![]() | ![]() |
![]() | #1 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | [Wiedźmin] Co w lesie piszczy Strzyg, wiwern, endriag i wilkołaków wkrótce nie będzie na świecie. A skurwysyny będą zawsze. Andrzej Sapkowski – Czas pogardy Wioska Calmus, Temeria, wczesna jesień 1241 roku, popołudnie, bezchmurne niebo, rześka pogoda "Kopyto jednorożca" była jedną z dwóch karczm w Calmus. Powszechnie przez mieszkańców wioski była uważana za tą druga, gorszą. Jej gościem mógł zostać każdy: człowiek, elf, krasnolud, gnom, niziołek, nawet od biedy niezatrudniony wiedźmin. Nie patrzono tu zbyt krzywo na przeorane bliznami parszywe mordy wojowników, kapłanów nieznanych w okolicach religii, podejrzanie wyglądających handlarzy, czy wszelkie inne odstępstwa od czegoś, co większość mieszkańców Calmus nazwałaby "normą". Człowiek, będący właścicielem karczmy nie był najbardziej poważaną osobą w wiosce, wielu wypominało mu zbyt przyjazne podejście do obcych. Jedynymi pracownicami były dwie najbrzydsze kobiety w wiosce, którym nikt nawet nie śmiał wmawiać, że pracują tam, by mieć bardziej bezpośredni kontakt z tymi poza "normą". W środku było jednak tak, jak w każdej standardowej karczmie. Mimo starań, wiecznie brudne kilka ław, stołki, wszechobecny zapach piwa i ciepłej strawy. W jednokondygnacyjnym budynku znajdowało się cztery małe pokoje, dostępne wynajęcia za znośną opłatą. Generalnie, każda opłata dla podróżnika, który zwiedził trochę świata, mogła być uznana za znośną. Ni to okropnie drogo, ni podejrzanie tanio. Ruch w środku jednak nie był wielki, co wiązało się z dość smutną miną właściciela stojącego za ladą. W środku, oprócz niego, znajdowały się dwie pracownice, z czego jedna na zapleczu, rudowłosa półelfka, blondwłosa wojowniczka, ciemnowłosa dziewczyna, naznaczony mnogością blizn na twarzy wojownik oraz dwaj dość wesoło rozmawiający, zakapturzeni, skryci osobnicy. Fika Strasznie parszywy dzień dla Fiki w końcu nabrał nieco przyjemniejszego koloru. Rozgrzewający, ciepły miód z dodatkiem składników zdrowotnych, jakie karczmarz miał pod ręką - wyczuła w nim dodatek soku z aloesu i czosnek, mógł dodać nieco otuchy. Zapewne nie wyleczy jej z dolegliwości, ani tym bardziej nie zwróci ukradzionego konia, jednak darmowym napojem i odrobiną dobroci nie można było pogardzić, nawet mimo ostatecznie nienajciekawszego smaku napitku. Karczmarz pamiętał dzień, w którym półelfka uratowała mu skórę, gdy nawalił jego dostawca i potrzebował trochę zwierzyny na wieczorną ucztę dla grupy wojowników, dlatego choć tamtego dnia zapłacił jej nie najgorzej, tak teraz zapłaty przyjąć nie chciał widząc Fikę w tak słabym stanie. Niestety, jej próbę zdobycia jakichkolwiek informacji karczmarz zbył wzruszeniem ramion i burknięciem: - Się wolałbym w to nie mieszać. – Po czym podał jej jeszcze miskę rozwodnionej zupy warzywnej i odszedł. Cóż, Fika i tak mogła uznać, że otrzymała od niego całkiem dużo pomocy. Isak Nie było w tej wiosce wiele do roboty. Tablica ogłoszeń była pusta, każda drobnostka w wiosce schodziła na dalszy plan, a w rozwiązanie sprawy zalęgłej w lesie bandy przez choćby i grupę najemników nie wierzył nikt, skoro nawet regularne wojsko nie dało sobie rady. Isak mógł mieć swoje zdanie na temat zdolności bojowej regularnego wojska w lesie, lecz nie zmieniało to faktu, że dla wieśniaków mieszkających w Calmus, byli oni szczytem możliwości bojowych. Tylko w obecnej chwili ten szczyt znalazł się w cieniu owej bandy. W każdym razie zlecenia żadnego nie było. O pieniądze jednak na ten moment nie musiał się martwić, a w wiosce, jak zresztą raczej wszędzie w ostatnim czasie, renegat mógł czuć się bezpiecznie. - Ten sztylet… wiedźmin? – Zapytała w pierwszej chwili okropnie brzydka dziewka karczemna, zamiast standardowego co podać. Nie dane jednak było im zbyt długo porozmawiać, nawet jeśli Isak miałby zamiar wdawać się dyskusje z kobietą stanowiącą połączenie goblina z tłustym szczurem. Marina Wędrówka za przeznaczeniem przywiodła Marinę na południe względem jej miejsca urodzenia, do rolniczej wioski w Temerii. Naturalnie, po wstępnym rozeznaniu, musiała nieco odpocząć po podróży, swe kroki skierowała więc do karczmy, którą wskazała jej staruszka udzielająca przy okazji wszelkich innych informacji o potrzebach zdrowotnych (i nie tylko) mieszkańców wioski, wyglądając zaledwie ze swojego malutkiego okienka w zaniedbanej chatce i okazjonalnie ławeczki przed domem. Tak Marina nabyła informacji, którzy mężczyźni będą potrzebowali pomocy z zakresu chorób wenerycznych, które dziewczęcia za kilka miesięcy będą wymagać odbioru porodu, mimo że na razie nawet nie widać brzucha, a którzy mają tak przepite wnętrzności, że zaraz pękną jak dmuchane jelita. W gruncie rzeczy wiadomości dla Mariny mogły być i przydatne, ale w pewnym momencie staruszka uznała, że i uzdrowicielka jest taka, jak wszyscy i idzie spać. Obraz dla kobiety wskazywał, że pracy w wiosce będzie sporo, ale na kilka kolejnych pokoleń się nie ustawi, biorąc pod uwagę stan mieszków mieszkańców. Chociaż