Lily najpierw próbowała chłopca zignorować, ale jej wrodzona ciekawość nie pozwoliła jej zachować tej postawy zbyt długo. No… udało się jej to tylko przez kilka sekund. Spoglądając na niego swoimi niebieskimi oczami, zbliżyła się może dwa kroki w jego stronę i przemówiła łagodnie: |
Karczmarz bardzo nerwowo zaczął przerzucać spojrzenie pomiędzy członkami drużyny. Dizi zaś milczał czekając na rozwój zdarzeń. |
- Wystarczy tego - stwierdził Esmond, niemal w tym samym momencie. Złapał dziewczynę za ramię i wstrząsnął lekko, by zdekoncentrować ją i przerwać iluzję - zrozumiem przesłuchanie i chęć pomocy dziecku, ale nie będę bezczynnie przyglądał się torturom psychicznym. Kobieta głośno zgrzytnęła zębami, kiedy przerwała zaklęcie i zamrugała oczami nie mogąc przez chwilę przyzwyczaić się do blasku świata realnego. Opuściła ramiona, biorąc dwa głębokie, uspokajające wdechy, by odzyskać nieco nadwątlone siły i zagłuszyć ból głowy. - I tak miałam właśnie przestać - powiedziała cicho do reszty i oparła się o słup, zakładając dłonie za plecami, chwytając berło oburącz. - On coś wie, widziałam to w jego oczach. Jeśli będzie trzeba, to wrzucę go tam spowrotem - zagroziła, chociaż w jej oczach było ledwie dostrzegalna niechęć do ponownego działania w tej sposób, a może ponownego widoku mar iluzjonisty. Utopiec klepnął gospodarza kilkukrotnie po twarzy otwartą dłonią uzbrojoną w rękawicę. - Mów, tak jak obiecałeś. Karczmarz zamrugał oczami widząc, że wszystko wróciło do normy. Dysząc ciężko spojrzał na twarz utopca. Wyglądało jakby prawdziwie wolał ten widok od tego, który go prześladował wcześniej. Pokiwał nerwowo głową rzucając przerażone spojrzenie na Lily. - W-wszystko zaczęło się jak Szczerbata Zocha zaciążyła. Była baba na skwał, a jak jej dzieciak w brzuchu zaczął rosnąć to tak się zmieniła, że nie poznałbyś p-panie. Ten szczyl jej jest. Sumienie się w niej odezwało i do kapłanów Boga Śmierci poszła błagać o przebaczenie. No i jej kurwa dali kurwa Tabuła Srasa czy jak to się tam zwie. No i jak jej dali to się jej banda rozlazła bo jakże to za taką normalną babą murem stać… No tylko my zostaliśmy… Otto i ja. Nie umieliśmy jej zostawić no takiej samej z dzieciakiem. Zbabiała, ale ona kuźwa gotować nie umi. Zdechłaby, bo klienteli brak. Ale ona uczciwie chce! Uczciwie, że piwo taki cienkusz był, że chociaż tyle, że to rozkręciliśmy. Trochę bęcków się spuściło, postraszyło i znalazł się kupiec chętny rozstać z piwskiem. No i z recepturą. Hehehe… khm. Potem Otto wpadł na genialny pomysł aby podszywać się pod kupca i na drodze zbierać do karczmy. Ale to nie szło, bo nie po drodze,bo słabe żarło… no to pomysł aby ich nieco podtruć aby zostali dłużej i więcej pieniądza sypali. No ale Otto się na trutkach wcale nie zna za dobrze. To umarł. Ileż kłopotów z tym było… A jaka Zocha była wściekła! Ale zadziałało. No był drugi raz… i trzeci… I były kolejny, tylko dzieciak wszystko popsuł - warknął ostatnie słowa puszczając złowrogie spojrzenie chłopakowi. Ten tylko ściągnął brwi hardo odwzajemniając spojrzenie. Karczmarz - czy też były zbir powiedział zdecydowanie więcej niż potrzebne było wiedzieć. Strach widać dał mu sie we znaki. - Panie… jak nas osądzać tutaj chcecie to nawet i na szafot, byleby z tą bladolicą nie zostawiać. Błagam. |
|
|
