Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2016, 20:46   #11
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień I - Karen, Terry i Alexander - cz. 3 'zmartwychwstanie' i zapoznanie

Uratowana dziewczyna otworzyła szerzej oczy gdy rudowłosa kobieta zaczęła poruszać ustami patrząc wprost na nią. W dodatku skupiła wzrok na jej ustach niemalże nie mrugając, zupełnie jakby to z ruchu warg chciała wyczytać jej dobre lub złe intencje.
Gdy Karen przestała gadać, odwróciła wzrok by spojrzeć za siebie. Kolejne zdziwienie przemknęło przez jej twarz gdy ujrzała stojącego za nią księdza. Ewidentnie po głowie dziewczyny chodziło coś w stylu: “Ksiądz? Co tu robi ksiądz?”. Nie skomentowała jednak ani słów Karen, ani obecności duchownego.

W tym momencie cała czwórka usłyszała krzyk brzmiący “niczym syrena alarmowa przed nalotem”. Głos należał zdecydowanie do kobiety, a słychać było go bardzo, bardzo przytłumionego, gdzieś z hen, hen daleka… z lewej strony przy skałach, gdzie mogli od dawna dostrzec leżące sylwetki. A Aleksandrowi wydawało się niedawno, że coś tam się ruszało.
- Auć, trzymam się trzymam - wydusił wreszcie Terry odpowiadając rudowłosej, choć nie dodał oczywistej sprawy, za co się trzyma. Niech to kaczka kopnie. - Kurde, musimy chyba iść - skrzywił się stając wreszcie. - Albo jak wola, może wielebny zostanie z naszą ozdrowieńczynią, a my byśmy poszli. Ruszajmy prędko. Może trzeba jej pomóc? - dodał szybko pytając rudowłosą. Gęś kopnęłaby to, jeszcze czuł nieprzyjemne swędzenie między nogami, ale usiłował robić dobrą minę, choć chyba średnio mu wychodziło.
- Nie wiem czy dobrze się rozdzielać jak nawet nie wiemy gdzie jesteśmy. - Alex skrzywił się i podrapał po linii szczeki. Wyglądało to tak jakby niefrasobliwość Terrego pomagała mu w ogarnięciu siebie samego. Wciąż miał lekko rozbiegany wzrok jakby uparcie czegoś szukał. Wciąż był w sporym szoku względem tego jak wygląda bezpośrednie otoczenie zupełnie nie sprawiające wrażenia wybrzeża Mare Germanicum… Widać jednak było po nim, że w kwestii odporności psychicznej nie ma na co narzekać. Zaczął zachowywać się bardziej naturalnie. Żywa mimika, i życzliwy zarażający dobrym nastrojem uśmiech kojarzył się z politykiem, akwizytorem Amway, bądź świadkiem Jehowy. Wciąż był spięty i to więcej niż trochę, aczkolwiek jego mina wskazywała albo sztuczna pozę dobrej duszy wspierającej innych… albo nie była to poza.
- Jestem Alexander, Alexander Erskine - powiedział - wikariusz w parafii… - urwał. To akurat nie musiał być dobry pomysł. - No chyba dalekiej stad, gdziekolwiek u licha jesteśmy.
- Terry Boyton, pastorze - przedstawił się też obuty prawy but mężczyzna. Szkoda, że nie wiedział jeszcze, jakie imiona noszą dziewczyny, ale jakoś głupio było mu się wypytywać. Zawsze to lepiej zwracać się do kogoś po imieniu, niż per ty, albo per pani. - Tak czy siak, ruszajmy. Jak się pani czuje? Ktoś tam może potrzebować pomocy, musimy ruszać. Da pani radę iść, czy może pomóc? - zwrócił się do oprzytomniałej szatynki niedwuznacznie sugerując, że ból po stłuczonej jajecznicy już mu przeszedł i jeśli nie odpowie twierdząco, po prostu złapie ją i poniesie. Trzeba się było śpieszyć.
- Pastorz….? - urwał zaskoczone pytanie. Nie tylko nie dokończył co i w duchu machnął ręką na te kwestie. Nie był to ani czas, ani miejsce. Spojrzał również na szatynkę czekając na jej odpowiedz, jedynie szybkim ruchem głowy na dosłownie moment skierował wzrok ku źródłu uprzedniego krzyku.
Widząc jak Terry zbiera siebie i swoją godność, Karen tylko uśmiechnęła się pogodniej. Słysząc jednak wrzask, rudowłosa natychmiast zwróciła głowę w kierunku, skąd pochodził.
- Wydaje mi się, że powinniśmy pójść sprawdzić co jest grane… - powiedziała marszcząc brwi.
- I fakt, nie powinniśmy się rozdzielać. - zgodziła się. A gdy panowie się przedstawili, Karen zawahała się. Wolała by od razu nie wyszło na jaw coś takiego, no ale nie wypadało nic nie powiedzieć.
- Karen Lane. - przedstawiła się i jeśli panowie czytali książki z gatunku thriller, to mogli zacząć coś kojarzyć. Ksiądz najwyraźniej amatorem thillerów nie był, na jego twarzy próżno szukać był jakiejś reakcji. Rudowłosa ponownie zerknęła na szatynkę, a potem na Terry’ego i księdza. Nierealne, odleciane, kompletnie zakręcona sytuacja. Westchnęła cicho.
Boyton skądś kojarzył to nazwisko, ale za grzyba nie pamiętał skąd? Gdyby publikowała wiersze, niewątpliwie by dziewczynę zapamiętał. Może Lane jest spikerką telewizyjną, pogodynką, albo prowadzi jakiś program kulinarny? Prawdopodobne ... Chyba, że czytał o niej w jakimś dziale sportowym gazety. Hm, zaczął zastanawiać się, do jakiego sportu ją przypasować? Może judo, albo bilard … Boksu raczej nie uprawia, miałaby pewnie złamany nos. Ciekawe, postanowił spytać się później, a tymczasem planowali ruszyć ku niewieściemu głosowi, który mógł oznaczać zarówno pomoc, jak niebezpieczeństwo.
- Chyba, że to te papugi tak naśladują głosy? - mruknął cicho do siebie, podejrzewając, że tutejsze ptaki lubią nabijać się z wszelkich naiwniaków. Jednak ruszyć musieli, bowiem stanowiło to ich szansę ratunku, albo ktoś potrzebował pomocy.
A więc było ustalone… pójść sprawdzić kto to krzyczy. Był tylko jeden mały problem: szatynka. Dziewczyna zupełnie jakby nie rozumiała, nie słyszała, albo po prostu do niej nie docierało. Dalej siedziała na piasku i nie zanosiło się na to, że ma zamiar wstać. Wręcz przeciwnie. Gdy skończyła już rozglądanie się wokół siebie i przyglądanie obecnym tu osobom, zaczęła śpiesznie wygładzać piasek w zasięgu swojej prawej ręki.
No… całkiem śpiesznie, bo ruchy miała dość mało energiczne. Nim jednak ktoś zdążył ją pogonić, że to nie czas na zabawę piaskiem, w wygładzonym miejscu zaczął powstawać napis:

 I’m Monika. Where I’m?


Po utworzeniu którego Monika zaczęła wymachiwać rękami, jakby chciała zwrócić na siebie uwagę. Gdy zaś skierowano na nią wzrok zaczęła gestykulować pokazując swoje ucho i układać dłonie tak jakby chciała powiedzieć nimi “nie”.

O kurde blade, kruca bomba, kill the trumpet i kiełbasa, czy głuchoniema. Uff. Inna kwestia, że głowę ma stalową, Terry skrzywił się na wspomnienie bólu, którego resztki jeszcze penetrowały mu okolice krocza. Szybko pochylił się pisząc na piasku.
 Our ship sank. We don’t know where we are. Follow us. Someone’s calling for help.

Pisał szybko, jak najprościej. Naprawdę musieli ruszać.

Karen zwróciła uwagę na to, że szatynka zaczęła dawać im jakieś znaki. Zerknęła na tekst na piasku i tylko uniosła brwi w górę. Czyżby ta dziewczyna była głuchoniema? To by wyjaśniało jej brak zrozumienia dla słów, które mówili.
- Pójdę przodem. - rzuciła i ruszyła już w stronę skąd doszedł ich krzyk.

Monika skinęła głową gdy przeczytała słowa napisane na piasku przez Terrego. Mozolnie zaczęła się podnosić. Widać było, że ma chęci by zrobić to jak najszybciej. Gorzej z możliwościami, nadal była roztrzęsiona i wyglądała blado. Zapewne nie czuła się najlepiej, dlatego zwyczajnie Terry pomógł jej za jedno ramię.
- Pastorze, proszę wziąć za drugie, inaczej nigdy nie dojdziemy!
- Jaki pastorze? - Alex spytał odruchowo, choć bez widocznej irytacji możliwej przy nazywaniu katolickiego księdza mianem protestanckiego pastora.
Podał rękę dziewczynie, która chętnie skorzystała z pomocy. Karen tymczasem, już człapała w stronę skąd nadszedł hałas. Było to dość problematyczne w jej butach na obcasie, tak wiec mrucząc przekleństwo pod nosem, zatrzymała się na chwilę, by je ściągnąć i od tej pory nieść w ręce.
Cała czwórka ruszyła w stronę z której słyszeli hałas.

Piaszczysta droga przed nimi nie należała do najkrótszych. Pocieszające z pewnością było to, że sylwetki które widzieli hen, hen daleko, poruszały się. W pewnym momencie nawet gdy byli już dość blisko, za skał wynurzyły się dwie kolejne.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 06-10-2016 o 21:32.
Vesca jest offline  
Stary 06-10-2016, 21:09   #12
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień I - wszyscy - no to jesteśmy w piekle, czy gdzie?

- As-Salamu alaykuma - przywitała się Ilham, krzyżując ręce na piersi w geście obronnym. Była wszak w piżamie, w obecności obcego mężczyzny, w samym sercu piekielnego piekła. Zaś wszyscy usłyszeli zrozumiałe dla nich “pokój z wami”, nie zwracając uwagi na język w jakim mówiła dziewczyna.
- Ah siks ka no to ni - odparł Axel, do indiańskiego powitania dodając uprzejmy ukłon.
Niestety kobieta nie doceniła jego gestu, a jedynie uniosła pytająco jedną brew, chowając się za plecami Dominiki, najwyraźniej nie mając ochoty z nim rozmawiać.
I choć Axel był pewien, że mówił w tym języku, wszyscy zrozumieli po prostu “dzień dobry” nie zwracając uwagi na to, że wypowiedział te słowa w innym języku.
Axel wiedział co prawda, jak należy odpowiadać na powitanie w iście arabskim stylu, ale... - I z wami niech będzie pokój - dodał, dostosowując się do stylu rozmówczyni.
- Spójrzcie - odparła Dafne, nim zdążyła w ogóle przywitać się z dziewczynami, pokazała przy tym dłonią przed siebie. Każdy zaś kto spojrzał we wskazanym kierunku mógł zauważyć nadchodzące w ich stronę cztery sylwetki. Trzy z nich szły bardzo blisko siebie, zupełnie jakby pomagały w chodzeniu osobie, która szła pomiędzy nimi. - Nie jesteśmy sami - dodała, a warto wspomnieć z pewnością, że zarówno Ilham jak i Nica mogły zwrócić uwagę na piękny głos dziewczyny, oraz całkowicie nie zwrócić uwagi na język w jakim mówiła.
- Paru ktosiów, jak widzę - stwierdził Axel. - I chyba ktoś z nich oberwał.
- Dafne - przedstawił swoją towarzyszkę. - Axel - dokończył prezentację.
- Dominica - rzuciła druga z dziewczyn, do których podeszli Axel i Dafne, nie rozwijając jednak w żaden sposób swojej wypowiedzi, a jedynie uważnie przyglądając się wszystkim.
- To jedna z was tak głośno krzyczała? - zapytała Dafne przenosząc spojrzenie to z jednej dziewczyny na drugą, w dodatku każdą oglądając od stóp do głów jakby szukała czegoś niepokojącego. - Wygląda, że jesteście całe. Ale dzięki temu was usłyszeliśmy.
- Gdyby nie to, pewnie nieprędko byśmy się spotkali - dodał Axel. - Chcieliśmy zobaczyć, co kryje się w głębi lądu.
- Ilham miała lekkie załamanie, kiedy zauważyła to. - Nica podniosła palec do góry, zadzierając głowę i jeszcze raz spoglądając na dwa słońca. - To nie jest szczególnie, hm… ziemskie.
- Tego wszystkiego - Axel spojrzał na morze, potem na palmy - też nie powinno być, więc jedno słońce mniej czy więcej już nie zrobiło na mnie różnicy.
- Każdy normalny miałby lekkie załamanie… - burknęła pod nosem Arabka, poprawiając swoją chustę, która pomimo ciężkości wody, co chwila rozsuwała się pod brodą i odsłaniała jej szyję. Swojego wzroku nie podniosła na żadnego z zebranych, ani nawet nie obejrzała się na nowych nadchodzących, uparcie podziwiając strukturę piasku.
- Jestem pewna, że wszystko dobrze się ułoży - Dafne podjęła próbę pocieszenia tych którzy przechodzili “lekkie załamanie”. Chociaż słowa na nic się tu zdawały, to czasami dobrze jest wypowiedzieć głośno, czy usłyszeć wypowiedziane głośno.
Axel uśmiechnął się pod nosem, słysząc opinię na temat swojej normalności.
- Na razie nie powinniśmy narzekać na to, co nas spotkało - powiedział. - Mogło być dużo gorzej.
- Mogliśmy być martwi. A jednak śmiem podejrzewać, że żyjemy. Choć nie mam pojęcia gdzie jesteśmy zawsze uważam, że lepiej być żywym, niż wiedzieć. - Dominica miała wrażenie, że zaczyna składać bezsensowne zdania, ale nic lepszego jej do głowy nie przychodziło. A lepiej było zachować resztki tak zwanej normalności, niż oddawać się szaleństwu.
- Wiecie… pod koniec 2015 roku nad Indonezją pojawiło się takie zjawisko optyczne, że było widać na niebie dwa słońca. Gdzieś kiedyś o tym czytałam… może to nic takiego? - Dafne poddała pod wątpliwość nienormalność zjawiska dwóch słońc.
- Jak na złudzenie optyczne trwa to dosyć długo... - Axel spojrzał na swój podwójny cień i uśmiechnął się lekko. W jednej z jego sesji podwójnym cieniem cieszyli się ci, co byli opanowani przez jakiegoś demona.
- No racja… - przyznała Dafne - zbyt długo. - Po czym pokręciła na boki głową. - Nie mam więcej koncepcji.
- Ja mam - przyznał się Axel. - Wszystkie są na tyle szalone, że lepiej nie będę się z nimi zdradzać.
Dafne zaśmiała się słodko na słowa Axela. Nim jednak ktokolwiek zdążył cokolwiek dodać, idąca w ich stronę czwórka rozbitków była na tyle blisko, że przykuła uwagę wszystkich.
- Niech będzie pochwalony - odezwał się ksiądz podtrzymujący lekko niemowę z jej lewej. - Czy… - rozglądał się na wszystkie strony. - Czy nie widzieliście wyrzuconego na brzeg czarnego nesesera?
- Na wieki wieków - odparł po krótkiej chwili Axel. - Nie, tylko czarną walizkę.
Zademonstrował znalezisko.
Ilham otworzyła usta by się przywitać z księdzem, lecz po chwili je zamknęła ze zmieszaną miną. Czy zwykłe “dzień dobry” byłoby niegrzeczne wobec jego szacownej osoby? Bądź co bądź, reprezentował sobą najbliższą Islamowi z wiar. Z drugiej jednak strony… jeśli odpowiedziałaby “na wieki wieków” jak zrobił to mężczyzna obok… czy nie byłoby to grzechem i odstąpieniem od jej wiary?
Wycofując się jeszcze bardziej z powiększającego się kółeczka osób, kiwnęła jedynie głową.
Karen rozejrzała się po całej grupie, do której dotarli. Ksiądz ją wyprzedził z powitaniem. W tym czasie panna Lane spróbowała odgarnąć rudą grzywę do tyłu. Bezskutecznie. Kłębowisko rudych włosów, sięgające jej do pośladków, odmawiało wszelkiej współpracy.
- Och, a żeby to narwal podźgał w tyłek… - Kobieta zabluźniła ewidentnie po irlandzku, niestety nie miała jeszcze do końca pojęcia, że reszta doskonale wszystko zrozumiała. Choć mówiła cicho. Skapitulowała w tym nierównym pojedynku, po czym znów spojrzała na resztę
- Witam, czy wiecie może państwo, gdzie my jesteśmy? - zapytała już bardziej stosownie.
- Według niektórych, to w piekle - mówiąc to Dominica pokazała na szczupłą sylwetkę Ilham. - Ja wzięłabym pod uwagę, że zwariowałam, ale nie jestem przynajmniej w tym sama.
- Bo jesteśmy. - potwierdziła pewna swych słów Iranka.
- Nie sama zwariowałaś? - zapytał Dominicę, Axel.
Dafne milczała stojąc u boku Axela i po prostu przyglądając się każdemu z nowo przybyłych. Gdy zaś ich sobie już dobrze obejrzała zaczęła rozglądać się wokoło, jakby szukała wzrokiem, czy nikt więcej nie ma prawa nadejść.
W tym czasie Monika delikatnie próbowała wyswobodzić się z podtrzymujących ją ramion Terry'ego i Aleksandra i usiąść na ziemi. Podczas bądź co bądź nie najkrótszej drogi na czole dziewczyny wystąpiły kropelki potu. Bladość i roztrzęsienie wcale nie minęły… a teraz dodatkowo wzrok Moniki skierowany był na leżące w pobliżu trupy. Sprawiało to, że wyglądała na naprawdę wystraszoną. Alexander widząc to zrobił gest jakby chciał objąć ją pocieszającym gestem, ale wszak dopiero co im si wyrwała. Zamiast tego zajął się masowaniem sobie skroni. Starał się nie patrzeć na trupy.
- Nie jestem pewna - oznajmiła spokojnie Dominica. - A tobie co, bidulko? - zapytała, pomagając Monice usiąść na piasku. - Jesteś ranna? Czy to… TYLKO szok. - Słowo “tylko” nie było szczególnie adekwatne i sama nie wiedziała co byłoby lepsze. Widoczne rany można próbować naprawiać, a szok zależał w zupełności od siły psychicznej danej osoby i nierzadko jedynym lekarstwem był czas. Monika patrzyła tylko milcząco na Dominikę, chociaż z miną pełną wdzięczności.
- To nie nasza sprawka - pospieszył z wyjaśnieniami Axel, równocześnie spoglądając na trupy. - Tak już leżeli, gdy się tu zjawiliśmy.
Opinia masowego mordercy zdecydowanie nie była mu potrzebna.
Przyjrzał się jednemu z leżących, zastanawiając się, czy wiązane mokasyny pasowałyby na jego nogi... W końcu tamtemu już nie były potrzebne...
Buty wyglądały na odrobinę za duże, ale to stanowiłoby niewielką przeszkodę. W końcu mieli całą walizę ciuszków, którymi można było wypchać czubki.
- To tylko sen - powiedział ksiądz ni to do siebie ni to do reszty. - Koszmar po prostu. - Wyglądał jakby bardzo chciał wierzyć w to co mówi. - To nie może być prawda.
Jeśli to był sen, to zdaniem Axela nie był wcale najgorszy. Dafne przynajmniej wyglądała na rozsądną dziewczynę, a nie na księżniczkę z kiepskiej bajki.
- Jesteśmy w piekle… - Ilham powtórzyła się z głupia frant, niczym zacięta płyta. Była pewna, że nie śniła… a na pewno nie snem naturalnym, bo z takiego potrafiła się wybudzić samą myślą.
- Na piekło… - skrzywił się lekko Alex - to to z pewnością nie wygląda.
- Oczywiście, że wygląda - żachnęła się Iranka. - To nie Europa, ani nawet nie pora roku w jakiej przebywaliśmy… a te dwa słońca? Są niczym oczy Szejtana… zbyt wiele grzechów zostało nam spisane i teraz mamy tego konsekwencje, śmierć, nieznany, obcy i osamotniony ląd… - do brązowych oczu napłynęły nagle łzy, a głosik Ilham stał się dziewczęcopiskliwy, niemal dziecięcy. - Nawet Świętego Koranu tu nie ma… a trzymałam go w dłoniach gdy… gdy… wyrzucili mnie z szalupy wołając, że to moja wina….
Alex mógłby jej wyjaśnić ile warty jest Koran, oraz jak mają się oczy szatana do rajskiej wyspy, ale Alex spasował. Nie było sensu, a łzy wzbierające w jej oczach całkowicie go rozbroiły w kwestii ewentualnych teologicznych dysput. Pokręcił jedynie głową.
Karen przyglądała się temu ‘teatrzykowi’. No tak. Nie marzyła o niczym, tylko o zderzeniu dwóch religii. Przewróciła oczami i pokręciła głową. Nie dość się już natłukli o to ‘na zewnątrz’?
- Prędzej, niż w piekle, to uznam, że jesteśmy w jakimś równoległym wymiarze. Jak w którejś części ‘Piratów z Karaibów’. - oznajmiła i skrzyżowała ręce pod biustem.
- Sen nie sen, dwa słońca, czy sto, trzeba coś robić. Terry jestem, miło mi poznać, choć wolałbym w jakimś barze na drinku - przyznał były pracownik stacji benzynowej, który praktycznie podchodził do rzeczy. - Trupy nie robiły na nim zbyt wielkiego wrażenie, w Iraku i Afganistanie widział niejedno. Znacznie większą uwagę zwrócił na dziewczynę o arabskich rysach. Czyżby nawet w katastrofę promu zamieszani byli Arabowie? Hm, trzeba ja mieć na oku, uznał przygryzając wargi. - Nasza towarzyszka ma na imię Monika - mówił dalej przedstawiając szatynkę. - Jest głuchoniema, znaleźliśmy ją na plaży. Wygląda, że także była wśród rozbitków. - Szczerze mówiąc żałował dziewczynę. Sytuacje dramatyczne, a taka wszak była obecna, najbardziej wpływają na tych najsłabszych. - Może przeszukajmy brzeg? - zaproponował. Tym biedakom nie przydadzą się już ich rzeczy, nam tak, a może morze wyrzuciło jeszcze na brzeg coś pożytecznego. - Boyton sam chciał znaleźć jakieś buty dla siebie. Nagle wpadła mu do głosy pewna idea.
- Czy umiesz czytać z ruchu warg? - spytał Monikę odwracając się do niej tak, żeby mogła widzieć, jak mówi. Gdyby posiadała taką umiejętność, zdecydowanie łatwiej byłoby się z dziewczyną porozumieć. Pewnie musiała być strasznie przestraszona, odcięta od tych bodźców oraz informacji, które posiadali inni.
Monika skinęła krótko głową, a zaraz po tym przesunęła ręką na piasku, na którym powstał napis w języku angielskim:

