19-08-2016, 15:06 | #31 |
Reputacja: 1 | Seathan i Vaenor ************************************************** ****** Seathan i Gerold Lannister
|
19-08-2016, 22:15 | #32 |
Reputacja: 1 | Siedział niedaleko rodzinny panny młodej, przepijając co chwila z Cleverlymi, zdrowie ich córki i nowego zięcia. Zaspokoił już głód, zawsze tak miał na uczcie. Pierwsze nasycenie pokarmem mu wystarczało, potem można było oddać się dysputą czy innym rozrywką. Dyskretnie oglądał zebranych na sali zaproszonych rycerzy, samych, bądź ze swoimi wybrankami. To mu przypomniało wieczne napomnienia Garetha, że powinien się wreszcie ustatkować, znaleźć żonę i spłodzić potomka, by przedłużyć ród Caldwellów. Miał czas… tak przynajmniej sobie to tłumaczył. Siedzący nieopodal rycerz, z ogorzałą od słońca twarzą wzniósł kielich i przepił ku niemu. Craig nie kojarzył ani jego barw ani samej twarzy, ale nie mając póki co nic innego do roboty, ruszył ku gościowi z kielichem w ręku. - Przepijasz do mnie Ser, czy my się znamy? - spojrzał w twarz zbrojnego. - Jeśli tak, bądź łaskaw przypomnieć mi skąd, bo nie kojarzę waszej twarzy - zaczął rozmowę. -Ohh nie Ser, nie znamy się. Zauważyłem jednak twój wzrok, więc podniosłem kielich, w geście pozdrowienia. Wszakże jesteśmy tutaj wszyscy na weselu. Więc możemy się cieszyć - jego akcent nie zdradzał pochodzenia. Był z pewnością z Westeros, ale dało się wyczuć przyzwyczajenie do innego języka, może Valyriańskiego, może Bravoosi? W każdym razie ten człowiek musiał spędzić wiele czasu w Essos -Ser, czy zechcesz usiąść! , ze mną i napić się wina? Nie znam tu zbyt wielu osób - przy tych słowach wskazał ręką wolny stołek naprzeciwko siebie. - Skoro się nie znamy, to przedstawię się - Ser Craig Caldwell, zaprzysiężony miecz rodu. A Ty Panie? Twój akcent jest nietutejszy. Pochodzisz Panie z Essos? Przybyłeś na turniej, czy jesteś z którymś ze znaczniejszych rodów? - odpowiedział przywołując gestem sługę z gąsiorkiem wina. - Czy ktokolwiek pochodzi z Essos? - odpowiedział pytaniem na pytanie opalony rycerz - Ser Craigu, ja pochodzę od zachodzącego słońca a udaje się w stronę wschodzącego słońca - po tych słowach tajemniczy rycerz uśmiechnął się lekko, a Caldwellu narastało przekonanie, że gdzieś wcześniej słyszał już podobne słowa. Nie mógł sobie jednak przypomnieć gdzie -Nazywam się Cordin Daorun. Miło mi ciebie poznać Ser - człowiek ten wyciągnął swoją prawicę w kierunku rycerza z zachodu. Caldwell uścisnął dłoń Corina pytając: - Startujesz w turnieju Panie, czy przybyłeś którymś ze znaczniejszych gości? -Gdy tak stawiasz pytanie panie, muszę stwierdzić, że przybyłem na turniej. Aczkolwiek wolę takie miłe okoliczności przyrody - mówiąc to zakreślił ręką wokół siebie krąg - Niźli krew i piach. A jednak Valar Doehirs nieprawdaż panie? Skinął głową zgadzają się z rozmówca. Ten człowiek albo naprawdę pochodził zza Wąskiego Morza, albo chciał za takiego uchodzić. Wzmogło to ostrożność Ser Caldwell’a: - Taki już jednak nasz żywot, prócz wesel także krew i piach. To w takim razie, być może spotkamy się jutro w szrankach. Ja też postanowiłem uczestniczyć w tych zmaganiach - odpowiedział mu Craig. -Być może Ser, być może. Aczkolwiek preferuję melee. To sztuka, która bardziej mi odpowiada - gdy mężczyzna sięgnął po butelkę wina Caldwell zauważył, iż przy jego pasie wiszą dwa lekko zakrzywione miecze. -Niestety. Raz jesteśmy na fali, a raz idziemy na dno. Nie miałem ostatnio zbyt wiele szczęścia - wyznał spokojnie opalony rycerz ponownie zajmując swoje miejsce. -Ale wydaje się, że ty Ser sobie całkiem nieźle radzisz. Nie obawiasz się porażki w turnieju? - Też wolę buhurt, niestety jak mówi Zarządca, na weselu nie wypada, a szkoda - odpowiedział z widocznym zawodem. - Co do porażki? Czyż nie jest wpisana w to ryzyko? Będzie co ma być - odpowiedział i zaraz dodał swoje pytanie: - Nie miałeś szczęścia? W turnieju? Czy w jakimś innym zdarzeniu losowym, jeśli wolno zapytać? -Ohh, różne rzeczy. Różne, które niestety nie były dla mnie zbyt szczęśliwe. Ser, wie jak to bywa z rodziną? - jego pytanie wydało się trochę dziwne. Na ten moment Craig nie miał rodizny, Caldwellowie zniknęli -Jak to mówią, z rodziną najlepiej wychodzi się na obrazku. - W sumie nie wiem - odpowiedział. - Jestem ostatni z rodu, ale chętnie posłucham jak sie wychodzi z rodziną, od kogoś kto ma praktyczną widzę w tym temacie. Szukasz Panie zarobku? Protekcji? Czy zwyczajnie pracy albo sławy? Może udałoby się wspólnie coś wymyślić Corinie, tylko musiałbyś przestać odpowiadać pytaniem na pytania i być mniej tajemniczy - zażartował, ale tylko jego usta się śmiały. Oczy pozostały zimne jak stal. Horton zostawił barda na murach i ruszył z powrotem do głównej sali. W głowie kołatały mu się dziesiątki myśli. Niedługo miano wnieść pasztet, rozejrzał się więc dookoła, szukając znajomych twarzy. Ominąwszy bez skupiania na sobie uwagi podwyższenie, zszedł do szczytu jednego z niższych stołów. - Appleton - Skinął głową podkomendnemu. Tamten podsunął mu krzesło. - Dziękuję. - Siedzący naprzeciwko Caldwell przyglądał się temu w spokoju. - Znajdź Merrita, powiedz mu, żeby poszedł do barda i przypilnował go. Zrozumiane? - Nie jestem z tego powodu zachwycony - odpowiedział rycerz i dostawił kielich z winem. - Zrobię, jak mówiłeś. - Dobrze - obrócił się do obrońcy panny młodej. - Jak wesele, Craig? Rycerz popił resztki pieczeni czerwonym winem i otarł usta kawałkiem płótna, jakie miał do dyspozycji każdy z gości. - Znośnie - odpowiedział z uśmiechem - choć nie brakuje niespodzianek. Adden widzę zainteresował swoją osobą twoją szwagierkę - wskazał delikatnym ruchem głowy rozmawiającego na podwyższeniu Snowa i siostrę Seathana. - Trudno się dziwić - Horton nalał sobie wina. - Jest pasjonującym rozmówcą nawet wtedy, kiedy nie zestawia się go z tymi wszystkimi nudnymi ludźmi w tej sali. Zaraz przyniosą weselny pasztet. Nie przesadzaj z winem, jutro turniej. - Niech Cię o to głowa nie boli - uśmiechnął się znad pucharu. - Wiem na ile mogę sobie pozwolić - odparł z pewnością siebie. - Taki Snow, pomijając fakt, że jest bękartem byłby niezłą partią dla Eleanor. Pomijając oczywiście to, że przebranie się w białe blachy, wiąże się z wyrzeczeniami, podobnymi do tych jakie biorą na siebie Nocni Strażnicy - zauważył przytomnie. - Wygląda na to, że rodzina zyskała nowego Lorda Obrońcę. - Lord mógłby z tym trochę poczekać, ale chciał dodać uroczystości więcej symboliki. - Napił się z pucharu. - Obawiam się, że raczej będzie wolał Gwardię Królewską, a nie żonę. Nie działo się nic podejrzanego? - A miało? - zapytał Caldwell - Nie póki co spokój. Wiadomo, że paniątka krzywo na siebie patrzą, bo za Blackfyra, wszyscy byli podzieleni, nawet wewnątrz rodzin. Myślę jednak, że pod bokiem Lannistera, nikt nie odważy się na jakieś awantury. Zresztą pasowany czy nie, w łeb wziąć zawsze może jak narobi rabanu. Muszę Cię uspokoić, moi ludzie nie meldowali nic dziwnego. Takiś pewny Snowa? Białogłowy już niejednego na gorsze manowce zwiodły, Zarządco. - Nie miało, ale jaka by głowa nie była, pasowana lub nie, na takie same głupie pomysły od wina wpaść może - skwitował. - Nie jestem nikogo pewien, bo ludzie bez skazy żyją tylko w świecie ballad i baści Vaenora, ale powiedziałbym, że w jakimś tam stopniu wierzę, że ser Adden, na jakiego wygląda, to ten, którym jest naprawdę. - Poklepał palcami smukłą szyjkę butelki i po chwili zadumania dolał do kielicha to, co jeszcze w niej zostało. Uniósł kielich w toaście. - Wypijmy za to, żeby szczęśliwie poszło ci w turnieju. Craig uniósł puchar, skinieniem głowy dziękując za toast. - Piękny oręż Lordzie - odezwał się do nowego obrońcy rodu, a małżonka jego podopiecznej. - Nie tak wiele rodów może się pochwalić valyriańską stalą, Panie. Dwuręczny miecz to poważna broń, tak jak poważna jest twoja rola, Panie. - dodał patrząc w oczy męża Mildreth. - Choć z tego co słyszałem na Żelaznych Wyspach wolą topory i pałasze. Niemniej przyjmij moje szczere gratulacje. - Prawdą jest, każe z tych twierdzeń Sir Craigu - dziedzic odpowiedział uśmiechem patrząc na rozmówce. - Piękny miecz, piękna i mądra pani żona. Tylko czas i okoliczności sprawiają, ze nowa rola z pewnością będzie niosła poważne wyzwania. Dziękuję szczerze, ja z kolei życzę powodzenia w turnieju. Sir Aden i Lordowie z pewnością nie wiedzą na jak godnego przeciwnika trafią. -uśmiech dziedzica przeszedł w szelmowski. -Dołożę wszelkich starań, aby nie przynieść wstydu temu domowi. Będę godnie stawał, resztę zweryfikuje piach areny. - odpowiedział kurtuazyjnie. - Gdybyś Panie szukał partnera do ćwiczeń - wskazał na potężne ostrze w ozdobnej pochwie - oferuję swoją skromną osobę do dyspozycji. - Preferuję długie miecze. Trzeba jednak nabrać wprawy i w tym orężu. - przyglądał się mieczowi- Gdy te uroczystości się skończą. Skorzystam być może z propozycji. Dobrych partnerów na dziedzińcu nigdy dość. Opowiedz mi o swoim doświadczeniu bitewnym. Tylko bez pomijania niewygodnych szczegółów. Nie mnie oceniać uczynki ludzi, nie jestem Septonem. A ostatnie lata na Żelaznych Wyspach, cóż sporo tam widziałem. Chciałbym jednak wiedzieć jako Obrońca Rodu jakimi ludźmi dysponujemy. Widziałem cię na ćwiczeniach na dziedzińcu kilka razy, walczysz wyśmienicie. A wiem co mówię. - Ot trafiło się kilka potyczek, nic szczególnego. W służbie u Cleverlych, okazja do bitki bywała swego czasu często i gęsto. Parę razy i z żelaznym ludem walczyłem i choć twardzi są, to jednak zbyt zapalczywi w natarciu, przez co można złapać ich na głupich błędach. Bez obrazy, Lordzie. - zerkał na oczy i twarz Seathana, obserwując jego reakcję. - Nie jestem nieskalanym rycerzem, który walczy czysto jak na ubitej ziemi. W starciu powinno się wykorzystywać wszystkie dostępne przewagi i chwyty, co robię bez skrupułów. Wszystko po to by Ci po niewłaściwej stronie klingi wyzionęli ducha, a nie ja. Preferuję długie i ciężkie ostrza, ale topory czy włócznia też nie są dla mnie obce. I walkę pieszą, jeśli mogę wybierać. Co do pochwały dziękuję, obym jutro mógł to udowodnić. Seathan na słowa ser Creiga zareagował uśmiechem, oznaczającym najwyraźniej zrozumienie. Bo chwilę później rzekł. - W życiu rycerza jest wiele miejsca na honor i zasady ser. Walka jednak, nie powinna być jednym z nich. - skwitował po czym przeszedł do innego tematu - Potrzebujemy zaciągnąć nowych ludzi. Poza klasycznymi metodami, myślałem by poprosić o pomoc ojca i dziadka mojej Pani żony. Co uczynię za jej pośrednictwem. Przyszedł mi do głowy pomysł na walkę zbiorową…. po turnieju i uroczystościach związanych z weselem. Wtedy zbrojni w służbie innych rodów, rozjadą się ze swoimi panami. Ci którzy zostaną i się wykażą, mogliby zostać zwerbowani. Może przychodzi Ci do głowy jeszcze inny pomysł na werbunek ser? -Buhurt? Świetny pomysł - pogratulował Seathanowi - sam, jeśli pozwolisz Panie, chciałbym wziąć udział. Warto byłoby by w porcie ustanowić punkt werbunkowy, w końcu wiele osób się tam przewija. Wiadomo, że chętnych poddałoby się sprawdzeniu uprzednio, ale mogłoby to być źródło nowych ludzi. - dał swoją propozycję. - Zlecę to ser Duncanowi. Punkt werbunkowy w porcie, to faktycznie dobry pomysł. Dziękuję za rozmowę ser, obaj wracajmy do swoich obowiązków.- zakończył rozmowę dziedzic.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
