Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-06-2017, 22:32   #41
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- W-wiedźma - jęknął Dizi.
- Ten szponiasty potwór, którego bym zabił, jakby tak nie wierzgał? Zamierzałem coś z tym zrobić. Wbić coś więcej niż złamaną kość między jej żebra, na przykład.
Gveir puścił Ristoffa i odsunął się od niego. Nie podobało mu się ciągnięcie maga, który zapewne zwichnął rozum. Pobiegłby prosto za wiedźmą, jednak pomimo długiego snu, czuł głód i lekkie zmęczenie, pewnie spowodowane czarami. Pusty brzuch wcale nie pomagał w walce.
- Potrzebuję jedzenia - rzekł prosto. - I picia. Starucha pożarła moje zapasy, bogowie raczą wiedzieć, ile przespałem pod tym jej zaklęciem. Dla tego, kto da, zetnę jedną głowę za darmo.
Co do staruchy, nie chciał biec w nieznane. Ostatecznie, to był jej teren, mogła się zasadzać. Nie wątpił jednak, że starucha będzie musiała zginąć. Kim byli ci ludzie? Co tutaj robili? Były to dobre pytania.
-Najemnik?-Esmond bardziej stwierdził niż zapytał, zwróciwszy uwagę na pojedyncze zdanie. Podchodząc do obozowiska złapał za bukłak i podrzucił go nieznajomemu.
-Częstuj się- dodał zsuwając szal zasłaniający usta i nos.
- Zatem darmowa głowa wędruje do ciebie - Iskall uśmiechnął się i pociągnął spory łyk. Pomimo ssania w żołądku, poczuł się nieco lepiej. Rozejrzał się wokół.
- Starucha musi zginąć - rzekł. - Potrzeba nam planu. Jak długo tutaj jesteście? Znacie dobrze dwór?
Alenderas był zafascynowany. Wreszcie gdzieś dotarł a im bliżej był celu, tym więcej sił i motywacji miał.
- to będzie wspaniała przygoda! Zapewniam Cię powtarzał do gryfika. - Chodź, sprawdzimy czy nie ma nikogo przy wozie
Słysząc obcy głos i kroki w śniegu, łowca odruchowo chwycił za łuk.
-Kto idzie?- zapytał, przezornie celując w kierunku z którego dochodził dźwięk.
Widać było, że mężczyzna albo nie usłyszał bądź też nie zwrócił uwagi na słowa łowcy. Był wyraźnie rozbawiony i mógł sprawiać wrażenie, że rozmawia z kimś - a raczej mówi do siebie. Gestykulacja dłoni wskazywała jednak na coś zupełnie innego.
- I…. Rozpalimy ognisko! Zrobimy coś ciepłego! Tak, tak może tę zupę?
Hektor wyprostował się nie przestając czochrać warga między łopatkami. Spojrzał uważnie na wędrowca, a dłoń złapała powietrze, gdy instynktownie chciał chwycić za miecz. Zaklnął w duchu uświadamiając sobie, że zostawił go w drugim budynku, a Esmond nie zabrał go po drodze.
- Gadghraj chyżo! - zagulgotał wrogo. - Wysłannik wiedźmy jesteś? Sługus jej?
- Wiedźmy…? O...A jak ta wiedźma wygląda, mości Panie...P..pp Hej! To Ty! - - Przeniósł spojrzenie na warga, po czym zbliżył się - Nic Ci nie jest! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Uciekłeś i nawet nie pożegnałeś się z przyjaciółmi! Aaa...to twój przyjaciel? Mhm - mężczyzna wyprostował się. Był wysoki, mierzył dużo ponad dwa metry.
- Nazywam się Alenderas Wykonał dworski ukłon - Ludzie wołają na mnie, Alenderas Wysoki, Alenderas Uczony lub Alenderas Dziecinny… Miło mi poznać! Z jego twarzy nie schodził uśmiech
- Dziecinny..-powtórzył Esmond opuszczając łuk, wciąż jednak trzymał strzałę na cięciwie- jak tu trafiłeś w taką pogodę?
Mężczyzna wskazał palcem na nogi - Na nogach… Później na wargu, potem znów na nogach… Czy to nie oczywiste? - zapytał wyraźnie zaskoczony pytaniem.
- No dobrze-mruknął łowca, zbity z tropu odpowiedzią Alenderasa- Hektorze, widziałeś gdzie pobiegła ta szkarada?
- Do dworu… a później, nie mam pojęcia
Gveir stanął, patrząc wyczekująco na towarzyszy. Czekał, aż podejmą decyzję, co do następnego kroku.
- Ten dwór, jest opuszczony, zdaje się, od dawien dawna, choć kiedyś mógł należeć do możnych. Zgaduję, że jesteście grupą szabrowników, którzy przeszukują zapomniane miejsca dla złota? - rzekł w stronę Esmonda i Hektora.
- Nie! - zaprotestował oburzony karzeł. - Uciekaliśmy przed burzą śnieżną i postanowiliśmy tutaj przenocować. Jesteśmy wyprawą, a nie rzezimieszkami! - mały człowiek, który nie był już młody wyglądał na mocno zdenerwowanego. Zmarszczki na jego policzkach pogłębiła gniewna mina.
- Dobrze wiemy, że jest opuszczony! Albo raczej, tak nam się wydawało skoro jest tutaj wiedźma! Nie dość, że napadli na nas bandyci, to jeszcze wyglądało jakbyśmy krzykuli uwagę Siewcy Wiatrów! Prawie się drzewo na nas zwaliło! A teraz… a teraz jeszcze Ristoff… To przez wiedźmę? Bogowie zlitujcie się… zlitujcie - Dizi wybuchł tylko po to aby zmarkotnieć. Przetarł twarz dłonią i popatrzył na dużo spokojniejszych towarzyszy.
- Pobiegła tam. Ślady was poprowadzą - powiedział uspokajając się.
- Wyprawa? - starszy najemnik podniósł brwi. - Po co wyprawiać się do starego dworu?
I, nie czekając na odpowiedź, dodał:
- Pomogę wam z wiedźmą. Coś jestem winien za napojenie mnie i jedzenie. Starucha już niedługo pożyje. Pożałuje momentu, w którym wypowiedziała czar w moją stronę… O, tak. Pokryta szramami ręka Iskalla bezwiednie powędrowała w stronę głowni miecza, którą pogładził z lubością. - Muszę jeszcze znaleźć Karhu. - rzekł bardziej już do siebie.
Zastanawiając się, Esmond mimowolnie sięgnął po swój bukłak i pociągnął solidny łyk.
-Nie bardzo znam się na istotach magicznych, ale gdyby tak zwabić staruchę do holu i zrzucić na nią tą klatkę?
- Plan dobry - Iskall skinął głową. - Zawsze lepiej mieć jakiś. Lepsze to niż moje zwyczajowe “Idźmy tam i zatłuczmy ją, zanim się zorientuje”. Tak samo jak ty jednak, nie rozumiem się na magii. Czym… Albo też, kim zwabimy ją?
Łowca wymownie spojrzał w stronę rycerza.
-Najlepiej z nas radzisz sobie w zwarciu, a i zdążyliście się już polubić.
- Świetnie - Gveir uśmiechnął się z przekąsem. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziemy mieli jedną wściekłą wiedźmę w klatce.
- Jedną klatkę znajdziesz nawet w posiadłości, o ile jesteś wystarczająco silny, by ją unieść - Lily wzruszyła ramionami, widocznie bardziej zainteresowana stanem samego Hebalda niż polowaniem na “tubylców”. Zachowanie samego Diziego pozwoliła sobie przemilczeć, ale jeśli dalej tak będzie gadał, to nie wiedziała czy nie utnie mu języka.
- Mi… Ristoff tak ma od momentu, kiedy go znaleźliście? - zapytała się po chwili.
- Ten tam dostał po łbie, całkiem nieźle. Czarem albo mieczem. Może oboma naraz. - Gveir uśmiechnął się słabo. - Nieprędko wróci do siebie.
Rozejrzał się wokół, zamierzając wejść do pomieszczenia z klatką.
- Klatka jest zawieszona- stwierdził łowca poprawiając dziewczynę- A Ristoffa znaleźliśmy wewnątrz jakiegoś kręgu. Całość wyglądała trochę jak rytuał. Przerwaliśmy krawędzie żeby go uwolnić.-Obejrzał się za odchodzącym Gvierem- przejdę z nim. Dopóki szkarada jest wolna, nie powinniśmy chodzić w pojedynkę.
Długowieczny cały czas słuchał, był wyraźnie zainteresowany. Nic nie mówił, do czasu, kiedy stwierdzili, że mają zamiar wejść do budynku.
- Macie zamiar tam wejść?! - Zapytał wyraźnie podekscytowany - idę z wami!
- My tam nawet obóz rozstawiliśmy… Dizi jestem. Przepraszam… trochę nerwy mnie noszą.
Esmond wciąż musiał podpierać Ristoffa aby ten dotarł do miejsca ich obozowiska i zarazem klatki. Gdy został posadzony ciągle coś mruczał do siebie co Lily ostatecznie odszyfrowała jako rytualne zaklęcie wymagające wyrecytowania długiego wersu powtarzanego aż do skutku. Z każdym powtórzeniem wzrok maga robił się ostrzejszy.
- Jeśli mogę - odezwał się Dizi - Klatka ma podłogę. Jak ją zrzucicie na pewno jej zrobi krzywdę… tylko to jest nad naszym obozowiskiem… no i w sumie tu nie ma dużo miejsca. Jak ją zamierzacie zwabić?
Gveir wzruszył ramionami.
- Czy mamy jakiś powód, żeby jej nie zabijać? Zrzućmy na nią to żelastwo i tyle. Co tego drugiego zaś… Zapewne ktoś będzie musiał wszcząć walkę i przybiec tutaj.
Najemnik zawahał się. Nie był pewien, czy istniało cokolwiek, co mogło zwabić wiedźmę do pokoju z klatką.
- Jest szybghrlka - zauważył rycerz. - Za szybghrlka żeby ktokolwiek z nas mógł ją zwabić. Zwłaszcza w tym śnieghrlu. Jak już stanę z nią do walki to nie zakghładam gonitwy… chybghrla że za nią. Jeno miecz zostawiłem w jej leghrlowisku. Nie ma jednak czasu, im dłużej czekamy tym mniejsza.szansa by ją złapać na naszych warunkach. Za mną towarzysze! Dizzy zajmij się Ristoffem, my zapolujemy.
Hektor ruszył przez śnieg kierując się.do pierwszego tropu o którym wspomniał Dizzy.
Gveir podążył za nim.
Esmond położył otumanionego maga na posłaniu niedaleko ognia, po czym dogonił rycerza i najemnika.
Uczony ruszył z nimi nucąc pod nosem. Nie wiedział na co się szykuje, jednak z pewnością dowie się czegoś nowego!
Magini również postanowiła pójść za nimi. Kiedy już jej mistrz zdawał się być we względnie odpowiednim stanie, rzuciła jedynie Diziemu “zaraz wrócę".
Jeśli dojdzie do walki, to jej wierne sztylety i katalizator będą musiały wystarczyć. Poza tym pewnie bez niej by pozostali wpadli w kłopoty. Jeszcze jakieś zaklęcie ta stara prukwa rzuci i co oni​ zrobią?
 
