Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-01-2017, 14:59   #1
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Dokąd zaprowadzą ścieżki [Tabula Rasa - Autorski]

Król rządził Królestwem Północy. Królowa Królestwem Południa. Różnili się od siebie tak jak słońce od księżyca. On był bladym człowiekiem, z gęstą długą siwiejącą brodą i równie długimi włosami. Jej gładka skóra była koloru złota, a włosy długie, proste i czarne niczym smoła. Jego zamek był ciemny, na skalistym wzgórzu otoczony iglastymi drzewami. Jej zamek był skąpany w promieniach słońca, jasny i ciepły w otoczeniu cyprysów. Król lubił się wymykać ze swego zamku, aby popatrzeć na swych poddanych jak pracują. Królowa wolała oglądać występy utalentowanych cyrkowców ze swojego pozłacanego tronu. Oczy króla błyszczały charyzmą i ponadprzeciętną inteligencją. Królowej zaś zionęły chłodem i wyrachowaniem. Królestwa odzwierciedlały swych władców. Prawo i emocja rządziły ludźmi Północy. Złoty pieniądz dyktował życie ludzi złotoskórej królowej. Król Północy za swój znak miał sowiego gryfa. Królowa zaś złotego czykaryka o czarno-biało-złotym czubie.

Nie żywili do siebie ciepłych uczuć. Choć nigdy nie widzieli się na oczy, wpojona im przez swych ojców i matki niechęć trwała. Utarczki na granicach trwały nieustannie, kiedy władcy grali w strategiczną grę przeciwko sobie. Po każdym starciu wymieniali ze sobą listy. Nikt tak naprawdę nie wie dokładnie kiedy pierwszy gryfik został wysłany z wiadomością i nikt poza samymi władcami nie znał treści niesionych przez niego. Mówiło się jednak, że z każdym listem ich oczy nabierały coraz to innego wyrazu. Nastał moment kiedy ich potrzeba była zbyt silna aby zaprzeczać jej istnieniu. Postanowili się spotkać. Razem ze swoimi wojskami stanęli naprzeciwko siebie. Dzieliła ich tylko odległość pomiędzy swoimi obozami. Nim rozpoczęła się kolejna bitwa oboje ruszyli poprzez ubitą ziemię. Gdy zbliżali się do siebie rosło w nich napięcie tak wielkie, iż nawet wyczuwali je nawet prości żołnierze.. Nie stanęli naprzeciwko siebie. O nie. Rzucili się w swoje ramiona ciasno zwierając swoje usta w ognistym pocałunku. Obie armie w osłupieniu patrzyły na obraz malujący się przed ich oczyma. Gdy ich umysły objęły w końcu co się stało zaczęli wiwatować. W końcu sąsiedzi mogli zostać tylko sąsiadami porzucając zapalczywą wrogość.

Nie wszystkich oczy jednak były przepełnione szczęściem. Zazdrosne i zranione spojrzenia kryły się w tłumie rycerstwa i pospólstwa. Król i Królowa choć swym gestem złączyli zwaśnione nacje, mieli przed sobą jeszcze wiele wyzwań. Tym razem jednak nie musieli ścierać się z nimi samotnie.

Opowieść o Królu i Królowej
Ignacio Bandura


Tribaan i dwóch innych kapłanów obserwowali paradę przejeżdżającą przez wieś. Znamienici rycerze na bojowych gryfach, dumni wojacy i ciężko okutani zakonnicy w barwach czerwieni, czerni i szarości głosili swoje słowo pod jasnym słońcem. Śnieg skrzypiał pod ich stopami
- Że niby kogo oni reprezentują?
- Wołają coś o sprawiedliwości - pstrokato i bogato ubrani towarzysze Tribaana żywo komentowali całe zdarzenie. To było coś nowego. Nowy bóg. A przynajmniej tak twierdzili uczestnicy parady. Wrzeszczeli o bezprawiu i uciemiężeniu człowieka. Nawoływali do podniesienia głów i zerwania ze strachem. Ogłaszali jakoby ludzie mieli nadzieję, bo to ich wybawca nadszedł. Człowiek, który został bogiem.
- Co za bzdury! - oburzył się pstrokaty kapłan o złotych lokach wystający spod wyszywanej złotą nicią chaperonu.
- Herezja - odparł spokojnie Tribaan. Jego blada twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu upodabiając go do bóstwa które reprezentował.
- Niech ich pochłonie toń - wycedził rzucając klątwę. Jeden z krzykaczy odwrócił się nagle. Jego twarz zdradzała strach. Jednak nie tylko on usłyszał słowa kapłana boga śmierci.
- Nie lękaj się przyjacielu! - karzeł klepnął wojaka w bok podchodząc bliżej. To on krzyczał najgłośniej ze wszystkich.
- Nie mają nad nami władzy! Chroni nas nasz bóg! - wykrzykiwał tak głośno, że aż dziw było aby z tak małego ciała wydobywało się tyle mocy.
- Jesteście niczym więcej jak sektą - Tribaan nie zamierzał polemizować z głośnym krzykaczem.
- Chyba bardzo potężną - Karzeł wskazał gestem pochód, który teraz się zatrzymał.
- I bardzo majętna - dodał rycerz siedzący na gryfie. Podniósł przyłbicę swojego hełmu ukazując twarz.
- Hrabia Gusmerich? - powiedział z niedowierzaniem złotowłosy kapłan.
- Oczywiście - mruknął Tribaan.
- Mam dość waszego wyzysku! Uciskacie prostych ludzi i ograniczacie ich wolność przesądami wyssanymi z palca! - takich słów można było spodziewać się po szlachcie. Zapewne wspierał tych heretyków, bo nie w smak mu była danina dla kościołów, pomyślał kapłan. Odprowadził wzrokiem hrabiego dumnego ze swej zuchwałej przemowy. Usłyszał westchnięcie. Karzeł kręcił głową wywracając oczami.
- Kończy się wasza era. Koniec ucisku samolubnych bogów. Nadchodzi czas wolności człowieka i jego niezależności - niesamowita pewność bijąca z postawy małego człowieka powiedziała kapłanom, że naprawdę wierzy w swoje słowa.
- Nadszedł czas aby odzyskać konie.