 mówić powoli


Po chwili wahania dziewczyna dopisała jeszcze:

 Mój angielski jest średni.


Po tym wbiła wzrok w Terry’ego z wyczekującym wyrazem twarzy. Może miała nadzieję, że ktoś w końcu powie jej co tu jest grane?
- To dobrze - powiedział wolno Boyton patrząc w nią, tak żeby mogła odczytać z ruchu warg jego słowa. - Co się stało? Nie wiemy. Po prostu była burza i albo fale wyrzuciły nas na niemiecki brzeg, albo powariowaliśmy, albo stało się coś, czego nie rozumiemy. Trzeba poczekać i spróbować coś robić. Może to jakiś idiotyczny eksperyment rządowy - ale chyba nawet rząd nie potrafiłby stworzyć dwóch słońc. - Nie wiem. To co, weźmy się za przeszukiwanie - zaproponował, chociaż chyba inni wpadli już na ten sam, oczywisty pomysł.
Monika zmarszczyła brwi widząc słowa wypowiadane przez mężczyznę. Zamazała to co wcześniej napisała, by w tym miejscu móc umieścić nowy napis:

 Niemiecki brzeg? Nie wygląda. Rude włosy pomóc mi, dziękuję.


Po napisaniu tych słów Monika utkwiła wzrok w Karen. Dodatkowo skinęła jej głową.
Tymczasem druga rudowłosa w towarzystwie pokręciła głową.
- Nie możemy wszyscy przeszukiwać brzegu - powiedziała Dafne - jeśli spędzimy na tym zbyt wiele czasu a nie znajdziemy wody pitnej, na nic się to zda. - Po tych słowach wskazała kierunek z którego przyszła czwórka. - Myślicie, że w pobliżu nie ma już nikogo więcej?
- Ma pani rację, woda jest potrzebna, ale przejdźmy przynajmniej trochę, może uratujemy jeszcze jakiegoś nieszczęśnika, a potem ruszajmy szukać wody - zaproponował Terry.
- Może w takim razie każde z nas wróci w stronę, z której przyszedł - zaproponował Axel. - Przejdziemy jakiś kilometr, potem skręcimy w głąb lądu i wrócimy w to miejsce. Pamiętał o dziewczynie, leżącej paręset metrów stąd i o tym, że trzeba przynajmniej odciągnąć ją od brzegu morza.
- Dobry pomysł, panie, eee … - Boyton nie pamiętał, czy nieznajomy towarzysz niedoli się przedstawiał - panie, eee, szanowny - wybrnął. - Osobiście dobrze się czuję i mogę iść, jeśli zaś ktoś chciałby zostać, może tutaj poczekać. Znamy wszyscy to miejsce, więc po penetracji lądu możemy się tutaj ponownie spotkać. Skoro drzewa rosną bujnie, powinien być jakiś strumień, przynajmniej mam taką nadzieję - chyba wszyscy zresztą mieli, bowiem wątpił, iż komukolwiek chciałoby się wspinać na palmy oraz zaspokajać pragnienie niesmacznym mleczkiem kokosowym.
- Axel. - Skinął głową. - Dafne, Dominica, Ilham - dopełnił zaniedbanych wcześniej towarzyskich obowiązków.
- Alexander i Karen - dodał Alexander kończąc prezentację wobec faktu, że Terry mówił jedynie o sobie i Monice. - Może powinniśmy iść po prostu wzdłuż brzegu? W końcu natrafimy na jakieś zamieszkane… - urwał.
Pokręcił głową jakby wciąż nie do końca wierzył, że to wszystko wokół dzieje się naprawdę.
- Taki rozbitek to przynajmniej wie, że jest najpewniej na bezludnej wyspie, w dziczy, na wybrzeżu… Może się określić, wie mniej więcej w jakim miejscu doszło do katastrofy. - Rozłożył ręce i zrobił bezradną minę. - Ładną zatem mamy Fryzję o tej porze roku…
- Haaaloooooooooooooo jeeeest tu ktooooooooooooooooooooooo - zawołała głośno i donośnie Dafne, chociaż brzmiało to bardziej jak aria wyśpiewana jej lirycznym sopranem. Gdy dźwięk ucichł, żadna dodatkowa ludzka twarz nie wyłoniła się zza krzaków. Zamiast tego w pobliskich drzewach nagle zaszeleściło i zaskrzeczało, gdy stada ptaków przestraszone poderwały się do lotu. Z daleka widać było ich bajecznie kolorowe upierzenie. To tyle jeśli chodzi o bezludność okolicy w której byli. Na pewno były tu ptaki…
Karen przyjrzała się ptakom, które głos Dafne spłoszył.
- Swoją drogą, niezły głos - skomentowała, ale zaraz przyjrzała się jeszcze zwierzętom. Jeśli tu były, to na pewno gdzieś tu musiały być jakieś owoce i inne zdatne do jedzenia rzeczy. I choć głowa dalej jej dokuczała, nabrała nadziei, że ich sytuacja nie jest aż tak beznadziejna. A jak dobrze pójdzie, może uda jej się zmajstrować jakieś sidła
- Ktoś się zna na myślistwie, łowiectwie, albo survivalu? - zapytała rzeczowo. Dobrym pomysłem było przeszukanie plaży, ale trzeba się też było jakoś zabezpieczyć, w przypadku, gdyby musieli zostać tu na dłużej.
- Umiem gotować… jeśli o to ci chodzi i znam się na zielarstwie, dodatkowo byłam sanitariuszką na froncie, a dwa miesiące temu obroniłam dyplom z położnictwa… - zrelacjonowała dziewczyna w piżamie Ravenclawu, ponownie zanosząc się cichym szlochem.
Łzy będę nam kapać do zupy, to i soli nie będzie trzeba, pomyślał Axel.
- Zapewne przydałaby się wiedza na temat życia w epoce kamiennej - powiedział na głos. - Trzeba będzie zrobić kilka kamiennych noży. Muszle można wykorzystać na prymitywne ostrza...
Dafne opuściła głowę.
- Cóż… ja nie znam się na gotowaniu czy polowaniu. Medycyna też odpada - powiedziała nieco ponurym tonem. Najwyraźniej wolałaby należeć do tych bardziej przydatnych. - Mogę umilić wam czas śpiewem - Alexander na te słowa ożywił się jakby, coś błysnęło mu w oczach, już wcześniej widać było, że dziewczyna z miejsca urzekła go swym głosem - albo przepłoszyć swoim głosem zwierzynę. Poza tym sporo podróżowałam i czytałam… może chociaż to na coś się przyda. - Dziewczyna rozłożyła lekko ręce w geście bezradności.
W inny sposób też można umilić życie, pomyślał Axel, z pewnym trudem powstrzymując się przed przeniesieniem wzroku z twarzy dziewczyny nieco niżej.
Karen poczuła, jak coś zaczęło zsuwać jej się po szyi. Przestraszyła się i machnęła ręką. Uderzyła palcami w długopis. Całkiem o nim zapomniała! Wyciągnęła go i zaczęła nerwowo obracać w dłoni.
- Znam się na łowiectwie, ale rzeczywiście będzie trzeba pomyśleć o wynalezieniu paru narzędzi. A tymczasem faktycznie można by się rozejrzeć, czy może znajdziemy jeszcze jakieś bagaże. Wszystko się teraz przyda. - Zerknęła w niebo, żeby zorientować się w którą stronę podążając słońca. To bowiem da jej niejakie pojęcie, ile mają czasu do końca dnia. Kiedy zorientowała się, że jest jeszcze przed 12, bo słońca zdawały się niedawno wstać, mruknęła cicho:
- Chociaż tyle dobrego, że mamy sporo czasu. Nim zrobi się naprawdę bardzo gorąco, proponuję się porozglądać, a potem skryjemy się w cieniu. - zaproponowała. Co jak co, ale trochę przebywała w gorących krajach i poznawała obyczaje. A musieli oszczędzać energię, wiec to było najsensowniejsze wyjście.
- To co? Na początek przejdziemy się plażą sprawdzić czy są jeszcze jacyś ocaleńcy, może jakieś bagaże na wypadek gdybyśmy tu utknęli? - spytał ksiądz. - Choć mam nadzieję, że trafimy na kogoś z tutejszych. Kogoś kto nam pomoże.
- Na bagaże bym nie liczył - odparł Axel. - W znalezionej przez nas walizce były śpioszki i smoczki. Na razie chyba nie są potrzebne? - Powiódł wzrokiem po przedstawicielkach płci pięknej.
- Naszą wycieczkę już dawno ustaliliśmy - odparła Dafne uśmiechając się lekko i wskazując dłonią na Terry’ego, który jako pierwszy zaproponował krótki zwiad. - Pytanie kto idzie w prawo, a kto idzie w lewo, a kto zostaje? Osiem osób… ale Monika raczej nie wygląda na taką, która miałaby siły na chodzenie gdziekolwiek. Ja i Axel obudziliśmy się tam - dziewczyna wskazała za siebie.
- I mamy tam - Axel westchnął ciężko - smutny obowiązek do załatwienia.
Rudowłosa zerknęła na Alexandra. Ksiądz chciał spotkać ‘tutejszych’? Pisarka zerknęła ponownie na dwa słońca. Nie… Zdecydowanie to była ostatnia rzecz, jaką chciała przeżyć - spotykanie tutejszych. A komentarz a propos śpioszków i smoczków puściła mimo uszu. Karen zerknęła na Monikę.
- Mogę tu zostać. Myślę, że Monice dobrze by zrobiło już usiąść w cieniu, a ja rozejrzę się nieco tam, skąd wyleciały te ptaki. - Karen skinęła głową w stronę linii drzew. Zajęcie się ‘bazą wypadową’ to było coś, co jej odpowiadało. Choć wiedziała, że obcowanie z ciałami nie wstrząsnęłoby nią aż tak bardzo, ale bolała ją głowa i wolała nie chodzić aż tyle po słońcu.
Ilham było obojętnie. Mogła zostać by zając się rannymi, mogła stróżować przy zmarłych, ale mogła też drałować przez plaże w poszukiwaniu Świętego Graala niczym muzułmański Indiana w kobiecym wydaniu. Jakby cokolwiek miało znaczenie. Jakby i tak nie mieli tu zostać i cierpieć mąk przez wieczność.
- Sprawdzę palmy, może mają dojrzałe owoce - mruknęła pod nosem, ostatecznie olewając chustę, która ponownie się rozwinęła pod szyją. - Jeśli ktoś by znalazł szpilkę… albo agrafkę… to będę wdzięczna. - Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku obszaru zazielenionego.
- Czuję się zobowiązana do pomocy w… smutnym obowiązku - oznajmiła Dominica, spoglądając na Axla. - Idę z tobą - oznajmiła mu, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, że nic nie wpłynie na jej decyzję.
- Ja wolałbym przejść się również poza te skały - Alexander wskazał wrzynające się w morze rumowisko. - Może kogoś lub coś tam dalej znajdziemy. - Chyba bardziej szło mu o coś.
Axel wolałby co prawda samowtór, z Dafne tylko, penetrować nieznany ląd, ale nie zaprotestował przeciwko zbędnemu (jego zdaniem) towarzystwu.
-Za skały - stwierdził Terry. - Tam dalej może się rozejdziemy w dwie strony, jeśli będzie taki sens i konieczność, coby sprawdzić większą część terenu. Kurde, ponadto potem trzeba będzie ich pochować, przedtem zaś przeszukać - dodał lekko spoglądając na Alexa. - Wprawdzie nie wiemy, jakich byli wyznań, ale pewnie krótka modlitwa nie zaszkodzi? Póki jednak co, ruszajmy. Może naprawdę uda się kogoś uratować - mężczyzna zaczął energicznie iść, co wprawdzie wyglądało nieco kulawo, jako że miał tylko jeden but, ale tym niemniej wyprawę eksploracyjną czas było rozpocząć.
- Jaki jest sens iść całą gromadą w jedną stronę? - Axel pokręcił głową.
Czyżby wszyscy bali się chodzić w małych grupkach?, pomyślał.
Tymczasem Karen zerknęła na Monikę i uśmiechnęła się do niej
- Chodź. Zaprowadzę cię do cienia. Odpoczniesz - powiedziała powoli, by ta nadążyła ze zrozumieniem jej i wskazała linię drzew i cienia, dla podkreślenia sensu słów. Niech oni już ustalają między sobą. Ona chce zobaczyć co kryje się za tymi palmami. Monika w odpowiedzi uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową. Po tym mozolnie zaczęła podnosić się z ziemi.
Karen zaraz pochyliła się i jej pomogła, dając jej swoje ramię za podparcie.
- No to hopsa… - mruknęła, nim Monika stanęła na nogi. Rudowłosa strongmanem to nie była, ale jakoś dała radę pomóc wstać Monice. Potem powoli skierowała ich kroki w stronę cienia i palm.
- Całkiem tu ładnie. Jakby nie patrzeć. - mówiła powoli i zerkała co jakiś czas na dziewczynę.
- Nie wiem jaki jest sens chodzenia większą grupą - ksiądz odpowiedział Axelowi wodząc wzrokiem za oddalającymi się kobietami. - Wiem za to, że z tamtej strony - wskazał przeciwległą do wybranego przez siebie kierunku - przyszliśmy i spory kawałek nikogo i niczego widać nie było. - Przeniósł spojrzenie na Terry'ego, posmutniał trochę. - Wciąż nadzieję mam, że znajdziemy kogoś. Że przyślą odpowiednie służby po ciała… - urwał. - Jeżeli nie, to oczywiście odprawię ceremonię pogrzebu. - Ruszył powoli w kierunku skał zerkając na resztę, tych którzy zadeklarowali pójście w tę samą stronę.
- To może my - spojrzał na Dafne i Dominicę - pójdziemy w drugą stronę, skoro tam już byliśmy? W końcu im więcej i im szybciej zwiedzimy, tym lepiej.
Tymczasem Boyton po prostu ruszył najbliższą drogą ku skałom. Jego pomysł był prosty: może przy skałach uda się znaleźć względnie wysoką oraz względnie łatwą do wejścia. Ze szczytu można by zaobserwować, co się dzieje oraz jak wygląda sytuacja na plaży oraz za skałami. Potem się zobaczy, co warto robić, gdzie warto iść. Być może lepiej byłoby się dostać na szczyt palmy, ale nie był linoskoczkiem. Idąc dokładnie się rozglądał.
Dafne wzruszyła tylko ramionami.
- Wszystko jedno. Fakt… skoro mamy dwie strony w które możemy iść, nie ma co iść w jedną. Ja osobiście i tak uważam, że ważniejsze jest znalezienie wody pitnej - powtórzyła po raz kolejny. Z uporem kobiety, która po wszystkim będzie mogła wszystkim oznajmić “aaaaaaaaaa nie mówiłam?”... bo w końcu u kobiet to nader częsty przypadek.
- Jeśli jest jakiś strumyk, to powinien wpadać do morza - zasugerował Axel. - Idąc plażą pójdziemy szybciej. Wracając zobaczylibyśmy, co tam rośnie ciekawego. Akurat jak słońce wejdzie wyżej, to my byśmy weszli w cień.
Dafne po raz kolejny wzruszyła ramionami, chociaż wyglądała na nastawioną nieco sceptycznie… czy raczej, nastawioną na to, że musi mieć rację. Nie protestując jednak w żaden sposób sposób spojrzała pytająco na Dominikę. Ostatnią, która musiała podjąć jasną decyzję co do tego co zamierza.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 30-10-2016 o 07:43.
Wila jest offline  
Stary 07-10-2016, 09:39   #13
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień I - Terry na skałach i leśnej wyprawie

