Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-02-2017, 20:17   #11
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Coś.
Piło łapczywie. Wciśnięte w kąt między zewnętrznym murem a bustuarium. Skulone i jeszcze słabe. Spragnione. Skóra spalona słońcem pokryta była odparzeniami. Owrzodzone gardło z bólem przełykało gęsty płyn. Jeszcze wczoraj ledwie żywe. Tej nocy, chociaż ciągle przerażone, głuche i ślepe, niezdolne logicznie myśleć, z każdym kolejnym łykiem nabierało sił. Jeszcze nie zdawało sobie sprawy, czym była moc jaką poczuło w sobie tej nocy. Jeszcze nie wiedziało jako zrozumieć to co się wokół niego działo. Na wnioski jeszcze miało czas. Teraz czuło podniecenie towarzyszące pierwszemu udanemu polowaniu. Teraz poznawało metaliczny smak krwi. Teraz pielęgnowało złość, która po dniach bólu, ciemności i ciszy chciała znaleźć z niego ujście. Żyło. Chociaż żyć nie miało.

Studnia. Brama południowa.
Spękana, wyschnięta ziemia chłonęła krew z otwartych żył, zostawiając jedynie na powierzchni śliską, błyszczącą skorupę, którą wkrótce obsiadły chmarami czarne gomygi.

Morfa nie wybierała. Dopadła wszystkich, którzy byli przed południową bramą, nim ją zamknięto. Tagmatos, mieszkańców i świeżo przybyłych. Jedynie nieliczni, którzy znajdowali się w jej pobliżu, oparli się jej działaniu. Teraz oszołomieni i zdezorientowani, pozostawieni w otoczeniu wykrwawiających się trupów odzyskiwali świadomość.

Wkrótce miały nadciągnąć pierwsze ścierwniki z wozami.

Parwiz Jehuda.
Bał się a rzężenie skarbnika jeszcze zwiększało ten strach. Zakonnik z wprawą rzeźnika przy rytualnym uboju bydła otwierał żyły i pozbawiał życia.

Szur szur szur...

Pasy wrzynały się w nadgarstki, prycza trzeszczała pod naporem. Parwiz wygiął ciało w ostatniej rozpaczliwej próbie zerwania więzów. Nie czuł nawet jak rzemienie przecinają skórę, jak krew zaczyna się sączyć z otartych miejsc. Wyczuł metaliczny smak krwi z nadgryzionego języka.

Więzy jednak wytrzymały mimo dużego siły, która chciała je rozerwać. Archigos Skilthry opadł na łoże dysząc ciężko. Spocona koszula przylepiła mu się do ciała. Kwaśny zapach niemytego kilka dni ciała.

Szur szur szur...

Przygarbiony Diatrys podkuśtykał do Jehudy.

- Nieważ... - słowo ugrzęzło w wyschniętym na wiór gardle.

Chciał przełknąć. Nie zdołał.

- Morf morf... - sapnął zakonnik.

Na zdeformowanej twarzy Diatrysa nie pojawił się żaden znak uczucia gdy zbliżył mały nóż z zakrzywionym ostrzem do szyi grododzierżcy. Ostrze przecięło napiętą skórę bez problemu wchodząc w miękką tkankę. Krew zalała szyję, mieszając się z potem, spływała strumieniami na siennik.

Decato.
Najwyraźniej musiano już wiedzieć o wydarzeniach przy bramie. Gdy przemierzali ciemne ulice Skilthry w drodze do Zamku te wypełniły się tagmatos i anakratoi zmierzającymi w większości w zupełnie przeciwnym niż oni kierunku.

Nim doszli zaczęło do nich docierać wspomnienie chwili: "wyruszy ktoś jeszcze (...) ujawni się (...) przekaże (...)" i później obraz wykrwawiających się spaczeńców.

***

Pempto wprowadził ich do budynku. Wyczuli nerwowe podniecenie. Wyglądało na to, że nikt z napotkanych Diatrysów nie ma dla nich czasu. Trwało gorączkowe poruszenie. Wskazano im pokój i kazano czekać. Zmęczeni dniem tak też zrobili. Usiedli skrzyżowawszy nogi na kamiennej posadzce, oparci o ścianę i zaczęli medytować wprowadzając się w stan odprężenia i płytkiego snu.

Brown.
Wrócił na dół. Tym razem już nie sam lecz z trójką uzbrojonych ludzi. Skurwysyn, który zaszył się w katakumbach będzie się miał z pyszna jak go dorwą. W towarzystwie czuł się znacznie pewniej. Nie chciał się przyznać sam przed sobą, że to co tłumaczył rozsądkiem mogło być strachem. Lecz czy strach nie jest czasami głosem rozsądku?

W czwórkę mimowolnie zachowywali się znacznie głośniej niż jak był sam. Jeśli ktoś był w labiryncie korytarzy, na pewno miał okazję żeby uciec.

Wrócili w miejsce, w którym natknął się na ślady krwi. Zdążyły już trochę przyschnąć, lecz ciągle były widoczne. Ruszyli jej tropem. Z każdym przebytym metrem korytarza szlak znaczony przez rannego był wyraźniejszy. Odgarnięte na bok kości, które zalegały korytarz świadczyły o tym, że coś włóczono po podłodze. Na ścianach z piaskowca wyżłobione były świeże bruzdy, był tego pewien, zbyt wiele razy przemierzał samotnie te korytarze by tego nie zauważyć, jakby ktoś przejechał po nich ostrym narzędziem lub... wbił w nie pazury...

Wtedy poczuli smród i ciche brzęczenie. Wiedzieli czego się spodziewać nim tam doszli. Theodric siedział oparty o jedną ze ścian. Ręce położone wzdłuż ciała, dłonie oparte na kolanach, w nich trzymał sporej wielkości kamień, którego górną część zdobił brunatny wyprysk. Największe jednak wrażenie robiła głowa mężczyzny.

Jeden z ochroniarzy kaszlnął, hamując odruch wymiotny.

Twarz była zdeformowana. Nos pęknięty, wgnieciony z czołem wgłąb głowy. Z popękanej czaszki wylewał się mózg, którego część była na kamieniu trzymanym w dłoniach. Cała otwarta cześć czaszki oblepiona była czarną, ruszającą się masą brzęczących gomygów.

Fernike Spiros.
Rana jednego ze strażników wyglądała groźnie. Z rozciętego brzucha wylewały się wnętrzności, których smród przyprawiał o mdłości. Mimo hardej miny i sprawiania wrażenia pewnej siebie, nie bardzo wiedziała jak się zabrać za to zadanie. W końcu upchnęła wszystko, co tylko się dało w rozciętym brzuchu i związała jedwabną suknią, żeby nie wylazło z powrotem. I tak miała dużo szczęścia, że mężczyzna zemdlał przy całej tej operacji.

Drugi pacjent był prostszy. Tak jej się przynajmniej wydawało. Rozcięta do kości noga wyglądała dużo lepiej niż flaki wyłażące z brzucha. Chociaż lepka kałuża nie prorokowała najlepiej. Opatrunek z rękawa nie wyglądał profesjonalnie i przesiąkał szybko krwią.

Odetchnęła z ulgą gdy nadciągnęła odsiecz w postaci tagmatosów, którzy początkowo tylko wybałuszali na nią oczy. Cóż, musiała wyglądać ehmmm... nietypowo.

Czując się zwolniona z odpowiedzialności, udała się do domu.

Utisha i Altija.
- Krew? - Utisha była zdziwiona. Nie uderzyłam się.

- Jak krew idzie sama, to mogą być te.. sprawy kobiece - Altija podzieliła się z siostrą swoją wiedzą.

- To przecież nie tędy, kretynko! To przednią rzycią idzie.

- Ale musi być najpierw otwarta, tak? - upierała się Altija. - Nie pozwoliłaś tam niczego dać.. to krew musi iść inną drogą.

- Może - zgodziła się Utisha niechętnie. Lubiła by mieć ostatnie słowo, ale to Altija - jako bardziej wygadana - zwykle wygrywała ich słowne potyczki. -

- Poszukamy tego gówniarza. Może będzie tak przystojny jak twój Cyric.. wtedy może dam sobie tam i krew pójdzie właściwą drogą.

Altija tylko wzruszyła ramionami. Przez sekundę jednak na jej ślicznej buzi odmalowało się rozmarzenie. Szybko jednak przywołała swój zwykły, zacięty wygląd twarzyczki. – Idziemy. - zdecydowała. Zwykle ona decydowała. - Zakład krawiecki, tak? Czyli potrzebujemy nowe sukienki. Popytamy.

Brown. Utisha i Altija, Fernike.
Reszta nocy minęła na nerwowym, niespokojnym śnie. Mieli dowiedzieć się później, że tej nocy źle spała większość Skilthry. Mieli dowiedzieć się później, że mieli to nieszczęście, wśród wszystkich innych Skilthrańczyków, że dożyli do rana.

Decato.
Przyszli po nich nad ranem, gdy pierwsze promienie słońca wpełzły przez okno do pomieszczenia. Zaprowadzono ich do lochów.

Świat po przekroczeniu drzwi pilnowanych przez jednego z zakonników ponownie ich zaskoczył. Kwaśny smak morfy, truchło zmorfieńca rozciągnięte na stole, nad którym pochylał się jeden z zakonników, spaczeni zamknięci w celi za kratami, to wszystko przypominało im labolatoria z jakimi mieli do czynienia w stolicy cesarstwa. Lecz w porównaniu z piwnicami Diatrysów w Skilthry tamten materiał badawczy wyglądał co najmniej słabo.

Ruszyli wzdłuż rzędów klatek aż w jednej z otwartych cel spotkali Trito.

Parwiz Jehuda.
Dlaczego to tyle trwało? Ile mógł umierać? Jak wiele krwi musi z niego wypłynąć by stracić przytomność i odpłynąć w nieświadomość? Czy może już nie żył?

Otworzył oczy. Garbaty ciągle stał nad nim. Czekał, by upewnić się że nie żyje?

- Miostaczne morfi.

Niezrozumiałe słowa nie pochodziły od zgarbionego, który właśnie poderżnął mu gardło. Jehuda uniósł głowę, lecz nie zobaczył nikogo.

- Zagroż stanie.

Skierował wzrok w dół. To stamtąd dochodził głos. Trito, kurdupel, na wykrzywionych kaczych nóżkach. Stał i bełkotał niezrozumiałe dla Parwiza słowa.

Będzie tak go dręczyć tym bełkotem aż całkiem się wykrwawi?

Do Karła dołączył drugi zakonnik. Nie różniący się od niego wzrostem, lecz o twarzy dziecka.

Brown, Altija i Utisha.
Przyszły rano z pięknym naszyjnikiem, dziesięcioma dyndającymi, okrwiawionymi ozdobami nawleczonymi na konopny sznur, które jeszcze poprzedniego dnia były częścią czyichś dłoni. Przyszedł też syn marnotrawny Cyric.

- Ojcze - stan złodziejaszka i najbardziej zaufanego syna Browna pozostawiał wiele do życzenia, lecz tego dnia wszyscy byli wymięci i zmęczeni. - Wiesz co się dzieje w mieście?

Fernike Spiros.
Kalte Gutierez wpadł do jej mieszkania prawie wyrywając drzwi z futryny. Otrząsnęła się z niespokojnego snu w jednej chwili. Koral nie zwykł wpadać do jej posiadłości ot tak...

- Witaj Gołąbeczko - wysilił się na szybki żart. - Musimy opuścić Skilthry. Jutro przed świtem.

Wszyscy.
Wkrótce stało się jasne dla wszystkich to, co po ulicach zaczęli obwieszczać krzykacze.

- Bramy miasta zamknięto! Pod miasto podeszła Morfa! Zachować spokój! Oszczędzać żywność i wodę! Wszystkie przewiny karane będą śmiercią. Bramy miasta zamknięto! Pod miasto podeszła Morfa!

Wkrótce też wiadomym się stało, że tej nocy nie tylko plac za bramą południową spłynął krwią. Tej nocy zanotowano wiele, niewyjaśnionych często, morderstw czy przypadków samobójstw.

