Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-12-2017, 18:14   #11
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Myrtel przekroczyła dość niepewnie próg posiadłości a widząc gospodarza przywitał a się i złożyła dość niezręcznie życzenia, przy okazji wręczając mu prezent - nie spodziewała się aż tak miło zostanie przywitana rzez Pana Isengara i jego wnuczkę Maddi.

- Witam... Myrtel Bracegirdle... Wszystkiego dobrego w dniu urodzin Panie Tuk... Eee, zdrowia i pomyślności... A tu skromny prezent... Od mej osoby...

Myrtel miała nadzieję że prezent okaże się użyteczny i spodoba się Panu Tukowi, większość hobbitów lubowała się w dawaniu dość niepraktycznych przedmiotów które zalegały czasami po całej norce - jednak w przeciwieństwie do reszty hobbitów Myrtel uważała że najlepiej dostać coś, co będzie służyło wiele lat nowemu właścicielowi.

***

Przechodząc do sali biesiadnej która była dość sporych rozmiarów nawet jak na standardy hobbitów, Myrtel zwróciła uwagę na stoły zastawiano wszelkim jadłem i napitkiem - jak widać Pan Tuk był hojnym i szczodrym gospodarzem.
Było oś jeszcze na co początkowo Myrtel nie zwróciła uwagi, a mianowicie na ''czarodzieja'' gdyż to musiał być on w własnej osobie - ten o którym tylo hobbitów plotkowała.
Pojawienie się dużego człowieka, a tym bardziej kogoś z rasy czarodziejów oznaczało jak by to powiedział ciotka Belladonna Tuk ''kłopoty i niewygodę, rzeczy które każdy roztropny hobbit powinien starać unikać''. Jak na razie jednak Myrtel nie zawracała swych myśli postacią w niebieskiej szacie, lecz plackiem korzennym, mięsnymi pulpetami czy rozgrzewającym słodkim winem.

***

Gdy nadszedł czas toastów i przemawiania, ów duży człowiek zastukał w kieliszek i rozpoczął przemowę na cześć jubilata po czym złożył propozycję która była dość niecodzienna. Wyprawa, stare ruiny i skarb... Myrtel na chwilę zamilkła pewnie za sprawą winna lub też czegoś innego odezwała się lekko dziwiąc się że to powiedziała.

-Ja pójdę
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''
Orthan jest offline  
Stary 18-12-2017, 20:27   #12
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Willie usiadł przy stole, a obok niego jego najlepszy przyjaciel - Hildi. Goodbody cieszył się, że Grubb w końcu zdecydował się ruszyć swoje cztery litery do ludzi. Jeszcze trochę i pewnie sam zamieniłby się w ten wysiedziany fotel, w którym spędzał całe dnie.
Willibald dobrze wiedział, dlaczego jego przyjaciel tak się zachowywał, jednak kompletnie tego nie rozumiał. Sam by tak nie potrafił, przede wszystkim dlatego, że od dziecka nie potrafił dłużej usiedzieć w jednym miejscu.
- Rozchmurz się, jesteś na przyjęciu, a nie na stypie! - rzucił w stronę przyjaciela, szturchając go łokciem. W dłoni już trzymał placka ziemniaczanego.

Willie był w doskonałym humorze. Lubił wszelkiego rodzaju przyjęcia, gdzie zbierało się wielu hobbitów. Dlatego też podczas przyjęcia dużo się śmiał, dużo sam żartował, wdawał się w wesołe dyskusje, popijał brandy i co jakiś czas trącał łokciem Hildiego, coby go trochę ożywić.
Na całym przyjęciu nie było hobbita, z którym Willie nie zamieniłby chociaż jednego słowa. To dopytywał, co nowego, to opowiadał jakiś nieprzyzwoity żart, a to śmiał się z żartów innych gości.

Najbardziej jednak Willie zainteresowany był Maddie. Co prawda starał się tego nie okazywać, ale za każdym razem, kiedy widział ją gdzieś przemykającą, ukradkiem wodził za nią wzrokiem, ciesząc się każdą chwilą, w której mógł się na nią napatrzeć.
Nie rozumiał, dlaczego jeszcze nie poddała się jego urokowi, ale to sprawiało, że jeszcze bardziej się nią interesował. Nie była jak inne dziewczyny. Była wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. Najpiękniejsza.
Wykorzystywał też każdą sposobność, by z nią porozmawiać. Kiedy dolewała brandy, specjalnie w tej samej chwili sięgał po swój kieliszek, by ich dłonie się zetknęły. Uśmiechał się wtedy do niej czarująco, jakby chciał rzucić na nią jakiś urok.

Kiedy zaś przyszła kolej toastów i przemówił duży człowiek, którego Isengar nazwał Czarodziejem Alatarem, Willie przeniósł swoją uwagę właśnie na niego. Wcześniej niezbyt się interesował towarzystwem obcego jegomościa, bo zaaferowany był Maddie, jedzeniem i byciem towarzyskim.
Przemowa była krótka, ale jakże interesująca! Fornost? Niebezpieczna przygoda? Możliwość poznania niezbadanych przez hobbitów zakątków? To na pewno zrobiłoby wrażenie na Maddie. A poza tym było szalone i nierozsądne, czyli zupełnie w stylu Willibalda Goodbody. Bez chwili zastanowienia i zupełnie świadomie zgodził się na poszukiwanie skarbów.
- Ja i mój najlepszy kompan - tutaj objął ramieniem Hildiego, wykorzystując fakt, że ten pewnie zaniemówił i nie wierzył do końca w to, co się właśnie działo - również udamy się na tę wyprawę! Maddie, polej szybko Hildiemu, bo chyba mu w gardle zaschło! No, to gdzie mam podpisać za siebie i przyjaciela? Kiedy ruszamy?
 
Pan Elf jest offline  
Stary 22-12-2017, 11:18   #13
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Charakterystyczne było to, że o ile pan Tuk uśmiechnął się z ukontentowania na tak liczny pozytywny odzew wśród gości, to Alatar wydawał się być lekko zaskoczony, ba wręcz zdumiony tak powszechną chęcią wzięcia udziału w przygodzie.