Jaracz jest offline  
Stary 28-06-2017, 16:25   #42
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Grupa ruszyła. Głębokie​ ślady prowadziły ich wzdłuż zrujnowanego skrzydła. Utopiec prowadził, a obok niego szedł jego warg. Reszta przebijała się przez śnieg za nimi. Planowali, lecz ostatecznie ruszyli za rycerzem bez słowa sprzeciwu. Teraz będą musieli poradzić sobie z wiedźmą na jej warunkach. Ślady zaprowadziły ich na krawędź skrzydła i zakręciły obchodząc boczne wejście do posiadłości. Prowadziły ich aż do kolejnego zrujnowanego budynku usytuowanego z boku posiadłości. Pomiędzy nim a posiadłością były jakieś resztki ogrodu, sowicie obsypanego śniegiem. Gdy zaczęli iść wolniej aby nie wpaść na wiedźmę usłyszeli porykiwania z wnętrza budynku. Gveir poznał je. To musiała być Karhu.
- Pospieszmy się - rzekł cicho Gveir. - To mój niedźwiedź.
I parł dalej za utopcem.
- Nie środkiem - rzucił rycerz i odbił tak, by przejść przez ogród łukiem.
- Właściwie… Jak wygląda ta wiedźma? - zapytał wyraźnie zainteresowany mężczyzna, podążając za nowo poznanymi towarzyszami
- Sza! - mruknął najemnik.
A Lily szła w milczeniu, jedynie nasłuchując i skupiając się na ewentualnych ruchach magicznych.
Grupka szła po łuku za utopcem. Ten prowadził ich tak aby stanąć przed wejściem, do którego prowadziły ślady, w większej odległości. Wiedzieli, że nie są zbyt cicho mimo swoich starań. Zbroje szczękały, śnieg chrupał pod stopami, słyszeli swoje własne oddechy. Wychodząc poza budynek dostrzegli palące się w środku świece. Było tam jedno pomieszczenie słabo rozświetlone. Na jego środku leżał przysadzisty, futrzasty cień porykujący słabo, czasem się szamoczący. Słychać wtedy było brzdęk metalu. Łańcuchy były porozpinane po budynku unieruchamiając niedźwiedzicę. Gdy stanęli na wysokości drzwi wiedźma wyłoniła się ze środka. Musiała się pochylić, bo była tak duża. Alendras i Lily zobaczyli ją po raz pierwszy. Niegdyś kobiece ciało było teraz groteskowo powykrzywiane. Teraz oświetlona przez jasny księżyc była widoczna w całej swojej okazałości. Pomarszczona skóra, długie, ciemne i zwichrzone włosy, pazury zamiast paznokci, ogon wystający spod szat. Te zaś choć obszarpane kiedyś musiały być okazem bogactwa. Złote nici błyskały spod brudu ukazując misterne wyszyte wzory. No i była broszka. Taka sama jak na obrazach, które widziała Lily ze znakiem, które Hektor zobaczył w książkach.
- No… taka ładna zbieranina. Przez was się muszę śpieszyć! Ja nie lubię się spieszyć! - wysyczała pogłębiając zmarszczki na swojej twarzy.
Gveir, widząc Karhu w potrzasku, krzyknął:
- Pospieszyć!? Starucho, kiedy skończę z tobą, jedyne, do czego będzie ci spieszno, to do twojej śmierci!
A potem ruszył przed siebie, dobywszy miecza. Biegnąc, uważnie obserwował wiedźmę i otoczenie. Był pewien, że stara miała w zanadrzu jakiś plan. Cokolwiek to było, zamierzał ukrócić to. Baczył, kiedy wiedźma rzuci zaklęcie, aby móc tym razem w porę uskoczyć.
- A może najpierw powiesz nam co tobie i pozostałym mieszkańcom tego domu się stało? - powiedziała w jej stronę czarodziejka, rzucając już formułę telekinetyczną unoszącą jej sztylety w powietrze. Zostawiła je jednak schowane za sobą.
- Hahaha! - zaśmiała się wiedźma - JA!
Poruszyła ręką składając znak i śnieg przed starszym najemnikiem zgniótł się zatrzymując go. Niechybnie by upadł gdyby nie zachowana czujność.
- Ty mnie zraniłeś… - uwaga wiedźmi skoncentrowała się na Gveirze.
- Jeszcze nie skończyłem - Gveir uśmiechnął się ponuro, prąc dalej.
- Lily, Esmond atakujcie! - krzyknął rycerz. - Rybożer do mnie.
Hektor nie wiedział na co może liczyć ze strony nowego, tajemniczego towarzysza, więc nie uwzględniał go w planach natarcia. Sam jednak zamierzał uderzyć lecz znał moc wiedźmy, a i jej pozycja w drzwiach uniemożliwiła otoczenie. Dlatego odbił w bok kierując się ze swym wargiem do jednego z okien.
- Dzięki za przypomnienie, już wiem czym jesteś - mruknęła złowieszczo pod nosem Lily. Delikatnym ruchem dłoni trzymającej kostur wniosła trzy sztylety w powietrze i cisnęła wszystkimi na raz w wiedźmę. Kiedy te ze świstem przecinały przestrzeń pomiędzy nimi, dziewczyna rozpoczęła składanie kolejnych znaków ze szkoły iluzji mających na celu zniknięcie wiedźmie sprzed oczu.
W międzyczasie, stojący nieopodal Esmond zwiększył nieco dystans już z łukiem w ręku. Wycelował w wiedźmę i wystrzelił w momencie gdy sztylety czarodziejki miały sięgnąć celu.
Hektor wskoczył na Rybożera i susem doskoczył do domostwa. Gveir pokonał kolejne kilka kroków do wiedźmy stając na przeciwko niej zamierzając się do ciosu. Jego miecz chlasnął zbliżającą się do niego rękę nie zatrzymując jej. Pazurzasta dłoń złapała go za głowę tylko na moment nim się wymsknął. Na twarzy jędzy zakwitł uśmiech, zmazany gdy kilka sztyletów i strzała wbiły się w jej bok. Hektor wskoczył przez okno do budynku.
-Aargh! - zakrzyknęła starucha cofając się i uderzając o ścianę. Jej wzrok wściekle spojrzał na Lily. Tak jak tego magini potrzebowała. Usta poniosły słowa, palce poruszyły moc, a świecidełka błysły. Nagłe zaskoczenie na twarzy wiedźmy potwierdziło sukces.
Tymczasem Hektor ujrzał co było we wnętrzu budynku. Świeczki różnych kolorów paliły się porozstawiane na każdej niemal płaskiej powierzchni. Wyjątkiem była podłoga pod wielką niedźwiedzicą i prowadząca do niej ścieżka od drzwi. Wskakując utopiec zmiażdżył butami kilka świec, lecz cała reszta uparcie się paliła słabym wygaszającym blaskiem. Ciepły wosk oblał posadzkę jak i buty oraz zbroję utopca. Wierzchowiec Gveira był zakuty w łańcuchy lecz widok nowej osoby nastawił go wrogo. Karhu Szarpnęła się lecz nie mogła uwolnić. Utopiec czuł się dziwnie wewnątrz tego pomieszczenia.
Gveir, wykorzystując jej zmieszanie, zwinął się w sobie i ciął po wielkich nogach wiedźmy, próbując ją obalić.
Hektor sapnął łapiąc równowagę. Wystrój domostwa śmierdział rytuałem, a brak wielkiego gara nie sugerował szykowania potrawki z niedźwiedzia. Choć serce pchało do walki i rzucenia się na wiedźmę, to jednak tu trzeba było być ostrożnym. Rycerz mógł się tylko domyślać pułapek jakie mogła nastawiać wraz ze świecami. Podwójnie ostrożnym, by nie poślizgnąć się na wosku. Postąpił do przodu, w kierunku drzwi i niedźwiedzicy.
Tymczasem Gveir zamachnął się swoim mieczem. Dopiero wtedy poczuł co mu wiedźma zrobiła. Jego mięśnie napięły się ale zamach to był istny wysiłek. Jędza zdążyła się odsunąć. Najemnik miał wrażenie, że walczył już godzinę, a nie kilka chwil. Był w stanie z tym zwyciężyć, lecz wymagało to wysiłku. Oraz tych uderzeń serca, na które wiedźma nie pozwoliła cofając się w głąb budynku. Wyszarpywała z siebie sztylety mamrocząc pod nosem słowa magii. Hektor przesuwający się do ścieżki zobaczył jak z ran przestaje ciec krew. Rany się jednak nie zagoiły. Wysoka wiedźma spojrzała na rycerza ze wściekłością. Jej wzrok zaraz omiótł wszystkich przeciwników. Zaklęła i zaczęła wykrzykiwać słowa, które mogła zrozumieć tylko Lily. Coś miało się zakończyć, ktoś miał przybyć i był ponaglany. Nie było pomyłki. Jędza zamierzała przywołać duszę z zaświatów. Jej pojemnikiem miała zostać niedźwiedzica.
Iskall wrzasnął. Pozwolił sobie na kilka chwil, by opanować zmęczenie, które odczuwał. Próbując przerwać inkantację wiedźmy, zawinął puklerz wokół ręki i rzucił nim w staruchę. Po paru cennych chwilach, wziął miecz w obie dłonie i zaszarżował na nią, starając skupić na sobie jej uwagę i odciągnąć ją od niedźwiedzicy.
Młoda kobieta już się po cichu skradała za plecy wiedźmy, by dosłownie nabić ją na swoją partyzanę i przyszpilić ją w ten sposób do ziemi, jednak właśnie słowa z zakazanej szkoły zatrzymały ją na chwilę w miejscu. Wsłuchiwała się w nie z niebezpieczną ciekawością, całkowicie zapominając o tym, że była widoczna przez całą resztę poza samą przywoływaczką. Próbowała jak najlepiej zarejestrować to, co usłyszała, by móc sporządzić jakieś notatki w celu analizy. Trzeba było się jednak wziąć do roboty. Nie żeby specjalnie jej na niedźwiedzicy zależało, ale będąca pod wrogą kontrolą szalejąca wielka bestia w samym środku pola bitwy to bardzo, BARDZO zły pomysł.
Łapiąc przypadkowe większe elementy wystroju otoczenia mające twardość i wagę mogącą zrobić krzywdę, z pasją zaczęła wykrzykiwać kolejne słowa magii telekinetycznej, pamiętając o naukach Ristoffa. Samo miotanie przedmiotami jednak zaczęła oczywiście od swojej mogącej przebić dzika (przy odpowiedniej sile) partyzany.
- Pgrhrędzej słońce zgaśnie! - warknął Hektor i ruszył w kierunku wiedźmy. Zamierzał złapać ją za kudły, pociągnąć ku sobie i wsadzić w jej paszczę swą okutą stalą rękę z nadzieją że złapie ten plugawy język.
Esmond zaklął niezadowolony. Miotający się towarzysze utrudniali celowanie. Odnajdując w końcu lukę, gdy atakujący byli w dostatecznej odległości, wypuścił strzałę w rozwartą paszczę wiedźmy. Nie czekając na efekt, nałożył kolejną na cięciwę i celował ubezpieczając atak rycerza.
Każdy chciał dopaść wiedźmę. Każdy na swój sposób. Gveir rzucił puklerzem z marnym skutkiem, gdyż wiedźma umknęła i jej nie widział. Jego szarża zaś skończyła się po kilku krokach, w drzwiach do budynku, kiedy to nagły zryw wyciągnął z mężczyzny cały dech. Wtedy też Lily, stojąca również w wejściu, zaczęła machać rękoma nadając pęd wszystkiemu co uznała za stosowne wewnątrz budynku. Rycerz akurat w tym momencie postanowił rzucić się na wiedźmę. Skakanie w dwudziesto pięcio kilowej zbroi nadwyrężyło nieco siły utopca. Starając się powstrzymać staruchę od wypowiadania dalszych słów obojgu oberwało się kilkoma nadlatującymi przedmiotami. Wśród nich była świeczka. Nagle włosy jędzy zajęły się ogniem. Tuż obok głowy utopca wiszącego na jej plecach. Wiedźma nie przerwała wypowiadania słów, choć jej głos zachrypł od szamotaniny i ciągłych razów.
W międzyczasie Esmond celował do szamotaniny dziejącej się wewnątrz budynku samemu stojąc w bezpiecznym miejscu. Zamierzał strzelić, ale chaos dziejący się wewnątrz najzwyczajniej uniemożliwiał mu to zadanie. Szczególnie, że zrobiło się tam wyraźnie ciemniej kiedy pogasły co niektóre świeczki.
Nagle wszyscy poczuli wewnętrzny niepokój. Coś niewyjaśnionego zbliżało się do nich. Coś niebezpiecznego.
Gveir przyhamował. Wiedźma opierała się atakom bardziej, niż szesnastoletnia dziewczyna zalotom. Zwyczajowa rąbanina nie zdziała tutaj nic, więc okrążył chaotycznie walczącego utopca i wiedźmę, zamierzając wyprowadzić pchnięcie, jak ostatnio. Baczył też wokół siebie. Wiedźma, zdaje się, przywoływała coś. Co to było, nie miał pojęcia, magia niewiele go obchodziła. Ale był pewien, że mieli spore szanse wkrótce zobaczyć to coś.
Oczywiście… kto mógł się zgubić? Zatrzymując się przy każdej ścianie, oglądając każdą nierówność. Nawet z jego transu, nie wybudziły go odgłosy walki. Dopiero po chwili, znalazł właściwą ścieżkę. To co ujrzał, wprawiło go w osłupienie. Jakaś dziwna walka, pomiędzy jego nowymi towarzyszami a jakąś dziwną istotą...czy to mogła być wiedźma?
- Heeeej! Nie możemy, tego załatwić jak cywilizowani ludzie?! - wykrzyczał głośno.
- Nie, kiedy ta żądna potęgi szmata używa zakazanej magii - odkrzyknęła Lily, mrużąc oczy na uczucie niepokoju. Machnęła kosturem magicznym, zbierając swój oręż do siebie i wybiegła na zewnątrz, nie mając zamiaru być za blisko, kiedy to coś przyjdzie.
- Zalecam odwrót albo zabić niedźwiedzia. Wasz wybór - zarządziła dziewczyna, zaczynając rzucać kolejne zaklęcie, ale tym razem z zewnątrz. Odrzuciwszy partyzanę, wypowiadała kolejne słowa inkantacji ze szkoły iluzji. Jej smukła dłoń powędrowała do jednej z kieszeni, skąd wyciągnęła mały błyszczący kamień.
- Spłoń w piekle - warknęła, skierowując moc na wiedźmę. I owszem, miała zamiar ją zamknąć w piekle, ale swojego własnego umysłu. Miała widzieć krajobrazy horroru, jakiego nie doświadczył prawdopodobnie jeszcze żaden śmiertelnik - wszystko na co pozwalała Lily jej chora wyobraźnia jako iluzjonistki, wszystko byle wiedźmę przerazić.
- Przesthrrań się tak rzucać… - wydyszał utopiec wisząc na olbrzymiej wiedźmie. Jej włosy zaczynały płonąc co było o tyle niefortunne, że ogień gorzał tuż obok twarzy rycerza. Powstrzymał odruch wypuszczenia z rąk ognistej kobiety. Z drugiej strony czuł owe nadciągajace zło, a po kręgosłupie spływał ciurkiem dreszcz zimny nawet dla utopca. Lecz było już za późno by odpuścił. Należało dokończyć to co zaczął. Rozdziawił rybie usta i wgryzł się w szyję czarownicy szukając tętnicy.
Esmond opuścił łuk i schował strzałę do kołczanu. Szansa na trafienię rycerza była zbyt duża. Zarzucając broń na plecy, pognał do pomieszczenia w którym znajdowała się niedźwiedzica. Może istniał jakiś inny sposób na przerwanie rytuału.
Kołujące przedmioty opadły nie wstrzymywane już przez magiczną moc. Utopiec w końcu mógł porządnie capnąć wiedźmę i wgryźć się jak zaplanował. Sylaba akurat wypowiadana przez nią została przeciągnięta. Miecz Gveira przeciął ramię i opadł na udo staruchy. Ta w końcu zakrzyknęła. Czy to z powodu bólu czy z powodu magii Lily nie mogli być pewni. Ale rytuałowi zabrakło słów i męcząca narastająca obecność zaczęła lżeć. Sama zaatakowana zaczęła się pieruńsko szamotać zrzucając utopca, wytrącając miecz z ręki najemnika i niemal wpadając na Esmonda, który wbiegł do wnętrza. Krzyczała. Dotykała się rękoma jakby gasząc ogień, lecz nie ten, który palił jej się na głowie. W końcu zajęczała żałośnie opadając na kolana. Krew spływała jej z szyi, ręki i uda, głowa płonęła, a oczy patrzyły gdzieś daleko. Wydała ostatnie tchnienie unosząc głowę do góry i upadła na ziemię. Jej ciało sczerniało i rozsypało niczym popiół. Pod tym popiołem grupka zobaczyła martwą kobietę wieku pewnie podobnego do Lily. Patrzyła pustymi oczami w bok nie odnajdując swym nieistniejącym spojrzeniem niczego.