Hebald Ristoff przekładał sterty papierów w poszukiwaniu potrzebnych mu informacji. Westchnął po raz wtóry widząc niedociągnięcia we wpisywaniu dat. Gdyby nie to już dawno wszystko byłoby poukładane.
- Mistrzu... arcymag prosił abyś zorganizował wyprawę.
Ristoff oderwał głowę od dokumentów i spojrzał na podstarzałego służącego arcymaga. Obaj mężczyźni zmierzyli się chłodnym wzrokiem.
- Staram się. Ale w tym bajzlu nic nie można znaleźć! - Szarpnął ręką przewracając stos zwojów i papierów.
- Teraz na pewno - odparł cicho służący. - Przypominam tylko jakie jest życzenie najwyższego maga i założyciela tego wspaniałego uniwersytetu - szeroki gest ręką towarzyszył uwadze.
Ristoff westchnął ciężko przyglądając się jak blady służący wychodzi z pokoju. Cmoknął z niezadowoleniem widząc rozsypane dokumenty. Wielki nieobecny “arcymag”, którego nikt nie widział, a nieliczni mogli przyjrzeć się tylko jego iluzji. Pojawił się znikąd dziesięć lat temu z ogromną ilością kosztowności i “wybudował” akademię w mieście. Miał plany narysowane na papierze i w rytualne trwającym cały tydzień “stworzył” uniwersytet. Żaden z magów czegoś takiego nie widział. Ta magia była… inna. Nie trzeba było jednak wiele aby żądni pieniędzy urzędnicy z ochotą pozwolili rozpanoszyć się potężnemu magowi. Teraz wszyscy chcący posiadać wiedzę mogą się uczyć wśród znamienitych magów takimi jak chociażby sam Ristoff. Mag wstał od biurka i wyszeptał słowo. Jak każdy chcący prawdziwie znać tajniki magii przed uniwersytetem szkolił się na zachodzie w pustynnych miastach Rummanaru. Tradycja telekinezy nie była mu obca i już wkrótce kartki, niesione niczym lekkim powiewem, poukładały się na stole. Zadowolony już chciał siadać z powrotem do pracy, ale coś zwróciło jego uwagę. Na stercie papierów siedział dość spory motyl o intensywnie niebieskich, połyskujących skrzydłach. Stąpał małymi nóżkami po literach. Obracał główkę jakby uważnie przyglądając się ich treści. Ristoff szybkim ruchem uderzył w kartki miażdżąc bezbronnego insekta.
- Nie będziesz mi się tu panoszyć… - warknął wytrzepując truchło za okno na zimny jesienny dzień.


Królestwo Równonocy powstało piętnaście lat temu i zdążyło przyjąć na barki kilka cięższych wydarzeń. Ledwo pięć lat później Miasto Środka ogłosiło swoją niezależność od Królestwa dzięki powstałemu tam uniwersytetowi. Wkrótce potem na głowy pary królewskiej spadła informacja o szybko szerzącej się sekcie wieszczącej o człowieku, który został bogiem. Oczywiście kapłani Pana Śmierci zareagowali najostrzej zwracając się do korony o pomoc. Nim ta postanowiła odpowiedzieć kapłani Pana Wojny zmierzyli swoje siły z rozrastającą się sektą. Ku zaskoczeniu wszystkich nowa sekta zjednała sobie wystarczająco rycerstwa i szlachty, aby zgniecenie ich siłą wcale nie było takie proste. Kolejne cztery lata trwały utarczki aż do momentu kiedy to na scenę wszedł Upadły. On wraz ze swoją plugawą armią wyszedł z Baratronu znajdującego się na dalekim południu Królestwa. Sekta Boga Człowieka starła się z nim u podnóży samotnej góry potem zwanej Górą Upadłego. Choć wyznawcy poradzili sobie z demoniczną armią i wygnali Upadłego z powrotem do jego rzeczywistości ziemię zostały na zawsze skazane. Potężny demon skaził ludzi samą swoją aurą pozostawiając z początku ukrytych Opętanych. Jak się szybko okazało nowa religia posiadała sposoby aby ujawnić osoby “zakażone”. Choć wzbudziło to wiele podejrzeń dla prostego ludu zdało się to ratunkiem. Powoli nowa wiara odnajdowała swoje miejsce pośród ludzi.
W tym czasie Miasto środka nie próżnowało posyłając swoich magów jako pomoc w walkach, lub wsparcie dla ludzi. Mając możliwości, pomimo niepokojów, wysyłała ekspedycje badawcze na mało poznane tereny. Kiedy królestwo uspokajało się uderzyła informacja od miasta jakoby odkryli ruiny jakich do tej pory nigdy nie widzieli. Szum rozniósł się i chętnych do pomocy nie brakowało - uniwersytet jednak zazdrośnie pilnował tajemnicy dokąd to udają jej ekspedycje aby zmniejszyć ryzyko “niepotrzebnych zniknięć artefaktów i sprzętu badawczego”. Minęło pół roku i wrzawa nieco zelżała choć zainteresowani wciąż kierowali swoje spojrzenie na uniwersytet. Ten jednak milczał.