- Otruty - ostro podkreśliła Lily, wskazując grotem partyzany karczmarza - Ten bardzo miły pan, który wcześniej był rozbójnikiem, wszystko nam pięknie wyśpiewał. Z powodu jego idiotyzmu, nie mam zamiaru owijać w bawełnę, możesz zginąć, tak jak kilku pozostałych przed tobą. - wzrok, którym obrzuciła “chorującego” mężczyznę, mimo jej twardych słów, był pełen współczucia. Nie można było tego powiedzieć o tym przeznaczonym dla oberżysty. - Czy posiadasz antidotum lilipucie? - głos Hektora wydawał się być odległy, jakby rycerz był zamyślony. W istocie, gdy się przyjrzeć wzrok miał wbity w ścianę obok kominka, nie zaszczycając nim wcale, a wcale nikogo z zebranych. - Czym go trułeś - spytał z kolei Esmond - Może zwykłe zioła pomogą oczyścić organizm. Otto się skrzywił brzydko. Zanim się odezwał rozejrzał się po karczmie nie odnajdując wsparcia. Widać było jego gorączkowe myślenie. W końcu zwęził oczy. - Nic wam nie powiem. Rycerz nie wiedzieć czemu uśmiechnął się szeroko odsłaniając ostre jak u piranii zęby. - A jaki możesz mieć w tym cel, jeśli można wiedzieć? Liliput pozwolił sobie usiąść. Wyglądało, że reakcja otoczenia sprawiła, iż poczuł się pewniej. - Być może jestem ciekaw na kogo w zasadzie trafiłem? A może co innego chodzi mi po głowie. Hektor spojrzał na otrutego kupca. Jego duże, okrągłe oczy zdawały się być pozbawione powiek. Dopiero gdy mrugnął na moment pokryły się mocno unerwioną błoną. Zwrócił ponownie uwagę na liliputa. - Beztroska potrafi wygrać ze strachem tylko w umyśle szaleńca - powiedział, a słowa jakby starły uśmiech z jego twarzy. - Jesteś szaleńcem, którego winienem rzucić jako jadło mojemu wargowi Rybożercy, czy też bojaźń o twoje jutro pozwoli ci dostrzec błysk interesu w tej błotnighrlllstej sprawie? Wiesz już na kogo trafiłeś. Sędziego, kata, świadków i los, który odwrócił się od ciebie z chwilą gdy przeszedłem przez próg tej gospody. Wiesz dlaczego? Ponieważ los zawsze uśmiecha się do mnie. Jeśli zatem cokolwiek chodzi po twojej głowie, lepiej żeby to była trzeźwa myśl. Wiedz też że za nic mam twą skuteczność i przydatność. Pomóc sobie możesz jedynie prawdą. Hektor zamilkł i oblizał rybie usta czując suchość… i chociaż nie było jego zamiarem spojrzeć przy tym na dłonie oskarżonego, to mimo wszystko bezwiednie tak uczynił, zastanawiając się ile może zająć liliputowi przygotowanie antidotum, jeśli w ogóle wie jak je przyrządzić. Była też inna myśl. Czająca się na granicy świadomości, o wiele smutniejsza, lecz przypominająca o jego powinności. Jednak dla pozostałych zebranych, rycerz ewidentnie oblizał się patrząc na palce truciciela. - No wiesz? Chcesz odgryźć jego palce? To może za mało humanitarne, choć wciąż dobra metoda - powiedziała Lily zachowując kamienny wyraz twarzy. Sięgnęła po swoje berło i stuknęła nim o drzewce włóczni, wydając typowy drewniany dźwięk. - Ale wiesz… Zawsze mogę zrobić mu coś gorszego. Ładnie wszystko nam wtedy wyśpiewa… a ja lubię dużo wiedzieć! - uśmiechnęła się słodko, choć wcale nie był on przyjazny. Bardziej… drapieżny. Otto poruszył nerwowo palcami lecz nie zdał się być zastraszony. - Możesz mnie torturować dziewko, ale ja mam bardzo słabe serce. Pokrzyczę, taaak, ale długo nie pożyje. A skoro za nic macie moją skuteczność, to po co wam moja wiedza czym napoiłem tego bogom ducha winnego człowieka? Przecież sami sobie z tym poradzicie - odparł liliput, a Mustaf otarł czoło gęsto zroszone potem. Jego nerwy były dużo bardziej zszargane niż reszty. - P-panie czego chcecie za odtrutkę? - sapnął mężczyzna a jego okulary zjechały prawie na koniec nosa. Liliput uśmiechnął się delikatnie. - Musicie panie pertraktować z tym zacnym rycerzem i tą przemiłą panienką. Jak mnie przestaną straszyć to moglibyśmy dokonać targu . Lily widziała chytry błysk w oczach małego człowieka. Jej spojrzenie przykuło jednak co innego. Chłopak Zochy przemknął za szynkwasem i zaczął się wspinać po schodach. Gdy stanął na jednym ze schodków zaskrzypiało. - Rzekłem już, że to jak zostaniecie osądzeni, nie zależy od tego czy macie remedium, czy nie. - odezwał się rycerz - Nie na waszej wiedzy mi zależy lecz na prawdzie… i tylko prawdzie. I wam też powinno na tym zależeć jeśli chcecie zostać osądzeni sprawiedliwie Poprawił się na stołku i zastukał pazurami w stół. - Zaczęliście mówić o targu. Co zatem chcecie w zamian za odtrutkę? - Och od was nic nie chce. Od