Gdy wiedźma umierała Lily zaświerzbiły dziąsła. Coś się jeszcze stało wraz ze śmiercią jędzy. Nie potrafiła ustalić co dokładnie, lecz tak dziwne uczucie nie mogło pojawić się bez powodu. Póki co grupa mogła odkuć niedźwiedzicę nie będąc już zagrożonym.

- To by było na tyle, jeśli chodzi o dokonywanie zemsty - Iskall pozwolił sobie na krótki śmiech, patrząc na zwłoki wiedźmy.
Podniósł miecz i włożył go z powrotem do skórzanej pochwy przy swoim pasie. Nagle, przypomniawszy sobie o niedźwiedzicy, pobiegł w stronę zwłok wiedźmy, w nadziei, że będzie miała przy sobie klucz lub że znajdzie coś, dzięki czemu będzie mógł rozbić ogniwa łańcucha skuwającego jego wierzchowca. Przy przeszukiwaniu poczuł drobny podmuch powietrza zaraz przy sobie. Dwa sztylety o ostrzach w kształcie zwężającego się klinu leniwie zakończyły swoją podróż przy gardle i sercu już przypuszczalnie zmarłej młodej wiedźmy. Chwilę tak polewitowały jakby nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dopiero nagły ruch i mokry, mało przyjemny odgłos zakończyły ich przerwę w pracy, zatapiając się po sam jelec w ciele kobiety, zdecydowanie gwarantując, że już nie wstanie.
- To coś wyzwoliło z siebie magię na samym końcu. - oznajmiła Lily, szarpiąc hebanowym berłem w górę i do siebie, na co posłusznie zareagowały oba ostrza. Dziewczyna przejechała językiem po dziąsłach, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia - Sprawdzę okolicę.
- Pójdę z Tobą- postanowił łowca który, choć pozbawiony zmysłu magicznego, wciąż miał złe przeczucie. Jeśli czegoś nauczył się w trakcie służby, było to nie lekceważenie magii.
Rycerz wsparł się o ścianę ciężko dysząc i splunął krwią wiedźmy na podłogę. Niektórzy bajarze powiadają, że taka jucha do najzdrowszych nie należy. Były też bajki o księciach zamieniających się przez kontakt z taką krwią w żaby. Hektor był jednak utopcem. Liczył na to, że zżabienie mu nie grozi.
- Rozejghrrzyjcie się po tym miejscu… - wygulgotał - Muszę wgrhrócić po swój miecz… w razie ghrdyby czekały na nas kolejne niespodzianki
Trochę się zataczając, wciąż lekko oszołomiony wyszedł na zewnątrz ochłonąć. Przywołał do siebie Rybożera i wraz z wierzchowcem ruszył do miejsca poprzedniego starcia.
Gveir nie miał za bardzo czego przeszukiwać. Martwe ciało było odziane tylko w szmaty i nic więcej. Podchodząc do łańcuchów dopiero zauważył, mając w końcu chwilę spokoju, że nie są one przybite czy przykute, a zblokowane w różne sposoby. Grybe pręty blokowały je przez rozplątaniem się. Mógł z łatwością się ich pozbyć i czym prędzej zabrał się do oswobadzania niedźwiedzicy. Tymczasem Hektor powlókł się do wyjścia i przywołał Rybożera. Ten zamerdał ogonem szczęśliwy. Po czym zaszczekał. No prawie.
- Dionizy Rimwald von Harklez Czwarty zwany Rybożerem zgłasza się do służby! - wydobyło się z pyska warga. Zaraz do niego dołączyła Karhu.
- Pośpiesz się. Swędzi… - burknęła do Gveira.
- Kiełbasaaaa - zaświergotał gryfik przy uchu długowiecznego.
- Doskon… - rycerz urwał w pół słowa i zastygł wyciągając dłoń w kierunku warga - Co do diaska…?
Spojrzał za siebie, w kierunku niedźwiedzicy. Spojrzał ponownie na Rybożera. Spojrzał na swoją dłoń, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Czarcia krew… - westchnął i ruszył przez śnieg. - Jak się czujesz Dionizy? - zagaił całkowicie normalnym tonem, lecz czując się co najmniej nieswojo. Przez głowę przemknęło mu tylko jedno jasne pytanie... Kiedy przyjdzie czas omdlenia?
- Iście - rzekł Gveir, uwalniając niedźwiedzicę z łańcuchów - wiedźma, zdaje się, oprócz pozbawienia mnie przytomności, napoiła mnie jednym ze swoim specyfików. Będę potrzebował przeszukać jej kazamaty, i to znaleźć, zdaje mi się, że mój niedźwiedź mówi.
- ... Efektami magii tego żądnego mocy ścierwa zajmijmy się może w innym miejscu - oznajmiła Lily po ściągnięciu brwi. Powoli zaczynała ją irytować ta cała posiadłość. Pułapkę z bramami jeszcze była w stanie przeżyć, ale to już dla niej było za wiele. Wyobraziła sobie właśnie jak jej trzy sztylety dosłownie masakrują truchło już martwej dziewczyny będącej wcześniej wiedźmą…
I w sumie sama się sobie zdziwiła. Nie zrobiła tego jedynie by innym nie obrzydzić przyszłego posiłku.
- Przy okazji sporządzę notatki i spróbujemy to odwrócić, chyba że bardzo chcecie rozmawiać ze zwierzętami i wzbudzić ogólne zdziwienie wśród prostego ludu - dodała, zbierając swoje rzeczy i kierując się do zrujnowanej posiadłości.
- Dopóki mój własny niedźwiedź nie okaże się gorszy od rajfurki, może gadać - odparł najemnik. - Może to mieć swoje zalety, ha. Ale nie opowiedziałaś mi o celu tej wyprawy. Karzeł gadał coś… Ale nie mówił, w jakim celu jest ta wyprawa. Być może lepiej wyjdziemy na tym, jeśli wszyscy będziemy wiedzieć, dokąd zmierzamy.
 
Santorine jest teraz online  
Stary 21-07-2017, 20:18   #43
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Najemnik zasnął bardzo szybko. Karhu dawała dodatkowe ciepło i magicznie wycieńczone ciało poddało się zmęczeniu. Najedzony mężczyzna odpłynął do krainy snów.

Gveir walczył. Wyprowadzał ciosy raz mieczem, raz młotem, raz włócznią. Każda broń jaką znał pojawiała mu się w ręce, a przeciwnik zmuszał do użycia. Z kim walczył najemnik? Z tymi których wskazywał mu złoty pan. Gdy ruszał ręką dźwięczały pieniądze. Im więcej śmierci tym cięższy był najemnik. Monety kleiły się do jego rąk i nóg. Kleiły się do twarzy, zasłaniały oczy. Gdy poświęcił moment aby je odgarnąć któryś z przeciwników ciął najemnika sprawiając, że upadł. Przez ciężar monet Gveir nie mógł wstać. Pole bitwy pustoszało. Nikt nie szukał najemnika, złoty pan zapomniał zostawiając pieniądze. Był sam, a dookoła tylko oznaki przeszłej bitwy. W powietrzu fruwał popiół kości poległych bielały, ciała nikły, zbroje rdzewiały. Był sam.

Niemoc i pustkę przerwała kobieca postać, która pojawiła się nad najemnikiem. Była umięśniona, a jej ciało ubrane było w skóry.
- Wstawaj, twoja warta - odezwała się nowym głosem Karhu i podniosła najemnika z ziemi. Gveir się obudził na swoją wartę.
Sen był zasłużoną zapłatą za to, co przytrafiło się najemnikowi w przeciągu paru dni - magiczny trans, głód, wycieńczenie, walka pomimo wycieńczenia, gadające zwierzęta i karawana, która zmierzała w stronę podgórza tylko po to, żeby przekonać się, że ich przyjaciele nie żyją. Jak sądził.
-Taa, wiem, że moja... - Gveir podniósł się i przystanął. - No dobra. A teraz powiedz mi, o co tutaj do diabła chodzi. Mówiące zwierzęta, świetnie, widziałem kuglarzy na jarmarku, którzy też są w stanie takie cuda zrobić. Zwierzęta przemieniające się w ludzi, to co innego. Magii nie rozumiem ni w ząb, ale to chyba dobrze, zważywszy, co się dzieje. Zatem, Karhu. Bądź łaskawa wytłumaczyć mi, o co chodzi. Zanim wyrosną ci skrzydełka i odlecisz w siną dal, znaczy się.
Karhu nie odpowiedziała. Dopiero teraz najemnik zobaczył, że zwierzę śpi. Za to przed nim stoi utopiec, którego warta była wcześniej.
Gveir otrząsnął się, przypisawszy wizję marom sennym.
- Niezłe to miejsce, co nie? - rzekł do Utopca. - Pierwsze, co się dzieje, to mój niedźwiedź mówi, drugie, widzę Karhu jak zamienia się w kobietę. Nie wiem jak ty, ale takiego delirium nie miałem nawet po najlepszym winie. A wierz mi, przez moją wątrobę przeszło niemało.
Potrząsnął parę razy głową, jakby to miało odpędzić senność i zdezorientowanie.
- Sen o babie przypisałbym paru dniom wędrówki samotnie. Kiedy to wszystko się skończy, nie omieszkam odwiedzić miejskiego zamtuza.
- Siedlisko wiedźmy - odpowiedział rycerz. - Nie spodziewałbym się niczego innego… chociaż przyznam szczerze że brakuje mi do pełni obrazka dziwnych kreatur i mrocznych sług owej wiedźmy.
Uśmiechnął się szereoko i już się miał zaśmiać, ale powstrzymał się z uwagi na śpiących towarzyszy.
- Ale snem o kobiecie bym nie pogardził. Wolałbym tylko by nie była zwierzęciem, ani wiedźmą.
Gveir skinął głową, zajmując swoje miejsce na warcie. Zastanawiał się, jak miałyby wyglądać sługusy - teraz martwej już - wiedźmy. Choć pora była późna, nie pogardziłby okazją do przydania paru szram.
 
Santorine jest teraz online  
Stary 22-07-2017, 12:17   #44
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- K...kiełbasa! - Mruknął wyraźnie zaszokowany, ostatnimi wydarzeniami oraz obecną sytuacją T-ty mówisz, przyjacielu! Długowieczny wyłonił się do reszty grupy. Przez całą walkę ukrywał się. Nie był wojownikiem, tylko uczonym. Nie rozumiał przemocy, oraz zamiłowania do niej. - Szanowni państwo… Co tutaj się działo, o co tutaj chodziło? - zapytał wyraźnie zmartwiony.
Niestety ani Gveir ani Alenderas nie doczekali się odpowiedzi od razu. Magini ewidentnie poruszona istnieniem wiedźmy wybyła z miejsca jej śmierci wraz z łucznikiem. Dwójka pozostawiona sobie mogła tylko podążyć za świeżo poznanymi im osobami do posiadłości gdzie zastali siedzącego już maga i krzątającego się obok niego woźniczego. Ristoff spojrzał na przybywających wyrażając zaniepokojenie.
- Gdzie Hektor? - padło pytanie.