po rozmowie ze staruszką znalazłaby i tych niegodziwców, którzy nigdy nie wesprą godziwą monetą tutejszego kapłana, więc na pewno oszczędności gdzieś trzymają. Elke Początkowy czas w Calmus spędziła w tej lepszej karczmie, jednak po kilku burdach nie była już tam mile widziana. Pewnie mogła by mieć coś przeciwko, gdyby nie to, że druga okazała się być… nawet lepsza. Piwo jakieś smaczniejsze, a okazji do spotkania kogoś, kto po daniu sobie po mordach wspólnie napije się zimnego kufelka, było więcej. Chociaż i tak mało, bowiem wioska okazała się być dziurą, w której można się zastanawiać, co uwielbiająca swój zawód najemniczka robi w nim tak długo. Zwłaszcza, że jej zapas gotówki zdawał się kończyć. Wynajęty na dłużej pokój pozwalał jej jeszcze na tygodniowy pobyt z noclegiem, ale znacznie gorzej było z kończącymi się funduszami na alkohol. A jakiegoś porządnego zlecenia związanego z bandą, która grasowała w okolicy, ciągle brakowało. Sytuacja zdawała się być coraz bardziej nieprzyjazna dla kobiety, a tym bardziej nieprzyjemna dla jej bezpośredniego otoczenia, które mogło zostać dotkliwie potraktowane przez spragnioną Elke, winiąc sobie jedynie znalezieniem się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Wszyscy Nagle przy wejściu do karczmy zaczął się spory ruch. Dziarskim krokiem do środka weszło pięciu mężczyzn w różnym wieku, zbrojnych, ubranych w lekkie pancerze, z różnorodnym arsenałem broni. Obie uzdrowicielki wyczuły w nich charakterystyczny zapach lasu, jednak Fika już po pobieżnym spoglądnięciu mogła stwierdzić, że w ogóle nie przypominali oni trójki osób spotkanych w drodze do Calmus. Stojący na czele dość niski człowiek o kruczoczarnych włosach i czarnych oczach, z szerokim uśmiechem odezwał się do wszystkich w lokalu: - Witam wszystkich tu zgromadzonych. Wasza obecność przy stolikach mnie raduje, także możecie siedzieć jak siedzicie, sami nic wam nie zrobimy. – Mówił, bacznie obserwując reakcje ludzi w środku. Następnie zwrócił się w stronę karczmarza. - Natomiast panie karczmarzu, weźmiemy to, co zwykle. Nie wiem, czy dzisiaj chcesz po dobroci, czy musimy zastosować pewne sposoby przymusu, całkowicie w tej sytuacji zbędne? Karczmarz chwilę się zawahał, patrząc nienawistnym wzrokiem na przybysza. Po chwili splunął mu pod nogi i podszedł na zaplecze. Sądząc po dźwiękach, zaczynał toczyć beczki z alkoholem, by przekazać je bandzie. Towarzyszył temu komentarz przywódcy bandy. - Po co ta agresja? Przecież i tak bierzemy od ciebie mniej, niż z tej drugiej karczmy. Za to, że przyjmujesz tu u siebie w karczmie każdego, co jest bardziej zgodne z… naszymi poglądami. Powinieneś się cieszyć! - Mówił głośno, by karczmarz dosłyszał go z zaplecza. Wejrzał po swojej drużynie, po czym jeszcze raz zwrócił się do osób siedzących w środku. - Jeszcze jedna rzecz nam została, ale najpierw zapytam. Będzie spokojnie, czy musimy wdawać się w bezsensowną walkę? - Ludzie za nim w jednym momencie położyli ręce na swoich toporach, mieczach, buzdyganach, by być gotowi do ewentualnej bitki. Mieli poważne, lecz bardzo pewne siebie miny. Tylko czarnowłosy szef bandy pozostawał cały czas uśmiechnięty. Ostatnio edytowane przez Zara : 11-10-2017 o 07:59. |
![]() |
![]() | #2 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Krew ciurkiem kapała z rozkwaszonego nosa i pękniętej brwi na głowę młodej, uroczo pięknej elfki. Wiewiórczy ogon cały przesiąkł purpurą, a reszta jej ciała leżała bezwładnie nieopodal. Dziewczyna siedziała na przewróconej beczce spoglądając w dół, prosto w jasnozielone oczy elfiej piękności, której usta lekko uchylone, oddawały wszelkie emocje, jakie targały osóbką w ostatnich chwilach śmierci tej ściętej głowy. Elke zdjęła zakrwawione rękawice i schowała je za pazuchę niebieskiej kurtki. Chwyciła toporek leżący nieopodal, pochyliła się nad truchłem krasnoluda i sprawnym ciosem pozbawiła kolejnej głowy. Broda młodego Scoia'tael przesiąkła czerwienią, spiczasty hełm leniwie potoczył się z lekkiego pagórka. Zaczepiając toporek za pas, wymieniła go na stalowy, ciężki buzdygan. Mocno ścisnęła go w prawej dłoni i wolnym krokiem podeszła do wijącego się na ziemi rycerza. Ten w jękach i przekleństwach czołgał się w kierunku kuszy, która niefortunnie wypadła mu podczas krwawej jatki. Trzy ciosy, a hełm garnczkowy z wypalonym nań znakiem słońca dudnił niczym potężny dzwon. Przekleństwa ustały, buzdygan wymienił się na toporek, kolejne ciało pozbawione zostało głowy - tym razem łysina. Musiała paprać się, aby włożyć trofeum do worka. Plując jeszcze nieznośną czerwienią o żelaznym posmaku, skierowała się w stronę wozu. Nie płakała już, mijając płot dziećmi 'udekorowany'. *** - Jak to pięćset orenów!? - Uderzyła pięścią w sosnowy stół. - Sam gadałeś, że będzie tysiąc dziadzie pierdolony!