Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-08-2015, 07:48   #1
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
[The One Ring] Zielona Kompania




Thyri, jadąc na kucu za niespieszącym się jeźdźcem, szybko zrozumiał, dlaczego Rivendell było ukrytym miejscem, do którego nie sposób było trafić nie znając drogi inaczej, niż z przewodnikiem. Dolina była kształtowana i pielęgnowana wolą i magią elfów. Nie trzeba było zakrywać oczu krasnoludowi. Szczerze wątpił, czy odnalazłby drogę w przyszłości chcąc odwzorować podróż. Szlak nie posiadał absolutnie żadnych charakterystycznych miejsc, które można by wziąć za naturalne drogowskazy. Piękne krajobrazy, majestatyczne góry, gęste, zielone lasy i wodospady, takie same, choć inne zarazem i jedyne w swoim rodzaju. Wszystko układało się przed oczami, niczym stale obracający się obraz, nowych przejść, rozwidleń i ścieżek niemożliwie zwyczajnych i wręcz niepozornych do ponownego wybrania, niczym koncept labiryntu.

Przewodnik nie był wylewnie rozmowny, lecz uprzejmy i opiekuńczy. Thyri nie wiedział ile tamten miał lat. Mógł być zarazem tym, który pamiętał przeszłe ery, lub urodzić się zaledwie kilkaset lat temu. Dowiedział się od Faindira, którego mleczne włosy bielsze były od nieskazitelnego śniegu Wysokiej Przełęczy, że zaproszenie Thyri wystosował Lord Glorfindel, kapitan i herold Elronda Półelfa.

Kiedy Thyri wreszcie dotarł do Rivendell, od razu zwrócił uwagę na fontannę, której przeoczyć było nie sposób. Usytuowana u stóp Domu Elronda przedstawiała strumienie układające się w rozłożyste drzewo wyrastające z marmurowego basenu. Faindir widząc minę krasnoluda uśmiechnął się i również zapatrzył w lśniący szum wody.

- To nowa fontanna. - wyjaśnił. - Wcześniej wyglądała nieco inaczej. - dodał i opatrzył khazada krótkim, przelotnym, acz chyba pierwszym, cierpkim spojrzeniem.

Później przy głównych wrotach, którymi kończyły się wysokie, zgrabne schody, nieco mógł zaskoczyć brak straży innej niż wysokie posągi zbrojnych elfów w płaszczach i hełmach, wspartych na włóczniach. Białe drewno pozbawione było jakichkolwiek ozdób a jednak biło od niego dziwne, trudne do opisania piękno w ich zaklęte.
Na schodach zjawił się, niemal jak wyrośnięty spod ziemi, elf, który przedstawił się, jako Lindir. Thyri szybko zrozumiał, że ma do czynienia ze swego rodzaju majordomusem.

Dopiero, gdy Thyri podeszł bliżej drzwi, przekonał się, że blask, choć zapewne drewno nie było takim, które znaleźć można gdziekolwiek na kontynencie, naturalnie jeśli w ogóle, zawierało tysiące osadzonych w nich, drobnych, identycznych kształtem i rozmiarem, białych beryli. Kamienie skrząc licznymi iskierkami, odbijały i rozpromieniały blask dnia i zapewne nocy.

Prowadzony przez budynek, nie spodziewał się zobaczyć na głównym holu korytarza, który układał się u sklepienia w wysoki, spadzisty sufit drewnianych bali, że zastanie w tym miejscu, pośród trzech lamp zawieszonych u szczytu, środkową - nieomylnie krasnoludzką. Jej czerwonawy blask dziwnie wrażenie sprawiał na obserwatorze, jakoby oświetlony korytarz, wyłożony taflami gładkich flizów z Gór Mglistych, podziemnym był. Poinstruowany został, gdzie znajdzie łaźnię oraz kuchnię, kiedy stanęli u progu gościnnej komnaty krasnoluda. Później tego dnia, wieczorem, było spotkanie z Glorfindelem.




Glorfindel czekał na tarasie wychodzącym na dolinę. Elf był wysoki i trzymał się prosto. Jego włosy były niczym świecące złoto, twarz szlachetna, młoda i nieustraszona, zarazem pełna radości. Oczy miał jasne i przejmujące a głos niczym muzykę; ze skroni biła mądrość, w ręku zaś zaklęta moc siły.
Obejrzał zwój dostarczony przez Thyri, a później zwinął stary pergamin w rulon, ostrożnie i niespiesznie.

- To wielki skarb widzieć dzieło sprzed tysięcy lat, choć nie tego oczekiwałem. – uśmiechnął się bez cienia zawodu do nowego właściciela starożytnych planów. – Niemnie wielką radość sprawisz Erestorowi, Panie Thyri z Esgaroth… – jego spojrzenie było miłe, i albo rozbawione, a może tylko radośnie życzliwe, gdy w oczach tańczyły wesołe ogniki. - … jeśli to... - podał zwój krasnoludowi - zostanie w dolinie.




Hilly maszerowala po Wiekim Gościńscu Wschodnim obok młodego towarzysza podróży. Mężczyzna na imię miał Malborn. Wkrótce zostawili za sobą wzgórze Bree, po kilku dniach minęli Ostatni Most, gdzie nabrzmiała topnieniem górskich śniegów rzeka, ledwie mieściła się w szerokim korycie. Wędrówka ku górom upływała w czasie ładnej wiosennej pogody.

Człowiek wysłany został do Bree, aby asystować w podróży dziewczynie, z polecenia, a dokładniej prośby, Erestora. Choć znał drogę do Rivendell, to pierwszy raz pokonywał trasę samodzielnie wybierając ścieżki. Za każdym razem wcześniej asystował mu wychodzący z naprzeciw elfi posłaniec.

Mijali górskie rozpadliny, wspinali się wśród skał coraz wyżej i wyżej klucząc, aż białe kamienie zaprowadziły ich na skraj ogromnej przepaści. Stamtąd stromymi schodami wijącymi się wśród koron dorodnych sosen, zagłębiali się coraz niżej między rozłożyste dęby i buki a przed nimi stała otworem, wyrąbany nieprzystępnym górom zielony wąwóz. Z pionowych ścian wodospady wypływały lecąc spieniona bielą, niczym naturalne fontanny. W skalnym korycie wartka wstęga rzeki przecinała kotlinę.

Wcięta w górach dolina urzekła Hilly. Odniosła wrażenie, że klimat rządził się w innymi prawami, niż reszta gór. Liczne budynki łączone były tarasami, promenadami, łagodnie rozwieszonymi łukami wijących się zgrabnie, zakręcających mostów. A wszystko wkomponowane z wielką harmonią w przyrodę doliny. Skały, woda, drzewa, ptaki. Miejsce to było tak bardzo podobne i różne zarazem od Shire. Przede wszystkim można było czuć się w tym miejscu bezpiecznie jak w najbardziej sprawdzonej, strzeżonej kryjówce, o której nie wiedział nikt, oprócz najbliższego przyjaciela, któremu ufało się bezgranicznie.

Wokół głównych budynków Wyrąbanej Doliny dostrzec można było o wiele więcej, mniej zadbanych a raczej po prostu pochłoniętych przez przyrodę. Droga, w kompleksie połączonych domów wiodła od południa po przekroczeniu przeskakującego rzekę kamiennego mostku, przez samotnie stojącą w oddali od reszty rezydencję, gdzie jak wiedział Malborn, mieszkał Lord Glorfiendel. Szli dalej wzdłuż koryta otwartym terenem, mijali stojące na odległość strzału z łuku, ustawione w równym rzędzie, strzelnicze tarcze. Krużganki, domy, stajnie i… elfy.

Dom Elronda był największym, najokazalszym i znajdował się w centrum krainy. Lindir powitał przybyszów wyrastając jakby na zawołanie nim Malborn zdołał dokończyć myśl, gdzie podziewa się seneszal Lorda Rivendell.
Elf zaprowadził hobbicią dziewczynę do prywatnego pokoju, gdzie mogła odpocząć po podróży, przed spotkaniem z Erestorem. Komnata posiadała jedno duże okno naprzeciw wejściowych drzwi. Urządzona była przytulnie z gustowną prostotą. Ściany ozdobione ładnymi wzorami, na suficie ciemne drewniane belki układały się w krzyż, meble zaś były w kolorze żywego drewna.

