterly Rock albo Lannisportu, na służbę u jakiegoś znaczniejszego rycerza. Rodzina jego seniora nie miała może wielowiekowego rodowodu, ale była zamożna w gotowiznę i niosące spory zysk inwestycje.

Młodociany krzyknął z entuzjazmem na jego widok, ale po chwili zmiarkował, że takie zachowanie nie przystoi młodzieńcowi w jego wieku: - Witaj, wuju - Caldwell wyciągnął ku niemu prawicę, a kiedy młody chciał mu uścisnąć rękę, złapał go i przytulił - wyrosłeś niesamowicie przez te ostatnie lata - odsunął go od siebie, taksując wzrokiem. - Ćwiczysz fechtunek? - Młodzieniec przytaknął: - Pan ojciec mówi, że robię postępy.

- A właśnie gdzie twój ojciec i dziad? - zapytał rozglądając się. po przedsionku.
- W głębi kwatery, szykują się do wesela - odpowiedział młodzian i poprowadził go za sobą. Ser Craig Caldwell ruszył za nim ku dalszym komnatom.

W dalszych pomieszczeniach spotkał resztę przedstawicieli rodu Cleverly. Mężczyźni byli w najwyraźniej dobrych humorach. Słychać było gwar i śmiech, a czasem ponad to wszystko wznosił się tubalny głos starego Thomasa, głowy rodu. Butelka z ciemnozielonego szkła krążyła z rąk do rąk. Craig mógł się założyć, że nie było to bynajmniej dornijskie wino czy cydr z Reach. Obstawiał zapewne jakąś jabłkową brandy albo żytnią gorzałkę, do których bardziej gardła tych mężczyzn przywykły.

- Craig! - krzyknął najstarszy Cleverly popiją tegi łyk gorzałczyny -Patrzcie, kto postanowił nas odwiedzić. Wielkie panisko! - po tych słowach parę osób zaśmiało się - Siadaj. Napij się z nami. Powiedz jak widzisz nową służbę i jak ci się żyje.

Caldwell ścisnął rękę najstarszego z rodu Cleverlych. Stary Thomas pomimo upływu lat starzał się bardzo łaskawie. Zwalista postura, przez którą przypominał bardziej siwego niedźwiedzia niż sędziwego staruszka. W czasach swojej młodości, nie było na niego mocnego w toporach, teraz jednak już wyszedł z wprawy. Długie przebywanie na dworze Lannisterów w Casterly Rock sprzyjało gnuśności.

Zaraz potem wpadli sobie w ramiona z Ewanem, poklepali się chwilę po szerokich barkach i uśmiechnęli się do siebie. W końcu dawno się nie widzieli, a darzyli się wzajemną przyjaźnią i szacunkiem: - Tam zaraz panisko. Żyje mi się tu dobrze, nie narzekam. I pamiętam ile Tobie zawdzięczam Ser Ewanie. - Przyjął z rąk jednego ze sług Cleverlych butelkę gorzały. Alkohol gryzł w gardło i piekł wargi, ale on nie odwykł od mocnego trunku. Pociągnął spory łyk i podał butelczynę dalej. - Jak znajdujecie swoje kwatery, Panie? Niczego Wam nie brak? - zapytał.

- Jest dobrze. Drugi raz, to może będzie i trzecie … kto wie - stary rozbójnik roześmiał się rubasznie, ale po chwili spoważniał - Chciałbym aby ta cała uroczystość była już zakończona. Nie lubię takich zabaw. Jednak, wymagania dla szlachty są inne. Ehh czego się nie robi dla dzieci. Czy sprowadza cię coś poważnego przyjacielu?

- Skąd - zaśmiał się - po prostu chciałem odwiedzić starego przyjaciela. Później będzie już tylko uroczystość, a jutro turniej, w którym wezmę udział. - łyknął znowu z podanej butelki, ale zaczął się oszczędzać. Głowy nie miał już tak mocnej jak kiedyś. - W domu wszystko dobrze? Młody rośnie jak na drożdżach - zauważył.

- Coraz lepiej, coraz lepiej - ojciec popatrzył na swojego syna z wyrazem miłości w oczach.
- Wiesz, wszystko się zmienia. Człowiek robi się coraz bardziej stary to i szacunek chce mieć u innych. Mam nadzieję, że młody, będzie mógł już żyć, jak każdy inny Lord - po tych słowach zmierzył Caldwella dziwnym wzrokiem, aby po chwili uśmiechnąć się lekko. -Turniej jakiś ciekawy, czy wiejskie zabawy?

- Zrobił się ciekawy - Craig odchrząknął - jakąś godzinę temu. Za sprawą Ser Fowlera i Addena Snowa, oni również mają brać udział. Miało być łatwo i przyjemnie, a wyszło jak zwykle. No nic to, jutro postaram się, żeby Fowler zapamiętał moje nazwisko i gębę. Co do twojego syna, wybrałeś już u kogo będzie terminował na giermka? Poślesz go do Casterly Rock, czy zostanie przy Tobie, Ewanie?

-Myślę, że dalej - odparł rozmyślony senior raubritterów - Nie wybrałem jeszcze u kogo, ale pewnie czas znaleźć jakieś kontakty poza Zachodu. Wiele rodów z Dorne nadal szuka możliwości włączenia się w wielką politykę. Północ zaś to miejsce, które wychowuje twardych ludzi, a parę tamtejszych rodów, nie pogardziłby pieniędzmi. Zwłaszcza w związku z ich ostatnimi konfliktami. Czemu pytasz Craig, miałeś jakieś propozycje?

- Nie to zwykła ciekawość Ewanie i tyle. Sam chętnie bym go szkolił, ale pomimo tego, że jesteśmy przyjaciółmi i jest dla mnie jak bratanek, to jednak rozumiem, że wpływy rodu i koneksje muszą się rozszerzać. Nico to, będę się zbierał, muszę ostatnie dyspozycje wydać swojemu pachołowi i przygotować się do uroczystości. Myślę, że jeszcze wypijemy puchar albo dwa na weselisku. - wstał szykując się do wyjścia.

-Cóż Craig, jeżeli będziesz czegoś potrzebował to daj znać. A na weselisku … cóż będziem weseli.

Caldwell skłonił się nieznacznie w odpowiedzi na ostatnie słowa Ewana. On miał jeszcze parę spraw do załatwienia. Wyszedł z parteru Wieży Oka wprost na dziedziniec żołnierski. Dziś była akurat pusty i cichy, wszyscy byli zaprzęgnięci do obowiązków przygotowywania uroczystości, a straże na murach i patrole wokół zamku czy osady portowej zostały podwojone. Tak duże skupisko gości, przyciągało też rzezimieszków różnego autoramentu, a Ser Haigh chciał uniknąć niepotrzebnych komplikacji.

Skierował się bezpośrednio do stajni. Zauważył tam wiele nowych koni, a także wiele nowych twarzy kręcących się wewnątrz. Goście swoje cenniejsze zwierzęta zostawili w stajniach zamkowych. Naprawdę było na co popatrzeć, ale nie to było jego celem. Ruszył do ostatniego boksu w rzędzie. Ten który zajmowały jego zwierzęta.

Z zadowoleniem stwierdził, że niczego im nie brakuje. Ściółka była świeża a żłób wypełniony owsem. Kary ogier zarżał na jego widok, masywnie zbudowane ale harmonijne zwierzę, było jego osobistą dumą. Kupił go kilka lat temu na targu w Lannisporcie, za niemałą sumkę. Według hodowcy, miał domieszkę krwi dornijskich koni wyścigowych. Nie bardzo chciało mu się w to wierzyć, ale faktycznie rumak cechował się wytrzymałością i niezłą jak na swoje masywne rozmiary konia bojowego, szybkością.

Prócz niego boks zajmowały dwa podjezdki, służące do przewozu dobytku czy prowiantu, oraz koń Garetha Brynna. Wyszedł z boksu z marsową miną i zawołał głośno dwójkę kręcących się w pobliżu chłopców stajennych. Jed i Ned, bo tak się wołali, byli bliźniakami sierotami, które przygarnął pod opiekę ród. Spojrzał na nich z marsową miną, a dwaj wysocy jak tyczki chudzielce, aż skulili się pod tym jego wzrokiem. Włożył rękę za pas i wyciągnął dwie sztuki srebra: - Macie - wręczył każdemu po jednej - macie nie odstępować moich zwierząt przez całą noc, nawet na moment. Jest was dwóch, możecie pilnować na zmianę. Mogę wejść do nich tylko ja, albo pan Brynn, zrozumiano? Jak się spiszecie, to po turnieju dostaniecie po pięć sztuk na głowę. - Pachoły pokiwały zgodnie głowami.

W jego komnatach czekał już Bren - jego pacholik. Zgodnie z wydanymi mu wcześniej dyspozycjami miał już przyszykowany cały strój swojego pana na uroczystość. Zbroja którą zamierzał użyć na jutrzejszym turnieju stałą wyczyszczona na stojaku, podobnie jak reszta rynsztunku.

Usłyszał pukanie do drzwi: - Wejść - zakomenderował ściągając pochwę z dwuręcznym mieczem z pleców. W drzwiach pojawił się Gareth Brynn, jego najwierniejszy towarzysz, który służył już jego ojcu. Nie był szlachetnie urodzony, ale niektórych pasowanych honorem i poczuciem obowiązku bił na głowę. - Przybyło Ci konkurencji - zaczął bezpośrednio, z ironicznym uśmieszkiem - prawdziwe sławy przybyły. Miał być wiejski turniej, a będzie prawdziwe widowisko.