- Uspokój się dziecko - poprawił, zarzucając za ramiona długie, mlecznobiałe włosy. - Mówiłem, mówiłem, wiele rzeczy mówiłem. Teraz jest pięćset, więcej ci nie dam, zobacz tylko jaka amatorska dekapitacja... - Senko chwycił głowę krasnoluda i zaprezentował ją dziewczynie z różnych stron. - Widoczne są nierówne cięcia, krew gęsto zabrudziła zarost i skórę. A ta elfka? Jest piękna, a Ty ją oszpe... - Jeszcze jedno słowo Senko, a pożałujesz, że chciałeś robić ze mną interesy... Gdybyś mógł zobaczyć, co ci pokurwieńcy robili we Gliniankach, zobaczyć ludzi i płoty, samemu... - Powiedziałem uspokój się i przestań wreszcie mi grozić. - Starzec zakręcił siwego wąsa i wygodniej rozparł się na szerokim krześle, oprawianym zgniłozieloną skórą. - Nikt nie kupi tak kiepskiego towaru, jedynie jakieś podłe biedaki... - Twoi klienci są gorzej popieprzeni niż ja - Elke usypała na dłoni kreskę białego fisstechu i szykowała się aby zgrabnym ruchem posłać ją do nozdrzy drobnego noska. - Zostaw te proszki, nie w moim gabinecie. Dziewczyna błyskawicznie uciszyła go gestem dłoni. - Nie chcesz uczciwie ze mną handlować, to przynajmniej daj mi święty spokój. - Powiedziałem, nie w moim gabinecie! - Senko bezczelnie rozdmuchał dziewczynie fisstech, który zaprószył jej niebieski kubraczek. - Ty... padalcu! - Wyćwiczona pięść była gotowa, aby uderzyć starucha w twarz. Trafiła jednak w stół, by chociaż tak rozplątać szargające nią negatywne emocje. Starzec pochylił się do przodu, oparł ręce na stole i wzdychał kiwając głową. Dziewczyna spuściła wzrok, podczas niezręcznej ciszy zaczęła bawić się guzikami swojej nowej kurtki. - Wiesz Barbaro, że jesteś dla mnie jak własna córka. Choć nigdy sam nie mogłem mieć dzieci, pozwól mi teraz cieszyć się, że jesteś przynajmniej ty, kochana... Nie chcę widzieć cię z czymś takim pod nosem, dobrze? Nie chciałbym również, abyś tak zabawiała się poza moim domem, ale jesteś już kurwa dorosła, nie mam na ciebie wpływu. Gdyby był tutaj mój brat, to wiem, że łatwiej... - Przestań mówić o nim, proszę, nie wspominaj Senko. - Elke wstała z krzesła i zaczęła przechadzać się po gabinecie medyka. - Mówiłam Ci już, że on nie ma z tym nic wspólnego. Przecież kochałam własnego ojca! - Nie miałem tego na myśli skarbie. Był moim pieprzonym bratem, dobrze wiem jak zginął. Tym bardziej, że w Metinnie... - Powiedziałam coś! - Dobrze, przepraszam cię dziecko. Ech... dam Ci sześćset pięćdziesiąt, jeżeli obiecasz mi, że nie wydasz tego na wino i fisstech. Dziewczyna roześmiała się perliście, aż zielonkawo błękitne oczyska zaszły jej łzami. - Obiecuję Senko. I tak żal mi ciebie stary koźle. Mężczyzna wyciągnął spod stołu dwa małe, brzęczące mieszki. Dziewczyna chwyciła je prędko i ukryła w odmętach torby przewieszonej przez lewe ramię. - Dzięki, że wspomogłeś swą biedną "córę" - wycedziła ironicznie. - Poślę po ciebie, kiedy dostanę kolejne imiona - Starzec uśmiechnął się miło, nieustannie kręcąc wąsa. Spoglądał chwilę przez zakratowane okienko gabinetu. - Czy teraz właśnie nie odpływa ten twój statek do Novigradu? - O kurw... - Dziewczyna wybiegła niczym burza z budynku doktora Senko, którego szyld brzmiał "Młodość piękniejsza jeszcze, tylko w Gors Velen". ![]() Ostatnimi końskimi łykami dopiła cienkie piwo, a na jej poznaczonej licznymi bliznami twarzyczce zagościł uśmieszek, ni to pogardy ni życzliwości, spękane po ostatnich bójkach usta nadal wyglądały atrakcyjne. - Pierdol się - uzbrojoną w skórzaną osłonę dłonią ujęła za ucho drewniany kufel i huknęła nim o nieoheblowany blat. - Nie dość, że podpierdalasz karczmarzowi bekę, bądź co bądź, gównianego trunku, to jeszcze masz czelność szczerzyć sczerniałe zęby na nas, spokojnych klientów tego zasranego przybytku. Nie ładnie młody kombinujesz, wstyd. Oberżysto! Nalej mi łaskawie wody, bo w gardle zaschło mi od smrodu ich niemytych pach. Czekając na zrealizowanie zamówienia, wyszarpnęła zza pasa jednoręczny toporek rycerski, którego policzki zdobione były w ślicznie wygrawerowane słońca nilfgaardzkiego imperium. Palnęła nim o stół, po czym rzuciła namiętne spojrzenie niskiemu chłystkowi o czarnych włosach. Wygodnie usadowiła się na twardym krześle, smukłymi palcami lewej dłoni głaskała delikatnie wygięte stylisko toporzyska. - Tak będziecie się gapić? Jak nędzarze pod świątynią? Ostatnio edytowane przez Szkuner : 23-08-2017 o 09:38. |
![]() |
![]() | #3 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
Ostatnio edytowane przez Mimi : 04-10-2017 o 12:00. |
![]() |
![]() | #4 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | - Ratunku! Rat... - wystrzelony z kuszy bełt z impetem przebił pancerz z wyprawianej skóry, raniąc na tyle dotkliwie organy wewnętrzne, iż niedoszły bandyta zmarł jeszcze zanim dotknął gleby. Na polach zapadła cisza. Dopiero po chwili strzelec się poruszył. - Dwieście metrów jak nic. - mruknął raczej sam do siebie, bowiem wokół niego leżały dwa stygnące ciała oraz jedno dogorywające, wijące się jeszcze w konwulsjach. Isak zrobił kilka kroków i wyjął wbity w jedno z ciał swój miecz. To była udana walka, choć nierówna. On był sam, a ich czterech, przy czym uratowało go tylko to iż jeden z nich był kiepskim łucznikiem i bał się podejść ze sztyletem w stronę rycerza renegata. Mimo wszystko Parov nie był sadystycznym