Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2019, 16:34   #101
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Kiedy udało się ostudzić emocje woźnicy należało się przyszykować do snu. Wszędzie dookoła był śnieg. Podróżni mogli zdecydować się spać razem w wozie albo odgarnąć śniegu pod posłania. Z pomocą przyszedł smok. Przybierając na nowo swoją prawdziwą formę rozpuścił oddechem śnieg i rozgrzał ziemię. Dało radę rozbić ciasny obóz wokół ogniska i wystawić warty. Jedną z nich zaoferował objąć Hebald. Kiedy Esmond kładł się spać przyuważył jak mag zaczął mamrotać pod nosem wyrysowując w powietrzu dziwne znaki. Kiedy zaś rycerz został przez niego obudzony zauważył, jak masuje swój prawy nadgarstek. Rano tylko popędzał pozostałych samemu bawiąc się swoim wisiorkiem.

Kolejny dzień zajęło jatakom przebrnięcie przez śnieg do najbliższej miejscowości. Pomimo wydarzeń poprzedniej nocy nic się podróżnikom nie przytrafiło. Żadnych atakujących zwierząt, żadnych bandytów, żadnych zjawisk nadnaturalnych ani nawet uciążliwych normalnych. Słońce przeświecało przez chmury, wiał chłodniejszy wiatr i panowała względna cisza. Chwila oddechu od tego czego doświadczali przez ostatnie dni. Rybożer i Karhu człapali za wozem spode łba patrząc na swoich właścicieli. Czuć się dało, że wierzchowcom coś nie pasuje, ale żadne do tej pory nie odezwało się słowem. Warg tylko warczał cicho na torbę swojego pana.

Nadszedł w końcu czas rozstania z maginią. Izabela miała kolejną z rzędu rozmowę z Hebaldem o tym co robi i że to się źle skończy. Mag nie wyglądał na przekonanego argumentami koleżanki. Dopiero kiedy Esmond zaproponował jej, aby została zmiękła. To dało szansę rycerzowi pochwalić się ponownie swoją umiejętnością załatwiania sytuacji za pomocą słów. Izabelli w zasadzie zabrakło argumentów. Więc została.

Wioska w jakiej się znaleźli była ponownie niewielka. Z początku jej mieszkańcy spoglądali niespokojnie w kierunku karawany. Szybko się okazało, że niedawno zostali odwiedzeni przez grupę łowców, którzy narobili szkód. Pojechali ponoć w stronę miasta zimować w bogactwie. Byli na ten temat na tyle głośni, że nie ominęła ta informacja nikogo. Kiedy łowca popytał wyszło, że to mogą być ci, którzy zaatakowali smoka.

Noc minęła spokojnie. Zaskakująco wręcz. Żadnych niepokojących snów ani ataków. Izabella wyraziła dalszą chęć rozmów z Esmondem – tym razem bez rytuałów na wszelki wypadek. Choć kobieta sama wydawała się bardziej agresywna wciąż z cierpliwością i uwagą słuchała łowcy i jego problemów. Tym razem jednak nie poddawała w wątpliwość niczego związanego z widzeniem duchów.

Hebald zarządził wyruszenie następnego dnia. Zgodnie z jego obietnicą miasto będzie idealnym miejscem, aby porozmawiać o tym wszystkim czego się dowiedzieli do tej pory. Oraz czas wytłumaczenia wszystkiego. Miasto wyrosło przed nimi pod wieczór. Nisko zawieszone słońce zalewało intensywnie pomarańczowym światłem okoliczne lasy i pola oraz wieżyczki miasta. Kiedy podjechali do bram po ułożeniu opłaty mogli wjechać do środka. Tuż po tym jak zamknęły się za nimi bramy rozbrzmiał dzwon.

- No udało się wam. Jeszcze chwilę dłużej i byśmy was nie wpuścili. Jak coś to karczmę znajdziecie po drodze na główny plac. Wystarczy, że będziecie się trzymać głównej uliczki. - oznajmił jeden ze strażników.

Po tych kilku dniach w drodze karczma zdała się fantastycznym miejscem. Nareszcie można było odpocząć. Wierzchowce zostały odstawione do stajni, a wóz niestety musiał się zadokować w bocznej uliczce blokując ją. Gości w gospodzie było kilku, ale nie zwracali uwagi na nowoprzybyłych. Kiedy wszyscy zasiedli do stołu zamawiając posiłek Hebald w końcu zapytał.

- To czego chcecie się najpierw dowiedzieć?
 
Asderuki jest offline  
Stary 29-03-2019, 13:43   #102
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Siedzący przy stole Esmond zdawał się nie być zbytnio zaangażowany w rozmowę. Większość uwagi poświęcał niewielkiemu notatnikowi, za którego lektury wracał kilkakrotnie w trakcie podróży, na moment po tym jak niewyraźnie zarysy miasta pojawiły się na horyzoncie.
Co jakiś czas odrywał wzrok od pożółkłych kartek, gdy poruszono co istotniejsze tematy, lub gdy otwierały się drzwi do karczmy.

Gveir niewiele rozmawiał przez ostatnie dni. Ciążyło na nim to, że utracił część swojej pamięci. Pomimo wysiłków, jakie ponawiał, zasłona niepamięci nadal pozostawała tak samo nieprzenikniona, jak wcześniej. Magia demona była po prostu zbyt silna.

Pomimo tego, broń była czymś, czego nie żałował. Spędzał poranki i każdą wolną chwilę na uczeniu się ostrzy, sposobu w jaki się poruszały. Czasami miał wrażenie, że ostrza były oddzielnym, żyjącym bytem, który w pewnym sensie prowadził jego, a nie on je. Posiadały także parę atutów, które dzieliły je od jego starego, wysłużonego miecza. Jedyne, co nie podobało mu się, to spojrzenia, jakie rzucał mu Aurarius, kiedy ćwiczył, ale jednak nie zamierzał się tym przejmować.

Ostatecznie, doszedł do wniosku, że cokolwiek to było, co utracił ze swojej pamięci, było już przeszłością. Zamierzał doprowadzić karawanę Ristoffa do końca swojej podróży i obłowić się na tym, ile się dało.

W gospodzie, Gveir sączył z namysłem piwo, przysłuchując się gościom. Kiedy Ristoff przemówił, zapytał:

- Opowiedz nam o Siewcy Wiatrów i dlaczego komuś miałby zależeć na niepowodzeniu naszej wyprawy – rzekł.

Rycerz spojrzał na najemnika i mlasnął kilkukrotnie.
- Może i jesteśmy wśród ludzi, ale… nie mówmy tych imion tak otwarcie - zasugerował. - [Ponoć są bardziej skorzy do patrzenia, gdy wiatr niesie ich imię.

- W mieście łatwiej ukryć swoje intencje. Tak wielu ludzi dookoła sprawia, że ciężej jest wypatrzeć potencjalnych grzeszników. - zaczął mag również racząc się piwem. - Siewca jest bogiem tak samo jak Władca Toni i Pan Wojny. W przeciwieństwie tylko od pozostałej dwójki nie ma swojego kościoła. Mówi się, że jego kapłani odchodzili od zmysłów. Nie mniej jego domeną są sny i wiatr. Dlatego też ludzie tak boją się kiedy wieje ciepły wiatr bo zapowiada on koszmary. No, a że magowie Iluzji parają się między innymi leczeniem poplątania myśli wyobraź sobie, że są częstymi ofiarami Siewcy. Co zaś się tyczy naszej wyprawy wydaje mi się, że jeszcze nie spotkaliśmy tych, którzy nam przeszkadzają. Znaczy same nasze czyny ściągają boską uwagę. Ale tego się spodziewałem akurat. - Zagadkowy uśmiech pojawił się na twarzy maga.
- Nie do końca… jestem czysty - przenikliwe niebieskie oczy Hebalda błysnęły złowrogo. Izabela Otworzyła szerzej oczy na tę rewelację.
- Czy to znaczy, że…
- Tak moja droga, to że nas tyle rzeczy spotyka to jest moja wina, Po części. Nie za wszystko jestem winien. Nie mniej, nasi znajomi z uniwersytetu jak wiecie znaleźli ruiny, bardzo stare ruiny. Jeśli mnie pamięć nie myli, takie których żadna siła wyższa nie chciałaby aby została odnaleziona. Dla ludzi i im podobnych jest to jednak wielce ciekawe znalezisko. Szczególnie dla tych ugrupowań, które mogą chcieć uciec od spojrzeń naszych ciemiężycieli… zagalopowałem się.

- Po kolei. – zarządził Gveir, który fuknął spod potężnego wąsa i pił równie potężny łyk piwa.

- Zatem Dizzi miał prawo odejść, nasza wyprawa rzeczywiście nie leży w interesie bogów – rzekł najemnik. - Zapewne karzeł nie zdecydowałby się na wyprawę, gdyby tylko znał prawdę... - pokiwał głową. - Rzeknij no, wiesz, co może być w ruinach, które szukamy? I dlaczego widzieliśmy duchy Toni w umyśle Izabeli?

Ristoff uśmiechnął się nonszalancko i wskazał na Esmonda.
- To pytanie nie do mnie, nieprawdaż Esmond?

- Zdaje się, że doszło do tego z mojej winy- przyznał niechętnie Esmond.

Widząc pytające spojrzenia towarzyszy kontynuował.

- Odkąd pamiętam widzę duchy. Zakładam, że z tego powodu mogliśmy widzieć dusze wewnątrz umysłu Izabeli.

- Nie znam magii – Gveir nastroszył wąsa. - Jakim cudem Esmond widział duchy w umyśle Izabeli, cóż... Zostawiam to. Wspomniałeś, że "żadna siła wyższa" nie chciałaby odnaleźć tych ruin. Co jest w tych ruinach?

- I co to znaczy, że nie jesteś czysty? - dodał Gveir. - Czy to oznacza, że jesteś... Opętany?

Mag przetarł oczy i westchnął poirytowany.
- Ty słuchasz co się do ciebie mówi Gveir, czy po prostu mówisz co ci ślina na język przyniesie? Esmond właśnie powiedział, że od zawsze widzi duchy. Przypomnę, że nasza kochana magini postanowiła na dziko zrobić rytuał łączący ich umysły. To jak dodanie dwa do dwóch. Jego połączenie z Tonią przedostało się do jej umysłu. Proste - Hebald pokręcił głową z miną pełną dezaprobaty.
- Jeśli się nie mylę to te ruiny mogą mieć stałe przejście za zasłonę. I nie, nie jestem opętanym.