Nie można było też nie zauważyć ścierwników jadących z wypełnionymi wozami w kierunku bustuarium, wzmocnionych patrolów na ulicach, wzmożonej aktywności anakratoi i czerwonych płaszczy. Smród strachu czuć było na każdym kroku i w każdym oddechu.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 23-02-2017, 09:53   #12
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Kiedy Brown ujrzał, co się stało z dawnym protegowanym, wpadł w amok. Od kwadransa miotał się po celach, złorzecząc i ciskając losowymi przedmiotami. Lichtarze, przyciski do papieru, butelki - latały w powietrzu z niepodobnym dla starczych rąk impetem. Podobne incydenty wliczano w koszta pracy u mistrza. Pozostali zabójcy ograniczyli się do uników i prób tłumaczeń, że przecież trzymano się ustalonych procedur.
- Jak mogliście do tego dopuścić bękarty parchatej maciory?! - Brown nadal wyżywał się na swoich ludziach, choć powoli docierało doń, że to nie była kwestia zwykłego braku uwagi.
Zamierzał już sadowić wszystkim rozpalone węgle wprost do rzyci, gdy Alitja i Utisha przybyły na miejsce. Ich zadanie było już zbyteczne, ale widok kogoś wywiązującego się z obowiązków pozostał miłą odmianą. Pojawił się również Cyric. Na jego bladej twarzy można było już z daleka wyczytać strapienie. Dlatego też od razu przeszedł do rzeczy.
- Ojcze. Wiesz co się dzieje w mieście?
Bezpośredniość pytania trochę go zaskoczyła. Czy wiedział? Ostatnie dni wydawały mu się mało logicznym zlepkiem wydarzeń. Bodaj już przestał odróżniać poszczególne doby.
- Coś mnie już doszło, ale czuję że masz więcej do powiedzenia.
Kiedy syn złożył mu krótki, lecz dosadny raport, Brown milczał dłuższą chwilę. Wszystko wskazywało na emanację morfy. Widział już wiele w swoim życiu, ale nawet on był zdziwiony że do tego doszło. Zagrożenie ze strony morfy było rzecz jasna stałym elementem rzeczywistości. Jednak większość ludzi, przynajmniej w jego mniemaniu, pojmowała iż ta czai się gdzieś indziej, na rubieżach. I że tylko czasem wypuszcza macki w stronę Skilthry. Obecność Zakonu w mieście przerażała wiele osób. Jak na ironię jednocześnie pogłębiała uczucie przyjemnego zapomnienia o właściwej grozie.
- Wszyscy mają pozostać tutaj, póki ruchawka się nie zakończy - zarządził, przerywając milczenie - Cyric, weźmiesz ze sobą siostry. Skoro świt dokonacie pierwszego zwiadu. Nie wychylajcie się nadto jednak. Interesują mnie głównie okolice Zaułka i Bustuarium jako takie. Oceńcie straty i szansę na bezpieczne poruszanie po tej części miasta.
Uśmiechnął się do swoich myśli. Może ten scenariusz nie był taki zły? Zawierucha miała zebrać krwawe żniwo, ale i namieszać na wysokich stołkach. Nie było lepszej sposobności, niż wykorzystać chaos na politycznej szachownicy i zdjąć parę figur własnoręcznie.
Za chwilę Brown już kompletnie się uspokoił. Choć sam jeszcze przed chwilą krzyczał na podwładnych, teraz przyłożył palec do ust. Symboliczny gest, przypominający o zachowaniu ciszy na terenie gildii. Kiedy wszyscy rozeszli się do cel, jedynym dźwiękiem został odgłos kroków starego człowieka.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 23-02-2017 o 10:59.
Caleb jest offline  
Stary 25-02-2017, 22:30   #13
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Szły powoli, nie bacząc na ruch i wrzawę. Ona ich nie obchodziła, była jedynie tłem. Zrobiły co należało, likwidując zagrożenie, które powstało przy wozach. Teraz musiały podążyć za rozkazami, a te prowadziły do zamku. Myśli jednak wirowały w głowie, gdy krok za krokiem zbliżały się do miejsca przeznaczenia. Gdzie był ten, który miał się objawić? Czy nie winien dać im znaku, gdy dotarły do miasta? A może leżał tam, za nimi, w kałuży krwi sączącej się z otwartej rany. Czy jego życie było jednym z tych, które odeszły tego dnia w niepamięć? Nie obchodziło ich to. Było jednak zadrą, która nie pozwalała w pełni wyciszyć umysłu.

W końcu dotarli, wprost w wir przygotowań. Mijające ich osoby nie przystawały, nie widziały potrzeby. Czekały więc póki nie wskazano im miejsca odpoczynku. Gdy to uczyniono, Decato oddała swój umysł we władanie Ciemności. Odpoczynek był wszak niezbędny by mogły zachować pełnię swej funkcjonalności. Oddech powoli zwalniał. Wdech wypełniał ich płuca wonią kamieni i kurzu. Wydech usuwał te wonie i oddawał z powrotem powietrzu wirującemu w pokoju. Kolejny wdech i wydech. Mrok wypełniający pomieszczenie zlał się z tym, który je tworzył. Ciemność wyszła mu na spotkanie, obejmując przyjaźnie. Powieki Decato opadły, wciąż jednak w uszach rozbrzmiewało echo pospiesznych kroków i słowa…
“ Taką dostajemy nagrodę... “

Pobudka ich nie zaskoczyła. Czerń czuwała wszak zawsze, nie ważne czy Decato czuwała z nią czy odpoczywała. Gdy więc kroki zatrzymały się przed drzwiami pokoju, powieki zostały uniesione by jasne spojrzenie mogło przywitać posłańca. W niedługi czas później, podążając za nakazami, znalazły się w miejscu, które dreszczami wypełniło ciało. Dreszcze te, przyjemne w swej bolesnej formie, były słodkim nektarem, z którego piły zachłannie. Morfa… Zmorfieńcy w klatkach. Nacisk na umysł, nacisk na ciało. Każde z tych wrażeń niosło ze sobą ukłucie rozkoszy, która zalewała falami umysł. Pamięć podsunęła wspomnienia…

Półmrok labolatorium i rozciągnięte na stole ciało dwuletniego chłopca. Rozczapierzone palce pozbawione paznokci. Krew skapywała na kamienną podłogę, gdy pomimo bólu, starał się wyrwać ręce z więzów. Gdy drapał powierzchnię stołu, pomimo tego, że nie miało to najmniejszego sensu. Jego oczy… Czarne jeziora na bladej, pokrytej potem twarzy.
Starał się coś powiedzieć, bełkotać swe dziecięce słowa. Patrzył na nie, gdy podchodziły. Coś pojawiło się w jego spojrzeniu, czego jednak nie zrozumiały. Umilkł na chwilę tylko po to by ponownie rozpocząć swą tyradę. Nie słuchały jednak, wyciszając ów dźwięk do ledwie wyłapywalnego szumu. Ich skupienie miało inny cel, ten sam, który miało ostrze w dłoni. Jego czubek dotknął skóry, zagłębił się w niej i zaczął sunąć. Wnętrze było bowiem tym co je interesowało, co interesowało stojącego obok Ewdemo. Spaczone wnętrze będące siedliskiem nieczystości. Nieczystości zaś należało likwidować.

Teraz czuły to samo lecz siła tego uczucia była niepomiernie większa. Czerń wypłynęła na wierzch, zachłannie chłonąc wszystko co je otaczało. Rosła w siłę z każdą mijaną klatką. Z każdym zmorfieńcem, na którego padło ich spojrzenie. W końcu jednak musiały się zatrzymać. Trito czekał na nie w celi, w której spoczywał mężczyzna. Miał dla nich zadanie…


Gdy zadanie zostało wypełnione, pozostawiło po sobie niesmak i pytania. Dlaczego kazano im zabezpieczyć skażonego? Powinny zagłębić nóż w jego, a nie swoim ciele. Przyjemne mrowienie, które płynęło z zadanej rany, współgrało z tym, które zostawił po sobie kontakt z Morfą.
Kim był ten skażony, że spotkał go taki los? Kimś ważnym, musiała w to wierzyć. Czy jednak plugastwo nie sprowadzało wszystkich do jednego poziomu? Do roli naczyń wypełnionych nieczystością? Czy nie istniały po to by takich naczyń się pozbywać? Pytania nie dawały im spokoju, gdy powolnym krokiem przemierzały lochy. Ciemność szczerzyła swe kły, drapiąc jątrzącą się ranę, jaką czyn, którego się dopuściła na rozkaz Trito, zostawił w ich wnętrzu. Mrok żądał krwi tego człowieka, żądał jego życia. Czuli go wciąż na sobie, jego posokę wymieszaną z jej. Dłoń lśniła szkarłatem gdy przystanęły i przysunęły ją do oka. Płatki nosa zadrżały gdy chłonęły ów zapach. Język wysunął się spomiędzy bladych warg by poznać jego smak. Jego i ich. Towarzyszyło temu uczucie, które znali. Zarówno Mrok jak i Czerń wyciągnęły do niego swe szpony by rozkoszować się przyjemnością. Decato czuła bowiem więź z tym człowiekiem. Posmakowały jego krwi, połączyły ją z ich własną. Jego życie należało do nich. Jego ból, poniżenie i strach. Nim opuszczą miasto, zabiorą co ich.

Zanim jednak zamek opuszczą, mieli do wykonania misję, z której powodu ruszyli dalej. Zamek krył w sobie wiele korytarzy, zaułków, sal i komnat. Decato interesowały głównie te miejsca, które były najstarsze. Powolnym krokiem przemierzali lochy, wypatrując miejsc, które mogły kryć w sobie tajne przejścia. Ciemność wypełniała ich umysł, dzięki czemu skupieni w pełni na swym zadaniu, dostrzegali wszystko to, co zdawało się inne, nie pasujące do miejsca. Nie uszli jednak daleko, gdy nadeszło wezwanie. Zatrzymali się więc i zawrócili ze swej drogi. Misja ta nie była bowiem jedyną i czas wyraźnie nadszedł by zmierzyć się z kolejną.
Na pytanie, które zadali mijając jednego z braci, uzyskali odpowiedź zawierającą w sobie wskazówki jak dotrzeć do wirydarza. Była to krótka przerwa, w trakcie której pozwoliły by świat zewnętrzny dotarł do ich umysłu w takiej formie, w jakiej istniał dla innych. Zaraz jednak oddały się we władanie Mroku. To był niejako ich naturalny stan. Wrażenia były w nim czystsze, wyraźniejsze. Nie miało znaczenia nic, co istotne nie było. Dzięki temu mogli reagować lepiej, szybciej i skuteczniej. Dzięki temu nic ich nie rozpraszało. To, że dla tych, którzy spoglądali na nich, sprawiali wrażenie powolnych i słabych, działało jedynie na korzyść. Podobno żmija, która pławi się w słońcu, także nie sprawia wrażenia niebezpiecznej. Do czasu… Oni pławili się w Ciemności, otoczeni Mrokiem.

Nie powinno zatem dziwić, gdy wychodząc na wirydarz, ich oblicze zdradzało niechęć. Nie lubili słońca. Jego promienie dawały złudne wrażenie bezpieczeństwa, podczas gdy mrok pozbawiony był owego fałszu. Wezwanie zmusiło ich jednak by zmierzyć się z ową niechęcią i walkę tą wygrali. Oblicze na powrót stało się maską uważnego spokoju, w której jedynym żywym i aktywnym elementem, było oko. Zawsze czujne, zawsze błądzące po otoczeniu, nigdy nie ufające.


Wirydarz zaskakiwał. W miejscu, gdzie słońce paliło ciało a ziemia była jedynie wyschniętą, popękaną skorupą, zakonny ogród był niczym oaza pośrodku pustyni. Tchnął życiem. Drzewa pełne owoców dawały przyjemny cień. W sztucznych kanałach szemrała woda. Powietrze było przyjemnie chłodne i wilgotne. Wkrótce nadszedł przekaz, a wraz z nim stwierdzenie.

Rozejrzeli się. Nie zauważyli czerwonego płaszcza Trito.
- Zauważyli - odpowiedzieli na pytanie zawarte w przekazie. Był on prosty i klarowny. Trito wiedział co wyczuli dotykając krwi człowieka. Nie dziwiło ich to.
Pomimo wyglądu wirydarza, wciąż czuli się w nim źle. Z tego też powodu, jako że nie padł nakaz by tego nie robić, poszukali cienia i w jego kierunku skierowali swe kroki. Byli też ciekawi gdzie Trito przebywa, jednak nie na tyle by zadać pytanie. Pytanie jednak zadali, aczkolwiek nie tyczyło się ono miejsca pobytu brata, a człowieka, na którym kazano im wymalować ochronną runę.
- Dlaczego?

Przez jakiś czas trwała cisza. Przez chwilę pomyśleli, że nie dosłyszał ich pytania. Lecz wtedy usłyszeli odpowiedź, a raczej pytanie.

- Oczyszczenie - odpowiedzieli z wiarą. Byli jednak zdziwieni. Dlaczego pytał ich o taką oczywistość jaką był cel zakonu? Czyżby Trito sądził, że go nie znają? Czyżby ich sprawdzał? Bo w to, że wiedza ta uleciała z jego umysłu, wątpili. Zastanawiali się też jaki ów przekaz związek miał z ich pytaniem. Czyżby owe naczynie wypełnione plugastwem miało jakieś znaczenie dla celów zakonu? Nie widzieli takiego, byli jednak młodzi, wciąż się uczyli. Czekali zatem cierpliwie na naukę, która nadejść miała.

Akceptacja. Potwierdzenie. Usłyszeli kroki. Szuranie obuwia o kamienie. Wśród zieleni mignęła im czerwień. Nauka nadeszła, a oni poświęcili chwilę by nad nią pomyśleć. Uważali oczyszczanie za coś, co należało robić osobiście. Czerpali z tego radość, siłę i przyjemność. Czyżby zaślepiły je na tyle, że nie dostrzegali innych dróg do osiągnięcia celu? Być może. Być może widok bólu i przerażenia był dla nich na tyle kuszący, że nie chcieli widzieć innych opcji. Trito miał rację, wskazując im błąd w postrzeganiu ich misji. Nie wiedzieli jednak czy sami sięgnęli by do szczucia splugawionych. Bo kogóż innego mógł mieć na myśli przekazując im obraz warczących na siebie zwierząt, zagryzających jeden drugiego?
Musieli nad tym pomyśleć dłużej, lecz nie teraz. Czas nadejdzie.

Skupili się ponownie na Trito i jego szacie, która poruszała się wśród zieleni. Pochylili lekko głowę, dziękując za naukę.
- Wysyła - potwierdzili, w odpowiedzi na pytanie o wsparcie. - Wyruszy za dwa tygodnie - dodali, wypowiadając kolejne słowa. Ich głos był cichy, jednak byli pewni, że Trito ich usłyszy. Wyraźnie nie mieli co liczyć na kolejne informacje odnośnie splugawionego. Umysł wyższego stopniem brata zwrócił się bowiem ku ważniejszym kwestiom. Musieli czekać, lub samym zdobyć informacje, których pożądali. Zanim jednak mieli się zająć tym zadaniem, nadszedł kolejny przekaz, który wtargnął do ich umysłu.
Złość. Irytacja. Rozczarowanie. Poza tą emanacją uczuć nie usłyszeli odpowiedzi. To była odpowiedź.

