Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-04-2016, 23:26   #1
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Dragon Age - Cena Zdrady



Zamek Redcliffe, Ferelden. 9:30 Smoka.



Teagan Guerrin nerwowo przechadzał się po komnacie, którą obecnie należala do króla Cailana.
- Panie czy uważasz, że to był naprawdę rozsądny wybór?

Władca Fereldenu początkowo wydawał się nie słyszeć pytania mężczyzny, wpatrując się w milczeniu w ogień tańczący w kominku. Po chwili jednak przerwał ciszę wzdychając głośno.
- A jaki mieliśmy wybór drogi wuju? - Powiedział, wciąż nie patrząc na swojego rozmówcę - Northwall jest bardzo ważnym ośrodkiem gospodarczym dla całego Fereldenu, a kto go kontroluje, kontroluje praktycznie cały Północny Trakt... Lord Waynear nie podjął jeszcze decyzji kogo poprze i musimy spróbować wykorzystać każdą szansę, aby go przekonać.

Arla jednak nie przekonywała ta argumentacja.
- Ale dlaczego wysłaliśmy akurat obcych? Udałbym tam osobiście jeśli powiedziałbyś jedno słowo!

- Jesteś potrzebny mi tutaj drogi wuju... Sam wiesz jak wygląda sytuacja - Powiedział cicho.

- Ale czemu powierzasz wszystko w ręce obcych! Jest wielu zaufanych ludzi, którzy z chęcią wykonali by każde twoje polecenie...

Król powoli obrocił spojrzenie na Guerrina.
- W najbliższym czasie będę potrzebował zaufanych ludzi jak nigdy i chcę wszystkich mieć pod ręką, gdy to wszystko naprawdę się zacznie. Poza tym... - Zamyślił się - Wysłałem tam osobę, której również ufam.

Arl nawet nie starał się ukryć swojego oburzenia.
- Mówisz... O nim? Przecież to człowiek znikąd! Znasz go zaledwie od miesiąca i już obdarowujesz go swoim zaufaniem?! Przecież nic o nim nie wiemy!

Król Theirin grzmotnął pieścią w stół uciszając swojego wasala.
- Ten człowiek znikąd był jednym z tych, którzy nie porzucił mnie i był razem ze mną, kiedy wielu innych uciekło! Zawdzięczam mu życie i TAK - darzę go swoim zaufaniem i szacunkiem! - Wrzasnął król i znowu skupił spojrzenie na kominku.

Arl spuścił wzrok zawstydzony.
- Wybacz panie, że o tym wspomniałem... Czy jestem potrzebny ci do czegoś jeszcze?

Cailan nawet na niego nie spojrzał.
- Nie, to już wszystko - Powiedział chłodno.

Gdy usłyszał odgłos zamykanych drzwi odetchnął głośno i ukrył twarz w dłoniach.

Nic nie było takie jakie powinno być. Plaga, która miała zostać unicestwiona przesuwała się od południa Fereldenu, a jego zaufany generał i teść aktualnie okupował stolicę, roszcząc sobie przy tym prawa do tronu. Dodatkowo od czasu bitwy nie miał żadnych informacji od swojej żony i nikt nie wiedział czym dokładnie się zajmuje i czyją stronę popiera.

'Zdrajca' - najczęściej takie słowa były wypowiadane przez ludzi Mac Tira na temat Cailana. Króla jednak najbardziej nie bolało samo kłamstwo, a fakt, że w jego królestwie byli ludzie skłonni w nie uwierzyć i gotowi wziąć stronę Loghaina. On sam nie mógł pojąć, jak ktoś taki jak teyrn mógł wysuwać takie oskarżenia - miał odprawić Anorę i przypięczętować sojusz z Orlais poślubiając Celeste? Ferelden zbyt długo walczył o swoją niepodległość i nie zamierzał uzależaniać go z powrotem od Cesarstwa.

Na chwilę obie siły w państwie miały zbliżony potencjał i naprawdę niewielu szlachciców nie opowiedziało się jeszcze za żadną stroną - dlatego tak ważne było przekonanie Lorda Wayneara. Sam ród Waynearów nie miał być może najdłuższej historii w Fereldenie, ale umiejętności kupieckie głów rodu i bardzo korzystne położenie siedziby przy Północnym Trakcie, sprawiło, że w ciągu paru pokoleń zostali jednym z najbogatszych.

Prawda była taka, że pomimo słów wypowiedzianych wujowi, aktualnie ufał tylko garstce osób i dużym ciosem było wysyłanie jednej z nich na tą właśnie misję, jednak wierzył, iż było to konieczne i miał przeczucie, że Marcus odegra bardzo dużą rolę w negocjacjach.



***



Trakt Północny, Ferelden. 9:30 Smoka.


Podróż trwała już kilka dni i dała się we znaki wszystkim.

Redcliffe i Northwall dzieliło wiele kilometrów, a ze względów bezpieczeństwa ich karawana podróżowała głównymi traktami. W związku z panującą w kraju wojną król Cailan zadecydował, iż wyśle razem z nimi w charakterze asysty i eskorty dziesięciu rycerzy, którzy pomimo tego, iż wozy znacznie spowalniały wędrówkę, jak do tej pory nie okazywali żadnych objawów zniecierpliwienia.

Nie znali się wcześniej i do Redcliffe przyjechali z własnymi sprawami, jednak zaistniala sytuacja zmusiła ich do zostania towarzyszami podróży chociaż przez te kilka dni - łączyła ich wspólna misja, chociaż każdy miał własną motywację, aby się jej podjąć.

W pierwszym wozie znajdowała się bardzo ciekawa para: młody milczący mężczyzna w kirysie straży królewskiej i młoda krasnoludka, która zasypywała go niekończącymi się pytaniami, na które jej rozmówca odpowiadał bardzo wyczerpująco i bez okazywania jakiegokolwiek zniecierpliwienia, wskazując jednoznacznie na gruntowne wykształcenie jakie otrzymał jak i doświadczenie w przekazywaniu swojej wiedzy innym. Jednak nawet pomimo rozbudowanych odpowiedzi nie był w stanie zaspokoić głodu wiedzy swojej towarzyszki.

Drugi wóz był okupowany przez wyniosłego mężczyznę i jego elfią towarzyszkę. Postronny obserwator mógł od razu zauważyć, iż mężczyzna przywykł do życia w wygodach i nawet najmniejszy wybój na drodze (pomimo masy poduszek znajdujących się wkoło) powodował u niego grymas irytacji i co jakiś czas rzucał dość niemiły epitet w stronę woźnicy, który konsekwentnie z kamienną twarzą znosił kolejne obelgi, starając się myśleć tylko i wyłącznie o zapłacie jaką dostanie, kiedy cała podróż się już zakończy. Elfia kobieta była zdecydowanie bardziej stonowana niż jej towarzysz i przez całą drogę nie odzywała się zbyt dużo, raczej w ciszy słuchając tego co tamten miał jej do powiedzenia. A mówił dużo.

W ostatnim wozie znajdowała się samotna kobieta, która w ciszy obserwowała otaczającą ją okolicę, ściskając w rękach list od starego przyjaciela i uśmiechając się nieznacznie. Widać było, iż pomimo, że na pozór najbardziej spokojna, to ona najszybciej chciała osiągnąć cel ich podróży. Od czasu do czasu, starając się zabić czas w trakcie podróży, wyciągała ze swoich rzeczy notes i pogrążała się w zupełnie innym świecie, tracąc całkowicie kontakt z rzeczywistością.

- Rozbijamy obóz! - Krzyknął przewodnik karawany, który podróżował obok woźnicy w pierwszym wozie, i natychmiast z wozów wyskoczyli młodzi pomocnicy przygotowując wszystko do noclegu - Za chwilę się ściemni i nie będziemy mogli już dalej podróżować! Jutro w południe powinniśmy w końcu dotrzeć do Northwall!
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 06-04-2016, 22:38   #2
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny


Powierzchnia była… Nie, inaczej. Powierzchnia nie była… Też źle…. Nic, co Agigreen przeżyła wcześniej w życiu nie mogło jej przygotować na Powierzchnię. Pierwsze, co uderzało, to światło… Isana dostała od rodzinnego mechanika parę przydymianych, wypukłych szkieł na jedwabnej, grubej tasiemce, aby zawiazywać jej je pod brodą i by nie oślepła od nadmiaru światła. Agi czuła, że sama potrzebowałaby takie. Jasność była tym, co uderzało najmocniej. Bo nie był to poblask grzybów, ani poświata bijąca od lawy, ani nawet migotliwy świergot tańczących płomieni. Nie. To było wszechogarniające, złoto-białe, ciepłe światło, którego na powierzchni było pełno i które spływało z bladoszafirowego nieba…. Które samo w sobie było przerażająco ogromne! Większe niż kopuła największej z jaskiń, jakie Agi kiedykolwiek widziała. Niekończące się sklepienie poprzerywane białymi kożuchami o nierównomiernych, poszarpanych kształtach, które płynęły w powietrzu (!!!) jak żywe stworzenia.

Chmury i słońce. Czytała o nich. Szum… powietrza, jak przeciąg w korytarzu, ale inny, wszechogarniający. Jakby szumiało nie powietrze, ale to, na co ono trafiło. Wilgotny, ale niesmrodliwy zapach. Osobliwa woń zmieszana z wielu zapachów, których jeszcze nie rozpoznawała. Drzewa. Monumentalne, żywe kolumny. Niepokojące w tak wielkiej ilości. Zielone w sposób, który koił oczy, jednocześnie głębiej niż jakikolwiek szmaragd. Zielone bardziej niż jej oczy…

Agigreen zatrzymała się chwiejnie pod pretekstem Isany, która zabeczała rozpaczliwie i napięła lejce, próbując się cofnąć za wielkie bramy Orzamaru. Biedna mała. Zachowywała się dokładnie tak, jak poczuła się jej właścicielka. Nie pomogły nawet szkiełka. Oporne stworzenie trzeba było wziąć na barana, a i wtedy szamotało się oszołomione i pobekiwało rozpaczliwie. No tak. Nikt normalny nie wyprowadzał bronto na spacery po powierzchni. Upór krasnoludki ściągnął cierpienie na jej zwierzęcego przyjaciela.
- Czy zawsze wszystko muszę robić po trupach? – mruknęła, na chwile wyrzutami sumienia zagłuszając własny strach. Obecność matki, kilku wojów i znajomych w karawanie dodało jej siły i po kilku tygodniach okrzepła i przestała się trzymać ramy wozu, jakby to była jedyny ratunek przed spadnięciem w górę.

Kiedy z woli matki wylądowała w obsadzie karawany do Northwall, była już we własnym mniemaniu Powierzchniowcem pełną gębą. Wciąż jednak jeszcze nie mogła się nacieszyć na przykład nocnymi spektaklami z miriadów gwiazd, które mrugały na sklepieniu granatowo-czarnego nieba po tym, jak na zachodzie gasło słońce. Patrzyła w to niebo i patrzyła godzinami, wtulona w ciepły bok śpiącego bronto i zasypiała niewiedząc kiedy.

Po kilku dniach w karawanie ostała się jedna jedyna osoba, która nie miała dosyć jej pytań i Agigreen przyssała się do Marcusa, zadając mu je jedno za drugim. A jako, że nauczono ją rozwagi te same pytania planowała przy okazji zadać innym, aby mieć porównanie. A kiedy w końcu milkła, spisywała odpowiedzi na pytania w swoim dzienniku. Najpierw chciała opisać Powierzchnię, ale przypomniała sobie jak nieudolne były wszystkie słowa, jakie na jej temat znalazła w Skulptorium. Wobec tego ograniczyła się do notowania pytań i odpowiedzi. Każde pytanie miało swoją osobną stronę, którą Agi planowała zapełnić odpowiedziami napotkanych ludzi, elfów i co tam jeszcze rozumnego mieszkało na powierzchni.

W tym zaś wachlarzu znaków zapytania najważniejszym wcale nie było to, dlaczego króla zdradził jego własny wuj. Ale to pytanie również widniało na papierze, ponieważ krasnoludka za cholerę nie mogła znaleźć w tym co się stało na Powierzchni najmniejszej nawet logiki. Wszelkie bowiem zyski polityczne, jakie córka Tuhonena - zaprawiona w walkach między rodami o wpływy i bogactwa – mogła dostrzec w posunięciach teyrna, nikły zdecydowanie i natychmiast zestawione z plagą mrocznych pomiotów. Najwyraźniej ludzki szlachcic był niespełna rozumu. Kto normalny skłóca ze sobą królestwo w obliczu takiego zagrożenia? Kto odwraca się od jedynej siły, jaką w takiej sytuacji dają Szarzy Strażnicy? I dlaczego są tacy, którzy dają obu tym bzdurom posłuchanie?

Agigren potrzepała w zagniewaniu swoją ciemnokasztanową grzywą i wróciła do zadawania Marcusowi pytań o pogodę. Dosłownie. Była bardzo ciekawa, jak to działa. Sprawa ta jednak musiała poczekać, bo oto przewodnik karawany zarządził postój, co udręczony tyłek krasnoludki powitał z nielichą ulgą…
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 06-04-2016 o 23:44. Powód: literówki - jak zwykle:)
Drahini jest offline  
Stary 09-04-2016, 13:44   #3
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Co w życiu jest najważniejsze? Miłość? Zdrowie? Pieniądze? Każdy z nas ma w głowie obraz idealnego scenariusza swojego istnienia, cel, do którego dąży przy najmniejszej nadarzającej się okazji. Coś za coś. Sukces za poświęcenie. Rina nie była w tej kwestii żadnym wyjątkiem, wyraźnie określone miała to, co chciała widzieć na końcu swej drogi i wizualizowała ten obraz zawsze gdy wahała się nad czymś, gdy podejmowała decyzję, którą może w innych warunkach by odrzuciła. Wiele razy… może zbyt wiele?

W swoim życiu pokonywała kolejne stopnie niczym schody, po których wspinała się mozolnie do celu nie mając jednocześnie pewności, że kiedykolwiek zdoła choćby musnąć go dłonią. Ale czy nie na tym polega walka o marzenia? Najprawdopodobniej dlatego gdy otrzymała od Cailana propozycję nie zastanawiała się nawet przez chwilę, miała świadomość, że na dokładnie taki punkt zwrotny w swoim życiu czekała od dawna, że to chwila, gdy dalsza wspinaczka będzie już jedynie spacerem po łące. Ostatni odcinek tak mozolnego trudu. Do tej pory jej decyzje były trafne, za każdym razem ryzyko płynące z chwilowej okazji się opłacało, a jego korzyści nawet przerastały oczekiwania. Miała szczerą nadzieję, że tak będzie i tym razem. Nie mogła wymarzyć sobie lepszego środka do celu.

Z lekką nostalgią popatrzyła na karawanę, z którą miała pokonać drogę, przed oczami mignęło jej kilka scen z przeszłości, jakieś strzępki rozmów, uczuć, chwil, które wydawały się jednocześnie tak odległe i bliskie. Magia ludzkiej pamięci. Szybkim spojrzeniem omiotła pozostałe wozy, nie miała jednak okazji poznać jadących w nich osób, mimo wszystko nie ubolewała nad tym, zwykle nie szukała na siłę towarzystwa. Za to na strażników patrzyła ze zdecydowanie przychylniejszym nastawieniem, do kilku nawet uśmiechnęła się i skinęła głową w geście powitania.

Podróż trwała, tak po prostu, nie dłużyła się, nie płynęła szybko, zwyczajnie biegła torem, do którego przywykła lata temu. Nie nużyły jej niewygody przeprawy, nie denerwowało podskakiwanie wozu czy rozmowy prowadzone przez innych, wręcz przeciwnie. Lubiła wsłuchiwać się w ten gwar i wracać na kilka chwil do tego, co było kiedyś jej codziennością, to ją odprężało, pozwalało odzyskać równowagę i poczucie pewności.