niego - Otto wskazał na Mustafa - to co przywiózł w swoim wozie. - Wszystko..? - sapnął słabnący Mustaf. - Oczywiście, że nie. Tą jedną konkretną rzecz… Kupiec zdawało się nie mógł być bardziej blady. - Ani ty nie wiesz co wieziesz, ani ten, któremu to wieziesz. Rozstań się z tym. Ach i proponowałbym aby dzieciak nie dobierał się do mojego pokoju chyba, że chcecie i jego mieć na sumieniu. Zocha zerwała się z miejsca i pobiegła po schodach. Podczas rozmowy zdawałą się patrzeć na Otto jakby to był zupełnie inny człowiek. Tak samo karczmarz. - O cholera...! - syknęła i zaczęła biec w stronę schodów rozpaczliwie próbując wymyślić jakieś zaklęciem blokujące drogę. - Nie idź tam, chłopcze! Nie wchodź do jego pokoju! Wracaj tu! - krzyczała najgłośniej jak potrafiła. Wytężała też słuch, by móc usłyszeć ewentualne szczęki mechanizmów czy skrzypienie otwieranych drzwi. - Ty za to wiesz co to jest. - po chwili zwrócił się rycerz do liliputa. - Kontynuuj zatem. - zachęcił go gestem ręki. Lily popędziła z łatwością wyprzedzając grubą Zochę. Do uszu kobiet dotarł cichy szczęk i świst. Daleko w korytarzu na podłodze siedział, wciśnięty w ścianę, chłopak. W kilku susach magini dopadła do, żyjącego szczęśliwie, chłopaka. Kilka centymetrów od jego głowy sterczał bełt głęboko wciśnięty w ścianę, a nad nim w odstępach kilkudziesięciu centymetrów dwa kolejne. Na dole zaś Otto uniósł delikatnie brwi do góry. - Kontynuować? To wszystko. Chcę to co ma on i tyle. Jak nie dostanie kolejnej dawki… a zapewne nie dostanie, bo narobiliście strasznie dużo zamieszania, przeżyje akurat do momentu przyjazdu doktora, który zapewne będzie w stanie mu pomóc… Aczkolwiek zastanowiłbym się nad tym. Pan Mustaf wcale nie ma czystego sumienia - uśmiech przebiegł po twarzy liliputa. - Tłumaczenia zajęłby nam całą noc, a zarówno wy, jak i ja mamy napięty grafik. Ale mogę coś dla ciebie zrobić błotnisty rycerzu. Podzielę się z tobą pewną informacją. Myślę, że będzie dla ciebie na wagę złota. Rycerz przekrzywił głowę i westchnął ciężko. Uwielbiał krętaczy ale tylko na scenie. W życiu codziennym przyprawiali go o apopleksję. Doprawdy nie wiedział jak utrzymać nerwy na wodzy. Hektor leniwie opuścił i podniósł błotniste powieki. - Któremu z bogów oddajecie cześć panie Otto? Liliput zrobił skwaszoną minę. - Chciałem ci zrobić uprzejmość i powiedzieć ci na osobności, ale naprawdę nie powinieneś chodzić tak otwarcie z tym symbolem na pochwie. Rycerz uśmiechnął się nerwowo i mruknął do siebie nie artykułując żadnego słowa. Sięgnął po miecz w pochwie i złapał ją tuż pod symbolem. - Wiesz jak odwrócić uwagę i wiesz jak ją przykuć Otto - przeszedł na bardziej bezpośredni ton. - Wiele ryzykujesz stawiając wszystko na jedną kartę. Tym bardziej że rzekłem ci na początku i raz powtórzyłem co mnie interesuje w tej rozmowie. Odpowiedz na pytanie. - W zależności od momentu składam modlitwy do odpowiednich bogów błotnisty rycerzu. Hektor pokiwał głową. - To tak jak ja, trucicielu. Jednakże z racji swej natury specjalne miejsce w swym topielczym sercu rezerwuję dla Pana śmierci i wody - rycerz zaczął obchodzić liliputa powolnym krokiem nie patrząc na niego lecz na symbol widniejący na pochwie miecza. - Może gdybyś więcej uwagi przykuwał naukom kapłanów, wiedziałbyś że skoro kupiec Mustafa znalazł się na drodze ku śmierci… rycerz wierny naukom śmierci i wody nie winien go z tej drogi zawracać. Zbaczać z drogi to grzech trucicielu. Czy dalej uważasz że życie twego niedoszłego towarzysza to karta warta trzymania na ręku? - Wydawaliście się przejęci losem tegoż to kupca - mruknął w odpowiedzi Otto. Mustaf był w stanie tylko poruszać niemo ustami słysząc jak kompletnie obcy mu ludzie pertraktują na temat jego życia i śmierci. - Coś jednak jest z tą śmiercią nie tak - kontynuował liliput - Powinieneś wszak być martwy, a