Nadeszła zimna jesień zapowiadając mroźną zimę. Na uniwersytecie, pośród wykładowców, zapanowało poruszenie. Wiadomości od ekspedycji przychodziły z opóźnieniem. Z początku zrzucano to na pogodę. Pod koniec jesieni jednak zabrakło informacji zwrotnej. Od ponad miesiąca nie przyleciał ani żaden gryf ani nie dało się magicznie z nimi połączyć. Nastąpiło poruszenie przeniesione cicho i od ucha do ucha. Zbierano kolejną ekspedycję. Po cichu, kontaktami. Informacja płynęła dookoła niczego nieświadomych mieszczan. Esmond od początku był w to wciągnięty. Ristoff zatrudnił go do przekazania informacji właściwym osobom. Hektor wcześniej zainteresowany ekspedycją dostał cynk od Tribaana. Jak niemal każdy kapłan Pana Śmierci miał on specjalny szacunek dla utopców wierząc, że należy im dać szansę na odnalezienia powodu dla którego się znaleźli z powrotem na świecie. Lily zaś podróżowała właśnie za swoim przybranym mistrzem po okolicznych wsiach kiedy i do jej uszu dotarły te niezwykle interesujące informacje. Wystarczyło jedno spojrzenie na mistrza by wiedziała, iż nawet nie zamierza próbować jej zatrzymać. Termin przybycia do miasta był krótki. Utopiec i kobieta bez problemu dotarli w wyznaczonym czasie. Zima przybierała na sile. Świtało kiedy mieli się zebrać na placu uniwersytetu. Esmoda zbudzono wcześniej aby przygotował wóz wraz z niewielkimi zapasami. Gdy Hektor i Lily dotarli na miejsce byli sami prócz Esmonda. Plac był dziwnie pusty i słychać było tylko padający śnieg. Kolejne dwie okutane w ciepłe płaszcze postacie dołączyły do niewielkiej grupki.
- To wszyscy?
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 16-01-2017 o 01:01.
Asderuki jest offline  
Stary 15-01-2017, 22:38   #2
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Lily stała nieruchomo w jednym miejscu, dając się owiewać chłodnemu wiatrowi. Jej włócznia oparta o ziemię zakończonym stalowym ciężarkiem powoli przekrzywiała się z pozycji zenitalnej w stronę horyzontalną, bogowie jedni wiedzieli czy to z nudy, czy po prostu się rozmarzyła, czy też może zamyśliła. Stała tak przez krótką chwilę, gdy tamci przemawiali, sprawiając wrażenie niezbyt zainteresowanej.
Po wypowiedzi starszego mężczyzny szybko przemknęła na wóz i rozsiadła się najwygodniej jak potrafiła, kładąc sobie oręż na kolanach. Cały czas starała się unikać wzroku mistrza Ristoffa. Czuła, że gula jej rośnie w gardle na myśl o ewentualnej konfrontacji. Wolała unikać rozmowy z nim tak długo, jak tylko mogła. Co prawda minęło wiele czasu, no ale...
... mimo że jest ryzyko, to nagroda może być jeszcze większa. Dlatego nie odpuści. Ileż ciekawych rzeczy można się dowiedzieć!
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 15-01-2017, 22:41   #3
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Esmond siedzący na miejscu obok woźnicy powstrzymał ziewnięcie. Ewidentnie nie podzielał entuzjazmu dziewczyny. Różnice na tym się nie kończyły. Jasno brązowe włosy mężczyzny były w nieładzie, częściowo opadając na szczupłą twarz, pokrytą kilkudniowym zarostem. Przez niemal całą długość jego prawego policzka przebiegała blizna, zaczynając się tuż przy skroni, a kończąc niemal przy brodzie. Z całokształtem jego oblicza kontrastowały oczy, w nienaturalnie jasnym odcieniu zieleni, czujne i przenikliwe. Esmond odziany był w ciemny pancerz z utwardzanej skóry, skomponowany tak by nie ograniczał ruchów, oraz ciemno zielony płaszcz z wysokim kołnierzem i kapturem. Przez pierś przebiegał pas z zaczepionymi sztyletami, a przy boku zwisał myśliwski nóż. Przez plecy przewieszony miał kołczan z przyczepionym do niego długim łukiem i parą bliźniaczych mieczy. Zarówno ubiór jak i oręż nie pozostawiały wątpliwości co do specjalizacji mężczyzny, który bawiąc się trzymaną w dłoniach manierką spoglądał ze zniecierpliwieniem na Ristoffa. Nie lubił czekać.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 15-01-2017, 23:58   #4
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Rzecz ciekawa jeśli chodzi o rycerzy - osobom niewychowanym w wyższych sferach, z reguły ciężko odróżnić dwóch rycerzy, o ile nie stoją właśnie obok siebie. Ludzie zazwyczaj nie przykuwają uwagi do szczegółów. Tak też się miała rzecz z Hektorem. Póki trzymał przyłbicę opuszczoną, byle dziecko mogło wskazać go palcem, zrobić wielkie oczy i krzyknąć "Pacz tatko, rycerz jedzie!".
Był wszak hełm, napierśnik i inne elementy opancerzenia. Wszystkie blachy na zimę obite futrem. Nie za wysoki i nie za niski. Szeroki w barach, choć zbroja z reguły wyglądała mężnie, bez względu na to kto ją nosił. Na wierzch narzucony był tabard wyszywany heraldyką czterech ryb. Był też szeroki pas i to nie byle jaki. Szeroki Rycerski Pas, który bardziej niż cała reszta symbolizuje ścieżkę właściciela. Na owym pasie zawieszona była pochwa. Bogata, zdobiona i niechybnie utwardzana. Nie była pusta. O nie nie. Jak każdy przedstawiciel swego zawodu, tak i Hektor krył w pochwie klingę rycerską. Ciężko było oceniać skrytą stal, lecz długa rękojeść sama w sobie była prawdziwym dziełem sztuki.

Wystarczyło jednak, by Hektor podniósł przyłbicę i już stawał się o wiele bardziej rozpoznawalny. Był bowiem utopcem. Niebieskawo-zielona skóra nie wyglądała zdrowo, a wręcz trupio. Nieludzkie zęby szczerzące się przy uśmiechu były zaostrzone i z pewnością służyły do rozrywania mięsa. Ciężko było stwierdzić czy wyłupiaste oczy kiedykolwiek zakrywają powieki, czy też rycerz owe powieki w ogóle posiada, gdyż rzadko kiedy mrugał wpatrując się przed siebie. Ciemne włosy były zaś zawsze mokre. Na domiar złego trochę cofnięty nos potęgował wrażenie, że właśnie spotkało się potwora.
Oj tak... gdy Hektor podnosił przyłbicę, dziecko, które jeszcze przed chwilą pochłaniało spojrzeniem rycerza, łapało swego tatkę za rękę i zaczynało kwilić chowając się za nogą rodzica.
 
