05-08-2016, 10:12 | #11 |
Reputacja: 1 | 2 Miesiąc 212 roku AL Ziemie zachodnie Reaver’s Rest Po rozmowie z zarządcą, ruszył we wskazanym przez niego kierunku w poszukiwaniu rodziny panny młodej. Ewanowi Cleverly’emu zawdzięczał sporo. To on przygarnął go do swojej partii, w momencie kiedy jego interes chylił się ku upadkowi. Dał możliwość zarobienia pieniędzy i wydobycia się z kłopotów. Mimo iż interesy rodziny Cleverl’y nie zawsze licowały z prawem, Craig był wierny swojemu panu, raz prawie ową wierność przypłacił życiem, ratując tym samym swojego seniora. Zyskał zaufanie i wdzięczność Ser Ewana. Byli sobie druhami przez wiele lat. Pierwszą osobą jaką zauważył był Tybold, najmłodsza latorośl rodu i zarazem najstarszy syn Cleverle’go. Miał już czternaście lat, lada moment zacznie pewnie termin u jakiegoś rycerza z ich rodu, albo zostanie odesłany do Casterly Rock albo Lannisportu, na służbę u jakiegoś znaczniejszego rycerza. Rodzina jego seniora nie miała może wielowiekowego rodowodu, ale była zamożna w gotowiznę i niosące spory zysk inwestycje. Młodociany krzyknął z entuzjazmem na jego widok, ale po chwili zmiarkował, że takie zachowanie nie przystoi młodzieńcowi w jego wieku: - Witaj, wuju - Caldwell wyciągnął ku niemu prawicę, a kiedy młody chciał mu uścisnąć rękę, złapał go i przytulił - wyrosłeś niesamowicie przez te ostatnie lata - odsunął go od siebie, taksując wzrokiem. - Ćwiczysz fechtunek? - Młodzieniec przytaknął: - Pan ojciec mówi, że robię postępy. - A właśnie gdzie twój ojciec i dziad? - zapytał rozglądając się. po przedsionku. - W głębi kwatery, szykują się do wesela - odpowiedział młodzian i poprowadził go za sobą. Ser Craig Caldwell ruszył za nim ku dalszym komnatom. W dalszych pomieszczeniach spotkał resztę przedstawicieli rodu Cleverly. Mężczyźni byli w najwyraźniej dobrych humorach. Słychać było gwar i śmiech, a czasem ponad to wszystko wznosił się tubalny głos starego Thomasa, głowy rodu. Butelka z ciemnozielonego szkła krążyła z rąk do rąk. Craig mógł się założyć, że nie było to bynajmniej dornijskie wino czy cydr z Reach. Obstawiał zapewne jakąś jabłkową brandy albo żytnią gorzałkę, do których bardziej gardła tych mężczyzn przywykły. - Craig! - krzyknął najstarszy Cleverly popiją tegi łyk gorzałczyny -Patrzcie, kto postanowił nas odwiedzić. Wielkie panisko! - po tych słowach parę osób zaśmiało się - Siadaj. Napij się z nami. Powiedz jak widzisz nową służbę i jak ci się żyje. Caldwell ścisnął rękę najstarszego z rodu Cleverlych. Stary Thomas pomimo upływu lat starzał się bardzo łaskawie. Zwalista postura, przez którą przypominał bardziej siwego niedźwiedzia niż sędziwego staruszka. W czasach swojej młodości, nie było na niego mocnego w toporach, teraz jednak już wyszedł z wprawy. Długie przebywanie na dworze Lannisterów w Casterly Rock sprzyjało gnuśności. Zaraz potem wpadli sobie w ramiona z Ewanem, poklepali się chwilę po szerokich barkach i uśmiechnęli się do siebie. W końcu dawno się nie widzieli, a darzyli się wzajemną przyjaźnią i szacunkiem: - Tam zaraz panisko. Żyje mi się tu dobrze, nie narzekam. I pamiętam ile Tobie zawdzięczam Ser Ewanie. - Przyjął z rąk jednego ze sług Cleverlych butelkę gorzały. Alkohol gryzł w gardło i piekł wargi, ale on nie odwykł od mocnego trunku. Pociągnął spory łyk i podał butelczynę dalej. - Jak znajdujecie swoje kwatery, Panie? Niczego Wam nie brak? - zapytał. - Jest dobrze. Drugi raz, to może będzie i trzecie … kto wie - stary rozbójnik roześmiał się rubasznie, ale po chwili spoważniał - Chciałbym aby ta cała uroczystość była już zakończona. Nie lubię takich zabaw. Jednak, wymagania dla szlachty są inne. Ehh czego się nie robi dla dzieci. Czy sprowadza cię coś poważnego przyjacielu? - Skąd - zaśmiał się - po prostu chciałem odwiedzić starego przyjaciela. Później będzie już tylko uroczystość, a jutro turniej, w którym wezmę udział. - łyknął znowu z podanej butelki, ale zaczął się oszczędzać. Głowy nie miał już tak mocnej jak kiedyś. - W domu wszystko dobrze? Młody rośnie jak na drożdżach - zauważył. - Coraz lepiej, coraz lepiej - ojciec popatrzył na swojego syna z wyrazem miłości w oczach. - Wiesz, wszystko się zmienia. Człowiek robi się coraz bardziej stary to i szacunek chce mieć u innych. Mam nadzieję, że młody, będzie mógł już żyć, jak każdy inny Lord - po tych słowach zmierzył Caldwella dziwnym wzrokiem, aby po chwili uśmiechnąć