nie jesteś. - To tak jak ty trucicielu. - zripostował rycerz. - Nie zmieniajmy jednak tematu. W zamian za odtrutkę oraz informację o symbolu, chcesz tego co przewozi kupiec. Zostawmy na tą chwilę śmierć. Zostawmy mrok i potępienie. Trzymajmy się światła i prawdy, która zawsze wychodzi na jaw. Jeśli uważasz że zagrałeś dobre karty, informacja o tym czego pożądasz nie powinna zaważyć na szali. Prawda? Rycerz nie przestawał krążyć wokół truciciela. Rozmawiał z nim, lecz jego myśli co chwila odbiegały w stronę symbolu, w który był zapatrzony. Zastanawiał się co też może wiedzieć liliput, którego życie wypełniała banicja i łotrowski fach. Czy mówił prawdę? Czy też blefował? Czy on sam, Hektor, powinien to stawiać na szali swego sądu. - W teorii nie powinna. Nie wiem czemu interesuje to ciebie bardziej niż cokolwiek innego. Ale niech będzie może i wygadam się. Tylko czy na pewno chcesz obarczyć prawdą innych dookoła? - Ty nie jesteś Otto prawda..? - odezwał się w końcu słabo kudłaty karczmarz zbój. - Ano, nie. Ano nie. Tymczasem na górze Lily sprawdziła stan chłopaka. Najważniejsze było to, że żył. Zero ran, tylko lekki szok. Poczochrała go po włosach w nagrodę za swoją odwagę, skwapliwie, bo to nie jej dziecko, ale miała szacunek do życia. Szkoda że życie miało raczej niewiele szacunku do niej. Z tą pochmurną myślą, uważnie się rozglądając, postanowiła zagłębić się w cień pokoju Ottomana, który, jak się okazało, wcale nim nie był. Zamierzała się trochę dowiedzieć o tym człowieku. Może znaleźć jakiś dziennik, antidotum też by było im na rękę. - Uważaj na pułapki, nasz drogi Otto mógł przygotować więcej niespodzianek - Głos Esmonda rozbrzmiał za plecami dziewczyny. Najwyraźniej wpadł na podobny pomysł co Lily. Wykorzystując swoje zdolności, zaczął od opukiwania podłogi w poszukiwaniu ukrytych skrytek. Rozglądając się po pomieszczeniu z punktu widzenia liliputa, szukał otarć, nierówności, śladów na kurzu i innych cech mogących świadczyć zarówno o pułapkach, jak i kryjówkach. Pojawienie się Esmonda było zbawienne dla magini. Głownie z tego względu, że mężczyzna niemal od razu dostrzegł pułapkę w która miała wpakować się Lily. Zabrał jej dłoń od, wydawało się już niegroźnych, drzwi. Na ich wewnętrznej stronie był jeszcze jeden haczyk, który opadł z zamiarem zranienia palcy. Niby nie groźnie, ale w blasku świec połyskiwał dziwnym odcieniem. Oboje weszli do pokoju niby-kupca dostrzegając na pierwszy rzut oka całkiem normalnie wyglądający pokój. No może poza trzema kuszami uruchamianymi jeśli ktoś za mocno otworzy drzwi bez uprzedniego rozbrojenia pułapki. Za ich plecami Zocha zaczęła besztać chłopaka za nieostrożność, a w jej ściszonym głosie było tyle samo gniewu co troski. Łowca miał świadomość, że pułapki liliputa mogły być nieco subtelniejsze niż te, którymi czasem on się posługiwał. To nie na zwierzynę były zastawione. Pod szczelnie zamkniętym oknem stała skrzynia, również zamknięta. Obok niej stało równo kilka tobołków. Po prawej stronie pokoju stało biurko z rozrzuconymi papierami, oraz zamkniętym metalowym, ozdobnym pudełkiem. Buteleczka z atramentem i pióro leżały równo ułożone obok papierów. Biurko posiadało cztery zamknięte szuflady. Łóżko stojące po lewej stronie pokoju było równo zaścielone. Po dłuższym przebywaniu w pokoju zaczynało się zauważać jak równo i dokładnie poukładane są przedmioty. Esmond dostrzegał bardzo powoli gdzie znajdowały się różnego rodzaju zasadzki na nieproszonego gościa. Niektórych tylko się domyślał przytłoczony ilością niebezpieczeństwa jakie go otaczało. Liliput musiał przechodzić istny rytuał aby spokojnie poruszać się po pokoju. Albo pamiętać co gdzie założył. -Nie będzie łatwo - podsumował Esmond, po tym gdy pokazał dziewczynie pułapki, które zdołał zauważyć. Ostrożnie stawiając stopy, chcąc przyjrzeć się zapiską