- A no - skomentował krótko. Choć sam nie chciał tego przyznać, to te wieści trochę popsuły mu humor. - Szykuj kąpiel - rzucił do Brena. A potem powiedział do Brynna: - Pokręć się wśród czeladzi i giermków dzisiaj? Oni będą gościć się na dziedzińcu. Miej oczy i uszy otwarte. Coś mi ta ich wizyta niespodziewana śmierdzi kłopotami. Mam nadzieję, że tylko na turniej przyjechali. Może dowiesz się czegoś ciekawego. Wiem, że potrafisz - zażartował ze starego przyjaciela. U jego ojca był jednym z głównych handlowców.

Kilka kwadransów później był już gotowy do uroczystości. Przypasał wyjściowy, delikatnie zdobiony pas ze sztyletem i mieczem. Poprawił jeszcze opinający szeroką pierś wams i ruszył ku septowi.

Asenat 05-08-2016 14:55

Oczekiwała go w komnatach, które zajmowała od czasu, gdy w sepcie nad rzeką powiedziała “Tak” ojcu obecnego pana młodego… i z tego, co służba plotkowała, nie zamierzała się z nich wyprowadzać, by usunąć w cień i próbować zakryć przed nieżyczliwymi językami to, co było.

Gdy wszedł, siedziała na rzeźbionym karle u wejścia na maleńki wykusz z balkonem, gdzie w ciężkich donicach własną ręką uprawiała sprowadzone z Dorne krzewy tamaryszku. O smukłe łydki lady ocierał się biały kocur z puchatym ogonem, obrzydliwie drogiej myrijskiej rasy i obrzydliwie wrednego charakteru pieszczoszek godny prawdziwej damy, którego jej Seathan sprezentował w dniu oświadczyn. Córka kowala, która przyprowadziła minstrela, dreptała za nim niespokojnie w miejscu.

– Alsso – Głos Mildrith był jak najsłodsza muzyka – na moim łożu leży suknia i naszyjnik dla ciebie. Nosiłam je w twoim wieku, winny ci pasować.
I chociaż suknia była skromna i niewyszukana, a naszyjnik był prostą błyskotką i młoda Mildrith nosiła je w podróży, Alssa wpierw wymawiać się zaczęła, że jej nie przystoi i nie może odziewać się jak dama, a potem dukała niezbornie pełne wdzięczności słowa. Lady uśmiechnęła się słodko na podziękowania dziewczyny, cały czas głaskając cierpliwie kota. Wreszcie pogładziła córkę kowala po policzku i odprawiła, by się szykowała na uroczystość. Zielone oczy lady Mildrith i zielone oczy jej kociego ulubieńca spoczęły na bardzie.
– Horton i Trevyr zapewne zlecili ci moc zadań…

Bard jeszcze przed chwilą tak wygadany, teraz oniemiał. Skromny i niepewny uśmiech, który mu towarzyszył, raczej zdradzał zbyt wiele. Wyglądał właśnie na wyjątkowo spłoszonego. Dzisiejszy dzień dobitnie mu pokazał, jak wiele spraw mu umyka, nie, właściwie nigdy nie narzekał na to, że obowiązki na zamku go nie tyczyły, ale dzisiaj czuł się z tego powodu jakoś źle. Kiedy tylko wkroczył do izby, pochylił się nisko, nie mówił nic, tylko odprowadził wzrokiem służkę.
– Dzisiaj, moja Pani, wyjątkowo mnie pomijają, nie mam doświadczenia w przygotowaniach lordowskich uroczystości. Jednak dzisiejszy dzień jest tak szczególny, że nikt nie może pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. – Bard złapał głęboki oddech. – Nie jestem pewien, czy tak wypada, aczkolwiek pozwoliłem sobie przybyć, by móc coś powiedzieć. Kiedy młody lord opuszczał nasz zamek, wszyscy myśleli o tym, co się z nim stanie, teraz jednak powrócił, wrócił jako zdobywca, młody, pewny siebie godny swego nazwiska oraz pochodzenia. Jak każdy zdobywca, podbijał i zagarniał wszystko, czego pragnie, i teraz widzę, że zdobył najpiękniejszy z kwiatów. Jednak o kwiat, trzeba dbać, nie tylko dlań walczyć. Dlatego, moim życzeniem dla ciebie, szlachetna Pani, jest szczęście i radość z tego życia. By twój zdobywca zdobywał twe serce wiele razy, to moje skromne życzenia. – Bard sięgnął po swoją lutnię. – Poza tym, chciałem zaoferować swoje usługi, moja Pani. Czy ma Pani jakieś życzenie na ślub, coś od siebie, co chciałaby posłuchać?

– Och…
Policzki Mildrith pokryły się różanym rumieńcem. Vaenor śmiało mógłby opisać go jako dziewiczy, choć wykwitł na twarzy wdowy.
– Mój drogi Vaenorze, przyjmuję twe usługi, a w zamian obiecać mogę stół uginający się i kielich pełen, ciepłe miejsce przy kominku i towarzystwo – nie zawsze słodkie, lecz zawżdy ciekawe.
Lady wyciągnęła dłoń z palcami obciągniętymi w dół, do ucałowania. Gdy zaś bard nachylił się do pocałunku, złapała go pod brodę.
– Bardzo byś zasmucił moje serce, jeślibyś mnie zawiódł. – Oczy Mildrith pociemniały, jakby słońce za oknem zakryły burzowe chmury. Po chwili jednak na twarz panny młodej powrócił szczęśliwy i lekko roztargniony a przelękniony uśmiech, jakże właściwy niewieście w dniu ślubu.

– Chciałabym, ażebyś na uczcie zaśpiewał pieśń o tym, jak Lann Sprytny uwodził syreny. Nieco frywolna to pieśń, ale na Lwiej Skale wielce ją lubią. I memu sercu miła ta melodia… Powiedz mi, czy zacny Horton umieścił owych rycerzy dzisiaj przybyłych, Addena Snowa i Arvinga Fowlera, na podwyższeniu na czas uczty weselnej?

Mina barda nagle zmieniła się, zrobił się bardzo poważny, a jego oczy fioletowe oczy zaczęły niemal lśnić.
– Nie w mym interesie zawodzić niewieście serce, Lady Mildrith, dla ciebie, nie mam zamiaru zrobić wyjątku. Więc i pieśń będzie dla mnie przyjemnością. – Bard złapał pannę młodą za dłoń, i odsunął od swojej twarzy.
– Jednak nadal mam na tyle godności, że nie będę zajmował panience w czas tak szczególny głowy planami zarządcy. Nie powinna panienka myśleć o Snowach czy Fowlerach. Jestem pewien, że nasz pan z pewnością podejmie odpowiednie kroki. – Uśmiechnął się. – Sam uważam za spory nietakt sadzanie Addena przy naszych znamienitych gościach, ale ja się nie znam. Jego giermek znacznie bardziej jest godny na ten zaszczyt.
– Kiedy ten fakt, czy znalazło się dla nich miejsce, właśnie bardzo mnie turbuje i do zgryzoty przywieść może – zatroskała się Milly. Twarz jej, zmartwieniem ocieniona, jeszcze więcej powabu nabrała.
– Proszę się nie głowić Ser Horton jest doskonałym organizatorem. Dlaczego jest to tak ważne? W końcu to tylko wędrowna grupa, która przybyła bez zaproszenia. Cóż może tak niepokoić szanowną pannę? – Złapał się za podbródek. – Ser Horton wspominał coś o “przemeblowaniu”, jednak świat jest zbyt ciekawy, by zajmować się tak zbędnymi kwestiami.

Pani Mildrith nie była usatysfakcjonowana ani uspokojona. Jedno i drugie jawnie wypisało się na jej twarzy.
– Zatem dowiedz się, Vaenorze, jak najszybciej i dyskretnie – podkreśliła to słowo – w jakich turniejach i potyczkach ów ser Snow ostatnimi czasy uczestniczył. To nie jest wędrowny rycerz, mój drogi – wytłumaczyła cierpliwie. – To przyszły członek Gwardii Królewskiej. Zdaje się, że jeden z jego towarzyszy to krewniak twój? – uśmiechnęła się ciepło, ale uśmiech nie sięgnął oczu.
Usta wykrzywiły mu się w grymas.
– Tak… Z całą pewnością, orientuje się w temacie, Ser Horton. Jednak kiedy ostatnio go widziałem, był raczej zajęty. A pospólstwo raczej nie zajmuje się takimi sprawami… Pozostaje ojczym lub twój przyszły małżonek. Jednak znając ich obu, są bardzo zajęci. Nie sądzisz, moja Pani... – Złapał głęboki oddech. – Owszem, to mój krewniak. On z pewnością będzie wiedział, jednak nie mam pojęcia, jak nawiązać z nim relacje, jeśli mi w tym pomożesz, z pewnością się dowiem, czego będziesz potrzebować, o Ser Snowie. – Właściwie, taki był jego główny zamysł. Od początku chciał zapytać o poradę, ale jakoś nie potrafił się za to zabrać

Pani Milly nachyliła się, rączkę smukłą położyła na ramieniu Vaenora.
– Jesteś minstrelem na służbie tego domu. Powiesz prawdę. Zaskakujące, wiem… – uśmiechnęła się słodko. – Rzekniesz, że pani Mildrith posłała cię, abyś się wywiedział, jakie pieśni ser Snow lubi, bowiem życzy sobie, abyś go uhonorował melodią według gustów jego dobraną. Czy na przykład lubi tę pieśń o kwiatach wiosennych, pierwszych co pokonują okowy mrozu? A może coś bardziej przywodzącego na myśl szczęk broni? Zeszłego roku skald z Północy gościł na turnieju u Reyne’ów. Śpiewał o walkach z dzikimi i końcu domu Greystark... Byliście, panie, na turnieju u Reynów? On odpowie, że nie. Ja tam byłam, Vaenorze, i ich nie było... Więc nie gościliście u naszych druhów? Szkoda wielka, zacne to były potyczki. A na jakim turnieju byliście ostatnio i co tam śpiewali, co znalazło uznanie w oczach szlachetnego Addena?
Zielone oczy lady Mildrith utkwione były w błękicie za oknem, słowa zdawały się opuszczać czerwone, kształtne wargi niemal bez udziału myśli. Vaenor spojrzał w oczy swojej rozmówczyni – Można powiedzieć, że był zszokowany, niezwykle zaskoczyła go lady Mildrith.
– Pani… Twoje życzenie, jest dla mnie rozkazem. – Pochylił się, tym razem znacznie niżej. Panna młoda zrobiła na nim wielkie wrażenie.
– Udam się niezwłocznie. – Nie odwracając się od niej, wykonał kilka kroków w tył, po czym dopiero przy samych drzwiach, odwrócił się... Opuszczając salę szanownej Pani, udał się do wieży zarządcy. To właśnie tam mieli zamieszkać szlachetni goście. Miał tylko nadzieje, że tym razem nie wpadnie na Ser Hortona.