Miłą odskocznią były listy, często wyciągała je, czytała kolejno lub na wyrywki, choć znała niemal każdą literę skreśloną na pogiętym delikatnie papierze. Między przyjemnościami należało jednakowoż zająć się pracą, założyła więc nogę na nogę przeglądając w zamyśleniu notatnik, czytając półgłosem kolejne nazwiska i notując przy nich sobie tylko mówiące coś skróty. Po kilku chwilach poczuła jednak znużenie, nie potrafiła się skupić, jej myśli z upartością uciekały w obszary w żadnym razie nie mające związku z obowiązkami. Z westchnięciem wyjęła więc książkę otwierając na ostatnio przeczytanej stronie, przebiegając po niej wzrokiem, później po następnej… kolejnej… gdy…
- No dobrze, dobrze – westchnęła słysząc zarządzony postój i zamknęła lekturę z cichym trzaskiem, ułożyła ją na siedzisku i otworzyła drzwiczki powozu.

Zesztywniałe mięśnie delikatnie o sobie przypomniały, gdy się wyprostowała i przeciągnęła. Słońce omiotło jej włosy związane w luźny warkocz i odbiło się od małych perełek wplątanych w lśniące kosmyki. Zaraz po tym przeskoczyło po lekkim, ale zdecydowanie drogim naszyjniku spływającym miękkim łukiem po piersi. Koszula była prosta gdyby nie liczyć kilku drobnych, srebrnych haftów przy schodzącym ostrym szpicem dekolcie. Znała już dobrze realia długich wypraw z karawanami, dlatego na jej tradycyjne podróżne ubranie składały się też wygodne spodnie i buty sięgające powyżej kolana. Strój nie wydawał się na pierwszy rzut oka niczym nadzwyczajnym; utrzymany jedynie w kolorze praktycznej czerni, z drobnymi, ale widocznymi srebrnymi zdobieniami. Mimo to obserwator, który poświęciłby mu choć odrobinę więcej uwagi zauważyłby fakturę materiału, dokładność szwów, idealne dopasowanie podkreślające kształty ciała… Ubiór emanował pedantyczną niemal elegancją, przyciągał wzrok pełnią klasy jednocześnie akcentując skromność… paradoksalną z punktu widzenia ceny, za jaką musiał zostać zakupiony. Miało się wrażenie, że każdy element był tu dokładnie przemyślany, zaplanowany, niczym ułożenie wojska na rozstrzygającej bitwie.

- To dobre miejsce na postój – stwierdziła sama do siebie i lekko odrzuciła warkocz z ramienia na plecy. Spojrzała w kierunku pozostałych wozów z pewną dozą ciekawości, pamiętała, że w jednym z nich jechała krasnoludka. Żywiła do tej rasy szczególny szacunek, czuła się również w ich towarzystwie bardzo swobodnie, dlatego też sądziła, że owa towarzyszka podróży może okazać się dla niej bardzo miłą rozmówczynią. Kąciki umalowanych na ciemną czerwień ust Riny uniosły się ocieplając wyraz bladej twarzy, lekkim, sprężystym krokiem sunęła w kierunku pozostałych wozów mając nadzieję urozmaicić sobie kilka chwil ciekawą konwersacją.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline  
Stary 09-04-2016, 19:48   #4
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
To miał być jego dzień! Kiedy dostał wiadomość, że król zaprosił go na audiencje, był niezwykle zafascynowany. Zazwyczaj tak się nie zachowywał, jednak od dłuższego czasu nie poczynił żadnych postępów. A to, męczyło nawet jego. Chłopak kazał przygotować swoje najlepsze szaty, nie… może nie najlepsze, ale z całą pewnością najdroższe. Miał świetny humor! Być może, najlepszy od wielu lat. Pozwolił nawet, większości służby wziąć dzień wolny, od tak. Chociaż, zazwyczaj nie zwracał na nich uwagi.

Nagle, jak gdyby piorun strzelił. Po powrocie od króla, jego mina zdradzała, że lepiej się nie zbliżać. Nerwowo wymachiwał dłońmi, po czym wściekał się, że nikogo nie ma w posiadłości. Chwile później, znalazł się na powrót w swoim pokoju. Nie wychodząc z niego.

Kiedy, powóz był już gotowy, nakazał wprowadzić kilka modyfikacji w samym wyposażeniu. Wniesiono do niego, blisko czterdzieści pięć, różnie wyszywanych poduch o zróżnicowanym rozmiarze i kroju. Można powiedzieć, że wnętrze wyglądało bardzo specyficznie. Dwie pełne skrzynie, wykonane z dębu z najpotrzebniejszą zawartością, kilka naczyń z winem i wodą. Nie był pewien, czegoś cały czas mu brakowało, nie mniej nie miał czasu na przygotowania, w końcu pora im była ruszać.

Ackerley, nie był typem towarzyskim, więc właściwie nie za bardzo opuszczał powóz. Jednak, z pewnością można było go usłyszeć, szczególnie kiedy trafili na wyboje, posyłał dość nerwową wiązankę w stronę woźnicy. Nawet, pewnego razu odprawił go, każąc Ýridhreneth prowadzić powóz. Bardzo szybko okazało się, że to nie był zbyt dobry pomysł, kiedy konie zjechały z głównej drogi. Oberwała sporą różdżką przez głowę, nie mniej woźnica, nie musiał za nimi biec, albowiem przyjął go na służbę ponownie. Otaczali go, niekompetentni ludzie. Jednak, czego mógł się spodziewać po tutejszych mieszkańcach, skoro nawet król nie okazywał szczególnie pozytywnych cech? Miał dosyć, szczególnie po kilku dniach. Bał się, że narobił sobie odleżyn. Ostatnie, dwa dni najbardziej pochłaniało go, naczynie pełne wina, które pod wpływem drgań traciło zawartość. (warto zaznaczyć, że wino również nie było najlepsze).

Nuda, osiągała tutaj poziomy tak wielkie, że niemal mógł na niej wspiąć się do miasta stwórcy. Dlatego, zmuszał towarzyszkę do opowiadania historii, śpiewania. Strasznie żałował, że nie zmusił jej do pobierania lekcji, gry na lutni… Jak wrócą, z tego śmiesznego zadania, będzie musiał nadrobić - zanotował na sporym pergaminie. Kiedy pisał, doszła do jego uszu wiadomość. “postój” - Początkowo, nie miał zamiaru nawiązywać tutaj, jakichkolwiek relacji. Jednak, od tej nudy - nawet bratanie się z malutkimi będzie lepsze. Kiedy powóz, tylko się zatrzymał, On wyskoczył nie czekając na nikogo. Niestety, od kilku dni, mało się ruszał, to też jego nogi miały pewien problem z utrzymaniem jego ciała. Całe szczęście, upadł tylko na tyłek. Nie mniej, był zirytowany, bardzo zirytowany. Wreszcie, po chwili, przetrzepał ubranie, po czym ruszył zobaczyć okolicę.

Ackerley, nie imponował wyglądem. Był to, młody niski mężczyzna, o wątłych ramionach, sprawiający wrażenie, że laska którą ze sobą nosi, jest grubsza od niego. Na twarzy gościł, kilku dniowy zarost, jego włosy zaś były luźne, sięgając niemal połowy pleców. Miał małe, niebieskie oczy oraz drobny nos. Na ustach, niemal zawsze panował lekki grymas. Odziany był w bardzo drogie ciemnie szaty, zdobione złotym oraz srebrnym haftem, przedstawiający na plecach, postać smoka. Szata przepasana jest złotym pasem, ze srebrnymi płytkami u spodu. Co prawda, lekko zakurzone, ale nadal sprawiające pozytywne wrażenie.

Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Oczywiście, mówili o postoju, ale nic nie przygotowali… Nie było ogniska, nie było kompletnie nic. Spoglądając na ziemie, zastanawiał się, czy magiczny ogień, potrzebowałby podtrzymania. Czy jedno zaklęcie, wystarczyłoby jedno zaklęcie, by sprowadzić tutaj trochę ciepła. Mocniej uchwycił swoją laskę, jego dłoń była pewna, spojrzenie skupione. Skierował zdobienia ku dołowi, po czym zatrzymał się.


- Ýridhreneth! Przynieś jakiś koc, oraz dwie poduchy! Potem leć pozbierać trochę...eee.. chrustu! Tak, chrustu! -cmoknął- No, no, pośpiesz się! Nie chcesz, żebym tutaj zamarzł, co nie?! Ej, Ty! - skierował do woźnicy - Rusz, że rzyć i pomóż jej! Raz, dwa!

Kiedy skończył, odwrócił się na pięcie, po czym powiedział do siebie

- Co za ciężka podróż...
 
Cao Cao jest offline  
Stary 09-04-2016, 21:44   #5
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Szum wiatru i jękliwe odgłosy trzcin.
Skrzypienie drewnianego koła, raźnie ocierającego ośkę.
Ciche, jakby nieśmiałe kaszlnięcie woźnicy i droczliwe parsknięcie konia, którego lejce ściągnął.

Równobiegle - pejzaż stworzony ze światła i kolorów, przesuwający się kolaż przyrody wśród traktu. Znieruchomiał na ten dzień.

Marcus otrząsnął się z wygodnego odrętwienia, w które wpadał leżąc w poprzek wozu przydzielonego jemu i krasnoludzkiej niewiaście o imieniu Agigreen. Rozglądając się po ciasno upchanym dobrami transportowymi wozie, wypełnionym osobistym dobytkiem w sakwach, skrzynkach, narzuconych gdzie się da sianem dla koni i przykrytym kocami dla wygody podróżujących na wozach, spostrzegł, że jego towarzyszka podróży z którą dosłownie jechał na jednym wózku przestała notować w dzienniku. Czyniła to dotychczas krasnoludzkim uporem, mimo nierówności drogi i trudów podróży wyboistym traktem.

- Rozbijamy obóz! - krzyknął przewodnik karawany, który podróżował obok woźnicy w pierwszym wozie, i natychmiast z wozów wyskoczyli młodzi pomocnicy przygotowując wszystko do noclegu - Za chwilę się ściemni i nie będziemy mogli już dalej podróżować! Jutro w południe powinniśmy w końcu dotrzeć do Northwall!

Przez chwilę oczy Marcusa wodziły za przewodnikiem karawany, gdy docierały doń jego słowa. W zielonych oczach młodego mężczyzny dało się dostrzec pewną pustkę; za nimi nieobecność duchem, jak gdyby niedawno przez te szafirowe soczewki dusza wewnątrz ujrzała w świecie rzeczy, przed jakimi chciałaby się ukryć i nie mieć więcej do czynienia z tym co na zewnątrz. Chwile te były jednak rzadkie i w mgnieniu oka...
Pogoda.
Gwardzista Królewski zwrócił się do Agigreen:

- Opowieść o tym, jak Stwórca wyszył granatowy gobelin Firmamentu srebrnymi supłami gwiazdm zostawię na jutro. To opowieść w sam raz na ostatni dzień podróży. - powiedział, melodyjnym i pięknym głosem. Zapewne lepiej nadawałby się do śpiewu jako tenor aniżeli mowy, ale też pomagał w snuciu uczonych opowieści o cudach świata, o Stwórcy, o odległych krainach i obyczajach czy historii Fereldenu i innych miejsc.

Dziwnym było, by plebejsko urodzony Gwardzista Królewski - jakich było wielu oprócz rycerzy z wewnętrznego kręgu - wiedział tak wiele i tak odnajdywał się w opowiadaniu i uczeniu, sprawiając wrażenie młodego nauczyciela lub może wręcz starszego rówieśnika. Cały czas też był cierpliwy, uprzejmy i zdawał się naprawdę liczyć z każdym, z kim rozmawiał - o wiele bliższy byłby w tym słudze czy wręcz andrastiańskiej kapłance, wysłuchującej z troską utrapień wiernego by pozwolić komuś wylać udrękę z duszy z lamentem i łzami, nim ona sama podpowie i uczyni co tylko będzie w stanie, by pomóc strudzonym.

Takie przynajmniej sprawiał wrażenie.

Podniósł się ciężko z wozu, chybotliwie opierając o burtę nim zszedł i przeciągnął się. Ściągnąwszy śpiwór swój i Agigreen, razu zaczął iść do sporo młodszych od niego pomocników, szykujących ogień, odbierających konie od steranych rycerzy króla i rozwijających prześcieradła ze skór na miękkich, przewożonych pakunkach zabranych z wozów.

Harothaal, jeden z rycerzy, zdejmował niechętnie i znużenie skórzane, jeździeckie rękawice, gdy Marcus akurat obok niego przechodził.
- Czy to niewiasta? - zapytał. Marcus skłonił się tylko przed rycerzem i szedł dalej, gdy ten ciągnął - Czy to elf? Czy też to nowy Gwardzista Królewski idzie hańbić majestat posługą?

Marcus nie wydawał się zrazić na słowa starszego rycerza, chociaż uśmiechnął się krzywo. Minął szlachetnie urodzonego z pakunkiem swoim i towarzyszki podróży. Pierwszego wieczoru nic takiego nie miało miejsca. Drugiego, gdy widział, w której torbie krasnoludzka niewiasta przechowuje polowe posłanie, po prostu zgarnął je zrazu i znalazłszy wygodne dla niej miejsce, rozłożył z wielką starannością, nim swoje po prostu rozwinął gdzieś obok woźniców. Kontynuując dziwaczne zachowanie, podszedł na chwilę i z osobna do każdej z pozostałych kobiet (również elfiej służki, w momencie, gdy jej zdający się być niecierpliwym pan choćby na chwilę skupił uwagę na czymkolwiek innym) i zapytał jedynie:
- Czy mogę Ci jakoś pomóc w szykowaniu postoju, pani?

Za zgodą, bez słowa czynił o co tylko poproszono, odprawiony ze skinieniem głowy po prostu odchodził, uprzejmie zbywając ewentualne pytania o takie dziwne zachowanie.

Harothaal uznawał za haniebne takie zachowanie Gwadzisty. Ale nie w tym leżała drwina. Odnosiła się do czegoś oczywistego od pierwszych dni.

Pierwszy raz ujrzany przed osoby, które dołączyły do karawany, Marcus - w swoim tabardzie z królewskim herbem pod zdobionym napierśnikiem strażników Jego Wysokości - takim samym jak u rycerzy (choć jeno tylko napierśnikiem), szarą tuniką i czarnymi nogawicami i wojskowymi butami był wątły i szczupły i gładki. Tak gładki, że z pierwszego spojrzenia gdy był w hełmie można by przysiąc, że to niewiasta, białogłowa, dziewczyna, aż dziw że taka raczej delikatna dziewoja była w zbroi... aż przyjrzeć się nieco dłużej i wciąż przy wątpliwościach ujrzeć męsko przystrzyżone włosy w kolorze popiołu czy mysiej szatyny (jak by nigdy nie nabrały właściwego koloru) czy usłyszeć głos przez dłuższy czas. Z czasem wątpliwości się rozwiewały.

Nie sposób było rozpoznać jego wiek, najbliżej dało się stwierdzić, że był młodym mężczyzną - nawet jeśli bardziej gładkim i o licu nie mniej pięknym niż niejednej szlachcianki - w wieku, w którym każdy szlachcic i wielu plebejuszy pojęło już z nakazu ojca żonę i chowało pisklęta. Nie był tyle przystojny, to było niewłaściwe słowo, ile dość piękny - co na pewno nie przydawało szacunku ani nie przysparzało mu przyjaciół wśród hardego rycerstwa, a najpewniej również innych pełniących funkcję taką jak on. Jakkolwiek znalazł się w Gwardii Królewskiej, pewnym było, że wyedukowany, uprzejmy, delikatny, niewieści nie przez manierę czy włosy tylko fizjonomię i oblicze był na końcu łańcucha pokarmowego.