liliputa ,powolnymi ruchami podszedł do biurka - Nasz mały przyjaciel albo cierpi na skrajną paranoję, albo w tym pokoju znajdują się bardzo cenne rzeczy.. Dziewczyna skinęła głową w podziękowaniu, stawiając każdy krok jakby stąpała po cienkim lodzie. Bogowie jedyni wiedzieli, kiedy coś mogło tutaj wystrzelić w ich stronę. Zostawiła partyzanę przed drzwiami. Jej mina tężała z chwili na chwilę, kiedy w końcu po prostu wróciła i chwyciła pod ramię mężczyznę, wskazując na skrzynię. - Myślisz, że tam może być antidotum? I czym może być to zabezpieczone? Ty na pewno się lepiej na tym znasz niż ja. - powiedziała uroczo, ale ostatecznie nieco się skrzywiła. - Po prostu zależy mi na czasie - wróciła do normalnego tonu i odsunęła się na bok - Ktoś tu odchodzi do królestwa Pana Śmierci.* - I postarajmy się do niego nie dołączyć. Sugerując się tym co widzieliśmy tu do tej pory, kufer zdaje się zbyt oczywisty- odpowiedział łowca odchodząc od biurka . Podszedł do skrzyni, i oglądnowszy ją z każdej strony w poszukiwaniu śladów pułapek, przykucnął z boku- Zejdź na bok, może mieć podobny mechanizm jak ten przy drzwiach. - Eeem… Dobrze. To ja się może zastanowię co mogłabym zrobić ze swoją magią… - rzekła cicho i wyszła za drzwi, balansując kosturem w dłoni. Ściągnęła brwi intensywnie myśląc, wymyślając jakieś zaklęcie, które mogłoby osłonić Desmonda w razie problemów. Lily miała kilka opcji. Tarcza kinetyczna była wciąż dla niej zbyt zaawansowana. Jak niemal każda magia, którą był w stanie dostrzec już zwykły człowiek. Oczywiście mogła założyć, że spróbuje wyłapać cokolwiek mogłoby zranić Desmonda. Z tym było jednak ryzyko, że nie zdąży, bądź nie przewidzi tego co może nadejść. Kolejną opcją było zwyczajne poproszenie aby mężczyzna odszedł i otworzenie skrzyni z daleka za pomocą telekinezy. W tym czasie Desmond spojrzał na papiery na stole. Pierwszym z wierzchu były notatki. Opisywały nazwiska i daty oraz dokąd zmierzają te osoby. Przy dwóch były oznaczenia “załatwione”. Mężczyzna jednak wrócił do skrzyni i zaczął się jej przyglądać. Inni z jego fachu potrafili lubować się w skrytym podejściu. Desmond na swoje nieszczęście wolał bardziej bezpośrednie podejście. Znalazł mimo wszystko cienki sznurek biegnący wzdłuż wieka skrzyni. Był napięty. Mężczyzna ostrożnie złapał za sznurek i przejechał dłonią w obie strony, chcąc przekonać się skąd i dokąd prowadzi, a Lily pospiesznie wyszła z pomieszczenia, by nie być świadkiem przypadkowej śmierci swojego towarzysza. Sznurek prowadził do wewnątrz skrzyni. Pytaniem było czy była opcja aby otworzyć skrzynię tak żeby pułapka nie zadziałała. Kolejnym pytaniem było jaki cel miała pułapka. Czy działała na otwierającego czy też na zawartość? Desmond musiał zaryzykować, o ile chciał ryzykować.* Kobieta czekała na zewnątrz oparta o karczemną, dość pospolitą ścianę, oczekując głuchego stukotu kusz i drewno. Nie doczekała się jednak tego dźwięku. Bardzo niepewnie otworzyła drzwi odkrywając, że Esmond żyje. “Nie ma źle” - pomyślała, wyciągając hebanowe berło i użyła prostego zaklęcia telepatii, by przyciągnąć biurkowe dokumenty, po czym znów schowała się za drzwiami. Kartki powędrowały do dłoni kobiety. Treść pierwszej się nie zmieniła. Reszta była po części zrozumiała po części nie. Wyglądało, że liliput używał albo skrótów myślowych, albo to był szyfr. To co jednak było jasne to list polecający niejakiemu Mirano unieszkodliwić działania prowadzone przeciw koronie. Na koniec był dopisek “Ku chwale korony i jej miłości. “* Tymczasem wewnątrz pomieszczenia, mężczyzna dobył sztylet z pasa przerzuconego przez pierś. Ostrożnym ruchem złapał za sznur i utrzymując go napiętym, uciął. Miał zamiar utrzymać napięcie sznura, zawijając go na rękojeści sztyletu i unieruchomić, tak by nie aktywować pułapki. Plan był logiczny. Desmond mimo minimalnej