Jaracz jest offline  
Stary 19-01-2017, 01:50   #5
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
- To wszyscy? - padło z ust Ristoffa, którego Lily rozpoznała od razu. On jednak zmierzył tylko wszystkich szybkim spojrzeniem ze zmarszczonymi brwiami. Zaraz się rozejrzał po placu. Wydawał się zaniepokojony.
- Wóz gotowy? Jeśli nikt nie zjawi się przez najbliższą klepsydrę ruszamy.
Druga postać, znacznie niższa, wpakowała się na miejsce woźnicy. Starszawy karzeł pomimo mrozu się uśmiechnął do wszystkich.
- Będzie dobrze mistrzu Ristoff. W mniej osób szybciej się jedzie. Szczególnie, że pan rycerz ma swojego wierzchowca. Jak będziemy czekać pomarzniecie.
- Im szybciej pojedziemy, tym lepiej! I tak nikt więcej się pewnie nie zjawi! - powiedziała głośno wysokim modulowanym tonem, trochę jak dziecko, po czym ziewnęła ostentacyjnie i zachichotała. Bardzo chciała jechać! Natychmiast!
Wierzchowiec, o którym wspomniał karzeł był ogromnym wargiem, który cierpliwie czekał zwinięty obok wozu, pozwalając by przykrywała go warstwa śniegu. Zimno nie było mu straszne, gdyż na zimę obrósł gęstym, ciemno-szarym futrem.
Hektor rozejrzał się po placu i cmoknął kilkukrotnie swoimi rybimi ustami - nie wiadomo czy z nawyku, czy z niezadowolenia. Cmoknięcia były słyszalnie mokre i wręcz przypominały mlaskanie.
- Może i w istocie szybciej się jedzie mości karle… - głos też miał mokry i jakby dochodzący z głębin wody. - [/i]Lecz cóż to za ekspedycja, jeśli jest nas jeno sześcioro? Ledwie rajza jakaś. Insze miałem wyobra tego żenie.[/i]
Karzeł nietaktownie siedział z rozdziawioną szczęką i wpatrywał się w mlaskającego rycerza bez słowa. Nawet Ristoff został wybity z rytmu widząc rybią twarz.
- A, tak. Ja też mości rycerzu. Khm. Zdawało mi się, że informacja dobrze się rozeszła - odpowiedział po chwili gdy odzyskał rezon. - Temu daje jeszcze… pół klepsydry aby ktokolwiek zawitał. Choć nawet jak na tak mroźny poranek coś głucho w tym mieście.
- Nie ma co się dziwić. Sucho strasznie - odrzekł utopiec. - Gdyby nie ten smaczny śnieg, niechybnie umarłbym na suchoty jako plebs jakiś.
- … Niewątpliwie - odpowiedział mag z nietęga miną.
- A widziałeś kiedyś żółty śnieg? Tego też możesz spróbować. Mówią, że jest jeszcze lepszy - powiedziała zgrzyźliwie siedząca na wozie kobieta, zdoławszy się przy tym jeszcze uprzejmie uśmiechnąć, by nie wyjść na bardzo złośliwą. Przysunęła sobie kolana do podbródka i objęła je ramionami, ponieważ brak ruchu źle wpływał na temperaturę ciała. Poza tym widać było, że każde kolejne mlaśnięcie ujmowało trochę jej dobrego humoru, co już nawet w tonie jej uroczego głosu było słychać. Miała wrażenie, że jeszcze kilka takich, a zacznie wrzeć - i już ciepłe ubrania jej nie będą potrzebne.
Oczywiście dopiero później się ugryzła w język.
Utopiec spojrzał na kobietę i uśmiechnął się. Znów kilkukrotnie cmoknął zanim się odezwał.
- Widziałem waćpanno, widziałem. Jeśli rzuci ci się kiedyś w oczy, to zaklinam cię, przynieś go w swych drobnych dłoniach i natrzyj nim swoją twarz. Legendy mówią, że cudnie działa na cerę krnąbrnych białogłów - rycerz zarechotał, co brzmiało trochę jak bulgotanie bagna.
- Właśnie widzę. Tak się zainteresowałeś bzdurnymi kobiecymi sekretami, że chcąc nie straszyć biednych dzieci upiękniłeś w tenże sposób swą twarz! W efekcie postanowiłeś schować łeb w hełm, by cię światło dzienne prędko nie ujrzało. - zmrużyła groźnie powieki, a w jej głosie zdecydowanie słychać było, iż to ona będzie miała ostatnie słowo w tej dyskusji.
Rycerz tylko głośniej zagulgotał w swojej wersji śmiechu i klepnął się opancerzoną dłonią po udzie.
- Wypominać utopcowi że jest brzydki… hagrhlhagrhlhaghrlhahaghrl… czyż można w swej wątpliwej elokwencji upaść niżej? Może lepiej już ruszajmy imć Ristoffie. Podróż będzie iście ciekawa.
- Widocznie masz nawet zbyt mało szacunku do siebie, by zaprzeczyć. Zresztą czego spodziewać się po "rycerzach"? Masz zapewne zbyt wiele wody w mózgu, która zaraz... - nie zdążyła skończyć.
Rycerz już nie słuchał. Cmoknął jeno kilka razy, ale widać w inny niż dotychczas sposób, bowiem hałda śniegu leżąca przy wozie nagle wystrzeliła do góry obsypując wszystkich, w tym i rycerza, bielą. Potężny warg ucieszony zaczął trząść się i otrzepywać gotując do podróży, a Lily pewnie zdążyła szczelniej zacisnąć kaptur na głowie, by się nie dostał we włosy.
Hektor oblizał rybie usta smakując śnieg.
- A żesz kurw..! Weź pan te psisko z dala ode mnie - jęknął karzeł otrzepując się ze śniegu. Ristoff zaś stał i patrzył na dwójkę wzrokiem tak zimnym jak śnieg, który pruszył z nieba.
- To może ja przypomnę, że to jest ekspedycja aby sprawdzić co się dzieje z obozem badawczy, od którego nie ma żadnej wiadomości od ponad dwóch miesięcy. A NIE JAKIŚ JEBANY CYRK! - śniada twarz mężczyzny poczerwieniała ze złości. - Tak, że panie rycerz pomiń zaczepki panienki o niewyparzonym języku i dosiadaj swojego wierzchowca. A panienka raczy trzymać swoje śliczne ustka zamknięte chyba, że będzie miała coś użytecznego do powiedzenia. Dizi ruszaj, bo mnie szlag trafi.
Mag odsunął się od wozu gdy ten ruszał i kiedy jego koniec go mijał zręcznie do niego wsiadł. Posłał jedno spojrzenie Esmondowi, który postanowił wszystko olać, zbawiennie dla swoich nerwów.
Plandeka na wozie osłaniała od wiatru i śniegu i było odrobinę cieplej niż na zewnątrz. Szczególnie kiedy Ristoff dodatkowo przesłonił część wejścia dodatkową kotarą.

Wydostanie się z miasta poszło gładko. Ulice były puste, nawet straży nie dało się dostrzec. Dizi pomimo wcześniejszego rozluźnienia zaczął łypać okiem to tu, to tam wyraźnie czując się nieswojo. Gdy wóz dojechał do bramy miasta nawet wyraźnie się podenerwował bo straży widać nie było. Ale zawołał. Dwa razy aż drzwi się otworzyły i wyjrzał opatulony po uszy liliput. Jego wielkie dwukolorowe oczy spojrzały na wóz przez przerwę pomiędzy kapturem a szalem. Dizi pokazał świstek. Musiał mocno się schylić aby ten spojrzał, ale liliput ledwo rzucił okiem aby zaraz udać się do stróżówki i zawołać “wysokich”. Wspólnie otworzyli bramę na tyle aby wóz przejechał.
- Na bogów Hebald przez ciebie łapię paranoję - karzeł powiedział zły na siebie kiedy wyjeżdżali za miasto. Mag tylko odburknął. Milczał z resztą większość drogi nie zaszczycając Lili, lub kogokolwiek spojrzeniami. Opatulił się mocniej w swój płaszcz i schował twarz pod kapturem. Co innego Dizi. Ten zagadywał to do panienki, to do Esmonda. Do rycerza mniej jako, że ten jechał z tyłu pilnując całej wyprawy. Zdawało się zresztą, że chyba mu Warg nie przypadł do gustu… albo jego jeździec.