Widać było nawet w jego posturze i chodzie, jak bardzo kirys przeznaczony dla tych najbardziej dystyngowanych obrońców Królestwa - broniących go chroniąc osobę króla - ewidentnie ciąży mu i męczy go w długotrwałej podróży. W przeciwieństwie do rycerzy zakutych podobne, i jeszcze wiele mniej ornamentowego rynsztunku, obarczonych stalą, do której jednak przywykli jak do drugiej skóry. Marcus męczył się w raptem stalowej skorupie skrywającej jego pierś, jednak przez mieszankę dumy, obowiązku i wstydu chyba nawet nie pomyślał o zdjęciu go za wyjątkiem godzin snu.

Pomimo tego wszystkiego, jego szczera grzeczność i nienachalny optymizm nie zagasły ani na chwilę, tak więc i teraz, znalazłszy wygodną i bliską jednego z ognisk kępę zgrubiałego mchu na wygodnej warstwie ściółki rozłożył posłanie dla krasnoludki, rzucił swoje własne obok pomocników i poszedł do pozostałych dwóch obecnych w karawanie kobiet, usłużnie zapytać, czy może im jakoś pomóc w szykowaniu obozowiska na ostatnią noc podróży.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 12-04-2016, 02:33   #6
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Agi spojrzała na swoje rozłożone posłanie i zagryzła dolną wargę strapiona. Oto rozpoczęła się cowieczorna, wielka gonitwa w jej umyśle. Lista pytań, które jak dotąd nie uzyskały odpowiedzi, nie miała końca: “dlaczego on to robi? Coś chce uzyskać? Podobam się mu? Chce mi coś zasugerować? To u nich zwyczaj, że żołnierze posługują kobietom? Nie zna się na krasnoludzkich obyczajach, więc wydziwia? Wszyscy tak robią? Nie tylko on jeden w karawanie. Może to jakaś kara? Mam go zapytać? Zwykłe ‘dziękuje’ wystarczy, czy mam coś jeszcze zrobić? Może to ja powinnam mu zacząć ścielić?” Pytań nie było końca i niezadane pęczniały jej w głowie. Doszła do wniosku, że w końcu musi się kogoś poradzić w tej sprawie, bo nie chciała wyjść w tym nowym środowisku na chamkę.
Okoliczność postoju wydała się jej sprzyjająca. Nabijając swoją fajkę, rozejrzała się po obozie i szybko odnalazła wzrokiem piękną, wspaniale odzianą ludzką kobietę, która szła w kierunku wozów, a która tajemniczo milczała przez większość dotychczasowej drogi. Albo Agigreen nie słyszała jej, zagłuszając wszystko seriami swoich pytań…
Ruszyła jej naprzeciw, Isana natychmiast podreptała za nią.
- Witaj, pani - rzekła, witając ją.
Krok za krokiem, miękko i delikatnie szła jednocześnie dyskretnie obserwując co dzieje się w obozie. Wszyscy powoli szykowali posłania, lub czekali aż zrobi to ktoś inny. Ona musiała liczyć na siebie. Przez moment zawahała się czy nie wrócić do swojego wozu i nie zająć jakiegoś dogodnego miejsca na nocleg, gdy zauważyła zmierzającą w jej stronę krasnoludkę. Teraz niegrzecznie było się wycofać, szczególnie, że tak czy inaczej zamierzała zagadać. Miała już się odezwać, gdy tamta ją wyprzedziła
- Witaj - odpowiedziała unosząc przy tym kąciki ust - Nie miałyśmy chyba jeszcze przyjemności się poznać, prawda? - podeszła nieco bliżej - Rina - wyciągnęła przyjaźnie rękę.
Agigreen uścisnęła ją szczerze, serdecznie i po krasnoludzku mocno. Ważąc jednak siłę.
- Istotnie, nie - przyznała. - Jestem Agigreen z domu Tuhonenów z Orzamaru z kasty kupieckiej - rzekła z dumą i zaciągnęła się dmem ze swojej fajki. Dym ów trącił delikatną korzenną nutą. - A to jest Isana. - Małe, onieśmielone bronto, które stało za nią, wydało z siebie ciche beczenie, reagując tak na swoje imię, ale zza nóg swojej właścicielki nie wyszło.
- Pani Rino - podjęła na nowo. - Nie chciałabym, abyś uznała mnie za nieuprzejmą, że tak bez ogródek przechodzę do sedna, ale martwi mnie jedna sprawa. Otóż ten tu żołnierz - wskazała cybuchem fajki Marcusa, noc w noc rozkłada nasze posłania. A ja nie wiem, co z tym fantem zrobić. Nie to, żeby mi przeszkadzało - dodała szybko. - Ale wydaje mi się to trochę dziwaczne. Jestem na Powierzchni - zaakcentowała to słowo - od niedawna i wydaje mi się, że umyka mi jakiś ważny szczegół. Możesz mi to, Pani, wyjaśnić?*
Słuchała uważnie słów kobiety, a widząc bronto zaśmiała się ciepło
- Uroczy maluch, a za jakiś czas niezastąpiony towarzysz boju - stwierdziła przyglądając mu się przez chwilę - To wielki honor poznać osobę z kasty kupieckiej. Wśród krasnoludów mam wielu znajomych, nawet kilku przyjaciół… - zaczęła powoli, ale pewnie. Skoro rozmówczyni twierdziła, że jest poza Orzammarem od niedawna to mogła opuścić go równie dobrze z własnej woli co przymusowo. Rina nie chciała już na wstępie rozdrapywać bolesnych ran, dlatego podeszła do tematu starając się zachować neutralność - ...część z nich dość ciężko przeżyła pierwsze zetknięcie z powierzchnią, bali się, że odlecą w niebo przy mocniejszym podskoku - zaśmiała się wesoło do wspomnień - Trochę zajęło mi i innym przekonywanie ich, że raczej niewielka ku temu szansa. Ty jednak, pani, zdajesz się asymilować z wielką łatwością - pokiwała głową z uznaniem by wzmocnić pewność swego stwierdzenia.
Uważnie wysłuchała problemu rozmówczyni i zamyśliła się na moment, by zaraz odzyskać rezon i znów ukazać zęby w uśmiechu
- Tutaj, na powierzchni, utarło się, że mężczyźni pomagają kobietom w wielu rzeczach, to jest po prostu bardzo dobrze widziane - wyjaśniła - Świadczy o szacunku - spojrzała w kierunku wskazanego mężczyzny - Może też wskazywać na sympatię - dodała wreszcie i skrzyżowała ręce - Wracając jednak do świeżo upieczonych powierzchniowców… rozumiem, że tak nagła zmiana trybu życia może być trudna. Gdybyś miała, pani, jakieś wątpliwości chętnie je rozwieję. Bardzo cenię towarzystwo twego ludu - dodała skłoniwszy głowę lekkim, oszczędnym, acz pełnym szacunku gestem.
Agigreen kiwnęła głową również, ale zaprzątała ją już kolejna porcja myśli? SYMPATIĘ? Postanowiła to szybko zweryfikować:
- Dlaczego kobiety na powierzchni są godne szacunku na tyle, aby mężczyźni im usługiwali? - zapytała.
Pytanie dało kobiecie do myślenia, nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym faktem, tak po prostu było…
- Cóż… ciekawe, że o to pytasz - przyznała i spojrzała na rozmówczynię - To zależy czy ktoś woli wyjaśnienie bardziej romantyczno-poetyckie czy brutalne i życiowe - puściła oko - Sądzę, że dla ciebie, pani, lepsze będzie to pierwsze - strzepnęła z ramienia pyłek, który na nim osiadł - Kobiety są zwyczajnie słabsze fizycznie i mniej wytrzymałe niż mężczyźni, dlatego przyjęto, że należy je wspierać siłą, bronić gdy zajdzie taka potrzeba, niemal opiekować się nimi - tłumaczyła spokojnie, sama wciąż nieco zamyślona - Ogólnie na powierzchni panuje przeświadczenie, że mężczyzna ma być silnym obrońcą, a kobieta wątłą istotą otoczoną tajemniczą aurą emocjonalnej ulotności, nieokreślonej duchowości - wywróciła lekko oczami - To teoria, a jaka jest praktyka… cóż… chyba domyślasz się sama.

Skończywszy, jak co wieczór, szykować posłanie krasnoludki, Marcus zwyczajowo ruszył zapytać pozostałe dwie kobiety w karawanie, czy życzą sobie pomocy z czymkolwiek. Teraz gdy Agigreen i Rina zdecydowały się poznać w tym ostatnim postoju podróży, Marcus podchodził do nich, mimo normalnego kontaktu z krasnoludką, onieśmielony i nieco przestraszony, ale mimo to podszedł, zadając pytanie jak co wieczoru.
- Czy mogę Ci jakoś pomóc w szykowaniu postoju, pani? - jak innych wieczorów, skierował pytanie do Riny, przewidując taką samą odpowiedź jak co wieczór, z opuszczonym wzrokiem i nie patrząc w oczy ani jej, ani córce rodu Tuhonen.
Rozważała właśnie przygotowanie posłania, gdy za plecami usłyszała znajomy głos mężczyzny
- Witaj ponownie, panie - odwróciła w jego kierunku głowę, przywołała na twarz zwyczajowy, przyjazny uśmiech, mimo, że miała świadomość, iż nawet go nie widzi - Męska pomoc zawsze się przyda, dziękuję - wskazała dłonią rzeczy dając przyzwolenie by je zdjął z wozu - Jako jedyny jesteś tak chętny wesprzeć samotną niewiastę, bardzo honorowo z twej strony, panie.
- Niewątpliwie towarzysze królewscy... - powiedział o towarzyszących im rycerzach - ...jedynie nie chcą się narzucać, pani. Lecz dziękuję za miłe słowo. - uśmiechnął się odrobinę, zerkając na wysoko urodzonych wojowników w ich towarzystwie - z profilu tak bardzo rzucało się w oczy, jak trudno byłoby stwierdzić czy jego twarz należy do kobiety czy mężczyzny - ale po sekundzie zawieszenia wzroku skłonił się znowu, i odszedł by wyręczyć rozmówczynię w szykowaniu wygodnego miejsca do przespania nocy.
Agi nie przerywała im, przypatrując się jedynie ich wymianie zdań i przygryzając delikatnie ustnik swojej fajki.
Obserwowała go przez chwilę korzystając z faktu, że on nie patrzył na nią. Intrygował ją chyba pod każdym względem; niby wątły i niepozorny, ale zdecydowanie bardziej honorowy i godny miana rycerza niż niejeden możny
- Naprawdę jestem wdzięczna za twą pomoc panie Marcusie - powiedziała łagodnie. Widziała, że ciągle spoglądał na pozostałych jakby porównując się. Miała ochotę powiedzieć by tego nie robił, umotywować tym, co sądziła na temat jego i tamtych, ale uznała to za zbytnią śmiałość względem nieznajomego - Proszę, nie ma potrzeby dziękować za szczerość - dodała cieplej odprowadzając go wzrokiem. Ten, słysząc słowa kobiety przystanął na chwilę, nieruchomiejąc, jak gdyby nie wiedział zupełnie jak się zachować. Dość szybko odwrócił się i z poważną miną skłonił w sposób charakterystyczny dla sługi lub kogoś kto kiedyś służył… komuś. Choć wydawał się nieporuszony, odszedł szybkim krokiem, jednoznacznie wskazującym, jak bardzo jest spłoszony miłymi słowami Riny i czym prędzej zabrał się za zabranie jej pakunków i przygotowania jej miejsca na nocleg, nim zajmie się innymi obowiązkami.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 12-04-2016 o 02:40.
-2- jest offline  
Stary 12-04-2016, 20:01   #7
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Northwall i okolice, Ferelden. 9:30 Smoka.


Noc minęła spokojnie - wszyscy wstali wypoczęci i zrelaksowani, podekscytowani zbliżaniem się do celu swojej podróży. Wszyscy wkoło sprawnie uwinęli się ze składaniem obozowiska, rycerze dosiedli swoich rumaków i cała karawana mogła ruszyć dalej.

Tego dnia pogoda była wyjątkowo ładna i wprawiała wszystkich w bardzo dobry humor - blask słońca dyskretnie przebijał się przez zadaszenie wozów delikatnie oświetlając ich wnętrza. Każdy z podróżników brał to za dobry omen i liczył na szybkie i pomyślne zakończenie misji.

Przed wyruszeniem w drogę Cailan zapoznał każdego ze swoich ambasadorów z informacjami na temat miasta i ich pana. Lord Thomas Waynear - często nazywany też Władcą Północnego Traktu - był najbogatszym właścicielem ziemskim na północy. Pomimo podeszłego wieku, dalej zachowywał bystrość umysłu i mówiło się otwarcie, iż każda większa umowa w północnym Fereldenie musiała zostać zaakceptowana przez władcę Northwall. Posiadał najbardziej rozbudowaną siatkę znajomości w całym państwie, a o zawartości jego skarbca krążyły legendy. Oficjalnie jeszcze nie zadeklarował się po żadnej stronie konfliktu, jednak każdy zdawał sobie sprawę z tego, iż prędzej czy później poprze tą osobę, która zagwarantuje mu większy zysk.

Sam Lord Thomas wsławił się również tym, iż za swojego życia trzykrotnie się żenił i powszechna opinia mówiła o tym, iż za sprawą swoich licznych dzieci mariażami jest związany z większością Fereldenu. Ród Waynearów odegrał znaczącą rolę w rebelii przeciwko okupacji ze strony Cesarstwa i dzięki nadanym przywilejom wypracował sobie bardzo mocną pozycję, a ich rodzinna siedziba wkrótce stała się najprężniej rozwijającym miastem w państwie - każdy obcy najemnik, który chciał znaleźć zatrudnienie w Ferelednie prędzej czy później lądował w Dzielnicy Mieczy, a kupiec, który poszukiwał nowych źródeł zaopatrzenia doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż najlepiej poszukać wspólników w Dzielnicy Handlowej.
Pozostałymi dzielnicami były Dzielnica Górna (potocznie zwaną 'wysoką') i Dzielnica Dolna (zwana również 'zakamarkiem'). Tą pierwszą zamieszkiwali głównie bogatsi miesczanie i znajdowały się w niej posiadłości miejskie arystokracji, natomiast druga była domem dla zwykłych ludzi, często ledwo wiążących koniec z końcem, liczących na to, iż w końcu los się do nich uśmiechnie.

Prawdziwym klejnotem miasta był jednak Zamek Lorda Wayneara, który znajdował się na wzgórzu, w samym centrum Dzielnicy Górnej. To właśnie on znajdował się w samym centrum wszystkiego i od niego rozpoczynał się gwałtowny rozrost miasta. Pomimo umiejętności handlowych władca miasta nie należał do osób przesadnie skromnych i lubił się afiszować ze swoim bogactwem na każdym kroku, a jego siedziba była najwspanialszą wizytówką.

Każdy z podróżników zdawał sobie sprawę z tego jak wielka odpowiedzialność ciąży na ich barkach. Zwłaszcza, że sam lord słynął z trudnego charakteru...



***



Zgodnie z zapowiedzią przewodnika karawana dotarła do miasta około południa - akurat w momencie, kiedy na ulicach panował największy tłok. Z reguły poruszanie się wozami po mieście było by wręcz niemożliwe, jednak ze względu na kupiecką specyfikę miasta, ulice Dzielnicy Handlowej były znacznie szersze niż te standardowe, a obecność rycerzy z herbem króla Cailana skutecznie torowała drogę wśród umykającego wkoło pospólstwa.