rzeźnikiem i skrócił życie temu, które powoli je oddawał. Zadawanie bólu nie było w jego naturze. Zostaw w spokoju lub zabij - nie lubił znęcać się nad słabszymi. Chciał tylko przejechać w spokoju tą drogą, wśród pól, i dostać się do Wyzimy. Słońce było coraz niżej na horyzoncie, a Parov zastanawiał się nad rozpaleniem ogniska przy drodze i obozowania. Okolica do czasu napaści wydawała się spokojna, to też nie widział większych przeszkód. Do czasu. Strzała z sykiem o milimetry minęła jego głowę, lecąc dalej w stronę rozległych pól. Obrócił głowę w stronę strzelca, z uprawnych roślin na trakt wyskoczyło dwóch bandytów. Nie owijali w bawełnę, chcieli Isaka zabić i zabrać to co miał. A na to rycerze pozwolić nie mógł. Spiął konia i po szarżował w stronę uzbrojonych w topór, włócznię i miecz, dobywając swój, półtora-ręczny, kawał stali. Wysoko uniesione ostrze z impetem spadło na pierwszego z tej trójki i mimo że mężczyzna uzbrojony również w miecz spróbował bloku, cios się przebił sięgając ramienia i ostrze wbiło się głęboko za obojczyk. Isak trzymał kurczowo swoją broń, to też nie zgubił jej gdy spadł z konia. Włócznia ześlizgnęła się po pancerzu i zaplątując się wilczą skórę, zrzuciła jeźdźca. Napastnik z toporem próbował wykorzystać sprawę i z wysoko uniesioną bronią zbliżał się by zadać kończący cios, lecz Isak nie stracił zimnej krwi. Zamachnął się mieczem, trafiając napastnika nieco powyżej kolana. Krew z tętnicy siknęła, a bandyta skomląc upadł na kolana nieopodal renegata. Sam miecz zatrzymał się na kości, z powodu małej siły uderzenia, jakby nie było Parov leżał na ziemi, szamotany włócznią, która próbował wyrwać trzeci. Do pchnięcia na szczęście takiej siły nie było potrzeba, to też Isak nie tracił czasu umieszczając swój miecz między żebrami topornika. I wtedy chwycił obiema dłońmi drzewiec włóczni. Przeciwnik, na oka osiemnastoletni chłopaczek nie miał z nim szans. Isak wstał na nogi i zaczął przyciągać do siebie nadal trzymającego twardo drzewiec młodziaka. Ostrze przebiło wilczą skórę i kiedy byli na wyciągnięci ręki od siebie, Isak wytrenowanym w Zakonie ruchem dobył mizerykordii, a drugim złapał ramię napastnika. Wbił ją w chłopaka może z osiem razy, nim ten osunął się na ziemię, puszczając kij. I wtedy na drogę wybiegł równie młody łucznik, ale widząc co się stało z jego towarzyszami, nie ruszył do boju, lecz spróbował napiąć cięciwę i wystrzelić. W jego stronę poleciała mizerykordia, wbijając się boleśnie w okolice ramienia. Był to rzut cholernie prowizoryczny, lecz udany i szczęśliwy. Łucznik przerażony do granic możliwości zaczął biec wzdłuż drogi, krzycząc na całe gardło. Isak spokojnie zbliżył się do konia, zdjął kuszę, napiął cięciwę wkładając w to sporo siły, wyjął bełt z kołczanu, załadował broń, wymierzył dokładnie używając konia jako podpórki, albowiem po walce Isakowi ręce nadal się trzęsły i wystrzelił, zabijając ostatniego. Kilka dni później na drodze do Wyzimy, trafił na miasteczko Calmus, chcąc tam znaleźć coś do pracy zatrzymał się w jednej z karczm. * * * Kiedy jedna z kobiet skupiła na siebie cała uwagę "gangu", Parov napiął niespostrzeżenie kuszę pod stołem i umieścił w niej bełt. Był starym wygą, miał swoje przyzwyczajenia, np. takie jak siadanie zawsze w kącie, gdzie nie musiał bać się plecy i o jedną flankę. Był renegatem, łowcy głów polowali na niego nie raz, nie dwa licząc iż były Rycerz Zakonny będzie łatwym łupem. Nie inaczej było tym razem, Isak siedział raczej daleko od całego zamieszania i obserwował. Nie miał zamiaru się mieszać, ale kiedy wybuchnie zamieszanie, nie miał zamiaru pozwolić rabusiom wyciąć w pień niewinnych i pozwolić im odejść bez kary. W dodatku wyglądali na lepiej wyszkolonych i wyposażonych, niż czwórka którą musiał zabić kilka dni temu. Samemu mógłby nie dać rady, a znając życie przed gospodą czekało jeszcze kilku, jeżeli w reszcie miasteczka nie było ich więcej. Rzucanie się na nich było dobrym pomysłem, o ile śpieszyło się komuś do grobu. A więc Isak czekał, słuchał, obserwował, mając pod ręką gotową do wystrzelenia kuszę, oraz resztę swoich śmiercionośnych kompanów.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść. Po prostu być, urzeczywistniać sny. Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć. Po prostu być, po prostu być. Ostatnio edytowane przez SWAT : 24-08-2017 o 23:54. |
![]() |