się lekko. -Turniej jakiś ciekawy, czy wiejskie zabawy? - Zrobił się ciekawy - Craig odchrząknął - jakąś godzinę temu. Za sprawą Ser Fowlera i Addena Snowa, oni również mają brać udział. Miało być łatwo i przyjemnie, a wyszło jak zwykle. No nic to, jutro postaram się, żeby Fowler zapamiętał moje nazwisko i gębę. Co do twojego syna, wybrałeś już u kogo będzie terminował na giermka? Poślesz go do Casterly Rock, czy zostanie przy Tobie, Ewanie? -Myślę, że dalej - odparł rozmyślony senior raubritterów - Nie wybrałem jeszcze u kogo, ale pewnie czas znaleźć jakieś kontakty poza Zachodu. Wiele rodów z Dorne nadal szuka możliwości włączenia się w wielką politykę. Północ zaś to miejsce, które wychowuje twardych ludzi, a parę tamtejszych rodów, nie pogardziłby pieniędzmi. Zwłaszcza w związku z ich ostatnimi konfliktami. Czemu pytasz Craig, miałeś jakieś propozycje? - Nie to zwykła ciekawość Ewanie i tyle. Sam chętnie bym go szkolił, ale pomimo tego, że jesteśmy przyjaciółmi i jest dla mnie jak bratanek, to jednak rozumiem, że wpływy rodu i koneksje muszą się rozszerzać. Nico to, będę się zbierał, muszę ostatnie dyspozycje wydać swojemu pachołowi i przygotować się do uroczystości. Myślę, że jeszcze wypijemy puchar albo dwa na weselisku. - wstał szykując się do wyjścia. -Cóż Craig, jeżeli będziesz czegoś potrzebował to daj znać. A na weselisku … cóż będziem weseli. Caldwell skłonił się nieznacznie w odpowiedzi na ostatnie słowa Ewana. On miał jeszcze parę spraw do załatwienia. Wyszedł z parteru Wieży Oka wprost na dziedziniec żołnierski. Dziś była akurat pusty i cichy, wszyscy byli zaprzęgnięci do obowiązków przygotowywania uroczystości, a straże na murach i patrole wokół zamku czy osady portowej zostały podwojone. Tak duże skupisko gości, przyciągało też rzezimieszków różnego autoramentu, a Ser Haigh chciał uniknąć niepotrzebnych komplikacji. Skierował się bezpośrednio do stajni. Zauważył tam wiele nowych koni, a także wiele nowych twarzy kręcących się wewnątrz. Goście swoje cenniejsze zwierzęta zostawili w stajniach zamkowych. Naprawdę było na co popatrzeć, ale nie to było jego celem. Ruszył do ostatniego boksu w rzędzie. Ten który zajmowały jego zwierzęta. Z zadowoleniem stwierdził, że niczego im nie brakuje. Ściółka była świeża a żłób wypełniony owsem. Kary ogier zarżał na jego widok, masywnie zbudowane ale harmonijne zwierzę, było jego osobistą dumą. Kupił go kilka lat temu na targu w Lannisporcie, za niemałą sumkę. Według hodowcy, miał domieszkę krwi dornijskich koni wyścigowych. Nie bardzo chciało mu się w to wierzyć, ale faktycznie rumak cechował się wytrzymałością i niezłą jak na swoje masywne rozmiary konia bojowego, szybkością. Prócz niego boks zajmowały dwa podjezdki, służące do przewozu dobytku czy prowiantu, oraz koń Garetha Brynna. Wyszedł z boksu z marsową miną i zawołał głośno dwójkę kręcących się w pobliżu chłopców stajennych. Jed i Ned, bo tak się wołali, byli bliźniakami sierotami, które przygarnął pod opiekę ród. Spojrzał na nich z marsową miną, a dwaj wysocy jak tyczki chudzielce, aż skulili się pod tym jego wzrokiem. Włożył rękę za pas i wyciągnął dwie sztuki srebra: - Macie - wręczył każdemu po jednej - macie nie odstępować moich zwierząt przez całą noc, nawet na moment. Jest was dwóch, możecie pilnować na zmianę. Mogę wejść do nich tylko ja, albo pan Brynn, zrozumiano? Jak się spiszecie, to po turnieju dostaniecie po pięć sztuk na głowę. - Pachoły pokiwały zgodnie głowami. W jego komnatach czekał już Bren - jego pacholik. Zgodnie z wydanymi mu wcześniej dyspozycjami miał już przyszykowany cały strój swojego pana na uroczystość. Zbroja którą zamierzał użyć na jutrzejszym turnieju stałą wyczyszczona na stojaku, podobnie jak reszta rynsztunku. Usłyszał pukanie do drzwi: - Wejść - zakomenderował ściągając pochwę z dwuręcznym mieczem z pleców. W drzwiach pojawił się Gareth Brynn, jego najwierniejszy towarzysz, który służył już jego ojcu. Nie był szlachetnie urodzony, ale niektórych pasowanych honorem i poczuciem obowiązku bił na głowę. - Przybyło Ci konkurencji - zaczął bezpośrednio, z ironicznym uśmieszkiem - prawdziwe sławy przybyły. Miał być wiejski turniej, a będzie prawdziwe widowisko. - A no - skomentował krótko. Choć sam nie chciał tego przyznać, to te wieści trochę popsuły mu humor. - Szykuj kąpiel - rzucił do Brena. A potem powiedział do Brynna: - Pokręć się wśród czeladzi i giermków dzisiaj? Oni będą gościć się na dziedzińcu. Miej oczy i uszy otwarte. Coś mi ta ich wizyta niespodziewana śmierdzi kłopotami. Mam nadzieję, że tylko na turniej przyjechali. Może dowiesz się czegoś ciekawego. Wiem, że potrafisz - zażartował ze starego przyjaciela. U jego ojca był jednym z głównych handlowców. Kilka kwadransów później był już gotowy do uroczystości. Przypasał wyjściowy, delikatnie zdobiony pas ze sztyletem i mieczem. Poprawił jeszcze opinający szeroką pierś wams i ruszył ku septowi.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