Tymczasem Terry realizował swój plan odwiedzenia skał. Niestety, nie były specjalnie wysokie, co ułatwiałoby dostrzeżenie rozmaitych, być może pomocnych rzeczy, ale lepszy rydz, niż nic, jak powiada szkockie przysłowie. A może irlandzkie? Kurde blade, co to za różnica, Boyton skarcił swoje własne myśli. Cypel skalny wychodził z plaży niczym molo w morze. Właściwie rwał urodą oko, gdyby przyjechał tu w celach turystyczno–artystycznych z którąś z piękności, które los także rzucił na ów nieznany ląd. Były naprawdę ładne i odważne, bowiem doskonale znał wielu mężczyzn, którzy nie potrafiliby w takiej sytuacji zrobić nic, poza narzekaniem. Pasowały pięknie do owej dziwnej wyspy oraz cudownej miękkości jasnozłocistego piasku. Sam lazur otaczającego morza wskazywał na jego wyjątkową czystość, zaś rozmaite odcienie barw były związane jedynie z naświetleniem, głębokością oraz podłożem dna. Do skał przywierały jasne muszle ostryg, raj dla miłośnika owoców morza, jeśli ktoś lubił takie wiktuały. Terry jeśli musiał, jadł, ale nie był wielkim zwolennikiem takiej kuchni. Rozejrzał się w morze, na koniec długiego cyplu. Właściwie nie wyglądał ciekawie, poza faktem, że jego końcówka przypominała dwa płaskie stoły. Zaś plaża, po jednej stronie dziewczyna, która niestety nie dotarła żywa do tego lądu, po drugiej daleka przestrzeń wypełniona piaskiem, czyli plaza ciągnąca się hen, niemal po horyzont, bowiem wydawało się, że gdzieś daleko po prostu skręca. Liczył chyba na coś więcej, ale nie było właściwie co kombinować. Trzeba było zrobić rekonesans w głąb lądu i to właśnie zamierzał uczynić, idąc po prostu prostopadle do owych skał w głąb. Niedługo, ale skoro jedni chcieli iść po plaży, to inni mogli ruszyć nieco w głąb. Zszedł więc ze skały by dojść do wniosku, że wszyscy się już rozeszli zgodnie z ustalony wcześniej planem. Został sam na sam z księdzem, który uparcie szukał czegoś pośród skał. Niestety, wciąż bezskutecznie.
- Cóż wielebny, niczego nie znalazłem. Idę w głąb. Nie ma sensu stać tutaj, póki jeszcze mamy siłę chodzić. Zjawię się za jakieś trzy godziny, jakby co. Mam niezłe wyczucie czasu, więc nie powinienem wiele się pomylić - rzucił Terry do pastora schodząc ze skał. Tak naprawdę okazało się, że wszyscy się rozleźli, zaś planu nie było tak czy siak. Czyli ogólnie trzeba było wykazywać się indywidualnie. Ruszył więc do przodu ku lasowi. Pierwsza sprawa, znaleźć jakąś broń. Przynajmniej w postaci kija, albo solidnego kamienia. Tygrysa wprawdzie by to nie odstraszyło, lecz miał nadzieję, iż nie dojdzie do takich nieprzyjemnych spotkań. - Tak, zdecydowanie coś solidnego. Jednak lepiej kij, jakby były jakieś węże. Ech, szkoda że nie mam swojego scyzoryka - mruknął odruchowo przeszukując kieszenie. Niestety, były puste, poza jednym. Przed wejściem na prom jakaś grupa aktywistów rozdawała prezerwatywy. Karbowane specjalnymi prążkami o smaku karmelowym, istna rozkosz ponoć. Wziął, skoro dawali za darmo. Całe trzy sztuki w plastikowym opakowaniu. Szlag, prezerwatywy zostały, zaś scyzoryk zniknął. Nawet chusteczki higieniczne poszły się kąpać. Dosłownie, bowiem znalazł jakieś skrawki papierów, które raczej nie mogły się do niczego przydać. Taaak, istny cyrk. Trzeba było ruszać oraz przede wszystkim skombinować jakąś solidną lagę, taki kosturek na początek uzbrajania się.

Kiedyś król Pelias otrzymał przepowiednię, że zgładzi go człowiek w jednym bucie. Tak się też stało, był nim Jazon, przywódca Argonautów. Teraz zaś szedł w jednym bucie Terry Boyton, tylko że nie czuł się jak heros, tylko nabzdryngolony absyntem poeta. Szedł dumając na temat sytuacji, swoich towarzyszy i siebie. Był żołnierzem, benzyniarzem, poetą. Tak, zwyciężył nawet w regionalnym konkursie gazety „The Medway News” na fraszkę dotyczącą wiosny. Jakże to było? Nieważne. Póki co, nie przychodziło mu nic, poza czymś takim na swój własny temat:

Czy jest szczęśliwy, czy nieszczęśliwy,
Lecz ma w kieszeni prezerwatywy
.

No tak, ale co do ten tego tamtego, trudno było nie dostrzec spojrzenia przystojniaka omywającego jedną spośród dziewczyn. Niektórzy to mają farta, że natura nie skąpi im zalet ducha i ciała. Zwłaszcza ciała, choć ogólnie wydawało się, że gość jest dosyć sensowny. Ale cóż, jest jak jest i nie każdy może się nazywać di Caprio. Coś na zasadzie:

Nawet na bezludnej plaży
Goła baba mu się marzy
.

Co innego pastor. Nie wydawał się spoglądać na panie owym specjalnym wzrokiem pożądania, który skrywał w sobie ogień i lód. A może tylko ukrywał, lub był wstrząśnięty na początku katastrofą statku?

Czy to przyzwoity
Facet bez kobity
?

Ech, niech to gęś, porzucił myślenie o niebieskich migdałach. Bujając słodko w towarzystwie muz pewnie potrafiłby przeoczyć to, co najważniejsze dla przetrwania. Wprawdzie nie od razu. Początkowo nie działo się nic, albo właściwie wszystko szło zgodnie z przewidywaniem. Knieja palmowa powoli przechodziła w zwykły, tropikalny las. Najpierw piaszczyste podłoże zmieniło się w trawiastą łąkę. Kępki trawy stawały się coraz gęstsze, aż wreszcie wypełniły całą powierzchnię pomiędzy pniami drzew. Coraz częściej pojawiały się jakieś dziwaczne gatunki krzaków, paprocie, kępy roślin, których nawet nie potrafił nazwać. Dziwnym jedynie było to, iż nie słyszał żadnych ptaków, nawet owe wkurzające papugi przyjąłby, jako całkiem miła odmianę, ale nie było ich. Ani wiewiórek, ani zajęcy tropikalnych, ani kompletnie niczego! To nie wyglądało dobrze. Zazwyczaj zwierzyna nie pakuje się tam, gdzie jest jakieś niebezpieczeństwo. Wie doskonale, co powinna omijać. Dobrze przynajmniej, że znalazł jakąś broń. Goryl Gogo, albo Neandertalczyk byłby nią pewnie zachwycony. Wspaniały, odłamany konar, który oczyścił z pozostałych gałęzi, przypominał nieforemną maczugę, ale jednak zdecydowanie stanowił wzmocnienie ludzkiej ręki. Dwadzieścia kilo twardego drewna potrafiłoby przemówić do rozsądku nawet co mniejszemu drapieżnikowi. Ale wspomnianych drapieżników także nie było. Co tutaj się działo? Rozejrzał się dookoła. Właściwie szedł już ze dwie dziesiątki minut. Drugie zaś tyle przygotowywał maczugę. Poszycie ponownie się zmieniło. Wśród trawy pojawiły się niewielkie kwiaty, właściwie zdominowały podłoże. Przypominały nieco fioletowe krokusy, przynajmniej pod względem pąka. No i rosły pojedynczo, nie w całych kępach. Pachniały wręcz bombastycznie.
- Może by wręczyć je … - przez myśl przeleciała mu jedna z nowo poznanych dziewczyn. Ale druga myśl natychmiast ją odgoniła. - Jasne, włoży je sobie do flakonika, a kilkoma pąkami natrze swoje ciało tak, żebyś mógł ją smakować swoim nosem. Najzabawniej będzie wtedy, kiedy się okażą jakimiś halucynogenami, czy innym świństwem, oj rety. Sierżancie Terry Boyton, jesteś trąba.
- Dobra, wracać potrzeba, może reszta odnalazła coś ciekawszego – uznał ruszając na powrót i obawiając się, iż jednak ich pierwszym napojem będą kokosy. Mając maczugę będzie można przynajmniej rozwalać twarde skorupy owych małpiastych owoców.
 
Kelly jest offline  
Stary 07-10-2016, 13:38   #14
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień I - "Prosto jak w mordę strzelił"

Ruszyła jako pierwsza ze wszystkich, “prosto jak w mordę strzelił” przed siebie. Miała zamiar sprawdzić, czy palmy mają dojrzałe owoce. Od brzegu do linii drzew, które w tym miejscu były głównie palmami było zaledwie kilkanaście metrów, toteż Ilham dotarła tam błyskawicznie.
Pierwsze z napotkanych palm rosły jeszcze pośród piasków. Te tu w większości chyliły się w stronę morza, zaś ich korzenie były mocno wystające. Nieco dalej widać już było zielone podłoże. Składało się z trawy, bliżej nie zidentyfikowanych krzaków, i paprociowatych roślin. Ale by osiągnąć cel Ilham nie było trzeba iść dalej.
Palmy, które cechowały się różnorodnością pod względem wysokości i grubości pnia posiadały dojrzałe owoce. Nic tylko wchodzić i zrywać… a może i nie było trzeba?


Aż chciałoby się zadać pytanie: Na co są większe szanse? Śmierć od kokosa? Wygraną na loterii? Czy trafienie na bezludną wyspę?
W normalnej sytuacji Iranka mogłaby się nad tym poważniej zastanowić, ale aktualnie znajdowała się w PIEKLE.
Aż chciałoby się powiedzieć: Szach mat ateiści! Ale z tym Ilham wolała na razie zaczekać, skupiając się na zadaniu, choć... pierwotne założenie misji zostało całkiem szybko osiągnięte. Owoce nadawały się do jedzenia. Gorzej, że nie było czym tego jedzenia zdobyć ani otworzyć.

Dziewczyna podumała chwilę, wgapiając się w pochyłe drzewo, po czym obejrzała się na pas trawy i krzaki. W sumie mogłaby, przejść się trochę głębiej. Sprawdzić, czy paprocie są miękkie w dotyku, wtedy można by było zrobić z nich posłanie, jeśli będą zaś twarde - wachlarz lub prowizoryczny daszek szałasu dałby odrobinę wytchnienia przed piekielnymi oczami Szejtana.
Z drugiej jednak strony... czy bezpiecznie było się oddalać samemu od plaży?

“JESTEM W PIEKLE, CO MNIE MOŻE GORSZEGO SPOTKAĆ? TUBYLCY??!!” rozdrażniona, pacnęła się w policzki dodając sobie otuchy, po czym ruszyła dalej.

Jednak po zrobieniu zaledwie kilku kroków dalej paprocie znów przykuły jej uwagę. Jako, że znała się trochę na roślinności ciekawym było spostrzeżenie, że im dalej idzie tym więcej paproci posiada kwiaty. O kwiatach paproci bowiem krążyło wiele legend. Te zaś, które teraz widziała, choć drobne i często nieśmiało schowane w liściach niewątpliwie przerastały legendy.


Zagłębiała się w las paproci powoli, ostrożnie stąpając po trawie bosymi stopami by nie zranić się w delikatną skórę. Im większa odległość dzieliła ją od pozostawionych na plaży osób, tym większy spokój ducha ją ogarniał.
Nie dlatego, że była typem samotnika, bo wręcz przeciwnie, nigdy nie stroniła od towarzystwa. Lubiła obecność ludzi oraz gdy było wokoło przyjazne zamieszanie i gwarność, dająca jej poczucie bezpieczeństwa i przynależności.
Jednak w obecności rozbitków, czuła się zagubiona i osamotniona… zupełnie jakby dzielił ich niewidzialny mur. Nie była uprzedzona, nie była też rasistką. Kolor skóry czy odmienność wyznania nie sprawiały jej problemu, choć musiała przyznać, że ciężko było nawiązać kontakt z ludźmi, z którymi nie dzieliłaby choćby krztyny podobieństwa.

Szejtan znał jednak jej słabości. Wiedział w którą strunę uderzyć by zabolało najmocniej. Niemożność czerpania radości z przeżycia… osamotnienie wśród tłumu ludzi… niezrozumienie, poniżenie i ostatecznie odrzucenie.
Ilham przysiadła wśród krzewów paproci, podziwiając ich drobne kwiatuszki, nie świadomie spoglądając od czasu do czasu w niebo, aż w końcu utłukiwała wzrok na bladym, nieznanym słońcu, które wprowadzało jej serce w trwożliwe drżenie i bojaźń.

„A jeśli ono było tam od zawsze tak jak anioły na jej ramionach?” niespodziewana myśl przybiła do przystani jej umysłu. Co jeśli to słońce nie oznaczało Piekła lecz dopiero je zwiastowało. Co jeśli ci wszyscy ludzie, a wraz z nimi ona, nie żyją, a ich grzechy i dobre uczynki zostały spisane i rozdzielone po równo?
Czy ich dusze zostały postawione przed sądem, który wystawił ich na ostateczną próbę? Czy byli teraz obserwowani? Czy byli oceniani?

Ciężko westchnąwszy, dmuchnęła w pukiel włosów ponownie wstając i rozglądając się po otoczeniu. Dalsze zagłębianie w ląd groziło zgubieniem się. Nie wyglądało też by w okolicy rosło coś jeszcze oprócz kwiecistych paproci i zwykłej roślinności. Postanowiła więc wrócić na plażę. Niema kobieta wymagała chyba opatrzenia… a ona chciała się na coś przydać.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 07-10-2016, 16:09   #15
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień I - "Aleksander szuka szczęścia"



I tak Aleksander został całkiem sam.
On, skały i ostrygi.
Po neseserze nie było ani śladu.
Po drugiej stronie skał widać było dalszą część plaży. Zdobił ją trup półnagiej dziewczyny, ubranej jedynie w majtki. Po za tym woda, piasek, palmy i drzewa. Jedno było pewne. Nikt nie zwiedzał tamtej części plaży. Kto więc wie jakie skarby kryła.

Z początku patrzył za odchodzącym w las Terrym.
To nie był tak do końca strach.
Alexander nie tyle bał się osób lekko odstających psychicznie co żywił zdrową obawę wynikająca z niepewności postępowania drugiej osoby. Schematy zachowań ludzi były dość proste, problemy zaczynały się gdy prostymi i obliczalnymi być przestawały. Terry wyglądał trochę jakby żył lekko z boku, lecz niekoniecznie w normalnym tego słowa znaczeniu. Mówił coś do kogoś, po czym zachowywał się jakby zapominał o tym lub też zupełnie nie obchodziła go odpowiedź. Jakby umysł mężczyzny poruszał się skokami, a nie szedł ciągłością myśli.
Alexander westchnął.
Już sam fakt, że nie mieli pojęcia gdzie są, dwa słońca, palmy na logicznie domniemanym wybrzeżu Morza Północnego - dawały ostry dyskomfort. I to przy cudem zratowanym życiu, katastrofie… Do tego dochodził jeden z ocaleńców, który wydawał się mieć nierówno.

I brak nesesera.

Prawie zawył w duszy z żalu i bezsilności raz jeszcze wpatrując się między skały. Jakby chciał wywołać tam zgubę wzrokiem.
Oczywiście bezskutecznie.
Zszedł na piasek po drugiej stronie omijając lekkim półkolem ciało kobiety w samej (acz i tak niekompletnej) bieliźnie. Przyjdzie pewnie czas, gdy będzie musiał chwycić za sztywne ręce i pociągnąć ją do naprędce przygotowanego grobu, ale jeszcze nie teraz. Unikał kontaktu z nieboszczykami, może nie przez zbyt częste oglądanie Walking Dead, ale przez poszanowanie i lekkie obrzydzenie. Leżała tam spokojna w swej śmierci, jak pomnik kruchości ludzkiego życia. A gdzieś tam w środku rozpoczynało się właśnie gnicie.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł księdzu po plecach.
Zresztą nie było sensu podchodzić i przeszukiwać trupa, lub pozbawiać go odzienia jak Axel potrzebujący butów tego nieszczęśnika bliżej skał.
Alexander miał swoje majtki i nie gustował w kroju, w którym najwidoczniej gustowała denatka.

Czujnym i bystrym wzrokiem rozglądał się wypatrując na plaży jakichkolwiek pozostałości po katastrofie. Nawet nie całe bagaże, ot pojedyncze drobne przedmioty wyrzucane przez fale mogły być albo nie być dla ocalałych.
Mogły.
Upartość Dafne w temacie szukania wody wywiercała Alexandrowi dziurę w mózgu. Niosła ze sobą niechybne odniesienia do Daniela Defoe w którego twórczości zaczytywał się niegdyś. Uwięzieni na bezludnej tropikalnej wyspie pod niebem o dwóch słońcach, po katastrofie na Morzu Północnym. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało namacalne to było mocno i na razie takie były fakty. Dlatego czujnym wzrokiem ogarniał piasek i płyciznę wzburzaną falami, gdy szedł wzdłuż brzegu. Minęło pierwsze pięć minut od momentu gdy zostawił za sobą ciało półnagiej kobiety, gdy między delikatnymi falami błękitnego morza dostrzegł niewielkie skupisko skalne i coś co kolorystyką i formą całkowicie nie pasowało do nich…


Czy to była niebieska walizka? Aleksander najpierw zmrużył oczy. Tak, to zdecydowanie była niebieska walizka. Dzieliło go od niej zaledwie 30 metrów, ale stąd dwie rzeczy były pewne - to nie był czarny neseser, a walizka sądząc po wielkości mogłaby być bagażem podręcznym w samolocie. Alex powoli rozpiął sutannę i zdjął ją pozostając jedynie w czerwonych bokserkach w białe serduszka z napisem z przodu “I’m sExY aNd I kNoW It”. Nic więcej na sobie nie miał kładąc się tak wobec braku pidżamy. Mógł się jedynie cieszyć z tej decyzji, inaczej paradowałby jedynie w bieliźnie, a zostawiając kwestie moralności i godności nie do końca mu bliskie, w nocy mogłoby klasycznie być średnio. Położył sutannę na piasku kawałek poza najdalszym zasięgiem fal i przysypał ją nim trochę na wypadek zerwania się wiatru. W końcu wszedł w morskie fale z niezgrabnego brodzenia przechodząc płynnie w płynięcie. Nie obawiał się pływania po nieznanym sobie akwenie i tego, że nie jest łatwo poruszać się w wodzie z nawet niewielką walizką. Pływał wszak jak ryba.
Docierając do skałek uchwycił niebieskie znalezisko i ciągnąc je w wodzie jedną ręką, drugą mocno zagarniając wodę skierował się ponownie do brzegu. Mimo wszystko nie było to proste i srodze zadyszany opadł na piasek gdy wyszedł w końcu z wody. Choć szum morza wciąż go otulał.