![]() | #5 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Marina była zmęczona a noc długa. Dziecko – wnuk wójta – nie chciało przyjść na świat i Marina spędziła ostatnią dobę czuwając przy rodzącej i wyciągając noworodka. Teraz niemowlak popiskiwał lekko, wiercąc się na piersi matki. - Cii – powiedziała miękko. – Daj mamusi pospać. Podniosła dziecko i ułożyła je nieco wyżej, wsuwając mu brodawkę do buzi. Przyssało się i zasnęło. Uśmiechnęła się, dotknęła rozpalonego czoła matki, a potem odsunęła przykrycie i położyła rękę na jej podbrzuszu. Wyszeptała cicho kilka słów. Oddech kobiety wydłużył się, napięcie w ciele spadło. - Będzie dobrze – powiedziała do żony wójta. – Dbaj o jej czystość, tak jak będziesz dbała dziecko. Niech nie wstaje przez dwa dni. Powinna dużo pić, wody, albo mleka, rzadkiej zupy, rozpuść to w wodzie - wsunęła zioła do ręki kobiety. – Podawaj wieczorem przez 3 dni. - Dziękuję wam, pani – w oczach kobiety pojawiły się łzy. – Gdyby nie wy, straciła bym i córkę, i wnuka. - Dbajcie o nich – powiedziała Marina, przyjęła zapłatę i wyszła. Nie lubiła, kiedy jej praca szła na marne. Teraz ona powinna była odpocząć, ale coś ją pchało dalej… Spędziła w Zapchlonym Siole dwie niedziele. To długo, zaczynała czuć niepokój, który pojawiał się zawsze, gdy gdzieś zbyt długo zabawiła. Owinęła się peleryną, ranne powietrze było chłodne, czuło się odległy, mroźny powiew zimy. ”Za wcześnie” pomyślała ogarnięta nagłym niepokojem, wychodząc z chaty, gdzie spała córka wójta z dzieckiem. Zabrała swoją torbę, przewiesiła ukośnie przez pierś. Kupcy zbierali się już do odjazdu, dobrze, że dziecko zdążyło.. dzięki temu i ona miała transport. Calmus. Brzmiało równie dobrze, jak nazwy innych osad, które zwiedziła. Zwykle pamiętała tylko nazwy dwóch, trzech ostatnich. Wóz kołysał się jednostajnie, a ona przysypiała, wciśnięta w kąt. Młody pomocnik woźnicy rzucał czasem na nią łakomym spojrzeniem, puścił nawet kilka uwag, póki nie dostał od swojego pryncypała po uszach. Na dziewczynę przyjemnie się patrzyło: ciemne, kręcone włosy okalały szczupła, inteligentną twarz i spadały luźną falą na kark, zebrane nisko rzemiennym sznurkiem. Figura była smukła; w miejscach, gdzie powinno być jej więcej – było, w innych zaś panował miły minimalizm. Miała na sobie zamszowe spodnie, wysokie buty i dopasowaną, dłuższą, tunikę a pod spodem białą koszulę. - Nie dla psa kiełbasa – zaśmiał się woźnica. – Takie panie nie interesują się gówniarzami jak ty. On już musi mieć ze dwadzieścia wiosen. Takie szczyle jej nie interesują. Co innego dojrzali mężczyźni.. – podkręcił wąs, ale po chwili przypomniał sobie, kim jest pasażer. – To uczona znachorka – powiedział do młokosa. – Szacunek się jej należy. . Wóz kołysał się jednostajnie. Konie parskały. ----- Siedziała teraz w kącie karczmy pijąc rozwodnione piwo. Kończyła właśnie swój chleb i ser, kiedy banda postanowiła zakłócić spokój biesiadników. Oczywiście, to nie była jej sprawa. Mottem życiowym Mariny było dbać o własne interesy i nie mieszać się do niczego, co jej bezpośrednio nie dotyczyło. Jak zapowiadająca się tutaj rozróba. Cofnęła się, bardzo powoli, przywierając plecami do ściany w ciemnym zakamarku izby. Nie chciała, żeby ktoś ją przypadkiem zahaczył z rozgardiaszu, który – jak przewidywała – zaraz tu zapanuje.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
![]() |
![]() | #6 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Wszyscy - Wypraszam sobie, zęby, to akurat mam zadbane. - Odpowiedział czarnowłosy szczerząc swoje dość białe zęby w mocnym uśmiechu. Weryfikację obelgi Elke na temat smrodu niemytych pach jednak sobie odpuścił. - Co ci przyjdzie z tej walki? Nikt za nas nie zapłaci, bo nikt nie wyznaczył nagrody. Nawet karczmarz nie zapłaci, w końcu go okradamy, to nie ma z czego. A my nie chcemy się bić, jesteśmy pokojowo nastawieni. Jego kompania potraktowała jednak bojowe słowa Elke zdecydowanie poważniej. Rozeszli się nieco, by nie stać w kupie, po lewej stronie czarnowłosego stanęło dwóch ludzi z rękami położonymi na pochwie miecza, po prawej jeden z przygotowanym toporem, drugi z buzdyganem. Wprawione w walce oczy Isaka i Elke mogły stwierdzić, że ich postawy były bardziej nastawione na nagłą obronę, niż atak. Ale fakt faktem, że pozostawali w czujności bojowej. Sam czarnowłosy miał u swych boków dwa dłuższe sztylety, aczkolwiek jego postawa wciąż była dość lekceważąca. Karczmarz zajmował się wytaczaniem beczek, więc obsługą gości mimo napiętej sytuacji musiała zająć się dziewka karczemna. Najpierw obsłużyła Fikę, która zwróciła się do niej bezpośrednio, dostając klucze do pokoju w zamian za garść orenów. Dość niespodziewanie po tym, z miejsc wstało również dwóch zakapturzonych mężczyzn, również ruszając w stronę pokoi sypialnych. Następnie dziewka karczemna zaczęła nalewać wodę do kubka dla Elke. Akurat w tym momencie przechodził karczmarz z drugą beczką. Zerknął w stronę blondwłosej i widząc jej głaskanie styliska toporzyska, powiedział cicho, gdy ta mogła już uraczyć się pełnym kubkiem wody. - Pani, więcej szkód będzie z tej walki w mojej karczmie, niż z tych, jak to nazwałaś, beczek gównianego trunku. Odpuśćcie. - Jednak nie czekał na jej odpowiedź, a szybko udał się z powrotem na zaplecze, po ostatnią beczkę. Fika dotarła do drzwi swojej komnaty i zauważyła, że dwaj zakapturzeni mężczyźni weszli do drzwi obok. Rudowłosa półelfka mogła więc spokojnie wdrożyć w życie swój plan, opuszczając na ten moment resztę mniej lub bardziej proszonych gości karczmy. Wszyscy bez Fiki Nagle karczmę przeszył głośny gwizd, brzmiący jak te wydawane przez pracowników budowy na każdą przechodzącą zgrabniejszą kobietę, a zaraz po nim krzyk i pisk