Strażnik Północy udał się do swojej kwatery, którą obrócił niechcący w pracownię, zaopatrzoną w całkiem pokaźny księgozbiór wyniesionych z licznych bibliotek domu Eronda. Pokój tonął w pergaminach zapiskach i otwartych woluminach a na wpół wypalone świece sterczały krzywo z każdego kąta mebla nieprzykrytego zapisaną lub czystą kartą, których więcej zgniecionych leżało pod biurkiem wysypując się z plecionego wikliną kosza. Nareszcie mógł odpocząć i skupić się na pracy zanurzając w zakurzonych księgach.




Wieczorem Malborn zaprowadził Hilly do elfa, pod którego czujnym okiem sam studiował o wszystkim, co dotyczyło spuścizny dunedainińskiej, jak i historii Eriadoru.

Erestor wysłuchał cierpliwie wszystkich dotyczących Shire odpowiedzi Hilly z godnością nie przerywając, lecz zadając kolejne gdy dziewczyna skończyła. Na koniec podziękował równie szczerze, co za dostarczony w nienaruszonym stanie zwój przesyłki, złożonej na ręce hobbitki przez cudzoziemską Panię z odległej Dalji.

- Możesz zostać gościem Rivendell na jak długo sobie życzysz Panienko Oldbuck. Lub wytrzymasz. Bo podobno hobbici słyną z niezrównanej tęsknoty za swoim domem. – lekki uśmiech pojawił się kącikach ust. - Prawie jak elfy. – zapatrzył się w dal. – Dobrze spisałeś się Malbornie – zwrócił się do potem młodego Dunedaina. – W bibliotekach zrób porządek proszę, bo nie mogę doszukać się dwóch tuzinów ksiąg, które chciałem szczególnie ci pokazać, po tym, gdy oprawię je na nowo i opatrzę ilustracjami.

Młody Strażnik uśmiechnął się blado.
Chyba wiedział, o które, faktycznie nieco rozpadające się, wiekowe woluminy, elfowi się rozchodzi…




Nieopodal, za balustradą tarasu, słońce wciąż wychylało się zza grani wysokich górskich ścian i strumieniem światła zalewało zieloną dolinę, którą wyrzeźbiła sobie w surowych skałach przepływająca rzeka. Liczne wodospady lśniły w zachodzących promieniach, odbijajały blask na tle ciemnozielonych i skrytych w cieniu pnących się ku niebu górskich fasad bujnej roślinności; spadały wdzięczną strugą niczym lejące się z dzbana mleko. Ptaki zasłuchane w śpiew elfich bardów, przysiadały na kwitnących drzewach, fontanny chlupały wodę z cichym, beztroskim pluskiem.

Hilly, Thyri i Malborn, kroczyli korytarzem po raz kolejny nie mogąc, mimowolnie, oderwać wzroku od mijanych rzeźb, obrazów, filarów, łuków i poręczy, wysmukłych, lekkich, kunsztownie zdobionych w skromnej prostocie bogactwa szczegółów, w kamieniu i drzewie. Tu posąg elfiego trzymał w ramionach półkę, na której spoczywały szczątki połamanego miecza, tam fresk przedstawiał wielką bitwę. Potężny rycerz, górujący nad tysiącami walczących elfów, ludzi, krasnoludów i orków, cały zakuty w czarną zbroję, ze złotym pierścieniem na palcu prawicy wznoszącej oręż, zadawał cios.

Przechodząc obok wielkiej Sali Ognia usłyszeli przez otwarte wota podniesione głosy. Tak jak zazwyczaj, i tego wieczoru również komnata byłaby pusta, gdyby nie dwójka znajdujących się w jej najdalszym kącie osobników. O dziwo jeden z dyskutantów nie był elfem. On również był gościem w Rivendell, tak jak oni. Hobbit z Shire. Siedział wygodnie na stołku obok czarnowłosego mężczyzny w fotelu przed skwierczącym wesołym ogniem paleniska delikatnie wyrytego z kamiennej ścianie.

- Może i elfy mogą być mądre, lecz nie wiedzą o wszystkim, co się wydarzyło w Śródziemiu! – hobbit zaprotestował z krytyczną miną.

Ubrany był w elegancką miodowo-szafranową kamizelkę, a w zębach zagryzał długą fajkę, po czym wypuścił biały obłok dymu, który popłynął ku sklepieniu. Przez udo, na którym spoczywała stara księga, przewieszony był cerowany licznymi łatami zielony płaszcz, szczególnie kontrastujący z dobrej jakości strojem tego jegomościa. Każdemu hobbitowi, elfowi z Rivendell lub Strażnikowi Północy był to nikt inny niż Bilbo Baggins, towarzysz i przyjaciel Thorina Dębowej Tarczy. Innym, po prostu hobbit w kwiecie wieku, któremu z okrągłej twarzy wyzierało sceptyczne spojrzenie.

- A ja powiadam ci, że oni tam byli! Stary Took opowidał mi o oddziale łuczników, kiedy byłem chłopcem!
- Co wcale nie czyni tego prawdą, Panie Hobbicie. – padła spokojna odpowiedź elfa odzianego w szkarłatną szatę. – Czyżbyś nie wspominał również, że Gerontius Took znanym był z opowiadania przeróżnych, szalonych opowieści?
- Co wcale nie czyni ich nieprawdziwymi, Lindirze! – kręcone pule włosów podskoczyły niesfornie, gdy Bilbo skrzyżował ręce na ramionach, zagryzł zębami fajkę i posłał elfowi cierpkie spojrzenie.
I wtedy błysk zagościł w oczach hobbita, bo zobaczył stojących w progu gości.
- Ha! Założę się, że inni również słyszeli o hobbicich łucznikach, co na ratunek przyszli wielkiemu królowi Fornostu w zamierzchłych czasach!
Lindir również dostrzegł przysłuchujących się i energicznie zachęcił gestem do przyłączenia się do ich towarzystwa.
- Chodźcie, chodźcie! Pomóżcie rozstrzygnąć spór między mym drogim przyjacielem Lindirem a mną. – Bilbo zeskoczył z krzesła zapominając odłożyć płaszcz i księgi, kiedy zgiął się w pół do głębokiego ukłonu. Ręką zamiótł w powietrzu nim dłoń zniknęła w kieszonce kamizelki.
- Bilbo Baggins, do usług.




Baggins wyjaśnił, że dyskusja dotyczy istotnych dla hobbiciej historii wydarzeń z czasów upadku Fornostu. Lindir wtrącił wyjaśniając, że starożytne kroniki Arthedianu opisują jak w w 1974 roku Trzeciej Ery Słońca, Król Arvedui opuścił Fornost przed nadchodzącymi wojskami Angmara, aby zebrać armię na Północnych Wzgórzach. Choć nikt nie używał w tym czasie nazwy miasta w ruinie, to wszyscy wiedzieli, że hobbitowi i elfowi chodziło o miejsce zwane teraz Szańcem Umarłych czy też Tupią Doliną.
Baggins nalegał, że Shire wysłało oddział łuczników na wezwanie Króla Arvedui a Lindir twierdził, że nie tylko nie ma absolutnie żadnej wzmianki w zapiskach, to potwierdzającej, lecz również nikt w Rivendell o tym nie słyszał. Mało tego, żadna opowieść i pieśń Strażników o tym nie traktuje.

Cóż, prawdą było, że tylko hobbit z Shire lub ten, kto przyjaźnił się z takowym, mógł kiedyś o tym usłyszeć. Goście w Sali Ognia mogli stawać w obronie Bilbo Bagginsa lub brać stronę Lindira, lecz po żartach elfa kosztem hobbita, które tylko zaogniły spór, elf w końcu zdobył się na stoicką próbę zakończenia długiej dyskusji.