- Zatem kim? - zapytał w końcu rycerz o coś co od dłuższego czasu chodziło mu po głowie. - Wiem żeś grzesznik, jako i my już teraz. Lecz zdajesz się być dobrze rozeghrzany w temacie. To jakim cię widzimy… To tylko sztuczka, prawda?

Tym razem twarz maga spoważniała i bardzo uważnie. Jego dłoń powędrowała do wisiorka i zaczęłą się nim bawić.
- Sztuczka to spore niedopowiedzenie. Na tę informację może być tutaj za mało ludzi.

Rycerz mlasnął widząc że trafił na większą tajemnicę. Nie mylił się, ani nie miał omamów tuż przed wejściem w umysł Izabeli.
- Zatem później - zgodził się. - Czy to przejście przez zasłonę… jest jak przejście w Toń? Tak jak w umyśle? Czy to coś większego… Jak przejście wprost do bog… Do nich.

- Nie znam magii – Gveir wzruszył ramionami. - Więc to jest cel całej wyprawy? Wchodzimy do zapomnianych ruin, zbieramy trupy tych, co byli przed nami i... I tyle? Ha! Jestem pewien, że masz w tym jakiś jeszcze inny cel, niż udanie się za tą wyprawą.

Wyrzekłszy to, Gveir pociągnął z kufla i zamówił kolejne.

Ristoff ponownie pokręcił głową. Jego palce zabębniły o stół.
- Oni mogą żyć. Tylko gdzie indziej. - powiedział zmęczony prostolinijnością najemnika. - I nie, jeśli będa trupy to ich nie zbieramy tylko upewniamy się że nikt niewłaściwy się nie zainteresuje tym znaleziskiem.

- Jeśli tylko będzie okazja do zarobku, masz moje ostrza – wyrzekłszy to, Gveir uśmiechnął się i odprężył, po czym kontynuował sączenie piwa.

Esmond westchnął z cicha. Nie chciał odchodzić od stołu, świadom że po raz kolejny ominą go ważne zagadnienia. Robiło się jednak późno. Jeśli chciał się czegoś dowiedzieć musiał zabierać się do pracy. Schował notatnik i niechętnie podniósł siedzenie, licząc że choć części rzeczy dowie się później.
- Niedługo wrócę. - powiedział, kierując się w stronę lady, gdzie znajdował się właściciel karczmy.

Mag tylko uniósł brew kiedy Esmond odszedł.
- A to on miał do mnie tyle pytań… Coś jeszcze chcecie wiedzieć?

- Ile jeszcze sekretów ci zostało, czarowniku? - uśmiechnął się najemnik.

Rycerz spojrzał na siedzącego przy ladzie Esmonda i zabulgotał do Ristoffa.
- Bredzi, czy rzeczyghrywiście widzi duchy? Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
Utopiec był trochę zaniepokojony. Wszak raz umarł… Pozostawało pytanie co się stało z jego duszą.

Uwagę Gveira mag zbył chłodnym spojrzeniem.
- Widzi Hektorze. Nie jednego podobnego mu znałęm, choć w całym swoim życiu mogę ich zliczyć na palcach obu dłoni. Ten którego spotkaliśmy w karczmie na rozjeździe był do niego podobny. Stety niestety bogowie nie są w stanie nad wszystkim zapanować i ludzie… czasem rodzą się z niepożądanymi darami. Darami, które ujawniają zakłamanie jakim są… niektórzy nasi patroni. Inni są znacznie bardziej prostolinijni. Pan Wojny na ten przykład. Uwielbia konflikt. Kocha go i nakręca. Zawsze spogląda tam gdzie ścierają się ze sobą. No a dla większości wojna to jedno wielkie nieszczęście, przed którym często nie da się uciec, więc lepiej aby pecha miał ten drugi a nie ja. Więc wołają swojego patrona by spojrzał na jego potyczkę licząc, że tałatajstwo przeciwnika okaże się na tyle interesujące aby spojrzenie boga przyniosło mu śmierć.

- W zasadzie, miałbym jeszcze jedno pytanie – rzekł Gveir. - Będąc w umyśle Izabeli, zawarłem układ z demonem, który, cóż... Który wyrósł z ramienia Hektora – Gveir rzucił puste spojrzenie w stronę maga, zdając sobie sprawy z absurdu tego, co właśnie wypowiedział. - Straciłem oko, ale zyskałem to – pokazał bliźniacze ostrza zawieszone na łańcuchu. - Czy masz pojęcie, czym może być ten stwór, którego ma Hektor? Dlaczego Aurarius tak zareagował, kiedy dowiedział się o moim pakcie?

Po dłuższym zastanowieniu, dodał:

- Ciekawe, jak to wpłynie na Izabelę.

Hektor również był ciekaw odpowiedzi, aczkolwiek przewrócił oczami na wzmiankę o Izabeli.
- Przyjghreła to nadzwyczaj spokojnie… ale byliśmy w jej głowie przyjacielu. To musiało być thraumghratyczne… a może i nawet bolesne.

- Siedzę obok was - warknęła magaini rzucając groźne spojrzenia. Hebald odchrząknął.

- Tak, co do stwora, to demon… ten sigil… miał służyć do czegoś innego- mag nawet przepraszająco spojrzał na rycerza. - Przedstawił wam się jakoś?
Rycerz wraz z magiem zauważyli przy okazji jak ich towarzysz wychodzi z karczmy.

Rycerz z kolei rzucił Izabeli przepraszające spojrzenie. Uśmiechnął się nawet nieśmiało. Spojrzał następnie w kierunku drzwi wyjściowych.
- Dokąd on poszedł? - pokręcił głową po czym wrócił do tematu rozmowy. - Nie przedgrsstawił się, ale wspomniał że “lubi wiedzieć”. Teraz już z nim nie porozghrmawiam, bo nie ma ust. Alghre… coś mi mówi że to tylghro kwestia czasu.
Utopiec spojrzał na Gveira i jego brakujące oko.

Gveir tymczasem zaciekawił się, gdzie mógł wyjść Esmond.

- Zamówię jeszcze antał piwa - rzekł, pomimo swoich słów kierując się do wyjścia. - Zobaczę…

Ristoff westchnął cicho. Na jego czole pojawiły się zmarszczki zamyślenia.
- “Lubi wiedzieć”... ach. Możliwe, że to jakiś pomiot Chciwości. Mają tendencje do przejawiania chęci do różnych rzeczy. Lubię wiedzieć mogłby być równie dobrze chcę patrzeć, albo chcę dotykać. Żeby się zmanifestować tutaj… potrzebują dostać, zagarnąć coś stąd. Ma już oko, jeśli chcesz aby mówił… musiałby od kogoś zabrać usta.

Utopiec odruchowo dotknął swoich ust i skrzywił się. Nie wypowiedział niewypowiedzianej myśli.
- Z Chciwością chyba nie chciał być kojarzony - przypomniał sobie rycerz. - Głównym elementem jest tu chyba wiedza… dla samej wiedzy, a nie dla chęci posiadania tej wiedz… - rycerz urwał. - Nie ma to większego sensu, prawda?
Spojrzał na Izabelę.
- Jeszcze raz przyjmij moje przeprosiny Izabelo. W roli ratującego wkroczyłem do twych snów, lecz chód mój nie był lekki.

Magini fukęła cicho wywracając oczami, ale nie odezwała się. Trawiła informacje jakie były wymieniane przy stole. Hebald z kolei zmarszczył ponownie brwi.
- Nie chciał być kojarzony ze chciwością..? To… to może oznaczać tylko jedno. Pewnie chce się wyrwać spod jej kontroli. Musimy uważać. Za takim małym uciekinierem być może ktoś zechce podążyć. O ile o nim wiedzą. Jesteś pewien, że chcesz go ze sobą nosić?

To było dobre pytanie i rycerz sam nie wiedział, czy ma na nie odpowiedź. Skinął jednak głową.
- Tgrkhak. Zabrał oko naszego towarzysza… nie chcę żeby ta krwawa zapłata była bez znaczenia. Poza tym nie skończyłem z nim rozmawiać - oznajmił. - Jeśli potrzebuje ust, bandytów na trakcie jest wielu.
Utopiec spojrzał na Izabelę, ale nie nagabywał jej ponownie. Zamierzał dać jej czas, którego potrzebuje. Był świadom jak wielkim poświęceniem z jej strony musi być przebywanie w ich towarzystwie.
- Mam jeszcze jedno pytanie Hebaldzie - odezwał się po chwili ponownie. - Obawiam się że znam odpowiedź, ale chcgrcę to usłyszeć od ciebie. Czy ten… rytuał który na mnie odczyniłeś wciąż się utrzymuje, czy pozbyłem się go wraz z demonem z własnej ręki?

-Hmm… to będziemy musieli sprawdzić. W ogóle nie powinno to się zdarzyć. Przepraszam, że cię naraziłem. - ciężko było powiedzieć czy Hebald jest do końca szczery w swoich przeprosinach, ale na pewno był zaintrygowany sprawą tatuażu.
- Możliwe demoniczny rycerzu, że to co ci zrobił mag przetarło zasłonę - odezwał się po raz pierwszy Auraruis. Nie wypił swojego kufla piwa od samego początku rozmowy tylko się nim bawił przechylając na boki i łykając tylko od czasu do czasu. Z niechęcią patrzył na pozostałych przy stole.
- Magia zaś to nadwątlenie samego fundamentu rzeczywistości. Granica musiała być dostatecznie cienka aby sprytna istota skorzystała na tym. Powinniście się cieszyć, że tak… nietypowy demon do was przylgnął.

Utopiec żachnął się gdy został nazwany ‘demonicznym rycerzem’.
- Wciąż nie jestem pewien co o tym myśleć Auraruisie - odpowiedział. - Dalekim też by twierdzić, że dobrze uczyniłem… ale wiem na pewno, że zostawić go w umyśle Izabeli nie mogłem. Jeśli do mnie przylgnął w fizycznej postgrhraci… moim obowiązkiem jest zgłębić tajemnicę jego istoty oraz postąpić tak jak będzie słuszne.
 