To co uderzyło każdego z ambasadorów to bardzo duża ilość cudzoziemskich żołdaków, którzy znajdowali się w mieście: część z nich pełniła patrole, część załatwiała jakieś sprawy na targu, a część po prostu popijała chłodne piwo przed tawernami. Marcusa, który spędził już jakiś czas w wojsku Króla, dziwiła jednak ich dyscyplina - wydawało się, iż każdy doskonale stosował się do jakichś ogólno przyjętych zasad. Być może jednak Lord Waynear po prostu rządził twardą ręką i nie pozwalał nikomu na jakąkolwiek niesubordynację.

Oprócz najemników po Dzielnicy Handlowej przechadzały się niemal wszystkie klasy społeczne Fereldenu: można było tu spotkać dumnych arystokratów, którzy przemierzali ulice wraz ze swoimi wybrankami, starając się ignorować obecność reszty, kupców rozstawieni ze swoim towarem niemal wszędzie i głośno zachwalający go starając się zwrocić tym uwagę przechodniów, zwykli podróżnicy wydający się nieco zagubieni, podziwiający wielkie miasto, oraz małe dzieci wiecznie uwijający się pomiędzy nogami wszystkich.

Wysłannicy Cailana i obstawa rycerzy w związku z tym, iż oficjalna wizyta z lordem miała odbyć się dopiero następnego dnia, mieli zatrzymać się w 'Złotym Gryfie' - jednym z najdroższych i najbardziej ekskluzywnych zajazdów w całym mieście, ulokowanym w samym środku Dzielnicy Handlowej, natomiast woźnice i pomocnicy mieli nocować w którejść z gospód poza murami miasta.

Lokal był dwupiętrowym budynkiem zbudowanym z kamienia prowadzonym przez małżeństwo dobiegające powoli pięćdziesiątki. Na wiecznie wydawać by się mogło zatłoczonym parterze znajdował się główny hol, wypełniony stolikami, ławami i krzesłami, z którego non stop dobiegały wesołe odgłosy ucztujących gości. Pierwsze i drugie piętro było natomiast przeznaczone dla gości zajazdu - znajdowały się tam liczne pokoje, każdy zamykany na klucz. Kiedy już każdy z gości został zakwaterowany a bagaże rozładowane, przewodnik poinformował ich, że jutro przed południem odwiedzi ich oficjalny przedstawiciel Cailana w mieście i razem udadzą się na audiencję u władcy. Sam ruszył natomiast wraz z resztą karawany, aby rozlokować się poza miastem.

- Nie lubię tłumów, a poza tym - te ceny tutaj nie są na moją kieszeń - Roześmiał się i wsiadł na powóz.

Wszyscy mogli spędzić resztę dnia, tak jak chcieli.


Agigreen ‘Zielona’ Tuhonen


Dla młodej krasnoludki widok tak wielkiego ludzkiego miasta było szokiem. Co prawda słyszała o tym, iż Northwall było nazywane 'Świątynią Kupców' i każdy jej mówił, że wszyscy parający się handlem muszą odwiedzić to miejsce przynajmniej raz w roku, jednak żadna historia, którą o nim słyszała nie oddałaby jego splendoru w pełni!

Northwall w przeciwieństwie do znacznie większego Orzammaru, wprost zalewał swojego gościa masą informacji i Agi czuła, że powoli wciągało to ją do środka. Gdy już rozpakowała swoje rzeczy i usiadła w swoim pokoju przez długi czas nie była w stanie zadecydować, gdzie aktualnie powinna się udać. Miejsc było tak dużo, a czasu tak mało!

W końcu przypomniała sobie o wuju Fedornie, który był przywódcą cechu płatnerskiego i prowadził zakład gdzieś w dzielnicy handlowej. Niemal go nie pamiętała, gdyż prowadzenie interesu niezbyt często pozwalało mu na powrót w rodzinne strony. Wierzyła jednak, iż jej wuj pomimo wielu lat spędzonych na powierzchni nie stracił więzi z kamieniem i dalej pamięta o tym jak istotni są członkowie własnego rodu dla każdego krasnoluda.

Podjąwszy decyzję zgarnęła swoją sakiewkę z pieniędzmi, zapowiedziała właścicielowi, iż wróci wieczorem i wyszła na ulicę w poszukiwaniu zakładu swojego krewnego. Dość szybko zorientowała się, iż dorośli ludzie nie są zbyt rozmowni i skorzy do pomocy obcej krasnoludce, jednak dzieci bardzo chętnie wskazywały jej drogę zadręczając przy tym różnymi pytaniami.

W końcu po prawie godzinie udało jej się odnaleźć duży dwupiętrowy kamienny budynek z szyldem cechu płatnerskiego - czarnego kowadła i młota. Ze środka dało się usłyszeć wyraźny, miarowy odgłos pracujących młotów, który wyraźnie przebijał się przez donośne odgłosy rozmów tłoczących się wkoło ludzi. Pod drzwiami zebrała się duża kolejka ludzi, ale była spora szansa, że jako krasnoludka Agi dałaby radę wcisnąć się poza nią uchodząc za jednego z członka cechu.


Rina Helbert


Chwilę po tym jak Rina rozpakowała swoje rzeczy i położyła się na łóżku, aby chwilę odpocząć do jej pokoju zapukała żona ich gospodarza.

- Panienka Rina? - Zapytała miłym głosem pulchna kobieta w średnim wieku - Mam list dla panienki. Dzisiaj rano zostawił go jakiś mężczyzna i kazał własnoręcznie przekazać go panience, jak tylko do nas dotrzecie!

Rina skinęła głowa w podziękowaniu i wzięła od kobiety zalakowaną kopertę. Gdy tylko gospodyni zniknęła w drzwiach jednym szybkim ruchem otworzyła wiadomość.

'Spotkajmy się wieczorem w Smoczym Pazurze'

Wiadomość, chociaż krótka, sprawiła, że serce kobiety na chwilę się zatrzymało. Po tylu latach korespondencji potrafiła bezbłędnie rozróżnić to pismo. Każda litera, kreska i kropka, były na swój sposób charakterystyczne i nie można tutaj było mówić o pomyłce.

Kiedy już się uspokoiła, wypytała swoją gospodynię o miejsce spotkania. Okazało się, iż Smoczy Pazur był tawerną popularną wśród fereldeńskich najemników, która znajdowała się w Dzielnicy Miecza. Nie była być może bardzo niebezpiecznym miejscem, ale zdecydowanie nietypowym jak na takie spotkanie.

Wyjrzała przez okno na zewnątrz - słońce powoli kończyło swój bieg i miała jakieś 2 godziny zanim zacznie się ściemniać.


Ackerley


Mężczyzna siedział rozpostarty wygodnie na fotelu odpoczywając po trudach podróży. Nawet ładna pogoda nie była w stanie mu poprawić samopoczucia! Tyle dni w drodze, w niewygodnym wozie. I po co? Żeby teraz płaszczyć się przed jakimś lordem?

- Fereldeńskie wieśniaki... - Powiedział cicho do siebie.

Tymczasem jego elfia slużka uwijała się z niezliczoną masą bagaży, które miał przy sobie. Co jakiś czas próbował ją zmotywować do cięższej pracy, widząc wyraźnie, że obija się i jak tak dalej pójdzie to nie rozpakuja się do wieczora, jednak mógłby się założyć, iż ona przekornie ignorowała jego słowa pracując ciągle w tym samym tempie.

Kiedy wszystko było już gotowe, elfka wycieńczona padła na swoje łóżko. Ackerley był jednak zbyt zajęty ważnymi rozmyślaniami, aby w ogóle zwrócić jej na to uwagę. Kolejna noc w tych podłych warunkach! Wiedział, że po całym tym czasie musiał chociaż odrobinę się przejść wieczorem bo inaczej oszaleje.

Tylko gdzie? Z tego co słyszał w mieście znajdowała się całkiem pokaźna biblioteka - oczywiście jak na standardy fereldeńskie. Z drugiej strony co wieczór na arenie najemnicy organizowali turnieje, w których rywalizowali o prestiż i pieniędze. A może spróbować poszukać innych uciech w tym mieście na krańcu świata, aby umilić sobie oczekiwanie?


Marcus


Marcus po tym jak ulokował się w swoim pokoju nie czuł się zbyt dobrze. Kilka dni w podróży niezbyt pozytywnie wpłynęły na jego kondycję, więc postanowił spędzić ten wieczór w pokoju i porządnie odespać.

Dosłownie zwalił się na łóżko i niemal natychmiast zasnął.

Przez chwilę jego myśli krążyły chaotycznie, jednak powoli zaczynały się one układać w obrazy, niczym szalona, przestrzenna układanka. Wszystko przeskakiwało, szukając swojego miejsca w całości. Po paru sekundach, które równie dobrze mogły być dniami bądź latami, w końcu udało mu się poznać pierwszą scenę.

Zobaczył wiejską scenerię i roześmianego, dumnego z siebie chłopca, prowadzącego grupę postaci do swojego małego ubogiego domu. Większość osób mu towarzyszących była niewyraźna, ale dwie sylwetki były wyjątkowe - tak jak gdyby te dwie osoby zapadły mu w pamięci.

Pierwszą był mężczyzna, który emanował wręcz nieludzkim spokojem i opanowaniem, który po prostu zmierzał za swoim małym przewodnikiem. Drugim natomiast była kobieta, która lekko pochylona do przodu, próbuje nadążyć za dzieckiem ciągnącym ją za rękę. Ubranie obu postaci w żaden sposób nie pasuje do sielankowego wiejskiego klimatu i wskazuje na to, że należą raczej do innego stanu.

W drzwiach domku da się dostrzec kobietę, która przypatruje się całej scenie z zaciekawieniem. Trudno było rozpoznać jakiekolwiek szczegóły związane z jej sylwetką, ale jednoznacznie dało się wyczuć niepokój przed zmianami, które miały nastąpić.

CZY WARTO BYŁO?

Miękki, przyjemny i wyraźny głos zabrzmiał gdzieś z tyłu głowy Marcusa.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 17-04-2016, 23:16   #8
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Otwierając wiadomość czuła lekki niepokój, jednak gdy zobaczyła litery skreślone tak znajomym pismem westchnęła z rozczuleniem. Zdecydowanie czekała na to od dawna, choć nie sądziła, że nadawca odezwie się zaraz po jej przybyciu. Nie miała wiele czasu, więc bez ociągania zabrała się za przygotowania; kąpiel, długie rozczesywanie i układanie włosów, jeszcze dłuższe dobieranie stroju, wisienkę na torcie stanowił nienachlany acz wyczuwalny aromat perfum. Wychodząc spojrzała jeszcze w lustro ostatni raz poprawiając miękkie pukle zsuwające się na ramiona.

Droga przez miasto upłynęła szybko na rozmyślaniach. Stanęła wreszcie przed drzwiami karczmy patrząc na szyld, później na ludzi i znów na szyld. Nie było mowy o pomyłce, dotarła na miejsce spotkania, ale fakt ten wcale nie sprawiał, że czuła mniejsze zdenerwowanie, wręcz przeciwnie, każdy kolejny krok zdawał się je potęgować. Westchnęła mocno nabierając powietrze w płuca, po raz setny chyba przygładziła ubranie, chciała mieć pewność, że wszystko leży dokładnie tak jak w pierwotnym zamyśle, bez niechlujnych niedociągnięć. Idealnie. Nie było mowy o przypadku, tutaj nawet ilość rozpiętych przy dekolcie guzików była ściśle przemyślana. Przymknęła na chwilę oczy, ale zdawała sobie sprawę, że każda sekunda przeciągania gra na niekorzyść jej rozedrganych gdzieś w głębi brzucha emocji. Trzeba było iść za ciosem, pewnie, bez wahania zmierzyć się z tym, co czekało po drugiej stronie drzwi.
- Dorosła kobieta, a zachowuje się jak nieopierzona dziewka. Wstyd - skarciła samą siebie szeptem - Trochę pewności - mruknęła nieco bardziej zdecydowanie i nim zdążyła się rozmyślić weszła do środka zdejmując z głowy kaptur. Rozglądnęła się po obecnych w karczmie osobach i skierowała do kontuaru jednocześnie lekkim, dystyngowanym ruchem rozpinając pelerynę, którą gładko zsunęła z ramion.