~ W południe przyjdź. Przemyślę.

Zobaczyli Trito. Kaczkowatym, powolnym chodem oddalał się, by po chwili wyjść z wirydarza i zniknąć w Zamku.
Oni stali jeszcze chwilę, spoglądając w miejsce, w którym zniknął. Południe. Ponowne spotkanie ustalił na czas, który dawał im pewną swobodę by skupić się na głównej misji. Ona bowiem liczyła się przede wszystkim. Z niechęcią spojrzeli na palące słońce. Ciemność i Mrok wysunęli swe macki by zlać się z cieniem, w którym stali. Uspokajali emocje, które targały ciałem. Tyle pytań tłukło się w ich myślach. Odrzucili je jednak, gdyż to nie był dobry czas. Wiedzieli co mają robić i rzec, gdy padną pytania. Wiedzieli także, że ich następne kroki ponownie skierują ich ku najstarszym częściom zamku, gdzie spędzą godziny dzielące ich od kolejnego wezwania. Jeżeli przy okazji uda się im zyskać wiedzę o Splugawionym, jaką to nazwę nadali człowiekowi którego krew smakowali, będzie to dla nich dodatkowa nagroda za wypełnianie woli Proto. Woli, której wypełniać nie mogli stojąc w cieniu drzewa. Nasunęli więc głębiej kaptur szaty i opuścili wirydarz.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 26-02-2017, 00:45   #14
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację



... patrzyła przez okno na ulicę, delikatnie odchylając upierścienioną dłonią ciężkie zasłony. W pokojach panował półmrok i cisza, a rozgorączkowane dźwięki z ulicy dochodziły stłumione i niewyraźna, jakby z zupełnie innej rzeczywistości, nie mającej wiele wspólnego z bezpiecznym, ciepłym wnętrzem mieszczańskich pokojów.

Gołębica chwilę milczała, zanim powoli odwróciła się do stojącego w progu mężczyzny. Miała zmęczone oczy, a na jej ustach błąkał się melancholijny uśmiech.

- Kalte. - powiedziała miekko, kręcąc lekko głową - Jakież to słodkie słówka wyszeptałeś służce, że cię tak wpuściła bez pytania mnie o pozwolenie? - przymknęła na chwilę oczy i zaplotła ręce z tyłu, nie ruszając się spod okna.

- Przekonać twoją służkę jest równie proste co spotkać morfa po zmroku za murami - odparł posępnie.

- Przecież mnie znasz. Nie zmieniam zdania zbyt łatwo. - westchnęła - Jeśli martwi cię to... - wskazała głową okno - To nie jest pierwszy raz, kiedy Skilthrę ogarnia gorączka. Widziałam w swoim życiu kilka takich "polowań". Nie mam się czego bać, póki nie dotknie mnie morfa...

- To nie jest zwykła gorączka..!

Podszedł do niej. Położył dłoń na ramieniu.

- Najpierw krwawa uczta u Dalberga, później Dasos a teraz to... - wskazał gestem za okno, gdzie krzykacz, podrostek kończył na zbiegu ulic po raz drugi wykrzykiwać swoje obwieszczenie. - Pesetes, ptasznik w Zamku twierdzi, że ostatnio często wysyłał koragi w stronę stolicy. Fernike... - objął ją w talii i powoli odwrócił w swoją stronę - uciekaj ze mną, nim zrobi się za późno.

Odgięła się lekko w tył, opierając na mocnym ramieniu i uniosła oczy, spoglądając w górę, na spoważniałe oblicze mężczyzny.

- Ty już tak raz zrobiłeś. I wróciłeś, prawda? To miasto nie potrafi zostać porzucone, zapomniane... - pokręciła głową - Spójrz na mnie, Koral. Jestem tylko starą, słabą kobietą. Życie w drodze nie jest dla mnie. Tu mam wszystko, czego kiedykolwiek pragnęłam... nie porzucam swoich nawyków, kochanków i miejsc. Taka już ze mnie nieznośna uparciucha. - uśmiechnęła się lekko - Idź, jeśli musisz. Ja zostaję.

Koral nie powiedział ani słowa; tylko jego olbrzymie ramiona zacisnęły się mocno na szczupłej sylwetce Gołębicy. Trwali tak chwilę, wsłuchując się w bicie własnych serc, a potem mężczyzna westchnął i rozluźnił chwyt. Wyszedł bez słowa; dopiero w progu zatrzymał się na chwilę i powiedział półgłosem

- Gdybyś... Wiesz, gdzie mnie znaleźć...

I zniknął sobie tylko znanym sposobem; Fernike wyjrzała jeszcze przez okno, by odprowadzić go wzrokiem, ale zwalistej sylwetki nie mogła już nigdzie dostrzec. Za to ze zdziwieniem spostrzegła, że dłoń, którą opierała na ramieniu kochanka, jest mokra z wierzchu, jakby spadło na nią kilka kropel słonej wody...

Fernike jeszcze dłuższą chwilę siedziała w ciszy, nie mogąc otrząsnąć się myśli, jakie zasiał w niej Koral. A jeśli miał rację..? Jeśli zbierająca się nad jej głową burza była właśnie tą, która mogła ją złamać jak spróchniałe drzewo? Lecz nie doszła do tego wszystkiego, co ją teraz otaczało, karmiąc swoje wątpliwości i lęki. Każda zmiana, każdy zamęt był owszem i niebezpieczeństwem, ale też otwierał nowe możliwości; wiatr zmian zrywał stare sojusze i wietrzył sale możnych z ludzi i dawnych układów, Gołębicy nie było potrzebne właśnie nic bardziej, niż nowe rozdanie.

Ale Kalte miał rację w jednym; nadchodzące czasy mogły być ciężkie i nieprzywidywanie. Dlatego Fernike z energią wzięła się za przygotowania; krzątanie się przy domowych obowiązkach było też dla niej doskonałym sposobem na to, by zagłuszyć natrętne myśli i smutek, jaki zrodził się w niej po wizycie kochanego mężczyzny, którego szybko znów nie spodziewała się zobaczyć.

Nawał pracy jednak szybko zaprzątnął głowę kobiety bez wyjątku; kyrie Spiros zawsze była ambitna i wymagająca, i nie inaczej było nawet w kwestiach zarządzania domem. Służba i (niechętnie) przydzielona jej ochrona braci Gutierez została zaprzęgnięta w obroty, spisując wszystkie zapasy i porządkując spiżarnie i składzik w kamienicy: przy okazji podobnych rozruchów ceny w mieście zawsze szły w górę, a część towarów po prostu znikała z rynku. I choć Fernike byłoby zapewne stać na wszystko, nawet przy całkowitej blokadzie Skilthry, ona sama doświadczyła już kiedyś głodu i niedostatku - i przysięgła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli sobie nawet na cień zagrożenia, że czegokolwiek potrzebnego jej kiedykolwiek zabraknie. Przy okazji miała też nadzieję - i specjalnie poinstruowała służki - że podczas zakupów usłyszą coś z ulicznych plotek, co rzuci nieco światła na sytuację w mieście. To właśnie kupcy i sprzedawcy, żyjący przecież z tego, że szybko potrafili zareagować na bieżące potrzeby, najszybciej mogli powiedzieć coś o ostatnich wypadkach.

Sama Gołębica na zewnątrz się nie wybierała; ostatnia nocna "przygoda" ze zmorfieńcem wciąż była zbyt świeża, by miała ochotę wyściubiać nosa na niebezpieczne ulice bardziej, niż było to niezbędne. Brak towarzystwa i idący za tym brak informacji doskwierał jej jednak bardziej, niż skłonna byłaby przyznać - dla czującej na salonach jak ryba w wodzie kobiety konieczność siedzenia w domu była udręką niemal taką samą, jak odosobniona cela w więzieniu.

Kiedy więc odpowiednio zagoniona do pracy służba rozbiegła się po domu i mieście, wykonując stanowcze polecania swojej pani, Gołębica znalazła chwilę, by usiąść przy biurku z lampką wina w jednej dłoni. I piórem w drugiej; zamierzała napisać miły list do brata swojego męża, czcigodnego Borisa Spirosa, tłumaczący jej ostatnią nieobecność i zaprosić igetisa do siebie... albo uzyskać u niego prywatną wizytę.

Burza nadchodziła, to było pewne. Ale towarzyszący jej ostry wiatr Gołębica miała plan wykorzystać do napełniania swoich żagli.


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 01-03-2017, 22:54   #15
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Parwiz Jehuda. Decato.
Przyglądały się leżącemu, a ich jedno, widoczne spod kaptura oko, lśniło. Wargi, owe blade linie na jeszcze bledszej twarzy, uniosły swe kąciki by ułożyć się w lekki, ledwie widoczny uśmiech. Woń krwi wnikała w ich nozdrza, skłaniając płatki nosa do tego by drżały, wtłaczając ją do ich wnętrza. Głębiej, z każdym kolejnym pociągnięciem. Rozkoszowały się nią. Pławiły w strachu i bólu. Nie przybyły jednak po to by czerpać rozkosz…

- Morfa za murami - wypowiedziały pierwsze, ciche słowa. Łatwe do zrozumienia gdy się w nie wsłuchano. - Miasto odcięte - kolejna przerwa. Słowa zbierały się, układały i dopiero wtedy opuszczały ich usta. - Potrzebuje wodza.

Powiedziały co do powiedzenia było i czekały, patrząc leżącemu w oczy.

- Niech potrzebuje... – wychrypiał-wybulgotał mściwie archigos, siłując się z własnym głosem i mimowolnie strzelając w stronę trito kilkoma kroplami skażonej krwi z warg. – Jak rozmawiać... rozwiążcie.

Trito skinął nieznacznie głową. Garbus uśmiechnął się. Nachylił się nad łożem ziejąc archigosowi w twarz nieświeżym oddechem. Błysnęło ostrze noża. Parwiz poczuł zimny dotyk metalu na szyi. Zakrztusił się. Zrazu zdało mu się, że jego własna krew zalewa mu gardło lecz wrażenie minęło.

Gdy ponownie otworzył oczy garbaty stał nieruchomo tam gdzie wcześniej. Jehuda uniósł dłonie. Nie krępowały go już żadne więzy.

Parwiz czym prędzej podniósł się, wspierając się na ścianie. Teraz, gdy górował nad pokracznymi ludźmi wzrostem, dodało mu to animuszu, bo:
– Ogłosicie, że archigos zdrów – prawie z miejsca nacisnął na nich, składając krótkie, toporne zdania w obcym języku. - Inaczej będą walki i trwoga.

Splunął w kąt, aby uwolnić się od krwawego posmaku w ustach – i tylko zaciśnięte do białości na wystającym kamieniu knykcie świadczyły o tym, że archigos nie jest tutaj panem sytuacji.

Zrazu spostrzegł, że plwocina splunięta w kąt zabarwiona jest na czerwono. Odchrząknął. Gęsta ślina zalegała mu gardło. Krztusiła. Zakasłał. Nie pomogło. Zakasłał raz jeszcze. Ślina miała metaliczny posmak. Wtedy zdał sobie sprawę, że to nie ślina, że połyka własną krew, która zalewa mu gardło. Zakręciło mu się w głowie. Opadł ciężko na posłanie. Połykał i połykał, i czuł że zaczyna się topić.

Garbus podszedł do niego i przytrzymał za ramiona.

Podeszły i one, chociaż w duchu nie widziały powodu by czynić to, co uczynić miały. Ten człowiek… Kimkolwiek by nie był, w ich oczach nie zasługiwał na to, co było mu ofiarowane. Jego krew winna spłynąć na kamienie posadzki, zamiast tego… Istniały jednak by służyć, dlatego też dobyły noża, którego ostrze błysnęło przyjemnych chłodem stali. Podobnym nieco do koloru oka, które na leżącym spoczęło. Jednego, bowiem po drugim pozostała jedynie blizna, która stanowiła centrum dla pozostałych, które znaczyły blade oblicze tworząc zawiły wzór.
Nóż rozciął skórę wnętrza dłoni i to ich krew spłynęła na posadzkę, po to tylko by ta sama dłoń spoczęła na szyi leżącego, tam gdzie posoki było najwięcej, a następnie, gdy już nastąpiło połączenie, Decato przystąpiła do kreślenia wzoru na piersi mężczyzny.

Gdy tylko palec Diatrysa skończył kreślić wzór na piersiach w głowie Parwiza pojaśniało. Jakby teraz dopiero przebudził się z maligny. Serce przestało bić jak szalone a gardło zalewać krew. Otrzeźwiał.

Dłoń jeszcze przez chwilę spoczywała na ciele. Ich myśli wirowały, łącząc się z ledwie wyczuwalnym drżeniem, którym ciało reagowało na kontakt. Dreszcz ów był znacznie silniejszy w ich wnętrzu. Z nim pojawiły się pytania, jednak odpowiedzi nie miały uzyskać od razu. Posłuszne, cofnęły się, rzucając jeszcze jedno spojrzenie na twarz mężczyzny. W oku, które się na nim skupiło, lśniła wiedza. Powinien być martwy…
Nic nie mówiąc odwróciły się i wyszły. Trito się mylił. Misja nie była skończona…

- Co?… - wykrztusił tylko archigos, opadając ciężko na łoże. Dłonie, którymi jeszcze chwilę wcześniej próbował zatamować krwawienie („krwawienie?”), oglądał z jakąś osobliwą podejrzliwością, jakby spodziewał się ujrzeć je ubroczone w całości w krwi.

Roztrzęsionym wzrokiem przyglądał się, jak najnowszy diatrys – którego nigdy wcześniej nie widział – wychodzi, a karzeł trito stoi jak przyczajony gargulec ze stolicy.