05-08-2016, 13:55 | #12 |
Reputacja: 1 | Oczekiwała go w komnatach, które zajmowała od czasu, gdy w sepcie nad rzeką powiedziała “Tak” ojcu obecnego pana młodego… i z tego, co służba plotkowała, nie zamierzała się z nich wyprowadzać, by usunąć w cień i próbować zakryć przed nieżyczliwymi językami to, co było. |
06-08-2016, 13:52 | #13 |
Reputacja: 1 | Był na siebie zły, że dał się w to wplątać. Kiedy opuścił pokój Panny młodej. Nie skierował się do zarządcy. Podreptał w te i z powrotem, po korytarzu, myśląc co ma powiedzieć. Dzisiaj, nic mu nie wychodziło. Atmosfera tego miejsca, dobijała go, szczególnie dzisiaj. Cały dzień, szedł zupełnie inaczej, czuł że znajduje się, na mało stabilnym gruncie - Ehh… Raz się żyje… - Powiedział do siebie, po czym niezbyt pewnie skierował się wreszcie, na właściwą drogę. Obszar do przebycia, nie był zbyt duży, jednak zajął mu, nad wyraz sporo czasu. Co rusz, znajdując coś ciekawego do obserwacji. O dziwo, tym razem nie denerwował się z powodu reakcji, Ser Hortona, ale raczej całej tej sytuacji. Stanął blisko przejścia, prowadzącego bezpośrednio do własności Haighów. Wzruszył ramionami, po czym wreszcie udał się przed siebie. Drzwi otworzył młody chłopak, kiedy ich oczy się napotkały, nastała dziwna i nieprzyjemna cisza. Młodzieniec szybko odwrócił się w głąb pomieszczenia, spoglądając na Snowa. Po wymianie spojrzeń, między rycerzem a jego giermkiem, ten drugi znacznie się opanował. -Słucham - zapytał młody giermek -O co chodzi? - Przez chwile, bard po prostu spoglądał w stronę giermka. Nic nie mówił, po prostu patrzył. Zacisnął pięści po czym powiedział, bardzo cicho. - Ser...Hortona...Nie ma, prawda? - mówił bez przekonania, jakby dopiero co opanował zdolność łączenia słów w wyrazy Młody Velaryon popatrzył na niego dziwnie, jak na człeka niespełna rozumu. Widać było, że walczy, ze sobą aby coś odburknąć. Jednakże wykorzystując pokłady swojej siły woli, wysilił się na uśmiech. -Nie. Ser Haigh wyruszł z ważnymi sprawunkami. Był taki miły, że udostępnił nam tą komnatę - Rozumiem… W takim wypadku, muszę Cię poprosić, byś udał się ze mną. Musimy porozmawiać. Przychodzę z polecenia, jednego z domowników, a nie chcę niepokoić twojego Pana. - Troszkę sie uspokoił, kiedy myślał o tym, jak o obowiązkach, szło mu dużo lepiej. Giermek odwrócił się w stronę Snowa z niemą prośbą, ten widząc jego minę uśmiechnął się lekko i odezwał spokojnie -Nie ma potrzeby bardzie, żaden to dla mnie problem. Powiedz z czym przychodzisz - - Ser, przepraszam. Niestety, mam bardzo dokładne wytyczne. A wszelkie objawy, nieposłuszeństwa, są karane - Uśmiechnął się miło, nie miał zamiaru odpuścić - Obiecuje, że zajmie to chwilę, a młodemu Paniczowi, nic się nie stanie. - Spojrzał w tym momencie, na młodego dziedzica. - Zaledwie kilka chwil, i zwracam go na powrót - grzecznie się pochylił Uśmiechnięty Wilk kiwnął lekko głową, a młodzieniec choć niechętnie popatrzył na barda -W takim razie prowadź- - Masz jakieś imię…? - Spytał go kiedy ruszyli przed siebie, nie wiedział za bardzo jak do niego podejść. Z drugiej zaś strony, był tylko giermkiem i to On tutaj miał przewagę. Szli w stronę septu -Callor. A ty bardzie? Masz jakieś imię?