- Nieważne, w co każdy z nas wierzy być prawdą, panie hobbcie, bez dowodów potwierdzających twoje roszczenia, są one tylko marzycielskimi opowieściami przekazywanymi z rodzica na dziecko.
Bilbo nie do końca przekonany odparł z namysłem.
- Muszę ci to przyznać Lindirze. Bez dowodów, to mogą być tylko, jak powiedziałeś „marzycielskie opowieści” – przyłożył palec na ustach zamyślając się, po czym z nowym błyskiem w oku obrócił się twarzą wymalowanego uśmiechu do pozostałych gości.
- Chyba czas na zakład! Jestem skłonny postawić na tych dzielnych podróżników, że pewnego dnia wyruszą do Królewskiego Norbury i dadzą się namówić, aby wrócić i opowiedzieć nam o ich odkryciach!
Oblicze elfa zachmurzyło się, gdy słuchał słów hobbita.
- Nie sądzę, aby taki zakład był mądry przyjacielu. Nie chciałbym być odpowiedzialnym za takie niebezpieczne zadanie.
- Nonsens! – Bilbo gestykulując odgonił ręką czarne myśli elfa. – Co powiecie mi drodzy? Odważycie się być częścią tego niemądrego przedsięwzięcia przez wzgląd na starą hobbicią dumę?



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 23-08-2015, 20:11   #2
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


Na świecie wiele rzeczy było pięknych, kunsztownych i zapierających dech w piersiach swym majestatem, i mistrz Thyri z Esgaroth wiele z nich widział na własne oczy.

Widział Throrina Dębową Tarczę grającego na lutni o złotych strunach, lata zanim został Królem pod Górą.
Widział Smauga Potężnego, błysk pożogi w złotych źrenicach smoka.
Widział Arcyklejnot, złożony na piersi Thorina, nim zasunięto rzeźbioną płytę grobowca.
Widział starodawne miasta na zachodnim brzegu Anduiny i mroźny, przejrzysty świt rozpędzający szary cień nocy Gór Mglistych.

Rivendell... ukryta dolina Rivendell też była piękna i kunsztowna, lecz jakoś nie zapierała tchu w piersiach. Musi być, uznał mistrz Thyri, że to dlatego, iż jest tu bezpiecznie. Dech niknie w piersi tylko wtedy, gdy za pięknem i kunsztem czai się coś groźnego.


Przed Lordem Glorfindelem siedział cierpliwie i w przyrodzonym sobie milczeniu, siłą woli powstrzymując się przed majtaniem nogami pod zbyt wysokim dla niego krzesłem. To, jak mu się zdawało, mogłoby być uznane za niegrzeczne. Mistrz Thyri słynął w Esgaroth ze zręczności swych rąk oraz zmyślności i cierpliwości w pracy z kamieniem i wodą... oraz tego, że był krasnoludem zacnym i uprzejmym. Tedy siedział, milczał i starał się nie majtać. Przyglądać się jednak nikt mu wzbraniał, z której to okazji korzystał skwapliwie, tym bardziej że elf pogrążony był w lekturze.

Glorfindel był wielce piękny i kunsztowny jak misternie oprawiony klejnot, z tymi włosami w kolorze białego złota. Pomimo owej urody czuć w nim było jakąś siłę i majestat. Mistrz Thyri doszedł do wniosku, że być może herolda i chorążego Elronda Półelfa należałoby wciągnąć na listę tych rzeczy pięknych, bo groźnych, które miał zaszczyt oglądać na swoje własne oczy.

A potem elf zwinął plany i z uśmiechem podał je krasnoludowi przez stół. Mistrz Thyri wyciągnął dłonie po swój skarb. Trzymał go w dłoniach bez słowa. I jednak zamajtał nogami.

- Co spodziewałeś się ujrzeć, czcigodny elfie, czego nie dostały twe oczy? - zagaił uprzejmie, zaplatając stopy wokół nóg wysokiego krzesła. - I cóż otrzymałeś miast tego?
- Jest to bardzo stara mapa, zachowana dzięki magii oczywiście – Elf wskazał wzrokiem rulon w rękach krasnoluda. - Przedstawia fragment podziemnego miasta elfów, w krainie, której już nie znajdziesz na żadnej mapie Panie Thyri. Znakomitą większość pracy wykonały krasnoludy.
Mistrz Thyri pokiwał głową i zamilkł na dłuższy czas. Elf nie wydawał się zniecierpliwony, ani go nie popędzał, ani nie wypędzał, co było równie niezwykłe jak oddanie racji i honoru krasnoludzkim budowniczym sprzed wieków i to, że po drodze nikt mu nie próbował zawiązywać oczu.

- Kimże jest Erestor?
- Lord Erestor? Jest skrybą i opiekunem księgozbiorów Rivendell.

Thyri pokiwał głową, zamajtał intensywnie i zeskoczył z wysokiego krzesła. Pokłonił się dostojnemu elfowi.
- Dziękuję wam, panie elfie, za zaproszenie i za odpowiedzi. Bardzo odległe zaiste muszą być owe czasy, w których elf i krasnolud jedną rzecz zgodnie poczynili, i zgodzie tej na jednym pergaminie dali wyraz, każdy we własnym języku. I tak cenną ją znaleźli, że postanowili chronić słowa magią, by przetrwały.


Może i szkoda, że tak się stało, rozmyślał Thyri, siedząc na marmurowym obramowaniu niecki fontanny. Nie byle kto ją wykonał, lecz mistrz tak w kamieniarskim rzemiośle, jak i zamyśle inżynierskim. Tylko przy konkretnym ciśnieniu strumienie obracały się, tworząc gałęzie rozpadające się w krople do złudzenia przypominające listki trzepocące na wietrze. Magia? Nie, tylko plan, pomysł i dokładność wykonania. Ręka mistrza w swoim fachu. Są rzeczy, których możemy uczyć się od elfów.

Na obramowaniu fontanny leżało drewniane pudełko, które Thyri wypełnił po brzegi słodyczami z kuchni Rivendell, misternie zdobionymi kandyzowanymi owocami obtoczonymi w barwnych, słodkich pyłkach lub unurzonymi w czekoladzie. Z ust krasnoludzkiego mistrza budowniczego buchnął kłąb dymu z fajkowego ziela, a chwilę później zniknęła w nich nie pierwsza dzisiaj i na pewno nie ostatnia czekoladka.

W pudełku zaczynało prześwitywać dno, kiedy Thyri niechętnie powstał, by powrócić do swojej komnaty. Miał ochotę rozebrać się i wejść do niecki fontanny, by obadać dysze, z których tryskała woda. Zmierzchało już, nie było nikogo, nikt by nie zobaczył. Jednak powstrzymywało go wspomnienie cierpkiego spojrzenia przewodnika Faindira i niechętnej odpowiedzi na pytanie, co się stało z poprzednią fontanną. „Została... zanieczyszczona”, rzucił i obrócił na pięcie, ucinając temat, którego wyraźnie nie miał ochoty kontynuować. Thyri musiał za nim pobiec, bo sadził wyciągnięte, prężne kroki kierując się na schody Domu Elronda.

Toteż Thyri odpuścił. Nachylił się jednak nisko nad taflą wodą i ocenił ilość liści i ziemi zalegającej w załamaniach marmuru... Wystarczyło poczekać cokolwiek w miłej wszak gościnie. Nawet najcudowniejszą elfią fontannę trzeba będzie kiedyś wyczyścić. Thyri do spotkania umówionego z braćmi i kuzynami miał rok. Mógł poczekać i rozstrzygnąć bez pospiechu, cóż uczynić ze starą mapą.

Tymczasem zjadł kolejną czekoladkę.


Odgłosy zawziętej dyskusji usłyszał, gdy wędrował do kuchni w poszukiwaniu nowych słodkich skarbów do wypełnienia swojej prywatnej szkatuły. Zaszedł do sali, jako że niegrzecznie byłoby umykać, gdy ktoś bezpośrednio zapraszał. Zwłaszcza gdy kimś był Bilbo Baggins, przyjaciel i towarzysz Thorina Dębowej Tarczy.