- Powiedzcie mi, jak to działa – wysapał wreszcie następny warunek. Tym razem jednak mówił jakoś lżej, prawie błagalnie, jakby doświadczenie go zmiękczyło. – Czy samym powietrzem, czy dotykiem, czy tylko juchą. Czy jakikolwiek daktar pomoże – Przygryzł wargi, siłując się z ostatnim pytaniem. – Jak zabija.

- Jąchasz wą.. Skórodzi przechę. Wszest jędzie - wybełkotał karzeł.

Zrozumiał jedno. U Trito niczego się nie dowie.

Garbus pomógł mu się podnieść, ogarnąć i lekko popychając prowadził go ku wyjściu.


Coś.
Przecisnęło się przez piwniczne okienko gdy tylko słońce zaczęło parzyć skórę. Zagrzebało się między starymi, drewnianymi skrzynkami i czekało trawiąc. Pierwszy raz od kilku dni nie było głodne. Czekało. Nabierało sił.

Brown.
Agatone Stratos w rozsupłanej koszuli miotał się w ciasnym pomieszczeniu swego biura niczym szczur w klatce. Krążył od jednej ściany do drugiej nie mogąc uspokoić kołatających się pod czaszką myśli. Mimo, że bliska obecność lochów i brak okien trzymały znośną temperaturę to pocił się obficie i oddychał ciężko. Miał wrażenie, że brakuje mu powietrza, że dusi się w swej własnej celi. Nawet wino, towarzyszka jego niedoli, nie była w stanie ukoić zszarganych nerwów. Nikt nie śmiał narazić się na jego gniew więc pozostawał sam w swej samotni.

Dopiero koło południa, gdy słońce stało już wysoko na horyzoncie i smażyło nieznośnie pojawiły się siostry.

- Ojcze, w Zaułku zamieszki.

Z raportu Utishy i Altiji wynikało to, czego można się było spodziewać w takiej sytuacji. Tagmatosi skupili się na utrzymywaniu porządku w bogatszych dzielnicach, pozostawiając jak zwykle, biedniejszych mieszkańców samym sobie. Osłabiona załoga stażników miejskich Zaułka z trudem radziła sobie w zaistniałym położeniu ze wzmożonymi rozbojami, głównie na tle rabunkowym. Karczmy i sklepiki, nawet te, którym Brown oferował "ochronę", które płaciły mu regularny haracz, padały łupem złodziei.
Nielicznych tylko złapano i dla tych nieszczęśników trzymano pod pręgieżem, gdzie szybko szykowano publiczną kaźn na placu Zamkowym.

Cyric nie pojawił się jeszcze i nie wiadomo było co się z nim dzieje.

Brown mógł dalej siedzieć jak szczur w norze, przeczekać, lub zacząć działać.


Fernike Spiros.
List wysłany do Borisa Spirosa umyślnym, zawierał typową wymianę uprzejmości i wytłumaczenie jej nieobecności na wczorajszym proszonym przyjęciu. Jednocześnie zawierał zaproszenie do spotkania.

Jakie było jednak jej zdziwienie, gdy odpowiedź na pismo nadeszło prawie natychmiast. Ten sam umyślny wrócił z szybko, naprędce nakreśloną odpowiedzią, której treść nie mniej była zdumiewająca.


Kyrie, pani.
Wybacz, że w ten sposób, lecz ze względu na niepokoje, pragnąc zabezpieczyć rodzinny majątek zmuszony jestem pozostać w domu wydając dyspozycje. Nie mniej jednak sprawa jest pilna, wymaga należytej atencji i dyskrecji, dlatego proponuję spotkanie u mego przyjaciela Kantiosa Havela.
Przybądź incognito. Chłopaka odpraw. Pismo spal.
Z poważaniem
B.S.


Nazwisko Havela było jej znane. Kupiec, handlarz tkaninami, u którego też zwykła się była zaopatrywać, sąsiadował z Borisem.(...)

Decato.
Przemierzając korytarze Zamku zdali sobie sprawę, że cała budowla musiała pochodzić jeszcze sprzed Rozdarcia. Rzecz niebywała w centrum cesarstwa, w której takie budownictwo się w ogóle nie ostało. Stare mury musiały być świadkiem tamtych czasów, czasów bez morfy i mogły skrywać tajemnice, na zbadanie których potrzebowałyby czasu, czasu którego nie mieli. Do południa zwiedziły całe skrzydło oddane Diatrysom, poza kilkoma pomieszczeniami, do których wejście mogłoby zostać źle odebrane, takimi jak prywatne cele zakonników i lochy. Ciągle jednak miały wrażenie, że coś im umykało.

Gdy w końcu słońce stanęło w zenicie, odnalazły Mistrza Zakonu w jego gabinecie. Trito siedział na wysokim krześle, za masywnym biurkiem. Przez potężny mebel, wydawał się jeszcze mniejszym niż był w rzeczywistości.

Nie rozwodził się długo. W kilku słowach i odczuciach dał do zrozumienia, że powinien ich odesłać lecz ze względu na trudną sytuację potrzebuje każdego. KAŻDEGO.

Większość braci zajęło się zgłoszeniami napływającymi z różnych stron miasta. W tych ciężkich chwilach brakowało zakonników gotowych zająć się przypadkami zmorfienia lub niewytłumaczalnych zabójstw przypisywanych skrzywieńcom.

Trito odsyłał ich do bustuarium. Miejsca, do którego zwożono zwłoki z całego miasta, by tam przyjrzały się wykrytym przypadkom skrzywień. Pozostawiał im wolną rękę w prowadzeniu sprawy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 07-03-2017, 19:42   #16
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zamek krył w sobie tajemnice, które pobudzały Ciemność i nie dawały spokoju Decato. Co mogłyby powiedzieć te stare mury, gdyby pozwolono im mówić? Jakich wydarzeń były świadkami? Miały szczerą ochotę zapytac je o to, jednak wiedziały, że odpowiedź by nie nadeszła. Szukały więc dalej, czując, że coś tkwi tuż za granicą ich dostrzegania. Że czai się, czekając aż połączą fakty i skierują myśli ku właściwym drogom. One jednak nie potrafiły tego uczynić. Jeszcze. Wkrótce bowiem, wiedziały to bowiem innego wyjścia nie było, dotrą do punktu, który sprawi, że obraz stanie się klarowny.


Spotkanie z Trito nie przysporzyło im tylu problemów, ilu się spodziewały. O dziwo, dziękować winny Morfie, do czego jednak nigdy dojść nie miało. Nawał pracy, jaki został spowodowany wczorajszym atakiem sprawił, że była potrzebna. Dano jej wolną rękę, co także odpowiadało ich planom. Oddaliły się więc by wypełnić rozkaz Trito. Im szybciej uporają się z tym zadaniem, tym szybciej będą mogły wrócić do głównego.

Wychodząc na plac Zamkowy zauważyły ludzi zgromadzonych wokół pręgieża. Do pala znajdującego się nieopodal drewnianego podwyższenia przykutych łańcuchami siedziało trzech mężczyzn i jedna kobieta. Obite, zakrwawione twarze i puste oczy wbite gdzieś przed siebie. Noga jednego z mężczyzn wygięta była pod nienaturalnym kątem. Kobieta szlochała cicho. Tuż obok stało kilku tagmatos. Na podeście, w pełnym słońcu, kręcili się anakratoi przygotowując scenę pod mające się odbyć widowisko. Kaźń.

Zaułek nie zasługiwał na swoje miano. Najgorsza dzielnica Skilthry, nazwana tak chyba tylko z przekory, była miejscem brudnym i śmierdzącym, z wąskimi, zapaskudzonymi odchodami i pomyjami ulicami, które w panującym upale wydzielały mdlący fetor. Patrole tagmatos, które widoczne były w całym mieście, tutaj nie zdarzały się tak często a mijani ludzie nie sprawiali wrażenia przyjaznych. Na widok czerwonego płaszcza umykali jednak z drogi.

Decato idąc jedną z głównych arterii miasta, dogonił w końcu wóz z ciałami, który skrzypiąc przeraźliwie toczył się w kierunku miejskiej trupiarni. Napuchnięta głowa kobiety spoglądała na nią wytrzeszczonymi oczyma a zwisająca z burty noga odsłaniała nieprzyzwoicie, to czego odsłaniać nie powinna.

Bustuarium znajdowało się w najnędzniejszej części Zaułka. Tam gdzie północne mury opływała Zarga, przyklejony do nich, między dwiema północnymi basztami wznosił się budynek z białego, gładkiego marmuru, z białą kopułą. Dawna siedziba kultu jakiś zapomnianych bogów zaadoptowana na trupiarnię odróżniała się znacznie od otoczenia, w którym się znajdowała. Paradoksalnie błyszczała nowością wśród rozkładu i zniszczenia. Już z daleka, niczym drogowskaz, widać było czarny dym unoszący się nad zapadniętymi dachami, teraz czarny, tłusty, unoszący się kominem psuł cały obraz budowli.

W tych dniach bramy nawet nie zamykano. Tak często ścierwniki ściągały z miasta coraz to nowe trupy, że w końcu dano temu spokój. Już z daleka poczuły smród śmierci. Mimo chłodu panującego w środku, bo budynek w jakiś niewytłumaczalny sposób ten chłód akumulował, powodując gęsią skórkę na skórze, gdy wchodziło się z piekła jakie było na zewnątrz, ciała w nim zgromadzone wydzielały mdlący trupi odór, którego intensywność rosła wprost proporcjonalnie do ilości ścierwa. Tego zaś było aż nadto...

- Kurwa, kolejny - jęknął tłusty bustuarysta widząc nadjeżdżającego ścierwnika. - Co tam wieziesz?

- Dziwka - zakasłał sucho woźnica. - Wyłowili z rynsztoka na Kwadracie.

Zatrzymali się za wozem, wyszukując plamy cienia, która mogłaby osłonić ich przed uciążliwym słońcem. Słuchali, sami pogrążeni w ciszy. Nie musieli się spieszyć z ukazaniem swej osoby, nie widzieli ku temu powodu. Korzystali za to z okazji by przyjrzeć się dokładnie ciału spoczywającemu na wozie. Jego wygląd ich nie odstraszał, a ciekawił. Zwykle do czynienia mieli z mięsem, które zginęło od ostrza. Zmorfionym mięsem. Widok, który mieli przed oczami, różnił się na tyle, by skłonić do wyciągnięcia dłoni i dotknięcia napęczniałej skóry. Byli ciekawi czy wodne organizmy znalazły już w środku dom dla siebie. Ile czasu minęło od śmierci. Jej powód, ostatnie chwile kobiety. Chcieli je przeżyć z nią by zdobyć satysfakcjonujące odpowiedzi.
Mrok rozciągnął swe macki, wysuwając je w kierunku mięsa na wozie. Ciemność wypełniła umysł. Świat zwolnił dla nich, pozwalając dostrzec każdy szczegół, który zwykle umykał zmysłom. Było to przygotowanie do wkroczenia do bustuarium. Przede wszystkim jednak było to zaspokojenie ich ciekawości. Pozbycie się jednych pytań, podczas gdy kolejne stawały w kolejce, mając za sobą te, których jeszcze nie byli w stanie ujrzeć.

Ciemność dotknęła sinego ciała, wodnistej, napuchniętej skóry. Przemknęła po śladach, które zostawiły małe drapieżniki. Zatrzymała się na chwilę na wybroczynach i otarciach pozostawionych na szyi i przesunęła się w dół, ku nieforemnym, dużym piersiom, i jeszcze niżej, ku rozchylonemu, krwawiącemu sromowi, podrapanym nogom i brudnym stopom.

- Decato? - gruby bustuarczyk wyrwał je z transu. Najwidoczniej kontakt z Diatrysem nie był mu obcy. - Przyszedłeś zobaczyć skrzywieńca?

Cofnęły dłonie, powoli, by utrzymać kontakt jak najdłużej. Ciemność wypełniła jej umysł obrazami przedstawiającymi brutalną formę śmierci, która stała się udziałem tej kobiety. Kąciki ust powróciły z powrotem na swoje miejsce, ponownie układając usta w nic nie znaczącą linię. Mięśnie twarzy przestały ukazywać fascynację, którą czuły i na powrót stały się maską obojętności, którą miały zwykle na sobie. Skrzywińca… Tak, po to tu przyszły.
- Przyszły - potwierdziły, ostatnią myśl wypowiadając na głos. Miały wszak misję, której trup na wozie nie dotyczył, a przynajmniej wciąż nie dostrzegały związku, który mógłby mieć z ich zadaniem. Nie znaczyło to jednak, że martwe mięso przestało się dla Decato liczyć. Nie, zostało gdzieś w mroku, skryte na chwilę obecną, by w razie potrzeby pojawić się jeżeli okaże się iż jest ono fragmentem układanki.
- Zaprowadź - nakazały, powolnym ruchem zwracając oblicze w stronę mężczyzny.

Ciało, do którego je zaprowadził, leżało na kamiennym stole. Odarte z szat, nagie ciało mężczyzny w sile wieku. Mógł mieć na oko trzydzieści, trzydzieści pięć lat. W niewielkim pomieszczeniu nie było jedynym. Pod ścianą leżały kolejne, ułożone w równym rzędzie, jedno obok drugiego. Kilkanaście trupów, wśród których rozpoznały znajome twarze.

- Z wczorajszej karawany - bustuarczyk potwierdził ich spostrzeżenia. - Ciał jest tyle, że nie wyrabiamy się z paleniem zwłok a i tak wkrótce zabraknie nam drewna i przyjdzie spławiać trupy do Zargi.

