|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-06-2017, 22:32 | #41 |
Reputacja: 1 | - W-wiedźma - jęknął Dizi. |
28-06-2017, 16:25 | #42 |
Reputacja: 1 |
|
21-07-2017, 20:18 | #43 |
Reputacja: 1 |
|
22-07-2017, 12:17 | #44 |
Reputacja: 1 | - K...kiełbasa! - Mruknął wyraźnie zaszokowany, ostatnimi wydarzeniami oraz obecną sytuacją T-ty mówisz, przyjacielu! Długowieczny wyłonił się do reszty grupy. Przez całą walkę ukrywał się. Nie był wojownikiem, tylko uczonym. Nie rozumiał przemocy, oraz zamiłowania do niej. - Szanowni państwo… Co tutaj się działo, o co tutaj chodziło? - zapytał wyraźnie zmartwiony. |
23-07-2017, 10:17 | #45 |
Reputacja: 1 | Senny obóz Esmond Póki trwała warta łowcy nic się nie działo niepokojącego. W końcu nadszedł czas na zmianę warty i Esmond obudził maga samemu mogąc zapaść w sen. Lecz tym razem nie był ukojeniem od rzeczywistości. Duchy przeszłości postanowiły się odezwać. Rodzice biedni i wychudzeni z oznakami zarazy, która ich trawiła. Matka milczała smutno patrząc na syna. Wzrok ojca był inny, niepochlebny. - Synu co ty ze sobą robisz? Nie tak cię wychowałem. - jego suchy głos zanikał w mroku jaki otaczała ich wszystkich. Po słowach ojca Esmond zauważył, że stoi po kostki w wodzie. Nie to nie była woda, to był alkohol. Kiedy łowca podniósł wzrok nie dostrzegł swoich rodziców. Stała przed nim jego żona. Oraz dzieci. Piękna kochana twarz uśmiechnęła się do łowcy wyciągając do niego rękę. Alkohol sięgał do połowy ud. - Chodź do nas - szepnęła zachęcająco, lecz tylko jak mężczyzna postąpił krok w kierunku rodziny ci przybrali upiorny wygląd odzwierciedlający skutek wojny. W przerażeniu Esmond cofnął się potykając się i wpadając pod powierzchnię cieczy. Ostra, wdarła mu się do nosa i drażniła oczy. Starając się wypłynąć łowca na wpół widział swoją rodzinę wyglądającą jak zepsute duchy wirujące dookoła jego. Ktoś sięgnął po niego. Czyjaś ręka pociągnęła go do góry. Esmond ujrzał twarz swojego brata. - Obudź się - powiedział Sidgar. - Obudź się - ponaglił niezbyt głośno Hebald pochylając się nad łowcą. Ten czuł się jakby wciąż na wpoły znajdował się pod wodą. - Już nie śnisz - rzekł mag i uczucie odeszło. Był w obozowisku. Nad nimi wisiała żeliwna klatka. Łowca mrugnął kilka razy usiłując odnaleźć się w sytuacji. Poczuł napięcie swoich mięśni i dłoń zaciśniętą na rękojeści jednego z noży. - Nie rób tak więcej, dla własnego dobra-mruknął niewyraźnie odkładając broń- To kiedyś źle się skończy. - Mam cię nie budzić jak masz koszmary? - zapytał nieco sceptycznie mag krzyżując ręce na piersi. Zaraz jednak odpuścił i podszedł do jednego z worków i zaczął czegoś tam szukać. Nikt poza nim nie był na nogach, więc pewnie musiała być jeszcze jego warta.