Nawet ten słynny hobbit we własnej osobie nie miał jednak mocy skłonienia mistrza Thyriego do wzięcia udziału w dyskusji. Młody, dostatnio i godnie odziany krasnolud o cokolwiek pulchnej i bardziej okrągłej niż kanciastej sylwetce momentalnie zapadł się w najciemniejszy, odległy kąt. Po chwili błysk draski oświetlił na chwilę jego pulchną, sympatyczną twarz. Dało się dostrzec wypielęgnowaną, acz niezbyt bujną brodę, zaplecioną w ujęty w złotą obrączkę warkoczyk, kasztanowe bokobrody i włosy i oczy szaroniebieskie jak klejnoty zdobiące pierścienie na palcach i głowicę sztyletu. Mistrz Thyri buchnął wonnym dymem pod sufit i nie odezwał się ani razu, póki pełna werwy dyskusja trwała, co jakiś czas jeno pykając z fajeczki.

Myślał o grobowcu pod kamiennym sklepieniem Góry, w którym Thorin spał wiecznym snem, z Arcyklejnotem i Orkristem na piersi. O swoim dziadku, który powrócił z Gór Błękitnych, usiadł na brzegu zarośniętej chwastami fontanny na jednym z bocznych placów Dali i kiwając siwą głową zapewniał wszystkich przechodniów, że woda znów tu zaśpiewa i zatańczy na kamiennych misach. O swoim domu, trzech komnatach nad warsztatem w Esgaroth, niewielkim balkonie, na który wychodził o zmierzchu, palił fajkę, jadł ciasta upieczone przez żonę przyjaciela i patrzył przez jezioro na Górę. O dzieciach Edmunda, które wbiegały po schodach, by naprawił im zabawki. O zielonych łąkach nad Brandywiną i swoich małych druhach Brandybuckach, którzy go gościli jak kuzyna i ziomka – bo wszak w Shire się urodził. O odzyskanych skarbach Ereboru i rzeczach pięknych jak złoto, kunsztownych i czasem groźnych.

- Panie Baggins – rzekł, kiedy pytanie wybrzmiało. Wynurzył się ze swojego kąta, trzymając fajkę za rzeźbioną w dębowe liście główkę, i ukłonił się hobittowi z takim samym szacunkiem jak Lordowi Glorfindelowi. - Niech Valarom będą dzięki za hobbicią dumę... i wszelkie inne przymioty hobbiciej natury, które zaprowadziły cię pod Górę. Sprawdzę, dokąd zawiodły owych zielonych łuczników.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 23-08-2015 o 20:14.
Asenat jest offline  
Stary 25-08-2015, 17:26   #3
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Malborn z trudem uporządkował swe notatki w małej, lecz przytulnej komnatce, której użyczył mu czcigodny Erestor. Zapisanych gęsim piórem pergaminów było sporo, zaś długa podróż do Bree, czyli tam i z powrotem po pannę Oldbuck wcale nie pomagała w przypomnieniu, gdzie był ich początek a gdzie koniec.

Ponownie przejrzał stos kartek, czy zostały właściwie ponumerowane. Losy króla starożytnego Arthedainu Argeleba II, które z mozołem rekonstruował, do szeroko znanych nie należały, lepiej zatem, aby zostały prawidłowo odnotowane.

Gdy skończył Dunedain rozejrzał się z kwaśnym uśmiechem po pomieszczeniu.

- Nie na wiele zdadzą mi się te porządki, jeśli nie zwrócę do biblioteki noldoryjskich manuskryptów Pana Erestora - mruknął do siebie wpatrując się w stos ksiąg na jego łóżku. - Skąd Noldor wiedział, że to ja je mam? Przecie zapomniałem go o tym powiadomić przed wyruszeniem na wyprawę - zachodził w głowę młody uczony.


***

Zszedł na dół, aby dotrzymać towarzystwa Thyriemu i Hilly. Niedługo dane im było rozkoszować się urokami Imladris, a Malborn, dzięki gościnności Mistrza Elronda przebywał tu z przerwami prawie dwa lata. Uważał za swój obowiązek oprowadzenie ich po co ciekawszych zakamarkach siedziby szlachetnych noldorów.
Zanim jednak to uczynił przebrał się w świeżą szatę i rozczesał długie włosy. Nosił je na modłę dawnego Arthedainu, spiąwszy nad czołem srebrną opaską.

Sala Kominkowa Rivendell była zwykle o tej porze niemal opustoszała, dlatego Dunedain zdziwił się niepomiernie odnajdując w niej elfa Lindira i słynnego Bilbo Bagginsa. Sam temat ich dysputy był również niebywale wciągający. Wszak dotyczył ulubionych przez dunedańskiego uczonego lat wojen Arthedainu z Angmarem. Nie wiedział jednak nic o pomocy wojskowej hobbitów dla króla Arvedui.

Na zapytanie Pana Bagginsa skłonił się dwornie i odparł z uśmiechem.

- Odważyć się być częścią tego niemądrego przedsięwzięcia przez wzgląd na starą hobbicią dumę będzie dla mnie zaszczytem Mości Bilbo.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 25-08-2015 o 22:26.
kymil jest offline  
Stary 26-08-2015, 14:26   #4
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Hilly fason trzymała niemal przez całą dolinę. Nie chciała by pełniący rolę jej przewodnika, stróża, oraz towarzysza Duży Człowiek pomyślał, że ją kto wołami od pługa oderwał. Oglądała więc okolicę wiodącego ku Ukrytej Dolinie jaru, owszem z zaciekawieniem i z zainteresowaniem, ale bynajmniej nie z rozpierającym jej serce pełnym oczarowania wytrzeszczem. Musiała przyznać, że nawet teraz gdy Malborn pokazywał jej drogę, nie umiałaby jej odtworzyć. Tam gdzie ścieżka wydawała się kończyć porośniętą kolczastymi berberysami ścianą jaru, wiodła dalej, a tam gdzie aż prosiło się, żeby pójść przed siebie po niemal wydeptanym dukcie, wywodziła w zupełnie zaskakującym i niepożądanym kierunku.
A jednak labirynt połączonych jarów, parowów i wądołów nie wzbudzał poczucia zagubienia, czy obawy. Obie te emocje całkiem ją opuściły gdy minęli bród na Bruinenie. Skały swoją wapienną jasnością poprzecinane zielonymi wstęgami bujnie kwitnącej flory, nie sprawiały wrażenia surowych i niegościnnych. Przywodziły hobbitce na myśl ogrody w Michele Delving i Hobbitonie gdzie bywało, że z lubością spędzała nieproszony przez gospodarzy czas. A głębsze i podmokłe, skryte w głębokim cieniu wądoły jej osobiście przypominały… dom. Smajal rodzinny Oldbucków. Wiecznie podmywany przez złośliwą Brandywinę i wiecznie naprawiany przez upartych Oldbucków. Z jednej strony otoczony przez całą gormadę utytłanej we wszechobecnym błotku i niewiele różniącej się od towarzyszącym jej prosiętom, hobbiciej dziatwy, zajętej ganianiem kaczek i łapaniem żab. Zawsze głośny. Zawsze pełny. Zawsze otwarty i zawsze borykający się z jakimiś problemami natury osobowej, czy konstrukcyjnej. Z drugiej, pełen dawno temu zarośniętych przez trzcinowisko, ukrytych nor takich jak jej mała sekretna skrytka. Ofiar walki smajala z meandrującą rzeką...

Fason skończył się gdy niespodziewanie jak człowiek z księżyca wyrósł przed nimi… elf. Najprawdziwszy elf, który do tego od razu zaczął coś mówić do niej i do Malborna. Hobbitka nie pamiętała co powiedział. Pamiętała, że poprowadził ją potem oddzielając od Dużego Człowieka, za którym lękliwie się obejrzała, do Domu Elfów. Pamiętała, że ktoś śpiewał niedaleko. Ktoś tańczył. Ktoś się posilał. Ktoś rozprawiał. I że zawsze prawie, ktosiami były elfy!
Gdy pozostawiona sama swojej samotności, usiadła na łóżku, nogi miała jak z waty. Serducho tłukło się w jej piersi równie wystraszone co podekscytowane. Bo jedno to wędrować przez bezdroża, które czy na wschód, czy na zachód od Bree zawsze są bezdrożami, a drugie zobaczyć na własne oczy elfy! Rivendell!