Jaracz jest offline  
Stary 02-05-2019, 14:21   #103
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Witajcie karczmarzu - przywitał się łowca, siadając przy ladzie- Szukam znajomka, który o ile pamięć mnie nie myli zadomowił się w tym mieście parę lat temu. Viau Mevel, krótkie ciemne włosy, z blizna na podbródku. Słyszeliście o nim?
Karczmarz uniósł wysoko brwi.
- O panocku, kilka lat? Spisu gości nie robię. Coś więcej może o nim powiecie? Bo tak z opisu to połowa odwiedzających he he he- nachylił się nad blatem i pokazał charakterystyczny gest.
- Niski, choć dobrze zbudowany - opisał łowca, niezauważenie przekazując mieszek- Nieco ponad dwa łokcie wzrostu, z posturą byłego wojskowego. Podaje się za powróźnika, chociaż ścigają go za dezercję.
- Uuu poważnie… poważnie- sakiewka z pieniędzmi zniknęła pod blatem. - A wiecie co? Jak tak go opisujecie to chyba kojarze. Niedawno taki jedni tu do nas zajechali. Cała grupa ich była wiecie? Powiedziałem, że dla nich miejsca nie mam i wysłałem ich do innej części miasta. Chyba do Kości i Ości poszli. Tam podobny do waszego opisu był. Powodzenia łowco.
Esmond skinął w podziękowaniu, po czym wstał i opuścił budynek. Będąc na zewnątrz skierował się w wyznaczonym kierunku, po drodze przygotowując się odpowiednio. Poprawił mocowania, a dwa ze sztyletów schował odpowiednio w holewie buta i rękawie.
Ulice były pustoszały już. Zbliżał się zmrok. Śnieg chlupotał pod stopami brudny i zmieszany z błotem. Miasto może nie było wielkie, ale na tyle duże aby trzeba było się zapytać gdzie znajduje się owa karczma.
- Jak chcecie, jest przy zachodniej ścianie. Skręćcie przy piekarzu, zobaczycie jego szyld, i prosto. Po zmroku lepiej się nie szwędać. Będziemy zgarniać - jeden ze strażników wskazał drogę niechętnie. Uważnie obserwował odchodzącego łowcę.
Kości i Ości prezentowały się na szyldzie dość dużej, ale nie najlepiej wyglądającej karczmy. Okolica też nie zachęcała. Magazyny i warsztaty i podniszczone domy mogły przyciągać gorsze towarzystwo. Przez brudne okna nie było za wiele widać, ale dało się słyszeć. Głośne rozmowy i śmiechy zdecydowanie męskie.

- Wygląda na to, że szukasz kłopotów – zagadnął Gveir Esmonda. - Dobrze się składa, tego samego szukają moje ostrza. Szukasz kogoś konkretnego, czy tylko następnej pijatyki…? - zapytał cicho.

- Konkretnej osoby - odparł łowca, oglądając budynek dookoła.

Szukał potencjalnych dróg wejścia lub ucieczki: skrzyń po których można by wspiąć się na piętro, lub tylnych drzwi. Starał się ułożyć jakiś plan. Obecność Gviera, choć niespodziewana, mogła okazać się na rękę, szczególnie że miał do czynienia z większą grupa.

Wokół karczmy było pełno skrzyń i beczek. W bocznej uliczce po przeciwnej stronie stała drabina oparta o ścianę prowadząca na piętro sąsiadującego magazynu. Same Kości i Ości były wysokie na dwa piętra, lecz górne schowane było w dachu sądząc po oknach wystających z dachu. tu i ówdzie walały się luźne belki robiące czasem za kładki pomiędzy sąsiadującymi domami. Dwie takie odchodziły od tylnego, górnego okna do budynku za karczmą.

- To sprawa osobista, ale coś mi mówi że możemy również dowiedzieć się czegoś na temat zaginionych rzeczy Aurariusa.

- Prowadź - odparł Gveir zdawkowo. - Zamierzałem poddać moje ostrza próbie.

- Wpierw musimy zdobyć informacje i znaleźć Mavela, potem możesz czynić co zechcesz, ale jego zostaw dla mnie- powiedział, otwierając drzwi do karczmy.

Gwar wybuchł im w twarz. Było bardzo dużo gości podobnie do siebie odzianych. Wszyscy rozmawiali i śmiali się opowiadając sobie historie. Ci najbliżej wejścia zauważyli dwójkę nowych gości. Ich rozmowy przestały być tak głośne i powoli kolejne ławy poszły za ich przykładem. Może jeden stolik zajmowali miejscowi lecz reszta należała do jakieś ugrupowania sądząc po tym, że nosili wszyscy ten sam znak na swoich zbrojach. Żółtego miecza na czerwonym tle.

Przez twarz wagabundy przebiegł grymas. Nie był pewien, co miał znaczyć ten symbol, jednak podejrzewał, że ci ludzie mogą mieć coś wspólnego z Panem Wojny. Niezrażony, podążył za Esmondem. Nauczony tułaczką, wiedział, że ludzie niedługo powrócą do swoich spraw, jeśli tylko da im się na to szansę.

Najemnik niewiele dbał o sprawę Esmonda, poza zwykła ciekawością, oczywiście. Po długiej podróży nie miał nic przeciwko wywołaniu bójki w karczmie dla zabawy, ot, choćby tylko po to, by rozruszać knykcie.

Podobnie do niego, Esmond, bywał już w podobnych sytuacjach. Postanowił więc nie zwracać na siebie większej uwagi. Zasiedli przy wolnym stoliku, gdzie Esmond zamówił antałek piwa starając się wyglądać jedynie na strudzonego drogą podróżnika.

Zaniepokoił go znak zdobiący zbroje zebranych, oraz wielkość samej grupy. Co jakiś czas unosił wzrok, przyglądając się za poszukiwaną osobą. Starał się jednak nie być nazbyt nachalny, by nie przyciągnąć niepotrzebnej uwagi.

Zgodnie z przewidywaniami obojga panów uwaga jaką przykuli powoli zaczęła znikać. Zbrojni wrócili do swoich rozmów widząc, że nowi tylko piwa przyszli się napić. Esmondowi udało się na tyle naturalnie rozglądać aby nikt się nie zainteresował. Podczas swoich poszukiwań zaczął zauważać hierarchię jaka panowała. Jeden mężczyzna - najmniej rozbawiony i zajęty spisywaniem czegoś na kartce zdawał się zajmować wysoką rangę wśród zbrojnych. Nie przeszkadzano mu, a jeśli już to zawsze z grzecznością. Ci z najlżejszą zbroją wydawali się być rekrutami. Trwało to chwilę, ale Esmond znalazł tego, którego szukał. Pasował do jego opisu, a jego pamięć była żywa. To był ON, otoczony przez innych siedział przy jednym ze stołów i gawędził razem z resztą.

Serce łowcy zabiło szybciej, gdy jego wzrok natrafił na cel. Dłoń odruchowo powędrowała do rękojeści, pokaźnych rozmiarów, noża myśliwskiego.

Chociaż w tej właśnie chwili niczego nie pragnął tak bardzo jak zatopienia ostrza w jego sercu. Opanował się jednak, świadom że zakończyłoby się to szybką śmiercią z rąk kompanów Mevel'a.

- Ich liczba nieco utrudnienia sprawę - mruknął do Gviera, odwracając wzrok od celu, by nie przykuć jego uwagi.

- Wywabmy go - rzekł najemnik. - Zapłaćmy karczmarzowi lub chłopcu stajennemu, niech powie, że ktoś ma do niego wiadomość na zewnątrz. Wtedy my wejdziemy.

Łowca skinął głową w odpowiedzi. To był dobry pomysł.

- Poczekajmy aż alkohol da im się we znaki. Jego towarzysze będą wtedy mniejszym zmartwieniem. A kto wie, może wyjdzie za potrzeba, a my unikniemy niepotrzebnych świadków.

Chcąc czekać na to aż cel się upije panowie sami musieli utrzymywać pozory. Gveir nie wstrzymywał się i zamawiał alkohol nadrabiając stracony z poprzedniej karczmy. Musiał przyznać jednak karczmarzowi, że rozcieńczał ten browar aż za bardzo. Esmond również to zauważył. Mimo to na pewno Mevel w końcu by się upił albo musiał wyjść za potrzebą. Czekając na ten moment pozostali niezauważeni w swoich planach. Jedyne co się stało to Gveir odrobinę się podchmielił. Mevel w końcu wstał od stołu. Lekko chwiejnym krokiem skierował się do bocznych drzwi. Zniknął za nimi. Najprawdopodobniej w końcu go pogoniło.

- Wychodzimy, tylko powoli - Gveir wyszczerzył zęby do Esmonda. - Nie we dwóch. Najpierw ja, ty odczekaj i potem wyjdź za mną.

Po czym wziął jeszcze jeden tęgi łyk z antałka i powstał, zamierzając skierować swoje kroki ku wyjściu.

Esmond nie zdążył zaprotestować, nim Gvier zerwał się i opuścił lokal. Nie odpowiadało mu to z oczywistych względów, ale musiał zachować spokój o ile nie chciał zwrócić niepotrzebnej uwagi.

Po odczekaniu stosownej chwili, podniósł się, i skierował do wyjscia, obawiając się jaki widok to zastanie.

Gveir nie zataczał się zbytnio, ale czasem nim zarzucało. Oczywistym było, że powinien podążać za celem swojego towarzysza. Śledzić go i zobaczyć dokąd idzie. Ku nie dużemu zaskoczeniu okazało się, że wszedł do miejsca, które ewidentnie nie mogło być niczym innym jak wychodkiem. Zapach zdradzał naturę tegoż budynku. A raczej kilkunastu dech zbitych razem.
Tymczasem Esmond wyczekał odpowiedni moment i przemknął do tych samych drzwi. Nie zwrócił niczyjej uwagi. Wychodząc już na ciemną noc. Musiał chwilę przyzwyczaić wzrok na nowo do ciemności. Niedługo potem zobaczył Gveira stojącego pod budą. Zaraz przy końcu budynku. Cała ulica śmierdziała szczynami, a co dopiero sam wychodek. Gveir wydawał się jednak być mniej tym dotknięty niż łowca. Najemnik pokazał mu kiwnięciem głowy gdzie znajduje się ich dzisiejsza ofiara.

Esmond upewnił się czy okolica jest pusta, po czym ustawił się na bok od wejścia. Odczekał chwilę, a gdy tylko Mevel chwiejnym krokiem przekroczył próg, złapał go oburącz i zataczając nim półkole przydzwonił jego głową o stojącą obok ścianę. W pogotowiu miał już nóż, miał jednak nadzieję że uderzenie pozbawi mężczyznę przytomności.