* - Nie pierwszy i nie ostatni- odparł łowca, przeciarając twarz dłonią. - Mam coś co ci może pomóc - mag wyjął z worka niewielką buteleczkę z płynem i podał ją Esmondowi. - Jeśli zażyjesz kroplę nie będziesz śnić. Jeszcze czeka cię reszta nocy. Postaraj się wypocząć. Z oczu maga zionął smutek. Esmond przyjął buteleczkę. Zamyślonym wzrokiem wpatrywał się w płyn. -Wołali mnie- stwierdził myśląc na głos. Jego dłoń odruchowo powędrowała do klatki piersiowej, gdzie pod warstwą ubrań znajdował się wisiorek z jedyną pamiątką po najbliższych. Pokręcił głową i podniósł się z posłania. -[i]Odpocznij Hebaldzie, wezmę resztę Twojej warty. Sam prędko nie zasnę, muszę pobyć sam na sam z myślami. - Z chęcią, ale wciąż Lily z Hektorem nie wrócili. Zaczynam się martwić, że coś im się stało… - mag podniósł głowę gdy usłyszeli zbliżające się ciężkie kroki. Rybożer zaczął merdać ogonem ledwo powstrzymując się od gadania. Z holu wyłonił się rycerz z ponurą miną mijając swojego wierzchowca, którego ogon opadł. Na rękach rycerza leżała maginii. Nie ruszała się. Ristoff wyglądał jakby poraził go piorun. Szeroko rozwartymi oczyma patrzył na zbliżającego się utopca. W końcu udało mu się wydusić. - Co się stało..? Co się kurw… stało? - niedowierzanie zastąpił na moment gniew, który został zamknięty wewnątrz. Ristoff wrzał w środku patrząc na martwe ciało Lily. Hektor nie odpowiedział od razu. Zastanawiał się jakich słów użyć. - Próbowała swoich sił z jakimś rytuałem... - gdy już sie odezwał, jego głos był suchy. - Nie było mnie przy tym… Twarz Ristoffa wykrzywił grymas wściekłości. Wyglądał jakby się ledwo kontrolował. Cała reszta spała i chyba tylko to trzymało maga w ryzach. - Gdzie? Jak to wyglądało? - pytał drżącym głosem - Połóż ją… Zasłoń. Trzeba… trzeba będzie ją… pochować Mag zaklął w obcym dla reszty języku. A przynajmniej tak to zabrzmiało. Złapał się rękoma za głowę i po wściekłym sapnięciu uspokoił się. Pomógł rycerzowi ułożyć ciało na kocu i je zawinąć w materiał. Odsłuchał krótkiej relacji o tym co się stało jednocześnie przeglądając księgę w poszukiwaniu odpowiedzi. W ręku trzymał srebrny wisiorek kobiety. - Chyba wiem co się stało - mruknął zatrzymując się na opisie jednego z rytuałów. - Wydaje mi się, że chciała porozmawiać ze swoją matką. Ten wisiorek to jedyna pamiątka jaka jej została… Chyba chciała zmodyfikować rytuał przywołania i użyć tego jako kotwicy. Widma wojny z Upadłym musiały ją dopaść, że postanowiła sięgnąć po zakazaną magię akurat tu i teraz. Nie widzę innego wytłumaczenia. - Hebald podniósł spojrzenie na Esmonda. - A duchy… duchy odchodzą do toni. Tam magia nie sięga. Nawet gdyby… Ech, Lily… kogoś ty przyzwała za zasłony? Złość uszła z Hebalda zastąpiona żalem. Spoglądał swoimi przenikliwi błękitnymi oczyma na zawinięte ciało. - To nigdy nie boli mniej.- szepnął - Czy są z bogatszych rodzin, czy osierocone jak ona… Każde życie jest cenne, choć takie kruche. Mag zamknął księgę. Przez moment patrzył na wisiorek zastanawiając się czy go zatrzymać. Odłożył go jednak na zawinięte ciało magini. - Spróbujcie zasnąć. Rano zajmiemy się pogrzebem.. Rano..