***

Hektor zaś idąc przez nieco już wydeptany śnieg słuchał Dionizego czy też Rybożera.
- Pan Ryba taki miły! A dobrze się czuje. Chociaż siodło czasem mnie uwiera. Noga trochę boli, w sumie to pić mi się chce. Zjadłbym coś. Najlepiej takiego dobrego mięsa z dzikiego zwierza. O! Albo posmakował kości Buburaka. Słyszałem, że ich tekstura jest iście wyborna. Szpik zdrowy i sprawia, że futro pięknie się błyszczy. No i oddech wspaniały. Każda suczka byłaby moja… - Rybożer rozgadał się i nie przerywał nawet jak nie mógł się zmieścić do drzwi stwierdził krótko, że poczeka na zenatrz i dalej trajkotał. O ile początek był w zasadzie o wszystkim i o niczym późniejsze tematy były jakby poważniejsze. Rycerz dowiedział się, że osoba od której wygrał warga wcale się nim dobrze nie zajmowała. Rybożer był najmłodszy ze swojego miotu i zawsze nieco ciapowaty. Takiego słowa użył. Nie umiał dorównać swoim starszym braciom i siostrom. Dopiero utopiec, choć pachniał rybą nie krzyczał na niego, oddawał go do stajennego, płacił za zajęcie się nim.
- Kocham cię panie Ryba. Będę najwiernieszym wierzchowcem jakiego miałeś. - powiedział w końcu łkając i wylewając kolejne wiadro emocji na nieprzygotowanego rycerza.
Hektor zatrzymał się w holu, gdzie zostawił miecz. Jego sylwetka przygarbiła się, gdy stanął nad ostrzem. Był odwrócony tyłem do wejścia, więc Rybożer nie mógł widzieć jak rybie usta rycerza ułożyły się w odwróconą podkowę, a broda drgnęła w nagłym wzruszeniu. Olbrzymie utopcowe oczy mrugnęły i zaszkliły się łzami. Pociągnął nosem i otrząsnął się. Nie mógł…
Obrócił się gwałtownie i w kilku susach dopadł do wierzchowca obejmując jego kark.
- A ja będę najlepszym panem którego miałeś Dionizy! - załkał wtórując wargowi.

***

W posiadłości, kiedy zostało wszystko wyjaśnione, najemnik i uczony zostali wprowadzeni w szczegóły.
- Jestem Hebald Ristoff, dostałem zadanie dowiedzieć się co stało się z ekspedycją, która znajduje się u podnóży gór. Od miesiąca nie było od nich odzewu, żaden gryfik nie wrócił z wiadomościami - na te słowa Reghar zachłysnął się powietrzem zaraz wywracając oczami wracając do grzebania w torbie długowiecznego. - Tak.. Nie mniej, zorganizowałem wyprawę mającą na celu dowiedzenie się co się stało. Powinniśmy tam dotrzeć w około dwa tygodnie, o ile uda się nam uniknąć opóźnień. Przewiduje oczywiście zapłatę dla tych co wezmą pojadą ze mną. Jako, że miałem nadzieję, że więcej się osób zgłosi dla waszej dwójki znalazłaby się dola. Póki ze mną byście jechali zapewniam wam posiłek i noclegi w karczmach i suchy prowiant. Wy zapewniacie mi ochronę… i wiedzę, poradę. Generalnie pomoc. Jesteście zainteresowani?
- Wycieczka do podnóża gór, by sprawdzić, czy karawana nadal żyje? - zapytał Gveir. - Mówisz z sensem, ale chciałbym wiedzieć jeszcze dwie rzeczy: kto zlecił wyprawę i jaka jest zapłata za to, że dowiedziemy, że nie żyją? I w które dokładnie miejsce udawała się karawana? Możliwe, że bywałem w tamtych stronach.
- Ekspedycja naukowa, nie karawana. Nie udawała się nigdzie, a dotarła jakiś czas temu. Uniwersytet z Miasta Środka prowadził badania nad odkrytymi ruinami w tym miejscu - mag wskazał palcem na mapie. - Z jego ręki my wyruszyliśmy, bo zabrakło odzewu. To nie musi być koniecznie śmierć. Cokolwiek się stało trzeba to sprawdzić.
- Spacerek na podgórzu, za który mi płacą z perspektywą rozłupania paru czerepów po drodze? Piszę się na to, ha. No dalej, nie myślisz chyba, że jeszcze żyją? - najemnik uśmiechnął się szeroko. - Bez względu na to, co ich zatrzymało, pomogę wam w tym. Potrzeba jeszcze jednej głowy do spłacenia mojego długu.
- Może nie żyją. Może żyją. Nie musieli zostać wybici, mogli zostać zaatakowani. Może ktoś przeżył. Nie zamierzam decydować o tym w swojej głowie - odparł chłodno mag. - Jeśli się zgadasz, to witam na wyprawie
Ristoff wstał i uniósł głowę do góry patrząc na księżycowe niebo prześwitujące pomiędzy deskami.
- Odpocznijcie. Będziemy wyruszać o świcie. Ustalcie warty. Lily, ty dzisiaj dużo czarowałaś, wezmę twoją wartę.
- Dorzucę swoje trzy lub cztery godziny wartowania - rzekł rycerz wchodząc do pomieszczenia. Zdążył już powrócić z wyprawy po zaginiony miecz, którego rękojeść sterczała z przyczepionej do pasa pochwy.
Gveir, po skończonej rozmowie z magiem, skierował swoje kroki w stronę niedźwiedzicy, by obejrzeć jej stan i pomóc jej w razie potrzeby. Oboje potrzebowali odpoczynku, jedzenia, picia i sporej dozy spokoju, żeby wrócić do swojej poprzedniej formy. Najemnik spodziewał się, że będzie mógł spłacić swój dług w nadchodzących dniach.
Sama Lily nie wyglądała na zbyt zmęczoną, choć tylko na pierwszy rzut oka. Po prostu zawsze naciągąła szczelnie kaptur na głowę tak, by z boku nawet twarzy jej nie było widać. Niby dawało to sporą ochronę przed zimnem oraz pogodą, ale nosiła go nawet w budynku. A miała co chować.
- Poradzę sobie, mistrzu. Chociaż… Może się po prostu jeszcze rozejrzę po tym miejscu szukając czegoś interesującego skoro już się na to zdecydowałeś - powiedziała na tyle pewnie, na ile pozwalał jej stan bo irytującej potyczce i, odkładając broń oraz wpychając sobie profilaktyczną rację żywnościową do torby, zaczęła znów kierować się w stronę schodów.
- I ja się przejdę - rzekł rycerz. - Kto wie co jeszcze kryje to domostwo.
Hektor udał się za dziewczyną na piętro.
- W takim razie wezmę pierwszą wartę-oznajmił Esmond, gdy inni już się zadeklarowali. Wyciągnął z kołczanu strzały, których użył w walce z wiedźmą, siadając wygodnie na prowizorycznym posłaniu, zabrał się za czyszczenie ich z krwi i kurzu.

Ristoff odprowadził wzrokiem odchodzących.
- Wezmę trzecią wartę - rzekł i otulając się w koce ułożył się do snu koło ogniska. Dizi również poszedł spać. Gveir wraz z Karhu dostali jeszcze jedzenia i również mogli odpocząć aż nadejdzie ich kolej wartowania. Niedźwiedzica pomrukiwała sobie często pod nosem i robiła krótkie komentarze a propos wiedźmy i całej sytuacji. Nie prowokowana do rozmowy w końcu zamilkła. Co innego było z Rybożerem, który koniecznie chciał iść za Hektorem, lecz szybko się okazało, że schody i podłoga nie były w stanie udźwignąć warga. Wierzchowiec obiecał czekać choćby i wieczność i zszedł na dół układając się obok niedźwiedzicy i jataków. W końcu Esmond został “sam”. Wszyscy posnęli opatuleni kocami, ognisko przygrzewało i tylko gdzieś na tyle głowy pozostawała świadomość, że dwójka towarzyszy snuje się po posiadłości. I tylko ta klatka wisząca nad ich miejscem spoczynku…

***

Lily i Hektor postanowili odkryć tajemnice, które skrywała posiadłość. Magini była dużo bardziej oddana temu niż sam rycerz ciągnięty słabą ciekawością. Przez swoją zbroję musiałbyć dużo bardziej ostrożny niż lekkostopa kobieta. Ta zaś albo musiała czekać na utopca, albo znikała mu z oczu wyrywając się do przodu. Z początku nie znaleźli wiele. Tym razem ostrożniejsza Lily dostrzegła magiczną pułapkę nim w nią weszli. Penetrując korytarze dostrzegali coraz więcej wskazówek dotyczących tego kto mieszkał w tej posiadłości. Ewidentnie właściciele byli bogaci. Dziwnym było, że nikt nie rozkradł mebli i kosztowności. Być może obecność wiedźmy odstraszała. Możliwym było, że to przez nią ktokolwiek tutaj mieszkał popadł w ruinę. Zwykle jednak słyszało się iż wiedźmy żyją z dala od ludzi… w nieco mniej wspaniałych posiadłościach. W końcu znaleźli kości. Ludzkie i nie tylko. Na tyłach posiadłości leżały truchła służących. Resztki ich ubrań nie wskazywały na to aby byli panami tego miejsca. Rycerz i magini nie potrafili stwierdzić co ich dokładnie zabiło, ale wyglądali jakby uciekali. Ściany i podłoga korytarza były naznaczone śladami agresywnego zniszczenia. To mogły być pazury. Sądząc po tych jakie miała wiedźma ewidentnie była to jej sprawa. Omijając truchła dotarli do pokoju - salonu - gdzie zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Środek pomieszczenia miał osmolony okrąg na podłodze i suficie widoczne pomimo kurzu. Magini skojarzyło się to z wybuchem. Przyświecając sobie kamyczkiem widzieli wszystko dokładnie w ostrym świetle. Podłoga i okoliczne meble były nienaturalnie powykrzywiane jakby coś zmieniło ich naturę. Po chwili dostrzegli też coś o wiele ciekawszego - posąg. Tylko stał w dziwnym miejscu i był bardzo… dokładny. Przedstawiał kobietę z wykrzywioną w dziwnym grymasie twarzą. Posąg był ubrany w ubranie. A na piersi wisiała broszka. Taka sama jak ta wiedźmy. Taka sama jak symbol w księdze, którą oglądał rycerz. Twarz posągu była wykrzywiona w czymś pomiędzy gniewem a strachem. Kobieta stała przez stolikiem, który został oszczędzony przed koruptującą siłą. Na tym też stoliku leżała księga. Księga rytułałów.
- Hmmbghrh - rycerz chciał mruknąć, ale wyszedł z tego bełkot. - Czy myślisz to co ja?
- Tylko tyle, że z chęcią to kopnę w twarz gdyby przypadkiem okazało się, że to coś żyje - odpowiedziała, przyglądając się całemu otoczeniu. Nie podobało się jej to, co widziała, ale mogła się tego w zupełności spodziewać biorąc pod uwagę ich ostatnie starcie. Ale czy od pewnego czasu się jej cokolwiek tutaj podobało? Chyba tylko widok książek i ogniska. Uniosła swój kostur, chwytając telekinezą księgę rytuałów z zamiarem przybliżenia jej do siebie i przeczytania jej.
Rycerz spojrzał na Lily machającą rękami i wypowiadającą magiczną formułę i spiął mięśnie nie wiedząc jaki będzie rezultat. Gdy ujrzał latającą księgę westchnął prostując się i rozluźniając.
- Ona leżała dosłownie trzy metry stąd - mruknął.
Podszedł do rzeźby podejrzewając, że raczej nie wyszła spod ręki rzemieślnika. Zaczął ją oglądać starając się przy okazji rozpoznać na co kobieta patrzyła przed nieszczęśliwym “wypadkiem”.
Twarz kobiety skierowana była w kierunku wybuchu. Utopiec mógł jasno stwierdzić, że cokolwiek tam się stało wywołało jej gniew jak i strach. Od dalszego oglądania odciągnął go głośny dźwięk. Księga wypadła z więzów czaru i upadła z hukiem na ziemię. Lily przez moment nie widziała co jest przed nią. Rozmazany obraz powrócił do ostrości po kilku mrugnięciach oczami. Magini zaczynała przepłacać ciałem częste sięganie po magię.
- Może ty się lepiej połóż i odpocznij dziewghrczyno - rzekł rycerz patrząc wzrokiem, który według niego był zatroskany, ale ze względu na fizjonomię utopca, ów wzrok sprawiał wrażenie wygłodniałego.
Hektor jednak nie wpatrywał się długo w maginię. Nie wrócił też uwagą do posągu. Niewielu rzeczy mógłby się już tutaj dopatrzyć, a wszak nie znał się na mrocznych rytuałach i księgach je opisujących. Widział natomiast w posągu bogatą arystokratkę mieszkającą na odludziu. Skądinąd wiedział, że tego typu arystokratki bywają znudzone i pewnie dlatego sięgają po mroczne moce. Wiedział natomiast na pewno, że znudzone arystokratki zwykły opisywać swoje nudne życie i skarżyć się na nie na stronnicach pamiętnika. Pamiętniki zaś miały to do siebie, że z reguły konfabulowały, lecz zawierały też w sobie wskazówki na temat stanu psychicznego autorki i kryły w kolejnych wersetach mroczne plany zagłady (głównie skierowane przeciw panom domu i ich kochankom).
Wiedziony tą myślą, ruszył do komnat pani domu.
Rycerz wyszedł z pokoju i szybko musiał się wrócić. Bez kamienia Lily w korytarzach panowała głęboka ciemność. Na swoje szczęście Hektor odnalazł świecę i hubkę oraz krzesiwo. Wszystko wyglądało na nieco pokręcone, ale ostatecznie działało jak zwyczajna świeca hubka i krzesiwo.