Jej przejście wywołało niemałe zamieszanie wewnątrz karczmy - momentalnie wszystkie rozmowy ucichły, kobieta słyszała wyraźnie stukot własnych butów odbijający się po pomieszczeniu oraz czuła na sobie spojrzenie wszystkich zgromadzonych. Kiedy omiotła całą salę wzrokiem zrozumiała dlaczego - pomimo, iż nie była jedyną kobietą jej strój bardzo różnił się od tego noszonego przez najemników i żołnierzy, to wystarczyło, aby zwrócić na siebie uwagę dosłownie każdej osoby w środku.
Pomimo, iż sama tawerna nie była zbyt dużym budynkiem - ot mały piętrowy drewniany lokal w środku dzielnicy - tego wieczoru biesiadowało tam naprawdę dużo ludzi. Przy każdym z drewnianych stołów siedziała grupka najemników, która jeszcze przed chwilą pochłonięta była rozmową na temat przeszłych i przyszłych zleceń, a wkoło uwijały się kelnerki donosząc różne trunki dla gości. Niestety wśród wszystkich ludzi nie udało jej się dostrzec poszukiwanej osoby.
Gdy w końcu dotarła do kontuaru niezręczna cisza została przerwana i goście wrócili do swoich zajęć, mimo iż kobieta wciąż czuła na sobie spojrzenia pozostałych. Musiała to jednak zignorować - przybyła tutaj w innym celu.
Szynkarz okazał się dobrze zbudowaną osobą po pięćdziesiątce i sądząc po bliznach na twarzy i rękach, podobnie jak reszta zgromadzonych, miał sporo do czynienia z pracą najemnika.
- Nieczęsto mamy tutaj takich gości - Powiedział niskim głosem uśmiechając się - W czym mogę panience pomóc? Może napije się pani czegoś?
Rina czuła się mocno rozczarowana. Kolejny fałszywy trop, złudne nadzieje. W jej głowie zaczęła pulsować myśl podsycająca irytację: czego się właściwie spodziewałaś? Stłamsiła ją nim zdążyła zawładnąć świadomością, w jej naturze nie było rezygnowanie zbyt szybko
- Witam - oparła się łokciami o bar - Nikt nie zostawił żadnej wiadomości dla Riny? - upewniła się.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Nie, z tego co wiem to nie. A może mogę w czymś panience pomóc?
W tym momencie kobieta usłyszała, że ktoś za nią się poruszył.
- Karczmarzu! Najlepszego piwa dla tej pani! - obróciła się i dostrzegła młodego, wytatuowanego na ramionach mężczyznę z licznymi bliznami na twarzy, który uśmiechał się do niej - chociaż brak kilku zębów sprawiał, że nie był to uśmiech, który śniłby się dziewczynie po nocach. - Tylko, żeby to nie były te szczyny, które serwujesz nam na co dzień!
Gdy oberżysta zajął się zamówieniem mężczyzna zwrócił się do Riny bezpośrednio.
- Może dołączy pani do naszego stolika i umili swoją obecnością nasz wieczór?
Patrzyła na mężczyznę nieco dłuższą chwilę. Zdecydowanie nie wydawał się łagodnym barankiem, nawet największy laik rozpoznałby w nim rasowego zakapiora, ale również z takimi miała już doświadczenie. Właściwie to… ponad połowę życia spędziła głównie z mężczyznami tego pokroju, może dlatego nie tylko się nie obawiała, ale wręcz paradoksalnie poczuła się jak na starych śmieciach, wiedziała o co może chodzić w tej grze, nie to co na wystawnych przyjęciach. Momentalnie przywołała na twarz uśmiech, przyjazny, ale też wskazujący na pewność, usuwający resztki złudzenia o tym, że jest zaszczutą sarną otoczoną przez wilki.
- Z chęcią - przytaknęła. Tak czy inaczej zamierzała spędzić w karczmie jeszcze kilka chwil, a skoro znalazła się okazja, by zaciągnąć języka… - Towarzystwo wojowników zwykle bywa ciekawe, zawsze mają jakieś interesujące historie do opowiedzenia - podsunęła sobie krzesło i rozłożyła się na nim zakładając nogę na nogę. Zachowywała się swobodnie porzucając przesadną sztywność postawy cechującą ją w kręgach szlachty - Przerwa w pracy? - spytała spoglądając na rozmówców. Wydawała się spokojna, rozluźniona, ale mimo wszystko zachowywała czujność, obserwowała dyskretnie.
Na pewno jej aktualnych towarzyszy nikt nie pomyliłby ze szlachtą - życie najemnika nie było lekkie i jedno spojrzenie na nich od razu to potwierdzało. Oprócz wcześniejszego mężczyzny przy stole znajdowało się jeszcze dwóch wojowników: jeden wysoki o ciemnej cerze, sugerującej niefereldeńskie pochodzenie, z surową miną, bacznie przyglądający się dziewczynie oraz niski krasnolud z czarną czupryną i brodą z warkoczykami, który był już naprawdę mocno wstawiony.
- Jaka tam przerwa, przecież my wszyscy na służbie! - Zaśmiał się - Płacą nam za siedzenie tutaj i patrolowanie okolicy… Akurat nasza zmiana wypada dzisiaj w nocy i mamy jeszcze dwie godziny. Ale gdzie moje maniery! - Teatralnie złapał się za głowę - Nazywam się Reinard, ten wysoki małomówny drań to Azut, a ten brodaty pijaczyna Keldorn.
Mężczyzna popił łyk piwa.
- A co Panią sprowadza do naszej dzielnicy? To zdecydowanie nie jest miejsce dla damy…
Słysząc co mężczyźni mieli do powiedzenia roześmiała się dźwięcznie, życzliwie
- Jasna sprawa! Jakie miejsce wymaga większej uwagi niż karczma? Przecież to tutaj zwykle dochodzi do zdarzeń wymagających interwencji. A dodatkowo trzeba też sprawdzić czy piwo nie jest zbyt rozwodnione, oczywiście dla dobra nieświadomych niebezpieczeństwa ludzi - chichotała radośnie - Jestem Rina - podniosła się na chwilę by uścisnąć dłonie mężczyzn. Pewny, mocny chwyt, jak najemnik najemnikowi - Oj, wygląd może zmylić, ale… - podniosła kufel i puszczając oko wypiła duszkiem kilka większych łyków - No proszę, niczego sobie - stwierdziła ocierając usta. Czuła się swojsko w tym towarzystwie, tak też się zachowywała, jak jedna z nich - Szukam znajomego, ale widzę, że chyba coś go zatrzymało - przeciągnęła się - Jego strata jak sądzę.
Najemnicy spojrzeli po sobie zdezorientowani.
- Wybacz, nie wyglądasz na jedną z nas… - Powiedział Reinard uśmiechając się i ponownie pokazując wyraźne braki w uzębieniu.
- A tam znowu pierdolisz! - Wtrącił się krasnolud, uderzając gwałtownie pięścią w blat stołu - Pij piwo bo znowu zwietrzeje!
Rina niemal poczuła chłód w powietrzu, kiedy Azut spiorunował go wzrokiem.
- Zamknij się i uspokój, bo znowu nas wyrzucą… - Czarnoskóry mężczyzna zwrócił chłodny wzrok na Rinę - Ten twój znajomy, to ktoś znany w mieście?
Obserwowała w ciszy sprzeczkę mężczyzn, nie dziwiła się ich zaskoczeniu, przeciwnie, jej kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej
- Nie ma powodów się spierać - przemówiła wreszcie - Piwo jest dobrze, atmosfera przyjemna, napijmy się więc bez zwad - uniosła kufel toastując w ich kierunku i upiła jeszcze łyk - To nikt znany, ot zwykły najemnik, nie ma o czym mówić. Ja sama też niedawno przybyłam. Dzieje się tu coś ciekawego? Jak do tej pory miasto wydaje się dosyć spokojne… chwilami wręcz senne - celowo chciała sprowokować rozmówców do podzielenia się ploteczkami mogącymi pomóc jej jakoś w wykonaniu misji. Nigdy nie wiadomo jaka informacja okaże się przydatna.
- A tam szkoda strzępić języka nawet! - Odpowiedział krasnolud - Wy ludzie jesteście dziwni! Zapłacicie z góry za cały miesiąc, wyślecie patrolować ulicę i przez pieprzone trzy miesiące żadnego porządnego mordobicia nie potraficie zapewnić… A wasze piwo! - Prawie splunął - To jakieś szczyny, a nie alkohol… Moja ślepa babka zrobiła by lepsze!
- Już, już spokojnie… -
Wtrącił Reinard starając się utemperować towarzysza - Widzisz, Keldorn to swój chłop, ale jak popije to lekko mu odpierdala i robi się lekko agresywny…
- KTO TU JEST AGRESYWNY CHĘDOŻONY…
- Nie zdołał dokończyć,ponownie przygwożdżony zimnym spojrzeniem Azuta. - Eeee… Tego… Ładna pogoda dzisiaj, prawda stary?
Ciemnoskóry mężczyzna ponownie przeniósł wzrok na kobietę.
- Tak jak powiedział krasnolud… Nic się nie dzieje. W Northwall od zawsze nie brakowało najemników, ale lord zawsze sprawował rządy twardą ręką i doskonale wiedział, co trafia najlepiej do prostych ludzi…
Na te słowa Reinard teatralnie potrząsnął sakiewką.
- A nie szukasz może zleceń? Moglibyśmy szepnąć tu i tam… Ludzie tacy jak my mają pewne dojścia i gdybyś odpowiednio się postarała na pewno moglibyśmy jakoś ci pomóc… - Szczerbaty mężczyzna dwuznacznie uśmiechnął się do Riny.
Te niemoralne propozycje… Jakie to przewidywalne u tego typu mężczyzn. Miała ochotę wywrócić oczami, ale jedynie uśmiechnęła się zachowując spokój
- Cóż… dobrych znajomości i jak zleceń nigdy zbyt wiele. Tego typu rzeczami się nie gardzi - stwierdziła bawiąc się kuflem - Zawsze jakoś możemy się dogadać, choć podkreślić należy, że… nie każdym rodzajem dogadywania jestem zainteresowana - popatrzyła wymownie - Ale sądzę, że mogę zaoferować również wiele innych przydatnych… kwestii w ramach wspomnianego “starania”.
- A jakieś to przydatne "kwestie" mogłaby pani zaoferować? - Rina usłyszała znajomy głos za plecami. Odwracając się gwałtowanie ujrzała wysokiego mężczyznę, którego wygląd wskazywał na zbliżony do jej wiek, mógł być jedynie kilka lat starszy. Jasne włosy gładko opadały na szerokie ramiona, a kilka niesfornych kosmyków nasuwało się na wesołe ciemne oczy, które wydawały się uśmiechać nawet gdy usta zachowywały poważny wyraz.
Uśmiechnęła się pod nosem, lekko, nieco zaczepnie, tym razem jednak uśmiech nie był wyuczony, a bardzo naturalny
- Chyba należy zacząć od moich szerokich znajomości - stwierdziła powoli - Nie można też pominąć niezwykle cennych zdolności na… wielu polach - zachichotała cicho - Czy wspominałam już też o tym, że sama moja obecność i prezencja powinny być uznane za niezwykle wartościowe? Wręcz bezcenne. Nie mówiąc o skromności - popatrzyła na niego - Kopę lat, łobuzie! - roześmiała się nagle odrzucając całkowicie swoją pozę i bezpardonowo ścisnęła go w ramionach pozbawiając niemal tchu - Już myślałam, że mnie wystawiłeś. Za karę stawiasz pierwszą kolejkę - puściła oko.
Mężczyzna zaskoczony przywitaniem ledwo wyrwał się z uścisku.
- To ty przyszłaś za wcześnie! A poza tym musiałem się sporo natrudzić, żeby wymknąć się niepostrzeżenie… - Powiedział udając naburmuszonego. - Panowie wybaczą, ale odbijam wam towarzyszkę.
Rinie przez chwilę wydawało się, iż Reinard i Keldorn wybuchną, jednak ich czarnoskóry towarzysz usadził ich na miejsce wzrokiem.
Przyjaciel poprowadził kobietę pomiędzy stolikami do jednego w samym rogu pomieszczenia, gdzie mogli liczyć na największą dyskrecję.
- Podoba ci się miejsce? Sam wybierałem lokal! - Powiedział odsuwając dla niej krzesło, aby mogła usiąść.
Kobieta przez chwilę nie mówiła nic, po prostu obserwowała go dyskretnie. Dość dziwnym wrażeniem była jego obecność i głos wypowiadający słowa, które zwykle czytała skreślone na papierze. Zajęła miejsce przy stoliku i ułożyła się wygodniej na krześle
- Podoba… przynosi na myśl dawne czasy… setki wspomnień - uśmiechnęła się do siebie lekko - Cieszę się… że cię wreszcie widzę. Trochę minęło od ostatniego razu. Jak sobie radzisz? - spytała go z lekką nutką troski w głosie.
Brego wzruszył ramionami.
- Jest… Ciężko… Od czasu bitwy pod Ostagarem, nic nie jest takie jak powinno być… Ojciec non stop wścieka się na jedną i drugą stronę, bo znacznie utrudnia mu to negocjowanie umów handlowych, ale znasz go… Zawsze znajdzie sposób. Nie chce tego przyznać, ale zarabia znacznie więcej na handlu zagraniczną bronią - Mężczyzna westchnął - Chciałbym, aby to wszystko się już skończyło… A co u ciebie? Musiałaś tu pokonać kawał drogi z Redcliffe!
Zamyśliła się na moment
- Handel bronią… Coś wiem na ten temat. Ojciec też zgarnia teraz krocie - przyznała zakładając nogę na nogę. Siedziała jeszcze chwilę w ciszy. Zarabia na handlu zagraniczną bronią… Skinęła głową do klarującego się pomysłu, jednak rozmyślanie o nim odłożyła na później, teraz chciała wypełnić czas czymś innym - Jest ogólnie ciężko, ale chyba prędzej czy później będzie musiał wybrać i… możliwe, że będziesz na mnie o to zły, ale… - chrząknęła lekko speszona - Przyjechałam tutaj łącząc niejako przyjemne i pożyteczne. Chciałabym… - urwała znów na moment - ...przekonać go do jednej ze stron - spojrzała z niepewnością w ciemne oczy czekając w napięciu na jego reakcję - Choć… nawet gdyby nie to… - plątała się nieco karcąc w duchu za nieporadność - ...to tak czy inaczej bym przyjechała. Chciałam się spotkać - dodała z bladym uśmiechem.
Mężczyzna również uśmiechnął się.
- Powiem szczerze, że brakowało mi cię trochę… Strasznie tu spokojnie bez ciebie - Puścił jej oko - A co do mojego ojca… To będzie cięższa sprawa niż myślisz. Od długiego czasu pojawiają się u niego jacyś dziwni emisariusze i ambasadorzy i długo rozmawiają za zamkniętymi drzwiami. Chyba już obrał stronę, chociaż trudno mi powiedzieć którą bo wszystkie rozmowy toczą się beze mnie. Pomógłbym ci gdybym mógł, ale ostatnio jestem odsunięty na margines i nie mam za wiele do powiedzenia… - Spuścił smutno głowę.
- Tylko trochę? - spytała go zaczepnie, bardzo powoli odzyskiwała swoją pewność - Wiem, że byś pomógł, jesteś chyba jedyną, poza braćmi, osobą, której zupełnie ufam, dlatego właśnie ci o tym mówię - oparła głowę na dłoni - Nie wiem jeszcze jak to zrobię skoro jest z kimś ugadany, ale będę próbowała. To szansa nie tylko dla strony, którą chyba uważam za właściwą, ale też… dla mnie osobiście - podniosła wzrok - Wyświadczając tę przysługę zapewnię sobie przyszłość, to więcej niż taka osoba jak ja mogłaby sobie wyśnić. Jeśli sama sobie jej nie wypracuję to na starość utknę w jakiejś zapyziałej chatce na końcu świata - westchnęła ciężko - Jutro mamy spotkanie, postaram się jakoś go wybadać, może nie będzie tak źle - uśmiechnęła się znowu - Brego… myślałeś nad moją… - chrząknęła - Ojca propozycją? Tą o któej pisałam w liście.
Jej przyjaciel wyprostował się.
- Uwierz mi, że w normalnych okolicznościach nie wahał bym się nawet sekundy i przyjął propozycję… Przez tą naszą korespondencję mam wrażenie, że wypracowałem sobie nowy charakter pisma! Jednak… Ten moment nie jest najlepszy, żeby podejmować takie decyzje. Ojciec mimo, że tego nie okazuje bardzo mnie potrzebuje i nie chciałbym go opuszczać, może gdy to wszystko się skończy będziemy mogli pomyśleć nad tą propozycją… - Po chwili ponownie się uśmiechnął - Poza tym jak sobie wyobrażasz życie w takiej chatce, jak ty non stop przypalasz posiłki!
Słuchając odmowy poczuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu, mimo to uśmiechnęła się nie dając po sobie tego poznać. Place mocno zacisnęły się na udzie pod stołem, policzyła w myślach do dziesięciu opanowując emocje.
- Rozumiem, każdemu z nas zależy na rodzinie - zapewniła go spoglądając w kierunku sali, jednak słysząc ostatnie słowa zaśmiała się ciepło - To będzie idealna okazja by podszkolić swoje umiejętności. Ja, w przeciwieństwie do niektórych, nie mam tabunu usługujących mi ludzi. Poza tym podobno lubisz przypalone! Ja tylko próbuję się uczyć we WŁAŚCIWYM KIERUNKU - odgryzła się udając obrażoną, jednak wesoło trąciła jego stopę swoją - Czasami nawet nieistotny szczegół potrafi wiele zmienić. Ciężko mi o to prosić, może nie powinnam, ale jeśli się czegoś dowiesz to dasz mi znać? Przez jakiś czas zatrzymam się pewnie tam gdzie jestem teraz, możesz przychodzić o każdej porze… tutaj nic się nie zmieniło.
- Ej, ej, ej… Chciałem ci przypomnieć, że podczas naszych wspólnych podróży wcale nie towarzyszył mi TABUN służących, tylko jeden. Poza tym stary Alfred ma jeszcze gorsze umiejętności kulinarne od ciebie…
- Westchnął - Być może skorzystam z propozycji - Mrugnął porozumiewawczo. - Co do ojca… Postaram się pomóc o ile dam radę. Dowódca wspominał, że wasza audiencja odbędzie się jutro, to prawda? Jestem w szoku, że w ogóle udało się wam na nią umówić! Ojciec ostatnio ma zawalone całe dni pracą…
Pokiwała głową potwierdzając
- Jutro - przytaknęła i spuściła głowę myśląc przez chwilę - Twój ociec lubi wystawność, tego nie da się pominąć, wydałam chyba połowę oszczędności na nową garderobę, ważne jest pierwsze wrażenie - uśmiechnęła się lekko, choć bez wyrazu - Znów ten cały teatrzyk z odgrywaniem roli. Trzeba będzie go jakoś oczarować swoimi umiejętnościami i argumentami. To będą najcięższe negocjacje w jakich brałam do tej pory udział, tak czuję - znów na niego spojrzała - Powinnam spodziewać się jakiejś jego… hmmm… fanaberii? - spytała ostrożnie - Albo zwrócić uwagę na szczegół, który wyjątkowo lubi? Ceni?
Brego zaśmiał się.
- Wiesz, że tata ma tylko jedną prawdziwą miłość i jest to złoto… Czasem sądzę, że sprzedałby i mnie, gdyby ktoś mu wystarczająco dużo zapłacił. Muszę przyznać, że kariera niewolnika gladiatora u jakiegoś starego szlachcica była by spełnieniem dziecięcych marzeń… - Mężczyzna po chwili zawahania rozejrzał się po sali i chwycił Rinę za dłoń - Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważała. Ojciec nie jest do końca tą osobą, którą był wcześniej i bywa bardzo impulsywny. Starajcie się go nie rozgniewać i spróbuj poruszyć jego wrażliwe punkty. Poza tym komu ja to mówię… Nie muszę pouczać mistrzyni kupiectwa - Wyszczerzył zęby.
Spojrzała na ich splecione dłonie, później na niego i znów w dół. Pogładziła go nieznacznie kciukiem
- Uwierz, postaram się ze wszystkich sił dotrzeć do niego i ukazać mu cały układ jako interes jego życia, ale… chyba kosa trafiła na kamień. To wytrawny gracz, czeka mnie wyzwanie… już czuję na jego myśl ten przyjemny dreszczyk podniecenia - zaśmiała się wesoło - Wiesz co… - spojrzała na niego z zadziornym uśmiechem - Gdy już ubiję z twoim ojcem ten interes i będę obrzydliwie bogata to sobie ciebie kupię, a co, kto mi zabroni - zachichotała puszczając oko i ściskając jego dłonie - Ty też uważaj, jeśli ktoś zobaczy, że się spotykamy, a później będę widziana w czasie negocjacji to… możesz mieć kłopoty, sam wiesz najlepiej.
- Ja? JA jestem mistrzem wychodzenia z tarapatów i z tego co pamiętam zawsze muszę ratować ciebie
- Prychnął - Czyli rozumiem, że nie mam zbyt dużo do powiedzenia odnośnie swojej przyszłości?
- Możesz coś powiedzieć, o ile będzie to wyrażenie aprobaty odnośnie spędzenia jej ze mną w mojej ciasnej chacie ze spalonym obiadem
- zrobiła poważną minę - Nie musisz dziękować - puściła oko nie wypuszczając jego dłoni - I nie zapominaj, że to zwykle JA ratowałam CIEBIE ratującego mnie dzięki mojemu złotemu językowi - śmiała się dalej, ale wreszcie wzięła głęboki oddech - Tak właściwie ten handel zagraniczną bronią… - zaczęła powoli, myśląc - Twój ojciec ma jakiś sposób na obejście tych wszystkich kosztów ściągania jej? Jeśli nie to chyba… będę mu mogła zaproponować coś, co będzie moim asem.
Brego posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Mam wrażenie, że coś znowu kombinujesz… Jak zwykle z resztą. Ech, a co ja tam wiem, jestem prostym synem szlachcica...- Wzruszył ramionami - Sądzę, że każdy racjonalny i błyskotliwy pomysł może być kartą przetargową dla waszej sprawy i chętnie cię wysłucha, nawet jeśli do tej pory miał inne dojścia…
Mężczyzna spojrzał za okno.
- Cholera, jak późno! Jak jutro nie będziesz wypoczęta, to znowu będziesz miała do mnie pretensje!
Puścił dłoń towarzyszki, wstał ze swojego miejsca i stanął obok niej.
- Czuję się zobowiązany, aby w ramach rekompensaty odprowadzić panią, by mieć pewność, że nic złego podczas pani powrotu się nie przytrafi - Uśmiechnął się kącikiem ust
Na propozycję zgodziła się bez wahania, nie chciała przyznać nawet przed sobą, ale bardzo liczyła na taki obrót wydarzeń.