Pyknął z fajki i w końcu rozchmurzył się:
- Hobbici, to zaiste zdumiewające stworzenia. Zawsze potrafią Cię zaskoczyć. Cóż świetnie, ba znakomicie. Ruszymy za trzy dni bowiem tyle czasu potrzeba mi na zorganizowanie kucyków i sprzętu. No chyba że macie własne wierzchowce. Zabierzcie też ciepłe ubrania. Noce będą coraz chłodniejsze. Spotkamy się u naszego przyjaciela Isengara o dziewiątej punkt 12 września. Bądźcie po śniadaniu, bo ruszymy nie zwlekając.

Spojrzał spod krzaczastych brwi na Doderica i wyciągnął ze stojącej przy swoim krześle torby pergamin zwinięty w rulon i przewiązany zieloną tasiemką.
- Sądzę panie Bolger, że to pismo rozwiąże część pańskich wątpliwości.
Był to kontrakt, jak nakazuje prawo spisany na pergaminie, koniecznie zielonym atramentem i z pieczątką burmistrza Michel Delving potwierdzającą wniesienie opłaty manipulacyjnej.

A był następującej treści:


Kontrakt zawarty pomiędzy mistrzem Alatarem, a niżej podpisanymi obejmuje zlecenie które polega na podjęciu wszelkich działań mających na celu dostanie się do grobowca w pobliżu miasta Fornost, oraz pozyskania z niego przedmiotu oznaczonego przez zleceniodawcę, wyżej wymienionego mistrza Alatara. Wynagrodzeniem za ten czyn będzie 100 funtów z złocie dla każdego z niżej podpisanych, oraz wszelkie znalezione precjoza, jednakże z pierwszeństwem wykupu jaki zastrzega sobie zleceniodawca.

Zwrot kosztów podróży mistrz Alatar zapewnia w każdym przy¬padku. Koszty pogrzebu — jeśli okaże się to konieczne i nie będzie załatwione in¬aczej — ponosi mistrz Alatar (lub jego przedstawiciele).

Zleceniodawca (lub jego przedstawiciele) zastrzega sobie prawo do poszerzenia zakresu usługi, jeśli uzna to za konieczne. Jednakże za dodatkowym wynagrodzeniem nie niższym, niż 100 sztuk złota.
Niedotrzymanie warunków kontraktu przez niżej podpisanych zleceniobiorców skutkować będzie klątwą utraty apetytu na okres nie mniejszy niż trzy miesiące.

Kontrakt spisany został w dniu 9 września 1300 r. wg kalendarza Shire.


Na wszelkie pytania i wątpliwości Alatar odpowiadał z niewzruszonym spokojem, że wszelkich informacji udzieli po podpisaniu kontraktu. Dopiero gdy na pergaminie znalazły się podpisy całej piątki, Alatar zwinął pergamin, schował go starannie i sięgnął po brandy. Zwilżywszy gardło rzekł:
- Teraz skoro już załatwiliśmy formalności mogę Wam zdradzić więcej szczegółów. Otóż ów grobowiec, o którym Wam wspomniałem należy do niezwykłego człowieka, jakim był bez wątpienia Halbarad syn Ohtara. Ostatni królewski wielki bibliotekarz i zmyślny konstruktor pułapek. Razem z nim pochowano pewien klucz. Mam tu jego rysunek.




- Tego właśnie poszukujemy. Wierzcie lata zajęły mi poszukiwania wiadomości o tym kluczu. Jest on niezwykle cenny, gdyż otwiera coś, co jest bardzo ważne. Ale … na razie wystarczy Wam wiedzieć tyle. Muszę też Wam wszystkich prosić o zachowanie dyskrecji. Z pewnych względów mówienie o tym dokąd jedziemy, może nie być bezpieczne. Najlepiej powiedzcie, jakby ktoś Was pytał, że udajecie się do Briee w interesach. Co z resztą jest prawdą.

Zakończył Alatar dość tajemniczo. Co prawda czarodziej skończył, ale przyjęcie jeszcze trwało. Maddie przyniosła małą harfę i przygrywając sobie zaśpiewała ku uciesze gości. Potem było jeszcze więcej muzyki, bo pan Isengar zagrał na skrzypcach. Całkiem z resztą nieźle, a potem jeszcze więcej trunków i przegryzek. Dopiero koło północy ostatni gość opuścił przyjęcie przy ul. Stokrotkowej 3.

Gdy Maddie zajęła się sprzątaniem Isengar i Alatar zasiedli na ławeczce w ogrodzie racząc się fajkowym zielem. Prezentem od Madoca Hornblowera. Przednim Old Toby. W końcu ciszę przerwał Isengar pytając z ciężkim westchnieniem:
- Powiedz mi Alatarze, czy możesz mi zagwarantować, że wszyscy wrócą?
- Nie. Niestety nie. Boję się Isengarze, że ruszymy kamyk, który wywoła lawinę. Ale już czas by go ruszyć. Bo jeśli my tego nie zrobimy, zrobi to On.



***


O wskazanym terminie na trawniku przed posiadłością Pana Isengara Tuka czekały obładowane sprzętem kuce i jeden muł, który miał być wierzchowcem czarodzieja. Na sprzęt składał się głównie prowiant i ekwipunek obozowy, w tym namioty i śpiwory. Wszystko jednak było starannie zapakowane i strzeżone przed niepowołanymi oczyma.

Podróżni zostali pożegnani życzeniami pomyślności wykrzykiwanymi przez pana Isengara i łezkami wzruszenia uronionymi przez Maddie, która jeszcze długo machała im na pożegnanie kraciastą chusteczką.

Stojące już wysoko słońce ożywiło poranek zapachem kwiatów, ściętej trawy i opadających liści. Jesień w Shire zapowiadała się tego roku piękniej niż zwykle. O tej porze wszyscy hobbici stawali się przezde wszystkim ogrodnikami i farmerami. Wylegali tłumnie na swe przydomowe działki , zbierając plony podarowane przez naturę. Obok spichlerzy Nad Wodą, naprzeciwko zagrody Cottonów, kilkunastu hobbitów uwijało się przy zbieraniu śliwek i jabłek. W ogródkach dojrzewały napęczniałe ciepłym słońcem dynie, kabaczki, wielkie głowy kapusty. Spiżarki, komórki i piwniczki zapełniały się marchwią, pietruszką, cebulą i burakami. Na większych polach kopało się przede wszystkim ziemniaki – podstawę wyżywienia każdego hobbita.