Zamek oczywiście się zaciął, bo gdzieś tam na górze uznano, że doświadczenie katastrofą jest zbyt małym aktem pokuty. W końcu po desperackich szarpaniach się z zamkiem ten puścił, a Alexander zajrzał do środka.

I pierwszym co ujrzał ksiądz, a co z całą pewnością było właśnie darem z nieba były dwie litrowe butelki whisky. I to nie byle jakiej! Czarne nalepki z napisem Jack Daniels mówiły same za siebie. Pod butelkami znajdowały się ciuchy. Na pierwszy rzut oka męskie ciuchy.
Kilka t-shirtów, ciepły wełniany sweter, jeansy, kilka par bokserek, żel pod prysznic, mokry tablet i ładowarka do niego, oraz (hit nad hity) - medal.
Nie byle jaki medal, nie jakiś tam krzyż Wiktorii czy Order Podwiązki.
Medal (Alexander odcyfrowywał) “Za I miejsce w jedzeniu pączków na czas; 2016”.

Choć była to jedynie imitacja złota ten medal go urzekł. Założył go sobie na szyję po tym jak już z powrotem ubrał sutannę zastanawiając się co się stało z Mr Pączkiem udającym się do Niemiec na krótki, kilkudniowy trip (jak ocenił przez ilość ciuchów). Myśli zbłądziły mu zaraz irracjonalnie na problem gdzie tu można znaleźć gniazdko by podładować tablet, oczywiście szanse, że będzie w jakiejś palmie były niewielkie.
Objął rękoma głowę, słońce zaczęło jawnie rzucać się mu na przestrzeń międzyuszną.
Po krótkim ponownym grzebaniu w walizce wyjął jeden t-shirt i opatulił nim głowę. W pierwszej chwili pomyślał czy by nie wrzucić znaleziska z powrotem do morza po zabraniu whisky tabletu, żelu… Kobiety z ich grupki mogły zapragnąć poubierać jeansy, a aktualnie prezentowały się zdecydowanie milej dla oka.
Westchnął i zacisnął mocniej na głowie improwizowaną osłonę przed prażącym słońcem.
Wziął walizkę w rękę i ciągnąc ją za sobą po piasku ruszył dalej postanawiając nie myśleć jeno rozglądając się bacznie. Przez kolejne dziesięć minut ksiądz przedzierał się przez piaszczystą plażę a towarzyszyły mu jedynie uśmiechające się do niego kpiąco dwa słońca. Sutanna zaczęła przylepiać się do coraz bardziej mokrego od potu ciała. Nagle Aleksander odkrył, że trzy kroki przed nim leży jakiś przedmiot. Zupełnie byłby go nie zauważył, gdyż w połowie zakopany był w piasku. W dodatku jasnoróżowy odcień nie rzucał się w oczy.
Ukucnął by sięgnąć po różowy jak się okazało, damski pantofelek. Czy pojedynczy but mógł się do czegoś przydać?
Na zadane sobie w myślach pytanie wnet sobie odpowiedział.

Mógł!
A jakże!

Wspomniał filmowe sceny, na których bon vivanci spijali szampana z damskich pantofelków. Mieli whiskey, jak umierać na bezludziu i w dziczy to przynajmniej z klasą.
Spojrzał za siebie zmęczony już mocno chodzeniem po piasku i ciągnięciem walizki. Nie był przyzwyczajony do długich trudnych eskapad, a prażące słońce i czarny ubiór nie pomagały w tym bynajmniej.
Ruszył ku liniom drzew by odpocząć nieco.
Gdy przysiadł w cieniu wyciągnął tablet, pomachał nim trochę i spróbował włączyć.
Osobiście nie wierzył, że urządzenie ma szanse zadziałać, ale spróbował. Ludzie wszak tak mają. Jak stając w południe przed drzwiami do biblioteki mając przed oczyma tabliczkę “Zamknięte” i informacje o godzinach otwarcia od 14:00, ludzie zawsze będą szarpali się z klamką. Tu nie było inaczej, tyle tylko, że Alex “poszarpał się” z przyciskiem włączającym sprzęt. Obrażony tablet nie miał najmniejszej ochoty z księdzem rozmawiać.
Westchnąwszy siedział tak z dziesięć minut odpoczywając poza promieniami słońc. Cisza, szum fal, zupełny brak jakiejkolwiek obecności ludzi czy zwierząt. Nie było nawet ptactwa. Był za to robaczek wspinający się po walizce, najwyraźniej chciał coś podwędzić.
- Nic tu dla ciebie nie ma mały - Alex przemówił do insekta strącając go pstryknięciem palców.
Podniósł się i ciągając za sobą walizkę ruszył dalej.
Zdecydował się iść jeszcze dziesięć minut, może kwadrans, bo cóżby innego mieli tu do roboty.
Nie zdecydował się zostawić walizki by zabrać ją w drodze powrotnej.
Wszak ktoś mógłby ją ukraść…
Poprawił raz jeszcze t-shirt na głowie. Ot ludzkie przyzwyczajenia, absurdalne w swej nielogiczności.
Ale walizki nie puścił.
Szedł ciesząc się, że przynajmniej nie ma więcej ciał.

Po dobrych dziesięciu minutach marszu otoczenie w około księdza nie zmieniło się. Widział on jednak, że plaża przed nim za jakiś czas będzie zakręcać w jego prawą stronę. Nim jednak zdołał dojść do ów zakrętu jego uwagę przykuł dziwny dźwięk dochodzący od strony wody. Aleksander pierwszy raz słyszał ten dźwięk, a jednak nim spojrzał w stronę z której dochodził jego umysł podpowiedział mu co to może być. Dźwięk, który znał tylko z filmów.


Dwie wesołe mordki ścigały się w wodzie, co jakiś czas wyskakując wysoko w górę. Może to była radość na widok księdza? A te dźwięki to powitanie?
Pomachał im na powitanie.
- Przepraszam? Daleko do jakiejś osady? - zawołał do nich w odruchu nie tyleż pomylenia co cynicznej frustracji. Jak mówienie do kota kim była jego matka gdy sierściuch nasrał na środku pokoju w pogardzie mając kuwetę.
Odpowiedziały mu uczynnie rozwiewając wszelkie wątpliwości...:



- Dziękuję, Bóg zapłać - odpowiedział.
Zdecydował się iść do łagodnego zakrętu plaży, który ciągnął się jakiś czas. W pewnym momencie jednak zdał sobie sprawę, że wraz z jego końcem plaża się urywa. Zamiast niej zaczynają się skały i wznoszący się nad wodę klif. Gdyby w ogóle chciał iść dalej, musiałby się na niego wspiąć, albo spróbować ominąć go lasem.
Wspinaczka nie była dziś ani w księdzowym kalendarzyku, ani w mglistych planach, ani też na liście Top 10 tego co chciałby dziś robić. Spojrzał jeszcze uważnie czy coś nie leżało wyrzucone przez fale na skałach lub w wodzie przy nich, po czym z westchnieniem obrócił się by udać się z powrotem.
By wrócić do reszty.

Z przystankiem po drodze na niewielki odpoczynek, rzecz jasna.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 07-10-2016 o 16:30.
Leoncoeur jest offline  
Stary 08-10-2016, 17:03   #16
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień I - List 1, napisany w myślach przez Boytona podczas powrotu z maczugą

Terry wracał z maczugą niczym dzielny władca neandertalskiego plemienia. Kawał drąga na barku oraz mina Conana, hahaha, bo wiecie jak to jest, wielka, własna pała dodaje prawdziwemu mężczyźnie dumy oraz animuszu. Szedł więc z powrotem ku obozowi, zaś w jego umyśle zaczął kształtować się list. Od kiedy wyszedł ze szpitala często pisał w myślach takie listy. Teraz było właściwie, jak znalazł, bowiem nawet gdyby chciał, nie mógłby go wysłać.


Droga Meggy

Dzisiaj wypadłyby pewnie Twoje urodziny. Chociaż kto wie. Na tej dziwnej wyspie, jeśli to oczywiście wyspa, czas może płynąć zupełnie inaczej. Jak bowiem określić dzień, kiedy na niebie wznoszą się dwa słońca? Może więc miałaś urodziny wczoraj lub trzydzieści lat temu. Tak czy siak, może spóźnione, ale wszystkiego najlepszego. Ciekawe, czy dalej pijesz tyle, jak wtedy, kiedy cię ostatnio widziałem? Mam nadzieję, że nie. Jane strasznie na to narzekała. Ja póki co mam niewiele do picia, chyba że lubi się mleczko kokosowe. Próbowałem kiedyś takie z puszki za półtorej euro i wolałem odżałować pieniądze, niż wypić do końca. Ale chyba będę je musiał polubić, jeśli niczego nie znajdziemy. Jakiegoś strumienia, czy źródła. Niestety, na miejscu naszego lądowania takiego nie było. Ale ciągle próbujemy. Piszę „my” bowiem jest nas tutaj grupa kilkorga osób, które znalazły się na tym tajemniczym lądzie. Najpierw głuchoniema Monika, z którą średnio się idzie dogadać. Po angielsku mówi wprawdzie trochę lepiej od ciebie, jednak mimo to nie jest w stanie wyrazić wielu spraw. To duży problem na lądzie, i dla nas, i dla niej. Współczuję jej, bo chyba jest bardzo przestraszona będąc w nowym miejscu, tak bardzo uzależnionym od opieki innych. Osobiście bym był, więc domyślam się, co ona czuje. Z pozytywów: ma twardą głowę. Przekonałem się na własnej skórze, że tak się wyrażę na temat mocno potraktowanych, delikatnych miejsc.

Jako pierwszą na plaży po wyrzuceniu przez fale spotkałem Karen. Ma ładne, falujące włosy, zmysłowo wygięte wargi i przenikliwe spojrzenie. Nie wiem, jak to określić, ale bez względu na to, czy komuś ten typu urody się podoba, czy nie, jej wyglądu się nie zapomina. Co ciekawe, jestem przekonany, że gdzieś ją już widziałem. Mam tylko wątpliwość, czy jest sportsmenką, czy pogodynką lokalnej stacji telewizyjnej? Stawiam na pogodynkę. Przy jakiejś okazji spytam ją o to. Karen pomogła mi odratować Monikę. Ta bowiem była nieprzytomna oraz wymagała sztucznego oddychania. Fale bowiem wyrzuciły ją na brzeg tuż przy nas. Ponadto blisko był jeszcze pastor Alexander, który, co ciekawe, też nie narzekał, że zabrał się energicznie za badanie okolic. Kiedy wchodziłem do lasu widziałem, jak pływa. Kurde, chyba hobbystycznie musi być jakimś płetwonurkiem, gdyż wydawało się, że pomykał w wodzie niczym foka. Porównując do moich własnych umiejętności … zwyczajnie nie ma jakiegokolwiek porównania.

Naszą grupkę spotkałem najwcześniej, ale znalazło się jeszcze kilku rozbitków. Najpierw para zakochanych, może młode małżeństwo podczas podróży poślubnej: Dafne i Axel? Trudno powiedzieć. Nawet jednak nie kryli się ze swoimi spojrzeniami, którymi jedno goniło drugie. Katastrofa na tym dziwnym lądzie, gdzie lśnią na niebie dwa słońca, nie powstrzymała ich wzajemnych pragnień. Jak więc sama widzisz, nawet tragedia nie potrafi stłumić naturalnego popędu oraz ludzkich uczuć. To dobrze, inaczej chyba bylibyśmy społecznością robotów. Axel ogólnie wygląda na przystojniaka oraz twardziela. Istny James Bond. Nic dziwnego, że Dafne mogła dla niego stracić głowę. Ona także ma rude włosy, jak więc widać, procentowy udział rudych w naszej małej gromadce jest ponadstatystyczny. Co ciekawe, jeśli Dafne zajdzie w ciążę i urodzi, ich dziecko miałoby i opiekę duchową pastora i zdrowotną położnej. Bowiem obydwie profesje są reprezentowane wśród naszej gromady Robinsonów.

Oprócz nich znalazły się jeszcze dwie dziewczyny, wśród nich Arabka o imieniu, którego nie zapamiętałem. Imham, Ipham, po prostu coś tam takiego. Owa położna, jeśli to oczywiście prawda. Zastanawiam się, czy ona maczała ręce w katastrofie statku? Arabowie są zdolni do wszystkiego, jak doskonale o tym wiem. Ścięta głowa Jimmiego udowodniła to aż nazbyt dobitnie. Niech to gęś. Takich rzeczy się nie zapomina. Ciekawe, czy ta dziewczyna już kogoś załatwiła, czy też jest jedną z tych udających nieświadome bidulki, które niby sobie nie zdają sprawy, co wyczyniają ich mężowie? Zaiste ciekawe. Póki niczego nie zacznie kombinować, nie mam zamiaru się wyrywać. Taki głupi nie jestem. Od współpracy może zależeć nasza wspólna kwestia przetrwania. Ale będę ją miał na oku. Wygląda nawet niewinnie oraz całkiem ładnie. Ma smukłą buzię, małe usta oraz lekko wycofany wzrok, niczym przestraszonej sarenki. Kto wie jednak, czy w majtkach nie ukrywa kilku granatów?

Kolejną wreszcie osobą, ostatnią już ze spotkanych na plaży, była Domenica. Klasycznie urodziwa dziewczyna. Podkreślam klasycznie, bowiem jeśli preferowałabyś sztukę pradawnej Grecji, to właśnie ona mogłaby być modelką dla tych rzeźbiarzy. Ty jednak chyba nie wiesz, co to starożytni rzeźbiarze, więc dlatego powiem w skrócie: jest także naprawdę ładna i także nie histeryzuje. Trudno powiedzieć coś więcej, widziałem ją jedynie przez kilka chwil.

No cóż, to tyle. Proszę cię, staraj się nie wkurzać Jane. Słyszałem wtedy, jak się na nią wydarłaś na korytarzu. Aż przybiegło kilkanaście osób

pozdrawiam
Terry

 
Kelly jest offline  
Stary 09-10-2016, 21:26   #17
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Monika skinęła ponownie głową na słowa Karen. Faktycznie, było tu przecież całkiem ładnie. Szkoda tylko, że leżały tu te trupy i że obok nie było jakiegoś kurortu. W dodatku dziewczyna wciąż wyglądała źle, szła powoli nawet z pomocą Karen, która pod palcami czuła, że jej skóra jest rozpalona. Zupełnie jakby Monika miała gorączkę. Czy zostawienie jej samej w cieniu pod palmą i zapuszczenie się samemu głębiej w palmowy zaułek było na pewno dobrym pomysłem? Póki co podążały w tą samą stronę co Ilham.
Karen wyczuła, że Monika jest chyba rozpalona. Zmarszczyła lekko brwi. Znalazły jakąś palmę, o bardziej rozłożystych liściach i to był cel ich podróży.
- Tam sobie zrobimy postój, ok? Napiszesz mi jak się czujesz. - powiedziała do dziewczyny, a wtedy do jej uszu dotarł głos Dominici. Karen obejrzała się przez ramię na nią…

Dominica przez chwilę patrzyła za odchodzącą Ilham, ileś tam kroków za nią Karen z Moniką. Patrzyła przez chwilę za Terrym zaraz za którym podążył Aleksander… i czekającymi na jej decyzję Axelem i Dafne.
- Pomogę Karen - oznajmiła w końcu, kierując się tym, że gdy zostanie na miejscu być może uda jej się znaleźć odpowiednie miejsce na pochówek zmarłych. I jak powiedziała tak zrobiła. Nim Karen zdążyła jeszcze dojść do pierwszej palmy usłyszała tupot adidasów Nicki tuż za sobą.
- Zaczekaj - ni to powiedziała ni krzyknęła za nią.
… i rudowłosa zatrzymała się ostrożnie, by nie zaskoczyć Moniki tą nagłą zmianą.
- Świetnie że dołączasz! Słuchaj… - poczekała, aż ta się zbliży.
- … wydaje mi się, że Monika może mieć gorączkę. Jeśli będzie wzrastała, dobrze by było zrobić jej okład na kark i głowę. Poświęcę na to sweter jak coś, ale chciałam się rozejrzeć za linią zieleni, a trzeba będzie do niej zerkać. Nie idziesz z resztą? - Karen skinęła głową w stronę rozchodzących się na plaży.
- Wrócą, a pochówkiem i tak nikt w tej chwili nie pomoże mi się zająć - odpowiedziała, podpierając Monikę z drugiej strony, żeby łatwiej jej się szło i uśmiechając się do niej uspokajająco. - Wolę się przydać wam tutaj. Okład to dobry pomysł, ale nie wiem, czy woda nie będzie na to za ciepła. Zajrzy się nieco wgłąb lądu, może będzie jakiś strumyk niedaleko, a poza tym warto by zbadać, czy jej stan to wynik rany, którą gdzieś ukrywa, czy stresu.
Monika uśmiechnęła się lekko do Dominici i idąc podparta między dziewczynami z początku próbowała zerkać na ich twarze by wyczytać o czym rozmawiają. Było to jednak tak niewygodne, że w pewnym momencie niemal nie potknęła się o własne nogi. Zrezygnowała więc z tego.
Nica zauważyła wysiłek młodszej koleżanki i skupiwszy jej uwagę na sobie spytała powoli, wyraźnie ruszając ustami:
- Czemu chora? Rana? Ranna? Czy napięcie? Stres? Tabletki potrzebne na coś?
Chora dziewczyna przez chwilę wydawała się zmieszana zestawem pytań, które padły pod jej adresem. Poruszyła ustami jakby mówiła jakieś słowo, ale Dominika nie umiała czytać z ruchu warg. Ręce dziewczyny zaś były zajęte bo używała ich do podpierania się o Karen i Dominikę. W końcu po prostu wzruszyła ramionami w geście mówiącym “nie wiem”. Tylko czego nie wiedziała? Czy jest ranna? Czy jak ma odpowiedzieć na pytania?
Karen kiwnęła głową na słowa Dominici. No tak, sama z ciałami rady nie da, a najwidoczniej we wszystkich mężczyznach obudził się instynkt iście Magellanowy, by odkrywać tajemnice tego lądu.
- Proponuję ją najpierw gdzieś na spokojnie usadzić, by mogła nam napisać. No i póki nie ma panów, będzie można ją obejrzeć, czy rzeczywiście nie jest gdzieś ranna. - zaproponowała Karen.
- Swoją drogą, przedstawili nas sobie krótko, ale nie było okazji poprawnie. Nazywam się Karen Lane. - Zerknęła na dziewczynę. Choć pamiętała jej imię, no zawsze nie szkodziło być uprzejmą. Gdy doszły do upatrzonej przez nią wcześniej palmy, rudowłosa ostrożnie zaczęła pomagać Monice usiąść.
- Karen Lane? - Dominica spojrzała uważniej na kobietę. - I jesteś podobna... TA KAREN LANE? Czarny lotos? Skrzydła anioła? - Nieomal potknęła się, zafascynowana swoim potencjalnym odkryciem.
Karen zerknęła na Dominicę i uniosła nieco jedną brew. Uśmiechnęła się krzywo
- Tak ta. Niestety przykro mi, autografu nie mam na czym strzelić. - Co prawda miała długopis, ale nie sądziła by był chętny współpracować na czym innym niż coś papieropodobnego. Karen spodziewała się, że wcześniej czy później ktoś skojarzy jej nazwisko. Może lepiej, że wcześniej.
- Och, łał. Utknęłam na tajemniczej wyspie z autorką thrillerów. - W głosie Nici słychać było autentyczne zaskoczenie i nutki radości. - Autografy mi dasz, jak wrócimy do domu, dobrze? - dodała wesoło. - No i nie będzie nudno z tobą przynajmniej plus masz doświadczenie z pierwszej ręki o byciu rozbitkiem. Nowe “Cast Away” albo “Lost”!
Karen wyprostowała się i spróbowała odgarnąć grzywę rudych włosów
- Mhm… Mam tylko nadzieję, że nie przyjdzie nam zmierzyć się z tubylcami, albo że któreś z nas jest seryjnym mordercą. Bo w obecnych okolicznościach, do fabuły wprowadziłabym taki motyw… - powiedziała z wyraźnie zamyśloną miną, jakby właśnie pod tą burzą włosów, kreowała przykładową fabułę dla takiej opowieści.
Tymczasem, palma o rozłożystych liściach, która była pierwotnym celem Karen znajdowała się już trzy kroki przed nią.
Karen zerknęła na palmę
- Tu będzie ok. - oznajmiła wreszcie. Rozejrzała się po okolicy za jakimś patykiem, albo najlepiej kokosem na ziemi.
Dominica pomogła młodszej koleżance usiąść plecami do palmy, dokładnie w przyjemnym cieniu.
- Chora? - powtórzyła pytanie, kucając przy Monice.
Monika skinięciem głowy dziękowała dziewczyną, za odprowadzenie jej w cień. Gdy już siedziała przetarła piasek zaraz przy sobie i naskrobała, po angielsku:
 Źle się czuję. Czuję się źle kiedy ja obudziłam się. Ranna - nie.