Mildrith zaś westchnęła. Przywołała swojego kota i gestem zachęciła, by wskoczył jej na kolana. Zagłębiła dłoń w białym, długim futrze, a gdy myrijski kocur aż się cały rozedrgał od wibrującej, rozmruczanej przyjemności wywołanej pieszczotą, capnęła go za skórę na karku. Zawisł od razu bezwładnie w jej uścisku. Nie zdarzało mu się to bowiem po raz pierwszy i wiedział już, że opór jest bezcelowy, a z panią żartów nie ma. Musiał pracować na swoją miskę śmietanki, jak każdy na zamku. W jego przypadku praca polegała na przymilaniu się zaproszonym damom, oraz pewnych obowiązkach w małej komnatce za alkową Mildrith, do której właśnie był niesiony. Pani uchyliła drzwi i wąską stopą zastawiła przejście kotce, która próbowała prysnąć przez szparę. A potem wrzuciła tam arystokratycznego myrijskiego kocura o śnieżnobiałym futrze, by produktywnie spędzał czas w towarzystwie trzech kotek, co prawda pospolitych, portowych chudzielców... ale także białych.

Potem zaś wezwała Alssę i kazała sobie sprowadzić kogoś o wiele bardziej opornego niż minstrel i krnąbrnego niż kocur. Tym razem obeszło się bez uciekania się do pomocy zbrojnych, przetrząsania zamku, portu i okolicznych wzgórz. Piętnastoletnia Eleanor przybyła chętnie i szybko, a pełen satysfakcji uśmieszek świadczył o tym, jak bardzo jest rada z możliwości zademonstrowania, jak bardzo jest niegotowa na ślub Mildrith z jej bratem. I jak całą ceremonię, zaproszonych gości oraz samą Mildrith głęboko ma w dupie. Co do uczuć smarkuli wobec brata pani Milly nie była pewna.

Bogowie, westchnęła w duchu była i przyszła lady Seaver, co za straszliwy kocmołuch.

Eleanor odziedziczyła pociągłą twarz i wydatny nos swego pana ojca. Oraz, z tego co Seathan mówił, niełatwy charakter pani matki. O jej zdecydowany podbródek można było łupać kamienie. Nie była brzydka, wyraziste rysy twarzy i ciemne, gęste włosy mogły wręcz znaleźć wielu wielbicieli. Tyle że znaczną część życia chowała się bez matki i starszej siostry, przez co wyrosła na półdzikie i krnąbrne stworzenie. Ze stroju ciężko byłoby rozpoznać, że to siostra dziedzica i szlachetnie urodzona lady. Włosy tworzyły coś pośredniego pomiędzy kołtunem a wronim gniazdem. Cuchnęła końskim i własnym potem, pewnie znowu włóczyła się po okolicy konno, albo znalazła jakichś zbrojnych, z którymi tłukła się na miecze w ustronnym miejscu zamku, nie pojawiała się na wspólnych posiłkach i robiła wszystko, żeby być inna i obok swej rodziny. I dopóki była dzieckiem, Milly była skłonna jej na to pozwolić. Ale przez ostatnie dwa lata Eleanor z dziecka stała się podlotkiem i czas, by wzięła na siebie obowiązki, jakie każda kobieta ma wobec rodziny.

– Kazałam przygotować ci kąpiel... – Mily powiodła dłonią w kierunku wykuszu okiennego, gdzie parowała wielka balia.
– Myłam się w zeszłym tygodniu – odpaliła Eleanor i wysunęła stanowczy podbródek.
– ... według dornijskiego przepisu. Kilka gatunków pustynnych traw, macierzanka i mielone pestki mandarynek. Królowa Nymeria zażywała takiej przed pierwszym spotkaniem z Morsem Martellem.
Zdecydowany podbródek opadł lekko. Razem ze szczęką młodziutkiej panienki Seaver.
– Miała armię – oznajmiła po chwili zapalczywie Eleanor. – Co za różnica, czym pachniała, i tak by się z nią musiał liczyć!
Milly splotła palce na zgrabnym kolanie i kompletnie zignorowała odgłosy kociej orgii dobiegające zza ściany. Jej szwagierka zrobiła się za to bardzo niespokojna.
– I naprawdę uważasz, że Nymeria armią zdobywała serce i łożnicę Dornijczyka? Tak, miała armię i miałaby sojusz. Ale nie małżeństwo. Nie tytuł władczyni. I uwierz mi – nawet gdy ścinała głowy wrogom na polu bitwy, nawet w pochodzie armii, w zasadzce, w trudzie i znoju – zawsze, Eleanor, wyglądała jak królowa. A nie jak oryl z Grey River w drodze do burdelu.
– Chcesz, żebym była wyfiokowaną damulką jak ty, co całe dnie tylko się pacykuje,głaszcze kota, pije cydr i słucha jak Vaenor rzępoli! – wydarła się Eleanor, stosując taktykę, która była idiotyczna, ale wobec jej pana ojca zawsze działała. Sprowokowany Damon Seaver walił córkę pięścią po twarzy, po czym odsyłał do jej pokoi, gdzie miała spokój i z których ucciekała, kiedy chciała...
– Moja matka była z żelaznych ludzi i...
– ... i leży w kryptach pod Wieżą Maestera – dokończyła Mildrith ze smutkiem, pod którym dźwięczała zimno stal niezłomnej woli. – Ja zaś przeżyłam twego ojca. Nadal będę siedzieć wypacykowana na balkonie, głaskać kota, pić cydr i słuchać minstreli. Lecz kiedy będzie potrzeba, stanę obok twojego brata i będę bronić zamku, ziem i ludzi Seaverów.

Na twarzy Eleanor wpierw rozlało się niedowierzanie, a potem szydercza wesołość, która przeszła w szok, gdy Mildrith wyciągnęła spod łoża haftowany kołczan i sajdak, a z niego długi dornijski łuk.
– Eee... – zdążyła powiedzieć, gdy Milly wprawnie nałożyła cięciwę i sięgnęła po strzałę. Pośliniła lotki jak stary wyga, na piórkach zostawiając karmin pomadki. Stopa w zdobionej jedwabnymi sznurkami ciżemce wsparła się o jedną z donic z tamaryszkami, Milly uniosła łuk, zmrużyła poczernione oko i niemal nie celując puściła cięciwę. Jeden ze stadka siedmiu gołębi krążących obok Wieży Rzecznej od siły uderzenia pofrunął prosto jak zdmuchnięty i po chwili runął w dół. Mildrith zaczęła zdejmować cięciwę.
– Nie widziałaś tego – poinformowała Eleanor.
– Ale czemu? – Nie mogła zrozumieć.
– Bo niewiasta dla swojego męża zawsze musi być tajemnicą. A ja nie zamierzam mieć więcej mężów. Więc tajemnic dla Seathana musi mi wystarczyć do końca życia. Tych i innych zabiegów dowiesz się z księgi Miłości Królowej Nymerii. Poproś maestera Trevyra, powiedz, że uznałam że dość już jesteś dojrząła. Walki toczy się nie tylko z mieczem w ręku – pogłaskała Eleanor po policzku. – I jeśli chcesz być jak twoja królowa, przeczytaj księgę. I zacznij wyglądać i zachowywać się jak kobieta. A ja porozmawiam z ser Craigiem, czy cię nie poduczy fechtunku, pieszo i z siodła. Jeśli masz być sprawna i w orężu, będzie cię uczył najlepszy. Ale zaraz po tym będziesz się kąpać, czesać, zakładać suknię i ciżemki. Nie opuścisz żadnego wspólnego posiłku i będziesz posłuszną wnuczką i kochającą siostrą, z której rodzina będzie dumna. Jedno potknięcie, a ani ser Caldwell, ani nikt inny tu z tobą już broni nie skrzyżuje. A szkoda... bo wszystko jedno, czy ci małżonka znajdziemy na Północy, Zachodzie czy w Dorne, to może taka sztuka być ci bardzo potrzebna.
– Pojadę do Dorne?–
– Nie zostało to jeszcze ustalone. I wiele zależy od ciebie.

Doprowadzenie kocmołucha do stanu, w którym pannę na wydaniu można pokazać szlachetnym gościom zajęło Milly więcej czasu niż własne przygotowania. Była jednak dumna z efektu i zadbała o to, by wszyscy Eleanor zauważyli i patrzyli na nią długo.