Legła na łóżku z błogim uśmiechem na twarzy, wpatrzona jak w obrazek w misternie bierzmowany sufit Domu Elfów i przez dobrą godzinę leżała po prostu pogrążona w rozmyślaniach i fantazjach.
Mathomy od zawsze były piętą Hilly. Była niepoprawną mathomistką i nic na to nie mogła poradzić. Uwielbiała bibeloty o nieznanym przeznaczeniu. A im bardziej fikuśne tym bardziej była nimi oczarowana. W skrytce nieopodal rodzinnego smajala, miała ich całą kolekcję. I zawsze jak coś złego się przytafiało, co humor warzyło jej i wszystkim dookoła, zamykała się tam i oglądała wszystkie z namaszczeniem i delikatnością przynależną co najmniej kwiatom. Oczami wyobraźni sięgała do czasów, kiedy ktoś z tych rzeczy naprawdę korzystał i nie były one jedynie niepraktycznymi podarunkami, których bytność usprawiedliwiał zaledwie głupi zwyczaj. Nadawała im samodzielnych zastosowań, oraz nazw. Zawsze czyściła i dbała. I wciąż wypatrywała okazji by zdobyć nowe. Nie widziała niczego złego w pozbawieniu ich innych hobbitów. Inni hobbici jedyne co z nimi robili, to kurzyli, gubili, zapominali, przekazywali dalej, lub ewentualnie wieszali na ścianie kierując się jednak wyłącznie kolorystyką. Jednym słowem, marnowali i niszczyli. Czasem takiego fanta oddawała niepostrzeżenie kierowana jakimś trudnym do zrozumienia poczuciem przyzwoitości. Szczególnie gdy poprzedni właściciel zdawał się faktycznie przejąć utratą. Zwykle jednak zabierała do swojej skrytki. Wyjątek oczywiście stanowił Dom Mathom. Stamtąd nigdy niczego nie zabrała. Za to gnała na złamanie karku ilekroć plotka poszła, że ktoś coś darował na rzecz muzeum.

Łatwo więc było sobie wyobrazić targające hobbitką pokusy na widok domowego wyposażenia Domu Elronda. Dała sobie jednak z nimi radę nadzwyczaj mężnie, świadoma, że mieszkańcy nie są hobbitami i każdy z budzących jej zainteresowanie przedmiotów, ma swoje zastosowanie a przez to mathomem z definicji nie jest i przywłaszczenie go sobie byłoby karygodną kradzieżą. Co oczywiście nie przeszkadzało jej w spacerowaniu po Rivendell i podglądaniu elfów w ich codziennym popołudniowym życiu…

Pękła tuż przed wieczorem gdy słońce minęło linię pełnych labiryntów wzgórz sygnalizując tym samym mocno podkurkową porę. Wracała właśnie z kuchni wyposażona w dwie pajdy chleba z miodem i garnuszek jakiegoś soku dziwując się nad zasłyszaną od urzędującego tam kucharza uwagą, że więcej czekoladek już nie ma, gdy nagle zobaczyła dwoje elfów przechodzących wąskimi alejkami Rivendell. Jeden niósł duży wiklinowy kosz, a drugi długą dziwnie zakończoną laskę. Podchodzili do ustawionych wzdłuż alejek lamp, coś do nich wstawiali i… to coś po chwili zaczynało świecić się jasnym odrobinę niebieskawym światłem!

Przygryzła dolną wargę wpatrując się w jedną z zapalonych w ten sposób lamp. Rozejrzała na boki… Podeszła oparłszy się o balustradę obok ziewając przy tym ostentacyjnie i dając do zrozumienia, przechodzącej obok elfiej dziewczynie, że bynajmniej niczego złego nie planuje, po czym rozejrzawszy się raz jeszcze odłożyła kuchenne zdobycze z boku, zatarła dłonie i wspięła się na lampę. Łatwym ten wyczyn bynajmniej się nie okazał. Rurka była cienka i na tyle gładka, że łatwo było się z niej ześlizgnąć. W końcu jednak los wynagrodził wytrwałość i po wykonaniu licznych, wymyślnych akrobacji, młoda hobbitka mogła sięgnąć do klosza. W środku znajdywał się osadzony na cokole… kamień? Czy może kryształ? Nie wiedziała. Wiedziała natomiast, że elfy mają takich dużo i że jeden w tą czy w tamtą nie może im przecież zrobić większej różnicy. I że dla niej będzie miał on znacznie większe znaczenie niż tylko lampy. Po chwili wahania, chwyciła kamień i schowała pod poły swojej kamizelki po czym umieściwszy klosz na powrót na swoim miejscu, zeskoczyła na alejkę. W sam raz by dostrzec przyglądającemu się temu wydarzeniu… chłopca. Chłopca Dużych Ludzi. Patrzył na hobbitkę z szeroko otwartymi ustami z miną kogoś zupełnie niedowierzającego temu co widzi. Hilly mrugnęła doń konfratersko i przytknęła palec do ust na znak ciszy. W sam raz gdy oboje doszedł znajomy już hobbitce głos Lindira.
- Estel!
Chłopiec odwrócił się gwałtownie na pięcie do zbliżającego się elfa. Obaj wymienili kilka zdań w języku elfów, po czym chłopiec ruszył do domu, a Lindir zbliżył się do hobbitki, czującej jak twarz jej pąsowieje z każdym krokiem elfa a na ustach wyrasta przepraszający uśmiech.
- Panno Oldbuck, Malborn niedługo zabierze panienkę do mistrza Erestora - powiedział gdy hobbitka miała już przyznać się do wszystkiego.
- Aahhhaaaa… - więcej nie była w stanie z siebie wydobyć.
Lindir obrzucił ją znaczącym spojrzeniem, którego znaczeń jednak widziała conajmniej kilka, a których większość skupiała się na skrytym pod połami kamizeli kamieniem. Kamizeli, którą elf wskazał po chwili dłonią, tym samym niemal przyprawiając ją o zawał.
- Proponowałbym założenie czegoś stosowniejszego do rozmowy z mistrzem Erestorem - rzekł - Po zażyciu kąpieli może panienka odwiedzić z mojego polecenia garderobę. Przydzielona zostanie panience nowa kamizelka.
Hobbitka pośpiesznie pokiwała głową i wymamrotawszy coś pomiędzy “dziękuję”, a “muszę już iść”, zgarnęła swój posiłek i pobiegła do swojego pokoju. Nie widząc już zachodzącego w głowę Lindira nad nieświecącą się latarnią.

Wykąpana i wystrojona jak nigdy wcześniej w życiu ruszyła z Malbornem do pracowni mistrza Erestora. Poza obiecaną kamizelką która w przeciwieństwie do ostatniej nie miała dziesiątki innych właścicieli, dostała także oliwkową podbitą cienkim futrem salopę jako pelerynę i (pierwszą w jej życiu) suknie! Nie zmieniło to fakty, że dostojność i aura elfa były tak wielkie, że poczuła się mała i niewiele znacząca i naprawdę z trudem przyszło jej zdanie relacji ze swoich działań w Shire. Chwilami jąkała się i zapominała co miała powiedzieć. Dopiero z czasem ogarniające ją wrażenie przesłuchania zaczęło ustępować rozmowie.
Na koniec oswoiła się już do tego stopnia, że poprosiła o możliwość pozostania w pracowni mistrza jeszcze przez pewien czas i poobserwowania go przy pracy. Po godzinie jednak gdy już pokolorowała mistrzowi jakąś niezbyt udaną mapę, znudziła się i wyszła.
Bilbo Baggins. Och jakże życzyła mu spotkania z trollami, goblinami, wilkami i pająkami gdy tylko usłyszała, że stateczny i zawsze wielce poprawny senior Bag End został wciągnięty przez czarodzieja Gandalfa do przygody. Zeby wystraszony wracał chyłkiem pod pierzynę, pokazywany palcami przez sąsiadów i wyśmiewany. I jej życzenie prawie się spełniło. Wszystkie bowiem te stwory spotkał co do jednego, z każdej opresji wyszedł cało i choć owszem gdy wrócił, pokazywano go sobie palcami, to obawa jednak była bardziej po stronie pokazujących niż pokazywanego. Bilbo udowodnił, że jeśli był statecznym panem surducikiem to nie była to całość jego natury. I z tym już Hilly miała problem. Na zazdrość nałożył się podziw i… wstyd. Ze mogła być tak małostkowa. Będąc w Rivendell unikała go więc jak ognia. Do czasu aż zdybał ich w przejściu i energicznie pokazywał by śmiało dołączyli do dyskusji.
I się zaczęło.