- Płynęłaś chora? - zadała kolejne pytanie, dodając jeszcze po chwili:
- Grypa?
Karen poszła i zebrała jednego z kokosów. Wróciła po chwili do dwóch pań i popatrzyła na nie. Nie przerywała, do póki Dominica nie skończy przepytywania.
Kolejny napis Moniki powstawał już na ziemi:
 Czułam się dobrze. Tam było zimno. Nie powietrze tak długo aż…
Jak masz na imię?

To drugie Monika dopisała gdy Karen wróciła, ale pokazała palcem i na nią i na Dominikę, jakby prosiła by oby dwie odpowiedziały.
Ta ostatnia wskazała na siebie i powiedziała:
- Dominica. Nica jak wolisz. A to - skierowała wyciągnięty palec na drugą kobietę - Karen.
Rudowłosa kiwnęła głową na słowa Dominici. A potem przykucnęła na moment przy Monice i przytknęła jej dłoń do czoła, by sprawdzić temperaturę. Zerknęła na Nicę
- Zostaniesz z nią, czy chcesz pójść ze mną poszukać wody? - zapytała. Popatrzyła na kokos, po czym doszła do wniosku, że w sumie przydałby się jeszcze jeden. Rozejrzała się, zostawiła swoje buty, sweter i długopis i podeszła po jakiś drugi. Znów przykucnęła i uderzyła jednym o drugi, ciekawa czy dźwięk będzie raczej cichy, czy głośniejszy. W końcu trzeba było wymyślić, jakiś sposób na komunikację, skoro Monika, nie mogła mówić, a gdyby czegoś potrzebowała. Karen knuła z zawziętą miną i błyskiem w oczach. Kiedy dźwięk okazał się raczej mizerny, cmoknęła i odłożyła kokosy. Nadadzą się w takim razie na później.
- Za cicho… - mruknęła, wyraźnie przyglądała się teraz Monice, jakby zastanawiając jak rozwiązać ten problem, zerknęła w stronę linii głębszego lasu. Może tam się coś znajdzie? Ale to nadal na obecny moment nie rozwiązywało problemu. Wlepiła spojrzenie w Dominicę, czekając co zdecyduje.

Monika w tym czasie zamazała to co napisała wcześniej i zaczęła tworzyć kolejne napisy:
 ”Szłam w wodzie w dół”. Widziałam rude włosy. I obudziłam się. Od wtedy źle się czuję. Czy ja jestem gorąca? Czuję się chora.

Najwyraźniej “średnia” znajomość angielskiego nie pozwalała Monice sprecyzować wszystkich słów tak jak powinny one wyglądać.
- Spytajmy jej, czy może nie chciałaby się zdrzemnąć i wtedy możemy iść razem. Ale jeśli się będzie bała, to któraś powinna zostać. - Zdecydowała Dominica, odpowiadając Karen, po czym spojrzała znów na Monikę.
- Masz gorączkę. Szłaś w wodzie? Tonęłaś? - próbowała podpowiedzieć i rozszyfrować.
Monika energicznie, no… energicznie jak na osobę która źle się czuje i źle wygląda… pokiwała głową.
 Tonęłaś.
Spać - jest dobrze.

- Dobrze. To spróbuj się wygodnie ułożyć i spać. Przyniesiemy ci coś dobrego - obiecała troskliwie. - Jak nie potrzebujesz tego swetra to daj jej, niech głowę sobie położy - Dominica zwróciła się do Karen, uśmiechając się.
Świat może zwariował, przewrócił się do góry nogami, ale nadal planowanie na krótkie okresy czasu pomagało. Po co wybiegać z myśleniem w przyszłość? Tu i teraz. Tak, tu i teraz było ważne. Jedzenie, woda, potem może jakieś schronienie. Na razie tyle.
Karen natomiast zastanowiła się chwilę nad wcześniejszymi słowami Moniki. Tonęła, widziała rude włosy, a dopiero potem się zbudziła? Może widziała jakąś inną tonącą osobę o grzywie takiej jak jej, albo Dafne? No cóż. Uznała, że to ciekawe, ale nie przejęła się tym zbytnio.
- Piasek w cieniu jest dość chłodny, nie będziemy chodzić za długo, albo chociaż jedna z nas będzie się tu do niej cofać - powiedziała spokojnym tonem do Dominici, złożyła sweter i ułożyła podając Monice z uśmiechem. Złożyła dłonie i przyłożyła do głowy w międzynarodowym geście, żeby sobie to zastosowała za poduszkę. Po czym wyprostowała się. Co też dziewczyna po otrzymaniu swetra zrobiła. Nie miała butów, które nadawały się do podróży po takim terenie, więc postanowiła, że będzie szła po prostu boso. Zaczepiła długopis o pasek jednego z obcasów.
- Ewentualnie trzeba będzie poszukać czegoś, co się nada na prowizoryczne narzędzie, jak nie znajdziemy wody, to chociaż się z kokosów napijemy… - dodała i poczekała na Dominicę, żeby obie razem ruszyły na podbój dziczy.
Nicka kiwnęła głową w geście zgody i ruszyła przed koleżanką.
- Spróbuję ci jakoś wydeptać drogę. A potem może uda się znaleźć jakiś sznurek i zrobię ci buty z liści. Mam na nie już pewien pomysł.
Karen uniosła brwi i zerknęła na Dominicę, kącik ust jej zadrżał
- Buty z liści? Brzmi zabawnie. Na razie jest ok, nie spodziewam się napotkania szyszek. Mam nadzieję, że jadowite zwierzaki też mnie oszczędzą. - można było pomyśleć, że coś rozbawiło kobietę. Gdy tak szły, zbliżając się do linii krzewów i te zaczęły szeleścić, humor jej się pogorszył, bo zaraz pomyślała o jakimś zwierzu.
Okazało się jednak, że był to zwierz, ale zdecydowanie nie groźny...
Ilham wyszła szybkim, zdecydowanie nie kobiecym, krokiem z zarośli, wachlując się ukwieconym liściem paproci. Minę miała zamyśloną i zaciętą do czasu, aż spostrzegła nadchodzące kobiety. Od razu wtedy złagodniała, i jakby zapadła się w sobie, spuszczając potulnie wzrok na ziemię, najwyraźniej chcąc je bez słowa wyminąć.
Dominica uniosła brew w niemym zdziwieniu.
- A ty sama co tu robisz?
Rudowłosa zerknęła na Ilham. Zwolniła nieco kroku, zwłaszcza, że mina dziewczyny była na tyle wyraźna, by ją zauważyć. Karen spojrzała na Dominicę, w końcu jej słowa wydały się jej nieco naskakujące? Może była w ‘toalecie’, albo coś? Nie wtrącała się, czekając co odpowie druga kobieta.
- Sprawdzałam okolicę. - odpowiedziała posłusznie Iranka, spoglądając na Dominikę niczym naburmuszone i skarcone dziecko. - Kokosy nadają się do jedzenia ale nie mamy maczety by je otworzyć. - wzruszyła ramionami, przechodząc powoli obok kobiet. - Będę czekać na plaży.
- Wydaje mi się, że kokos otworzyć można i bez maczety… - skwitowała słowa kobiety, ale nie zatrzymywała jej. Jeśli ta chciała iść na plażę, tym lepiej, Monika nie zostanie sama. Teraz z czystym sumieniem mogły z Dominicą iść w dżunglę.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-10-2016, 21:37   #18
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień I - Ilham i Monika pod palmami


Z nowym pomysłem na życie po śmierci, a przynajmniej planem zarysu tego co ewentualnie chciałaby robić, Ilham dziarsko przedzierała się przez paprocie, przy okazji zatrzymując się by zerwać jeden liść z kwiatami… w dowód dla niedowiarków, których zapewne będzie wielu gdy tylko obwieści nową rewelację.

Gdy wyłoniła się zza kępki zwiniętych w ślimaki zarośli, dostrzegła Monikę, a przynajmniej miała nadzieję, że tak nazywała się owa kobieta, która leżała sobie na piasku w cieniu całkiem osamotniona.
Iranka nie wiedziała, czy owa śpi, czy po prostu odpoczywa. Dlatego zachowując ostrożność i pewną dyskrecję, przysiadła się w cieniu obok, spoglądając ciekawsko na ciało obok.
“Ciało” ów poruszało się w jednostajnym rytmie oddechu. Ciężko było powiedzieć, czy Monika spała, czy jedynie drzemała. W tym drugim bowiem przypadku i tak nie usłyszałaby, że ktoś znalazł się obok niej. Iranka mogła zauważyć, że na czole dziewczyny pojawiło się sporo kropli potu, a policzki są wyjątkowo czerwone. Po za nimi skóra dziewczyny była zdecydowanie blada.

Czyżby była chora, czy może był to objaw stresu pourazowego? Zmartwiona podczłapała na czworaka, ściągając chustę z głowy by otrzeć jej pot z czoła.
Co poskutkowało tym, że Monika otworzyła oczy. Uśmiechnęła się delikatnie do Ilham po czym powoli zaczęła przesuwać tak by mieć pod dłonią piasek, który jak dotąd był jedynym sposobem jej łączności z innymi.
 Jak ci na imię?


Dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco, na tyle, na ile pozwalała jej sytuacja w której się znajdowała. Gładząc dłonią piasek przed sobą, napisała palcem odpowiedź:
 Ilham

Wprawdzie w przebłyskach pamięci, kojarzyła jak inni mówili do dziewczyny, ale nie do końca rozumiała na jakiej zasadzie panowała owa komunikacja między nimi i wolała po prostu rozmawiać na warunkach jakie podyktuje jej rozmówczyni.

W odpowiedzi dziewczyna naskrobała swoje imię:
 Monika

W końcu skąd miała wiedzieć, czy ktoś ją przedstawił czy nie.
 Inni poszli szukać pomoc. Ty być tu dla mnie?

O! a więc dobrze zapamiętała. Małe zwycięstwo podniosło Irankę na duchu i wyraźnie ożywiło podczas pisania odpowiedzi.
 Wróciłam z lasu.

Dobre sobie, jak to był las to ona była maszynistką. Angielski jednak nie pozwalał jej na wykwintniejsze słowa jak: malowniczy gaik paproci okraszonych legendarnym kwieciem.
  Znalazłam tylko kwiaty.

Zreferowała pokrótce co robiła, pokazując gałązkę z drobnymi pączkami.
 Jestem pielęgniarką, czy mogę ci jakoś pomóc. Boli cię głowa? Uderzyłaś się w nią?

Ilham przeszła do badania, chcąc jak najszybciej wykluczyć wstrząśnienie mózgu, które w tych warunkach mogło być śmiertelne. Pisanie na piasku działo rewelacyjnie relaksująco, choć trzeba było się nagimnastykować z uklepanym podłożem.
Monika cierpliwie dawała się badać, na ten czas nie mogąc nic odpisywać. Jej wzrok uciekał jednak co jakiś czas w stronę kwiatka, który pokazała jej przed chwilą dziewczyna.
Badanie głowy Moniki wskazywało na to, że jest ona absolutnie cała. Brak śladów uderzenia czy innych podejrzanych znaków, że mogła sobie w nią coś zrobić.

Po małej obdukcji głowy, jedno można było wykluczyć, co i tak nie rozwiązywało problemu i zagadki, jakim była wyraźna gorączka.
Może to tylko stres, może zwykłe wyziębienie organizmu podczas pobytu w wodzie, może jakiś wewnętrzny uraz albo uczulenie…
Dużo tych może… jak na jedną pacjentkę.
 Łatwo oddychasz?

Spytała w końcu, wskazując na jej głowę i stykając palec wskazujący z kciukiem, tworząc kółeczko - znak, że jest ok.
Kilkukrotnie pociągnięcie nosem świadczyło o tym, że Monika wypróbowuje swój oddech. W końcu w odpowiedzi skinęła głową. Potwierdzając, że nie sprawia jej to trudności. Po tym zaś, połączyła palec wskazujący z kciukiem, na wzór gestu który zrobiła Ilham dodając do tego uśmiech. W końcu ktoś uczynił chociaż jeden gest “w jej języku”.
Iranka uśmiechnęła się, kryjąc się zawstydzona za dłonią, a drugą pośpiesznie pisząc.
 Jesteś uczulona?

Dziewczyna pokręciła przecząco głową i dodała do tego gest oznaczający w języku migowym słowo “nie”. Zaraz po czym wróciła do pisania:
 Czuję się chora. Sól woda?

 Musiałaś napić się wody, nie martw się. Znajdziemy dobrą wodę i ci przejdzie.

Ilham postarała się zapamiętać gest Moniki, co by w przyszłości łatwiej było się z nią komunikować.

Zaraz… jakiej przyszłości? Dlaczego myśli, że na tej wyspie będzie jakakolwiek przyszłość dla któregokolwiek z nich?! Skąd te durne przypuszczenia i nagłe zachowanie, jakby wszystko było ok, SKORO TAKIE NIE BYŁO!
Sfrustrowana, przyklepała dłońmi piasek czując nagły przypływ złości do samej siebie. Dlaczego akurat do siebie? Tego nie wiedziała… choć podświadomie czuła, że na Allaha nie mogła się złościć… wszak robił wszystko z miłości do człowieka, a przynajmniej tak mówili uczeni… i nauczyciele w szkole, i media, i rodzina, i znajomi…
Z jakiegoś powodu, mocno zapragnęła, by Monika ją przytuliła i powiedziała, że wszystko będzie w porządku. Wiedziała jednak, że było to niemożliwe, gdyż po pierwsze to ona miała pocieszać i się nią opiekować, a po drugie… jej rozmówczyni była niema.

 Skąd jesteś?

Odpisała, przełykając łzy i ocierając twarz rękawem.
Monika tymczasem przyglądając się mimice Ilham i widząc jak ociera twarz rękawem przybrała zaniepokojony wyraz twarzy. Z trudem uniosła się na tyle, by móc dosięgnąć kobiety dłonią, którą próbowała ułożyć na jej dłoni w pocieszającym geście.
Kobieta przyjęła ten gest z gorzkim uśmiechem, choć bardzo starała trzymać się w kupie. Wystarczył jej jeden policzek i jedna tragedia jak na niecałe dwadzieścia cztery godziny.
- Nic mi nie jes… - mruknęła szybko gryząc się w język i dopisując do pytania, krótkie:
  I’m OK, thx.

Nie koniecznie było to przekonywujące dla Moniki, gdyż ta patrzyła nadal z troską. Poklepała jeszcze Ilham po dłoni nim zabrała ją, by móc coś napisać.
 Jestem z Polski. A ty?
Twój kwiat jest inny.

Ilham podała łodyżkę kobiecie, by mogła się przyjrzeć kwiatom.
  Dziwne… nie wiem jak to się nazywa po angielsku.

Arabka spojrzała na drobne kwiatki paproci, z którymi miała do czynienia tylko w książkach fantasy swojej współlokatorki z dormitorium, którą notabene podejrzewała o jinizm bo grała w dziwne gry RPG, którym nie była w stanie ogarnąć.
Zaciekawiona dziewczyna od razu podniosła kwitka i przeniosła bliżej oczu, przyglądając mu się ze zmarszczonymi brwiami i niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
 Nie myślałam, że to możliwe - takie kwiaty. To miejsce jest dziwne. Boję się go.

Po napisaniu tych słów odłożyła kwiatek w miejsce z którego go podniosła.
“Nie tylko ty się go boisz…” pomyślała Il, gładząc dłonią piasek by zrobić miejsce na dalszą konwersację, przy okazji rozglądając się, czy nie nadchodzi żaden z mężczyzn przed którym musiałaby się okryć.
 Jestem z Iranu, z Persji.

Monika uniosła na moment brwi. Niby aparycja czy nawet samo imię Ilham wskazywało na podobne pochodzenie, ale przecież mogło to wynikać z korzeni czy kultury, nie koniecznie miejsca pochodzenia.
 To bardzo daleko. Daleko od Anglii.
Tęsknisz za domem?

Oczywiście, że tęskniła.