Przed utopcem stanęło kolejne wyzwanie. Gdzie też są te komnaty, które zamierzał zbadać. Niewątpliwie któreś drzwi w końcu będą tymi właściwymi. Temu też otwierał kolejne zaglądając do nich. Pojedyncza świeczka została zamieniona na świecznik i było odrobinę jaśniej. W końcu drzwi na końcu korytarza musiały być tymi właściwymi. Podchodząc Hektor dostrzegł, że te były “ozdobione” wielkim okręgiem ze znakami oraz wielką sześcioramienną gwiazdą wymalowaną na drzwiach oraz zahaczającą o ściany. W tym czasie Lily patrzyła na otwartą księgę, która upadła na ziemię. Część stronic wysypała się na boki, odsłaniając rytuał oderwania od czasu. Obok opisu widniał rysunek przedstawiający okrąg ze znakami oraz sześcioramienną gwiazdą.
Hektor zbliżył się do drzwi wraz ze świecznikiem. Uważnie przyglądał się znakom wymalowanym na drewnie. Analizował je. Jego ciężki oddech co chwila wprawiał płomień w taniec rzucający ostre cienie dookoła. Kropla potu lub słonej wody spłynęła mu kręgosłupie. Po dłuższej chwili nie miał żadnych wątpliwości… nic nie rozumiał.
Dlatego też znalazł klamkę i szarpnął próbując otworzyć drzwi.
Utopiec pchnął, a przed nim ukazała się niespodziewana scena. Rozświetlone wnętrze, ładnie poukładane księgi, czystość, ale przede wszystkim zamożny człowiek siedzący za biurkiem. Podniósł głowę znad zapisywanej kartki dziennika. Jego twarz wyraziła wielkie zdziwienie. Poderwał się otwierając usta lecz nie wypowiedział żadnych słów. Jego oczy zaszkliły się od napływających łez. Utopiec dostrzegł na jego piersi broszkę z dwoma misternymi kwiatami, taką jak miała wiedźma. Nieznany mężczyzna zaczął się rozpaczliwie rozglądać po swoich dziennikach leżących po obu stronach biurka. Zrzucił kilka wygrzebując jeden spod spodu. Wyciągnął rękę w kierunku rycerza podając dziennik. Gdy utopiec postąpił tylko jeden krok do środka nagle w pokoju zaczęło ciemnieć i butwieć. Nieznany szlachcic zamknął oczy, z których popłynęły łzy. Tak jak pokój zdawał się nie tknięty zębem czasu tak teraz niszczał i upodabniał się do tego co było w reszcie domostwa. Mężczyzna nagle postarzał się, policzki mu się zapadły a ciało w przerażającej chwili przeszło przez wszystkie stany rozkładu aż kości upadły na ziemię wraz z trzymanym dziennikiem. Pokój stał się zakurzony i ciemny jak wszystko inne. Zapadła cisza.
Rycerz wstrzymał oddech.
Czy on właśnie zerwał jakieś zaklęcie, które utrzymywało gospodarza przy życiu?
Zaklął pod nosem i ciężko sapnął głośno wypuszczając powietrze.
- Mógł cholera chociaż na klucz zamknąć - mruknął do siebie. - Do diaska…
Miał w duchu nadzieję, że mimo wszystko to była tylko wizja… ostatni przebłysk przeszłości zamknięty magicznymi znakami w tym pokoju. Ta idea była pocieszająca. Wszedł głębiej do środka podchodząc do biurka. Ostrożnie, rozglądając się za innymi znakami.
Sięgnął po notatnik, uważając by zbyt gwałtowny ruch nie podniósł chmury kurzu. Zerknął na okładkę, a potem otworzył tam gdzie była zakładka.
Dziennik nie był podpisany z zewnątrz. Skórzana okładka i zestarzałe kartki papieru zaczęły się przewracać ukazując zapiski z datami. Miejsce gdzie była zakładka zawierało opis z datą około dziesięć lat temu.

“...Wszyscy byli zszokowani nagłą decyzją o połączeniu królestw. Najbardziej chyba moja małżonka. Zdaje mi się, że jej rodzina miała jakieś plany. Nie jest to jednak teraz moim zmartwieniem. Nasza córka niedługo osiągnie wiek dojrzały i trzeba poszukać jej partnera. Żona odmawiając mi zbliżenia skazała nas na wżenianie się, na uległość. Bez syna mogę tylko spróbować zapewnić Amelii aby jej mąż był godnym partnerem. Pewnie żona będzie starała się ją wydać dla prestiżu naszej rodziny. A mówi się, że to kobiety wykazują więcej empatii…”

W tym okresie zapiski były niemal codziennie spisywane.

“...Mojej żonie ubzdurało się, że poślę Amelię do szkoły dla magów. Uczyni to jej ścieżką. Bo będzie dzięki temu stanowić większą wartość. Czy ona zapomina, że magowie to głównie słudzy? Służą, królom, szlachcie, ale i zwykłemu pospólstwu! Ale ona mnie nie słucha. Za to mag gwiazd nie śmie komentować naszych sporów. Dobrze. Jeszcze by mi brakowało aby on dorzucał swoje zdanie do tego i tak burzliwego sporu. Pewnie i tak cokolwiek by nie powiedział tylko dolałoby oliwy do ognia…”

“... Ta kobieta oszalała! Stwierdziła, że woli aby Amalia uczyła się tutaj aniżeli na uniwersytecie. Nawet załatwiła jakąś kobietę aby nauczała naszą córkę. Nasz mag wyraził swoje zaniepokojenie lecz ona go nie słucha. Nikogo nie słucha, a co dopiero mnie! Uznałem, że miarka się przebrała lecz gdy zamierzałem przejść do akcji ta nauczycielka odwiodła mnie jakimś sposobem od czegokolwiek. Niechybnie ta jędza omamiła mnie magią. Służba nie sprzeciwi się pani domu, a ja straciłem możliwość kontroli nad własnym dzieckiem! Muszę coś wymyślić…”

Wpisy zrobiły się powtarzalne, powtarzając, że Amelia uczy się magii. Tylko co jakiś czas było coś więcej zapisane.

“...Amelia zrobiła się bardzo nerwowa. Kiedy nie ma w okolicy nauczycielki ani żony staram się się z nią porozmawiać albo chociaż przytulić. Odrzuca mnie i widzę w jej oczach to samo co w oczach żony. Wdaje się w matkę i nic na to nie poradzę. Nic.”

“... Maga nie było kilka tygodni, bo musiał powrócić na uniwersytet. Właśnie się dowiedziałem, że przybył. Może on będzie w stanie oprzeć się działaniom tej kobiety...”

Kolejny wpis miał znacznie bardziej rozchwiane pismo niż wcześniejsze.

“Ja nie wiem co się stało. To było straszne. Przybyliśmy z magiem do salonu na piętrze gdzie Amelia właśnie pobierała nauki. Mag zaczął krzyczeć na moją żonę. Zebrała się reszta służby. Zdążyłem zrozumieć, że kobiety nie powinny czarować bez kosturów. Potem się stało. Moja mała Amelia spojrzała na nas z ukosa i nagle zajaśniało. Mag mnie zasłonił. Gdy znów odzyskałem wzrok nie było już mojej Amelii, było TO COŚ. Potwór. Mag wypchnął mnie z salonu. Kątem oka zobaczyłem, że moja żona wygląda jak posąg. Może tylko mi się zdawało. Mag mnie pchnął w korytarz aż do mojego pokoju. Nie wiem jak mieliśmy się przed tym skryć kiedy to coś zabiło służących zaledwie za pomocą jednego machnięcia dłoni. Zostałem wepchnięty do pokoju. Mag nie wszedł. Słyszałem już tylko jak coś silnie zadudniło w drzwi a potem była cisza. Wciąż jest cisza. Mam wrażenie, że słyszę jak ktoś mamrocze, ale nie jestem pewien. Boję się wyjść. Boję.”

Kolejne wpisy opisywały jak arystokrata pojął w czym się znajdował. Zauważył, że nie robi się głodny, że nie czuje zmęczenia. Wciąż jednak nie otwierał drzwi. Bał się. Bał się gdyż widział za oknem jak wiedźma chodzi po ogrodzie. Starał się jeszcze liczyć dni, lecz w końcu zrezygnował. Szukał alternatyw, szukał śmierci, lecz nie mógł się zabić. CHciał wyjść lecz od środka pokoju nie mógł otworzyć drzwi. Myślał, że były zamknięte. Po dalszych wpisach dało się zauważyć, że mimo tego, że szlachcic wiedział, że czas mija on tego nie zauważa. Wciąż czuł się jakby był tamten dzień. Jego umysł ostrzegał jakby mijały minuty nie kolejne dni. W kolejnych dziennikach czasem pisał to samo co w tym, który podał. Żył zamknięty w chwili, z której nie mógł uciec. Dopiero kiedy Hektor otworzył drzwi rozerwał okrąg sprawiając, że czas nadgonił. Może gdyby szlachcic coś jadł… te dziesięć lat nie zabiłoby go. Lecz teraz już nie dało się z tym nic zrobić. Rycerz mógł zabrać ze sobą dziennik, który pewnie zainteresowałby magów. Co też mu przypomniało, że nigdzie nie widział kręcącej się magini.

Ostre światło od jej kamyczka dało znać utopcowi gdzie szukać. Wciąż była w pokoju gdzie znajdował się “posąg” pani tej posiadłości. Magini siedziała odwrócona tyłem do wejścia. Jej głowa pochylała się, a ręce zwisały obok tuowia. Lily się nie ruszała. Gdy rycerz podszedł bliżej dostrzegł leżącą przed nią księgę oraz srebrny wisiorek. Grimuar był otwarty na jakimś rytuale, a na podłodze znajdowały się wypalone znaki. Hektor miał wrażenie, że ich wcześniej nie było. Próba obudzenia kobiety sprawiła tylko, że ta upadła na ziemię odsłaniając twarz. Blade oczy magini rozszerzone były w przerażeniu. Po policzkach spływały łzy. Kaptur spadł z głowy Lily kiedy upadła. Feria białych włosów rozsypała się po ziemi odsłaniając nieco spiczaste uszy swojej właścicielki. Była opętaną.

W pierwszej chwili rycerz wzdrygnął się i odsunął dłoń jak poparzony. Opętana. Przez ten cały czas pod ich nosem. Istota przed którą przestrzegali kapłani.
Zaraz jednak powróciły inne myśli. To była tylko dziewczyna. Magini, owszem. Opętana, tak… ale zachowywałą się jak każda inna dzierlatka.
Raz jeszcze potrząsnął jej ramieniem upewniając się, że nic jej nie sprowadzi i nie obudzi. Westchnął ciężko i przeniósł wzrok na księgę i wypalone znaki.
- Głupia… - mruknął pod nosem naraz rozumiejąc co też Lily próbowała robić pod jego nieobecność. Może gdyby wiedziała czyja to księga, nie ryzykowałaby?
Zamknął jej powieki i sięgnął po księgę z rytuałem. Wraz z dziennikiem schował je do torby magini i przewiesił pakunek przez ramię. Zanim podniósł dziewczynę, po chwili wahania nasunął jej kaptur kryjąc uszy.
Niosąc ją na rękach zszedł ponuro do salonu, gdzie obozowali towarzysze.
 
Jaracz jest offline  
Stary 23-07-2017, 10:17   #45
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Senny obóz