- - Vaenor, miło Cię wreszcie poznać, Callor. - Dodał szczerze. - Chciałem Cię o coś zapytać, a raczej moja Pani, przyszła Lady tego domu. W jakich pieśniach gustuje, twój senior? Czymś, czym uraczyć go można. - zapytał za słowami Mildrith -Mój … chodzi ci o Ser Addena. Chyba najlepiej byłoby zapytać jego. On lubi rózne rzeczy … Wydaje mi się, że przede wszystkim utwór musi budzić emocje. Stąd polubił “Ostatniego Giganta”, któego usłyszał, po którejś potyczce z dzikimi. Ostatnio jeden z minstreli śpiewał “Odę do Przyjaciela”, też wydawało mi się, że podobała mu się ta pieśń - Dobrze… kolejne melodie. To będzie pracowity okres w jego życiu. Poza tym, zdobył informacje, o które prosiła przyszła Lady. - Co słychać u Ojca? Jak mu się powodzi? - Zapytał bez ogródek. Giermek westchnął -Ojciec ma się dobrze, ale … Posłuchaj mnie Vaenorze. Wiem, że nie jesteś winny tego, jako kto się urodziłeś. Faktem jednak jest to, że sprawiłeś wiele bólu mojej matce. Mój … nasz ojciec popełnił błąd, nie znaczy to jednak, że muszę cię lubić- Złapał go za ramię. Był zły, nie wiedział dlaczego, spodziewał się tego. Ale i tak go to cholernie zabolało. - Callor...Nie, nie musisz mnie lubić, ale także nie musisz do jasnej cholery mnie od razu skreślać. Jestem, od Ciebie starszy, więc nawet nie wiem, czy już był żonaty z twoją matką. I nie, nie prosiłem się o to, po prostu chciałem Cię poznać. Nie zdajesz sobie sprawy, jak wygląda moje życie, i tak jestem szczęśliwcem, że mogę tutaj przebywać, jednak mogło być znacznie gorzej. Nie mniej, jesteśmy braćmi, i po prostu chcę, żebyś wiedział… Że jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na mnie liczyć. Nic od Ciebie nie chcę, nie musisz mnie nawet lubić, ale cieszę się, że masz okazje wyrosnąć na kogoś wielkiego. Po prostu… tak jakoś czuje… Giermek popatrzył na niego z rozdziawionymi ustami. Jego dolna szczęka zaczęła lekko drgać. Wyglądał tak jakby miał się rozpłakać i dopiero teraz bard mógł zobaczyć, że dalej był to młody, nieopierzony chłopak. -Ja …. ja … przepraszam - zdołał w końcu wykrztusić z siebie. Wyglądało na to, że odzyskał część rezonu -Ja … nie chciałem. Ser Adden też jest z nieprawego łoża, a to dobry i waleczny wojownik … i jest dobry dla mnie - przerwał an chwilę spoglądając swojemu przyrodniemu bratu prosto w oczy -Chyba zbyt pochopnie ciebie oceniłem. Dziękuję i jeszcze raz przepraszam. Mam nadzieję, że będziesz mi w stanie wybaczyć …Ja chciałbym cię lepiej poznać … - widać było, że chłopak mówi szczerze -Miałbym też do ciebie prośbę, mówisz, że będziesz grał na weselu. Czy mógłbyś zagrać “Pożegnalny Toast”? Jak byliśmy ostatnio w stolicy ser Adden wypił trochę z Lordem Bryndenem. Pozwolili mi napić się z nimi wina. Śpiewali to … była tam też pewna dziewczyna … młoda szlachcianka … Chciałbym to usłyszeć raz jeszcze- Bard uśmiechnął się do brata. Uspokoił się, wiedział że dla niego też musi to być ciężka chwila. - Z przyjemnością. Teraz leć, do Ser Addena i podziękuj mu w moim imieniu. Mam nadzieje, że po weselu, będziemy mieli jeszcze możliwość porozmawiania. - Klepnął go w plecy - Ja wracam do przygotowań, muszę przedstawić, reszcie trupy, wszystkie pieśni. Do zobaczenia, Callor Po tym chłopak odwrócił się i odszedł. Bard został jeszcze chwile, po czym ruszył w swoją stronę. |
07-08-2016, 16:08 | #14 |
Reputacja: 1 | 17 Dzień 2 miesiąca 212 AC.River Rest. W ciasnej kaplicy stali wszyscy ważniejsi goście. Była to istne pomieszanie kolorów, sukien i bogato zdobionych wamsów. Większość z gości uznała to za dobry moment, aby się pokazać wśród sąsiadów, czy przed seniorem. Mimo wieczornej pory temperatura na dworze była wysoka, jedynie delikatna bryza przynosiła ukojenie. Jednak w kaplicy nie można było odczuć tych przynoszących ulgę powiewów. Tym samym atmosfera była duszna, zarówno dosłownie jak i w przenośni. Obserwując twarze gości, można było być pewnym, że niektórzy z nich planowali jak najlepiej wykorzystać tą nową sytuację. Jednak nie to było ważne dla Seathana i Mildrith stojących przed ołtarzem Siedmiu. Septon odchrząknął i rozpoczął ceremonię. -Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć węzłem małżeńskim tych dwoje ludzi ... - trzeba było powiedzieć, że kapłan starał się jak mógł. Mimo tego, że pocił się niemiłosiernie, nie tylko z powodu temperatury, ale i zdenerwowanie mówił z pasją i pewnym kunsztem oratorskim. Niestety, niezbyt fortunie dobrał temat swojego kazania, w stosunku do zebranych gości. Wspomnienie o sile w jedności wzbudziło nienawistne spojrzenia w przynajmniej kilku twarzach. Szybko zostały one jednak przykryte miną obytych w polityce ludzi. Twarzą nie wyrażającą żadnych emocji. Gdy Septon skończył Seathan zdjął płaszcz Mildrith, okrywając ją satynowym w barwach Seaverów. Tym samym wypełniła się tradycyjna część oznaczającą, że bierze ją pod opiekę. Dało się słyszeć kilka radosnych głosów. Jedynie Mildrith, która obróciła się na chwilę zobaczyła krzywy uśmieszek na twarzy Garetha Kenninga stojącego obok Lorda Fowlera. Ta dwójka została