dochodzący z pokoju, do którego udali się dwaj zakapturzeni. Gdy zaraz po tym wyszli, jeden z nich trzymał nóż na gardle grubego, ciemnowłosego mężczyzny, który w obecnej chwili ubrany był jedynie w skarpety, gruby złoty łańcuch i pierścienie na dłoniach, odsłaniając całe swe gotowe do igraszek cielsko. Drugi w podobny sposób trzymał zgrabną dziewczynę, dwa razy młodszą od mężczyzny. Blondwłosa widocznie zdążyła złapać kawałek pościeli i się nim okryć, choć udawało jej się zasłonić tylko dolną część, na górze wszyscy mogli zobaczyć jej porządnie wyrośnięte piersi. Oboje złapanych wyglądało naturalnie na przerażonych sytuacją. - No i są nasze gołąbeczki! - Szybko zareagował wygadany czarnowłosy kurdupel. Dalej kontynuował w stronę Elke, wskazując palcem na półnagą kobietę. - Tą panią zabieramy, bo wyobraź sobie, że to córka tego drugiego pana. Którego puścimy. Jak postawię jakiś lepszy trunek, to uznasz nas za tych nie do końca złych i darujesz sobie walkę? Nawet zapłacę za ten napitek. - Odpowiedział, wyciągając z kieszeni kilka monet i pokazując je w garści. Elke, Isak i Marina jednoznacznie mogli stwierdzić, że zakapturzeni również byli częścią bandy i posiadali jeszcze znaczniejszą przewagę liczebną. Fika Półelfka znalazła się w pokoju o średniej jakości, gdzie przydałby się w końcu remont. Ale nie ocenianie warunków sypialnych było jej w głowie, a szybkie wyjście z karczmy, więc otworzyła okno i czując na twarzy rześkie powietrze tego popołudnia, wyskoczyła przez nie bezgłośnie lądując na miękkiej trawie pod oknem. Rozglądając się, dostrzegła stajnię. Musiała okrążyć nieco budynku, by do niej podejść. W środku, jak się okazało, nie było żadnego konia. Za to niedaleko wyjścia prawdopodobnie kolejny z bandy, wysoki i barczysty zbrojny, w dziwny sposób liżący się po ręce, pilnował pięciu koni, z czego dwa były zaprzęgnięte do małego pojazdu zaprzęgowego. Zaprzęg był ustawiony tak, by jak najszybciej mogli wyjść z karczmy i udać się w stronę słynnego lasu, z którego pochodziła nawet słynniejsza w tych okolicach banda. To, co jednak mogło jeszcze bardziej obchodzić Fikę, to fakt, że w żadnym z koni nie rozpoznawała Ginko. Chociaż pewności mieć nie mogła, bo jeden najbardziej podobny, był nieco zasłonięty przez pozostałe. Tylko czuła, że podejście bliżej wiązało się z ryzykiem, że zostanie zauważona przez zbrojnego. Ostatnio edytowane przez Zara : 11-10-2017 o 08:00. |
![]() |
![]() | #7 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | - Tato! - krzyczała, starając się głosem przebić bitewny zgiełk. - Tatuś... - jęczała, mając złudną nadzieję, łzy płynęły jej po policzkach. Szczęk oręża, krzyki i stukot końskich kopyt słychać było cały cholerny dzień. Od świtu do zmierzchu rzeka Sylte wypiła tak wiele krwi, że najgłupszy poznałby, iż ani kropli więcej nie mogła już pochłonąć. Wojacy stąpali po czerwonej posoce, walczyli w niej i dzielnie umierali z całych sił broniąc skrawka cesarskiej potęgi. Jednak fala wiernych 'królowi' rebeliantów nie mogła zostać powstrzymana nawet niesłychaną odwagą i oporem niflgaardzkiej piechoty zaciężnej. Kiedy ostatni z tarczowników padł, a ciało jego stratowały konie, Elke samotnie i krwawo przedzierała się przez blaszane zastępy rebelii. Jej ojciec, Brian Kugelgen, ściągnięty został z konia, kiedy mieczem rąbał po zawszonych łbach powstańców z Metinny. - Za cesarza! Za Wielkie Słońce! - Wołał donośnie, dopóki nie zniknął gdzieś pod kopytami lekkiej kawalerii, wdzierającej się głęboko w szeregi ich oddziału. Elke całym sercem chciała ostatni raz ujrzeć swojego rodziciela, opiekuna, mentora. - Skurwysyny! - krzyczała z całych sił, rycząc i rąbiąc toporzyskiem gdzie popadnie. Kiedy nilfgaardzki hufiec na krótką chwilę zyskał przewagę, ktoś mocno chwycił ją w pasie i ciągnął w przeciwnym kierunku. Nie chciała tego, wolała umrzeć niźli wycofać się. Chociaż tylko raz ujrzeć ojca, ostatni raz przytulić tatę... *** Płonąca świeca raźno podtrzymywała zgrabnie tańczący płomień, wosk leniwie spływał na żeliwny kaganek, wyżłobiony w orientalnym stylu magicznej lampy. Półmrok leżący w ciemnym pokoju zlewał się z mrokiem hebanowych mebli, zdobionych ciemną, granatową skórą, zaś zapach rozkoszy oraz jęki przyjemności cicho unosiły się wśród spokojnej, wilgotnej atmosfery. Naga dziewczyna siedząca na kolanach Elke ponętnie i delikatnie kołysała się, muskając ustami jej młodą twarzyczkę, w której lekkie blizny chowały się w swoim malutkim, osobistym cieniu. Udami mocno ściskała ciało, a kruchymi dłońmi zanurzyła się pod błękitną koszulę wojowniczki, gładząc jej zgrabną talię, oraz dziewczęce biodra. Czarne jak noc kędzierzawe włosy dziewki pachniały fiołkami, mydłem, wilgotne były od zimnej wody. Lecz czar rozkoszy okropnie prysnął, kiedy do pomieszczenia wpadła tęga bajzelmama, kłócąc się potężnie z kimś, kto stał za jej plecami i czekał na przekroczenie wysokiego progu.