Esmond
Póki trwała warta łowcy nic się nie działo niepokojącego. W końcu nadszedł czas na zmianę warty i Esmond obudził maga samemu mogąc zapaść w sen. Lecz tym razem nie był ukojeniem od rzeczywistości. Duchy przeszłości postanowiły się odezwać. Rodzice biedni i wychudzeni z oznakami zarazy, która ich trawiła. Matka milczała smutno patrząc na syna. Wzrok ojca był inny, niepochlebny.
- Synu co ty ze sobą robisz? Nie tak cię wychowałem. - jego suchy głos zanikał w mroku jaki otaczała ich wszystkich. Po słowach ojca Esmond zauważył, że stoi po kostki w wodzie. Nie to nie była woda, to był alkohol. Kiedy łowca podniósł wzrok nie dostrzegł swoich rodziców. Stała przed nim jego żona. Oraz dzieci. Piękna kochana twarz uśmiechnęła się do łowcy wyciągając do niego rękę. Alkohol sięgał do połowy ud.
- Chodź do nas - szepnęła zachęcająco, lecz tylko jak mężczyzna postąpił krok w kierunku rodziny ci przybrali upiorny wygląd odzwierciedlający skutek wojny. W przerażeniu Esmond cofnął się potykając się i wpadając pod powierzchnię cieczy. Ostra, wdarła mu się do nosa i drażniła oczy. Starając się wypłynąć łowca na wpół widział swoją rodzinę wyglądającą jak zepsute duchy wirujące dookoła jego. Ktoś sięgnął po niego. Czyjaś ręka pociągnęła go do góry. Esmond ujrzał twarz swojego brata.
- Obudź się - powiedział Sidgar.
- Obudź się - ponaglił niezbyt głośno Hebald pochylając się nad łowcą. Ten czuł się jakby wciąż na wpoły znajdował się pod wodą.
- Już nie śnisz - rzekł mag i uczucie odeszło. Był w obozowisku. Nad nimi wisiała żeliwna klatka.
Łowca mrugnął kilka razy usiłując odnaleźć się w sytuacji. Poczuł napięcie swoich mięśni i dłoń zaciśniętą na rękojeści jednego z noży.
- Nie rób tak więcej, dla własnego dobra-mruknął niewyraźnie odkładając broń- To kiedyś źle się skończy.
- Mam cię nie budzić jak masz koszmary? - zapytał nieco sceptycznie mag krzyżując ręce na piersi. Zaraz jednak odpuścił i podszedł do jednego z worków i zaczął czegoś tam szukać. Nikt poza nim nie był na nogach, więc pewnie musiała być jeszcze jego warta.*
- Nie pierwszy i nie ostatni- odparł łowca, przeciarając twarz dłonią.
- Mam coś co ci może pomóc - mag wyjął z worka niewielką buteleczkę z płynem i podał ją Esmondowi. - Jeśli zażyjesz kroplę nie będziesz śnić. Jeszcze czeka cię reszta nocy. Postaraj się wypocząć.
Z oczu maga zionął smutek.
Esmond przyjął buteleczkę. Zamyślonym wzrokiem wpatrywał się w płyn.
-Wołali mnie- stwierdził myśląc na głos. Jego dłoń odruchowo powędrowała do klatki piersiowej, gdzie pod warstwą ubrań znajdował się wisiorek z jedyną pamiątką po najbliższych. Pokręcił głową i podniósł się z posłania.
-[i]Odpocznij Hebaldzie, wezmę resztę Twojej warty. Sam prędko nie zasnę, muszę pobyć sam na sam z myślami.
- Z chęcią, ale wciąż Lily z Hektorem nie wrócili. Zaczynam się martwić, że coś im się stało… - mag podniósł głowę gdy usłyszeli zbliżające się ciężkie kroki. Rybożer zaczął merdać ogonem ledwo powstrzymując się od gadania. Z holu wyłonił się rycerz z ponurą miną mijając swojego wierzchowca, którego ogon opadł. Na rękach rycerza leżała maginii. Nie ruszała się.
Ristoff wyglądał jakby poraził go piorun. Szeroko rozwartymi oczyma patrzył na zbliżającego się utopca. W końcu udało mu się wydusić.
- Co się stało..? Co się kurw… stało? - niedowierzanie zastąpił na moment gniew, który został zamknięty wewnątrz. Ristoff wrzał w środku patrząc na martwe ciało Lily.
Hektor nie odpowiedział od razu. Zastanawiał się jakich słów użyć.
- Próbowała swoich sił z jakimś rytuałem... - gdy już sie odezwał, jego głos był suchy. - Nie było mnie przy tym…
Twarz Ristoffa wykrzywił grymas wściekłości. Wyglądał jakby się ledwo kontrolował. Cała reszta spała i chyba tylko to trzymało maga w ryzach.
- Gdzie? Jak to wyglądało? - pytał drżącym głosem - Połóż ją… Zasłoń. Trzeba… trzeba będzie ją… pochować
Mag zaklął w obcym dla reszty języku. A przynajmniej tak to zabrzmiało. Złapał się rękoma za głowę i po wściekłym sapnięciu uspokoił się. Pomógł rycerzowi ułożyć ciało na kocu i je zawinąć w materiał. Odsłuchał krótkiej relacji o tym co się stało jednocześnie przeglądając księgę w poszukiwaniu odpowiedzi. W ręku trzymał srebrny wisiorek kobiety.
- Chyba wiem co się stało - mruknął zatrzymując się na opisie jednego z rytuałów.
- Wydaje mi się, że chciała porozmawiać ze swoją matką. Ten wisiorek to jedyna pamiątka jaka jej została… Chyba chciała zmodyfikować rytuał przywołania i użyć tego jako kotwicy. Widma wojny z Upadłym musiały ją dopaść, że postanowiła sięgnąć po zakazaną magię akurat tu i teraz. Nie widzę innego wytłumaczenia. - Hebald podniósł spojrzenie na Esmonda. - A duchy… duchy odchodzą do toni. Tam magia nie sięga. Nawet gdyby… Ech, Lily… kogoś ty przyzwała za zasłony?
Złość uszła z Hebalda zastąpiona żalem. Spoglądał swoimi przenikliwi błękitnymi oczyma na zawinięte ciało.
- To nigdy nie boli mniej.- szepnął - Czy są z bogatszych rodzin, czy osierocone jak ona… Każde życie jest cenne, choć takie kruche.
Mag zamknął księgę. Przez moment patrzył na wisiorek zastanawiając się czy go zatrzymać. Odłożył go jednak na zawinięte ciało magini.
- Spróbujcie zasnąć. Rano zajmiemy się pogrzebem.. Rano..
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 23-07-2017, 21:44   #46
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Pomimo wydarzeń rycerz był mocno zmęczony. Odpłynął niemal od razu po tym jak położył głowę na derce. Ogarnęła go ciemność. Wnętrze zamku było wyłożone kamieniem. Ich kroki roznosiły się echem po korytarzu. Rycerz biegł wraz z innym mężczyzną. Za kolejnym zakrętem zatrzymali się zdyszani. Hektorowi ciążyła jego zbroja. Drugi człowiek mówił do niego urywkowo. Nagle obok nich pojawiła się istota o sowich oczach i rozwianym włosie. Rzuciła się na rycerza lecz minęła go rozszarpując mężczyznę obok. Żółte oczy spojrzały na nowo na rycerza i nieubłagalnie się do niego zbliżały. Wielkie skrzydła istoty rozpostarły się zajmując całą szerokość pomieszczenia.
 
Jaracz jest offline  
Stary 24-07-2017, 19:23   #47
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Gveir pozostał sam na warcie. Budząc niedźwiedzicę zaczął z nią chodzić po posiadłości i dookoła. Rozglądał się nieco po korytarzach lecz o ile nie zmierzał splądrować miejsca to nie odnalazł niczego nazbyt ciekawego. Pewnie teraz kiedy nie zabili wiedźmę to miejsce zostanie ogołocone ze wszystkich dóbr. Albo bandyci się osiedlą. Karhu niewiele dodawała od siebie do tych przemyśleń brukając pod nosem. Gdy najemnik w końcu zapytał o to o co wcześniej już chciał niedźwiedzica mu odpowiedziała.
- Nie odlecę. Niedźwiedzie nie mają skrzydeł. Nie wiem o co ci chodzi z tym, że zwierzęta się zamieniają w ludzi. To ludzie i nie tylko dążą do zwierząt nie na odwrót. Słyszałeś kiedyś o druidach, albo o zwierzach? Tak na siebie każecie mówić jak wam wasza forma przeszkadza. Mówicie, o jednoczeniu się z naturą jakby wam wasza własna przeszkadzała. Czasem to rozumiem, bo ze swoją musiałam zawalczyć aby nie zasnąć na zimę. Nie rozumiem jednak wypierania się bycia człowiekiem. Co innego jak szukacie porozumienia. Wtedy mogę uszanować wybór. Co zaś do tego, że się rozumiemy... magia to złośliwa i chaotyczna kobieta. Widać pomimo śmierci jej służki obdarzyła nas zrozumieniem. Nie czuję się jakbym to ja inaczej mówiła niż dotychczas. Może to tylko wy zaczęliście rozumieć. Co prawda wcześniej nie wiedziałam, że ten szczeniak jest takim gadułą. Męczące. - mruknęła ostatnie z dezaprobatą i zaczęła grzebać w śniegu.
- Kości... to miejsce w lecie musi wyglądać znacznie upiorniej niż teraz kiedy zimna woda przykryła świat... - niedźwiedzica podniosłą głowę węsząc w powietrzu. - Trzeba obudzić innych. Ci co nas pogonili poprzednia tu idą.

Najemnik wpadł do środka budząc wszystkich poza utopcem, który sam obudził się wcześniej. Gveri dopiero teraz zauważył, że zbrakło gdzieś białowłosej magini, zaś jeden z koców był zawinięty jakby w środku był człowiek. Szybkie pytające spojrzenie odpowiedziało najemnikowi - a także Diziemu - że coś się stało. Karzeł zdawał się być bardzo zmartwiony tą wieścią, lecz Ristoff nie pozwalał na rozpaczanie kiedy to nadciągali bandyci. Ledwo się wszyscy pozbierali, a z zewnątrz doszło ich wycie. Najpierw zwierzęce, a potem ludzkie. Na czele grupy, która wchodziła właśnie na plac, jechał opętany na swoim wargu. Zwierze wyglądało żałośnie i strasznie zarazem. Wyliniałe futro, wiele blizn, możliwe, że w pewnym stopniu zagłodzone. Objuczone prymitywną skórzana zbroją oraz czaszkami dla straszenia wrogów. Szczerzyło żółte zęby w parodii uśmiechu dodając sobie tylko odpowiednio złowieszczego wyglądu.


Jej właściciel nawet się nie ukrywał jadąc z odsłoniętą głową pokazując swoje spiczaste uszy. Teraz był spięty, lecz za każdym razem gdy coś mówił do swoich uśmiechał sie mrocznie. Jego rozbiegane spojrzenie szukało czegoś wyraźnie. Do jego pasa przytroczony był dwuręczny miecz.


- Wiedźmo! - zakrzyknął - Przybyliśmy po naszą część umowy! -

Reszta grupy bandytów milczała trzymając się kurczowo za swoje bronie. Każdy z nich rozglądał się nerwowo, przebierał nogami. Było ich dużo. Może około dwudziestu wraz z ich hersztem. Ristoff wyglądał przez okno kryjąc się za gzymsem.

- Jest nas... Czworo do walki. Jeśli większość z nich jest podobnie sprawna jak ci co na nas się wcześniej zasadzili to może, może mielibyśmy szansę. Nie podoba mi się jednak ich przywódca. Co robimy? - zapytał się mag spoglądając na dwóch zbrojnych i łowcę. Dzizi znów modlił się o łaskę siedząc gdzieś w kącie. Starzec zdecydowanie nie nadawał się do czegokolwiek ze swoją uszkodzoną ręką.
 
Asderuki jest offline  
Stary 04-09-2017, 19:32   #48
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- Jest nas... Czworo do walki. Jeśli większość z nich jest podobnie sprawna jak ci co na nas się wcześniej zasadzili to może, może mielibyśmy szansę. Nie podoba mi się jednak ich przywódca. Co robimy?

- Wypada po pięciu na łebka - Iskall ruszył swoimi krzaczastymi brwiami. - Może więcej, jeśli herszt jest naprawdę dobry. Frontalny atak raczej nie wchodzi w grę, posiekają nas jak dorodne wieprze.

Pokręcił głową, myśląc o perspektywie bycia posiekanym.

- Zostaje zasadzić się - zawyrokował. - Jeśli byli w konszachtach z wiedźmą, znaczy, że nie przyjmą jej śmierci dobrze. Prędzej czy później zaczną się rozglądać. Jeśli dobrze ich dostaniemy, możemy nieco wyrównać szanse. Poczekajmy, przycupnijmy. I uderzmy.

W innej sytuacji Hektor weselej przyjąłby możliwość sprawdzenia się w walce i pogonienia kilku bandytów. Teraz jednak czuł wciąż ciężar na duszy.
- Wyzwę go na pojhgredynek - rzekł cicho. - myślicie że przyjmie?

Gveir pokręcił głową.
- Nie przyjmie. Byłby głupi, jakby przyjął. A nawet jak przyjmie, to co zrobimy z pozostałymi?

- Pogonimy - powiedział rycerz jakby było to coś łatwego. - Bez dowódcy morale upadnie. Myślicie że chghrcieliby się mścić? Patrzcie jak chętnie się tu garną. Niemal czghruć smród z ich rajtuzów.

- Wieeeedźmoo! - dotarło do uszu zebranych. Ristoff spojrzał na wojów z gniewną miną.
- Zdecydujcie się albo ja to za was zrobię..! - syknął przez zaciśnięte zęby.*

- A to wyzywaj go sobie - rzekł z uśmiechem Gveir, ciekawy rozwoju wypadków.

- Przygotujcie się do walki z resztą bandytów, gdyby sytuacja nie potoczyła się po mojej myśli - mruknął - Zajghrmę tego przywódcę.
Hektor założył hełm i skierował się do wyjścia by stanąć wyprostowany w drzwiach. Obie dłonie trzymał na rękojeści miecza wspartego nagim ostrzem o ziemię. Na razie się nie odzywał.

- Będę was ubezpieczał z okien. Są odsłonięci, łatwo będzie trafić jeśli coś pójdzie nie tak - stwierdził Esmond który, już z łukiem w ręku, skierował się w stronę schodów prowadzących na piętro.

Gveir przyczaił się przy wyjściu tak, by móc obserwować utopca. Spodziewał się walki, więc wyciągnął miecz i czekał, obserwując sytuację.

Pośród bandytów zrobiło się poruszenie. Ich grupa zafalowały widząc wychodzącego rycerza. Część od razu podniosła kusze lecz przywódca powstrzymał ich gestem.
- Wiedźmo? Bawisz się z nami? - zapytał niepewnie. Któryś z bandytów coś powiedział i herszt przekrzywił głowę patrząc na rycerza.
- Ooo… ktoś ty?

Istniało kilka możliwości rozwiązania tej sytuacji. Hektor rozważał przez dłuższą chwilę każdą z nich. Na szczęście hełm zasłaniał jego zamyśloną twarz.
- Wiedźma żąda pojedynku - odpowiedział w końcu. - Ty i ja. Na ubitej ziemi.
W zasadzie nie było to do końca kłamstwo. Któż wie czego by chciała wiedźma gdyby żyła? Może w istocie chciałaby ich wynająć by uporali się z potępionym?
Przypomniał sobie o Lily i spochmurniał jeszcze bardziej.

- Co kurwa? - powiedział wyraźnie zaskoczony herszt. Popatrzył po swoich a potem się zaśmiał. Wyciągnął miecz i szarpnął swojego warga, że ten aż pisnął. Widać przyjął wyzwanie. Nie znał tylko rycerskiego kodu, bo ruszył na swoim wierzchowcu wprost na rycerza. Co miał zamiar zrobić kiedy jego przeciwnik stał w drzwiach? Ciężko było powiedzieć.*

Nagła reakcja herszta zaskoczyła Hektor, ale nie czekał biernie na szarżę.
- Rybożer! - warknął - Do mnie!
Stanął bokiem przed wejściem do domu by przepuścić warga obok siebie i zręcznie na niego wskoczyć łapiąc się siodła.
Skierował nos psa w kierunku wroga i mimowolnie uśmiechnął się do siebie.
Jeśli bandyci nie zaczną strzelać będzie to jak potyczka turniejowa. Bardziej krwawa lecz równie pasjonująca.