jednak szybko zasłonięta przez resztę gości, wyrażających swoją radość. Ślub zakończył się ... nadszedł czas na wesele. Sala Rycerska, Wesele. Godzina 20. W sali panowała duża wrzawa. Goście rozmawiali między sobą, wino krążyło swobodnie. Atmosfera powoli się rozluźniała, aczkolwiek gdzieniegdzie można było zauważyć gniazda zapalne. Gareth Kenning próbował zwrócić na siebie uwagę Elanor, która wyglądała naprawdę olśniewająco tego wieczoru. Czynił to nieskutecznie, gdyż dziewczyna była wpatrzona w siedzącego u jej boku Addena Snowa, zasypując go wieloma pytaniami odnośnie wszelkich różnych bitew, życia na północy, muru i dzikich. W innej części stołu można było odnieść wrażenie, że Roger Tarbeck, kłóci się o coś z Cletusem Farmanem. Obaj wyglądali na niezadowolonych, skrzywdzonych miejscem, w którym zostali posadzenie i obrażenie przede wszystkim na siebie nawzajem, ale również na innych wokół. Senior Simon Seaver obserwował to wszystko spokojnym wzrokiem, obejmując wszystkich obecnych gości. W końcu skinął na ludzi przygotowujących przedstawienie. Nadszedł czas, aby rozerwać gości. Miał nadzieję, że nie popsuje to już i tak gdzieniegdzie napiętej atmosfery. Podniósł swój kielich z winem, zwilżając gardło. Po czym odwrócił się w stronę swojego wnuka i jego nowej żony. -Obawiam się, że wasz ślub powinien być bardziej szczęśliwym doświadczeniem. Mamy tutaj jednak gniazdo szerszeni. Cały nasz region jest niespokojny.- po tych słowach popatrzył na swojego seniora. Tybolt Lannister nie wyglądał na typ wojownika. Najgorsze było też jednak to, że ludzie plotkowali, iż był po prostu słaby, chorowity. Wzrok Simona został napotkany przez Gerolda Lannistera, który z tajemniczą miną podniósł swój kielich w salucie dla ich gospodarza i państwa młodych ... Uwagę wszystkich skupiły jednak występy, które właśnie miały się zacząć ...
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |
08-08-2016, 16:26 | #15 |
Reputacja: 1 |
|
08-08-2016, 20:59 | #16 |
Reputacja: 1 | Lord Simon chwilę w ciszy przypatrywał się wymienionemu pocierając swój podbródek. Wyraźny znak, że bił się ze swoimi myślami. -Tak. Jest to jedna z możliwości. Jednak ... Nieczęsto zdarza się człowiek, który gotów jest dla prawdziwych wyrzeczeń i poświęceń w imię honoru. Jak dwóch braci podczas Tańca ze Smokami, którzy walcząc w Gwardiach Królewskich po przeciwnych stronach barykady zabili siebie nawzajem. Tak honorowi ludzie są niebezpieczni - przerwał na chwilę, gdy na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech -Północ tworzy twardych ludzi. Dziwnych, ale twardych. Godzina Wilka, tyle władzy i zrezygnować z niej - senior rodu pokiwał głową, do swoich myśli, do czasów i nauk dawno minionych. Trzeba było jednak powrócić do rzeczywistości. -Dobrze byłoby się wywiedzieć jakim faktycznie jest człowiekiem. Niektórzy noszą doskonałe maski ... - krótki atak kaszlu przerwał jego rozważania, gdy się skończył popił go winem i popatrzył ponownie na swojego wnuka i jego nową żonę. -Ludzie miewają przedziwne marzenia ... -
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |
08-08-2016, 21:12 | #17 |
Reputacja: 1 | Mildrith, od kiedy w sepcie świeży małżonek ramię jej podał, by wyprowadzić z kaplicy między szpalerami dostojnych gości, puściła rękę Seathana tylko raz. Gdy płaszcz w barwach Seaverów z barków jej zsunął, zanim przy stołach zasiedli. Później zaś potrawy wjeżdżały na stół nieprzerwanym korowodem, zaplanowanym przez Hortona co do ostatniej pesteczki na krawędzi zastawy, coraz to nowa toasty wznoszono, a ona siedziała przytulona do ramienia małżonka, palce dłoni z jego ręką splótłszy w węzeł nie do rozerwania i uśmiechając się słodko, szczęśliwie i zaborczo. |
08-08-2016, 21:43 | #18 |
Reputacja: 1 | Lord Simon wpatrywał się chwilę w Mildrith oczami zimnymi i antycznymi niczym stal. Wydawało się, że próbuje wybadać ją, aż do samej duszy. Po chwili jednak, jego mina stała się łagodniejsza. -W moim wieku? Jakież mogę mieć marzenia? To, które mi pozostało, i które powinien mieć każdy prawdziwy ojciec ... dziadek - poprawił się dość szybko senior -Pragnę, aby moje wnuczęta miały lepsze życie niż ja - Łatwo było zobaczyć, że stary senior rodu mówił szczerze i to co miał na myśli, ale młodej Seaverównie wydawało się, że nie było to wszystko. Lord Reaver Rest skrywał jeszcze jakieś marzenia? A może po prostu nie dopowiedział wszystkiego?