Droga mijała spokojnie. Byli jeszcze za blisko miasta aby ewentualni bandyci na nich napadli. Mijali z resztą kilka patroli nim nastąpiło południe. Kupców było znacznie mniej - ale desperaci nie poddawali się pogodzie. Zimno nie odstraszało najgorliwszych wyznawców Pani Dostatku, gdyż ta nie lubiła zastoju. A kto nie zarabiał - głodował - co również było jej domeną. Kupiec musiał być biegły i regularnie ofiarowywać datki dla Pani aby mieć powodzenie. Dlatego, kiedy zajechali o zmierzchu do pierwszej karczmy, wewnątrz zastali dwóch kupców. Dizi poszedł oporządzić Jataki - ich ciężkie, kopytne, futrzaste i rogate zwierzęta pociągowe. Były powolne, ale wytrzymałe, dzięki czemu nie musieli tak często robić postojów. Ristoff zaś poszedł pertraktować z karczmarzem o miejsce do spania. Pozostała trójka wyziębionych podróżników miała do wyboru trzy wolne stoły, dosiąść się do dwójki kupców, lub zrobić cokolwiek im do głowy przyjdzie. Byli głodni i ich żołądki domagały się czegoś ciepłego.
 
Asderuki jest offline  
Stary 20-01-2017, 19:47   #6
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Hektor z reguły starał się trzymać blisko wozu, mimo że ten poruszał się stosunkowo wolno. Czasem tylko przyśpieszał by zniknąć z oczu za zakrętem traktu. Wtedy też garbił się na grzbiecie swego wierzchowca i zarówno z uzębionego pyska, jak i zza zamkniętej przyłbicy buchała para ciepłego oddechu. Nigdy się nie wracał, lecz zawsze czekał na resztę ekspedycji pozwalając swojemu wargowi zataczać koła na trakcie i przebierać futrzastymi łapami w śniegu.

Gdy jechał obok wozu nie stronił od rozmów, choć toczył je tylko z karłem z uwagi na fakt, że to właśnie on był woźnicą. Głos utopca był zniekształcony przez przyłbicę. Jeśli wcześniej sprawiał wrażenie jakby dochodził spod wody, to teraz wyobraźnia podsuwała obraz studni.

Droga się jednak dłużyła, a Hektor co jak co, nudy nie znosił. By więc umilić sobie podróż... śpiewał i nucił. Nie był jednak muzykiem, a i możliwości wokalne miał ubogie. Na szczęście ograniczał się do prostych melodii, które nawet fałszowane brzmiały przyzwoicie (czego nie zawsze można było powiedzieć o treści).

Zmierzch na szczęście nastał szybko (dla Hektora i drużyny). Chociaż karczma ciągnęła skrytym za ścianami ciepłem, należało oporządzić wierzchowca. Wprowadził warga do stajni i wywołał głośno chłopaka stajennego, który zacierając zmrożone ręce wytoczył się z zajazdu. Hektor poklepał zwierzę po karku, podrapał je za uchem i wyciągnął z juków jedną, sporą rybę rzucając na klepisko. Była dziwnie pękata, a to przez to że faszerowana mięsem innych zwierząt. Co jak co, ale Rybożer potrzebował porządnego posiłku, a zimno tylko wzmogło apetyt, bo warg rzucił się na jedzenie jak przysłowiowy pies na kość.