Oczywiście przekora w niej wygrała i zdanie, choć coś tam gdzieś zasłyszała, w temacie hobbicich łuczników, miała mocno lindirowe. Jeden hobbit to i ślepemu Gandalfowi się uda, żeby dał radę smoczej przygodzie. Ale cały oddział???
Gdy jednak padło ostateczne pytanie, które niczym piorun z nieba przeobraziło nudnawą pogadankę o historii militariów w coś co mogłoby się stać nową, jej własną wiodącą w nieznane przygodą, Hilly zamrugała oczami, uśmiechnęła się jak dziecko, któremu nowego konika wystrugano i wykrzyknęła głośno i bezbrzeżnie entuzjastycznie niczym panna młoda:
- Tak!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 28-08-2015 o 13:02.
Marrrt jest offline  
Stary 29-08-2015, 07:12   #5
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Równo tydzień od spotkania w Komnacie Ognia, Dunedain, Hobbit i Krasnolud opuścili Rivendell w towarzystwie Elfa. Gondril, bo takie nosiła imię, była tak samo jak mistrz Thyri, utalentowaną adeptką sztuki kamieniarstwa. Wiosenne topnienie śniegów, a zima srogą tego roku była, zmieniły Hornwell w nabrzmiałą, rwącą rzekę, co podmywała swe brzegi i z nich występowała. Gościniec Wschodni na tyle istotnym był dla regionu, że Pan Rivendell poczuwał się do obowiązku dbania o trakt, co najmniej w obrębie tygodnia drogi od Wyciętej Doliny. Filary Starożytnego Ostatniego Mostu mogły być uszkodzone i każdego roku po wyjątkowo długiej lub śnieżnej zimie, zarządzał rutynową inspekcję budowli oraz gościńca.

Wyruszenie trójki w tamtym kierunku, było dogodną okazją do towarzystwa dla Gondril. Podobno podróżowanie samotnych Noldorów nie było szczególnie bezpiecznym poza Ostatnim Przyjaznym Domem, tak samo jak ich większych oddziałów.
Na ciekawskie pytanie panienki Hilly Oldbuck, Gondril odpowiedziała, jakoś tak zwyczajnie.

- Nie chcemy niepotrzebnie skupiać uwagi Wroga.

Nikt z trójki towarzyszów podróży niezbyt wyznawał się na wiedzy o Cieniu, lecz Malborn, przywykły do obcowania pośród Wysokich Elfów, wiedział, że w jakiś sposób Sauron potrafił odczuwać obecność wybitnych osób w Śródziemiu lub przejawów używania potężnej magii, swą uwagę skupiając i prześladując niezliczonymi sługami, którzy jego głosu, jak instynktownego zewu słuchali, gotowi na każdy rozkaz Czarnego Pana. Noldor, choćby tylko trzy dni od Rivendell, mógł ściągnąć na siebie kłopoty, ot choćby tylko swą obecnością. Okolica sąsiadująca ze starym lasem, zwanym potocznie Siedziby Trolli, do najbezpieczniejszych nie należała.

- Kilka lat temu Lord Elrond naprawił jeden z filarów, który zapadł się czyniąc most nieprzejezdnym.

Gondril, jak sama przyznała, była młodym elfem, jeszcze nawet pieciu setek lat nie przekroczywszy; całkiem ładna, jak na standardy elfie, kobieta o kasztanowych, długich, lekko falujących włosach, bijących serdecznym ogniem szarych oczach, oraz szczupłej i niezbyt wysokiej budowy. Choć zdecydowanie bardziej znała się na rzemiośle i zaliczała się do tych elfów, które w swej wieczności czas znajdowały przede wszystkim na umiłowaniu sztuki, to przy pasie nosiła miecz, którym z pewnością wiedziała jak się posługiwać. Kwestia jak znakomicie, była niewiadomą i prawdopodobnie nieistotną dla wyprawy. Zawsze nim otworzyła usta do wypowiedzenia swojego zdania melodyjnym głosem, oszczędnym w słowa, dostrzec można było, głębszą myśl je poprzedzającą. Niemniej zdecydowanie więcej robiła niż mówiła, co czyniło ją raczej elfem czynu, aniżeli filozofii. Lubiła się śmiać i żartować. Śpiewała zdecydowanie najlepiej spośród grona podróżników. Nie odmawiała, choć z umiarem czekoladek, lecz fajkowego ziela nie próbowała, z lekkim zdziwieniem obserwując czynność, jeśli której na postojach, lub wieczorami, poświęcali się inni.




Pogoda dopisywała. Trzeciego dnia Ostatniego Most przywitał czwórkę wędrowców hukiem rwącej rzeki, pędzącej z północy pewnie i porywiście. Na pierwszy rzut oka starożytna budowla zdawała się być niewzruszoną na takie drobiazgi jak opóźniające się z przedwiośnia roztopy.
Thyri fachowym okiem ocenił z bliska konstrukcję Ostatniego Mostu i werdykt miał taki sam jak Gondril.

- Most przetrzyma jeszcze setki...
- ... jeśli nie tysiące lat.

Krasnolud lubił cieszyć oczy budowlami związanymi z wodą, a już zwłaszcza, jeśli mogły wyjść spod krasnoludzkich dłut. Nieznani budowniczy zadbali, aby struktura przetrwała dłużej niż pamięć o jej architektach. Kto wie, o ile ten most mógł być pierwotnie wzniesiony przez khazadów wiele tysięcy lat temu, to z pewnością był rozbudowany przez Ludzi z Numenoru.

Kiedy Thyri i Gondril zajmowali się tym, czym mistrzowie kamieniarki lubią poświęcać się najbardziej, Hilly i Malborn dostrzegli w wodzie drewniany obiekt. Zdecydowanie nieporwane nurtem drzewo czy gałęzi, coś utknięte było pod jednym z łuków. Przedmiot rozmiarów, co najmniej stóp kilku długości i szerokości, zanurzony wystawał spod w spienionej wody. To, co ponad kipiel sterczało, trudnym było do zidentyfikowania bez bliższego zbadania.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-08-2015, 14:43   #6
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


Thyri dotąd podróżował tylko wśród braci, kuzynów lub innych krasnoludów, w których grupie tylko czasem gościł jego druh Edmund, dzielny kupiec z Miasta na Długim Jeziorze, odznaczający się od khazadów nie tylko wzrostem... Teraz zaś po raz kolejny w krótkim czasie znalazł się jedynym z plemienia Durinowego pośród towarzyszy wędrówki – raz jadąc do Rivendell, i teraz drugi, ku nieznanej przygodzie. To doświadczenie było nowe i musiał je sobie przetrawić. Trawił razem ze słodkościami i niekoniecznie nadającymi się na dłuższą podróż, ale za to pysznymi potrawami, którymi obficie obciążył swego kuca. Wyszedł z założenia, że i tak zaraz wszystko zje, niebawem dzielny konik będzie dźwigał tylko suchy prowiant i jego chudnącą osobę - a nie ma co zaciskać pasa na zaś.