roboty spocił się mając nadzieję aby sznurek nie został za bardzo naciągnięty. Cała zabawa potrzebowała tak naprawdę dwóch sztyletów po obu stronach skrzyni. Po zawiązaniu sznurka wokół rękojeści wystarczyło wbić sztylet w drewno aby nie puścił. Szczęściem było to, albo właśnie podpuchą, że skrzynia nie była zamknięta. W środku był mechanizm, który po obejrzeniu działał na zasadzie naciągu. Także sznurki można było spokojnie uwolnić. Gdyby zostały pociągnięte niewielka maszyneria zwolniła by spust na urządzeniu strzelającym strzałeczkami. Poza tym w skrzyni znajdowały się też ubrania. Nietypowe, bo bogate i w fioletowym kolorze. Były ozdobione haftami słońca i księżyca. Kostium miał do pary maskę. Desmond mógł się tylko domyślać do czego służy. Kojarzył się jednak z kostiumem jakim mogłaby używać trupa cyrkowa. Reszta ubrań była raczej pospolita. Było ich jednak dużo i różnych. Do tego różnego rodzaju biżuteria, oraz przybory do makijażu.* Przebrania, przybory, informacje z notatek, oraz liczne pułapki mocno zawężały domysły co do profesji liliputa. Żadna z opcji nie wydawała się przyjemna. -Nie za to mi płacą..- mruknął łowca chowając sztylety i pociągając łyk z wiernego bukłaczka. Obrócił się na pięcie i stanąwszy w progu odezwał się do towarzyszki. -Skrzynia jest czysta. Jakieś informacje z notatek? - Eee… - Zająknęła się, wychodząc z transu, jaki ją napadał przy czytaniu. Zawsze się wtedy wyłączała, wręcz izolowała od świata, bez względu na to, jaki tekst miała przed sobą. Uwielbiała to i tyle. - Nasz truciciel chyba bardzo kocha naszą królową, wiesz? Po ich treści można wywnioskować, że nawet działa na jej zlecenie. - odpowiedziała, przekazując mu kartki - Być może warto pokazać to naszemu rycerzykowi? -Masz rację. Chodźmy zobaczyć jak u niego ma się sytuacja. |
Tym czasem na dole… - A więc jak będzie panie Cztery Ryby? Zostaliśmy… no prawie sami. Co chcecie wiedzieć? Hm… pozwolicie tylko, że najpierw pozbawię przytomności może tego kudłacza? - mruknął liliput podnosząc się z swojego siedziska. - Nie pozwolę - rycerz nie skupiał swojej uwagi na lilipucie obserwując wszystkich zebranych. - Nikogo tu nie ominie sąd. Lecz o wyroku będę decydować ja. Póki co… poza tym że unikacie bezpośrednich odpowiedzi, jeszcze mnie nie okłamaliście. Nie zepsujcie tego wrażenia, bo przemawia na waszą korzyść. - stanął w rozkroku i opuścił rękę z mieczem, łapiąc za pochwę również i drugą dłonią, trzymając oręż przed sobą. - Zacznijmy od rzeczy prostych. Kim jesteś, czemu polujesz na własność kupca i czym ta własność jest? Hektor rzadko kiedy stawiał osądy nie mając przed sobą pełnego obrazu sytuacji, a ta zmieniała się z sekundy na sekundę. Może miał przed sobą truciciela, a może zdeterminowanego łowcę o radykalnych sposobach działania. Może miał do czynienia z kupcem, który padł ofiarą napadu, a może z przemytnikiem którego tajemniczy towar stanowi większe zagrożenie niż jeden liliput. Postanowił więc poczekać na efekty poszukiwań towarzyszy. Zamierzał wysłuchać wszystkich. Poznać wszystkie fakty. Dopiero wtedy mógł z czystym sumieniem wyciągnąć ostrze z pochwy. Dlatego też, mając świadomość że jest sam, ustawił się w miejscu, z którego z łatwością mógł obserwować wszystkich zebranych. Liliput zemlal pod nosem ciche “rycerze” i podparł boki rękoma. - Jestem na usługach JEJ królewskiej mości. Wolę zachować swoje imię dla siebie. Mustaf jest upadającym kupcem chcącym dorobić mniej konwencjonalnymi metodami. Wioząc paczkę nieznanej mu zawartości do Miasta Środka. Problem w tym, że osoby, które zleciły mu tę usługę działają przeciw koronie. Chciałem oszczędzić brutalnej śmierci kupcowi przytrzymaniem go w zapomnianej karczmie. Nawet jeśli nie wie co wiezie, jego odbiorcy z chęcią pozbyliby się świadka. Przez pogodę i warunki przeciągnęło się i wy się pojawiliście. Struty