Rycerz zostawił resztę obowiązków stajennemu, a sam skierował się do zajazdu.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 20-01-2017 o 20:07.
Jaracz jest offline  
Stary 21-01-2017, 23:21   #7
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Na samym początku Lily przedstawiła się jako osoba dość gadatliwa, choć raczej w złym tego słowa znaczeniu. W swej upartości gotowa była kłócić się dalej z topielcem tylko po to, by mieć satysfakcję z tego, że nie prycha, nie cmoka i nie galopuje jej pod nosem. Irytowałoby to ją niemiłosiernie, bo ileż coś takiego można znosić?
W zasadzie to od czasu bycia jeszcze nastolatką niewiele się zmieniła pod względem swej upartości. Była w stanie uchwycić się jednej opinii i bronić jej ze wszystkich swych sił jeśli uważała, że była słuszna. To samo działo się, kiedy chciała osiągnąć swój cel. Dążyła do niego, póki nie zdarła sobie skóry na łokciach i kolanach. Dla Ristoffa był to niemały orzech do zgryzienia, ponieważ oboje, z uwagi na różnice zdań, pokłócili się niejeden raz. Oczywiście zawsze kończyły się one słowami “tak, mistrzu” padające z ust dziewczyny.
Lily była gadatliwa, to prawda, ale teraz siedziała tak cicho, że ktoś mógłby zachodzić sobie głowę czy przypadkiem nie odeszła w zaświaty z powodu zimna. Stukała ciężarkiem włóczni w deski pod swoimi stopami za pomocą jednej ręki, a drugą czesała białą czuprynę, której część zaplotła w warkocz spływający na klatkę piersiową. Wyglądała na zamyśloną… i tak w istocie było.
Zdawała sobie sprawę, że nie postąpiła zbyt właściwie z rycerzem, ale taka już była, najpierw robiła, a potem myślała. Bardziej rozważała sprawę Ristoffa, jej dawnego nauczyciela. Jeśli zacznie rzucać zaklęcia, a nawet jeśli w ogóle pozna jej imię, to szybko powiąże koniec z końcem. W końcu zna ją całkiem nieźle. Nie mogła się z tym wiecznie ukrywać, no nie? Choć w slumsach dało się robić to w nieskończoność. Ostatecznie doszła do wniosku, iż po prostu będzie wyglądać jak jakiś mag, ale niekoniecznie da się od razu rozpoznać.
Najwyżej powie mu co i jak, kiedy nadejdzie odpowiedni moment.
Sprawdziła klamry na swoich wysokich butach i karwaszach upewniając się, że są ciasno zapięte. To samo zrobiła z dwoma pasami przechodzącymi jej przez klatkę piersiową i biodra, ściskając cienki pancerz wykonany ze skóry. Stuknęła się drzewcem broni w jeden z naramienników i uśmiechnęła się lekko sama do siebie. Wszystko było na swoim miejscu.
Nikt nie widział jej uśmiechu z powodu kaptura narzuconego na głowę, ale to może i lepiej. Był on niewielki, ale drapieżny, niebezpieczny. Cokolwiek się stało w tej placówce badawczej, to na pewno nie umknie jej uwadze. Tak samo dowie się wszystkiego, czego będzie w stanie, nawet nie pytając się o zgodę. Kto wie czy przypadkiem nie odkryli czegoś na tyle tajemniczego, by nie powinno to ujrzeć światła dnia? Być może posłuży to jej własnym celom?
Aż zachichotała z rozkoszy. Nikt nie stanie jej na drodze.
Nie jej i jej magii kinetycznej.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 27-01-2017, 11:34   #8
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Hektor podniósł przyłbicę rozglądając się po karczmie. Nagły dreszcz sprawił że cały się zatrząsł w swojej zbroi. Ciepło zajazdu przypomniało mu jak się wysuszył podczas zimowej podróży.
Skierował swoje kroki do kupców i od razu usiadł bez zbędnych ceregieli.
- Witajcie, witajcie. Niech bogowie sprzyjają lub wzrok odwracają - uraczył handlarzy zwyczajowym pozdrowieniem.
Ściągnął hełm i z głuchym brzdękiem osadził go na ławie.
- Karczmarzu! Grzańca dzban… - w ślad za hełmem poszły rękawice uderzając o drewno z cichym brzękiem ćwieków. Dłonie utopca były sine, a palce nieprzyjemnie pokrzywione. - ino żywo! I kufle dla mnie i mej drużyny. Zacznij też jadło szykować, byle mokre!
- I dziczyznę jaką - dodał od siebie Esmond. Zdjął wierzchnie odzienie z częścią oręża i przysiadł się obok rycerza, którego aparycja najwyraźniej mu nie przeszkadzała.
- Byle nic rozwodnionego, bo będziemy źli - Lily mruknęła cicho, bardziej do siebie, choć było to słyszalne dla pobliskich osób. Rozsiadła się na jednym z krzeseł przy wolnym stoliku, wzięła do rąk oprawiony w czarną skórę grimuar wiszący na łańcuchu u jej pasa i zaczęła go wertować w poszukiwaniu czegoś. Włócznię oparła w tym czasie o kant stołu, drzewcem do dołu, by oręż był gotowy do użycia.
- Rosoł jest - odkrzyknęło grube i niezbyt piękne babsko, które właśnie wyszło z kuchni. - I tylko rosoł. Możecie dostać rosół albo niic.
- O żesz! Wracaj do kuchni babo! Nie strasz klientów! - odwarknął się karczmarz z gęstą, czarną i kręconą brodą oraz równie bujnymi brwiami. Oboje pasowali do siebie w piękności, chociaż karczmarzowi akurat lepiej z oczu patrzyło. Właśnie skończył rozmawiać z Ristoffem, który to odwracając się do sali spostrzegł, że jego towarzysze rozsiedli się po różnych stołach. Z ciężkim westchnięciem podszedł do stołu z kupcami.
- Hebal Ristoff - przedstawił się mężczyznom, którzy kiwnęli głowami na przywitanie.
- Ramiel Otoman. - przedstawił się liliput o śniadej twarzy, niewielkim wąsiku i chytrym spojrzeniu.
- Mustaff… po prostu Mustaff - odezwał się blady i chudy kupiec z okrągłymi okularami na nosie. Wyglądał na przemarzniętego gdyż wciąż siedział w swoim odzieniu pomimo ciepła wewnątrz karczmy. Albo był chory, gdyż skóra się na nim lekko lśniła.
- A panowie?
- Hektor Cztery Ryby z Moczarowisk - rzekł rycerz. - Coście tacy bladzi i zgorączkowani Mustaffie? Pogoda nie służy?
- Nie - mężczyzna opatulił się mocniej i uśmiechnął się słabo. - Jutro będzie tutaj miejscowy medyk. Do jutra wytrzymam.
Rycerz pokiwał głową krytycznie przyglądając się kupcowi. Zaniechał jednak kontynuowania tematu, choć miał w zanadrzu kilka mądrych rad dotyczących zdrowotności. Zakładały głównie jedzenie ryb, picie syropu z cebuli i raczenie się gorzałką. Przedłożył jednak własną ciekawość nad rzucanie mądrościami.
- Jak droga? Zbójcy, zawalidrogi, blokady jakieś? Może chłopi domagający się wolności i praw?
- Śnieg pada Hektorze cztery ryby… - zaczął liliput lekko się podśmiewując. - Drogę nam zasypie, ale może uda się do miasta dojechać. Jeśli razem będziemy jechać…
- My z miasta. - przerwał Hebald, w końcu pozbywając się odzienia wierzchniego.
Mag był starszym już człowiekiem. Jego śniada skóra pokryta była zmarszczkami, a włosy luźno puszczone do ramion były siwe. Niebieskie oczy zimno patrzyły na rozmówcę. Był to jednak specyficzny rodzaj patrzenia - osoby, która ma wymagania i kto im nie sprosta będzie musiał liczyć się z konsekwencjami. Lily i Esmond doskonale dobrze o tym wiedzieli mając okazję znać Ristoffa już wcześniej. Tak samo poznali charakterystyczną dla maga zabawę wisiorkiem jego szyi gdy ten tylko znalazł się na wierzchu. Zielony kamyczek oszlifowany w kształt podobny do trumny i na tym kończyły się podobieństwa. Obwiązany brązowym sznurkiem obracał się teraz w dłoni, błyskając od czasu do czasu w świetle. Resztę ubioru Ristoffa stanowiły szaty przystosowane do podróży. Fioletowa szata, ze żółtymi zdobieniami, narzucona na ciepły wełniany sweter. Spod swetra wystawały bezpalczaste rękawiczki - odpowiadające kolorom szaty. Spodnie miał lniane, ale ewidentnie było kilka warstw innego materiału pod spodem. Do tego skórzane buty, również dodatkowo ocieplane.