20-08-2016, 19:23 | #33 |
Reputacja: 1 | Reaver Rest, około 22 godziny. Maester Trevyr doskonale zdawał sobie sprawę, że ilość ptaszków obecna na zamku była mocno ograniczona. Wszakże większość jego agentów pracowała w terenie, zbierając potrzebne im informacje. Przecież nie miał jak zamienić twierdzy w sztab szeptaczy. Pozostało mu jedynie udanie się za parą ludzi, która nagle opuściła wesele. Łatwo zauważyć ich było na podwórzu. Lord Arving Fowler byłby charakterystyczną postacią, nawet gdyby nie ubrał się w popularne w Dorne krzykliwe i jasne kolory. Chwilę obserwował ich. Roger Tarbeck co chwila kiwał głową, jakby zgadzając się z tym co mówił jego szanowany towarzysz. Niestety stary szpieg doskonale wiedział, że nie może podejść do nich w tym momencie, jeżeli by go zauważyli zrobiliby się ostrożniejsi, a na to nie mógł sobie pozwolić. Zamiast tego poczekał do momentu, w którym zorientował się gdzie idą. Gdy zobaczył ich wchodzących po zachodniej stronie murów, doskonale wiedział co powinien zrobić. Przeszedł przez dziedziniec szybkim krokiem, jakby miał coś ważnego do załatwienia dla pana domu. Nikt specjalnie nie zwracał na niego uwagi. Wślizgnął się do zniszczonego i nieużywanego obecnie budynku, którego przeznaczenie zginęło w pomrokach dziejów. Obecnie jego zawalona część była używana jako swego rodzaju składowisko budulca, drewna i podobnych elementów. Natomiast ta, w której znajdowała się część dachu służyła do suszenia drewna do kominków oraz była wykorzystywana przez żołnierzy jako miejsce do ucieczki przed deszczem, czy okazjonalnego oddania się hazardowi. Jak cień wślizgnął się do budynku i idąc wzdłuż ściany zatrzymał się, gdy usłyszał niesione echem głosy. -Jesteś pewien, że to się uda Lordzie? - to mógł być jedynie głos Tarbecka. Po tej wypowiedzi Maester usłyszał stłumiony śmiech i słowa wypowiedziane z silnym dornijskim akcentem. -Spokojnie ser Rogerze. Nie ma się czego obawiać. Należy chwytać moment, korzystać z szans, jakie przed nami stawiają nam bogowie - -Nie podoba mi się to Lordzie. Nie tak do końca. Przepraszam, ale ta propozycja ... na mój gust jest dobra, ale nauczyłem się nie ufać zbyt dobrym propozycją. Można się na nich sparzyć ... -Wojna już się skończyła. Cała ta afera z Blackfyre'ami jest już za nami. Trzeba iść z duchem czasu. Dynastia Targaryenów umocniła się na tronie i nic im nie zagrozi. Nadchodzi czas, w których ludzie przedsiębiorczy i odważni będą mogli "urosnąć". Poza tym oferuję wiarygodność ... - -Dobrze. Rozumiem. Muszę się nad tym zastanowić, ale wyłączność ... To mógłby podpisać tylko mój brat - dalsze słowa uciekły maestrowi, gdyż dwójka mówiących musiała oddalić się w inne miejsce. Przytulił się do cienia, mając nadzieję, że nie zauważą go przez światło księżyca wpadające przez liczne dziury. Tymczasem w sali weselnej zabawa rozkręcała się na dobre. Nadszedł czas na zabawę taneczną. Z początku przez pierwsze numery, bawiła się część gości, ale alkohol krążący w ich żyłach dawał o sobie coraz bardziej znać. Niektórzy z gości dołączali już do śpiewów wyrzucając z siebie najpopularniejsze weselne ... pijackie przyśpiewki. I tak trwało, aż do momentu, w którym orkiestra zagrała kilka taktów znanych chyba każdemu obecnemu na tej sali ... I zaczęło się istne szaleństwo. Ewan Cleverly pijackim susem znalazł się na stole, drąc się wniebogłosy, zapewne myśląc, iż inni docenią jego talent wokalny. I o ile brakowało mu pod tym względem, to nadrabiał to entuzjazmem. Rozkopując na bok kubki, strącając wino i sztućce, które spanikowana służba próbowała ratować, tudzież podnosić natychmiast z ziemi. Najgorsze było to, że z drugiej strony stoły odpowiedzieli mu kompletnie pijani Manderly i Clifton, którzy stanęli na swoich krzesłach i podpierając się wzajemnie, zaczęli uderzać swoimi kielichami w rytm muzyki i śpiewać. Zresztą większość rycerzy śpiewała, a w miejscu przeznaczonym do tańców, pojawiło się więcej par, gdy damy wyciągały gości do tańca. Liczni rycerze, lordowie i damy wirowali w rytm tego starego i prostego utworu, a wśród nich byli nawet ser Adden i Eleanor. Najmłodsza Seaverówna poświęciła chwilę, aby namówić rycerza na opuszczenia miejsca. W końcu ten aczkolwiek niechętnie zgodził się. Mimo tego, że taniec ten był dość dziki i pozwalał na pewną swobodę i mimo tego, że Snow wypił sporą ilość trunków, starał się zachować odpowiedni szacunek, wobec młodej niezamężnej damy. Tymczasem orkiestra widząc reakcję ludzi wydłużyła utwór, a później wydawało się, że zamierza ponownie wysłać tego nieszczęsnego niedźwiedzia na "kolejny" festyn.