Zapasami dzielił się chętnie i hojnie, wziął na siebie przygotowywanie biwaków i rozpalanie ognia, ale choć uśmiechał się często i aż nadto wyraźnie rad był z podróży, to odzywał się rzadko, czy to w drodze, czy na popasie. Na postojach popykiwał z fajki rzeźbionej w liście dębu, rozmowom przysłuchiwał się z boku, nie biorąc w nich udziału, chyba że ktoś bezpośrednio go zagadnął. Ożywiał się w momentach, gdy Gondril zaczynała opowiadać o Ostatnim Moście albo o elfim rzemiośle. Wtedy, dla odmiany, ledwie dawał komukolwiek dojść do głosu, emocjonował się gorąco i momentami przesadnie, gestykulował zamaszyście i dawał upust niepowstrzymanemu gadulstwu osoby oddanej całkowicie jednemu fachowi. Czasem tylko przepraszał elfią rzemieślniczkę za swoją nachalność i podpytywał, czy nie nudzi jej aby...

Na widok mostu wyrwał z kopyta, a w jego szarych oczach pojawiło się coś na kształt obłędu, a jednocześnie nadzwyczajnej koncentracji. Kuca uwiązał do brzózki, a sam chodził z Gondril po moście i brzegach, z rękami splecionymi na plecach i zadumanym „hm, hm, hm” nieschodzącym z ust. Co jakiś czas wymieniał z elfką fachowe uwagi. Wychylał się niebezpiecznie i daleko poza krawędź, żeby obejrzeć przęsła. Położył się nawet na płask na moście, twierdząc, że wtedy można wyczuć, jak budowla pracuje pod naporem wody.

Tak był oddany oględzinom, że zareagował dopiero za trzecim razem, gdy Hilly huknęła mu tuż przy uchu, że coś się uczepiło filaru. Wychylił się znowu, zapatrzył w spienioną wodę i oznajmił:
- Hm, hm, hm...
Po czym kolebiącym krokiem zszedł na brzeg. Rzekł krótko, że konar ten, czy co tam nie utkwiło, trzeba odczepić, bo będzie chwytał kolejne przedmioty niesione nurtem, stając się zaczątkiem tamy.
- A jak ta w końcu puści, to woda może zabrać i most – oznajmił zmartwiony i usiadł, ściągając ciężkie, krasnoludzkie buciory, kaftan i wierzchnie fragmenty przyodziewy. - Ja pójdę. Ale izbice winniście dobudować, panienko Gondril, by filary chronić przed krą i wszystkim, co z rzeką spływa.

Przewiązał się wpół liną, której koniec wręczył Malbornowi, i wszedł do rzeki, kłam zadając plotkom, że krasnoludy są jak koty – wody boją się i unikają, jak mogą.Nie była to przyjemna kąpiółka, ale Thyri zaznał takiej nie raz i nie dwa, nie pierwszyzną mu były przeprawy przez górskie rzeki. Momentalnie przejęło go chłodem, w połowie drogi zaczął szczękać zębami, ale zacisnął je mocno i parł do przodu.

Z początku miał zamiar odczepić konar i puścić go dalej z nurtem, ale z bliska dostrzegł, że drewno ręką rzemieślnika zostało obrobione. Złapał je oburącz i ku Malbornowi krzyknął, by linę pociągnął.

Już na brzegu złożył znalezisko na drobnych kamykach za linią wody i otrzepał się jak pies. Zsiniał mu czubek nosa, krótkopalczaste dłonie i bose stopy. Mruknął coś pod nosem o ognisku i ziołowym likierku, uderzył się parę razy rękami po bokach i zatarł dłonie dla ciepła. Pochylił się nad kawałem drewna.
- Wozu krawędź? - ocenił, i pochylił się nieco niżej. Sinym palcem ozdobionym złotym pierścieniem z ametystem wskazał towarzyszom jaśniejsze ślady na drewnie. - To nie od kamieni ani nie od nurtu. To od miecza albo od topora.


 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 30-08-2015 o 14:46.
Asenat jest offline  
Stary 30-08-2015, 18:46   #7
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację



Malborn rad był z kolejnej wyprawy, którą mimowolnie zainicjował Mości Bilbo w Sali Ognia. Podróż w towarzystwie Hilly z Bree do Imladris odzwyczaiła go bowiem od żmudnego ślęczenia nad księgami elfów i przepisywania co ciekawszych informacji do swych notatek. Z radością zgodził się tedy - za przyzwoleniem lorda Erestora - na podróż w nietuzinkowej kompanii, szczególnie że miała towarzyszyć im piękna Gondril. Dunedain lubował się w towarzystwie Pierworodnych, chłonąc ich mądrość i niepowtarzalne spojrzenie na sprawy Śródziemia.

Kolejnym powodem do wyruszenia w poszukiwaniu przygód był cel podróży bractwa - tereny dawnego Arnoru, ziemie bliskie sercu każdego potomka ludu Westernesse.

Początkowe dni wędrówki mijały mu powoli. Do czasu, gdy dotarli do starego mostu. Krasnoludzkiego mostu, jak upierał się Thyri, ku rozbawieniu Malborna. Wkrótce jednak nie było mu do śmiechu. Hilly odnalazła resztki wozu zatopionego w rzece Hoarwell, a Thyri wszedł w zimny nurt rzeki asekurując się liną by to zweryfikować.

- Miecz i topór na desce, tak? - upewnił się uczony, kiedy khazad powrócił na górę. - I to tak blisko Rivendell? - zaniepokoił się Malborn na rewelacje krasnoluda. - Musimy to zbadać. Pójść w górę rzeki. Nieczęsto się zdarza, aby w domenie Mistrza Elronda takie rzeczy się działy. Nie jesteśmy jeszcze w Kraju Trolli, prawda Gondril?



 
kymil jest offline  
Stary 31-08-2015, 21:37   #8
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wstyd było powiedzieć, ale… gdyby nie towarzystwo nieelfów, wynudziłaby się przez ten tydzień spędzony w Rivendell niemiłosiernie. I nie bez znaczenia w tej nudzie był Lindir. Elf nie wiedzieć czemu nabrał chyba jakichś podejrzeń co do hobbitki, bo ilekroć miała ochotę zejść gdzieś z wyznaczonych dla gości Domu Elronda ścieżek i zajrzeć, a to do sali narad, a to do podziemi, wyrastał nie wiedzieć kiedy i skąd przeszywając ją swoim bezlitosnym spojrzeniem. Pozostawało jej więc odwiedzanie tych, którym Dom Elronda zdawał się ciekawszym, a którzy sami ze swej natury byli ciekawsi od elfów. A to oznaczało w pierwszej kolejności naprzykrzanie się Malbornowi w jego pracach naukowych. Strażnik Północy był jednak poza tym, że niezwykle cierpliwy to i niesamowicie oczytany. O wszystkim co robił umiał dużo powiedzieć. I tak jak momentami słuchała go z zapartym tchem, gdy prawił o wielkich królestwach Rabarbaru, Kardamonu i Artedainu (pamięci do nazw nigdy nie miała), ich królach i zwyczajach owych czasów, tak tak samo bywało, że jego wywód o jakiejś bitwie przerywało w końcu chrapnięcie, któremu towarzyszyła opadająca właśnie na blat biurka głowa hobbitki. W ramach rekompensaty równie chętnie pomagała w wielkiej bibliotece Domu Elronda kursując i znosząc potrzebne, (lub niepotrzebne) księgi dla Dużego Człowieka.
W następnej kolejności na pastwę hobbitki padł krasnolud Thyri. Mistrz Thyri, jak wszyscy o tu nim mówili. W tym jednak przypadku użycie słowa “pastwa” było mocno na wyrost. Pierwszym mistrzostwem jakie Hilly by mu przyznała było mistrzostwo milczenia. Kilka razy go zagadywała na takie czy inne tematy, sporadycznie tylko uzyskując więcej niż kilkusłowne odpowiedzi. W końcu gotowa była pomyśleć, że mistrz Thyri jest jakiegoś rodzaju krasnoludzkim odludkiem. Tak była aż do chwili gdy doszło do pierwszej wymiany zdań pomiędzy mistrzem, a elfką Gondril, która zapowiedziała im, że będzie towarzyszyć w nadchodzącej wyprawie. Hobbitka z niedowierzaniem mrugała oczami, gdy mistrz w ciągu paru chwil wyrzucił z siebie po stokroć więcej słów niż podczas całego ich pobytu w Ukrytej Dolinie. I to w jakim temacie? Jakichś dziadach wonnych co to je trzeba kreślić, żeby rzekę poznać… Mimo iż oboje dyskutowali we wspólnym języku, hobbitka nie zrozumiała właściwie ani słowa.
To co za to w mistrzu Thyrim bardzo polubiła to była jego fajka. Bo trzeba wiedzieć, że ona sama również od fajki nie stroniła. Miała swoją fajkę, a jakże. Nie tak okazałą i zdecydowanie nie mniej niż jej poprzednia kamizelkę przechodzoną, ale własną. (Gdy pierwszy raz wyciągnęła ją na tarasie i zaczęła ją rozpalać, myślała, że jak zawsze wyrastający jak spod ziemi Lindir, na ten widok dostanie zawału serca). Tak czy siak ilekroć widziała, że Thyri wyciąga fajkę, z chęcią się dosiadała i bez słowa pogrążała z nim w kłębach dymu.
I tak, tydzień zleciał. Potem wyruszyli.