Gveir uśmiechał się głupawo, patrząc na łowcę, który zasadzał się na mężczyznę. Sądził, że Esmond powinien dać radę z jego zamiarem, jednak największym problemem był oczywiście wrzask tego, na którego się zasadzali. Najemnik obserwował uliczki i okolicę, szukając w nich ruchu. Jeśli coś takiego miało się stać, zamierzał ostrzec Esmonda.

Zaatakowany mężczyzna choć zdążył krzyknąć stracił przytomność po trafieniu głową wprost na ścianę. Po tym nastąpiła chwila wątpliwego napięcia kiedy obaj mężczyźni zerkali czy ktokolwiek się zainteresował. Gwar ze środka karczmy trwał tak jak wcześniej. Wyglądało na to, że póki co mieli tylko nieprzytomnego do załatwienia.

Łowca odetchnął, chowając nóż z powrotem na miejsce. Schylił się by podnieść mężczyznę.

-Muszę z nim nieco porozmawiać w cztery oczy. Nieopodal jest magazyn, wydawał się pusty- stwierdził, wskazując kierunek głową- gdyby ktoś się napatoczył, cóż, kolega za dużo wypił.

- Chodźmy - Gveir skinął głową, nerwowo macając łańcuchy, które, mógłby przysiąc, same rwały się do walki. A może było to tylko wino, które uderzyło mu do głowy? - Będę cię ubezpieczać.

Ciągnąc Mevela niczym pijanego pod ramię mężczyźni przebrnęli na drugą stronę karczmy do magazynu. Frontowe drzwi budynku były zamknięte, ale drabina oparta o ścianę prowadziła na otwarte piętro budynku. Choć przeszli tyłami karczmy to teraz stali w połowie długości do frontowego wejścia Kości i Ości. Nie mieli za dużo czasu zanim się towarzysze nieprzytomnego zorientują, że coś jest nie tak, lub on sam obudzi. Wciągnięcie Mevela na piętro było problematyczne, ale ostatecznie się udało. W magazynie było ciemno. Nie przyświecała tam ani jedna świeca, pochodnia czy lampa, a światło księżyca odcinał dach. Póki co stojąc u wejścia mogli jeszcze dojrzeć, że piętro było tak naprawdę tylko chodnikiem przy ścianie a nie całym piętrem.

- Jest nas dwóch - rzekł Gveir. - Nie musimy go wiązać, wezmę mu łańcuch na kark i zrobimy to w starym dobrym stylu, jak będzie wrzeszczeć, to udusi się chłopaka. Ty go przesłuchasz. Potem możemy go zabić i pryskamy. No chyba, że masz lepszy plan - Gveir ruszył znacząco krzaczastymi brwiami w ciemności.

Wyjął znacząco jedno z ostrzy, którego kształt z jakiegoś powodu pasował mu do gardła ich zakładnika. Od czasu incydentu z demonem z pewnym zdziwieniem zauważał, że stał się… Inny. Albo zawsze taki był cyniczny, wyzuty z emocji, tylko nie pamiętał, że był? Zupełnie jak Utopiec, który też miał problemy z pamięcią. Nie podobało mu się to i przysiągł sobie, żeby strzec się… Przed samym sobą.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
Stary 03-05-2019, 22:20   #104
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
- Wpierw zwiążę mu ręce- odparł łowca, odczepiając od pasa kawał liny i zabierając się do pracy. Gdy skończył wciągnął mężczyznę do środka.

Ciemność w magazynie była im na rękę. Mevel nie będzie w stanie zobaczyć ich twarzy gdyby coś nie poszło po ich myśli.
Łowca zawiązał nieprzytomnemu ręce za plecami w ostatniej chwili. Mężczyzna zaczął się budzić.
- Co jest kurghk! - nie dokończył kiedy łańcuch Gveira oplątał mu się w okół szyi. Mężczyzna został zaciągnięty przez dwójkę w głąb magazynu, akurat tak aby nie byli na widoku. Sami też jednak nie mogli dostrzec co się dzieje na zewnątrz. Mevel szarpał się bezskutecznie i bełkotał, ale nie mógł się wydostać. Uspokoił się nieco dopiero jak jedno z ostrzy Gveira oparło mu się o krtań.

- On pyta, ty odpowiadasz – rzekł zdawkowo Gveir, wprawny w takich przypadkach. Niemal ze znudzeniem dodał: - Próbujesz wezwać pomocy, stal spotyka się z twoją krtanią. Kiwnij głową, jeśli zrozumiałeś.

Gveir poczekał na chwilę, aż człowiek zrobi to, co trzeba, a wtedy rozluźnił uścisk i pozwolił Esmondowi przepytać go.

Edmond spojrzał na ledwo widoczną w ciemności postać mężczyzny. Choć nie widział wyrazu jego twarzy, czuł że świerzbią go pięści.

- Mała wieś na południu kraju dwa lata temu. Spalone domy i niemal dwudziestoro zabitych. Gdzie reszta Twojej bandy?

-C-co? - sapnął mężczyzna. Można sobie było tylko wyobrazić przerażenie na jego twarzy. - Żeby to szlag wszystko..! To ty! Ghk! - mężczyzna charknął kiedy najemnik przydusił go łańcuchem. Broń aż prosiła o śmierć tego osobnika.
- Chuje..! Chłopaków mi ubiliście. Nic nie powiem.

- Potrafię sprawić, żebyś umierał wolno - rzekł Gveir beznamiętnym głosem, lekko nacinając policzek człowieka. - Gadaj, albo będzie to naprawdę długa noc. Dla mnie… I dla ciebie. Dla mnie możesz zgrywać twardego, ale jutro twoi kumple znajdą komplet twoich palców i zębów przed drzwiami karczmy.

Miał nadzieję, że cała sprawa pójdzie szybko. Sporo ryzykowali, będąc tutaj.

Edmond czekał na reakcję pojmanego mężczyzny. Jeśli słowa Gviera nie przekonały by go, miał zamiar sięgnąć do metod, które już wielokrotnie okazały się skuteczne.

Choć na co dzień stronił od takich rozwiązań, w tej sytuacji cel uświęcał środki.

- A wsadź se w dupe te palce! - krzyknął.

Gveir zdusił czym prędzej krzyk człowieka łańcuchem. Poczekał przez chwilę. Esmond wyglądał, jakby miał jakiś plan. Poza tym nie wiedział, co poza tym mogą zrobić z ich jeńcem, poza zaserwowaniem mu szybkiej śmierci, toteż upewnił się, że przynajmniej nie będzie wrzeszczał zbyt głośno.

Esmond westchnął ciężko na reakcję pojmanego.

-Równie uparty jak poprzedni- mruknął bardziej do siebie niż do towarzyszącego mu najemnika.

Cofnął się o krok, po czym na rozgrzewkę wyprowadził cios, uderzając ćwiekowaną rękawica w splot słoneczny Mevela.
Gdy tylko mężczyzna odzyskał oddech, uderzył go ponownie. Tym razem mierząc w twarz pojmanego. Nie przesadzał, nie chciał by “informator” stracił przytomność. Chciał jednak nieco pomóc mu w wytrzeźwieniu, oraz jasno pokazać w jakiej sytuacji się znalazł.

Jak i w poprzednich przypadkach miał zamiar zacząć do prostego mordobicia. Jeśli to jednak nie okazałoby się skuteczne, planował skorzystać z mniej przyjemnych metod, takich jak choćby wyłamywanie palców dłoni.

Mevel okazał się bardziej odporny na mordobicie niż się spodziewał Esmond. Pogróżki Gveira również nie poskutkowały tak jak wcześniej. Wyglądało na to, że wytrzeźwienie dało wprost odwrotny skutek do zamierzonego. Były maruder śmiał się ze swoich oprawców i wyglądało jakby nie zależało na życiu.
Łowca nie dowiedział się niczego o pozostałych poza tym, że “może się udławić i Dzierlatka go dorwie”.

- Meveel? Gdzieżeśśś się złajdaczszyył? Meveeeel! - zaczął wołać ktoś z zewnątrz.
- Chooodź żesz nooo! Ładunek smoka tszrzeba jeszcze raz przejżeć! - głos należał do mężczyzny, który ewidentnie też miał alkohol w żyłach.

- Zabijmy go - wzruszył w końcu ramionami Gveir, przesuwając jedno z ostrzy pod gardło Mevela. - Nie mamy czasu.

Ponowne ogłuszenie Mevela raczej nie wchodziło w grę. Ich jeniec był całkiem ciężki, a wyniesienie go stąd, nawet pod osłoną nocy mogło być co najmniej niebezpieczne. Oczywiście, jeśli tylko mężczyzna miał dzieci lub kochanki, zawsze można było mu zagrozić czym innym, jednak tylko Esmond mógł wiedzieć takie rzeczy.

- Magini ma u nas dług wdzięczności, mogłaby odczytać rzeczy z jego odciętego łba - tu zacisnął nieco mocniej łańcuch. - Jeśli tak bardzo chce iść do piachu, możemy mu to zapewnić… Ale spokoju nie zazna nawet po śmierci.

Był to, oczywiście, blef. Gveir nie znał magii, jednak być może Ristoff znał się na tego rodzaju gusłach.

Esmond nie wydawał się być przekonany argumentem. Nie chciał jeszcze pozbywać się Meviela, musiał uaktualnić dane o przyszłych celach.

Zakneblował pojmanego by ten nie zdradził ich pozycji.

- jakiś pomysł na to by się stąd wydostać?

- Noszszsz kuuurwa. MEVEL!!!
- Zasrzyj ryj! Ludzie chcą spać!
Dało się słyszeć jeszcze jakieś przekleństwa i trzask drzwi od karczmy. Gwar w środku ucichł na moment. Pojmany zaczął się rzucać pomimo podstawionego pod gardło ostrza.

Łowca zastygł na moment, nasłuchując dźwięku kroków, lub rozmowy dochodzącej z ulicy. Zaniepokoiła to nagłą cisza jaką zapadła w karczmie, oraz odgłosy jej towarzyszace. Poprawił knebel i skierował się do drzwi.

-Pilnuj go- wyczerpał do Gveira, samemu usiłując wywrzeć zza krawędzi ściany.

Gveir skinął w ciemności głową i zacisnął mocniej łańcuchy, z zamiarem uderzenia w potylicę człowieka rękojeścią jednego z ostrzy, jeśli tylko zechce wyrywać się jeszcze bardziej. Ostatecznie, jeśli Mevel nie będzie w ogóle współpracował, Gveir zamierzał szybko i wprawnie odciąć mu głowę i zanieść ją do maga, choć, oczywiście, była to ostateczność.