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |
21-08-2016, 18:14 | #34 |
Reputacja: 1 |
|
21-08-2016, 21:24 | #35 |
Reputacja: 1 | Po skończeniu przedstawienia, bard miał chwilę dla siebie. Wtedy też, otrzymał “dodatek” od zarządcy. Kiedy przyjmował pieniądze, jego mina raczej zdradzała spory zawód i rozczarowanie. Nie mniej, podziękował posłańcowi, po czym schował monetę do sakwy. Nie było dla niego miejsca, wraz z resztą gości, to też przesiadywał w kuchni, lubił zapach tych wszystkich potraw. Jednak, tego dnia wyjątkowo nie miał apetytu, wydawał się smutny. Przez chwile przyglądał się osobą pracującym w kuchni, po czym ruszył swoją drogę. Krążył to, między głowną salą, a korytarzami, tam też natrafił na wojownika który przedstawił się, jako Chaas Cook. Bard przez chwilę, obserwował go w milczeniu, jego wygląd raczej nie zachęcał, do nawiązywania znajomości, jednak jeśli był doświadczonym wojem, to z pewnością było tak jak opowiadał Ser Craig, wojna to flaki. - Mój Panie, bardzo chętnie skorzystałbym z zaproszenia, jednak dzisiaj pracuję dla Ser Hortona. Nie mniej, zaraz po występach, bardzo chętnie zajrzę do twej kompani. - Uśmiechnął się (nieco wymuszenie) - Pieniądze jednak, nie będą potrzebne. Wszak dziś wielka uroczystość, a miło spędzony czas, jest nad wyraz nagrodą. - Pochylił się grzecznie. Nie miał zamiaru odrzucać propozycji, jednak chciał wpierw dopilnować wszystkich swoich obowiązków. Poza tym, słyszał, że młoda siostra dziedzica, jest dziś nie do poznania. Z chęcią by to zobaczył. Mina żołnierz zrzedła lekko, gdy usłyszał odmowną odpowiedź. Obejrzał ponownie barda uważnie -Cóz panie, jeżeli to obowiązki, nie mogę zatrzymać. Zdaję sobie sprawę, jak one są ważne. Zapraszam jednak cały czas do nas, po występie. I proszę przyjąc tą monetę. Jako wyraz … uznania - wojownik nie czekał na odpowiedź, a po prostu wsadził bardowi monetę do kieszeni i poklepał go przyjacielsko po plecach. Po czym oddalił się znikając gdzieś w tłumie Vaenor nie wiedział co ma o tym pomyśleć. Nie mniej, teraz była to obietnica. Pochylił czoło w podziękowaniu, po czym ruszył do głównej sali. Miał cichą nadzieje, że będzie mógł się tam rozluźnić. Zawsze powtarzał, że dużo bardziej lubuje się w prostych chłopskich weselach, tutaj nie pasował, nawet jak był tego dnia zatrudniony. Poza tym, być może jacyś goście, mieli dla niego jakieś szczególne prośby. Ser Horton, naprawdę się natrudził tego dnia, a on obiecał, że go nie zawiedzie. Bard, podszedł jak najbliżej, podwyższenia. Szybkim, krokiem, przeszedł za plecami zebranych gości, cały czas miał przy sobie, swoją lutnie, oraz nieco zestresowaną minę. Nieco chwiejnie ruszył w stronę Eleanor. [Eleanor jest zajęta rozmową z Ser Addenem. Wygląda z pewnością inaczej niż zwykle, wprost olśniewająco] - Czyli jest w stanie prowadzić konwersacje, dłużej, aniżeli trzy słowa…? - pomyślał bard. Ser Adden, wydawał się interesującym człowiekiem, na dodatek jest odpowiedzialny za jego brata. Chciałby mu coś powiedzieć, jednak wiedział, że tym razem nie ma takiego prawa. Szczególnie tego dnia. Nie mniej, co może zainteresować, młodą panienkę? Znając ją, zapewne flaki i krew, a do tego, znacznie bardziej, nadaje się Ser Craig a nie, tak zacny gość. Nie wiedział dlaczego, ale ten widok go uspokajał, jakby dodawał mu “odwagi”. Kiedy nań patrzył, uświadomił sobie, jak mało znaczy na tym świecie, jak dalekie od niego są, tak proste gesty, czy rozmowa. Nigdy o tym nie myślał, zawsze czuł się tutaj dobrze, ale dzisiaj dobitnie mu to pokazało, jak wszystko uległo zmianie. Otrzymanie miecza, przez dziedzica, zapowiada zmianę, zmianę która z pewnością wpłynie na jego życie. Większość członków, rodziny, wyraziła swoją opinie, jeśli pominie Eleanor, może się na niego urazić, z drugiej strony, jeśli przeszkodzi im rozmowę, może wyjść z tego, jeszcze gorzej. Bard złapał głęboki oddech, po czym sięgnął swoją lutnie. W końcu dziś dzień zabawy, prawda? A On, jako nadworny bard, ma swoje obowiązki. Pociągnął kilka strun, a delikatny dźwięk zalał salę, co prawda było zbyt głośno, by dotarło do większości osób, ale Ser Adden wraz z Eleanor z pewnością usłyszeli. “Ooooh, jestem ostatnim z olbrzymów, którzy dawno odeszli z powierzchni ziemi Ostatnim z wielkich olbrzymów Którzy światem władali niedawno Och mali ludzie ukradli me lasy, skradli me rzeki oraz górskie stoki Przegrodzili doliny me murem I z ryb wszystkie okradli potoki W kamiennych salach ognie swe palą Nad ostrymi się trudzą włóczniami A ja chodzę samotny po górach nie zostało mi nic poza łzami W świetle słońca ścigają mnie z psami Nocą w łowach im służą pochodnie. Bo gdy ludzie tak mali pragną stać się większymi, wzrost olbrzyma traktują jak zbrodnię. Ooooch, jestem ostatnim z olbrzymów, lecz niedługo już zamknę powieki. Zapamiętajcie pieśń moją, bo gdy mnie już nie będzie wszystkie pieśni umilkną na wieki. Bękart z Północy, gdy usłyszał pierwsze takty utworu, nachylił się do Eleanor i powiedział jej parę słów, najwyraźniej przepraszając, lub prosząc na moment o możliwość wsłuchania się w utwór. Bard wspiął się na wyżyny swoich umiejętności grając tą pieśń. Nawet najmłodsza Seaverówna, która nie miała nigdy okazji jej wcześniej usłyszeć, była zafascynowana słuchając jej. Patrzyła na grającego