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |
12-08-2016, 14:04 | #19 |
Reputacja: 1 | Uroczystość się zakończyła, teraz nastał czas zabawy. Kiedy goście zajęli swoje miejsca, z końca sali obserwował ich bard. Cały dzień był bardzo nerwowy, ale teraz nastała wreszcie ta chwila. Nigdy nie miał tremy przed występami, ale tym razem serce podchodziło mu do gardła. Miał już przyjemność występować przed arystokracją, jednak dzisiaj był naprawdę szczególny dzień. Reszta aktorów rozstawiła już rekwizyty. Wielkie przenośne palenisko, bronie, czy różne opończe. Na początku, były bardzo dobre morale, ale im bliżej samego wydarzenia, wraz z kolejnym gościem, który zajmował swoje miejsce, serce biło coraz szybciej. Vaenor wziął głęboki oddech. Ubrał się dzisiaj, wyjątkowo schludnie, jak gdyby miał myszkować w szafie dziedzica lub jego dziadka. Odzież w jaskrawych barwach robiła bardzo przyjemne wrażenie, na głowie czapkę z dużym piórem, również w jasnych barwach. Co prawda pióro mu troszkę przeszkadzało, co chwile zdmuchiwał je na bok, ale nie zamierzał się jej pozbywać. - Pora zaczynać… – rzucił do towarzyszy. Po czym cała grupa ruszyła na podwyższenie. Wszyscy aktorzy, ubrani byli w długie płaszcze, z głowami zakrytymi kapturami. Każdy z nich trzymał pochodnie. Tylko Waters wyróżniał się na tle. Ten wyszedł na środek, reszta zaś otoczyła go, zostawiając lukę, przed młodą parą. - Dzisiaj… Jest szczególny dzień. Dzień niezwykle ważny, nie tylko dla tej dwójki, ale także wielu osób, które będą miały możliwość, żyć wśród nich. Jednak to także wydarzenie niezwykłe, albowiem wiążę dwa rody, które od pokoleń istnieją, zmieniają się. By jednak być, częścią tego kręgu, trzeba poznać i jego początek. Trzeba, poznać historie, by tworzyć przyszłość, a dzisiaj, opowiem wam nasze dzieje, wzloty i upadki, zwycięstwa i porażki. – Bard ukłonił się, i cofnął na piętach. Reszta osób podpaliła swoje pochodnie i stanęli za nim. - Były to czasy odległe, kiedy smoki były dla nas tajemnicze, kiedy żelazny tron nie istniał, a państwo podzielone było, na wiele krain. Na czele tych ziem, stali Panowie, na których skroniach, spoczywały korony! Przez daleką północ, do piaszczystego południa, wiele potężnych państw, każde ambitne, każde potężne, jak potężni mogą być ludzie z Westeros! Bard zamilkł na chwilę, rozglądając się po obecnych, chwycił jedną z pochodni, podnosząc ją do góry - Powiada się, że były to czasy dzikie. Kiedy, strudzony wędrowca, spoglądał na południe, widział wówczas płomień, to była flota królowej Nymerii, kiedy dotarła do Dorne! To były czasy bohaterów! I wśród tych wielkich ludzi, był On! Młody najemnik, doskonały wojownik, na wodzie zrodzony, marynarz wytrawny! Gideon! Nie był szlachetnie rodzony, ale to nie krew wpływała na zasługi, albowiem to przez czyny wartość swą okazał! – Można było odnieść wrażenie, że skierował to, do rodzinny Panny młodej – I stawał ponad tymi, którzy flagi i okrzyki dzierżyli! Wielu jednak zwało go zbójem! Poddawali w wątpliwość jego honor! Kiedy, król Lannister, karać miał niegodnych wasali swych! On, swą inteligencją, oszczędził istnień wiele! Zdobył zamek, swą wierną drużyną, nim sam król przybył do bram. Te otwarte, a młody Gideon, pokłon złożył! Wielu plotkowało, że dla złota, wiele zrobi. On jednak nie przyjął. – Wstrzymał w tym mieście opowieść, dwóch aktorów zdjęło kaptury, jeden o złotych włosach, drugi zaś ciemnych. Odgrywali sceny z opowieści, czarnowłosy mężczyzna ukłonił się przed drugim, a ten ostrze miecza, do boku mu przyłożył - Ród Lannistrów, zawsze był szczególny, kształtował te ziemie, od wieków, by przetrwać taki czas, musieli być niezwykli, mówi się, że Lannistrowie, zawsze potrafili odnaleźć lud utalentowany, a nie gardzili przez pochodzenie, zdolnych nagradzali, niezależnie od godności! I król Lannister ni ustępował przodkom i