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
23-07-2017, 21:44 | #46 |
Reputacja: 1 | Pomimo wydarzeń rycerz był mocno zmęczony. Odpłynął niemal od razu po tym jak położył głowę na derce. Ogarnęła go ciemność. Wnętrze zamku było wyłożone kamieniem. Ich kroki roznosiły się echem po korytarzu. Rycerz biegł wraz z innym mężczyzną. Za kolejnym zakrętem zatrzymali się zdyszani. Hektorowi ciążyła jego zbroja. Drugi człowiek mówił do niego urywkowo. Nagle obok nich pojawiła się istota o sowich oczach i rozwianym włosie. Rzuciła się na rycerza lecz minęła go rozszarpując mężczyznę obok. Żółte oczy spojrzały na nowo na rycerza i nieubłagalnie się do niego zbliżały. Wielkie skrzydła istoty rozpostarły się zajmując całą szerokość pomieszczenia. |
24-07-2017, 19:23 | #47 |
Reputacja: 1 | Gveir pozostał sam na warcie. Budząc niedźwiedzicę zaczął z nią chodzić po posiadłości i dookoła. Rozglądał się nieco po korytarzach lecz o ile nie zmierzał splądrować miejsca to nie odnalazł niczego nazbyt ciekawego. Pewnie teraz kiedy nie zabili wiedźmę to miejsce zostanie ogołocone ze wszystkich dóbr. Albo bandyci się osiedlą. Karhu niewiele dodawała od siebie do tych przemyśleń brukając pod nosem. Gdy najemnik w końcu zapytał o to o co wcześniej już chciał niedźwiedzica mu odpowiedziała. |
04-09-2017, 19:32 | #48 |
Reputacja: 1 |
|
04-09-2017, 19:37 | #49 |
Reputacja: 1 |
|
05-09-2017, 22:17 | #50 |
Reputacja: 1 | - Mam nadzieję, że nie zejdziesz - Gveir rzekł do niedźwiedzicy. - Czekają nas jeszcze inne przyjemności, takie jak wyciąganie bełtów z twojego cielska, he. Ścieranie się z hersztem bandytów dwóch na jednego w sytuacji, kiedy szyli do nich z kusz średnio mu się podobało, tym bardziej martwił się o Karhu, która przecież zarobiła parę swoich bełtów. Bandyci wycofywali się w krzaki. Miejsca, gdzie łatwo było ich ścigać. Gveir zacmokał i skierował swojego niedźwiedzia w stronę, gdzie uciekali, aby dalej przetrzebiać ich szeregi. Rycerz zapewne z czasem miał docenić to, że w kluczowym momencie nikt nie zasadził mu bełta w zadek. W końcu sam wyzwał go na pojedynek, powinien przynajmniej dokończyć robotę w tym względzie - pomyślał najemnik. Ostrzał z domu ucichł na chwilę, gdy część bandytów padła trupem, a reszta rozpierzchła się po okolicznych krzakach. Esmond skierował swoją uwagę na rozjuszonego herszta. Nie będąc chętnym na walkę bezpośrednią, naciągnął cięciwę i wycelował w mężczyznę oczekując aż ten obróci się nie odsłoniętym fragmentem w jego stronę. Hektor miał dobry plan. Herszt się do niego odwrócił wlepiając krwistą ranę wściekłego spojrzenia na rycerza. Wtedy dostał też strzałę. Esmond wycelował w odsłoniętą głowę opętanego i zwolnił cięciwę. Grot rozrył czoło herszta na całej jego szerokości. Krwawa szrama buchnęła krwią zalewając i tak krwiste oczy. Herszt na moment ochłonął dotykając swojej rany palcami i zwrócił się w stronę Esmonda. - Jęzoooor! - zakrzyknął opętany i obszarpany warg zastąpił go skacząc na Rybożera. Sam bandyta rzucił się do budynku. Z Jakiegoś jednak powodu zamiast wbiec do środka skoczył na ścianę i zaczął się wspinać do okien. W tym czasie Gveir skutecznie pozbawiał życia kolejnych bandytów samemu również niestety obrywając. Kuszników zostało dwóch, z czego jeden po drugiej stronie drogi. Pozostali przy życiu w końcu się opamiętali i zaczęli próbować zsadzić najemnika z