Kiedy lady Mildrith, cokolwiek spóźniona, zajechała pod sept i ruszyła do środka, by wreszcie połączyć się węzłem małżeńskim ze swym wybrankiem, tren kremowej sukni zdobionej koronkami z Myr i drobnymi perełkami niosła za nią siostra pana młodego. Eleanor miała na sobie lawendową suknię podkreślającą smukłą, dziewczęcą sylwetkę, ciemne włosy częściowo zaplecione w koronę z wielu warkoczy zdobionych kwiatami niezapominajek, a częściowo puszczonych luźnymi, starannie ułożonymi lokami na szczupłe plecy. Pierś najmłodszej panienki Seaver zdobiła kolia z opali, a twarz dyskretny uśmiech, jeszcze mało wyćwiczony, bo wyglądał jak przyklejony do podmalowanych różaną barwiczką ust.

Cao Cao 06-08-2016 14:52

Był na siebie zły, że dał się w to wplątać. Kiedy opuścił pokój Panny młodej. Nie skierował się do zarządcy. Podreptał w te i z powrotem, po korytarzu, myśląc co ma powiedzieć. Dzisiaj, nic mu nie wychodziło. Atmosfera tego miejsca, dobijała go, szczególnie dzisiaj. Cały dzień, szedł zupełnie inaczej, czuł że znajduje się, na mało stabilnym gruncie - Ehh… Raz się żyje… - Powiedział do siebie, po czym niezbyt pewnie skierował się wreszcie, na właściwą drogę. Obszar do przebycia, nie był zbyt duży, jednak zajął mu, nad wyraz sporo czasu. Co rusz, znajdując coś ciekawego do obserwacji. O dziwo, tym razem nie denerwował się z powodu reakcji, Ser Hortona, ale raczej całej tej sytuacji. Stanął blisko przejścia, prowadzącego bezpośrednio do własności Haighów. Wzruszył ramionami, po czym wreszcie udał się przed siebie.

Drzwi otworzył młody chłopak, kiedy ich oczy się napotkały, nastała dziwna i nieprzyjemna cisza. Młodzieniec szybko odwrócił się w głąb pomieszczenia, spoglądając na Snowa. Po wymianie spojrzeń, między rycerzem a jego giermkiem, ten drugi znacznie się opanował.


-Słucham - zapytał młody giermek -O co chodzi? -

Przez chwile, bard po prostu spoglądał w stronę giermka. Nic nie mówił, po prostu patrzył. Zacisnął pięści po czym powiedział, bardzo cicho.
- Ser...Hortona...Nie ma, prawda? - mówił bez przekonania, jakby dopiero co opanował zdolność łączenia słów w wyrazy

Młody Velaryon popatrzył na niego dziwnie, jak na człeka niespełna rozumu. Widać było, że walczy, ze sobą aby coś odburknąć. Jednakże wykorzystując pokłady swojej siły woli, wysilił się na uśmiech.
-Nie. Ser Haigh wyruszł z ważnymi sprawunkami. Był taki miły, że udostępnił nam tą komnatę

- Rozumiem… W takim wypadku, muszę Cię poprosić, byś udał się ze mną. Musimy porozmawiać. Przychodzę z polecenia, jednego z domowników, a nie chcę niepokoić twojego Pana. - Troszkę sie uspokoił, kiedy myślał o tym, jak o obowiązkach, szło mu dużo lepiej.

Giermek odwrócił się w stronę Snowa z niemą prośbą, ten widząc jego minę uśmiechnął się lekko i odezwał spokojnie
-Nie ma potrzeby bardzie, żaden to dla mnie problem. Powiedz z czym przychodzisz -

- Ser, przepraszam. Niestety, mam bardzo dokładne wytyczne. A wszelkie objawy, nieposłuszeństwa, są karane - Uśmiechnął się miło, nie miał zamiaru odpuścić - Obiecuje, że zajmie to chwilę, a młodemu Paniczowi, nic się nie stanie. - Spojrzał w tym momencie, na młodego dziedzica. - Zaledwie kilka chwil, i zwracam go na powrót - grzecznie się pochylił

Uśmiechnięty Wilk kiwnął lekko głową, a młodzieniec choć niechętnie popatrzył na barda
-W takim razie prowadź-

- Masz jakieś imię…? - Spytał go kiedy ruszyli przed siebie, nie wiedział za bardzo jak do niego podejść. Z drugiej zaś strony, był tylko giermkiem i to On tutaj miał przewagę. Szli w stronę septu

-Callor. A ty bardzie? Masz jakieś imię?-

- Vaenor, miło Cię wreszcie poznać, Callor. - Dodał szczerze. - Chciałem Cię o coś zapytać, a raczej moja Pani, przyszła Lady tego domu. W jakich pieśniach gustuje, twój senior? Czymś, czym uraczyć go można. - zapytał za słowami Mildrith

-Mój … chodzi ci o Ser Addena. Chyba najlepiej byłoby zapytać jego. On lubi rózne rzeczy … Wydaje mi się, że przede wszystkim utwór musi budzić emocje. Stąd polubił “Ostatniego Giganta”, któego usłyszał, po którejś potyczce z dzikimi. Ostatnio jeden z minstreli śpiewał “Odę do Przyjaciela”, też wydawało mi się, że podobała mu się ta pieśń -

Dobrze… kolejne melodie. To będzie pracowity okres w jego życiu. Poza tym, zdobył informacje, o które prosiła przyszła Lady.
- Co słychać u Ojca? Jak mu się powodzi? - Zapytał bez ogródek.

Giermek westchnął -Ojciec ma się dobrze, ale … Posłuchaj mnie Vaenorze. Wiem, że nie jesteś winny tego, jako kto się urodziłeś. Faktem jednak jest to, że sprawiłeś wiele bólu mojej matce. Mój … nasz ojciec popełnił błąd, nie znaczy to jednak, że muszę cię lubić-

Złapał go za ramię. Był zły, nie wiedział dlaczego, spodziewał się tego. Ale i tak go to cholernie zabolało.
- Callor...Nie, nie musisz mnie lubić, ale także nie musisz do jasnej cholery mnie od razu skreślać. Jestem, od Ciebie starszy, więc nawet nie wiem, czy już był żonaty z twoją matką. I nie, nie prosiłem się o to, po prostu chciałem Cię poznać. Nie zdajesz sobie sprawy, jak wygląda moje życie, i tak jestem szczęśliwcem, że mogę tutaj przebywać, jednak mogło być znacznie gorzej. Nie mniej, jesteśmy braćmi, i po prostu chcę, żebyś wiedział… Że jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na mnie liczyć. Nic od Ciebie nie chcę, nie musisz mnie nawet lubić, ale cieszę się, że masz okazje wyrosnąć na kogoś wielkiego. Po prostu… tak jakoś czuje…

Giermek popatrzył na niego z rozdziawionymi ustami. Jego dolna szczęka zaczęła lekko drgać. Wyglądał tak jakby miał się rozpłakać i dopiero teraz bard mógł zobaczyć, że dalej był to młody, nieopierzony chłopak.
-Ja …. ja … przepraszam - zdołał w końcu wykrztusić z siebie. Wyglądało na to, że odzyskał część rezonu -Ja … nie chciałem. Ser Adden też jest z nieprawego łoża, a to dobry i waleczny wojownik … i jest dobry dla mnie - przerwał an chwilę spoglądając swojemu przyrodniemu bratu prosto w oczy
-Chyba zbyt pochopnie ciebie oceniłem. Dziękuję i jeszcze raz przepraszam. Mam nadzieję, że będziesz mi w stanie wybaczyć …Ja chciałbym cię lepiej poznać … - widać było, że chłopak mówi szczerze -Miałbym też do ciebie prośbę, mówisz, że będziesz grał na weselu. Czy mógłbyś zagrać “Pożegnalny Toast”? Jak byliśmy ostatnio w stolicy ser Adden wypił trochę z Lordem Bryndenem. Pozwolili mi napić się z nimi wina. Śpiewali to … była tam też pewna dziewczyna … młoda szlachcianka … Chciałbym to usłyszeć raz jeszcze-

Bard uśmiechnął się do brata. Uspokoił się, wiedział że dla niego też musi to być ciężka chwila.
- Z przyjemnością. Teraz leć, do Ser Addena i podziękuj mu w moim imieniu. Mam nadzieje, że po weselu, będziemy mieli jeszcze możliwość porozmawiania. - Klepnął go w plecy - Ja wracam do przygotowań, muszę przedstawić, reszcie trupy, wszystkie pieśni. Do zobaczenia, Callor

Po tym chłopak odwrócił się i odszedł. Bard został jeszcze chwile, po czym ruszył w swoją stronę.

Hawkeye 07-08-2016 17:08

17 Dzień 2 miesiąca 212 AC.River Rest.

W ciasnej kaplicy stali wszyscy ważniejsi goście. Była to istne pomieszanie kolorów, sukien i bogato zdobionych wamsów. Większość z gości uznała to za dobry moment, aby się pokazać wśród sąsiadów, czy przed seniorem. Mimo wieczornej pory temperatura na dworze była wysoka, jedynie delikatna bryza przynosiła ukojenie. Jednak w kaplicy nie można było odczuć tych przynoszących ulgę powiewów. Tym samym atmosfera była duszna, zarówno dosłownie jak i w przenośni. Obserwując twarze gości, można było być pewnym, że niektórzy z nich planowali jak najlepiej wykorzystać tą nową sytuację.

Jednak nie to było ważne dla Seathana i Mildrith stojących przed ołtarzem Siedmiu. Septon odchrząknął i rozpoczął ceremonię.

-Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć węzłem małżeńskim tych dwoje ludzi ... - trzeba było powiedzieć, że kapłan starał się jak mógł. Mimo tego, że pocił się niemiłosiernie, nie tylko z powodu temperatury, ale i zdenerwowanie mówił z pasją i pewnym kunsztem oratorskim. Niestety, niezbyt fortunie dobrał temat swojego kazania, w stosunku do zebranych gości. Wspomnienie o sile w jedności wzbudziło nienawistne spojrzenia w przynajmniej kilku twarzach. Szybko zostały one jednak przykryte miną obytych w polityce ludzi. Twarzą nie wyrażającą żadnych emocji.

Gdy Septon skończył Seathan zdjął płaszcz Mildrith, okrywając ją satynowym w barwach Seaverów. Tym samym wypełniła się tradycyjna część oznaczającą, że bierze ją pod opiekę. Dało się słyszeć kilka radosnych głosów. Jedynie Mildrith, która obróciła się na chwilę zobaczyła krzywy uśmieszek na twarzy Garetha Kenninga stojącego obok Lorda Fowlera. Ta dwójka została jednak szybko zasłonięta przez resztę gości, wyrażających swoją radość. Ślub zakończył się ... nadszedł czas na wesele.

Sala Rycerska, Wesele. Godzina 20.

W sali panowała duża wrzawa. Goście rozmawiali między sobą, wino krążyło swobodnie. Atmosfera powoli się rozluźniała, aczkolwiek gdzieniegdzie można było zauważyć gniazda zapalne. Gareth Kenning próbował zwrócić na siebie uwagę Elanor, która wyglądała naprawdę olśniewająco tego wieczoru. Czynił to nieskutecznie, gdyż dziewczyna była wpatrzona w siedzącego u jej boku Addena Snowa, zasypując go wieloma pytaniami odnośnie wszelkich różnych bitew, życia na północy, muru i dzikich.

W innej części stołu można było odnieść wrażenie, że Roger Tarbeck, kłóci się o coś z Cletusem Farmanem. Obaj wyglądali na niezadowolonych, skrzywdzonych miejscem, w którym zostali posadzenie i obrażenie przede wszystkim na siebie nawzajem, ale również na innych wokół.

Senior Simon Seaver obserwował to wszystko spokojnym wzrokiem, obejmując wszystkich obecnych gości. W końcu skinął na ludzi przygotowujących przedstawienie. Nadszedł czas, aby rozerwać gości. Miał nadzieję, że nie popsuje to już i tak gdzieniegdzie napiętej atmosfery. Podniósł swój kielich z winem, zwilżając gardło. Po czym odwrócił się w stronę swojego wnuka i jego nowej żony.

-Obawiam się, że wasz ślub powinien być bardziej szczęśliwym doświadczeniem. Mamy tutaj jednak gniazdo szerszeni. Cały nasz region jest niespokojny.- po tych słowach popatrzył na swojego seniora. Tybolt Lannister nie wyglądał na typ wojownika. Najgorsze było też jednak to, że ludzie plotkowali, iż był po prostu słaby, chorowity. Wzrok Simona został napotkany przez Gerolda Lannistera, który z tajemniczą miną podniósł swój kielich w salucie dla ich gospodarza i państwa młodych ...

Uwagę wszystkich skupiły jednak występy, które właśnie miały się zacząć ...

Icarius 08-08-2016 17:26

Seathan wyszedł z Trevyrem i na korytarzu zamienił z nim parę słów.

- Czemu nic nie wiedzieliśmy o rzeczach o jakich mówił mój kuzyn? Utrata ptaszków powinna cię skłonić do wysłania nowych przyjacielu.- zaczął rozmowę Seathan.

- Nie martw się Seathanie. Jeśli bogowie pozwolą to niedługo otrzymamy wieści od pierwszych ptaszków. Nie chciałem tego mówić przy lordzie Rayne, ale brak nam ludzi nie tylko jeśli chodzi o miecze. Zaraza nie oszczędzała nikogo. Jeśli szykujemy się na wojnę sami żołnierze nie wystarczą, potrzeba nam będzie zapasów, a mamy braki jeśli chodzi o ręce do pracy.- Trevyr stanął przed drzwiami do komnaty Seathana.- Tym jednak będziemy się jutro martwić. Dziś masz inne problemy na głowie lordzie.

Maester pożegnał się z Seathanem i ruszył do kuźni. Młody dziedzic uśmiechnął się bowiem Trevyr nazwał go Lordem. Seathan wiedział, że Maester mu sprzyjał. Sam pokładał w nim spore nadzieje.

- Seathan! - Zarządca uratował maestra przed koniecznością tłumaczenia się dziedzicowi, przynajmniej na jakiś czas. - Wiesz o nowych gościach?*

- Tak Lord Simon wyszedł powitać Lorda Fowlera. “Uśmiechnięty Wilk” to natomiast słynny rycerz, uświetni nasz turniej. Znajdź dla nich miejsca na podwyższeniu, podczas uroczystości.

Młody dziedzic wnikliwie wpatrywał się w szwagra. Nie do końca rozumiał przyczyny ożenienie jego siostry z Sir Hortonem. Sam celowałby z jej małżeństwem wyżej. Zawarł z jego pomocą istotny sojusz tu na zachodzie. Tymczasem zyskali niewiele, owszem Horton mógł być utalentowany... Był jednak tylko jednym człowiekiem. Dziedzica dochodziły słuchy, że również ambitnym... Tacy często byli równie przydatni co kłopotliwi.

- Znalazłem - odpowiedział spokojnie Haigh. - Jeśli już mówimy o uroczystości, to niedługo ślub, więc lepiej pośpiesz się z przygotowaniami. Widziałeś swoją przyszłą żonę?

- Nie, dzisiejszy dzień spędziłem z Lordem Simonem. Dziadek chciał mi udzielić wielu rad w każdym możliwym temacie. - uśmiechnął się na myśl o jego trosce - Wszystkie przygotowania zgodnie z planem?

- Zgodnie - Haigh przytaknął spokojnie. - Upewnij się, że twoja żona się nie spóźni i przygotuj się samemu. Nie chciałbym, żeby goście czekali przed tym ciasnym septem.

Nie zamierzał się upewniać, czy Mildrith będzie na czas. Wiedział, że będzie.

- Jak to świętowanie się skończy, chciałbym z tobą porozmawiać Hortonie - powiedział Seathan - Nie mieliśmy okazji odkąd wróciłem. Jesteśmy rodziną, chciałbym… odpowiednio ułożyć pewne sprawy.

- Dobrze - Horton przytaknął. Był ciekawy tego, co Seathan miał mu do powiedzenia. - Kiedy? Po turnieju, kiedy goście już wyjadą, czy wcześniej?

- Gdy goście się już rozjadą i zostaniemy w rodzinnym gronie.

Następnie się rozeszli... Seathan wyszykował się na ślub, wypowiedział słowa i wziął Mildrith pod opiekę. Poznał swoją panią żonę na tyle, że uśmiechnął się pod nosem na znaczenie tego symbolicznego gestu. Midrith będzie pod jego opieką wszak w nie mniejszym stopniu niż on pod jej. Młoda kobieta potrafiła zadbać o swoje sprawy... Teraz już ich sprawy.

Wykonał prośbę dziadka. Miał wrócić by zająć miejsce swego ojca. Zabezpieczył tym samym to miejsce. Ślub z Midrith był czystą przyjemnością. Jego żona była warta grzechu, miała głowę na karku i była już osadzona w Reaver Rest od jakiegoś czasu. Ślub z nią wzmacniał jego pozycję na miejscu. Jednocześnie zapobiegając części wewnętrznych podziałów. Potrzebował mocnych fundamentów by budować swoją przyszłość. Maester Trevyr był kolejnym bezcennym sprzymierzeńcem. Z istotnych domowników pozostawał Horton... główna niewiadoma w jego obrazie domu.

Gdy zaczęła się uczta, młody dziedzic ignorował zgrzyty. O ich istnieniu wiedział, więc wszelakie objawy ich manifestacji... były do przewidzenia. Na uniesiony przez Gerolda Lannistera kielich odpowiedział wzniesieniem swojego. To wszak Gerold zadbał by otrzymał ostrogi za zabicie zdradzieckiego rycerza. To jego rodzinę ów rycerz okradł... Choć teraz po latach był mniej pewien o co chodziło. Fakty były jednak dla niego proste. Niezależnie od motywacji rycerz był oficjalnie ścigany przez Lannisterów. On był wierny swojemu seniorowi, więc dopadł i zabił kogo trzeba. Gdy przypadkiem nadarzyła się okazja. Pamiętał, że rycerz chciał wtedy coś powiedzieć. Seathan był jednak zbyt zapalczywy by go słuchać. Chciał udowodnić swoją wartość i zabił go podczas wyrównanego pojedynku. Usiłował wziąć go żywcem jednak nie było takiej możliwości. Sam walczył o swoje. Ważny czyn z jego młodych lat, obarczany pewnym błędem jeśli obiektywnie na to patrzeć.

Lord Simon tymczasem przemówił.

- Obawiam się, że wasz ślub powinien być bardziej szczęśliwym doświadczeniem. Mamy tutaj jednak gniazdo szerszeni. Cały nasz region jest niespokojny.

Seathan siedział na tyle blisko dziadka i swojej pani żony, że ściszając głos mógł być słyszany tylko przez nich.