Rzucili się na siebie. Herszt i rycerz na swoich wierzchowcach. Rybożer mając mniej rozbiegu uległ wargowi przeciwnika zostając zepchniętym w bok na wóz. Hektor ledwo utrzymał się w siodle kiedy przeciwnik zamachnął się swoim dwurakiem. Klingi zadźwięczały.
- To ty zarżnąłeś moich co? - powiedział zmuszając rycerza do siłowania się na miecze.
W tym czasie Hebald stojący obok Gveira szepnął blednąc.
- Oni mają elementalistę

- Kolejnego maga? - zapytał Gveir, nigdy do końca nie będąc pewny spraw magii. - Postuluję skosić resztę, kiedy utopiec jest zajęty zabawą z hersztem. Możemy zacząć od elementalisty.

W tym czasie łowca dotarł na piętro i zajął pozycję w częściowo zabitym deskami oknie. Pozostając w ukryciu, kątem oka obserwował walkę toczącą się między rycerzami, większość uwagi zwracał jednak na główną grupę, szukając potencjalnie niebezpiecznych jednostek- kuszników, łuczników, a może i magów.

- Sami zghgrotowali sobie ten los - wygulgotał Hektor przedłużając zwarcie, próbując wyczuć jaką siłą dysponuje przeciwnik. Miał obok siebie wóz i zamierzał to wykorzystać. Naparł na klingę mocniej, by opętaniec również się napiął, a potem płynnym ruchem, zmniejszając nacisk skierował wrogie ostrze w ścianę wozu za sobą.

Miecze zgrzytnęły poraz kolejny i broń przeciwnika zaczęła się zsuwać. Czubek wbił się w ścianę z głuchym stuknięciem. Herszt nie zdał się wybity tym zajściem. Puścił swoje ostrze i złapał za te które miał utopiec uśmiechając się brzydko. Wtedy też Rybożer szarpnął się ostatecznie rozłączając walczących.

- To nie mag - szepnął Ristoff - Oni się tacy rodzą. Żywioły odpowiadają na ich wezwanie lecz nie zawsze mają nad tym kontrolę.

Esmond widział ruchy w szeregach bandytów. Wypuścili jednego przed siebie. Popychali go jakby pospieszając aby coś zrobił. No i wyciągnął ręce do rycerza i herszta.*

Gveir wsparł swoje ręce na głowni miecza, milcząc. Czekał. W tym momencie niewiele potrafił zrobić. Wyjście przed dwudziestu ludźi, z których także dobra ich część posiadała kusze, nie jawiło mu się jako najmądrzejszy pomysł. Postanowił pozwolić utopcowi dokończyć swój plan - jakikolwiek by on nie był. Problem polegał na tym, że w grupie stanowili siłę. Gdyby tylko w jakiś sposób ich rozproszyć, był pewien, że jego miecz potrafiłby pozbawić głowy niejeden kark.

- Jesteś magiem - rzekł najemnik. - Znasz sztuczki. Przydałaby się taka, co rozbiłaby tę ich grupę.

Gveir oczywiście nie miał pojęcia, do czego zdolny był Ristoff. Z każdą kolejną chwilą pojedynek zdawał mu się coraz to gorszym pomysłem. Czy nie miało więcej sensu zwabić ich do dworu, a potem pozabijać ich, jeden po drugim?*

Esmond obserwował całość z góry, jego uwagę przykuł mężczyzna wypychany przed szereg. Gdy ten uniósł dłonie, łowca przeklął pod nosem domyślając się, że ma przed sobą kolejnego czarownika. Płynnym ruchem napiął cięciwę i wycelował w postać. Czekał na najdrobniejszy gest lub ruch ust, sugerujący rzucanie zaklęcia. Nie zamierzał strzelać pierwszy, prowokowanie reszty bandytów do ataku było złym pomysłem.

Satysfakcja zalała zimne serce utopca. Ten jednak nie pozwolił sobie na przedwczesną radość. Przeciwnik, nawet bez oręża, jeszcze nie leżał u jego stóp błagając o litość.
Nie skorzystał z okazji od razu. Przez kilka uderzeń serca obserwował herszta uważnie śledząc jego spojrzenie próbując przewidzieć jego następny manewr.
Trzymając się siodła, opuścił miecz i nachylił się do przodu dając Rybożerowi do zrozumienia by szykował się do skoku. W końcu spiął zwierzę piętami skacząc tam gdzie według niego bandyta chciałby uskoczyć. Do ostatniego momentu miecz trzymał tak, aby był poza ewentualnym zasięgiem opętanego, w razie gdyby ten zrobił coś nieprzewidzianego. Dopiero wtedy, gdy już nie będzie mógł zareagować, zamierzał wyprowadzić cios, lecz tak by nie trafić wierzchowca.
 
Jaracz jest offline  
Stary 04-09-2017, 19:37   #49
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Esmond dostrzegł z góry, że śnieg się zapada wokół walczących. Tamten wypchnięty jednak się nie ruszył. Tylko jego mina wyglądała jakby bardzo się starał koncentrować. Łowca połączył fakty i strzelił. Mężczyzna krzyknął raniony. Strzała zerwała mu kaptur rozcinając dotkliwie skroń.

Ristoff wyjrzał przez okno.
- Lily… Lily mogła ich łatwo rozproszyć. Ja nie praktykuję iluzji. - powiedział niezadowolony. Zaraz spojrzał w głąb pokoju za nimi.
- Mogę coś na nich zrzucić. Mogę ciebie i twojego wierzchowca przenieść na ich tyły. Będziemy mogli razem walczyć. Mogę cię wzmocnić. Albo sprawić abyś szybciej się ruszał. Ewentualnie jestem w stanie któregoś rozbroić...
Okazja sama się pojawiła. Jeden z bandytów krzyknął raniony. Złapał się za zranioną skroń i coś ponownie krzyknął. Reszta bandytów zaczęła uciekać.

Hektor spiął Rybożera. Warg posłusznie skoczył. Gdy spadał zamiast śniegu napotkał jednak śliskią ziemię. Łapy nie złapały oporu i oboje minęli herszta zbyt daleko aby go trafić. Nagle któryś z bandytów krzyknął raniony. Zaraz potem z jego ust wyrwało się krótkie “nie!” i cała reszta zaczęła biec. Herszt też zrobił zaskoczoną minę i sam zeskoczył z na ziemię odgradzając się swoim wargiem od bandyty.

To w żadnym razie nie wyglądało na fortel. Natychmiast spiął Rybożera i skoczył w kierunku wozu, by odgrodzić się nim od bandyty.

- Karhu, rusz dupę, robota czeka - Gveir skinął na niedźwiedzicę. - No dobra, czarodzieju, czaruj. Ten plan z przeniesieniem mnie na tyły brzmi najmniej głupio. Dajesz.

Najemnik przygotował się, kiedy Karhu przyszła. Zamierzał zajść bandytów z flanki i zacząć swoją część pracy.

Łowca posłał kolejną strzałę w kierunku zranionego bandyty, biorąc poprawkę przy celowaniu. Nie patrząc na efekt, przebiegł w kierunku następnego okna skąd wystrzelił celując w co bliżej znajdujących się mężczyzn. Po zwolniniu cięciwy powtórzył proces, chcąc zmylić bandytów i przekonać ich, że wewnątrz domostwa znajduje sie więcej nieprzyjaciół.

Wiele się na raz zdarzyło. Ponad okrzyki ostrzeliwywanych bandytów wybiło się głośnie “buch”. Ten jeden trafiony strzałą w prost w gardło napęczniał i pękł jak bąbel gotującej się wody ochlapując wrzątkiem najbliższą okolicę. Warg hersza zapiszczał poparzony.
- Au, au, ała. Łapy mnie szczypią! - zajęczał Rybożer unosząc na przemian łapy ze śniegu bezpiecznie schowany z rycerzem za wozem.
Dopiero gdy bandyci się pochowali zza nich, jakby z powietrza, pojawił się Gveir na swojej niedźwiedzicy i Hebald. Herszt zaryczał wściekle widząc tę sytuację. Skóra wokół jego oczu pociemniała, a same tęczówki zabłysły żółcią.
- Pozabijam was wszystkich!!!*

Iskall walczył zbyt wiele razy, żeby ulec emocjom w sytuacjach takich, jak ta. Spokojnie, jak tylko na to może pozwolić walka, przetrzebiał tłum, a Karhu dodała swoje trzy grosze.

- Ta zabawka wygląda, jakbyś mógł komuś nią zrobić krzywdę - mruknął, zamachując się swoim ostrzem w gardło jednego z otaczających go bandytów. - Zatańczymy?

Pomimo elementu zaskoczenia, wiedział, że ich przewaga może stopnieć nader szybko. Wypatrzył parę miejsc, gdzie mógł wycofać się szybko w razie, gdyby postanowili się przegrupować. W końcu, pierwszym krokiem było rozbicie grupy, dopiero potem konsekwentne jej zniszczenie.

- Więc trzeba je rozruszać! Dalej Rybożer! - rzucił rycer. - Do ataku!
Wyskoczył zza wozu nisko pochylony na wargu z mieczem nastawionym na sztorc. Tym razem zamierzał przejść do ofensywy. Nie chciał zatrzymywać się przy opętanym. Po jednym mocnym cięciu wolał wykonać kilka najazdów.

Najemnik ścierał się z bandytami. Pojedynczo nie sprawiali wielkiego oporu, lecz chwila zaskoczenia minęła. Przeciwnicy nie zamierzali walczyć czysto. Ci co byli dalej bez skrupułów strzelali z kusz do człowieka i jego wierzchowca. Część bełtów nie trafiała po krótkim słowie maga, lecz kilka trafiło celu. Bark został nacięty, puklerz obronił nadgarstek, policzek krwawił. Z niedźwiedzicy sterczało kilka bełów nie przeszkadzając jej w zamykaniu szczęk na powalonym bandycie. Gdzieś dalej Ristoff chował się za drzewami i oślepiał kuszników śniegiem. Ten zaś zabarwił się krwią martwych i rannych. Kilku padło pod strzałami Esmonda, kilku pod mieczem najemnika i zębami Karhu.

Hersz krzyknął na szarżującego Rybożera i w niespodziewanym przejawie szybkości złapał za jego uzdę. Siłą swoich mięśni wygiął jego kark tak, że warg musiał się pochylić, aż po prostu zarył pyskiem w śnieg i ziemię wysadzając rycerza z siodła. Hektor poleciał i z hurkotem zwalił się na ziemię.
- NIE LUBIĘ! JAK! MI! SIĘ! PRZESZKADZA! - ryknął herszta a jego oczy pociemniały przybierają krwisty kolor. Twarz jego miała teraz jakby krwawą plamę zamiast oczu.
- Kurrrwaaaa szef się wkurwiiił! - zakrzyknął któryś z bandytów i Esmond oraz Gveir zobaczyli jak wszyscy zaczęli się chować w krzaki.

- Ghrlaaa! - krzyknął zaskoczony Hektor padając na ziemię.
Potrząsnął głową otrząsając się i zaczął się podnosić. Przeciwnik ewidentnie należał do tych, których nie można lekceważyć. Rycerz jednak nie dał się zastraszyć wybuchowi gniewu, chociaż nienaturalnie zabarwiona twarz wzbudzała niepokój.
- Jesteś cały? - krzyknął do wierzchowca.
- Taaak - jęknął oszołomiony warg.
'To dobrze’ pomyślał rycerz wstając na równe nogi i pewniej chwytając miecz. Jego wróg był opętany gniewem. Bezpośrednie siłowanie się było skazane na porażkę, ale utopiec wiedział co zrobić. Najpierw...
- Hej ty! - krzyknął do opętanego. - Kaprawooki! Ktoś ci nasikał do płatków tego poranka, żeś taki narwany?
… Rozjuszyć.
 
Santorine jest teraz online  
Stary 05-09-2017, 22:17   #50
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
- Mam nadzieję, że nie zejdziesz - Gveir rzekł do niedźwiedzicy. - Czekają nas jeszcze inne przyjemności, takie jak wyciąganie bełtów z twojego cielska, he.

Ścieranie się z hersztem bandytów dwóch na jednego w sytuacji, kiedy szyli do nich z kusz średnio mu się podobało, tym bardziej martwił się o Karhu, która przecież zarobiła parę swoich bełtów. Bandyci wycofywali się w krzaki. Miejsca, gdzie łatwo było ich ścigać. Gveir zacmokał i skierował swojego niedźwiedzia w stronę, gdzie uciekali, aby dalej przetrzebiać ich szeregi. Rycerz zapewne z czasem miał docenić to, że w kluczowym momencie nikt nie zasadził mu bełta w zadek. W końcu sam wyzwał go na pojedynek, powinien przynajmniej dokończyć robotę w tym względzie - pomyślał najemnik.

Ostrzał z domu ucichł na chwilę, gdy część bandytów padła trupem, a reszta rozpierzchła się po okolicznych krzakach. Esmond skierował swoją uwagę na rozjuszonego herszta. Nie będąc chętnym na walkę bezpośrednią, naciągnął cięciwę i wycelował w mężczyznę oczekując aż ten obróci się nie odsłoniętym fragmentem w jego stronę.