kupiec siedział z drżącymi ustami wpatrując się raz na liliputa raz na utopca. Rycerz spodziewał się rewelelacji, ale zdecydowanie nie takiego kalibru. Agent na usługach korony… zapewne akrobata. Zasypane drogi w istocie sprzyjały Hektorowi. Gdyby nie one liliput już dawno by umknął. Utopiec pokiwał głową nawet nie starając się kryć zdziwienia. - Masz dowód potwierdzający tą historię? - Ech… mam a jakże - liliput zerknął do góry jakby chcąc spojrzeć przez sufit. - Zapewne twoi towarzysze przerzucają moje rzeczy i go zaraz znajdą. Nie słyszę krzyków więc chyba wszyscy żyją. Ale poza listami mam to. Tylko nie wiem czy cokolwiek to ci da - mruknął liliput wyciągając zza pazuchy fantazyjny sztylet. Był on nietypowej roboty, ewidentnie jako znak rozpoznawczy aniżeli właściwa broń. Mianowicie sztylet był dostosowany do ręki liliputa. Był fioletowy, ze złotymi ozdobami. Co ciekawe tylko złote elementy błyszczały się. Reszta była matowa. “Ostrze” było delikatnie pofalowane zakończone fantazyjnym złotym zawijasem sprawiając, że nie dało się nim zranić. A może to były tylko pozory. Pomijając jednak nietypowy wzór utopcowi sztylet w pierwszym momencie nic nie powiedział. W zasadzie każdy bogatszy mógł sobie zafundować taką błyskotkę. Dopiero gdy jego wzrok dłużej spoczął na przedmiocie w jego umyśle pojawiło się niewyraźne wspomnienie. “- Ty zobacz ich. Po co im to? Tym się przecież nikomu krzywdy nie zrobi - powiedział inny rycerz stojący obok Hektora. Stali u wejścia do sali gdzie właśnie nowy rekrut akrobatów skończył szkolenie i przyznawano mu właśnie takowy sztylet. - Zdziwiłbyś się - odpowiedział utopiec swoimi jeszcze nie rybimi ustami.” Wspomnienie urwało się zanim rycerz dostrzegł kim był ten drugi. Hektor zamrugał kilkukrotnie odruchowo koncentrując się na wspomnieniu. Poczuł ucisk w sercu jaki zwykle towarzyszy rozbitkowi obserwującemu oddalający się okręt, znikające za horyzontem maszty. - Poznaję - powiedział. - Skoro pracujesz dla korony nie będę ci wchodził w drogę. Jesteś wolny lecz z chęcią porozmawiam z tobą... później. Tymczasem czas się zająć pozostałymi… Rycerz skierował spojrzenie na karczmarza i nie było zbytnio łaskawe. Karczmarz skulił się wciąż siedząc związanym. - Nie wiedziałeś kim naprawdę jest Otto. Uczestniczyłeś więc w truciu kupców z własnej woli i dla zysku. Naraziłeś szansę odkupienia Zochy. Czy chciałbyś coś dodać? Chciałbyś coś powiedzieć? Karczmarz zbladł i gorączkowo zaczął myśleć. Z każdą upływającą chwilą wyglądało na to, że nie może odnaleźć słów jakie mogłyby go uratować. - L-litości! - jęknął w końcu. Rycerz pokręcił głową. - Byłeś bandytą i bandytą zostałeś - rzekł. - W oczach kapłanów, pozostałeś na swej ścieżce… jakkolwiek rozbójnicza by nie była. Za to sądzić cię nie mogę. Na ziemi obowiązują jednak też prawa ziemskie i w ich świetle otrzymasz swą karę. Miecz wysunął się z pochwy. Stal zalśniła uniesiona w górę. - Prawem nadanym mi z urodzenia i ze ścieżki, skazuję cię na… - Hektor zawiesił głos, nieco zbyt dramatycznie. - karę Celu - miecz opadł ze świstem przecinając tylko powietrze. - Za rok powrócę tu by raz jeszcze cię osądzić. Kara Celu nie była jak wielu sądziło “drugą szansą”. Każdy kto słyszał ten wyrok z początku pewnie mógł odetchnąć z ulgą. Jednak dopiero po czasie wychodziło czym naprawdę jest kara. Ziemscy włodarze wprowadzili tą formę osądzenia, by mieć władzę nad ludźmi porównywalną z tą, którą posiadali kapłani. Każdy kto pozostawał na swej ścieżce był w gruncie rzeczy wolny w swych wyborach i dążeniach. Kara Celu niewoliła w sposób gorszy od kajdan. Wyznaczała tylko jeden punkt, do którego osądzony mógł zmierzać. Jeden nadrzędny cel, który podporządkowywał sobie życie takiego człowieka. Nie wypełnienie tego celu wiązało się z torturami i śmiercią lub gorzej - ukaraniem członków rodziny, czy też