Na stoły zawędrował rosół. Zdecydowanie cienki, ale ciepły. Do tego postawiono kufle z grzańcem - który to już był znacznie lepszy w przygotowaniu. Za życzeniem jedzenie było mokre. Nawet specjalnie nie przyglądając się jakości jedzenia Lily od razu zabrała się do konsumpcji otrzymanego pożywienia. Tam, skąd pochodziła, się nie wybrzydzało, ponieważ się nie przelewało. Oczywiście wcześniej schowała księgę, by jej nie poplamić.
Dopiero chwilę później w ogóle zdecydowała się coś powiedzieć.
- Może jednak będzie dobrze i nam traktu nie zasypie za bardzo? - zapytała jakby sama siebie niż pozostałych, chociaż wyraźnie na nich spojrzała.
- A dzieje się tu ostatnio coś ciekawego?
- To karczmarza musicie pytać bezimienna panienko - odpowiedział Otoman z przebiegłym uśmiechem na twarzy. Spojrzał swoimi dużymi zielonymi oczami ze złotymi środkami wprost na kobietę.
- Nie siedźcie tak samej, razem cieplej.
- Jak chce tam siedzieć to jej sprawa - odparł sucho mag nie podnosząc spojrzenia znad swojej zupy. Do karczmy wparował Dizi.
-[i] Na wszystkie bogi jakaż zimnica! Uszanowanko panom. Karczmarzu jeszcze dla mnie to samo proszę! A co panienka taka sama? Dosiądę się! - karzeł z uśmiechem na twarzy i zerowym skrępowaniem klapnął po przeciwnej stronie stołu. Jego zmarszczki wskazywały, że uśmiechał się często i dużo. Jasne oczy patrzyły ciepło na wszystkich dookoła. Miał krótkie włosy i szczecinę na brodzie. Jak tylko dostał swojego rosołu szybko zawiosłował w nim łyżką i pochłonął jakby była to najlepsza strawa na świecie.
- Panowie, pomoc mi będzie potrzebna. Sypie jak diabli, trzeba płozy na wozie zainstalować, bo nigdzie nie pojedziemy.
- No ale to chyba nie teraz? - jęknął rycerz. W zasadzie niewiadomym było czy słyszalne gulgotanie pochodziło z zupy, którą właśnie jadł, czy też z natury utopca.
- No… lepiej teraz. O świcie jedziemy dalej, lepiej wykorzystać jak najwięcej dnia kiedy słońce świeci. - odparł karzeł.
- Niechaj tak będzie mości Dizi - westchnął Hektor. - Niechaj tak będzie. Jeno rosół zjem, bo wystygnie.
Upił kolejną łyżkę rosołu. Rzecz o tyle była zastanawiająca, a i nie od razu zauważalna… nie siorbał. Wyciągnął łyżkę z rybich ust i wycelował nią ku górze.
- Rzecz jedna mi naszła jako myśl tworząca. Z tego pośpiechu całego, pogody nieznośnej, a także z bariery cieplno-brezentowej nie zdołałem poznać imion swych towarzyszy zimowej niedoli.
Skierował spojrzenie wpierw na mężczyznę, a później na dziewczynę.
- Raczcie wybaczyć nietakt, zwe sie Esmond - przedstawił się do tej pory małomówny mężczyzna, kładąc pusta już misę na stół.
- Hm… A ja… Iulia - odpowiedziała po chwili kobieta, po czym lekko się podrapała po głowie jakby w zakłopotaniu - Prawdę mówiąc to dopiero teraz się zorientowałam, że się nie przedstawiliśmy. A-a z wozami, panie Dizi, i ja ci pomogę! Będę czekać na zewnątrz!
W pośpiechu wstała od stołu, zabrała niedbale swą włócznię i niemal wybiegła z oberży, pozostawiając resztę samą. Wyglądało na to, że gdzieś się jej spieszyło, albo miała coś z głową.
Wyraźnie ciężkie westchnięcie dobiegło od strony Ristoffa. Położył dłoń na ramieniu Hekrota.
- Poczekajcie proszę. Dizi ty też - mag wstał ciężko od stołu i zarzucił na siebie płaszcz. Wyszedł w ślad za dziewczyną zostawiając resztę.
Karzeł patrzył za wychodzącym magiem tak jak wcześniej za dziewczyną. Chuchnął sobie w dłoń i powąchał. Zmarszczył brwi.
- To nie mój oddech… co się stało? - rzucił do pozostałej dwójki.
- Mój też nie, rzecz jasna - dodał rycerz kończąc zupę. - Jeśli dzia… - skrzywił rybie usta w grymasie uśmiechu. - ...przepraszam. Jeśli mistrz Ristoff nie smali cholewek do młodszych dziewcząt, to najzwyczajniej dostrzegł coś więcej niż my w ewakuacji Julii… nagłej racja, tajemniczej oczywista, ale przede wszystkim… humglll humgll… niespodziewanej i zdaje się niezręcznej.
- Ano tak się zdaje, nie wypada nam jednakowoż o tym rozprawiać -odpowiedział Esmond odstawiając pusty już kufel grzańca.
- Czemuż to? - zapytał rycerz. - Tylko nie mówcie że plotkować to nie po rycersku
- A to i swoją drogą- odpowiedział z lekkim uśmiechem- sądzę że wszystkiego dowiemy się z czasem, tędy więc nie ma co się nad tym teraz głowić.
Gulgoczący protest dobiegł z gardła utopca.
- Kiedy głowienie się, jest miłym zabijaniem czasu. Snucie półprawdy, niestworzonych historii, podświadomie wiedząc że fakty mogą wyglądać zgoła inaczej. To niesamowite zaskoczenie, gdy coś okazuje się prawdą! Co się zaś tyczy tego co rycerskie bądź nie Esmondzie… myślisz że czym zabija się czas na dworze, gdy nastają męczące czasy pokoju lub błędni rycerze wracają strudzeni po kwestowaniu?
- A jakże! Trzeba nadrobić zaległy czas i wywiedzieć się cóż też się działo. Plotki to mój ULUBIONY temat - Otoman żywo się zainteresował wlepiając spojrzenie w Esmonda. Wtedy też Mustaffa zakaszlał i zakrztusił się. Opanowawszy chwilowy napad podniósł słabe spojrzenie na liliputa.
- Bylibyście tak dobrzy i przynieśli mi tych swoich ziół? - zapytał słabo. Otoman westchnął niezadowolony.
- Jak stracę jakieś ciekawe wątki… niech ci lepiej ten towar w mieście dobrze zejdzie - po czym wstał i wyszedł.
-Nie zwykłem bywać na dworze- stwierdził Esmond podążając wzrokiem w ślad za odchodzącym-to nie miejsce dla mnie, więc i wierzę na słowo
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 27-01-2017, 23:52   #9
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Dziewczyna wypadła na dwór wprost na gęsto padający śnieg. Nie wiało ale widoczność i tak była niewielka. Odnalazła stajnię kryjąc się przed białym puchem. Miała chwilę dla siebie bez oczu utopca, ani kupców, ale przede wszystkim bez oczu jej mistrza. W stajni były teraz tylko zwierzęta. Z jakiegoś dziwnego powodu przyglądała się im z dziwnym zaciekawieniem, być może troską, a przez jej myśl przeszło pytanie "czy przypadkiem nie jest wam tutaj zimno?". Szybko się jednak ostrząsnęła i nie zadawała sobie podobnych pytań. Nie było w tym momencie jej sprawą co się stanie ze zwierzętami, ponieważ znajdują się pod opieką kogo innego. Wpatrzyła się na chwilę w śnieg mający kolor identyczny co jej włosy, którego chłód miał śmiertelne działanie na bezdomnych ludziach z Miasta Środka, po czym po prostu przykucnęła sobie pod dachem i zaczęła oczekiwać na Diziego. Oczywiście musiała sobie kichnąć na znak, że nienawidziła zimy i będzie jej nienawidzić do końca swego żywota.
Po niedługiej chwili do jej uszu dotarło skrzypienie śniegu pod stopami zbliżającej się osoby. Miarowe kroki ustały w wejściu drzwi skrzypnęły i pojawiła się w nich wysoka postać, która zdecydowanie nie była karłem. Jej były mistrz rozejrzał się, aż jego wzrok padł na nią. Założył ręce na piersi i spojrzał na nią wyczekująco. Ona poczuła się tak, jakby się nagle zmniejszyła, więc wstała i oparła się o ścianę. Nawet nie śmiała unieść oczu na niego.
- Niezbyt przekonujące, co? - rzekła cicho, po czym wydała z siebie krótki, beznadziejny śmiech - Gdyby nie zapytał o imię, to by wszystko było w porządku.
- Mhm - mruknął Ristoff kręcąc głową. - Jak na osobę uzdolnioną w dziedzinie iluzji mało się nią posługujesz. Tak samo z kłamstwem…
Dezaprobatę było wyraźnie słychać w głosie mężczyzny. Jako, że Lily nie patrzyła na niego nie mogła dostrzec jaką ma minę.
- Wyprostuj się kobieto. Przestałem być twoim mistrzem w momencie kiedy uznałaś, że mi nie ufasz.
Miała już mu odpowiedzieć "tak, mistrzu", ale się szybko ugryzła w język. Dawne przyzwyczajenia w ogóle nie chcą odejść, chociaż minęło dobre sześć lat. Tragedia.
- Ale to nie tak, że ci nie ufam. To... a nieważne - machnęła ręką i w końcu stanęła w swój dość standardowy dumny sposób - Staram się nie miotać magią na lewo i prawo, a wymyślanie imion na poczekaniu jest dla mnie dość kłopotliwe. Zabawne, że nie pomyślałam o tym wcześniej.
- Wiesz... w sumie to nawet mi brakowało Uniwersytetu i naszych lekcji, no ale się stało - wzruszyła ramionami tak, jakby się nic nie stało - To pomożemy Diziemu się zająć wozami? We dwoje się z tym szybko uwiniemy.
Mag spojrzał na wóz. Jego mina nie wyrażałą zbyt wiele.
- Może. A wiesz jak to zrobić? Bo ja nie.
Widząc konsternację dziewczyny kiwnął głową. Milczał sprawiając, że atmosfera zrobiła się nieco niezręczna.
- Mówiłem aby nie wysyłali ciebie. Odradzałem im, ale większość uznała, że będzie to dla ciebie świetny sprawdzian umiejętności. No i był. Potem rozeszły się plotki. Plotki, które bardzo usilnie starałem się aby zostały tylko plotkami. Gdybyś nie uciekła może nie nabrali by takich podejrzeń i nie sprawdzali wszystkich, którzy tam byli - westchnął - Wiem czemu uciekłaś, Lily. Wiem, że nie było to tylko ze strachu.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile razy przeklinałam tamten dzień oraz "ich". Kto wymyślił, by wysyłać osoby w moim wieku na wojnę przeciw demonom? - zapytała z wyrzutem, zaciskając pięści - A później budzisz się każdej nocy przynajmniej kilka razy, zlany potem, z ledwie powstrzymywanym krzykiem, usiłując poskromić horrory siedzące w twoim umyśle. Przynajmniej ja mam tyle szczęścia, że studiowałam psychologię i przy iluzji mieliśmy wystarczająco dużo wprawy z koszmarami. Ale nie wszyscy mieli. Raz już widziałam człowieka, który się powiesił ze śmiechem na ustach. Oszalał. Jak część z tych, co przeżyła. A gdybym wróciła na Uniwersytet, to pewnie po jakimś czasie by mnie zabito w jakiś okrutny sposób, a egzekucję albo by wymierzyli moi nauczyciele, albo wyznawcy tego dziwnego boga-człowieka czy jak mu tam było.
- Cóż, zawsze uważałam, że magowie to pragmatycy nieliczący się z ludzkim życiem. Być może poza moim mistrzem, który pomógł mi spełnić marzenie. Mam nadzieję, że już o mnie zapomniał - westchnęła ciężko - Chciałam unikać tego tematu jak najdłużej, nawet jeśli miałabym udawać idiotkę, co zresztą sam widziałeś.
Mag pokręcił głową.
- Ludzie potrafią być okrutni, to prawda. Ale mamy na uniwersytecie pewne zasady. Tak po prostu nic się nie dzieje. Kolektyw zawsze musi mieć wspólne zdanie… ale to już bez znaczenia. Teraz nie musisz robić z siebie idiotki. Twoje imie i tak niewiele komukolwiek powie. Nie było za tobą listu gończego, a ci wyznawcy nie mogą się jeszcze wszędzie panoszyć. Jedziemy też w odludne i niebezpieczne miejsce i wolałbym aby wszyscy mogli na sobie polegać. Mówię ci to jako prowadzący tę wyprawę, nie jako mistrz. Decyzja należy do ciebie. - Ristoff miał poważna minę i surowe spojrzenie. Nie czekał na odpowiedź dziewczyny kierując się do wyjścia. Ona zaś, kiwnąwszy lekko głową sama do siebie, pozostała w miejscu.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 29-01-2017, 13:13   #10
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Ottoman nie dowiedział się ciekawych rzeczy. Nikt ostatecznie się ich nie dowiedział. Esmond postanowił ominąć temat, a Hebald wrócił wkrótce po tym zapraszając resztę do stajni. Nim wyszli Mustaff dostał swoje zioła, a Ottoman odprowadził mężczyzn wzrokiem. Karczmarz kłócił się ze swoją babą na zapleczu.
- Mówiłam ci abyś tego więcej nie robił kundlu!
- Stul pysk babo, bo klientów straszysz!
- Ja ci dam stul pysk! Nie zmieniaj tematu!