wierzchowca za pomocą haków i lin. Kilka zmieniło kurs za sprawą maga, lecz dwie spadły na najemnika. Zaraz zostały szarpnięte. Iskall poleciał na śnieg zręcznie unikając potłuczeń. Na Karhu jednak już nie siedział. Iskall przeturlał się za węgła. Odzyskawszy oddech, natarł po raz kolejny, celując w kuszników - kiedy tylko ostatni z nich umrze, jego robota będzie skończona. Esmond spojrzał na wspinającego się herszta i zwątpił. Świadomy tego że w bezpośredniej konfrontacji opetaniec mógł mieć znacząca przewagę, wycofał się w głąb korytarza ukrywając się w cieniu na zakręcie. Czekał aż bandyta wejdzie do budynku, celując na wysokości miejsca gdzie powinna znaleźć się głowa wchodzącego przeciwnika. Był gotów by wystrzelić i wycofać się głębiej, korzystając z przewagi mobilności. Utopiec zaklął pod nosem. Cały jego plan się sypnął. Trzeba było improwizować. - Rybożer! - krzyknął. - Na nogi! Bierz warga! Sam zaś ruszył biegiem w stronę posiadłości, w ślad za opętańcem. - Magu! Możesz go zrzucić? - Nie! - doszło od Ristoffa. Krótkie spojrzenie w jego stronę wyjaśniało sprawę. Mag sam męczył się z dwoma bandytami usilnie starających się go zabić. Do tego był jakieś dziesięć metrów od utopca i dodatkowe pięć od budynku. Gveir przebiegł, już po nieco ubitym śniegu, na druga stronę drogi. Przypłacił to postrzałem w bok. Dotarł do ostatniego bandyty z kuszą raniąc go dotkliwie. Zaraz najemnika obskoczyło dwóch z mieczami i dwóch z korbaczami. Rybożer poderwał się zyskując wyrównane szanse z Jęzorem. Wierzchowce zakleszczyły się w kłębie futra, śniegu i krwi. Hektor brnąc w ślad za opętańcem zdążył go jeszcze złapać za nogę. Niestety herszt nie dał się ściągnąć i zaraz wyszedł spoza zasięgu rycerza. - Uciekaj Esmond! - krzyknął utopiec choć na rybie usta cisnęły się całkiem nierycerskie obelgi pod adresem opętańca. - Schody! Zwrócił się w stronę maga i ruszył szarżą na dwóch bandytów, którzy zbyt długo zajmowali “wsparcie” drużyny. Z tymi nie zamierzał się pojedynkować. Siłą impetu chciał jednego przewrócić i sieknąć drugiego po skosie. Po takim wyrównaniu szans następnym krokiem był bieg do posiadłości, z małym przystankiem w drzwiach na złapanie oddechu. - Ta, to jest dokładnie moment, w którym przydałoby mi się trochę magii - oznajmił Gveir, broniąc się przed ciosami korbaczy i mieczy. - Hej, Ristoff, może mały urok na złapanie oddechu? Wypowiedziawszy te słowa, skupił się na defensywie, wiedząc, że kusznicy zostali wyeliminowani. Teraz tylko wystarczyło, że utopiec dokończy roboty. - Nie mogę! - warknął już poirytowany mag do najemnika. Widać sytuacja nie zmieniła się za bardzo od tych kilku sekund. Rycerz dobiegł do Hebalda odciążając go zabijając na miejscu jednego bandytę. Dwójka zaczęła tańcować w walce, gdyż dobiegło jeszcze dwóch. W tym czasie do Gveira podbiegła niedźwiedzica z zakrwawionym pyskiem i futrem w kilku miejscach. Powaliła jednego z miejsca, dwójka strwożona się cofnęła, lecz ostatni nie przestraszył się. Zaatakował wierzchowca z grymasem gniewu. Plan Esmonda był niezły. Łowca przymierzył słysząc nadchodzącą ofiarę. Jego strzała była gotowa a mięśnie napięte. Herszt wbił się do budynku roztrzaskując drzwi. Cięciwa została zwolniona ciut za późno. Herszt spojrzał krwistą raną w miejscu oczy na Esmonda. Skrzywił się gniewnie. - Typowy mag! - krzyknął Gveir, tnąc mieczem. - Cały czas