napiętnowaniem. Karczmarz wybałuszył oczy kiedy miecz opadał. - Z-znaczy? Co to znaczy? Jakiego celu? - napięcie wyraźnie zmieniło się w zaskoczenie i niezrozumienie. - Masz zamienić ten przybytek w zajazd z prawdziwego zdarzenia. Ma przynosić zyski w sposób legalny, a ludzie mają z chęcią się tu zatrzymywać. Chcę o nim usłyszeć dobre słowo gdy będę zmierzał tym traktem. To jest twój cel. - Aaa… ale… że niby jak? - karczmarz zdawał się być już kompletnie zbity z tropu. - To już twoje zmartwienie. Od dziś masz jeden cel. Jak go wykonasz, zależy od ciebie. Ma być legalnie. - T-tak, tak. Tak! Tak się stanie panie! Litościwy Pan! Tak też będzie! - twarz karczmarza pojaśniała gdy wypowiadał te słowa. Gramoląc się zaczął się kłaniać na tyle na ile pozwalały mu więzy. - Taaak… bardzo ładnie. Mam nadzieję Hektorze, że pozostawisz mi osąd Mustafa. Nie chciałbym abyśmy wchodzili sobie w… hmm… kompetencje - odezwał się liliput, który przemilczał całą scenę osądu. - Jeśgrlii będzgrlie sprawiedrliwy orglaz jeśli jesyeś uprawomocniony… To zdanie rycerz powiedział niezbyt zrozumiale dostając napadu gulgotania, którego próżno było się doszukiwać w niedawnych przemowach. W istocie Hektor czuł coraz większą suchość w gardle i na ustach. Za dużo gadał i z wielką ulgą oddałby resztę sprawy w czyjeś ręce. Sam zaś wyniuchałby wodę lub cienkusza i utopił się w napitku. -Hektorze pozwól na moment- odezwał się Esmond, schodząc po schodach w towarzystwie magini. -Znaleźliśmy dokumenty świadczące, że liliput może działać z polecenia korony- kontynuował gdy rycerz podszedł bliżej. Mimo wyraźnego zapisu w papierach trzymanych przez Lily, w głosie mężczyzny wyraźnie nie było słychać przekonania.- lecz nawet jeśli to prawda, zdecydowanie nie wykonuje szlachetnych zadań. - Zaiście dobra robota - odpowiedział Hektor. - Zadania może nieszlachetne, lecz wciąż... zadania zlecone przez koronę. Tej zaś jesteśmy subiektami. - dodał, po czym usiadł na krześle ciężko. Trochę zbyt ciężko, bowiem drewno aż jęknęło. |
Ponownie na dole znalazła się większość zainteresowanych. Liliput wyraził swoją dezaprobatę a propos grzebania w jego rzeczach. Spodobało mu się jednak, że miał do czynienia z ludźmi o umiejętnościach i może... może by się z nimi kiedyś skontaktował. Ale naprawdę może. Nie dało się zauwazyć, że nie jest zachwycony sytuacją w jakiej przyszło mu się znaleźć. Wszak został zdemaskowany. Mimo to Mustaf zdawał się być w gorszej sytuacji. Zocha w raz z dzieciakiem zeszła na dół i rozwiązawszy krnąbrnego karczmarza zaoferowała drużynie po kuflu grzańca. Ten ostatecznie rozwiał napięcie jakie zrobiło się z powodu nagłej rewelacji. Agent korony postanowił zabrać słabowitego kupca i siebie sprzed oczu utopca oraz reszty. Lily i Esmond dowiedzieli się od Diziego co dokładnie zaszło. Przemilczał informację o symbolu na pochwie rycerza, jednak opowiedział o tym jak rozpoznał sztylet. Problem był, że nikt poza nim nie wiedział czyj dokładnie był to symbol. Chociaż mogli się domyślać. Ristoff jak udał się do swojego pokoju, tak z niego nie wyszedł podczas całego zamieszania. |
- Naturalnie - rycerz odpowiedział gospodyni - Jeno znajdźcie jakiś pergamin i przybory do pisania. Wszystko będzie spisane zanim ruszymy w podróż. Spokojna głowa mistrzu Ristoffie. Nie opóźnię wymarszu. Może i dłonie mam z lekka błoniaste lecz nie umniejsza to ich sprawności. |
Jeszcze rozespana czarodziejka ziewnęła głośno i przeciągnęła się, eksponując swoje kształty, po czym przetarła oczy wierzchami dłoni. Lubiła spać, aż za bardzo, zwłaszcza że noc była dla niej stanowczo za krótka oraz nadzwyczaj czesto w jej krótkim życiu wybudzano ją brutalnie za pomocą ganiącego krzyku. Tak oczywiście też było tym razem. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:43. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0