Bo choć wyjazd do Europy był niczym spełnienie najpiękniejszego ze snów, to nie było dnia, by nie wracała myślami do rodziny i przyjaciół, czekających na nią na drugim końcu świata. Opuściła ich na sześć lat pilnej nauki pod okiem najlepszych nauczycieli i lekarzy z Zachodu. Opuściła kraj, którego na granicach toczyła się nieustająca wojna. Do walczących między sobą braci, dołączyli obcy - Amerykanie powodując niewyobrażalne zniszczenia na wszelkich płaszczyznach życia: kulturowych, religijnych, ekonomicznych, gospodarczych.
Ilham pragnęła powrotu, ale również obawiała się go jak niczego innego. Żadne media nie były w stanie przygotować jej na to… co mogła zastać w jej ukochanym państwie, w domu, który miała wspólnie tworzyć z mężem, który czekał na nią w Niemczech.

 Tęsknię za rodzicami i jedzeniem.

Odpisała, ponownie ocierając dłonią wilgotne od łez oczy.
 Ale niedługo się zobaczymy.

Tego nie była taka pewna, tak samo jak nie była pewna gdzie się właśnie znajdowała, ale postanowiła odgrywać silniejszą niźli była, przynajmniej przed Moniką.
 Damy radę, byłam na wojnie i wiem jak się walczy

Zażartowała, chcąc rozluźnić sytuację. Oczywiście nie potrafiła walczyć jak prawdziwy żołnierz. Odziana w biały strój z kaskiem z wymalowanym na czole czerwonym księżycem pomagała Irakijczykom i Afgańczykom podczas nalotów i najazdów wojsk amerykańskich. Opatrywała rannych, karmiła zbyt słabych, modliła się przy umierających. Była więc wojowniczką, choć nikogo nie zabiła a jedynie uratowała.
 A ty? Wracasz do Polski?


Szatynka najwyraźniej należała do takich osób, które nie mogą spokojnie patrzeć na czyjeś łzy, nawet jeśli były to łzy zupełnie obcej jej osoby z którą nie mogła porozmawiać w pełni tak jakby tego pragnęła. Z trudem uniosła się jeszcze bardziej, tym razem do pozycji siedzącej i przysunęła do Iranki. Wyciągnęła ku niej dłonie, grzecznie dając znać o swoich zamiarach przytulenia jej.
Usta Ilham zafalowały, jakby miały ochotę jeszcze powalczyć o uśmiech, lecz po chwili maska na twarzy Iranki pękła, a kąciki wygięły się w odwróconą podkówkę. Dziewczyna byłaby wspaniałą aktorką filmów bolly, bo momentalnie rozpłakała się, wtulając w ramiona dziewczyny. Jej płacz był niewinny, jak u dziecka, które zgubiło drogę do domu, ale czy w zasadzie to takowym nie była? Zresztą jak oni wszyscy na wyspie?
Młoda położna rozkleiła się na dobre, zapominając o wszelkich szkoleniach i co najważniejsze doświadczeniach z dzieciństwa i z niejaką samolubnością czerpała współczucie i pomoc od drugiej osoby.
Monika pozwalała jej się wypłakać tak długo jak Ilham tego potrzebowała przytulając, poklepując delikatnie po plecach i głaszcząc po głowie.
- Szzzyyyy szyyyyy - nawet próbowała powiedzieć coś co mocno przypominało “cii”. W pewnym momencie odsunęła ją lekko od siebie, obejmując tylko jedną dłonią, by spróbować drugą przetrzeć jej łzy z twarzy.
Dziewczyna nie chciała, by ta widziała ją w takim stanie, bo faktycznie nieźle sobie pofolgowała i twarz, która i tak była napuchnięta, teraz była jeszcze cała w czerwone plamy. Rzęsy posklejały się od łez, a z nosa nieustająca ciekło i nie starczyło jej miejsca w piersi by ciągle nim pociągać i pociągać.
Wyglądała jak wypluta kupka nieszczęścia, którym właściwie… była.
Zgarniając chustę z piachu, wytarła się nią, chowając lico w materiale, energicznie nim ocierając twarz. Gdy była pewna, że z oczy nie popłynie jej kolejny wodospad niczym Niagara, spojrzała znad czerwonej pashminy na Monikę.

[title]Przepraszam.[/i]
Naskrobawszy, krótką wiadomość uścisnęła dłoń towarzyszki, siląc się na cień uśmiechu.
 Połóż się, upiorę hijab i przyjdę zrobić ci okład, ok?

Młoda Perka wiedziała, że jeśli nie znajdzie sobie praktycznego zajęcia, to jej łzy staną się poważną konkurentem słonej wody, która okalała wyspę lub… kontynent, lub… cokolwiek to było.
Dziewczyna od razu odpisała:
 Nie przepraszaj

Po czym posłusznie położyła się. Zresztą, z widoczną ulgą której co prawda nie chciała okazywać, jakby były ważniejsze rzeczy niż jej wygoda. Zaraz po tym przymknęła na moment oczy biorąc głębszy oddech. Gdy ponownie je otworzyła uśmiechnęła się delikatnie do Ilham.
Dziewczyna wstała odbiegając ku morzu z chustą powiewającą jej nad głową i warkoczem obijającym się o plecy. Wchodząc do wody po kolana, płukała materiał rozglądając się na boki, by upewnić się, że żaden mężczyzna nie widział jej “hańby” - jakby nagle, teraz miało to znaczenie, a w Anglii na basenie nie.

Gdy wróciła do Moniki, niemal matczynym gestem otarła jej czoło, robiąc prowizoryczny kompres, następnie pokazała dziewczynie by odpoczywała, pokazując jej palcami, że będzie chodzić dookoła i zbierać kokosy.
Półprzymknięte oczy dziewczyny obserwowały Ilham. Nie protestowała przed żadnym z komunikatów, a gdy tylko dziewczyna zaczęła odchodzić zamknęła zmęczone oczy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 09-10-2016, 21:48   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Axel na randce z Dafne

Wszyscy rozbiegli się na wszystkie strony świata, jakby nagle dowiedzieli się, że za parę chwil odjeżdża ostatni wodolot, a kto nie zdąży...
Axel na moment zatrzymał się przy jednym z leżących mężczyzn - tym 'bogaciej' ubranym, po czym pozbawił go butów i marynarki. Nie da się ukryć, że trupowi rzeczy nie były już potrzebne, a żywym mogły się przydać.
Być może w cywilizowanym świecie takie zachowanie nie spotkałoby się z powszechnym uznaniem, ale tu? Na razie wyglądało na to, że do cywilizowanej cywilizacji było bardzo daleko.
Niestety ofiarodawca fragmentów garderoby nie miał w kieszeniach zbyt wielu przydatnych w głuszy rzeczy. Kart płatniczych i dokumentów Axel nie ruszył, za to zabrał wszystkie metalowe przedmioty - zarówno klucze, razem z breloczkiem, jak i wszystkie monety.
Potem umieścił walizkę kawałek od brzegu (tak na wypadek niespodziewanego przypływu), a na walizce położył mokasyny i przykrył je marynarką. Zawsze uważał, że nadmiar słońca może zaszkodzić porządnym, acz mokrym butom.
- Przepraszam za zwłokę - powiedział do Dafne. - Chodźmy.
Wyciągnął rękę do dziewczyny.
Dafne, która cierpliwie czekała rozglądając się po okolicy i nie ruszając z miejsca, aż Axel upora się z… może nie nazywajmy rzeczy po imieniu… teraz uśmiechnęła się do niego ciepło. Ujęła jego dłoń i skinęła głową, na znak że jest gotowa do drogi.

- Dochodzi - Axel spojrzał na zegarek - wpół dziesiątej. Czy to dokładnie ta godzina, to się przekonamy w pierwsze południe. - Byli już kilkanaście metrów od miejsca, gdzie mieli się spotkać. - Jak sądzisz, trafiliśmy na piękną plażę na wyspie, czy też może to ładny skrawek większego kawałka lądu?
- Hmm… nie wiem. Jeśli mam obstawiać, to stawiam na wyspę. Chociaż… - Dafne machnęła wolną dłonią w kierunku dwóch słońc -... wszystko jest możliwe. A ty jak uważasz?
- W dzieciństwie zaczytywałem się 'Przypadkami Robinsona Crusoe' i 'Tajemniczą wyspą' - odparł, może nie do końca na temat. - I wtedy marzyłem o tym, by coś takiego przeżyć. Z wiekiem trochę zmądrzałem. - Uśmiechnął się. - Też obstawiałbym wyspę, chociaż dla nas pewnie lepszy byłby większy ląd. Mam tylko nadzieję, że za godzinę nie trafimy na naszych towarzyszy niedoli, zwiedzających swój kawałek plaży.
- Nie czytałam nigdy ‘Tajemniczej wyspy’, ale ‘Przypadki Robinsona Crusoe’ owszem. Mi nigdy nie marzyła się taka przygoda. Czy bowiem poradziłabym sobie tak zupełnie sama? - Dziewczyna wzruszyła lekko ramionami. - Bałabym się sto razy mocniej niż on. Chociaż, nie powiem równie mocne nieposłuszeństwo przed rodzicami marzyło mi się nie raz i zresztą ostatecznie po trochu spełniło.
- Jak człowiek młody, to i głupi - odparł Axel. - Podobają mu się przygody, ale w szczegóły się nie wdaje. Nie myśli o tym, jak by sobie dał radę, gdyby się znalazł goły i bosy na bezludnej wyspie. My mamy o tyle szczęście, ze nie jesteśmy sami, możemy sobie pomagać w różny sposób.
- To, że tu trafiłaś, to skutek nieposłuszeństwa? - spytał.
- I tak, i nie. - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko zerkając na twarz towarzysza. - Nie zwalam winy na zły uczynek czy siły wyższe. Ale to fakt. Moi rodzice chcieli bym studiowała botanikę, idąc w ich ślady. Ja jednak wolałam śpiewać i zwiedzać świat. Gdyby nie to oczywiście nie byłoby mnie tutaj. Z drugiej strony jak wiele takich “gdyby” można odnaleźć.
- Czyli nie jesteś niegrzeczną dziewczynką, która uciekła z domu i wkradła się na prom - uśmiechnął się Axel. - Ale bądź pewna - ja nie narzekam, że tutaj trafiłaś, chociaż doświadczony botanik cieszyłby się z pewnością uznaniem tłumów. W tym miejscu, oczywiście, na wyspie, czy co to tu mamy pod stopami, wśród bujnej roślinności. A nuż byś znalazła nieznany ludzkości okaz roślinki, którą by nazwano twoim imieniem. - Uśmiechnął się. - A tak, to będziemy mieli trochę kultury wśród tego... tej dziczy.
- Dlaczego Dafne? - spytał.
Rudowłosa uśmiechnęła się uroczo.
- Po mojej pra, pra, pra babci. Podobno. Imiona wybierają nam rodzice. Często kierując się powodem dość błahym. Takie im się po prostu podobało. Dlaczego Axel? - odwzajemniła pytanie.
Axel, nim odpowiedział na pytanie, rozejrzał się dokoła. Nie chciał, prowadząc ciekawą rozmowę, przegapić czegoś interesującego.
- Spodobało się mamie - odparł - a nikt w rodzinie nie zaprotestował. Zdecydowanie lepsze niż Clarence, jako para do Claire.
- Para dla Claire? - Dafne zmarszczyła brwi. Widać było, że nie ma pojęcia o co chodzi.
- Moja siostra ma na imię Claire - wyjaśnił. - Starsza o rok z hakiem.
- Ja mam dwie siostry. Oby dwie są starsze ode mnie. - Dafne westchnęła lekko. - Często mamy odmienne zdania i jakby zupełnie różne postrzeganie świata. A ty dogadujesz się ze swoim rodzeństwem?
- Tylko siostra. Oczywiście czasami się kłóciliśmy, ale to było dawno, dawno temu. Teraz dogadujemy się bez problemów - powiedział Axel.
- Niby z czasem wszystko się zmienia, gdy byłyśmy małe wtedy… - Dafne urwała nagle swoją wypowiedź stając w miejscu. Wyglądało to dokładnie tak, jakby coś nagle zauważyła.
- Coś się stało? - spytał Axel, rozglądając się dokoła, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co mieli pod nogami.
- Nie… - odparła Dafne - to nic takiego, tylko mi się musiało wydawać. - Gdy mówiła uczyniła krok na przód i w tym też momencie Axel zdał sobie sprawę, że Dafne mówi po angielsku. W dodatku z delikatnym obcym akcentem. Ale co to był za akcent? Chłopakowi nie przychodziła do głowy żadna konkretna odpowiedź.
Mam omamy, pomyślał przez moment. Albo to miejsce jest jakieś dziwne. Magiczna granica między normalnym światem a krainą, gdzie wszyscy mówią tymi samymi językami. Uśmiechnął się.
- Jak byłyście małe, to się dogadywałyście, a teraz nie? - nawiązał do niedokończonej wypowiedzi dziewczyny.
- Tak - odpowiedziała Dafne, ale z lekko przymrużonymi oczami przyglądając się Axelowi. Zupełnie jakby coś innego ją teraz trapiło.
- Coś się stało? - Axel powtórzył pytanie.
- Jaaa… chyba mi się coś wydawało… - odparła nieśmiało Dafne. - Nie będziesz się śmiać jeśli ci powiem?
- Nie - zapewnił ją Axel, postanawiając, w razie czego, mocno się ugryźć w język, co zapewne odebrałoby mu ochotę na otwarte okazywanie wesołości.
- Mam wrażenie jakby coś się zmieniło - powiedziała dziewczyna, nadal onieśmielona. Delikatnie i mało konkretnie.
- W nas, czy dokoła nas?
- W nas - przyznała.
- Mówisz inaczej. - Axel zatrzymał się, po czym obejrzał dziewczynę od stóp do głów. - Ale wizualnie wszystko jest tak, jak było.
Dafne zaśmiała się widząc jak chłopak ogląda ją od stóp do głów, a chociaż jej stój pozostawiał wiele odkrytego, nie wydawała się specjalnie skrępowana.
- Więc ty też to zauważyłeś? W sensie… dla mnie ty nagle zacząłeś mówić inaczej. Ale wcześniej, chwilę przed tym wydawało mi się, że widziałam jakiś błysk.
- Wtedy, gdy się zatrzymałaś? Chcesz sprawdzić, czy znowu się coś zmieni, jeśli tam wrócimy?
- Chyba… nie jest to zły pomysł. Jak myślisz? - Dziewczyna obejrzała się za siebie. To musiało być zaledwie kilka czy kilkanaście kroków wcześniej.
- Chodźmy więc.
Zrobili w tył zwrot i powoli ruszyli w stronę miejsca, o którym mówiła Dafne.
- Ty mów, a ja będę słuchał - zaproponował Axel.
- Ja mam mówić… - dziewczyna z rozbawioną miną zrobiła “wielkie oczy” - ale co? Wierszyk? Wlazł kotek na płotek? To nie takie łatwe… - poskarżyła się.
- Masz zdecydowanie ładniejszy głos, niż ja - zapewnił ją Axel. - Powiedziałbym, że mogłabyś coś zaśpiewać, ale nie wiem, czy wtedy zdołałbym wychwycić różnicę w akcencie... Może opowiesz mi coś o sobie? Skąd pochodzisz, jakie szkoły kończyłaś na drodze do kariery. Parę kroków i się okaże, czy mamy rację. A przy okazji czegoś się dowiem o tobie - zakończył z uśmiechem.
Dafne wywróciła oczami. Całe szczęście Axel nie wiedział, co pomyślała sobie w tym momencie. Nadal miała na twarzy uśmiech, więc mógł wnioskować, że nic złego.
- Od czego by tu zacząć… - mruknęła. - Hmm… ale Ty później powiesz mi to samo, prawda? Też z chęcią dowiem się czegoś o tobie.
- Zacznij od 'Będąc małą dziewczynką...' - zaproponował z uśmiechem.
- Będąc małą dziewczynką zawsze marzyłam o tym by śpiewać najpiękniej na świecie, tak pięknie, że gdy dorosnę i spotkam swojego księcia z bajki on zakocha się we mnie od pierwszego wejrzenia a gdy usłyszy mój głos zakocha się na wieki - oznajmiła spokojnym, romantycznym tonem. A w między czasie gdzieś pomiędzy jedną częścią jej wypowiedzi a drugą, nagle Axel zdał sobie sprawę, że przestała mówić po angielsku a zaczęła… po prostu mówić. Rozumiał jej słowa, ale nie mógł skoncentrować się na tym jak mówi.
- Stop, stop... - powiedział szybko. - Zaszliśmy trzy kroki za daleko. Między pierwszym wejrzeniem za zakochaniem się na wieki coś się zmieniło.
- A właśnie nie powinno - powiedziała rozbawiona dziewczyna. Brzmiało to oczywiście dwuznacznie. - To co, jedne krok w tył? - zapytała i jednocześnie zrobiła ów krok.
- A teraz?
- Jeszcze krok? - zaproponował Axel.
- Teraz?
- I to jest to - stwierdził Axel, po czym narysował na piasku kreskę, prostopadłą do brzegu. - Może tak każde z nas stanie po innej stronie linii? - przedstawił kolejną propozycję.
Nie czekając na zaproszenie, Dafne zrobiła krok do przodu, by być po tej drugiej stronie narysowanej przez Axela kreski. Obróciła się też do niego przodem.
- Witam panie Axelu, jak się dziś pan miewa?
- A dziękuję, panno Dafne - odparł Axel. - Wspaniale. W tak uroczym towarzystwie nie mogło by być inaczej.
- Słyszysz jakiś akcent? - spytał.
Dafne pokiwała głową na boki.
- Słyszę jakbyś stał tu koło mnie… w sensie, bez akcentu i… po prostu rozumiem co mówisz. Ciężko mi powiedzieć, w jakim robisz to języku.
- Hmmm... Ja też nie słyszę żadnego akcentu. Zapraszam więc do mnie. Może się okaże, że się myliliśmy - powiedział odrobinę niepewnie.
Dafne uczyniła pół kroku w stronę Axela, tak że teraz stała twarzą twarz przed nim w dość skromnej odległości.
- I jak? Myliliśmy się? - zapytała swoim pięknym głosem, ponownie z akcentem.
- Nie do wiary, jaki masz piękny głos. - Axel pokręcił głową, za jego towarzyszka tylko słodko się uśmiechnęła. - Ale nie myliliśmy się, tutaj jest akcent, a tam go nie było. Wierzysz w magię?
- Sceptycznie i tylko wtedy gdy czegoś nie umiem wyjaśnić logicznie - odpowiedziała. - A ty? I… czy znasz jakiś inny język poza językiem angielskim?
- Trzy, z czego jeden się nie nadaje do słownych eksperymentów - odparł. - No i kilka słów i zwrotów, których raczej nie wypada powtarzać w obecności damy.
- W takim razie powiedz mi coś miłego w innym języku - poprosiła, po czym zrobiła pół kroku w tył, znów oddalając się od Axela.
- Vous êtes la plus belle dans le monde - powiedział natychmiast, zapewniając ją tymi słowami, że jest najpiękniejsza na świecie.
Rudowłosa dziewczyna zarumieniła się i na kilka uderzeń serca nieśmiało odwróciła wzrok.
- Dziękuję - powiedziała ponownie spoglądając na Axela. - Jeśli mówiłeś to w tym innym języku, który znasz to zrozumiałam każde słowo.
- Tak, to był francuski - odparł. - W takim razie chodź tutaj, a ja powiem coś jeszcze. Zobaczymy, czy też zrozumiesz.
Zaproszenia nie było trzeba powtarzać, Dafne uczyniła znów pół kroku w stronę Axela stając z nim znów twarz w twarz.
- Vos yeux brillent comme des étoiles dans le ciel - zapewnił ją Axel.
Ale Dafne pokręciła na boki głową.
- Jeśli powiedziałeś coś niemiłego pod moim adresem, to nie zrozumiałam ani jednego słowa. Jeśli coś miłego, to bardzo żałuję, że nie zrozumiałam.
- Było miłe - odparł. - I chociaż opiewało pewne fragmenty twego ciała, to było nad wyraz przyzwoite.
- Hmmm… - Dafne cofnęła się o magiczne pół kroku - a możesz powtórzyć? - zapytała z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Vos yeux brillent comme des étoiles dans le ciel.
Ponowny rumieniec świadczył o tym, że tym razem dziewczyna zrozumiała każde słowo. Zamiast jednak potwierdzić, że cofanie się o pół kroku w tył przyniosło spodziewany efekt znów przybliżyła się do mężczyzny i tym razem wyciągnęła w jego kierunku dłoń, tak by ująć nią jego dłoń.
- Pytanie, czy powinniśmy iść dalej…?
- Tak. - Axel ujął dłoń dziewczyny. - Może uda się nam odkryć jeszcze coś ciekawego. Na przykład wrak pirackiego statku, spoczywający tu od paru setek lat. Albo strumień, w którym będzie można się solidnie wykąpać - przedstawił dwie zdecydowanie skrajne propozycje.
- W takim razie ruszajmy odkrywać nieznany nam ląd, ahoj przygodo - Dafne ruszyła powoli w stronę w którą mieli iść, oczywiście nie puszczając ręki mężczyzny. - Powiedz mi, jakie masz szalone podejrzenia odnośnie dwóch słońc na niebie?
- Mogli nas porwać kosmici i przenieść do innej galaktyki. Mogliśmy się stać ofiarami jakiegoś naukowego eksperymentu... chociaż prędzej uwierzyłbym w kosmitów. Nie wierzę natomiast w to, że się znaleźliśmy w arabskim piekle. Ani w arabskim niebie, chociaż tam ponoć są piękne dziewczyny.
- Wizja znalezienia się na innej planecie byłaby całkiem interesująca - dodał.
- To drugie słońce to wielka kamera? Albo dziura w kopule? Co jak co, arabskie piekło czy niebo i według mnie odpada. Nawet nie tylko arabskie - odpowiedziała Dafne.
- Dwa słońca idealnie pasują do innej planety - stwierdził Axel. - My nie znamy sposobu teleportacji o parę lat świetlnych, ale kosmici mogą znać. Albo siedzimy sobie we wnętrzu ogromnego statku kosmicznego... w charakterze porwanych przez UFO. Mogło nas porwać, lub ocalić, coś innego.
- A może to jakaś magia? Wiesz, spotkamy zaraz elfy albo inne bajkowe stworzenia? Okaże się, że jesteśmy tu by uratować ich świat przed zagładą. - Dafne uśmiechnęła się przy tych słowach spoglądając na twarz towarzysza.
- Goli i bosi herosi? I urocze heroiny? Może jesteś zaginioną księżniczką, którą należy osadzić na tronie? - odpowiedział z uśmiechem.
- Może jestem - dziewczyna postarała się, by ton z jakim to powiedziała był tajemniczy, zaś uśmiech który pojawił się wcześniej na jej twarzy nie znikał wcale. - W takim wypadku, byłbyś moim rycerzem czy księciem?
- Najpierw rycerzem, potem księciem. Jako rycerz mógłbym najwyżej tęsknie wzdychać do pani mego serca, tudzież w balladach opiewać jej wdzięki. Jako książę... nie musiałbym się ograniczać do słów i westchnień. Jeśli oczywiście miałabyś ochotę na coś więcej niż uścisk dłoni.
- Czy jako książę nie musząc ograniczać się do słów i westchnień pytałbyś o pozwolenie, czy czując szybkie bicie swego serca podjął ryzyko i spróbował czegoś więcej niż uścisk dłoni, zaś brak sprzeciwu traktował jako zgodę? - zapytała Dafne nie przestając obserwować twarzy towarzysza.
- Jako książę bez wątpienia podjąłbym próbę i jeśli księżniczka nie uciekłaby z krzykiem - odparł Axel - lub w inny sposób nie okazałaby swej niechęci, to zaryzykowałbym.
To mówiąc zbliżył się do swej towarzyszki, z wyraźnym zamiarem przejścia od słów, do czynów, od przytulenia poczynając.
- I wiem, że nie oznacza nie - dodał, przyciągając Dafne do siebie.
Dziewczyna nie powiedziała żadnego “nie” ani werbalnie, ani za pomocą jakiegokolwiek gestu sprzeciwu. Pozwalając się przytulić, sama objęła swojego towarzysza. Zapatrzona przez chwilę na jego tors, a później odważniej, na twarz.
- Masz nie tylko piękny głos, ale i cudowne oczy - powiedział cicho Axel, przytulając jeszcze mocniej, tak że nie zmieściłaby się między nimi nawet kartka papieru.
- A ty najbardziej czarujący uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam - Dafne odwdzięczyła się komplementem, chociaż ze słodką nieśmiałością. Być może powinna powiedzieć teraz coś innego, coś mądrzejszego albo bardziej nawiązującego do bycia męskim.
Wtuliła, czy może schowała głowę między ramieniem a policzkiem Axela, który przy tym mógł poczuć jej ciepły oddech i słodko słony zapach włosów.
- Pachniesz morzem - powiedział cicho, muskając ustami jej płatek ucha. Dłonie Axela z pleców dziewczyny przesunęły się niżej, na jej tyłeczek.
Dafne zaczęła ze zmysłową powolnością przesuwać swój policzek po policzku mężczyzny. Tak długo aż ich usta znalazły się zaledwie kilka milimetrów od siebie. Wtedy zatrzymała się próbując zerknąć w jego oczy.
Dobrze, że Dominica z nami nie poszła, przemknęło przez głowę Axela. Natychmiast jednak zapomniał o niedoszłej towarzyszce wędrówki i zatonął spojrzeniem w zielonych oczach Dafne.