Skrzywienie było widoczne na pierwszy rzut oka. Żebra przebijały skórę mężczyzny i tworzyły zamkniętą konstrukcję już poza ciałem zmorfowanego. Było jasnym, że albo musiał zostać wystawiony na bardzo silne działanie morfy albo mutacja musiała trwać latami.

Pokiwały głową. Słowa mężczyzny stworzyły kolejne pytania. W stolicy nigdy z czymś takim się nie spotkała. Tyle trupów… Ile z tych śmierci bezpośrednio spowodowała Morfa, a ile było następstwem działań skażonych?

- Gdzie je znajdują? - zapytała. - Ogniska? - dodała, bo to by im dało startowy punkt do rozpoczęcia działań. Ów atak, którego były świadkiem, musiał spowodować większe szkody niż początkowo myślały. Miasto zaś miało wiele miejsc, w których plugastwo mogło się kryć. Wokół tych miejsc powinno być najwięcej trupów.

- Ogniska? - powtórzył pytanie, które go najwyraźniej dziwiło.

W międzyczasie badały deformację mięsa, które złożono na kamiennym stole. W ich dłoni pojawiło się ostrze.

- Nie jesteście stąd? - Stwierdził bardziej niż spytał, po czym zatoczył łuk ręką.

To, w jaki sposób Morfa doprowadziła do deformacji było fascynujące i straszne zarazem. Zamierzała skorzystać z tej okazji i przeprowadzić badania nad martwym naczyniem. W stolicy wszak nie mieli dostępu do bardziej zaawansowanych deformacji, chyba że tych, które były hodowane w celach naukowych. Do prób, do takich właśnie badań, do ćwiczeń.

- Morfa jest wszędzie... poza miastem - dodał pospiesznie.

Decato zwykle interesował umysł skrzywionych, bardziej niż ciało. Ich sposób myślenia i reagowania. Ciemność także wykazywała tym tematem zainteresowanie, jednak ona pragnęła wiedzy o tym, jak wykorzystać ów umysł do sprawienia większego bólu. Zwykle jednak obiekty były żywe, przynajmniej do pewnego momentu.

- W kopalniach na ten przykład - mówiąc patrzył uważnie na poczynania Decato, - na dolnych pokładach.

Nacinając skórę pragnęły dostać się do wnętrzności, sprawdzić w jaki sposób zostały zmienione. Pracowały powoli i metodycznie, jednocześnie słuchając mężczyzny. Jego problemy dotyczące braków zostały przez nie odnotowane, jednak nie były w obecnej chwili istotne na tyle, by podjęły temat.

- Albo na północy, za Zargą, tam to nikt się nie zapuszcza, jeśli kto poszedł to nie wrócił, ale żeby w mieście jakieś ogniska? to nie... nie słyszałem…

Ciało nie krwawiło. Krew dawno już skrzepła, zatrzymując funkcje życiowe. Ciężko było jej operować nożem gdyż żebra wychodzące z ciała na zewnątrz utrudniały manewr. Trzeba by było odciąć, lecz tutaj nie miała niezbędnych narzędzi. Wyglądało na to, że same płuca są większe niż u normalnego mężczyzny.

- Mogę odejść? - grubasowi najwyraźniej spieszyło się do swoich zajęć.

Pokiwały głową, układając informacje, które im podał, we właściwe miejsca układanki. Dziwiło ich, że nie zajęto się głównymi skupiskami spaczenia. Czyżby były aż tak niebezpieczne i potężne, że Trito wolał trzymać się w bezpiecznych murach miasta? Myśl ta była nie tylko nieprzyjemna ale i podważała zgodność decyzji wyższego stopniem, z założeniami zakonu. Była jednak, zatem musiały ją wziąć pod uwagę. Nie wierzyły jednak iż nie istnieją ogniska spaczenia. Skoro liczba trupów wzrosła, musiała też wzrosnąć działalność Morfy, o czym wszak wiedziano. W związku z tym musiały się pojawić miejsca, w których owa działalność stała się bardziej widoczna, gdzie było więcej trupów. W innym wypadku należało przyjąć, że morfa opanowałą miasto i zacząć jego oczyszczanie. Dom po domu, piwnica po piwnicy, dzielnica po dzielnicy. Całe. Metodycznie i bez odpoczynku, aż ponownie sytuacja wróci do normy. Nie znały jednak tego miasta ani jego mieszkańców.
- Więcej trupów - rzuciły za oddalającym się grubasem, informując go o tym, że nie ma co liczyć na poprawę sytuacji, a wręcz przeciwnie. - Kto włada miastem? - dodały kolejne pytanie. Co prawda Ciemność podsuwała odpowiedź, jednak Decato potrzebowała jej potwierdzenia.

Przystanął. Obejrzał się przez ramię zdziwiony.

- Archigos? - odpowiedział pytaniem na pytanie i odszedł.

Zostały same w trupiarni.

Ponownie pokiwały głową, chociaż odpowiedź nie zawierała tego, czego szukały. Zatem będa musiały same zdobyć brakujące potwierdzenie. Ich uwaga ponownie skupiła się na leżącym na kamiennym stole i tych, którzy leżeli pod ścianami. Miała ochotę spędzić w tym miejscu więcej czasu, zbadać ich dokładnie, czuła jednak potrzebę ruszenia dalej. Morfa, która zaatakowałą poprzedniego dnia, a przez którą bustuarium nie nadążało się z pozbywaniem ciał, stanowiła dla nich cierń, który uwierał wżynając się coraz głębiej w ciało. Należało go wyrwać, im prędzej tym lepiej, wtedy bowiem będą mogły skupić swe starania na właściwej misji. Z tego też powodu ruszyły za mężczyzną.
- Gdzie dom Archigosa? - zadały kolejne pytanie.

Bustuarczyk zatrzymał się. Jego twarz wyrażała zdziwienie, a przynajmniej tak odebrały ów wyraz.
- W zamku - odpowiedział.

Pokiwały głową. Nie interesowało ich, że pytania które zadawały, mogły sprawiać wrażenie oczywistych. Chciały na nie odpowiedzi, więc ich oczekiwały i dostawały. To, co o nich myśleli inni było niezwiązane ze sprawą, a przynajmniej takie było w obecnej chwili.
- Spalić szybko - poinstruowała mężczyznę co powinien zrobić w dalszej kolejności z trupami, które jej pokazał. Nie obchodziło ich że ma ręce pełne roboty. Nie mogła pozwolić by te zdeformowane naczynia istniały dłużej niż było to konieczne. Bez dalszego marnowania czasu ruszyły w drogę powrotną. Zamierzały dopytać się o Archigosa. Nie zamierzały jednak od razu się do niego udawać. Najpierw chciały jeszcze trochę rozejrzeć się po zamku, po części, która nie należała do braci. Zastanawiały się także czy nie rozciągnąć swych poszukiwań także na podziemia zamkowe. Miały ku temu podstawy, zarówno tyczące się głównego zadania, jak i tego, które wiązało się z atakiem Morfy. O ile będzie się dało, zamierzały łączyć obie misje, by nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania Trito. Jeżeli zaś nic nie odkryją, wtedy udadzą się do Archigosa i przedstawią mu swoje życzenie. Miasto winno zostać dokładnie sprawdzone, a do tego potrzeba było ludzi. Nie widziały innego sposobu na to by opanować chaos powstały po ataku. Była to także okazja dla nich by sprawdzić inne części Skilthry. Nie mogły wszak zawieść.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 08-03-2017, 17:48   #17
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wieści były więcej niż złe. Sprawy się posrały i nie tylko przez atak morfy. Zamieszki działały jak epidemia. Wystarczył jeden punkt zapalny, a rozruchy rozprzestrzeniały się do rozmiarów, których nie dało się kontrolować. Jacyż mieszkańcy Skilthry byli w tym wszystkim przewidywalni! Tu zaraza wybijała miasto, a oni myśleli o dobrach doczesnych. Ktoś tak łatwo poddający się żądzom nie był wart splunięcia.
Musiał panować nad “swoimi” lokalami, nawet w obliczu katastrofy. Prędzej czy później miasto powinno doprowadzić się do jakiegoś ładu (przynajmniej taką miał nadzieję). A wtedy właściciele sklepów będą stawiać pytania - gdzie był Brown, kiedy ich dobytek walał się po bruku, a żony były chędożone na ulicach.
Oczywiście, nie zależało mu na autorytecie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ani też zachowaniu umów i tak przeca związanych przemocą. Chodziło o to, że powinni się go bać. Musieli widzieć, iż jeśli ktoś podnosił rękę na jego współwłasności, to Brown ów szybko odrąbie.
Jakby tego wszystkiego było mało, Cyric wciąż nie powracał, co dodatkowo wkurwiało starego. Miał dość jego braku subordynacji. I pomyśleć, że jeszcze niedawno chciał go uczynić prawą ręką.
Siedział tak w swojej celi i rozmyślał. Znów pojawiła się tu ona. Zakradła bez zaproszenia, spoczęła na sienniku obok. Figlarnie podkulając nogi, przechyliła małą główkę, jak to zwykła kiedyś czynić. I czy chciał lub nie, gotowa była służyć radą.
- Nie wyściubiaj nosa - radziła - Przeczekaj. Burdel się uspokoi, to wślizgniesz się między osłabione szeregi. Kto wie. Może stołek Bezuchego tylko czeka na twój owrzodzony tyłek.
Brown głośno cmoknął i poskrobał się po karku.
- Znów gadasz nieproszona, kobieto. Zapomnij że będę siedział jak trusia. Ja nie uciekam.
Ta roześmiała się na równie perlisty i cyniczny sposób.
- O-czy-wi-ście że nie. Ty i twoja załoga tylko wtykacie nie spodziewającym się ludziom ostro zakończone przedmioty w plecki. To o wiele bardziej chwalebne zajęcie.
Znów go podpuszczała. Gdyby mógł, udusiłby sukę na miejscu. Ale po ostatnim incydencie zdał sobie sprawę na ile była to płonna perspektywa.
- Gadaj zdrów. Ruszę tam i spróbuję ogarnąć co najmniej Zaułek. A zresztą… czemu ja ci się w ogóle tłumaczę.
Wstał, odsunął zydel i ruszył do wyjścia. Tamta powstrzymała go jeszcze na chwilę.
- Wiesz, że zaczyna ci odpierdalać, prawda? - zapytała prosto z mostu - Jestem marą za którą podąża zgrzybiała masa zwana twoim mózgiem. Zastanawiam się po co. Czemu nie pozwalasz mi odejść, choć tak mnie nienawidzisz.
- Zamknij się - odpowiedział do pustej teraz przestrzeni.

Zebrał swoich ludzi w głównej nawie gildii. Po raz pierwszy widział w oczach klefistów tak jaskrawą obawę. Sami byli zabójcami, tymczasem w mieście pojawiła się siła, przy której ich ostrza były dziecięcymi zabawkami. Nic dziwnego, że nawet oni nie wiedzieli co o tym sądzić.
- Moje dzieci - zaczął, nieco ocieplając głos - Zaułek jest pełen gówna, to miejsce smutne jak stara dziwka i zbrukane występkiem. Ale to nasz dom. Jedyny jaki znamy. Bez niego jesteśmy warci tyle, co psie odchody w rynsztoku. Ta hołota na górze uważa że może ograbić wszystko do cna, mając sobie naszą obecność za nic. Pokażmy im, że się mylą.
Zaczął iść między swoimi ludźmi. Musieli czuć, że jest blisko nich. Że walczą o wspólną rzecz.
- Dotychczas działaliśmy w cieniu. Byliśmy ręką, która usuwa po cichu plugawe elementy miasta. Sytuacja jest jednakże nadzwyczajna i takich też środków potrzebuje. Musimy wyjść całkiem jawnie i spacyfikować tych skurwysynów. Możecie ich zabijać, ucinać łby, zrywać skórę - cokolwiek. Mają się nas bać tak, że będą srać na sam nasz widok.
- Nie wszyscy tak widzą - odważył się ktoś zaoponować.
Gniewny grymas tylko na chwilę zmienił oblicze Browna. Jasne że tak. Nie spodoba się to tagmacie, wkurwi się i Syntyche. Taka samowolka będzie odebrana jako akt uzurpowania sobie większej władzy, niż którą dotychczas dysponował.
- Naświetlą nas szefie. Znajdą i wybiją - inna osoba, zachęcona poprzednią deklaracją również dała wyraz swoim wątpliwościom.
Brown uciszył kolejne pół-słówka, które powoli przybierały na sile. Podniósł dłoń na znak, aby zebrani uciszyli się. Spojrzał na wszystkich pochmurnie. Jak każdy ojciec, czasem musiał ganić swoje dzieci, aby pamiętały o cennym darze dyscypliny.
- Znaleźliście się tutaj ponieważ zostaliście przez ten świat odrzuceni. Nikt was nie chciał. Dla innych jesteście śmieciami. A mimo to przyjąłem was, nakarmiłem i wyuczyłem zawodu. Jeśli utracimy, co wspólnie wypracowaliśmy, na powrót zostaniecie społecznym zerem. Tyle że wtedy, nie będzie ponownej szansy. Umrzecie bez krzty honoru. Jedyne czego od was teraz wymagam, to abyśmy nie byli jak te owce prowadzone na rzeź.
Czuł jak coś się w nim gotowało. To było jednak przyjemne uczucie, jakiego dawno nie doznał. A wynikało z tego, że nie miał zamiaru chować się za plecami podwładnych. Chciał wyjść z nimi na ulicę biedoty i osobiście poprowadzić akcję, choćby ceną za odzyskanie porządku było pierw kompletne się go wyzbycie.
 
Caleb jest offline  
Stary 09-03-2017, 22:08   #18
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
- Zabiiiij skurwysyna! - darł się Nikelos w niebogłosy. - Zabij chuja niemytego, urżnij mu jajca przy samej dupie! niech go morfa pochłonie skurw...