- Hej Luna słyszysz mnie? Gościa masz i wiem, że przeszkadzać nikt nie miał, ale on gotów był drzwi wyważyć byleby tutaj wejść. Wieśniak jeden i zboczeniec cholerny, w cyca mnie chciał szczypnąć! - Mówiąc to gruba kobieta pacnęła wysokiego mężczyznę otwartą dłonią, po czym wyjęła szybko wykałaczkę, próbując wydłubać resztki wołowiny, którą w czasie nagłego incydentu wraz z rosołem pochłaniała całymi chochlami. Elke siedząc wyprostowała się pospiesznie zapinając skórzany pasek, prędko przerwała czarnowłosej będącej w seksualnym transie, zrzucając ją na posadzkę okrytą wilczym futrem. Ta szybko umknęła, zasłaniając się śnieżnobiałym prześcieradłem. Z wpół otwartą buzią i wystraszonymi oczkami, Elke przyglądała się nieznajomej postaci stojącej przed zamykającymi się z wolna drzwiami pokoju. Mężczyzna zdjął kaptur, a czarne, krótko przystrzyżone włosy, mokre od smagającej je ulewy, odbijały się w nikłym świetle bladym blaskiem. Niebrzydki facet z kolorowymi oczyma wzniósł obie ręce w pytającym geście. - ...Luna? - Zadziwiła się postać, kręcąc delikatnie głową oraz bezczelnie wpatrując się w wyeksponowany tors kobietki. Dziewczyna spuściwszy wzrok, zajęła się zapinaniem swej błękitnej koszuli. Dało się czuć niezręczną ciszę wiszącą w gorącym powietrzu tego niewielkiego pokoiku. - Czego chcesz człowieku? Mężczyzna szarpnięciem rozpiął kurtkę, na jego szyi pobłyskiwał trójkątny talizman, a gładki ametyst błyskał nienaturalnym światłem. - Hominibus plenum - Twardo rzekł mężczyzna dopinając kabat. - Amicis vaccum... - Niechętnie wycedziła Elke, niezauważalnie wypuszczając powietrze przesiąknięte strachem i nerwami. Kamień z serca, nie chciałam ginąć bez gaci. - Błądziła nietrzeźwymi myślami, błyszcząc ząbkami w głupim uśmiechu. - Co cię tak cieszy Barbaro? - Szorstki, żołnierski głos przerażał, a zarazem automatycznie uczył pokory i leczył wszelaki garb. - Twój widok Abelardzie, w burdelu tylko wy pukacie do takich drzwi, oraz opłaceni mordercy - Wzdrygnęła się na myśl o sztylecie muskającym gardziel. - Jesteś pewna, że nie jednym i drugim jest moja postać tutaj? - Jestem po stokroć pewna, nie bawiłbyś się w ceregiele, dobrze wiesz, że Senko... - Senko ma informacje młoda. Dostałem listę i tym razem liczę na profesjonalne wypełnienie obowiązków wobec mistrza. - urwał nieprzyjemnie, wpatrując się w jej błękitne oczy. Tęczowa różnokolorowość jego ślepi napełniała niepokojem, oraz jakąś dziwną przyjemnością wzrokowych doznań. - Nie jestem jego pachołkiem by mną poniewierać. Po całym świecie mnie ciągnęliście wy łachmany i po co? Po łeb elfki, bo zęby trza jej było wytłuc? Bo cenne bardzo? Brzydzę się na samą myśl... do czego wam potrzebne ich martwe oczy? Dojdzie jeszcze do tego, że truposzy całych będę wam targać... Mężczyzna krzywo popatrzył na dziewczynę i uśmiechnął się mimowolnie, choć widocznie starał ukryć się to, jak bardzo rozbawiła go cała sytuacja. Elke zrobiła wielkie oczy i wstała szybko, dopinając ostatnie guziki oraz chwytając opartą nieopodal tarczę. - O nie nie nie! Zaraza by was, chyba sobie żartujesz psycholu? - Nie krzycz dziewczyno, bo jeszcze ktoś raczy usłyszeć - uśmiech nie zniknął z jego twarzy, słowa uchodziły z wielką przyjemnością. - Złaź mi z drogi! Kończymy współpracę tu i teraz! - Krzyczała, szarpiąc go i próbując odsunąć od solidnych drzwi malowanych na ciemną zieleń. - Gdzie się wybierasz szmato, heem!? - Ametyst zajarzył się jaskrawym, purpurowym światłem. Mężczyzna niedźwiedzim uściskiem chwycił dziewczynę za twarz, prawą zaś dłoń położył na jej ramieniu. Swąd spalonej skóry, materiał kurtki zaskwierczał, Elke uroniła gorzkie łzy bólu i stłumiony przez Abelarda krzyk. Otwartą dłonią zdzielił ją po twarzy i cisnął w kąt pokoju. Zza pazuchy wyjął papierowy rulon, zostawiając go na kolanach dziewczyny. Rzucił jej figlarne spojrzenie, komicznie zagroził palcem i wyszedł - okrutnie trzaskając drzwiami. Dziewczyna łkała żałośnie i macała porządnie poparzony bark. Nowa kurtka poszła z dymem, koszula podziurawiona i blizna w postaci dłoni. Aż tak bardzo się zadłużyłam? - Pomyślała, szlochając i wycierając mokry od płaczu nosek. ![]() Parsknęła śmiechem, a zachodziła się dobrą chwilę, prawie plując świeżo polaną wodą. Dziewczyny mają tu paskudne, nie ma nawet czym zająć się nudnymi wieczorami. Nadto szklanka prostej, przezroczystej cieczy miała posmak króliczego gówna, co doszczętnie zepsuło jej nadszarpnięty humor. Usłyszała poważne słowa karczmarza, lecz mogło się wydawać, że spłynęły po niej jak po kaczce. - Wypierdalaj - rzuciła luźno do niskiego, ziewnęła głęboko i zachichotała jeszcze delikatnie, prawie niewinnie i dziewczęco. - Brunet, kurwa, wieczorową porą. Ciesz się karle, że nie mam humoru rozpruwać ci pogniłych flaków, a monety zachowaj - przydadzą się w bajzlu. Może wreszcie pochędożysz trochę, ha ha! Troszkę za dużo wypiła. Nawet takie siki mogą zawrócić w głowie wprawionemu pijakowi. Jak to ktoś mądry kiedyś rzekł - każdy szermierz dupa, kiedy wrogów kupa. Toporka na powrót nie schowała. Sytuacja była delikatnie napięta, choć zupełnie wywalone miała na komiczną parkę stojącą z nożem przy gardzieli. Tupnęła skórzanym buciskiem - Kaszy dziewucho! Kolację warto zeżreć i położyć się wreszcie spać. I ściągnij cholera jasna te pajęczyny znad mojego łóżka, bo brzydzą mnie krzyżaków szarże nad piękną moją główką. - uśmiechnęła się szyderczo i dodała prześmiewczym tonem - worek przy okazji nałóż se na łeb, bo wasze piwo-szczyny do gardła mi podchodzą, bleh! Ostatnio edytowane przez Szkuner : 28-08-2017 o 23:19. |