barda i widać było, że pieśń jej się bardzo podobała. Ser Adden gdzieś w połowie pochylił lekko głowę, jakby chcąc ją lepiej usłyszeć. Gdy bard skończył rycerz powoli wyprostował się, a na jego twarzy gościł uśmiech, choć wyglądał on raczej smutnie. Vaenorowi przywodził raczej na myśl kogoś, kto chciał załagodzić złe wieści, starając się być miłym dla swojego rozmówcy. -Pięknie bardzie, naprawdę pięknie - powiedział gdy ten skończył. -Nie spodziewałem się znaleźć na Zachodzie kogoś, kto zna pieśń dzikich. Ani tym bardziej, który zdoła ją wykonać w ten sposób - -Wydawała się smutna, jakaś zimna i pozbawiona nadziei … - odezwała się Eleanor cicho. -Ta pieśń jest zimna jak kraj, z którego pochodzę. Czy jest smutna i pozbawiona nadziei? - rycerz zastanowił się chwilę nad tymi słowami, jakby rozważając wszystko. -Północ nie jest łatwą i przyjazną krainą. Są miejsca w zimie, gdzie nawet łzy zamarzają, gdzie śmiech uwiąza w gardle. Gdy wydaje się, że dzień nigdy nie nadejdzie … - rycerz zamilkł na chwilę patrząc to na Eleanor to na Watersa. -Jednakże … jak dużo lepiej smakuje każda miła chwila i każdy promyk słońca gdy poznało się jej odwrotność. Człowiek dopiero może docenić ciepło na swojej skórze, gdy poczuł dotyk lodu … - Adden uśmiechnął się lekko -Krótko … być może dla ostatniego z olbrzymów, jest ona pozbawiona Nadziei, jest smutna, ale zostanie zapamiętana … Północ Pamięta. -. Rycerz zamilkł biorąc łyk wina. Młoda pani Seaver nie wydawała się pojmować wszystkiego co ten powiedział, była jednak jeszcze bardziej zafascynowana i dotknęła lekko, na chwilę jego dłoni, jakby pocieszając go. -Zechcesz usiąść na chwilę? - zwrócił się Snow do Watersa. -Opowiesz mi skąd poznałeś tą pieśń? - Bard zbliżył się do rozmówców. Po czym, grzecznie pochylił głowę - Lady Eleanor, Ser Addenie. To zaszczyt. - Przez chwile poobserwował ich w milczeniu, jakby nie wiedział co powiedzieć. - Ehh… Mój ojczym, jest Maestrem. Był zawsze wymagającym człowiekiem, jednak dzięki niemu, potrafię czytać. Jako młodzieniec, miałem na to sporo czasu, a Ojczym, co chwila zdobywał nowe księgi. Kiedy dostałem od niego mój pierwszy instrument, to właśnie wtedy, miałem okazje, usłyszeć tę pieśń . - Uśmiechnął się, jednak sprawiał wrażenie smutnego - Nie każdy, może zostać rycerzem, nie każdemu też przypada szlachectwo, ale pieśni sięgają wielu. Niezależnie od pochodzenia. Każdemu sprawiają radość, innym zaś pomagają się skupić. Dla mnie to, przeniesienie się tam, gdzie nigdy nie ustanę. W pieśniach, mogę czuć się każdym, a to - pomaga mi przetrwać, Ser Addenie.[/i] - Bard jednak nie usiadł, dzisiaj był tylko sługą - Panienko. Wybacz moje słowa, ale dziś pięknie wyglądasz. Przyszedłem zapytać, czy masz jakieś osobiste życzenie? Jestem tutaj na twój rozkaz - wykonał dworski ukłon Rycerz uśmiechnął się do niego -Twoje zdrowie - powiedział po jego słowach wypijając łyk wina. Tymczasem Eleanor uśmiechnęła się lekko do Vaenora -Dziękuję - powiedziała a na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec, jakby robiła coś nieodpowiedniego -Miałabym do ciebie jedną prośbę drogi Vaenorze. Czy mógłbyś podczas tańców zagrać Niedźwiedzia i Dziewicę Cud?- Bard zastanowił się chwilę. Sam, nie przepadał za tą pieśnią. Jednak, muzycy z pewnością poradzą sobie z tym dziełem. - Moja Pani, pokieruję muzyków, wedle twojego życzenia. - W głowie zaś szukał tego utworu, szybko je zapamiętywał, ale z niektórymi miał sporo problemów. - Ser Addenie, wiem że nie jestem godny, znalazłbyś jednak dla mnie, czas? Chciałbym zapytać o tak wiele spraw… Byłbym, dozgonnie wdzięczny. - widać było, że bardzo mu zależy. - Eleanor, z tobą, także chciałbym porozmawiać, jeśli będziesz miała troszkę czasu. Rycerz popatrzył na niego spokojnym wzrokiem, po czym powoli kiwnął głową -Jutro? Pomiędzy przejazdami, przed turniejem? Gdy będę się przygotowywał będę miał chwilę czasu na odpowiedzi na pytania. Przyjdź proszę do mojego namiotu, powiadomię moją służbę - uśmiechnął się lekko do barda. Eleanor popatrzyła na niego robiąc minę, którą bardziej znał. Wyglądała przez to dziko, jak zazwyczaj -Teraz Veanorze? - zapytała tonem głosu, świadczącym o tym, że nie powinien to być akurat ten moment -Możemy porozmawiać jutro? Podczas turnieju? Czy to coś bardzo pilnego?- Teraz wreszcie była sobą. Lubił ją taką, była łatwiejsza do zrozumienia - Jutro, moja Pani. Tylko prośba, wiernego sługi. - obdarzył ją przyjemnym uśmiechem, szczerym uśmiechem. - Ser Addenie. Dziękuje. Do zobaczenia. - Bard cofnął się o krok - Miłem zabawy, szanowni Państwo. - po tych słowach odszedł, od stołu, i ruszył w kierunku piwniczki z winem, musiał się napi |
21-08-2016, 22:38 | #36 |
Reputacja: 1 | Po tym jak Fowler i młodszy Tarbeck skończyli rozmawiać, Trevyr również zakończył podsłuchiwanie i postanowił powrócić do sali gdzie nadal miała miejsce zabawa. Po drodze Trevyr zatrzymał się przy jednym z gości, który miał już chyba dość picia i postanowił sobie uciąć drzemkę w talerzu. Maester podniósł jego głowę delikatnie i wysunął spod niej zastawę. To by dopiero było, jakby gość Seaverów udusił się gniecionymi ziemniakami na zabawie. Maester wrócił na swoje miejsce i zagryzł coś lekkiego popijając winem. Zbyt oczywistym byłoby gdyby teraz powrócił do Mildrith z raportem.