Aż do samego Kamienia Trzech Ćwiartek, stojącego przy Wschodnim Gościńcu, wędrowców odprowadzała, snujący się nad ziemią, zapach dymu z ognisk, w których płonie wspomnienie lata.

Ale o tej porze roku w Shire odbywały się jeszcze inne żniwa. Hobbici to naród smakoszy i mistrzów kulinarnych, a nic tak nie poprawia smaku potraw jak zioła. Wszystkie łąki i skraje lasów, pobliskie pagórki i wzgórza, są po prostu oblężone były przez niziołki zbierające zielone bukiety. Jesień była też jedyną porą, kiedy o wszystkich Hobbitach możnaby powiedzieć: wędrowcy i poszukiwacze. Jak Shire długi i szeroki, wszyscy, którzy nie pracowali w ogródkach i na polach, albo nie zbierali ziół wędrowali w poszukiwaniu grzybów. O ile powiem ziemniak są podstawą wyżywienia, o tyle grzyby, ze szczególnym uwzględnieniem pieczarek, to prawdziwa pasja hobbitów. Nic więc dziwnego, że gdy o tej porze roku podążało się Wschodnią Ćwiartką, to w zasięgu wzroku zawsze miało się jakiegoś niziołka lub hobbickie domostwo.

Pogoda była wspaniała. Ciepło, ale nie gorąco. Nic dziwnego, że w znakomitych nastrojach przebyli najpierw 15 mil do Kamienia Trzech Ćwiartek, a potem około pięciu mil za Płycinką – strumykiem wpływającym do Wody – do wsi Żabia Łąka. Zamieszkała ona była przez ponad dwie setki hobbitów i zatrzymali się tam na obiad, który zjedli korzystając z gościnności miejscowego gospodarz w jego wiśniowym sadzie, gdzie dla nich rozłożono stół i ławy.

Pokrzepieni posiłkiem, ruszyli w dalszą drogę traktem, który po obu stronach otoczony był niskimi, kolczastymi żywopłotami, wyznaczającym miedze i granice poszczególnych pól. Od czasu do czasu napotykali przemierzających z naprzeciwka podróżnych. Głównie byli to hobbici pieszo, lub na wozach, którzy zawsze grzecznie ich pozdrawiali. Zdarzały się jednak i krasnoludy. Jednakże ledwie kilku przez całą drogę. Tak upłynęło im kolejne trzynaście mil niespiesznej podróży, aż pod wieczór dotarli do Białych Bruzd, tuż obok Bystrego Brodu, naprzeciw dobrze widocznego na południu Leśnego Zakątka.

Białe Bruzdy były niewielkim miasteczkiem targowym zamieszkały przez ponad trzy setki niziołków. Maiły też niewielką gospodę „Pod Trzema Baryłkami”. Można tam było zjeść smaczną kolację złożoną ze specjalności przybytku, czyli kremu z buraków z kozim serem, potem smażone ćwiartki ziemniaków z grillowanym filetem z indyka, cukinią i suszonymi pomidorami, jako danie główne, a na deser sałatkę owocową z sosem miętowo - cytrynowym i sernik z karmelizowanymi jabłkami na wierzchu.

Niestety karczmarz nie miała możliwości zapewnienia noclegu, jednakże pobliski gospodarz pan Mosco Diggle zgodził się ich przenocować w swojej stodole za niewygórowaną opłatą. Noc zatem spędzili zagrzebani w pachnącym sianie, by następnego poranka wkrótce po śniadaniu ruszyć dalej.

Właśnie podążali traktem pomiędzy żywopłotami, było dosyć wąsko, zatem na przodzie jechał czarodziej Alatar, za nim Madoc, Mirt, Willie, Doderic, zaś na końcu Hildi. Nagle za sobą usłyszeli rozpaczliwy krzyk dziewczynki:
- Nytuś ! Nytuś stój! Nyyyyteeeek! – odwrócili się prawie wszyscy jednocześnie.

Za nimi jakieś 100 jardów pędziła świnka, a właściwie świnia, hmmm raczej wieprz, spory. No taki bardziej bydlakowaty. W kłębie był wielkości hobbita, a długi na jakiś trzech hobbitów lekko licząc.

Bydlę grzało jakby kto mu ogon podpalił i nie wyglądało na to by zamierzało się zatrzymać. Raczej chciało ryjem utorować sobie drogę ucieczki.

Willie pierwszy zauważył biegnącą za świnią dziewczynkę. Małą dziewczynkę z postronkiem w rączce. Pozostawało niewyjaśnioną tajemnicą, jak takie chuchro chciało prowadzić kabana tych rozmiarów. Jednak nie mieli czasu zastanawiać się na tym, bo cztery racice pracowicie z każdą chwilą przybliżały Nytusia w ich stronę.


 
Tom Atos jest offline  
Stary 27-12-2017, 15:10   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Koszty pogrzebu...
Dwa słowa, które zastanowiły i nieco zaniepokoiły Madoca. Jakoś nie marzył o pogrzebie, nawet najbardziej wystawnym, za który na dodatek nie musiał płacić. Nie było też nic pocieszającego w słowach "konstruktor pułapek". Kto mógł zapewnić, że Halbarad syn Ohtara nie zaprojektował kilku, strzegących jego spokoju po śmierci? Madoc, na jego miejscu, wolałby, by nikt nie grzebał w jego grobowcu (albo w trumnie). A jako że wyruszali w jakieś dzikie strony, prawdopodobieństwo napotkania jakichś niebezpieczeństw zwiększało się niewyobrażalnie.
Ale, mimo wszystko, miał nadzieję, że nie będzie aż tak źle.