***

Na zewnątrz panowała względna cisza. Oczywiście dopóki Dizi nie zaczął tłumaczyć co i jak. Te kilka naście kroków wypełniło głowy mężczyzn informacjami po brzegi, z których to Hektor więcej rozumiał. Przynajmniej w teorii. W stajni czekała na nich ta blada i białowłosa dziewczyna co tak niezręcznie uciekła. Dizi stwierdził, że nie czas na zastanawiania i przez całą pracę wołał do niej po prostu “dziewczyno”. Sprawa z płozami była na w poły prosta, na w poły nie. Wóz był sprytną konstrukcją i płozy miał przyczepione z boku. Wystarczyło je podnieść, rozpościerając niczym skrzydła i opuścić w dół aby prosty mechanizm ustawił je na miejscu. Problemem było odczepienie kół i zdjęcie wszystkich bambetli jakie ze sobą wieźli. To zajęło sporo czasu i wysiłku całej czwórki. Karzeł najwięcej gadał i pokazywał co i jak, czasem zdenerwowany zabierał narzędzia jeśli uznał, że ktoś robił coś źle. Ostatecznie jednak był zadowolony kiedy koła wylądowały na wozie a płozy stały pewnie zakleszczone kołkami i doklejone na podobny żywicy klej. Gdy wszyscy zmęczeni mieli już się zbierać z powrotem do karczmy zauważyli, że przypatruje im się chłopiec stajenny. Najpewniej dzieciak karczemnej pary. Po całej jego twarzy widać było, że chciałby coś powiedzieć, wpatrywał się jednak tylko w grupę intensywnie.
 
Asderuki jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172