Musiał kopnąć go w brzuch, żeby przestał skowyczeć. Nazwany męskim organem płciowym szatyn z wydatnym nosem stał za szynkwasem Karczmy Pod Kocim Łbem i strzelał nerwowo oczami na wszystkie strony szukając drogi ucieczki, którą skutecznie odcięli mu Salpingidis szczerzący popsute zęby tłusty osiłek z drewnianą pałką w ręce, Amaditis częściej zwany Szczurem, ze względu na nikczemny wzrost i szczurzą fizis, z nożem w dłoni, patrzący tylko na znak, żeby zanurkować pod kontuarem, Ares Franca z twarzą obsypaną krostami i zakrzywioną kosą oraz oczywiście Brown.

Nie pomagał mu fakt, że rozchlastał udo Nikelosa, z którego jucha zachlapała zaraz brudną podłogę knajpy co wkurwiło nieziemsko Browna. Właściwie nie wiadomo co bardziej go wkurwiło, wyjący goniec, jego rozharatane udo, zapaskudzone krwią deski czy nóż na szyi Gormuga pocącego się teraz obficie właściciela knajpy, którym zasłaniał się zagoniony w kozi róg. Humoru Mistrza nawet nie bardzo był w stanie poprawić fakt, że na jednego jego pociętego człowieka przypadały trzy trupy, które zostawili w progu.

- Przecież się kurwa dogadamy - ostatni z czwórki niedoszłych rabusiów chwycił się równie ostatniej deski ratunku, próby negocjacji. - Przecież się kurwa dogadamy, nie?

- Dogadacie się - stęknął karczmarz, a nie było mu łatwo, bo przy każdym przełknięciu śliny ostrze wrzynało mu się w skaczącą w dół i w górę grdykę. - Brown, musimy pogadać, dogadacie się.

Spocony karczmarz dobrze wiedział, że w szaleństwie Brown może poszczuć swoich ludzi nie licząc się z życiem swojego informatora.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 13-04-2017, 12:43   #19
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Coś działo się w podziemiach. Początkowo zwiastował to jedynie niepozorny szmer. Przypominał chrobot produkowany przez dziesiątki chitynowych pancerzyków jakiegoś roju. Potem przerodził się on w miarowe kroki oraz rzucane cichaczem komendy. Na zmurszałych ścianach korytarzy wyrosły długie cienie. Rzucały je okutane w ciemne kaftany sylwetki.
Mrok pierzchał przed latarniami oraz pochodniami w dłoniach klefistów. Zabójcy przemykali kanałami miasta w kierunku jego powierzchni, aby odebrać to, co im się należało.


Podążał z nimi również zgarbiony starzec. Czuł się jak za czasów młodości, choć wybryki tamtego okresu utożsamiał z pewną ujmą. Wciąż jednak dobrze było się oderwać się od monotonnych cel gildii i rozruszać zlepione stagnacją mięśnie. W pełnej chaotycznych myśli głowie jedna wizja była teraz szczególnie wyraźna. Tam na górze, pragnął uczynić z mordu sztukę. Bez różnicy czy mieli natrafić na tłuszczę lub zmorfiałych. Kazał swoim ludziom walczyć jak jeszcze nigdy przedtem.
Plany miały to do siebie, że zawsze były klarowne i proste, zaś rzeczywistość szybko je weryfikowała.
Z początku pacyfikacja dzikich band przebiegała całkiem sprawnie. Agatone rozesłał parę oddziałów do poszczególnych części Zaułka. Sam ruszył z kilkoma oprawcami do karczmy “Pod kocim łbem”, lokalu jego wtyczki. Brown aż przystanął, gdy zobaczył ostrze na szyi grubasa. Gardło tego człowieka było cenne, gdyż z niego właśnie słyszał w przeszłości wiele poufnych informacji.
Mistrz osobiście nie pałał ani szczególną miłością do Gormuga lub też antypatią. Ale na swój sposób facet był profesjonalistą, a stary to zawsze cenił. I coś mu się wydawało, że swego czasu pomógł on Cyricowi uciec przed karzącą ręką tagmaty. Kto wie, czy gdyby nie zabrakło wtedy karczmarza, wpadka syna nie zaprowadziłaby straży wprost do samego Browna.
Oberżysta kwilił żałośnie, lecz herszt zabójców nawet tego nie słuchał. Jego ludzie stali wokół czekając tylko na znak mistrza. Widział jak nerwowo zaciskają ręce. Byli jak stado dzikich psów - cudza krew gotowała ich własną. Chcieli zabijać więcej i więcej; karmić się niemocą ofiar.
Salpingidis, Szczur i Franca - każdy na swój sposób skuteczny. Ale tylko jeśli chodziło o rozprucie czyichś flaków. Ta sytuacja wymagała oratorskich umiejętności Browna. Dobrze przeprowadzona perora była jak rozgałęziająca się droga, prowadząca rozmówcę do określonej decyzji. Jednocześnie należało zasugerować mu, że to sam adwersarz nań wpadł. W tym przypadku, na końcu każdej ze ścieżek Brown widział mężczyznę pociętego na małe kawałki. Ale tamten nie musiał jeszcze tego wiedzieć.
Póki co, Agatone zaczął w prosty sposób.
- Żyjesz tylko dlatego, abyś dał mi przykład jak się możesz przydać - rzucił do agresora.
Oprych trzymając karczmarza w uścisku pokręcił wielkim nochalem.
- Wszyscy zginiecie - rzekł z taką pewnością, jakby oznajmiał, że po nocy nadejdzie dzień. - Wszyscy zginiecie.. Tam już nic nie ma! - wskazał czubkiem nosa w nieokreślonym kierunku. - Nic! Poza spaczeńcami! - jego głos zaczął nerwowo się unosić. - W końcu się tutaj wedrą! I wtedy nawet Diatrysi nam nie pomogą!
Brown szybko pojął, że rozmowa w której będzie czegoś od mężczyzny wymagał, nie posiadała większego sensu. Strach zżerał tego człowieka od środka niczym pasożyt toczący jego duszę. Jeśli napastnik faktycznie widział zmorfiałych, to nawet Agatone nie był w stanie go zastraszyć.
- Skoro się tu wedrą, lepiej być gdzie indziej. Na przykład głęboko pod ziemią. Pytanie czy chcesz znaleźć się kanałach lub na innej głębokości - powiedział, patrząc mu prosto w oczy. - Puść tego człowieka, a znajdę ci schronienie. Przyda mi się ktoś walczący tak zaciekle.
Facet się bał, co dodawało mu determinacji, by czynić szalone wręcz rzeczy. Z drugiej strony ludzie mieli zadziwiającą umiejętność tracenia czujności, gdy dostrzegali dla siebie łut nadziei.
Zwykł przeprowadzać rozmowy na innej stopie. Irytowało go, kiedy musiał wypowiedzieć coś, choć trochę zbliżonego do prośby.
Nożownik zawahał się.
- W kanałach? Pod miastem?
Wyraźnie się wzdrygnął.
- W kopalniach, na niższych poziomach zalega morfa. Czy w kanałach nie jest podobnie?
Mistrz westchnął. W ogóle nie powinien tu tkwić i z nim dyskutować. Miał ochotę rzucić się temu kundlowi do twarzy i rozorać ją paznokciami. Nie pozwolił jednak aby zdradzić choć cień tej myśli.
- Stamtąd właśnie przybywamy i tam też wrócimy. Zaręczam ci, że są w tym mieście miejsca o których wiem tylko ja.
Starzec wyraźnie spochmurniał. Brown nie był człowiekiem cierpliwym, trudności nastręczało mu samo udawanie że jest inaczej.
- Masz ostatnią szansę.
Twarz długonosego na chwilę stężała. W jego oczach ponownie pojawił się strach.
- Przybywacie... z kanałów?! - głos mu zadrżał, a wraz z nim on sam. Zaczął się trząść niczym w febrze, ciągle się śmiejąc.
I wtedy czas przyspieszył.
Gormug zrobił się blady jak ściana. Nieznajomy pchnął go w stronę Salpingidisa. Karczmarz chlusnął krwią na karczemny blat z rozciętej szyi. Szatyn rzucił się w kierunku Francy. Ares przytomnie wyciągnął kosę, która weszła między żebra napastnika. Ten stęknął. Krew pojawiła mu się w ustach. Splunął czerwoną plwociną prosto w pryszczatą twarz swego zabójcy.
- Nie dorwiecie mnie, zmorfiałe kundle - wyszczerzył czerwone zęby i upadł zdychając z nożem w brzuchu.
Nie zdążyli ochłonąć gdy z korytarza, w którym leżały jeszcze dwa trupy i skomlący cicho Nikelos wpadło kilku zbrojnych wprost na zaskoczonego Amaditisa. Szczur, stary wyga, okręcił się zwinnie, dosłownie w ostatniej chwili i zatopił ostrze w przeciwniku. Krzyk świadczył o tym, że trafił ale nie zabił. Brown z trójką chłopaków zanurkowali za kontuar oceniając siły gdy nagle huknął krzyk.
- Stać! Pizdy jebane!
Tagmatosi, w sile pięciu chłopa, usłuchali. Zatrzymali się przed szynkwasem z wyciągniętymi krótkimi mieczami. Jeden tylko, trzymając się za ramię, przysiadł obok Nikelosa, na zafajdanej krwią podłodze karczmy. Na przód wysunął się Perioczi, siwy jak gołąb Dalaos, zwany Białym.
- Kurwa twoja jebana mać, Brown...
Schował miecz.
- Posłuchaj co ci powiem - odchrząknął. Otarł rękawem pot z czoła. - Moi chłopcy się cofną na ulicę. Twoi pójdą zobaczyć, czy ich nie ma za tamtymi drzwiami - kiwnął głową wskazując sąsiednie pomieszczenie - a my się napijemy, pogadamy. Co ty na to?
Stary zabójca parokrotnie zgiął kark tak mocno, że aż chrupnęło. Spojrzał pierw na Gormuga. Brownowi nie było go żal. Śmierć stanowiła w Skilthry rzecz czasem powszechniejszą niźli chleb. Dziwiła go natomiast pewna doza ironii. Gdy po mieście szalała morfa, jego informatora ukatrupił, bądź co bądź, pospolity bandyta. W swoim przypływie wspaniałomyślności, mistrz zrobił dla Gormuga, ile mógł. Najwyraźniej tamten facet i tak zamierzał go zabić.
Przeniósł wzrok na Białego. Wiedział jakim skurwysynem potrafił być perioczi. Nie miało to znaczenia, dopóki działał skutecznie. Także Dalaosa i Browna coś łączyło. Obydwaj woleli działać, niż trwonić czas na pierdoły.
- Słyszeliście - zwrócił się do swoich ludzi. - Wypierdalać kiedy dorośli rozmawiają. I zróbcie coś z Nikelosem, bo własnych myśli już nie słyszę.
Gdy karczma opustoszała i tylko krwawe ślady i kilka trupów świadczyło o tym, co tutaj zaszło jeszcze chwilę wcześniej, zrobiło się cicho. Biały sięgnął pod ladę i wyciągnął dwie czarki i antałyk. Odkorkował zębami i wypluł korek. Powąchał kręcąc nosem.
- Wiedziałem, że stary skurwysyn zawsze trzymał tutaj coś dobrego - skomentował.
Nalał do obu.
- Posrało się, co? - podniósł kyliks do ust i opróżnił jednym haustem - Hmmm... - mruknął z uznaniem. - A mnie częstował jakimiś szczynami, ehhh...
Brown nie nie mówił. Przyjął trunek i uczynił go jednym gestem. Myśl natychmiast mu się wyklarowała, a stare kości rozgrzał nagły żar. Pozwolił Białemu kontynuować.
- Twoi chłopcy robią jatkę w Zaułku - uniósł rękę do góry, powstrzymując ewentualną odpowiedź Browna - i dobrze! Trzeba paru chujkom krwi upuścić, żeby im do głowy nie uderzała. Sam bym im kurwa kutasy poobcinał przy samej szyi... - pokręcił głową, nalał po raz drugi.
Wziął czarkę do ręki, zakręcił mętnym płynem jakby się nad czymś jeszcze zastanawiał, po czym wypił, chuchnął i powziąwszy najwyraźniej ostateczną decyzję rzekł:
- Powiem jak jest - uderzył ręką w blat. - Jak się zaczęło pierdolić i Polidorowi palić koło dupy, to se kurwa pomyślał, że przydałoby się wzmocnić ochronę... srających mu złotem do sakiewki mieszczan. Więc uszczuplił mi i tak niewielki garnizon. Jaki tego efekt.. - tu splunął na trupa karczmarza - widzisz. Chcę ci zaproponować układ. Tak między nami. Przecież nie chcemy sobie wzajemnie psuć reputacji - przez krótką chwilę na jego zmęczonej twarzy zagościł uśmiech. - Ty ze swoimi przydupasami pomożesz mi utrzymać porządek w Zaułku, może będę miał kilka hmmm... zadań specjalnych. Sam zdecydujesz, czy zechcesz je wziąć. Co ty na to?
Mistrz odczekał jeszcze chwilę, dźwignął się zza kontuaru i przeszedł po izbie. Plwocina leżąca na policzku jego wtyki była nader wulgarnym obrazem, lecz nie dbał już o to. Powoli obrócił umęczoną facjatę przez ramię.
- Zaułek to mój dom. Jeśli ktoś wchodzi mi na chałupę i sra w salonie to mam prawo obić mu mordę. Umiem o siebie zadbać, także nie potrzebuję dodatkowej protekcji.
Podszedł bliżej interlokutora, samemu dopełniając następną kolejkę. Po gardle przebiegł mu przyjemny dreszcz. Istotnie, jebaniec krył tu niezłe dobra.
- Potrafię jednak docenić wartość korzyści, której nie osiągnąłbym w pojedynkę. Powiedz mi pierw, jaką mam pewność że nie próbujesz mnie wychujać. Każdego z moich ludzi ściągałem z ulicy i szkoliłem, tak bezpośrednio lub przez ręce zaufanych mi pośredników. Są dla mnie cenni i nie będę ich traktować jak mięso armatnie. Druga rzecz, co to konkretnie za zadania?
Nie sądził, aby tamten chciał go oszukać. Biały musiał mieć przynajmniej szczątkowe pojęcie o jego układzie z Nekri. A nikt zdrowy na umyśle nie chciał wkurwić ani Browna, ani Syntyche. Mistrz pragnął jednak mieć sytuację klarowną co powierzchnia sztyletu, jeszcze przed, hipotetycznym rzecz jasna, zatopieniu go w gardle ofiary…
- Pewność? - Biały prychnął. - A jaką masz pewność, że dożyjesz jutra? Nie masz żadnej jebanej pewności. Jesteś mi potrzebny, tak jak ja tobie. Układ jest czysty jak kurwy Kylety.
To się dopiero okaże - pomyślał Brown, choć na jego twarzy zagościł serdeczny uśmiech numer trzy.
Biały przejechał ręką po sztywnej, kilkudniowej szczecinie zarostu.
- Pierwszą sprawę jaką będę do ciebie miał. Chłopcy zauważyli ostatnio większy ruch w kuźniach. - Umaczał palec w plamie krwi i rozsmarował wolnym ruchem ślad na blacie. - Kowale nabrali wody w usta. Gdyby nie heca na ulicach, Szara wzięła by ich na spytki a tak…
Mistrz dobrze wiedział co to oznacza. Natężone prace w innym cechu gówno by straż obchodziły. Ale jeśli ktoś potrzebował nagle wielu ostrzy, to bynajmniej nie w celu założenia spółki “Golarz i syn”.
- Dobrze więc. Najpierw jednak pomożesz mi w odbiciu paru punktów. Tutaj, teraz - miał na myśli zakłady, z których czerpał zyski, a jakie w tym momencie wciąż były plądrowane. - Nie pytaj dlaczego akurat te, choć obydwaj jesteśmy mądrzejsi niż ta rozmowa i się pewno domyślasz.
Perioczi wyswobadzający lokale miejscowego watażki. Akt był na tyle ironiczny, że jeśli Biały miał nań przystać, to Brownowi wystarczał jako poręczenie umowy.
- Jeśli myślisz, że stanę przy tobie ramię w ramię, toś się z chujem na łby pozamieniał - warknął - albo morfa zrobiła ci z tego orzeszka, który masz zamiast mózgu papkę. Nikt ma się nie dowiedzieć o naszej umowie, rozumiesz?!
Trzasnął czarką o blat aż rozsypała się na kawałki. W drzwiach ukazał się ostrożnie jeden z tagmatoi, lecz na komendę "spierdalaj" znowu zniknął.
- Więc w odbiciu jakiegoś lokalu mogę ci pomóc - powiedział już spokojniejszym głosem - ale robię to sam, z moimi chłopcami. Nas nigdy nie będą widzieć razem. Czy to jest kurwa jasne?
Brown nie mógł się już szczerzyć bardziej perfidnie.
- Oczywiście. Ja, nędzny robak, nie ośmieliłbym się nawet pomyśleć, że moja parszywa postać stanie obok twojej w miejscu publicznym.
Z lubością obserwował Białego, lecz tylko chwilę.
- Pozostawię część moich ludzi w dzielnicy. Nie będą wchodzić twoim w drogę. Jak tylko sytuacja się uspokoi, sprawdzę dla ciebie te kuźnie. Skąd jednak wiesz, że mamy do czynienia z anomalią? Na moje nic w tym dziwnego, że choćby po tumulcie u Darkberga, ludzie dozbroić się chcą.
Biały zsunął się ze stołka i podszedł bliżej Browna.
- Tego kurwa nie wiem. Za długo już tu razem siedzimy razem. Który p u n k t - wycedził słowo - konkretnie masz na myśli?
- Hagne. Chcę wiedzieć czy jej chałupa trzyma się w jednym kawałku. Jeśli nie podzieli losu tego tutaj - skinął ku postaci na podłodze - wtedy i ja zrobię co należy.
- Pierdolona kurwa - skrzywił się. - Dobrze. Niech będzie. Jeśli będziesz chciał się ze mną skontaktować wyślij kogoś do strażnicy. Hasłem będzie maść na czyraki. Tylko na skrzywioną kuśkę zmorfieńca, niech się nie rzuca w oczy!
Poczekał aż perioczi wyjdzie. Tamten mógł się rzucać jak wściekły. Ale Agatone wiedział na jak duże ustępstwo szedł właśnie ten stary cap. Biały musiał właśnie przełknąć większe ilości dumy niż wina, które po kryjomu wychlewali jego tagmatos.
Hagne była ważna, choć prowadziła pozornie niewielki biznes. Swoje dziewczyny wyszkoliła nie tylko w sztuce cielesnej, ale i pozyskiwaniu zaufania ważnych dupków, którzy moczyli w nich swoje interesy. Po drugie jej kurwidołek był zbyt blisko jednego z wejść do podziemnego królestwa klefistów. Takie punkty musiały być zawsze zabezpieczone, bez względu na okoliczności.
- Szefie? - owrzodziała twarz Francy wychyliła się zza futryny.
Szukający rozumu wzrok jasno sugerował, że jego ludzie oczekują na dalsze rozkazy.
- Załatw mi umyślnego - odgadł pytanie Brown. - Niech dowie się jak idzie reszcie. Chcę mieć raport za pół godziny. My idziemy do Rączki.
Wspomniany lichwiarz nie bez powodu nosił swoje miano. Lubił właśnie ów narząd niezgrabnie ucinać, gdy ktoś zalegał z oddaniem długu. Bywali klienci nadzwyczaj przywiązani do swoich kończyn, także woleli dopaść Rączkę, nim on zrobiłby to najpierw. Dlatego Brown pilnował bezpieczeństwa wierzyciela, zaś w jego kiesie lądował sensowny udział w złocie.
Jeśli miała zajść taka potrzeba, zamierzał odbijać punkt po punkcie, wliczając w to nawet małe kramy. Morfa czy nie, to była jego dzielnica i zasrane miasto powinno zdać sobie z tego sprawę.