* * *

- Oszalałeś?! - Jako pierwsza na wieść o wyprawie do Briee zareagowała siostra. Młodsza.
- Wszak nie potrzebujesz stu sztuk złota - stwierdził ojciec.
- Może to przez jakąś dziewczynę? - spróbował zgadnąć brat, starszy dla odmiany, nie wnikając w to, czy powodem jest zawód miłosny, czy chęć popisania się.
- A może nie pozwolimy mu jechać? Wszak nie jest jeszcze dorosły... - Matka spróbowała tej metody, by powstrzymać syna. Na szczęście przeważyła opinia, że skoro się zgłosił (i podpisał umowę), to raczej nie można się z niej wycofać bez wywołania skandalu i ściągnięcia wstydu na zbyt samodzielnego syna i na całą rodzinę.

A potem zaczęło się udzielanie dobrych rad. Nie rób... Unikaj... Ubieraj się... Pamiętaj...
Gdyby Madoc miał nieco talentów pisarskich, mógłby napisać 'Poradnik początkującego podróżnika'. A gdyby miał słuchać tych wszystkich porad, to w ogóle nie powinien ruszać się z domu dalej, niż do ogródka. Jednym więc uchem rady wpuszczał, drugim - wypuszczał. I miast tracić czas na notowanie, gromadził ekwipunek, czyli to wszystko, co - jego zdaniem - mogło mu się przydać podczas podróży przez dzikie ostępy - od procy począwszy, na chusteczce do nosa skończywszy. Dbając o to, by wszystko razem nie zajmowało za dużo miejsca i nie ważyło za dużo - na wypadek, gdyby trzeba było chodzić pieszo, zamiast rozgościć się wygodnie w siodle.

* * *

Mało kto rozpoznałby eleganckiego Madoca w hobbicie, który skoro świt opuścił progi Badger Burrow. Podróżne ubranie, w zdecydowanie stonowanych kolorach, które w niczym nie przypominało wykwintnego stroju, w jakim Madoc pojawił się na urodzinowym przyjęciu Isengara Tuka. Do tego plecak, z którego wystawał trzonek małego toporka. No i kapelusz, który mógł chronić posiadacza tak przed słońcem, jak i deszczem.
Parę pożegnań i ruszył w drogę - na spotkanie z przygodą.

* * *

Nie spóźnił się.
Po przywitaniu się z Isengarem, Maddie, tudzież towarzyszami podróży Madoc postanowił zaprzyjaźnić się ze swym kucykiem, noszącym wdzięczne imię Biskwit.



Poczęstowany marchewką i połówką jabłka kuc dał się przekonać, że znajomość z tym akurat hobbitem nie jest rzeczą aż tak złą, a noszenie go na swym grzbiecie może zostać wynagrodzone różnymi smakołykami.

* * *

Pierwsza część podróży nie zapowiadała żadnych spodziewanych się przygód - mniej czy bardziej nieprzyjemnych. Miło było z wysokości siodła spojrzeć na tych, co pracowali na polach czy zbierali zioła, pozdrawiać tych, co wędrowali tą samą drogą, wymieniać ukłony z tymi, co jechali wozami.
Zresztą te okolice Madoc nieco znał. Był tu parę razy, przywożąc różne produkty z farmy Hornblowerów, nie tylko tytoń. Jednak poprzednio był tu w interesach i nie bardzo miał czas podziwiać okolicę, czy spędzać zbyt wiele czasu po gospodach. Częściej musiał żywić się tym, co zabrał ze sobą, a więc aktualna wędrówka była całkiem miłą odmianą. A to, że musieli spać w stodole... Podczas wypraw z wujkiem Wilibaldem zdarzało mu się sypiać pod gołym niebem - i też to przeżył.

Poranek, zapoczątkowany porządnym śniadaniem, nie zapowiadał żadnych niespodzianek i szarża sporego wieprza zaskoczyła (zapewne) nie tylko Madoca. Co prawda nie on znalazł się na pierwszej linii obrony, ale nie sądził, by Nytuś dał się ot tak zatrzymać. Co prawda każdy z nich był większy od goniącej świniaka dziewczynki, co prawda każdy z nich był konno, ale... wieprz nie wyglądał na pokojowo nastawionego. A radość z wolności mogła dodatkowo Nytusia uskrzydlić.
- Spróbujmy go przestraszyć krzykiem - zaproponował. - Albo, w ostateczności, poczęstować paroma kamykami...
 
Kerm jest offline  
Stary 31-12-2017, 13:44   #15
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
- Hej, Hildi, napij się no jeszcze tej pysznej brandy! - zawołał wesoło Willie, szybko podstawiając swojemu przyjacielowi szklankę z trunkiem pod nos.
Wilibald może i był lekkoduchem, który to bardzo niepoważnie traktował otaczającą go rzeczywistość, ale mimo to był bardzo sprytny i przebiegły. Dobrze wiedział, że jego najlepszy przyjaciel zaraz zacznie protestować, kiedy dotrze do niego to, w co wplątywał go Goodbody.
Zresztą, nie był to pierwszy raz. To Willie był od zawsze tym bardziej łobuziackim hobbitem, który wplątywał w różne perypetie swojego stonowanego, spokojnego przyjaciela.
Willie wierzył zresztą, że tym sposobem znowu uda mu się odzyskać jego dawnego druha, pełnego życia i chęci do płatania figli sąsiadom. Wierzył, że upijając Hildiego praktycznie do nieprzytomności, zgłaszając jego i swoją kandydaturę, a także podpisując się w swoim i jego imieniu na dokumencie od dużego czarodzieja, napełni tak żądzą przygody smutasa Grubba.

- Panie czarodzieju, pozwoli pan, że podpiszę tutaj w swoim imieniu, ale także mojego najlepszego druha, którego wszak jestem pełnomocnikiem w sprawach wszelakich - skłamał Willie, podpisując dokumenty. - Zresztą, głuptas Hildibrand Grubb nigdy nie nauczył się pisać!
Rzucił kątem oka na Hildiego, by upewnić się, że ten nie idzie w jego kierunku z żądzą mordu w oczach.
- No, to załatwione! Już nie mogę doczekać się przygody! - zawołał radośnie, upił spory łyk brandy i zakasłał raz czy dwa.
Wcale a wcale nie przejmował się tym, czym przejmowali się zapewne pozostali hobbici. Niebezpieczeństwo? Pułapki? Pogrzeby? Nijak to się miało do wspaniałości wspólnej dalekiej podróży i możliwości zaimponowania Maddie, do której to już nawet nie skrycie się uśmiechał i zagadywał.