potomkom. Nagrodził krnąbrnego woja, dając mu nazwisko i ziemie. Twierdze te, na której do dziś stoimy, w tej której ta wspaniała uroczystość, dziś obchodzimy. Jeden z aktorów, nałożył opończe, przedstawiająca herb rodu Seaver -[i] Od tego momentu, nie było już Gideona Pyke, ale Gideon Seaver, rycerz i lord tych ziem. Wierny sługa swego seniora. Który przysiągł na krew swoich potomków, że wierni pozostaną, Lwom. Lwi król ujrzał w nim lwa, nadał więc na tarczy, trzy lwy. Dla niego samego, dla jego przodków, jak i potomków! I Powiadam wam, że ród ten wydawał kolejne lwy, w swoim istnieniu! Zakapturzone postacie, Vaenorowi kolejny płaszcz, tym razem, czerwonego smoka przedstawiał - I nastał ten czas, kiedy z dalekiej Valyrii, przybyli. On sam, zdobywca z siostrami swymi. Smoki ich bronią, a Westeros ambicją. Krwawe czasy, sprowadził na nasze ziemie. Niektórzy walczyli, niektórzy uklękli, zaś Lew nie chciał się poddać, chciał bronić swej domeny! Sojusze nawiązał, znając potęgę wroga, wbrew zaleceniom, nie cofnął się o krok! Gdy na polu, Lwi król, ujrzał smoki, pewność nie opuściła go na chwilę! Nasz ród także tam był, gdy szturm przeprowadzono na ich pozycje. Przypłacił to ceną wielką, gdyż zaledwie jeden członek rodu się ostał. Jednak nie poddał się, gotów służyć królowi swemu. Jednak smoki, okazały się zbyt silne, więc i lew utracił koronę, jednak nigdy nie utracił dumy, to też młody Aegon, w zarząd mu dał, jego domene przywrócił. I tak, wierni zostaliśmy, by zaćmić umysły własne, gdy ze smoka zrodził się drugi, ten czarny, ten chciwy! Który ojcowiznę nie swą wymusić pragnął! Bard wiedział, że zbliża się, najgorsza część. Celowo pominął informacje, o mieczu i poszukiwaniach, ale musiał stanąć twarzą w twarz, z historią, która wciąż jest żywa. Przygryzł wargę, złapał oddech, po czym kontynuował - Gdy młody Blackfyre, chwiość zawładnęła, myśmy błędy popełnili. Albowiem, króla uznać nie potrafiliśmy. Oznaczona przez ojca, co jeno ojcowski gest i szacunkiem był, źle zrozumiany przez gniewnego młodzieńca, zakończył się niezwykle źle. Wojna domowa, oślepionych głupców, którzy nie potrafili zrozumieć. Gdy jednak upadł Daemon, potomstwo jego z nim, myśmy wiedzieli, ugięliśmy swe karki, by przyjąć karę. I tym razem, Lord Lannister nas wsparł, podał swą dłoń, by podnieść nas, a my głupcy, jeno łzy mogliśmy wylać, z radości za szanse, jak i błedów własnych. Od tego czasu, robimy wszystko, by nigdy nie zawieść, seniora naszego. Nauczkę dostaliśmy, nauczyliśmy się. Krew w nas buzowała, jednak nauczyliśmy się. Po tych słowach. Podano mu instrument, a pieśń którą zagrał mogła być wówczas znana, niezwykle popularna zaraz po rebelii, gdy radowali się wszyscy, z wojny zakończenia zwała się „młot i kowadło”. W tych murach, była pewna, jakby okazać drogę, jaką obrał ród. Że wierność nie jest tylko słowem, ale świadectwem i stanie za tym czynami. - Zbliżamy się do końca tej podróży, zbyt wiele wydarzeń porzucić muszę, albowiem czasu zbyt mało, a dziś wydarzenie specjalne. Bard po tych słowach, obszedł wszystkie stoły, miał ciężko podbite buty, szedł wolno, nie spoglądając na nikogo, jak gdyby widział tylko cel swojej podróży. Stanął za młodą parą i rzekł - By dokończyć te historię, muszę was poprosić, byście na scenę wyszli. * Seathan był zdziwiony propozycją barda. Zniesmaczenie jakie odczuwał z powodu braku uzgodnienia z nim takich rzeczy... ukrył za zimnym wyrazem twarzy. Jego oczy jednak dosłownie miotały gromy. Spojrzał jedynie na swoją małżonkę z pytaniem rysującym się na jego twarzy i lekko uniesioną brwią. Być może bard z nią ustalił to wydarzenie. Pani żonie by nie odmówił. Jednak wykazywał delikatnie mówiąc brak entuzjazmu. Gdzieś kiełkowało mu w głowie, że bard ma dobre intencje. Jednak jego zasady nie obejmowały spontanicznych występów na prośbę barda. Jaskółcza brew Milly również powędrowała do