Esmond podkradł się nad krawędź. Zobaczył piątkę ludzi rozchodzącą się w kilka stron. Pech chciał, że jeden z nich spojrzał do góry. Akurat na łowcę.
- Hej ktoś tam jest! - krzyknął wskazując na magazyn.*

- I czego się drze!?- zaimprowizował Esmond, korzystając z tego że jego twarz i sylwetka pozostawały w mroku, udał kolejnego rozzłoszczonego hałasem mieszkańca. Przy ograniczonym czasie na planowanie, było to najlepsze co przyszlo mudo głowy.

-Spać ludziom dać, a nie po ulicach się szwędajo. Wynocha mi spod chaupy bo straż zawołam. O!

Przez moment mężczyzna zdawał się rozmyślać nad słowami. Machnął w końcu ręką i dołączył do pozostałych. Zaczęli się kręcić po okolicy na ten moment zostawiając magazyn w spokoju.

- Jak widzisz - zasyczal Gveir, naciskajac mocno jednym z ostrzy w bok czlowieka - żadna pomoc nie przyjdzie. A to oznacza, że wreszcie możesz przestać zgrywać twardziela. Gwarantuję, że zanim staniesz się trupem, może zejść na to wiele, wiele czasu.

Po czym zwrócił się do Esmonda:

- Zabieramy go? - zapytał.

Widząc rozchodzacych się najemnikow, lowca odetchnął z ulga. Mogło sko czy się nie wesoło.

-Wpierw zaczekamy aż towarzystwo się rozejdzie, nie przeniesiemy go niezauważalne jeśli będą w okolicy. Smok ucieszy się na jego widok- dodał, tak by Mevel usłyszał.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 05-05-2019, 23:38   #105
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Mężczyźni czekali długi czas nim towarzysze Mevela przestali się kręcić po okolicy. Kiedy byli przekonani, że mogą wyjść z ukrycia noc była już bardzo ciemna. Księżyc wcześniej oświetlający ulice przesunął się na nieboskłonie i zacienił okolice. Karczma po tamtym wydarzeniu ucichła i powoli gasły w niej światła. Ostrożnie wyszli z kryjówki ciągnąc za sobą jeńca. Ten nie szamotał się i tylko uważnie obserwował. Ostrza Gveira skutecznie tłumiły jego zapędy do ucieczki. Esmond szedł z przodu wyszukując nadchodzących patroli straży. Z jakiegoś powodu Mevel nie był skory zdradzać ich pozycji. W końcu po kolejnym długim czasie dotarli do karczmy, w której wcześniej się zatrzymali. Niestety była już zamknięta. Wóz na domiar złego również. Pozostała tylko stajnia. Mając na uwadze jeńca mężczyźni związali go dodatkowo przywiązując do słupa. Esmond jeszcze w przypływie paranoi zasypał go leżącym tu i ówdzie sianem. Po czym wszyscy poszli spać.

Kiedy mężczyzn nie było Hektor zaczął się niepokoić. Izabella oraz Aurarius również zgłosili swoje obawy Ristoffowi. Mag jednak zdawał się być niewzruszony. Uznał, że jak nie znajdą się następnego dnia to nie będzie specjalnie dla nich opóźniał podróży. Noc minęła niespokojnie. Hektor śnił o pierzastej bestii. Sowi gryf w majaczącej ciemności się wyprostował stając na tylnych nogach. Spoglądał żółtymi ślepiami, które zmieniały się i malały. Potężna sylwetka zwierzęcia zrobiła się smuklejsza i niższa. Przed rycerzem stała chuda postać o długich siwiejących włosach i równie długiej brodzie. Piwne oczy błyszczały zza krzaczastych brwi.

Sen urwał się nagle.

Słońce powoli wyglądało zza horyzontu. Jaśniało. Rycerz tym razem wyraźnie pamiętał osobę ze snu. Schodząc na dół już miał zasiąść do śniadania, kiedy koło niego pojawił się mocno zaaferowany Dizi.

- Pójdźcie ze mną rycerzu... albo zawołajcie Ristoffa... albo.. Ja już nie wiem, zawołajcie kogoś i chodźcie do stajni. P-proszę.

Karzeł był przestraszony. Kiedy rycerz w końcu dotarł do stajni wraz z Ristoffem, poniekąd mógł zrozumieć, dlaczego Dizi tak się zachowywał. Na miejscu bowiem zastał Esmonda i Gveira... oraz nieznanego mu mężczyznę związanego i okrwawionego lekko. Spoglądał na wszystkich złowrogo, a kiedy dostrzegł utopca dodatkowo się skrzywił. Niechybnie by splunął gdyby knebel nie blokował mu skutecznie ust.

***

Esmond i Gveir zasnęli ciężkim snem. Najemnik mógł wtulić się w ciepłe futro swojego wierzchowca. Niedźwiedzica jednak nie zamierzała pozwolić łowcy się zbliżyć. Musiał odnaleźć inne miejsce na nocleg. Rybożer spał brzuchem do góry od czasu do czasu przebierając łapami, a jataki zwyczajowo spały na stojąco. W końcu kąt z sianem nieopodal Mevela zdał się najrozsądniejszy. Gdyby postanowił się uwolnić Esmond miał szansę go usłyszeć.

Nic nie zmąciło jednak jego snu, choć niewątpliwie mógł chcieć się obudzić. Znów zobaczył twarzy tych, których skatował w poszukiwaniu zemsty. Znów zobaczył twarzy swojej rodziny martwej. Na sam koniec jego żyjący brat odchodził od niego zostawiając go znów samego. Mocne szturchnięcie wyrwało go dopiero ze snu. Wracając do rzeczywistości dostrzegł nad sobą Diziego. Potem zaś nastąpiło zamieszanie, kiedy Gveir nonszalancko przedstawił karłowi Mevela. W końcu w drzwiach karczmy pojawił się Mag i rycerz. Nastąpił kolejny dzień.
 
Asderuki jest offline  
Stary 12-06-2019, 15:26   #106
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Esmond i Gveir zasnęli ciężkim snem. Najemnik mógł wtulić się w ciepłe futro swojego wierzchowca. Niedźwiedzica jednak nie zamierzała pozwolić łowcy się zbliżyć. Musiał odnaleźć inne miejsce na nocleg. Rybożer spał brzuchem do góry od czasu do czasu przebierając łapami, a jataki zwyczajowo spały na stojąco. W końcu kąt z sianem nieopodal Mevela zdał się najrozsądniejszy. Gdyby postanowił się uwolnić Esmond miał szansę go usłyszeć.

Nic nie zmąciło jednak jego snu, choć niewątpliwie mógł chcieć się obudzić. Znów zobaczył twarzy tych, których skatował w poszukiwaniu zemsty. Znów zobaczył twarzy swojej rodziny martwej. Na sam koniec jego żyjący brat odchodził od niego zostawiając go znów samego. Mocne szturchnięcie wyrwało go dopiero ze snu. Wracając do rzeczywistości dostrzegł nad sobą Diziego. Potem zaś nastąpiło zamieszanie, kiedy Gveir nonszalancko przedstawił karłowi Mevela. W końcu w drzwiach karczmy pojawił się Mag i rycerz. Nastąpił kolejny dzień.

Gveir, wyrzekłszy swoje, odpalił swoją glinianą fajkę i ćmił tytoń. Zamierzał pozwolić Esmondowi na pierwszy ruch, ostatecznie to był jego jeniec. Sam Gveir niewiele do niego nie miał i w gruncie rzeczy był nieco rozczarowany tym, jak potoczyły się zdarzenia ostatniej nocy.

Esmond leniwie podniósł się z ziemi gdy wszyscy już się zebrali. On również nie był zadowolony, z tego jak rozwinęła się sytuacja. Gdyby nie niefortunne wydarzenia z ostatniej nocy, Mevel już gryzłby glebę, a on sam miałby aktualne informacje.

- To człowiek, który wraz z towarzyszami napadł na Aurariusa - oznajmił Esmond, wskazując przywiązanego do słupa mężczyznę.

Na te słowa jeniec bardzo powoli spojrzał na Esmonda i równie powoli przeniósł spojrzenie na maga. Ten zaś stał z założonymi rękoma a jego błękitne oczy świdrowały to najemnika to łowcę. Powoli jego twarz robiła się czerwona.

Gveir niewiele się przejąwszy, kontynuował pykanie fajki, lustrując całą sytuację. Czy mag mógł mieć za złe porwanie jeńca?

Gdyby Hektor miał powieki z pewnością uniósł by je w zaskoczeniu. Mimika szoku ograniczyła się jednak do zmarszczonego czoła i półotwartych rybich ust, z których spozierały ostre zęby. Potrzebował chwili aby zrozumieć sytuację. Mlasnął kilkukrotnie zbierając się z sobie.
- Czyście powariowali? - skrzeknął, a potem odchrząknął i kontynuował przejętym głosem. - Człowieka z ulicy porywać? Obijać? Do pala wiązać? I jeszcze… - podszedł zbierając resztki siana z ubrania “ofiary” - I sianem, zasypywać? Gdzieście zgubili prawość waszą? Tak się nie godzi, do diaska. Gdzie tu honor?

Gveir wypuścił w końcu dym z ust. Zioła, które palił, miały dziwny, połyskliwy, fioletowy kolor.

- To jego sprawa, ja pomagam przyjaciołom. Spłacam dług - rzekł, przypominając sobie rzecz z wiedźmą i domem bandytów. - Ten tam to ponoć jakaś szumowina.

Esmond spojrzał na Ristofa i Hektora. Nie spodziewał się, żeby mag go zrozumiał, ale liczył że rycerz wykaże więcej rozsądku.

- Zbyt szybko osądzasz, Hektorze, nie znając człeka o którym mówisz. Zbyt wielu występków się dopuścił by móc tu mówić o honorze. Obecny tu Mevel, to ścigany bandyta i dezerter, który naraził się paląc, kradnąc i mordując bezbronnych, w tym kobiety i dzieci. Naraził się licznym osobom, w tym Auroriusowi i mnie.

Hektor mlasnął kilkukrotnie, a z głębi gardła dobiegł wszystkich wzbierający bulgot. W końcu udało mu się przełknąć usłyszane słowa. Gdy się odezwał był trochę spokojniejszy. Trochę.
- Więc w odpowiedzi go porwałeś i torturowałeś? - zapytał - To też jest bandyckie zachowanie. Cienka cię linia od nich odgradza Esmondzie. Rzeknij no tak po prawdzie… ku jakiemu końcowi jego pobyt tu zmierza?