__________________ Man-o'-War Część I |
23-08-2016, 15:48 | #37 |
Reputacja: 1 | Przez moment przez słodkie oblicze Mildrith przemknął kwaśny wyraz niezadowolenia. Akurat kiedy grała muzyka, a ona miała ochotę zatańczyć, Seathan ruszył wzdłuż stołów dumnym krokiem koguta przechadzającego się po gumnie. Zajmował się sąsiadami bliższymi i dalszymi, których przyjaźń zawsze będzie jeździć na pstrym koniu zmieniających się interesów. A żona bliższa ciału niż giezło, kto o żonę nie dba, ten częstokroć kończy marnie... |
23-08-2016, 21:03 | #38 |
Reputacja: 1 | Na słowa Mildreth o jego ożenku pokiwał głową z niedowierzaniem. Szczerze powiedziawszy nie planował tego. Jakoś wystarczały mu przelotne znajomości, oparte jedynie na pożądaniu, czy wizyty w burdelu. Jednak w jednym dziedziczka miała rację, starzał się, a jego ród nadal nie miał kontynuacji. Rycerz wiedział, że odpowiednie małżeństwo, mogłoby mu przynieść również korzyści finansowe, jak również poprawić status jego rodu. Póki co odegnał te myśli - “Nie wszystko na raz” - pomyślał. “Najpierw turniej, a potem kto wie?” Korzystając z przerwy między tańcami, wyszedł na dziedziniec. Potrzebował odetchnąć, nie tylko od zgiełku sali, ale zaczerpnąć świeżego powietrza. Był też ciekaw jacyż to zbrojni przybyli z możnymi. Liczył także, że gdzieś dostrzeże Garetha Brynna i może dowie się jakichś ciekawych wieści. Wreszcie zauważył go wśród grupki zbrojnych. Dał mu dyskretny znak głową i odszedł w ustronniejsze miejsce, czekając aż jego przyjaciel będzie mógł podejść nie wzbudzając większego zainteresowania. Musiał odczekać dłuższą chwilę nim Gareth mógł do niego podejść: -Coś się stało? - Zatęskniłem - zakpił Craig, ale po chwili dodał: - Nic, wszystko w porządku. I jak dowiedziałeś się czegoś ciekawego? O Fowlerze albo Addenie? - zapytał Brynna. -Na razie, to nie. Siedzę piję z nimi i rozmawiam o wszystkim i niczym. Jak zacznę z mostu wypytywać o nich, to się domyślą o co chodzi i nabiorą wody w usta - odpowiedział spokojnie, choć lekko bełkotliwie Brynn -Spokojnie, noc jest jeszcze młoda. - Obyś dotrwał - zwrócił mu nieco cierpko uwagę Craig - bo już brzmisz niewyraźnie. W porządku - ton mu złagodniał - działaj, ufam, że mnie nie zawiedziesz. Podpytaj o niejakiego Cordina - polecił mu. - Facet jest w Sali Rycerskiej, ale na pewno nie jest stąd i cokolwiek podejrzany mi się wydaje. Ja wracam, póki nikomu nie przyszło do głowy mnie szukać. -Wiem, co robię … bo to pierwszy raz? - odpowiedział mu tamten -Cordin? Popytam się, ale jak jest w sali, to wątpię, aby ci tutaj, o nim coś wiedzieli. To ja wracam do tej zgrai, powoli się otwierać zaczynają. Skinął mu głową i ruszył z powrotem do Sali Rycerskiej. Tańce trwały w najlepsze, podobnie jak śpiewy i popijawa. Przeszedł się po sali, pozdrawiając znajome twarze i witając się ze znajomymi z sąsiedztwa rycerzami. Gdzieniegdzie natrafiał na niezbyt przychylne spojrzenia, co go nie dziwiło, nie należał do ludzi, którzy się patyczkowali z innymi. Zwłaszcza, kiedy robota była do zrobienia, czy to na rozkaz Milly, czy kiedyś Ser Hortona. Przeczuwał, że ten ostatni może mieć co raz mniejszy wpływ na to co się działo na zamku. Niemniej dotychczas wychodził korzystnie na współpracy z Zarządcą. Odnalazł wreszcie Cordina, z którym rozmowę przerwały mu śpiewy Ewana. Zagadał do niego: - Śpiewy przerwały nam rozmowę ostatnio. Co sądzisz o mojej propozycji? - nawiązał do swoich wcześniejszych słów. Cordin złożył głowę na połączonych palcach dłoni obserwując Craiga z zauważalnym rozbawieniem. Po chwili wyprostował się w swoim siedzeniu: -Cóż, Ser potyczki słowne bywają równie zabawne jak te przy użyciu ostrzy. I nie mniej śmiertelne, jeżeli nie uważa się, co się mówi. Poza tym damy lubią tajemniczego rycerza. Powinieneś kiedyś spróbować drogi Caldwellu - uśmiechnął się do niego swobodnie, po czym westchnął -Cóż jednak mam począć, skoro mój drogi przyjacielu nie podzielasz mojej pasji, do słownych przepychanek i utarczek? - pytanie niby zadane Craigowi, poszło jednak bardziej w eter - Co do rzeczy, które wymieniłeś. To nie potrzebuję ich. Właściwie to ja mogę pomóc wam Ser. Mówicie, że jesteście ostatnim z rodu, a z tego co wiem, to wasz młodszy brat zginął kilka lat temu podczas podróży do Essos - wojownik rozejrzał się po sali, czy ktoś ich słuchał, a upewniwszy się, że większość nie zainteresowana jest tą rozmową, nachylił się bliżej Caldwella - Ktoś chciałbym z tobą drogi Ser Craigu porozmawiać. W bardziej swobodnych warunkach - po tych słowach Cordin położył małe zawiniątko tuż przed rycerzem -Jeżeli będziesz zainteresowany poznaniem innej wersji tragicznej historii zapraszam przed zamek - jego rozmówca podniósł się z miejsca, i nim osłupiały Caldwell zdążył zareagować zniknął wśród tańczących osób i przechadzającej się wszędzie służby i rycerzy. Rycerz został osłupiały z tajemniczym zawiniątkiem przed nim. Wziął tajemniczy podarunek odzianą w rękawicę rękę i ruszył z nim w ustronniejsze miejsce. Wyciągnął sztylet z pochwy, która zawsze nosił na pasie na plecach. Teraz był ukryty pod ozdobną szarfą. Ostrożnie odpakował klingą zawiniątko. Słowa Cordina o jego młodszym bracie sprawił, że początkowo osłupiał. Teraz jednak wzmogły jego nieufność. Najpierw chciał sprawdzić co jest w pakunku. To co zobaczył w środku to był przedmiot, którego bardzo dawno nie widział. Rodowy sygnet należący do jego młodszego brata - Connora, który zginął w katastrofie morskiej, która ostatecznie zamknęła handlowy interes Caldwellów. Przynajmniej na to wyglądał, na tyle an ile mógł stwierdzić, wydawał mu się on autentyczny. Nie wiedział kim jest Cordin, ale jeśli miał coś wspólnego ze śmiercią jego brata, to biada jego losowi. Najpierw postanowił wysłuchać, co