W drodze się nie odzywała, zachowywała czujność, jak zwykle w nowym, nieznanym miejscu. Mimo to paląca obecność towarzysza skutecznie utrudniała jej skupienie uwagi na czymkolwiek innym. Wreszcie gdy dotarli na miejsce westchnęła cicho spoglądając na niego
- Dziękuję za miły wieczór, naprawdę, było cudownie móc cię znowu zobaczyć – zapewniła i spuściła wzrok na swoje buty – Zaprosiłabym na jakąś herbatę, ale faktycznie jest już dość późno i… - uśmiechnęła się niepewnie, znowu czując swoją niemal żenującą nieporadność. Nie do końca wiedziała jak się zachować, to co chciała zrobić i to co wypadało… kwestie kontrastowe jak dzień i noc
- Dobranoc. Uważaj na siebie i… - przystanęła na palcach całując jego policzek pod kapturem po czym odsunęła się jak rażona gromem, powoli, idąc tyłem zmierzała do drzwi – …i… no… - wskazała dłonią za siebie - …Dobranoc – rzuciła jeszcze i zniknęła w środku.

Schody pokonała tak szybko, że nawet nie pamiętała jak znalazła się w pokoju. Pelerynę jednym ruchem zdjęła i rzuciła na fotel po czym sama opadła na łóżko czując jak wszystkie emocje powoli odpływają zostawiając odurzające zmęczenie. Spodziewała się, że nie zaśnie tej nocy, ale nie zwalniało to jej przynajmniej z próby uszczknięcia odrobiny odpoczynku. Jutro musiała być w najlepszej możliwej formie. Skinęła głową na tę myśl i rozpoczęła wieczorną toaletę by wreszcie zanurzyć się w delikatnej pościeli.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline  
Stary 20-04-2016, 21:47   #9
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Powierzchnia rzucała jej wyzwania w sytuacjach zdawałoby się zwykłych i codziennych. Ot takie ci bronto. Mabari, pewnie czemu nie, może wejśc do karczmy, o ile niczego nie oszcza i nie zeżre. Ale bronto musiało spać w stajni, choć Isana wcale nie była wiele większa od psów, o których Agigreen czytała w książkach o Szarej Straży. I teraz tak samo. Agi nie tyle nie lubiła tłumów, co nie była do nich przyzwyczajona. Orzamar, choć miał mieszkańców o połowe mniejszych od ludzi, zdawał się dwa razy bardziej przestronny, niż te wąskie uliczki…

Nic to. Podciągnęłą portki, przerzuciła sobie raźno młot przez ramię i ruszyłą jak do swojego. Niektórzy ją przepuszczali, inni, którzy nie byli tak uprzejmi lub lubili mieć połamane palce, kończyli z nogą nadepniętą przez ciężki, krasnoludzki but.
- Mistrz Fedorn jest? - huknęła chwacko, zatrzymując się pośrodku kuźni.
Mało kto jednak w ogóle zareagował na odzew krasnoludzkiej kobiety - ludzie dalej uwijali się wkoło, każdy zajęty swoimi sprawami. Dziewczyna musiała znaleźć inny sposób, aby zwrócić na siebie uwagę i uzyskać odpowiedź na pytanie.

Niewzruszona wsadziła dwa palce do ust i gwizdnęłą przejmująco. Tak głośno, że aż wibrowało w uszach. - Hej tam! - rzuciła, kiedy dźwięk już wybrzmiał. - Mistrz Fedorn jest?
Jedyne co udało się jej tym osiągnąć to zmiana nastawienia przechodniów z obojętności na wyraźne zirytowanie.
- Weź się w końcu do pracy dziewczyno, a nie stój tak bezczynnie! - Rzucił wysoki mężczyzna, zanim zniknął gdzieś w tłumie innych osób.
Dla Agi było to nowe. Traktowano ją tu co najmniej jak bezkastowca i to bez żadnego, konkretnego powodu. Zaskoczona tym obrotem spraw, postanowiła zdać się na ostatnie dwa pomysły, jakie jej przyszły do głowy. Znajdzie pierwszego, lepszego, najlepiej krasnoludzkiego pracownika, pieprznie młotem rodowym w jego kowadło i grzecznie poprosi, żeby zaprowadził ją do jej WUJA. Albo po porstu przepchnie się przez tłum na piętro, gdzie podejrzewała, rzeczony siedzi w którymś gabinecie i pracuje.
Przepychając się pomiędzy innymi ludźmi Agi czuła narastającą coraz mocniej irytację. Pomimo tego, że mijała od czasu do czasu swoich ziomków nie udało jej się zdobyć ich uwagi i jakby nigdy nic mijali ją kontynuując swoje codzienne obowiązki.

Po pewnym czasie udało się jej jednak wypatrzyć biurko, przy którym siedział starszy i siwy krasnolud, który notował coś skrupulatnie. Jako jedna z nielicznych osób nie przemieszczała się non stop i według obserwacji krasnoludki stanowiła najłatwiejszy ‘cel’, aby rozpocząć wypytywanie.
- Oby strzegli cię przodkowie - pozdrowiła krasnoluda. - Szukam mistrza Fedorna Tuhonena. Jestem Agigreen, również z domu Tuhonenów, córka jego brata. Czy jest tu może?
Starszy krasnolud zaskoczony podniósł głowę znad papierów.
- Słucham? - Powiedział zachrypniętym głosem - Panienka wybaczy, ale jestem trochę pochłonięty… - Ponownie zanurzył głowę w papierach.
Wobec tego Agi położyła mu na tych papierach dłoń, skutecznie przerywając. Na serdecznym jej palcu miała sygnet z herbem rodziny Tuhonenów. Taki sam, jaki widniał na szyldzie budynku, do którego weszła. Wymalowane czerowną rudą kowadło na białym złocie pierścienia.
- Czas to pieniądz, przyjacielu, a Ty nie szanujesz mojego - stwierdziła chłodno. Powierzchnia była niesamowita. Chaos rządził tym miejscem co najmniej jak na Głębokich Ścieżkach.
Mężczyzna na widok sygnetu jakby optrzytomniał.
- Panienka z rodu Tuhonen! Dlaczego panienka od razu nie powiedziała! - Mężczyzna wstał ze swojego miejsca i stanął obok Agi.
- A to się mistrz Fedorn zdziwi! Rozumiem, że panienka przybyła się z nim zobaczyć?
- Tak. Jestem bardzo ciekawa, jak się ma. Przynoszę mu też wieści od brata i sama radabym jakieś usłyszeć - Agi nonszalancko oparła dłonie na trzonku swojego młota, którego bijakiem stuknęła o podłogę sali. - Chodźmy, bo widzę, że macie tu spory ruch i nie chciałąbym nadwyrężać ani waszej cierpliwości, ani gościnności - dodała na koniec, nie zdając sobie nawet sprawy, że ktoś stojący z boku mógłby te ostatnią uwagę uznać za nieco złośliwą…
- Proszę za mną… - Krasnolud ruszył ku schodom prowadzącym na górę. - Wybacz wszystkim… W całym Fereledenie ci głupi ludzie toczą bezsensowną wojnę i jak tak dalej pójdzie wybiją się sami zanim pomioty zdążą cokolwiek zrobić… Jednak sama rozumiesz - interes to interes. Dla takich jak my takie miasto to żyła złota i możemy sprzedawać nasze wyroby każdemu, kto tylko jest w stanie za nie zapłacić…
Dwójka krasnoludów w końcu dotarła na piętro i stanęła przed bogato zdobionymi drzwiami.
- To już tutaj… Gabinet twojego wuja. Tylko nie zajmuj mu dużo czasu, bo to bardzo zajęty człowiek - Stary krasnolud pogroził jej palcem i uśmiechnął się, aby po chwili odwrócić się i odejść tą samą drogą.

Agi przez chwile patrzyła za nim, po czym odwróciła się do drzwi, zapukała i nie czekając na pozwolenie, wkroczyła do gabinetu.
-Witaj wuju, brat twój a ojciec mój przesyła ci pozdrowienia. Oby twój dom dał nam następnego Patrona - rzekła i uśmiechnęła się ciepło.
Starszy krasnolud, podniósł wzrok znad grubej księgi.
- Co tu się wyrabia… Kim je…. - Zawiesił na chwilę głos - Agigreen? AGI! - Wstał znad swojego biurka i wyminąwszy je uścisnął swoją bratanicę. - Na przodków, ale wyrosłaś! Usiądź, rozgość się! Co cię sprowadza?
Agi przyjrzała się pomieszczeniu - znajdowała się w stosunkowo dużym elegancko urządzonym pokoju, który najwyraźniej służył za biuro jej wujowi. Po bokach znajdowały się regały z książkami, wręcz uginające się od grubych tomiszczy wraz z przystawionymi drabinkami. W samym centrum znajdowało się biurko ustawione na przeciwko drzwi, tak aby gospodarz mógł obserwować osoby wchodzące do pomieszczenia, a za nim znajdowało się okno przez które do pomieszczenia wpadało rażące światło. Wuj wskazał jej miejsce przy biurku, a sam zajął swój fotel po przeciwnej stronie.
Agi uśmiechnęła się do niego serdecznie, ukontentowana. Nie umknęło jej uwadze, że rzucił precz konwenanse i cały ten ceremoniał. Zdaje się, że na powierzchni zyskiwało się na bezpośredniości. Zielona zanotowała sobie w głowie, żeby zapisać w swoim notatniku, dlaczego tak jest.