Mevel z zadowoleniem przysłuchiwał się rozmowie spokojnie czekając na to co też wyjdzie z tej dysputy. Ristoff natomiast zaczął chodzić w te i wewte wściekle sapiąc ewidentnie starając się zachować resztki kontroli nad sobą. Tylko Dizi nieśmiało wysunął się do przodu.
- A-ale, że on s-sam smokowi odebrał rzeczy? On go tak pokiereszował?

Esmond zignorował słowa utopca. Nie potrzebował pouczenia.

- Jest ich więcej. Zatroszczyłem się o to by nie zostawić za nami tropu, a jego towarzysze mocno popili zeszłej nocy. Mimo wszystko jednak wypadałoby się pośpieszyć, jeśli chcemy odnaleźć rzeczy Aurariusa.

Utopiec skrzywił się będąc zignorowanym. Zabulgotał gniewnie.
- Gdzie są? Jak liczni? - pytał. - Wiesz kto ich hersztem?

- Noszą znak żółtego miecza na czerwonym tle, wyglądali na najemników. Było ich około pięćdziesięciu

- Ja bym poszedł - Gveir strzepał popiół z wypalonej fajki i strzelił palcami. - Rozruszałbym nieco moje pięści. Od wielu dni tylko chodzimy i śpimy.

Utopiec patrzył przez moment bez słowa na towarzyszy. W końcu zabulgotał gniewnie.
- Nie będziem się bić ze wszystkimi. Pół setki, nawet jeśli to kmiecie, mogą nam porachgrblgrować kości. Jeśli jednak mają herszta, można go zmusić do oddania rzeczy Aurariusa.
Spojrzał na Ristoffa i kontynuował.
- Wstrzymaj się jeszcze Hebgrlaldzie z dalszą ekspedycją. Zostawiać tą sprawę, tak rozgrzebaną nie godzi się.

Mag wypuścił wściekle powietrze nosem. Jego ręka zadrżała.
- Chyba nie mam wyboru. Macie… dwa dni aby się z tym uporać. Nie interesuje mnie jak byleby to nie opóźniło dalej wyprawy.

- Potrzebujemy planu - rzekł Gveir. - Skoro nie będziemy uderzać frontalnie, potrzebujemy znaleźć ich obóz, zakraść się i odzyskać wszystkie rzeczy Aurariusa. Co do tego tutaj - Gveir wskazał jednym z ostrzy na związanego człowieka. - Moglibyśmy go przynajmniej pokazać magini. Izabella chętnie wyczyta z jego czerepu wszystko, czego chcielibyśmy się dowiedzieć, potem, oczywiście, możemy go zabić.

- Zabić jeńca? - rycerz zabulgotał ze wściekłości. - Nie pozwolę na to. Jak już na zakończeniu jego żywota sąd chcecie zakończyć, to jedynie w honorowej walce. On sam może tego pojęcia nie znać. Lecz nie kroczcie podług jego ścieżki.
Hektor potrząsnął głową oburzony, po czym uspokoić się kapkę. Skinął z wdzięcznością Hebaldowi i ponownie zwrócił uwagę na Gveira i Esmonda.
- Czy tylko o przedmioty Au się rozchodzi?

- Profit też z tego jakiś by się przydał - Gveir skinął głową. - Bandyci mają zrabowane łupy. Przydałoby się nam to. A i rzecz inna, pewnie chłopak jakąś swoją wróżdę w tym ma - Gveir wskazał brodą na Esmonda. - Ale żwawy staruszek jak ja pracuje tylko dla konkretów, czyli błyskotek, złota, błyskotek i hojnie obdarzonych dziewcząt. Czy wspominałem o błyskotkach?

- Ano mam swój powód.- odpowiedział łowca oglądając się na pojmanego-Nasz jeniec ma dość ważne dla mnie informacje, które również zamierzam z niego wyciągnąć. Za dużo jednak wymagasz Hektorze od takich jak on. Walce o której mówisz daleko byłoby do honorowej.

Hebald nagle wtrącił się do rozmowy.
- Wątpię abyś go przekonał takimi argumentami. Szczerość może ci tutaj pomóc. To ostatnie co mam do powiedzenia.
Po tych słowach wyszedł zostawiając mężczyzn samych z jeńcem… no i Dizim. Karzeł oglądał się za magiem to z powrotem na pozostałych.
- M-mam pójść po I-izabelę? - zapytał bardzo cienkim głosikiem.

Rycerz spojrzał na Esmonda ze zwątpieniem w rybich oczach.
- Tak Dizzi. Pójdź po Izabelę. Nie będziemy torturować tego człowieka… kimkolwiek by nie był, ani czegokolwiek by nie uczynił. Nie jestgrlbgrleśmy potworami.

- Widzisz, Esmond? Mówiłem, że magini dokaże więcej niż my - odchrząknął Gveir. - Jeśli tylko będzie w stanie sprawić, że ten tutaj zapomni o tym wszystkim, tym lepiej dla nas.

-Tak, tym lepiej - potaknął łowca, choć nie czuł się przekonany.

Na razie jednak, chcąc uniknąć zbędnych kłótni, nie kontynuował tematu i czekał na Izabellę. Spojrzał na przywiązanego do słupa mężczyznę, świadom że dla dobra wyprawy będzie musiał darować mu życie. Przynajmniej na razie.

Po pewnym czasie w stajni pojawiła się Izabela. Jej włosy były nieułożone i krzywo patrzyła na karła, który ją przyprowadził.
- O co chodzi? Bo nie chciał mi dać się normalnie oporządzić… Co do? - spojrzała na związanego Mevela. Mężczyzna zaś uniósł brew do góry. Jego spojrzenie zrobiło się drapieżne.

- Potrzeba nam Twoich talentów, magini - rzekł Gveir. - Ten tutaj, widzisz… Potrzebujemy wyprać mu mózg.

Rycerz zabulgotał gniewnie zerkając z ukosa na Gveira.
- Nie… nie wyprać mózg. - zaprotestował, po czym sprostował. - Dowiedzieć się, co wie, a potem sprawić, aby zapomniał co się stało.

- Ano, jak zwał tak zwał - zgodził się Gveir. - Damy radę coś z tym zrobić?

Izabela z początku była zszokowana. W jej oczach zawitało niedowierzanie i strach. Z wielkim smutkiem popatrzyła na Esmonda jakby uczynił jej straszną krzywdę. Wystarczyło jednak aby jej wzrok padł na uwięzionego aby te emocje zniknęły. Mevel bowiem puścił do niej oczko uśmiechając się drapieżnie pod kneblem. Magini uniosła brew do góry, a jej spojrzenie stwardniało.
- Co potrzebujecie od niego wiedzieć? - Zapytała podwijając rękawy i przeczesując kręcone włosy palcami.
- To czego ode mnie chcecie jest do zrobienia, ale nie gwarantuje że wszystko się uda… albo że mu zmysłów nie pomiesza. - Mevel na te słowa spoważniał.

- Potrzebujemy informacji - zaczął Esmond podchodząc do Izabelli.
- On i jego banda napadli na Aurariusa, chcemy dowiedzieć się co zrobili z jego rzeczami i je odzyskać. Co więcej…

Przerwał wyciągając notatnik. Przewrócił pożółkłe kartki, z których co poniektóre zdobiły rdzawe plamy, aż nie znalazł tego czego szukał. Pokazał magini długą listę nazwisk, z których mniej niż połowa pozostała nie skreślona. Mavel znajdował się pośród nich.

- Szukam informacji na temat tych ludzi -dodał poważnym tonem.

Gveir wpatrywał się w milczeniu na Esmonda, Utopca i Izabelę, nie mając chwilowo do dodania nic. Kiedy tylko oczy Mevela na nim spoczęły, pobrzękiwał łańcuchami przyczepionymi do ostrzy i uśmiechał się, jakby chciał powiedzieć: “Widzisz? Było gadać wcześniej”.

Izabela przesunęła spojrzneiem po liście nazwisk ściągając brwi. Na moment spojrzała na Esmonda surowym spojrzeniem niepodobnym do tych jakimi go wcześniej obdarzyła. Westchnęła ciężko. Postukała palcami o udo ewidentnie zastanawiając się nad czymś. W końcu kiwnęła głową przytakując własnym myślom.
- Dobrze, to zajmie chwilę. Możemy to zrobić tutaj, ale musicie pilnować aby nikt się nam nie wpakował w rytuał. Zaniesienie go do pokoi może zwrócić uwagę niechcianych osób… Dajcie mi chwilę zaraz wrócę. Muszę wziąć odpowiednie składniki.
Opuściła stajnię pospiesznym krokiem. Dizi patrzył ze zmarszczonymi brwiami na przywiązanego i na resztę pomieszczenia.
- Pomóżcie mi, przestawimy nasze yataki to zasłonią cokolwiek tam ona nie będzie z tym biedakiem robić… powinny nam zapewnić odrobinę więcej czasu zanim nas ktoś najdzie.
Po dłuższej chwili do stajni wróciła Izabela. Była już ubrana w swój oficjalny strój maga iluzjonisty oraz dzierżyła w ręce kostur. Na jej barku zawieszona była torba wypchana jakimiś przedmiotami. Gestem poprosiła zainteresowanych do siebie.
- Dobrze, mam co mi potrzeba, ale zapytam się was w jaki sposób chcecie abym to zrobiła - powiedziała bardzo cicho aby nie usłyszał ich najbardziej zainteresowany. - Mogę przeprowadzić na nim ten sam rytuał, którym wy mnie uratowaliście. Albo sama bym weszła do jego umysłu, albo tak samo jak wtedy, wy możecie. Jest duża szansa, że uda nam się dzięki temu wszystkiego dowiedzieć, ale nie gwarantuje że on będzie zdrowy. Drugie co mogę zrobić, to zmusić go do tego aby zawsze mówił prawdę póki działa czar. Jednak nic go nie powstrzyma przed milczeniem jeśli się zorientuje. Ostatnie co mi przychodzi do głowy to aby go oszukać iluzją. Jednak musielibyście wziąć w tym udział i od was by zależało jak by to wyszło.

- Powinniśmy użyć pierwszej metody - Gveir podrapał się po brodzie, zastanawiając się, czego zapomniał wtedy w umyśle Izabelli. - Jest najprostsza. Jak Esmond mówi, ten bastard, to nie ma znaczenia, jeśli parę rzeczy wypadnie mu z głowy. Jak ponoć mi - wojownik uśmiechnął się wilczo.