 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-04-2017 o 17:29.
Caleb jest offline  
Stary 19-04-2017, 18:41   #20
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Umorusany szczyl siąknął nosem przypominając o sobie. Fernike spojrzała na niego znad pisma.

- Cza bedzie odpowiedź zanieść? - spytał, wycierając smarki w rękaw.

A więc Boris chciał się z nią o s o b i ś c i e widzieć. Gołębica poczuła się trochę nieswojo; co innego zamienić parę słów z patriarchą rodu w konwencji i dekoracji proszonego przyjęcia, a co innego widzieć się z nim twarzą w twarz. Boris Spiros był jedną z niewielu osób - a być może jedyną - na którą Fernike nie miała żadnego, nawet najmniejszego wpływu. I sam ten fakt - zupełnej niedostępności i niepodatności Spirosa na jej sugestie - powodował, że nie czuła się do końca pewnie w jego towarzystwie, nie wiedząc czego może spodziewać się po tym wiecznie zamyślonym, cichym mężczyźnie.

- Tylko tyle, że będę. - Gołębica skreśliła kilka słów na kartce i postawiła zamaszysty podpis. Złożyła kartkę, kapnęła na nią woskiem i przyłożyła sygnet do stygnącej plamy. Razem z zalakowną kopertą wsunęła w palce posłańca drobną monetkę.

- Hakim, Ali. Możecie...? - spytała niegłośno, kiedy dzieciak poleciał odnieść wiadomość. Ostatnie “przygody” na ulicach Skilthry kazały jej niestety zgodzić się w duchu z przewidywaniami Korala i mniej niechętnie podchodzić do kwestii swojego bezpieczeństwa i przydzielonej jej ochrony. Podróż karetą też nie wchodziła w grę; pateras prosił wszak o dyskrecję. Pozostawało więc przejście ulicami miasta, które obecnie wręcz gotowało się od złych emocji i drżało w napięciu na mające nadejść wydarzenia. Gołębica odwykła od takiego przemieszczania się po Skilthrze; od poziomu ulicy wolała się trzymać jak najdalej, ale skoro nie było innego wyjścia, musiała przecierpieć i to. Oby tylko nikt nie rozpoznał jej zbyt wcześnie...

***


Po placu Zamkowym kręcili się ludzie. Nie sposób było przejść niezauważonym a w szczególności grupa trzech osób, zakapturzonej kobiety i dwójki podążających z nią mężczyzn, rzucała się w oczy. Całe szczęście, że mieszkańcy bardziej byli zainteresowani tym co dzieje się wokół drewnianego podestu, na którym ustawiano scenografię dla mającego się odbyć niedługo spektaklu. Nieszczęśnicy, którzy mieli odegrać w nim główne role, siedzieli ze spuszczonymi głowami, przykuci do pręgierza. Kobieta rzuciła im przelotne spojrzenie spod otoku kaptura: cóż mogło być winą tych ludzi? Kradzież? Morderstwo? A może nie dość gorliwe przytakiwanie nowej władzy? Falujący w podnieceniu oczekujący tłum miał w sobie coś perwersyjnie hipnotyzującego, jakby nie stali tam pojedynczy ludzie, ale jednolita, żywa masa złożona z utkanych gęsto głów, gotowa wchłonąć każdego, kto podszedł zbyt blisko... i sama Fernike uległa zakazanemu czarowi mającego nastąpić zaraz okrutnemu widowisku; dopiero lekki dotyk dłoni jednego z ochroniarzy, pytającego o położenie celu ich wędrówki, otrzeźwił ją i uwolnił spod “zaklęcia” każącego patrzeć w wyczekiwaniu na poplamione starą krwią, wyślizgane deski szafotu.

Dom Kantiosa Havela, handlarza tkanin był okazały, jak wszystkie domy na Podzamczu. Dłubiąc patykiem między kocimi łbami, bawiła się przed nim mała dziewczynka w białej, schludnej szacie. Gdy przechodzili obok, uniosła głowę.

- Pani? - zaszczebiotała cicho - Tylnym wejściem. Sama.

Uśmiechnęła się i odbiegła na środek rynku, do grupy innych dzieci.

Fernike spodziewała się czegoś podobnego, choć wybór tak niewinnej dziewczynki an posłańca jednak ją zaskoczył. Za jej plecami Hakim sapnął nerwowo, wyrzucając z siebie cichą, ale namiętną kaskadę złorzeczeń, przekleństw i zaklęć chroniących od złego. Najstarszy brat Gutierez nie był nigdy zbyt odważny i najwidoczniej, mając do wyboru włażenie w możliwą pułapkę, a zostawienie Gołębicy samej - i konfrontację z Koralem za swoje zaniechanie - znalazł się dosłownie między młotem a kowadłem. Ali pozostał niewzruszony; zapatrzony w mającą się obydć za chwilę kaźń, minę miał niczym dziecko, któremu ktoś za chwilę ma wręczyć szczególnie wielki kawał słodkiego karmelu. Nawet oblizał z taką samą rozkoszą usta, kiedy przy podeście mignęła zwalista sylwetka kata. Fernike postanowiła, że nie będzie mu przeszkadzać... ani czekać na dalszy rozwój wydarzeń.

- Słyszałeś dziewczynkę. Daj mi nóż. Starajcie nie rzucać się w oczy i czekajcie na mnie... do skutku. - pochyliła się w kierunku Hakima, który z nerwów zaczął już dreptać w miejscu. Mężczyzna spełnił jej prośbę bardziej niż chętnie; niemal niedostrzegalnym, ruchem wydobył spod kamizelki paskudnie wyglądający, zakrzywiony kizior i ciągnąc brata za rękaw, szybko zniknął w tłumie. Pozostawiona sama sobie Gołębica rozejrzała się jeszcze dokładnie wokół siebie i powoli zaczęła okrążać dom, szukając drugiego wejścia do domu.

Nóż w kieszeni ciążył, skórzana, chropowata rączką drażniła palce, chłód metalowego jelca dodawał otuchy. Znalazła się z tyłu budynku, na podwórzu. Prosty, zadbany placyk wciśnięty między cztery budynki. Kolorowe gliniane donice i dzbany odcinające się na białym tle budynków, kamienne ławeczki. Prostota i piękno we wszechogarniającej miasto brzydocie. Jakieś wspomnienie, myśl, migawka z przeszłości. Kolorowe ilustracje w książce, gdy jako mała dziewczynka siedziała na kolanach ojca. Wszystko trwało chwilę, lecz wprawiło Fernike w zadumę.

Serce zabiło jej mocniej gdy zbliżając się od zaplecza do domu handlarza tkaninami zauważyła postać ukrytą w cieniu portyku, przyklejoną do jednej z kolumn. Ciemna sylwetka na tle jeszcze głębszego cienia. Mocniej zacisnęła w ręce trzonek. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że milczący strażnik chciał by go zauważyła, bo skinął jej głową i ponownie zanurzył się głębokim cieniu niemal znikając. Widziała go tylko dlatego, że wiedziała gdzie stoi.

W domu przywitał ją sam Havel. Ubrany w prosty, wygodny strój, przywitał się z nią oficjalnie lecz uprzejmie, przeprowadził do pracowni, niewielkiego pomieszczenia z regałami wypełnionymi belami materiału. Wystroju dopełniał manekin, na którym rozwieszono sfastrygowany materiał i prosty stół, na którym pojawiły się dwie karafki ze rżniętego kryształu, tak nie pasujące do tego wnętrza. Gospodarz przeprosił i zniknął.