~ * ~

Kontaktu z Hildim Willie unikał aż do czasu zaplanowanego startu wycieczki. Ale się musiał ten Grubb wściec następnego ranka, kiedy dotarło do niego w końcu to, co się stało! Willie natomiast był na tyle rozsądny, by nie wchodzić mu przez ten czas w paradę i dać się oswoić z tym, że jego nazwisko widniało na papierze i nie było już odwrotu.
Sam Goodbody zaś był z każdym dniem coraz bardziej podniecony nadchodzącą przygodą. Niepodobne to do hobbitów było, więc bardzo dziwił zarówno swoją rodzinę, jak i sąsiadów i wszystkich pozostałych hobbitów zamieszkujących Shire. Dziwili się, ale też nie do końca tak bardzo, jak na decyzję pozostałej trójki, która miała towarzyszyć czarodziejowi i Williemu w podróży. Goodbody zawsze był bowiem niezrównoważony, zbyt lekko podchodził do życia i w ogóle nic dobrego z niego nie mogło wyrosnąć. Ciągle flirtował, ciągle skakał z kwiatka na kwiatek, więc może to i dobrze, że młode hobbitki w końcu nie będą miały za kim się oglądać, bo największego lowelasa w Shire zabraknie? Tak przynajmniej myśleli ojcowie tych hobbitek. Dziewczęta za to spoglądały na Williego z jeszcze bardziej maślanymi oczami, a jemu to wcale nie przeszkadzało.

- Maddie - powiedział, podchodząc do najpiękniejszej hobbitki, jaką w życiu widział. Złapał ją za obie dłonie i przycisnął do piersi. Było to tego dnia, kiedy żegnali się z Isengarem i mieli już wyruszyć w drogę z czarodziejem Alatarem. - Być może nie wrócę - powiedział niskim, głębokim głosem i westchnął teatralnie. - Kto wie, jakie niebezpieczeństwa na nas tam czyhają. Dlatego nie wybaczyłbym sobie, gdybym przed wyruszeniem w drogę nie zrobił tego, co zamierzam właśnie uczynić.
Chwycił ją szybko w talii jedną ręką, drugą delikatnie objął jej kark i przysunął do siebie, składając bardzo romantyczny i widowiskowy pocałunek na jej słodkich usteczkach.
- Żegnaj, Maddie! Obyśmy się jeszcze zobaczyli! - powiedział i pocałował ją po raz drugi, po czym odszedł w stronę swojej kompanii z szerokim zawadiackim uśmiechem na twarzy.

~ * ~

- Ho, ho! Madoc, od razu byś kamieniami ciskał w biednego świniaka - zawołał Willie w reakcji na sugestie swojego kolegi. - Ale pierwsza twoja myśl brzmi całkiem nieźle! Ma ktoś z was linę? Można byłoby zawiązać ją w taki zmyślny supeł i zarzucić na prosiaka, coby się zatrzymał - zaproponował, choć sam liny nie miał. Zaśmiał się za to pod nosem i rzucił znaczące spojrzenie na Hildiego. To właśnie z nim, za młodego hobbita, złapali na takie lasso starego Fildegarda, na którego zaczaili się w krzakach przy karczmie. Oni mieli kupę śmiechu, stary hobbit zaś wpadł w taki szał, że ganiał ich aż do zmroku.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 01-01-2018, 13:16   #16
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Pogrzeb? Wyprawa? Poza domem tak długo i to jeszcze nie wiadomo gdzie? Gdy Willie podsunął mu kieliszek brandy, Hildi bez zastanowienia wypił całą zawartość od razu. O dziwo nawet nie zakasłał, gdy zaczęło go palić po tym gardło. Hobbit nigdy nie pił alkoholu w dużych ilościach… Można by zapytać, przecież to tylko dwa kieliszki, jaka duża ilość? Dla Grubba niestety była to dawka, po której cały otaczający go świat zaczął powoli falować. Nie wiedział, czy ma być wściekły na swojego przyjaciela, czy ma go zabić w jakiś okrutny sposób pierwszą rzeczą, która mu wpadnie w dłonie, a może uściskać go serdecznie i zaśmiać się głośno? Wszystko zaczęło mu się mieszać… Jednego był pewien, chce jak najszybciej położyć się w swoim łóżku i zasnąć.

Hildi gwałtownie wstał od stołu, przewracając przy tym pusty kieliszek stojący przed nim na stole.
- Na mnie już chyba… Pora, tak pora… Dziękuję za tak wspaaaniałe przyjęcie… – powiedział lekko bełkocząc, ukłonił się nisko i nie czekając już na nic ruszył do wyjścia.

~*~

Drzwi od jego norki otworzyły się z hukiem, gdy Hildi wpadł do środka. Uciszył głośno sam siebie i powoli, delikatnie wręcz zamknął drzwi. O dziwo, pomimo stanu w jakim się znajdował, bez żadnych problemów udało mu się odnaleźć drogę do łóżka i bez żadnych problemów położyć się spać. Oczywiście bez zdejmowania ubrań i przykrywania się kocem. Jutro czeka go ciężki dzień…

~*~

Te przeklęte ptaki, czy one muszą tak hałasować… Nie wiedział tak naprawdę, czy to one go obudziły, czy kłucie w skroniach… Wstał powoli i usiadł na łóżku. Całe szczęście, że zasłony w jego sypialni, jak i w reszcie domostwa, były szczelnie zasłonięte. Promienie słoneczne mogłyby go zabić w tym momencie.

Strasznie chciało mu się pić. Na stoliku obok jego łóżka stał wazon z kwiatkami, jedna z pozostałości po Ruby. Bez chwili zastanowienia, Hildi sięgnął po wazon i wypił kilka dużych łyków zimnej wody, która się tam znajdowała. Było to jedno z najwspanialszych uczuć w jego życiu.