Zaczęła mu zwięźle acz barwnie opowiadać o tym, co się dzieje w rodzinie i jak się znalazła na Powierzchni. Opowiedziała też, co słychać w krasnoludzkim mieście. Streściła pokrótce niezdecydowanie rodów i wahanie samego króla, który najpierw musiał ich wszystkich za mordy złapać, a potem jeszcze się zastanowić, czy wobec wylewających się z Głębokich Ścieżek pomiotów ma jeszcze coś, co mógłby rzucić na powierzchnie. Pomyślała, że te wieści dla kogoś w jego fachu ta wiedza będzie cenna.
Potem zaś płynnie przeszła do tego, z czym przyjechała, bo ta wiedza byłą z kolei cenna dla niej. Wyłożyła z czyjego ramienia tu jest i co ma załatwić.
- Ten lord Waynear. Znasz go, wuju? Ma jakieś odciski, na które lepiej nie nadeptywać? I chęć na coć, co moglibyśmy mu zaproponować w zamian za poparcie ludzkiego króla? I nie mówię tu tylko o pieniądzach i towarach. Może potrzebuje hm… przyjaciół skłonnych zaproponować mu jakieś usługi?
Krasnolud roześmiał się.
- Lord Wanear sam doskonale wam przedstawi wszystko, czego będzie żądał w zamian za taką usługę. Nie daj się zmylić pozorom - jeśli chodzi o handel to jest twardy i uparty niczym krasnoludzki kupiec… Tu nie chodzi o to co wy możecie mu zaproponować, tylko o to czego to ON chce… Doskonale zna swoją wartość i wie ile może na tym wywalczyć.
Fedorn urwał na moment.
- Czyli mówisz, że Cailan w końcu zaczął działać? Dzięki niech będą przodkom… W końcu! To państwo potrzebuje silnej i scentralizowanej władzy inaczej najpierw upadnie ono, a potem nasz kochany Orzammar...
- Ale nie słyszałeś, żeby miał jakieś kłopoty? Thomas, nie Cailan… - drążyła Agi. Zmartwiło ją to, że wuj nie potrafił jej powiedzieć, na co powinna uważać w czasie rozmowy z lordem. - Masz poza tym jakieś wieści na temat wojny?
- Ostatnio jedynym problemem lorda jest zbyt wielka ilość zamówień na broń i zbyt mało miejsca w skarbcu… - Wstał i podszedł do niej kładąc jej ręcę na ramionach - Agi, jesteś członkiem rodu kupieckiego, Tuhonen zawsze znajdzie jakiś sposób. Każdy ma jakiś czuły punkt, nawet taki twardy skurczybyk jak Waynear. Jedyne co musisz zrobić, to przebić ofertę Loghaina… - Uśmiechnął się i puścił jej oko.
Po chwili krasnolud podszedł do okna.
- Co do wojny to właściwie trudno mówić o jakimś konflikcie… Nikt nie chce wykonać pierwszego kroku, dopóki nie będzie pewien swojego zwycięstwa. Na razie wojna toczy się na salonach, ale niedługo wielu ludzi polegnie w tym bezsensownym sporze… - urwał.
- Mroczne pomioty nie będą czekały, aż ludzie się zdecydują. Wielu pomrze we własnych domach, zeżarci żywcem - mruknęłą smętnie. - Słyszałam, co się stało w Lothering i mogę to sobie doskonale wyobrazić.
Żaden członek Legionu Umarłych nigdy nie wrócił do miasta, ale Agi i tak widziała w życiu dość, żeby wiedzieć, co robią mroczne pomioty. Westchnęła i wstała również.
- Powiedz mi jeszcze jedno. Czy któryś z przydupasów Loghaina już tam jest? Znasz ich może?
Fedorn pogładził brodę w zamyśleniu i odwrócił się.
- Nie wiem nic o oficjalnej wizycie, ale parę dni temu jeden z moich pracowników doniósł mi, że wypatrzył na rynku rycerzy ze złotym smokiem Loghaina, więc nie zdziwiłbym się, gdyby też przybyli do miasta… Waynear to w końcu gruba ryba i kluczowa postać w konflikcie. Z tego co wywnioskowałem wszyscy wyglądali raczej na nadętych bufonów zapatrzonych w siebie… Czyli idealnie wpasowywali by się w najbliższe otoczenie królewskiego dworu.
Agi jęknęła teatralnie. “Polityka, polityka, złoto, polityka….” powierzchnia, niepowierzchnia - wszędzie jednako.
- Dziękuję Ci, wuju. Bardzo mi pomogłeś - kłamstwo. - I cieszę się, że mogłam z tobą spędzić chwile czasu - to akurat było szczere. - Powinieneś czasem wyrwać się z tego miasta i odwiedzić Orzamar.
Krasnolud uśmiechnął się ponownie i wziął Agi w ramiona.
- Sądzę, ze ciężko byłoby mi się teraz tam odnaleźć… Za dużo czasu spędzonego z ludźmi nieco zmienia styl życia… Chociaż może faktycznie warto by odpocząć, kiedy to wszystko się już skończy… W każdym razie pamiętaj. Jesteś Tuhonen, jesteś kupcem. Spraw by to on uwierzył, że warto do was dołączyć, a jest już twój.
- Nikt nie zna się lepiej na wydobywaniu dowolnej rudy i przetapianiu jej w złoto niż krasnoludy
- uśmiechnęłą się.
- A więc zasady już znasz… Cóż, pozostaje mi życzyć ci tylko powodzenia i… Uważaj na siebie Agi… Lord to dumny człowiek i według niego wszystko można kupić… - urwał - Tymczasem nie to, żebym cię wypraszał, ale jak pewnie zauważyłaś - od kilku tygodni mamy tutaj prawdziwe urwanie głowy… Jak znajdziesz czas odwiedź mnie jeszcze zanim opuścisz miasto i opowiedz wszystko!

Starszy krasnolud objął po ojcowsku swoją bratanicę. Odwzajemniła uścisk szczerze, po krasnoludzku i ruszyła do wyjścia. Nie dowiedziała się może niczego konkretnego, czego nie mogłaby się sama domyślić, ale spotkanie z rodziną w tym nowym i obcym dla niej miejscu było bardzo ważne.
 