-Zgadzam się- potaknął Esmond, zabierając się już za przestawienie zwierząt- to zdaje się być najskuteczniejsza metoda. Musimy jedynie zadbać o to by ktoś pozostał świadomy i pilnował w tym czasie stajni.

- Dizi będzie nas pilnować - rzekł utopiec - Nie uśmiecha mi się wędrówka po głowie tego człowieka, lecz pójdę z wami. Dla dobra sprawy.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
Stary 15-06-2019, 15:09   #107
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Magini była lekko zaskoczona tym z jaką łatwością mężczyźni zgodzili się, aby znów połączyć swoje jaźnie nieznaną im osobą. No prawie nieznaną. Pojedyncze spojrzenie na Esmonda sugerowało, że wiedział wiele. Zgodnie z obietnicą Dizi pomógł przygotować miejsce do rytuału. Mevel zaczął się wiercić, ale wystarczył jeden cios z pięści, aby zaprzestał swoich starań.

Tym razem ułożenie było inne niż poprzednio. Izabela kazała usiąść tak aby stanowili wraz z jeńcem czubki kwadratu. Mieli mieć skrzyżowane nogi i być lekko pochyleni do przodu tuż przed rozpoczęciem. Jak się dowiedzieli to po to aby nie wyrżnęli głową o kamień jak zasną. Gdzieś po drodze Izabela wytłumaczyła czemu tak robi, dając za powód mało miejsca. Rzeczywiście byli ciaśniej usadzeni, okrąg był mniejszy, świece były bliżej. Ogarnęło ich nagłe i niewytłumaczalne uczucie dyskomfortu spowodowanego bliskością. Spotęgowało się to jeszcze bardziej kiedy magini stanęła pomiędzy nimi, na środku, tak jak wcześniej Ristoff.

Normalnie odprawiać rytuał w stajni pełnej zwierzęcych gówien i siana... – mruknęła z niezadowoleniem i zaczęła mruczeć słowa w nieznanym dla pozostałych języków. W jednej ręce trzymała księgę, w drugiej kostur. Uderzała nim rytmicznie. Dźwięk zakotwiczył się w umysłach mężczyzn mącąc ich myśli. Tracili poczucie ciała i świadomości.

Zasnęli.

Nie obudzili się tak jak poprzednio. Odzyskali świadomość, ale nie byli pewni, gdzie są ich ciała, gdzie są oni sami. Przed nimi rozpościerał się chaos barw. W ciemnościach kotłowały się smugi koloru.

– “Co za bałagan” – dobiegł do wszystkich głos Izabeli. Był oddalony, a jednocześnie był wszędzie.

– “ Ech... tak wyglądają nietrenowane umysły. Poczekajcie chwilę, pomogę wam.” – na moment kolory zafalowały tworząc coś na kształt przestrzeni. Niestety zaraz wszystko się rozproszyło ponownie. Głębokie westchnięcie przebiegło przez ich umysły.

–” Nie, nic z tego nie będzie. Musicie tak tego poszukać. Wskaże wam kierunki.

Ruszyli przed siebie. Prowadzeni i upominani co powinni robić, a czego nie, zaczęli odnajdywać potrzebne im informacje. Najsprawniej szło Gveirowi, który miał najmniej poszanowania dla Mevela, przeglądając jego wspomnienia i myśli jakby liczył stosik monet. Ważna była tylko informacja. Już po chwili wiedział, że pokój z łupami jakich szukali był na najwyższym piętrze karczmy. Tam, gdzie z okolicznego budynku sięgała kładka. Wiedział też, że znak żółtego miecza na czerwonej tarczy należy do grupy łowców zwanych “Żółte ostrza”.

Esmond z większym trudem odnalazł potrzebne informacje. Przeglądanie wspomnień prowokowało jego samego do zatapiania się w myślach. Bolesnych i przykrych. Dowiedział się jednak, gdzie są pozostali. Ku swojemu przerażeniu poznał, że jeden z banitów jakoby “odnalazł” nową drogę życia i dołączył do tajemniczej grupy wędrującej po królestwie. Tej samej, w której był brat łowcy.

Hektor zaś był najbardziej zagubiony. Nie czuł się w żaden sposób połączony z tą sytuacją. Motywy pozostałych były dla niego obce. Sprawdzał wspomnienia Mevela z rezerwą aż trafił na takie, których nie chciałby widzieć. Rzeź. Zwykła wioska spalona, a jej mieszkańcy zgwałceni i zabici, bo Mevel i jego dowódca byli znudzeni. Przykładowy pokaz powojennego zatracenia moralności. Pośród mieszkańców rycerzowi mignął znany mu łowca. Ten o jasnozielonych oczach. Esmond.

Pobudka była znacznie szybsza i łagodniejsza. Wszyscy ocknęli się siedząc ze skrzyżowanymi nogami, tak jak poszli spać. Tylko, że bolały ich tyłki od twardego podłoża. Mieli nową wiedzę i wyglądało na to, że niczego nie zapomnieli... Raczej. Byli pewni, że są tacy sami jak przed przybyciem. Izabela stojąca pomiędzy nimi jęknęła. Zginając ostrożnie nogi, wyszła poza krąg. Musieli dłużej trwać w tych samych pozach, bo każdy był zastały i nieco obolały. Mevel również się obudził i jego spojrzenie nie wydawało się ani trochę mniej bystre niż wcześniej.

Muszę chwilę odpocząć... ale... ale zajmę się nim. Możecie... huf... możecie zrobić co tam... macie. – wydyszała magini wyraźnie zmęczona od używania magii.
 
Asderuki jest offline  
Stary 30-06-2019, 14:47   #108
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Pobudka była znacznie szybsza i łagodniejsza. Wszyscy ocknęli się siedząc ze skrzyżowanymi nogami, tak jak poszli spać. Tylko, że bolały ich tyłki od twardego podłoża. Mieli nową wiedzę i wyglądało na to, że niczego nie zapomnieli... Raczej. Byli pewni, że są tacy sami jak przed przybyciem. Izabela stojąca pomiędzy nimi jęknęła. Zginając ostrożnie nogi, wyszła poza krąg. Musieli dłużej trwać w tych samych pozach, bo każdy był zastały i nieco obolały. Mevel również się obudził i jego spojrzenie nie wydawało się ani trochę mniej bystre niż wcześniej.

– Muszę chwilę odpocząć... ale... ale zajmę się nim. Możecie... huf... możecie zrobić co tam... macie. – wydyszała magini wyraźnie zmęczona od używania magii.

- Zatem wiadome, co musimy zrobić - rzekł brodaty wojownik, podnosząc się z ziemi. - Magini przypilnowałaby Mevela, my odebralibyśmy rzeczy należące do smoka - rzekł. - Pozostało nam pójść do karczmy i odebrać łupy od tych… Żółtych Ostrzy

Bandyci nadający swej grupie nazwę… – żachnął się utopiec. – Świat na psy schodzi…
Choć słowa były marudne, wydawały się wypowiedziane nieobecnym tonem. Rycerz patrzył intensywnie na Mevela, a w jego oczach widać było bezbrzeżny smutek. W istocie to co ujrzał w umyśle bandyty pozostało we wspomnieniach utopca. Zagnieździło się, choćby nie chciał tego widzieć. Był świadom jak okrutna może być wojna. Nigdy jednak nie pojął jak zepsuty może być świat po wojnie. Do teraz.

Łowca podniósł się z ziemi, przyglądając się pozostałym, by sprawdzić czy aby nic nikomu nie dolega. Następnie sięgnął po notatnik, kawałkiem węgla dopisując najważniejsze informacje.

-Wiemy już gdzie są rzeczy Auroriusa, czas opracować plan. Chyba że chcemy mieć do czynienia z całą bandą.

Kładkghra – wybełkotał rycerz po czym odchrząknął i poprawił się – Kładka. Pomiędzy karczmą, a sąsiednim budynkiem jest przejście… Można przejść tamtędy, ale nie mamy pewności że nie jghrest pilnowghrana.

- Esmond mógłby pójść na zwiad - zauważył Gveir. - My byśmy go ubezpieczali. Przejdziemy po kładce i weźmiemy łupy

- Kilku z nich widziało moją twarz gdy szukali Mavela-przypomniał łowca- Istnieje szansa, że mnie rozpoznają. Mogę spróbować przeprowadzić zwiad od zewnątrz, ale sądzę, że moglibyśmy wyczekać momentu gdy część grupy opuści karczmę. Wtedy będziemy mieli większe szanse, nawet gdyby nas zauważono.

- Zatem… Postanowione? - zapytał Gveir.

Rycerz westchnął ciężko i skinął głową. Pomimo że sam zaproponował użycie kładki, nie był kontent z tego pomysłu. Zakradanie się… odbieranie łupów cichaczem… to nie jawiło się jako czyn honorowy. Jednak po tym co ujrzał w głowie bandyty, ciężko mu było opanować rozdygotany kompas moralny.
Postanowione.
Wstał z ziemi i podszedł do maginii kucając przy niej. Pomimo że była białogłową dotarło do niego jak silna musiała być. By mierzyć się z takimi wizjami przemierzając myśli innych?
Jak się czujesz Izabelo? – Wybełkotał z troską i mokrym bulgotem przebrzmiewającym gdzieś w głębi piersi.

Kobieta podniosła spojrzenie na rycerza. Skrzywiła się i tsyknęłą.
- Ciało zmęczone. Umysł w ciągłym nieładzie po tym jak mnie obudziliście. Podejrzewam, że będę potrzebować pomocy innego maga aby to poukładać… kto wie, może uda mi się odnaleźć to co on… zgubił -kobieta spojrzała na Gveira. Po chwili wróciła spojrzeniem do Hertora.
- Co się jego tyczy… okrucieństwo nie jest czymś czego nie miałam okazji już zobaczyć. Różnego rodzaju osoby trafiają do Narrenturmu. Pobożni chłopi jak i zadufani szlachcice. Czasem to sa zwykli robotnicy, czasem okrutni ojcowie. Czasem są to pewni siebie władcy, czasem pozbawieni radości życia pijacy. Nie ma reguły, choć przypadki się powtarzają i są schematy… Najgorsi są jednak ci dotknięci szaleństwem Siewcy - umilkła na moment. Spojrzała z melancholią w oczach gdzieś w powietrze aby na nowo zogniskować wzrok na rycerzu.
- Dziękuję za troskę. Będzie dobrze. Jeśli miałoby mnie to bardzo męczyć ostatecznie mogę magicznie odciąć się na trochę od tych wspomnień. Nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale pomoże.