Powoli wstał i zaczął chodzić po swojej norce. Cały czas starał się sobie przypomnieć, co też takiego się wczoraj wydarzyło. Pamiętał tylko, że na przyjęciu podawano świetne potrawy, a później czarodziej próbował ich na coś namówić… Na pewno, gdyby była przy nim Ruby, nie napiłby się, aż tak dużo. Willie miał go pilnować… Willie miał uważać… Willie… Willie… Nagle hobittowi stanęło serce. Teraz przypomniał sobie, w co wpakował go jego najlepszy przyjaciel. Wyprawa, gdzieś daleko… Na kilkanaście dni… Poza domem. Oczywiście, że nigdzie nie pojedzie. Wytłumaczy czarodziejowi, że był w takim, a nie innym stanie i nie był świadomy tego, na co się pisze. Ten na pewno zrozumie całą sytuację i pozwoli mu zostać w domu. Pójdzie do domu Isengara i wszystko odkręci, tak… Tylko nie dzisiaj. Dzisiaj zostanie w domu i odpocznie trochę. Lepiej, żeby Willie nie odwiedzał go w tym momencie, bo nie ręczy za siebie.

~*~

Mijały dni, a Hildi cały czas zastanawiał się nad tym wszystkim. Może jednak wyruszyć w podróż? Ruby na pewno namawiałaby go do wzięcia udziały w tej przygodzie. Może powinien to zrobić, właśnie dla niej? Nagle jego serce podskoczyło. A gdyby tak udało mu się, gdzieś ją znaleźć? Siedząc w domu i czekając tylko, z pewnością nie osiągnie niczego. Może Ruby się gdzieś zgubiła, może ktoś ją porwał i właśnie dlatego jego przeznaczeniem jest wyruszyć w tą podróż? Podjął w końcu decyzję, zrobi to, dla Ruby…

~*~

W dzień wyjazdu, gdy wszyscy byli już gotowi do drogi, Hildi przestał już mieć mordercze zmiary wobec Williego. W nocy poprzedzającej wyruszenie, bardzo kiepsko spał, strasznie się denerwował i miał nadzieję, że gdy już spotka się ze wszystkimi, a przede wszystkim ze swoim przyjacielem, to całe to zdenerwowanie już mu przejdzie. Na szczęście, tak właśnie się stało. Oczywiście już tęsknił za swoim domem i lekko jeszcze drżały mu ręce, ale cały czas myślał o Ruby i to mu pomagało.

Wyprawa powinna, według jego planu, przebiegać bez żadnych większych problemów i w miarę szybko, tak, żeby mógł jak najszybciej wrócić do domu. Po raz kolejny, w ciągu ostatnich kilku dni, Hildi bardzo mocno się mylił…

~*~

Szarżowała na nich dzika świnia. Hildiemu, aż zaschło w gardle. Takie coś musiało się wydarzyć akurat wtedy, gdy już zaczął się cieszyć w duchu, że cała podróż minie im w takim samym spokoju ja do tej pory.

Na szczęście obok niego był Willie, który już miał plan jak zatrzymać wieprzka. Hildi szybko zajrzał do swojego tobołka. Był przekonany o tym, że zabrał ze sobą linę. Niestety, oprócz kilku najpotrzebniejszych rzeczy, jedzenia i jakiś naczyń, nie było tam liny. Zapewne została na krześle w jego domu, zwinięta i oczekująca na spakowanie.

- Wiem, co ci chodzi po głowie – powiedział do Williego i delikatnie uśmiechnął się na wspomnienie pewnego zdarzenia ze starym Fildegardem. To się mogło udać, choć nie byli już tak młodzi jak wtedy. Najgorsze było to, że nie miał liny, a wieprz był coraz bliżej.
- Czy ktoś ma linę? Mamy plan jak zatrzymać tego prosiaka, tylko potrzebujemy liny… I to najlepiej szybko…
 
Morfik jest offline  
Stary 04-01-2018, 23:22   #17
 
Kris Kelvin's Avatar
 
Reputacja: 1 Kris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie coś
Doderic jeszcze często miał sobie zadawać pytanie: jak to się stało? Dlaczego na isengarowym przyjęciu po prostu nie siedział cicho. O ile wrócił do domu w markotnym nastroju, to prawdziwe piekło rozpętało się dopiero po oznajmieniu rodzinie co właśnie zrobił. Pan Bolger wpadł w furię tak okropną, że aż nie dokończył tradycyjnego pączka przed snem. Jego kawałki wylądowały na twarzy biednego Doda, który wysłuchiwał najgorszych obelg i wyrzutów raz za razem wypływających spod sumiastych wąsów rodziciela. Pani Bolgerowa krążyła wokół nich lamentując w głos nad losem najmłodszego syna, która postradał rozum i zadał się z „wariatami i włóczęgami”. Hilda i Odo stanowili jak gdyby chór do wrzasku pana Hildifonsa, natomiast Filibert rozsiadł się wygodnie w fotelu, raz po raz sięgał po ciastka i wino, obserwując z fascynacją całe przedstawienie. W końcu zgodnie zadecydowano: Doderic zwiariował i w trosce o pomyślne zakończenie układów z rodziną Hoggów, należy do odizolować od świata do czasu zaręczyn. Młody Bolger został skazany na areszt domowy we własnym pokoju. Wypuszczany był jedynie na wizyty w toalecie, jedzenie zaś przynosiła mu Pani Bolger (niestety, tylko pięć razy dziennie, Doderic bliski był więc śmierci głodowej).

W noc poprzedzająca ustaloną datę wymarszu młody Hobbit smutno wpatrywał się w lśniący na niebie księżyc. W końcu podmuch wiatru, który wtargnął do pokoju sprawił, że zadecydował. Wyciągnął kartkę, pióro, atrament i napisał swym dbałym charakterem pisma:

Drodzy Rodzicie, miła siostro i bracie, z konieczności uwzględniony w tym miejscu szwagrze
Podpisałem umowę, a całe życie uczyliście mnie, że umów się dotrzymuje. Wrócę, zgodnie z datą widniejącą na dokumencie, za dwa tygodnie. Będę tęsknić.
Do zobaczenia,
Doderic

Założył swoją najlepszą koszulę i kubrak. Do plecaka zapakował jedynie wartościowe rzeczy, które miał w pokoju: liczne kartki papieru, pióro i atrament. Wziął głęboki wdech i wyskoczył przez okno. Z podwórka wziął jeden z kijów podróżnych, być może się przyda – pomyślał. Wpatrzony w czerń nocy zanucił:

Choć przede mną mrok
A za mną światło
Robię dziś skok w bok
I ruszam na szlak śmiało!