***


Nie czekała długo. Boris Spiros pojawił się nim zdążyła posmakować wina.

- Kyrie - zaczął - Miło cię widzieć w zdrowiu.

Oczy miał podkrążone z niewyspania. Jego spokojną zazwyczaj twarz przejmowało znużenie i jakieś napięcie.

Fernike już dawno oduczyła się sądzić o ludziach po wyglądzie - sam jej kochany Koral był najlepszym dowodem na to, że samo fizys bywa bardziej niż mylące - ale głowa rodu Spiros sztukę nierobienia wrażenia swoją osobą opanował do absolutnego mistrzostwa. Głowa jednego z najbogatszych rodów miejskich, człowiek o olbrzymim majątku i równie dużej, co starannie ukrytej władzy, handlowy potentat, bezwzględny i konsekwentny w swoich wielopiętrowych interesach, wyglądał jak zubożały faktor z małego kramu: wysuszony, przygarbiony od pochylania się nad księgami rozliczeniowymi, ze zmarszczonym czołem krótkowidza i rzednącymi włosami, ubrany w wygodne, ale mocno już znoszone luźne szaty. Ale Gołębica podejrzewała coś więcej: że nie, Boris Spiros nikogo nie grał, nie udawał na użytek polityki i rodowych kombinacji - on po prostu był takim prostym kupcem, każdego dnia zmagającym się ze wszelkimi problemami i wyzwaniami jakie niosło ze sobą prowadzenie interesu w morderczych, skilthryjskich warunkach. To, że zamiast dziesiątkami łań obracał tysiącami lwów, nie miało najwidoczniej wiele wpływu na jego charakter i styl bycia.

- Pateras. Ciebie też. - skłoniła się, niżej niż zwykle miała w zwyczaju. Ze wszystkich ludzi, jakich znała, Boris zawsze jawił jej się jako jeden z najbardziej niebezpiecznych. Nie przez agresję, zawziętość czy tkwiące w nim zło - lecz przez swoistą prostolinijność, kupiecki pragmatyzm, który pozwalał mu podejmować decyzje przenikliwe i zyskowne - z zupełnym pominięciem ludzi. To Boris był tą osobą, która umieściła Gołębicę w tym miejscu, w którym się obecnie znajdowała - i to Boris był w posiadaniu wszystkich narzędzi, by - gdyby miał taką wolę - odesłać ją znów do rynsztoka, z którego ją wyciągnął. Wszystkim innym Fernike mogła demonstrować swoją niezachwianą wolę i być bezpieczna na wysokości własnej pozycji - prócz tego szczupłego, niepozornego mężczyzny, którego w głębi duszy i podziwiała, i bała się jednocześnie.

- Wzywałeś, więc jestem. - powiedziała cicho. Nie miała zamiaru grać czegokolwiek i próbować jakichkolwiek sztuczek. Pewne zobowiązania płaciło się do końca życia, bez wykrętów i negocjacji. Jej relacja ze Spirosem była jednym z nich.

Boris skinął głową. Wziął w dwa palce nasadę nosa, tam gdzie okulary odcisnęły swój ślad i potarł to miejsce powolnym gestem.

- Wiesz, pani, co się dzieje. - zaczął powoli, jakby chciał zebrać myśli do dalszej rozmowy - Miasto jest odcięte. Wyjście poza mury grozi zmorfowaniem. Nie wiadomo, jak długo taki stan rzeczy się utrzyma. - przyłożył wskazujący palec do ust i postukał, nim znalazł dalsze słowa.
- Parwiz Jehuda sprowadził do miasta zmorfieńców, choć propaganda rozsiewana przez Syntyche zdaje się mówić coś innego. Archigos zapłacił za to, znajduje się u Diatrysów, lecz... miasto zostało bez opieki. Anakratoi i Tagmata robi co może ale... - wydął usta i wypuścił powoli powietrze - Ludzie są zniecierpliwieni a nie ma silnej ręki, która potrafiłaby ich wziąć w karby. Obecny strategos, Polidor...

Podszedł do stołu, sięgnął po puchar i upił łyk.

- Polidor - podjął ponownie przerwany temat - Nie jest w stanie zapanować nad tym chaosem. Jest na to za spolegliwy. Jeśli stan morfy utrzyma się dłużej, zacznie brakować żywności, zamieszki wzrosną na sile. Zrobi się niebezpiecznie.

Spojrzał uważnie na Fernike, starając się wysondować z grymasu jej twarzy co o tym wszystkim sądzi.

- Kyrie, bardzo ryzykuję podejmując się tego zadania, dlatego nim przejdę do sedna, muszę spytać cię o jedno. Co sądzisz o obecnym archigosie Skilthry?

Gołębica przechyliła głowę, spoglądając na Borisa z uwagą. Chwilę ważyła słowa, aż w końcu prychnęła lekko. Do diabła z poprawnością! To Jehuda - przez swoje zanidbania - był wszak winien, że do władzy doszli anakratoi, a w ich szeregach takie glizdy i żmije jak - niech go bogowie trądem pokarają! - Jagon Minskin i jemu podobni. Fernike polityka nie interesowała o tyle, o ile nie dotykała jej samej bezpośrednio, a ostatnio właśnie tak się stało - i nie miała w sobie nic więcej niż gniew i pragnienie zemsty, na wszystkich, którzy doprowadzili do tego, że jej “dzieci” zostały jej odebrane. A Parwiz, jako ten, który teoretycznie powinien pilnować sprawiedliwości w mieście, był wśród nich. Na mieszczańskich salonach Gołębica mogła bawić się w kurtuazyjną dyplomację, ale tu, w rozmowie w cztery oczy z Borisem, wcale nie czuła takiej potrzeby. Zresztą sam pateras zwykł wyrażać swoje sądy jasno i dobitnie, bez zbytniego chowania się za parawanem z okrągłych słów.

- Gdybym go spotkała osobiście, mogłabym powiedzieć więcej... - powiedziała powoli - Sposób w jaki człowiek mówi, chodzi... jak odnosi się do kobiet i dzieci. Z tego potrafię czytać jak z księgi. Ale nie miałam tego zaszczytu, by ujrzeć jego dostojność z dość bliska. - splotła dłonie, a jej spojrzenie stwardniało - Ale z tego, co wiem i doświadczam z jego polityki... Skryty, ostrożny i... słaby. Dał wyrosnąć przy swoim boku temu potworowi, Syntyche, i jej kundlom, nad którymi nie ma żadnej kontroli. I sprowadził do miasta zmorfieńców... - pokręciła głową - A więc okrutny i lubujący się w pokazach siły. Bardziej nadawałby się na mistrza podziemi, niż na wielkorządcę kupieckiego bądź co bądź miasta.

Mężczyzna patrzył na nią uważnie przez cały czas, podkręcając wąsa dwoma palcami, studiując jej twarz, starając się dostrzec, czy pojawi się na niej choćby cień fałszu.

- Wielu jest takich, którzy sądzą, że nadszedł czas aby zmienić archigosa... - sięgnął po pełny kielich, drugi podał Fernike - Tagmata zajęta jest przywracaniem porządku na ulicach a... ten potwór, Syntyche - sparafrazował jej słowa - Urządza właśnie teatrzyk, mający zastraszyć Skitrhrańczyków. Pod nieobecność Jehudy oficjalną władzę sprawuje Polidor...

Zawiesił głos, czekał na reakcję na jego słowa.

Zmienić archigosa? Gołębicy serce na chwilę serce zabiło żwawiej, ale w porę opanowała emocje, zachowując spokojną minę. *Chciała* tego, to prawda - to była najlepsza okazja by rozwiązać wszystkie jej zmartwienia, ale mówienie o tym na głos, jawnie miało posmak jakiejś perwersji... i dreszcz niebezpieczeństwa, jakby szpicle Syntyche czaiły się za każdą ścianą. Czyżby cała ta rozmowa była sprytną pułapką, mającą skłonić ją do wypowiedzenia słów, na podstawie których można by z nią postąpić tak samo jak z nieszczęsną Wroną?

- I jakim władcą jest Polidor...? - spytała ostrożnie. Nie słyszała za wiele o tym człowieku, a to co do niej docierało, było raczej negatywne. Ale być może ktoś taki, nie mający zbyt wielu zdolności i poparcia wśród miejskich frakcji, byłby lepszym kandydatem na archigosa, łatwiejszym do sterowania niż zbytnio samodzielny Jehdua.

Boris uśmiechnął się i widocznie rozluźnił, chociaż ciągle ważył każde słowo nim go wypowiedział, widać było, że jakieś napięcie z niego zeszło.

- Polidor... - podkręcił wąsa - Obecny strategos dobrze sprawdza się w kwestiach organizacyjnych, gdy sytuacja jest ustabilizowana. Obecna... go przerasta. Jego indolencje widać na każdym kroku i gdyby nie terror Syntyche, miasto już dawno pogrążyłoby się w chaosie.

Posmakował wina. Cmoknął z uznaniem.

- Nieobecność archigosa - kontynuował po chwili - Daje mu władzę, której nie potrafi wykorzystać. Wielka Rada w niepełnym składzie nie może mu jej odebrać. Sytuacja jest patowa, lecz... - tutaj spojrzał na nią ponownie z atencją - Wierzę, że w jakiś sposób uda nam się ją wykorzystać. Dróg jest co najmniej kilka. Od przebiegu naszej rozmowy i rozwoju sytuacji w mieście, zależeć będzie, którą z nich podążymy.

- Tą, która jest najlepsza dla... miasta, oczywiście - Gołębica zrobiła znaczącą przerwę. W jej głowie układał się już wyraźny obraz sytuacji politycznej w Skilthrze, choć niektóre fragmenty wciąż były niejasne i rozmyte - Syntyche sama kręci bat na swoją głowę. Z pomocą terroru można rządzić... ale nie zarządzać. Każdy dzień rodzi nowe ofiary, a więc i nowych niezadowolonych z jej działań. - westchnęła - Serce podpowiada mi inaczej, ale powiem, co podsuwa umysł. - uśmiechnęła się do głowy rodu - Powinniśmy poczekać, podsycając nienawiść do Syntyche i wszystkich związanych ze starym archiogosem. Kiedy sytuacja dojrzeje... Rada z pomocą zaniepokojonych obywateli położy kres bezprawiu i wyprowadzi Sklithrę z mroku. Wtedy będzie łatwo rozszerzyć kompetencje rady względem samowładcy... i oczyścić ją samą z tych, którzy nie odnajdą się w nowych, lepszych czasach. Na ich miejsce wejdą pozbawieni dotychczas reprezentacji ludzie... mniejsze rody, niedoceniane postacie... Tym kupimy ich wdzięczność i oddanie, a miasto zyska włodarzy mądrych, a nie tylko dobrze urodzonych. - spojrzała w przestrzeń i zamyśliła się - Jest tylko jedna niewiadoma dla mnie... Diatrysi. Ich władza jest poza kontrolą i poza zasięgiem. I nie chce mi się wierzyć, że są tak neutralni, na jakich się kreują... Staną po czyjejś stronie, to pewne. Ale nie wiem, po czyjej i jak ich kupić.

Boris pokręcił przecząco głową. Potarł skronie.

- Nie.- powiedział zdecydowanie - Nie możemy czekać. Nie mamy tyle czasu. Syntyche nie tylko rządzi stosując terror. Przez szantaż, przekupstwo i manipulowanie, doskonale wie co dzieje się w mieście. Stąd tyle ostrożności... - zatoczył łuk ręką - Podsycanie negatywnych nastrojów na pewno nie umknie uwadze Szarej. Nie. Musimy działać teraz.

Podkręcił wąsa, zastanawiając się nad kolejnym ruchem. Była pewna, że przemyślał tą rozmowę i prowadzi ją do wcześniej obranego celu.

- Zajęło ci trochę czasu kyrie, nim hmmm... oczarowałaś mojego brata. - ponownie przenikliwy wzrok ciemnych oczu spoczął na niej - Czy twoje czary mogą działać szybciej?

Zimny dreszcz przeszedł Gołębicy po karku. Magia? Samo słowo miało w sobie zły, gorzki smak, a przy obecnym nastroju panującym w mieście nawet najlżejsze podejrzenie o czary było wyrokiem, prostą drogą na podest podobny do tego, który stał przed domem kupca bławatnego.

- To nie magia. Tylko alchemia i sztuka uwodzenia, żadne plugawe zaklęcia! - zaprzeczyła może zbyt szybko, opanowując oddech - Twój brat, kyrios, był... podatny. - starannie ważyła słowa. Tak, to Boris z pragmatyczną bezwzględnością pozbył się Vondasa, ale kto wiedział, czy nadal nie żywił wobec zmarłego jakiś uczuć, które mogły obudzić niefortunne wypowiedzi?

- Ale też był dość wątłego zdrowia... - namyśliła się - Większa dawka zadziała szybciej, a ktoś w pełni sił lepiej zniesie skutki uboczne. Chyba że nie zależy nam na dyskrecji... - pokręciła głową - Tak czy inaczej, to nie będzie proste. Środek musi być podawany stale i potajemnie, a do tego... ofiara musi być poddana odpowiedniemu wpływowi. Inaczej nie uzyska się odpowiednich... efektów. - niechętnie dzielił się tą wiedzą z Borisem. To były jej najgłębsze sekrety fachu, tajemnice dzięki którym zdołała znaleźć się tu, gdzie była.

Nie miała wyboru, ale mimo wszystko czuła się nieswojo, jakby każde słowo miało ją bardziej pogrążyć czy odsłonić...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172