![]() |
![]() | #8 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
Ostatnio edytowane przez Mimi : 04-10-2017 o 12:02. |
![]() |
![]() | #9 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Renegat obserwował całe zajście i w sumie odsapnął, raczej do rozlewu krwi nie dojdzie. Dziewczyna była butna, ale koniec końców dała za wygraną. Atmosfera robiła się coraz bardziej spokojna, a to Isak lubił najbardziej, choć i ogień nie raz mu się w takiej atmosferze udawało rozpalić. A teraz chciał w spokoju dopić to paskudne piwo, zjeść polewkę i rozbić obóz na granicach miasteczka i zdrzemnąć się, owinięty w wilczą skórę. Mimo tego całe zajścia i faktu że robiło się spokojniej, raczej nie odkładał kuszy na podłogę. Ta, oczywiście napięta, nadal leżała na ławce obok niego. Zawsze to jakieś wsparcie, o ile w karczmie nie ma więcej tajniaków, którzy obserwują ludność i donoszą hersztowi o poczynaniach mieszkańców. Dziwił się mieszkańcom, że na to pozwalają... Chociaż w lesie mogli mieć przegwizdane, tu, wśród budynków to oni prowadzili. I nie chcieli korzystać z tej naturalnej przewagi. Głupcy. Isak się zasępił. Wrócił do wspomnień, kiedy świat przemierzał nie jako samotnik, a współtworzył grupę Złych Dobrych. Jeszcze wtedy w zbroi Zakonu Płonącej Róży, niedługo po tym jak stał się renegatem, on i jeszcze dwunastu mu podobnych przemierzali Redanie, Kaedwen, Aedirn czy Temerie i wspólnie spuszczali ostry łomot wszelkiej maści bandytom, przywłaszczając sobie ich łupy, czasami z rozpędu łupiąc też okoliczne wsie. Dawno nie miał informacji co się stało z jego towarzyszami po tym, jak podzielili łupy i każdy udał się w swoją stronę, chociaż interesował się ich losami. Tak na przykład Strazild z Tretogoru, bardzo dobry łucznik z dziada pradziada, wpadł na łowcę głów i swą główkę stracił pod katowską gilotyną w Wyzimie. Równie ciekawe losy miał Drannor Araran, elf, który najął się statku, po czym rozbestwiona załoga uważająca że elf to w sumie baba bo włosy długie, a jak baba to musi i pecha przynosić, został wyrzucony do wody na środku Wielkiego Morza. Na szczęście zginęło z trzynastoosobowej drużyny tylko pięciu Złych Dobrych, co było całkiem dobrym wynikiem po tak długim czasie. Większość jego dawnych ludzi zapadła się pod ziemię, przycichła. Krasnolud Grurrit wrócił do Mahakamu i zajął się kowalstwem, Onir sformował własną drużynę i ruszył dalej wojować, Vebar stoczył się zostając takim typem człowieka, na którego dawniej sam polował - zezwierzęconym bandytą, a na przykład Hobla w burdelu znalazł miłość swojego życia, a teraz orze ziemię ciesząc się spokojnym życiem. Ciekawa to była gromadka, twarda i sprawna w walce. Chciałby ich w kompletnym składzie mieć teraz przy sobie, rozgonili by tą bandę dzieciaków na cztery wiatry. Isak ocknął się z zamyślenia i zwrócił się do paskudnej baby, która zagadnęła go wcześniej i tak samo jak on, obserwowała zajście. - Może i Wiedźmin. Najlepsze piwo jakie macie, talerz polewki i jakieś mięsiwo do tego. A jak się szybko uwiniesz dostaniesz orena za fatygę. - uśmiechnął się życzliwie, koniec końców choć patrzenie na tego babsztyla bolało, on też po latach wojaczki najprzystojniejszy nie był i było to widać.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść. Po prostu być, urzeczywistniać sny. Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć. Po prostu być, po prostu być. |
![]() |
![]() | #10 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Marina usiadła na powrót na swojej ławie. Cóż, każda sytuacja ma plusy plusowe i plusy minusowe, jak mawiał jej tatko. „Nic, co się wydaje złym nie jest do końca złe, ale też nic co się wydaje dobrym, nie jest do końca dobre. Kiedy używam magii, to komuś przybywa, a komuś ubywa. - Ale komu ubywa? – nie mogła zrozumieć Marina. - Marinko – głaskał ją z uśmiechem po główce. – Kiedyś zrozumiesz. Jak odrośniesz od ziemi”. Odrosła już i rozumiała. Tak więc z jednej strony cieszyła się, że nie doszło do rozróby – bo , jak wiadomo, gdzie drwa rąbią to wióry lecą i można takim wiórem oberwać, np. w oko, a to niemiłe. Z drugiej strony – szybka bójka to szybki zarobek. Zawsze zostanie ktoś, kto będzie chciał leczyć rany. No, chyba że wyrżną wszystkich. Ale ci po prostu po młódkę przyszli. Szybko otaksowała walory dziewczyny – i bez skromności musiała przyznać, że jej są równie dobre, jak nie lepsze – oraz walory mężczyzny. Za łańcuch mogłaby pożyć spokojnie i długo.. No, ale nie była zachłanna – miała swój fach w ręku i na dach nad głową zawsze mogła zarobić. Oraz na ser i coś do sera. Ziewnęła. Czas się było zbierać na odpoczynek…
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
![]() |