Rycerz otworzył szerzej oczy.
- Odciąć się od wspomghrnień? - zapytał a w głosie zabrzmiała niekonwencjonalna wrogość. - zapomnieć na życzghrenie?

Magini westchnęła.
- Tak. Jak mówiłam, to nie jest zdrowe. Nie musisz się o mnie przejmować.

Rycerz był wzburzony i już chciał nakrzyczeć na maginię, ale się opamiętał w porę. Widać jednak było na jego twarzy ustępującą złość.
- Thrak… to nie jest zdrowe... - mruknął. - Pamięć jest ważna… jakakolwieghr by ona nie była.

Dopiero po tych słowach kobieta się jakby ocknęła.
- Ach… przepraszam. Tak. Khm. Przez moment zapomniałam, że jesteś… Że nie pamiętasz.

- Hrpfhrpf - z gardła utopca dobiegł bulgot i nie wiadomym było co mógł oznaczać. - Niektórzy by wiele oddali za to by móc wspominać. Ale nie gniewam się. Ciężko rybie zrozumieć ptaka.

Tymczasem Dizi niepewnie podszedł do najemnika i łowcy.
- Tak, tak sobie pomyślałem. Skoro chcecie zabrać rzeczy Aurariusa to może zróbcie to za dnia? Ja wiem, to dziwne, ale… ale no. Tak pamiętam, że my to za dnia w polu pracowaliśmy zawsze, nie po nocy. Chałupy puste były. Może oni też w tej karczmie tak dużo nie siedzą? No co? Ile można na dupie siedzieć? Mam rację?

- Myślałem, że opuściłeś nas - Gveir ruszył podejrzliwie brwiami. - Ale co racja to racja. Być może powinniśmy zajść tam w dzień.

- Warto spróbować- zgodził się łowca, oglądając się na przypatrujacego się im uważnie Mevela. Podszedł do wozu szukając czegoś.

Po chwili grzebania w schowku wrócił do karła niosąc załadowaną kuszę.

-Zrób coś dla mnie- zaczął przyklejając, tak by Dizi wyraźnie słyszał jego ściszony głos- Mevel jest cwany, niewykluczone że będzie coś kombinował. Chciałbym Cię poprosić żebyś został tu z Izabellą i miał go na oku gdyby coś poszło nie tak.

Karzeł spojrzał na oręż. Wziął głęboki oddech.
- D-dobrze - powiedział. Niezręcznie wziął kusze, któa dla niego była nieco duża. Pomimo usztywnienia ręki wyglądało, że na pewno raz będzie gotów strzelić do zbrodniarza. Zbierając się w sobie karzeł kiwnął głową robiąc pewną minę.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
Stary 20-07-2019, 15:20   #109
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Dizi pozostał z Izabellą w karczmie. Panowie udali się w stronę drugiej karczmy. Dniało już solidnie i przechodnie kręcili się na ulicach. Zgodnie z umową, Esmond poszedł na zwiad z zewnątrz. Korzystając z bocznych uliczek zakradł się na tyły karczmy. Budynek znajdujący się tam wyglądał na typowo mieszkalny, nie był to kolejny magazyn. W takim miejscu ludzie wynajmowali od właściciela mieszkania. Na szczęście akurat ktoś wychodził i Łowca ukradkiem mógł się zakraść do środka. Klatka schodowa ciągnęła się środkiem budynku co piętro odprowadzając do kilku drzwi. Będąc na ostatnim piętrze udało mu się trafić do właściwego miejsca. Co ciekawe drzwi nie były zamknięte, bo ktoś zablokował zwitkiem papieru zamek. Ostrożnie zaglądając do środka upewnił się, że nie czyha na niego żadne niebezpieczeństwo. Pokoje były puste. Nie było tam żadnych mebli. Jedyne co dało się dostrzec, to ścieżkę nie pokrytą kurzem prowadzącą w stronę okien. Podchodząc do nich dostrzegł kładkę, którą do tej pory widział tylko od dołu. Po drugiej stronie była karczma i... lekko uchylone okno!

Gveir i Hektor

Pozostawiona samym sobie dwójka wojowników długo nie ustała w miejscu. Rycerz oficjalnie oświadczył, że idzie sprawdzić karczmę. Jako że Gveira mogli by poznać, uznał, że lepiej będzie jak pójdzie sam. Najemnik został w jednej z bocznych uliczek zmuszony czekać na pozostałą dwójkę. Chwilę po tym jak Hektor zniknął usłyszał jednak ciekawą rozmowę.
Szefie dokąd dzisiaj?
Ratusz. Może uda się ich przekonać aby dali nam nagrodę za złapanie smoka.
Naprawdę myślisz, że będzie na tyle głupi, aby za nami polecieć? Tylko dlatego, że mamy jego rzeczy?
Jak nie, to to co miał przy sobie starczy za opłacenie kłopotów jakie przez niego mamy
Rozmowa ucichła, kiedy mężczyźni odeszli poza zasięg słuchu.

Tymczasem Hektor wszedł do karczmy zamawiając sobie drobny posiłek. Zarówno karczmarz, dziewki jak i kilku z Żółtych Ostrzy wodzili na nim spojrzeniem. Rzucał się w oczy w swojej zbroi pośród lżej ubranych. Kiedy zaś zdjął hełm nie było mowy, aby nie zwracał uwagi. Kiedy podano mu jedzenie dosiadł się do niego jeden z ostrzy - młody, rudowłosy chłopak z piegami i śladami po trądziku. Wyglądało to jakby chciał się wykazać przed pozostałymi.

Smacznego mości rycerzu – zagaił z cwanym wyrazem twarzy. – Nie wiedziałem, że w mieście przebywa ktoś tak znamienity. Co robicie w tak podłej karczmie jak ta?
 
Asderuki jest offline  
Stary 31-08-2019, 00:21   #110
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Gveir przysłuchiwał się rozmowie dwóch mężczyzn z zaciekawieniem. Zaintrygowany, zaczął podążać za nimi, skradając się.

Rozmowa dalej była o tyle ciekawa, że “szef” wydawał się mieć w sobie tyle pewności, że mogą wyciągnąć złoto za przedmioty smoka, że nie brał pod uwagę czy rada miasta w ogóle coś takiego przewiduje. Był bardzo pewny siebie. Sprawiał wręcz wrażenie, że jeśli coś nie będzie szło po jego myśli sprawi aby jednak szło.W pewnym momencie grupa weszła na targowisko. Choć nie było gęsto osób Gveir musiałby przyspieszyć i zaryzykować wykrycie jeśli nie chciał ich zgubić.
Gveir, zainteresowany, podążał za tymi dwoma ludźmi. Jeśli tylko mógł dowiedzieć się czegoś przydatnego… Mogło to pomóc ich misji.
Tym razem los się nie uśmiechnął. Kiedy się przeciskał pomiędzy ludźmi jeden z obstawy szefa obejrzał się i zobaczył najemnika. Musiało mu coś nie pasować bo szturchnął swojego szefa w ramię i ten też się obejrzał. Przyspieszyli i zaczęli niknąć w tłumie.
Gveir wzruszył ramionami i dał spokój. Postanowił wrócić na swój posterunek, aby pomóc utopcowi w jego misji. Niespecjalnie się zdziwił jak go nie zastał w miejscu zbiórki. Musiał pewnie być wciąż w karczmie. Stać na ulicy nie było sensu więc podszedł upewnić się co się działo z rycerzem. Przez jedno z okien zobaczył jak nad Hektorem pochyla się kilku mężczyzn kiedy on zdawał się nic z nich nie robić. Aż do czasu kiedy jeden wytrącił mu kufel z ręki. Wnętrze jakby nadle zamarło w oczekiwaniu.
Gveir mimowolnie dotknął ręką ostrzy zamocowanych przy jego pasie. Nie miał wątpliwości, że rycerz był w stanie poradzić sobie z jednym młodzikiem, jeśli jednak miała się zebrać przeciwko niemu cała ustawka, najemnik zamierzał wkroczyć i ukrócić samowolę drabów. Gdyby tylko mógł zasłonić twarz chustą lub maską… To byłoby najlepsze, nie zostałby rozpoznany. Rozejrzał się wokół. Zamierzał poczekać, jak Hektor rozwiąże sytuację.
Ten wstał i jak gdyby nic zaczął coś opowiadać bawiąc się przy tym krzesłem. Wyglądało jakby jego opowieść dotyczyła tego mebla, bo wskazywał na niego co jakiś czas.

- Typowe - mruknął cicho Gveir, wywracając oczami. Nadal zamierzał czekać.

Czuwał. Wiedział, że jeden młodzik nie jest wyzwaniem dla rycerza, ale cała zgraja mogła stanowić problem. Jeśli tak miało być, zamierzał włączyć się do walki. Przepasał twarz chustą na wszelki wypadek. Czuwał. Zamierzał dać Esmondowi dość czasu, aby wziąć rzeczy smoka i uciec, a jeśli będzie trzeba - ściągnąć uwagę Żółtych Ostrzy.
Sytuacja w środku została załagodzona. Rycerz ewidentnie poza orężem wiedział jak władać też słowem. Przy okazji do rozmowy dołączył się ten sam mężczyzna, którego widział poprzedniego wieczoru. Wtedy liczył monety. Niechybnie skarbnik Żółtych Ostrzy.
Oczy wojownika rozjarzyły się na wspomnienie o złocie. Zmitygował się jednak. Póki co, zamierzał ubezpieczać Hektora.
Stojąc na zewnątrz nie miał za wiele do roboty. Do jego uszu dotarł jednak dźwięk dochodzący zza karczmy. Coś trzasnęło i chyba ktoś coś powiedział jednak nijak było zrozumieć co. Hektor z kolei widać było, że zagaduje skarbnika nie robiąc żadnych agresywnych ruchów.
Widząc, że Hektor jest póki co bezpieczny, uwaga Gveira skierowała się w stronę źródła dźwięku. Zaniepokojony, namacał ostrza i wolno poszedł za karczmę. Czy był to Esmond?
Kiedy dotarł na tyły karczmy zastał bardzo ciekawą sytuację. Na przeciwległym budynku wisiał mężczyzna trzymający się rynny, zaś drewniana kładka właśnie runęła z impetem w dół, roztrzaskując się na ziemi.
- Eeej! Pomocy! - ryknął wiszący mężczyzna.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172