Nucił i wesoło postukiwał kijkiem. Czuł się jak dawniej, zanim został współudziałowcem firmy „Bolger, Bolgerowa, synowie, córka i zięć”.

***

Całe szczęście, że Alatar wraz z Isengarem wszystko przygotowali! Doderic dotarł do norki starego hobbita równo o dziewiątej po całonocnym marszu. Był wymęczony, ale uradowany. Na widok pięknej Maddie jedynie zająkał się, a widząc zaloty młodego Goodbody’ego prychnął z irytacją. Niestety, długi marsz odebrał mu siły na jakikolwiek błyskotliwy komentarz. Widząc zapasy przełknął tęsknie ślinkę. Alatar wskazał mu kuca, którego miał dosiąść. Nazywał się Gburek i w istocie był nieco humorzasty. Natomiast młody Bolger po skonsumowaniu chleba z wędzoną szynką stał się znacznie szczęśliwszy.

***


Jadąc po drogach Shire na kucyku, przygryzając jabłko, Doderic stwierdził, że przygody to wcale niezła rzecz. Jedynie gdy przejeżdżali przez Białe Bruzdy, nieopodal jego rodzinnego Bystrego Brodu westchnął ciężko. Może jednak źle postąpił? Zły nastrój został przy nim przez resztę dnia i nocy, a także następnego poranka. Wtem usłyszeli dziki krzyk świniaka ciągnącego za sobą małą dziewczynkę. Madoc zaproponował wystraszenie prosiaka krzykiem, lub poczęstowanie go kamieniem. Willie i Hildi chcieli jakoś wykorzystać linę, niestety Doderic jej nie posiadał. Co w takim razie zrobić? Przypomniał sobie co zawsze w takich sytuacjach mawia babcia Adamanta: jak biją, to trzeba uciekać! Nikt wprawdzie nikogo jeszcze nie bił ,ale, jak mawia papa Hildifons, przezorny zawsze ubezpieczony. Tak więc Doderic z dzikim okrzykiem rzucił się z kucyka wprost w pobliskie krzaczki, byle z dala od trasy szalonego rajdu świniaka!
 

Ostatnio edytowane przez Kris Kelvin : 04-01-2018 o 23:43.
Kris Kelvin jest offline  
Stary 06-01-2018, 02:23   #18
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Myrtle złożyła schludny podpis pod dokumentem, jak widać czarodziej potrafił zadbać o to by tajemnica został tajemnicą - szukali klucza, lecz nie wiadome było co też on może otwierać. Być może w bibliotece wuja znajdzie coś co potrafiło by rzucić nieco światła cel ich wyprawy, a jesli nie to przynajmniej dowie się coś o mieście Fornost i jego dziejach.

***

Pobudka z samego rana nie była czymś co Myrtle lubiła, ale jeśli trzeba było to potrafiła wstać wcześnie. Na szczęście wuj jeszcze chrapał, także Myrtle w spokoju mogła przygotować wczesne śniadanie i dokończyć pakowanie najpotrzebniejszych rzeczy - przy okazji uśmiechając się na wspomnienie ostatnich zdarzeń spakował prezent otrzymany od wuja była to niezapisaną księgę i ozdobny kałamarz na tusz.
O dziwo wuj dowiedziawszy się o wyprawie spokojnie nabiła fajkę i uśmiechnął się szelmowsko i zapytał ją kiedy wyrusza - usłyszawszy odpowiedz zaśmiał się i podreptał nie przerywając palenia fajki do swej biblioteczki, wracając trzymał księgę oprawianą w skórę.

-Proszę, powinna być przydatna. Spisz wszystko co zobaczysz i ujrzysz moje dziecko, rzadko bowiem się zdarza by hobbity wędrowały po za Shire - przy okazji postaraj się wrócić żywa, kto wie może ujrzysz same Elfy?


***

Na całe szczęście Pan Isengar i Alatar wszystko przygotowali, w każdym razie na pewno były przyszykowane kuce na grzbietach których mieli wyruszyć ku przygodzie. W każdym razie Myrtle sprawnie objuczyła swego kuca, który nazywał się Wyrwij - gdyż powszechnie był znany z swego zamiłowania do czegoś szybszego niż powolny trucht. Przy okazji warto też było poznać pozostałe towarzystwo - Hildi, Doderic... i sam Czarodziej młodą hobbitke ciekawiło czy ów osobnik w niebieskiej szacie zna jakieś ciekawe opowieści.


***

Droga mijała bardzo spokojnie, równomierny trucht i stukanie kopyt sprawiały że każdy hobbit miałby ochotę na drzemkę lub też drugie śniadanie -spokój... czasami nie było niczego lepszego.
W tym momencie z rozmyślań Myrtel wyrwał czyjeś krzyki i głośne chrumkanie, na widok dzikiego świniaka Myrtel o mały włos nie spadła z swego kucyka jednak w porę zdołała się opanować i skierować swojego kuca gdzieś gdzie nie miał by styczności z szarżującym dzikim prosiakiem. W każdym razie Myrtel uszykowała już swoją procę, rozglądając się za jakimś dobrym kamieniem.
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''

Ostatnio edytowane przez Orthan : 07-01-2018 o 22:31.
Orthan jest offline  
Stary 09-01-2018, 11:46   #19
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Szczeciniaste zagrożenie było prawie już przy nich, gdy dzielny Madoc wydarł się na całe gardło:
- Stój Nytuś! – treść przekazu nie była zbyt skomplikowana, ale w końcu któżby wysilał się na subtelną konwersację z wieprzem. Za słowami poleciał w stronę świni kamyk, jaki Hornblower znalazł na trakcie.