magia, magia, a jak przyjdzie co do czego, to nie ma! Ha! Gveir nie zamierzał pozwolić bandycie dotknąć niedźwiedzicy. Z impetem zaatakował, próbując ściągnąć na siebie jego uwagę. Mimowolnie, z jego ust wyszło sapnięcie, kiedy ból ściągnął jego ciało. Adrenalina robiła swoje, ale jak długo mogli się jeszcze utrzymać? Bgrhl… bghrlrlrl… Hrbrlll… Spod hełmu dibiegały sapnięcia wojenne utopca. Po ubiciu bandyty skierował się ku następnemu przeciwnikowi. Byli lekko opancerzeni, a czas naglił. Nie mógł się bawić w finezję i szermierkę. Nie w tym śniegu. Ruszył więc całym sobą do bardziej bezpośredniego starcia pilnując tylko by nie odsłonić miękkiego. Trzeba było to zakończyć brutalnie i szybko. Ciosami rękawicy. Ciosem w brzuch, czy też głowicą przez łeb. W tym czasie Esmond kontynuował swój plan. Cofając się kolejny korytarz w stronę schodów, ponownie przyczaił się w cieniu i powtórzył proces. - Za dużo gadasz - mruknęła niedźwiedzica uwolniona od atakującego. Rzezimieszek wytrzymał krótką wymianę ciosów nim zwyczajnie się wycofał. Pozostała dwójka również się cofnęła pomimo okrwawionego przeciwnika. Z drugiej strony rycerz i mag mieli ciut gorszą sytuację. Otoczeni przez czterech wymiennie atakowali i się bronili. Utopiec z całą furią bił i uderzał, a Ristoff dorzucał od siebie krótkimi zaklęciami rozpraszającymi uwagę wrogów. Z całej sytuacji Esmond miał najgorzej. Zakładał, że zdąży. Herszt widać jednak nie był skory do czekania i najzwyczajniej w świecie nie dał czasu łowcy na ponowne ustawienie się. W kilku susach dopadł do mężczyzny łapiąc go za szyję i mocno zaciskając swoje dłonie. - Lubię rozmawiać podczas walki - sprzeciwił się Gveir, ponownie dosiadając Karhu. - Mówię dokładnie tyle, ile potrzeba. Do Ristoffa! Najemnik podążył w stronę maga, chcąc mu pomóc. Skoro kusznicy zostali wyeliminowani z gry, najważniejszym był Hebald, potem, kiedy się odpędzi pozostałych bandytów, zrobi się coś z resztą. Zamierzał zaatakować z flanki rzezimieszków, którzy go atakowali. Walczący na piętrze Esmond wyrwał się z zaskoczenia, które wywołał nagły sprint herszta. Po raz kolejny był wdzięczny za doświadczenie, które nabył w wojsku i bójkach karczemnych. Upuścił trzymany łuk, wolna ręka sięgnęła do rękojeści miecza. W tym samym momencie dźgnął drugą dłonią, wciąż trzymającą strzałę, w oko bandyty. Trzymając już ostrze przygotował się do parowania potencjalnego ataku. Rycerz był lekko sfrustrowany. Raz że bandyci już powinni opamiętać się widząc, że pomimo przewagi nie potrafią poradzić sobie z czwórką wędrowców. Dwa… perspektywa szybkiego uporania się z dwójką przy Hebaldzie oddalała sie z każdą kolejną sekundą poświęconą na potyczkę. To były cenne sekundy, w trakcie których Esmond był narażony na bezpośrednią furę opętańca. - Bghrl… ghrlrlrl - harczał spod hełmu. Zwolnił. Skoro napastników było już czterech, wolał postawić na dokładność ciosów niż na siłę. Herszt dopadł do łowcy targając nim do góry za szyję nabijając się na strzałę i miecz. Przez przerażające kilka sekund braku powietrza herszt zdawał się nie zauważać wystającego z czaszki grotu, ani wepchniętego w trzewia miecza. Postąpił z łowcą kilka kroków, zachwiał się i oboje stoczyli się ze schodów, wprost na hol. Bandyci wydawali się jeszcze pewni siebie, może byli zdesperowani, dopiero jak zobaczyli nadciągającą niedźwiedzicę i jej właściciela