Hektor miał dobry plan. Herszt się do niego odwrócił wlepiając krwistą ranę wściekłego spojrzenia na rycerza. Wtedy dostał też strzałę. Esmond wycelował w odsłoniętą głowę opętanego i zwolnił cięciwę. Grot rozrył czoło herszta na całej jego szerokości. Krwawa szrama buchnęła krwią zalewając i tak krwiste oczy. Herszt na moment ochłonął dotykając swojej rany palcami i zwrócił się w stronę Esmonda. - Jęzoooor! - zakrzyknął opętany i obszarpany warg zastąpił go skacząc na Rybożera. Sam bandyta rzucił się do budynku. Z Jakiegoś jednak powodu zamiast wbiec do środka skoczył na ścianę i zaczął się wspinać do okien.

W tym czasie Gveir skutecznie pozbawiał życia kolejnych bandytów samemu również niestety obrywając. Kuszników zostało dwóch, z czego jeden po drugiej stronie drogi. Pozostali przy życiu w końcu się opamiętali i zaczęli próbować zsadzić najemnika z wierzchowca za pomocą haków i lin. Kilka zmieniło kurs za sprawą maga, lecz dwie spadły na najemnika. Zaraz zostały szarpnięte. Iskall poleciał na śnieg zręcznie unikając potłuczeń. Na Karhu jednak już nie siedział.

Iskall przeturlał się za węgła. Odzyskawszy oddech, natarł po raz kolejny, celując w kuszników - kiedy tylko ostatni z nich umrze, jego robota będzie skończona.

Esmond spojrzał na wspinającego się herszta i zwątpił. Świadomy tego że w bezpośredniej konfrontacji opetaniec mógł mieć znacząca przewagę, wycofał się w głąb korytarza ukrywając się w cieniu na zakręcie. Czekał aż bandyta wejdzie do budynku, celując na wysokości miejsca gdzie powinna znaleźć się głowa wchodzącego przeciwnika. Był gotów by wystrzelić i wycofać się głębiej, korzystając z przewagi mobilności.

Utopiec zaklął pod nosem. Cały jego plan się sypnął. Trzeba było improwizować.
- Rybożer! - krzyknął. - Na nogi! Bierz warga!
Sam zaś ruszył biegiem w stronę posiadłości, w ślad za opętańcem.
- Magu! Możesz go zrzucić?

- Nie! - doszło od Ristoffa. Krótkie spojrzenie w jego stronę wyjaśniało sprawę. Mag sam męczył się z dwoma bandytami usilnie starających się go zabić. Do tego był jakieś dziesięć metrów od utopca i dodatkowe pięć od budynku. Gveir przebiegł, już po nieco ubitym śniegu, na druga stronę drogi. Przypłacił to postrzałem w bok. Dotarł do ostatniego bandyty z kuszą raniąc go dotkliwie. Zaraz najemnika obskoczyło dwóch z mieczami i dwóch z korbaczami.

Rybożer poderwał się zyskując wyrównane szanse z Jęzorem. Wierzchowce zakleszczyły się w kłębie futra, śniegu i krwi. Hektor brnąc w ślad za opętańcem zdążył go jeszcze złapać za nogę. Niestety herszt nie dał się ściągnąć i zaraz wyszedł spoza zasięgu rycerza.

- Uciekaj Esmond! - krzyknął utopiec choć na rybie usta cisnęły się całkiem nierycerskie obelgi pod adresem opętańca. - Schody!
Zwrócił się w stronę maga i ruszył szarżą na dwóch bandytów, którzy zbyt długo zajmowali “wsparcie” drużyny. Z tymi nie zamierzał się pojedynkować. Siłą impetu chciał jednego przewrócić i sieknąć drugiego po skosie. Po takim wyrównaniu szans następnym krokiem był bieg do posiadłości, z małym przystankiem w drzwiach na złapanie oddechu.

- Ta, to jest dokładnie moment, w którym przydałoby mi się trochę magii - oznajmił Gveir, broniąc się przed ciosami korbaczy i mieczy.
- Hej, Ristoff, może mały urok na złapanie oddechu?
Wypowiedziawszy te słowa, skupił się na defensywie, wiedząc, że kusznicy zostali wyeliminowani. Teraz tylko wystarczyło, że utopiec dokończy roboty.

- Nie mogę! - warknął już poirytowany mag do najemnika. Widać sytuacja nie zmieniła się za bardzo od tych kilku sekund. Rycerz dobiegł do Hebalda odciążając go zabijając na miejscu jednego bandytę. Dwójka zaczęła tańcować w walce, gdyż dobiegło jeszcze dwóch. W tym czasie do Gveira podbiegła niedźwiedzica z zakrwawionym pyskiem i futrem w kilku miejscach. Powaliła jednego z miejsca, dwójka strwożona się cofnęła, lecz ostatni nie przestraszył się. Zaatakował wierzchowca z grymasem gniewu.

Plan Esmonda był niezły. Łowca przymierzył słysząc nadchodzącą ofiarę. Jego strzała była gotowa a mięśnie napięte. Herszt wbił się do budynku roztrzaskując drzwi. Cięciwa została zwolniona ciut za późno. Herszt spojrzał krwistą raną w miejscu oczy na Esmonda. Skrzywił się gniewnie.

- Typowy mag! - krzyknął Gveir, tnąc mieczem. - Cały czas magia, magia, a jak przyjdzie co do czego, to nie ma! Ha!

Gveir nie zamierzał pozwolić bandycie dotknąć niedźwiedzicy. Z impetem zaatakował, próbując ściągnąć na siebie jego uwagę. Mimowolnie, z jego ust wyszło sapnięcie, kiedy ból ściągnął jego ciało. Adrenalina robiła swoje, ale jak długo mogli się jeszcze utrzymać?

Bgrhl… bghrlrlrl… Hrbrlll…
Spod hełmu dibiegały sapnięcia wojenne utopca. Po ubiciu bandyty skierował się ku następnemu przeciwnikowi. Byli lekko opancerzeni, a czas naglił. Nie mógł się bawić w finezję i szermierkę. Nie w tym śniegu. Ruszył więc całym sobą do bardziej bezpośredniego starcia pilnując tylko by nie odsłonić miękkiego. Trzeba było to zakończyć brutalnie i szybko. Ciosami rękawicy. Ciosem w brzuch, czy też głowicą przez łeb.

W tym czasie Esmond kontynuował swój plan. Cofając się kolejny korytarz w stronę schodów, ponownie przyczaił się w cieniu i powtórzył proces.

- Za dużo gadasz - mruknęła niedźwiedzica uwolniona od atakującego. Rzezimieszek wytrzymał krótką wymianę ciosów nim zwyczajnie się wycofał. Pozostała dwójka również się cofnęła pomimo okrwawionego przeciwnika.

Z drugiej strony rycerz i mag mieli ciut gorszą sytuację. Otoczeni przez czterech wymiennie atakowali i się bronili. Utopiec z całą furią bił i uderzał, a Ristoff dorzucał od siebie krótkimi zaklęciami rozpraszającymi uwagę wrogów.

Z całej sytuacji Esmond miał najgorzej. Zakładał, że zdąży. Herszt widać jednak nie był skory do czekania i najzwyczajniej w świecie nie dał czasu łowcy na ponowne ustawienie się. W kilku susach dopadł do mężczyzny łapiąc go za szyję i mocno zaciskając swoje dłonie.

- Lubię rozmawiać podczas walki - sprzeciwił się Gveir, ponownie dosiadając Karhu. - Mówię dokładnie tyle, ile potrzeba. Do Ristoffa!

Najemnik podążył w stronę maga, chcąc mu pomóc. Skoro kusznicy zostali wyeliminowani z gry, najważniejszym był Hebald, potem, kiedy się odpędzi pozostałych bandytów, zrobi się coś z resztą. Zamierzał zaatakować z flanki rzezimieszków, którzy go atakowali.

Walczący na piętrze Esmond wyrwał się z zaskoczenia, które wywołał nagły sprint herszta. Po raz kolejny był wdzięczny za doświadczenie, które nabył w wojsku i bójkach karczemnych. Upuścił trzymany łuk, wolna ręka sięgnęła do rękojeści miecza. W tym samym momencie dźgnął drugą dłonią, wciąż trzymającą strzałę, w oko bandyty. Trzymając już ostrze przygotował się do parowania potencjalnego ataku.

Rycerz był lekko sfrustrowany. Raz że bandyci już powinni opamiętać się widząc, że pomimo przewagi nie potrafią poradzić sobie z czwórką wędrowców. Dwa… perspektywa szybkiego uporania się z dwójką przy Hebaldzie oddalała sie z każdą kolejną sekundą poświęconą na potyczkę. To były cenne sekundy, w trakcie których Esmond był narażony na bezpośrednią furę opętańca.
- Bghrl… ghrlrlrl - harczał spod hełmu.
Zwolnił. Skoro napastników było już czterech, wolał postawić na dokładność ciosów niż na siłę.

Herszt dopadł do łowcy targając nim do góry za szyję nabijając się na strzałę i miecz. Przez przerażające kilka sekund braku powietrza herszt zdawał się nie zauważać wystającego z czaszki grotu, ani wepchniętego w trzewia miecza. Postąpił z łowcą kilka kroków, zachwiał się i oboje stoczyli się ze schodów, wprost na hol.

Bandyci wydawali się jeszcze pewni siebie, może byli zdesperowani, dopiero jak zobaczyli nadciągającą niedźwiedzicę i jej właściciela odpuścili rozbiegając się byle z dala od napastników. Ristoff mający rozcięte w kilku miejscach ubranie kiwnął głową do wojowników w podzięce.
- [i] Jeszcze herszt… -[i] - urwał słysząc głośne popiskiwanie od strony wejścia do domostwa. Dwójka wargów jak kotłowała się zaciekle tak teraz Jęzor leżał na ziemi z kleszczami zębów Rybożera na swoim gardle.

- Siadaj na niedźwiedzia - zakomenderował Gveir do maga. - Razem rozprawimy się z hersztem.

Wskazał Karhu miejsce, gdzie ostatnio Esmond mocował się z hersztem i pospieszyli czym prędzej, aby ostatecznie rozprawić się z opętańcem.

Utopiec już biegł do domostwa. Nie był sprint, jako że śnieg utrudniał przebieranie nogami. Obejście powinno być jednak nieźle wydeptane dlatego rycerz wybrał drogę najłatwiejszą, a nie najkrótszą.

“Dołącz do nas” zabrzmiało w uszach Esmonda, gdy ten obolały podnosił się z ziemi. Dłoń odruchowo powodowała do rękojeści drugiego z mieczy, dopiero wtedy rozejrzał się za przeciwnikiem.

Łowca obrócił głowę w poszukiwaniu herszta. Opętany leżał nieopodal niego. Jego twarz stała się już normalna. Niewidzące oczy patrzyły na Esmonda, a twarz była wykrzywiona wciąż w grymasie gniewu. Bandyta nie poruszał się a pod nim rosła ciemna kałuża. Gveir, Hektor i Hebald wpadli aby zobaczyć leżących na posadzce mężczyzn. Jataki stojące po prawej stronie holu zdawały się być nieruszone przez potyczkę jaka musiała się przed chwilą odbyć. Pomrukiwały cicho do siebie tak jak wcześniej. Herszt z przebitą głową i wystającym mieczem z brzucha wskazywał na swoją śmierć, Esmond za to, poza ciężkim oddechem, zdawał się być w perfekcyjnej formie. Tylko on czuł, że spadając ze schodów ponabijał sobie siniaków, w tym guza na głowie.


- Dobra robota - rzekł Gveir do Esmonda. - Nie miałbyś lepiej mieczem robić, zamiast jakimś łukiem? Zdaje się, że lepiej ci idzie wręcz - po czym zaśmiał się i poklepał go po ramieniu.

Najemnik zwrócił się do Ristoffa:

- Potrzebuję pomocy dla siebie i dla Karhu - rzekł. - Zarobiliśmy parę razy w łeb, więc bandaże by się nadały. Oporządzimy się to ruszamy dalej, rozumiem?

Utopiec odetchnął z ulgą widząc że już po wszystkim. Pokiwał głową ciężko dysząc i zdjął hełm. Wiecznie mokre włosy oblepiały mu czoło i policzek.
- Warto ich przeszukać i uzupełnić nasze zapasy - słowa składał powoli, dlatego też były dla odmiany bardzo wyraźne.
Podszedł do opętanego i kucnął przy nim. Chwilę się mocował zanim odpiął jego pas z pochwą od leżącego nieopodal miecza. Samym ostrzem się nie zainteresował. Skierował swoje kroki do wyjścia by spojrzeć na wciąż trwające w zwarciu wargi. Nieśpiesznym krokiem podszedł do zwierząt i uklęknął na jedno kolano.
Poklepał Rybożera po karku w geście aprobaty.
- Czeka cię nagroda… a teraz puść - wydał komendę swojemu wargowi i podetknął Jęzorowi pas opętanego pod nos. - Twój Pan nie żyje. Uciekaj w las, albo zostań przy nas… twój wybór.

- Nie mam nic do szemierki- odpowiedział Esmond gdy złapał oddech- zwyczajnie łuk daje mi przewagę, z której zawsze chętnie korzystam nim wróg skróci dystans.
Łowca podszedł do trupa i wydobył z niego strzałę i miecz. Po chwili zastanowienia dodał.
- Jego głową może być sporo warta, jeśli znajdziemy po drodze jakieś miasto. Zbiorę swoje strzały i przy okazji zajmę się rannymi- stwierdził, obracając w dłoni krótki miecz.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172