Pomimo tego, że cel zasłaniało mu aż czworo hobbitów Madoc trafił prosto w ubłocony ryj. Połączenie tych dwóch czynników sprawiło, że świniak zachwiał się i trochę zwolnił. Na pewno za to nieco oprzytomniał, bo nie pędził jak oszalał środkiem gościńca, ale wybierając lewą stronę drogi starał się przelecieć koło zagradzających mu drogę kucyków.

Mirt miała mniej szczęścia, gdyż wystrzelony z procy kamyk nie trafił wieprzka i nieszkodliwie wpadł w żywopłot. Z kolei Doderic z iście akrobatyczną zręcznością przeskoczył przez przydrożne krzaki i bezpiecznie wylądował na pobliskim polu.

Z kolei w zgoła dramatycznych okolicznościach starli się z Nytusiem Willie i Hildi. Wpierw Willie upuścił linę jaką mu rzucił Alatar. Szybko ją jednak podniósł i podał przyjacielowi. W tym celu musiał jednak zsiąść z kucyka. Raz że ciężko było mu zawrócić, a dwa, że drogę zagradzał porzucony wierzchowiec Doderica.

Pomimo tego, że wieprz był już tuż tuż Hildiemu udało się w ostatniej chwili zrobić pętlę i zarzucić z powodzeniem na głowę świniaka, gdy ten go mijał. Kucyki nawet te niekierowane przez hobbitów instynktownie przytuliły się do żywopłotu. Nytuś przeleciał bokiem. Lina nie była długa, a gdy się skończyła stawy Hildiego poczuły konsekwencję jego czynu.

Szarpnięcie było tak silne, że Hildi krzyknął z bólu. Został wyrwany z siodła, gdy jedna jego noga zaplątały się w strzemiono. Starczyło mu przytomności umysłu by puścić linę i chwycić się grzbietu kucyka, by całkiem nie spaść na trakt. Na szczęście stojący obok Willie podtrzymał go, gdy Nytuś z liną wokół łba popędził dalej.

Za nim zdyszana pobiegła dziewczynka z bezużytecznym postronkiem w rączce. Po chwili oboje winowajców zamieszania zniknęło za zakrętem. Podróżni mieli sporo szczęścia, dzięki przytomności Madoca skończyło się tylko na naciągniętych stawach Hildiego. Z resztą biednym hobbitem zajął się zaraz Alatar nacierając mu barki i nadgarstki maścią z arniki i rozmarynu, co przytłumiło ból.




Po chwilowej przerwie podjęli podróż już w nieco mniej radosnym nastroju. Wczesnym popołudniem dotarli do mostu na Brandywinie, lecz Alatar skręcił w prawo i powiódł ekspedycję ku pobliskim Słupkom. Gdzie znajdowała się słynna na cały Shire gospoda „Złoty Okoń”, gdzie podawano słynne na cały kraj piwo serwowane przez znanego miejscowego piwowara Odo Puddifoota. Smak ów trunek zawdzięczał sekretnej mieszance chmielu i ziół. Recepta zaś, pilnie strzeżona, była przekazywana w rodzinie Puddifootów z pokolenia na pokolenie i była powodem do dumy wszystkich mieszkańców Słupków.

Jeśli Alatar chciał podreperować nieco podupadłe nastroje, to wybrał świetny sposób. Popas bowiem złożony z miejscowych specjałów, to jest piwa i smażonych w maśle czosnkowym okoni z grillowanymi warzywami był w stanie rozweselić nawet najbardziej markotnego hobbita.
Pokrzepieni na ciele i duchu wyruszyli z powrotem na szlak. Jednak przerwał jaką uczynili niosła za sobą pewne konsekwencje. Podczas gdy oddawali się uciechom stołu z zachodu pędzone wiatrem nadciągnęły chmury. Z początku wyglądały jak nieszkodliwe baranki, jednak nim dotarli do mostu na Brandywinie wiatr się nasilił, a zachmurzenie było już pełne. W oddali za nimi niebo rozdarła błyskawica, a po chwili do ich uszu dotarł głuchy grzmot. Pierwsze krople deszczu zaczęły spadać im na głowy. Alatar zatrzymał swego wierzchowca na środku mostu i zwrócił się do towarzyszy podróży.
- Cóż. Do Bree mamy jeszcze jakieś 40 mil, a to znaczy, że będziemy musieli zanocować po drodze w dziczy, bo za mostem nie ma już przy trakcie żadnych osad. Radźmy zatem co robić. Ruszać w deszczu i dotrzeć do celu jutro w południe? Czy wrócić do Słupków i jutro z samego rana podjąć wyprawę, by być na miejscu wieczorem. Jak radzicie? Spakowałem sprzęt obozowy i namioty, więc poradzimy sobie w razie czego, choć nocleg nie będzie przyjemny.

Powiedział spoglądając na hobbitów pytająco. W tym czasie deszcz wolno, lecz nieubłaganie nasilał się.



 
Tom Atos jest offline  
Stary 09-01-2018, 22:22   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Operacja 'Nytuś' powiodła się tylko połowicznie, jako że świnka, chociaż początkowo zwolniła, to później urządziła prawdziwą rzeź wśród tych, co usiłowali ją zatrzymać i udowodniła, że grupa hobbitów nijak nie jest przygotowana do stawiania czoła większym (od siebie) przeciwnościom losu.
Na szczęście dobry posiłek w "Złotym Okoniu", podlany wyśmienitym piwem, poprawił nadwątlone niepowodzeniem humory.

Od spotkanie z Nytusiem Madoc z zaciekawieniem rozglądał się dokoła. Nie to, że wypatrywał kolejnej zesłanej przez los niespodzianki. Po prostu nigdy nie dotarł aż tak daleko i te tereny znał tylko z opowieści. Co prawda piwo znał nie tylko ze słyszenia, no ale wypicie go w "Okoniu" - to było coś całkiem innego.

Za błędy ponoć się płaci - za przyjemności, jak się okazało, również.
Gdyby nie czas spędzony (bardzo przyjemnie) w gospodzie, z pewnością wyprzedziliby burzę. No ale skoro byli (czy też mieli zostać) poszukiwaczami przygód, to nie wypadało uciekać przed lecącą z nieba wodą.

- Jedźmy dalej - powiedział. - Nocleg w lesie, pod namiotem, to nic strasznego.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172