odpuścili rozbiegając się byle z dala od napastników. Ristoff mający rozcięte w kilku miejscach ubranie kiwnął głową do wojowników w podzięce. - [i] Jeszcze herszt… -[i] - urwał słysząc głośne popiskiwanie od strony wejścia do domostwa. Dwójka wargów jak kotłowała się zaciekle tak teraz Jęzor leżał na ziemi z kleszczami zębów Rybożera na swoim gardle. - Siadaj na niedźwiedzia - zakomenderował Gveir do maga. - Razem rozprawimy się z hersztem. Wskazał Karhu miejsce, gdzie ostatnio Esmond mocował się z hersztem i pospieszyli czym prędzej, aby ostatecznie rozprawić się z opętańcem. Utopiec już biegł do domostwa. Nie był sprint, jako że śnieg utrudniał przebieranie nogami. Obejście powinno być jednak nieźle wydeptane dlatego rycerz wybrał drogę najłatwiejszą, a nie najkrótszą. “Dołącz do nas” zabrzmiało w uszach Esmonda, gdy ten obolały podnosił się z ziemi. Dłoń odruchowo powodowała do rękojeści drugiego z mieczy, dopiero wtedy rozejrzał się za przeciwnikiem. Łowca obrócił głowę w poszukiwaniu herszta. Opętany leżał nieopodal niego. Jego twarz stała się już normalna. Niewidzące oczy patrzyły na Esmonda, a twarz była wykrzywiona wciąż w grymasie gniewu. Bandyta nie poruszał się a pod nim rosła ciemna kałuża. Gveir, Hektor i Hebald wpadli aby zobaczyć leżących na posadzce mężczyzn. Jataki stojące po prawej stronie holu zdawały się być nieruszone przez potyczkę jaka musiała się przed chwilą odbyć. Pomrukiwały cicho do siebie tak jak wcześniej. Herszt z przebitą głową i wystającym mieczem z brzucha wskazywał na swoją śmierć, Esmond za to, poza ciężkim oddechem, zdawał się być w perfekcyjnej formie. Tylko on czuł, że spadając ze schodów ponabijał sobie siniaków, w tym guza na głowie. - Dobra robota - rzekł Gveir do Esmonda. - Nie miałbyś lepiej mieczem robić, zamiast jakimś łukiem? Zdaje się, że lepiej ci idzie wręcz - po czym zaśmiał się i poklepał go po ramieniu. Najemnik zwrócił się do Ristoffa: - Potrzebuję pomocy dla siebie i dla Karhu - rzekł. - Zarobiliśmy parę razy w łeb, więc bandaże by się nadały. Oporządzimy się to ruszamy dalej, rozumiem? Utopiec odetchnął z ulgą widząc że już po wszystkim. Pokiwał głową ciężko dysząc i zdjął hełm. Wiecznie mokre włosy oblepiały mu czoło i policzek. - Warto ich przeszukać i uzupełnić nasze zapasy - słowa składał powoli, dlatego też były dla odmiany bardzo wyraźne. Podszedł do opętanego i kucnął przy nim. Chwilę się mocował zanim odpiął jego pas z pochwą od leżącego nieopodal miecza. Samym ostrzem się nie zainteresował. Skierował swoje kroki do wyjścia by spojrzeć na wciąż trwające w zwarciu wargi. Nieśpiesznym krokiem podszedł do zwierząt i uklęknął na jedno kolano. Poklepał Rybożera po karku w geście aprobaty. - Czeka cię nagroda… a teraz puść - wydał komendę swojemu wargowi i podetknął Jęzorowi pas opętanego pod nos. - Twój Pan nie żyje. Uciekaj w las, albo zostań przy nas… twój wybór. - Nie mam nic do szemierki- odpowiedział Esmond gdy złapał oddech- zwyczajnie łuk daje mi przewagę, z której zawsze chętnie korzystam nim wróg skróci dystans. Łowca podszedł do trupa i wydobył z niego strzałę i miecz. Po chwili zastanowienia dodał. - Jego głową może być sporo warta, jeśli znajdziemy po drodze jakieś miasto. Zbiorę swoje strzały i przy okazji zajmę się rannymi- stwierdził, obracając w dłoni krótki miecz.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
| |