| Czy właśnie na jeden z cudów liczyli rabusie, gdy zatrzymali naszą drużynę? Czy naprawdę liczyli, że trójka podróżnych okaże się nieuzbrojonymi żółtodziobami, jedynie paradującymi z bronią? Tym razem, miast zarobić na całonocne picie i wizytę z jednym z najpodlejszych zamtuzów w mieście, przyszło im zapłacić - i to najwyższą cenę.
Bo też reakcja bohaterów była błyskawiczna. Niewiele gadając ruszyli do ataku, na który rabusie nie byli najwidoczniej przygotowanie.
Francesco z właściwą sobie gracją wykonał szybkie pchnięcie włócznią z wykrokiem - przywódca bandy mimo prób parowania nie osłonił swojego brzucha przed ostrzem; zgięty w pół upadł na kolana nie wierząc nadal w obecność stali we własnych wnętrznościach.
Tymczasem Forgione, wkładając w cios całą swoją zwinność, odskoczył w tył, jednocześnie obracając się. Drugi krok wyniósł go nieco w powietrze, gdy wykorzystując bezwładność rozpędził swoją szklaną glewię do miażdżącego ciosu. Trzeci krok zlał się w jedno z obrzydliwym odgłosem mlaśnięcia i trzasku, gdy ostrze broni zagłębiło się u podstawy szyi bandyty i zatrzymało się na trzonie mostka nieszczęśnika, gruchocząc obojczyk, łamiąc żebra, rozszczepiając kręgi. Ofiara, powalona ciosem, natychmiast straciła przytomność, obficie krwawiąc z rany.
Saskia natomiast, doskoczywszy drugiego z dryblasów stojących za plecami naszej trójki, zamarkowawszy cios w głowę, płynnie przeszła do podcięcia nóg bandycie, najwyraźniej nie chcąc go od razu zabijać. Tamten, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, padł jak długi z głuchym beknięciem na bruk ulicy.
Z mroku dał się słyszeć czyjś stłumiony okrzyk przerażenia i zaskoczenia - za chwilę ucichł tupot kilku par nóg uciekających towarzyszy bandytów. Bo też czy po zwykłych podróżnych można było spodziewać się takiego popisu sprawności bojowej i okrucieństwa?
Po chwili na ulicy dało się słyszeć tylko jęki bólu konającego herszta i błaganie powalonego o litość. Co zrobią nasi herosi? Wielkodusznie darują życie bandytom, ryzykując przy tym zemstę pozostałych? Czy może zabiją nędzników, wyrzekając się miłosierdzia i zostawiając ofiarę z krwi dla szczurów, władców pogrążonego w mroku miasta?
***
Francesco wraz z Forgionem splunęli na ciała idiotów. Oryginalny F&F podszedł do powalonego przez Saskię zbira.
- Spierdalaj, idioto.
Nie było co tu przesłuchiwać - ot kolejny cwaniak, myślący, że może łatwo zarobić na nocnych spacerowiczach. Forgione miał nadzieję, że to doświadczenie nauczy czegoś ocaleńca i pozwoli mu rozpocząć normalne życie. A do zmian, jak widać było, potrzebne są ofiary.
I tak cała trójka pozwoliła uciec przerażonemu ich bojową skutecznością zbirowi, pozostawiając ciężko rannego bandytę własnemu losowi. Bo i cóż mieli zrobić? Zabrać go do lazaretu? Opatrzyć w swojej ciasnej klitce wynajmowanej w gospodzie? Pozostając głuchymi na błagania i złorzeczenia łotra, drużyna ruszyła na kwaterę.
Tam zaś, niewiele rozmawiając z miejscowymi, zamówili tanią acz pożywną kolację, na którą składało się kilka podpłomyków z mocno razowej mąki i miska gęstej polewki, w której pływały kawałki najpewniej gotowanych warzyw (a przynajmniej na to liczyli...). Zmęczeni całym dniem podróży i dość nerwowym wieczorem, podróżnicy zasnęli snem sprawiedliwego.
O dziwo, nikt w nocy nie szturmował karczmy chcąc pomścić zabitych kamratów. Obudziwszy się przed Saskią, Forgione z Francesciem zeszli na wczesne śniadanie do sali wspólnej, by przy okazji wywiedzieć się kiedy przypada owa "godzina cudu", o której wspominał klucznik. Okazało się, że według zgrubnych miar stosowanych w Steadfast, jest to około dwóch godzin przed południem. Gdy niedługo później z góry zeszła zaspana Saskia, mężczyźni popijali cienkie piwo, pozorując przyjacielską rozmowę. Po szybkim śniadaniu - dla odmiany, podpłomyki podawano bądź to z wczorajszym gulaszem warzywnym lub też z zimną jajecznicą na trudnym do określenia zwierzęcym tłuszczu - nasi bohaterowie pozbierali swoje manatki i ruszyli do kaplicy na wskazaną godzinę.
Jakie było ich zdziwienie, gdy ujrzeli dużą grupę gapiów żywo o czymś dyskutujących pod chramem Kapłanów Wieków! Miejscowa straż pilnowała, by tłuszcza nie zbliżała się zbytnio do budynku, zaś przed kaplicą stało kilku skutych razem kapłanów strzeżonych przez gwardię miejską. Sprawa wydawała się co najmniej dziwna. Może jednak lepiej byłoby skręcić w jedną z uliczek? Ale też czy Steadfast i cały znany świat należały do ostrożnych i przezornych, czy raczej do dumnych, śmiałych i co najważniejsze: wścibskich?
Ostatnio edytowane przez Goel : 20-11-2016 o 00:31.
|