góry. O ile oczy Seathana ciskały gromy, o tyle w kryształowo czystych źrenicach jego małżonki odbijała się solenna zapowiedź bardzo małej komnatki z bardzo solidnymi drzwiami i posiłkami donoszonymi o ściśle określonych porach. Jednak twarz lady Seaver pozostała gładka, a różane usta rozciągnął uśmiech. - Opowieści mają swoje prawa, mój najdroższy - rzekła do męża, wyciągając ku niemu dłoń, by pomógł jej wstać. Kiedy młoda para wreszcie wyraziła zgodę, na wzięcie udziału w jego przedstawieniu, bard uśmiechnął się pod nosem. Szybkim krokiem, zszedł im z drogi, po czym ruszył za nimi. W tym czasie, reszta aktorów, obecnych na scenie, pośpiesznie zeszła z podwyższenia. Ostatecznie, zostały tylko trzy osoby. Młoda para oraz Vaenor. - Nie mam w zwyczaju, zapraszać szlachetnych gości, do moich przedstawień, nie mniej - dzisiaj, byłby to wielki nietakt, zważywszy na nasz temat. Bard stanął za małżeństwem, by to Oni znajdowali się w centrum. - Przodkowie przeminęli, potomstwo nadejdzie, ale dzisiaj… Dzisiaj jesteście Wy! Każda historia, ma swój początek, ale niestety i koniec. Dzisiaj jednak, my jej nie zakończymy, dojdziemy do pewnego wydarzenia, które jest szczególne, albowiem od dzisiaj, to wy będziecie pisać te historię, wasz wpływ na przyszłość, będzie dopisywał kolejne tomy, do tej wspaniałej kroniki. Seathanie, życzę Ci, siły oraz wierności, Gideona, mądrości Seymoura, a potomstwa jak u Lorda Simona. - Ostatnie zdanie dokończył z wyraźnym uśmiechem - Jednak, dobrze wiem, że los rodu i nas wszystkich, jest w dobrych rękach wszak krzepkie to rody, Seaver jak i dom Cleverly. Dziękuje wam, za wszystko - i przepraszam za kłopot - Ostatnie zdanie, powiedział bardzo cicho. Nie mniej, wierzył że takie przedstawienie, będzie czymś nowym, czymś dzięki czemu ich zapamiętają. - Seathanie, dzisiaj wszyscy patrzą tylko na was. Niech wiedzą, kto teraz sprawuje tutaj piecze. Niechaj widzą, że jesteś tutaj następcą, z którym już teraz muszą się liczyć. - Powiedział to, tylko do młodego dziedzica i jego małżonki. Bard wskazał, że mogą wrócić na miejsce, po czym oddał im grzeczny pokłon. Kiedy wyprostował się, dokończył. - Dziękuje wszystkim obecnym, naszym szczególnym gościom, oraz mojej trupie. Jednak, szczególne dzięki, należą się, Ser Hortonowi, który nie tylko jest organizatorem, ale zarazem doskonałym krytykiem sztuki. Dziękuje, za umożliwienie wystąpienia przed tak zacnym gronem, jak i za tak wspaniała przyjęcie. - Oddał także pokłon w jego stronę, jednak ten był znacznie dyskretniejszy. Po tych słowach zszedł ze sceny. Horton uśmiechnął się pod nosem. Wszystko poszło zgodnie z planem. Mildrith zaś zaklaskała w dłonie, a nad rumor, jaki powstał, gdy wszyscy podnieśli się z miejsc i także klaskać poczęli, wybił się jej srebrzysty śmiech i wołanie o wino. - Toast! - obróciła się do małżonka, kielich mu podając.* - Za zdrowie naszych gości którzy tak licznie przybyli i panujący nam na zachodzie ród Lannisterów. -wzniósł kielich na wysokość oczu -Cieszy nas - tu objął żonę w pasie- że tak dostojny goście dzielą z nami ten szczęśliwy dzień. Mam również wiarę, że nadchodzące dni dadzą nam czas i sposobność by dawne urazy nieco wyblakły a ich miejsce zajęły nowe przyjaźnie. Niech pozwoli to nam chronić nasze domy i wspólnie budować dobrobyt zachodu.- zakończył wznosząc kielich nad głowę z uśmiechem. Przedstawienie okazało się sukcesem. Wstała większość sali, a brawa ciągły się jeszcze, po zejściu barda ze sceny. Był niezwykle dumny, ale także troszkę rozczarowany. Wiedział, że będzie musiał porozmawiać z Ser Hortonem. Jednak, teraz pora zabawy, a niedługo, czeka go dalsza praca. |
12-08-2016, 15:59 | #20 |
Reputacja: 1 | Icarius & Asenat Mildrith na powrót dłoń Seathana ujęła, na swoje kolana ją przekładając i przykrywając swoją ozdobioną białym złotem. Twarz lady Milly pokrył wstydliwy rumieniec. |