Przygoda utknęła… na moście. Choć trzeba było przyznać, że Thyri i Gondril, oglądając most, dotykając go i kończąc za siebie nawzajem niedopowiedziane myśli, wyglądali… uroczo. Aż mrugnęła do Malborna i spojrzeniem pokazała mu parę inżynierów dopieszczających właśnie most swoją pełną czułości uwagą. Dopiero po chwili złapała się na tym, czy aby gafy tym nie strzeliła, bo albo miała takie wrażenie, albo z ich całego grona Malbornowi najmilszym towarzystwo elfki było…

Kłodę dostrzegli z Malbornem gdy inżynierowie byli pochłonięci oceną mostu. Oboje ze Strażnikiem w zakresie mostów wiedzę mieli podobną, przez co Hilly postanowiła zwrócić uwagę krasnoluda na tajemniczy obiekt pływający. Zwróciła. Nie bez trudu jednak. Krasnolud kłodą zainteresował się tak bardzo, że już nawet nie słyszał gdy hobbitka proponowała, żeby ją na linie opuścić do kłody i ona ją podwiąże… Potem podjęła próbę nieobrażenia się na krasnoluda. Udaną. Choć tylko za sprawą trudności jakie przysporzyło mu wyłowienie kłody. A raczej pomalowanych w żywą jasną zieleń desek.

- Te deski noszą ślady walki - myślała na głos pochylona nad znaleziskiem dłubiąc w nim palcami i chyba trochę jakby z satysfakcją ignorując mistrza Thyriego - Dwie strzały je uszkodziły - tu palce zawiodły ją w jedną ze szczelin gdzie znajdował się ciasno wpasowany, utknięty, niemal niewidoczny grot strzały. Podobne groty już widziała... - To dzieło Dużych Ludzi. Druga strzała zarysowała zewnętrzą część wozu. A te wzięcia są od toporu. I na moje oko drewno jeszcze nie nasiąkło wodą. Potyczka musi więc niedawno miała miejsce. Może nawet dziś?
Wstała znad desek spoglądając na towarzyszy z wyrazem twarzy mówiącym “Ha! I co Wy na to?”.
- Idziemy w górę rzeki?


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 31-08-2015 o 23:05.
Marrrt jest offline  
Stary 01-09-2015, 06:46   #9
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



- Słusznie. Sprawdźmy to. – rzekła Gondril z błyskiem w oku.

Idąc w stronę zachodniego brzegu zwinnie przeskoczyła przez kamienny mur mostu lądując z gracją przy rzece.

Nie uszli daleko, bo zaledwie sto kroków, no może nieco więcej tych hobbicich i krasnoludzkich, lecz wciąż niedaleko od mostu. Przy Hoarwell, między krzakami znaleźli opuszczone obozowisko.

Po krótkich oględzinach wszystkim było oczywiste, że miała tu miejsce walka. Ktokolwiek zwyciężył zadbał, aby ślady kół dwóch wozów, które stały pośrodku obozu razem z mułami, zostały zatarte, jak i większość śladów bitwy. Nie umknęło to jednak uwadze, ani Gondril, ani Malborna. Kilka kropel krwi na kamieniach i liściach krzewów, świadczyły o tym niezbicie.
Krasnolud i Hobbitka przypisali ślady stóp ludziom i… Trollowi.

- Nawet może dwóch Trolli. – Hilly przeszukiwała trawy ostrożnie rozgarniając dłońmi źdźbła. – I krasnoludy. – dodała patrząc na mistrza z Esgaroth. – Kilkoro panie Thyri.

To by się nawet zgadzało kamieniarzowi. Zielone deski faktycznie mogły należeć do krasnoludzkiego wozu, czego wcześniej nie był pewien, a może nie chciał być, aby myśli takowe odganiając, nie zapeszyć.

- Trolle? – Malborn zapatrzył się w stojący przed nimi w oddali posępny las. - Trolle są za głupie, aby zacierać za sobą ślady. – przeniósł wzrok elfkę, która kiwnęła głową, że podziela jego zdanie.

- Tam poszli zwycięzcy. – Thryi ręką wskazał na północ, w głąb Siedziby Trolli.

Gęsta knieja ponurych drzew stała nieruchomo niczym armia wyczekujących bitwy, niewzruszonych brutali.

- I łupy ze sobą ciężkie niosą – zauważyła Hobbitka z przekąsem, przyjrzawszy się śladom, wśród których te wielgaśne bosych stóp były najbardziej widoczne i intrygujące.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 01-09-2015, 14:51   #10
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

- Samotny troll na głazie siadł i gnat obgryzał rad, nie rad…
Hilly rozglądając się po zaroślach, sprawiała wrażenie bezwzględnie zaaferowanej. A na zaaferowanie to składała się cała masa uczuć jakie rozbudziły w niej owoce dokonanych z Thyrim i Malbornem przeszukiwań i wniosków. Trzeba bowiem wiedzieć, że hobbici jakkolwiek mali, serca mają naprawde wielkie i zdolne do łączenia w sobie naprawdę wielkich pokładów emocji, które każdą inną osobę mogłyby przyprawić o utratę szóstej klepki. Teraz dla przykładu, młodą hobbitką targała między innymi ciekawość. Elfa bowiem zobaczyć… to nawet w Shire jest ponoć możliwe. Ale Trolla!? Prawdziwego Trolla??! To już bezwzględna, prawdziwa i niebezpieczna przygoda przez duże “P”. Tak duże jak i przerażenie, które na razie bardzo nieśmiało dobijało się do jej serducha… Perspektywa bycia zjedzonym w postaci pieczeniny, lub miazgi jaką z pewnością zrobiłby z niej trollowe zady, budziła silną tęsknotę za błotnistym smajalem Oldbucków. Było też nadal jeszcze pokutujące nadąsanie na mistrza Thyriego. Była obawa o los tych, których trolle napadły. Była niecierpliwość, bo wiadomo, gdzie są trolle tam są ich trollowe skarby. Radość, bo oto przygoda nabierała z rozmachem rumieńców. I oczywiście niepewność. Czy aby napewno mały hobbit to odpowiednia persona do podążania tropem trolli…

Hilly obejrzała się na kompanów. Ręce jej od tego wszystkiego trochę drżały, a na drżące ręce jest jedna najlepsza rada. Wyciągnęła fajkę, mały konopny woreczek i odpaliwszy fajkowe ziele zapałkami, odetchnęła kilka razy, po czym tymi słowy się odezwała.
- Mamy krasnoludy z dwoma wozami. W drodze do Wysokiej Przełęczy? Albo Gór Błękitnych? Biwakują poza gościńcem. Zostają napadnięci przez… Dużych Ludzi? Z Trollami? To możliwe Malbornie, żeby jacyś Duzi Ludzie… byli za pan brat z trollami? Bo wygląda na to, że krasnoludy dostały od nich łupnia i zostały złapane w niewolę.
Zaciągnęła się mocno dymem fajkowym, a wypuściwszy zupełnie zgrabne jak na hobbita, nie mówiąc już o tym, że i jak na dziewczynę, kółko, pokiwała energicznie głową.
- Nie ma czasu na powrót do Pana Elronda. Musimy natychmiast iść ich śladem.

 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172