-Sytuacja jest niestabilna to prawda. Musimy bez wątpienia temu przeciwdziałać. To wesele jest dobrym momentem. Co powiesz dziadku na próbę pozyskania dla naszej sprawy Sir Adena? Odjechał z północy by uniknąć uwikłania w konflikt czysto rodzinny. Skierował swoje kroki na niestabilny obecnie zachód. Nie zrobił tego bez powodu. Zapewne wie o problemach z żelaznymi ludźmi a jest człowiekiem czynu. Przewodzi również grupie najemnej. Moglibyśmy spróbować go zatrudnić. Złoto to oczywiście tylko jedna z motywacji. Osobiście podejrzewam, że najmniejsza dla człowieka o jego reputacji. Jednak musi zadbać o żołd swoich ludzi. To człowiek honoru niczym Sir Robb. Podzielam zasady ich obu - nie była to do końca prawda - i myślę, że znajdziemy wspólną płaszczyznę do porozumienia. Mówi się, że współpracuje ściśle z namiestnikiem. Jego oczy zapewnią króla, że nasz ród jest wierny koronie. Korzyść w pewnym sensie dla niego i dla nas. Będąc tu pracowałby jednocześnie na rzecz królestwa w tak wielu aspektach. Lojalność wasali, ukrócenie najazdów... Przydałoby się również poznać bardziej jego pragnienia. Każdy mężczyzna ma jakieś i to one definiują jego poczynania. To człowiek z nieprawego łoża ale o prawym sercu. Jest następny w kolejce do gwardii królewskiej. Jednak czy to jest marzeniem? Może chciałby mieć potomków, ziemię i żonę. To stwarzałoby możliwości. - uśmiechnął się do Midrith. I czekał na reakcję żony i dziadka.

Hawkeye 08-08-2016 21:59

Lord Simon chwilę w ciszy przypatrywał się wymienionemu pocierając swój podbródek. Wyraźny znak, że bił się ze swoimi myślami.

-Tak. Jest to jedna z możliwości. Jednak ... Nieczęsto zdarza się człowiek, który gotów jest dla prawdziwych wyrzeczeń i poświęceń w imię honoru. Jak dwóch braci podczas Tańca ze Smokami, którzy walcząc w Gwardiach Królewskich po przeciwnych stronach barykady zabili siebie nawzajem. Tak honorowi ludzie są niebezpieczni - przerwał na chwilę, gdy na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech
-Północ tworzy twardych ludzi. Dziwnych, ale twardych. Godzina Wilka, tyle władzy i zrezygnować z niej - senior rodu pokiwał głową, do swoich myśli, do czasów i nauk dawno minionych. Trzeba było jednak powrócić do rzeczywistości.
-Dobrze byłoby się wywiedzieć jakim faktycznie jest człowiekiem. Niektórzy noszą doskonałe maski ... - krótki atak kaszlu przerwał jego rozważania, gdy się skończył popił go winem i popatrzył ponownie na swojego wnuka i jego nową żonę.
-Ludzie miewają przedziwne marzenia ... -

Asenat 08-08-2016 22:12

Mildrith, od kiedy w sepcie świeży małżonek ramię jej podał, by wyprowadzić z kaplicy między szpalerami dostojnych gości, puściła rękę Seathana tylko raz. Gdy płaszcz w barwach Seaverów z barków jej zsunął, zanim przy stołach zasiedli. Później zaś potrawy wjeżdżały na stół nieprzerwanym korowodem, zaplanowanym przez Hortona co do ostatniej pesteczki na krawędzi zastawy, coraz to nowa toasty wznoszono, a ona siedziała przytulona do ramienia małżonka, palce dłoni z jego ręką splótłszy w węzeł nie do rozerwania i uśmiechając się słodko, szczęśliwie i zaborczo.

Teraz jednakże wyzwoliła młodego Seavera ze słodkiej niewoli, by dłoń na pomarszczonej, sękatej prawicy lorda Simona położyć.
- A jakie jest twoje, lordzie ojcze? - zapytała szeptem.

Hawkeye 08-08-2016 22:43

Lord Simon wpatrywał się chwilę w Mildrith oczami zimnymi i antycznymi niczym stal. Wydawało się, że próbuje wybadać ją, aż do samej duszy. Po chwili jednak, jego mina stała się łagodniejsza.

-W moim wieku? Jakież mogę mieć marzenia? To, które mi pozostało, i które powinien mieć każdy prawdziwy ojciec ... dziadek - poprawił się dość szybko senior -Pragnę, aby moje wnuczęta miały lepsze życie niż ja -
Łatwo było zobaczyć, że stary senior rodu mówił szczerze i to co miał na myśli, ale młodej Seaverównie wydawało się, że nie było to wszystko. Lord Reaver Rest skrywał jeszcze jakieś marzenia? A może po prostu nie dopowiedział wszystkiego?

Cao Cao 12-08-2016 15:04

Uroczystość się zakończyła, teraz nastał czas zabawy. Kiedy goście zajęli swoje miejsca, z końca sali obserwował ich bard. Cały dzień był bardzo nerwowy, ale teraz nastała wreszcie ta chwila. Nigdy nie miał tremy przed występami, ale tym razem serce podchodziło mu do gardła. Miał już przyjemność występować przed arystokracją, jednak dzisiaj był naprawdę szczególny dzień. Reszta aktorów rozstawiła już rekwizyty. Wielkie przenośne palenisko, bronie, czy różne opończe. Na początku, były bardzo dobre morale, ale im bliżej samego wydarzenia, wraz z kolejnym gościem, który zajmował swoje miejsce, serce biło coraz szybciej.
Vaenor wziął głęboki oddech. Ubrał się dzisiaj, wyjątkowo schludnie, jak gdyby miał myszkować w szafie dziedzica lub jego dziadka. Odzież w jaskrawych barwach robiła bardzo przyjemne wrażenie, na głowie czapkę z dużym piórem, również w jasnych barwach. Co prawda pióro mu troszkę przeszkadzało, co chwile zdmuchiwał je na bok, ale nie zamierzał się jej pozbywać.

- Pora zaczynać… – rzucił do towarzyszy. Po czym cała grupa ruszyła na podwyższenie. Wszyscy aktorzy, ubrani byli w długie płaszcze, z głowami zakrytymi kapturami. Każdy z nich trzymał pochodnie. Tylko Waters wyróżniał się na tle. Ten wyszedł na środek, reszta zaś otoczyła go, zostawiając lukę, przed młodą parą.

- Dzisiaj… Jest szczególny dzień. Dzień niezwykle ważny, nie tylko dla tej dwójki, ale także wielu osób, które będą miały możliwość, żyć wśród nich. Jednak to także wydarzenie niezwykłe, albowiem wiążę dwa rody, które od pokoleń istnieją, zmieniają się. By jednak być, częścią tego kręgu, trzeba poznać i jego początek. Trzeba, poznać historie, by tworzyć przyszłość, a dzisiaj, opowiem wam nasze dzieje, wzloty i upadki, zwycięstwa i porażki. – Bard ukłonił się, i cofnął na piętach. Reszta osób podpaliła swoje pochodnie i stanęli za nim.

- Były to czasy odległe, kiedy smoki były dla nas tajemnicze, kiedy żelazny tron nie istniał, a państwo podzielone było, na wiele krain. Na czele tych ziem, stali Panowie, na których skroniach, spoczywały korony! Przez daleką północ, do piaszczystego południa, wiele potężnych państw, każde ambitne, każde potężne, jak potężni mogą być ludzie z Westeros!
Bard zamilkł na chwilę, rozglądając się po obecnych, chwycił jedną z pochodni, podnosząc ją do góry

- Powiada się, że były to czasy dzikie. Kiedy, strudzony wędrowca, spoglądał na południe, widział wówczas płomień, to była flota królowej Nymerii, kiedy dotarła do Dorne! To były czasy bohaterów! I wśród tych wielkich ludzi, był On! Młody najemnik, doskonały wojownik, na wodzie zrodzony, marynarz wytrawny! Gideon! Nie był szlachetnie rodzony, ale to nie krew wpływała na zasługi, albowiem to przez czyny wartość swą okazał! – Można było odnieść wrażenie, że skierował to, do rodzinny Panny młodej – I stawał ponad tymi, którzy flagi i okrzyki dzierżyli! Wielu jednak zwało go zbójem! Poddawali w wątpliwość jego honor! Kiedy, król Lannister, karać miał niegodnych wasali swych! On, swą inteligencją, oszczędził istnień wiele! Zdobył zamek, swą wierną drużyną, nim sam król przybył do bram. Te otwarte, a młody Gideon, pokłon złożył! Wielu plotkowało, że dla złota, wiele zrobi. On jednak nie przyjął. – Wstrzymał w tym mieście opowieść, dwóch aktorów zdjęło kaptury, jeden o złotych włosach, drugi zaś ciemnych. Odgrywali sceny z opowieści, czarnowłosy mężczyzna ukłonił się przed drugim, a ten ostrze miecza, do boku mu przyłożył

- Ród Lannistrów, zawsze był szczególny, kształtował te ziemie, od wieków, by przetrwać taki czas, musieli być niezwykli, mówi się, że Lannistrowie, zawsze potrafili odnaleźć lud utalentowany, a nie gardzili przez pochodzenie, zdolnych nagradzali, niezależnie od godności! I król Lannister ni ustępował przodkom i potomkom. Nagrodził krnąbrnego woja, dając mu nazwisko i ziemie. Twierdze te, na której do dziś stoimy, w tej której ta wspaniała uroczystość, dziś obchodzimy. Jeden z aktorów, nałożył opończe, przedstawiająca herb rodu Seaver