ma mu do powiedzenia. Ruszył na zewnątrz sali, kierując się przez dziedziniec do swoich kwater. Zrzucił bogato zdobioną szatę i zaczął wdziewać koszulkę kolczą. Szło mu to niesporo, ale po chwili udało się. Zarzucił wams na wierzch i zaczął przypasał z powrotem pas z mieczem i sztyletem. Wtedy do kwater wszedł Brynn, musiał go widzieć kiedy tu szedł. - Co się stało Craig? - zapytał bez ogródek. Wygolony rycerz przez chwilę zastanawiał się, ale potem na wyciągniętej ręce pokazał mu rodowy sygnet. Gareth drżącymi rękami oglądał podarunek od Cordina. - Ostatni raz widziałem to lata temu - odparł po chwili, a Caldwell pokrótce opowiedział mu co zaszło w Sali Rycerskiej. - To może być pułapka - odparł poważnie - ale ktoś zadał sobie wiele trudu by to zorganizować. Myślę, że to nie przypadek, że dzieje się to w trakcie tego wesela. Ewidentnie ktoś od Ciebie, będzie za to coś chciał - konkludował jego wierny przyjaciel. - Tak czy siak, pójdę i porozmawiam z tym tajemniczym kimś… może być tak, że czyjaś głowa spadnie z szyi - odparł równie poważnie. - Idę z Tobą - zaproponował szybko Brynn. - Nie -stanowczo pokręcił głową - nie będziemy obaj ryzykować. Zatrzymaj pierścień, gdybym nie wrócił przez dwa kwadranse od wyjścia przez bramę, weź pierścień i powiadom Lorda i jego żonę. Myślę jednak, że nie będzie tak źle… - próbował trzymać rezon. Strażnicy nie byli zdziwieni, kiedy Ser Caldwell wychodził przez główną bramę. Mnóstwo sług i zbrojnych z pocztów mniej znacznych gości obozowało na podzamczu, na błoniach. Wciągnąwszy w nozdrza nieco chłodniejsze powietrze, jakim obdarzała ich letnia noc, ruszył przed siebie brukowaną drogą. Rozglądając się za tajemniczym posłańcem. Prowadziła go ciekawość o losy zmarłego brata, jednak czuł też niepokój. Dlatego założył koszulkę i zabrał ze sobą broń. Na szyi zawiesił sobie mały róg sygnałowy, umówili się z Garethem, że to pozwoliłoby go zlokalizować, gdyby wpadł w kłopoty.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
27-08-2016, 11:19 | #39 |
Reputacja: 1 | Reaver Rest 23:00-24:00 Seathan krążył po sali mając dużą ochotę wyjść na zewnątrz, aby napić się ze swoimi ludźmi. Rozumiejąc to zarówno tych, którzy przyjechali z nim z Żelaznych Wysp, jak i ludzi, którzy byli tutaj wcześniej. Wszak teraz oficjalnie, przed oczami Namiestnika Zachodu i licznie zgromadzonych Lordów, został dziedzicem swojego dziadka. Miał być kolejnym Lordem Reaver Rest. Przekonał się jednak, że wraz z oficjalnym uznaniem, znikła pewna część swobód, którymi mógł cieszyć się wcześniej. Cały czas chodziło za nim dwóch żołnierzy w barwach rodowych. Dwaj bracia w średnim wieku, podążali za nim jak wierny pies. Hain i Holt służyli w osobistej gwardii jego dziadka, najwyraźniej jednak otrzymali nowe rozkazy. Drugim wyraźnym znakiem jego nowego statusu, była liczna rzesza gości, która chciała z nim rozmawiać. A każdy coś od niego chciał. Widział jak beczka wytaczana na rozkaz Burgrabiego powędrowała na podwórzec, gdzie bawili się prości żołnierze. Nim jednak zdołał dotrzeć do wrót, rozpoczął się pokaz wokalny jego żony ... Śpiewała ładnie, jej głos był czysty, dobór utworu niezwykle trafny. Oczywiście nie była bardem i nie mogła się równać z zawodowcami, a jednak można było zauważyć, że większość ludzi słuchała jej uważnie, w ich twarzach było widać, że było to coś ponad zwykłą grzecznością. Milly ze swojego miejsca widziała twarz Seathana, który patrzył na nią z wydawałoby się uwielbieniem w oczach. A pan młody zdał sobie po raz kolejny sprawę, że miał nie tylko piękną, ale niezwykle utalentowaną żonę. A w jego uszach, jej głos brzmiał jak najczystszy krzystał. Podczas występu zerknęła jeszcze ukradkiem, w stronę podwyższenia i miejsca, w którym zasiadali Eleanor Seaver i Adden Snow. Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną tym występem. Chyba nie spodziewała się, że jej szwagierka potrafiła nie tylko strzelać z łuku, ale również śpiewać. Choicaż było akurat widać, że ta druga umiejętność, nie wzbudza w niej specjalnego entuzjazmu. Za to ser Snow wyglądał na osobę, która znajdowała się tysiące mil stąd. Oparł swoją głowę na ramieniu i chociaż zasadniczo obserwował występ, to Mildrith była pewna, że go nie widział. Nie wiedziała, gdzie był w tym momencie, ale nawet nie zwrócił uwagi, na mówiącego coś do niego Velaryona. Gdy skończyła śpiewać otrzymała oklaski od zgromadzonych w sali. Nie były może burzliwe, ale wydawało się, że w większości szczerze. Zaraz też przy niej znalazł się Seathan. Po krótkiej rozmowie poprowadził ją wzdłuż ław, na zewnątrz, aby wraz z nim mogła pokazać się żołnierzom. Atmosfera panująca na podwórzu, była poniekąd inna niż w środku. Większość z wojaków. Widać było więcej swobody, gdzieniegdzie można było dostrzec ślady drobnych sporów, ale wszędzie słychać było śmiechy i śpiewy. Seathan i Milly przewędrowali do odpoczywających po służbie żołnierzy z Reaver Rest, za nimi podążał Valryiański miecz i w pewnej odległości Hain i Holt. Gdy pozostający na służbie Seaverów zobaczyli ich, wznieśli okrzyk radości. Widać była, że ta wizyta niezmiernie przypadła im do gustu. A dodatkowe beczki z winem przyniesione na rozkaz dziedzica, dodatkowo zaskarbiły ich przychylność. Mężczyźni o twarzach zabijaków pokazywali ich palcami i z uznaniem kiwali głową, tak jakby chcieli powiedzieć: "Patrz, to nasi przyszli władcy. My to mamy szczęście". Seathan dumny jak paw, trzymał się blisko Milly. Gdy otworzono i rozlano zawartość jednej z beczek, wzniósł swój kielich wysoko w górę i patrząc na żonę, powiedział, tak aby wszyscy mogli usłyszeć -Za największy mój skarb i klejnot Zachodu!