Drahini jest offline  
Stary 20-04-2016, 22:28   #10
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Mężczyzna siedział w samotności, tak wiele myśli krążyło po jego głowie, tyle spraw do załatwienia. Podróż była ciężka, ale On sam, znalazł jeszcze siły, by poznać te miasto. Oczywiście, w przeciwieństwie do swojej służącej. Ostatnio, strasznie go zawodziła. W posiadłości, miała wsparcie innych służących, a tutaj? Ma problem z podstawowymi obowiązkami, spojrzał na nią z góry, cmoknął, powidział
- Już jesteś zmęczona? Phi. Wyobraź sobie, ile JA miałem obowiązków, przez te podróż. I ile jeszcze mnie czeka… - Po tych słowach, po prostu minął próg pokoju. Mieszka w przybytku nie godnym jego osoby, co za kpina!
Zszedł po schodach, do głównej izby. Rozmyślając, gdzie powinien się udać. Usłyszał kilka propozycji, niemniej wszystkie były kuszące. Za wyjątkiem biblioteki. Lubił tylko swoją, mógł tam spać w spokoju, w publicznej - nie będzie to takie łatwe.
- Arena...Tak prosty lud zadowala się przemocą, zobaczymy te ich “rozrywkę” - mruknął do siebie, po czym ruszył przed siebie. Z tego co pamiętał, oglądając plan miasta, po drodze mógł natrafić na mały targ. Przeglądając tutejsze towary, szukał sprzedawce handlującego biżuterią. Wiedział, że przydrożne stragany, to nie najlepsze miejsce, jednak być może miejscowi, byli by w stanie mu pomóc. Zatrzymał jednego z mieszkańców i zapytał;
- Witaj, chłopie! Szukam jakiegoś godnego rzemieślnika, jubilera dokładnie, nie spodziewam się po nim zbyt wiele, nie mniej dam szansę waszym wyborą. Czy możesz nakierować mnie, na właściwą drogę?
Mężczyzna zmierzył sceptycznie swojego rozmówcę wzrokiem.
- Przypuszczam Panie, żeś nie tutejszy sądząc po obcym akcencie? - Mieszczanin ostrożnie przyglądał się reakcji rozmówcy.
Mina czarodzieja wyraźnie się zmieniła.
- Gdybym chciał głupcze rozmawiać o moim pochodzeniu, z całą pewnością nie byłby to pierwszy lepszy błazen, na tej przeklętej ulicy. Próbowałem! Próbowałem, grzecznie poprosić o pomoc, ale w tym cholernym państwie, nawet uliczny pucybut ma problem z odpowiedzeniem na proste pytanie! Idź mi z oczu! - Odwrócił się, szukając kogoś innego do zaczepienia.
Mężczyzna zaskoczony wzruszył tylko ramionami.
- Znajdujecie się Panie w mieście kupieckim, więc pochodzenie nie ma tutaj prawie żadnego znaczenia… - To powiedziawszy odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
Tevinterczyk ze zdziwieniem spostrzegł, że nikt z tłumu nie zwraca na niego żadnej uwagi i jesli chciał się czegoś dowiedzieć musiał znaleźć jakiś inny sposób. Ludzie tutaj byli zbyt pochłonięci swoimi zajęciami i interesem, aby wdawać się w dyskusję z urażonym szlachcicem.
- Miasto… phi! Nazywanie tego miastem, jest urazą, dla wszystkich cywilizowanych narodów. - Powiedział raczej ze złości, aniżeli przekonania. Przynajmniej pamiętał, gdzie była arena. Jubilera mógł odwiedzić, po spotkaniu z sołtysem...Lordem tej “mieściny”. Miał raje, co do mieszkańców tego państwa. Nie tracąc czasu, ruszył przed siebie.
Ciężko gdzieś trafić idąć przed siebie, zwłaszcza jeśli poruszamy się po obcym mieście. Ackerley mijał kolejne budynki od czasu do czasu obijając się o mijanych przechodniów, którzy dość głośno wyrażali oburzenie na temat zachowania młodego szlachcica. Jednak w takim mieście jak Northwall nic nie unika uwadze pewnych ludzi i z czasem Tevinterczyk zaczął mieć nieznośne wrażenie, że jest obserwowany. Nie skłoniło go to jednak do przerwania bezsensownej wędrówki, a on sam zapuszczał się w miasto coraz głębiej i głębiej, całkowicie tracąć orientację. W końcu zaszedł tak daleko, że zrozumiał, iż samemu nie wróci do karczmy i poczuł wzbierającą w sobie panikę.
- Przepraszam? Zgubił się pan? - Głos małego chłopca przerwał układanie najgorszych scenariuszy w głowie maga.- Może pomogę?
Dzieciak wyglądał mniej więcej na dziesięć lat i nawet jak na swój wiek był mały i bardzo chudy. Nosił podarte ubranie i był niemal cały brudny, jednak pomimo tego wszystkiego spod rozczochranej czupryny na maga spoglądały ciemne żywe i wesołe oczy.
Młody czarodziej spojrzał na swojego nowego towarzysza, z jednej strony można było dostrzec ulgę z drugiej zaś pewne “obrzydzenie”
- No tak… Kolejny szczurek który wyłonił się z tutejszych kanałów. Dziwię się, że wasza cywilizacja, jeszcze nie upadła. - Spojrzał na chłopaka nie pewnie
- Pewnie nie masz rodziców, krewnych czy kogo kolwiek, prawda? Jesteś małym, samotnym szczurkiem… W moim państwie, zapewne już by był z ciebie jakiś pożytek. Wiesz. Musiał byś pracować, ale miałbyś miejsce do spania i jedzenie. Wy, tutaj tak.. brzydzicie się niewolnictwa, a wyrzucacie dzieci na ulicę.. - klasnął sobie z zadowolenia
- Co nie, szczurku. Masz miejsce, które możesz nazwać domem?
Chłopak nie odrywał wzroku od mężczyzny, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
- Mieszkam z tatą, mamą, siostrą, bratem, babcią… - Zaczął wyliczać - Tutaj za rogiem…. A pan rozumiem, że nie jest stąd i się zgubił, bo już czwarty raz mija pan ten plac....
- Co?! - Wyraźnie zamurowało maga. Przełknął głośno ślinę, jednak nie mógł ustąpić.
- Niech Ci będzie, szczurku. Prowadź do swojego domu. Zaszczycę swoją obecnością, twoją norkę! - Złapał go za ramię
- No, no nie mam całego dnia!
Dzieciak oszołomiony, pokiwał szybko potakująco głową i ruszył przed siebie. Ackerley od razu pożałował pospieszania go, z trudem mijając tłumy ludzi trzymając odpowiednie tempo, tak, aby chłopak nie zniknął mu z pola widzenia. Dość późno zrozumiał, że ‘tutaj za rogiem’ to bardzo ogólne określenie, szczególnie wśród nadaktywnych dzieci. W końcu jednak udało im się dotrzeć do celu - mała drewniana chata, nie prezentowała się być może dumnie, ale na pewno nie wyróżniała się niczym wśród całego sąsiedztwa. Czarodziej zdał sobie sprawę z tego, że już dawno opuścili poprzednią dzielnicę i musieli trafić do miejsca, gdzie mieszkała biedota.
- Jesteśmy! - Powiedział chłopak prężąc dumnie pierś.
- No, no, no...Większe i stabilniejsze, niż się spodziewałem. - Był wyraźnie zaskoczony, nie mniej okazało się, że w ich miastach handlowych, w obrębie murów znajduje się dzielnica biedoty. Co za marnotrawstwo miejsca!
- Mam tutaj stać, przed...emm...budynkiem? No, dalej. Leć mnie zapowiedzieć. Wystarczy, że powiesz - Lord Ackerley. No, no, na co jeszcze czekasz?! - Poprawił płaszcz, po czym złapał laskę oburącz.
Chłopak ruszył od razu do domu, jednak wbrew oczekiwaniom czarodzieja wrócił równie szybko i z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Mama kazała mi się nie wygłupiać i wracać na kolację. Bardzo miło było pana poznać! Dobranoc! - Dzieciak odwrócił się i pobiegł z powrotem do domu.
- Wołaj matkę! Nie uznam tego, za urazę, tak długo...tak...długo, jak starczy mi nerwów. Chłopcze, jesteś pewien… Że chcesz złościć lorda…? Nie… Gorzej! Chcesz złościć maga?! - Czarodziej sam zwątpił w swoje słowa, sięgnął do jednej z sakw, po czym podał chłopakowi monete.
- Pokaż jej, jako dowód. A teraz, rusz się!
Chłopak wrócił zaciekawiony.
- Jest pan magiem, takim prawdziwym? Umie pan sztuczki? Zaprezentuje pan?
- Oczywiście. Zmienimy, twoją mamusie w zwierzaczka, chcesz? - Zapytał z ochydnym uśmiechem.
- Nie jestem pewien czy mama się ucieszy… - Chłopak zamyślił się. - Pokaż mi sztuczkę! Bo inaczej idę do domu i wszystkm opowiem, że jesteś tylko zwykłym oszustem!
Był zirytowany, to mało powiedziane, był wściekły.
- Jak sobie życzysz… Stój spokojnie, zobaczysz - coś wspaniałego, mój mały szczurku. - Mężczyzna skupił się na chłopaku, wyobraził sobie, że patrzy na małego szczura. Jego dłoń zacisneła się na lasce, po czym skierował ją w stronę chłopca. Starał się, nawet nie mrugać. Chciał utrzmyać na nim cały czas spojrzenie, by móc jak najdokładniej go transmutować.
- Nic się nie bój, to tylko chwilowe… - powiedział z uśmiechem.
Po chwili w gwałtownym wybuchu w miejscu, gdzie stał chłopak znajdował się mały szczur, identyczny jak ten chwilę wcześniej wyobrażony sobie przez czarodzieja. Ackerley mógłby przysiądz, że patrzy on na niego ciekawym wzrokiem.
Czarodziej podniósł chłopca… a raczej szczurka.
- Widzisz mój mały, nigdy, ale to nigdy nie śmiej się z magów. Nie martw się. Nie długo… wrócisz do normalnej postaci...To, znaczy - tak, tak! Na pewno wrócisz! Bo, dlaczego miałbyś nie wrócić? Prawda? Emm, no. Chodźmy do domu - Mag, tym razem nie pukał. Po prostu otworzył drzwi. Nie były zamknięte, w końcu chłopak latał w te i z powrotem. Liczył, na zrozumienie mieszkańców. Oraz docenienie jego talentów.
- Lord Ackerley, ambasador Imperium. - powiedział bez przekonania.
W środku w głównym pokoju dostrzegł pulchną kobietę, ubraną w podarte ciuchy, która na jego widok prawie zemdlała i upuściła na podłogę trzymaną miskę.
- NA ŚWIĘTĄ ANDRASTĘ! HANS! DIABEŁ W NASZYM DOMU! - Zaczęła krzyczeć na cały dom i po chwili w bocznych drzwiach pojawił się wysoki i tęgi mężczyzna ogolony na łyso.
- Ja ci dam domy w biały dzień rabować… - Chwycił kij oparty o krzesło obok i powoli zbliżał się do maga.
- Hej! Hej! Łysy durniu! Twój SYN! - krzyknął wybiegając z budynku
- MA PROBLEM! Posłuchaj mnie, pos...pos… - zaczął ziać - ehh… posłuchaj! - miał nadzieje, że ten ekscentryczny obywatel okaże, chociaż trochę zrozumienia.
Mężczyzna zwany Hansem zatrzymał się na moment.
- Synek… Mój synek? COŚ TY ZROBIŁ MOJEMU DZIECKU GNOJU! - Ponownie ruszył w stronę Ackerleya.
- Ty kretynie! - Krzyczał czarodziej biegnąc przed siebie, szata plątała mu się pod nogami, a w dłoniach mocno trzymał szczura i laskę. Same problemy!
- He-hej! M-musimy po-porozmawiać! Mam go..g...go tutaj! - krzyczał przez zęby, nie chciał z nim walczyć. Nie miał z nim najmniejszych szans, dodatkowo - nie chciał skrzywdzić dzieciaka. Nie godzi się ambasadorowi.
- Z-zapłacę! - próbował w te stronę.
- Oj na pewno zapłacisz... - Powiedział do siebie mężczyzna ciągle podążając za magiem - Gadaj gdzie jest mój syn!
- M..mam go w ręce! To ten szczur! - Krzyknął, nie zwalniając, zaledwie podnosząc ręke z gryzoniem.
Mężczyzna przystanął.
- Szczur… SZCZUR? PORÓWNUJESZ MOJEGO SYNKA DO JAKIEGOŚ PIEPRZONEGO GRYZONIA?! Już ja się z tobą policzę… - Znów kroczył w stronę mężczyzny.
- Ty IDIOTO! JA go zmieniłem w szczura! Ja, jestem magiem! Chłopak, chciał zobaczyć sztuczkę i zrobić WAM niespodziankę, Ty niewdzieczny gnoju! - Starał się to obrucić w drugą stronę licząc, że to przemówi mu do rozsądku.
- Taki bezmózg jak ty miałby być magiem? Nie rozśmieszaj mnie. Prędzej powiedziałbym, że moja stara jest czarownicą! - Łysy mężczyzna zamyślił się - I w sumie nie było by w tym kłamstwa… No, ale dobrze. Udowodnij! - Mężczyzna dla zachęty jeszcze raz pokazał gruby kij.
- Dobra, dobra puszczę te zniewagę mimo uszu, później Cię ukarze lord. Dobra, zapomni - Powiedział, wyraźnie zmęczony
- Pójdziemy… RAZEM, do tutejszego… magika i On go odczaruje. Ja zapłacę. Jestem zmęczony… i ten… mogę po prostu, co prawda, nie specjalnie… zepsuć zaklęcie. Zrobi to, ktoś. Kto nie jest zmęczony, bo jakiś łysy plebs go ścigał jak mój brat swoje kurw...kurtyzany - Pamiętał o etykiecie!
- Zgadzasz się? - zapytał pełen nadziei.
Mężczyzna wydawał się zmieszany. Nie do końca rozumiał o co chodzi tevinterczykowi.
- Ale.... Po co mam tam z tobą iść?
- To proste… - złapał głęboki oddech
- Nie znam miasta, a Ty weźmiesz przy okazji, ze sobą syna. Pasuje? Zaprowadź mnie do maga, to wszystko się wyjaśni. - TO był zły dzień, stanowczo zły.
- Ale u nas w okolicy nie ma żadnego maga… Znaczy jest, ale nikt o zdrowych zmysłach nie będzie się tam zapuszczał… - Hans wydawał się coraz bardziej skołowany.
- Chodźmy do tego maga, może nie będzie taki zły. Jak nic to nie da, sam go odczaruje. Do tego czasu, powinienem odpocząć. Swoją drogą, jak się nie uda. Zwrócę utratę w złocie. - dokończył, wyraźnie zadowolony ze swojego pomysłu!
Oczy mężczyzny wyraźnie zabłysły.
- W złocie? Za mną, za mną panie… - Wyraźnie dało się odczuć zmianę nastawienia rozmówcy - To nie tak daleko!
Mag nieco niepewnie ruszył za swoim niedoszłym oprawcą uliczkami miasta. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że słońce już praktycznie zaszło i zaczęło się ściemniać. Wziął kilka oddechów i starał się nie panikować - powrót do swojego pokoju wydawał się dość dużym wyzwaniem.
W końcu jego oczom ukazała się chatka na pozór nie różniąca się od innych, jednak mag zdołał wyczuć jakąś dziwną energię magiczną dochodzącą ze środka.
- To tutaj panie! A więc jak będzie z moim złotem? - Hans wpatrywał się w maga z widoczną nadzieją w oczach.
- Wpierw odczarujmy dzieciaka…- Powiedział, nieco zdezorientowany. Wiedział jednak, że coraz bardziej pochłania go to sytuacja. Ugrzęzł tutaj, a jedyne czego pragnie, to po prostu wrócić do pokoju. Nie mówiąc już nic, podszedł do drzwi, po czym zaczął w nie walić z całej siły.
- Otwierać! Natychmiast! - Jego głos, był niemalże krzykiem o pomoc. - Potrzebna pomoc!
- Ostrożnie panie… Chyba nie chcesz go rozzłościć! - Powiedział Hans z tyłu i w tym momencie w drzwiach pojawił się niski staruszek o jowialnym wyrazie twarzy.
- Rozzłościć kogos? - Powiedział tylko - O Hans! Dawno cię nie widziałem…. Co u małżonki?
- Wszyy-stko w porządku panie Izydorze… - Mężczyzna wydawał się bardzo zestresowany. - Mój towarzysz ma do was nagłą sprawę….
Mężczyzna rozejrzał się. Był zdziwiony obecną sytuacją, nie mniej. Chciał załatwić swoje sprawy i po prostu zniknąć.
- Powiadają żeś magiem. Dobrze, wreszcie ktoś kompetentny w tym mieście głupców. Ubogo, jak na maga - zmierzył domostwo - Nie mniej, nie mnie oceniać. - Młody mag, wystawił dłoń ze szczurkiem by pokazać go staruszkowi.
- Musisz rozproszyć magie. To syn tego gbura. Nie będzie problemem, prawda?
Stary mag spojrzał na szczura.
- A więc to jest nasz mały Andrew? Rzeczywiście, wyczuwam jakąś dziwną energię magiczną… Ale co za mag rzucił to zaklęcie? Nie łatwiej było poprosić jego o pomoc? O wiele łatwiej jest anulować zaklęcie osobie, która je rzuciła niż rozproszyć ją przez osobę trzecią…
Chłopak spocił się
- To...Niemożliwe. Jest, poza zasięgiem, absolutnie nie możemy wziąść tego pod uwagę. Wszystko zależy od Ciebie, jesteś nadzieją dla tego chłopaka. Chyba go tak, nie zostawisz, prawda? - Zapytał spłoszony.
Stary mężczyzna podrapał się po łysiejącej czuprynie.
- Zapraszam do środka… Zobaczymy co da się zrobić… Swoją drogą, ktoś powinien przemówić tamtemu magowi do rozumu. Zaklęcia to nie są zabawki! - Powiedział gniewnie.
Środek chatki okazał się równie mało imponujący jak jego zewnętrzny wygląd - parę szafek wypełnionych dziwnie wyglądającymi kolbami z kolorową zawartością, zakurzone biurko z grubymi książkami na wierzchu i parę zakurzonych mebli.
- Połóż szczura na stole i się odsuń! Dawno nie używałem tego zaklęcia… - Powiedział do Ackerleya.
Ten wypełnił polecenie potulnie. Zrobiłby wszystko, byle by zakończyć te szopkę.
- I..jak? Jaka jest szansa? - spytał niecierpliwie .
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Trudno powiedzieć, wszystko zależy od siły tamtego maga…
Po chwili zaczął szeptać inkantację pod nosem. Tevinterczyk był w stanie wychwycić tylko i wyłącznie pojedyńcze słowa takie jak ‘szpinak’, ‘nosorożec’ i ‘rabarbar’, ale nie był do końca pewien czy to słowa zaklęcia, czy może błędy w tłumaczeniu języka.
Jednak po chwili na stole nastąpił mały wybuch i miejsce szczura zajął mały chłopiec.
- Tatoooooo! Ale fajnie! Możemy to kiedyś jeszcze powtórzyć?
Łysy mężczyzna wydawał się zdezorientowany.
- Zaraz zaraz… Ten szczur to… Naprawdę był mój syn?
- I co szczurku? Hee…? Masz szczęście, że ten miły Mag, Ci pomógł. Nigdy, ale to nigdy nie powinieneś drwić z magów! Zobacz, jak wiele dla Ciebie zrobił. - Teraz miał dylemat. Komu powinien zapłacić.
- Jestem honorowym człowiekiem, co byś chciał w zamian za pomoc? - spytał poważnym tonem. Ale dłoń, nadal niezbyt pewnie przylegała do zdobionej laski.
- Eee tam… To była drobnostka - Machnął ręką - Na szczęście mag, który rzucił zaklęcie był po prostu mizerny i każde utalentowane dziecko mogło by rozproszyć ten czar… Nie ma o czym mówić.
Słysząc o nagrodzie Hans na chwilę oderwał swojego syna, który chwilę wcześniej przytulił się do niego.
- A co będzie ze mną Panie? Pamiętam, że wspominał pan coś wcześniej o jakimś złocie…
Pytanie chłopa nie doszło do głowy młodego maga...W jego głowie odbijały się słowa starca, były niczym demon, który syczał z pustki. Czuł się...dziwnie źle, nikt...Nikt nie może powiedzieć takich słów komuś, kto pochodzi z Tevinter.
- M...mi-mizerny?! Ty przeklęty głupcze! Nie zdajesz sobie sprawy, z jak wielkiego maga drwisz! Gdyby chciał, spętałby te twoją ruderę ogniem, a Ciebie samego odesłał w najdalsze odstępy! Potem, pastwiłby się nad twoim losem, a jego śmiech odbijał by się w pustce przez wieki! Ty...Ty szarlatanie! Oszuście! Wszyscy, wszyscy mnie oszukaliście! MNIE! Lorda! Ja, ja nie muszę was słuchać! Ciebie - wskazał na starca - Ciebie - na dzieciaka. A Ty? Ty jesteś głupi - mówił do łysego.
- Nie godzi się, bym przebywał w tym miejscu, chociażby chwile dłużej! Kiedy, uświadomisz sobie dziadku, jaki błąd zrobiłeś, przyjdziesz z podkulonym ogonem, ale nie… Mag cię odprawi, albowiem brak litości dla głupców i oszustów! Wrrrr! - warknął na koniec. Chciało mu się płakać, nikt nie powinien mu tak mówić. Nikt…
Mężczyzna zdziwiony reakcją tevinterczyka nie do końca był pewien co odpowiedzieć.
- Czy pan zna dobrze tą osobę? - Powiedział niepewnie - To pana przyjaciel?
- Ale panie Izydorze… - Zaczął Andrew, jednak szybko został uciszony przez swojego ojca.
- Nie wtrącaj się gówniarzu jak dorośli rozmawiają!
Starszy mag jednak dalej wpatrywał się w Ackerleya.
- Czy JA znam TE osobę?! Nie… Po prostu, nie kiedy mam ataki nerwicy. Nie ma co się martwić. - Głośno dyszał
- CO to było za zaklęcie, możesz mnie go nauczyć? - Jeżeli jest słaby, być może ten staruszek podzieli się z nim swoją wiedzą.
Staruszek uśmiechnął się.
- To? To było najprostsze zaklęcie rozproszenia… - W jednej chwili jego twarz całkowicie zmieniła wyraz i jego spojrzenie niemal wbijało Ackerleya w podłogę - Uczyć CIEBIE? A posiadasz talent magiczny? Z jakiego kręgu jesteś?
Tevinterczyk wiedział, że stąpa po cienkim lodzie.
- Nie, nie posiadam. Jestem cholernym uczonym z dalekiego kraju! - Był zbulwersowany, nikt go tak nigdy nie potraktował… Spędził w tym mieście, zaledwie kilka godzin. A już miał go dość. Pragnął to wszystko wygarnąć lordowi, podczas jutrzejszego spotkania.
Staruszek patrzył na niego podejrzliwie, wyraźnie nieprzekonany tym co powiedział Ackerley, jednak po chwili jego twarz z powrotem złagodniała.
- Rozumiem… Musisz jedynie pamiętać, że w naszym kraju magowie są traktowani trochę inaczej i gdybyś… Zakładając oczywiście… Posiadał talent magiczny to rzucanie lekkomyślnych zaklęć… Przyjmując oczywiście, żebyś to zrobił… Było by wielce nieostrożne z twojej strony. Oczywiście cały czas tylko i wyłącznie insynuujemy…
Przez chwile, spoglądał na rozmówcę z otwartymi ustami. Coś tam mu wspominano, o zakazach i nakazach. Jednak, kogo one obchodzą?
- Więc… dlaczego, pomogłeś innym, skoro traktują magie tak a nie inaczej? Hmm…? - Nie potrafił zrozumieć jego motywacji, nawet nie przyjął zapłaty.
- Chodź ze mną, dostaniesz pracę. - Wskazał na siebie kciukiem - No, no - pośpiesz się.
Staruszek patrzył na niego zdezorientowany.
- Musisz mi wybaczyć, ale… Lubię swoje życie takie jakim jest. Kiedyś było inaczej i byłem kimś ważnym… - Zamyślił się - Lecz ta osoba dawno już umarła.
Po chwili otrząsnął się jednak zza dumy.
- Ale już późno! Hans! Odprowadź naszego gościa do miejsca gdzie się zatrzymał! Mam nadzieję, że spodoba się panu nasze miasto i wywiezie pan stąd mnóstwo dobrych wspomnień! - Uśmiechnął sie jeszcze raz.
- K...kimś ważnym…? Nie powidział bym… - dodał w swoim zwyczaju. Nie mniej, był już zmęczony. Jedyne...nie, właściwie pragnął dwóch rzeczy. Pierwszą, jest zobaczenie swoich komnat oraz ukaranie swoich sługów. Złapał głęboki oddech.
- Nie sądzę...żeby to był...emm...dobry pomysł. Nie, możesz mnie...no wiesz, po prostu przenieść w miejsce docelowe? Jest już późno, a Ja… nie przepadam za emm...ciemnością? - Nie miał zamiaru iść z tym dziwnym prostaczkiem i jeszcze głupszym synem.
Staruszek roześmiał się rozbawiony.
- Oczywiście… Że nie. No dalej Hans! Chcesz, żeby nasz gość źle o nas pomyślał?
Potężny mężczyzna słysząc to skwapliwie chwycił Tevinterczyka za ramię i pociągnął na zewnątrz.
- Już się robi panie Izydorze! Dobrej nocy i dzię...dziękuję za pomoc z synem! - Widać było, że liczył na szybkie opuszczenie domostwa.
- Proszę się nic nie bać, ja znam to miasto jak własną kieszeń… - Klepnął się pięścią w pierś z dumą - Ale...Wracając do naszej rozmowy… Coś ostatnio wspominał pan o złocie…
I po raz kolejny, został sam. Nigdzie nie było nikogo, kto zechciałby pomóc biednemu czarodziejowi. Jednak, nie miał już sił na dalsze kłótnie i walkę, po prostu musiał znaleźć się w swojej izbie.
- Eh...Chłopak, dostał monete… - Czarodziej, przesypał z mieszka na dłoń, całkiem sporo monet, niektóre spadły na ziemie, nie zwracał jednak na to uwagi. Po czym, przesypał zawartość swojej dłoni, na ręce “opiekuna”
- Po prostu… chodźmy…
Po dłużej tułaczce, wreszcie zobaczył znajomą ulice, przynajmniej na tyle znajoma może być, zaledwie po jednej przechadzce, nie mniej rozpoznawał poszczególne budynki.
Kiedy minął wreszcie, główną izbę, w zajeździe który wynajmowali, nie powiedział nic. Po prostu szedł, a raczej wspinał się do góry. Ciężką dłonią, otworzył drzwi do komnaty, rozejrzał się po środku. Po czym, upadł twarzą na łóżko. Zapominając o zmartwieniach tego świata.
 
Cao Cao jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172