-[i] Od tego momentu, nie było już Gideona Pyke, ale Gideon Seaver, rycerz i lord tych ziem. Wierny sługa swego seniora. Który przysiągł na krew swoich potomków, że wierni pozostaną, Lwom. Lwi król ujrzał w nim lwa, nadał więc na tarczy, trzy lwy. Dla niego samego, dla jego przodków, jak i potomków! I Powiadam wam, że ród ten wydawał kolejne lwy, w swoim istnieniu!
Zakapturzone postacie, Vaenorowi kolejny płaszcz, tym razem, czerwonego smoka przedstawiał

- I nastał ten czas, kiedy z dalekiej Valyrii, przybyli. On sam, zdobywca z siostrami swymi. Smoki ich bronią, a Westeros ambicją. Krwawe czasy, sprowadził na nasze ziemie. Niektórzy walczyli, niektórzy uklękli, zaś Lew nie chciał się poddać, chciał bronić swej domeny! Sojusze nawiązał, znając potęgę wroga, wbrew zaleceniom, nie cofnął się o krok! Gdy na polu, Lwi król, ujrzał smoki, pewność nie opuściła go na chwilę! Nasz ród także tam był, gdy szturm przeprowadzono na ich pozycje. Przypłacił to ceną wielką, gdyż zaledwie jeden członek rodu się ostał. Jednak nie poddał się, gotów służyć królowi swemu. Jednak smoki, okazały się zbyt silne, więc i lew utracił koronę, jednak nigdy nie utracił dumy, to też młody Aegon, w zarząd mu dał, jego domene przywrócił. I tak, wierni zostaliśmy, by zaćmić umysły własne, gdy ze smoka zrodził się drugi, ten czarny, ten chciwy! Który ojcowiznę nie swą wymusić pragnął!
Bard wiedział, że zbliża się, najgorsza część. Celowo pominął informacje, o mieczu i poszukiwaniach, ale musiał stanąć twarzą w twarz, z historią, która wciąż jest żywa. Przygryzł wargę, złapał oddech, po czym kontynuował
- Gdy młody Blackfyre, chwiość zawładnęła, myśmy błędy popełnili. Albowiem, króla uznać nie potrafiliśmy. Oznaczona przez ojca, co jeno ojcowski gest i szacunkiem był, źle zrozumiany przez gniewnego młodzieńca, zakończył się niezwykle źle. Wojna domowa, oślepionych głupców, którzy nie potrafili zrozumieć. Gdy jednak upadł Daemon, potomstwo jego z nim, myśmy wiedzieli, ugięliśmy swe karki, by przyjąć karę. I tym razem, Lord Lannister nas wsparł, podał swą dłoń, by podnieść nas, a my głupcy, jeno łzy mogliśmy wylać, z radości za szanse, jak i błedów własnych. Od tego czasu, robimy wszystko, by nigdy nie zawieść, seniora naszego. Nauczkę dostaliśmy, nauczyliśmy się. Krew w nas buzowała, jednak nauczyliśmy się.

Po tych słowach. Podano mu instrument, a pieśń którą zagrał mogła być wówczas znana, niezwykle popularna zaraz po rebelii, gdy radowali się wszyscy, z wojny zakończenia zwała się „młot i kowadło”. W tych murach, była pewna, jakby okazać drogę, jaką obrał ród. Że wierność nie jest tylko słowem, ale świadectwem i stanie za tym czynami.
- Zbliżamy się do końca tej podróży, zbyt wiele wydarzeń porzucić muszę, albowiem czasu zbyt mało, a dziś wydarzenie specjalne. Bard po tych słowach, obszedł wszystkie stoły, miał ciężko podbite buty, szedł wolno, nie spoglądając na nikogo, jak gdyby widział tylko cel swojej podróży. Stanął za młodą parą i rzekł

- By dokończyć te historię, muszę was poprosić, byście na scenę wyszli. *

Seathan był zdziwiony propozycją barda. Zniesmaczenie jakie odczuwał z powodu braku uzgodnienia z nim takich rzeczy... ukrył za zimnym wyrazem twarzy. Jego oczy jednak dosłownie miotały gromy. Spojrzał jedynie na swoją małżonkę z pytaniem rysującym się na jego twarzy i lekko uniesioną brwią. Być może bard z nią ustalił to wydarzenie. Pani żonie by nie odmówił. Jednak wykazywał delikatnie mówiąc brak entuzjazmu. Gdzieś kiełkowało mu w głowie, że bard ma dobre intencje. Jednak jego zasady nie obejmowały spontanicznych występów na prośbę barda.

Jaskółcza brew Milly również powędrowała do góry. O ile oczy Seathana ciskały gromy, o tyle w kryształowo czystych źrenicach jego małżonki odbijała się solenna zapowiedź bardzo małej komnatki z bardzo solidnymi drzwiami i posiłkami donoszonymi o ściśle określonych porach. Jednak twarz lady Seaver pozostała gładka, a różane usta rozciągnął uśmiech.
- Opowieści mają swoje prawa, mój najdroższy - rzekła do męża, wyciągając ku niemu dłoń, by pomógł jej wstać.

Kiedy młoda para wreszcie wyraziła zgodę, na wzięcie udziału w jego przedstawieniu, bard uśmiechnął się pod nosem. Szybkim krokiem, zszedł im z drogi, po czym ruszył za nimi. W tym czasie, reszta aktorów, obecnych na scenie, pośpiesznie zeszła z podwyższenia. Ostatecznie, zostały tylko trzy osoby. Młoda para oraz Vaenor.
- Nie mam w zwyczaju, zapraszać szlachetnych gości, do moich przedstawień, nie mniej - dzisiaj, byłby to wielki nietakt, zważywszy na nasz temat. Bard stanął za małżeństwem, by to Oni znajdowali się w centrum.
- Przodkowie przeminęli, potomstwo nadejdzie, ale dzisiaj… Dzisiaj jesteście Wy! Każda historia, ma swój początek, ale niestety i koniec. Dzisiaj jednak, my jej nie zakończymy, dojdziemy do pewnego wydarzenia, które jest szczególne, albowiem od dzisiaj, to wy będziecie pisać te historię, wasz wpływ na przyszłość, będzie dopisywał kolejne tomy, do tej wspaniałej kroniki. Seathanie, życzę Ci, siły oraz wierności, Gideona, mądrości Seymoura, a potomstwa jak u Lorda Simona. - Ostatnie zdanie dokończył z wyraźnym uśmiechem - Jednak, dobrze wiem, że los rodu i nas wszystkich, jest w dobrych rękach wszak krzepkie to rody, Seaver jak i dom Cleverly. Dziękuje wam, za wszystko - i przepraszam za kłopot - Ostatnie zdanie, powiedział bardzo cicho. Nie mniej, wierzył że takie przedstawienie, będzie czymś nowym, czymś dzięki czemu ich zapamiętają.
- Seathanie, dzisiaj wszyscy patrzą tylko na was. Niech wiedzą, kto teraz sprawuje tutaj piecze. Niechaj widzą, że jesteś tutaj następcą, z którym już teraz muszą się liczyć. - Powiedział to, tylko do młodego dziedzica i jego małżonki.

Bard wskazał, że mogą wrócić na miejsce, po czym oddał im grzeczny pokłon. Kiedy wyprostował się, dokończył.

- Dziękuje wszystkim obecnym, naszym szczególnym gościom, oraz mojej trupie. Jednak, szczególne dzięki, należą się, Ser Hortonowi, który nie tylko jest organizatorem, ale zarazem doskonałym krytykiem sztuki. Dziękuje, za umożliwienie wystąpienia przed tak zacnym gronem, jak i za tak wspaniała przyjęcie. - Oddał także pokłon w jego stronę, jednak ten był znacznie dyskretniejszy. Po tych słowach zszedł ze sceny. Horton uśmiechnął się pod nosem. Wszystko poszło zgodnie z planem. Mildrith zaś zaklaskała w dłonie, a nad rumor, jaki powstał, gdy wszyscy podnieśli się z miejsc i także klaskać poczęli, wybił się jej srebrzysty śmiech i wołanie o wino.
- Toast! - obróciła się do małżonka, kielich mu podając.*

- Za zdrowie naszych gości którzy tak licznie przybyli i panujący nam na zachodzie ród Lannisterów. -wzniósł kielich na wysokość oczu -Cieszy nas - tu objął żonę w pasie- że tak dostojny goście dzielą z nami ten szczęśliwy dzień. Mam również wiarę, że nadchodzące dni dadzą nam czas i sposobność by dawne urazy nieco wyblakły a ich miejsce zajęły nowe przyjaźnie. Niech pozwoli to nam chronić nasze domy i wspólnie budować dobrobyt zachodu.- zakończył wznosząc kielich nad głowę z uśmiechem.

Przedstawienie okazało się sukcesem. Wstała większość sali, a brawa ciągły się jeszcze, po zejściu barda ze sceny. Był niezwykle dumny, ale także troszkę rozczarowany. Wiedział, że będzie musiał porozmawiać z Ser Hortonem. Jednak, teraz pora zabawy, a niedługo, czeka go dalsza praca.

Asenat 12-08-2016 16:59

Icarius & Asenat
 
Mildrith na powrót dłoń Seathana ujęła, na swoje kolana ją przekładając i przykrywając swoją ozdobioną białym złotem. Twarz lady Milly pokrył wstydliwy rumieniec.
- Bogowie pozwolą, to i prawnuków doczekacie niebawem, jeśli nie małych Seaverów, to małych Haighów. Jeśli jednak marzenia macie ponad to, rzeknijcie, toć naszym – spojrzała na małzonka – obowiązkiem jest uszczęśliwić cię. A jeśli nie marzenia to, a plany, to uczestniczyć i wspierać ze wszystek sił.