Nie na długo. Dafne bowiem przerwała owo tonięcie gdy zamknęła powieki. Uderzenie serca później Axel poczuł ciepłe usta delikatnie dotykające jego.
Natychmiast odpowiedział na pocałunek, powstrzymując się jednak od zbytniej natarczywości, która mogłaby spłoszyć dziewczynę, gdyby przekroczył pewne granice. Co prawda Dafne okazywała mu swe względy, ale kto mógł wiedzieć, co się kryło w jej myślach i jak daleko zamierzała się posunąć w nawiązywaniu bliższej znajomości.
Przesunął leciutko czubkiem języka po wargach dziewczyny. Równocześnie jego dłonie wsunęły się pod podkoszulek, dotykając rozgrzanej skóry dziewczyny.
Popieszczone językiem wargi natychmiast rozsunęły się wpuszczając nie tylko świeże powietrze, ale i nadchodzącego gościa. Chwilę po tym Dafne również wysunęła swój język, odszukując nim w coraz to gorętszym pocałunku język Axela. Mocniej wtulić się w niego nie dało, nawet jeśli teraz bardzo, bardzo mocno tego pragnęła. Dłonie pod jej podkoszulkiem musiały wcale jej nie przeszkadzać. Zmysłowo zaczęła unosić prawą stopę w górę, po nodze mężczyzny, tak by zaraz móc opleść swoją nogę o jego.
Axel czuł, jak krew coraz mocniej zaczyna krążyć mu w żyłach. Musiałby być ze stali, żeby nie ulec coraz mocniejszym pragnieniom. Jego dłonie powędrowały w górę, usiłując wysupłać Dafne z podkoszulka.
Uścisk dziewczyny zelżał gdyż ta powoli zaczęła przesuwać dłonie w górę.
Robiła to w taki sposób, by korzystając z okazji zbadać ciało chłopaka. Było to pobieżne badanie, przesiąknięte zmieszanymi pragnieniami czerpania z chwili i przyśpieszenia chwili. Na moment umieściła obydwie dłonie na policzkach Axela sprawiając, że jej pocałunek stał się coraz bardziej zachłanny. Zaraz jednak uniosła je tak by umożliwić mu zdjęcie z siebie koszulki, w tym samym momencie przerwała pocałunek zatapiając spojrzenie w jego oczach.
Axel przez moment wpatrywał się w oczy dziewczyny, do chwili, gdy między ich twarzami przesunął się ściągany podkoszulek. Wtedy wzrok Axela spoczął na skrywanym do tej pory przez materiał, kusząco kształtnym biuście Dafne, ozdobionym ciężkim topazowym medalionem w srebrnej oprawie.


Zapewne przy innej okazji Axel zainteresowałby się pięknym wyrobem sztuki jubilerskiej, ale w tym momencie miał w głowie coś całkiem innego. Odrzucił na bok podkoszulek, nie bardzo przejmując się tym, że jest to jedna z nielicznych części garderoby, będących w posiadaniu dziewczyny, po czym położył dłonie na jej piersiach, by nacieszyć się ich ciepłem, kształtem i ciężarem.
Ponownie spojrzał w oczy dziewczyny.
- To ostatnia chwila, żebyś uciekła z krzykiem - powiedział cicho.
Ale Dafne ani nie krzyczała ani nie uciekała. Zamiast tego uśmiechnęła się lekko zadziornie, w tym samym momencie układając dłonie na zapięciu spodni Axela. Sprawnym zdecydowanym ruchem odpięła je.
Dłonie Axela nie próżnowały. Porzuciły na chwilę biust, by przenieść się na biodra, gdzie zaczęły się zmagać ze sportowymi spodenkami, zasłaniającymi ostatnie fragmenty ciała dziewczyny, z którymi Axel do tej pory się jeszcze nie zapoznał.
To nie mogła być długa walka, wszakże sportowe spodenki trzymały się jedynie na delikatnej gumce. Poruszone w dół praktycznie same były w stanie opaść.
Co innego jeansy Axela z którymi musiała zmagać się jego towarzyszka. Ta jednak pozbawiona własnego odzienia zaprzestała na moment owej walki, wtulając się na powrót w mężczyznę z pewną nieśmiałością, nim jego wzrok mógł odkryć nowe rejony.
Axel opanował niecierpliwość. Jego dłonie spoczęły na pośladkach dziewczyny, a on sam przytulił się do niej, odpowiadając na takie samo działanie dziewczyny.
Bo w gruncie rzeczy po co mieli się spieszyć?
- Zasługujesz na wysłane jedwabiami łoże - wyszeptał.
Równocześnie jego dłonie zaczęły obdarzać delikatną pieszczotą krągłości, na których spoczywały.
- Wysłane jedwabiami łoże może mięć każda księżniczka, a tymczasem rozejrzyj się… jakiej pisane jest takie miejsce? - spytała szeptem. Po tym musnęła ustami jego policzek, raz i drugi szykując sobie drogę by znów odnaleźć usta. Krótki i namiętny pocałunek, podczas którego jej dłonie odnalazły skrawki t-shirta Axela i pociągnęły go w górę.
Zawsze jest coś za coś... Trzeba było zrezygnować z błądzenia palcami po tyłeczku dziewczyny, w zamian za możliwość jeszcze bliższego kontaktu z biustem Dafne. Nie wahając się ni chwili Axel uniósł dłonie, by pomóc dziewczynie w pozbawieniu go górnej części garderoby.
Dafne posłała jego białą koszulkę “gdzieś tam” zupełnie nie przejmując się tym gdzie to było. Kolejny spragniony pocałunek i powolne, badawcze przeniesienie dłoni w dół. Może i nie było gdzie się śpieszyć, ale po co za długo tak stać ubranym. Tym razem zdecydowanie postanowiła pozbawić chłopaka już rozpiętych spodni wraz z bokserkami.
Bez najmniejszych problemów można było dostrzec, że Axel jest bardzo spragniony jeszcze bliższego kontaktu z Dafne, niż to, co do tej chwili osiągnęli. Czy tak samo było z Dafne? Tego nie wiedział, ale miał zamiar jak najszybciej się przekonać.
Dłoń rudowłosej przejechała przy wewnętrznej stronie uda Axela, tak blisko… a tak daleko. Zielone oczy znów poszukały kontaktu wzrokowego, przez tą chwilę na policzkach Dafne dało się zauważyć rumieńce. Nim jednak ktokolwiek zdążył coś powiedzieć jej usta znów przyległy do ust chłopaka. Powoli i zachęcająco.
Axel drgnął, po czym odpowiedział na gorący pocałunek. Jedna z dłoni wróciła na poprzednie miejsce i zajęła się prawym pośladkiem dziewczyny, druga zaś spoczęła na jej biodrze, po czym powoli zaczęła się przesuwać na brzuch, kierując coraz niżej i niżej.
Pochłonięta pocałunkiem Dafne przesuwała dłonie tylko w górnej części ciała Axela, jedną umieszczając na jego policzku. Czyżby dziewczyna obawiała się podjąć inne kroki, a może po prostu zwlekała, by najpierw go zniecierpliwić?
Dafne może i zwlekała, ale Axel nie. Jego dłoń dotarła do rudych, starannie przystrzyżonych kędziorków i rozpoczęła delikatne pieszczoty. Na które dziewczyna zareagowała mocnym wtuleniem się w jego ciało, jakby chciała być bliżej, a niestety bycie bliżej było ograniczone. Zresztą, zbyt wielu pieszczot nie potrzebowała by Axel czuł, że jest gotowa na więcej.
Krótkie spojrzenie w jego oczy następnie skierowane na piasek, mogło sugerować zmianę pozycji.
Piaskowe posłanie miało wiele wad, i jedną wielką zaletę - było pod ręką, a Axel nie chciał zaczynać bliższej znajomości z Dafne od wygibasów godnych rzeźb na indyjskich świątyniach. Przyklęknął, a korzystając ze zmiany pozycji musnął wargami ciemne zwieńczenie jednej z piersi dziewczyny.
Dafne delektowała się przez kilka uderzeń serca ową chwilą. Położyła dłoń na ramieniu chłopaka i korzystając z tego podparcia przyjęła tę pozycję co on. Zaraz po tym zaczęła układać się na plecach na piasku, jedynie gestem próbując zaprosić go by nie zostawał zbyt daleko jej spragnionego ciała.
Axel poszedł w jej ślady - położył się na piasku bokiem, przytulając się równocześnie do niej i obdarzając pocałunkami jej piersi. W tym samym czasie jego dłoń kontynuowała coraz śmielsze pieszczoty, a palce powoli zagłębiały się w niezbadane do tej pory zakamarki ciała dziewczyny. Która przyjmowała te pieszczoty delektując się nimi i równocześnie okazując coraz większe zniecierpliwienie. Prężąc się błądziła swoimi dłońmi po ciele chłopaka, wciąż jednak ograniczając się do bezpiecznych rejonów, do których zresztą dosięgały teraz jej dłonie.
- Pragnę… - szepnęła. Urwała jednak zaciskając na moment usta i przygryzając wargę. - Byś był tak blisko.
Axel miał co prawda pewne plany, ale każdy wiedział, że nawet najlepsze i najbardziej precyzyjnie ustalane plany mogą się zmieniać w zależności od okoliczności. Przesunął się, przykrywając dziewczynę całym ciałem.
- Już, królewno - wyszeptał.
Królewna w odpowiedzi oplotła go nogami, nie pozostawiając możliwości wycofania się przed tym co nieuchronnie miało nastąpić. By pozbawić go wszelkich wątpliwości dosięgła ponownie jego ust by zatopić się w nich, podczas czego jej twarde sutki delikatne popieściły tors chłopaka. Słono, słodki zapach dziewczyny był już wszędzie. A kuszący głos znów powtórzył:
- Tak blisko… - cichym szeptem
Wycofywanie się bynajmniej nie było tym, o czym myślał w tej chwili Axel. Wprost przeciwnie. Powoli zaczął wsuwać się w wilgotne, miękkie wnętrze. Tylko przez krótką chwilę czując delikatny opór, przy którym jego partnerka zesztywniała. Na jej twarzy wystąpił krótkotrwały wyraz świadczący o bólu. Wyraźnie jednak nie chciała by to dostrzegł, zaraz chowając twarz między jego ramieniem a twarzą.
Axel znieruchomiał na moment, uświadamiając sobie, że postąpił jak głupiec. Że powinien był się domyślić, być delikatniejszym...
- Mogłaś powiedzieć - wyszeptał.
Nie czekał jednak na odpowiedź. Na wszystkie demony... każdy normalny mężczyzna byłby dumny z tego, że taka wspaniała dziewczyna wybrała go na swego pierwszego. A on nie zamierzał sprawić jej zawodu.
Ponownie się poruszył, stopniowo wsuwając głębiej i głębiej.
Nieprzyjemne uczucie którego doznała na samym początku Dafne musiało po chwili minąć. Teraz bowiem ponownie uśmiechnięta dostosowywała coraz bardziej śmiałe ruchy do rytmu Axela, obejmując go zarówno dłońmi jak i nogami. A gdy tylko mogła muskała jego szyję lub ucho.
Większa zachęta zdecydowanie nie była potrzebna.
Prawdę mówiąc w tym momencie Axelowi nie była potrzebna żadna zachęta. Prawdopodobnie nawet wizja biegnącego z widłami ojca kochanki i perspektywa szybkiego zaciągnięcia przed ołtarz nie zdołałaby go odwieźć od dokończenia rozpoczętego dzieła.
Nie od razu Rzym zbudowano. Nawet wielcy artyści przed występem powinni się zgrać, a tu, na złotej plaży, nie było czasu na wspólne próby. Pozostawała improwizacja, podczas gdy pragnienie Dafne splotło się z namiętnością i doświadczeniem Axela, który starał się zapomnieć o własnych potrzebach i sprawić jak najwięcej przyjemności swej partnerce, zastępując hasło 'citius, altius, fortius' nowym - tardius, profundius, diu.
Zaś chwila trwała, tak długo jak długo trwają piękne chwile, które w naszych oczach mogłyby się nigdy nie kończyć.


 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-10-2016 o 21:52.
Kerm jest offline  
Stary 09-10-2016, 22:03   #20
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień I - Terry, Ilham, Monika - kokosowy interes


Monika leżała pod rozłożystą palmą. Pod głową miała sweter Karen, a na głowie okład zrobiony przez Ilham. Nie wyglądała jakby jej się poprawiło ale też nie wyglądała by jej się pogorszyło. Narzekała nieco na ból głowy, zaś gorączka nie ustępowała. Sama Iranka w tym czasie skorzystała z okazji i poczęła systematycznie uprzątać plażę z kokosów, dzieląc je na dojrzałe, niedojrzałe i dziurawe. Chodząc dookoła odpoczywającej kobiety, układała owoce w trzy stosiki, wesoło przy tym nucąc i wyładowując napięcie, które pomimo napadów płaczu, nie chciało ujść z jej ciała.
Z każdym okrążeniem, oddalała się od Moniki, przybliżając się do ciał rozbitków, którzy niczym oskarżycielski palec wwiercali się w umysł muzułmanki, ostatecznie zmuszając ją do porzucenia segregacji na rzecz przygotowań do pochówku.