- żołnierze z uśmiechem na ustach spełnili ten toast. Po dłuższej chwili rozmów, gdy nadchodził czas powrotu, Seathan wzniósł drugi toast. Tym razem obejrzał zebanych wokół niego wojaków, nim ryknął -Za dzielnych wojowników Reaver Rest! Postrach na Zachodzie! - ten pożegnalny toast wzbudził prawdziwy entuzjazm, wśród wszystkich żołnierzy. Powtarzali go głośno, z dumą wypisaną na twarzach. A państwo młodzi, mogli w spokoju powrócić na wesele. Uroczystość powoli dobiegała końca. Tańce powoli zamierały i nadszedł ten moment. Na znak dany przez Septona młoda para, miała udać się do komnat. Wstali, ze swojego miejsca, a ktoś ze śmiechem ryknął -Pokładziny!- nie dane im było samemu ruszyć z miejsca, kobiety złapały Mildrith pod rękę, ze śmiechem prowadząc ją w stronę komnat, a liczni rycerze i lordowie niemalże wynieśli Seathana, rzucając przy tym liczne rubaszne żarty. W ciągu kilku minut sala niemalże opustoszała. Część szlachetniejszych gości, ruszyła aby być świadkiem pokładzin, większość zaś, dla których i tak nie miało być wszakże miejsca w komnacie, oczekiwaliby na zewnątrz, tam kontynując picie i zabawę, w znacznie już swobodnej atmosferze. Po chwili większość z tych, która pozostała na sali, również zaczęła się podnosić i wychodzić. Wesele oficjalnie dobiegło końca, można więc było spokojnie udać się na spoczynek. Na podwyższeniu siedzieli jeszcze Manfryd i Norbert Farman, pochłonięci po części rozmową między sobą, a po części pewnie chcąc dokończyć jedzenie. Pijani w sztok Greyson Clifton, Jedren Manderly i Adrian Marband, którzy najwyraźniej postanowili wysuszyć każdą butelkę, która stała jeszcze otwarta w ich zasięgu. Przy drugiej stronie stołu siedzieli zaś jeszcze Gareth Kenning, Ser Adden wraz z giermkiem i Eleanor. Z reszty domowników, pozostał Lord Simon, który zaprosił Meastra Trevyra i kręcący się gdzieś po sali bard Vaenor. W ciszy jaka niemalże zapanowała w sali, jak dzwon przebił się nagle głos Kenninga. -Jesteś tylko zwykłym bękartem. Niczym, tylko bękartem! - pijany, cały czerwony i z wściekłością wypisaną na twarzy, krzyczał, a celem jego docinek był gość z północy. -Starkowie rządzą północą, a ty Snow co? Czym jesteś - Adden podniósł się powoli ze swojego miejsca, obserwując Garetha oczami, które nagle zamieniły się w bryły lodu. -Aye, Lordzie. Starkowie rządzą północą, ale w tym czasie, moje nazwisko ... Ja jestem północą - uśmiechnął się lekko, po czym odłożył kielich z winem. -Przepraszam, ale wino nagle straciło smak. Życzę wam wszystkim miłej nocy. Nie jestem tu od garbowania skóry dzieciakom - mówiąc te ostatnie słowa posłał krzywy uśmieszek Kenningowi. To tylko jeszcze bardziej go rozwścieczyło, podniósł się ze swojego miejsca, chcąc sięgnąć po broń przy pasie. Snow sprawnym ruchem odskoczył od niego. Obserwując ruchy rycerza Maester był pewien, że zanim młody Gareth zdołałby wyciągnąć miecz, jego głowa toczyłaby się po posadzce. Uśmiechnięty Wilk, może wydawał się w tym momencie nonszalancki, ale był o dziwo też ... dość szybki. Na szczęście cokolwiek mogłoby się stać zostało przerwana, przez obecnego jeszcze na sali rycerza Kenningów, który dopadł do Lorda Garetha, i powstrzymał go przed zrobieniem głupoty. Adden Snow wraz ze swoim giermkiem opuścili salę. Dało się słyszeć jeszcze wściekłe syki Garetha odciągniętego przez rycerza. -Tchórz ...- -Lordzie, z całym szacunkiem ... ten człowiek dał szansę na załatwienie tego bez rozlewu krwi ... Lepiej go przeprosić jutro ... - Kenning został niemal na siłę wyciągnięty z sali ... Po tym incydencie kolejne osoby, zaczęły opuszczać też salę ... Ziemie wokół Reaver Rest 23:00-24:00 Craig zauważył Cordina stojącego przy jednym z ognisk rozpalonych przez prosty lud, który również cieszył się na ślub ich przyszłego pana. Podszedł do niego sprężystym krokiem, gotów do skoku, aby wydusić z niego prawdę. Gdy ten go zauważył uśmiechnął się lekko. -Ser Craig, spokojnie, spokojnie ... Z pewnością masz wiele pytań, ale to nie jest odpowiedni czas i miejsce. Za chwilę wszystko się wyjaśni. Proszę mi zaufać ... I nie musisz się mnie obawiać. O ile nie wierzysz w moje słowo, że nie stanie ci się krzywda, to musisz przyznać, że jeżeli miałaby to być jakaś pułapka, to byłaby niezwykle skomplikowana i głupia - wojownik uśmiechnął się lekko i zapalił dwie pochodnie, podając jedną Caldwellowi. Ten przez chwilę rozważał co zrobić, jednakże przyjął ją. -Musimy chwilę się przejść ... Tylko tam będziesz Ser Craigu mógł poznać prawdę - Nie wiedział co zrobić. Mimo zapewnień tego człowieka, nie był do końca pewien, czy to nie była jakaś pułapka. Jednakże był zafascynowany tym, co ten ukrywał, chciał dowiedzieć się skąd ma sygnet. Weszli w las idąc jak mu się wydawało wzdłuż rzeki. Popatrzył pytająco na pochodnie -Noc jest ciemna i pełna strachów ser - powiedział Cordin bez cienia sarkazmu. Po jakiś 20 minutach spaceru, dotarli na polanę, przed jaskinią. Spomiędzy drzew przebijała rzeka. Byli bardzo blisko brzegu. Jego towarzysz gwizdnął, spomiędzy drzew wyszła kobieta odkładając łuk, który przed chwilą miała jeszcze napięty. Była całkiem ładna, smukła, aczkolwiek jej wzrok zdradzał, że mogła być niebezpieczna. Zasiadła przy ognisku, nie rzucając Craigowi nawet krótkiego spojrzenia. Po chwili z także oświetlonej jaskini wyszła trzecia postać. Wysoki, postawny mężczyzna, o twarzy oszpeconej blizną. Mimo lat ... czy to możliwe? Czy był to Connor? -Craig ... bracie .... wiem, że dla ciebie to trudne do uwierzenia, ale to ja ... - jego głos przypominał to co zapamiętał Caldwell. -Przepraszam za to nagłe pojawienie się, ale bracie ... potrzebuję pomocy ... Usiądź proszę ... Jeżeli zechcesz mnie wysłuchać -
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |
29-08-2016, 14:40 | #40 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Icarius : 29-08-2016 o 20:46. |