Jednocześnie wzrokiem po sali powiodła, lustrując Eleanor, przed którą Adden rozrysowywał coś na obrusie palcem w winie umaczanym. I o ile znała smarkulę, deseń na sukniach najmodniejszy w dniach ostatnich w stolicy raczej to nie był. Od miny Garetha Kenninga, który również obserwował tę dwójkę, wino w kielichach na całej sali winno obrócić się w ocet. Milly pochwyciła spojrzenie wędrującego za plecami meastera i przywołała go dyskretnym gestem, po czym nachyliła się na powrót do seniora rodu, by odpowiedzi wysłuchać.
-Jak bogowie dadzą, to może ich doczekam. Staram się cieszyć z każdego dnia na tej ziemi. - Lord Seaver mówił to dość swobodnym tonem. Nie wyglądał na kogoś, kto zaprzątałby sobie zbyt długo głowę swoją śmiertelnością. -Co do marzeń - ton jego głosu stał się nagle dość poważny, dało się w nim wyczuć dużą dozę refleksji i smutku -Gdy mój ojciec umierał przekazał mi abym pracował, aby ród stał się potężniejszy niż był wtedy. Obawiam się, że popełniłemd parę błędów, które nas drogo kosztowały. Chciałbym dożyć jeszcze chwili, w której spełnię prośbę mojego ojca - na chwilę zamilkł wpatrując się w swój kielich i salę. Być może wspominał dawne dzieje? Po jakimś czasie wyprostował się jednak w swoim krześle
-Ha. Wybaczcie staremu człowiekowi, ten ckliwy ton. Najpierw muszę zadbać jeszcze o twoją edukację Seathanie - powiedział do wnuka -Cieszę się przynajmniej, że w kwestii małżeństwa wybrałeś doskonale - stary Lord uśmiechnął się do dwójki młodych i chwilę skupił się na swoim posiłku. Jego stary służący podszedł, dolał mu wina do kieliszka, aby po chwili znów wtopić się “w ścianę”.
- Obiecuję ci jako memu seniorowi ale również ukochanemu dziadkowi - dziedzic pozwolił sobię na pewną dozę swobody.- że będziemy pracować na chwałę naszego rodu. Nad wnukami intensywnie też pracu… będziemy pracować- szybko się poprawił. - Co do Adena skoro chcemy go wybadać, może warto wysłać naszego barda. Niech porozmawia z jego ludźmi. Pić lubi, żołnierze też… Ma giętki język i dar przekonywania. Gdyby porozmawiał z tymi którzy są z nim od początku, tymi jeźdźcami których przywiódł z północy. Może dowiemy się czegoś ciekawego. Niezależnie od tego jak chcemy go podejść, to rozumiem… że chcemy zatrudnić jego kompanię? Na tym weselu może dostać wiele propozycji. Każdy obecnie szuka żołnierzy.
- Pozwoliłam sobie posłać już Vaenora. Giermek ser Addena dzieli z nim krew - rzekła Milly, ponownie się rumieniąc. - Jednakże, mój miły, prosiłam go głównie o to, by wywiedział się, kiedyż to Wilk ostatnio potykał się… Bowiem moje oko mi mówi, że ostatnimi laty robił to raczej językiem i umysłem… a nie mieczem rąbiąc w ciżbie czy pojedynku. I nie traktowałabym go… jak najemnika.
- Och oczywiście kochanie, że to nie najemnik. Ma jednak zbrojnych którzy zarabiać i jeść muszą. Stąd myślę, że z kimś zawrą umowę. Mniej lub bardziej formalną. O ile oczywiście już tego nie zrobili. Pytaniem jest wciąż takie samo czego pragnie Ser Adden? Wiedząc to mamy lepszą pozycję. Poszerz moja droga zakres wiedzy jaką ma dla nas zdobyć Vaenor. - uśmiechnął się do niej urzeczony i zapatrzony w jej oblicze. Czekał również na opinię Lorda Simona. Dziadek ciągle unikał konkretnych decyzji czy wskazówek. Była to mądrość płynąca z wieku. Ludzi pod bronią potrzebowali jednak pilnie.
-Niech Vaenor spróbuje się więcej dowiedzieć, wtedy zadecydujemy czy chcemy ich zatrudnić. Najważniejsze, aby nie wykupili ich nasi przeciwnicy. Czeka nas dwudniowy turniej, myślę, że będzie to jeszcze czas na podjęcie decyzji
- Zdaje się, iż o uwagę Eleanor zabiega więcej niż jeden konkurent - zmieniła temat Mildrith. Wyglądała na wybitnie tym faktem zadowoloną. - Czas przydzielić jej jakowąś stateczną niewiastę jako przyzwoitkę. Albo - wzorem mego ojca - obrońcę. Zawsze byłam zadowolona z obecności ser Caldwella… Nikt nie broniłby mojej czci i bezpieczeństwa z większym oddaniem.
Stary Lord kiwnął powoli głową -Jedno nie wyklucza drugiego, jakaś dama, która mogłaby towarzyszyć naszej drogiej Eleanor i jakiś stateczny zaprzysięgły miecz. Czy rozglądnęlibyście się za odpowiednimi kandydatami? - zapytał Simon młodą parę - Nie chciałbym mniejszej wersji Cristona Cole’a -
- Poszukamy kogoś. Na razie będzie musiała jej wystarczyć przyzwoitka. Dziś przydzielmy jej jakąś twardą służąca i jakiegoś zbrojnego. Cicha obstawa. Na weselach różnie bywa. Measterze przekaż sir Duncanowi nasze życzenie odnosnie zaufanego zbrojnego i dobierz odpowiednią służącą. Mildrith kochanie dobierz jakąś niewiastę na stałe. Ja pomyślę nad mieczem. Nasz ród potrzebuje wzmocnień. Co powiesz dziadku na próbę ściągnięcia krewnych od strony twojego brata? Myślę, że już minęło odpowiednio wiele czasu by zabliźnić pewne ramy.
Senior popatrzył na swojego wnuka wzrokiem nie wyrażającym żadnych emocji -Jeżeli druga strona wyrazi skruchę … mogę to rozważyć.
Mildrith przesunęła dłonią z kielichem, zatrzymując ją nagle, i tylko ktoś bardzo spostrzegawczy wziąłby ten gest za wskazanie na szczyt bocznego stołu, gdzie jej dziadek i ojciec przepijali sami do siebie w pełnym godności milczeniu i zaskakującym - dla niektórych - braku agresji wobec reszty stołu, a najmłodszy brat Mildrith próbował wcinać się nieśmiało na zakrętach energicznej dyskusji Elanor z ser Addenem.
- Rodziny się nie wybiera. I zawsze jest ona największym skarbem - oznajmiła stanowczo. - Dopóki nie zacznie się jej traktować jak brzemię nie do udźwignięcia, to tym brzemieniem nie będzie. Mój ojciec liczy na umieszczenie Tybolta przy kimś ważnym… dlatego nie przyjechał z resztą mych braci… - Milly wyciągnęła kielich, by służący go napełnił. - Tybolta od małego chowaliśmy już do życia na dworze. Jeśli udzielimy w tym zamierzeniu memu ojcu pomocy - i on nas poprze w naszych planach. Każdy ma marzenia, jako rzekłeś - Milly nachyliła się, by złożyć na dłoni Simona córczyny pocałunek, pełen szacunku i czci. - Jakiż on był, ów wygnany twój bratanek?
-Uparty, porywczy i lojalny aż do bólu. Szkoda, że musiał to lojalność ulokować akurat w nieodpowiednim człowieku - pokiwał spokojnie głową -Poza tym był to porządny rycerz, może trochę zbyt religijny jak na mój gust … ale cóż zrobić.
Mildrith kuła żelazo, póki gorące leżało na kowadle. Potem mogło stracić na elastyczności i odmówić współpracy.
- Zgodzicie się zatem, lordzie Simonie, by Seathan list do wuja w waszym imieniu posłał? Z żądaniem twym? Ja poświęcić się mogę i do Królewskiej Przystani pojechać, gdy trzeba będzie łaskę dla niego wyjednać. Łatwiej niewieście prosić niż dumnym rycerzom… i trudniej niewieście odmówić.
Coś w lśniących oczach lady Milly mówiło za to jasno, że wyjazd do stolicy byłby dla niej zaiste przeogromnym poświęceniem…
Stary człowiek westchnął -Jak mogę odmówić pannie młodej na weselu? Dobrze, poślijcie do niego list. Jeżeli zgodzi się na tą propozycję, mogę mu wybaczyć. Będziemy musieli oczywiście zadziałać w Królewskiej Przystani, ale to … gdy otrzymamy odpowiedź-
- Zatem list. - skinął głową Seathan. Kończąc tym samym rozmowę w tym temacie. - Dziadku, dawno mnie tu nie było. Czy jest coś co powinniśmy wiedzieć? Odnośnie całej obecnej sytuacji. Mądrość twych myśli zawsze poszerzyła mój obraz świata.
Lord Simon zastanowił się chwilę nad odpowiedzią -O wielu sprawach przekonasz się sam. Mimo upływu 15 lat Czarny Smok pozostawił w nas głębokie rany. Być może uczestnicy tych wydarzeń będą musieli umrzeć, aby wszystko wróciło do normy. Na razie … cóż na razie gdzieś głęboko w ich głowie czy duszy siedzi uprzedzenie do drugiej strony. Nawet jeżeli świadomość mówi coś innego. Trudno jest budować mosty, ale … może warto - przerwał na chwilę aby zwilżyć usta winem - Uważaj też na naszych seniorów. Nie ufam do końca Geroldowi … jest jakiś śliski … ale może to tylko moje uprzedzenia? -


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:48.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172