Oczywiście sprawa nie była taka prosta, według tradycji sunny, kobieta nie miała prawa obmywać i przygotowywać ciała mężczyzny, nie zależnie od łączącego ich statusu. Wiedziała jednak, że nie może zostawić nieboszczyków samych sobie na pastwę słońca… słońc. Allah jeden wie, dokąd rozlazła się reszta i kiedy wróci. Może minąć cały dzień… a w taki upał, oznaczało to dla rozkładających się wzrok istny… bombaż.
Odkładając więc na bok tradycję, z głośnymi przeprosinami i modłami do Stwórcy, podeszła do pierwszego ciała mężczyzny i stając mu przed głową, złapała go pod ramiona chcąc przesunąć wgłąb wybrzeża.
Nagle na horyzoncie pojawił się powracający ze swojej wycieczki Terry. Był pierwszą osobą, która dotarła z powrotem do “bazy”.
- Bismillah, bismillah, bismil… AAAAA - dziewczyna krzyknęła, puszczając nieboraka z powrotem na ziemię i nakrywając głowę dłońmi w panice podbiegła do dziewczyny chcąc zabrać chustę i się nią okryć, ale widząc jak ta odpoczywa, nie miała serca jej tego zrobić. Kucając za jej ciałem, ciągle zakrywając się rękoma, przyczaiła się niczym zwierzątko oczekując nadejścia mężczyzny.

Miał wspaniałą lagę na ramieniu, która z pewnością dodawała mu powagi. Widać było, iż mężczyzna patrzy czujnym okiem, bowiem zatrzymał się oraz zlustrował okolicę. Jego spojrzenie omiotło z pewną czułością Monikę, jakby naprawdę martwił się o nią. Dziewczyna bowiem nie wyglądała najlepiej. Owszem, nie pogorszyło jej się, ale też nie przypominała skowronka. Nie było się co łudzić, dzisiaj jest dobrze jeszcze, ale powoli, jeśli nie znajdziemy wody oraz jedzenia, będziemy coraz słabsi, zaś w najgorszej sytuacji będą chorzy. Podszedł jednak do Moniki, dotknął jej ramienia i uśmiechnął się do niej takim najpozytywniejszym uśmiechem, jaki tylko posiadał. Monika w pół otworzyła na moment oczy i słabo odwzajemniła uśmiech. Zaraz po tym zamknęła ja na powrót. Terry pomimo własnej niechęci przygryzł wargi oraz spojrzał na Irankę, która ukryła się za chorą. Dlaczego, bała się czegoś? Może właśnie ten odruch spowodował, iż nie odpowiedział jej na głos, żeby sobie wsadziła gdzieś tą całą gadkę powitalną. Kurde, chociaż z drugiej strony chyba zaczęła zajmować się zwłokami. Dobra rzecz. Może jednak nie jest terrorystką? Jeśli zaś jest, musi to naprawdę dobrze ukrywać. Kiedy wszedł nagle zaczęła biec. Czyżby po granaty? Guzik, podskoczyła do chorej.
- Witam, witam – mruknął, potem odkaszlnąwszy zaczął mówić czystszym głosem. – Co z Moniką? – spytał interpretując później ruch muzułmanki, jako obawę o leżącą dziewczynę. - Mam pomysł przy okazji, jak zdobyć coś do picia – dodał.
- Chyba to tylko stres i za dużo morskiej wody z żołądku, głowę ma całą więc nie ma mowy o urazie mózgu. - odpowiedziała rzeczowym tonem, kogoś kto był przygotowywany do zdawania relacji. - Niepokoi mnie jednak gorączka, powinna się czegoś napić.
Dziewczyna spuściła dłonie, a wraz z nimi wzrok, oblewając się rumieńcem po same koniuszki uszu. Terry był tak blisko, a ona była bez chusty. Niby zawsze marzyła o takim wyzwoleniu a jednak z jakiegoś powodu czuła, że zaraz skiśnie od gęstniejącej atmosfery.
- Słuchaj - przypatrzył się jej bacznie, bowiem kobieta zachowywała się dosyć dziwnie. Może Terry miał już do czynienia z Arabami, ale jednak po ponownym przyjeździe do Europy ciężko było mu ponownie przestawić się na tryb rozumienia ludzi wschodu. - Wiesz, a z tobą wszystko w porządku. Wydajesz się mocno rozpalona - spytał obserwując jej rumieniec. - Może zaraziłaś się czymś? Usiądź koło Moniki - zaproponował - zaraz będzie coś do picia. Jakby nie było, na tym nieznanym lądzie jesteśmy, jak rodzina - czekał na odpowiedź rozpłomienionej na policzkach irackiej pielęgniarki.
- T-twój wzrok… jakbyś mógł… nie patrzeć na mnie. - pisnęła, kuląc się w sobie.
- Coś z nim nie tak? - spytał zdziwiony, ale spojrzał gdzie indziej. - Aaa, kurde - wyrwało mu się, jesteś z tych bardziej konserwatywnych … - W Zjednoczonym Królestwie bowiem muzułmanie właściwie jedli, pili i mieli gdzieś 99% wszelkich zasad islamu. - Poczekaj, Axel zostawił tutaj walizkę, załóż sobie coś na głowę, choćby to - podał jej rzecz najbardziej przypominającą chustkę, czyli pieluchę tetrową 120x120, jak głosiła wszywka na boku. -Ale osobiście bym się tutaj bardziej przejmował innymi rzeczami, niźli pokazywanie włosów. Jak założysz, poszukajmy kokosów.
Dziewczyna z wyraźną ulgą przyjęła od niego pieluchę, składając ją w trójkąt i zakładając na głowę, wiążąc pod szyją.
- Przepraszam… - odpowiedziała, nadal trochę speszona. Bądź co bądź, nosiła hijab od prawie 15 lat i ciężko, pomimo najszczerszych chęci i prób, było się nagle przestawić na chodzenie bez okrycia.
- Chcesz zdobyć wodę kokosową? - spytała zaciekawiona, wstając zza Moniki i podchodząc do trzech kupek owoców, które wcześniej usypała.
- Tak - przyznał - wiem, ze to nie woda i ogólnie szczerze mówiąc, smakuje paskudnie, ale da się wypić, a teraz to najważniejsze. Mam nadzieję, że nasi wrócą z dobrymi wieściami, ale jeśli nie to mamy tylko to. Wtedy pewnie nawet kokosówka wyda nam się ósmym cudem świata. Ponadto Monice chyba najlepiej dać coś pić jak najszybciej.
- Najlepsze owoce są na drzewie… ale spadło też kilka na piach… tylko czy masz maczetę, by je otworzyć? - Ilham pochyliła się nad kokosami, wybierając najbardziej z zielonych. Dalej wydawała się zahukana i przestraszona, ale widać było, że dzielnie walczyła gdzieś w głębi siebie, by móc rozmawiać z nim na tym samym, swobodnym poziomie.
Odwrócił się nagle, żeby przygryźć wargi oraz głęboko odetchnąć. Słowo maczeta przypomniało mu ściętą głowę kompana. Jednak opanował się po chwili, odpowiadając w miarę spokojnie oraz ponownie patrząc na kobietę.
- Nie mam, ale zrobimy tak. Najpierw weźmiemy stary owoc z twardą skorupą. Trzasnę w niego maczugą. Rozleci się. Spośród cząstek skorupy wybierzemy taką, która przypomina prymitywne dłuto. Potem weźmiemy te zielone. Będę ostrożnie uderzał w nie tak, żeby tylko lekko nadkruszyć maczugą. Potem wezmę ten kawałek dłuta z twardego kokosa, zaś drugim twardym będę walił niczym młotkiem, ewentualnie kamieniem, jeśliby się znalazł. Oczywiście najlepszy byłby ostry kamień, ale jakoś takiego nie widziałem. Trzeba sobie więc radzić, jak się da. Jeśli masz lepszy pomysł, albo jakkolwiek chcesz ulepszyć technologię walenia kokosów, chętnie posłucham - odparł Terry układają sobie dojrzałego kokosa, z którego kawałków planował stworzyć dłuto.
- A… sprawdzałeś przy tym skalnym… rumowisku? - spytała, pokazując palcem na skaliste wybrzeże. - Koralowce są ostre… na pewno kamienie są nim pokryte i może jest jakiś, który będziesz mógł unieść. Kokos jest jak czaszka… musiałbyś długo walić tą maczugą by w końcu pękł. - odpowiedziała tonem znawcy, nieświadoma jak mrocznie mogą zabrzmieć jej słowa. - Może sprawdzę? - zaproponowała, obdarzając rozmówce cieniem uśmiechu.
- Nawet zachęcałbym i prosił, gdybyś sama nie zaproponowała - wprawdzie muzułmanie byli be, ale widać dziewczyna znała się na rzeczy. Więc doskonale, jeśli potrafi pomóc. - Nie znam się na tym, może pomysł twój uratuje nas. Więc do dzieła, zaś ja chyba zabiorę się za tych nieszczęśników. Niedobrze, żeby pozostawić ich tak na żer ptactwa. Bądź tylko ostrożna - ostrzegł - nie wiemy, co kryją te ciepłe morza.
Ilham udała się pod skały, od czasu do czasu oglądając się na Terrego, jakby upewniając się, że stoi tam gdzie stał, dopiero po niewczasie orientując się, że widać jej cały warkocz, który szybko przerzuciła na przód. Obserwując go Terry przypomniał sobie szkolne lata, kiedy to dziewczęce warkoczyki były najbardziej poszukiwanym obiektem do ciągnięcia przez chłopaków. Powstrzymał się jednak, skrzywił się i poszedł do swojej roboty. Odciągnął nieco trupy na bok, na piasek. Rozgarnął przedramionami piasek sprawdzając, czy jeszcze aby czego użytecznego nie mają, potem po prostu przysypał piaskiem. Na nic więcej nie mieli ani sił, ani narzędzi. Albo przynajmniej chciał tak uczynić. Zanim bowiem dokładnie przeciągnął, poukładał, zerknął, czy przypadkiem jeszcze nie mają czegokolwiek, wróciła Iranka.

Tymczasem Ilham grzebiąc w rumowisku odnalazła kilka ostryg, które z radością odłupała i wepchnęła do kieszeni spodni piżamy. Znalazła też kamień, a nawet dwa. Jeden płaski nadający się na katowski pieniek, oraz taki, którym całkiem łatwo roztrzaska się nie tylko kokosa.
Zabierając najpierw ten lżejszy i poręczniejszy, pobiegła pod palmy.
- Muszę tam jeszcze wrócić ale mamy… eee... muszle! - zawołała podekscytowana nie tylko posiłkiem ale i “bronią” jaka z tego pozostanie. Wykładając cztery sztuki ostryg, na kamienną “tacę”, pokazała je mężczyźnie, po czym szybko wróciła po ostatni z kamieni, zalewając się przy tym potem. Bieg i noszenie ciężarów w taki upał nie był najlepszym pomysłem, ale Ilham z radością przyjęła nowe zadanie, wypełniając je sumiennie.
- Świetnie - ucieszył się na jej znalezisko - no to co, do roboty. Właściwie niezła z ciebie Robinnsonia. To był naprawdę dobry pomysł, zobaczymy tylko, czy skuteczny - stworzył żeńską wersję od znanego przedstawiciela powieści Defoe’a, który przez 14 lat mieszkał na bezludnej wyspie. - Chodź, weźmiemy tego - wskazał na dosyć zielony owoc. Ułożony w zagłębieniu i przygotowany do ataku. Łup! Maczuga poszła w ruch, żeby lekko nakruszyć, a zaraz potem zostały użyte narzędzia Ilham. Kamień chociaż był lżejszy od maczugi, to jednak twardy oraz precyzyjniejszy.
- K-kim jestem? - wyjąkała niepewna czy mężczyzna ją pochwalił czy obraził. Ton głosu wszak jasno wyrażał aprobatę lecz słowo, którym ją określił, było na tyle dziwne i melodyjne, że mogło być po prostu przekleństwem w obcym języku.
Speszona, stanęła w cieniu, na bezpieczną odległość i obserwowała zmagania mężczyzny.
Tymczasem Terry znacznie ostrożniej skrobał, lekko uderzał naruszoną skorupę. Walnięcie mocniejsze, zwłaszcza maczugą mogłoby skruszyć cały owoc oraz sprawić, że zmarnowany będzie drogocenny płyn. Powoli zielone pokrywy owocu zarysowywały się coraz mocniej, aż wreszcie w jednym miejscu zaczęły pękać. Boyton usilnie pracował próbując dostać się do środka, aż wreszcie na końcówce kamienia pojawiła się kropla płynu z wnętrza owocu.
- Mam już, zaś kim jesteś? Hm, czytałaś chyba “Robinsona Crusoe” - powiedział zdziwiony podając jej owoc. Była kobietą, więc siła rzeczy ona oraz Monika miały zaspokoić pragnienie najpierw.
Ilham milczała wpatrując się badawczo w twarz mężczyzny nawet przy tym nie mrugając. W końcu jej głowa poruszyła się powoli, zaprzeczając. - Nie czytałam… - odparła zmieszana, przyjmując owoc.
Terry był mężczyzną i jako pierwszy powinien się napić, ale skoro dał jej kokos oznaczało, że chciał by napoiła wpierw chorą Monikę. Z jakiegoś powodu, uznała, że to bardzo miłe z jego strony i nie spodziewała się tego… zwłaszcza po białym.

Podchodząc do leżącej kobiety, dotknęła ją w ramie, pochylając się nad nią z uśmiechem. Monika tak jak poprzednio tylko uchyliła powieki, widząc jednak uśmiech Iranki jakby ożywiła się nieco bardziej, marszcząc pytająco czoło i otwierając całkowicie oczy.
Rzecz jasna Terry kompletnie inaczej odebrał gest Iranki. Uznał, że po prostu oceniła, iż najpierw należy się pomoc osobie chorej oraz najsłabszej. akurat tutaj miała rację. Dlatego wziął się szybko za kolejnego. Łup! Najpierw maczuga, potem kamieniem. Taka wgłębiarko - tłuczarko - skrobaczka, czyli każda metoda dobra, żeby się dostać do środka. Po nieco krótszym czasie gotowy był drugi. Obrabiając go Boyton opowiadał.
- “Robinson Crusoe” to słynna powieść. Przedstawia dzieje angielskiego rozbitka, który żył na bezludnej wyspie 14 lat. Najpierw samotnie, potem w towarzystwie Piętaszka, takiego Indianina. Nie miał sam nic, więc musiał sobie radzić samemu wymyślając rozmaite sposoby, żeby mieszkać oraz zdobyć jedzenie. Najciekawsze jednak jest to, że owa powieść została zainspirowana faktami. Pewien żeglarz nazwiskiem Selkirk. Aleksander Selkirk kilka lat spędził samotnie na wyspie, aż odnalazł go statek angielski.
Terry czekał, aż Ilham napoi Monikę. Jako pielęgniarka umiała pewnie to zrobić delikatniej niźli on. Jednak zaproponował.
- Napij się może teraz ty. Miałaś sporo roboty przynosząc te kamienie. Pomogę Monice tymczasem.
Il uniosła kokos, po czym zrobiła gest jakby z niego piła po czym wskazała na Monikę. Nie wiedziała czy ta będzie chciała wstać, czy pozwoli napoić się na leżąco. Była jednak gotowa pomóc i szybko reagować na decyzje Moniki.
- Z twoich opowiadań wywnioskowałam… że to raczej nudna książka. - odwróciła się na chwilę do mężczyzny, oglądając jak rozłupuje kolejny owoc. Nie wyobrażała sobie, jak ktoś chciałby czytać czternastoletnią historię rozbitka walczącego o przetrwanie, kiedy dookoła panował głód i wojna, ale starała się nie oceniać potrzeb innych.
- Nie chce mi się pić… dziękuję.
Monika zmarszczyła lekko brwi, bo niby kobieta ewidentnie chciała by się napiła, a z drugiej strony mówiła coś i odwracała głowę. Zaczęła mozolnie siadać, by dowiedzieć się o co może chodzić. Po chwili dopiero zdała sobie dopiero sprawę, że Ilham mówi coś do kogoś innego. Uśmiechnęła się delikatnie na ten widok. Siedząc już wyciągnęła dłonie w stronę trzymanego przez Irankę kokosa. Nie czekała jednak aż Ilham go puści, a ułożyła dłonie na jej dłoniach i gestem poprowadziła je w stronę swoich ust.
Iranka uważnie i cierpliwie napoiła trawioną gorączką dziewczynę. Z czułością i troską pomagając jej ponownie się położyć na piachu, odrzucając pustą łupinę na bok. Sprawdzając dłonią mokrość okładu, postanowiła pójść zmoczyć go jeszcze raz ale zanim wstała napisała obok niej:
 Jeszcze?

Dziewczyna przez krótką chwilę przyglądała się Ilham, zupełnie jakby wahała się odpowiedzieć, w końcu jednak napisała:
 Tylko jeśli starczy dla innych

Ilham roześmiała się na słowa Moniki po czym pokazała jej na palmy kokosowe, gdzie rosło masę zielonych owoców.
- Znajdziesz jeszcze jeden dla niej? - spytała, przypominając sobie, że w zasadzie to nie od niej zależy ile się napije, a od Terrego. - Pójdę zmienić jej okład. - wskazała na chustę, wstając z piachu.
- A jakże - odparł - to ten, z którego zrezygnowałaś - zdziwił się, bowiem było gorąco, dziewczyna trochę popracowała, zaś picia sobie odmawiała. Czyżby … jednak chyba nie. - Masz, daj jej ten, a ja biorę się za kolejny i tego, spróbuj trochę sama także. Owoców jest dużo, zaś odwodnić się w takich warunkach łatwo. Pewnie sama wiesz - podał Irance kolejny owoc, zaś sam zaczął zajmować się trzecim obstukując go w rytm właśnie ułożonego wiersza.

O lądzie nieznany,
Kraju niezbadany,
Jestem rozebrany
I straciłem but.

Papugi śpiewają,
Słońca olśniewają,
Delfiny pływają,
Wśród szemrzących wód.

Gdzieś komuś się marzy
Neseser na plaży,
Ech, czy to się zdarzy,
Drobny szczęścia łut?

Palmy i kokosy,
Długie, miękkie włosy,
W oku kropla rosy,
Ust gorących miód.

Cudowne kobiety,
Paproci bukiety,
Wody brak, niestety,
Trzeba ruszyć w przód.

Naprzód dalej w knieje,
Niech co chce się dzieje,
Żar się z nieba leje
Przydałby się cud
.

Deklamował go sobie cicho pod nosem, jakby to ułatwiało mu skupienie się na precyzyjnej pracy.
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172